Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień pięćdziesiąty piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 55. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY.

Zebraliśmy się o zwykłej godzinie i cygan mając czas wolny tak dalej zaczął mówić:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Następnego roku, kawaler Toledo objął główne dowództwo nad galerami, brat zaś jego przysłał mu na wydatki sześćkroćstotysięcy piastrów. Zakon miał w ówczas sześć galer, do których Toledo dwie, własnym kosztem uzbroił. Kawalerów zebrało się sześciuset. Była to najpierwsza młodzież Europy. Naówczas zaczynano we Francyi dawać wojsku mundury, co dotąd nie było jeszcze w zwyczaju. Toledo dał nam mundur przez pół francuzki i hiszpański. Nosiliśmy purpurowy kaftan, czarną zbroję z krzyżem maltańskim na piersiach, kryzę i kapelusz hiszpański. Ubiór ten dziwnie pięknie przypadał nam do twarzy, gdzie tylko przybijaliśmy kobiety nie odchodziły od okien, ochmistrzynie zaś biegały z miłosnemi bilecikami, które często przez omyłkę oddawały komu innemu. Zamiany takowe stawały się powodem najzabawniejszych wydarzeń. Przybijaliśmy do wszystkich portów śródziemnego morza i wszędzie nowe uroczystości nas oczekiwały. Pośród tych rozrywek zacząłem dwudziesty rok życia, Toledo miał dziesięć lat więcej. Wielki mistrz ozdobił go wielkim krzyżem i nadał mu godność przeora Kastylji. Opuścił Maltę okryty nowemi zaszczytami i namówił mnie, abym towarzyszył mu w podróży po Włoszech. Wsiedliśmy na okręt i szczęśliwie przybyliśmy do Neapolu. Nie tak prędko bylibyśmy wyjechali, gdyby powabny Toledo był tak łatwym do zatrzymania, jak łatwo dawał się chwytać w sieci pięknych kobiet; ale przyjaciel mój, w wysokim stopniu posiadał sztukę porzucania kochanek, nie zrywając przeto z niemi dobrych stosunków. Opuścił więc miłostki neapolitańskie dla przyjęcia nowych więzów kolejno w Florencyi, Medyolanie, Wenecyi, Genui, tak że dopiero następnego roku przybyliśmy do Madrytu. Pierwszych dni, Toledo poszedł przedstawić się królowi, następnie pokazać w Prado. Wziął najpiękniejszego konia ze stajni brata swego księcia Lerny, kazał osiodłać dla mnie drugiego niemniej pięknego i pojechaliśmy zmieszać się z czeredą toczęcą przy drzwiczkach kobiecych powozów.
Przepyszny pojazd zwrócił naszą uwagę. Była to otwarta kareta w której siedziały dwie kobiety w napół żałobnym stroju. Toledo poznał dumną księżnę Davila i podjechał aby się z nią przywitać; druga kobieta odwróciła się, nieznał jej wcale i zdawał się być oczarowanym jej pięknością.
Nieznajomą tą, była ta sama księżna Medina Sidonia, która tylko co była porzuciła swoje schronienie i wracała do świata. Poznała dawnego swego niewolnika i skrycie położyła palec na ustach, dając znak abym nie wydał jej tajemnicy. Następnie obróciła piękne swe oczy na Toledo, który przybrał postać poważną i bojaźliwą jakiej w nim dotąd nie widziałem przy żadnej kobiecie. Księżna Sidonia oświadczyła że nie wejdzie już w powtórne związki, księżniczka Davila zaś że nigdy nie pójdzie za mąż. Do tak nieodmiennie obranych postanowień, kawaler maltański właśnie w sam czas przybywał. Obie damy nader mile przyjęły Toleda który z wdzięcznością podziękował za ich łaskę, księżna Sidonia zaś udając że mnie po raz pierwszy widzi, potrafiła zwrócić na mnie uwagę swej przyjaciołki. Tym sposobem utworzyliśmy dwie pary, które ciągle spotykały się pośród wszystkich uroczystości Madrytu. Toledo kochany po setny raz w życiu, ja zaś zakochany po raz pierwszy. Starałem się składać hołdy pełne poszanowania u stóp księżniczki Davila. Za nim jednak przystąpię do opowiedzenia wam moich stosunków z tą damą, muszę uwiadomić was o położeniu w jakiem naówczas się znajdowała.
Książe Davila, ojciec jej, umarł podczas naszego pobytu na Malcie. Śmierć człowieka chciwego zaszczytów zawsze wielkie na ludziach wywiera wrażenie. Jestto upadek który zawsze, jeżeli ich nie wzrusza, to przynajmniej zadziwia. Pamiętano w Madrycie infantkę Beatę i tajemny jej związek z księciem. Zaczęto wspominać o synu na którym miały spoczywać dalsze losy tej rodziny. Spodziewano się że testament nieboszczyka objaśni tę tajemnicę, ale spełzły powszechne oczekiwania, testament niczego nie objaśniał. Dwór milczał, tymczasem zaś dumna księżniczka Davila weszła w świat, wynioślejsza, bardziej gardząca zalotnikami i stanem małżeńskim, niż kiedykolwiek.
Chociaż urodziłem się z uczciwej szlacheckiej rodziny, atoli w pojęciach hiszpańskich nie mogła istnieć żadna równość między mną a księżniczką, do której mogłem tylko zbliżyć się jako młody człowiek szukający jej opieki dla wyrobienia sobie losu. Toledo, był niejako rycerzem pięknej Sidonji, ja zaś niby koniuszym jej przyjaciołki. Służba ta niemiała dla mnie nic nieprzyjemnego, mogłem nie zdradzając mojej namiętności uprzedzać wszelkie chęci zachwycającej Manueli, wypełniać jej rozkazy, słowem wyłącznie poświęcić się na jej usługi. Tak, wiernie pilnując skinień mojej władczyni, strzegłem się aby żaden wyraz, rzut oczu lub westchnienie nie wydały uczuć mego serca. Bojaźń ubliżenia jej i zakazu widywania, jaki łatwo mógł po tem nastąpić, dodawała mi siły do ukrycia mojej namiętności. Śród tego, księżna Sidonia o ile możności starała się podnieść mnie w oczach swej przyjaciołki, ale łaski jakie otrzymywała dla mnie, ograniczały się jedynie na kilku przyjaźnych uśmiechach wyrażających zimną przychylność.
Stan taki trwał przeszło przez rok. Widywałem księżniczkę w kościele, w Prado odbierałem jej rozkazy na cały dzień, ale nigdy noga moja nie postała w jej domu. Pewnego dnia, kazała przywołać mnie. Zastałem ją nad krosnami otoczoną orszakiem służebnic. Wskazawszy mi krzesło, przybrała postać niesłychanie dumną i rzekła: «Señor Avadoro, ubliżyłabym pamięci mych przodków, których krew płynie w moich żyłach, gdybym nie użyła całej wziętości mojej rodziny do wynagrodzenia przysług jakie codziennie mi wyświadczasz. Wuj mój książe Soriento, uczynił mi tęż samą uwagę i ofiaruje ci miejsce pułkownika w pułku jego nazwiska. Spodziewam się że nieodmówisz mu zaszczytu przyjęcia tej godności. Zastanów się.»
«Pani — odpowiedziałem — połączyłem moją przyszłość z losem kawalera Toledo i nie pragnę innych godności jak tych tylko, które on sam dla mnie otrzyma. Co zaś do przysług jakie mam szczęście codziennie waszej książęcej mości wyświadczać, najsłodszą dla mnie nagrodą będzie pozwolenie ich nie przerywania.» Księżniczka nic mi na to nie odrzekła, tylko lekkiem skinieniem głowy dała znak że mogłem odejść.
W tydzień potem, znowu przywołano mnie do dumnej księżniczki. Przyjęła mnie podobnie jak za pierwszym razem i rzekła: «Señor Avadoro, nie ścierpię abyś miał zwyciężyć w wspaniałości Davilów, Sorientów i wszystkich grandów należących do mojej rodziny. Mam zamiar ofiarowania ci innych warunków korzystnych dla twego szczęścia. Pewien szlachcic, którego rodzina oddawna jest z nami złączoną, zyskał znaczny majątek w Mexyku. Ma córkę jedynaczkę i daje jej milion posagu.»
Nie pozwoliłem dokończyć księżniczce tych słów, i powstawszy z niejakiem oburzeniem, odparłem: «Chociaż krew Davilów i Sorientów nie płynie w moich żyłach, serce jednak w jakiem bije, za wysoko jest umieszczonem aby milion mógł do niego dosięgnąć.»
Chciałem odejść ale księżniczka kazała mi pozostać, następnie oddaliła kobiety do drugiej komnaty, zostawując drzwi otwarte i rzekła: «Señor Avadoro, jedną tylko nagrodę mogę ci ofiarować, gorliwość twoja dla mego szczęścia pozwala mi spodziewać się że tej nieodmówisz. Idzie o oddanie mi ważnej przysługi.»
«W istocie — odrzekłem — jestto jedyna nagroda jaka by mnie uszczęśliwiła. Żadnej innej nie pragnę i przyjąć nie mogę.»
«Przybliż się — mówiła dalej księżniczka — nie chcę aby nas słyszano z drugiego pokoju. Avadoro, wiesz zapewne że mój ojciec potajemnie był małżonkiem infantki Beaty i być może że wspominano ci nawet jakoby miał z nią syna. Mój ojciec, sam tę pogłoskę rozpuścił, dla zbicia dworzan z prawdziwego toru. Tymczasem książe Davila zostawił córkę która żyje i wychowuje się w jednym z klasztorów niedaleko Madrytu. Ojciec mój, umierając, odkrył mi tajemnicę jej urodzenia o której ona sama nie wie. Uwiadomił mnie także o zamiarach jakie względem niej powziął, ale śmierć położyła koniec wszystkiemu. Niepodobnem byłoby odnowienie całej sieci chciwych zaszczytów intryg, jaką książe utkał dla dopięcia swoich celów. Zupełne uprawnienie mojej siostry, równie jest trudnem do otrzymania i pierwszy krok jakibyśmy przedsięwzięli mógłby za sobą pociągnąć zgubę tej nieszczęśliwej. Niedawno byłam u niej. Leonora jest to prosta, dobra i wesoła dziewczyna. Pokochałam ją z całego serca, ale ksieni tyle mi nagadała o jej nadzwyczajnem podobieństwie do mnie, że nie śmiałam więcej powrócić. Pomimo to oświadczyłam, że pragnę szczerze się nią opiekować i że jest ona jednym z owoców niezliczonych miłostek jakie mój ojciec miał w swojej młodości. Odtąd, doniesiono mi że dwór zaczął wypytywać się o nią w klasztorze; wieść ta napełniła mnie niespokojnością, postanowiłam więc sprowadzić ją do Madrytu.
«Posiadam na opuszczonej ulicy, która nawet nazywa się Retardo, niepozorny domek. Kazałam nająć dom naprzeciwko i proszę cię abyś w nim zamieszkał i czuwał nad skarbem jaki ci powierzam. Oto jest adress twego nowego pomieszkania, tu zaś list który oddasz ksieni Urszulinek z Peñonu. Weźmiesz z sobą czterech jezdnych i powóz z dwoma mułami. Ochmistrzyni przyjedzie z moją siostrą i będzie z nią mieszkała. We wszystkiem do niej się odwołasz, do domu zaś nie wolno ci wchodzić. Córka mego ojca i infantki niepowinna nawet dawać pozorów, mogących skazić jej sławę.» To powiedziawszy, księżniczka lekko skinęła głową; był to dla mnie znak odejścia. Opuściłem ją i udałem się naprzód do mego nowego mieszkania, które znalazłem wygodnem a nawet dość zbytkownie urządzonem. Zostawiłem w niem dwóch wiernych służących sam zaś zatrzymałem mieszkanie jakie zajmowałem u Toledo. Co zaś do domu pozostałego mi po moim ojcu, ten wynająłem za czterysta piastrów.
Widziałem także dom przeznaczony dla Leonory. Zastałem w nim dwie służące i starego sługę rodziny Davilów, który nie nosił liberyi. Dom, obficie i wytwornie zaopatrzonym był we wszystko czego potrzeba do dostatniego mieszczańskiego gospodarstwa. Nazajutrz, wziąłem z sobą czterech jezdnych, powóz i pośpieszyłem do klasztoru del Peñon. Wprowadzono mnie do klauzury gdzie ksieni już na mnie czekała. Przeczytała list, uśmiechnęła się i westchnęła. «Słodki Jezu — rzekła — ileż to grzechów popełnia się na świecie, jakże szczęśliwą jestem żem go raz już porzuciła. Naprzykład, mój zacny panie, panna po którą przyjeżdżasz, tak jest podobną do księżny Davila, ale tak, że dwa obrazy słodkiego Jezusa, nie mogą być bardziej do siebie podobne. Kto zaś jest ojcem tej młodej dziewczyny, nikt o tem nie wie. Nieboszczyk książe Davila, Panie świeć nad jego duszą...» Ksieni byłaby nigdy nie skończyła swej gadaniny, ale przedstawiłem jej że muszę jak najprędzej wypełnić dane mi polecenie, kiwnęła więc głową, dodała kilka «niestety i słodki Jezu,» poczem poszła pomówić z odźwierną.
Udałem się do fórty. Wkrótce wyszły dwie kobiety, zupełnie zasłonięte i wsiadły do powozu nie mówiąc ani słowa. Wskoczyłem na konia i podążyłem za niemi, równie nie odzywając się do nikogo. Przybywszy do Madrytu, wyprzedziłem nieco powóz i wysadziłem obie kobiety przy drzwiach domu. Sam nie wszedłem za niemi ale udałem się do mego mieszkania, zkąd widziałem jak moje podróżne w swojem się rozgaszczały. W istocie znalazłem wielkie podobieństwo między księżniczką a Leonorą, z tą jednak różnicą, że ostatnia miała płeć bielszą, włosy zupełnie jasne i była nieco otylszą. Tak przynajmniej zdawało mi się z mego okna, tem bardziej że Leonora ani na chwilę nie usiadła na miejscu, nie mogłem przeto dokładnie jej się przypatrzyć. Szczęśliwa że wydobyła się z klasztoru, cała oddawała się niepomiarkowanej radości. Obiegła dom od poddasza aż do piwnic, zachwycając się nad sprzętami gospodarskiemi, unosząc nad pięknością rynki lub kociołka. Zadawała tysięce pytań ochmistrzyni która niemogła za nią nadążyć, i zamknęła nareszcie żaluzye na klucz, tak że odtąd nic już nie widziałem.
Po południu, poszedłem do księżniczki i zdałem jej sprawę z moich czynności. Przyjęła mnie ze zwykłą zimną powagą. «Señor Avadoro — rzekła — Eleonora przeznaczoną jest na uszczęśliwienie kogo swoją ręką; według naszych obyczajów nie możesz u niej bywać chociażbyś sam miał zostać jej mężem, wszelako powiem ochmistrzyni aby otwierała jedną żaluzyę od strony twoich okien, natomiast wymagam aby twoje żaluzye były zawsze pozamykane. Będziesz mi zdawał sprawę z wszelkich czynności Eleonory, atoli może twoja znajomość byłaby dla niej niebezpieczną, zwłaszcza zaś jeżeli masz do małżeństwa ten wstręt jaki kilka dni temu w tobie spostrzegłam.»
«Mówiłem tylko W.Ks.Mości — odpowiedziałem — że nigdy w małżeństwie nie będę powodował się zyskiem, chociaż, prawdę nawet mówiąc, wyznam że postanowiłem nigdy się nie żenić.»
Wyszedłem od księżniczki i udałem się do Toledo, któremu jednak nie zwierzałem się z moich tajemnic, poczem wróciłem do mego mieszkania przy ulicy Retardo. Żaluzye naprzeciwko a nawet okna były pootwierane. Stary służący Andrado, grał na gitarze. Leonora zaś tańcowała Bolero, z żywnością i wdziękiem jakiego nigdy niebyłbym się spodziewał po wychowanicy Karmelitek, tam bowiem przepędziła pierwsze lata życia i dopiero po śmierci księcia oddano ją do Urszulinek. Leonora stroiła tysiączne psoty chcąc koniecznie namówić swoją ochmistrzynię do tańcowania z Andradem. Niemogłem dość wydziwić się myśląc, że poważna i zimna księżniczka ma tak wesołą siostrę. Podobieństwo w istocie było uderzającem, kochałem się szalenie w księżniczce, żywy zatem obraz jej wdzięków mocno mnie zajmował.
Gdy tak oddawałem się roskoszy poglądania na nią, ochmistrzyni zamknęła żaluzyę i nic więcej nie widziałem.
Nazajutrz, poszedłem do księżniczki i opowiedziałem jej wczorajsze moje spostrzeżenia, nie taiłem niewymownej roskoszy jakiej doznałem poglądając na niewinne zabawy jej siostry, ośmieliłem się nawet przypisać zachwycenie moje podobieństwu jakie w Leonorze do księżniczki upatrzyłem.
Słowa te, wyglądały zdaleka na cień oświadczenia miłosnego, księżniczka zachmurzyła czoło, przybrała jeszcze zimniejszą postać niż zwykle i rzekła: «Señor Avadoro, jakiekolwiek podobieństwo istnieje między dwoma siostrami, proszę abyś nigdy nie łączył ich razem w twoich pochwałach. Pomimo to, czekam cię jutro rano; mam zamiar wyjechania na kilka dni i chciałabym przed podróżą moją z tobą pomówić.»
«Pani — odpowiedziałem — gdybym miał zginąć pod ciosem twego gniewu, rysy twoje obecne są mojej pamięci jakby obraz jakiego bóstwa. Wiem jaka przestrzeń nas rozdziela, abym śmiał podnieść myśl uczucia do ciebie. Dziś jednak nagle znajduję obraz boskiej twojej piękności w osobie młodej, wesołej, szczerej, prostej i otwartej, któż mi więc zabroni ciebie pani w niej ubóstwiać?»
Za każdym wyrazem, rysy księżniczki przybierały coraz surowszy wyraz. Myślałem że każe mi odejść i nie pokazywać się więcej na oczy, ale przeciwnie, powtórzyła mi łagodnie abym nazajutrz powrócił.
Obiadowałem z Toledo, wieczorem zaś wróciłem na moje stanowisko. Okna na przeciwko były pootwierane, tak że dokładnie mogłem widzieć co się działo w całem mieszkaniu. Leonora stała w kuchni i przyprawiała olla-podridę. Co chwila pytała się ochmistrzyni o radę, krajała mięso i układała na półmisku ciągle śmiejąc się i okazując najżywszą radość. Następnie, nakryła stół białym obrusem i postawiła dwa skromne nakrycia, które zdawały się niby oczekiwać na małżonków. Leonora ubraną była w skromny stanik, z rękawami od koszuli zawiniętemi aż po łokcie.
Zamknięto okna i żaluzye, ale to co widziałem, sprawiło na mnie silne wrażenie, któryż bowiem młody człowiek może z zimną krwią spoglądać na wnętrze domowego pożycia. Obrazy takiego rodzaju są przyczyną że ludzie się żenią. Nazajutrz, poszedłem do księżniczki; sam niewiem co już jej mówiłem. Ona zdawała się znowu obawiać oświadczenia miłosnego. «Señor Avadoro — rzekła — wyjeżdżam, jak ci to już wczoraj mówiłam, przepędzę jakiś czas w mojem księstwie Davila. Pozwoliłam mojej siostrze używać przechadzki po zachodzie słońca, nie odchodząc wszakże daleko od domu. Jeżeli naówczas zechcesz się do niej zbliżyć, uprzedziłam ochmistrzynię aby niebroniła ci z nią rozmawiać tak długo jak tylko sam zechcesz. Staraj się zbadać serce i sposób myślenia tej młodej osoby, opowiesz mi za powrotem twoje uwagi.» Po tych słowach, lekkie skinięcie głowy dało mi znak odejścia. Z boleścią rozstawałem się z księżniczką, kochałem ją bowiem z całego serca. Jej nadzwyczajna duma wcale mnie nie zrażała, sądziłem bowiem że gdy zechce oddać komu swoje serce, wybierze zapewne kochanka z niższego stanu, jak się to zwykle dzieje w Hiszpanji. Jednem słowem, przez cały ten dzień rozmyślałem o księżniczce, wieczorem dopiero zacząłem myśleć o jej siostrze. Poszedłem na ulicę Retardo. Księżyc jasno świecił, poznałem Leonorę siedzącą z ochmistrzynią na ławce, tuż przy drzwiach. Ochmistrzyni spostrzegła mnie, zbliżyła się, zaprosiła abym usiadł przy jej wychowanicy, sama zaś oddaliła się. Po chwili milczenia, Leonora rzekła:
«Señor więc jesteś tym młodym człowiekiem którego mi pozwolono widywać? Mogęż liczyć na twoją przyjaźń?» — Odpowiedziałem że nigdy się na niej nie zawiedzie. —
«Dobrze więc — rzekła — w takim razie, racz mi powiedzieć jak się nazywam?»
«Leonora,» odrzekłem.
«Nie o to się pytam — przerwała — muszę przecie mieć jeszcze drugie nazwisko, nie jestem już tak prostą jaką byłam u Karmelitek. Tam myśliłam że świat składa się tylko z zakonnic i spowiedników, ale teraz wiem że są żony i mężowie którzy ich nigdy nie opuszczają i że dzieci noszą nazwisko ojca. Dla tego to pragnę dowiedzieć się o mojem nazwisku.»
Ponieważ Karmelitki w niektórych klasztorach żyją według nader ostrej reguły, nie zdziwiła mnie więc ta nieświadomość w dwudziestoletniej dziewczynie. Powiedziałem jej następnie że widziałem ją tańczącą w jej pokoju i że zapewne nie u Karmelitek uczyła się tańca. — «Nie — odpowiedziała — książe Davila, umieścił mnie u Karmelitek, ale po jego śmierci odwieziono mnie do Urszulinek gdzie jedna wychowanica nauczyła mnie tańca, druga śpiewu, inna różnych innych rzeczy, zwłaszcza tyczących się małżeństwa i miłości, między wychowanicami bowiem nie ma żadnych tajemnic. Co do mnie, chciałabym koniecznie mieć nazwisko, ale do tego potrzeba abym poszła za mąż.»
Następnie, Leonora mówiła mi o komedyi, o przechadzkach, walkach byków i oświadczyła niepomiarkowaną ciekawość widzenia tych wszystkich rzeczy. Odtąd, kilka razy z nią rozmawiałem, ale zawsze wieczorem. W tydzień potem otrzymałem od księżniczki list następującej treści.

«Księżniczka Davila do Don Juana Avadoro.

Zbliżając cię do Leonory, spodziewałam się że obudzę w niej pewną skłonność ku tobie. Ochmistrzyni zaręcza mi że spełniły się moje nadzieje. Jeżeli mam wierzyć poświęceniu jakie zawsze dla mnie okazywałeś, zaślubisz Leonorę. Pomyśl że odmowa będzie dla mnie nieprzebaczoną obrazą.»
Odpowiedziałem temi słowy:

«Don Juan Avadoro do księżniczki Davila.

Poświęcenie moje dla Waszej Książęcej Mości jest jedynem uczuciem jakie zajmuje moją duszę. Inne jakie się żonie przynależą zapewne nieznalazłyby już w niej miejsca. Leonora zasługuje na męża, któryby ją tylko kochał.»
Otrzymałem następującą odpowiedź:

«Księżniczka Davila do Don Juana Avadoro.

Zbytecznem byłoby dłużej ukrywać przed tobą. Jesteś dla mnie niebezpiecznym i odmowa z twojej strony ręki Eleonory, sprawiła mi najżywszą radość jakiej w życiu doznałam. Postanowiłam jednak zwyciężyć się. Daję ci do wyboru: albo zaślubić Leonorę, lub też na zawsze być wygnanym z mojej obecności a może nawet z Hiszpanji. Wiesz że rodzina moja ma dość wziętości na dworze. Nie odpisuj mi więcej; wydałam ochmistrzyni stosowne polecenie.»
Jakkolwiek zakochany byłem w księżniczce, tak niepomiarkowana jednak duma, mocno mnie ubodła. Zrazu chciałem wszystko wyznać przed Toledem i uciec się pod jego opiekę; ale kawaler zawsze zakochany w księżnie Sidonji, nader był przywiązanym do jej przyjaciołki i nigdy nie byłby nic przeciw niej przedsięwziął. Umyśliłem więc milczeć i wieczorem siadłem w oknie aby się przypatrzyć mojej przyszłej małżonce.
Okna były otwarte, widziałem dokładnie całe mieszkanie. Leonora siedziała śród czterech kobiet które zajmowały się jej ubieraniem. Miała na sobie atłasową błękitną suknię, haftowaną złotem, wieniec z kwiatów na głowie i dyamentowy naszyjnik. Długa biała zasłona okrywała ją od stóp aż do głowy. Zadziwiły mnie te przygotowania. Wkrótce zadziwienie moje jeszcze się powiększyło. W głębi pokoju postawiono stół, ubrano go jak ołtarz i oświecono.
Wszedł ksiądz z dwoma panami którzy zdawali się być świadkami obrzędu, brakowało tylko nowożeńca. Usłyszałem stukanie do mych drzwi i głos ochmistrzyni która mi rzekła: «Czekają na ciebie Señor, nie sądzę bowiem abyś chciał sprzeciwiać się rozkazom księżniczki.»
Poszedłem za ochmistrzynią, Panna młoda nie zdejmowała zasłony. Położono jej rękę w moją, słowem pożeniono nas. Świadkowie złożyli mi życzenia szczęścia, równie jak mojej małżonce, której oblicza nie widzieli i odeszli. Zostałem się sam z moją żoną w pokoju słabo oświeconym promieniami księżyca. —
Gdy cygan domawiał tych słów, jeden z jego bandy zażądał jego obecności. Odszedł i już go tego dnia więcej nie widzieliśmy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.