Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XVI.

Zrana tegoż samego dnia, w którym powyższa rozmowa pomiędzy księdzem Ledoux a panem de Macreuse miała miejsce, księżna de Senneterre wyszła wbrew swemu zwyczajowi o godzinie dziewiątej, a to wskutek odebranego jakiegoś pilnego listu; kiedy potem, około pół do dwunastej wróciła do domu, natychmiast posłała po swego syna, Geralda; lecz kamerdyner młodego księcia odpowiedział służącej pani de Senneterre, że pan jego wcale w domu nie nocował.
Około południa przybyło drugie równie pilne poselstwo od księżnej. Jej syn jeszcze nie wrócił do siebie; nareszcie o wpół do pierwszej Gerald przybiegł do swej matki, chciał ją właśnie czule i wesoło uścisnąć, kiedy ta lekko odepchnęła go od siebie, mówiąc z pewnym wyrzutem:
— Już trzy razy posyłałam po ciebie, mój synu.
— Właśnie wróciłem do domu, i natychmiast przybiegłem do ciebie. Cóż chcesz ode mnie, kochana matko?
— Ty wracasz do domu, Geraldzie, ty wracasz o tej godzinie? Jakież to prowadzenie twoje?
— Jakto, jakie prowadzenie?
— Posłuchaj mnie, mój synu, są rzeczy, o których wiedzieć nie chcę, wiedzieć nie mogę, ale nie uważaj tego za pobłażanie lub zaślepienie, jeżeli czuję wstręt do czynienia ci pewnych uwag.
— Moja kochana matko — rzekł Gerald z poszanowaniem, ale zarazem głosem szczerym i pewnym. — Znajdowałaś we mnie zawsze najposłuszniejszego, najprzywiązańszego syna i zawsze mnie takim mieć będziesz; nie potrzebuję dodawać tego, że moje nazwisko, które jest i twojem, wszędzie i zawsze było szanowane. Ale cóż chcesz, ja mam dwadzieścia cztery lata, żyję i bawię się, jak dwudziestoczteroletni mężczyzna!
— Geraldzie, nie od dzisiaj dopiero smuci mnie głęboko twój sposób życia, wiesz o tem, równie dla mnie jak i dla ciebie samego; zaledwie czasem widzieć cię można w świecie, gdzie twoje nazwisko i twój rozum tak zaszczytne wskazują ci miejsce, a to dlatego, że zawsze zwiedzasz najgorsze towarzystwa.
— Co dotyczy kobiet? to prawda, lecz dla mnie, pod tym względem, złe towarzystwo jest dobrem; nie gniewaj się jednak, matko kochana, wszakże wiesz, że co do swobody w mowie, pozostanę zawsze żołnierzem. Więc przyznaję, mam słabość do gryzetek. Ale za to mam najpiękniejszy dobór przyjaciół, jakim tylko człowiek z gustem pochlubić się może: widzisz, pomiędzy innymi, mam jednego, który mi jest najdroższy ze wszystkich, jest to były żołnierz z mojego pułku. Gdybyś go znała matko, lepszą miałabyś wtedy o mnie opinję — dodał Gerald z uśmiechem, — bo wiesz, że sądzi się ludzi według zawieranych przyjaźni.
— Tylko ty jeden, Geraldzie, wybierasz twoich najzaufańszych przyjaciół pomiędzy żołnierzami — powiedziała księżna, wzruszając ramionami.
— Dalibóg, wierzę temu, kochana matko; bo też to nie każdy zdolny jest szukać sobie przyjaciół na polu bitwy.
— Zresztą, nie mówię ja o twoich męskich znajomych, mój synu, zarzucam ci tylko, że się wdajesz z istotami niegodnemi ciebie.
— One są tak zabawne!
— Mój synu...
— Przebacz, droga matko — rzekł Gerald, pocałowawszy matkę mimo jej woli — przyznaję, że źle postępuję, tak jest, źle postępuję, dozwalając sobie takiej obozowej wolności, ale jednak — dodał z uśmiechem i pewnem wahaniem — nie chciałbym ci sprawiać jeszcze większej przykrości. Teraz, cóż ci mam więcej powiedzieć, matko, człowiek ma lat dwadzieścia cztery, i ma je poto, ażeby z nich korzystał. Nie mam żadnej skłonności do Westalek, cóż robić, czyliżbyś wołała, ażebym sprawiał zamieszanie i rozpacz w rozmaitych czcigodnych domach? — dodał Gerald głosem komiczno-tragicznym — a potem, widzisz, próbowałem już, i udało mi się nawet. Lecz cóż! prawdę powiedziawszy, ja przekładam dziewczęta tego rodzaju nad wszystkie inne, dlatego, że człowiek nie obraża świętości związków małżeńskich, a potem — to daleko weselej.
— Ależ przebóg! mości panie, wybór twoich łatwych kochanek nie obchodzi mnie wcale — odpowiedziała księżna niecierpliwie — moim jednak jest obowiązkiem zganić surowo lekkomyślność twojego postępowania. Nie wiesz wcale, jak ci to szkodzi.
— Pod jakim względem?
— Czy myślisz, naprzykład, że, gdyby była mowa o małżeństwie...
— Co o małżeństwie! — zawołał Gerald — przecież ja się nie ożenię, ja! ah! do djabła!
— Spodziewam się, że mi wyświadczysz tę łaskę i wysłuchasz mnie.
— Słucham...
— Wszakże znasz panią de Mirecourt?.
— Znam, ta na szczęście już jest zamężna, i nie ofiarujesz mi jej ręki, gdyż jest to najszkaradniejsza intrygantka.
— To być może; lecz pozostaje ona w bardzo bliskich stosunkach z panią de La Rochaigue, która także jest jedną z moich przyjaciółek.
— Więc to nie oddawna? gdyż nieraz słyszałem cię mówiącą o niej okropnie! że to ma być sama podłość, że to...
— O tem wszystkiem nie ma tu mowy — rzekła księżna, przerywając swemu synowi — panna de Beaumesnil, najbogatsza dziedziczka we Francji, jest wychowanką pani de La Rochaigue.
— Ta, która znajduje się we Włoszech?
— Ta, która się znajduje w Paryżu.
— Więc ona wróciła?
— Wczoraj wieczorem, a dziś rano, o godzinie dziesiątej, u pani de Mirecourt, miałam z panią de La Rochaigue długą i ostatnią rozmowę, gdyż od miesiąca prawie zajmowałam się tą sprawą, o której nic nie mówiłam, ponieważ znam twoją lekkomyślność; na szczęście, dotąd wszystko było w takiej tajemnicy pomiędzy panią de La Rochaigue, panią de Mirecourt i mną, że mamy największe nadzieje.
— Nadzieje, czego? — rzekł Gerald zdziwiony.
— Nie domyślasz się? szczęśliwego skutku twojego małżeństwa z panną de Beaumesnil.
— Co? mojego małżeństwa! — zawołał Gerald, zerwawszy się z krzesła.
— Tak jest, twojego małżeństwa z najbogatszą panną w całej Francji, — odpowiedziała pani de Senneterre; poczem dodała, nie tając wcale swojego niepokoju. — Ach! wszystko przemawiałoby za nami, gdyby nie to twoje nieszczęśliwe postępowanie, gdyż ze wszystkich stron zbiegną się współzalotnicy do ręki panny de Beaumesnil. Wystąpią do niej zawzięci konkurenci bez litości i miłosierdzia, i Bogu tylko wiadomo, jak ci będą mogli szkodzić, nie zadając sobie nawet pracy, ażeby cię fałszywie oczernić w oczach! Ach! gdybyś to z twojem nazwiskiem, z twoją głową, z twoją powierzchownością, mógł być uważanym za wzór dobrego i porządnego prowadzenia się, jak naprzykład ten niezrównany de Macreuse!
— Co? moja matko, czy rzeczywiście myślisz o mojem ożenieniu? — rzekł nareszcie Gerald, który dotąd coraz z większem zdziwieniem słuchał swej matki.
— Czy ja rzeczywiście o niem myślę, ty możesz o to pytać?
— Kochana matko, jestem ci nieskończenie wdzięczny za twoje dobre zamiary, ale powtarzam ci, że ja nie chcę się ożenić.
Pani de Senneterre, zdaje się, nie zrozumiała dobrze, nagle rzuciła się w tył krzesła, załamała ręce i zawołała niepewnym głosem:
— Jakto? ty mówisz, że?...
— Mówię, kochana matko, że się nie chcę żenić.
— Mój Boże! mój Boże! nie jest-że to obłąkanie! — zawołała pani de Senneterre. — On odrzuca rękę najbogatszej dziedziczki we Francji.
— Posłuchaj, droga matko — odpowiedział Gerald łagodnie, ale z powagą — jestem człowiekiem honorowym, a jako taki, wyznaję ci szczerze, że namiętnie lubię zabawy i rozkosze, równie je lubię, i kto wie nawet czy nie więcej jeszcze, jak w dwudziestym roku mego życia; byłbym zatem nieznośnym mężem nawet dla najbogatszej kobiety we Francji.
— Niezmierny majątek! — powtórzyła pani de Senneterre, jakby zdumiona odmową swego syna — przeszło trzy miljony dochodu w gotowiźnie.
— Wolę wesołość i swobodę.
— To, co ty mówisz, jest niedorzeczne, niegodne — zawołała pani de Senneterre oburzona — tyś chyba oszalał!
— Co chcesz, droga matko — odpowiedział Gerald z uśmiechem — jestem poprostu amatorem hucznych biesiad, wesołych dziewcząt, lubię niezależność i życie kawalerskie. Dzięki Bogu! mam jeszcze sześć pięknych i powabnych lat przed sobą, którychbym nie oddał za wszystkie miljony świata; a zresztą — dodał Gerald z pewną szlachetnością i uroczyście — nigdybym nie był tak nikczemnym, ażebym biedną panienkę, zaślubioną jedynie dla jej pieniędzy, miał uczynić nieszczęśliwą i wystawiać ją na śmieszność. Wszakże wiesz, moja matko, że nie chciałem kupić za siebie zastępcy, któryby został żołnierzem i dał się zabić za mnie; znajdziesz więc rzeczą bardzo naturalną, że za żadne miljony nie zaprzedam się żonie.
— Ale, mój synu!
— Tak jest, kochana matko; twój de Macreuse, (którego dla jego własnego dobra nie chciej mi za wzór przedstawiać, bo mógłbym nareszcie połamać kilkadziesiąt kijów na jego grzbiecie), twój de Macreuse, który jest bardzo pobożny, on nie będzie się tak wzbraniał jak ja, co jestem prawdziwym poganinem; to rzecz niezawodna. Ale jakim jestem, takim już musisz mnie zachować, i takim właśnie, tkliwiej jeszcze będę cię kochał, najdroższa matko — dodał Gerald, całując z uszanowaniem rękę księżnej, która go odepchnęła od siebie.
Szczególne bywają niekiedy zdarzenia! Zaledwie Gerald wymówił nazwisko klienta swej matki i księdza Ledoux, kiedy kamerdyner księżnej, zapukawszy pierwej do drzwi, wszedł do pokoju i powiedział:
— Pan de Macreuse pragnie widzieć się z księżną panią, oświadczył, że go sprowadził nader ważny i pilny interes.
— Więc powiedziałeś, że jestem u siebie? — zapytała pani de Senneterre.
— Ponieważ księżna pani nie dała mi przeciwnego rozkazu, zatem...
— Dobrze; poproś pana de Macreuse, ażeby chwilkę zaczekał — rzekła pani de Senneterre do kamerdynera, który się oddalił. Potem zwróciła się do swego syna, i powiedziała wprawdzie bez surowości, lecz boleśnie wzruszona — twój niepojęty dla mnie upór boli mnie i zasmuca tak dalece, że nie jestem ci w stanie wypowiedzieć tego; dlatego proszę cię, proszę usilnie, Geraldzie, ażebyś chwilkę zaczekał na mnie; ja wkrótce powrócę. Ah! mój synu, mój przyjacielu, nie możesz wyobrazić sobie, jak okropne sprawiasz mi zmartwienie.
— O! kochana matko, nie mów do mnie w ten sposób — powiedział Gerald wzruszony smutnym głosem księżnej — czy nie wiesz, jak cię kocham?
— Ah! Geraldzie, powinienbyś utwierdzić mnie w tej wierze.
— Odpraw tego głupiego Macreuse do licha, i pomówmy z sobą szczerze. Tak chętnie chciałbym cię przekonać, że moje postępowanie jest uczciwe i prawe. Ale ty mnie opuszczasz — dodał, widząc swą matkę udającą się ku drzwiom.
— Pan de Macreuse oczekuje mnie — odpowiedziała księżna.
— Cóż stąd! każę mu powiedzieć, żeby się natychmiast wyniósł. Kto z nim będzie robił takie ceremonje?
I kiedy młody, książę zbliżył się do komina, ażeby zadzwonić, matka zatrzymała go, mówiąc:
— Geraldzie, i to jest dla mnie przykrością, widzieć cię, z jakim wstrętem, że nie powiem, z jaką zazdrością, mówisz zawsze o tym szlachetnym młodym człowieku, którego prowadzenie się jest wzorowe, którego skromność, którego pobożność powinny wszystkim za przykład służyć. Ah! oby Bóg dał, ażebyś ty miał jego obyczaje, jego cnoty, nie przekładałbyś wtedy twoich karygodnych błędów, które młodość twoją niweczą nad wyborny związek, któryby moje i twoje szczęście zapewnił.
Po tych słowach księżna wyszła do pana de Macreuse, zostawiwszy syna samego i odebrawszy od niego zapewnienie, że będzie na nią czekać...
Kiedy następnie pani de Senneterre wróciła do syna, gniew zarumienił jej lica i zawołała, wchodząc do pokoju:
— Czy podobna uwierzyć temu, co za niesłychane zuchwalstwo!
— Co ci jest? moja matko.
— Ten de Macreuse — odpowiedziała księżna, z wybuchem gniewu — ten de Macreuse... to wierutny łotr!
Gerald nie mógł się wstrzymać od głośnego śmiechu, pomimo wzruszenia, w jakim widział swą matkę, lecz pojął wkrótce nieprzyzwoitość swojej wesołości i powiedział:
— Przebacz, kochana matko, ale ta zmiana tak jest nagła i tak szczególna; lecz przychodzi mi na myśl — dodał Gerald poważnie — czy czasem człowiek ten nie uchybił w winnem ci uszanowaniu?
— Alboż to podobni ludzie uchybią kiedy formalnościom! — odparła księżna z gniewem.
— A więc, kochana matko, cóż cię rozgniewało tak dalece? Niedawno jeszcze wychwalałaś przede mną tego twojego pana de Macreuse, i...
— Przedewszystkiem proszę cię nie mówić: Mój pan de Macreuse — zawołała urażona pani de Senneterre, przerywając swemu synowi — czy wiesz, jaki był cel jego odwiedzin? On przyszedł prosić mnie, ażebym powtarzała wszystko dobre, jakie o nim myślę. (To co o nim myślę, jest bardzo pochlebne!)
— Komuż to masz powtarzać? i dlaczego?
— Czy podobna wyobrazić sobie takie zuchwalstwo?
— Ale cóż on zamierza, moja matko, z podobną rekomendacją?
— Jakto, co on z nią zamierza? Przecież on rości pretensje do ręki panny de Beaumesnil!
— On!
— Co to za bezczelność!
— Macreuse!
— Człowiek zupełnie pospolity, Bóg wie skąd! — mówiła księżna — bo rzeczywiście, nie mogę sobie wcale wytłumaczyć, kto to był tak niezręcznym, że wprowadził podobnego człowieka do naszego towarzystwa!
— Lecz dlaczegóż mu przyszło na myśl tobie powierzać swoje zamiary?
— O! mój Boże, dlatego żem go z pewnym szacunkiem, z pewnemi względami przyjmowała; dlatego, że, równie jak wiele innych osób, zajęłam się nim, nie wiedząc sama z jakiego powodu; tak dalece, że posunął się do śmiałości, powiedzieć mi: że z tytułu współczucia, jakie okazywałam, pochwał, jakiemi go obsypywałam, uważa sobie za obowiązek — powierzyć mi w tajemnicy swoje zamiary względem panny de Beaumesnil, zwłaszcza, (w zuchwalstwie swojem dodał), iż nie wątpi o dobrem świadectwie, jakiego mu przed panną de Beaumesnil udzielę, tudzież, że mojej życzliwości (a nawet zdaje mi się, że w bezczelności swojej powiedział, mojej przyjaźni) porucza staranie okazania się użyteczną, komu? podobnemu jegomościowi! Doprawdy! podobne zuchwalstwo to rzecz niepojęta.
— Między nami mówiąc, kochana matko, jest w tem trochę, a nawet wiele twojej własnej winy, przyznaj tu sama. Chwaliłaś go zawsze, pobłażałaś ciągle temu człowiekowi.
— Chwaliłam — powtórzyła pani de Senneterre otwarcie — alboż wtedy wiedziałam, że on kiedyś okaże się tak bezczelnym i uroi sobie ożenić się z najbogatszą dziedziczką Francji? że jednocześnie z moim synem starać się o nią będzie? Zresztą, ten człowiek z całą swoją zręcznością, jest tylko głupcem; żeby też do mnie udać się w tej mierze! Zdziwi się bardzo tą pomocą, jaką ja mu przyniosę, a potem, taka pretensja litość tylko budzi! Cóż on jest? Lichy żebrak, człowiek pospolity, bez nazwiska, wygląda jak rzeźnik w niedzielnej sukni, który zostanie proszony na obiad do swego proboszcza; to pedant, obłudnik, i nudny nie do zniesienia, pomimo wszystkich swoich udanych cnót; zresztą, on nie może mieć najmniejszej nadziei, gdyż panna de Beaumesnil byłaby najszczęśliwszą jak mi mówiła pani de la Rochaigue gdyby została księżną; jako kobieta żyjąca w świecie, ma ona pociąg do wszystkich rozkoszy i przyjemności, jaki wielki majątek i wysokie stanowisko dają w społeczeństwie; a jakże, przecież taki prosty głupiec, jakim jest ów pan de Macreuse, tego wysokiego stanowiska w świecie zapewnić jej nie może!
— I cóżeś mu, kochana matko, odpowiedziała na jego prośbę?
— Rozgniewana jego śmiałością, miałam zamiar odpowiedzieć mu, że jego pretensja jest równie śmieszną jak bezczelną i rozkazać mu, ażeby nigdy nie postał w moim domu; lecz kiedym się zastanowiła, że dla pewniejszego zaszkodzenia mu, lepiej będzie, jeżeli udam, iż udzielę mu pomocy mojej, obiecałam mu mówić o nim tak, jak tego jest godzien, i niezawodnie dotrzymam słowa... Tak, będę mu pomocną, i to w sposób pożyteczny.
— Wiesz co? kochana matko, bardzo być może, iż Macreuse dopnie swojego celu.
— On, miałby zaślubić pannę de Beaumesnil?
— Tak jest.
— Dajże pokój! czy od rozumu odchodzisz!
— Nie uwodź się tak, moja matko, związek, jaki go wspiera, jest potężny; ma on za sobą, mogę ci to powiedzieć teraz, kiedy go nienawidzisz, ma on za sobą kobiety, które w starości zostały pobożnemi, kobiety, które, dlatego, że są brzydkie, udają surowość obyczajów; są za nim i mężczyźni pobożni, dlatego, że swoją pobożność zamienili w rzemiosło; i mężczyźni poważni i surowych obyczajów, dlatego, że są głupi. Pomyśl, że to jest przerażające!
— Ale zdaje mi się przecież, że ja znaczę jeszcze coś na świecie, ja! — odpowiedziała księżna — i moje zdanie ma pewną wartość?
— Twoje zdanie było aż dotąd i to nawet publicznie przychylne temu niegodziwcowi, zatem świat nie pojmie tak nagłej zmiany, albo raczej, wytłumaczy ją sobie przeciwnie, i wojna, którą mu wypowiadasz, zamiast szkodzić, owszem korzystną będzie Macreusowi. Łotr ten jest bardzo zręczny i chytry, jak księży sługa, a tacy ludzie są najgorsi... Ah! ty nie wiesz, z kim masz do czynienia, moja biedna, kochana matko!
— Doprawdy, Geraldzie, ty przyjmujesz to z bohaterskim spokojem, z bohaterską rezygnacją! — zawołała księżna z goryczą.
— Wcale nie, przysięgam ci, gniewa mnie to i oburza, taki Macreuse; mieć takie pretensje i może nawet doprowadzić je do skutku! człowiek, który jeszcze w szkołach równą niechęć jak odrazę we mnie budził; i ta biedna panna de Beaumesnil, której nie znam, lecz która mnie już od tej chwili zajmuje dlatego, że wystawiona jest na niebezpieczeństwo zostania żoną tego nędznika. Ah! na Boga! miałbym wielką chęć, choćby tylko dla zniweczenia planów jego, i wyrwania przez to tej panienki ze szponów niegodziwca...
— Ah! Geraldzie! mój synu — zawołała księżna przerywając — związek ten uczyniłby mnie najszczęśliwszą z matek.
— Dobrze, ale moja swoboda! moja ukochana swoboda!
— Geraldzie, pomyślże co to jest, z najpiękniejszem imieniem być największym właścicielem we Francji.
— A moje piękne i tak przyjemne kawalerskie życie?
— Lecz ten ogromny majątek, ta władza, jaką on nadaje w połączeniu z twoją pozycją w świecie, mój drogi Geraldzie.
— Tak, to prawda — odpowiedział Gerald z namysłem — lecz skazać się na nudy, na ten nieznośny przymus, a wieczorem na jedwabne pończochy, i to jeszcze na wieki, a te poczciwe dziewczęta, które mnie tak serdecznie kochają! i to jeszcze wszystkie razem, gdyż mam szczęście być młodym i niebogatym, przeto przymuszony jestem wierzyć, że ich miłość jest bezinteresowna.
— Ale, moje dziecię — rzekła księżna mimowolnie uniesiona dumną chęcią skłonienia swego syna do zawarcia tak korzystnego małżeństwa — ty wyobrażasz sobie twoje obowiązki zbyt surowo, jeżeli się kto żeni, to jeszcze nie jest powodem, ażeby...
— Doskonale — odpowiedział Gerald z uśmiechem — więc teraz zalecasz mi lekkość obyczajów w pożyciu małżeńskiem.
— Mój przyjacielu — rzekła pani de Senneterre zmieszana nieco — źle mnie zrozumiałeś, nie to chciałam powiedzieć.
— Wiesz, kochana matko, mów raczej o Macreu‘sie, to będzie daleko lepiej.
— Jeżeli o nim z tobą mówię, Geraldzie, to czynię to nie dla twojej zabawki, nie dla wyszydzania tego bezecnego człowieka, gdyż tutaj idzie, że tak powiem, o ludzkość i litość.
— Ludzkość, litość!
— Niezawodnie! gdyż ta biedna panienka, połączona z takim potworem, umarłaby ze zgryzoty, a wydrzeć mu ją, byłoby to szlachetnym, chlubnym czynem z twojej strony, Geraldzie, byłoby to godnem uwielbienia!
— Dobrze, kochana matko — odpowiedział Gerald z uśmiechem. Niedługo powiesz, że sobie zasłużę na nagrodę Montyon‘a, jeżeli zawrę ten związek.
— Tak, gdyby nagrodę Montyon‘a oddawano synowi, który uczyni swą matkę najszczęśliwszą z kobiet — odpowiedziała pani de Senneterre, zwracając łzami zalane oczy na syna.
Gerald czule kochał swą matkę. Chociaż ta miała charakter dumny, nakazujący i nieugięty, jednak wzruszenie, jakiego sama doznawała, owładnęło młodym księciem, który, uśmiechając się, dodał:
— O! jak to matka jest niebezpieczną istotą! Jest ona w stanie skłonić człowieka do zaślubienia, mimo jego woli dziedziczki z trzema miljonami rocznego dochodu; mianowicie też kiedy o to idzie, ażeby tę biedną miljonerkę wydrzeć takiemu niegodziwcowi, jak ten de Macreuse. Rzeczywiście, im więcej się nad tem zastanawiam, tem więcej mnie zachwyca myśl wypłatania podobnego figla temu człowiekowi i tym przewrotnym wspólnikom, których on jest Benjaminem. Co to za policzek, co to za pyszny policzek, który jednocześnie spadnie na lica tysiąca świętoszków. Jednak w tem wszystkiem zachodzi pewna mała trudność, kochana matko, a ja trochę za późno o niej pomyślałem.
— Co przez to rozumiesz?
— Wszakże ja nie wiem, czy się spodobam pannie de Beaumesnil.
— Zechciej tylko, kochany Geraldzie, a będziesz jej się podobał.
— Prawdziwie macierzyńska odpowiedź!
— Zdaje mi się, że cię znam doskonale.
— Ty? — rzekł Gerald, całując swą matkę — ty nie możesz mieć w tym względzie żadnego zdania. Twoje przywiązanie zaślepia cię, nie przyjmuję twego świadectwa.
— Pozwól mi tylko działać, Geraldzie; idź za moją radą, a zobaczysz, że cała sprawa weźmie szczęśliwy obrót.
— Wiesz, że możnaby cię wziąść za nadzwyczajną intrygantkę, gdyby cię nie znano! — zawołał Gerald wesoło — lecz kiedy matki zapragną czego dla swych synów, stają się wtedy lwicami, tygrysicami. Dobrze! słucham tedy, jaka jest twoja myśl? pójdę za nią z zamkniętemi oczyma.
— Poczciwy Geraldzie — rzekła księżna zachwycona, wpatrując się ze łzami w oczach w swego syna — nie wyobrażasz sobie, jak mnie czynisz szczęśliwą, mówiąc ze mną w taki sposób. O! teraz, teraz uda się nam nieomylnie, nie wątpię już o tem. Ten bezecny Macreuse umrze ze zgryzoty i zazdrości.
— Tak, dobrze, kochana matko, doskonale! zamiast pchnięcia szpadą, któregoby mi pewno odmówił, sprowadzę przynajmniej żółtaczkę na niego.
— Geraldzie, zaklinam cię, rozmówimy się rozsądnie.
— Słucham cię.
— Ponieważ przystajesz na moje żądanie, trzeba zatem koniecznie, ażebyś jak można najprędzej zobaczył pannę de Beaumesnil.
— Dobrze.
— To pierwsze spotkanie jest, jak się zapewne domyślasz, nadzwyczajnie ważne.
— Doprawdy?
— Bezwątpienia, dlatego też mówiłam dzisiaj rano bardzo obszernie w tym przedmiocie z paniami de Mirecourt i de La Rochaigue; posłuchaj więc, co uważamy, według tego jak pani de La Rochaigue z charakteru młodej de Beaumesnil wnosi, najwłaściwszem. Możesz sam osądzić, Geraldzie.
— Słucham, kochana matko.
— Na nieszczęście, uznałyśmy za niepodobieństwo przedstawienia cię jako człowieka poważnego i porządnego.
— I postąpiłyście panie, bardzo sprawiedliwie, bo zbyt prędko musiałybyście ogłosić zupełnie przeciwny wyrok.
— Przygotowane jesteśmy na wszelkie oszczerstwa, jakie lekkomyślność twojego postępowania zdaje się usprawiedliwiać, mój biedny Geraldzie, ale kiedy już inaczej być nie może, przeto powinniśmy usiłować, wszystko, coby przeciw tobie mówiło, obracać na twoją korzyść.
— Tylko matki mogą być tak zręcznymi dyplomatkami.
— Szczęściem, panna de Beaumesnil, jak mówiła pani de La Rochaigue, która wczoraj wieczorem z nią rozmawiała (a nietrudno jest ocenić szesnastoletnią dziewczynę), szczęściem, mówię, Ernestyna de Beaumesnil zdaje się mieć wielkie upodobanie w przepychu, zabawach i wykwintności; postanowiłyśmy zatem, że pierwszy raz powinieneś pokazać się pannie de Beaumesnil przy jakiej sposobności, któraby cię przedstawiła jej jako jednego z najpowabniejszych i najmodniejszych mężczyzn Paryża.
— Jeżeli posiadasz talent wynalezienia takiej sposobności, to ja chętnie przystaję.
— Nieprawdaż Geraldzie, że pojutrze odbędą się w lasku buloniskim wyścigi, do których i ty masz należeć?
— Tak jest, przyrzekłem temu śmiesznemu panu de Courville, który ma cudne konie, a sam lęka się wsiąść na swego konia Joung-Emperor, w biegu wyścigowym powinienem przesadzić wysoki płot.
— Dobrze, bardzo dobrze, pani de La Rochaigue przywiezie pannę de Beaumesnil na wyścigi, lecz pierwej przyjadą po mnie, a skoro przybędziemy do lasku, Wtedy, ma się rozumieć, ty przyjedziesz powitać nas przed wyścigiem. Twój ubiór żokiejski, ten atłasowy, pomarańczowy kaftanik i czarna, aksamitna czapeczka, bardzo ci są do twarzy.
— Kochana matko, tylko jedna uwaga...
— Pozwól mi dokończyć. Tak, panna de Beaumesnil ujrzy cię wpośród tej eleganckiej młodzieży, którą ty, wyznać muszę, pod każdym względem przewyższasz. A potem, nie wątpię o tem, że w wyścigach zostaniesz zwycięzcą; tak jest Geraldzie, ty koniecznie musisz być zwycięzcą.
— Jest to, kochana matko, zdanie, które często będę powtarzał ostrogami mojemu wierzchowcowi... lecz... ja...
— Jesteś doskonałym jeźdźcom — mówiła dalej księżna, przerywając powtórnie swemu synowi — a jeżeli Ernestyna de Beaumesnil zobaczy cię na czele twoich współzawodników, i jeżeli następnie ujrzy cię, pośród grzmiących oklasków tłumu wyborowych widzów, przybiegającego do mety, to niemasz najmniejszej wątpliwości, że przy charakterze i skłonnościach, jakie ona zda je się posiadać, pierwsze wrażenie, które na nie uczynisz, będzie nader korzystne; jeżeli zaś później zechcesz być tak ujmującym, jakim być potrafisz, to ten bezczelny Macreuse wydawać się będzie pannie de Beaumesnil szkaradnym, nieznośnym, gdyby jeszcze myślał rywalizować z tobą.
— Czy mogę teraz mówić, moja matko?
— Dobrze.
— Otóż! sądzę, że dobrze byłoby, ażebyś mnie przedstawiła pannie de Beaumesnil jeszcze przed wyścigami... Tylko zgodzisz się na to, że to nie powinno mieć miejsca tegoż samego dnia, kiedy będę przebrany za żokeja.
— A to dlaczego? przecież ubiór ten jest dla ciebie nadzwyczajnie korzystny.
— Nie; to wygląda zanadto teatralnie — rzekł Gerald z uśmiechem.
— Co, teatralnie! A skądże w tobie taka skrupulatność?
— Powiedz sama, kochana matko, czy chcesz ażebym teraz odgrzewał system uwodzenia dziewcząt, używany przez Elloviu, który, jak powiadają, w swojem obcisłem ubraniu miewał tak wielkie szczęście?
— Doprawdy, Geraldzie — rzekła księżna z wyrazem urażonego wstydu — przychodzą ci myśli...
— Ah! kochana matko, to są twoje własne myśli, sama nawet o tem nie wiesz; ale mniejsza o to, możesz mnie przedstawić pannie de Beaumesnil, gdzie chcesz, kiedy chcesz, jak chcesz, pieszo lub konno; widzisz więc, że tobie pozostawiłem wybór. Tylko, niebardzobym sobie życzył uciekać się do tego nieprzyzwoitego ubioru żokiejskiego. Ja tego nie potrzebuję — dodał Gerald, udając komiczną zarozumiałość — już ja potrafię olśnić, ująć pannę de Beaumesnil tysiącem moralnych, czcigodnych i cnotliwych przymiotów.
— Rzeczywiście, Geraldzie, ty mnie do rozpaczy doprowadzasz; nawet o najważniejszej rzeczy nie potrafisz pomówić rozsądnie i uważnie.
— I cóż to szkodzi? jeżeli tylko sprawa ta weźmie szczęśliwy obrót.
Rozmowa księżnej z jej synem została powtórnie przerwaną przez kamerdynera pani de Senneterre, który zapukawszy poprzednio, wszedł do pokoju, mówiąc:
— Pan baron de Ravil pragnie mówić z księciem panem w interesie bardzo ważnym; oczekuje on na księcia w jego mieszkaniu.
— Dobrze — rzekł Gerald, nie mało zdziwiony tą wizytą.
Kamerdyner odszedł.
— Cóż ty za interesa możesz mieć z panem de Ravil? — zapytała księżna swego syna — nie cierpię tego człowieka. Wszyscy go przyjmują, i ja sama przyznaję to, daję zły przykład, nie wiedząc dlaczego.
— Jest to rzecz prosta; jego ojciec był bardzo przyzwoitym człowiekiem i z dobrej familji; on sam wprowadził w świat swojego syna; a ten, raz przyjęty w towarzystwie, przyjmowany już jest zawsze; zresztą nie podoba mi się on także w wysokim stopniu. Od czasu owego komicznego pojedynku margrabiego z panem de Mormand nie widziałem go jeszcze wcale. Nie wiem także, co de Ravil może mieć ze mną do mówienia. Ale, ale ponieważ właśnie mówimy o tym cyniku, przypomniałem sobie anegdotkę, którą mi wczoraj o nim powtórzono, a która go wybornie maluje. Pewien biedny chłopiec, niewielkie posiadający zasoby, uczynił mu znakomitą przysługę, otwierając dla niego swą skromną szkatułę; posłuchaj, jak mu de Ravil za tę usługę podziękował: Gdzie u djabła, powiedział baron, ten głupiec złowił owe dwieście luidorów, które mi pożyczył?
— To haniebne! — zawołała księżna.
— Idę już, ażeby się pozbyć tego człowieka — dodał Gerald — zresztą nieźle jest posłuchać go czasem; ten jaszczurny język wie wszystko, zna wszystko. Zaczekaj na mnie, kochana matko, kto wie, może wrócę zachwycony tym bezczelnym człowiekiem. Wszakże ty wróciłaś oburzona przeciw Macreusowi.
— Gerardzie, nie jesteś szlachetny.
— Wyznaj przynajmniej, kochana matko, że dzisiejszego rana nie jesteśmy szczęśliwi z naszymi znajomymi, ani ty, ani ja.
I pan de Senneterre udał się do Ravil‘a, który czekał na niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.