Psychologia tłumu/Księga pierwsza/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Le Bon
Tytuł Psychologia tłumu
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia „Dziennika Polskiego“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Zygmunt Poznański
Tytuł orygin. Psychologie des foules
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KSIĘGA PIERWSZA.
Dusza tłumu.
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Ogólna charakterystyka tłumu.
Psychologiczne prawo jego jedności umysłowej.

Wyrazem „tłum“ oznaczamy zwykle zbiór jakichkolwiek osobników, niezależnie od ich narodowości, płci i wyznania oraz przypadku, który je zgromadził.
Ze stanowiska psychologicznego wyrażenie „tłum“ posiada znaczenie całkiem odmienne. Przy pewnych okolicznościach i tylko przy tych okolicznościach zbiór jednostek nabiera cech nowych zupełnie, różnych od tych, jakie mają osobniki, wchodzące w skład tego aglomeratu. Świadomy siebie osobnik znika, uczucia i myśli jednostek przybierają jeden i ten sam kierunek. Tworzy się dusza zbiorowa, a choć istnienie jej jest niewątpliwie krótkotrwałe, posiada ona cechy bardzo wyraźne.
Zbiór jednostek staje się wówczas tem, co, w braku lepszego wyrażenia, nazywam tłumem zorganizowanym lub, jeśli kto woli, tłumem psychologicznym, który ma swój odrębny byt i podlega prawu umysłowej jedności tłumów.
Rzeczą jest jasną, iż zbiór osobników nabywa cech tłumu zorganizowanego nie przez sam tylko fakt, iż znaczna liczba jednostek zbiera się przypadkowo razem. Tysiąc bowiem osobników przypadkowo zgromadzonych na placu publicznym bez żadnego określonego celu, bynajmniej nie tworzy tłumu z punktu widzenia psychologicznego. Tych cech specyalnych nabierze ów zbiór jednostek dopiero pod wpływem pewnych bodźców, których naturę mamy właśnie określić.
Zanik świadomości swego „ja“ u jednostek i nadanie uczuciom i myślom pewnego oznaczonego kierunku, te najpierwsze cechy organizującego się tłumu, nie zawsze idą w parze z jednoczesnem przebywaniem licznych osobników w jednem i tem samem miejscu. Tysiące osobników, nie zgromadzonych w jednem miejscu, mogą w pewnych chwilach, pod wpływem pewnych gwałtownych uczuć, np. jakiegoś wielkiego wypadku narodowego, nabyć cech tłumu psychologicznego. A wówczas dość będzie, gdy jakiś przypadek połączy tych ludzi, aby i czyny ich przybrały natychmiast specyalne cechy czynów tłumu. Bywają chwile, gdy pół tuzina ludzi tworzy tłum psychologiczny, podczas gdy kiedyindziej setki osobników przypadkowo zgromadzonych nie nabierają tego charakteru. Z drugiej znowuż strony cały naród, nie tworząc widzialnego aglomeratu, może się pod działaniem pewnych bodźców stać tłumem.
Gdy tłum psychologiczny jest ukonstytuowany, nabywa on pewnych cech ogólnych, tymczasowych, ale dających się określić. Do tych cech ogólnych przyłączają się następnie, w zależności od pierwiastków wchodzących w skład tłumu, pewne cechy szczególne, zmienne, które mogą zmodyfikować jego ustrój umysłowy.
Tłumy psychologiczne poddają się zatem pewnej klasyfikacyi, a gdy się nią zajmiemy, przekonamy się, iż tłum różnorodny, t. j. złożony z pierwiastków do siebie niepodobnych, wprawdzie ma cechy wspólne z tłumem jednorodnym, t. j. złożonym z pierwiastków mniej więcej podobnych (sekty, kasty i klasy), ale obok tych cech wspólnych występują pewne właściwości, które różnią tłum pierwszy od drugiego. Zanim jednak zajmiemy się rozmaitemi kategoryami tłumów, powinniśmy zbadać ich cechy wspólne, postępując jak naturalista, który z początku opisuje ogólne cechy, wspólne wszystkim osobnikom danej rodziny, a potem dopiero zajmuje się cechami szczególnemi, które pozwalają różniczkować rodzaje i gatunki, wchodzące w skład tej rodziny.
Niełatwo jest dać dokładny opis duszy tłumów, gdyż organizacya ich zmienia się nietylko w zależności od rasy i składu aglomeratów, ale i stosownie do natury i stopnia bodźców, którym zbiorowiska te ulegają. Ale już i przy badaniu psychologicznem jednostki mamy do czynienia z tą samą trudnością. Tylko w powieściach spotykamy osobniki, które przez całe życie zachowują jeden i ten sam charakter.
Tylko bowiem jednostajność otoczenia wywołuje pozorną jednostajność charakterów. Wykazałem już na innem miejscu, iż w każdej organizacyi umysłowej spoczywają in potentia najrozmaitsze cechy charakteru, które mogą się przejawić przy każdej raptownej zmianie warunków otoczenia. Tak np. wśród najokrutniejszych członków Konwentu znaleść było można Bogu ducha winnych bourgeois, którzy, w zwykłych warunkach, byliby spokojnymi notaryuszami albo wzorowymi urzędnikami. Gdy burza minęła, powrócili też oni do swego normalnego stanu spokojnych obywateli, a Napoleon znalazł w ich gronie niejednego sługę najbardziej uległego.
Nie mogąc zbadać wszystkich stopni organizacyi tłumów, rozpatrywać je będziemy tutaj zwłaszcza w fazie ich organizacyi zupełnej. W ten sposób ujrzymy, czem one się stać mogą, nie zaś, czem są zawsze. Dopiero bowiem w tej rozwiniętej fazie ich organizacyi, na niezmiennym i dominującym gruncie rasy wyrastają pewne cechy nowe i specyalne, a wszystkie uczucia i myśli zbiorowiska przybierają jeden i ten sam kierunek. Dopiero wówczas przejawia się to, co wyżej nazwałem psychologicznem prawem umysłowej jedności tłumów.
Niektóre cechy psychologiczne są wspólne tłumom i izolowanym osobnikom, inne znowuż przeciwnie, właściwe są tylko tłumom i napotkać je można tylko w zbiorowiskach. Przedewszystkiem zajmiemy się zbadaniem tych cech specyalnych, aby dobrze wykazać ich doniosłość.
W tłumie psychologicznym najbardziej uderzającym jest rys następujący: jakiekolwiek jednostki wchodzą w jego skład, czy rodzaj ich życia, ich zajęcia, ich charaktery i inteligencya będą jednakie lub też rozmaite, już przez sam fakt, że osobniki te utworzyły tłum, posiadają one pewnego rodzaju zbiorową duszę, która im pozwala czuć, myśleć i działać całkiem inaczej, aniżeli czuła, myślała i działała każda jednostka z osobna. Są idee i uczucia, które powstają i przeobrażają się w czyny tylko u osobników będących w tłumie. Tłum psychologiczny to istota przejściowa, utworzona z pierwiastków różnorodnych, które na czas pewien stopiły się, zupełnie tak, jak komórki, będące żyjącymi organizmami i tworzące przez połączenie nową istotę o cechach wielce odrębnych od tych, jakie posiada każda komórka z osobna.
Wbrew opinii, którą, rzecz dziwna, znajdujemy w dziełach filozofa tak przenikliwego jak Herbert Spencer, agregat tworzący tłum bynajmniej nie jest sumą i średnią jego składników. Mamy tu bowiem do czynienia z kombinacyą i tworzeniem nowych cech, tak samo, jak w chemii przy połączeniu pewnych składników, np. zasady z kwasem, tworzy się nowe ciało złożone, posiadające własności zupełnie odmienne od ciał, które w jego skład weszły.
Łatwo stwierdzić, o ile jednostka w tłumie różni się od jednostki izolowanej, ale znacznie trudniej jest odkryć różnicy tej przyczynę.
Aby zaś przynajmniej wpaść na jej ślad, należy przedewszystkiem przypomnieć sobie następujący, stwierdzony fakt współczesnej psychologii, a mianowicie: że nietylko w życiu organicznem, ale i w sferze objawów umysłowych zjawiska nieświadome odgrywają rolę przeważną. Życie świadome umysłu stanowi wobec jego życia nieświadomego nieznaczną tylko cząstkę. Najsubtelniejszy analityk, najprzenikliwszy spostrzegacz jest w stanie odkryć bardzo małą tylko ilość pobudek nieświadomych, które kierują umysłowością człowieka. Nasze czyny świadome mają pewne podścieliska nieświadome, będące przedewszystkiem wytworem dziedziczności. W podścielisku tem znajdujemy niezliczone pozostałości po naszych przodkach, które wzięte razem tworzą duszę rasy. Poza jawnemi przyczynami naszych postępków, istnieją niewątpliwie przyczyny utajone, do których my się nie przyznajemy, a poza temi ostatniemi znajduje się wiele innych, jeszcze bardziej tajemnych, gdyż my sami nawet ich nie znamy. Większość naszych codziennych postępków to skutki ukrytych pobudek, które zupełnie uchodzą naszej uwagi.
Te właśnie nieświadome pierwiastki, tworzące duszę rasy, czynią wszystkich osobników wchodzących w skład rasy, podobnymi do siebie, różnią ich zaś głównie pierwiastki świadome, będące skutkiem wychowania, a przedewszystkiem wyjątkowej dziedziczności. Ludzie, inteligencyą najbardziej do siebie niepodobni, mają instynkta, namiętności i uczucia bardzo podobne. W dziedzinie życia uczuciowego: w religii, polityce, moralności, w afektach swych i antypatyach i t. d. ludzie najwybitniejsi rzadko kiedy wznoszą się nad poziom, na którym stoją osobniki najzwyklejsze. Między wielkim matematykiem, a jego szewcem może istnieć przepaść pod względem intelektualnym, ale co do charakteru różnicy najczęściej niema żadnej, albo też bywa tylko nieznaczna.
Te właśnie ogólne cechy charakteru, będące wypływem czynników nieświadomych i posiadane przez większość normalnych osobników danej rasy w stopniu mniej więcej równym, w tłumie stają się cechami wspólnemi. W duszy zbiorowej, znikają intelektualne właściwości osobników oraz ich indywidualność. Różnorodność tonie w jednorodności, a rej wiodą cechy nieświadome.
Fakt, że w tłumie te cechy powszechne występują jako cechy wspólne tłumu, tłumaczy, dlaczego tłum nie może nigdy dokonać czynu wymagającego wysokiej inteligencyi.
Decyzye powzięte w jakiejś sprawie publicznej przez grono osób wybitnych, ale poświęcających się różnym zawodom, nie stoją o wiele wyżej od postanowień grupy przeciętnych głupców. Wspólnie bowiem działać tu będą tylko mierne cechy, które posiada każdy człowiek. Tłum to w pewnej mierze nagromadzenie głupoty, a nie inteligencyi. W rzeczywistości nie cały świat posiada więcej rozumu od Woltera — jak to się zazwyczaj mówi — ale z pewnością Wolter ma go więcej od całego świata, jeżeli pod wyrażeniem „cały świat“ rozumieć będziemy masy.
Gdyby jednak przy połączeniu się osobników w tłum, w tym ostatnim ogniskowały się tylko pospolite cechy, właściwe każdemu indywidyum z osobna, mielibyśmy w tłumie przeciętną tych cech, nie zaś, jak to już zaznaczyliśmy wyżej, tworzenie się cech nowych.
W jaki sposób powstają te cechy nowe — oto kwestya, którą zajmiemy się poniżej.
Zjawienie się specyalnych cech tłumu, których odrębne osobniki nie posiadają, zależy od rozmaitych przyczyn. Przedewszystkiem osobnik w tłumie, już z racyi samej liczebności tego ostatniego, nabywa pewnego poczucia niezwyciężonej potęgi, pozwalającej mu dawać folgę tym instynktom, które, będąc sam, usiłowałby niechybnie poskromić. Teraz zaś będzie się on powściągać tem mniej, że tłum jest bezimienny i, jako taki, nieodpowiedzialny, znika zatem i owo poczucie odpowiedzialności, które zawsze jest hamulcem dla pojedynczego człowieka.
Drugą przyczyną, wskutek której w tłumie przejawiają się pewne cechy specyalne i otrzymują pewien kierunek jest zaraźliwość. Zjawisko zaraźliwości łatwo jest skonstatować, ale trudniej wytłumaczyć. Należy ono do rzędu zjawisk hypnotycznych, o których wnet pomówimy.
W tłumie każde uczucie, każdy czyn są zaraźliwe i to do tego stopnia, że osobnik bez trudu poświęca interes osobisty dla interesu wspólnego. Jestto przymiot bardzo obcy naturze człowieczej i osobnik przejawia go wyłącznie tylko wówczas, gdy stanowi cząstkę tłumu.
Przyczyna trzecia i o wiele ważniejsza od poprzednich powoduje u indywidyum w tłumie cechy specyalne, częstokroć wprost przeciwne tym, jakie spotykamy u osobników izolowanych.
Mam tu na myśli suggestyę, której właśnie skutkiem jest owa wyżej wzmiankowana zaraźliwość.
Ażeby zrozumieć to zjawisko, należy sobie uprzytomnić niektóre nie dawne odkrycia z dziedziny fizyologii. Wiemy już dziś, iż za pomocą pewnego skomplikowanego postępowania możemy wprawić człowieka w stan taki, iż straci on zupełnie świadomość swego ja, będzie ulegać suggestyi innej osoby, która w nim stan ten wywołała i wykonywać czyny jak najbardziej sprzeczne z jego charakterem i przyzwyczajeniami. Otóż bardzo dokładne spostrzeżenia zdają się dowodzić, że osobnik, stanowiący przez pewien przeciąg czasu cząstkę tłumu czynnego, wkrótce — pod wpływem jakiejś emanacyi tego tłumu, czy też dzięki innej przyczynie, której bliżej nie znamy — popada w osobliwy stan wielce zbliżony do tego, w którym znajduje się człowiek uśpiony przez hypnotyzera. U osobnika zahypnotyzowanego czynność mózgu jest sparaliżowaną i staje się on niewolnikiem odruchów swego rdzenia pacierzowego, którymi hypnotyzer kieruje wedle swego upodobania. Świadomość swego „ja“ znika zupełnie, a wraz z nią wola i rozsądek, wszystkie zaś uczucia i myśli przybierają kierunek, nadany im przez hypnotyzera.
W podobnym mniej więcej stanie znajduje się również osobnik, stanowiący część tłumu psychologicznego. Nie ma on już świadomości swych czynów. Jak u człowieka zahypnotyzowanego, tak samo i u niego wraz z zanikiem pewnych zdolności, inne wprawione być mogą w stan nadzwyczajnej egzaltacyi. Pod wpływem suggestyi wykonywa on pewne czyny z gwałtownością niepohamowaną, która u tłumu występuje z większą mocą, niż u zahypnotyzowanego osobnika, gdyż suggestya, ogarniając wszystkie osobniki, przez wzajemność jeszcze się potęguje. Bardzo zaś nieznaczną jest ilość jednostek, któreby, wchodząc w skład tłumu, posiadały silne poczucie osobowości i szły przeciw ogólnemu nastrojowi, nie poddając się suggestyi. Co najwyżej mogą one usiłować sprowadzić dywersyę przez suggestyę odmienną. Tak naprzykład, bywały wypadki, gdy jakieś słówko w porę wyrzeczone, jakieś szczęśliwe zwrócenie uwagi tłumu w innym kierunku, powstrzymały go od czynów bardzo okrutnych.
Główne zatem cechy osobnika w tłumie stanowi: zanik świadomości swego „ja“, przewaga czynników nieświadomych, skierowanie uczuć i myśli przez suggestyę i zaraźliwość w jednym kierunku oraz dążność do natychmiastowego wcielania w czyn podanych mu myśli. Osobnik przestaje być sam sobą, a staje się automatem, już nie kierowanym przez wolę.
Człowiek, stając się cząstką zorganizowanego tłumu, już przez to samo zstępuje po drabinie cywilizacyjnej o kilka szczebli niżej. Będąc sam, posiada on pewną kulturę, w tłumie zaś jest człowiekiem dzikim, niewolnikiem swych instynktów. Staje się popędliwym, gwałtownym i okrutnym, jak człowiek pierwotny, ale posiada też entuzyazm i bohaterstwo pierwotnych ludzi. Czyni go do nich podobnym i owa łatwość, z jaką poddaje się wpływowi słów, obrazów, które na każde indywidyum wchodzące w skład tłumu i wzięte z osobna nie wywarłyby żadnego wrażenia, oraz z jaką daje się nakłonić do czynów sprzecznych z jego najoczywistszym interesem i z najbardziej znanemi przyzwyczajeniami. Jednostka w tłumie to ziarnko wśród innych ziarnek piasku, którem wiatr igra wedle swego upodobania.
To nam tłumaczy owe werdykta sędziów przysięgłych, które każdy przysięgły z osobna potępia, owe uchwały i decyzye zgromadzeń parlamentarnych, które każdy pojedynczy członek parlamentu uznaje za niewłaściwe. I członkowie konwentu, wzięci z osobna, byli światłymi bourgeois, o usposobieniu pokojowem, ale znalazłszy się w tłumie, nie powstrzymywali się od najokrutniejszych czynów, oddając pod nóż gilotyny ludzi najoczywiściej niewinnych i wbrew swym własnym interesom wyrzekając się nietykalności osobistej, dziesiątkując swe szeregi.
Między jednostką w tłumie a osobnikiem izolowanym zachodzi istotna różnica nie tylko na polu czynów. Już przed utratą samodzielności, poglądy osobnika i jego uczucia ulegają przeobrażeniu, a jest ono tak głębokie, że zmienia skąpca w marnotrawcę, sceptyka w wierzącego, z człowieka uczciwego czyni zbrodniarza, a z tchórza — bohatera. Zrzeczenie się wszystkich przywilejów, w chwili entuzyazmu uchwalone przez szlachtę francuską w słynną noc 4. sierpnia 1789, nie znalazłyby nigdy uznania u żadnego z członków tego zgromadzenia wziętego z osobna.
Z powyższego dochodzimy do wniosku, że tłum stoi zawsze pod względem intelektualnym niżej od izolowanego osobnika, ale że równocześnie co do uczuć i czynów, które uczucia te wywołują, tłum może być, stosownie do okoliczności, lepszym lub gorszym. Wszystko zależy od sposobu, w jaki tłum będzie suggestyonowany. O tym fakcie zapomnieli zupełnie uczeni, badający tłum li tylko ze stanowiska kryminalnego. Tłum częstokroć bywa zbrodniczym, to rzecz pewna, ale również często bywa bohaterskim. Wszak to tłum zdolen jest iść na śmierć pewną w obronie swych wierzeń religijnych i poglądów, walczyć z prawdziwem bohaterstwem, gdy chodzi o sławę lub honor, wyruszyć bez chleba i broni, jak w czasie Wojen krzyżowych, do Ziemi Świętej, aby wybawić z rąk niewiernych grób Zbawiciela albo, jak w roku 93-cim, aby bronić ziemi ojczystej. Bohaterstwo to na poły nieświadome, zapewne, ale przecież właśnie takie bohaterskie czyny stanowią treść historyi. Gdybyśmy na dobro narodów mogli zapisywać tylko wielkie czyny na chłodno wyrozumowane, niewiele ich zarejestrowałyby kroniki powszechne.



ROZDZIAŁ DRUGI.
Uczucia i moralność tłumu.

Po ogólnym przeglądzie głównych cech tłumu, przystąpimy obecnie do bliższego ich zbadania.
Zauważę tu przedewszystkiem, iż wśród specyalnych cech tłumu jest wiele takich, jak np. impulsywność, drażliwość, niezdolność do rozumowania, brak sądu oraz zmysłu krytycznego, przesada w uczuciach i inne, które znajdujemy także u istot stojących na niższym szczeblu ewolucyi: u kobiety, dzikiego i dziecka. Zresztą na analogię tę zwracam uwagę tylko mimochodem, gdyż bliższe jej udowodnienie wykraczałoby poza ramy niniejszej pracy i byłoby zbytecznem dla osób, obznajmiomych z psychologią istot pierwotnych, nie przekonałoby zaś tych, którzy jej nie znają.
Przejdziemy teraz po kolei te rozmaite cechy, które można spostrzedz u każdego prawie tłumu.


§. 1. Impulsywność, zmienność i drażliwość
tłumu.

Tłum, jak rzekliśmy przy badaniu jego cech zasadniczych, kieruje się prawie wyłącznie pobudkami nieświadomemi. Czyny jego zależą daleko bardziej od działania rdzenia pacierzowego, aniżeli mózgu. Pod tym względem tłum zbliża się więcej do istot zupełnie pierwotnych. Czyny bowiem mogą być pod względem wykonania doskonałe, ale skoro mózg nimi nie kieruje, osobnik działa całkowicie pod wpływem chwilowej podniety. Tłum także jest igraszką wszystkich podniet zewnętrznych i odbija w sobie bezustanną ich rozmaitość. Jest on niewolnikiem impulsów, które nań działają. Osobnik izolowany może również ulegać tym samym podnietom, które działają na indywidyum w tłumie, ale skoro tylko mózg ostrzeże go, iż nie powinien im się poddać, oprze się on ich wpływowi. W przekładzie na język fizyologii da się to wyrazić następująco: osobnik izolowany ma zdolność panowania nad swymi odruchami, podczas gdy tłum zdolności tej jest pozbawiony.
Te rozmaite impulsa, którym tłum ulega, mogą być, stosownie do podniety, szlachetne lub okrutne, bohaterskie lub małoduszne, ale są zawsze tak imperatywne, że interes osobisty, nawet samozachowawczy, nie jest w stanie ich zwyciężyć.
Ponieważ podniety, które działają na tłum i którym on ulega, bywają najrozmaitsze, tłum jest przeto nadzwyczajnie zmiennym i w jednej chwili z okrutnego i krwiożerczego może się przeobrazić w wysoce szlachetny i idealnie bohaterski. Nic łatwiejszego dla tłumu, jak stać się katem, ale z równą łatwością może on przyjąć palmę męczeństwa. Wszak to z łona tego tłumu płynęły potoki krwi, gdy chodziło o tryumf wiary i nie ma potrzeby sięgać do czasów bohaterskich, aby się przekonać, do czego tłum jest pod tym względem zdolny. W chwili ruchawki tłum nie szczędzi swego żywota, a wszak to zaledwie upłynęło lat kilka, jak pewien jenerał, zdobywszy nagle popularność, z łatwością znalazłby, gdyby był chciał, i sto tysięcy ludzi, gotowych poświęcić życie w jego sprawie.
Niemasz zatem w działaniu tłumu żadnej premedytacyi. Może on przejść stopniowo przez całą gamę uczuć najsprzeczniejszych, ale zawsze będzie pod wpływem podniety chwilowej. Jest on podobny do liści, które uragan podnosi i rozrzuca we wszystkich kierunkach, aby im później znowuż dać upaść na ziemię. Badając w dalszym ciągu niniejszej pracy tłum rewolucyjny, przytoczymy kilka przykładów zmienności jego uczuć.
Ta zmienność tłumu niezmiernie utrudnia rządzenie nim, zwłaszcza gdy część władzy publicznej znajduje się w jego ręku. Gdyby wymagania i potrzeby życia codziennego nie tworzyły pewnego niewidzialnego regulatora stosunków, demokracye nie mogłyby zgoła istnieć. Ale dążąc do pewnego celu z zapamiętałością, tłum nie dąży doń długo i wytrwale. Wytrwałość jest tłumom równie obcą, jak myśl.
Tłum jest nietylko impulsywnym i zmiennym, ale, jak dziki, nie przypuszcza on, aby coś mogło stanąć na drodze między jego pożądaniami a ich urzeczywistnieniem. Liczebność zaś tłumu, wpajając weń poczucie niezwyciężonej siły, jeszcze go w tem mniemaniu utwierdza. Dla jednostki w tłumie niemasz nic niemożebnego. Izolowany osobnik czuje dobrze, iż sam nie potrafiłby podpalić pałacu, zrabować magazynów, a gdyby mu przyszła pokusa, łatwo zdoła jej się oprzeć. Ale z chwilą, gdy osobnik ten stanowi cząstkę tłumu, wstępuje weń świadomość tej potęgi, jaką daje masa i trzeba mu tylko nasunąć myśl o mordzie lub rabunku, a podda się jej natychmiast i z gwałtownością zniweczy każdą nieprzewidzianą przeszkodę. Gdyby organizm ludzki mógł znajdować się w stanie bezustannej wściekłości, to możnaby powiedzieć, że normalny stan tłumu rozdrażnionego to — wściekłość.
W drażliwości tłumu, w jego impulsywności i zmienności, jak również we wszystkich owych uczuciach pospolitych, które zbadamy niżej, występują zawsze zasadnicze cechy rasowe, stanowiące ów stały grunt, z którego wyrastają wszystkie nasze uczucia. Każdy tłum jest drażliwy i impulsywny, ale stopień natężenia tych uczuć bywa rozmaity.
Uderzającą jest naprzykład pod tym względem różnica między tłumem łacińskiego pochodzenia, a tłumem anglosaskim. Wypadki z najnowszej naszej historyi rzucają na to zjawisko żywe światło. Dwadzieścia pięć lat temu ogłoszenie zwykłego telegramu z wiadomością o przypuszczalnej obeldze, wyrządzonej francuskiemu ambasadorowi, doprowadziło do wściekłego wybuchu, którego natychmiastowem następstwem była straszliwa wojna. Tak samo w kilka lat później depesza o nieznacznej porażce pod Langsonem znowu spowodowała wybuch, za którym ministerstwo musiało podać się do dymisyi. W tym samym czasie daleko cięższe klęski, które pod Chartumem dotknęły ekspedycyę angielską, wywołały w Anglii wrażenie bardzo słabe i wcale nie zagroziły egzystencyi rządu. Tłum ma wszędzie usposobienie kobiece, ale najbardziej kobiecym jest tłum romański.
Kto u niego szuka popularności i uznania, wznieść się może bardzo wysoko i bardzo szybko, ale zawsze iść będzie brzegiem Tarpejskiej skały, z której z pewnością strąconym zostanie pewnego dnia w przepaść.



§. 2. Suggestywność i łatwowierność tłumu.

W naszej definicyi tłumu zwróciliśmy uwagę na to, iż jedną z ogólnych jego cech jest nadzwyczajna łatwość, z jaką ulega on suggestyi, wskazując zarazem, jak zaraźliwą jest ta suggestya w każdem zbiorowisku ludzkiem. Tłumaczy nam to, w jaki sposób uczucia w tłumie mogą tak raptownie iść w pewnym oznaczonym kierunku.
Tłum bowiem znajduje się po największej części w stanie pewnej wyczekującej uwagi, która znakomicie ułatwia suggestyę. Pierwsza lepsza sformułowana suggestya, która się zjawia, jak zaraza udziela się wszystkim umysłom i nadaje im pewien kierunek, a następnie, jak u wszystkich istot zasuggestyonowanych, pewna idea, owładnąwszy umysłem, usiłuje wcielić się w czyn. Czy chodzi o podpalenie pałacu, czy o akt poświęcenia — to nie stanowi różnicy, wszystkiemu tłum poddaje się z jednakową łatwością. Wszystko tu zależy od natury podniety, nie zaś, jak u istoty izolowanej, od stosunku zachodzącego między poddanym czynem a refeksyą rozsądku, która może być przeciwstawiona urzeczywistnieniu tego czynu.
To też, błądząc ciągle po manowcach nieświadomości, ulegając łatwo wszelkiej suggestyi, obdarzony tą gwałtownością uczuć, która jest właściwą istotom nie mającym obrony w działaniu rozsądku, pozbawiony wszelkiego ducha krytycznego, tłum musi być nadzwyczaj łatwowiernym. Niemasz dlań nic nieprawdopodobnego i to nam wyjaśnia ową łatwość, z jaką wśród niego powstają i szerzą się legendy i opowieści najbardziej fantastyczne.[1]
Ale ta nadzwyczajna łatwowierność tłumu nie tłumaczy jeszcze w zupełności, jak powstają legendy, krążące bez żadnej przeszkody wśród tłumu. Gra tu bowiem również rolę owo nadzwyczajne przekręcanie faktów, którego dokonywa wyobraźnia zgromadzonego tłumu. Najzwyklejszy wypadek w oczach tłumu doznaje zaraz przeobrażenia. Tłum bowiem myśli w sposób obrazowy, a jeden wywołany obraz natychmiast wywołuje u niego cały szereg innych, nie mających żadnego logicznego związku z pierwszym. Zrozumiemy łatwo ten fakt, przypominając sobie owe dziwaczne skojarzenia idei, które u nas niekiedy wywołuje jedna jakaś myśl lub jeden obraz.
Rozum może nam wykazać brak związku w tych skojarzeniach, ale tłum tego bynajmniej nie widzi i bez ceremonii przeistacza rzeczywistość, dodając do niej twory swej wyobraźni. Tłum bowiem łączy w jedno fakt a subjektywne i objektywne, nadając byt realny takim tworom swej wyobraźni, które po największej części mają tylko bardzo oddalony związek ze spostrzeżonym faktem.
Zdawałoby się, iż skoro osobniki, składające tłum, mają temperament najrozmaitszy, to i wypadki, które odbywają się przed oczyma tego tłumu powinnyby być przekształcane w sposób wielce różnorodny. Ale tak bynajmniej nie jest. Zaraźliwość wpływa na to, iż przekształcanie to odbywa się u wszystkich osobników w sposób jednakowy.
Pierwsze przekształcenie, dokonane przez jednego z członków zbiorowiska, staje się jądrem zaraźliwej suggestyi. Św. Jerzy, zanim ukazał się na murach Jerozolimy oczom wszystkich krzyżowców, z pewnością został dostrzeżony przez jednego tylko z wojowników, a drogą suggestyi i zarazy cud, obwieszczony przez niego, znalazł natychmiast wiarę u wszystkich.
Takim bywa zawsze mechanizm owych tak częstych w historyi zbiorowych halucynacyi, które zdają się mieć wszystkie klasyczne cechy wiarogodności, są bowiem stwierdzone przez świadectwo tysięcy osób.
Tego, co powiedziałem wyżej, nie może osłabić uwaga, iż uzdolnienie umysłowe osób, wchodzących w skład tłumu, bywa rozmaite, gdyż fakt ten jest w danym wypadku bez znaczenia. Zarówno nieuk, jak i uczony z chwilą, gdy wchodzi w skład tłumu, traci wszelką zdolność spostrzegawczą.
Ostatnie twierdzenie może się wydać parodoksalnem. Aby zaś dowieść go w zupełności, musiałbym przytoczyć znaczną liczbę faktów historycznych, co się w ramach niniejszej książki wykonać nie da. Nie chcąc jednak rzucać poglądów nieudowodnionych, dam kilka przykładów, tak na oślep wybranych z tysiąca innych, któreby można tutaj przytoczyć.
Następujący przykład jest jednym z najbardziej typowych, gdyż należy do liczby halucynacyi zbiorowych, szerzących się w tłumie, złożonym z najróżnorodniejszych osobników, zarówno nieuków, jak i ludzi bardzo wykształconych. Opowiada go mimochodem oficer marynarki Julian Félix w swem dziele o prądach morskich, a został on w swoim czasie powtórzony w Revue Scientifique.
Fregata La Belle-Poule krążyła po morzu, szukając korwety Le Berceau, którą zgubiła podczas gwałtownej burzy. Wtem w biały dzień, i to w dzień słoneczny, z wieży sygnalizują ukazanie się jakiegoś statku w niebezpieczeństwie. Cała załoga zwraca oczy na wskazany punkt, a wszyscy oficerowie i majtkowie dostrzegają wyraźnie tratwę pełną ludzi, ciągnioną przez łodzie, na których powiewają sygnały alarmowe. Była to jednak tylko zbiorowa halucynacya. Admirał Desfossés rozkazał spuścić szalupę na ratunek rozbitkom. Wysłani majtkowie i marynarze, zbliżając się do rzeczonej tratwy widzieli, „jak masa ludzi poruszała się, wyciągała do nich ręce, słyszeli głuchy i niewyraźny zgiełk.“ Zbliżywszy się do rzekomej tratwy, ujrzano po prostu kilka gałęzi pokrytych liśćmi, porwanych przez morze z pobliskiego wybrzeża. Wobec takiej namacalnej oczywistości złudzenie pierzchło.
Na powyższym przykładzie widzimy zupełnie jasno ów mechanizm halucynacyi kolektywnej, o którym mówiliśmy wyżej. Z jednej strony tłum w stanie wyczekującej uwagi, z drugiej suggestya, wywołana przez sygnał z wieży, dający znać o jakimś statku na morzu w niebezpieczeństwie, suggestya, która w zaraźliwy sposób opanowywa wszystkich obecnych majtków i oficerów.
Nawet w nielicznym stosunkowo tłumie zdolność prawidłowego spostrzegania już zanika, a rzeczywiste fakta zastąpione zostają przez halucynacye, nie mające z tamtymi żadnego związku. Gdy się zgromadzi kilkanaście osób, już tworzą one tłum i chociażby to byli wybitni uczeni, to jednak wobec faktów nie wchodzących w zakres ich specyalności, nabierają oni cech prawdziwego tłumu, a ich zdolność spostrzegawcza i zmysł krytyczny natychmiast znikają. W Annales de Sciences psychiques znajdujemy sprawozdanie z doświadczeń Davey’a, bystrego psychologa, a w niem ciekawy przykład, który zasługuje na powtórzenie tutaj. Davey zaprosił grono poważnych badaczów, wśród których znajdował się jeden z najwybitniejszych uczonych angielskich, Wallace, i pozwoliwszy im uprzednio zbadać wszystkie sprzęty w sali i opieczętować je wedle swego uznania, wykonał przed nimi cały szereg klasycznych produkcyi spirytystycznych, a mianowicie: materyalizacyę duchów, pisanie na tabliczkach łupkowych i t. d. Otrzymawszy następnie od tych szanownych uczonych pisemne poświadczenie, iż te obserwowane przez nich zjawiska mogły się odbyć tylko pod wpływem czynników nadnaturalnych, Davey wykazał im, iż stali się ofiarą bardzo zwyczajnego podstępu. „W badaniach Davey’a, pisze autor wspomnianego sprawozdania, najciekawszą stroną jest nie kunsztowność jego fortelów, ale to w najwyższym stopniu nieudolne spostrzeganie zjawisk, którego dowód dali wszyscy niewtajemniczeni. Świadkowie mogą zatem często i pozytywnie twierdzić o czemś, będąc zupełnie w błędzie, ale w rezultacie, jeżeli się spostrzeżenia owe uważa za dokładne, to opisywane zjawiska nie dadzą się wytłumaczyć jako kuglarstwo. Sposób postępowania, wymyślony przez Davey’a, był tak prosty, iż dziwić się należy, jak odważył się on go użyć; ale Davey posiadał taką władzę nad duszą tłumu, iż mógł w zgromadzonych po prostu wmówić, że widzą to, czego nie widzieli.“ Jestto zatem zawsze władza hypnotyzera nad zahypnotyzowanym. Ale gdy się widzi, jak ta władza kieruje umysłami wyższymi, uprzedzonymi przecież sceptycznie, wówczas dopiero pojąć można, do jakiego stopnia łatwo jest omamić tłum zwykły.
Analogicznych przykładów mógłbym przytoczyć bez liku. W chwili, gdy to piszę, dzienniki przepełnione są wiadomościami o dwóch dziewczątkach, wydobytych z Sekwany. Dzieci te zostały odrazu poznane w sposób jak najbardziej stanowczy przez jaki tuzin osób. Wszystkie świadectwa były tak zgodne, że ani cień wątpliwości nie powstał w umyśle sędziego śledczego, który też spisał akt zejścia. Ale w chwili, gdy już miano przystąpić do pogrzebu, czysty przypadek wykrył, iż mniemane ofiary żyją i mają z owemi dziewczętami tylko bardzo odległe podobieństwo. Jak w wielu poprzednich przykładach, tak samo i tu, twierdzenie jednego człowieka, ofiary złudzenia, wystarczyło dla zasuggestyonowania całego szeregu osób.
W podobnych wypadkach punktem wyjścia suggestyi jest zawsze złudzenie, wywołane u pewnego indywidyum przez nieokreślone jakieś reminiscencye, złudzenie, które zaraźliwie, za pomocą podania tej pierwotnej illuzyi za fakt, zaszczepia się innym osobnikom. Jeżeli pierwszy obserwator jest bardzo wraźliwym, to wystarcza często, aby trup, który mu się wydaje znajomym, posiadał — po za wszelkiem rzeczywistem podobieństwem — jakąkolwiek właściwość, dajmy na to, bliznę lub jakąś część ubrania, które mogłyby wywołać myśl o innej osobie. Ta wywołana myśl może się wówczas stać jądrem pewnej krystalizacyi, która w zupełności opanowywa jego pole widzenia i paraliżuje działanie jego zmysłu krytycznego. Obserwator przestaje wówczas widzieć sam przedmiot, a widzi tylko obraz, wywołany w jego umyśle. Tak się tłumaczą owe błędne rozpoznawania trupów dzieci przez ich własne matki jak n. p. w następującym wypadku, wprawdzie sięgającym już lat dawniejszych, ale świeżo przypomnianym przez dzienniki. Widać na nim dokładnie owe dwa szeregi suggestyi, których mechanizm opisałem wyżej.
„Trup jakiegoś dziecka został poznany przez inne dziecko, które się omyliło i od tej pomyłki rozpoczął się szereg błędnych twierdzeń.
„I oto ujrzeliśmy rzecz nadzwyczajną. W dzień po rozpoznaniu trupa przez ucznia, jakaś kobieta krzyknęła: „Ach, Boże, wszak to moje dziecko!“
„Wprowadzają matkę do trupiarni, ona bada ubranie trupa, konstatuje na jego czole bliznę. „Tak to mój biedny syn, którego straciłam w lipcu. Skradziono mi go i zabito!“
„Kobieta owa, nazwiskiem Chavandret, była dozorczynią domu na ulicy du Four. Sprowadzono jej szwagra, który bez wahania rzekł: „Tak, to biedny Filibert.“ Wielu mieszkańców z tej samej ulicy poznało Filiberta Chavandret w dziecku z La Villette, nie mówiąc już o nauczycielu szkolnym, dla którego stanowczą wskazówką był medal, znaleziony na trupie.
Otóż wszyscy byli w błędzie: i sąsiedzi, i szwagier, i nauczyciel, i matka. W sześć tygodni później stwierdzono tożsamość trupa. Było to dziecko z Bordeaux, zabite w tem mieście i w dyliżansie przywiezione do Paryża.[2]
Zauważyć należy, że tak błędnie rozpoznają najczęściej kobiety i dzieci, t. j. właśnie istoty najbardziej wrażliwe i z tego możemy sądzić, jaką wartość w oczach sądu mieć mogą takie świadectwa. Zwłaszcza z zeznań dzieci nie powinienby sąd nigdy korzystać. A tymczasem wszyscy sędziowie zawsze wojują utartym komunałem, że wiek dziecięcy nie zna kłamstwa. Gdyby jednak wykształcenie psychologiczne naszego stanu sędziowskiego było mniej powierzchowne, wówczas wiedzianoby, że właśnie w tym wieku kłamie się zawsze. Kłamstwo to, niewątpliwie, nieświadome, ale zawsze jest ono kłamstwem. Lepiej byłoby zdać wyrok zupełnie na łaskę ślepego trafu, aniżeli opierać go, jak to częstokroć bywa, na świadectwie dziecka.
Wracając do spostrzeżeń, czynionych przez tłum, przychodzimy do wniosku, że spostrzeżenia zbiorowe są najbłędniejsze ze wszystkich i że najczęściej są one złudzeniem pewnego osobnika, który drogą zarazy zasuggestyonował innych. Mógłbym tu do nieskończoności mnożyć przykłady, dowodzące, że należy z jak największą nieufnością przyjmować świadectwa tłumu. Tysiące ludzi brało dwadzieścia pięć lat temu udział w słynnej szarży kawaleryi pod Sedanem, a jednak, wobec najsprzeczniejszych zeznań naocznych świadków, niepodobna ustalić, kto szarżą tą dowodził. Jenerał angielski Wolseley dowiódł w świeżej swej pracy, że co do najważniejszych szczegółów bitwy pod Waterloo byliśmy dotychczas w błędzie, i to co do faktów, na które mieliśmy świadectwo setek osób.[3]
Fakta powyższe dowodzą, jaką wartość mają świadectwa tłumacza. Traktaty logiki zaliczają jednomyślne zeznania świadków do kategoryi najpewniejszych dowodów rzeczywistości danego faktu. Ale psychologia tłumu przekonywa nas, że pod tym względem należałoby traktaty owe poddać gruntownej rewizyi. Fakta bowiem, zaobserwowane przez największą liczbę osób, należą właśnie do najwątpliwszych. Jeżeli fakt został równocześnie skonstatowany przez tysiące świadków, to po największej części możemy stwierdzić, że fakt realny zupełnie się różni od tego, co o nim powiada przyjęta wersya.
Z powyższego wynika jasno, że wszelkie dzieła historyczne należy uważać za twory czystej imaginacyi. Są to opowieści fantastyczne o faktach źle obserwowanych, którym towarzyszą komentarze późniejszej daty. Lepiej miesić wapno, niż tracić czas bezużytecznie na pisanie podobnych rzeczy. Gdyby wieki ubiegłe nie pozostawiły nam swych utworów literackich, artystycznych i swych pomników, nie wiedzielibyśmy o przeszłości nic realnego. Jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że w tem, co nam wiadomo o życiu wielkich ludzi, którzy odegrali tak doniosłą rolę w dziejach ludzkości, o życiu Herkulesa, Buddhy, Napoleona lub Mahometa, niemasz ani źdźbła prawdy. Zresztą, co prawda, ich rzeczywiste życie mało nas obchodzi. Nas interesują wielcy ludzie w tej postaci, jaką im nadały legendy, krążące wśród ludzi i ci to właśnie legendarni bohaterowie, a bynajmniej nie bohaterowie realni, utkwili we wraźliwej duszy tłumu.
Ale legendy, nawet wówczas, gdy je utrwalono na kartach ksiąg, nie są, niestety, niewzruszone. Wyobraźnia tłumu wciąż je przerabia, stosownie do wymagań danej epoki, a zwłaszcza stosownie do skłonności danej rasy. Od krwiożerczego Jehowy biblijnego daleko jest do Boga miłości św. Teresy, a Buddha, czczony w Chinach, nie ma żadnych rysów podobieństwa z tym, którego wielbią w Indyach.
Aby legenda o pewnym bohaterze została przeistoczoną przez wyobraźnię tłumu, na to nie potrzeba zresztą stuleci. Zmiana taka dokonywa się niekiedy w ciągu kilkudziesięciu lat. Za naszych czasów legenda o jednym z największych bohaterów historycznych przekształciła się kilka razy w ciągu mniej niż pięćdziesięciu lat. Za Burbonów Napoleon stał się jakąś osobistością idyliczną, filantropem i liberałem, przyjacielem maluczkich, którzy, jak głosili poeci, przez długie wieki przechowają o nim pamięć pod strzechą. W trzydzieści lat później dobroduszny bohater stał się krwiożerczym despotą, który, przywłaszczywszy sobie władzę i tłumiąc wolność, wyłącznie dla zadowolenia swej ambicyi wyprowadził na rzeź trzy miliony ludzi. Za naszych czasów widzimy, jak legenda doznaje nowego przeobrażenia. Po upływie kilkudziesięciu wieków, przyszli uczeni, mając do czynienia z tak sprzecznemi opowieściami, zwątpią może o samem istnieniu tego bohatera tak, jak niekiedy wątpią, czy istniał kiedykolwiek Buddha i uważać go będą za jakiś myt słoneczny albo nowe przeobrażenie legendy o Herkulesie. Zresztą wątpliwości rozwiąże im zapewne łatwo większa znajomość psychologii tłumów, która ich pouczy, że historya może uwieczniać tylko myty.



§. 3. Przesada i prostota uczuć tłumu.

Jakiekolwiek będą uczucia, które tłum objawia, dobre czy złe, mają one jednak zawsze podwójną cechę: są bardzo proste i zarazem bardzo przesadne. Osobnik w tłumie zbliża się pod tym względem, jak pod wielu innymi, do istot pierwotnych. Umysł jego, nie rozumiejący się na odcieniach, ujmuje tylko całość rzeczy i nie zna stadyów przejściowych. W tłumie wzmacnia przesadę uczuć ta jeszcze okoliczność, że każde objawione uczucie, szerząc się bardzo szybko drogą zarazy i suggestyi, znajduje powszechne uznanie i to znacznie potęguje jego siłę.
Wskutek prostoty i przesady swych uczuć tłum nie zna ani wątpliwości, ani niepewności. Z jednej ostateczności przerzuca się on, jak kobieta, w drugą. Rzucone podejrzenie staje się dlań natychmiast prawie niepodlegającym dyskusyi pewnikiem, a lekka antypatya lub nagana, które u indywiduum pojedyńczego nie wywołałyby dalszych następstw, u osobnika w tłumie wnet przekształcają się w okrutną nienawiść.
Gwałtowność uczuć u tłumu, zwłaszcza różnorodnego, spotęgowaną bywa jeszcze przez brak odpowiedzialności. Ta pewność bezkarności, pewność rosnąca wraz z liczebnością tłumu, oraz poczucie chwilowej wielkiej potęgi, którą zawdzięcza on tej właśnie liczebności, wszystko to umożliwia powstanie w tłumie takich uczuć i czynów, które dla osobnika izolowanego są zupełnie niemożliwe. W tłumie — głupiec, nieuk i zazdrośnik nie czują wcale swej nicości i bezsilności, owszem mają oni tu świadomość pewnej brutalnej siły, przelotnej wprawdzie, ale olbrzymiej.
Przesadzie tej ulegają w tłumie często, niestety, uczucia złe, owe przez atawizm przekazane szczątki instynktów człowieka pierwotnego, które osobnik izolowany i mający poczucie odpowiedzialności z obawy kary w sobie poskramia. Dlatego to tłum jest tak skłonny do najgorszych wybryków.
Nie znaczy to jednak, iżby tłum, umiejętnie sugestyonowany, nie był zdolen do bohaterstwa, poświęcenia i cnót najpiękniejszych i nawet w stopniu wyższym, niż osobnik pojedyńczy. Do kwestyi tej wrócimy, zresztą, wkrótce badając moralność tłumu.
Przesadny w swych uczuciach, tłum jest też wrażliwy tylko na uczucia afektowane. Mowca, który pragnie porwać tłum, musi wprost nadużywać gwałtownych zwrotów. Przesada, kategoryczne twierdzenia, powtarzanie jednego i tego samego a przytem zupełne unikanie dowodów logicznych, — oto sposoby dowodzenia, dobrze znane trybunom, występującym na zgromadzeniach ludowych.
Tłum żąda takiej samej przesady i w uczuciach swych bohaterów. Ich zalety i cnoty powinny zawsze być upiększone. — Zauważono bardzo słusznie, że w teatrze tłum od bohaterów sztuki wymaga takich cnót, takiego męstwa i moralności, jakich w życiu nigdy nie napotykamy,
Mówi się, i słusznie, o specyalnej optyce teatralnej a przepisy jej nie mają po największej części nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i logiką. Umiejętność przemawiania do tłumów jest niewątpliwie kunsztem pośledniejszego gatunku, ale również wymaga specyalnego uzdolnienia. Czytając niektóre sztuki teatralne, niepodobna zrozumieć przyczyn ich powodzenia na scenie. Sami dyrektorowie teatrów, przyjmując te utwory, po największej części niepewni są losów sztuki, gdyż, chcąc je przewidzieć, musieliby oceniać je ze stanowiska tłumu. Gdybyśmy mogli poświęcić tej kwestyi więcej miejsca, z łatwością dałoby się tu wykazać przemożny wpływ rasy. Sztuka teatralna, którą entuzyazmują się tłumy w jednym kraju, gdzieindziej nie ma niekiedy żadnego powodzenia, albo też tylko t. zw. succés d’éstime, niemasz w niej bowiem owych sprężyn, będących w stanie poruszyć inną publiczność.
Nie potrzebuję chyba dodawać, że u tłumu przesada dotyczy tylko uczuć, a w żadnym razie nie inteligencyi. Wykazałem już, że u osobnika, przez to samo, iż znajduje się on w tłumie, natychmiast i znacznie obniża się poziom umysłowy. Skonstatował to również w swych badaniach nad zbrodniczością tłumów Tarde, zarazem uczony i wyższy urzędnik sądowy. Tylko zatem w sferze uczuć tłumy mogą wznieść się bardzo wysoko albo też, przeciwnie, zstąpić bardzo nisko.



§. 4. Nietolerancyjność, samowładność i konserwatyzm
tłumu.

Ponieważ tłum dostępny jest uczuciom wyłącznie prostym przesadnym, przyjmuje on zatem poglądy, idee i wierzenia, które mu suggestyonują, tylko en bloc i uważa je albo za absolutną prawdę, albo też za równie absolutną nieprawdę. Tak się zresztą zawsze rzecz ma z wierzeniami narzuconemi drogą suggestyi, nie zaś zaszczepionemi za pomocą rozumowania. Każdy wie dobrze, jakim brakiem tolerancyi grzeszą wierzenia religijne i jaki wywierają na dusze wpływ despotyczny.
Nie mając nigdy żadnych wątpliwości co do tego, co jest prawdą, a co błędem, a z drugiej strony posiadając żywe poczucie swej siły, tłum z brakiem tolerancyi łączy samowładność. Jednostka może znosić zdanie przeciwne i dyskusyę, tłum nie znosi tego nigdy. Na zgromadzeniach ludowych najlżejsze wystąpienie przeciw tłumowi ze strony mowcy obecni zaraz przyjmują wściekłym krzykiem i gwałtownemi obelgami, za któremi następują wkrótce czynne objawy uczuć i wypędzenie mowcy, jeżeli tylko nastaje na swojem. Tylko obecność przedstawicieli władzy często ratuje od niechybnej śmierci mowców, którzy niezależnością swego zdania narazili się tłumowi.
Samowładność i brak tolerancyi są wspólne wszystkim rodzajom tłumów, ale występują u nich w rozmaitym stopniu. I tu znowuż odgrywa zasadniczą rolę rasa, panując nad wszystkimi poglądami i uczuciami. Samowładność i brak tolerancyi rozwinięte są w wysokim stopniu w szczególności u tłumów romańskich, i to do takiego stopnia, że sprowadziły u nich zupełny zanik owego poczucia niezależności osobistej, tak potężnego u Anglo-Sasów. Tłum romański jest czuły tylko na niezależność zbiorową tej sekty, do której sam należy, a z tą niezależnością całkowicie godzi się u niego dążność do natychmiastowego i gwałtownego narzucenia swych wierzeń wszystkim odszczepieńcom. U ludów romańskich jakobini wszystkich epok, poczynając od św. Inkwizycyi, nie byli nigdy w stanie wznieść się do innego pojęcia wolności.
Samowładność i nietolerancya są dla tłumu uczuciami zupełnie wyraźnemi, które on łatwo pojmuje i z równą łatwością gotów jest przyjąć oraz wprowadzić w życie, z chwilą, gdy mu uczucia te narzucono. Tłum potulnym jest wobec siły i w miernym tylko stopniu okazuje się wrażliwym na dobroć, która jest dlań tylko odmianą słabości. Sympatye tłumu nie były nigdy po stronie władców dobrodusznych, wielbił on raczej tyranów, którzy go z całą bezwzględnością uciskali. Im to wznosi tłum najwyższe pomniki, a jeżeli chętnie depce on nogami upadłego tyrana, czyni to dlatego, że ten ostatni, po utracie władzy, powiększa szeregi słabych, którymi tłum gardzi, gdyż się ich nie boi. Typ bohatera w guście tłumów zawsze wzorowany będzie na Cezarze. Tłumy zachwycać się będą jego pióropuszem, władza jego im imponuje, a miecz lęk w nich budzi.
Zawsze gotowy powstać przeciw władzy słabej, tłum z serwilizmem zgina kark przed władzą silną. Jeżeli zaś siła, którą władza rozporządza będzie zmienną, tłum, poddając się zawsze swym krańcowym uczuciom, kolejno przechodzić będzie od anarchii do niewoli i od tej ostatniej do anarchii.
Zapoznawalibyśmy zupełnie psychologię tłumu, gdybyśmy wierzyli w przewagę u niego instynktów rewolucyjnych. Łudzą nas w tym wypadku jego gwałty, pamiętajmy jednak że te wybuchy buntownicze i niszczycielskie są zawsze bardzo krótkotrwałe. Tłum zanadto rządzi się pobudkami nieświadomemi, zanadto zatem ulega wpływom odwiecznej dziedziczności i wskutek tego musi być krańcowo konserwatywnym. Pozostawiony sobie samemu, rychło nuży się swymi bezładnymi wybrykami i instynktowo idzie w niewolę. Najdumniejsi i najbardziej nieprzejednani jakobini z największą przecież energią popierali Napoleona, gdy ten swą twardą, żelazną ręką niweczył wszelkie swobody i wolności Francyi.
Nie zdając sobie sprawy z tych rdzennie konserwatywnych instynktów mas, trudno zrozumieć historyę, a zwłaszcza historyę rewolucyi ludowych. Masy zmieniają nazwy instytucyi społecznych i aby zmianę tę przeprowadzić, dokonywają nieraz gwałtownych przewrotów, ale istota owych instytucyi pozostaje zawsze niezmienną, jest bowiem wyrazem dziedzicznych potrzeb danej rasy. Zmienność tłumu występuje tylko w rzeczach zupełnie powierzchownych, a zasadniczym jego rysem są instynkty konserwatywne, jak u wszystkich ludzi pierwotnych.
Z prawdziwym fetyszyzmem ubóstwia on tradycyę i posiada głęboki, bezwiedny wstręt do wszelkich nowości, mogących zmienić realne warunki jego bytu. Gdyby demokracya posiadała taką władzę, jaką ma obecnie, w epoce, gdy wynaleziono warsztaty mechaniczne, motory parowe lub koleje żelazne, urzeczywistnienie tych wynalazków byłoby niemożliwe albo też przyszłoby do skutku tylko drogą rewolucyi i bratobójczej walki.
Prawdziwe to szczęście dla postępu i cywilizacyi, że władza mas poczęła się wówczas, gdy wielkie odkrycia w dziedzinie nauki i przemysłu były już dokonane.



§. 5. Moralność tłumu.

Jeżeli moralność pojmować będziemy jako ustawiczne przestrzeganie pewnych norm społecznych oraz ciągłe tłumienie popędów egoistycznych, to jest rzeczą jasną, iż tłum zbyt jest impulsywny i zbyt ruchliwy, aby mógł być moralnym. Ale jeżeli przez moralność rozumieć będziemy nagłe przejawy przymiotów takich, jak: abnegacya, poświęcenie, bezinteresowność, ofiarność, potrzeba sprawiedliwości, to możemy powiedzieć, przeciwnie, iż tłum bywa niekiedy zdolen do czynów moralnych bardzo wzniosłych.
Nieliczni psychologowie, którzy zajmowali się tłumem, badali go ze stanowiska kryminalistyki a spotykając się wskutek tego przeważnie ze zbrodniczymi czynami tłumu, orzekli, iż jego poziom moralny jest bardzo niski.
Częstokroć tak bywa, bezwątpienia. Ale dlaczego? Poprostu dlatego, że instynkta burzycielskiego okrucieństwa to pozostałości czasów przedhistorycznych, drzemiące w głębi duszy każdego człowieka. Każdy osobnik, wzięty pojedynczo, czuje, iż iść za głosem tych instynktów byłoby niebezpiecznie, ale daje on im zupełną swobodę działania z chwilą, gdy znajdzie się w tłumie nieodpowiedzialnym i ma zapewnioną bezkarność.
W życiu codziennem zmuszeni hamować te instynkta destrukcyjne wobec naszych bliźnich, nie powstrzymujemy ich wcale wobec zwierząt.
Nasze upodobania myśliwskie i okrucieństwo tłumu płyną z jednego i tego samego źródła. Tłum, gdy powoli zarzyna swą bezbronną ofiarę, daje dowód nikczemnego okrucieństwa, które jednak w oczach myśliciela jest blisko spokrewnione z okrucieństwem myśliwych, łączących się w towarzystwa, aby mieć przyjemność przyglądania się, jak ich psy rozszarpują nieszczęśliwego jelenia.
Ale tłum, będąc skłonnym do morderstwa, podpalania i wszelkich innych zbrodni, jest równocześnie zdolny do ofiar, do poświęceń i czynów wysoce bezinteresownych, o wiele wznioślejszych nawet od tych, których dokonać potrafi osobnik pojedynczy. Odwołując się do miłości sławy, do poczucia honoru, do uczuć religijnych i patryotycznych, działamy po największej części na tłum i często przecież spotykamy się z poświęceniem bez granic. W historyi pełno jest przykładów takich, jak wojny krzyżowe i legie ochotników z r. 1793-go. Tylko gromady zdolne są do czynów wysoce bezinteresownych i do wielkich poświęceń. Ileż to tłumów po bohatersku dało się wymordować w obronie wiary, w obronie idei i haseł, których nawet prawie nie rozumiały. Tłum, robiący strajk, czyni to raczej z posłuszeństwa rozkazowi, aniżeli w celu podwyższenia swego szczupłego zarobku, na którym zazwyczaj poprzestaje. Interes osobisty bardzo tylko rzadko odgrywa u tłumu rolę donioślejszą, a jest on przecież prawie dominującym motywem postępowania u osobnika pojedynczego.
Wszak to nie interes osobisty wiódł tłumy na owe wojny, których cel był dla nich po największej części niezrozumiały, chociaż na polu walki pozwalały się one również łatwo zarzynać, jak skowronki, zahypnotyzowane za pomocą zwierciadła, trzymanego w ręku przez myśliwego.
Nawet skończeni hultaje, gdy są w tłumie, bardzo często na chwilę stają się wyznawcami moralności wielce surowej. Taine opowiada, iż w czasie rzezi wrześniowych Wielkiej rewolucyi uczestnicy band rozbójniczych składali do rąk komitetów pugilaresy i klejnoty, które znaleźli na swych ofiarach, chociaż mogli przecież z łatwością je ukryć. Nędzne tłumy biedaków, z wyciem i wrzaskiem opanowujące podczas rewolucyi r. 1848-go Tiuilerye, nie przywłaszczyły sobie ani jednej z owych licznych kosztowności, które je olśniły i z których każda mogła pojedynczemu człowiekowi zabezpieczyć byt na długie lata.
To umoralnianie jednostki przez tłum nie jest bezwątpienia stałą regułą, ale daje się często zauważyć i nawet w okolicznościach nie tak poważnych jak te, o których była mowa wyżej.
Powiedzieliśmy już, że na scenie tłum wymaga od bohaterów cnót nadzwyczajnych, a znana to rzecz, że w teatrach publiczność, nawet złożona z ludzi prostych, w ogólności odznacza się wielką pruderyą. Zawodowy hulaka rozpustnik i łobuz uliczny często okazują niezadowolenie wobec jakiejś bardziej drastycznej sytuacyi lub tłustego dowcipu na scenie, chociażby to były rzeczy bardzo niewinne w porównaniu z ich codziennemi rozmowami.
A zatem, jeżeli tłum z jednej strony ulega często instynktom niskim, to z drugiej daje też niekiedy przykład wzniosłej moralności. Jeżeli bezinteresowność, rezygnacya, absolutne poświęcenie dla ideału urojonego lub rzeczywistego stanowią cnoty moralne, to można powiedzieć, że tłum posiada te cnoty często w stopniu takim, jaki bardzo tylko rzadko osiągnęli najwięksi myśliciele. Moralność to nieświadoma — zapewne, ale to rzeczy samej nie zmienia. Nie należy zbyt żałować, iż tłum przedewszystkiem rządzi się pobudkami nieświadomemi i zgoła nie rozumuje.
Gdyby tłum zawsze rozumował i rządził się swym bezpośrednim interesem, możebyśmy na planecie naszej nie mieli żadnej cywilizacyi, a ludzkość nie posiadałaby wcale historyi.




ROZDZIAŁ TRZECI.
Idee, argumentacya i wyobraźnia tłumu.
§. 1. Idee tłumu.

Badając w jednem z poprzednich dzieł moich rolę idei w rozwoju narodów, wykazałem, że każda cywilizacya opiera się na małej liczbie idei zasadniczych, bardzo rzadko odnawianych. Przedstawiłem dalej, jak te idee zakorzeniają się w duszy tłumów, z jaką trudnością do niej przenikają i jaką posiadają potęgę, gdy raz nią owładną. Widzieliśmy nakoniec, że wielkie przewroty historyczne spowodowane są po największej części przez zmiany w tych ideach zasadniczych.
Nie powrócę już więc do tego przedmiotu i poprzestanę tylko na wskazaniu, jakie idee są dostępne dla tłumów i w jakiej postaci te ostatnie mogą je przyjmować.
Idee te można podzielić na dwie klasy. Do pierwszej należą idee przypadkowe i przejściowe, wytworzone pod wrażeniem chwili, naprzykład, pod wpływem danej jakiejś jednostki lub doktryny. Do drugiej zaliczymy idee zasadnicze, którym otoczenie, dziedziczność i opinia nadają bardzo wielką stałość. Takiemi były wierzenia religijne niegdyś, a dziś są idee demokratyczne i socyalne.
Idee zasadnicze możnaby obrazowo przedstawić pod postacią masy wody rzecznej, powoli posuwającej się w biegu; idee przejściowe to drobne fale, zawsze zmienne, które poruszają powierzchnią rzeki, a nie posiadając realnego znaczenia, bardziej jednak rzucają się w oczy, aniżeli bieg samej rzeki.
Wielkie idee zasadnicze, które stanowiły podwalinę życia naszych ojców, chwieją się w epoce obecnej coraz bardziej. Straciły one wszelką trwałość a równocześnie też i instytucye, opierające się na nich, zostały wzruszone w epoce obecnej. Widzimy, jak niemal codziennie tworzy się wiele owych drobnych idei przejściowych, o których mówiłem przed chwilą, ale widzimy też, jak niewiele z nich rośnie w potęgę i zdobywa wpływ przemożny.
Wszelkie jednak idee, poddawane tłumom, mogą się stać panującemi tylko wówczas, gdy nadaje im się formę bardzo absolutną i bardzo prostą. Przybierają one wówczas postać obrazów i tylko w tej postaci są dla tłumów dostępne. Te idee-obrazy nie są połączone ze sobą żadnym logicznym węzłem analogii albo następczości i mogą iść jedna po drugiej, jak szkła w latarni czarnoksięskiej, kolejno wyjmowane ze skrzynki, w której były złożone.
To nam tłumaczy, w jaki sposób u tłumu mogą współistnieć idee najsprzeczniejsze, a zależy to całkowicie od chwilowego przypadku, której z rozlicznych idei, złożonych, jak w magazynie, w jego umyśle, tłum się podda. Z tego wynika, że tłum może dokonywać czynów wprost sprzecznych, a zupełny brak ducha krytycznego nie pozwala mu dostrzedz tej sprzeczności.
Nie jest to zresztą specyalną właściwością tłumu. Zjawisko podobne możemy spostrzedz i u pojedynczych osobników i to nietylko u ludzi pierwotnych, ale u każdego, kto jakimkolwiek rysem swego umysłu — jak naprzykład zwolennicy jakiejś sekty — zbliża się do człowieka pierwotnego. Zauważyłem to w interesującym stopniu u wykształconych Hindusów, wychowanych w naszych wszechnicach i posiadających dyplomy uniwersyteckie. Na niewzruszonym pokładzie ich dziedzicznych idei religijnych lub socyalnych ułożył się, bynajmniej nie usuwając tamtych, pewien zapas idei zachodnioeuropejskich, zgoła z pierwszemi nie spokrewnionych.
To jedne, to drugie — zależało to od przypadku — zjawiały się ze swym specyalnym korowodem czynów oraz frazesów i jeden i ten sam osobnik pełen był w ten sposób sprzeczności najjaskrawszych. Są to zresztą sprzeczności bardziej pozorne aniżeli rzeczywiste, gdyż tylko idee dziedziczne posiadają u osobnika pojedynczego dosyć mocy, aby stać się pobudkami jego postępowania.
Tylko wówczas, gdy człowiek, wskutek skrzyżowania, znajdzie się wśród impulsów dziedzicznych różnorodnych, czyny jego mogą rzeczywiście przedstawiać sprzeczności. Nie będę tu dłużej rozwodził się nad temi zjawiskami, chociaż uważam je ze stanowiska psychologii za nadzwyczaj doniosłe, sądzę bowiem, że potrzeba co najmniej dziesięciu lat podróży i obserwacyi, aby je zrozumieć należycie.
Ponieważ idee, aby stać się dostępnemi dla tłumów, przybrać powinny formę bardzo prostą, ulegają one przeto, zanim staną się popularnemi, gruntownym przeobrażeniom. Głębokość tych modyfikacyi, którym idea musi stopniowo uledz, zanim zejdzie do poziomu tłumów, daje się skonstatować wówczas zwłaszcza, gdy chodzi o wyższe idee filozoficzne lub naukowe.
Modyfikacye te zależą od kategoryi tłumu lub rasy, do której on się zalicza, ale ogólną ich cechą jest zmniejszanie i upraszczanie. I dlatego to, ze stanowiska socyalnego, niemasz w rzeczywistości żadnej hierarchii idei t. j. idei wyższych lub niższych.
Jakkolwiek wielką lub prawdziwą byłaby dana idea pierwotnie, już przez sam fakt, że przedostała się do tłumów i może w nich działać, pozbawioną ona zostaje wszystkiego, co stanowi o jej podniosłości i wielkości.
Zresztą ze stanowiska społecznego hierarchiczna wartość idei niema znaczenia. Chrześciaństwo wieków średnich, idee demokratyczne wieku ubiegłego oraz spółczesne idee socyalne zaiste nie są zbyt podniosłe. Ze stanowiska filozoficznego należy je uważać za dość marne złudzenia, a przecież rola ich była i jest niezmiernie doniosłą i jeszcze przez czas dłuższy będą one stanowić najistotniejsze czynniki w postępowaniu rządów.
Ale idea staje się motorem tłumu wówczas dopiero, gdy, uległszy już owym przeobrażeniom, które czynią ją dlań dostępną drogą rozmaitych procesów, co zbadamy na innem miejscu, wchodzi w skład jego nieświadomego życia psychicznego i w sferę jego uczuć, a to wymaga zawsze dłuższego czasu.
Nie należy bowiem sądzić, że poprostu wystarczy wykazać słuszność pewnej idei, ażeby wywarła ona wpływ należyty, nawet na umysły wykształcone. Łatwo się o tem przekonać, gdy się zważy, jak mały wpływ wywierają na większość ludzi argumenta najoczywistsze. Oczywistej prawdzie nie zaprzeczy człowiek wykształcony, ale i ów przekonany prozelita pod działaniem nieświadomych czynników swej duszy rychło wróci do pierwotnych poglądów. A gdy po kilku dniach wznowimy z nim dysputę o danej kwestyi, znowu wystąpi ze swymi dawnymi argumentami i to nawet używając ściśle tych samych wyrażeń. Jest on bowiem, rzecz oczywista, pod wpływem dawniejszych swych idei, już przekształconych w uczucia, a tylko te ostatnie oddziaływają na owe wewnętrzne pobudki, od których zależą nasze czyny i słowa. Nie inaczej rzecz się ma i z tłumem.
Gdy jednakże pewna idea, drogą różnorodnych procesów, przeniknęła nakoniec do duszy tłumu, nabywa ona mocy nieodpartej i pociąga za sobą cały szereg koniecznych następstw. Idee filozoficzne, które doprowadziły do Wielkiej rewolucyi francuskiej, potrzebowały całego stulecia, zanim zaszczepiły się w duszy tłumów.
Ale gdy już raz nią owładnęły, działały z siłą nieprzezwyciężoną. Poryw całego narodu ku zdobyciu równości społecznej, ku urzeczywistnieniu praw abstrakcyjnych i wolności idealnej, wzruszył w posadach trony i do głębi przeobraził świat zachodni.
Przez lat dwadzieścia całe narody rzucały się wzajemnie na siebie i Europa stała się widownią takich hekatomb, które byłyby zdolne przerazić nawet Dżingischana i Tamerlana. Nigdy przedtem świat jeszcze nie widział podobnych skutków rozpasania idei, jak wówczas.
Idee bardzo powoli i z trudem zakorzeniają się w duszy tłumu, ale również trudno zwolna uwalniają tę duszę z pod swej władzy. To też pod względem ideowym tłum stoi zawsze o wiele pokoleń wstecz poza uczonymi i filozofami. Wszyscy mężowie stanu dziś dobrze znają błędy tych zasadniczych idei, o których wzmiankowałem wyżej, ale znając ich wpływ, dotychczas jeszcze potężny, muszą w swych rządach stosować się do zasad, w prawdę których sami już nie wierzą.



§. 2. Jak tłum rozumuje?

Nie można powiedzieć stanowczo, iżby tłum nie rozumował albo nie poddawał się wpływowi rozumowania. Ale argumenta, których tłum używa i które nań działają, są ze stanowiska logiki tak podrzędnego gatunku, że chyba tylko przez analogię można je zaliczyć do dziedziny rozumowania.
Zapewne, to niższego gatunku rozumowanie tłumów tak samo, jak rozumowanie wyższego gatunku, opiera się na kojarzeniu pojęć, ale idee, kojarzone przez tłum, połączone są pozornymi tylko węzłami analogii albo następstwa. Są to asocyacye takie, jak naprzykład u Eskimosa, który, wiedząc z doświadczenia, iż lód, ciało przeźroczyste, topnieje w ustach, wnioskuje z tego, że i szkło, ciało również przeźroczyste, także powinno w ustach topnieć; albo jak u dzikiego, który sobie wyobraża, iż, zjadając serce walecznego wroga, staje się również mężnym, jak i on, albo nakoniec, robotnika, który wyzyskiwany przez swego pracodawcę, wnioskuje z tego natychmiast, iż wszyscy pracodawcy są wyzyskiwaczami.
Kojarzenie rzeczy do siebie niepodobnych, pozostających w pozornym tylko związku, natychmiastowe uogólnianie poszczególnych wypadków — oto charakterystyczne cechy rozumowania tłumów.
Z tego rodzaju rozumowaniem występują tez zawsze wobec tłumów ci, którzy umieją go używać i taka tylko argumentacya odnosi skutek. Łańcuch argumentów logicznych jest dla tłumu zupełnie niedostępny; dlatego też wolno twierdzić, że tłumy nie rozumują albo rozumują fałszywie oraz że się wpływowi rozumowania nie poddają.
Nieraz, czytając mowy, które wywarły olbrzymi wpływ na słuchaczy, dziwimy się słabości ich argumentacyi, zapominając, iż miały one na celu porwać zgromadzony tłum, a nie były przeznaczone na lekturę dla filozofów. Mowca, ściśle związany z tłumem, umie wywołać obrazy, które są w stanie go porwać, a jeżeli mu się to ostatnie uda, dopiął on swego celu i dwadzieścia tomów oracyi — zawsze sfabrykowanych zapóźno — jest mniej wartych od kilku frazesów, zdolnych przeniknąć do umysłów, na które w danym wypadku potrzeba oddziałać.
Byłoby zbytecznem dodawać, iż właśnie niezdolność tłumu do rozumowania powoduje u niego brak wszelkiego krytycyzmu, t. j. brak umiejętności odróżniania prawdy od błędu i wydawania prawidłowego sądu o jakimkolwiek przedmiocie. Sąd, aby znaleść uznanie u tłumu, musi mu być narzucony, nie potrzebuje zaś być owocem dyskusyi i pod tym względem bardzo wielu ludzi stoi na tym samym poziomie, co tłum. Łatwość, z którą pewne opinie rozpowszechniają się, zależy głównie od tego, iż większość ludzi nie potrafi wytworzyć sobie własnego sądu, opartego na własnem rozumowaniu.



§. 3. Wyobraźnia tłumu.

U tłumu, tak samo, jak u wszystkich istot, niezdolnych do rozumowania, wielce potężną, czynną i wrażliwą bywa natomiast wyobraźnia. Obrazy, wywołane w jego umyśle przez jakąś osobę, przez jakieś zdarzenie lub wypadek, mają barwy tak prawie żywe, jak w rzeczywistości. Tłum ma pod tym względem pewne podobieństwo do człowieka śpiącego, w którego umyśle, wskutek chwilowej nieczynności rozumu, powstają obrazy nadzwyczaj intensywne, które jednak rozwiałyby się szybko, gdyby były poddane działaniu refleksyi. Tłumy, niezdolne ani do rozumowania, ani do refleksyi, nie znają nieprawdopodobieństwa, a przecież właśnie rzeczy najmniej prawdopodobne na ogół są zarazem najbardziej uderzającemi.
Dlatego to najmocniej działa na tłum cudowna i legendarna strona wypadków, która, jak nas o tem przekonywa analiza każdej cywilizacyi, stanowi najwalniejszą podstawę tej ostatniej. Pozory odgrywały w historyi zawsze o wiele ważniejszą rolę od rzeczywistości a ułuda przeważała w niej zawsze nad istotą rzeczy.
Tłum, myśląc wyłącznie tylko obrazami, jest też wrażliwy tylko na obrazowe przedstawienie rzeczy. Tylko w ten sposób można go przerazić, porwać lub pobudzić do czynu.
Dlatego też widowiska sceniczne, t. j. obrazy w najdoskonalszej formie, mają zawsze tak olbrzymi wpływ na masy. „Panem et circenses“ żądał plebs rzymski, i ten ideał szczęścia z biegiem wieków małej chyba tylko uległ zmianie. Nic nie działa tak silnie na wyobraźnię tłumu wszelakiego gatunku, jak przedstawienia teatralne. Cała sala doznaje tu jednocześnie tych samych wzruszeń, które nie przeobrażają się natychmiast w czyny dlatego tylko, że widz najmniej nawet świadomy nie może zapomnieć, iż jest pod wpływem złudzenia, że śmiał się lub płakał pod wrażeniem przygód zmyślonych.
Niekiedy jednak uczucia wywołane przez te obrazy tak są potężne, iż mogą, podobnie jak zwykłe suggestye, wyrazić się w czynie. Znaną jest opowieść o teatrze ludowym, w którym po skończonym melodramacie trzeba było zawsze pilnie strzedz aktora, grającego role czarnych charakterów, aby go uchronić przed zemstą widzów za jego zbrodnie. Daje to nam znamienną charakterystykę stanu umysłowego tłumów a zwłaszcza określa dobrze łatwość, z jaką poddają się one suggestyi. Stosunki urojone działają na tłum prawie z tą samą siłą, co rzeczywiste. Dusza tłumu objawia wyraźną skłonność do mięszania jednych z drugimi.
Wyobraźnia ludu jest główną podstawą władzy zdobywców i siły państw. Na nią trzeba oddziaływać, pragnąc tłum porwać. Wszystkie wielkie fakta historyczne: powstanie buddyzmu, chrześciaństwa, islamu, reformacyi, rewolucyi francuskiej a za naszych czasów groźna inwazya socyalizmu — to bliższe lub dalsze następstwa potężnych wrażeń, wywołanych na imaginacyi tłumów.
To też wszyscy wielcy ludzie, nie wyłączając najbardziej samowładnych despotów, we wszystkich krajach i po wsze czasy, uważali wyobraźnię ludu za podstawę swej władzy i nigdy nie próbowali rządzić wbrew jej wymaganiom. „Stałem się katolikiem, oświadczył Napoleon w Radzie stanu, aby skończyć wojnę w Wandei; jako muzułmanin owładnąłem Egiptem, a jako ultramontanin zdobyłem sobie duchowieństwo we Włoszech. Gdybym rządził ludem żydowskim, odbudowałbym świątynię Salomona“. Prawdopodobnie nigdy, od czasów Aleksandra i Cezara, żaden wielki człowiek nie umiał lepiej oddziaływać na wyobraźnię tłumów. Napoleon zawsze starał się ją olśnić, nie zapominając o tem ani przy swych zwycięstwach, ani w odezwach oraz mowach i wszystkich swych czynach. Myślał on o tem nawet na łożu śmierci.
Wkrótce poznamy sposoby, za pomocą których oddziaływa się na imaginacyę tłumu. Tymczasem poprzestaniemy na zaznaczeniu, iż cel ten osiąga się nie za pomocą działania na jego inteligencyę i rozsądek t. j. nie drogą argumentacyi. Nie za pomocą retoryki przemądrej zbuntował Antoniusz lud rzymski przeciw zabójcom Cezara. Przeczytał on im tylko jego testament i pokazał trupa.
Wszystko, co uderza wyobraźnię tłumu, musi mieć formę wzruszającego i bardzo wyraźnego obrazu, bez wszelakich dodatkowych komentarzy, albo też zaopatrzonego tylko w kilka faktów cudownych lub tajemniczych, jak: wielkie zwycięstwo, wielki cud, wielka zbrodnia lub wielka nadzieja. Tłumowi trzeba zawsze rzecz przedstawiać en bloc i nigdy nie wskazywać jej genezy. Sto małych zbrodni albo sto drobnych wypadków wcale nie poruszy wyobraźni tłumu, podczas gdy jedna wielka zbrodnia lub jeden wielki wypadek oddziałają na nią głęboko, chociażby zabójcze skutki tego jednego wypadku lub zbrodni były o wiele słabsze od skutków owych stu wypadków razem wziętych. Epidemia influenzy, wskutek której w samym Paryżu kilka lat temu w ciągu kilku tygodni zmarło 5000 osób, nie wywarła osobliwego wrażenia na ludności. Prawdziwa ta hekatomba nie znalazła bowiem wyrazu w jakimś jednym uderzającym wyobraźnię ludu fakcie; świadczyły o niej tylko tygodniowe wykazy statystyczne. Ale wypadek, któryby na placu publicznym przyprawił o śmierć nie 5000 ale 500 ludzi, np. upadek wieży Eiffel, sprawiłby wrażenie olbrzymie. Przypuszczalne, wskutek braku wiadomości, zatonięcie parowca transatlantyckiego przez ośm dni trzymało wyobraźnię mas w nadzwyczajnem naprężeniu. A przecież urzędowa statystyka wykazuje, że w ciągu jednego tylko r. 1894 na całym świecie zatonęło 850 żaglowców i 203 parowców. Ale temi stratami, o wiele przecież ważniejszemi i większemi od domniemanej ofiary z życia i majątków, którą mogło pociągnąć za sobą rozbicie owego parowca transatlantyckiego, tłum nie zajmował się ani przez chwilę.
Nie fakta zatem same przez się działają na wyobraźnię tłumu, ale sposób ich układu i przedstawienia. Tylko w stanie, że się tak wyrażę, skondensowanym tworzą one obraz wzruszający, który zaprząta i podbija umysły tłumów. Kto zna sposoby oddziaływania na wyobraźnię mas, umie też niemi rządzić.



ROZDZIAŁ CZWARTY.
Religijne formy przekonań tłumu.

Wykazaliśmy, że tłum nie rozumuje, że idee przyjmuje on lub odrzuca en bloc, nie znosząc ani dyskusyi ani sporów, oraz że suggestya, działając na tłum, opanowywa cały obszar jego umysłowości i zaraz dąży do tego, aby się wyrazić w czynie. Wykazaliśmy dalej, iż tłum, zasuggestyonowany w sposób właściwy, gotów jest poświęcić swe życie za ideał, który został mu poddany. Widzieliśmy również, iż tłum zna uczucia tylko gwałtowne i krańcowe, że sympatya przechodzi u niego zaraz w uwielbienie, a antypatya wnet przekształca się w nienawiść. Te ogólne wskazówki pozwalają już z góry przewidzieć charakter przekonań tłumu.
Badając zbliska przekonania tłumów, zarówno w epokach wiary jak i wielkich ruchów politycznych, jak np. w wieku ubiegłym, przychodzi się do wniosku, że przekonania te przybierają zawsze pewną formę specyalną, która najlepiej da się określić za pomocą terminu: uczucie religijne.
Uczucie owo ma nader proste cechy charakterystyczne: cześć dla istoty uważanej za wyższą, obawa przed przypisywaną jej władzą czynienia cudów, ślepa uległość jej rozkazom, niezaprzeczalność jej dogmatów oraz chęć ich krzewienia i nakoniec, dążność do uważania za wroga każdego, kto dogmatów tych nie uznaje. Każde uczucie, bez różnicy, czy ma za przedmiot Boga niewidzialnego, czy też bożka z drzewa lub kamienia, bohatera lub ideę polityczną, jeżeli tylko posiada powyższe cechy charakterystyczne, jest z istoty swej uczuciem religijnem i zawiera w sobie w jednakim stopniu pierwiastki nadprzyrodzone i cudowne. Masy przyoblekają zupełnie nieświadomie w tę potęgę tajemniczą zarówno doktrynę polityczną jak i zwycięskiego wodza, który potrafił w danej chwili je sfanatyzować.
Religijność polega nietylko na uwielbianiu bóstwa, ale i na tem, że na służbę pewnej sprawy lub istoty, która jest celem i osią wszystkich myśli i czynów, oddaje się wszystkie siły swego umysłu, całą uległość swej woli, wszystkie porywy swego fanatyzmu.
Uczuciu religijnemu towarzyszy zawsze brak tolerancyi i fanatyzm. Są to nieuniknione cechy wszystkich ludzi, którzy sądzą, iż posiadają sekret szczęścia doczesnego lub wiecznego. Oba te rysy znajdujemy u wszystkich ludzi, połączonych w pewną grupę, gdy jakiekolwiek przekonanie ich roznamiętnia. Jakobini z epoki terroru byli w gruncie tak samo religijni, jak i katolicy z czasów inkwizycyi, a ich zapał okrutny płynął z jednego i tego samego źródła.
Przekonania tłumów przybierają także owe cechy, właściwe uczuciom religijnym: ślepą uległość, dziki brak tolerancyi i potrzebę gwałtownej propagandy. I dlatego można powiedzieć, że wszystkie wierzenia tłumu mają formę religijną. Bohater, cieszący się uznaniem tłumu, w samej rzeczy jest dlań bogiem. Napoleon był takim bożkiem przez lat piętnaście; żadne bóstwo nie miało bardziej oddanych czcicieli i żadne z większą łatwością nie posyłało ludzi na śmierć. Nigdy też bóstwa pogańskie ani chrześciańskie nie posiadały bardziej absolutnej władzy nad duszami swych wyznawców.
Wszystkim twórcom nowych religii lub politycznych doktryn udawało się rozszerzać swą naukę tylko przez to, iż umieli oni zaszczepić tłumom ów fanatyzm, dzięki któremu człowiek znajduje szczęście w ubóstwianiu oraz posłuszeństwie i gotów jest oddać życie za swe bożyszcze. Tak było po wszystkie czasy. Fustel de Coulanges w swem pięknem dziele o Galii za czasów rzymskich robi słuszną uwagę, że Rzymianie utrzymywali swą władzę bynajmniej nie siłą, ale religijną czcią, którą potrafili wzbudzać. „Niema chyba drugiego takiego przykładu w historyi świata, powiada on słusznie, aby rządy, nienawidzone przez ludy, mogły jednakże przetrwać pięć wieków... Niepodobna wytłumaczyć, jak trzydzieści rzymskich legionów mogły zmusić do posłuszeństwa sto milionów ludzi.“ A jeżeli tak było, to tylko dzięki temu, że Cezar, który uosabiał wielkość państwa rzymskiego, był za powszechną zgodą czczony jak bóstwo. W najlichszej mieścinie imperyum cezar miał swe ołtarze. „W całem rozległem cesarstwie powstała naówczas nowa religia, której bóstwami byli sami cezarowie. Kilka lat przed erą chrześciańską cała Gallia, reprezentowana przez sześćdziesiąt miast, wybudowała w pobliżu Lyonu wspólną świątynię ku czci Augusta... Jej kapłani, obierani przez połączone miasta gallijskie, byli pierwszymi dostojnikami kraju... Niepodobna tłumaczyć tego wszystkiego strachem tylko i służalstwem. Całe narody nie mogą być służalczymi i w dodatku jeszcze przez przeciąg trzech stuleci. Wszak to nie dworacy ubóstwiali monarchę, a Rzym cały. I nie Rzym tylko, a wraz z nim i Gallia, Hiszpania, Grecya oraz Azya.“
Dziś, wielcy zdobywcy dusz ludzkich po większej części nie mają ołtarzy, ale istnieją za to ich pomniki i portrety, a kult, którego są przedmiotem, nie różni się znacznie od kultu wieków ubiegłych. Chcąc choć cokolwiek zrozumieć filozofię historyi, trzeba dobrze zgłębić ten zasadniczy rys psychologii tłumu, dla którego jednostka bywa albo bożyszczem albo niczem.
A nie należy sądzić, że są to zastarzałe przesądy, które rozum ostatecznie wykorzenił. W swej odwiecznej walce z rozumem uczucie nigdy nie zostało zwyciężone. Tłumy nie chcą już słyszeć wyrazów: bóstwo i religia, w imię których trzymano je tak długo w niewoli, ale nigdy nie miały one tylu fetyszów, co w przeciągu ostatnich stu lat i nigdy nie wzniesiono tylu ołtarzów i pomników bóstwom dawniejszym. Kto się zbliska przyjrzał w ostatnich latach ruchowi ludowemu, znanemu pod nazwą bulanżyzmu, mógł się przekonać, z jaką łatwością odradzają się te instykta religijne tłumu. Nie było karczmy bez portretu tego bohatera, który miał posiadać cudowne leki na wszelkie nieprawości, na wszelkie krzywdy, a tysiące ludzi gotowych było oddać zań swe życie. Jakie miejsce mógłby był Boulanger zająć w historyi, gdyby jego charakter stał na wyżynie tej legendarnej postaci!
To też powtórzyliśmy tylko utarty komunał, twierdząc, że tłum potrzebuje religii. Wszelkie bowiem poglądy, czy to w dziedzinie politycznej, czy społecznej lub nadnaturalnej, mogą znaleźć u tłumu uznanie tylko wówczas, gdy przybiorą formę religii, która je czyni bezspornyni. Nawet ateizm, gdyby go można było zaszczepić tłumom, stałby się zaraz tak żarliwie nietolerancyjnym, jak uczucie religijne, a w swych objawach zewnętrznych wkrótce przybrałby formę kultu. Ewolucya nielicznej sekty pozytywistów może posłużyć pod tym względem za ciekawy przykład. Stało się z nią to samo, co z owym nihilistą, którego historyę opowiada znakomity pisarz rosyjski Dostojewski. Przejęty doktrynami naukowemi, nihilista ów zniszczył pewnego dnia obrazy bóstwa oraz świętych, które zdobiły ołtarz kaplicy, zgasił w niej świece i nie tracąc ani chwili, zastąpił zniszczone obrazy dziełami kilku filozofów ateistów, jak Buchner i Moleschott, a następnie znowu zapalił świece. Jak widzimy, przedmiot wierzeń religijnych owego nihilisty uległ zmianie, ale czy można twierdzić, że i same te uczucia religijne doznały zmiany?
Niepodobna zrozumieć, powtarzam raz jeszcze niektórych wypadków historycznych, i właśnie wypadków najważniejszych, jeżeli się nie zdaje sobie sprawy z tej formy religijnej, którą zawsze w końcu przybierają przekonania tłumu. Są zjawiska społeczne, które należy badać przedewszystkiem ze stanowiska psychologicznego raczej aniżeli przyrodniczego. Wielki historyk Taine badał rewolucyę francuską tylko jako naturalista i dlatego bardzo często nie zdawał sobie sprawy z rzeczywistej genezy wypadków. Umiał on doskonale obserwować fakta, ale nie znając psychologii tłumu, nie zawsze potrafił zbadać ich przyczyny. Uderzony krwawą, anarchiczną i okrutną stroną wypadków, widział w bohaterach wielkiej epopei tylko hordę dzikich epileptyków, bez hamulca idących za popędem swych rozpasanych instynktów. Gwałty Rewolucyi, jej terror i potrzeba propagandy, jej wojna z wszystkimi monarchami, — wszystko to daje się wytłumaczyć wówczas dopiero, gdy się zrozumie, że wtedy właśnie w duszy tłumów ustalały się nowe wierzenia religijne. Reformacya, noc św. Bartłomieja, wojny religijne, inkwizycya, terror, — są to zjawiska jednego i tego samego gatunku, dokonane przez tłumy, ożywione owem uczuciem religijnem, które z konieczności prowadzi do wytępienia bez litości, ogniem i żelazem, wszystkiego, co staje na drodze ugruntowaniu nowej wiary. Metody św. Inkwizycyi trzymają się wszyscy głęboko i prawdziwie przekonani i nie byliby oni takimi, gdyby używali metody innej.
Przewroty, o jakich mówiłem wyżej, mogą powstać tylko z duszy tłumu. Najwięksi despoci nie byliby w stanie ich wywołać, a gdy historycy opowiadają nam, że noc św. Bartłomieja była dziełem króla, okazują nieznajomość zarówno psychologii tłumów jak i królów. Podobne manifestacye może zrodzić tylko dusza tłumu. Najabsolutniejsza władza największego despoty może tylko co najwyżej przyśpieszyć lub opóźnić chwilę wybuchu. Ani więc noc św. Bartłomieja, ani wojny religijne nie były dziełem królów tak samo, jak ani Robespierre, ani Danton, ani Saint-Just nie stworzyli terroru. Wypadki podobne biorą zawsze początek w duszy tłumu, nie zaś w potędze królów.







  1. Osoby, które mieszkały w Paryżu w czasie jego oblężenia przez Niemców widziały wiele przykładów tej łatwowierności tłumu w wypadkach najbardziej nieprawdopodobnych. Mdłe światełko, ukazujące się w oknie piątego piętra jakiegoś domu, brano zaraz za sygnał dany Niemcom, choć dość było chwilki rozwagi, aby zrozumieć, że światła tego niepodobna było wcale dostrzedz na odległości kilku mil.
  2. Éclair z 21 kwietnia 1895.
  3. Wątpię, naprzykład, mocno, czy znamy dokładnie przebieg choćby jednej bitwy? Wiemy, kto był zwycięzcą, a kto zwyciężonym, ale prawdopodobnie, ponad to nic. To, co d’Harcourt, uczestnik i świadek bitwy pod Solferino, opowiada o niej, da się zastosować do wszystkich bitew: „Jenerałowie (opierając się naturalnie, na zeznaniach tysięcy świadków) składają swe urzędowe raporty, oficerowie ordynansowi modyfikują te dokumenta i redagują projekt ostateczny, który szef sztabu jeneralnego z gruntu przerabia. Nareszcie rzecz zostaje przedstawioną marszałkowi, który oświadcza: „Ależ panowie jesteście zupełnie w błędzie,“ redaguje rzecz nanowo i w ten sposób z pierwotnego projektu nic nie pozostaje.“ D’Harcourt przytacza powyższy przykład na dowód, że niepodobna dowiedzieć się prawdy nawet co do wypadków najważniejszych i najlepiej obserwowanych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gustave Le Bon i tłumacza: Zygmunt Poznański.