<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Spowiedź królowej
Podtytuł Królowie na wygnaniu
Wydawca "Rój"
Data wyd. 1928
Druk „Grafika“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Rois en exil
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Nocny pociąg.

„Wyjeżdżamy wieczorem, godzina jedenasta, dworzec ljoński, dokąd — niewiadomo. Prawdopodobnie Nizza, Cette lub Marsylja“.
Gdy ten bilecik skreślony pośpiesznie przez Lebeau, przybył na ulicę Messine, hrabina Spalata wychodziła z kąpieli, kierując się, świeża i woniejąca do buduaru, aby podlać kwiaty i rośliny. Przez chwilę trwała w zamyśleniu w półcieniu zasuniętych żaluzyj, potem wzruszyła lekko ramionami i zadzwoniła na pokojówkę.
— Co pani hrabina włoży?
Pani spojrzała w lustro, szukając tam rady:
— Nic... Zostaję jak jestem...
Nie bez słuszności uważała, że żadna toaleta nie dorównywała temu negliżowi, podkreślającemu wygląd naiwnej dzieweczki, który królowi tak bardzo się w niej podobał, ale wskutek tego musiała spożyć śniadanie w swoim pokoju, nie schodząc do sali jadalnej. W domu jej bowiem panowała atmosfera poważna, i nie było miejsca na fantazję i obyczaje cygańskie Courbevoie. Poczem usiadłszy spokojnie w buduarze oczekiwała na przybycie króla. Chrystjan nie przychodził nigdy przed godziną drugą, lecz poczynając od tej chwili niepokój jął trapić tę naturę zrównoważoną, — zrazu ledwie dostrzegalny, potem gorączkowy, pełen podniecenia. O tej godzinie pojazdy były rzadkie na cichej ulicy, zalanej słońcem, gdzie z obu stron ciągnęły szeregi platanów i nowych pałaców. Przy najlżejszym turkocie kół, Sefora odsuwała firankę, a zawiedziona w swem oczekiwaniu irytowała się na ten spokój prowincjonalny, panujący za oknami.
Cóż to się stało? Czyżby miał istotnie wyjechać, nie zobaczywszy się z nią?
Szukała powodów, pretekstów, ale gdy się oczekuje, cała istota trwa w zawieszeniu, a myśli są rozpierzchłe i płynne. Hrabina czuła mękę i to omdlenie w koniuszczkach, palców, gdy nerwy naprężają się i drgają. Nieobecność króla zaczęła niepokoić ją na serjo; wysiała dwa listy do księcia i do klubu, następnie ubrała się i próbując zabić chwilę oczekiwania jęła przechadzać się po mieszkaniu.
Nie była to tradycyjna klatka, zamieszkiwana zwykle przez kokotki, ani jedna z owych ciężkich budowli, jakiemi miljarderzy-parwenjusze zapełniają nowe, zachodnie dzielnice, Paryża, lecz artystyczny pałac, godny nazw sąsiednich ulic; Murilla, Velasqueza, Van Dycka. Zbudowana przez hrabiego Potnickiego dla kochanki, której zostawiał co rano na marmurowej toalecie tysiącfrankowy banknot, złożony we czworo, ta wspaniała siedziba została wraz z artystycznem urządzeniem zakupiona za dwamil jony, po śmierci bogatego Polaka, zmarłego bez testamentu.
Hrabina Spalato schodzi do apartamentów parterowych, składających się z salonu saskiej porcelany, w stylu Ludwika XV, będącego istną kolekcją wazonów, posążków i emalij, subtelnej sztuki wieku osiemnastego, salonu rzeźb z kości słoniowej, i trzeciego pokoju, zawieszonego skórami kordobańskiemi, którego umeblowanie kompletował ojciec Leemans. Jej dusza antykwarska raduje się zazwyczaj pośród tych pięknych rzeczy; dziś jednak Sefora chodzi tam i z powrotem, nie patrząc i nie widząc, zagubiona w niepokojących myślach. Jakto! Odjedzie w taki sposób... Więc jej nie kochał... A ona była pewna, że go usidliła i trzyma...
Służący powraca. Niema żadnych wiadomości. Króla nigdzie nie widziano... Tak, to podobne do Chrystjana!.. Czując swą słabość, wymykał się, ukrywał... Nagły wybuch gniewu wyprowadza z równowagi tę kobietę, całkowicie nad sobą panującą. Strzaskałaby i zniszczyła wszystko, co ją otacza, gdyby jej nie powstrzymywała kramarska znajomość rzeczy. Rzuca się na fotel, a w zmierzchającym dniu gasną i uciekają snute przez nią marzenia o olbrzymim majątku. Drzwi otwierają się gwałtownie.
„Podano do stołu, proszę jaśnie pani...“
Musi zasiąść samotnie do stołu, w majestatycznej sali jadalnej, ozdobionej ośmiu płótnami Franciszka Halsa, wartości ośmiuset tysięcy franków, portretami postaci bladych, sztywnych i uroczystych. Ale bardziej jeszcze uroczysty jest marszałek dworu w białym krawacie, i dwaj figuranci, roznoszący potrawy. Ironja tego pompatycznego obiadu ściska boleśnie serce pani de Spalato, ale opuszczona hrabina odzyskuje stopniowo spokój i rzeczywistą swą naturę... Nie, nie pozwoli porzucić się w taki sposób,.. Na królu nie zależy jej bynajmniej. Ale zaangażowała w tej grze względy interesu i miłości własnej. Ma już gotowy plan... Wróciwszy do swego pokoju, pisze kilka słów do Toma, i podczas gdy służba spożywa obiad, gawędząc na temat minionego dnia, pani hrabina przygotowuje torbę podróżną, dobrze znającą drogę z agencji do Courbevoie, i zarzuciwszy na ramiona wełniany płaszcz, wychodzi ukradkiem z pałacu w kierunku stacji dorożek.
Chrystjan II spędził ze swej strony niemniej niespokojny dzień. Późno wróciwszy wraz z królową z balu, obudził się, pełen melodyj brzmiących mu jeszcze w głowie. Na przygotowaniach do podróży, i przymierzaniu mundura wojskowego, którego nie wkładał od czasu Raguzy upłynął czas do jedenastej, poczem maleńki dwór wysłuchał cichej mszy odprawionej przez O. Alfeusza w salonie zamienionym na kaplicę. Rosenów nie było, gdyż stary książę nie opuszczał łóżka, a księżna odprowadziła na dworzec Herberta, odjeżdżającego wraz z kilkorgiem młodzieży... Hezeta miał wyjechać następnym pociągiem, a reszta stopniowo, aby nie wzbudzać podejrzenia.
Śniadanie przeszło pośród tłumionego wzruszenia, choć król usiłował, nie bez kokieterji, pozostawić po sobie przyjemne wspomnienie; wobec królowej zachowywał postawę tkliwego uszanowania, które spotykało się z zimną nieufnością Fryderyki, Spojrzenie dziecka śledziło za nimi trwożliwie, bowiem wspomnienie straszliwej sceny było jeszcze przytomne w jego pamięci. Pani de Silvis wzdychała głęboko. Co się tyczy Elizeusza to nie potrafił powstrzymać radości na myśl o tej kontrrewolucji ludowej, która rozewrze bramy pałacu, aby wprowadzić doń króla. Według niego powodzenie było niewątpliwe. Chrystjan nie miał tej pewności; lecz, pominąwszy lekkie zdenerwowanie, spowodowane wyjazdem, nie czuł bynajmniej złowieszczych obaw, raczej ulgę, że wobec grożących terminów wychodzi z najfałszywszej sytuacji.
W razie zwycięstwa lista cywilna zapłaci wszystko. Klęska pociągnęłaby za sobą ogólną ruinę... śmierć, kulę w głowę... Myślał o tem, jak o ostatecznem wyzwoleniu z kłopotów pieniężnych i sercowych. Podczas gdy wszyscy troje rozmawiali w ogrodzie, Chrystjan rzekł do przechodzącego służącego:
— Każ Samowi zaprzęgać.
Królowa zadrżała.
— Wychodzisz?
— Tak, przez ostrożność... Wczorajszy bal wywołał w Paryżu trochę rozmów... Muszę pokazać się w klubie, w mieście... O, powrócę na obiad.
Jednym skokiem znalazł się na ganku, wolny i radosny, jak uczeń po skończonych lekcjach.
„Będę się bała aż do ostatka!“ rzekła królowa, a Méraut, równie nieufny, nie znalazł jednego słowa pociechy.
Król powziął jednak mocne postanowienie. Podczas nocy przysiągł sobie, że nie ujrzy więcej Sefory, czując dobrze, że gdyby chciała go zatrzymać, objąwszy mocno za szyję, nie będzie miał siły się oprzeć. W najlepszej więc wierze udał się do klubu, gdzie zastał kilka łysin pochylonych w milczeniu nad partją wista, inne drzemiące w sali czytelnianej. Ubiegłej nocy grano do świtu. Rano, gdy wszyscy wychodzili z księciem Axelem na czele, natknęli się przed k!ubem na stadko oślic. Jego Wysokość kazał zawołać oślarza, i po wypiciu ciepłego mielca, wszyscy ci panowie dosiedli biednych czworonogów, galopując przez ulicę de la Faix. Trzeba było słyszeć majestatyczną opowieść wzruszonego pana Bonoeil, administratora Grand-Clubu: „Ach, jakie to było zabawne!.. Gdyby Jego Królewska Mość był tu!..“
Chrystjan również żałował ominięcia tak wesołej zabawy... Szczęśliwy książę Axel! Czynić w Paryżu szaleństwa, wydawało mu się rzeczą bardziej interesującą, niż robienie polityki w ojczyźnie, z której został wypędzony. I powoli drwiący sceptycyzm ogarniał Chrystjana, rozciągniętego na kanapie klubowej. W bezczynnej atmosferze ujrzał we właściwem świetle bohaterski zapał dnia wczorajszego i wysiłki jutrzejsze, próżne wielkości i sławy. Chcąc ujść temu obezwładniającemu rozkładowi, postanowił wmieszać się w tłum, spacerujący na wolnem powietrzu.
Godzina trzecia. Chwila, kiedy spożywszy śniadanie w klubie lub u Mignon kierował się ku avenue de Messine. Machinalnie zwrócił tam kroki. Na skrzyżowaniu jakie tworzy ulica Messine z bulwarem Haussmanna Chrystjan zatrzymał się, przepuszczając kilkanaście pojazdów. To go opamiętało. Jakże znalazł się tu tak prędko?.. Pałac Potnickiego wznosił we mgle zachodzącego słońca swe obydwie wieżyczki... Jakaż pokusa!... Czemu nie miałby tam pójść, po raz ostatni zobaczyć tę kobietę, co pozostanie w jego życiu jako palące wspomnienie niezaspokojonej żądzy?
Wreszcie po straszliwem zmaganiu się z sobą, powziął bohaterską decyzję i wskoczywszy do przejeżdżającego fiakra dał adres klubu. Nie starczyłoby mu odwagi, gdyby nie przysięga, złożona rano podczas nabożeństwa.
W klubie zastał list Sefory, którego zapach podsycił palące go pragnienie. Książę przyniósł mu drugi bilet, kilka zdań gorączkowych, błagalnych, skreślonych pismem, jakiego nie znały księgi agencji Toma. Lecz tutaj Chrystjan II, otoczony i oglądany, czuł się silniejszy i listy zmiął w kieszeni. Nadciągała młodzież klubowa, trwając jeszcze pod wrażeniem rannej przejażdżki, opisanej szczegółowo w którymś z dzienników.
— Czy bawimy się dziś wieczór? — pytali młodzi ludzie, popijając wodę sodową, przepisowy napój którego w klubie znajdowały się wielkie zapasy.
Pociągnięty przez nich, król udał się wraz z całem towarzystwem na obiad do cafe de Londres, w której podziemiach ciągnęły się uszeregowane baryłki i butelki aż pod gmach Opery Komicznej. Drzemały tu wszystkie kordjały francuskie. Ustawiono stół pośród flaszek chateau-yquem o łagodnych blaskach, mieniących się w świetle gazu i kolorowych szkiełek żyrandoli. Był to pomysł Watteleta dla uczczenia oryginalnym obiadem wyjazdu Chrystjana II, o czem dowiedział się od księcia Axela. Ale oczekiwania zawiodły wobec wilgoci murów i sufitów, która wkrótce przeniknęła biesiadników, zmęczonych jeszcze ubiegłą nocą.
Podczas obiadu nadeszło kilka kobiet, stałych klijentek tego zakładu, i prowadzone przez kelnerów niosących kandelabry, przemykały się uniósłszy suknie i wydając lekkie okrzyki. Wszystkie prawie były dekoltowane. Po upływie pięciu minut kaszlały, drżąc z chłodu na kolanach panów, którzy mogli przynajmniej zabezpieczyć się podniesionemi kołnierzami palt. Tymczasem Chrystjan znikł. Była dopiero godzina dziewiąta. Powóz oczekiwał przed bramą.
— Avenue de Messine... rzekł cicho, zacisnąwszy zęby.
Przyszło to nagle. W ciągu całego obiadu ją tylko widział, nią oddychając pośród tych obnażonych ciał.
„Pani wyszła...“
Był to zimny prysznic na ogień. Pani wyszła. Nie można było wątpić, widząc zamęt w domu opanowanym przez służbę, której kolorowe wstążki oraz kamizelki pierzchnęły za przybyciem Chrystjana. Nagle wytrzeźwiony, zmierzył bezdenną przepaść, w którą omal że nie runął. Krzywoprzysięzca, zdrajca ojczyzny!.. Uczuł pod zgorączkowanemi palcami mały szkaplerzyk, szepcząc Zdrowaśki, podczas gdy powóz sunął w kierunku Saint-Mandé.
— Król! rzekł Elizeusz, na czatach przy oknie salonu, na widok zapalonych latarń, ukazujących się w dziedzińcu pałacowym. Król! Było to pierwsze słowo, jakie wypowiedział od obiadu. Jak gdyby w sposób czarodziejski języki rozwiązały się nagle. Nawet królowa, mimo pozornego spokoju i siły charakteru, nie mogła powstrzymać okrzyku radości. Uważała wszystko za stracone, Chrystjana za przeniewiercę wobec przyjaciół i bezpowrotnie przepadłego.
Rozległ się krótki i energiczny głos Chrystjana, wydającego rozkazy. Poczem udał się do swego pokoju, a po pięciu minutach wyszedł zupełnie ubrany do podróży, jak turysta na plaży w obrazach Watteleta. Ale pod dandysem widać było króla, autorytet i wielki gest, wyróżniające go w każdej okoliczności. Zbliżył się do królowej, szepcząc coś na usprawiedliwienie. Blada jeszcze ze wzruszenia Fryderyka odparła: „Gdybyś nie był przyszedł, wyjechałabym z Zarą zamiast ciebie“. Wiedział, że nie kłamała, i przez jedną chwilę ujrzawszy ją wraz z dzieckiem pośród kul, jak owej nocy na balkonie, rękę jej podniósł do ust, a potem nagłym ruchem przyciągnął ku sobie: „Przebacz!... przebacz!..“
Królowa byłaby jeszcze zdolna do przebaczenia, lecz ujrzała na progu salonu kamerdynera Lebeau, mającego wyjechać wraz z panem, powiernika zabaw i zdrad. Okropna myśl błysnęła w jej głowie w chwili, gdy uwalniała się z objęć: „A jeżeli kłamie!.. Jeżeli nie wyjedzie!..“ Chrystjan odgadł to i zwracając się do Mérauta rzekł: „Odprowadzi mnie pan na stację... Sam odwiezie pana z powrotem“. Poczem przyśpieszył pożegnanie, każdemu powiedział miłe słówko, wziął na kolana Zarę, mówiąc mu o wyprawie, którą przedsiębierze dla odzyskania królestwa. Polecił mu nie martwić królowej, a w razie gdyby nie wrócił pamiętać, że zginął za ojczyznę. Uczyniwszy ręką gest żegnający wszystkich, skłonił się głęboko przed królową i wyszedł.
Doprawdy, gdyby Elizeusz Méraut nie był widział w ciągu trzech lat życia królewskiej pary, zakłóconego bezwstydnem postępowaniem Chrystjana, nie mógłby poznać bywalca Grand-Clubu w tym księciu bohaterskim i dumnym, który mu wykładał swe plany i projekty w chwili, gdy pędzili powozem na dworzec ljoński.
Wiara rojalistowska guwernera, zawsze nieco przesądna, widziała w tem interwencję boską, przywilej kasty, któremu w momencie decydującym król winien był panowanie nad sobą. Podczas, gdy Lebeau zajęty był kupowaniem biletów i nadawaniem bagaży, oni przemierzali wzdłuż i wszerz wielką poczekalnię kolejową; w pustce nocnego odjazdu król nie mógł oprzeć się wspomnieniom o Seforze, odprowadzanej przezeń na dworzec Saint-Lazare. Jakaś kobieta mijająca go przyciągnęła spojrzenie podobieństwem sylwetki...
Biedny Chrystjan, król pomimo woli!
Wsiadł wreszcie do wagonu, którego drzwi otworzył mu Lebeau, wagonu zwykłego, aby nie wzbudzać podejrzeń, Rzuca się pośpiesznie w kąt, byle się to prędzej skończyło. Pociąg rusza, hucząc gwałtownie na mostach ponad uśpionemi przedmieściami, oświetlonemi szeregiem latarń, poczem wpada wpośród szczerego pola. Chrystjan II oddycha swobodniej, czuje się silny, bezpieczny, ocalony; niemal nuciłby, gdyby był sam. Lecz na drugiej stronie, jakiś cień kurczy się na szybie, zwija w sobie z widoczną chęcią niezwracania na siebie uwagi. To — kobieta. Młoda, stara, brzydka, ładna? Król, — z przyzwyczajenia, — rzuca z boku spojrzenie. Podróżna nie porusza się, jak gdyby pogrążona we śnie. Śpi... trzeba uczynić to samo... Wyciąga się i owija w kołdrę, raz jeszcze ogarnąwszy szybkiem spojrzeniem sylwetki drzew i krzaków, zmieszanych w mroku, słupy, chmury mknące po łagodnem niebie. Zamyka już ociężałe powieki, gdy nagle czuje na swej twarzy pieszczotę delikatnych włosów, opuszczonych rzęs, oddechu o woni fjołków i ust szepczących na jego ustach: „Brzydki!... Nawet nie pożegnał się ze mną!..„
W dziesięć godzin później Chrystjan II obudził się pośród huku armat i oślepiającego światła pięknego słońca wiejskiego. Śniło mu się właśnie, że szedł na czele oddziałów w ogniu mitraljez drogą, wiodąca z fortu Raguzy do cytadeli. W rzeczywistości spoczywał na szerokiem łożu, pełnem nieładu, niby pole walki; w oczach i mózgu czuł jeszcze zamglenie, w całem zaś ciele jakąś rozkoszną ociężałość. Cóż to się stało? Powoli przypomniał sobie wszystko. Był w Fontainebleau, w hotelu „Pod bażantem“, nawprost lasu, którego zielone wierzchołki strzelały ku błękitowi; huk pochodził z ćwiczeń artyleryjskich, odbywających się w okolicy. A rzeczywistością żyjącą i widomą była Sefora; siedząc przy sekretarzyku, jaki spotyka się jeszcze tylko w hotelach, pisała coś pośpiesznie skrzypiącem piórem.
Spostrzegła w lustrze wzrok króla, zachwycony i wdzięczny, i, nie wzruszając się, odpowiedziała tkliwym pocałunkiem oczu, poczem pisała spokojnie dalej, a uśmiech błądził w kącikach jej ust serafickich:
— Wysyłam telegram do domu, dla uspokojenia... rzekła, wstając. A po wyjściu chłopca z depeszą, uwolniona od troski, otworzyła okno, przez które, niby woda ze śluzy, trysnęło słońce. „Boże, jak pięknie!..“ Usiadła na brzegu łóżka, obok kochanka. Śmiała się, pełna radości, że jest na wsi i może przebiegać gaje w tak cudną pogodę. Mieli czas aż do nocnego pociągu, który zabierze Chrystjana, bowiem Lebeau, nie zatrzymując się, miał uprzedzić Hezetę i szlachtę, że wylądowanie opóźni się o jeden dzień. Zakochany król pragnąłby zapuścić zasłonę na szczęście, którem syciłby się do ostatniej minuty. Ale kobiety są bardziej idealistyczne. I wnet po śniadaniu, wynajęte lando uniosło ich przez wspaniałe aleje, obramowane prawidłowemi kwietnikami i drzewami sadzonemi w szachownicę. Po raz pierwszy wychodzili razem, i Chrystjan chłonął tę krótką radość w straszliwą wigilję walki i śmierci.
Jechali pod olbrzymiem sklepieniem z zieleni, gdzie listowie bukowe zwieszało się lekko, nieruchomo, przepojone dalekiem słońcem. W tem otoczeniu, którego widnokręgiem był jeno profil ukochanej kobiety, nie mając innych wspomnień ni pragnień nad jej pieszczoty, rozwierała się poetycka natura Słowianina. Tak, pędzić tu życie we dwoje, w małym domku na leśniczówce!.. Chciał wiedzieć, jak dawno go kochała, jakie wrażenie wywarł na niej po raz pierwszy. Tłumaczył jej wiersze swej ojczyzny przeplatając lekkiemi pocałunkami w szyję, w oczy, ona zaś słuchała go, udając że rozumie i odpowiada, lecz oczy jej zasnuwała mgła zmęczenia.
Wieczysty rozdźwięk duetów miłosnych! Chrystjan pragnął zagłębić się w alejach odludnych, samotnych, Sefora dążyła ku miejscom znanym, renomowanym, gdzie są budki z napojami a w sklepach przedmioty pamiątkowe, gdzie widać roztrzęsione kamienie, i płaczące skały i strzaskane drzewa, pokazywane i objaśniane przez ukryty w pieczarach ludek wynikający za najlżejszym turkotem kół. W ten sposób usiłowała wymknąć się nudnej i monotonnej kantylenie miłosnej, a Chrystjan podziwiał cierpliwość, z jaką słuchała nieskończonych opowieści tych poczciwych wieśniaków.
We Fronchart, chciała dostać wody z słynnej studni, tak głębokiej, że wydobycie wiadra trwało niemal dwadzieścia minut. Gdzieindziej znów, jakaś kobiecina ozdobiona medalami, niczem stary wiarus, pokazywała im piękno okolicy. „Tu proszę państwa, zasiadał wieczorami wielki cesarz wraz ze świtą...“ Sefora oglądała esplanadę, dokąd, według tradycji, przyprowadzano małego króla rzymskiego, który wyciągał zdala ręce ku swym dostojnym rodzicom. Ta wizja dziecięcia królewskiego, przypomniała królowi Ilirji jego małego Zarę, lecz trwało to krótko, poczem przechadzali się dalej pod dębami, miejscem znakomitych polowań. Ogromny smutek sączył się z tych wysokości, z konarów próżnych ptaków, dźwięcznych i pustych, niby opuszczone siedziby. W miarę tego, jak zapadał dzień, nuta melancholji i żałoby wplatała się w namiętność Chrystjana, Opowiedział, że napisał przed wyjazdem testament, a słowa z za grobu, pisane za życia, obudziły w nim wzruszenie.
— Tak, to przykre... rzekła Sefora, jak ktoś myślący o czem innem. Lecz Chrystjan tak przywykł do tego, że go kochano, że nie zważał na jej roztargnienie. Pocieszał ją nawet na wypadek nieszczęścia, kreślił plany sprzedaży pałacu, zamieszkania na wsi, gdzieby żyła wspomnieniami. Wszystko przeniknięte nawskroś naiwną szczerością i pewnością siebie. A gdy ręce ich się splotły, mówił jej o przyszłem życiu i zdjął z szyi medalik Matki Boskiej z którym się nigdy nie rozstawał. Łatwo się domyśleć, jak Sefora była tem uszczęśliwiona!...
Wkrótce myśli króla pobiegły w innym kierunku na widok obozu artylerji, którego szare namioty i rozkulbaczone konie wynikały poprzez gałęzie. Cała ta ożywiona działalność żołnierzy w polu budziła w nim instynkty rasy koczowniczej i walecznej. Chciał przemówić do nich, zapuszczając wzrok aż ku krańcom obozowiska. Zagrała trąbka, inne odezwały się z oddali. Przed namiotem dowódcy grzebał niespokojnie ziemię piękny arab z rozwianą grzywą i grającemi na wietrze nozdrzami. Oczy Chrystjana zabłysły. Za kilka już dni zacznie się i dla niego to piękne życie. Szkoda tylko, że Lebeau, zdążający do Marsylji zabrał z sobą bagaże. Takby chciał pokazać się Seforze w mundurze naczelnego wodza. I pełen uniesienia wyobrażał już sobie zdobycie fortec, odwrót wojsk republikańskich, wejście triumfalne do Lublany wśród ozdobionych ulic. Ją umieści we wspaniałym pałacu, w pobliżu bram miejskich, i będą widywali się równie swobodnie, jak i w Paryżu. Na te piękne projekty Sefcora odpowiadała dosyć skąpo.
Jak szybko minął wieczór w hotelu „Pod bażantem“ w ich czerwonym pokoju o jasnych, zapuszczonych firankach. Ileż szalonych pocałunków i namiętnych przysiąg dorzucili do pocałunków i przysiąg ubiegłej nocy! Rozkosznie zmęczeni, przyciśnięci do siebie, słuchali mocnego bicia swych serc, podczas gdy ciepły wietrzyk poruszał firanki, a wodotrysk szemrał delikatnie w ogródku hotelowym.
Godzina pierwsza po północy. Trzeba jechać. Chrystjan lękał się rozdzierającego pożegnania w ostatniej chwili, myśląc, że wypadnie walczyć z prośbami i krzepić odwagę. Ale Sefora była gotowa jeszcze przed nim i chciała towarzyszyć mu na stację, mniej zatroskana o miłość niż o honor swego królewskiego kochanka... Gdybyż Chrystjan mógł słyszeć westchnienie ulgi tej okrutnej kobietki, gdy zostawszy sama widziała, jak oddalają się dwa zielone ślepia pociągu! Gdyby mógł wiedzieć, jak bardzo czuła się szczęśliwa, że spędzi noc sama w hotelu! Wracając trzęsącym się i próżnym omnibusem mówiła do siebie tonem zgoła wolnym od wzruszenia miłosnego: „Oby tylko Tom uczynił, co potrzeba!..“
Uczynił, oczywiście, to co było potrzeba, gdyż po przybyciu pociągu do Marsylji, Chrystjan, wychodząc z wagonu zdziwił się wielce na widok urzędowej czapki z srebrnym galonem, której właściciel poprosił go bardzo grzecznie, by się pofatygował do biura.
— Poco?... Kto pan jesteś? zapytał król wyniośle.
Urzędowa czapka rzekła:
— Komisarz bezpieczeństwa!..
W biurze Chrystian zastał prefekta Marsylji, dawnego dziennikarza, postać rudobrodą, żywą i sprytną.
— Z wielkim żalem muszę oznajmić Waszej Królewskiej Mości, że tu nastąpi kres podróży, powiedział tonem wytwornie uprzejmym... Mój rząd nie mógłby pozwolić, aby książę, któremu Francja udzieliła gościnności, użył jej w celu spiskowania przeciwko przyjacielskiemu państwu.
Król chciał protestować. Lecz prefekt znał najmniejsze szczegóły wyprawy.
— Odjazd miał nastąpić w Marsylji, a towarzyszy w Cette na parowcu z Jersey... Wylądowanie w Gravosie; sygnał — dwie rakiety, jedna ze statku, druga — z lądu... Widzi Wasza Królewska Mość, że jesteśmy dobrze poinformowani, a Raguza — jeszcze lepiej. W ten sposób zaoszczędzimy tylko istnej zasadzki.
Chrystjan II, przybity, zadawał sobie pytanie, kto mógł udzielić informacyj, znanych tylko jemu, królowej, Hezecie i jeszcze jednej osobie, której ani na chwilę nie podejrzewał. Prefekt uśmiechał się w jasną brodę:
— Cóż, Najjaśniejszy Panie, trzeba się pogodzić z losem. To sprawa przegrana. Na przyszły raz będzie lepiej, przy zachowaniu większych środków ostrożności... A teraz błagam Waszą Królewską Mość o przyjęcie gościny, jaką ofiarowuję w prefekturze. Wszędzie indziej groziłaby ciekawość tłumu, Rzecz jest znana w mieście...
Chrystjan odpowiedział dopiero po chwili. Patrzył na tę kancelarję biurową, wypełnioną zielonym fotelem i zielonemi tekami, fajansowym piecem i wielkiemu mapami, pobróżdżonemi marszrutami pociągów, na ten obrzydliwie mieszczański kąt, gdzie zapadło się jego bohaterskie marzenie i ostatnie echa marsza Rodoicy, Czuł się jak aeronauta, co wyruszywszy w podniebne szlaki opadł niemal natychmiast ze zniszczonym balonem, gdzieś obok nędznej stajni.
Przyjął wreszcie zaproszenie i znalazł u prefekta środowisko prawdziwie paryskie, czarującą panią, bardzo muzykalną, która po skończonym obiedzie i pogawędce na różne tematy dnia, zasiadła do fortepianu, przerzucając najnowsze partytury. Miała ładny głos i śpiewała z wdziękiem, Chrystian zbliżył się bo niej, wszczynając rozmowę o muzyce. Na stok ku leżały Echa iliryjskie między Królową Saby i Piękną Modystką. Pani prefektowa zapytała króla o rytmikę i charakter pieśni ludowych iliryjskich.
I podczas, gdy król, oparty o fortepian, spoglądał z melancholją wygnańca, tam na morzu, którego spienione fale zawodziły Echa, piękna i pełna zapału młodzież, którą Lebeau zaniedbał uprzedzić, śpieszyła radośnie na śmierć z okrzykiem: „Niech żyje Chrystjan III“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.