Psychologia tłumu/Księga druga/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Psychologia tłumu |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Drukarnia „Dziennika Polskiego“ |
Miejsce wyd. | Lwów — Warszawa |
Tłumacz | Zygmunt Poznański |
Tytuł orygin. | Psychologie des foules |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Zbadaliśmy tylko co ustrój umysłowy tłumów. Wiemy już, jak one myślą, jak czują i rozumują. Teraz mamy zbadać, jak powstają i ustalają się ich poglądy i ich wierzenia.
Czynniki, od których poglądy te i wierzenia zależą są dwojakiego rodzaju, pośrednie i bezpośrednie.
Do czynników pośrednich zaliczamy te, które czynią tłum zdolnym do przyjmowania pewnych przekonań i absolutnie niezdolnym do przyjmowania innych. Przygotowują one niejako grunt, na którym raptownie wyrastają nowe idee, zdumiewające swą siłą i skutkami, ale spontaniczne tylko z pozoru. Wybuch niektórych nowych idei oraz ich zastosowanie w życiu odbywa się u tłumów niekiedy z piorunującą szybkością. Ale to tylko pozory, poza którymi ukrywa się długa przygotowawcza praca.
Czynniki bezpośrednie tworzą jakby nadbudowę nad poprzednimi. Bez pracy przygotowawczej tych ostatnich pierwsze nie mogłyby wywrzeć żadnego skutku. Ich rola polega na wprowadzeniu w czyn przekonań tłumu, t. j. na nadaniu idei form realnych i wyprowadzeniu z niej wszystkich konsekwencyi. Dzięki tym czynnikom powstają owe decyzye, które raptownie wprawiają tłum w ruch; dzięki nim wybuchają rozruchy lub strejki, tworzą się owe olbrzymie większości, które swego ulubieńca wynoszą na szczyt władzy albo obalają rządy.
Kolejne działanie obu tych rodzajów czynników możemy skonstatować we wszystkich wielkich wypadkach historycznych. W Wielkiej rewolucyi francuskiej — że tu przytoczymy tylko jeden z najwybitniejszych przykładów — do rzędu czynników pośrednich zaliczyć należy pisma filozofów, nadużycia szlachty, postęp myśli naukowej. Duszę tłumu, przygotowaną przez te czynniki, z łatwością już pobudziły do działania czynniki bezpośrednie, jak np. mowy trybunów ludowych lub opór, który małoznaczącym reformom stawiał dwór królewski.
Wśród czynników pośrednich znajdujemy niektóre ogólnej natury, dające się odszukać w głębi wszystkich wierzeń i poglądów tłumów. Zaliczyć do nich należy: rasę, tradycyę, czas, instytucye oraz wychowanie.
Zbadajmy ich rolę po kolei.
Rasę należy w rzędzie czynników postawić na pierwszem miejscu, gdyż pod względem znaczenia o wiele przewyższa ona inne. Zbadaliśmy je wyczerpująco w innem naszem dziele i nie potrzebujemy już wracać do tej kwestyi. Wykazaliśmy mianowicie, co należy rozumieć przez rasę historyczną i w jaki sposób z chwilą, gdy cechy jej się ustaliły, nabiera ona przez dziedziczność takiej potęgi, iż wierzenia, instytucye, sztuka — słowem wszystkie pierwiastki cywilizacyi — są tylko zewnętrznym wyrazem duszy rasy. Wykazaliśmy również, iż potęga rasy jest tak wielką, że żaden z tych składników cywilizacyi nie może być przeniesiony z jednego narodu na drugi, nie ulegając bardzo głębokim i istotnym zmianom.[1] Otoczenie, okoliczności, wypadki historyczne są to wpływy społeczne przejściowego znaczenia. Doniosłość ich może być wielką, ale zawsze będzie chwilową tylko, jeżeli idą one w kierunku przeciwnym wpływom rasy, t. j. całego szeregu przodków.
W wielu rozdziałach niniejszego dzieła powrócimy jeszcze do tej kwestyi wpływu rasy, wykazując, iż jest on tak potężny, że dominuje nad szczegółowemi cechami duszy tłumu. Tem się tłumaczy fakt, dlaczego tłum w rozmaitych krajach tak znacznie różni się pod względem swych wierzeń i sposobu postępowania i nie poddaje się działaniu jednych i tych samych pobudek.
Tradycye przedstawiają idee, potrzeby i uczucia przeszłości. Są one syntezą rasy i przytłaczają nas całym swym ciężarem. Jak nauki biologiczne uległy przeobrażeniu, gdy embryologia wykazała olbrzymi wpływ przeszłości na ewolucyę istot, tak samo i nauki historyczne zostaną przeistoczone, gdy powyższy pogląd stanie się bardziej rozpowszechnionym. Tymczasem ma on jeszcze zbyt słabe uznanie i wielu mężów stanu dzieli dotychczas poglądy teoretyków przeszłego stulecia, którzy wierzyli, że każde społeczeństwo może zerwać z swą przeszłością i przeistoczyć się z gruntu na zasadach czysto rozumowych.
Naród jednak to organizm, będący wytworem wieków ubiegłych, i jak każdy organizm może się zmieniać tylko przez powolne nagromadzanie nowych cech drogą dziedziczności.
Czyny człowieka, zwłaszcza gdy stanowi on cząstkę tłumu, zależą przedewszystkiem od tradycyi i, jak już podnosiłem to nieraz, pozornie postępowanie jego może się zmieniać, ale grunt pozostaje zawsze jeden i ten sam.
I nie powinniśmy żałować tego stanu rzeczy. Bez tradycyi bowiem niemasz ani ducha narodowego, ani cywilizacyi. To też od chwili, gdy człowiek istnieje, dążył on zawsze do tego, aby stworzyć sobie pewne tradycyjne ramy swego bytu, które starał się usunąć dopiero z chwilą, gdy dobroczynne ich skutki już się przeżyły. Bez tradycyi niemasz cywilizacyi, bez burzenia tradycyi niemasz postępu. Trudność polega na odnalezieniu należytej równowagi między stałem a zmiennem, a trudność to olbrzymia.
Gdy naród pozwolił pewnym zwyczajom zapuścić zbyt głębokie korzenie przez wiele pokoleń, nie może on już ich zmienić i staje się, jak Chiny, niezdolnym do postępu. Gwałtowne rewolucye na nic się tu nie przydadzą, gdyż po takich przewrotach albo zerwane ogniwa łańcucha spajają się na nowo i naród powraca do minionych form bytu, albo też egzystencya narodowa zostaje rozbitą i po anarchii następuje epoka upadku.
A zatem naród powinien dążyć do takiego ideału, aby, zachowując instytucye tradycyjne, poddawać je powolnym i nieznacznym przeobrażeniom. Ideał taki z trudnością daje się osiągnąć i tylko bodaj Rzymianie w starożytności i Anglicy za naszych czasów potrafili go urzeczywistnić.
Najżarliwszymi zwolennikami idei tradycyjnych są właśnie zbiorowiska ludzkie, a zwłaszcza ta ich kategorya, która nosi miano kast. One to z największym uporem sprzeciwiają się zawsze wszelkim zmianom z tradycyą niezgodnym. Wskazywałem już kilkakrotnie na ów konserwatyzm tłumu, jak również i na tę okoliczność, że najgwałtowniejsze rewolucye kończą się zawsze tylko zmianą nazw. W końcu ubiegłego stulecia, gdy zburzono tyle kościołów, gdy wygnano i zgilotynowano tylu księży, gdy kościół katolicki doznał tak powszechnego prześladowania, zdawać się mogło, że odwieczne idee religijne utraciły moc swą raz na zawsze. A jednak kilka zaledwie lat upłynęło, a już na powszechne żądanie trzeba było przywrócić kult zniesiony.[2] Dawne tradycye, usunięte na chwilę, znowu powróciły do władzy.
Żaden przykład nie dowodzi lepiej tego potężnego wpływu, jaki tradycya wywiera na duszę tłumu. Najniebezpieczniejsze bożyszcza przebywają nie w świątyniach ani też w pałacach despotycznych tyranów. Dla tych dość jednej chwili, aby je zburzyć. Ale ci niewidzialni mocarze, którzy władają naszą duszą, urągają wszelkiej rewolucyi i tylko powolne działanie czasu jest w stanie zniweczyć ich potęgę.
W zagadnieniach społecznych tak samo, jak w biologicznych, jednym z najenergiczniejszych czynników jest czas. On to z ziarnek piasku stworzył góry i podniósł do godności ludzkiej prostą komórkę z czasów zamierzchłej przeszłości. Dla przekształcenia jakiegokolwiek zjawiska dość jest działania stuleci. Słusznie tez powiedziano, że gdyby mrówka miała tylko dość czasu, byłaby w stanie zniwelować Mont-blanc. Istota, któraby posiadała cudowną władzę zmieniania czasu wedle swego upodobania, posiadałaby władzę i moc boską.
Mamy się teraz zająć oznaczeniem wpływu czasu na genezę poglądów tłumu. I pod tym względem działanie tego czynnika jest olbrzymie. Zależy bowiem od niego i nie może bez jego współdziałania się ukształtować pierwiastek tak potężny, jak rasa. On powołuje do życia, rozwija i unicestwia wszelkie wierzenia, które przezeń moc zyskują i tracą.
Zwłaszcza poglądy i wierzenia tłumu urabiają się pod działaniem czasu, który przedewszystkiem przygotowuje teren dla ich kiełkowania. I dla tego to niektóre np. idee dają się urzeczywistnić w pewnej epoce, a w innej znowuż nie. To czas gromadzi ów olbrzymi zasób mierzwy z wierzeń i myśli, na którym rodzą się idee danej epoki. Powstanie tych ostatnich nie zależy bynajmniej od losu lub wypadku; przeciwnie, korzenie każdej idei sięgają głęboko w przeszłość, rozkwit swój zawdzięcza ona dobroczynnym wpływom czasu, genezy zaś jej szukać należy zawsze w ubiegłych wiekach. Są to córy przeszłości i matki przyszłości, lecz przedewszystkiem niewolnice czasu.
Czas tedy jest naszym prawdziwym panem i jego wyłączne działanie wystarcza dla przeobrażenia wszechrzeczy. W czasach obecnych niepokoimy się wielce groźnemi aspiracyami tłumów oraz ich wywrotowemi i destrukcyjnemi dążnościami. Tylko czas może pod tym względem przywrócić równowagę. „Żaden ustrój, pisze bardzo słusznie Lavisse, nie powstał w ciągu jednego dnia. Organizacye polityczne i społeczne to wytwory stuleci. Feodalizm wieki całe trwał w stanie bezkształtnym i chaotycznym, zanim się skrystalizował w odpowiednich formach. Tak samo i monarchia absolutna przez cały szereg wieków poszukiwała prawidłowego sposobu rządzenia, a ten okres niepewności pełen był niepokojów i zamieszek“.
Bardzo rozpowszechnionym jest jeszcze pogląd, że instytucye mogą zaradzić brakom, jakie się w społeczeństwach napotyka, że postęp narodów jest następstwem doskonalenia instytucyi oraz rządów i że zmian społecznych można dokonać drogą dekretów. Pogląd taki był punktem wyjścia dla Rewolucyi francuskiej a i spółczesne teorye społeczne na nim się opierają.
Wielokrotne doświadczenie nie zdołało dotychczas na seryo zachwiać tem niebezpiecznem złudzeniem, a historycy i filozofowie napróżno usiłowali wykazać jego bezzasadność. Nie trudno im jednak było dowieść, że instytucye są wytworem idei, uczuć i obyczajów i że zmiana ustaw nie jest w stanie tych idei, uczuć i obyczaj ów przerobić. Nie jest bowiem narodowi danem wybierać wedle swego widzimisię instytucye tak samo, jak nie może on wybrać sobie koloru oczu lub włosów. Instytucye i rządy są wytworem rasy. Nie one tworzą epokę, ale przeciwnie, są jej produktem. Rodzaj rządu, który dany naród posiada, nie zależy od jego chwilowego kaprysu, od jego charakteru. Na ustrój polityczny narodu składa się praca całych stuleci i wieki muszą upłynąć, zanim on da się zmienić. Instytucye same w sobie nie mogą być ani złe, ani dobre. Dana instytucya może być odpowiednią dla jednego narodu w pewnej epoce a zgubną dla innego.
To też żaden naród nie jest w stanie zmienić z gruntu swych instytucyi. Może on wprawdzie drogą gwałtownych rewolucyi nadać im inne nazwy, ale istota ich pozostanie niezmienną. Ale nazwy to przecież tylko czcze etykiety, któremi historyk, usiłujący przeniknąć w głąb rzeczy, nie powinien się zajmować. Tak np. Anglia jest najbardziej demokratycznym krajem na świecie[3], a posiada rząd monarchiczny,
podczas gdy najcięższy despotyzm panuje w rzeczach pospolitych hiszpańsko amerykańskich, pomimo ich republikańskich konstytucyi. Losy bowiem narodów zależą od ich charakteru, nie zaś od formy rządu. Pogląd powyższy starałem się uzasadnić w mem poprzedniem dziele, przytaczając przekonywające przykłady.
Fabrykowanie zatem wszelakich konstytucyi uważać należy za dziecinną zabawkę, za bezowocną igraszkę pełnych ignorancyi retorów. Prawdziwa mądrość nakazuje pozostawić to zadanie działaniu dwu czynników: konieczności i czasu. Tak postępowali Anglo-Sasi, a ustępu, w którym opowiada o tem ich wielki historyk Macaulay, powinniby nauczyć się na pamięć politycy wszystkich krajów romańskich. Wykazawszy, ile dobra zdziałać mogą ustawy, wydające się, ze stanowiska czystego rozumu, tylko stekiem absurdów i sprzeczności, porównywa on całe tuziny konstytucyi uśmierconych w czasie gwałtownych przewrotów u romańskich narodów Europy z konstytucyą angielską i dowodzi, że ostatnia ulegała zmianom bardzo tylko powolnym, częściowym, pod wpływem oczywistej konieczności, a nigdy drogą spekulatywnego rozumowania. „Nie troszczyć się o symetryę, a baczyć uważnie na użyteczność; nie usuwać nigdy anomalii dlatego tylko, że jest ona anomalią; zaprowadzać innowacye chyba wówczas tylko, gdy się czuje pewne braki i to o tyle, ile dla usunięcia tych ostatnich potrzeba; stawiać projekta ściśle zastosowane do konkretnego wypadku, który je wywołał — oto reguły, któremi od czasów Jana bez Ziemi aż do panowania Wiktoryi kierowały się w obradach nasze 250 parlamentów“. Trzebaby przejść po kolei wszystkie ustawy oraz instytucye każdego narodu, aby wykazać, do jakiego stopnia są one wyrazem potrzeb jego rasy i że wskutek tego nie mogą być gwałtownie przekształcane. Teoretycznie można dyskutować, naprzykład, o korzyściach i wadach centralizacyi, ale gdy widzimy, jak naród, złożony z ras wielce różnych, przez tysiąc lat wysila się na stopniowe osiągnięcie centralizacyi, gdy następnie zauważamy, jak olbrzymia rewolucya, dążąca do zniszczenia wszystkich instytucyi przeszłości, musiała uszanować tę centralizacyę i nawet ją wzmocniła, to należy zgodzić się, iż jest ona wytworem wszechmocnej konieczności, warunkiem egzystencyi danego narodu i żałować nam tylko wypada ograniczonego rozumu polityków, którzy prawią o potrzebie jej zniesienia. Reforma przeprowadzona w tym duchu byłaby sygnałem straszliwej wojny domowej[4], która zresztą sprowadziłaby natychmiast nową centralizacyę znacznie uciążliwszą od dawniejszej.
Z powyższego wynika, że nie w instytucyach szukać należy owych środków i sposobów, którymi możnaby do głębi oddziaływać na duszę mas. Gdy zaś widzimy, że jedne kraje, jak np. Stany Zjednoczone, osiągnęły wysoki stopień dobrobytu przy instytucyach demokratycznych, a inne znowuż, jak rzeczpospolite hiszpańsko-amerykańskie, pomimo, iż posiadają, instytucye absolutnie takie same, żyją w stanie opłakanej anarchii, to musimy dojść do wniosku, że od instytucyi tych nie zależy ani wielkość jednych ani też upadek drugich.
Losy narodów zależą od ich charakteru i wszystkie instytucye, nie będące ściśle wypływem tego ostatniego, są tylko pożyczanym strojem, chwilową maskaradą. Historya poucza nas, że w przeszłości toczyły się krwawe wojny i dokonywano gwałtownych rewolucyi, od których przyszłość wolną nie będzie, że celem ich było narzucanie narodom instytucyi, którym przypisuje się tak samo, jak cudownym relikwiom, nadprzyrodzoną moc uszczęśliwiania. Możnaby zatem na tej podstawie twierdzić, iż instytucye oddziaływają na duszę tłumów, skoro mogą wywoływać podobne ruchy. Ale w rzeczywistości działają tu nie instytucye, gdyż, jak wiemy, zarówno w razie zwycięstwa, jak i w razie przegranej, nie są one w stanie wywrzeć żadnego skutku. Na duszę tłumu działało tu co innego, a mianowicie: złudzenia i słowa. Zwłaszcza zaś słowa, owe słowa ułudne a potężne, których zdumiewającą władzę poznamy wkrótce.
Do rzędu niewielkiej liczby idei przewodnich naszej epoki, idei potężnych wpływem, chociaż przedstawiających nieraz czyste iluzye, należy przeświadczenie, że oświata jest w stanie w wysokim stopniu zmieniać ludzi, że niewątpliwie czyni ich lepszymi a nawet prowadzi do zupełnej między nimi równości. Powtarzane bezkrytycznie, twierdzenie to stało się w końcu jednym z niewzruszonych dogmatów demokracyi, również nietykalnym, jak niegdyś dogmaty kościelne.
Ale i na tym punkcie, jak na wielu innych, idee demokratyczne są w zupełnej niezgodzie z wynikami psychologii i doświadczeniem życia codziennego. Wielu wybitnych myślicieli, a między innymi Herbert Spencer, wykazało bez trudu, że oświata nie czyni ludzi ani moralniejszymi ani szczęśliwszymi, nie zmienia ich instynktów i dziedzicznych namiętności, że niekiedy — gdy idzie w złym kierunku — jest raczej zgubną niż użyteczną. Statystyka poparła te poglądy, wykazując, że zbrodniczość wzrasta wraz z rozpowszechnieniem oświaty a przynajmniej oświaty pewnego rodzaju, że najwięksi wrogowie społeczeństwa, anarchiści, często rekrutują się z grona najlepszych uczniów, a niedawno jeden z wybitnych sędziów, Adolf Guillot, zauważył, iż na 3000 przestępców umiejących czytać i pisać jest obecnie 1000 analfabetów oraz że w ciągu lat pięćdziesięciu cyfra przestępców na 100.000 ludności wzrosła z 227 na 552 t. j. podniosła się o 133%. Tenże Guillot stwierdza fakt, zauważony także przez jego kolegów w zawodzie, że przestępczość rośnie zwłaszcza wśród młodzieży, dla której szkoła przymusowa i bezpłatna zastąpiła dawniejsze lata praktyki w rzemiośle lub handlu.
Nie myślimy tu twierdzić bynajmniej, iż oświata należycie zorganizowana nie prowadzi do rezultatów praktycznych wielce pożytecznych, jeżeli nie w kierunku umoralniania ludności, to przynajmniej rozwijając jej zdolności profesyonalne. Na nieszczęście ludy romańskie, zwłaszcza od lat dwudziestu i pięciu, oparły swój system oświaty na zasadach bardzo błędnych i, pomimo przestróg najwybitniejszych myślicieli, jak Bréal, Fustel de Coulanges, Taine i wielu innych, trwają w tych opłakanych błędach. Ja również, w jednej z mych prac dawniejszych, usiłowałem wykazać, że nasz obecny system edukacyjny czyni bardzo wielu wychowańców naszych zakładów naukowych wrogami społeczeństwa i dostarcza znacznej liczby zwolenników najgorszym szkołom socyalistycznym.
Pierwszym niebezpiecznym błędem tego systemu wychowawczego — zupełnie słusznie nazwanego romańskim — jest jego fałszywa podstawa psychologiczna, jakoby uczenie się na pamięć całych podręczników wpływać miało na rozwój inteligencyi, że zatem trzeba ich nauczyć się jak najwięcej. Poczynając tedy od szkoły elementarnej aż do doktoratu, młodzieniec wciąż tylko uczy się z książek na pamięć, nie ćwicząc wcale swego umysłu ani swej samodzielności. Naukę szkolną pojmuje on jako uczenie się na pamięć, połączone z obowiązkiem posłuszeństwa. „Uczyć się lekcyi, umieć na pamięć gramatykę lub inny jakiś podręcznik, dobrze powtarzać i naśladować — oto, jak pisze Juliusz Simon, b. minister oświaty, oto owa pocieszna edukacya, w której każdy wysiłek jest aktem wiary w nieomylność nauczyciela, a jej rezultatem obniżenie poziomu naszej umysłowości i bezsilność“.
Gdyby taka edukacya była tylko bezużyteczną, czulibyśmy jedynie żal nad owemi nieszczęśliwemi dziećmi, których, zamiast tylu innych wiadomości pożytecznych, uczą w szkole elementarnej genealogii synów Chlotara, wojen między Neustryą i Austrazyą albo klasyfikacyę zwierząt. Ale w systemie tym tkwi niebezpieczeństwo poważniejsze. Zaszczepia on bowiem w ludziach silne niezadowolenie ze stanu, do którego przez swe urodzenie należą i gorącą chęć jego zmiany. Robotnik nie chce już nadal być robotnikiem, włościanin — włościaninem, a każdy mieszczuch radby koniecznie syna swego widzieć w szeregach płatnych urzędników państwowych. Zamiast przygotowywać ludzi do życia, szkoła przygotowywa ich do urzędów publicznych, w których można zrobić karyerę, nie posiadając ani odrobiny inicyatywy. U dołu tworzy się w ten sposób armia proletaryuszów, niezadowolonych ze swego losu i zawsze gotowych do buntu; u góry zaś lekkomyślna burżuazya, zarazem sceptyczna i łatwowierna, przesądnie wierząca w opatrznościową rolę państwa, któremu jednak wciąż robi opozycyę, przypisując zawsze rządowi winę za swoje błędy i niezdolna nic przedsięwziąć bez interwencyi władzy.
Ale państwo, fabrykując za pomocą podręczników wszystkich owych dyplomowanych obywateli, może spotrzebować tylko nieznaczną ich część, pozostawiając z konieczności resztę bez zajęcia. Musi ono więc karmić pierwszych, a z pozostałych tworzy sobie wrogów. Od podnóża do samego wierzchołka piramidy społecznej, każda posada, poczynając od woźnego aż do profesora i prefekta, jest zawsze przedmiotem pożądań całej masy dyplomowanych kandydatów. Podczas gdy wielkie firmy handlowe z trudem tylko znajdują ajentów, którzyby je reprezentowali w koloniach, tysiące osób ubiega się o najskromniejsze posady rządowe. W jednym departamencie Sekwany jest 20.000 nauczycieli i nauczycielek bez posad, którzy, gardząc robotą w polu lub warsztacie, szukają chleba u państwa. Ponieważ zaś liczba wybranych jest ograniczoną, armia malkontentów musi być olbrzymią. Oni to są na zawołanie każdej rewolucyi, bez względu na to, kto jej przywodzi i jakie są jej cele. Dać człowiekowi wiedzę, której nie może zużytkować, to pewny sposób zrobić zeń buntownika[5].
Zapóźno byłoby, rzecz oczywista, walczyć teraz przeciw podobnemu prądowi. Tylko doświadczenie życiowe, ów najwyższy wychowawca narodów, może nam wykazać nasze błędy. Tylko w jego mocy jest dowieść, jak konieczną jest rzeczą zastąpić nasze wstrętne podręczniki, nasze nędzne konkursa wykształceniem profesyonalnem, prowadzącem młódź naszą na pola, do warsztatów, do przedsiębiorstw kolonialnych, których ona, o ile się tylko da, obecnie unika.
Takie właśnie wykształcenie profesyonalne, jakiego domagają się w czasach teraźniejszych wszyscy ludzie światli, otrzymywali niegdyś nasi ojcowie a przetrwało ono po dziś dzień u narodów, które swą energią, duchem przedsiębiorczym i samodzielnością podbiły świat cały. Taine, ów wielki myśliciel francuski, wykazał dowodnie — słowa jego przytoczę niżej — że nasze wychowanie dawniejsze było prawie takie same, jakie dziś znajdujemy w Anglii i Ameryce, a w znakomitej paraleli między systemem romańskim i anglosaskim tenże autor z wielką jasnością przedstawia następstwa obu metod.
Ostatecznie i w najgorszym wypadku zgodzićby się można było na wszystkie te ujemne strony naszego wychowania klasycznego i nawet na ową armię wykolejonych i malkontentów, będącą jego następstwem, gdyby to powierzchowne nabywanie tylu wiadomości i dokładne wyuczenie się tylu podręczników przynajmniej podnosiło ogólny poziom inteligencyi. Ale tak, niestety, nie jest. Powodzenie w życiu ma ten, kto posiada sąd wytrawny, doświadczenie, inicyatywę i charakter, a tego książki dać nie są w stanie. Książki należy uważać za słowniki, do których z pożytkiem zagląda się od czasu do czasu, ale zupełnie zbyteczną jest rzeczą utrwalać w pamięci całe z nich fragmenta.
Taine dowiódł przekonywająco, że wykształcenie profesyonalne przyczynia się do rozwoju inteligencyi w stopniu takim, jakiego wykształcenie klasyczne wcale osiągnąć nie jest w stanie.
„Idee — pisze ten autor — powstawać mogą tylko w swem naturalnem i normalnem otoczeniu. Ziarnko ich kiełkuje wśród owych niezliczonych a delikatnych wrażeń, które młodzieniec codziennie odbiera w warsztacie, w kopalni, w sądzie, przy studyach, w magazynach towarów, w szpitalu, na widok narzędzi, materyałów i różnych robót, w obecności klientów, robotników, pracy i wyrobów, dobrze lub źle, oszczędnie lub bez wyrachowania wyprodukowanych: — oto owe drobne, poszczególne percepcye oczu, uszu, rąk i nawet powonienia, które, łącząc się nieświadomie i przerobione w ciszy, zwolna organizują się w osobniku i prędzej lub później nasuwają mu jakąś nową kombinacyę, uproszczenie, oszczędność, ulepszenie lub wynalazek. Młody Francuz, i właśnie w wieku najpłodniejszym, pozbawiony jest wszystkich owych cennych stosunków, wszystkich tych tak koniecznych i tak łatwo dających się przyswoić pierwiastków. Przez siedm lub ośm lat jest on zamknięty w szkole, zdala od bezpośredniego i osobistego doświadczenia, które mogłoby dać mu dokładną i żywą znajomość rzeczy, ludzi i sposobu postępowania z nimi.
„ . . . . . . Co najmniej dziewięćdziesięciu na stu traci czas i pracę, długie lata i to lata płodne, dla życia ważne i nawet stanowcze. Weźmy bowiem na uwagę naprzód, że prawie dwie trzecie przystępujących do egzaminu nie zostają dopuszczone do konkursu; dalej, że wśród dopuszczonych znowuż blisko dwie trzecie tych, którzy przez konkurs przeszli, a nawet uzyskali dyplomy i nagrody, należy wskutek nadmiernego wysiłku umysłowego uważać za straconych dla dalszego życia. Wymagano od nich zbyt wiele, żądając, aby w oznaczony dzień z krzesła lub przed tablicą przez kilka godzin z rzędu odgrywali rolę żywego repertoryum danej gałęzi wiedzy ludzkiej. Uczynili oni temu w ciągu dwóch godzin w większej lub mniejszej mierze zadość, stawili się na termin. Ale w miesiąc później nie byliby w stanie temu podołać, nie mogliby poddać się nowemu egzaminowi. Zdobyte wiadomości, zbyt liczne i ciężkie, wymykają się jedna po drugiej z ich umysłu, a nowe nie przybywają. Dzielność ich umysłu została złamaną, jego soki zostały wyczerpane. Mamy przed sobą człowieka skończonego, ale często już zupełnie zaskrzepłego. Zdobył on stanowisko, ożenił się i jest zdecydowany obracać się w kółko bez końca, iść jednym i tym samym szlakiem, zasklepiając się w ramach swego urzędu. Spełnia go należycie, ale nie daje nic ponadto. Taki jest rezultat przeciętny i bezwątpienia plon nie równoważy nakładu. W Anglii i Ameryce, gdzie, jak niegdyś przed r. 1789 we Francyi, sposób postępowania jest wręcz przeciwny, koszta się opłacają a nawet przynoszą zysk“.
Znakomity historyk wykazuje następnie różnicę między systemem naszym a anglosaskim. Anglosasi nie posiadają naszych niezliczonych szkół specyalnych, naukę zdobywa się u nich nie z książki, a z samej rzeczy. Inżynier kształci się w warsztacie, nie zaś w szkole, a w ten sposób każdy osiąga stanowisko, odpowiadające jego inteligencyi, jest prostym robotnikiem lub majstrem, jeżeli nie jest w stanie zajść dalej, albo inżynierem, jeżeli posiada po temu odpowiednie zdolności. U nas karyera człowieka zależy od kilkogodzinnego konkursowego egzaminu, któremu poddaje się on w 18 tym lub 20-tym roku życia, ale przecież system angielski jest chyba bardziej demokratyczny i dla społeczeństwa korzystniejszy?
„W szpitalu, w kopalni lub fabryce, u budowniczego lub prawnika uczeń w bardzo młodym wieku odbywa swój termin czy tez praktykę mniej więcej, jak u nas dependent u adwokata lub młody adept sztuki w pracowni malarza. Na wstępie może on odbyć jakieś studya ogólne i treściwe, aby zdobyć sobie ramy dla tych spostrzeżeń, które wkrótce będzie mógł czynić. Ma też wówczas najczęściej do wyboru kilka kursów technicznych, których może słuchać w chwilach wolnych, ażeby sobie w miarę potrzeby porządkować i uogólniać rezultaty doświadczenia życiowego. W takich warunkach praktyczny jego zmysł rozwija się i rośnie drogą naturalną w takim stopniu, na jaki pozwalają jego zdolności i w kierunku wymaganym przez jego przyszłe zajęcie i zawód, do którego już od tej chwili zaczyna się kształcić. W ten sposób w Anglii i Stanach Zjednoczonych młodzieniec bardzo już wcześnie wydobywa z siebie to, do czego jest uzdolnionym. Od dwudziestego piątego roku życia i nawet znacznie wcześniej, o ile nie brak mu majątku i środków, zostaje on nietylko użytecznym wykonawcą, ale i samodzielnym przedsiębiorcą, nietylko kółkiem maszyny, ale ponadto jej motorem. — We Francyi, gdzie wziął górę system zupełnie przeciwny, który z każdem pokoleniem coraz to bardziej trąci chińszczyzną, ogół sił zmarnowanych jest wprost olbrzymi.“
I wielki myśliciel przychodzi do następującej konkluzyi co do rosnącej dysharmonii między naszem romańskiem wychowaniem a potrzebami życia:
„Na wszystkich trzech stopniach naszego systemu: w szkołach elementarnych, średnich i wyższych, nauka teoretyczna trwa nad miarę długo i jest zanadto uciążliwą, mając na widoku jeden tylko cel wyłączny — egzamin, stopień naukowy, patent lub dyplom. Dla osiągnięcia tego celu używa się środków najzgubniejszych, sprzecznych z naturą ludzką i antispołecznych, za pomocą internatów powstrzymując młodzież zbyt długo od życia praktycznego, w sztuczny sposób budząc w niej zapał do nauki i przyzwyczajając do czysto mechanicznego pełnienia obowiązków, przeciążając ją pracą bez względu na późniejsze lata i wymagania wieku dojrzałego oraz obowiązki męskie, które ją czekają, że tu już pominę życie realne, w które młodzian ma wnet wstąpić, otaczające go społeczeństwo, do którego należy albo go przystosować albo też zdać na łaskę losu, dalej walkę o byt, w której, aby się obronić i wytrwać, powinien wystąpić z zasobem sił, z bronią w ręku, wyćwiczony i zahartowany. Tego zaś rynsztunku, tych wiadomości bardziej niezbędnych od wszelkich innych, tej mocy zdrowego rozsądku, woli i nerwów, nasze szkoły bynajmniej nie dają. Przeciwnie, zamiast ukwalifikować czynią one młodzieńca niezdatnym do przyszłego jego zawodu i pracy całego życia. Takim więc wstępuje on w życie, a pierwsze jego kroki na polu praktycznem są po największej części szeregiem bolesnych zawodów, które ranią go dotkliwie i na czas długi ubezwładniają a niekiedy czynią kaleką na zawsze. Próba to ciężka i niebezpieczna. Wystawia ona na szwank moralną i umysłową równowagę człowieka, grożąc zupełnem jej zwichnięciem. Potem przychodzi rozczarowanie, zbyt niespodziane i głębokie, zawód bowiem był zanadto wielki a gorycz nad miarę silna.“[6]
Czy zboczyliśmy w powyższych ustępach od naszego bezpośredniego zadania, od psychologii tłumu. Bynajmniej. Jeżeli pragniemy zrozumieć idee i wierzenia, które w nim kiełkują dziś a wzejdą jutro, należy poznać grunt, który dla nich przygotowano.
Po systemie szkolnym danego kraju możemy sądzić o jego przyszłych losach, a wychowanie, które otrzymuje pokolenie obecne, uprawnia do horoskopów najsmutniejszych. Od zmiany bowiem oświaty i wychowania w tym lub innym kierunku zależy po części uszlachetnienie lub zwyrodnienie duszy tłumu. Musieliśmy zatem wykazać, jak ją ukształcił system obecny i w jaki sposób obojętne i neutralne masy stały się stopniowo olbrzymią armią malkontentów, posłuszną każdej suggestyi marzycieli lub retorów. To szkoła kształci dziś socyalistów i anarchistów oraz przygotowywa dla narodów romańskich tak bliską godzinę ich upadku.
Zbadaliśmy czynniki pośrednie i przygotowawcze, które nadają duszy tłumu wrażliwość specyalną i czynią możliwem kiełkowanie w niej pewnych uczuć i pewnych idei. Pozostaje nam teraz wykazać, jakie czynniki zdolne są działać w sposób bezpośredni, a w następnym rozdziale zobaczymy, jak należy ich używać, aby mogły osiągnąć jak najlepszy skutek.
W pierwszej części niniejszego dzieła zbadaliśmy uczucia, idee i sposób rozumowania zbiorowisk, a otrzymane rezultaty oczywiście pozwalają nam w sposób ogólny określić środki oddziaływania na duszę tłumów. Wiemy już, co uderza ich wyobraźnię, znamy potęgę i zaraźliwość suggestyi zwłaszcza, gdy poddaną jest ona w sposób obrazowy. Ponieważ suggestya może płynąć z bardzo różnych źródeł, to też i czynniki, zdolne oddziaływać na duszę tłumów, mogą być wielce rozmaitej natury. Należy więc je zbadać każdy oddzielnie a praca ta nie będzie bezowocną. Tłum bowiem jest jak sfinks starożytny; jeżeli się nie rozwiąże zagadki jego duszy, można stać się jego pastwą.
Badając wyobraźnię tłumów, przekonaliśmy się, iż przemawiać do niej należy w sposób obrazowy, w braku zaś takiej umiejętności można osiągnąć ten sam skutek przez stosowne użycie słów i formułek. Użyte zręcznie, posiadają one bowiem ową zaiste tajemniczą i cudowną potęgę, którą im niegdyś przypisywali zwolennicy magii. Są one w stanie wywołać w duszy tłumów najgroźniejsze burze, ale umieją też je uśmierzać, a z kości ludzi, którzy padli ofiarą tej potęgi słów i formułek, możnaby usypać kopiec o wiele wyższy od piramidy Cheopsa.
Potęga słów ściśle jest skojarzoną z obrazami, które one wywołują i zupełnie nie zależy od rzeczywistego ich znaczenia. Właśnie słowa o znaczeniu jak najbardziej nieokreślonem oddziaływają z największą siłą, jak n. p. wyrażenia: demokracya, socyalizm, równość, wolność i t. d., których znaczenie jest tak rozległe i niejasne, że całe tomy nie wystarczają na dokładną ich definicyę. A przecież jest rzeczą pewną, że w krótkich tych zgłoskach spoczywa moc zaiste magiczna, jak gdyby zawierały one rozwiązanie wszelkich zagadek. Są one niejako syntezą najprzeróżniejszych nieświadomych aspiracyi wraz z nadzieją ich urzeczywistnienia.
Rozum i argumenta są bezsilne w walce z tego rodzaju słowami i formułkami. Wobec tłumów wygłasza się je zawsze z pewnem skupieniem, na ich dźwięk oblicza słuchaczów przybierają wyraz szacunku a czoła się chylą. Wielu uważa je za siły przyrody a nawet przypisuje im potęgę nadprzyrodzoną. Budzą one w duszach obrazy wspaniałe, choć mgliste, ale właśnie te niewyraźne zarysy jeszcze podnoszą tajemniczy ich urok. Są to niby bóstwa, ukryte w cyboryum, do którego pobożni zbliżają się z drżeniem.
Skoro wyobrażenia, wywołane przez pewne słowa, nie zależą od ich znaczenia, mogą one zatem się zmieniać stosownie do wieku słuchaczów, do ich narodowości, chociażby formułka zostawała wciąż jedną i tą samą. Pewne słowa kojarzą się przelotnie z pewnemi wyobrażeniami. Słowo jest tylko sygnałem, który je wywołuje.
Nie wszystkie słowa i nie wszystkie formułki posiadają moc wywoływania obrazów. Niektóre po pewnym przeciągu czasu zużywają się i przestają działać na umysły. Stają się one pustymi dźwiękami a użyteczność ich wówczas polega na tem tylko, że uwalniają tego, kto ich używa od obowiązku myślenia. Mały zasób formułek i komunałów, zdobyty w latach młodzieńczych, daje nam wszystko, czego potrzeba, aby przejść przez życie bez smutnej konieczności rozmyślania nad tem, co nas otacza.
Badając pewien dany język, zauważamy, iż wyrazy, wchodzące w jego skład, zwolna tylko zmieniają się w ciągu wieków, ale zato wyobrażenia, które one wywołują, oraz znaczenie, które im nadajemy, ulegają ciągłym zmianom. Dla tego tez w jednem z poprzednich mych dzieł doszedłem do wniosku, że zupełne przetłumaczenie pewnego języka, zwłaszcza martwego, jest rzeczą całkowicie niemożliwą.
Co czynimy bowiem, w samej rzeczy, zastępując terminem francuskim jakiś wyraz grecki, łaciński lub sanskrycki albo nawet tylko usiłując zrozumieć książkę, napisaną w naszym własnym języku przed laty dwustu lub trzystu?
Zastępujemy poprostu wyobrażeniami i pojęciami, zaczerpniętemi z życia współczesnego, te całkowicie odmienne pojęcia i wyobrażenia, które życie starożytne zrodziło w duszy narodów, przebywających w warunkach wcale nie dających się porównać z naszymi.
W okresie Wielkiej rewolucyi właśnie w taki sposób naśladowano Greków i Rzymian, nadając starożytnym wyrażeniom znaczenie, jakiego one nigdy nie miały. Jakież podobieństwo może istnieć między instytucyami Greków a temi, które dziś oznaczamy wyrazami odpowiednimi? Wszak republika np. była wówczas instytucyą rdzennie arystokratyczną, oznaczającą zbiorowisko małych despotów, panujących nad tłumem niewolników, trzymanych w ciężkiem jarzmie poddaństwa. Bez tego niewolnictwa nie mogłyby owe gminowładne arystokracye ostać się ani chwili.
A „wolność“ w epoce, gdy o wolności myśli nie miano nawet pojęcia, gdy krytyka wierzeń religijnych, ustaw i zwyczajów danego kraju była zbrodnią największą i bardzo rzadką, cóż mogła mieć wspólnego ze znaczeniem, które temu słowu dajemy dzisiaj? W duszy Ateńczyka lub Spartanina „ojczyzna“ oznaczała tylko cześć dla Aten lub Sparty, a bynajmniej nie całej Grecyi, złożonej z państewek, będących w ciągłej rywalizacyi i wojnie. A jakie miał znaczenie tenże wyraz u starożytnych Gallów, podzielonych na rywalizujące ze sobą plemiona, różne rasą, językiem i religią, które Cezar dlatego właśnie pokonywał z taką łatwością, że zawsze miał wśród nich sojuszników.
Dopiero Rzym stworzył Gallom ojczyznę, darząc ich jednością polityczną i religijną. Ale nie sięgając tak daleko i cofnąwszy się zaledwie o dwieście lat wstecz, czyż nie widzimy, że książęta francuscy, tacy np. jak wielki Kondeusz, zawierając alianse z zagranicą przeciw swemu monarsze, pojmowali wyraz „ojczyzna“ w znaczeniu różnem od dzisiejszego? A czyż znowu ten sam wyraz nie miał znaczenia wielce od współczesnego odmiennego u emigrantów, którzy wierzyli, iż w imię praw honoru walczyć należy przeciw Francyi i ze swego stanowiska praw tych słuchali, albowiem feodalizm łączył wasala z suwerenem, nie zaś z ziemią, a prawdziwa ojczyzna była tam, gdzie był monarcha.
Wyrazów, których znaczenie uległo równie głębokim zmianom w ciągu wieku i których treść zmienną możemy wyrozumieć dopiero po dłuższym wysiłku, jest bardzo wiele. Słusznie też ktoś zauważył, że trzeba wiele czytać, ażeby zrozumieć, co oznaczały dla naszych odległych przodków wyrazy takie, jak „król“ i „rodzina królewska“. A cóż dopiero mówić o terminach bardziej złożonych!
Wyrazy mają tedy znaczenie zmienne, przejściowe, nie jednakie w ciągu wieków i u różnych narodów. Gdy zatem chcemy działać na tłum wymową, powinniśmy znać to znaczenie, jakie ma dlań wyraz w danej chwili, nie zaś owo, jakie miał niegdyś lub mieć może dla osobników o innym ustroju umysłowym.
To też skoro masy, wskutek przewrotów politycznych i zmiany w wierzeniach, poczuły głęboką antypatyę dla wyobrażeń, wywoływanych przez pewne wyrażenia, pierwszym obowiązkiem prawdziwego męża stanu jest zmienić słowa, nie tykając, rozumie się, rzeczy samych w sobie, gdyż te ostatnie są zbyt ściśle związane z odziedziczonym przez masy ustrojem, ażeby mogły uledz przeistoczeniu.
Tocqueville już dawno i trafnie zauważył, że Konsulat i Cesarstwo zajmowały się głównie nadawaniem nowych nazw większości dawniejszych instytucyi, to jest zastępowały pewne nazwy, budzące przykre wspomnienia w wyobraźni tłumów, przez nazwy inne, które, jako nowe, nie wywoływały takiego skutku. Dawniejszą „taille“ nazwano podatkiem gruntowym; „gabelle“ — podatkiem od soli; dawniejsze „aides“ podatkami pośrednimi i t. p.
Jedno z najistotniejszych zadań męża stanu polega na tem, aby nadawać nazwy popularne albo conajmniej obojętne rzeczom, których masy pod ich nazwą dawniejszą znieść nie mogą. Potęga zaś słów jest tak wielką, że dość jest ochrzcić nazwą nową, byle dobrze dobraną, rzeczy najwstrętniejsze, a masy przyjmą je z łatwością. Taine zauważa słusznie, iż w imię wolności i braterstwa, tych haseł w swoim czasie tak popularnych, udało się jakobinom „zaprowadzić despotyzm godny Dahomeju, trybunał nie gorszy od św. Inkwizycyi i urządzać hekatomby z ludzi, przypominające ofiary w starożytnym Mexyku“. Sztuka rządzenia polega tak samo jak profesya adwokacka głównie na umiejętnym doborze wyrazów, a największą jej trudność stanowi to właśnie, że w jednem i tem samem społeczeństwie te same wyrazy mają najczęściej znaczenie wielce różne dla rozmaitych warstw społecznych. Pozornie używają one tych samych wyrazów, ale w rzeczywistości nie mówią tym samym językiem.
W przykładach poprzedzających kładliśmy przeważny nacisk na czas, jako główny czynnik zmian w znaczeniu wyrazów. Jeżeli jednak zwrócimy uwagę na rasę, przekonamy się, że w jednej i tej samej epoce, u narodów, stojących na jednakim stopniu cywilizacyi, lecz należących do ras odmiennych, te same wyrazy odpowiadają pojęciom zupełnie różnym. Różnic tych nie pojmie ten, kto wiele nie podróżował i dla tego nie będę się nad niemi dłużej rozwodził. Poprzestanę zatem na uwadze, że właśnie słowa, najczęściej używane przez masy, posiadają u różnych narodów znaczenia najrozmaitsze, jak np. demokracya i socyalizm, w tak częstem będące użyciu.
Odpowiadają bowiem one w rzeczywistości pojęciom i wyobrażeniom wprost przeciwnym w umysłach romańskich i anglo-saskich. U romańskich demokracya oznacza przedewszystkiem podporządkowanie wolności i inicyatywy prywatnej interesom ogólnym, reprezentowanym przez państwo. Ono ma w coraz to większej mierze kierować wszystkiem, skupić, zmonopolizować i fabrykować wszystko. Do niego to odwołują się wszystkie stronnictwa bez wyjątku: radykalne, socyalistyczne i monarchiczne. U anglo-sasów, zwłaszcza w Ameryce północnej, ta sama „demokracya“ oznacza, przeciwnie, intenzywny rozwój woli i indywidualności, jak najdalej idące ograniczenie interwencyi państwa, któremu poza policyą, armią i stosunkami dyplomatycznymi, nie pozwala się niczem innem kierować, nawet oświatą.
A zatem ten sam wyraz, który u jednego narodu oznacza zanik woli i inicyatywy prywatnej i przewagę państwa, oznacza u innego niezwykły rozwój tejże woli i inicyatywy wraz z zupełnem usunięciem interwencyi państwowej.[7]
Już w zaraniu cywilizacyi masy ulegały wpływowi złudzeń, a ich twórcom wznoszono najwięcej świątyń, pomników i ołtarzy. Na czele wszystkich cywilizacyi, które kolejno kwitły na naszej planecie, znajdujemy zawsze tych groźnych władców, — niegdyś złudzenia religijne, dziś filozoficzne i społeczne. W ich to imię budowano świątynie w Chaldei i Egipcie oraz wznoszono domy modlitwy w wiekach średnich, w ich imię cała Europa przed wiekiem uległa gwałtownemu przewrotowi, a wszystkie nasze pomysły artystyczne, społeczne i polityczne noszą na sobie również wyraźne ich piętno.
Kosztem strasznych rewolucyi udaje się niekiedy złudzenia te obalić, ale, jak się zdaje, człowiek musi je zawsze na nowo do życia powoływać. Bez nich nie byłby on w stanie wydobyć się ze stadyum pierwotnej dzikości, do którego w braku tych złudzeń musiałby też wkrótce powrócić. Są to bezwątpienia czcze tylko cienie, ale tym marzeniom zawdzięczają narody wspaniałość swej sztuki i wielkość swej cywilizacyi.
„Gdyby w muzeach i bibliotekach zniszczono i wyrzucono ze stopni przedsionka wszystkie owe dzieła i pomniki sztuki, natchnione przez religię, cóżby pozostało z wielkich marzeń ludzkości? Racyę bytu wierzeń religijnych, kultu bohaterów i poematów stanowi to właśnie, że wlewają one w duszę ludzką tę cząstkę nadziei i złudzeń, bez której człowiek nie mógłby istnieć. Przez lat pięćdziesiąt zdawało się, iż nauka wzięła na siebie to zadanie. Ale w sercach spragnionych ideału straciła ona wiarę, gdyż nie potrafi już więcej obiecywać i nie umie dość kłamać“.[8]
Myśliciele zeszłego wieku z zapałem oddali się burzeniu złudzeń religijnych, politycznych i społecznych, któremi przez całe stulecia żyli nasi ojcowie. Ale przy tej burzycielskiej ich pracy wyschły ożywcze źródła nadziei i rezygnacyi. Zamiast tej chimery, poświęconej na ofiarę, postawiono ślepe i głuche siły przyrody, nieubłagane dla słabych i nie znające litości.
Pomimo całego swego postępu, filozofia nie była w stanie dotychczas dać masom żadnego ideału, któryby potrafił je oczarować. Ale, potrzebując bądź co bądź złudzeń, dają one instynktowo ucho, jak owady dążące do światła, słowom demagogów, którzy ideały te przynoszą. W ewolucyi narodów wielkim czynnikiem były zawsze złudzenia, nie zaś rzeczywistość. A potęgę socyalizmu w czasach obecnych stanowi to właśnie, iż jest on jedyną istniejącą illuzyą. Pomimo wszystkich wywodów naukowych, socyalizm nie przestaje rosnąć w siłę, a główna jego moc polega na tem, iż bronią go umysły, które do tego stopnia zapoznają stosunki realne, że mają odwagę zuchwale obiecywać człowiekowi szczęście. Na gruzach przeszłości panują dziś niepodzielnie złudzenia społeczne i do nich należy przyszłość. Masy nigdy nie łaknęły prawdy, odwracając się od rzeczywistości, skoro tylko nie przypadała im do gustu i ubóstwiając zwodnicze złudzenia. Kto umie tłum omamić, staje się jego panem; kto zaś usiłuje go rozczarować, będzie zawsze jego ofiarą.
Doświadczenie stanowi prawie jedyny skuteczny sposób, za pomocą którego można trwale zaszczepić w duszy mas jakąś prawdę lub rozwiać złudzenia zbyt niebezpieczne. Aby jednak cel ten osiągnąć, doświadczenie musi często się powtarzać i trwać bardzo długo.
Doświadczenie jednego pokolenia zazwyczaj przemija bez skutku dla następnych i dlatego to powoływanie się na fakta historyczne jako dowody, tak małą w tym wypadku odgrywa rolę. Te ostatnie są użyteczne o tyle tylko, o ile dowodzą, że nauka, płynąca z doświadczenia, powinna się powtarzać przez długie wieki, ażeby módz wywrzeć pewien wpływ i zachwiać choćby jednem złudzeniem, głęboko wszczepionem w duszę mas.
Wiek bieżący oraz ubiegły będą z pewnością przytaczane przez historyków przyszłości, jako era ciekawych doświadczeń, żadne bowiem stulecie nie miało ich tyle.
Największem z owych doświadczeń była rewolucya francuska. Ażeby dojść do tej prawdy, iż niepodobna przerobić społeczeństwa z gruntu wedle wskazówek czystego rozumu, trzeba było wymordować wiele milionów ludzi i wstrząsnąć całą Europą na przeciąg dwudziestu lat. Ażeby dowieść Francuzom eksperymentalnie, że cesarstwo jest zabawką kosztowną, potrzeba było w ciągu pół wieku dwóch rujnujących doświadczeń, które, pomimo swej jasności, zdają się nie być dostatecznie przekonywającemi. A jednak pierwsze cesarstwo kosztowało trzy miliony ludzi i inwazyę wojsk sprzymierzonych, drugie pozbawiło nas części Francyi i zmusiło do utrzymania wojsk stałych. Trzeciego omal że nie spróbowano przed niedawnym czasem, a od prób takich nie jesteśmy zabezpieczeni bynajmniej i na przyszłość. Ażeby wpoić w cały naród przekonanie, że olbrzymia armia niemiecka nie jest, jak to twierdzono lat temu trzydzieści, czemś w rodzaju nieszkodliwej gwardyi narodowej[9], potrzeba było straszliwej wojny, która nas kosztowała tak drogo.
Ażeby przyjść do przekonania, że protekcyonizm rujnuje narody, potrzeba będzie znowu conajmniej lat dwudziestu zgubnych doświadczeń. Przykładów podobnych moglibyśmy przytoczyć bez liku.
Wyliczając czynniki, zdolne oddziaływać na duszę mas, możnaby rozum pominąć całkowicie, gdyby nie potrzeba było wskazać na czysto negatywną wartość jego wpływu.
Wykazaliśmy już, że tłumy nie poddają się argumentacyi i rozumieją tylko bardzo prymitywne skojarzenia pojęć. To też ludzie, umiejący przemawiać do tłumu, odwołują się zawsze do jego uczuć, nie zaś do rozsądku. Prawa logiki nie oddziaływają na tłum bynajmniej.[10] Ażeby go przekonać, trzeba przedewszystkiem zdać sobie dobrze sprawę z uczuć, które tłum ożywiają, udawać, że się je podziela, następnie próbować je zmienić, wywołując za pomocą prymitywnych skojarzeń pewne wyobrażenia, z łatwością pociągające za sobą inne, w razie potrzeby powtarzać to postępowanie, a zwłaszcza potrafić w każdej chwili odgadnąć uczucia, przenikające tłum. Ta konieczność bezustannej zmiany sposobu przemawiania, stosownie do chwilowego nastroju tłumu, uniemożliwia wszelkie przemowy wystudyowane i przygotowane. W tych ostatnich bowiem mówca rozwija swoją myśl, nie zaś idzie za myślą słuchaczów i już to samo sprowadza wpływ jego do zera.
Umysły logiczne, dające się przekonać tylko za pomocą łańcucha argumentów ściśle ze sobą spojonych, zazwyczaj uciekają się do tego samego sposobu argumentowania, gdy przemawiają do tłumów, dziwiąc się przytem, iż dowody ich nie osiągają skutku. „Zwykłe matematyczne wnioski, oparte na sylogizmie, to jest na skojarzeniu tożsamości, pisze autor pewnego traktatu logiki, — są konieczne . . . Nawet ciało nieorganiczne, gdyby było zdolne iść za temi skojarzeniami tożsamości, musiałoby koniecznie na wnioski owe się zgodzić“. Bezwątpienia; ale tłum jest również niezdolny iść za niemi, jak ciało nieorganiczne, ani nawet nie jest w stanie ich pojąć. Spróbujmy za pomocą rozumowania przekonywać umysły pierwotne, dzikich albo dzieci, naprzykład, a ocenimy łatwo niewielką wartość, jaką posiada ten sposób argumentowania.
Nie potrzeba zresztą mieć do czynienia z człowiekiem pierwotnym, ażeby przekonać się o zupełnej bezsilności rozumowania w walce z uczuciami. Przypomnijmy sobie tylko wytrzymałość, jaką okazały w przeciągu długich wieków przesądy religijne, sprzeczne z najelementarniejszemi prawami logiki. Przez dwa tysiące lat najgenialniejsze umysły musiały chylić kark pod ich jarzmo i zaledwie w czasach najnowszych można było poddać krytyce ich wiarogodność. Wieki średnie i epoka renesansu liczyły wielu ludzi światłych, nie było jednak wśród nich ani jednego, któryby drogą rozumowania poznał naiwność tych zabobonów i choć cokolwiek zwątpił o prawdziwości sztuk dyabelskich albo o konieczności palenia czarownic na stosie.
Czy należy żałować, że masy nie poddają się nigdy kierownictwu rozumu! Nie odważyłbym się tego twierdzić, gdyż rozumowi ludzkiemu nie udałoby się z pewnością poprowadzić ludzkości ku zdobyczom cywilizacyjnym z tą śmiałością i z tym zapałem, z jakim dokonały tego urojenia. Wytwory nieświadomości, pod której jesteśmy władzą, urojenia te niewątpliwie były potrzebnemi. Każda rasa w swej konstytucyi umysłowej zawiera prawa swych przeznaczeń i rzeczą jest możliwą, że w swych impulsach, z pozoru bardzo nierozumnych, nieubłagany instynkt każe jej tym prawom ulegać. Zdaje się niekiedy, jak gdyby narody były pod władzą tajemniczych sił, analogicznych do tych, mocą działania których żołądź przeobraża się w dąb, a kometa postępuje po swojej orbicie.
Jakkolwiek mało możemy o siłach tych wiedzieć, w każdym razie rozwiązania owej zagadki szukać należy w ogólnym biegu ewolucyi narodów, nie zaś w pojedynczych faktach, które niekiedy zdają się być tej ewolucyi początkiem. Gdybyśmy poprzestali na rozważaniu tylko owych pojedynczych faktów, cały bieg historyi byłby zdany na los najbardziej nieprawdopodobnych wypadków. Nie bylibyśmy zatem w stanie zrozumieć, w jaki sposób skromny cieśla z Galilei mógł stać się Bogiem wszechmocnym, w imię którego powstała wspaniała cywilizacya; pojąć, w jaki sposób nieliczna garść Arabów, opuściwszy swe pustynie, mogła zawojować największą część starożytnego świata grecko-rzymskiego i stworzyć państwo większe od monarchii Aleksandra; zrozumieć, nakoniec, w jaki sposób w zgrzybiałej i hierarchicznej Europie nieznany porucznik artyleryi potrafił dojść do władzy nad tylu narodami i królami.
Pozostawmy więc rozum myślicielom i nie żądajmy od niego zbytniego udziału w rządach nad ludźmi. Nie przy pomocy bowiem rozumu, a po największej części wbrew niemu, powstały uczucia takie, jak: honor, abnegacya, wiara, miłość sławy i ojczyzny, które były dotychczas najgłówniejszemi sprężynami cywilizacyi.
Poznaliśmy już ustrój umysłowy tłumów, znamy również pobudki, zdolne oddziaływać na ich duszę. Pozostaje nam teraz zbadać, w jaki sposób pobudki te należy stosować i kto jest w stanie używać ich skutecznie.
Z chwilą, gdy pewna liczba istot żyjących łączy się w grupę, czy to będzie stado zwierząt czy tłum ludzi, instynkt wiedzie je pod władzę jakiegoś naczelnika.
W tłumie ludzkim naczelnikiem bywa często tylko demagog, ale, jako taki, wielką odgrywa on rolę. Jego wola jest jądrem, dokoła którego formują się i ujednostajniają poglądy. On stanowi pierwszy pierwiastek organizacyi tłumów różnorodnych i przygotowywa organizacyę sekt. Zanim to nastąpi, jest on ich kierownikiem. Tłum bowiem to stado niewolnicze, nie mogące nigdy obejść się bez pana.
Przywódca z początku zazwyczaj bywa cząstką takiego służalczego tłumu, zahypnotyzowaną przez ideę, której następnie stał się apostołem. Idea ta opanowywa go do tego stopnia, że poza nią nic nie widzi, a każdy pogląd przeciwny wydaje mu się błędem i zabobonem. Takim był, naprzykład, Robespierre, zahypnotyzowany przez idee filozoficzne Rousseau’a i stosujący przy ich propagandzie środki św. Inkwizycyi.
Przywódcami bywają najczęściej nie myśliciele, a ludzie czynu. Są oni mało przenikliwi i muszą być takimi, gdyż przenikliwość prowadzi zwykle do sceptycyzmu i bezczynności, a głównego ich kontyngensu dostarczają owi nerwowcy i ci na wpół obłąkani, których stan umysłu graniczy z kompletnym obłędem. Jakkolwiek niedorzecznym byłby cel, do którego dążą, albo śmieszną idea, której bronią, wszelkie rozumowanie bezsilnem jest wobec ich przekonania. Pogarda i prześladowanie bynajmniej na nich nie działają, a, przeciwnie, podniecają ich energię. Na ołtarzu swych przekonań składają oni swe interesa osobiste i rodzinne, a nawet instynkt samozachowawczy zdaje się u nich zanikać, gdyż często jedyna nagroda, której pożądają — to palma męczeńska. Żarliwa wiara tych apostołów nadaje ich słowom wielką potęgę suggestywną, a masy zawsze gotowe są słuchać człowieka, obdarzonego silną wolą i umiejącego narzucać ją innym. Osobniki bowiem, połączone w tłum, tracą wolę własną i instynktowo poddają się temu, kto ją posiada.
Na przywódcach nigdy narodom nie zbywało, ale tylko ci z nich, którzy mają silne przekonania, mogą stać się apostołami. Wśród przywódców spotyka się często subtelnych retorów, którzy mają tylko osobiste interesa na oku i starają się wpływać na tłum, schlebiając jego niskim instynktom. Wpływ, wywierany przez nich, może być wielki, ale będzie zawsze przelotny tylko. Wielcy fanatycy, którzy porywali duszę tłumów, tacy, jak: Piotr pustelnik, Luter, Savanarola, mężowie epoki Rewolucyi, zanim stali się panami mas, sami uledz musieli urokowi pewnej idei i dopiero w ten sposób mogli zaszczepić w duszach tę groźną potęgę, zwaną wiarą, która czyni człowieka zupełnym niewolnikiem jego marzenia.
Rola wielkich przywódców polega głównie na wzbudzaniu wiary, czy to religijnej czy politycznej lub społecznej, czy też wreszcie wiary w jakieś dzieło, w człowieka, w ideę i dlatego też właśnie wpływ ich bywa zawsze bardzo wielkim. Z wszystkich potęg, któremi ludzkość rozporządza, wiara była zawsze jedną z największych i dlatego ewangielia słusznie przypisuje jej moc przenoszenia gór. Dać człowiekowi wiarę, to pomnożyć dziesięciokrotnie jego siły, a wielkich czynów w historyi dokonali właśnie wierzący prostaczkowie, nie mający za sobą nic, prócz wiary. Wielkie religie, które rządziły światem, obszerne państwa, rozciągające się na obie półkule, nie były dziełem ani uczonych lub filozofów, ani tem bardziej sceptyków.
W powyższych jednak przykładach mowa jest tylko o wielkich przywódcach, a pojawiają się oni tak rzadko, że historya z łatwością może ich policzyć. Są to najwyższe postacie w owym nieprzerwanym szeregu, rozpoczynającym się od potężnych władców dusz ludzkich a kończącym na robotniku, który w przepełnionym dymem szynku zwolna hypnotyzuje swych towarzyszy zapomocą bezustannego przeżuwania kilku formułek, dla niego samego niezrozumiałych, mających jednak zdaniem jego z pewnością urzeczywistnić wszystkie marzenia i nadzieje.
We wszystkich warstwach społecznych człowiek z chwilą, gdy przestaje żyć w odosobnieniu, podpada zaraz pod władzę jakiegoś naczelnika. Większość bowiem ludzi, zwłaszcza wśród mas ludowych, nie posiada poza swą specyalnością zawodową żadnych jasnych i wyrozumowanych poglądów na jakiekolwiek sprawy, a na tem bezdrożu przywódca służy za kierownika. W najgorszym razie, choć w małym tylko stopniu, mogą go zastąpić wydawnictwa peryodyczne, fabrykujące dla swych czytelników gotowe poglądy i dostarczające im frazesów, uwalniających od potrzeby rozumowania.
Władza przywódców bywa nader despotyczną i nawet tylko dzięki swemu despotyzmowi może się ugruntować. Często można zauważyć, z jaką łatwością umieją oni nakazać posłuszeństwo całym wielce niesfornym armiom robotniczym, nie posiadając zgoła żadnej siły realnej, któraby poparła ich nakazy. Oznaczają oni godziny pracy, wysokość zarobku, urządzają strejki, rozpoczynając i kończąc te ostatnie o godzinie z góry określonej.
W czasach obecnych przywódcy coraz to częściej zastępują władzę publiczną w miarę jak ostatnia wchodzi z nimi w pertraktacye i okazuje pewną słabość. Wskutek despotyzmu tych nowych panów masy okazują im takie posłuszeństwo, jakiego nie potrafi nakazać żaden rząd. Jeżeli zbiegiem jakichkolwiek okoliczności przywódca znika i nie zostaje zastąpiony przez kogo innego, tłum staje się znowu luźnem zbiorowiskiem niezdolnem do oporu. Gdy podczas ostatniego strejku służby tramwajowej w Paryżu, dwóch naczelnych przywódców aresztowano, bezrobocie natychmiast ustało. Duszą bowiem tłumu rządzi nie potrzeba wolności, lecz żądza niewoli. Dla tłumu jest ona tak niezbędną, że instynktowo słucha on każdego, kto chce być jego panem.
Klasę przywódców można podzielić na typy dość wyraźne. Do jednego zaliczymy ludzi energicznych, z wolą silną, lecz krótkotrwałą; inni, o wiele mniej liczni od poprzednich, to ludzie, posiadający wolę silną i wytrwałą. Pierwsi są gwałtowni. odważni i przedsiębiorczy. Są oni użyteczni zwłaszcza wówczas, gdy trzeba pokierować jakimś napadem, pociągnąć masy w niebezpieczne przedsięwzięcie lub poprowadzić rekrutów do bohaterskiej walki. W epoce pierwszego cesarstwa takimi byli Ney i Murat. Takim był za naszych czasów Garibaldi, człowiek żądny przygód, miernych zdolności, lecz energiczny, który potrafił z garścią ludzi opanować królestwo Neapolitańskie, posiadające przecież dla obrony regularną armię.
Ale energia tych przywódców, jakkolwiek potężna, jest przelotną tylko i gaśnie wraz z pobudką, która ją wywołała. Powróciwszy do zwykłego trybu życia, ci niegdyś pełni energii bohaterowie, dają często dowody, jak naprzykład wyżej wspomniane osobistości, wielce zdumiewającej słabości. Zdają się oni być niezdolni pojąć najzwyklejszej w życiu sytuacyi i nie potrafią do niej się zastosować, podczas gdy tak dobrze umieli sobie dawać radę w okolicznościach bardziej zawikłanych. Są to przywódcy, którzy umieją spełniać swe funkcye tylko pod warunkiem, że im ktoś przewodzi i dodaje bodźca, tylko wówczas, gdy mają nad sobą człowieka lub ideę oraz wyraźnie wytkniętą drogę postępowania.
Druga kategorya przywódców, mianowicie ludzie o woli wytrwałej, wywiera, pomimo pozorów mniej świetnych, wpływ znacznie głębszy. Do niej zaliczają się rzeczywiści założyciele religii oraz twórcy wielkich dzieł: Mahomet, Krzysztof Kolumb, Lesseps. Do takich ludzi, niezależnie od poziomu ich inteligencyi, należy świat cały. Wytrwała bowiem wola, którą posiadają, jest przymiotem niezmiernie rzadkim, nadzwyczajnie potężnym i nieznającym przeszkody. Niezawsze zdajemy sobie w dostatecznej mierze sprawę z tego, czego może dokonać taka wola potężna i wytrwała, której nic nie jest w stanie się oprzeć, ani przyroda, ani bogowie ni ludzie.
Najświeższy jednak przykład tego, czego dokonać może woja silna i wytrwała, dał nam ów mąż znakomity, który rozdzielił dwa lądy i urzeczywistnił zadanie, zaprzątające umysły największych monarchów w ciągu trzech tysięcy lat. Później, w przedsięwzięciu identycznem spotkał go zawód, przyszła bowiem starość i zniweczyła wszystko, nawet wolę.
Aby wykazać potęgę samej tylko woli, wystarczy przejść szczegółowo historyę trudności, które trzeba było przezwyciężyć przy budowie kanału Suezkiego. Doktor Cazalis, który był ich naocznym świadkiem, streścił w krótkim, lecz przejmującym ustępie całokształt tego wielkiego dzieła, według opowieści jego nieśmiertelnego twórcy. „Opowiadał on, pisze Cazalis, dzień po dniu, epizodycznie, dzieje kanału. Opowiadał o wszystkiem, co musiał przezwyciężyć, o wszystkich niemożliwościach, które uczynił możliwemi, o wszystkich przeciwieństwach oraz intrygach, które przeciw niemu knowano, o goryczy, której zaznał, o swych niepowodzeniach. Wszystko to jednak nie mogło go pozbawić odwagi ani zniechęcić. Przypominał sobie, jaką walkę musiał toczyć z Anglią, nie dającą mu ani chwili spokoju. Przypominał ciągłe wahanie się Egiptu i Francyi, ów wielki opór, jakiego doznawał ze strony konsula francuskiego, przeszkody, które mu stawiano na każdym kroku, gdy np. zniechęcano robotników, odmawiając im słodkiej wody. Przypominał sobie, jak ministeryum marynarki i inżynierowie, ludzie poważni, pełni wiedzy i doświadczenia, byli, naturalnie, wszyscy, przeciwnikami projektu, i na podstawie naukowej pewni jego niepowodzenia, obliczali i przepowiadali je na dany dzień i godzinę, niby zaćmienie słońca.“
Zbiór życiorysów wszystkich tych wielkich przodowników ludzkości zawierałby nazwisk niewiele, lecz nazwiska te związane są ściśle z najdonioślejszymi wypadkami w rozwoju cywilizacyi i historyi.
Pragnąc porwać tłum na chwilę i skłonić go do tego, aby spełnił jakiś czyn: zrabował pałac, dał się wymordować w obronie barykady lub warowni, należy działać nań za pomocą suggestyi żywych, a najlepiej skutkuje w takich razach przykład. Ale w takim wypadku potrzeba, aby tłum był już przygotowany przez niektóre okoliczności, a zwłaszcza aby ten, kto pragnie go porwać, posiadał pewne własności, które zbadam niżej pod nazwą uroku.
Lecz gdy mamy zamiar zaszczepić w duszy mas pewne idee i wierzenia, naprzykład współczesne teorye społeczne, trzeba użyć odmiennego sposobu postępowania. Przywódcy tłumów działają wtedy w trojaki przeważnie sposób, uciekając się do: twierdzenia, powtarzania i zarazy. Działanie tych czynników jest dość powolne, ale skutek raz wywarty posiada wielką trwałość.
Samo tylko proste twierdzenie, pozbawione wszelkiego rozumowania i dowodów, jest jednym z najpewniejszych sposobów wprowadzenia danej idei do duszy tłumów. Im twierdzenie jest zwięźlejsze, im bardziej pozbawione wszelkiego nawet pozoru dowodów i argumentów, tem większą posiada władzę. Księgi religijne i kodeksy wszystkich wieków zawsze postępowały tą drogą prostego twierdzenia. Mężowie stanu, powołani do obrony pewnej sprawy politycznej, przemysłowcy, reklamujący swe wyroby za pomocą ogłoszeń, znają dobrze wartość twierdzenia.
Twierdzenie jednak może mieć wpływ realny tylko pod tym warunkiem, jeżeli będzie nieustannie powtarzane i o ile można z użyciem tych samych wyrazów. Jestto, jeśli się nie mylę, zdanie Napoleona, że jedyną istotną figurą retoryki jest powtarzanie. Za jego to pośrednictwem każde twierdzenie tak przenika do umysłów, że w końcu zostają uznane za dowiedzioną prawdę.
Łatwo zrozumieć wpływ powtarzania na tłum, gdy się zważy, jak potężnie ono oddziaływa na umysły bardzo nawet światłe. Potęga ta płynie stąd, że drogą bezustannego powtarzania dany pogląd w końcu wrasta niejako w ową najgłębszą dziedzinę nieświadomości, w której wytwarzają się motywy naszych czynów. Po upływie pewnego czasu, nie wiedząc już, kto jest autorem powtarzanego twierdzenia, zaczynamy w nie wierzyć. Na tem opiera się zdumiewająca potęga anonsów. Gdy przeczytamy sto, tysiąc razy, że najlepszą czekoladą jest czekolada N., wydaje nam się, jakobyśmy o tem słyszeli z wielu stron i zostajemy o tem przekonani. Gdy przeczytamy tysiąc razy, że mączka Z. wyleczyła wiele znakomitych osobistości z najuporczywszych chorób, to w końcu, gdy zostajemy dotknięci podobną chorobą, sami próbujemy tego specyfiku. Czytając bezustannie w pewnym dzienniku, że A. jest skończonym łotrem, B. zaś człowiekiem wysoce uczciwym, dajemy się temu przekonać, o ile, rozumie się, nie czytamy często innego dziennika przeciwnego kierunku, który wspomniane osobistości charakteryzuje w sposób odwrotny. Tylko bowiem twierdzenie i powtarzanie są dość potężne, aby się nawzajem zwalczać.
Gdy pewne twierdzenie zostało już dostateczną ilość razy powtórzone, a zwłaszcza, gdy owo powtarzanie odbywa się jednomyślnie, jak to miało miejsce przy reklamowaniu pewnych przedsiębiorstw finansowych, posiadających dość funduszów dla kupna wszystkich głosów niechętnych, wówczas tworzy się t. zw. opinia publiczna i rozpoczyna potężne działanie zarazy. W masach idee, uczucia, wzruszenia, wierzenia i t. p. posiadają zaraźliwość również wielką, jak mikroby. Jestto zresztą fakt zupełnie naturalny, gdyż można go zauważyć nawet u zwierząt, połączonych w stado lub mniejszą grupę. Gdy jeden koń w stajni zaczyna gryźć nerwowo żłób, wszystkie inne wkrótce go naśladują, a w stadzie owiec niepokój, ogarnąwszy kilka sztuk, udziela się reszcie. U ludzi w tłumie wszystkie wzruszenia nadzwyczaj szybko stają się zaraźliwemi i to nam tłumaczy nagłe wybuchy paniki. Zaburzenia mózgowe, których następstwem jest obłęd, są również zaraźliwe. Wiadomo, jak często dostają pomieszania zmysłów lekarze chorób umysłowych. Niedawno skonstatowano nawet, że niektóre choroby umysłowe, n. p. agorafobia przenosi się z człowieka na zwierzęta.
Dla działania zarazy nie potrzeba koniecznie, aby osobniki znajdowały się razem w jednem i tem samem miejscu. Może ona działać na odległość, a ma to miejsce wówczas, gdy umysły pod wpływem pewnych wypadków zaczynają pracować w jednym i tym samym kierunku i nabierają specyalnych cech tłumu, zwłaszcza zaś, gdy są przygotowane po temu przez czynniki pośrednie, które zbadaliśmy wyżej. Za przykład może tu posłużyć wybuch rewolucyjny w roku 1848-ym, który, rozpocząwszy się w Paryżu, gwałtownie rozszerzył się w znacznej części Europy i zachwiał niejedną monarchią.
Naśladownictwo, któremu przypisywano tyle znaczenia w zjawiskach społecznych, jest w rzeczywistości tylko prostem następstwem zarazy. Wykazawszy jego wpływ gdzieindziej, ograniczę się na powtórzeniu moich poglądów z przed lat ośmnastu, poglądów, które później zostały rozwinięte przez innych pisarzy:
„Podobnie jak zwierzęta, człowiek z natury ma popęd naśladowczy. Naśladownictwo jest dla niego potrzebą, pod tym wszakże warunkiem, że naśladowanie będzie zupełnie łatwem. Potrzebie tej właśnie zawdzięcza swój wpływ potężny t. zw. moda. Czyż wielu jest ludzi, którzy potrafiliby wyłamać się z pod jej władzy w dziedzinie, dajmy na to, idei, poglądów literackich albo stroju. Tłum daje się prowadzić nie przez argumenta, a za pomocą wzorów. W każdej epoce znajdziemy małą liczbę indywidualności, które wyciskają na niej swe piętno i służą nieświadomej masie za wzór do naśladowania. Nie wolno im jednak zanadto zbaczać od poglądów powszechnie przyjętych, gdyż wówczas byłoby ich trudno naśladować a wpływ ich równałby się zeru. Dlatego to ludzie, zanadto przerastający swe otoczenie, nie mają zazwyczaj żadnego wpływu, przedział bowiem między nimi a masą jest zbyt wielki. I dla tej to samej przyczyny Europejczycy, nie bacząc na wyższość cywilizacyi, mają wpływ tak nieznaczny na ludy wschodnie, zbyt bowiem od nich się różnią.
„Równoczesne działanie tradycyi i wzajemnego naśladownictwa czyni w końcu ludzi jednego kraju i jednej epoki do tego stopnia podobnymi, że nawet u tych, którzy powinni najmniej tym wpływom ulegać, u myślicieli, uczonych i literatów, sposób myślenia i styl przybierają jakąś rodzimą cechę, pozwalającą natychmiast odgadnąć epokę, do której należą. Już po krótkiej rozmowie można poznać, co dany osobnik czyta, czem się trudni i w jakiem żyje otoczeniu.“[11]
Zaraza jest czynnikiem tak potężnym, że narzuca ludziom nie tylko pewne poglądy, ale i kieruje ich uczuciami. Jej to działaniu przypisać należy pogardę, w jakiej był w swoim czasie np. Tannhaüser, w kilkanaście lat później, dzięki działaniu tego samego czynnika, tak uwielbiany przez tych samych, którzy go najbardziej krytykowali.
Poglądy i wierzenia tłumu szerzą się głównie drogą zarazy, nie zaś rozumowania. W szynku to, przez twierdzenie, powtarzanie i zarazę, urabiają się w naszych czasach poglądy robotników, a wierzenia tłumów, po wszystkie wieki powstawały tą samą drogą.
Należy zauważyć, że zaraza, rozszerzając się najpierw w warstwach ludowych, ogarnia następnie wyższe warstwy społeczeństwa. Przekonywamy się o tem w czasach obecnych na doktrynach socyalistycznych, znajdujących uznanie u tych, którzy przecież w pierwszym szeregu padną ich ofiarą. Potęga zarazy jest tak wielką, że wobec jej działania milknie nawet interes osobisty.
To nam wyjaśnia, dla czego każda idea popularna w końcu narzuca się z wielką siłą najwyższym warstwom społecznym, chociażby niedorzeczność tej zwycięskiej idei była widoczną. To oddziaływanie niższych warstw społecznych na warstwy wyższe jest tem ciekawsze, że wierzenia tłumu mają zawsze w pewnej mierze swe źródło w jakiejś wznioślejszej idei, pozostającej często bez wpływu na otoczenie, które dało jej życie. Przywódcy tłumów, podbici przez taką ideę, biorą ją na własność, przekształcają i tworzą sektę. Ta z kolei przeistacza ideę na swój sposób, następnie rozszerza ją w łonie tłumów, które przeinaczają ją coraz bardziej. Zostawszy popularnym pewnikiem, idea owa wraca niejako do swego źródła i wówczas oddziaływa na wyższe warstwy narodu. W rezultacie zatem inteligencya rządzi światem, ale rządzi nim zaiste bardzo z daleka. Myśliciele — twórcy idei już dawno stali się prochem, kiedy myśl ich, za pomocą powyżej opisanego procesu, zaczyna wreszcie tryumfować nad światem.
Nadzwyczajną potęgę nadaje ostatecznie ideom, propagowanym za pomocą twierdzenia, powtarzania i zarazy, owa moc tajemnicza, zwana urokiem.
Wszystko, co panowało nad światem, zarówno idee jak ludzie, osiągało władzę głównie za pośrednictwem niezwyciężonej siły uroku. Znaczenie uroku rozumiemy wszyscy, ale stosowany on bywa w sposób zbyt rozmaity, ażeby łatwo dać było jego definicyę. Pojęcie uroku zawiera przedewszystkiem wyobrażenie pewnych uczuć, jak: uwielbienie lub strach. Niekiedy są one nawet podstawą uroku, ale może się on i bez nich obchodzić doskonale. Wszak najwięcej uroku posiadają osobistości dawno już zmarłe, n. p.: Alexander, Cezar, Mahomet, Buddha, którzy nie mogą w nikim budzić strachu. Z drugiej strony są istoty albo fikcye, których nie uwielbiamy, n. p. potworne bóstwa podziemnych świątyń w Indyach, posiadające wszakże, jak się zdaje, wielki urok.
W rzeczywistości urok jest pewnego rodzaju władzą, którą posiada nad naszym umysłem jakaś osoba, dzieło lub idea. Władza ta paraliżuje w nas zdolność krytyczną oraz napełnia duszę naszą czcią i podziwem. Uczucie wzbudzone przez nią, nie da się wytłumaczyć, jak każde zresztą uczucie, ale musi ono być tego samego rodzaju co fascynacya, której ulega człowiek magnetyzowany. Urok jest najpotężniejszą sprężyną wszelkiej władzy. Bogowie, królowie i kobiety nie mogliby nigdy panować bez niego.
Rozmaite odmiany uroku dają się sprowadzić do dwóch form głównych: do uroku nabytego i uroku osobistego. Urok nabyty pochodzi z nazwiska, z fortuny, ze sławy. Może on być niezależnym od uroku osobistego. Urok osobisty jest przeciwnie czemś indywidualnem, co może współistnieć z reputacyą, sławą i fortuną, a nawet być przez nie spotęgowanem, ale może również doskonale bez nich się obejść.
Z urokiem nabytym czyli sztucznym spotykamy się daleko częściej. Dany osobnik już przez to samo, że zajmuje pewne stanowisko, że ma fortunę lub gromki tytuł, posiada pewien urok, chociażby jego wartość osobista równała się zeru. Żołnierz w uniformie, prokurator w czerwonej szacie, są takiego uroku przykładem. Pascal z wielką trafnością podnosił potrzebę specyalnego stroju i peruki dla sędziów, bez tego bowiem tracą oni połowę swej powagi. Socyalista najbardziej zawzięty zawsze czuje pewne wzruszenie na widok księcia lub markiza, a dość jest nadać sobie tytuł podobny, aby wykpić u kupca wszystko co się chce[12].
Urok, o którym mowa, wywierany bywa przez ludzi. Obok niego postawić można urok pewnych poglądów, utworów literackich i artystycznych i t. d. Jestto po największej części skutek nagromadzonego powtarzania. Historya bowiem powszechna, a zwłaszcza historya literatury i sztuki jest tylko powtarzaniem jednych i tych samych poglądów, których nikt nie próbuje skontrolować, a gdy ostatecznie każdy powtarza to, czego się nauczył w szkole, pewne nazwiska i rzeczy stają się świętością nietykalną. W naszych czasach czytanie Homera jest niewątpliwie nudne, ale nikt przecież nie poważy się głośno tego powiedzieć. Partenon, w obecnym swym stanie, jest nędzną ruiną, pozbawioną wszelkiego interesu. Ale posiada on taki urok, że widzimy go nie takim, jakim on jest obecnie, ale w otoczeniu wszystkich wiążących się z nim wspomnień historycznych. Jestto bowiem właściwością uroku, iż nie pozwala on nam patrzeć na rzeczy trzeźwo i paraliżuje wszelki sąd samodzielny. Tłum potrzebuje bowiem zawsze, a osobnik pojedynczy po największej części, poglądów już zupełnie gotowych. Powodzenie, którem się te poglądy cieszą, nie zależy od zawartej w nich cząstki prawdy lub błędu; jest ono wyłącznie wynikiem ich uroku.
Przechodzę teraz do uroku osobistego. Jest on natury wielce odmiennej od uroku sztucznego czyli nabytego, którym zajmowaliśmy się dotychczas. Stanowi bowiem przymiot niezależny od wszelkiego tytułu i wszelkiej władzy. A posiada go nie wielka liczba osób, wywierających czar prawdziwie magnetyczny na całe swe otoczenie nawet wówczas, gdy pod względem społecznym stoi ono na równi z niemi i w niczem nie ulega ich władzy. Narzucają one swe idee i swe uczucia całemu swemu otoczeniu, okazującemu im takie posłuszeństwo, z jakiem dziki zwierz ulega pogromcy, którego mógłby przecież tak łatwo pożreć.
Wielcy przywódcy mas, jak: Buddha, Mahomet, Dziewica Orleańska, Napoleon obdarzeni byli tą formą uroku w wysokim stopniu i on to stanowił główne źródło ich potęgi. Bogowie, bohaterowie i dogmaty narzucają się, nie przekonywując; przeciwnie, z chwilą, gdy stają się przedmiotem dyskusyi, czar ich pryska.
Wielkie osobistości, o których była mowa wyżej, posiadały tę fascynującą potęgę jeszcze zanim stały się głośnemi i tylko dzięki niej wywarły wpływ tak znaczny. Rzecz oczywista, że np. Napoleon, będąc u zenitu sławy, wywierał samą swą potęgą urok olbrzymi, którym jednak, rozumie się, był obdarzony jeszcze wówczas, gdy nie posiadał żadnej władzy i był zupełnie nieznany. Gdy młodemu jenerałowi Bonaparte oddano dowództwo nad armią włoską, dostał się on w grono nieokrzesanych towarzyszy, którzy już z góry postanowili sobie w należyty sposób przyjąć młodego intruza, narzuconego przez dyrektoryat. Ale zaraz w pierwszej chwili, bez frazesów, bez gestów i gróźb, jednem spojrzeniem przyszły wielki człowiek powstrzymał ich zapędy. Na podstawie spółczesnych pamiętników, Taine w następujący sposób opowiada to ciekawe spotkanie:
„Jenerałowie dywizyi, między innymi Augereau, żołdak bohaterski i zarazem nieokrzesany, dumny ze swej odwagi i postawy, przybywają do głównej kwatery bardzo źle usposobieni dla małego parweniusza, przysłanego z Paryża. Augereau, znając Bonapartego tylko z opowiadań, z góry już klnie na czem świat stoi i nie myśli słuchać tego faworyta Barrasa, tego jenerała Vendemiaire’a, jenerała z ulicy, tego niedźwiedzia, zawsze zamyślonego, małego wzrostu, z reputacyą matematyka i marzyciela. W głównej kwaterze Bonaparte każe na siebie czekać. Gdy nareszcie zjawia się przy szpadzie i w kapeluszu na głowie, tłumaczy swe dyspozycye, wydaje rozkazy i, nakoniec, pozwala jenerałom odejść. Augereau osłupiał i dopiero później, przyszedłszy do siebie, zaczął znowu kląć po swojemu, ale musiał się zgodzić z Masséną, że ten mały jenerałek wbudził w nim respekt, przytłaczając go jakimś niepojętym urokiem zaraz przy pierwszem wejrzeniu“.
Gdy Napoleon stał się wielkim człowiekiem, jego urok rósł razem ze sławą i w końcu równy był conajmniej temu, który bóstwo posiada w oczach swych wyznawców. Jenerał Vandamme, żołdak rewolucyjny, jeszcze bardziej brutalny i energiczny niż Augereau, rzekł pewnego razu w roku 1815-ym do marszałka Ornano, wchodząc z nim do Tuileryów: „Ten dyabeł wywiera na mnie urok, z którego nie mogę sobie zdać sprawy. Zbliżając się doń, ja, który się nie boję ani Boga ani dyabła, drżę jak dziecko i na jego rozkaz przelazłbym przez licho igły, aby rzucić się w ogień“.
Taki sam urok miał Napoleon dla wszystkich, którzy się doń zbliżali.[13]
„Davoust tak scharakteryzował swoje i Maret’a poświęcenie dla cesarza: „Gdyby cesarz rzekł do nas obydwóch: polityka moja wymaga, aby Paryż został zburzony i nikt nie uszedł zeń z życiem, jestem pewny, że Maret dochowałby tajemnicy, zdradzając sekret tylko przed swą rodziną, aby ją ocalić. Co zaś do mnie, to nie chcąc zwierzyć się nikomu, nie oszczędziłbym ani żony ani dzieci“.
Trzeba pamiętać o tej zdumiewającej potędze uroku, ażeby zrozumieć cudowny powrót Napoleona z Elby, ów raptowny podbój całej Francyi przez jednego człowieka, mającego przeciw sobie wszystkie zorganizowane siły kraju, który mógł być przecież znużonym jego tyranią. Ale dość mu było tylko spojrzeć na jenerałów, wysłanych przeciw niemu. Gdy ich wyprawiano, wszyscy solennie przyrzekali, że go pochwycą i wszyscy poddali mu się bez oporu.
„Napoleon, pisze jenerał angielski Wolseley, wylądował we Francyi prawie sam jeden i ten zbieg z małej wysepki Elby, na której obrał sobie pobyt, zdołał w ciągu kilku tygodni bez rozlewu krwi wywrócić we Francyi wszystkie władze, nadane jej przez króla prawowitego. Czy jest w historyi inny zdumiewający przykład podobnego uroku osobistego? W ciągu całej swej ostatniej kampanii Napoleon oddziaływał tym urokiem również i na swych przeciwników, zniewalając ich do trzymania się jego planów, a nie wiele brakło, aby ich i tym razem zwyciężył“.
Urok ów przeżył samego Napoleona i rósł z biegiem czasu. Jemu to zawdzięczał swe wyniesienie marny siostrzeniec wielkiego cesarza, a widząc, jak dziś odradza się legenda napoleońska, przekonywamy się, ile potężnego uroku tkwi jeszcze w tej wielkiej postaci. Temu bowiem, kto posiada urok dostatecznie wielki i dość zdolności, aby go utrzymać, wolno pomiatać ludźmi, wolno mordować ich milionami, wolno narażać kraj na ciągłe inwazye wrogów.
Przytoczyłem tu przykład niewątpliwie wyjątkowy, o którym jednak należy pamiętać, chcąc zrozumieć genezę wielkich religii, wielkich doktryn i państw. Tylko potęga, którą urok posiada w oczach mas, może nam ją wytłumaczyć.
Ale urok nie płynie tylko wyłącznie z przewagi osobistej, ze sławy wojennej lub religijnej bojaźni; może on pochodzić ze źródeł skromniejszych, a przecież posiadać doniosłe znaczenie. Nasze stulecie dostarcza pod tym względem wielu przykładów, a jednym z najbardziej uderzających, pamiętnym po wszystkie wieki, jest historya znakomitego człowieka, który zmienił powierzchnię globu ziemskiego i stosunki handlowe narodów, rozdzielając dwa lądy. Powodzenie swego przedsięwzięcia zawdzięcza on swej nieugiętej woli, ale również i urokowi, który wywierał na spółczesnych. Dość mu było się pokazać, ażeby zwalczyć jednomyślną opozycyę, gdy ją napotykał. Dość mu było chwilę jedną mówić, a wobec czaru, który roztaczał, przeciwnicy stawali się jego przyjaciółmi. Zwłaszcza Anglicy zwalczali projekt zawzięcie. Ale wystarczyło, by zjawił się w Anglii, aby uzyskać powszechne uznanie i gdy później przejeżdżał przez Southampton, witano go biciem we dzwony, a dziś Anglia stawia mu pomnik. „Zwyciężywszy wszystko, ludzi i rzeczy, bagna i skały i piaski“, nie wierzył już w żadne przeszkody i zapragnął powtórzyć Suez w Panamie. Zaczął w ten sam sposób, ale przyszła starość, a zresztą wiara, która podnosi góry, podnosi je wówczas tylko, gdy nie są zbyt wysokie. Góry stawiły opór, a katastrofa, która nastąpiła później, rozwiała olśniewającą aureolę sławy, otaczającą bohatera. Życie jego poucza nas, w jaki sposób urok rośnie i w jaki znika. Stanąwszy na równi z największymi bohaterami ludzkości, został on później wyrokiem sędziów swego kraju postawiony w rzędzie najpodlejszych zbrodniarzy, a gdy umarł, pogrzeb jego odbył się w ciszy wśród powszechnej obojętności. Tylko obcy monarchowie oddali hołd jego pamięci, czcząc w Lessepsie jednego z największych ludzi znanych w historyi.[14]
Lecz rozmaite przykłady, które wyżej przytoczyliśmy, przedstawiają formy krańcowe. Ażeby zaś poznać psychologię uroku w szczegółach, należy przejść całą jej skalę, poczynając od założycieli państw aż do człowieka, który usiłuje olśnić znajomych nowem ubraniem lub orderem. Wśród tych krańcowych form dadzą się pomieścić wszelkie objawy uroku we wszystkich dziedzinach cywilizacyi: w nauce, sztuce, literaturze i t. d. i dojdziemy do wniosku, że gdy chodzi o przekonywanie mas, urok jest jednym z najbardziej zasadniczych czynników. Każda istota, idea lub rzecz, posiadająca urok, natychmiast drogą zarazy znajduje naśladowców, świadomych lub nieświadomych i wyciska swe piętno na wyrazie uczuć i myśli całego pokolenia. Naśladownictwo zresztą bywa po największej
części nieświadome i to właśnie czyni je doskonałem. Spółcześni malarze, odtwarzający wyblakłe barwy i wymuszone pozy niektórych dawniejszych szkół malarskich, bynajmniej nie domyślają się źródła swego natchnienia, wierząc, iż tworzą szczerze. A tymczasem, gdyby pewien sławny mistrz nie wskrzesił tej formy sztuki, widzianoby dotychczas w niej głównie strony naiwne i ujemne. Ci, którzy, idąc za przykładem innego znowu mistrza, zamazują swe płótna kolorem fioletowym, nie widzą w naturze więcej fioletu, niż go widziano przed laty
pięćdziesięciu. Działają oni tylko pod suggestyą osobistego i specyalnego wrażenia pewnego malarza, który, pomimo tego dziwactwa, potrafił zdobyć sobie wielki urok. Moglibyśmy z łatwością przytoczyć wiele takich przykładów ze wszystkich dziedzin cywilizacyi.
Z powyższego widzimy, iż na urok składa się wiele czynników, a jednym z najważniejszych było zawsze powodzenie. Każdy człowiek, któremu się poszczęści, każda idea, która się narzuca, przestają podlegać krytyce. A najlepszym dowodem, iż powodzenie stanowi jedną z głównych podstaw uroku jest to, że ostatni znika, gdy pierwsze zaczyna człowieka opuszczać. Bohater, dziś cieszący się powszechnem uznaniem, jutro, jeżeli mu się powinie noga, będzie oplwany, a im większy był urok, tem silniejszą będzie reakcya. Tłum ma wówczas upadłego bohatera za równego sobie i mści się na tym, przed którego wyższością bił czołem. Robespierre w chwili, gdy oddawał pod nóż gilotyny swych kolegów i wielu współobywateli, posiadał urok olbrzymi. Ale gdy stracił większość w Konwencyi, i, co za tem idzie, władzę, urok jego znikł natychmiast, a tłum prowadził go na gilotynę z temi samemi przekleństwy, których nie szczędził w przeddzień jego ofiarom. Zeloci religijni zawsze z wściekłością burzą posągi swych dawniejszych bóstw.
Urok, podkopany przez niepowodzenia, znika raptownie. Może go podkopać również krytyka, ale działanie jej jest powolne, chociaż skutek bardzo pewny. Z chwilą, gdy urok staje się przedmiotem dyskusyi, przestaje on istnieć. Bogowie i ludzie, którzy umieli najdłużej zachować swój urok, nigdy nie znosili dyskusyi. Chcąc nakazać tłumom uwielbienie, trzeba je zawsze trzymać w pewnem oddaleniu.
Istnieje ścisły paralelizm między anatomicznemi cechami ustrojów i ich cechami psychologicznemi. W cechach anatomicznych znajdujemy niektóre pierwiastki niezmienne lub ulegające zmianom zaledwie w przeciągu tysięcy wieków, a obok tych cech stałych niezmiennych widzimy cechy bardzo zmienne, które otoczenie, sztuka hodowcy lub ogrodnika zmienia z łatwością i to niekiedy do tego stopnia, że w oczach powierzchownego spostrzegacza zacierają one cechy zasadnicze.
To samo zjawisko daje się zauważyć i przy badaniu cech moralnych. Obok trwałych pierwiastków rasowych napotykamy pierwiastki niestałe i zmienne. I dlatego to, rozpatrując wierzenia i poglądy pewnego narodu, można zawsze skonstatować, jak na gruncie bardzo stałym wyrastają poglądy lotne jak piasek, pokrywający skały.
Wierzenia zatem i poglądy mas, tworzą dwie klasy bardzo różne. Z jednej strony wielkie wierzenia niezmienne, trwające długie wieki i na których opiera się cała cywilizacya. Takiemi były niegdyś: koncepcya feudalizmu, idee chrześciaństwa i reformacyi; takiemi są za naszych czasów: zasada narodowości, idee demokratyczne oraz socyalne. Z drugiej strony mamy poglądy chwilowe i zmienne, po największej części pochodne koncepcyi ogólnych, których powstanie i zanik widzi wiek każdy. Zaliczamy do nich teorye artystyczne i literackie, których wytworem był np. romantyzm, naturalizm, mistycyzm i t. d. Są one po największej części również powierzchowne, jak moda i zmienne, jak ona, podobne do drobnych fal, które bezustannie powstają i znikają na powierzchni jeziora.
Liczba wielkich wierzeń powszechnych jest bardzo szczupłą. Ich powstanie i zanik tworzy dla każdej rasy historycznej kulminacyjny punkt jej historyi. Są to prawdziwe zręby cywilizacyi.
Przelotną opinię bardzo łatwo wzbudzić w duszy mas, lecz z wielką trudnością dają się w niej zaszczepić wierzenia trwałe, a również trudno jest je wykorzenić, gdy raz obrały sobie w niej siedlisko. Można to osiągnąć tylko kosztem gwałtownych rewolucyi, ale i to wówczas tylko, gdy wierzenia owe utraciły już władzę nad duszą tłumów. A wówczas rewolucya tylko wymiata ostatecznie to, co już było porzucone i utrzymywało się przy życiu przez moc zwyczaju. Rewolucya zaczyna się zwykle wtedy, gdy wierzenia są już w stadyum upadku.
Chwilę, w której wielkie jakieś wierzenie traci moc żywotną, łatwo rozpoznać; jest to chwila, gdy wartość jego zaczyna być przedmiotem dyskusyi. Ponieważ każde wierzenie powszechne opiera się na fikcyi, może ono utrzymać się przy życiu dopóty tylko, dopóki nie jest poddane krytyce.
Ale nawet wówczas, gdy pewne wierzenie jest już bardzo zachwiane, instytucye, których ono jest podstawą, zachowują swą moc i zwolna jedynie ustępują miejsca innym. Natomiast jednak, gdy owo wierzenie całkowicie już upada, wraz z niem runąć musi wkrótce wszystko, co było jego wytworem. Żaden naród nie potrafił jeszcze zmienić swych wierzeń, nie będąc równocześnie zmuszonym do natychmiastowego przeobrażenia wszystkich pierwiastków swej cywilizacyi. Ten proces przeobrażania trwa tak długo, póki naród nie odkryje nowego wierzenia, któreby zyskało powszechne uznanie, a tymczasem zmuszony jest on przebywać w stanie umysłowej anarchii. Wierzenia powszechne są prawdziwą podwaliną cywilizacyi, nadając pewien kierunek ideom. Tylko one mogą masy natchnąć wiarą i poczuciem obowiązku.
Wszystkie narody zawsze instynktowo czuły tę użyteczność, jaką dla nich posiadają wierzenia powszechne, dobrze pojmując, że wraz z zanikiem tych ostatnich wybije dla nich godzina upadku. Dzięki fanatycznemu kultowi Rzymu stali się Rzymianie panami świata, a gdy ta wiara umarła, Rzym musiał upaść. Barbarzyńcy, którzy zniszczyli cywilizacyę rzymską, osiągnęli pewien stopień spójności i wyszli ze stadyum anarchii dopiero wtedy, gdy luźne ich gromady połączyły się węzłem pewnych wspólnych wierzeń.
Nie bez dostatecznej zatem przyczyny narody broniły zawsze swych wierzeń z żarliwością. Ten brak tolerancyi, aczkolwiek ze stanowiska filozofii podlegać może krytyce, stanowi w życiu narodów cnotę bardzo potrzebną. Dla ugruntowania właśnie i utrzymania tych wierzeń powszechnych wieki średnie roznieciły tyle stosów, a tylu wynalazców i nowatorów zmarło w rozpaczy, o ile im się udało uniknąć tortur. W ich to obronie świat uległ tylu przewrotom i tyle milionów ludzi oddało i odda jeszcze życie na polu walki.
Z wielką tylko trudnością udaje się ustalić takie wierzenie powszechne. Lecz gdy raz się ono zakorzeni, potęga jego na długie wieki jest niezwyciężoną, a chociażby ze stanowiska filozoficznego było zupełnie fałszywem, narzuca się umysłom najświatlejszym. Wszak narody Europy w ciągu piętnastu z górą stuleci uważały za niewątpliwą prawdę legendy religijne, przy bliższem zbadaniu również barbarzyńskie, jak wiara w Molocha. Z chwilą, gdy nowy dogmat zakorzenił się w duszy narodu, staje się on duchem ożywczym jego instytucyi, jego sztuki i całego życia.
Władza, jaką nowy dogmat wywiera na dusze, jest absolutną. Ludzie czynu marzą o jego wcieleniu w życie, prawodawcy kierują się nim w swych ustawach, a myśliciele, artyści i literaci usiłują w swych tworach przedstawić go w formach najrozmaitszych.
Z wierzeń zasadniczych mogą wytrysnąć pewne idee chwilowe i drugorzędne, ale widnieje zawsze na nich piętno tego źródła, z którego biorą one początek. Cywilizacya Egiptu, cywilizacya średniowiecznej Europy, muzułmańska cywilizacya Arabów, mają swe źródło w niewielkiej ilości wierzeń religijnych, które wycisnęły swe piętno na najdrobniejszych ich pierwiastkach i pozwalają natychmiast je rozpoznać. Za sprawą tych wierzeń powszechnych każdy okres historyczny wytwarza całą sieć tradycyi, poglądów i zwyczajów i nagina całe społeczeństwo pod ich jarzmo, czyniąc ludzi tego okresu tak podobnymi do siebie, gdyż wierzenia i zwyczaje, które z tych wierzeń wypływają, są najwyższym regulatorem ludzkich czynów. One określają najdrobniejsze szczegóły naszego życia, a umysły nawet najbardziej niezależne nie potrafią wydobyć się z pod ich wpływu. Najskuteczniejszą tyranią jest ta, która panuje nad duszami nieświadomie, gdyż niepodobna jej zwalczyć. Tyberyusz, Dżingischan, Napoleon byli groźnymi tyranami, to pewna, ale wszak Mojżesz, Buddha, Mahomet i Luter z głębi swych grobów o wiele despotyczniejszą posiadają władzę nad duszą mas. Spisek może obalić tyrana, ale jest bezsilnym wobec przekonań mocno zakorzenionych. Wszak wielka Rewolucya, rozpocząwszy zaciekłą walkę z katolicyzmem, pomimo pozornego poparcia mas, pomimo nieubłaganego terroryzmu, nie ustępującego św. Inkwizycyi, została w końcu zwyciężoną. Najgroźniejszymi tyranami były zawsze cienie zmarłych oraz złudzenia przez ludzi do życia powołane.
Niedorzeczność filozoficzna, którą tak często spotykamy w tych wierzeniach, bynajmniej nie stoi na przeszkodzie ich tryumfowi. Owszem, tryumf ten zdaje się być możliwym tylko wówczas, gdy wierzenia owe są do pewnego stopnia tajemniczo niedorzeczne. I spółczesnym wierzeniom socyalistycznym ich oczywista nieudolność z pewnością nie przeszkodzi do zwycięstwa! Rzeczywista ich niższość w porównaniu z wszystkiemi wierzeniami religijnemi polega wyłącznie na tem, że podczas gdy ideał szczęścia, który obiecywały te ostatnie, miał być urzeczywistniony w życiu przyszłem i nikt nie był w stanie jego możliwości zasadnie zaprzeczyć, ideał szczęścia socyalistycznego ma być wcielony w życie tu na ziemi i zaraz przy pierwszej próbie dokonania tego, znikomość owych obietnic wystąpi na jaw i nowa wiara odrazu straci cały swój urok. Potęga socyalizmu wzrastać zatem będzie tylko do chwili jego zwycięstwa, do chwili, gdy zacznie on pomysły swe wcielać w życie. I dla tego to nowa ta religia, odgrywając z początku, jak wszystkie inne, które ją poprzedziły, rolę destrukcyjną, nie potrafi odegrać następnie za ich wzorem roli twórczej.
Wykazaliśmy tylko co potęgę wierzeń stałych. Nad niemi znajdujemy w duszy mas całą warstwę poglądów, idei i myśli, które ustawicznie rodzą się i umierają. Niektóre z nich trwają dzień tylko, a najważniejsze nie żyją dłużej niż jedno pokolenie. Zaznaczyliśmy już, że zmiany, którym ulegają te poglądy, są niekiedy powierzchowne, i że zawsze noszą na sobie piętno właściwości rasy. Rozpatrując n. p. instytucye naszego kraju, wykazaliśmy, że partye pozornie najsprzeczniejsze: monarchiści, radykali, imperyaliści, socyaliści i t. d. mają poglądy zupełnie identyczne oraz że poglądy te zależą wyłącznie od ustroju umysłowego naszej rasy, gdyż pod analogicznemi nazwami stronnictw znajdujemy u innych ras poglądy wręcz przeciwne. Nazwa bowiem nadana poglądowi albo złudne jego pozory nie są w stanie zmienić istoty rzeczy. Gdy mieszczanie z epoki Rewolucyi, przesiąknięci literaturą rzymską i zapatrzeni na Rzym starożytny, przyjęli jego ustawy, jego godła konsularne i togi oraz usiłowali naśladować jego instytucye i życie, nie stali się przecież Rzymianami przez to, że byli pod wpływem potężnej suggestyi historycznej. Zadanie myśliciela polega właśnie na tem, ażeby pod pozornemi zmianami odnaleść pozostałości starożytnych wierzeń i odróżnić, co wśród zmiennej fali poglądów jest wypływem wierzeń powszechnych i duszy rasy.
Bez tego kryteryum filozoficznego możnaby przyjść do wniosku, że masy często i chętnie zmieniają swe przekonania polityczne i religijne. Na pozór cała historya zarówno systematów politycznych jak i religijnych, dalej historya sztuki i literatury zdają się tego dowodzić.
Weźmy n. p. zupełnie krótki okres naszej historyi, od r. 1790 do 1820, t. j. lat trzydzieści czyli jedno pokolenie. Widzimy, jak masy z początku monarchiczne stają się bardzo rewolucyjnemi, następnie bardzo imperyalistycznemi ażeby później powrócić do monarchizmu. W religii przechodzą one w tym czasie od katolicyzmu do ateizmu, następnie do deizmu, powracając nakoniec znowu do najprzesadniejszych form katolicyzmu. I to nie tylko masy, ale również i ich przewodnicy idą tą drogą. Ze zdumieniem patrzymy na tych wybitnych członków Konwencyi, zajadłych nieprzyjaciół królów, nie znających Boga ni pana, którzy stają się pokornymi sługami Napoleona a następnie z świecą w ręku biorą udział w uroczystych procesyach za Ludwika XVIII.
A w następnym okresie sześćdziesięcioletnim ileż nowych zmian w poglądach mas! „Wiarołomny Albion“ z początku tego stulecia staje się za panowania dziedzica korony Napoleońskiej sprzymierzeńcem Francyi; Rosya, z którą dwukrotnie prowadziliśmy wojnę i która tak cieszyła się z naszych niepowodzeń, nagle uważaną jest za przyjaciółkę Francyi.
W literaturze, w sztuce, w filozofii zmiana poglądów odbywa się jeszcze szybciej. Kolejno rodzi się i umiera: romantyzm, mistycyzm, naturalizm i t. d. Artysta i pisarz, cieszący się dziś wielkiem uznaniem, następnego dnia spotyka się z głęboką pogardą.
Ale cóż znajdujemy przy bliższej analizie wszystkich tych zmian pozornie tak głębokich? Wszystko, co jest przeciwne powszechnym wierzeniom i skłonnościom rasowym, trwa bardzo krótko i prąd, po niedługiem zboczeniu, powraca wkrótce do swego łożyska. Poglądy, nie związane z żadnem wierzeniem powszechnem, nie odpowiadające skłonnościom rasy i nie mające wskutek tego żadnej stałości, są całkowicie na łasce przypadku albo, mówiąc inaczej, zależą od najdrobniejszych zmian w otoczeniu. Ponieważ są wywołane przez suggestye i zarazę, byt ich jest zawsze przelotnym tylko. Powstają one i znikają niekiedy również szybko, jak ławice piasku, utworzone przez wiatr na brzegu morskim.
Za naszych czasów ilość zmiennych poglądów mas jest większą niż kiedykolwiek, a przyczyny tego zjawiska są trojakie:
Pierwsza przyczyna polega na tem, że starodawne wierzenia, tracąc coraz bardziej władzę, nie oddziaływają tak, jak dawniej, na opinie przelotne i nie nadają im określonego kierunku. Wraz z zanikiem wierzeń powszechnych otwiera się pole dla mnóstwa poglądów cząstkowych, nie mających przeszłości ni przyszłości.
Druga przyczyna tkwi w rosnącej potędze mas, znajdującej coraz mniej przeciwwagi a w skutek tego może swobodnie się przejawiać nadzwyczajna zmienność poglądów, która stanowi znamienną cechę tłumu.
Trzecią wreszcie przyczyną jest współczesne rozpowszechnienie się prasy, która bezustannie podaje masom najsprzeczniejsze poglądy. Suggestya, wywołana przez jeden z nich, zostaje wkrótce zastąpioną przez suggestyę przeciwną, a w rezultacie żaden pogląd nie może się rozpowszechnić i skazany jest na egzystencyę krótkotrwałą, umierając, zanim zdobył sobie powszechne uznanie.
Te rozmaite przyczyny wywołały zjawisko nowe w historyi świata i charakteryzujące wiek obecny, a mianowicie bezsilność rządów w kierowaniu opinią publiczną.
Niegdyś, i to w czasach niezbyt odległych, działalność rządu, wpływ kilku pisarzy i niewielkiej liczby dzienników stanowiły prawdziwy regulator opinii publicznej. W czasach dzisiejszych dzienniki są tylko jej odbiciem a pisarze stracili wszelki wpływ. Co zaś do mężów stanu, to, dalecy od kierowania opinią, starają się oni tylko iść za jej głosem, lękają się bowiem tej opinii, a jej terroryzm pozbawia ich postępowanie wszelkiej stałości.
Opinia zatem tłumu staje się coraz częściej najwyższym regulatorem polityki. Ciekawym symptomatem tego stanu rzeczy są owe tak liczne w czasach obecnych interviewy, na których papieże, królowie i cesarze w pewnej danej kwestyi przedkładają swe poglądy na sąd ogółu. Niegdyś można było twierdzić, że polityka nie jest kwestyą uczucia. Czy możnaby to samo powiedzieć dziś, gdy coraz bardziej kierują nią popędy zmiennego tłumu, nie mające nic wspólnego z rozumem i oddane całkowicie na pastwę uczucia?
Prasa, niegdyś kierowniczka opinii, musiała także w ślad za rządami ustąpić przed potęgą tłumu. Posiada ona wprawdzie wpływ znaczny, ale tylko dla tego, iż jest odbiciem ustawicznych zmian w opinii tłumu. Zostawszy prostą agencyą informacyjną, nie myśli wcale o tem, aby narzucić masom jakąkolwiek ideę lub doktrynę. Idzie ona tylko za kierunkiem opinii publicznej, a konkurencya zmusza ją do kroczenia po tej drodze pod grozą utraty czytelników. Dawne namaszczone i wpływowe pisma, jak: Constitutionnel, Journal des Débats, Siècle, których wyroczni poprzedzające pokolenia słuchały z takiem nabożeństwem, albo znikły, albo też stały się pismami informacyjnemi, przepełnionemi zabawną kroniką, komerażami wielkiego świata, lub reklamą finansową. Niemasz dziś dziennika tak bogatego, któryby mógł pozwolić współpracownikom na wypowiadanie swych osobistych przekonań. A zresztą jakążby one miały wagę w oczach czytelników, którzy łakną tylko wiadomości lub zabawy, a poza każdym poglądem osobistym wietrzą spekulacyę. Nawet krytyka nie może już polecić książki lub sztuki teatralnej. Może ona im szkodzić, ale nie jest w stanie zapewnić powodzenia. Dzienniki do tego stopnia zdają sobie sprawę z bezużyteczności wszelkiej krytyki lub przekonań osobistych, że stopniowo usunęły zupełnie ze swych szpalt krytykę literacką, ograniczając się na podaniu tytułu dzieła z kilkuwierszową reklamą, a za dwadzieścia lat ten sam los spotka zapewne i krytykę teatralną.
Głównem zadaniem prasy i rządów stało się w naszych czasach śledzenie opinii publicznej. Chcą one zawsze wiedzieć, jaki efekt wywarł pewien wypadek, projekt ustawodawczy lub mowa. A rzecz to nie łatwa, gdyż niemasz nic bardziej zmiennego i ruchliwego nad opinię tłumu, który przecież tak często rzuca przekleństwa na wczorajszych swych ulubieńców.
Ten zupełny brak kierownictwa opinii oraz towarzyszący mu rozkład wierzeń powszechnych doprowadził w rezultacie do zupełnego rozbicia wszelkich przekonań i rosnącej obojętności mas dla wszystkiego, co wyraźnie nie dotyczy ich najbliższych interesów. Kwestye teoretyczne, jak n. p. doktryna socyalizmu, znajdują obrońców prawdziwie przekonanych tylko w warstwach nie posiadających wykształcenia, n. p. wśród robotników górniczych. Drobne mieszczaństwo oraz robotnicy, mający pewien polor wykształcenia, są zupełnymi sceptykami o przekonaniach bardzo niestałych.
Powyższa ewolucya, która się dokonała w przeciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat, jest wprost uderzającą. W okresie poprzedzającym, niezbyt przecież odległym, poglądy posiadały jeszcze pewien ogólny kierunek, opierając się zawsze na jakiemś wierzeniu zasadniczem. Już przez sam fakt, że ktoś był monarchistą, musiał on z konieczności mieć pewne ściśle określone idee tak w kwestyach historycznych, jak i naukowych; republikanin znowuż musiał z racyi swych przekonań trzymać się poglądów wprost przeciwnych. Monarchista wiedział na pewno, że człowiek nie pochodzi od małpy, podczas gdy republikanin z niemniejszą pewnością twierdził, że pochodzi. Monarchista musiał mówić o rewolucyi z oburzeniem, z czcią zaś republikanin. Były nazwiska, jak np. Robespierre’a lub Marata, które wymawiać należało z nabożeństwem, a do nazwisk Cezara, Augusta lub Napoleona należało dodawać koniecznie obelżywe słowa. Ten naiwny sposób pojmowania historyi nie oszczędził nawet naszej Sorbony.
W czasach obecnych, w czasach dyskussyi i analizy, wszelkie opinie tracą urok, wyrazistość ich zaciera się szybko, a nie wiele z nich tylko jest w stanie nas porwać. Człowiek spółczesny coraz to bardziej pogrąża się w otchłań indyferentyzmu.
Nie uskarżajmy się jednak zbytnio na tę coraz powszechniejszą płytkość opinii. Nie da się zaprzeczyć, iż jest ona w życiu narodów oznaką upadku. Niewątpliwie, prorocy, apostołowie i demagogowie, słowem ludzie głębokich przekonań, przedstawiają siłę wielce odmienną od tej, jaką jet negacya, krytyka i indyferentyzm. Nie zapominajmy jednak, że przy obecnej potędze mas, gdyby pewna jakaś opinia zyskała tyle uroku, iż byłaby w stanie je opanować, nabrałaby ona wkrótce mocy despotycznej, przed którą wszystko musiałoby się ugiąć, a wolność przekonań pogrzebaną byłaby na czas dłuższy. Tłum bywa niekiedy panem spokojnym, jak Tyberyusz i Heliogabal w pierwszej dobie swego panowania, ale miewa on także chwile szalonych kaprysów. Gdy zbieg okoliczności powierzy losy cywilizacyi w jego ręce, oddaną ona zostaje prawie zupełnie na pastwę ślepego trafu i nie może ostać się długo. A chwilę ostatecznego jej podkopania opóźnić może nieco tylko nadzwyczajna zmienność opinii i rosnąca obojętność tłumu dla wszelkich wierzeń ogólniejszego znaczenia.
- ↑ Na udowodnienie tego nowego jeszcze poglądu, bez przyswojenia sobie którego niepodobna zrozumieć historyi, poświęciłem w mej „Psychologii rozwoju narodów“ całe cztery rozdziały, starając się wykazać, iż pomimo złudnych pozorów, ani języka, ani sztuki, słowem żadnego pierwiastka cywilizacyjnego nie można bez zmiany przekazać innemu narodowi o odrębnej duchowej konstytucyi.
- ↑ Sprawozdanie byłego członka Konwentu Fourcroy przedstawia tę sprawę bardzo jasno:
„Powszechne święcenie niedzieli oraz uczęszczanie do kościoła dowodzi, że masa Francuzów pragnie powrócić do dawnych zwyczajów i niepodobna już dłużej opierać się tej narodowej dążności... Wielkie masy narodu potrzebują religii, kultu i księży. Było to błędem ze strony kilku współczesnych filozofów, błędem, który i ja dzieliłem, wierzyć w możność powszechnej oświaty, mającej zniweczyć przesądy religijne, owo dla wielu ludzi nieszczęśliwych źródła pociechy... Trzeba więc masie narodu pozostawić jej kapłanów, ołtarze i kult“. - ↑ Uznają to najskrajniejsi republikanie, nawet w Stanach Zjednoczonych Ameryki półn., a ich pogląd w sposób następujący sformułowało bardzo wyraźnie czasopismo amerykańskie Forum (według Review of Reviews z grudnia 1894 r.): „Nie należy nigdy zapominać, a stosujemy te słowa nawet do najbardziej zaciętych arystokratów, nie należy zapominać, że Anglia jest obecnie najbardziej demokratycznym krajem na całym świecie, krajem, w którym najszczerzej szanuje się prawa jednostki i przyznaje jej najwięcej wolności“.
- ↑ Zestawiając głębokie nieporozumienia religijne i polityczne, które dzielą rozmaite partye we Francyi i źródło swe mają przedewszystkiem w różnicach rasy, z dążnościami seperatystycznemi, które objawiły się w epoce Rewolucyi i zaczęły znowu się zarysowywać ku końcowi wojny francusko-pruskiej, widzimy, że rozmaite rasy, zamieszkujące nasz kraj, bynajmniej się jeszcze nie zlały w jedną całość. Energiczna centralizacya i stworzenie sztucznych departamentów, łączących w sobie ludność dawnych prowincyi, była jednem z najużyteczniejszych zarządzeń Rewolucyi. Decentralizacya zaś, o której dziś tyle prawią umysły powierzchowne, doprowadziłaby wprędce do krwawych rozterek. Zapoznawać to mogą tylko ludzie, którzy wcale nie pamiętają przebiegu naszego historycznego rozwoju.
- ↑ Stosunki powyższe nie są zresztą właściwe tylko narodom romańskim. Znajdujemy je również w Chinach także pozostających pod rządami silnej hierarchii mandarynów. Godność mandaryna osiągnąć można, zupełnie jak, u nas, po zdaniu konkursowego egzaminu, na którym należy z pamięci recytować całe grube podręczniki. W Chinach armia uczonych, nie mających zajęcia, uważaną jest obecnie za prawdziwą klęskę narodową. Tak samo dzieje się w Indyach wschodnich, gdzie, odkąd Anglicy zaczęli w swych tamtejszych szkołach nie wychowywać młodzież, jak u siebie w Anglii, a uczyć ją rozmaitych nauk, wytworzyła się specyalna klasa uczonych — babu, którzy, o ile nie otrzymują jakiego urzędu, stają się nieubłaganymi wrogami władzy angielskiej. U wszystkich przytem owych babu czy są oni urzędnikami, czy tez nie, daje się zauważyć, jako pierwszy skutek systemu szkolnego, znaczne obniżenie poziomu moralności. Fakt ten niejednokrotnie i z naciskiem zaznaczam w mem dziele o „Cywilizacyi indyjskiej“, a skonstatowany on został również przez wszystkich autorów, którzy zwiedzili półwysep Indostanu.
- ↑ Taine. Le Régime moderne, t. II, 1894. Są to prawie ostatnie stronice, napisane przez Taine’a. Streszczają one znakomicie rezultaty długoletniego doświadczenia wielkiego myśliciela, niestety, zupełnie niezrozumiałe dla tych profesorów naszych, którzy nie podróżowali zagranicą. Wychowanie jest prawie jedynym środkiem, za pomocą którego możemy choćby do pewnego stopnia oddziaływać na duszę narodu i rzecz to prawdziwie smutna, gdy się pomyśli, że niemasz prawie nikogo we Francyi, ktoby był w stanie zrozumieć, że nasz spółczesny system nauczania szkolnego jest groźnym czynnikiem gwałtownej dekadencyi, który, zamiast wychowywać młodzież, demoralizuje ją i kazi jej charakter.
Pouczającą jest rzeczą porównać przytoczone ustępy z Taine’a z uwagami o wychowaniu amerykańskiem, zebranemi przez Bourget’a w jego pięknej książce „Outremer“. Skonstatowawszy również, iż nasze wychowanie kształci tylko albo ograniczonych bourgeois bez inicyatywy i woli albo anarchistów, — „dwa jednakowo zgubne typy człowieka ucywilizowanego, które bądź w swej bezsilnej płaskości, bądź też w obłędzie burzycielskim, są w stanie poronione tylko tworzyć dzieła“ — autor przeprowadza dającą wiele do myślenia paralelę między liceami francuskiemi, owemi fabrykami zwyrodnienia, a szkołami amerykańskiemi, tak znakomicie kształcącemi człowieka dla życia. Poznajemy tu dokładnie całą przepaść, istniejącą między narodami prawdziwie demokratycznymi a tymi, które demokracyę mają na uściech tylko, a bynajmniej nie w myślach. - ↑ W „Psychologii rozwoju narodów“ obszernie zastanawiałem się nad różnicą między ideałem demokratycznym romańskim a anglosaskim. Dzięki swym podróżom Bourget całkiem niezależnie odemnie doszedł w jednem z swych ostatnich dzieł p. t. „Outre-mer“ do wniosków prawie identycznych z moimi.
- ↑ Daniel Lesueur.
- ↑ Opinia tłumu utworzyła się w tym wypadku drogą owych pierwotnych skojarzeń rzeczy zupełnie niepodobnych, których mechanizm wyłożyłem w rozdziałach poprzedzających. Ponieważ naszej gwardyi narodowej, złożonej ze spokojnych episyerów bez wszelkiej dyscypliny, nie można było brać na seryo, przeto i wszystko, co nosiło analogiczną nazwę, budziło takie same wyobrażenie i uważane było za również nieszkodliwe. Błędne zapatrywanie tłumów, jak to zresztą często bywa z poglądami mas, dzielili ich przywódcy. W mowie, wygłoszonej 31. grudnia 1867 r. w Izbie deputowanych, wydrukowanej w jednem z ostatnich dzieł E. Olliviera, męża stanu, który również bardzo często szedł za głosem tłumu, nigdy go nie wyprzedzając, Thiers kilkakrotnie powtarzał, że Prusy poza armią czynną, mniej więcej równą co do liczby naszej, posiadają tylko gwardyę narodową, analogiczną do francuskiej, a zatem bez znaczenia. Twierdzenie to również trafne, jak przewidywania tego męża stanu co do przyszłości kolei żelaznych.
- ↑ Moje pierwsze obserwacye, odnoszące się do sztuki oddziaływania na tłumy i do miernego w niej znaczenia praw logiki, sięgają epoki oblężenia Paryża a mianowicie dnia, gdy widziałem, jak prowadzono do Luwru gdzie zasiadał wówczas rząd, marszałka V., którego rozhukany tłum miał rzekomo złapać na gorącym uczynku zdejmowania planów fortyfikacyi Paryża dla Prusaków. Członek rządu, G. P., słynny mówca, wyszedł, ażeby przemówić do tłumu, domagającego się natychmiastowego rozstrzelania winowajcy. Oczekiwałem, że mówca wykaże bezzasadność oskarżenia, dowodząc, że marszałek był właśnie jednym z twórców tych fortyfikacyi, których plany zresztą sprzedawane były we wszystkich księgarniach. Ku wielkiemu memu zdziwieniu — jako że byłem wówczas bardzo młody — przemówienie okazało się zgoła innem. „Sprawiedliwość będzie wymierzoną — zawołał mówca, zbliżając się ku pojmanemu — i to sprawiedliwość bez litości. Pozostawcie rządowi obrony narodowej dalsze śledztwo, a tymczasem uwięzimy oskarżonego.“ Uspokojony tem pozornem zadośćuczynieniem tłum rozszedł się natychmiast, a w kwadrans niespełna marszałek mógł już podążyć do swego mieszkania. Zostałby on z pewnością rozszarpanym, gdyby mówca zwrócił się do rozszalałego tłumu z logicznem rozumowaniem, które moja młodość uważała za jedynie przekonywające.
- ↑ Gustaw Le Bon: L’homme et les Sociétés, 1881. t. II. str. 116.
- ↑ Wpływ tytułów, uniformów i orderów na tłumy daje się zauważyć w tych nawet krajach, gdzie uczucie niezależności osobistej jest wysoce rozwinięte. Pozwolę sobie przytoczyć w tem miejscu ciekawy ustęp z niedawno wydanego opisu podróży, dotyczący uroku, jaki wywierają pewne osobistości w Anglii:
„W rozmaitych wypadkach udało mi się obserwować to szczególne upojenie, jakiego doznają najrozsądniejsi nawet Anglicy na widok lorda. Jeżeli tylko utrzymuje się on na wysokości swego tytułu, kochają go oni już z góry, a przestając z nim, znoszą wszelkie jego kaprysy i dziwactwa z zachwytem. Gdy zbliża się, rumienią się z zadowolenia; gdy do nich przemówi, powstrzymywana radość powiększa ten rumieniec i nadaje ich oczom blask niezwykły. We krwi ich — że się tak wyrażę — tkwi lord, jak u Hiszpana taniec, u Niemca muzyka, a u Francuza rewolucya. Nawet ich zamiłowanie do koni i Szekspira nie jest tak wielkiem, sprawia im mniejsze zadowolenie i mniej schlebia ich dumie. Księga Parów cieszy się tu wielką poczytnością i obok Biblii znaleść ją można w każdym domu angielskim“. - ↑ Dobrze świadom tej swojej potęgi, Napoleon wiedział, że podnosi ją, obchodząc się z otaczającemi go wielkiemi osobistościami, wśród których był niejeden z owych słynnych a tak groźnych dla całej Europy członków Konwencyi, gorzej niż z masztalerzami. Spółczesne opowiadania pełne są tego rodzaju faktów. Pewnego dnia na posiedzeniu Rady stanu Napoleon po grubiańsku ofuknął Beugnot’a, traktując go, jak niezręcznego lokaja. Gdy to zrobiło już należyty efekt, cesarz zbliżył się doń i rzekł: „I cóż, duży idyoto, czyś przyszedł do siebie?“ Na te słowa Beugnot, wysoki jak tambour-major, schylił się bardzo nisko, a mały kapral, podnosząc rękę, wziął go za ucho. „Znak to był wielkiej łaski, — pisze Beugnot — ulubiony gest pana, gdy się udobruchał“. Podobne przykłady dają dobre pojęcie o wielkiem służalstwie, jakie może wywoływać urok. Pozwalają one też zrozumieć olbrzymią pogardę, jaką żywił wielki despota dla otaczających go ludzi, których uważał poprostu za przydatnych tylko na pastwę dla dział.
- ↑ W jednym z niemieckich dzienników, mianowicie w wiedeńskiej „Neue Freie Presse“ znalazłem bardzo trafne uwagi, dotyczące losów Lessepsa i pozwolę sobie przytoczyć je tutaj:
„Po skazaniu Ferdynanda Lessepsa nie mamy już prawa dziwić się smutnemu końcowi Krzysztofa Kolumba. Jeżeli Ferdynand Lesseps jest oszustem, wszelka szlachetna iluzya jest zbrodnią. W starożytności otoczonoby pamięć Lessepsa aureolą sławy, dając mu miejsce w Olimpie i czarę boskiego nektaru, zmienił on bowiem powierzchnię ziemi i udoskonalił dzieło stworzenia. Prezydent Sądu apelacyjnego, skazując Ferdynanda Lessepsa, unieśmiertelnił swe imię, gdyż ludzie po wszystkie czasy pytać będą o nazwisko człowieka, który nie bał się upokorzyć swego stulecia, odziewając w kurtkę aresztancką starca, będącego sławą spółczesnych.
„Nie mówcie mi o nieugiętej sprawiedliwości tam, gdzie panuje nienawiść biurokratyczna ku wielkim i śmiałym przedsięwzięciom. Narody potrzebują owych ludzi zuchwałych, którzy mają wiarę w siebie i przezwyciężają wszelkie przeszkody, nie oglądając się na swą własną osobę. Geniusz nie może być roztropnym; przy roztropności bowiem niepodobna byłoby rozszerzyć sfery działalności ludzkiej.
„ . . . . . Ferdynand Lesseps poznał szał tryumfu i gorycz zawodu: Suez i Panamę. Kiedy myślę o tem, serce oburza się na ową moralność powodzenia. Gdy Lessepsowi udało się połączyć dwa morza, składali mu hołdy monarchowie i narody, a dziś, kiedy pomysły jego rozbiły się o skały Kordylierów, jest on zwyczajnym oszustem..... To jeden z objawów walki klas i zgryźliwości biurokratów oraz urzędników, którzy mszczą się na każdym, kto pragnie wznieść się ponad swe otoczenie..... Ustawodawcy spółcześni stoją bezradni wobec tych wielkich idei geniuszów, ogół jeszcze mniej je pojmuje, a w takim stanie rzeczy łatwo jest pierwszemu lepszemu prokuratorowi dowieść, że Stanley jest mordercą a Lesseps oszustem“.