Ostatni Mohikan/Tom IV/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Ostatni Mohikan
Data wyd. 1830
Druk B. Neuman
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Feliks Wrotnowski
Tytuł orygin. The Last of the Mohicans
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.

„Kiedy Cezar co mówi, słuchać tylko muszę.
Szekspir.

Niecierpliwość prędko zwyciężyła obawę w dzikich strażnikach więźnia. Lękając się wszakże aby ich nie owionęło tchnienie guślarza, nie śmieli zaraz wnijśdź do chaty, i tylko zbliżywszy się ku ścianie, zaglądali przez szpadę co się we wnątrz działo.
Przy slabem świetle dogorywającego ognia, przez kilka minuty Dawid wydawał się im Unkasem; lecz wkrótce nastąpiło co Sokole Oko przewidywał. Uprzykrzyło się śpiewakowi siedzieć skurczonemu i prostując się powoli wyciągnął długie swoje nogi prawie aż do samego ogniska.
Huronowie sądzili z razu, że moc czarodziejska tak potwornie przekształciła Delawara; ale kiedy wnet Dawid podniosłszy głowę, zamiast dumnej i śmiałej twarzy więźnia, ukazał proste, łagodne i dobrze znajome oblicze, żadna już łatwowierność nie mogła łudzić ich dłużej. Wpadli więc do chaty, porwali śpiewaka i gwałtowanie obracając go na wszystkie strony, przekonali się do reszty że to był on sam a nie kto inny.
Pierwszy krzyk, który słyszeli zbiegowie rozległ się natenczas z tysiącem przeklęctw i pogróżek zemsty. Dawid zapytywany przez Hurona umiejącego trochę po angielsku, a trącany przez innych, sądził że już wybiła ostatnia jego godzina, i żeby przynajmniej dopomodz przyjaciołom w ucieczce, postanowił nie odpowiadać ani słowa. Przyszło mu jednak na myśl powszechne jego lekarstwo; ale pozbawiony instrumentu i książki musiał użyć pamięci na osłodzenie sobie przejścia do wieczności staroświeckiém pieniem pogrzehowém. Mocny i przeciągły głos jego przypomniał dzikim z kim mają do czynienia: rzuciwszy więc jako szaleńca, wybiegli z chaty i wołaniem na gwałt poruszyli cały oboz.
Wojownik indyjski nie stroi się długo: broń jego dzień i noc jest pod ręką. Zaledwo rozległ się krzyk trwogi, ze dwiestu Huronów, stanęło w zupełnej gotowości do boju. Wiadomość o ucieczce więźnia rozbiegła się równie prędko i całe pokolenie zgromadzone koło domu rady, czekało już niecierpliwie na rozkazy wodzów, którzy rozprawiali coby mogło sprawić wypadek tak niespodziany i coby przedsięwziąść należało. Nieobecność Magui zaraz uderzyła wszystkich: zdziwieni że się w takiej okoliczności nie znajdował pomiędzy nimi, a razem przekonani ile tego chytrość i przebiegłość mogła bydź im użyteczną, wysłali gońca do jego chaty prosząc aby przybył natychmiast.
Tymczasem kilku żwawych i odważnych młodzieńców odebrało rozkaz, obiedz w koło obozu i zwiedzić las w stronie podejrzanych sąsiadów Delawarów, dla zobaczenia czy nie ułatwili oni ucieczki więźniowi i czy nie gotują niespodziewanej napaści. Kiedy tak wodzowie rostropnie i poważnie naradzali się w domu rady, cały oboz był w zamięszaniu; kobiéty i dzieci z wrzaskiem biegały tu owdzie.
Wołanie wychodzące z brzegu lasu oznajmiło w tém nowy jakiś wypadek i zrodziło nadzieję, że się objaśni niepojęta dla wszystkich tajemnica. Wkrótce ukazała się kupa przychodzących wojowników; tłum rozstąpił się na dwie strony i wpuścił ich do domu rady z biednym guślarzem, znalezionym przy drzewie w tém niewygodném położeniu, w jakiem go Sokole Oko umieścił.
Chociaż względem mędrca rozmaite były zdania Huronów, i jedni go uważali za oszusta, a drudzy szczerze wierzyli w jego nadprzyrodzoną władzę: wszyscy atoli słuchali go teraz z głęboką uwagą. Skoro skończył on krótką swoję historją, ojciec kobiéty chorej wystąpił na śrzodek i opowiedział także co mu się zdarzyło tego wieczoru. Dwa te opowiadania nadały domysłom trafniejszy kierunek: poznano, że ten co zdarł guślarzowi skórę niedźwiedzią, grał w obecném zdarzeniu główną rolę, i postanowiono pójśdź do jaskini, żeby zobaczyć co się w niej działo i czy branka nie znikła także.
Nie tłumnie jednak i bez porządku przystąpiono do tych odwiedzin, lecz wybrano na to dziesięciu najpoważniejszych wodzów. Skoro wybór został ogłoszony, deputowani powstali ze swoich miejsc w milczeniu, i puściwszy naprzód dwóch najstarszych z pomiędzy siebie, udali się do jaskini. Stanąwszy u kresu swojej podróży weszli oni do ciemnego lochu, z odwagą wojowników gotowych dla dobra publicznego poświęcić życie i walczyć ze straszną istotą zamkniętą w grocie, chociaż niektórzy z nich wątpili w duchu o jej władzy a nawet i bytności.
Cichość panowała w pierwszym przedziale jaskini, i gdyby nie mieli ostrożności opatrzyć się w pochodnie znaleźliby ciemność. Chora, chociaż jej ojciec mówił, że lekarz ludzi białych wyniósł ją do lasu, leżała wyciągniona na swojém posłaniu z liści. Starzec biorąc milczenie towarzyszów za dotkliwą wymówkę kłamstwa, i sam niewiedząc jak miał sobie tę okoliczność tłumaczyć, wziął pochodnię i z niedowierzaniem zbliżywszy się do łoża, poznał swoję córkę, a razem postrzegł że już nie żyła.
Uczucie wrodzone przezwyciężyło zrazu sztuczną moc duszy dzikiego; stary wojownik z gwałtownym wzruszeniem pokazującém głębokość żalu, zakrył sobie dłonią oczy; lecz natychmiast odzyskując panowanie nad sobą, obrócił się do towarzyszów i rzekł spokojnie:
— Żona młodego brata naszego opuściła nas. Wielki Duch jest rozgniewany na swoje dzieci.
Smutna nowina ta została przyjęła w milczeniu, a tejże chwili prawie dał się słyszeć za przegrodą szelest, którego przyczyny odgadnąć nie można było. Przesądniejsi z pomiędzy Indyan spojrzeli po sobie i nie mieli chęci posuwać się ku miejscu, gdzie jak mniemali siedział duch morderca zmarłej. Gdy kilku odważniejszych otworzyło drzwi do drugiej groty, nikt nie śmiał pozostać w tyle i wszyscy — wszedłszy tutaj, postrzegli Maguę z wściekłością targającego więzy i tarzającego się po ziemi. Jeden głos wyraził zadziwienie powszechne.
Skoro bez zwłoki uwolniono mu gębę i przecięto rzemienie, powstał na nogi, o trząsł się jak lew wychodzący z swojej jamy i nie rzekł ani słowa, lecz chwyciwszy za rękojeść noża, rzucił w koło szybkie spojrzenie, jak gdyby szukał kogo mógł zamordować dla nasycenia swej zemsty. Ale postrzegłszy samych tylko przyjaciół, zgrzytnął zębami tak głośno iż ktoby pomyślał, że były żelazne, i strawił swą wściekłość nie mając na kogo jej wywrzeć.
Obecni lękali się rozdrażniać człowieka tak porywczego; kilka minut upłynęło w milczeniu; nakoniec najstarszy wódz odezwał się w te słowa:
— Widzę że mój brat spotkał się z nieprzyjacielem; gdzie on jest, żeby Huronowie pomścić się mogli?
— Niechaj Delawar umiera! — zawołał Magua głosem grzmiącym.
Znowu krótkie milczenie nastąpiło dla tejże samej przyczyny, i potém znowu tenże sam wódz przemówił:
— Mohikan ma dobre nogi i umie ich używać; ale młodzi wojownicy nasi poszli w pogoń za nim.
— Uszedł więc! — zawołał Magua z głębi piersi głuchym i przytłumionym głosem.
— Zły duch wmieszał się pomiędzy nas, — rzecze stary wódz; — i oślepił Huronów.
— Zły duch! — powtórzył Magua z gorzkiém urąganiem; — tak jest, zły duch, który tylu Huronów pogubił. Zły duch, który pozabijał naszych towarzyszów na skale Glenu; który zabrał włosy pięciu wojownikom naszym przy źrzódle zdrowia, który teraz związał Chytrego Lisa!
— O kimto mój brat mówi? — zapytał tenże sam starzec.
— O tym psie, co pod skórą białą ma siłę i zręczność Hurona, — zawołał Magua; — o Długim Karabinie.
Straszne to imię sprawiło na obecnych zwyczajne swe wrażenie. Cichość panowała chwil kilka śrzód przerażonych wojowników; lecz skoro ochłonąwszy pomyślili o tém, ze najzawziętszy i najzuchwalszy ich nieprzyjaciel na ich wzgardę i hańbę ze śrzodka obozu uprowadził im więźnia, ta sama wściekłość, którą pałał Magua, ogarnęła wszystkich i wyzionęła się w zgrzytaniu zębów, przeklęstwach, wyciu i groźbach straszliwych. Wkrótce jednak dzicy zaczęli się uspakajać i wrócili do zwyczajnej sobie powagi.
Magua także zebrawszy tymczasem myśli, zmienił postępowanie i z krwią zimną a razem godnością odpowiednią jego znaczeniu, rzekł do towarzyszów:
— Idźmy na radę wodzów, oni nas czekają.
Nikt mu nieodpowiedzialna to i wszyscy wyszedłszy za nim z jaskini, udali się do izby narad. Tu skoro zasiedli, oczy całego zgromadzenia, zwróciły się na Maguę. Poznał on czego żądano od niego, i opowiedział swój przypadek, równie wiernie jak bez przesady. Opowiadanie to wspólnie z tém co już wiedziano, przekonało Huronów, że byli oszukani przez Dunkana i Strzelca. Najgorliwsza zabobonność nawet nie mogła dopiero zdąrzonych wypadków przypisać wtrąceniu się władzy nadprzyrodzonej i tém mocniej wstyd dotykał oszukanych.
Kiedy Magua skończył mówić, wszyscy wojownicy, ktokolwiek bowiem mógł wcisnąć się każdy był obecny w domu rady, spoglądali jedni na drugich zdumieni niesłychaném zuchwalstwem i powodzeniem nieprzyjaciół. Nadewszystko jednak zajmowała ich myśl o sposobach pomszczenia się tej zniewagi.
Nowy oddział wojowników został wysiany jeszcze na śledzenie zbiegów, a tym czasem wodzowie naradzali się ciągle.
Wielu starych wodzów podawało rozmaite śrzodki, Magua słuchał ich nie wdając się w żadne roztrząsanie. Chytry ten Indyanin odzyskawszy władzę nad sobą samym, przybrał zwykłą obojętność i zmierzał do założonego celu tą skrytą i ostrożną drogą, jakiej trzymał się zawsze. Dopiéro, kiedy wszyscy, którzy mieli coś powiedzieć otworzyć swoje zdania, powstał on z miejsca, a właśnie w tej chwili kilku posłańców weszło z oznajmieniem, że ślady zbiegów były skierowane ku obozowi Delawarów.
Chwyciwszy się tej nowiny pomyślnej jego zamiarom, mówca zabrał glos i wyłożył swój plan tak zręcznie i wymownie, że jednogłośnie przyjęty został. Pozostaje nam dać poznać treść jego i powody jakie go nastręczyły.
Powiedzieliśmy już, że podług pewnej polityki, której nieodstępowano prawie nigdy, dwie siostry zaraz po przybyciu do obozu Huronów rozdzielone zostały. Magua znał to bardzo dobrze, iż mając w swym ręku Alinę, daleko był pewnieyszy władzy nad Korą, niż żeby ją samą uwięził. Zostawiwszy przeto u siebie młodszą, starszą oddał pod straż wątpliwym sprzymierzeńcom Huronów, Delawarom. Urządzenie to było doczesne i miało trwać dopóty, pokiby oba pokolenia przemieszkiwały w sąsiedztwie, a dogadzając zwyczajowi narodowemu pochlebiało razem Delawarom, jako dowod ufności.
Magua pobudzany pragnieniem zemsty, które nie ostyga w dzikim, aż póki nie zostanie zaspokojone, miał jeszcze inne widoki osobiste. Błędy i występki jego młodości musiały bydź pierwej zatarte przez długie i ciężkie usługi, nimby mógł spodziewać się odzyskać stracone zaufanie swojego narodu, bez zaufania bowiem nie masz u Indyan władzy. W tak trudném położeniu przebiegły Huron nie zaniedbywał żadnego śrzodka, przez któryby mógł nabyć większego wpływu; a najszczęśliwszy krok do tego udało mu się uczynić przez zręczne pozyskanie względów u możnych i niebezpiecznych sąsiadów. Wziętość ta odpowiadała przedziwnie rachubom jego polityki, gdyż Huronowie nie są wyjęci od tej zasady panującej w naturze ludzkiej, że każdy ceni swoje przymioty w miarę tego jak je cenią drudzy.
Lecz czyniąc ofiary dla interesu powszechnego, Lis Chytry nigdy nie spuszczał z widoku korzyści własnych; a teraz wypadek niespodziany pomięszał mu wszystkie szyki. Gdy bowiem więźniowie wymknęli mu się z ręki, ujrzał się nagle zmuszonym prosić tych o łaskę, których jego systemat polityczny zobowiązywać kazał.
Nie jeden wódz podawał rozmaite sposoby, jakiemiby można ubiedz Delawarów, opanować ich oboz i odebrać jeńców; bo wszyscy zgadzali się na to, że honor narodu wymagał, aby ci byli poświęceni powszechnej zemście i nienawiści. Ale Magua łatwo potrafił zbić te plany, równie niebezpieczne jak płonne. Z właściwą sobie zręcznością okazał naprzód ich trudność, a potém kiedy już przekonał ii żaden z podanych projektów przyjęty bydź nie może, ośmielił się odkryć swoje zdanie.
Wszelako zaczął jeszcze od głaskania miłości własnej słuchaczów, a w tym celu wyliczywszy długi szereg zdarzeń, w których Huronowie dali dowody odwagi i wytrwałości w poszukiwaniu zemsty za poniesione krzywdy, zrobił apostrofę na pochwałę ostrożności, wystawując ją jako główną cechę odróżniającą bobra od innych zwierząt, inne zwierzęta od człowieka, a nakoniec Huronów od wszystkich ludzi. Rozwodząc się czas niemały nad zaletami tej cnoty, przeszedł do uwag, jakby jej użyć należało w obecném położeniu narodu. Z jednej strony, jego zdaniem, należało mieć wzgląd na ich wspólnego ojca, wielką twarz bladą, rządzcę Kanady, który złém okiem poglądał na Huronów, gdy widział ich tomahawki zaczerwienione z drugiej, nie powinni byli zapominać iż mają rzecz z pokoleniem, które równie liczne, a obcego szczepu, różnej mowy i nieprzyjazne Huronom, gotowe chwycić się najmniejszej zręczności dla ściągnienia na nich gniewu-wielkiego wodza białych.
Mówił potém o potrzebach narodu, o darach jakich mieli prawo spodziewać się w nagrodę położonych zasług, o dalekości stanowiska od lasów gdzie polowali zwykle; a z każdego względu starał się przekonać, iż w okolicznościach tak ciężkich bardziej należało działać podstępem, niżeli przemocą.
Kiedy zaś postrzegł, że gdy starcy skinieniem pochwalali to umiarkowanie, młodzi i najwaleczniejsi wojownicy przeciwnie, marszczyli czoła: zaraz zszedł do przyjemniejszego dla nich przedmiotu i zaczął dowodzić, że owocem zalecanej dopiero przezeń ostrożności będzie tryumf zupełny; dał do zrozumienia nawet, że prowadząc rzecz przyzwoicie mogli spodziewać się ujrzeć z czasem całkowitą zagładę tych wszystkich, kogo nienawidzieć mieli powod. Słowem, tak umiał obok ponęt wojny stawić zalety przebiegłości i podstępów, iż równie pochlebiając chciwym krwi rozlewu, jak tym, co bardziej wytrawieni w ostatecznym tylko razie życzyli chwytać się do broni, w obu stronach ożywił nadzieję, chociaż żadna z nich jeszcze nie pojmowała jego zamiarów, Polityk lub mówca zdolny tak usposobić umysły, rzadko kiedy nie pozyskuje u spółobywateli powszechnej wziętości. Bez względu na to jak potomność będzie o nim sądziła. Całe zgromadzenie poznało, że Magua nie powiedział wszystkiego co myślał, lecz każdy pochlebiał sobie, że myśl zatajona była zgodna z jego życzeniem.
Tak szczęśliwy stan rzeczy uwieńczył Katem przebiegłość Magui i dziwić się temu nie należy zważywszy na sposób, jakim pospolicie na zgromadzeniach radzących, mówca pociąga umysły. Całe pokolenie jednogłośnie oddało się w tej mierze pod przewodnictwo wodza, który lak wymownie, chociaż niedosyć jasno obiecywał tyle korzyści.
Magua dopiéro otrzymał cel, który jego chytry i przedsiębierczy umysł zakładał. Odzyskał zupełnie utracone stanowisko w opinii swoich spółobywateli i ujrzał się na czele całego narodu, okryty w ładzą chociaż trwałą tylko w miarę trwałości pozyskanych względów powszechnych, lecz mianowicie podczas pobytu pokolenia w kraju nieprzyjacielskim, tak despotyczną, jakiej żaden monarcha nie ma. Stosownie tedy do nowo otrzymanej godności odrzucił pozor naradzania się z innymi i wziąwszy odtąd na siebie wszystko, zaczął natychmiast dawać rozkazy z powagą najwyższego wodza Huronów.
Rozesłał na wszystkie strony szukać pewniejszego jeszcze śladu zbiegów; kazał najsprawniejszym szpiegom udać się na wzwiady pod oboz Delawarów; odprawił wojowników, czyniąc nadzieję, iż wkrótce będą mieli zręczność dać dowody odwagi, a kobietom powiedział żeby z dziećmi siedziały w chatach cicho i nie mieszały się do spraw męzkich.
Zrobiwszy tak rozmaite urządzenia obszedł oboz nie zaniedbując wstąpić do tej lub owej budy, gdzie spodziewał się swoją obecnością zaszczycić albo ująć gospodarza. Słowem starał się w przyjaciołach ufność utwierdzić, obojętnych pociągnąć, a podobać się wszystkim.
Nakoniec powrócił do swojej chaty. Żona, którą opuścił kiedy był zmuszony uciekać od swego narodu, już nie żyła; dzieci nie miał, mieszkał zatém zupełnie jak samotnik w niedokończonej budzie, gdzie Sokole Oko znalazł Dawida, bo Huron dał jemu u siebie przytułek, i kiedy byli razem znosił jego obecność z obojętnością pogardzającej dumy.
Tu więc schronił się Magua pa swoich politycznych trudach; lecz kiedy inni spali, on nie myślał o wypoczynku. Gdyby jaki Huron chciał szpiegować czynności nowoobranego wodza, widziałby go od chwili kiedy przyszedł, aż do czasu na który kazał jutro stawić się u siebie pewnej liczbie wojowników, ciągle siedzącego w głębokiém zadumaniu. Kiedy nie kiedy tylko podniecał przygasły ogień, a wtenczas gdy żywszy blask padał na jego postać czerwoną i twarz szkaradną, łatwo można go było wziąsć za książęcia ciemności, zajętego knowaniem czarnych podstępów.
Jeszcze zorza nie zaświtała na niebie, a już wojownicy zaczęli schodzić się pojedyńczo do samotnego mieszkania Magui. Każdy z nich miał strzelbę i dalszą zbroję, lecz twarz spokojną i nieumalowaną w godła wojenne. Przybycie ich nie obudziło żadnej rozmowy. Jedni siedzieli po kątach, drudzy stali milczący i nieporuszeni jak posągi, aż póki ostatni nie dopełnił ich liczby.
Magua natenczas podniósł się z miejsca, stanął na ich czele i dał znak do pochodu. Wszyscy udali się za nim idąc pojedynczo rzędem, a zupełnie różni od Kołnierzy naszych zawsze szuranie ruszających z miejsca, bez najmniejszego szelestu opuścili oboz, podobni raczej do cieniów nocnych, niżeli do wojowników śpieszących krwią okupywać czczą sławę.
Niewiadomo dla jakiej przyczyny chytry wódz nie wziął się drogą prosto wiodącą do obozu Delawarów, lecz poszedł brzegiem strumyka, aż do stawu bobrów. Dzień zaczynał już świtać kiedy przechodzili trzebież przez te pracowite zwierzęta zrobioną. Magua, był już ubrany zwyczajem Huronów i na skórze pokrywającej mu barki miał odmalowanego lisa. W orszaku jego znajdował się wojownik, który za godło, czyli totem przyjął sobie bobra; ten ujrzawszy tak liczne zgromadzenie swoich przyjaciół, pominąć ich bez złożenia przyzwoitego hołdu, poczytywałby za grzech świętokradztwa.
Zatrzymał się więc i zaczął do nich mowę jak do istot rozumnych. Oświadczył się im naprzód z pokrewieństwem, doniosł że jego opiece winni byli spokojność, ponieważ chciwi kupcy podżegali już Indyan do wydzierania ich życia; przyrzekł nadal swoje względy i zalecał wdzięczność dla siebie. Opowiedział potém na jaką idzie wyprawę i dał chociaż, bardzo nieznacznie i delikatnie do zrozumienia, iż powinneby swojego kuzyna natchnąć roztropnością, z której same tak głośne.
Podczas osobliwszej tej przemowy, towarzysze jego stojąc poważnie słuchali z uwagą, jak gdyby wszyscy przekonani byli, że to tylko mówił, co istotnie powinien byt powiedzieć. Kilka bobrów wynurzyło głowy nad wodę; Huron ucieszony, że nie przemawiał nadaremno wpadł jeszcze w większy zapał, a w tém z jednej chatki stojącej daleko od innych i jak się zdawało opuszczonej, ukazała się głowa bobra wielkiego nadzwyczaj. To było już dla mówcy więcej niż spodziewaną odpłatą; łaskę tę wziął za znak dobrej wróżby i chociaż bobr skrył się z niejakąś pierzchliwością, nie zaniedbał osypać go mnóstwem pochwał i dzięków.
Magua osądziwszy, że już dosyć pozwolił czasu na to wylanie się miłości familijnej, kazał ruszyć dalej. Kiedy szereg Indyan posuwał się krokiem, któregoby ucho Europejczyka posłyszeć nie zdołało, tenże sam bobr szedziwy wyjrzał znowu ze swojej kryjówki. Gdyby który Huron obejrzał się natenczas postrzegłby, że zwierzę zważało na ich obroty z ciekawością i uwagą istoty rozumnej. W rzeczy samej wszystkie usiłowania bobra zdawały się tak dobrze skierowane do tego celu, iż najprzezorniejszy badacz nie umiałby wytłumaczyć sobie tego zdarzenia aż póki Huronowie nie weszli do lasu wtenczas bowiem zamiast czworonożnego szpiega, poważny i milczący Szyngaszguk wyszedłszy z chatki zdjął swoję futrzaną maskę.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Feliks Wrotnowski.