Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień pięćdziesiąty czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 54. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY.

Nazajutrz zebraliśmy się o zwykłej godzinie i poprosiwszy cygana aby dalej raczył ciągnąć opowiadanie swych przygód, taką otrzymaliśmy odpowiedź.

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

— Toledo uwiadomiony o prawdziwej historyi pani Uscaritz, przez jakiś czas zabawiał się rozpowiadaniem jej o Fraskecie Cornandez jako o zachwycającej kobiecie, którą rad byłby poznać i która sama tylko mogła była go uszczęśliwić, przywiązać i na wieki ustalić. Nareszcie znudziły go wszystkie miłostki równie jak i sama pani Uscaritz.
Rodzina jego, nader wzięta u dworu przeznaczała mu przeorstwo Kastylskie, które właśnie podówczas zawakowało. Kawaler pośpieszył objąć nową godność do Malty, ja zaś straciłem jedynego opiekuna, w którym miałem nadzieję że dopomoże mi do zniweczenia zamiarów Busquera względem małżeństwa mego ojca. Musiałem pozostać spokojnym widzem wszystkich zachodów i podstępów, nie mogąc im się oprzeć. Rzecz zaś tak się miała:
Mówiłem wam już na początku mego opowiadania, że mój ojciec każdego poranku dla odetchnięcia świeżem powietrzem stawał na balkonie wychodzącym na ulicę Toledo, następnie stawał na drugim balkonie który wychodził na małą uliczkę i jak tylko spostrzegał naprzeciwko sąsiadów, wnet pozdrawiał ich, mówiąc: agour. Nie chętnie wracał nie umieściwszy wprzódy swego pozdrowienia. Sąsiedzi, aby go długo nie zatrzymywać, śpieszyli odebrać od niego dzień dobry. Z resztą nie miał z niemi żadnych innych stosunków. Ci uczciwi sąsiedzi wyprowadzili się jednak a miejsce ich zajęły panie Cimiento, dalekie krewne don Roqua Busquera. Pani Cimiento, ciotka, była to czterdziestoletnia osoba z świeżą cerą i słodkiem a udatnem wejrzeniem. Panna Cimiento, synowica, była wysoką, kształtnej kibici o pięknych oczach i wytoczonych ramionach dziewczyną.
Obie kobiety wprowadziły się jak tylko mieszkanie było wolnem, i nazajutrz gdy mój ojciec wyszedł na swój balkon z rozkoszą spostrzegł je na przeciwnym balkonie. Swoim zwyczajem powiedział im dzień dobry, one zaś odkłoniły mu się jak można najwdzięczniej. Niespodzianka ta sprawiła mu niewypowiedzianą przyjemność, wszelako oddalił się do swego pokoju, co też i obie kobiety wkrótce uczyniły.
Wymiana ta wzajemnych grzeczności trwała przez ośm dni, po upływie których mój ojciec odkrył w pokoju panny Cimiento jakiś przedmiot, który do najwyższego stopnia zaostrzył jego ciekawość. Była to mała szklanna szafa napełniona słoikami i flaszkami kryształowemi. Jedne z nich zdawały się zawierać jaskrawe farby, jak gdyby do barwierskiego użytku, drugie piasek złoty, srebrny i błękitny, inne nareszcie lakier złotawy. Szafa stała tuż przy oknie. Panna Cimiento, odziana w lekką spodniczkę i gorsecik, przychodziła to po jedną to po drugą flaszkę i alabastrowem ramieniem zdawała się ćmić świetne barwy jakie dobywała z szafy. Co jednak z niemi poczynała, tego mój ojciec nie mógł odgadnąć, nie miał zaś zwyczaju nigdy o nic się pytać, tak że wolał raczej pozostać w niewiadomości.
Pewnego dnia panna Cimiento usiadła w oknie i zaczęła pisać. Atrament był zupełnie gęstym; dolała doń wody i tak go rozrzedziła że nie mógł na nic jej się przydać. Mój ojciec idąc za popędem wrodzonego mu uczucia grzeczności, napełnił flaszkę najlepszym swoim atramentem i posłał ją sąsiadce. Służąca natomiast wraz z podziękowaniem przyniosła mu pudełko papierowe, zawierające dwanaście lasek laku rozmaitej barwy, każdą laskę zdobiły napisy lub godła nader misternie wykończone.
Mój ojciec nareszcie dowiedział się czem trudniła się panna Cimiento. Praca ta podobna do jego, była niejako ostatecznem dopełnieniem zatrudnienia jakiemu się oddawał. Wydoskonalenie fabrykacyi laku, według zdania prawdziwych znawców, wyżej jeszcze było doprowadzonem aniżeli atramentu. Mój ojciec zdjęty podziwieniem, wystrzygł natychmiast kopertę, podpisał ją najczarniejszym swoim atramentem i zapieczętował nowym lakiem. Pieczęć odbiła się wyśmienicie. Położył kopertę na stole i długo się w nią wpatrywał.
Wieczorem poszedł do księgarza Moreno, gdzie zastał jakiegoś nieznajomego mu człowieka, który przyniósł podobne pudełko z tyląż laskami laku. Obecni wzięli się do probowania i nie mogli dość wychwalić doskonałości wyrobu. Mój ojciec przepędził tam cały wieczór, w nocy zaś marzył tylko o laku.
Nazajutrz z rana, oddał sąsiadom zwykłe pozdrowienie, wymówił to samo słowo, chciał nawet więcej powiedzieć, otworzył usta ale nic nie rzekł i odszedł do swego pokoju, wszelako tak siadał żeby mógł dokładnie widzieć co się działo u panny Cimiento. Służąca okurzała sprzęty, piękna zaś siostrzenica za pomocą powiększającego szkła, śledziła najlżejszych źdźiebeł pyłu i pilnie je zdejmowała. Mój ojciec niesłychanie przywiązany do porządku, widząc to same upodobanie w sąsiadce, powziął ku niej szczególniejszy szacunek.
Mówiłem wam że mój ojciec zajmował się także zwijaniem cygar i rachowaniem przechodzących lub dachówek pałacu księcia Alby, wszelako odtąd nie poświęcał już, jak przed tem, całych godzin tej rozrywce, zaledwie kilka minut przy niem wysiedział, gdyż potężny urok ciągnął go bezustannie do balkonu wychodzącego na małą uliczkę.
Busqueros, pierwszy spostrzegł tę zmianę i przy mnie nie raz zaręczał, że niezadługo Don Phelippe Avadoro wróci do swego nazwiska i pozbędzie się przydomku: del Tintero largo. Jakkolwiek mało znałem się na interesach, wszelako domyśliłem się że małżeństwo mego ojca w żadnym wypadku nie mogło być dla mnie korzystnem, znowu więc pobiegłem do ciotki Dalanosy zaklinając ją aby koniecznie starała się złemu zapobiedz. Ciotka moja, szczerze się tą wieścią zmartwiła, powtórnie więc udała się do wuja Santeza; ale Teatyn odpowiedział że małżeństwo było sakramentem boskim na który nie miał prawa nastawania, że jednak będzie czuwał aby mi w niczem krzywdy nie wyrządzono.
Kawaler Toledo oddawna wyjechał już był na Maltę, tak więc bezwładnie musiałem patrzyć się na wszystko a czasami nawet i działać, gdyż Burqueros posyłał mnie z listami do swoich krewnych, sam bowiem nigdy u nich nie bywał. W ogóle pani Cimiento sama nigdy nie wychodziła i nikogo u siebie nie przyjmowała.
Mój ojciec z swojej strony co raz rzadziej wychodził z domu. Nigdy dawniej nie byłby chętnie wyrzekł się swego teatru Santa-Cruz, ani też zmienił wyznaczonego na każdy dzień postępowania, teraz jednak korzystał z najlżejszego kataru lub przeziębienia i kamieniem siedział w domu. Wtedy nie odchodził od okna wychodzącego na małą uliczkę i przypatrywał się, jak panna Cimiento ustawiała flaszki lub laski laku. Widok dwóch śnieżnych ramion ciągle migających mu przed oczyma, zapalił jego wyobraźnię tak, że nie mógł o czem innem myśleć.
Wkrótce nowy przedmiot podniecił jego ciekawość. Był to kociołek dość podobny do tego w jakim przyprawiał swój atrament, ale daleko mniejszy i postawiony na żelaznym trójnogu. Lampa paląca się pod nim utrzymywała ciągle umiarkowane ciepło. Niebawem przybyły dwa takie same kociołki. Nazajutrz mój ojciec wyszedłszy na balkon i powiedziawszy agour, otworzył usta chcąc zapytać się co znaczyły te kociołki, ale ponieważ nie miał zwyczaju mówienia, nic przeto nie rzekł i odszedł do siebie.
Wieczorem, mój ojciec poszedł do księgarza Moreno. Zastał tam jakiegoś urzędnika z ministeryum skarbu, który trzymał pod pachą ogólne sprawozdanie z rachunków kassy. Niektóre kolumny nakreślone były atramentem czerwonym, tytuły niebieskim, linije zaś zielonym. Urzędnik dowodził że sam posiadał tajemnicę przyprawiania podobnych atramentów i że nikt w mieście nie był w stanie poszczycenia się podobnemi.
Na te słowa, jakiś nieznajomy obrócił się do mego ojca i rzekł: «Señor Avadoro, ty który tak wyśmienicie fabrykujesz czarny atrament, miałżebyś nie znać sposobów przyprawiania kolorowego?» Mój ojciec nie lubił gdy go o co pytano i z łatwością się mieszał. Otworzył jednak usta aby odpowiedzieć, ale nic nie rzekł. Na szczęście sąsiadki tego samego dnia przysłały mu w podarunku trzy flaszki różnokolorowego atramentu, pobiegł więc czemprędzej do siebie i przyniósł je do Morena. Obecni nie mogli dość wydziwić się doskonałości atramentów, urzędnik zaś prosił o pozwolenie wzięcia kilku próbek do domu. Mój ojciec osypany pochwałami, skrycie oddawał całą sławę pannie Cimiento, której dotąd nazwiska jeszcze nie znał. Powróciwszy do siebie otworzył swoją książkę z przepisami i znalazł dwa na niebieski, trzy na zielony i siedm na czerwony. Tyle na raz przepisów pomieszało mu się w głowie, nie umiał zebrać dwóch myśli, piękne tylko ramiona sąsiadki żywo malowały się przed jego wyobraźnią. Położył się spać, ale obraz czarującej nieznajomej zasnąć mu nawet nie dozwolił.
Nazajutrz z rana mój ojciec pozdrowił obie sąsiadki i nieodmiennie postanowił dowiedzieć się o ich nazwisku, otworzył więc usta aby je zapytać, ale znowu nic nie rzekł i wrócił do swego pokoju. Następnie wyszedł na balkon od ulicy Toledo i spostrzegł człowieka dość przyzwoicie ubranego, trzymającego w ręku czarną butelkę. Zrozumiał że to był jakiś żądający atramentu, zamieszał więc w kotle aby mu dać jak najczarniejszego. Kurek od kotła znajdował się u spodu w jednej trzeciej wysokości, tak że męty zawsze zostawały na spodzie. Nieznajomy wszedł i ojciec mój napełnił mu jego butelkę; ale człowiek ten zamiast odejścia, postawił butelkę na stole, usiadł i prosił o pozwolenie wypalenia cygara. Mój ojciec chciał coś odpowiedzieć, ale nic nie rzekł, nieznajomy dobył z kieszeni cygara i zapalił u lampy stojącej na stole.
Nieznajomy ten był to znany wam oddawna niegodziwy Busqueros. «Señor Avadoro — rzekł do mego ojca — zajmujesz się wyrabianiem płynu który nie mało zaszkodził ludzkości. Ileż to spisków, zdrad, podstępów, złych książek, wyszło na świat za pośrednictwem atramentu, że już nie wspomnę o bilecikach miłosnych i sprzysiężeniach na szczęście i honor małżonków. Jakież twoje zdanie w tym względzie, Señor Avadoro? Nie odpowiadasz? w ogóle bowiem przyzwyczaiłeś się do milczenia. Mniejsza o to, jeżeli ty nic nie mówisz ja za to mówię za dwóch, jestto znowu mój zwyczaj. Tymczasem, Señor Avadoro, racz usiąść tu przy mnie, na tem oto krześle, wytłumaczę ci po krótce moją myśl. Utrzymuję, że z tej butelki atramentu wyjdzie.....» To mówiąc Busqueros popchnął butelkę i atrament wylał się na kolana mego ojca który w milczeniu pośpieszył obetrzeć się i przemienić suknie. Wróciwszy zastał Busquera z kapeluszem w ręku chcącego z nim się pożegnać. Mój ojciec uszczęśliwiony że go się pozbędzie, otworzył mu drzwi. W istocie Busqueros wyszedł ale po chwili wrócił: «Przepraszam cię Señor Avadoro — rzekł — ale zapomnieliśmy oba że w butelce nic nie ma, wszelako nie zadawaj sobie trudu, ja sam potrafię ją napełnić.» Busqueros wziął lejek wsadził do butelki i odkręcił kurek. Gdy butelka była pełną, mój ojciec znowu poszedł otworzyć mu drzwi. Don Roque wyniósł się czem przędzej, gdy wtem nagle mój ojciec spostrzegł że kurek był odkręcony i atrament lał się na pokój. W najwyższej rozpaczy pobiegł zakręcić kurek. W tej chwili Busqueros jeszcze powrócił i udając że nie spostrzega szkody jaką wyrządził, rozwalił się na tem samem krześle, dobył cygara z kieszeni i zapalił u lampy.
«Prawdaż to Señor Avadoro — rzekł do mego ojca — że miałeś syna który utonął w tym kotle. Gdyby biedak był umiał pływać, byłby niezawodnie się wyratował. Gdzież to Señor nabyłeś ten kocioł? jestem pewien że w Toledo. Doskonała glina, w takiej samej gotują saletrę. Twarda jak kamień, pozwól sprobuję wiosłem.» Mój ojciec chciał przeszkodzić próbie, ale Busqueros uderzył w kocioł który rozbił w kawałki. Atrament, strumieniem wytrysnął, zalał mego ojca i wszystko co się znajdowało w pokoju, nie wyłączając nawet Busquera którego także mocno obryzgał.
Mój ojciec który rzadko kiedy otwierał usta, tym razem jednak zaczął krzyczeć na całe gardło. Sąsiadki pokazały się na balkonie. «Ach, zacne panie — zawołał Busqueros — stał nam się straszny wypadek, wielki kocioł stłukł się i cały pokój zalał atramentem. Señor Tintero nie wie gdzie się podzieć. Zlitujcie się nad nami i przyjmijcie nas do waszego mieszkania.» Sąsiadki zdały się zgadzać z radością, i mój ojciec pomimo swego pomieszania, doznał pewnej rozkoszy, dowiedziawszy się że zbliży się do pięknej nieznajomej, która z daleka wyciągała do niego snieżne ramiona i uśmiechała się ze szczególniejszym wdziękiem.
Busqueros zarzucił memu ojcu płaszcz na plecy i wepchnął go do domu pani Cimiento. Zaledwie tam wszedł gdy odebrał nieprzyjemne poselstwo. Kupiec bławatów który miał sklep pod jego mieszkaniem, przybył z doniesieniem że atrament przeciekł na jego towary i że posłał po urzędników sądowych dla opisania szkody. Gospodarz domu uprzedził go zarazem że dłużej nie ścierpi go w swojej posiadłości.
Mój ojciec wypędzony ze swego mieszkania i skąpany w atramencie, przybrał postać dziwnie nieszczęśliwą. «Nie potrzebujesz martwić się Señor Avadoro — rzekł mu Busqueros — te panie mają w podwórzu obszerne mieszkanie, którego wcale nie potrzebują, każę natychmiast do niego przenieść twoje rzeczy. Będzie ci tu bardzo wygodnie, znajdziesz podostatkiem atramentu czerwonego, niebieskiego, zielonego, daleko lepszego aniżeli był twój czarny. Wszelako radzę ci abyś przez jakiś czas nie wychodził z domu, gdybyś bowiem poszedł do Morena, każdy kazał by ci opowiadać przygodę o stłuczonym kotle a wiem że nie lubisz wiele mówić. Spojrzyj się, oto wszyscy madryccy próżniacy, oglądają już w twojem mieszkaniu powódź atramentu, jutro w całem mieście nie będą o czem innem mówić.
Mój ojciec był jeszcze niewymownie zmieszanym, gdy jedno ponętne wejrzenie panny Cimiento wróciło mu odwagę, poszedł więc rozgościć się w nowem swojem mieszkaniu. Niedługo w niem sam zostawał, panna Cimiento przyszła do niego i powiedziała mu że naradziwszy się z matką, postanowiły oddać mu quarto principale, to jest mieszkanie wychodzące na ulicę. Mój ojciec który z upodobaniem liczył przechodzących lub dachówki pałacu księcia Alby, z ochotą przystał na zamianę. Proszono go o pozwolenie zostawienia kolorowych atramentów na dawnem miejscu. Mój ojciec kiwnięciem głowy wyraził swoje zadowolenie. Kociołki stały w środkowym pokoju; panna Cimiento przychodziła, wychodziła, brała farby nie mówiąc ani słowa, tak że w całym domu panowało jak najgłębsze milczenie. Mój ojciec nigdy nie był równie szczęśliwym. Tak przeszło ośm dni. Dziewiątego Busqueros odwiedził mego ojca i rzekł mu: «Señor Avadoro, przychodzę donieść ci o pomyślnem spełnieniu życzeń o których marzyłeś, ale których dotąd nieodważyłeś się wypowiedzieć. Wzruszyłeś serce panny Cimiento, otrzymasz jej rękę; ale musisz wprzódy podpisać ten papier, który z sobą przynoszę, jeżeli chcesz ażeby w niedzielę ogłoszono zapowiedzi.»
Mój ojciec niesłychanie zdziwiony, chciał odpowiedzieć, ale Busqueros nie dał mu na to czasu i dodał: «Señor Avadoro, przyszłe twoje małżeństwo dla nikogo nie jest tajemnicą. Cały Madryt o nim tylko mówi. Jeżeli masz zamiar je opóźnić, krewni panny Cimiento zbierą się u mnie, wtedy przyjdziesz i sam wyłożysz im powody zwłoki. Jestto postępowanie którego żadnym sposobem nie możesz uniknąć.»
Mój ojciec osłupiał na myśl, że będzie musiał odpowiadać przed całą rodziną, chciał coś powiedzieć, ale Don Roque znowu mu przerwał i rzekł: «Pojmuję cię, rozumiem zupełnie, chcesz zapewnić się o twojem szczęściu z ust samej panny Cimiento. Właśnie i ona nadchodzi; zostawiam was samych.»
Panna Cimiento weszła cała zmieszana, nie śmiąc podnieść oczu na mego ojca; wzięła kilka farb i zaczęła je mieszać w milczeniu. Bojaźń jej podniosła odwagę w Don Phelipie, wlepił w nią oczy i nie mógł już oderwać. Tym razem zupełnie inaczej na nią się zapatrywał.
Busqueros zostawił był na stole papiery potrzebne do ogłoszenia zapowiedzi. Panna Cimiento zbliżyła się drżąc, wzięła, przeczytała, poczem zasłoniła oczy dłonią i uroniła kilka łez. Mój ojciec, od śmierci swojej małżonki, ani sam nigdy nie płakał ani też nie dał nikomu przyczyny do płaczu. Łzy przez niego spowodowane tem bardziej go wzruszyły że nie mógł dokładnie odgadnąć ich przyczyny. Rozmyślał więc: czyli panna Cimiento płakała z zadowolenia z tego papieru, lub też dla braku podpisu? czyli chciała zaślubić go lub nie? Jednakowoż ciągle płakała. Zbyt okrutnem byłoby pozwolić jej dalej płakać, chcąc zaś aby się wytłumaczyła, należało wdać się z nią w rozmowę, mój ojciec przeto wziął pióro, podpisał papier i odszedł. Panna Cimiento wróciła do środkowego pokoju o zwykłej godzinie, pocałowała mego ojca w rękę nie mówiąc ani słowa i zajęła się fabrykacyą laku niebieskiego. Mój ojciec tymczasem palił cygaro i liczył dachówki pałacu księcia Alby. W południe, przyszedł Fra Hieronimo Santez i przyniósł z sobą kontrakt ślubny w którym niezapomniano o mnie. Mój ojciec podpisał go, panna Cimiento także go podpisała, pocałowała mego ojca w rękę i wróciła w milczeniu do swego laku.
Od chwili roztłuczenia wielkiego kotła, mój ojciec nie śmiał już pokazywać się w teatrze a tem mniej u księgarza Moreno. Ostatnia ta przyjaźń zaczynała go już nudzić. Trzy dni upłynęły od podpisania kontraktu. Busqueros przyszedł namawiać mego ojca aby wyjechał z nim na przechadzkę. Mój ojciec dał się nakłonić i pojechali na drugą stronę Manzanaresu. Niebawem stanęli przed małym kościołkiem Franciszkanów. Don Roque wysadził mego ojca, weszli do kościołka i zastali pannę Cimiento, która już na nich oczekiwała. Mój ojciec otworzył usta chcąc powiedzieć że myślał iż wyjechał tylko dla odetchnięcia świeżem powietrzem, ale nic nie rzekł, wziął pannę Cimiento za rękę i zaprowadził ją do ołtarza.
Wychodząc z kościoła, nowożeńcy wsiedli do wspaniałego powozu i wrócili do Madrytu do pięknego domu gdzie czekał ich świetny bal. Pani Avadoro rozpoczęła go z jakimś młodzieńcem nader przyjemnej postaci. Tańczyli fandango z powszechnem zadowoleniem obecnych i rzęsistemi oklaskami. Mój ojciec napróżno szukał w swojej małżonce tej cichej i potulnej dziewczyny, która całowała go w rękę z uczuciem tak głębokiej pokory. Zamiast tego z nieopisanem zadziwieniem spostrzegał kobietę żywą, roztargnioną i z upodobaniem oddającą się zgiełkowej rozrywce, wreszcie do nikogo się nie odzywał, nikt go o nic nie pytał i milczenie to było jedyną jego pociechą.
Zastawiono mięsa na zimno i chłodniki, następnie mój ojciec zmorzony snem odważył się zapytać, czyli nie byłaby już pora wracać do domu? Odpowiedziano mu że znajdował się we własnem mieszkaniu, dom ten albowiem stanowił część posagu jego żony. Kazał sobie pokazać sypialny pokój i legł na spoczynek.
Nazajutrz Don Roque rozbudził nowożeńców. «Señor, kochany mój kuzynie — rzekł do mego ojca — tak cię nazywam, albowiem żona twoja jest najbliższą krewną jaką mam na ziemi. Matka jej pochodzi z rodziny Busquerów z Leonu, którzy należą do młodszej linji Busquerów kastylijskich. Dotychczas nie chciałem ci wspominać o twoich interesach, ale odtąd zamierzam zająć się niemi więcej niż memi własnemi, prawdę bowiem mówiąc, nie mam żadnych własnych interesów. Co się tyczy twego majątku, Señor Avadoro, wywiedziałem się dokładnie o twoich przychodach i o sposobie jakim je od szesnastu lat przeżywasz. Oto są papiery objaśniające stan twego mienia. Żeniąc się po raz pierwszy, miałeś cztery tysiące pistolów rocznego dochodu, którego między nami mówiąc nie umiałeś wydać. Brałeś dla siebie sześćset pistolów, dwieście zaś przeznaczałeś na wychowanie twego syna. Zostawało ci więc trzy tysiące dwieście pistolów które umieszczałeś na banku Grimios, procent zaś od nich oddawałeś Teatynowi Hieronimo na miłosierne uczynki. Bynajmniej cię w tem nie ganię, ale na uczciwość, żal mi teraz ubogich, będą bowiem musieli obejść się bez twego wsparcia.
Naprzód, my sami potrafimy wydać twoje cztery tysiące pistolów rocznego dochodu, co zaś do pięćdziesięciu jeden tysięcy dwustu, złożonych na banku Gremios, oto jest sposób jakim niemi rozporządzimy: Za ten dom, ośmnaście tysięcy pistolów, jest to wiele, wyznaję ale sprzedawca jest moim krewnym, moi zaś krewni są twoimi Señor Avadoro. Naszyjnik i kolczyki jakie pani Avadoro wczoraj miała na sobie, warte są między braćmi ośm tysięcy pistolów, położymy dziesięć, później przyczynę ci wytłumaczę. Zostaje nam jeszcze dwadzieścia trzy tysiące dwieście pistolów. Przeklęty Teatyn zachował piętnaście tysięcy dla twego łotra syna, w razie gdyby się ten kiedy wynalazł. Pięć tysięcy na uporządkowanie twego domu, nie jest to zbyt wiele, gdyż szczerze mówiąc, wyprawa twojej żony składa się z sześciu koszul i tyluż par pończoch. Powiesz mi że z tej mamony zostaje ci jeszcze trzy tysiące dwieście pistolów z któremi sam nie wiesz co począć. Ażeby wydźwignąć cię z kłopotu, pożyczam je u ciebie na procent o który się już ułożymy. Oto jest Señor Avadoro pełnomocnictwo, racz je podpisać.»
Mój ojciec nie mógł odetchnąć z podziwienia jakie mu sprawiła ta mowa Busquera, otworzył usta aby mu odpowiedzieć ale niewiedząc jak zacząć, odwrócił się do ściany i nacisnął szlafmycę na oczy.
«Mniejsza o to — rzekł Busqueros — nie pierwszym jesteś który chciał uciec przedemną w swoją szlafmycę i udawać że spi. Znam się na tych wybiegach. Na szczęście mam także moją szlafmycę w kieszeni, położę się na kanapie, prześpiemy się oba i gdy obudzimy się, powrócim znowu do naszego pełnomocnictwa. W przeciwnym razie, zbierzemy moich i twoich krewnych i zobaczymy czyli ta rzecz nie da się inaczej ułożyć.»
Mój ojciec z głową zagłębioną między poduszkami, zaczął rozmyślać nad swojem położeniem i środkami za pomocą których mógłby osiągnąć spokojność. Pojął że zostawiając żonie wszelką wolność, może zdoła wrócić do dawnego sposobu życia, będzie mógł chodzić na teatr, do księgarza Moreno a nawet oddawać się rozkoszy wyrabiania atramentu. Pocieszony nieco tą myślą, otworzył oczy i dał znak że podpisze pełnomocnictwo.
W istocie podpisał i chciał wstać z łóżka. «Wstrzymaj się Señor Avadoro — rzekł mu Busqueros — za nim wstaniesz powinieneś ułożyć sobie co będziesz przez cały dzień porabiał. Ja ci w tem dopomogę i spodziewam się że będziesz zadowolonym z planu jaki ci podam, tem bardziej że dzień ten rozpocznie pasmo równie przyjemnych jak rozmaitych zatrudnień. Naprzód, przynoszę ci tu piękny ubiór na konia; dzielny rumak czeka na ciebie u bramy, przejedziemy się po Prado, dokąd i pani Avadoro niebawem przybędzie w karecie. Przekonasz się Señor Don Phelipe, że małżonka twoja ma w mieście znakomitych przyjacioł, którzy także będą twoimi. Wprawdzie od niejakiego czasu ostygli nieco dla niej, ale teraz widząc ją połączoną z człowiekiem równie zacnym jak ty, zaręczam że wszyscy powrócą. Powtarzam ci, pierwsi dostojnicy dworu będą cię szukali, uprzedzali, ściskali, co mówię dusili w namiętnych uściskach przyjaźni!»
Na te słowa mój ojciec zemdlał, albo też raczej wpadł w stan zdrętwienia blizki letargu. Busqueros nic tego nie spostrzegł i tak dalej mówił: «Niektórzy z tych panów uczynią ci zaszczyt zaproszenia się na twoje obiady. Tak jest Señor Avadoro, uczynią ci ten zaszczyt i tu dopiero czekam na ciebie. Przekonasz się jak twoja żona umie przyjmować gości. Do stu bomb i kartaczów, nie poznasz skromnej fabrykantki laku. Nic mi na to nie odpowiadasz Señor Avadoro? masz słuszność że nie przerywasz. Tak naprzykład lubisz komedyę hiszpańską, ale ja założę się że nigdy nie byłeś na operze włoskiej, nad którą cały dwór się zachwyca. Dobrze więc, dziś wieczorem pójdziesz na operę i zgadnij do czyjej loży? do Don Fernanda de Thaz wielkiego koniuszego, ani mniej ani więcej. Ztamtąd udamy się na bal do tegoż pana, gdzie spotkasz całe dworskie towarzystwo. Wszyscy będą z tobą rozmawiać, przygotuj się na odpowiedzi.»
Zaledwie mój ojciec zaczął wracać do zmysłów, gdy nagle dowiedział się że będzie musiał odpowiadać całemu dworowi. Zimny pot wystąpił mu na czoło, ramiona zdrętwiały, szyja się skurczyła, głowa opadła mu na poduszki, wytrzeszczył okropnie oczy, z piersi wydzierały mu się gwałtowne westchnienia, słowem dostał konwulsyi. Busqueros spostrzegł nareszcie jaki skutek wzięła jego mowa, zawołał na pomoc, sam udał się do Prado, gdzie moja macocha wkrótce za nim pospieszyła.
Mój ojciec wpadł w powtórny stan odrętwienia. Przyszedłszy do sił, nie poznawał nikogo, wyjąwszy żonę i Busquera. Skoro ich spostrzegał, wściekłość malowała się w jego rysach, z resztą był spokojnym, milczał i niechciał wstać z łóżka. Gdy czasami musiał powstać na chwilę, zdawał się być zziębniętym i trząsł się przez pół godziny. Wkrótce symptomata pogorszyły się. Chory nie mógł przyjmować żadnego pożywienia, żył tylko klejkiem i rosołem. Spazm konwulsyjny ściskał mu gardło, język opuchł i zesztywniał, oczy zeszkliły się i zimny pot ciągle występował mu na skórę.
Wszedłem do jego domu przebrany za służącego i zdjęty smutkiem, poglądałem na postęp choroby. Moja ciotka Dalanosa, którą przypuściłem do tajemnicy, czuwała przy nim, ale chory niepoznawał jej: co zaś do mojej macochy, widocznem było że obecność jej wielce mu szkodziła, tak że Fra Hieronimo namówił ją aby wyjechała na prowincyą, dokąd i Busqueros za nią pospieszył.
Wymyśliłem ostatni środek który mógł wyciągnąć mego ojca z nieszczęśliwego stanu i który w istocie powiódł się na chwilę. Pewnego dnia Don Phelipe ujrzał przez otwarte drzwi w drugim pokoju, kocioł zupełnie podobny do tego jakiego dawniej używał do przyprawiania atramentu; obok stał stolik z różnemi flaszkami i wagami do odmierzania przypraw. Cicha wesołość wybiegła na lica mego ojca, wstał, zbliżył się do stolika, zażądał krzesła, ale ponieważ był bardzo osłabionym, kto inny zatem musiał zająć się fabrykacyą której mój ojciec bacznie się przyglądał. Nazajutrz mógł już sam rękę przyłożyć, następnego dnia stan jego znacznie się polepszył, ale w kilka dni potem pojawiła się gorączka zupełnie obca dotychczasowej chorobie. Symptomata wcale nie były gwałtowne, wszelako chory tak upadł na siłach że nie mógł znieść najmniejszego poruszenia. Zgasł, nie poznawszy mnie nawet, chociaż wszelkiemi sposobami usiłowano przypomnieć mnie jego pamięci. Tak umarł człowiek który nie przyniósł z sobą na świat tego stopnia sił moralnych i fizycznych, jaki mógł był mu nadać potrzebną na męża dzielność. Instynkt że tak powiem, skłonił go do wybrania pewnego rodzaju życia zastosowanego do jego zdolności. Zginął, gdy go chciano rzucić w życie czynu.
Czas już abym powrócił do własnych przygód. Skończyły się nareszcie dwa lata mojej pokuty. Trybunał inkwizycyi pozwolił mi wrócić do własnego nazwiska pod warunkiem, że odbędę wyprawę na galerach maltańskich. Z radością przyjąłem ten rozkaz, spodziewając się że spotkam komandora Toledo już nie jako służący, ale prawie jako równy.
Oporządziłem się zbytkownie, przymierzając suknie u ciotki Dalanosy, która umierała z zachwycenia. Wyjechałem o wschodzie słońca ażeby ukryć przed ciekawymi moją przemianę. Wsiadłem na okręt w Barcellonie i po krótkiej podróży przybyłem do Malty. Spotkanie moje z kawalerem sprawiło mi większą przyjemność aniżeli się spodziewałem. Toledo, zapewnił mnie że nigdy nie dał się omamić memu przebraniu i że zamierzał mi swoją przyjaźń jak tylko powrócę do pierwotnego stanu. Kawaler dowodził główną galerą, wziął mnie więc na swój pokład i krążyliśmy po morzu przez cztery miesiące nie zaszkodziwszy wiele Barbareskom, którzy na lekkich statkach łatwo przed nami umykali.
Tu kończy się historya moich lat dziecięcych. Opowiedziałem wam ją ze wszelkiemi szczegółami gdyż dotąd są one przytomne mojej pamięci. Zdaje mi się że widzę przed sobą cele rektora Teatynów z Burgos, surową postać ojca Sanudo; zdaje mi się że zajadam kasztany pod przysionkiem kościoła ś. Rocha i wyciągam ręce do szlachetnego Toleda. Nie opowiem wam z równą dokładnością przygód mojej młodości. Ile razy przenoszę się wyobraźnią w te najświetniejsze czasy mego życia, widzę tylko zgiełk rozmaitych namiętności i pomięszaną wrzawę burz. Głębokie zapomnienie ukrywa przedemną uczucia jakie napełniały moją duszę i unosiły ją chwilowem szczęściem. Spostrzegam wprawdzie promyki wzajemnej miłości przedzierające się do mnie przez mgłę minionych dni, ale plączą się przedmioty tej miłości i widzę tylko pogmatwane obrazy pięknych rozczulonych kobiet, wesołych dziewcząt zarzucających mi na szyję śnieżne ramiona, widzę nawet jak posępne ochmistrzynie nie mogąc oprzeć się tak wzruszającemu widokowi, łączą kochanków którychby nazawsze powinne były rozdzielić. Widzę upragnioną lampę dającą mi znak z okna, tajemne schodki prowadzące mnie do skrytych drzwi. Chwile te, to rozkosz w całej potędze. Czwarta godzina bije, zaczyna dnieć, trzeba się rozstać, ach i rozstanie ma także swoją słodycz. Mniemam że od jednego końca świata do drugiego, historya miłostek wszędzie jest jednakową. Opowiadanie moich mogłoby nie być dla was zbyt zajmującem, ale sądzę że radzi posłuchacie historyi pierwszych moich uczuć. Szczegóły ich są zadziwiające, mogłbym nawet poczytać je za cudowne. Dziś jednak już jest późno, muszę jeszcze pomyślić o sprawach mojej hordy, pozwólcie więc abym dalszy ciąg odłożył na jutro. —

KONIEC TOMU PIĄTEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.