Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
We Florencji, bogatem i znacznem mieście włoskiem, w prowincji Toskanji leżącem, mieszkali dwaj bogaci i znamienitego rodu młodzieńcy, zwani Anzelm i Lotarjusz. Żyli oni z sobą w tak ścisłej przyjaźni i jedności nierozdzielnej, że wszyscy, którzy ich znali, pospolicie dla wyróżnienia dwoma przyjaciółmi ich zwali. Byli obaj chłopcami jednego prawie wieku i podobnych skłonności, co sprzyjało bardzo ugruntowaniu wspólnej przyjaźni. Prawda, że Anzelm większe upodobanie w miłostkach znajdował, Lotarjusz zaś bardziej łowami zabawiać się lubił, aliści Anzelm często dla Lotarjusza, Lotarjusz zaś dla Anzelma upodobań swoich odstępował. Chęci ich zgadzały się z sobą, jak tryby najlepiej nastawionego zegara.
Anzelm zakochał się niezmiernie w pewnej młodej panience, z tegoż miasta pochodzącej; była ona tak piękna, mądra i z tak zacnego wywodząca się domu, iż Anzelm, za zgodą swego przyjaciela, bez którego nic nigdy nie poczynał, umyślił poprosić rodziców jej, aby mu ją w zamężcie dali. Tak też uczynił. Lotarjusz w sekretnym posłany komissie, poselstwo swe tak zręcznie sprawił, że już po upływie kilku dni przyjaciel jego ujrzał się w posiadaniu tej, którą tak miłował. Kamilla (takie było imię oblubienicy) szczęśliwa, że Anzelma ma za męża, dziękowała nieustannie niebu i Lotarjuszowi, wiedząc, iż jego to dziewosłębom wielkie swoje szczęście zawdzięcza. W pierwszych dniach po ślubie, które zwykle przeznaczone są na rozrywki i zabawy, Lotarjusz przebywał w domu Anzelma, starając się go rozerwać i na wszelki sposób wesołości mu przyczynić. Ale gdy się już skończyły uroczystości weselne, ustały wizyty i powinszowania, Lotarjusz coraz rzadziej jął Anzelma odwiedzać, mniemając, nie bez wielkiej słuszności, że w domach przyjaciół, co się ożenili, nielza tak często gościć, jak się gościło w nich, gdy przyjaciele ci byli jeszcze kawalerami. Chocia bowiem prawdziwa i szczera przyjaźń zawsze od wszystkich podejrzeń jest wolna, jednakże cześć małżonka taka jest czuła, że nietylko przyjaciele, ale i najbliżsi krewniacy urazić ją łatwie mogą. Anzelm, spostrzegłszy to opieszalstwo Lotarjusza, nie omieszkał użalić się przed nim, mówiąc mu, że jeśliby był wiedział, że ożenek przeszkodzi mu przebywać w jego towarzystwie, nigdyby się nie był ożenił. Jeśli zaś dla owej jedności i zgody, która wśród nich panowała, gdy on jeszcze był człekiem nieżonatym, zasłużyli sobie na tę miłą nazwę dwóch przyjaciół, to niechajże teraz Lotarjusz przez zbytnią ostrożność nie dopuszcza do tego, aby ów tak drogi im tytuł bez żadnego powodu utracić mieli. Dalej błagał go i zaklinał (o ile zażyłość ich pozwalała mu przemawiać tą modłą), aby zechciał czuć się zawsze u niego w domu jak u siebie, przychodzić i odchodzić jak dawniej, a takoż prosił go, aby uwierzył, że żona jego, Kamilla, pragnie tylko tego, czego i on pragnie i z jego tylko radości pociechę odnosi; wiedząc zasię jak serdeczne związki ich łączą, trapi się teraz jego oziębłością. Na te i inne racje, które Anzelm przywodził, aby Lotarjusza do częstego przebywania w domu swoim nakłonić, jak to w dawnym jego leżało zwyczaju, Lotarjusz z tak wielką bystrością i roztropnością odrzekł, że Anzelma ucieszyły poczciwe intencje przyjaciela; ułożyli między sobą, że dwa razy w tygodniu, dni świątecznych w rachubę nie biorąc, Lotarjusz będzie u nich obiadował. A chociaż umowa zawarta została, Lotarjusz postanowił nie czynić nic więcej, jak tylko to, co mu się przystojne dla czci przyjaciela być wyda, gdyż cześć ta była mu równie miła, jak i jego własna. Mawiał mu zwykle, a i dobrze mawiał, że człek, któremu nieba urodziwą żonkę dały, winien pilnie baczyć, jacy to ludzie dom jego nawiedzają i z jakimi przyjaciółkami żona jego przestaje, gdyż to, czego osięgnąć nie można na placach, w kościołach, czy w czasie świąt uroczystych (wszakże małżonkowie nie zawsze mogą wzbronić żonom godziwej rozrywki) łatwie do skutku przychodzi w domu przyjaciółki albo krewniaczki, dla której ufność się żywi. Mówił także Lotarjusz, że ludzie żonaci winni mieć przyjaciół, którzyby ich uwiadamiali o błędach, popełnionych przez brak pilnej baczności i dozoru. Zbytnia czułość nie dozwala im dostrzegać, albo przynajmniej mówić o tych rzeczach, które, aczkolwiek przyjemne nie są, należy czasem uczynić albo i nieuczynić, aby uniknąć zmazy i dobrą sławę zachować. Skoro przez przyjaciół ostrzeżeni będą, łatwie te niedbałości naprawią.
Gdzież znaleść podobnie wiernego, szczerego i roztropnego, jak Lotarjusz, przyjaciela? Po prawdzie nie wiem tego! Takim przyjacielem mógłby być tylko Lotarjusz, który pilnie strzegł czci Anzelma i starał się, aby odwiedziny w domu jego przyjaciela jaknajrzadziej wypadały, obawiając się, iż częste uczęszczanie młodzieńca tak szlachetnego, bogatego, wysoce urodzonego i uraczonego zalet tysiącem, w domu tak pięknej białogłowy, jak Kamilla, próżniaczym ludziom o szpiegujących oczach i złośliwych językach, podejrzane wydać się mogą. Aczkolwiek jego roztropność i Kamilli przystojność były aż nadto dobrym wędzidłem dla gęb jadowitych, nie chciał hazardować dobrą sławą przyjaciela, jakoteż i swoją. Dlatego też w dni, które według umowy, przeznaczone być miały na odwiedziny, zajmował się innemi sprawami, wrzekomo ważnemi i niecierpiącemi zwłoki. Gdy się już razem znaleźli, większa część dnia wypełniona była skargami jednego i wymówkami drugiego. Pewnego razu, gdy się przechadzali na łące za miastem, Anzelm rzekł do Lotarjusza w te słowa:
— Wiem dobrze, Lotarjuszu, że niezgłębioną wdzięczność winienem niebu za to, że ród mój z tak szlachetnego i zacnego domu biorę, że fortuna szczodrą ręką wszystkiemi darami mnie obsypała i że, (co najbardziej sobie szacuję), mam takiego jak ty, przyjaciela i taką żonę, jak Kamilla, dwa skarby, które cenię jeśli nie tak jak powinieniem, to jednakoż tak, jak tylko cenić mogę. Mimo tych łask, które zawierają w sobie wszystko to, co ludziom do szczęścia potrzebne być może, czuję się najnieszczęśliwszym na świecie człowiekiem. Od pewnego czasu męczy mnie i trapi tak dziwaczne i niezwyczajne pragnienie, że sam się myślom moim zdumiewam, często samego siebie winuję i tak się przed sobą wstydzę, że chciałbym je utaić, ukryć i innemi się rozerwać myślami.
Siła kłopotu mi to przysparza, wierę, nie wiem, czyby on był większy, gdybym chciał to zachcenie całemu światu objawić. Skoro odsłonić się już ma, pragnę je twojej sekretności powierzyć, ty zaś, jak tuszę, nie tylko wszystko w tajemnicy zachowasz, ale, jako prawy przyjaciel, także dopomóc mi się postarasz tak, iż wkrótce ujrzę się uwolniony od tego nieznośnego ciężaru. Dzięki twoim staraniom radość moja i ukontentowanie na ten stopień się wzniesie, jaki osięgła dziś rozpacz moja, szaleństwem tem spowodowana.
Lotarjusz, zdumiony słowami przyjaciela, nie wiedział Jeszcze do czego ta przemowa i wstęp zmierzać mają. I chocia na wszystkie sposoby w imaginacji swojej roztrząsał, jakie to pragnienie może tak trapić jego przyjaciela, przecie daleki był od utrafienia w sedno. Aby umysł swój coprędzej oświecić i niepokój, z wątpliwości zrodzony, przemóc, rzekł mu, iż wielką krzywdę ich przyjaźni wyrządza, używając tak wielu wybiegów przy odkrywaniu najtajniejszych myśli swoich, aczkolwiek wie dobrze, że gdyby on, Lotarjusz, stosownego remedium na owo strapienie nawet znaleść nie mógł, to przecie posłuży mu radą i ulgę przynieść się postara.
— To prawda — odparł Anzelm. — Pełen ufności do ciebie, wyznaję ci, przyjacielu, otwarcie, że moje zasmucenie rodzi się z żądzy poznania, czy Kamilla, żona moja, jest tak cnotliwa i wierna mi, jak się tego spodziewam. Niemasz innego sposobu upewnienia się, jak tylko poddać ją próbie, gdyż jeno próba objawi czystość jej cnoty tak, jak ogień walor złota objawia. Uważam bowiem, drogi przyjacielu, że białogłowa jest cnotliwa zależnie od tego, czy nastręcza się jej pokusa, czyli też nie. Jeno te są hartowne, których zmiękczyć nie mogą obietnice, podarunki, łzy i ustawne kuszenia natarczywych kochanków. Zaliż można za zasługę poczytywać to białogłowie, że jest poczciwa jeno dlatego, że nikt na jej cnotę nie dybie? Nie dziwota, że powściągliwa i pełna baczności jest ta, której żadna się nie nastręcza sposobność, albo i ta, która wie, że mąż, przychwyciwszy ją na występnym uczynku, zabiłby ją z pewnością. Owych, co są cnotliwe przez strach, albo brak sposobności, nie będę miał w takiej estymie, w jakiej mam tę, co wiedziona na pokuszenie i ustawnie nagabywana, przecie korony cnotliwości nie strada. Owoż dla racyj, tu przytoczonych, i dla innych jeszcze, na których sąd mój się gruntuje, pragnę, aby ma żona, Kamilla, przez wszystkie te przeszkody i zasadzki przeszła, oczyściła się i zahartowała w ogniu, widząc się podmawianą i upragnioną przez kogoś, kto jest godzien, aby być pragnień jej przedmiotem. Jeśli z doświadczeń tych wyjdzie z czcią, w niczem nienaszczerbioną, będę się od tej chwili za najszczęśliwszego na ziemi człowieka poczytywał. Powiem, żem u szczytu moich pragnień stanął, powiem, że mi przypadła w udziale owa niezłomna białogłowa, o której mędrzec rzekł: „Któż ją znajdzie?“ Jeśliby przypadkiem inaczej, jak się tego spodziewam, stać się miało, pociecha, stąd płynąca, żem się nie omylił w mniemaniu swojem, łatwiej dozwoli mi znieść ból, który ta kosztowna próba sprowadzić na mnie może. Przełożenia twoje na nic się nie zdadzą i od urzeczywistnienia zamysłów moich mnie nie odwiodą. Błagam cię, przyjacielu, abyś zgodził stać się narzędziem, które tej próby, tak dla mnie potrzebnej, dokona. Ułatwię ci zadanie: nie będzie ci zbywało na niczem, co za potrzebne uważam, aby móc pokusić białogłowę poczciwą, szlachetną, powściągliwą i nieskalaną. Do powierzenia ci tego niebezpiecznego zadania i ta racja mnie skłania, iż wiem, że skoro nawet Kamillę zdobędziesz, nie będziesz chciał zwycięstwa swego wykorzystać i że, przez wzgląd szlachetny, uznasz za dokonane to, co jest do dokonania, mnie zaś obrazi jeno intencja i pragnienie; zaoszczędzony mi wstyd zostanie pod pokrywką twego milczenia, które w odniesieniu do spraw moich będzie równie wieczne jak śmierć. Jeśli chcesz, abym się jeszcze cieszył życiem, które na nazwę życia zasługuje, wstąpić musisz, nie mieszkając, w bój miłosny, bez ociągania się i niechęci, pełen tego żaru i starania, jakich moje życzenie po tobie wymaga i ufności, której gwarantem jest przyjaźń nasza.
Taka była przemowa, z którą Anzelm do Lotarjusza się obrócił.
Lotarjusz słuchał pilnie i nie otworzył ust, dopóki Anzelm nie skończył, powiedziawszy jeno kilka słów, wyżej już przez nas wspomnianych. Widząc, że już nic więcej nie przyda, spoglądał na niego przez kęs czasu, jakby się przypatrywał jakiejś nigdy nie widzianej rzeczy, która nas w zdumienie wprawia i trwogą napełnia, w końcu rzekł:
— Nie mogę sobie wystawić, Anzelmie, aby mowa twoja żartem być nie miała. Jeślibym mniemał, że naprawdę tak myślisz, nie pozwoliłbym ci zapuszczać się tak daleko i przerwałbym twoją długą orację, oznajmiając, że jej słuchać nie chcę. W samej rzeczy myślę, że albo ty mnie nie znasz, albo ja nie znam ciebie. Ale przecie wiem dobrze, że ty Anzelmem jesteś, ty zaś wiesz, że ja jestem Lotarjuszem. Cała bieda w tem, że według mego mniemania nie jesteś już tym Anzelmem, którym byłeś, ty zaś sądziłeś widać, że nie jestem tym Lotarjuszem, którym być powinienem. To, coś mi powiedział, nie pochodzi od Anzelma, który był moim przyjacielem; prośby zasię twoje nie mogą zwracać się do Lotarjusza, którego znasz dobrze. Przyjaciele mogą doświadczać swoich przyjaciół i posługiwać się nimi usque ad aras, jak mówi poeta, który to miał na myśli, że nie wolno przyjaźni przeciwko prawom boskim używać. Jeśli o przyjaźni takie rozumienie miał pogański pisarz, o ileż lepsze mieć winien ten, co, chrześcijaninem będąc, wie, że dla przyjaźni ziemskiej nie lza niebieskiej poświęcać. Jeśli przyjaciel czasem dla obowiązków przyjaźni o powinnościach względem nieba zapomni, dziać się to winno jeno wówczas, gdy chodzi o cześć i życie przyjaciela, a nie o puste i błahe rzeczy. Rzeknij mi teraz, Anzelmie, która z tych dwóch rzeczy ci zagraża? Przecz nastajesz na mnie, abym uczynił tę niecnotę i zadowolnił się, w takie wstępując azardy? Niemasz takiej konieczności! O ile dobrze rozumiem, pragniesz, abym starał się pozbawić cię życia i czci, a jednocześnie i moją cześć postradał. Jeśli mam uczynić wszystko, aby honor ci odjąć, jasne jest, że ci i życie odjąć mam, gdyż lepiej być trupem, niż człekiem, czci pozbawionym.
Gdybym zaś, zgodnie z twojem życzeniem, miał się stać narzędziem ciężkiego nieszczęścia twojego, sambym cześć swoją stracił, a zatem i żywot. Posłuchaj mnie, miły mój Anzelmie, i nie przerywaj mi, póki nie wypowiem wszystkiego, co mi na myśl przyszło, gdym o twoim zamyśle usłyszał. Stanie czasu, abyś mnie wysłuchał i odpowiedział mi.
— Dobrze — odparł Anzelm — mów, co chcesz.
Lotarjusz ciągnął dalej:
— Zdaje mi się, Anzelmie, że umysł twój teraz podobny jest do umysłu Maurów, którym nie można dowieść grubych błędów ich wiary przez cytaty z Pisma Świętego, ani przez spekulacje, na artykułach wiary się gruntujące. Trzeba ich oświecać przykładami łatwymi, uchwytnymi, niewątpliwymi, i przywodzić dowody matematyczne, których odrzucić nie sposób, jak naprzykład ten oto: Jeśli od dwóch wielkości równych odejmiemy dwie części równe, części, które pozostaną, także równe będą. Gdyby nie zrozumieli tego w słowach, jak to się często zdarza, trzeba im to pod oczy podsunąć i niezbicie na jakimś przedmiocie dowieść. Aliści, mimo to, żadnego z nich przekonać się nie da o prawdziwości wiary naszej. Widzę się zmuszony taką samą modłą z tobą postąpić, gdyż pragnienie twoje tak jest niezwyczajne i tak odległe od tego wszystkiego, co choćby cień rozsądku w sobie zawiera, iż wydaje mi się, że po próżnicy czasbym tracił, chcąc ci dać do poznania całą głupotę twoją, której teraz inaczej nazwać mi nie lza. Zdałbym się na los twego szaleństwa, abyś poniósł karę, na jaką przez swoje występne pragnienie zasłużyłeś, gdyby nie wzgląd na dawną przyjaźń naszą, która nie zwala mi tak surowie poczynać sobie i opuszczać cię w niebezpieczeństwie podobnem. Abyś to wszystko jaśniej mógł poznać, powiedz mi, Anzelmie, zaliżeś mi nie rzekł, że mam zabiegać o względy białogłowy, na swoją cnotę bacznej, umizgać się do niewiasty mądrej, podarki składać tej, która korzyści na względzie nie ma? Tak, rzekłeś mi to! Jeśli zasię wiesz, że posiadasz żonę szlachetną, poczciwą i mądrą, to czego chcesz jeszcze? Skoro wierzysz, że natarczywość moja nic nie wskóra i że z wszystkich pokuszeń wyjdzie Kamilla zwycięsko, jak się to niechybnie stanie, jakież jeszcze tytuły zaszczytne myślisz przydać do tych, które już posiada? Sądzisz, że zacniejsza będzie, niż jest dzisiaj? Albo nie masz ją za taką, jak mówisz, albo sam nie wiesz, czego żądasz. Jeśli nie sądzisz jej być taką, pocóż ją chcesz doświadczać, miast postąpić z nią odrazu tak, jak ci się podoba do woli?
Skoro jednak jest tak doskonałą, jak mówisz, nie jestże rzeczą niegodną poddawać próbie prawdę samą; po uczynionem doświadczeniu sąd ani na jotę inny nie będzie od tego, jakim był pierwszy. Owóż i argument dostateczny, że jeno głupcy i tchórze przedsiębiorą rzeczy, z których tylko szkoda się lęże, zwłaszcza gdy do podejmowania prób takich nic, jako żywo, nie zmusza i gdy już z oddali ujrzeć można dowodnie, że doświadczenia takowe czystem są jeno szaleństwem. Na dokonanie rzeczy trudnych ważyć się można przez miłość do Boga, przez miłość do świata, abo przez miłość do Boga i świata pospołu.
Dzieła, dokonane dla Boga, są dziełami świętych, którzy wiodą życie aniołów w ludzkich ciałach. Uczynki, przez miłość do świata, dopełnione, są uczynkami tych, którzy przebiegają niezliczoną ilość krajów, poznają różne nacje i różne znoszą klimaty, aby zdobyć to, co dobrami fortuny zowią. Dzieła, dla miłości Boga i miłości świata zarówno uiszczone, są dziełami walecznych żołnierzy, którzy, ujrzawszy jeno taki wyłom w murach wrażych, jaki uczynić może kula armatnia, zbywszy się wszelkiego strachu, nie rezonują, i, nie zważając na jawne niebezpieczeństwo, które im zagraża, niesieni na skrzydłach pragnienia, aby zapewnić zwycięstwo swojej wierze, swemu królowi i narodowi swemu, rzucają się nieustraszenie naprzód, chociaż tysiąc śmierci spogląda im w oblicza.
Oto dzieła, które przedsiębrać należy, chocia bowiem trudności i hazardów są pełne, sława, honor i korzyść z nich płynie. Aliści te, których ty dokonać umyśliłeś, nie przysporzą ci sławy przed Bogiem, czci wśród ludzi, ani dóbr fortuny nie powiększą. Jeśli nawet pragnienie swoje do kresu doprowadzisz, nie będziesz przez to szczęśliwszy, bogatszy i bardziej, niż teraz szanowany. Jeśli próba nie tak, jakbyś tego sobie życzył, wypadnie, ockniesz się wśród największego nieszczęścia, jakie sobie tylko wystawić można; niezdolny będziesz pocieszyć się myślą, że o twojem nieszczęściu nikt nie wie, bowiem wystarczy, abyś sam o tem wiedział, a już cierpieć i rozpaczać poczniesz. Na prawdy onej umocnienie, powiem ci strofę, ułożoną przez słynnego poetę, Ludwika Tansillo[2], który przy końcu pierwszej części swego poematu Łzy świętego Piotra na ten kształt mówi:
Rośnie rozpacz z boleścią i wstyd rośnie razem
W sercu Piotra, gdy blada budzi się jutrzenka.
Sroma się sam za siebie przed grzechu obrazem,
Chocia go i przytomność bliźniego nie nęka.
Dla serca, co bezdusznym nie jest w piersiach głazem
Poczucie winy swojej — to sroga udręka.
Za hańbę rumieńcami wstydu się szkarłaci
Choć nic dokoła niema, krom głuchej pustaci.
Przypomnij sobie, że białogłowa jest stworzeniem ułomnem,[4] że nie lza zastawiać na nią samołówek i dołków pod nią kopać tak, aby potknęła się i upadła, ale że, przeciwnie, należy zawady usuwać i drogę jej od wszelkich przeszkód uwalniać, aby nie spotykała żadnych zatrudnień w swobodnem dążeniu do doskonałości, której jej brak, a która cała na tem się zasadza, aby cnotliwą była.
Znawcy mówią, że gronostaj jest zwierzątkiem o skórze niezwyczajnej białości i że łowcy, którzy go upolować pragną, taką się posługują sztuczką: dowiedziawszy się w jakich miejscach przebywać lubi, rozrzucają wokół garści błota, a później krzyk niezwyczajny podnosząc, do tego miejsca go przypędzają. Gronostaj zbliżywszy się do błota, zatrzymuje się i daje się schwytać, nie chce bowiem, przechodząc przez muł, popluskać sobie tej białości, którą ma w większej cenie, niż wolność i życie własne. Czysta i szlachetna białogłowa jest gronostajem, zaś cnota jej przystojności ponad śnieg bielsza się staje. Ów, który chce, aby przymiotów swych nie utraciła, ale przeciwnie na zawsze je zachowała, winien całkiem inaczej postąpić, niż myśliwcy z gronostajem postępują. Nie lza nanosić jej błota podarków i umizgów, gdy, być może, nie ma ona tej przyrodzonej cnoty i siły, aby to wszystko podeptać i przeszkody przezwyciężyć. Trzeba samemu je z drogi usunąć i postawić jej przed oczy obraz cnoty i piękności, które w sobie dobra sława zamyka. Przystojna białogłowa jest jak zwierciadło kryształowe, jasny blask siejące, które jednakoż każdy oddech zmąci i skazi.
Z szlachetną białogłową trzeba tak jak z relikwjami się obchodzić: ubóstwiać je, ale ich nie dotykać. Strzec ją i cenić należy, jako się strzeże i ceni piękny ogród, pełen róż i kwiatów. Pan tego ogrodu nie dozwala, aby ktoś po nim się przechadzał i szkody w nim wyrządzał; wystarczy jeśli zdaleka przez kraty żelazne nacieszyć się można jego świeżej piękności widokiem.
Pragnę ci teraz przytoczyć wiersze, które, kiedyś na theatrum w pewnej komedji słyszane, teraz mi do głowy przyszły; nawszem się one zgadzają z przedmiotem naszego dyskursu. Pewien starzec doradza rodzicowi młodej dziewczyny, aby jej pilnie strzegł i w zamknięciu pod kluczem trzymał.
Kobieta — jak szkło jest krucha,
Więc próbować nie daj Boże,
Gdyż jak szklanka stłuc się może
Za podszeptem złego ducha.
Tego, co łatwo się kruszy,
Rzucać nie trzeba o głazy,
Gdybyś i oddał pół duszy
Nie zatrzesz pęknięcia ni skazy!
To zdanie, co słuszne jest przecie
Niech każdy rozważy raz jeszcze,
Bo choć są Danae na świecie,
Złociste także są deszcze.
Wszystko, co ci do tej pory wyłożyłem, Anzelmie, jeno ciebie się tyczy, teraz zasię dobrze będzie, jeśli usłyszysz rzeczy, które się do mnie odnoszą. Nie dziw się długości mowy mojej; trzebaby może jeszcze bardziej w słowach się szerzyć, aby wydobyć cię z labiryntu, w który wpadłeś i z którego ja, według twego życzenia, mam cię wyprowadzić. Uznajesz mnie za swego przyjaciela, a jednak żądasz, abym cześć mą postradał. Nie jestże to rzecz przyjaźni przeciwna? Nie tylko tego się zresztą domagasz, pragnąc, abym i ciebie osławił. Dowodzi to, wierę, że chcesz mnie honoru pozbawić. Skoro Kamilla ujrzy moje zalecanki, ani chybi poczyta mnie za człeka bez czci i wiary, który waży się popełnić rzecz, na wszem przeciwną prawom twojej przyjaźni i względom na osobę twoją.
Również wątpić nie mogę, że chcesz, abym i ciebie osławił, ponieważ Kamilla, poznawszy jakie to wobec niej zamysły knuję, pomyśli, iż dostrzegłem w niej coś nieprzystojnego, co mnie uczyniło tak zuchwałym, żem się przed nią z niecnemi mojemi pragnieniami wynurzył. Skoro się za osławioną poczyta, osława ta i na ciebie spadnie, jako że mężem Kamilli jesteś. Stanie się zatem to, co często się przytrafia: mąż cudzołożnej żony, choćby i o niczem nie był powiadomiony, choćby żadnego powodu do zdrady nie dał i choćby, mimo starań, nieszczęścia zażegnać nie mógł, przecie napiętnowany jest wzgardliwem i szkaradnem imieniem. Ci, którzy o skażeniu żony jego wiedzą, patrzą nań okiem pogardy, miast patrzeć oczami współczucia, coby bardziej stosowne było, zważywszy, że w tem nieszczęściu się ocknął nie ze swej winy, lecz z przyczyny występku żony swojej. Chcę ci wyłuszczyć racje, dla których, nie bez słuszności, mąż złej żony zbeszczeszczony bywa, choćby sam o osławię swej nie wiedział, ni kąska winien nie był i w niecnocie żadnego nie miał udziału. Niechaj cię nie nużą, Anzelmie, te moje przełożenia, gdyż wszystko to przecie ku twemu pożytkowi ma się ścięgać.
Pismo Święte powiada, że Bóg, stworzywszy w ziemskim raju pierwszego ojca naszego, Adama, zesłał na niego sen. Podczas gdy Adam spał, Stwórca wyjął mu lewe żebro, z którego stworzył matkę naszą, Ewę. Adam, przebudziwszy się i spojrzawszy na nią, rzekł: „Oto jest ciało ciała mego i kość kości mojej“. A Bóg rzekł: „Dla niej opuścisz ojca i matkę swoją, abyście byli jedną w dwóch ciałach istotą“.
Wówczas ustanowiony został święty Sakrament małżeństwa z takiemi węzłami, że jeno śmierć rozerwać je może. Ten boski sakrament taką ma w sobie moc i cnotę, że dwie różne osoby w jednem ciele żyją, zaś dwie dusze jedną się rządzą wolą. Skoro zaś ciało żony jest ciałem męża, tedy zmazy i plamy, które na nie padają i ułomności, które mu szwank zadają, dotykają w równej mierze ciała męża, choćby i on niedostatkom tym winien nie był. Gdy noga, albo i inny jakiś członek ciała ludzkiego chorzeje, całe ciało to czuje, gdyż z jednej materji stworzone jest. Tak jak głowa odczuwa ból pięty, chocia bólu tego nie była przyczyną, tak też mąż współuczestnikiem jest w występku żony, będąc jedną z nią pospołu istnością.
A jako że to, co honoru albo sromoty przyczynia, jeno od ciała i krwi zależy, (niesława złej małżonki z tychże przyczyn się rodzi) tedy i mąż hańbę tę dzielić musi.
Zważ przeto, Anzelmie, na jakie to niebezpieczeństwo się wystawiasz, chcąc zakłócić spokojność, w jakiej żyje małżonka twoja; bacz, dla jakiej to nędznej i próżnej ciekawości chcesz rozbudzić żądze i pragnienia, które teraz drzemią uśpione w sercu czystej małżonki twojej. Zaiste korzyść, dla której chcesz tak wszystkiem hazardować, nieznaczna będzie, a szkoda tak wielka być może, że i słów mi nie staje, abym ci ją wystawić tutaj mógł. Jeśli wszystko to, co ci dotychczas powiedziałem, nie ma tej mocy, aby cię od twego nieszczęśliwego zamysłu odwrócić, tedy poszukaj sobie kogoś innego, coby się stał narzędziem sromoty i nieszczęścia twego. Ja się nim nie stanę, choćby to odmówienie miało mnie przyprawić o utratę przyjaźni twojej, coby największym, jaki tylko sobie wystawić mogę, uszczerbkiem dla mnie było.
Tutaj zawarł mowę roztropny i dzielny Lotarjusz. Przełożenia jego niemałe pomieszanie sprawiły w umyśle Anzelma, który długo milczał, nie mogąc słowa przemówić; wreszcie rzekł:
— Pilnie i cierpliwie, jak widzisz, słuchałem cię, miły Lotarjuszu, i w mowie twojej, przykładach i gadkach zważyłem całą mądrość twoją i szczerą przyjaźń, jaką dla mnie żywisz. Takoż wyznaję szczerze, że, jeśli do twego sądu nie przymykam, jeno w swojem mniemaniu trwam uparcie — uciekam od dobra i ku złu rączo biegnę. Wystaw sobie, że cierpię na chorobę, podobną do tej, której czasem białogłowy podlegają. Nieposkromiona wówczas bierze je chętka, by jeść węgiel, gips, ziemię, i jeszcze inne rzeczy tak plugawe, że odraza bierze na sam ich widok, nie mówiąc już o jedzeniu.
Trzeba użyć sztuczki pewnej, abym ozdrowieć mógł. Ty to łatwie uczynić możesz, podwodząc Kamillę ku bezeceństwu (wszakoż postępując na zimno, dla samego jeno udania); nie jest tak słaba, aby za pierwszą natarczywością miała ulec i cześć swoją postradać. Zadowolnię się tą pierwszą próbą, ty zaś wypełnisz obowiązek swój względem przyjaźni naszej, nie tylko wracając mi życie, ale także pozwalając mi wierzyć, że nie jestem zniesławionym człowiekiem. Do przedsięwzięcia tego jedna ważna racja skłonić cię powinna: skoro tak już w zamyśle swoim się ugruntowałem, że nijak bez doświadczenia tego obejść mi się nie lza, nie powinieneś dozwolić, bym tę chimerę komu innemu objawił i naraził przez to na szwank honor mój, który ty ocalić pragniesz. Nie wiele także albo i nic to nie znaczy, że doskonałość twoja pomniejszy się w mniemaniu Kamilli, gdy ona umizgi twoje zobaczy, bowiem, gdy jeno ujrzymy w niej ową cnoty niezłomność, jaką ujrzyć pragniemy, będziesz mógł wyjawić jej całą prawdę o sztuczce naszej, przez co nie w mniejszem będzie cię miała jak pierwej zachowaniu.
Skoro tedy tak mało na los szczęścia masz stawić, a hazardując, takie ukontentowanie sprawić mi możesz, błagam cię raz jeszcze, abyś to wziął przed się, nie zważając na największe nawet przeszkody. Upewniam cię, że sprawę, zaczętą przez ciebie, ja już za dokonaną mieć będę.
Lotarjusz, widząc niewzruszoną wolę Anzelma i nie wiedząc jakieby tu jeszcze racje przytoczyć i jakichby mu przestróg udzielić, upewniwszy się przytem, że skoroby się nie zgodził, Anzelm gotów będzie komu innemu zamysł swój powierzyć, postanowił do jego prośby się przychylić, aby gorszej biedy uniknąć. Zamyślił całą rzecz tym kształtem uładzić, aby szlachetność Kamilli żadnego nie doznała uszczerbku, zaś Anzelm jednocześnie zaspokojony był w swem pragnieniu.
Rzekł mu tedy, aby się z zamysłem swoim przed nikim nie zdradzał, gdyż on całą rzecz na barki swoje bierze i da tej rzeczy początek wówczas, kiedy Anzelm sobie tego życzyć będzie. Anzelm uściskał Lotarjusza serdecznie i podziękował mu za jego gotowość, tak jakby dank mu składał za największą, wyświadczoną sobie przysługę. Umyślili pospołu, że zaraz nazajutrz Lotarjusz zacznie uskuteczniać to przedsięwzięcie osobliwe, że Anzelm zdarzy mu sposobność, aby mógł w cztery oczy pomówić swobodnie z Kamillą i że mu wręczy pewną sumę dukatów i klejnotów, na upominki przeznaczonych. Radził mu także, aby wiersze na jej cześć i piosenki pod wtór muzyki składał, jeśliby zaś miało mu to iść niesporo, to on, Anzelm, w tem go wyręczy. Lotarjusz przyrzekł wszystko, czego Anzelm się domagał, mając wszelako całkiem co innego na myśli, niż jego przyjaciel mniemał. Powziąwszy takie postanowienie, skierowali kroki swoje ku domowi Anzelma; Kamilla już w niespokojności była, czekając na męża, ponieważ dnia tego bardziej niż zwykle z powrotem swym się opóźniał.
Zabawiwszy kęs czasu w domu Anzelma, Lotarjusz powrócił do siebie, głowiąc się co niemiara nad tem, jakimby sposobem wywikłać się z tej uciążliwej i przykrej sprawy. Noc go natchnęła, co ma uczynić, aby oszukać Anzelma i Kamilli zarazem nie obrazić. Nazajutrz przybył do Anzelma na obiad; Kamilla z wielką serdecznością i radością go przyjęła, wiedząc, jakie związki z Anzelmem go łączą. Gdy już po obiedzie ze stołu uprzątnięto, Anzelm poprosił Lotarjusza, aby się z żoną jego zabawił, dopóki on nie powróci stamtąd, gdzie go wzywają sprawy niecierpiące zwłoki, które mu zajmą godzinę albo i półtorej czasu. Kamilla prosiła go, aby nie odchodził, zaś Anzelm wyraził gotowość towarzyszenia mu. Na nic się jednak te prośby zdały; Anzelm nalegał na Lotarjusza, aby pozostał, gdyż po powrocie chce z nim pomówić o pewnej rzeczy, wielkiej wagi, i prosił Kamillę, aby do jego powrotu towarzystwa Lotarjuszowi dotrzymała. Umiał tak dobrze zmyślić powód, który go zmuszał do wydalenia się z domu, że niktby tu żadnego wykrętu podejrzewać nie mógł.
Lotarjusz i Kamilla we dwoje pozostali przy stole, gdyż służba obiadować poszła. Lotarjusz, ocknąwszy się na placu boju, jak tego sobie jego przyjaciel życzył, mając naprzeciw siebie wroga, którego piękność niezwyczajna cały hufiec rycerzy zwyciężyćby mogła była, poczuł wielki lęk — zważcie sami, czy do tej trwogi nie miał słusznej przyczyny?
Oparł łokieć na poręczy krzesła, głowę na dłoń skłonił, udając, że go sen morzy, i poprosił Kamillę, aby mu za złe nie miała, że zażyje trochę wczasu, dopóki Anzelm nie powróci. Kamilla rzekła, że lepiej mu będzie się przespać na kobiercu w gościnnej komnacie niż na karle i poprosiła go, aby tam się udał. Lotarjusz grzecznie odmówił i zdrzemał się na karle aż do powrotu Anzelma, który, ujrzawszy uśpionego Lotarjusza i Kamillę, w swej będącą komnacie, pomyślał, że, nie kwapiąc się z powrotem, dał im aż nadto czasu nie tylko do wyznań, ale i do spania.
Niecierpliwie też czekał, kiedy Lotarjusz przebudzi się, chciał bowiem pójść na przechadzkę i dowiedzieć się szczegółowie, co był uczynił. Stało się tak, jak pragnął. Lotarjusz obudził się, później wyszli razem i Anzelm mógł się o wszystko zapytać. Lotarjusz rzekł, iż nie wydało mu się stosowne i mądre zdradzać się zaraz za pierwszym razem, miłosne oświadczenia czyniąc. Poprzestał też na chwalbie, mówiąc Kamilli, że całe miasto jej piękność i mądrość wysławia. Tym trybem rzecz prowadząc, chciał jej względy pozyskać, aby go za drugim razem łaskawiej słuchać chciała, posiłkując się wybiegiem, którego djabeł używa, gdy chce oszukać kogoś, co się na baczności ma; chocia jest aniołem ciemności, postać jasnego anioła przybiera na się i pod tym pięknym pozorem szkaradność swej natury skrywając, w stosownym czasie dopiero prawdziwą istotę swoją zdradza tak. iż jeśli go odrazu nie odkryto, zamysł swój niecny do skutku łatwie doprowadza.
Anzelm bardzo się uradował, słowa te usłyszawszy, i rzekł Lotarjuszowi, że i na przyszłość taką samą sposobność mu daje.
Upłynęło kilka dni, w trakcie których Lotarjusz, nie wyrzekłszy ani słówka do Kamilli, Anzelmowi wierzyć kazał, że przecie z nią mówił, ale że najmniejszej po sobie nie dała poznaki, iżby się na bezeceństwo jakieś zgodzić miała. Najmniejszej dotąd nie pozyskał nadziei, że łaskawie przyjęty będzie; przeciwnie zagroziła mu, że męża o wszystkiem powiadomi, jeżeliby nie zaniechał tym podobnych dalej namów czynić.
— Dobrze zatem — rzekł Anzelm — dotychczas Kamilla opierała się słowom jeno, obaczym czy i uczynkom da odpór stosowny. Wręczę ci jutro dwa tysiące złotych talarów, abyś jej podarunek z nich uczynił i drugie tyle na kupienie klejnotów, aby na tę nętę poszła. Białogłowy, zwłaszcza urodziwe, choćby nie wiem i jak cnotliwe były, bardzo o to dbają, aby się najstrojniej i najparadniej przedstawiać. Jeżeli Kamilla i wobec tej ponęty nieczuła się okaże, postara się próbę do końca doprowadzić, aczkolwiek wie, że zwyciężony z niej wyjdzie.
Nazajutrz Lotarjusz otrzymał cztery tysiące talarów, które w niemałe go wprawiły turbacje, nie wiedział bowiem jakieby tu nowe wynaleść wykręty.
Wkońcu postanowił rzec Anzelmowi, że Kamilla nie dała się zmiękczyć darami, równie jak i słowami, i że już trzeba fatygi zaprzestać, albowiem czas się tylko po próżnicy traci. Fortuna jednak, która innym torem sprawy powiodła, zachciała, aby pewnego dnia Anzelm, zostawiwszy Lotarjusza i Kamillę, samych we dwoje, jak to w jego leżało zwyczaju, zamknął się w swojej komnacie, przyległej do tej komnaty, w której tamci się znajdowali. Przysłuchując się i podglądając przez dziurkę od klucza, postrzegł, że przez pół godziny Lotarjusz ust nie otworzył ni razu do Kamilli i że niechybnie taksamo byłby postąpił, gdyby miał przy niej trwać i wiek cały. Ku tej myśli przyszedł zatem, że wszystko co mu przyjaciel o responsach Kamilli donosił, było tylko kłamstwem i udaniem. Aby się gruntowniej o tem przekonać, wyszedł ze swej komnaty i, wziąwszy Lotarjusza na stronę, zapytał, coby miał za nowiny i jakiego dziś Kamilla jest umysłu? Lotarjusz odparł, że, według jego mniemania, nie trza już na przyszłość żadnych wysiłków czynić, i że Kamilla z taką surowością i gniewliwością mu odpowiada, iż, wierę, i odwagi mu nie staje, aby jeszcze z nią mówić.
— Ach Lotarjuszu, Lotarjuszu — odparł Anzelm ze złobą — także to wypełniasz, coś mi jest powinien i tak ufność, pokładaną w tobie zawodzisz? Przypatrywałem się bacznie przez otwór, w który jeno ten klucz wejść może i upewniłem się, żeś ani słowa do Kamilli nie przemówił. Z tego wnoszę, żeś i przedtem także nic jej nie powiedział. A jeśli tak jest, w co ni kęska nie wątpię, czemuż zwieść mnie i oszukać mnie się starasz, pocóż chcesz mi odjąć te środki subtylne, którebym znaleźć mógł, aby zamysł swój do stosownego doprowadzić kresu?
Anzelm zbytnio w słowach się nie szerzył; ale i tego, co rzekł, wystarczyło, aby Lotarjusz zmieszał się i zawstydził. Mniemając, że cześć jego doznała skazy przez to, że go na kłamstwie przychwycono, zaklął mu się, że odtąd samą prawdę mówić mu będzie i że całej dołoży pilności, aby tylko jego pragnieniu dogodzić, o czem on, Anzelm, sam się łatwie przekona, gdy jeno pilnie śledzić go będzie. Anzelm uwierzył mu i, aby dać mu wolność obcowania z Kamillą; umyślił oddalić się z domu na dni osiem, udając się w odwiedziny do pewnego przyjaciela swego, który mieszkał na wsi, w bliskości miasta leżącej. Wprzód zniósł się jednak z tym przyjacielem, aby ów zawezwał go do siebie natychmiast; przez to miał stosowną wobec Kamilli wymówkę i do podróży pozór.
Cóż czynisz Anzelmie nieszczęsny?
W śmierci szukam żywota,
Zdrowia w cielesnej niemocy,
W więzieniu wolności — wśród nocy
Blasków słonecznych złota,
W zdradzieckiem sercu — pomocy.
Jednakże twardy mój los
Z tych pragnień śmieje się w głos,
Jak każą wyroki nieba,
Temu, co chimer potrzeba
I zwykły nie wzejdzie kłos.
Następnego dnia Anzelm na wieś wyruszył, oznajmiwszy wprzód Kamilli, że w czasie jego nieobecności, Lotarjusz nad jego domem czuwać będzie i wraz z nią obiadować; polecił jej także, aby go zacnie przyjmowała, jakby godziło się jej własnego przyjmować małżonka.
Roztropna i obyczajna Kamilla zdziwiła się dziwacznemu temu zleceniu i nie mogła się wstrzymać, aby nie powiedzieć Anzelmowi, że nie znajduje tego przystojnem, aby w czasie nieprzytomności męża ktoś inny miejsce jego za stołem zajmował. Jeśli tak czyni, nie mając pewności, czy dobrze domem zarządzać będzie umiała, niechaj na ten czas ma potrzebną cierpliwość i dom jej pieczy powierzy, a snadnie przekona się, że nie tylko do tego jest zdatna. Anzelm odparł, że taka jest jego wola i poprosił, aby niwczem jej nie uchybiła. Kamilla przyrzekła, że uczyni tak, chocia to wcale po myśli jej nie jest. Anzelm dosiadł konia i odjechał.
Nazajutrz, gdy Lotarjusz Kamillę odwiedził, żona Anzelma dwornie i z wesołą przyjęła go twarzą, jednak dobrze to na pieczy miała, by ani na chwilę sami z nim nie pozostać, otaczając się służącemi albo pokojowemi. Najczęściej przebywała w komnacie młódka, zwana Leonellą, do której Kamilla bardzo przywiązana była, gdyż obie pospołu wzrastały w domu rodziców Kamilli. Kamilla, wyszedłszy za mąż za Anzelma, wzięła ją ze sobą. Przez pierwsze trzy dni Lotarjusz ani słowa nie napomknął, chocia miał ku temu sposobność w poobiedniej porze, gdy służba stół uprzątnąwszy, opuszczała komnatę, aby w pośpiechu (taki był rozkaz Kamilli) zjeść swój posiłek.
Leonella miała nakazane obiadować przed Kamillą, tak, aby ni na chwilę nie odchodzić od jej boku, ale młódka, mając czem innem głowę zabawną i, nurzając się w potrzebie czasu, któryby swoim rozrywkom poświęcić mogła, nie zawsze na przykaz pani zważała i często ją samą z Lotarjuszem zostawiała, jakby jej to umyślnie nakazane było.
Jednak stateczność Kamilli, powaga, malująca się na jej obliczu, osobny wdzięk we wszystkiem, co czyniła, taką moc przemożną nad Anzelmem miały, że słowa więzły mu w gardle. Korzyść, którą te piękne przymioty Kamilli sprawiły, wędzidłem dla mowy Lotarjusza się stając, wkrótce na szkodę obydwojga się obróciła, gdy bowiem język Lotarjusza milczał, myśli biegły naprzód, badając szczegółowie wszystkie powaby Kamilli, któreby mogły nawet w marmurowym posągu upały miłosne wzniecić, nie mówiąc już o sercu ludzkiem. Patrzył na nią w milczeniu i myślał, że zaiste wielce jest miłowania godna. Owe myśli powoli zaczęły umniejszać respekt, jaki miał dla Anzelma; tysiąc razy wolałby oddalić się z miasta i udać się tam, gdzieby ani Anzelma, ani Kamilli nie widział, gdyby nie stanęła mu na wstręcie przyjemność, jakiej doznawał z oglądania jej piękności. W wnętrznej trwał ze sobą wojnie i chciał przemóc to upodobanie, jakie odbierał, patrząc na nią. Uznawszy swoją występną słabość, zwał się złym przyjacielem, a także złym chrześcijaninem i czynił porównania między sobą a Anzelmem, które nieodmiennie wiodły go do tej myśli, że szaleństwo i ufność Anzelma większą tu winę ponoszą, niż jego niewierność i że, jeśliby z tego, czy uczynić zamyślił, mógł się przed Bogiem, równie jak przed ludźmi wytłumaczyć, nie bałby się, wierę, za swoją winę kary.
Wkońcu piękność i szlachetność Kamilli, oraz sposobność, jaką mu nieroztropny mąż nastręczył, rzetelność jego naszczerbiły. Żadnych innych względów już nie mając, tylko na pragnienia swoje zważał i po trzech dniach nieobecności Anzelma, w trakcie których daremnie się ze sobą zmagał, aby żądzy swej nie pofolgować, złożył Kamilli miłosne oświadczenie, z takim ogniem i gwałtownością, że Kamilla, zdumiawszy się, bez słowa wstała z krzesła i do swej komnaty się udała. Gniewliwość ta nie pomniejszyła w Lotarjuszu nadziei, która zawsze wraz z miłością się rodzi, przeciwnie, jeszcze jej ognia przydała. Kamilla, odkrywszy w Lotarjuszu to, czegoby się najmniej spodziewała, nie wiedziała, co jej czynić wypada. Umyśliła wreszcie, że najlepszym środkiem będzie nie dać mu już sposobności do swobodnego rozmawiania z sobą i tegoż jeszcze wieczora wyprawiła do Anzelma sługę, z listem, w którym tak pisała:
- ↑ Historja ta nie ma żadnego związku z historją Don Kichota. Bakałarz Karrasco gani autora za to w drugiej części dzieła (kap. HI). Nowela Cervantesa została przerobiona na dramat p. t. „El curioso Impertinente“ przez Guillena de Castro. Być może, że Cervantes, pisząc ją, przypomniał sobie XLIII pieśń Rolanda Szalonego. W każdym razie nasuwać może to przypuszczenie podobieństwo historji Cefalo i Procri do historji Kamilli, Anzelma i Lotarjusza. R. Schevill w artykule, opublikowanym w 1910 roku w „Revue hispanique“ uważa za źródło „Powieści o nierozważnym ciekawcu“, opowieść Cristobala de Villalon „El Crotolón“, napisaną zresztą pod wydatnym wpływem Ariosta. Już w czasach Cervantesa twierdzono o tej noweli, „że nie jest zła, tylko, że w niewłaściwym miejscu pomieszczona“ („no por mala ni por mal razonada, sino por no ser de aquel lugar“). Cervantes tłumaczy się w kapitulum XLIV. „Pisać ciągle o jednej i tej samej rzeczy i mówić przez usta niewielu osób jest trudem nieznośnym. Aby tego zatrudnienia uniknąć w części pierwszej wspomagałem się wprowadzeniem różnych opowieści“. Na „El Curioso inpertinente“ zużyli krytycy dużo atramentu, ponieważ wprowadzenie tej noweli, jak i innych epizodów rzuca światło na technikę Cervantesa. Sąd krytyki wypadł naogół ujemnie. Nowelę chwalili tylko romantycy niemieccy, dla których wszystko w Don Kichocie było doskonałe.
- ↑ Poeta włoskiego Cinquecenta, Tansillo, był w Hiszpanji ogromnie czytany i naśladowany. Jego „Piscatorie“ przełożył na język hiszpański Lomas Cantoral. Wyjątek z poematu, tutaj zawarty, przełożył Luis Galvez de Montalvo. Zachowałem hiszpańską formę „redondillas“ (abab).
- ↑ Nie jest to głupi doktór lecz rycerz mantuański, w którego pałacu, położonym nad rzeką Po, gościł Rinaldo. Po skończonej uczcie gospodarz zaprasza gościa, aby napił się wina ze złotego kielicha. Z kielicha tego może pić tylko ten, kto ma wierną i cnotliwą żonę (XLII. 99 — 164).
Doktór natomiast jest Mantuańczykiem — Anzelmem. Cervantesa znowu tutaj zawiodła pamięć. Przypominając sobie niejasno obu bohaterów, od pierwszego wziął łzy i skruchę, od drugiego imię Anzelma, zaś od obydwóch morał. - ↑ Literatura renesansowa wszystkich krajów obfituje w podobne sądy co do kobiet. Kwestja „godności kobiecej“ była szeroko dyskutowana w djalogach Speroni i Tassa. W trzeciej księdze „Cortigiano“ (opuszczonej przez Górnickiego ze względu na obyczajność sarmacką) Castiglione, mamy echa tych dyskusyj. (Rozmowa donny di Palanzo, Juljana Medyceusza i Gasparo Pallavicino) Elisabetta Gonzaga wyciąga następującą konkluzję: „le donnę siano animali imperfetti, e per conseguente di minor dignitá, che gli uomini“.