Starościna Bełzka/XXXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Starościna Bełzka |
Data wyd. | 1879 |
Druk | Józef Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sprawa z Komorowskimi plątała się jakoś coraz bardziej — szukano osoby aż po klasztorach, co naturalnie boleć musiało i niepokoić wojewodę, gdyż takiemu śledzeniu zapobiegano dotąd wszelkiemi środkami, i w procesie chełmskim starano się forsownie, aby się bez stawania osobistego obeszło. W rzeczy nie o panny zakonne sokalskie, ale chodziło o dotknięcie kwestyi, która kryminał mogła poruszyć, jakiego motorem był wojewoda. Komorowscy choć ostrożnie i próbując gruntu, posuwali się coraz daléj.
Z drugiéj strony cała rodzina wojewody, wszystko co imię Potockich nosiło, wzięło się za tę sprawę, jeśli nie z przekonania o jéj dobroci, to dla starcia plamy, która wedle pojęć ówczesnych na cały ród padała.
Mamy dowody jak dalece obchodziło to wszystkich Potockich i skupiało ich usiłowania ku jednemu celowi, ale najbardziéj zadziwia współdziałanie sławnéj wtedy z prawości charakteru i zasad najgruntowniéjszych Katarzyny Kossakowskiéj, kasztelanowéj kamieńskiéj. Jest to jedna z postaci w téj epoce najbardziéj zajmujących, pełna charakteru i energii kobieta, którą pominąć trudno, nie skreśliwszy choć przelotnego jéj wizerunku, ze źródeł i podań, jakie do nas doszły. Szczęściem mamy tu w pomoc pamiętniki Anonima (prawdopodobnie Cieszkowskiego), kilkakrotnie tu wspominane, których cały rozdział poświęcony jest kasztelanowéj kamieńskiéj.
Katarzyna Kossakowska, z domu Potocka, młodziuchną jeszcze, jak to wówczas zwyczajnie w domach pańskich się działo, z woli rodziców wydana została za bardzo majętnego Stanisława Kossakowskiego (w roku 1740 kasztelanem kamieńskim kreowanego, a w roku 1754 zmarłego), ostatniego z téj linii Kossakowskich, który na nieszczęście nic oprócz fortuny nie miał za sobą. Opisują nam go jako odrażającéj powierzchowności, wzrostu ledwie półtora łokcia przechodzącego, z ogromną głową, co przy stroju polskim najdziwaczniejszą dawało mu postać; prócz tego był niedołęga i niespełna miał rozumu. Idąc za niego, choć w młodéj i dość pięknéj dziedziczce imienia Potockich wstręt wzbudzał, dała już dowód wielkiego zaparcia się i posłuszeństwa rodzicom, ale większéj jeszcze cnoty z jéj strony było dowodem przeżycie z taką poczwarką lat kikunastu spędzonych najprzykładniéj, najprzyzwoiciéj, cierpliwie i zgodnie. Po śmierci kasztelana, choć młodą jeszcze, bezdzietną i bogatą została wdową, nie chciała już powtórnie iść za mąż, i we wdowim wytrwawszy stanie, cała dla rodziny Potockich wylana, dotrwała do śmierci.
Mamy dwa jéj sztychowane portrety, Prixner’a i Pochwil’a; z obu nie widać wdzięków, ale twarz rozumna, wejrzenie przenikliwe, wiele w nich życia i powaga pańska... jakoż z tego co wiemy o niéj, widać, że kasztelanowa kamieńska więcéj miała męzkiego w sobie niż kobiecego charakteru, śmiałość wielką, wolę stateczną, męztwo i tęgość Potockich wszystkich. Zwano ją pospolicie hic mulier.
W tych czasach, gdy się powieść nasza toczy, jak wiele innych niewiast, jak księżna Lubomirska marsz. koronna, jak Mniszchowa — mieszała się czynnie do spraw publicznych, wiedząc o wszystkiém, co się gdzie działo, korrespondencyę utrzymując ogromną, forytując i popychając swoich stronników. Polityka widać wchodziła w skład zajęć kobiet wielkiego świata, które często jak Mniszchową, Brühlównę z domu, posyłano do Wiednia w interesach saskich, używano do praktyk tajemnych i t. p.
Listy kasztelanowéj kamieńskiéj, których liczne pozostały kopie — bo wiele z nich rozpowszechniło się bardzo i po kraju rozniosło, — ukazują istotnie umysł męzki, wytrawny, chłodną i przyzwoitą formą dyplomatyczną odziany, choć w życiu prywatném kasztelanowa często krew zimną poświęcała dowcipowi i nie wahała się nigdy surowéj choć przykréj wypowiedzieć prawdy. W czasie sejmów, trybunałów, konfederacyi całą siłą popierała zawsze swoich Potockich, do których imienia gorąco była przywiązana. Ta męzkość i zajęcia nie pozbawiły jéj kobiecéj czułości, była bowiem miłosierną i chętnie wspomagała biednych. Byle doszła ją wiadomość o nieszczęściu, o potrzebie wsparta, pośpieszała z niém sama, nie dając się o nie prosić. Co do pojęć o stanie i potrzebach kraju, do którego silnie przywiązana była, zdaje się, że wielce się od innych członków rodziny swéj różniła. W czasie konfederacyj mocno ją obchodził los generalności; w 1794 r. pieniędzmi i wpływami dopomagała Kościuszce i wcale się z sympatyami swemi nie taiła. Że się jéj podobało zostać w Galicyi, straciła dobra na Rusi, które po niéj żywéj, niby w spadku, uprosili sobie, przez hrabiego Zubowa, pp. Komarowie.
Za Sasa jeszcze, gdy Potoccy zabierali się króla Augusta zrzucić z tronu, uczestniczyła w zawiązującéj się pod ich naczelnictwem konfederacyi. Wyniesienie na tron Poniatowskiego uczyniło z niéj zawziętą króla nieprzyjaciółkę. Zjazd w Założcach, spełzły na niczém, nie obszedł się także bez jéj udziału, a gdy wojewoda kijowski zmuszony dać na siebie rewers, cicho się zachowywał, ona jako kobieta swobodniejsza, pozostała jawnie przy dawnych uczuciach i nie przestała działać w jednym duchu.
Konfederatom barskim dopomagała, dzielnie się ruszając, i ze swego majątku Michałowi Krasińskiemu podkomorzemu różańskiemu, bratu biskupa kamienieckiego, marszałka konfederacyi, przesłała przez Cieszkowskiego 300,000 złp., o czém wszystkiém tak mówiła głośno, bez pokrywki żadnéj, jak o rzeczy najnaturalniejszéj.
W r. 1767 z tego powodu zawieziono ją pod eskortą do Warszawy, bo się zbytkiem gorliwości i krzątaniem a pisaniem sama dobrowolnie na to nastręczyła. Król, gdy ją do stolicy przywieziono, udając, że nic o powodach przybycia jéj nie wie, spytał zobaczywszy, coby tu porabiała?
— A cóż mości panie — odparła mu żywo — Warszawa tu jakąś poczwarę ma urodzić, więc mnie do babienia sprowadzili.
Przez cały czas trwania ruchów konfederacyi strzeżona i miana na oku, musiała mieszkać w Warszawie, bez pozwolenia na krok nawet do Radzynia oddalić się jéj nie było wolno. Jako opiekunka małoletnich synów Potockiego generała artylleryi litewskiéj, i wpływ mająca na familię przeważny, témbardziéj czujnemu dozorowi podlegała, na co zżymając się powtarzała:
— Ot! patrzcie jacy mocni! jednéj się obawiają kobiety.
Nie szczędziła też króla, gdy o nim mówić przyszło, i nigdy go inaczéj nie zwała, tylko z przydomkiem pewnym; w Warszawie obawiano się jéj i szanować musiano, bo język miała niepohamowany, ostry, i nie szczędziła nikogo:
Raz zaproszona na obiad do Młodziejowskiego biskupa poznańskiego, w piątek zastała stół z mięsem, nie chciała więc jeść. Gospodarz mocno zapraszał i naglił.
— Jako prawdziwa Polka posty zachowuję — odpowiedziała.
— A ja jako biskup miejscowy, mając władzę dyspensowania, grzech ten biorę na moje sumienie — zawołał Młodziejowski.
Kasztelanowa kamieńska zawołała na to z uśmiechem:
— Byłoby to dla mnie doslateczném, ale się boję, aby po śmierci w. ekscellencyi nie było potioritatis na jego sumieniu — mogłabym spaść z tablicy.
Wiadomo, jakiéj ks. biskup poznański sławy używał, przycinek był ostry — od kobiety znieść go trzeba było z uśmiechem.
Podobnie księciu Michałowi Czartoryskiemu, kanclerzowi w. litewskiemu, który od niéj żądał zadzierżawić dobra przyległe do Wołczyna na Litwie, gdy jéj o tém wspomniał, odpowiedziała:
— Bałabym się z w. ks. mością w jakiekolwiek wchodzić tranzakcye; jużeście wasaństwo ze swoim siostrzeńcem kraj nam zatradowali: cóżby to z mojemi majątkami było!
— W. pani zawsze jednéj używasz broni — odparł ks. Czartoryski.
W jedném towarzystwie prymas Podoski coś opowiadając, niefortunnie się wygadał:
— Różne nieszczęścia z ojczyzną się naszą pożeniły..
Na co Kossakowska, słuchająca z boku, dodała:
— O czém w. ks. mość wie najlepiéj, boś im ślubną intercyzę podpisał.
Prymas oburzył się.
— A familia Potockich grób jéj kopie, — rzekł żywo...
— Że w. ks. mość na tym pogrzebie celebrować nie będziesz, za to ręczę, niezmieszana dokończyła kasztelanowa.
Po pierwszym podziale większa część dóbr p. Kossakowskiéj wpadła w kordon austryacki, pojechała więc do Wiednia i bardzo grzecznie przez cesarzową przyjętą została. Sława dowcipu już ją tam poprzedziła. Na nieszczęście żadnym prócz polskiego nie mówiła językiem, ale ten ze swego podobieństwa z czeskim łatwo się dawał zrozumieć i cesarzowéj, i cesarzowi Józefowi II.
— Jaka to szkoda, rzekł raz do niéj Józef II, że się z panią po niemiecku rozmówić nie mogę...
— N. panie — odpowiedziała — my mamy króla Polaka, a dotądeśmy z nim własnym językiem porozumieć się nie mogli.
Od roku 1774 nie chciała już bywać w Warszawie, i zamieszkała w Galicyi w Stanisławowie. Niemcy się jéj, osobliwie cyrkularni urzędnicy, naprzykrzali; ale ona do Wiednia wciąż na nich się skarżąc, choć to ją kosztowało niemało, jednego po drugim kasowała. Raz któryś z tych urzędników, grube Niemczysko, nieobyczajnie wszedł do pokoju, i chociaż gospodyni siedziała na kanapie, nie zdjął nawet kapelusza. Kasztelanowa, nie chcąc się sama wdawać w spór z gburem, przytomnego tam starosty Potockiego prosiła, aby mu jego nieobyczajność zganił, co Niemiec zrozumiawszy, rzekł:
— Pani Kossakowska taka jest poddanka cesarska jak i ja...
Na co odpowiedziała zniecierpliwiona:
— Fałsz mospanie! wielka między nami różnica: bo ja jestem poddanka ciągła, a ty pieszy.
Nie wiem tylko, czy Niemiec ten koncept zrozumiał. Aby nadal uniknąć podobnych wypadków, kazała potém umyślnie w pokoju bawialnym powiesić dwa portrety cesarzowéj Maryi Teressy i Józefa II, dawszy sekretne polecenie jednemu ze swoich hajduków, przeznaczonemu do dawania na to baczności, aby każdy wchodzący przyzwoicie się dla uszanowania wizerunków monarszych znajdował. Była tam samołówka na cyrkułowych ichmościów, i gdy jeden z nich wszedł raz w kapeluszu do tego pokoju, hajduk najprzód przypomniał mu, aby znał uszanowanie dla miejsca, czém, gdy Niemiec pogardził i kapelusza nie zdjął, sługa niedługo myśląc wyciął mu policzek.
— Naucz się, rzekł, szanować monarchów i ich portrety...
Potém schwyciwszy kapelusz cisnął nim o ziemię. Tym sposobem pani Kossakowska nauczyła ich grzeczności.
Gdy powtórnie znajdowała się w Wiedniu, cesarzowa Teressa spytała jéj, czy się stolica podobała, i czy w niéj jakie znajduje odmiany, na co odpowiedziała:
— Tak jest, znajduję, że się Wiedeń upięknił, bo od czasu zajęcia Galicyi, mieszkańcy wysławszy ztąd do nas tych, których się wystrzegać musieli, nawet kraty z okien drugiego piętra powyjmowali.
— Nie godzi się tak ogólnie sądzić, wszędzie ludzie są ludźmi, rzekła na to łagodnie cesarzowa.
Z tego powodu wszczęła się długa rozmowa, wśród któréj potrącono o przedmiot służby, i kasztelanowa upominać się zaczęła, czemu Polakom nie dają, przystępu do urzędów?
— Bo Polacy skłonni są do przekupstwa, rzekła płacąc za pierwsze Marya Teressa, i na poparcie swego twierdzenia wyliczyła niemal najpierwsze osoby w Polsce, które pensye z zagranicy pobierały za polityczne usługi. Kossakowska upokorzona nie mogła zaprzeczyć oczywistości, ani ich fałszywemi argumentami oczyszczać, i to tylko dodała:
— Prawda n. pani, że są i u nas źli ludzie, ale wielka jednak różnica: bo Niemca można ująć kilku reńskiemi, a dla naszych tysiąców potrzeba; łatwiéj więc gdzie nietyle pieniędzy się ekspensuje, popełnić przekupstwo...
— Przestańmyż o tém mówić, zawołała cesarzowa, bo widzę, że cię to obchodzi; ale pozwól na pierwsze założenie moje, że wszędzie są źli i dobrzy ludzie.
Późniéj już zasłużywszy sobie na szacunek u cesarzowéj i szczególne względy, lubo się jéj uprzykrzali cyrkularni w Stanisławowie, wszelako mając tam pałac wygodny i miasteczko porządnie zabudowane, mniéj już dbała o te szykany, siedziała w miejscu, i płacąc w Wiedniu, zmieniała natrętów. Dogadzało to nawet jéj miłości własnéj, że mogła starostów kassować, a Niemcy się jéj obawiać musieli.
Mówią, że raz w rozmowie z Józefem II, zawsze dowcipna i śmiała, odważyła się mu powiedzieć poufale:
— W. cesarska mość musisz myśleć, że w kraju naszym wiele jest papierni, gdy nam tyle tu z Niemiec gałganów nasyłają.
Nie wiem, czy ton polski dwuznacznik zrozumiały był dla cesarza, ale na niego miał odpowiedzieć:
— Co pani chcesz! bogaci służyć nie chcą i oddalać się od majątków, a ubodzy szukają sposobów do życia.
Musiał jednak zapamiętać tę rozmowę, gdy w kilka tygodni potém posyłając do Lwowa na konsyliarza hr. Dietrichstein’a, napisał przez niego list do pani Kossakowskiéj z dodatkiem: „Sądzę, że hrabia do papierni się wam nie przyda...” Na co ona odpisała z podziękowaniem i uniżonością za powziętą lepszą o kraju opinię, prosząc o więcéj podobnych urzędników, którzyby jak Dietrichstein szczęśliwą lepszéj przyszłości wróżyli nadzieję... zarazem dopominając się, by i o krajowcach nic zapominano.
Raz w Stanisławowie żołnierza jakiegoś za wykroczenie osądzono na szubienicę, a komendant rekwirował do dziedziczki o drzewo na wystawienie jéj, na co w podanéj sobie nocie odpisała:
— Kocham i szanuje stan wojskowy, i na szubienicę dla żołnierza drzewa nie mam; lecz jeśliby cywilnych urzędników wieszać chciano, choćby całego nie pożałuję lasu...
Kossakowska wylaną była dla imienia Potockich, i wszystko im poświęcała... Protowi Potockiemu, gdy bankowe rozpoczynał czynności, aby równie i w Galicyi miał pignus responsionis, odstąpiła dóbr Stanisławowskich bez pieniędzy z warunkiem, aby jéj do życia płacił corocznie po sto tysięcy złotych. Prot Potocki osobną na to dał assekuracyę, a Kossakowska formalną mu uczyniła dóbr donacyę, bez dołączenia pomienionego warunku, aby ich nie obciążać. P. Prot swoją donacyę zaraz naturalnie intabulował, a Kossakowska nie widziała potrzeby prywatnéj umowy do akt wnosić. Chybił potém Potocki, gdy ogłaszając upadłość swoją, z przyczyn ogólnych, które go w ruinę pociągnęły, zapomniał wprzód ostrzedz o tém p. Kossakowską, ażeby swój dokument intabulowała, i nie wspomniawszy nic o jéj należności, billans złożył. Liczni jego wierzyciele w Galicyi zaraz poczęli należności swych na Stanisławowie poszukiwać, a pani kasztelanowa tego tu doznała, czego się obawiała na sumieniu Młodziejowskiego — spadła z tablicy i straciła dożywotnie sto tysięcy. Sprawę za późno podniesioną w komissyi bankowéj, i choć najsprawiedliwszą, dla uchybienia w formie przegrała. Wcale to jednak nie osłabiło jéj przywiązania do Potockich: do śmierci z reszty majętności świadczyła im nieustannie, swatała, żeniła, dawała posagi, sprawiała wesela, W Dubnie na kontraktach wiecznie jakieś ich długi płaciła, i zwano ja praczką Potockich. Na to szły całe choć uszczuplone, ale jeszcze znaczne dochody.
Gdy ją bankructwo Prota wygnało ze Stanisławowa, przeniosła się do Lwowa i zamieszkała u św. Jura w pałacu biskupów ruskiego obrządku, na pięknéj górze, w miejscu wesołém, oddaloném od wrzawy miejskiéj, ale w powietrzu zdrowém i mieszkaniu wygodném. Tam ją wszyscy szanując wielce, odwiedzali i wielkie oddawali honory. W dni postne umyślnie dla tego dawała obiady dla znajomych i nieznajomych, aby do zachowania postu zachęcić. Na te uczty katolickie nie potrzeba było zaproszenia, przychodził kto chciał, przyprowadzał z sobą znajomych; wkrótce też to swoboda wyrodziła nadużycia: młodzież poczęła tłumnie uczęszczać na smaczne postne obiady kasztelanowéj, ale tak jak do garkuchni. Wchodzili, siadali, jedli, odchodzili nie kiwnąwszy głową gospodyni. Nie podobało się to słusznie pani Kossakowskiéj, przestawała więc przyjmować wszystkich i zapraszała tylko wybranych.
Kto pytał jéj, dla czego tak dalekie od miasta obrała mieszkanie? odpowiadała:
— Abym prawdziwych doświadczyła przyjaciół, którzy nie pożałują trudu i tu mnie odwiedzą... I dodawała: W liczbie ich liczę i w. pana.
W końcu życia ogłuchła była mocno i mało co słyszała. Ktoś się na to przed nią użalał.
— Nie mam czego żałować, rzekła: nicbym już podobno dobrego nie posłyszała.
W r. 1791, po sejmie konstytucyjnym, Kossakowska pełna nadziei, razem z Adamem Krasińskim biskupem kamienieckim pojechała do Warszawy, i spotkawszy się z królem u B. Branickiéj kasztelanowéj krakowskiéj, witając go odezwała się:
— Pierwszy to raz Polaka i króla witam razem.
Na to grzeczny zawsze Stanisław August, rzekł:
— Miło dla mojego serca usłyszeć, że mnie pani nazywasz Polakiem; wszyscy więc jesteśmy już braćmi i przyjaciołmi.
Gdy potém dzień św. Stanisława obchodzono uroczyście, i w ogrodzie Krasińskich robiono wielkie przygotowania do uczczenia króla i marszałka sejmowego Małachowskiego, pod hasłem:
— Vivat król z narodem, naród z królem!...
Kossakowska wciąż powątpiewając dodawała:
— Vivat król z narodem, póki z narodem...
Po wyborze na tron królewny saskiéj i mianowaniu infantki, napisała do króla saskiego list, który był drukowany w drukarni wolnéj Jana Potockiego i rozrzucony przy gazetach... Elektor saski odpisał nań bardzo grzecznie, ale evasive, tak, że Kossakowska zwątpiła zaraz, aby dwór drezdeński przyjął ten wybór, i źle wróżyła przed powrotem ks. Adama Czartoryskiego z Berlina.
Na Szczęsnym Potockim z razu wielkie pokładała nadzieje dla kraju i imienia; gdy na sejmie rozrzucono nań paszkwile, starała się o upowszechnienie odpowiedzi, która wszakże małe już czyniła wrażenie. Postępowanie jego późniejsze zgryzło ją mocniéj jeszcze, gdyż opinij politycznych, jakie wyznawał, podzielać nie mogła; pocieszała się tylko mówiąc:
— Ignacy poprawi sławę Szczęsnemu, wszak to obadwaj Potoccy.
Odebrawszy wiadomości o konfederacyi w Targowicy zawiązanéj, natychmiast wyjechała z Warszawy, nie chcąc tu bawić dłużéj, a ze Lwowa napisała do Szczęsnego list, którego kopie rozeszły się po kraju i wiele mu w opinii powszechnéj zaszkodziły. Potém już imienia Szczęsnego wspomnieć przed nią nie było można. Następnego roku sekretarz konfederacyi targowickiéj Dyzma Bończa Tomaszewski, przyjechawszy do Lwowa, niepotrzebnie wcale poszedł do niéj z wizytą; z razu nie przypomniała go sobie, ale gdy imię z uniwersałów konfederacyi znano przyszło jéj na pamięć, powitała go słowy:
— To góra Świętego Jerzego, przytułek ludzi spokojnych; omyliłeś się wpan, biorąc ją za górę Awentynu; nie myśli tu żaden cesarz rzymski nowéj Romy zakładać.
Tomaszewski zamilkł i po cichu się wyniósł.
Jadąc raz z którymś z gubernatorów lwowskich na spacer w karecie, spotkała razem dwóch ubogich, Polaka i Niemca, a zatrzymawszy się, obu kazała dać jałmużnę: Polakowi złoty, a Niemcowi dukata. Słysząc to gubernator, spytał, dla czegoby taką między nimi robiła różnicę?
— Widzisz pan — odpowiedziała Kossakowska — Polak przeznaczony już na to, żeby całe życie żebrał, często mu po złotówce dawać będzie potrzeba, a Niemiec wkrótce może konsyliarzem zostać, to mi tego dukata będzie pamiętał.
Po śmierci Mniszcha, chorążego nadwornego, rozpowiadała wszystkim, że go po śmierci egzenterując, znaleziono koło jego serca Niemczyka, który go życia pozbawił.
Siostra jéj, kasztelanowa lwowska, była oślepła, ona głucha; gdy się zjechały we Lwowie, Kossakowska ściskając ją, zawołała:
— Dwie nas siostry rodzone zostały na świecie; ja ciebie nie słyszę, a ty mnie nie widzisz.
Nie można zliczyć takich powiedzeń dowcipnych, a często bolesnych i ostrych pani Kossakowskiéj.
Jakiś czas przesiedziawszy we Lwowie, gdy za udział czynny, jaki miała w Kościuszkowskiém powstaniu, trochę ją niepokojono, dobra w Rusi Komarowie wzięli, dochody zmniejszyły się bardzo znacznie, radzono jéj, aby w reszcie majętności, które dzierżawą puszczała, podwyższyła tenuty, ale ona starych swoich dzierżawców obciążać, ani nowych wprowadzać na ich miejsce nie dozwoliła.
Za jakiś mały dług we Lwowie przyszedł natrętnie ją tradować komornik; zniecierpliwiona kazała mu dać pewne niepokaźne, ale srebrne naczynie, dysponując, aby je otaksował, dług potrącił i resztę jéj odniósł. To było po Potocku...
Na lat kilka przed śmiercią zadzierżawiła od rządu Krystynopol, który już był przeszedł do dóbr państwa, wyporządziła dawny pałac wojewody kijowskiego, i tu do śmierci przebywała... Choć się ze Lwowa usunęła dla spokoju, i tu wszakże liczni ją goście odwiedzali, lubiła towarzystwo, bez którego się już obejść nie mogła, a miejsce to opustoszałe odzyskało przez nią niemal dawną świetność swoją.
Niezmiernie kochana w sąsiedztwie, pociągała ku sobie wszystkich, co ją znali, trzymała dom otwarty, obywatele bełzcy tłumami się do niéj zjeżdżali, a z rodziny Potockich ciągle ktoś z kolei przy niéj przebywał. Nikt ze znaczniejszych w kraju nie minął Krystynopola, żeby się nie pokłonił staruszce. Nie było dnia w roku bez gościa, a choć coraz uszczuplały się fundusze, nagradzała skromniejsze przyjęcie sercem uprzejmém i gościnnością staropolską.
Doznane liczne boleści, publicznych spraw obrot, nad którym cierpiała, ruina majątkowa, przegranie summy na Stanisławowie z powodu nieopatrzności pana Prota, zgorzenie pałacu w Warszawie, który od Szczęsnego po Mniszchach kupiła za dwieście czterdzieści pięć tysięcy złotych, utrata intraty przeszło półtora kroć wynoszącéj z dóbr na Rusi oddanych Komarom, komu innemu zatrułyby życic, ona to wszystko zniosła cierpliwie, po chrześciańsku, umysłem równym, i późnéj dożywszy starości, w Krystynopolu już zmarła z powszechnym żalem tych, co się kiedykolwiek do niéj zbliżyli. Po śmierci jéj, gdy mobilia sprzedawano, sąsiedzi, co ją kochali, rozchwytali je płacąc ceny wysokie, aby po niéj jakąkolwiek zatrzymać pamiątkę.