<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Para czerwona
Wydawca Wydawnictwo „Nowej Reformy”
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia Literacka pod zarządem L.K. Górskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wśród tej gorączki, która trwała do dnia 8-go kwietnia, rzadko kto utrzymać się potrafił w zupełnym spokoju ducha. Dla najmniej wprawnych oczu widne już były następstwa rozpoczętej walki. Chwilowo użyczone swobody widocznie ukrywały postanowioną już represyę silną, najlżejszy powód mógł ją sprowadzić. Byli jednak tak naiwni, tak zacni i poczciwi ludzie, którym się zdawało, że Moskwa zmuszona ustąpi bez boju a kraj odzyska niepodległość bez krwi rozlewu.. Dziś, gdy to piszemy, to przekonanie wydaje się nam śmiesznością, zapisujemy go wszakże, bo podzielało je wiele najpoważniejszych umysłów. Najzacniejsi ludzie, nie mogąc przypuścić, aby się rząd miał chwycić środków gwałtownych i bezprawnych, oceniając go lepiej niż zasłużył, nie widzieli innego końca tylko dobrowolne wycofanie się Moskali. Słyszano te przepowiednie z ust najpoważniejszych, szczególniej starszych ludzi, młodzież bowiem widziała przed sobą nieuchronność boju i dążyła do niego. Pomimo, że umysły zaprzątnione były prawie wyłącznie sprawą ogólną, rzeczy ludzkie szły swoim trybem.
Po domach prywatnych, jeśli się nie bawiono gwarnie, zgromadzano się z żywszem może zajęciem na rozmowy, niż dawniej do tańca i muzyki. Młodzież gorzała, starszym łzy biegły z oczów, a lękliwi obawiali się pokazać ze strachem i udawali mężnych.
Salon panny Jadwigi pełen był zawsze a jak zwykle w podobnych czasach stosunki towarzyskie są łatwiejsze, znajomości szybsze i tu czuć się to dawało w większej rozmaitości postaci i swobodzie ruchów.
Miliony panny Jadwigi przywabiały zawsze mnogich wielbicieli z tego świata co na grosz pracować nie umie i nie chce, a radby go zdobyć choćby zaprzedaniem. Nie mało było paniczyków, ale ci jakoś co dzień się tu czuli mniej swobodni.
Jadwiga była pociągnioną coraz wyraźniej ku innemu światu, w którym więcej znajdowała ognia i życia. Zapraszała nie tylko Karola, ale jego towarzyszów i przyjaciół, byle się tylko o ruchu, o postępie usiłowań patryotycznych dowiedzieć. Ciotka, która się z początku opierała temu, nakoniec pochwycona uczuciem, uległa. Prawie codziennie w godzinie herbaty przesuwało się mnóstwo osób przez salon panny Jadwigi, ona tu bowiem była prawdziwą gospodynią.
Jednego właśnie z tych wieczorów, o których mówimy, natłok był większy niż dni poprzedzających; dokoła herbacianego stolika zasiadła cała młodzież znana nam już i nie znana. Piękny pan Edward, hrabia Albert, szanowny Dunio, pan Mieczysław, blady Juljusz i wielu innych. Dziwnym trafem obok tych ludzi wyperfumowanych stali i mieszkańcy trzeciego piętra: Karol Gliński, jeden uczeń szkoły sztuk pięknych, młody aspirant na lekarza i kilka równie skromnych postaci.
Towarzystwo naturalnie w jednolitą całość zbić się nie mogło, mimo usiłowań panny Jadwigi, która unię arystokracyi z demokracyą zawiązać pragnęła. Paniczykowie byli grzeczni ale zimni, demokraci niegrzeczni i gorący. Przymuszeni zachować pewne formy, wyłamywali się z nich cichemi szepty i półuśmiechami znaczącemi. Z pewną wyższością panowie raczyli rozprawiać z młodzieżą, ale i tę łaskę tonem rozmowy uczuć dawali. Wprawdzie drugi marca założył był posady tego wielkiego zjednoczenia wszystkich stanów, wyznań i przekonań, ale łatwiej daleko było przejednać szlachcica z izraelitą i chłopa z panem, niż salonowych ludzi z ulicą. Na polu teoryi był to fakt spełniony, ale w życiu odzywały się stare grzechy; sprzeczały się zasady, poglądy, gusta, wszystko aż do postaci i strojów. Paniczykowie źle ukrywali swe nieukontentowanie z wypadków, co krok zarzucając im przesadę, namiętność i dziecinną gorączkę.
— Moi panowie — odezwała się Jadwiga, zwracając się do Karola, dla którego była z szczególnemi względami — powiedzcie mi jak się to wszystko skończy? Wybaczcie, ale jestem zupełnie jak młoda panienka, która zacząwszy czytać zajmującą powieść, pragnie co najprędzej dowiedzieć się czy bohaterka pójdzie za ukochanego?
Hrabia Albert, któremu zawsze o to chodziło, aby wielkim rozumem zajaśnieć i zaćmić wszystkich wymową, choć się pytanie do niego nie stosowało, pierwszy głos zabrał; Jadwiga z wyrazem zdziwienia zwróciła się do niego.
— Mnie się zdaje — rzekł — że empiryczny sąd o wypadkach nigdy nie da zadawalniających wniosków, trzeba się uciec do tych niezawodnych formuł, wyciągniętych z doświadczenia, które jak tablice logarytmów nieochybne dają rozwiązanie.
Nie jesteśmy ani wyjętymi z pod prawideł rządzących światem, ani w położeniu zupełnie bezprzykładnem, zatem znalazłszy odpowiednie sytuacyi wyrazy, znajdziemy rozwiązanie pytania. Wiek nasz jest przedewszystkiem epoką spokojnego rozwoju wszystkich sił wewnętrznych, epoką prac pokojowych, przemysłu, handlu, sztuki, nauk. Więc wielkie kataklizmy, które temu życiu stanęłyby na zawadzie, które dotkną tysiące interesów materyalnych i duchowych, są dla naszego wieku niepodobieństwem.
Przypuszczam zamęt chwilowy u nas lub gdzieindziej, (to gdzieindziej dowodziło nadzwyczajnej ostrożności mówiącego) cóż jego koniecznem następstwem? Oto szwank we wszystkich życia europejskiego organach, oto przymus dla Europy do czynnego interweniowania w interesie własnym. Dajmy, że następuje wybuch, który może rozbudzić w całej Europie żywioły rewolucyjne, Europa cała jest interesowaną, aby mu trwać nie dała.
— Z mocy tej teoryi — przerwał Karol — widzi mi się, że gdyby się u nas co zrobiło, Prusy i Austrya przyczyniłyby się do zadławienia, a reszta Europy przyklasnęłaby obrońcom pokoju i porządku.
— Nie zupełnie pan zrozumiałeś myśl moją — odparł hrabia Albert, nie patrząc nawet na tego, który mówił.
— Ale i hrabia nie zupełnie mi odpowiedziałeś na pytanie — dodała Jadwiga. — Mnie idzie o to, czy Polska powstanie, aby potargać swe więzy, lub olbrzymią sobie wysypać mogiłę, o to, czy zgnieceni, znękani, skuci, upokorzeni, znajdziemy w sobie tyle sił, by dać znać światu, że nie jesteśmy trupem. O ostatni akt tego wielkiego dramatu, nie ludzi, musiałabym spytać chyba Boga, bo on jeden wie, jak się kończą te boje heroiczne. Czy zniszczeniem trojańskiem, czy prozaicznie śmieszną odrodzoną Grecyą ż Bawarami, czy cudownem zmartwychwstaniem Włoch! Ja się lękam nie tej śmierci na krzyżu i w mękach, co daje apoteozę męczennikom, ale ostatecznego upodlenia i przedśmiertelnych konwulsyj bez jęku i władzy...
Te słowa wyrzekła z takim zapałem, że się jej oczy rozpłomieniły łzami, była piękną jak natchniona kapłanka.
— Tem pytaniem — rzekł szybko Karol — wyrwałabyś pani z duszy na siedem pieczęci zamkniętą odpowiedź, gdyby ona w tej chwili nie była zdradą. Pani! nie godzi się pytać o to!!
Zamilkł, Jadwiga się zaczerwieniła i podała mu rękę, jakby go przeprosić chciała. Kwaśny uśmiech przeleciał po ustach hrabiego Alberta, który pozazdrościł plebejuszowi tej białej dłoni i rzekł z przekąsem:
— Przestroga, którą pani otrzymujesz, jest tak znaczącą jak odpowiedź, zapewneś ją pani zrozumiała?
— Tak dalece — odparła Jadwiga — że o nix więcej nie pytam.
— A pytań epoka nastręcza tysiące — podchwycił żywo hr. Albert, żeby nie stracić zręczności perorowania.
— Na przykład? — zapytała Jadwiga.
— Cóż to, gramy w pytania i odpowiedzi? — z niejakiem szyderstwem, zbliżając się, wyrzekł powoli pan Juliusz. — Gra to bardzo zabawna, a że żałoba w modzie, a tańce zakazane... les petits jeux innocents bardzo są na dobie.
Ton jaki sobie od niejakiego czasu dawał Juliusz, wcale się nie podobał Jadwidze, widocznie usiłował swem obejściem się dać do zrozumienia towarzystwu, że miał w tym domu pewne prawa, po prostu mówiąc, że był lub narzeczonym, lub bardzo bliskim zamęźcia z Jadwigą. Dostrzegła ona tę dziwną zmianę w Juliuszu od czasu jak wyzdrowiał, na myśl jej przyszło, że mógł z szlachetnie mu dozwolonego pobytu korzystać w sposób niegodny, oburzało ją to tak silnie, że wszelkiemi sposoby starała mu się okazać nietylko obojętność, ale wstręt prawie, Juliusz jednak jakby tego nie widział, lub nie rozumiał wcale, nie zmieniał trybu postępowania, przybierał to dziwny jakiś ton poufały, to poważny i protektorski, to prawie szyderczy, to przesadnie miłosny i czuły. Nic go nie zrażało, jak gdyby nadto był pewien uczuć Jadwigi i takiemi fraszkami lub chwilowemi dziwactwy wcale się nie zaprzątał. Postępowanie jego było tak zuchwale obrachowane, iż łatwo w błąd wprowadzić mogło.
Dumna dusza Jadwigi oburzała się na ten ucisk, na tę przewrotność z dziwnym machiawelstwem wyspekulowaną. Od dawna postanowiła mu dać uczuć wobec obcych niewłaściwość jego postępowania, okoliczność nastręczała się dobra, świadków było dosyć, a stan duszy usposabiał do śmiałego wyrazu.
Juliusz oparł się na poręczy jej krzesła, a twarz jego od mężczyzny wyzywała policzka, od kobiety przynajmniej równego mu słowa. Jadwiga zarumieniła się jak wiśnia, oczy jej zapłonęły gniewem, ścięła usta, ale żarcik Juliusza nie był jeszcze dostateczny do wywołania karcącej nauki.
— Rzeczywiście — odpowiedziała — gra w pytania i odpowiedzi jest wyborną, ja ją bardzo lubię, gdyby mi jednak przyszło panu zadać pytanie zastosowane do niego, nie mogłabym spytać o co innego nad to, gdzie pan byłeś wychowany?
Juliusz zarumienił się bardzo, całe towarzystwo usłyszało odpowiedź Jadwigi i lekkie śmieszki jak z panewek spalające podsypki słyszeć się dały w demokratycznej kupce. Panicz czuł się w obowiązku odparcia pocisku, ale w pierwszej chwili słowa nie znalazł.
— Czy pani to wychowanie tak niedostatecznem znajduje? — rzekł, jąkając się.
— Przynajmniej wielce oryginalnem — odparła Jadwiga.
— Oryginalność jest tak rzadką — rzekł Juliusz — iż to prawie za pochwałę ujść może.
Mówił to do krzesełka, gdyż Jadwiga nie czekając odpowiedzi, obróciwszy się doń plecami, poszła do ciotki. Juliusz został, dosyć zmieszany, nachylony nad poręczą i wystawiony na śmieszność.
Każdy inny mniej zrujnowany a nieco czulszy, wziąłby był powoli za kapelusz, wyniósłby się po cichu z salonu i więcejby do niego nie powrócił.
Juliusz wściekle gniewny, zbladły, ale doskonały aktor, pobiegł udając śmiech za Jadwigą, coś do niej poszeptał w bardzo poufałej postawie i nadał temu wszystkiemu wybitny charakter małej sprzeczki kochanków, którzy tak bardzo słów nie ważą i nie lękają się sobie coś ostrego powiedzieć, wiedząc, jak się kochają.
Jadwigę prawie do łez ten postępek poruszył, powiedziała sobie w duszy, któż mnie od tego człowieka uwolni? a oko jej mimowolnie zwróciło się w stronę Karola, którego twarz wyrażała zarazem oburzenie i litość.
Jadwiga nie długo się namyślając, wprost poszła ku niemu i zmusiła go prawie biorąc na przechadzkę po salonie do długiej sam na sam rozmowy. Na nieszczęście ta strategia na prędce nie była trafną, dla zimnych świadków mogło to uchodzić za chętkę obudzenia zazdrości w narzeczonym — Juliusz z tego skorzystał i z wielkiem uszanowaniem przymilał się ciotce, skarbiąc sobie jej łaski. Jednakże po chwilce szepnąwszy coś hr. Albertowi, wyszedł nieznacznie z salonu.
Wieczór był późny i inni też pouchodzili powoli. Towarzysze i przyjaciele Karola zebrali się u niego na bardzo skromną kawalerską przekąskę. Panicze zaproszeni przez Juliusza poszli do Angielskiego hotelu na zamówioną przez niego wieczerzę; ale ten los, który niesłusznie ślepym nazywają, zrządził, że prawie równocześnie z paniczami i Karol wezwany został przez przybyłego z prowincyi obywatela do Angielskiego hotelu, porzucił swych gości i pobiegł do obowiązku...
Po drodze nie od rzeczy będzie nakreślić tu charakterystykę tej gospody, niegdyś dziedzictwa Gąsiorowskich, która miała szczęście być chwilowym przytułkiem cesarza Napoleona, powracającego z Moskwy. Dotąd na dole ukazują pokój, przy którego kominku odgrzewał się po mrozach moskiewskich. Aż do wybudowania hotelu Europejskiego, Angielski uchodził za najbardziej faschionable i comfortable, a nawet po wzniesieniu Europejskiego kuchnia Bouquerela pozostała najwykwintniejszą w Warszawie. Może dla tego Moskale, którzy i lubią jeść i radziby świat przekonać, że surowem mięsem nie żyją, mimo drogości kuchni, tu się najczęściej na obiady i wieczerze zgromadzali. Ludzie miłujący spokój i dbający o to, aby ich policya dobrem widziała okiem, także tu chętnie przybywali; należało do dobrego tonu jeść u Bouquerela. Po cichu dodać potrzeba, że pod skrzydła dobrze ustalonej reputacyi hotelu Angielskiego, tulił się czasem nie jeden, co podejrzliwych oczu rządu ujść pragnął. Sekretni ajenci nie domyślali się, że obok stolika, przy którym spijał szampana oficer od gwardyi, spiskowano jak w najlepsze przy butelce czerwonego wina.
Właśnie gdy panicze ucztowali przy drzwiach otwartych w ostatnim gabinecie od jadalnej sali, Karol w progu samym naradzał się z młodym człowiekiem, którego strój wskazywał świeżo przybyłego z prowincyi wieśniaka.
W przyległym pokoiku Juliusz rozsiadłszy się w fotelu, z bardzo dobrym humorem zapraszał swych gości na kapłona z truflami, którego tryumfalnie wniesiono. Dokoła stołu siedzieli hr. Albert, Micio, Dunio, pan Edward i świeżo zaproszony Henryk Gros.
— No — rzekł ostatni, nalewając sobie szklankę wina — co mówicie o wypadkach? My starsi nic tego nie rozumiemy, rachuby mylą, przeczucia zwodzą, a najpłochsze nadzieje urzeczywistniają się jakby cudem.
— Ja się nie dziwię — odparł Albert zawsze chciwy mówienia — że najpoważniejsze umysły dają się obałamucić wypadkom. Wrażenie teraźniejszości jest tak silne, że chwilowo na przyszłość zaślepia; ale bądź co bądź, dla umysłów przezorniejszych przyszłość jest straszna. Powtarzam po setny raz, potrzeba było iść powoli, nieznacznie, w granicach możliwości się utrzymując, potrzeba było jak rozumni Węgrowie czekać, cierpieć i wszystkiego na kartę nie stawić.
— Stokroć masz racyę — rzekł Juliusz — wszystko to robota chłystków i sowizdrzałów, niedowarzona, niedopieczona, która nas wszystkich może drogo kosztować. Nie wiem czy panowie słyszeliście, przyjechał tu był z Chrobrza margrabia Wielopolski z synem Zygmuntem. Człowiek, jak wiadomo, potężnej inteligencyi, prawdziwy mąż stanu, może jedyny w Polsce, przywiózł z sobą projekt bardzo rozumny, ofiarował się sam jechać z nim do Petersburga; Zygmunt mi go czytał. Cóż powiecie panowie?... Nie przyjęto go, żądano poprawek i margrabia rozgniewany wyjechał napowrót do Chrobrza.
— Nie wielka szkoda! — rzekł Henryk — nie ma co o tem mówić.
— Jak to? — odezwał się Edward, pierwszy raz zbierając się na odwagę do publicznego wystąpienia ze swemi przekonaniami. — Jest o czem mówić, codzień bardziej owładywa krajem jakaś młodzież nieznana, spycha ludzi poważniejszych i ciągnie naród za sobą do przepaści...
— Ale bo znowu nie trzeba przesadzać — rzekł Albert — wszystko się to skończy na ogromnych cięgach, które ci panowie wezmą. Lada dzień wystąpią przeciw nim i zgniotą...
Henryk zaczął się mocno śmiać, spojrzano na niego, ale zapytany o przyczynę, ruszył ramionami i nic nie odpowiedział,
— Tymczasem — rzekł Juliusz — to jest rzecz bardzo nieprzyjemna dla nas, ten zamęt, który miesza człowiekowi wszystkie jego zajęcia i projekta. Ludzie porządni i spokojni cierpią, a wreszcie i widok tych szałów nieznośny. Mnie to niecierpliwi do najwyższego stopnia.
— To rozumiem — rzekł Gros — wszyscy wielbiciele panny Jadwigi, która, jak słyszę, więcej jest teraz ojczyzną niż nimi zajęta, muszą przeklinać sprawę kraju dla sprawy serca. Ale, kiedy się o tem zgadało — dodał, spoglądając po siedzących przy stole — jakże tam moi panowie? Komu szczęście służy?
Oczy obecnych skierowały się na pana Juliusza, który zrobił minę skromnisia, niechcącego się chwalić, ale pewnego siebie.
— Bo to różnie po świecie gadają — ciągnął dalej Gros — jedni utrzymują, że panna Jadwiga jest rozkochaną w panu Edwardzie i starannie ukrywa to uczucie, ażeby go się świat nie domyślił, drudzy posądzają pana Mieczysława, że się wkradł do jej serca, inni mówią, że czyta Roschera, aby się przypodobać hr. Albertowi, a są, co twierdzą, że pan Juliusz już po przyrzeczeniu, no, jakże? Bądźmy szczerzy!?
— To mi się zdaje pewna — rzekł powoli hr. Albert — iż sprawa serca panny Jadwigi, jak sprawa kraju jest dotąd nie rozstrzygniętą.
— Chciałżebyś pan przez to dać do zrozumienia — podchwycił Gros — iż i tu także owładnie jaki plebejusz £
— Nie spodziewam się — rzekł hr. Albert — umysł to wzniosły...
— Ale się umysłem nie kocha — odparł Gros — a przynajmniej samym umysłem, panewką miłości będzie zawsze serce; czasem na tej panewce tylko spali i dalej nie pójdzie, a miłość prawdziwa musi przejść w końcu i do umysłu, tylko od niego się nie poczyna.
W czasie tej rozmowy Juliusz podśpiewywał, poglądał szydersko, zdawało się, jakby chciał coś powiedzieć i wstrzymywał wyrazy, nareszcie wyrzekł stanowczo:
— Prawdziwie, to osobliwsza rzecz, jak ludzie są ślepi, kiedy widzieć nie chcą.
Wyrazy te, z jego ust wychodząc, były pełne znaczenia.
— Ale — rzekł hr. Albert urażony — trafia się, że pragnąc, widzi się to czego nie ma, a czego się tylko żąda.
— Tak sądzisz? — rzekł Juliusz i mocno znowu śmiać się zaczął...
Milczenie jego i półsłowa na obojętniejszych możeby takiego nie zrobiły wrażenia, ale wyjąwszy Grosa, wszyscy byli mniej więcej zakochani w pannie Jadwidze i po troszę przy nadziei.
Każdemu z nich zdawało się, że to lodowate serce roztopi. Hr. Albert wiele rachował na pomoce Bastjata, Micio był potulny i sądził, że kobiecie z energią przyda się jako miękka poduszka, Dunio rachował na swój dowcip, zwinność i na sprycik, Edward na prześliczną twarzyczkę, białe rączki, elegancyę, dobry ton i przyzwoitą postać, jakąby miał w karecie, usiadłszy za krynoliną żony. Każdy z tych panów łudził się, że ją jakimś urokiem podbić potrafi, to raptowne wystąpienie Juliusza, jakby z pewnym tryumfem, dotknęło wszystkich.
— Mój Juliuszu — rzekł hr. Albert — zdaje się, jak gdybyś już pannę miał w kieszeni, przyznam się, że mnie to mocno dziwi, ale jeśli tak jest, pozwól sobie powinszować i odkryj-że nam szczerze to swoje szczęście...
Hr. Albert nie dokończył, wieczerza już była doszła do szampana, w głowach nieco szumiało. Juliusz milcząc, pił dużo, był więc może w tym stanie podbudzenia, w którym nie tak bardzo obrachowywa się słowa.
— Panowie pojmujecie — rzekł — iż galantuomo czasem jest zmuszony do milczenia szczególnemi względy.
— Doskonale to pojmuję — zawołał hr. Albert — gdy nie idzie o małżeństwo, bo jużciż nie spodziewam się, żeby miało być morganatyczne?
— Ale do pewnego czasu — odparł Juliusz — może być potrzebną tajemnica.
— W takim razie — rzekł Gros — pozwól sobie powiedzieć, że ją trochę lepiej zachowywać należy. Choć nie mówisz nie, ale powiedziałeś wszystko.
— A mnie się zdaje — przerwał porywczo Edward, który się zaczerwienił — że to, co pan Juliusz powiada i to co zamilcza, jest poprostu żartem z nas wszystkich.
— Ja nigdy nie żartuję — rzekł Juliusz seryo.
— Jeżeli tak — odparł Edward, nagle wstając od stołu — to mnie pan zmuszasz do powiedzenia, iż to, co nam dajesz do zrozumienia, jest po prostu — nieprawdą.
— O! to grubo! — rzekł Gros, śmiejąc się.
Juliusz zagryzł usta, oczy mu zaświeciły, spojrzał na Edwarda i rzekł bardzo powoli:
— Mógłbym się strasznie obrazić za zadanie mi fałszu, ale młodość pana Edwarda jest wymówką jego nierozwagi, nie będę się nawet gniewał. Jestem zmuszony zadaniem mi fałszu do niedyskrecyi, a więc proszę zamknąć drzwi, złożę dowody przekonywujące, że mówiąc z taką pewnością o stosunkach moich z panną Jadwigą, miałem do tego pewne prawa...
Właśnie gdy Juliusz wymówił zamknąć drzwi, oczy biesiadników zwróciły się ku nim i ujrzeli w progu stojącą postać Karola, poważną i groźną.
— Za pozwoleniem — odezwał się Karol — drzwi zostaną odemknięte jak były, gdyście panowie, mówiąc płocho i nierozważnie o kobiecie, przypuścili do waszych zwierzeń wszystkich gości znajdujących się na sali a nawet kelnerów. Nie ja jeden, ale kilka osób, wcale nie myśląc podsłuchiwać, słyszały wyznanie pana Juliusza. Ja mam szczęście być przypuszczonym do tego domu, o którym była mowa, czuję się w obowiązku, jako życzliwy mu, wmieszać się do tej sprawy i wymagam tłómaczenia.
Edward, który nie bez pewnego obliczenia nastręczył się był na obrońcę, bardzo był nie rad, że się inny znalazł. Karol wydawał się tak groźnym, że rzecz lada czem skończyć się nie mogła.
Juliusz jednak spróbował po pańsku dać mu odkosza.
— Cóż to jest?... wymagam?... — odparł — ja pana nie znam i od nikogo nauk ani rozkazów nie przyjmuję!
— W takim razie — rzekł Karol spokojnie — możesz pan być zmuszony przyjąć to, co od nauki i przestrogi boleśniejszem będzie.
Juliusz porwał się z krzesła rozwścieczony i zawołał:
— Nie potrzebuję się tłómaczyć, bądź co bądź, Jadwiga będzie moją, musi nią być!! Mam tu świadka przy stole, którego na honor wyzywam, aby mi odpowiedział na jedno pytanie, tak czy nie? Mieszkałem w pokoju panny Jadwigi ukryty przez dziesięć dni, tak czy nie? — panie Mieczysławie!
Micio zbladł, pochwycił się za głowę, spuścił oczy i rzekł tylko z cicha, biorąc za kapelusz:
— Ohydne!
Karol, który stał w progu, pobladł strasznie, hamował się widocznie, ale w końcu, nie mogąc wytrzymać, zawołał grzmiącym głosem, rzucając rękawiczkę pod nogi Juliuszowi.
— Skłamałeś pan! Zadaję panu fałsz i gotów jestem odpowiedzieć za to.
Edward pospieszył co najprędzej ściągnąć ciasną swą glansowaną rękawiczkę i rzucił ją także pod nogi Juliusza.
Zimna krew człowieka, na którego tak napadnięto, była prawdziwie zadziwiającą.
— Pojedynek, jest to obyczaj czysto szlachecki. Czy pan jesteś szlachcicem? — zapytał Karola.
— Nie — odpowiedział Karol, drżąc — ale w obyczaju mieszczan, jak ja, jest kij, którym się głowę rozwala potwarcom. — To mówiąc, splunął, ruszył ramionami i pomaleńku odszedł.
Juliusz za nim nie gonił. Edward stał, myślał i rzekł w końcu:
— Ja jestem szlachcicem.
— Aleś smarkacz — rzekł Juliusz pogardliwie — zresztą, jeśli chcesz się bić, to przyślij mi swoich sekundantów, pogadamy.
W tej chwili już prawie sam na sam z sobą zostali, bo reszta, widząc nieprzyjemną sprawę, której z sali przyległej i przysłuchiwano się i przypatrywano, cichaczem się powynosiła.
Mówiono nazajutrz, a pan Edward umiał to bardzo zręcznie pogodzić, że między nim a panem Juliuszem nastąpiło spotkanie w lasku pod Marymontem. Najszczęśliwszym w świecie trafem, pan Edward był lekko szpadą draśnięty w nogę a Juliusz uszedł cało.
Wypadek ten, pomimo zaprzątnienia wszystkich sprawą ogólną, rozszedł się w najrozmaitszych opowiadaniach po całej Warszawie, zwrócił uwagę na Jadwigę, dał powód do plotek i podniósł pana Edwarda więcej niż zasługiwał. Domyśleć się łatwo, że Karol ze swojego znalezienia się wcale chluby nie szukał, że o nim zamilczano, że cała wdzięczność panny Jadwigi zlała się na tego wyelegantowanego Edzia, który z wielką skromnością taił się z pojedynkiem i raną, ale w taki sposób, że wszystkim o nich opowiadał w największym sekrecie.
Przyjaciele domu, przestraszeni rozgłosem, przybiegli do ciotki z radą i pociechą. Można sobie wyobrazić, jakie to na słabej kobiecie uczyniło wrażenie, uczuła ona, że wina tego wszystkiego spada w większej części na nią, dojmowała jej własna niedołężność, którą czuła, a wyjść z niej nie mogła, dla biednej kobiety było to straszną męczarnią czuć swą słabość i nie umieć na nią poradzić, widzieć za nią ukaraną istotę niewinną i nie módz, choćby ofiarą życia, okupić jej szczęścia i spokoju.
Lecz o ile ciotka była przygnębioną i nieszczęśliwą, o tyle Jadwiga zimną i wyższą nad ten cios, który ją dosięgnął.
Żadnej kobiecie obojętną być nie może jej dobra sława i poszanowanie u świata, ale słabe tylko umysły, nie czując winy, lękają się potwarzy. Jadwiga zniosła chłód, który ją zewsząd ogarniał z uśmiechem politowania i bohaterską oziębłością. Juliusz, który może obliczał, że opuszczona przez wszystkich, pozwoli mu się wytłómaczyć wielką miłością, przebaczy i poda rękę, mocno się na tem zawiódł. Raz na zawsze wzbroniono mu przystępu do domu. Panu Edwardowi podziękowała Jadwiga jak grzecznemu dziecku, które dobrze lekcyę wyrecytowało. O Karolu nic nie wiedziała; w parę tygodni, gdy ciotka płakała jeszcze w kątku, Jadwiga z rozjaśnionem czołem przyszła ją pocałować w rękę.
— Wie ciocia co? — rzekła poważnie — proszę mnie tylko cierpliwie posłuchać... Różnemi drogami los prowadzi człowieka do jego przeznaczeń, wszystko co się stało, stało się doskonale. W jednej chwili z trzpiotowatej dzieweczki stałam się dojrzałą niewiastą, poznałam, że ten świat i ludzie, w których otoczeniu żyć miałam, nie są dla mnie stworzeni; szlachetniejsze, większe uczucie niż staranie o moją własną przyszłość ogarnia mnie całą. W takich wypadkach jak dzisiejsze, rola kobiety może być niezmiernej wagi, jest wolną od podejrzeń, jest prawie wolną od kary, może wejść wszędzie, działać potajemnie, wpływu swojego na ludzi użyć dla kraju, urok jaki ma obrócić dla pociągnięcia ostygłych, zapał swój wlać w piersi obojętnych. Nie chcę być heroiną głośną, ale cichą pracownicą być muszę. Czuję, że to moje przeznaczenie. Ci ludzie, wyrządzając mi krzywdę, uczynili wiele dobrego. Widzę jasno moje obowiązki Polki, mam młodość, siłę ducha, majątek, zaciągam się w szeregi spiskujących — i niech żyje Polska! Choćbyśmy poginąć mieli!!
To mówiąc, przyklękła, wzięła krzyżyk zawieszony na piersiach, pocałowała go i zawołała stanowczo: — Ciociu! Nic mnie od tego nie odwiedzie! Przysięgam!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.