Stuartowie (Dumas)/Tom I/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Stuartowie |
Wydawca | Merzbach |
Data wyd. | 1844 |
Druk | J. Dietrich |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Stuarts |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Wszystko szło dosyć dobrze w czasie małoletności młodego króla, i pod opiekę dobrego arcybiskupa z Saint-André, a następnie Gilberta Kennedy jego brata. Lecz zaledwie młody monarcha wstąpił na tron, i sam rządzić począł, dostrzeżono wykakazujące się wszystkie błędy jego charakteru; był bojaźliwy, a to było wielką wadą, wczasie kiedy wojna wszystko rozstrzygała, był skąpy, a to było wielką zbrodnią w epoce, kiedy było potrzeba kupować sobie przyjaciół, a nawet nieprzyjaciół; zresztą namiętnie lubił sztuki piękne, i to mogłoby rzucić blask niejaki na jego panowanie, gdyby był umiał swoim artystom nadać przyzwoite miejsce, pomiędzy szlachtą a ludem. Lecz wbrew postępowaniu swoich poprzedników, którzy wybierali ulubieńców pomiędzy szlachtą i duchowieństwem, on otoczył się ludźmi, których dumni baronowie, nazywali mularzami, muzykantami; i Cochran budowniczy, Royer muzyk, Leonard kowal, Hommel krawiec, Torpichen fechmistrz, byli jego przyjaciółmi i poradcami.
Jakób III, miał dwóch braci z sercem prawdziwie królewskiem, których powierzchowność widocznym czyniła ród z którego pochodzili, jeden z nich nazywał się książę Albany, a drugi hrabia de Mar; książę Albany, jak mówi pewien dawny kronikarz, był wysoki, miał postać ujmującą, wielkie oczy, policzki szerokie, nos czerwony i długie uszy; nadto umiał przybierać wyraz twarzy groźny i ponury, ilekroć podobało mu się mówić z osobami, które mu się niepodobały. Hrabia de Mar, mówi Walter-Scott był charakteru mniej surowego i zyskiwał przychylność wszystkich, którzy się do niego zbliżali, słodyczą i łagodnością obejścia.
Z resztą oba byli bardzo zręczni w jeżdżeniu konno, w łowach i strzelaniu, czego król przez bojaźń, lub niesmak zaniedbywał, z wielkim podziwieniem szlachty, która to wszystko uważała za niezbędne do dobrego wychowania. Z resztą zobaczymy, że Jakób III, zginął dla tego, że konno dobrze jeździć nie umiał.
Oba młodzi książęta, jak to łatwo zrozumieć, nienawidzili ulubieńców króla, i aby zupełną posięść nad nim władzę, oddalali ich zawsze od niego. Ulubieńcy ze swojej strony nie zasypiali odwetu i korzystali z każdej sposobności aby ich oczerniać przed królem. Widząc zaś, że on wszystkiego słuchał i wszystkiemu gotów był wierzyć, opowiedzieli mu: że hrabia de Mar radził się wieszczek, kiedy i jakim sposobem król umrze! na co wieszczki miały odpowiedzieć: że umrze przy końcu tego roku i z ręki blizkiego swojego krewnego.
Król strwożony tą przepowiednią, kazał przywołać sławnego pomiędzy Highlandami astrologa. Człowiek ten, przekupiony przez Cohran’a, powiedział tylko królowi to, że widział z obrotu gwiazd, jak lew Szkocki pożarty będzie przez lwięta. Odpowiedź ta, połączona z potwarzami Cochran’a, żadnej niezostawiła wątpliwości w umyśle króla, tak, że w téj chwili kazał aresztować swoich braci. Księcia Albany zamknięto w zamku Edymburgskim, Hrabiego zaś de Mar, który podług przepowiedni wieszczek był winniejszym, kazał włożyć w wannę i z rąk i nóg krew mu upuścić.
Szczęściem dla księcia Albany, że chociaż król postanowił skazać go na śmierć, odłożył wykonanie wyroku, pewny że brata, w więzieniu, nie ma się czego obawiać. Przyjaciele młodego księcia korzystali z tej zwłoki, aby mu przyjść na pomoc. Pewnego dnia, mały statek zawinął w zatokę Leith z ładunkiem wina Gaskońskiego, którego dwie beczułki przeznaczone były w podarunku dla księcia Albany. Kapitan gwardji przekonawszy się, że w beczułkach było wino, kazał je zanieść do pokoju księcia, książę zaraz wpadł na myśl, że te beczki coś więcej prócz wina, muszą w sobie zawierać, i pilnie szukając, znalazł w płynie długi powróz, sztylet i kulę woskową, w niej list w którym doniesiono mu, że był na śmierć skazany, i że jeżeli nie zdoła w nocy uciec, nazajutrz będzie stracony. Sztylet i powróz przeznaczone były do ułatwienia ucieczki. Znaleziony list pokazał szambelanowi, wiernemu swojemu słudze, który z nim podzielał więzienie i oba postanowili jak można najlepiéj z czasu korzystać.
W skutek tego, Albany dowiedziawszy się, że kapitan gwardji kosztował wino i znalazł go wybornem, zaprosił go na wieczerzę do siebie; ten przyjął zaproszenie z warunkiem, aby trzech żołnierzy razem z nim było w pokoju. Ta przezorność zdawała mu się potrzebną i dostateczną, przeciw dwom ludziom bezbronnym.
W oznaczonéj godzinie, kapitan i trzech żołnierzy weszli do pokoju księcia. Zastawiono dwa stoły, jeden dla księcia Albany, kapitana i szambelana, drugi dla straży: na każdym stole stała beczułka wina; dzięki temu przygotowaniu wieczerza obficie była skropioną. Po wieczerzy książę ofiarował kapitanowi partjię szachów, ustawicznie częstując go winem; bo jak mówił wino matę wyższość nad rosbifem, że jeść niemożna ciągle, a pić można zawsze. Kapitan chwalił to zdanie, i podawał szaimbelanowi ciągle kubek, który tenże napełniał bez ustannie.
W trzeciéj partji, książę uważał po grze swojego partnera, że czas już działać. Dawszy więc znak szambelanowi, sam dobył sztylet i utopił go w piersiach kapitana. W tej saméj chwili, kiedy szambelan dusił serwetą jednego z żołnierzy, następnie Albany dwóch innych sztyletem przebił. Po dokonaniu tego czynu, książę wyjął klucze z kieszeni kapitana, i powróz schowany pod materacem, lecz obawiając się, aby który zabity nie powrócił do życia, złożyli ich na ogromnym kominie ogrzewającym pokój, przykrywszy drzewem. Następnie wdarłszy się na mury, wybrali miejsce najbardziéj oddalone od straży, aby przy pomocy sznura bezpiecznie spuścić się mogli.
Ponieważ noc była ciemna i nie można było widzieć czy sznur dostawał do ziemi, szambelan chciał pierwszy się spuścić, aby w przypadku sam stał się ofiarą a nie książę. W istocie, kiedy się spuścił po linie, nadaremnie szukał ziemi, a że był odważny, puścił się na traf i upadłszy o dwadzieścia pięć stóp, złamał nogę. Zawołał więc na swojego pana i mówił aby przedłużył linę. Albany niestrwożony bynajmniéj, powrócił do pokoju, wziął prześcieradła z łóżek, przywiązał je do końca liny i następnie spuszczać się zaczął. Przedłużona lina była dostateczna i książę bez najmniejszego szwanku ujrzał się u stóp murów. Natychmiast wziął swojego szambelana na barki, zaniósł w miejsce bezpieczne i mimo nalegań zranionego nie chciał opuścić dopóty, póki niewyzdrowieje. Następnie dał znak umówiony i statek przybił do brzegu, we dwie godziny książę i szambelan byli na morzu, a w ośm dni przybyli do Francji.
Śmierć hrabiego de Mar i ucieczka Albany, powiększyły tylko zuchwałość, ulubieńców króla. Robert Gochran, sprzedając się wszystkim, został tak bogatym, że mógł i króla kupić. Ponieważ, jak mówiliśmy, Jakób był bardzo skąpym, dawny Archibald nabył od niego hrabstwo Mar, oraz wielkie posiadłości i dochody należące do zamordowanego.
Śmiałość ulubieńca i słabość króla oburzyły przeciw obu całą Szkocję. Cochran zamiast łagodzić oburzenie, jeszcze podniecał je mieszając do srebra w pieniądz przerabianego, szóstą część ołowiu i szóstą część miedzi, i nadając mu wartość jaką miała czysto-srebrna moneta. Pomimo rozkazu króla wielu niechciało przyjmować tej monety, co wielkie sprowadziło zamieszania. Widząc to jeden z przyjaciół Cochran’a, radził mu, aby odwołał tę monetę; lecz Cochran odpowiedział; »Chyba w ten dzień kiedy mię powieszą, pierwéj nie.» Cochran nie myśląc wcale o tem, wyciągnął dla siebie horoskop pewniejszy, niż wieszczek i astrologów.
W tym czasie Edward IV, gotował się na odebranie Berwicka. Idąc za przykładem swoich poprzedników, którzy przed rozpoczęciem wojny obcéj, obudzali zawsze w Szkocji wojny domowe, sprowadził z Francji księcia Albany, obiecał mu tron Szkocki, byle się z nim połączył. Młody książę zaślepiony świetnemi obietnicami, przyjął dowództwo w wojsku Edwarda, i gotował się na wojnę przeciw własnemu rodzinnemu krajowi.
W tém położeniu rzeczy Jakób musiał się uciec do swojéj szlachty, którą od tak dawna opuścił. Zgromadził ją jak można najprędzéj i trzeba jéj oddać sprawiedliwość, że odpowiedziała jego wezwaniu. Miejscem zebrania był Borough-Moor w Edymburgu.
Przybyli wazale znajdując się w liczbie pięćdziesięciu tysięcy, myśleli, że rów nie ważnem jest powściągnienie nadużyć administracji, jak wojna przeciw Anglikom, którzy byli jeszcze daleko; a ponieważ po pierwszym pochodzie zebrali się między rzeką Lauder, a miastem tegoż nazwiska, przeto postanowili zgromadzić się wieczorem na tajemną radę w kościele tego miasta.
Większa część szlachty Szkockiéj była obecną na tém zgromadzeniu. Wszyscy jednomyślnie rozjątrzeni przeciw ulubieńcom królewskim, wywierali gniew swój w złorzeczeniach i groźbach. Lord Gray znudzony bezużytecznym krzykiem, prosił, aby mu pozwolono powiedzieć przypowieść. Skoro otrzymał pozwolenie wszedł na mównicę, i kiedy wszyscy umilkli, przemówił w te słowa:
W pewnym folwarku było mnóstwo szczurów, które żyły bardzo szczęśliwe, kiedy dzierżawca spostrzegł u jednego wieśniaka ogromnego kota, wziął go i przyprowadził do siebie. Od téj chwili okropne było spustoszenie pomiędzy szczurami, bo kot codziennie je wytępiał; nareszcie, kiedy klęska stała się zbyt dotkliwą, szczury zgromadzili się na radę, i kazały najrozsądniejszemu i najstarszemu, zupełnie białemu szczurowi, wynurzyć swoje zdanie. Ten namyśliwszy się proponowałaby kotowi u szyi zawiesić grzechotkę, któraby ostrzegała o jego przybyciu.
Myśl ta jednozgodnie przyjętą została. Wysłano po kupno grzechotki i tasiemki, a kiedy już miano te przedmioty, każdy się pytał, kto podejmie się uskutecznić to zlecenie. Na to pytanie milczeli wszyscy; bo żaden szczur nie miał odwagi zawiesić grzechotkę kotowi.
— Milordzie, zawoła przeciskając się przez tłum i stając przed mówcą, Archibald hrabia Angus, głowa młodszej linji Douglasów, twoja przypowieść nie ma zupełnego, sensu, bo szczury są szczurami, a my jesteśmy ludźmi. Ja zawieszę grzechotkę.
— Z oklaskami przyjęto tę odpowiedź, każdy bowiem wiedział, że hrabia Angus nie dla tego wystąpił, aby się cofnąć potem, znano go jako rycerza równie silnego jak walecznego. Otoczyli go wszyscy, życząc powodzenia; a Gray zstępując z mównicy, podał mu rękę, nazywając go Douglasem Grzechotką. Nazwa ta została mu do zgonu.
W téj chwili mocne kołatanie we drzwi kościelne, ostrzegło o przybyciu znakomitej osoby. Ponieważ ze szlachty nie brakowało nikogo, spojrzano w około siebie i przekonano się że tylko król miałby prawo pukać w ten sposób. Sir Robert Douglas de Lochleven strzegący drzwi, zapytał: kto tam? głos rozkazujący, odrzekł: Hrabia de Mar.
W istocie, był to Cochran z trzysta ludźmi; dowiedział się bowiem, że szlachta zgromadzoną była w kościele i chciał wiedzieć czem się tam zajmuje. Zgromadzeni spojrzeli na siebie wąchając się, wówczas hrabia Angus kazał otworzyć. Zaledwie rozkaz wypełniono, wszedł dumnie Cochran, przybrany w bogaty strój axamitny czarny, mając łańcuch złoty na szyi i trąbkę z kości słoniowéj u boku: przed nim postępował koniuszy niosący jego hełm.
— Milordowie, rzekł Cochran zdziwiony, znalazłszy o tej godzinie w kościele podobne zgromadzenie. Czy mogę zapytać was o przyczynę tego zebrania?
— Bez wątpienia! odpowiedział Donglas, który chciał zasłużyć na dany mu przydomek, zajmowaliśmy się tobą.
— Jakto milordzie? zapytał Cochran.
— Radziliśmy jaką śmiercią zginąć powinien człowiek tobie podobny, i wszyscy zgodziliśmy się na to, że sznur powinien zakończyć jego dni.
Na te słowa, Archibald Douglas zbliżył się doń, zerwał łańcuch złoty ze szyi, a Robert Douglas trąbkę. Tym sposobem został jeńcem, a trzysta jego żołnierzy najmniejszego nie stawiło oporu. Po tém ujęciu, jedna część szlachty udała się do królewskiego namiotu, druga pochwyciła Leonarda Hommel’a i Torpichen’a. Jeden się tylko wymknął, był nim Ramsay de Balman, jeden pomiędzy ulubieńcami pochodzący ze znakomitej familji, ten rzucił się z szybkością łani, przybiegł do króla i uczepił się tak silnie jego pasu, że szlachta nie mogła go oderwać bez ubliżenia monarsze, darowali mu więc życie, lecz jednocześnie uwiadomili króla, że wszyscy inni będą śmiercią ukarani. Król widząc, że władza jego znika, nie potwierdził wyroku, ale go spełnić dozwolił.
Skoro wieść rozbiegła się, że ulubieńcy króla będą straceni, taka radość malowała się w wojsku, że żołnierze ofiarowali swoje pasy do wykonania wyroku. Cochran do ostatniej chwili zachował swoję śmiałość i zuchwalstwo, i prosił, aby go uduszono sznurem jedwabnym od jego namiotu. Oprawcy nie chcieli mu nawet tej łaski wyświadczyć i zaprowadziwszy go na most Lauder, powiesili na włosianym postronku, który w większéj był ohydzie niż konopny.
Od téj chwili, jak Cochran sam przepowiedział, fałszywa moneta została wywołany i cała Szkocja jednocześnie uczuła dobrodziejstwo téj śmierci.
Tego samego wieczoru, szlachta, zamiast wyruszyć przeciwko Edwardowi IV, powróciła do Edymburga, i pozwoliwszy Anglikom opanować Berwick, o który się mało troszczyli, zamknęli króla w zamku Stirling, pod surową, lecz pełną uszanowania strażą: później dopiero załatwiwszy wewnętrzne sprawy Państwa, wyruszyli przeciwko Anglikom, których spotkali pod Haddington.
Już dwa wojska gotowały się do bitwy, kiedy nagle dwóch parlamentarzy przybyło do sprzymierzonej szlachty. Był to książę Albany i książę Glocester, który był później Ryszardem III; przybyli oni nietylko, jako pośrednicy pomiędzy Anglją a Szkocją, lecz nadto chcieli pogodzić szlachtę z królem. Kiedy Albany wyłożył powód swojego poselstwa, Glocester chciał głos zabrać z kolei, lecz zaledwie odezwał się, Douglas Grzechotka przerwał mu, mówiąc: Milordzie, jesteś Anglikiem i pilnuj spraw Anglji. Następnie zwracając mowę do Albany, czego żądasz? zapytał z największą uległością, mów, słuchamy cię.
— Naprzód, odpowiedział Albany, pragnę aby mój brat był wypuszczony na wolność.
— Milordzie, odparł Archibald, stanie się to, czego żądasz, a to dla tego, że ty tego żądasz: lecz co do osoby, która ci towarzyszy, nie znamy jéj wcale. Kiedy będziemy mieli sprawę z Anglją, chętnie go będziemy słuchali, byle to co nam przedstawi ni było przeciwne naszemu honorowi.
Układy poszły pomyślnie, Albany bowiem i Glocester żądali rzeczy zaszczytnych i zgodnych z interesem obu narodów. Glocester powrócił do Anglji, gdzie po otruciu Edwarda i zamordowaniu dwóch jego synów został królem. Jakób puszczony na wolność, pogodził się z księciem Albany do tego stopnia, że dwaj bracia podzielali z sobą mieszkanie, stół, a nawet i łóżko. Wszystko szło jak najpomyślniéj, bo kiedy Jakób zajmował się sztukami pięknemi i stawiał kościoły, Albany zarządzał wewnętrznemi sprawami państwa.
Nieszczęściem, spokojność ta nie długo trwała, wkrótce bowiem podejrzenia odezwały się w Jakóbie tak silnio, że brat po drugi raz uciekać musiał. Poprzednie jego związki z Ryszardem III, otwarły mu wejście do Anglji, i wkrótce kiedy po jego odjeździe na nowo między dwoma państwami rozpoczęły się kroki nieprzyjacielskie, Albany stanął na czele małego oddziała, w którym znajdował się także stary Douglas, przed dwudziestą latami wygnany przez Jakóba II, z powodu zemsty, jaką chciał wywrzeć za śmierć Archibalda; wkroczył w granice Annandal, gdzie w pierwszéj potyczce porażonym został.
Dzięki szybkości konia, Albany dostał się do granic Anglji; stary Douglas straciwszy konia, został pochwycony przez Kirk-Patricka, który niegdyś był jego wazalem, a teraz poznał go. Człowiek ten, wiedząc jaki los czeka dawnego jego pana, rozczulił się do łez, i z narażeniem własnego życia chciał go puścić na wolność. Lecz Douglas potrząsając głową, rzekł:
— Nie zadawaj sobie pracy; ponieważ król przyrzekł nagrodę temu, kto mię dostawi żywego lub umarłego, lepiéj że ty mój stary przyjacielu zarobisz te pieniądze. Oddaj mię w jego ręce, i niech się wszystko skończy.
Patrick nie chciał słuchać podobnéj rady, ukrywszy Douglas’a w pewnem miejscu, udał się do Edymburga, i tyle dokazał prośbą i łzami, że otrzymał ułaskawienie od króla dla swego dawnego pana; następnie przywiózłszy mu te pomyślną wiadomość, zachęcał go aby natychmiast udał się do Edymburga. Douglas odmówił, i rzekł: Dziękuję ci mój przyjacielu, teraz jestem za stary, i wolę raczéj iść za radą dawnego przysłowia: kto nie może nic lepszego uczynić, niech zostanie mnichem.
Douglas udał się do klasztoru Lindores, gdzie go raz jeszcze zobaczemy i gdzie we cztery lata umarł. Na nim zgasła starsza linja Douglasów.
Jakób III, uwolniwszy się od opieki brata, która była jedyną przyczyną jego podejrzeń, popadł zupełnie w wrodzone mu skłonności skąpstwa i niedowierzania. Z obawy spisku, rozkazał aby nikt zbrojne nie ważył się przed nim ukazywać, i utworzył dla swego bezpieczeństwa straż z dwustu ludzi, któremi dowodził Ramsay de Balman, jedyny z jego ulubieńców, który uszedł śmierci w czasie spisku pod Lauder. Następnie spokojniejszy o swoje życie, różnemi środkami, zaczął zgromadzać skarby, przechowując je w ogromnéj skrzyni którą lud nazywał Czarną Kassą. Nieukontentowanie było powszednie, spisek knuł się tajemnie i tylko oczekiwał sposobnéj chwili do wybuchnienia.
Sposobność tę wkrótce sam Jakób podał swoim nieprzyjaciołom.
Król kazał wybudować w zamku Stirling wspaniałą kaplicę, do któréj przyjął dwa towarzystwa muzyków i śpiewaków. Że zaś utrzymanie ich było nader kosztowne, a król nie chciał naruszyć swojéj kassy czarnéj, postanowił na ich utrzymanie fundusze opactwa Coldingham.
Opactwo to położone w majętnościach dwóch przemożnych familji Homes i Hepburns, które mianowały zwykle same opata. Zwyczaj ten uważały teraz jak prawo, i oburzały się widząc że król narusza ich przywileje: zaczęły więc porozumiewać się z malkontentami, których znaczna była liczba, mianowicie z lordami, którzy należeli do sprawy na moście Lauder, pomiędzy którymi był hrabia Angus.
Sposoby jakich używały rodziny Homes i Hopburns były tak zręcznie przedsiębrane, że wybuch z cicha wzmagał się do tego stopnia, że kiedy król dowiedział się o nim, wszyscy spiskowi już byli pod bronią.
Ponieważ król dwa tylko cenił przedmioty, syna i swoją czarną kassę, naprzód więc pomyślał o ich ubezpieczeniu. Młodego księcia zamknięto w zamku Stirling, który, tylko zdradą mógł bydź wziętym, kassę zaś czarną zagrzebał w piwnicach Edymburgskiego zamku. Ubezpieczywszy dwa drogie przedmioty, król udał się ku północy, gdzie zwołał szlachtę. Było jakieś współzawodnictwo, a nawet nienawiść pomiędzy północnymi i południowymi hrabiami; niebrakło więc królowi stronników i w krotce miał przy sobie lordów Lindsay de Bires, Grahama i Mentheitha, hrabiów Crawford, Huntly, d’Athol, Erskine z blizko trzydziestu tysiącami ludzi.
Jakób zaspokojony nieco widokiem pięknego wojska, idąc za radą lorda Lindsay de Bires, postanowił wyruszyć przeciwko nieprzyjacielowi. Przechodząc przez Fife, król zatrzymał się aby w klasztorze Lindores odwiedzić starego Douglasa. Przyrzekał przywrócić mu stopień i tytuły, nawet przyjaźń swoję, jeżeliby stanął na czele jego wojska i w swojem imieniu przywołał lenników swoich, którzy prawie wszyscy byli w szeregach powstańców. Lecz myśli starego hrabiego zupełnie zwróciły się od ziemi ku niebu; a według zwyczaju potrząsając głową, rzekł: Najjaśniejszy Panie, trzymałeś nas tak długo pod kluczem, mnie i twoją kassę czarną, że oboje na nic ci się nie przydamy. Król podwoił nalegania, lecz nadaremnie, i musiał w dalszą udać się drogę, bez najsilniejszego zastępu, na który liczył. Nakoniec o milę od pola bitwy Bannock-Burn, gdzie jego poprzednik Robert-Bruce, tak zaszczytne odniósł zwycięztwo nad Anglikami, spotkał się z nieprzyjacielem. Jakób za pierwszym rzutem oka przekonał się, że wojsko jego o trzecią część było liczniejsze, niż powstańców, to wzmogło jego nadzieję i pełen ufności wydał rozkaz do bitwy na dzień następny.
O świcie, już wszystkie stanowiska były zajęte, i cała siła na trzy części podzielona: dziesięć tysięcy górali pod dowództwem Huntly i Athol, postępowało w przedniej straży; dziesięć tysięcy żołnierzy z hrabstw zachodnich składało środek pod dowództwem Erskina. Grahama i Menteitha, nakoniec król dowodził tylną strażą, lord Dawid Lindsay dowodził prawem skrzydłem a Graham lewem.
Kiedy wojska stanęły do boju. lord Lindsay postąpił ku królowi wiodąc pysznego rumaka, i klęknąwszy przed swoim monarchą, rzekł: Najjaśniejszy Panie, przyjmij to szlachetne zwierzę, jako dar od najwierniejszego twojego sługi; bo czy będziesz ścigał nieprzyjaciela, czy będziesz musiał uchodzić w odwrocie, prześcignie wszystkich Szkockich i Angielskich rumaków. Król, żałując że nie jest najlepszym jezdzcem, podziękował Lindsayowi za jego dar i dosiadłszy pysznego bieguna, pośpieszył na wzgórze, z którego mógł widzieć nieprzyjacielskie obroty.
Gdy ujrzał pierwsze poruszenie Anglików, osłupiał z zadziwienia, albowiem nieprzyjaciel pod jego sztandarem postępował; odwrócił się i spoglądając w koło siebie sądził że to sen; lecz nagle okropna myśl przyszła mu do głowy, że jego syn szedł z buntownikami.
W istocie, Homes, Angus i Bothwell podszedłszy pod Stirling, zmusili gubernatora do wydania im następcy tronu. Gubernator sprzyjający im tajemnie, bez oporu wydał księcia; uzbroiło się więc lwię przeciwko lwowi, bo syn przeciwko ojcu.
Na ten widok biedny ojciec uczuł słabą swoją odwagę niknącą zupełnie, przypomniał sobie bowiem przepowiednię wieszczek hrabiego Mar, która głosiła, że król zginie z ręki najbliższego krewnego, i wróżbę samego astrologa, który powiedział że lwię zadusi lwa Szkockiego. Obecni widząc bladość króla, czując że obecność jego będzie dla nich przeszkodą nie pomocą, prosili go aby się oddalił do tylnéj straży i bitwa się rozpoczęła.
Homes i Hepburns pierwsi uderzyli. Natarli na straż przednią złożoną z samych górali, którzy napadających strzałami przyjęli. Nacierający musieli cofnąć się przed chmurą pocisków, które padały na nich gwałtowniéj niż grad nawałnicy; ale w tejże chwili, klany Liddesdalu i Annandale z długiemi włóczniami, z straszliwym krzykiem uderzyli na górali i okropny zrządzili popłoch.
Słysząc ten krzyk i widząc nieład, król stracił przytomność, i niewiedząc co począć, machinalnie odwrócił się od nieprzyjaciół, spiął konia ostrogami: szlachetne zwierzę puściło się jak jeleń; a pędząc szybciéj jak błyskawica, uniosło swojego pana w stronę Stirling i zatrzymało się w wiosce, gdzie był młyn nazwany Beaton’s Mill. Kobieta wychodząca ze młyna po wodę ujrzawszy, że człowiek zupełnie uzbrojony, bieży jakby koń jego miał skrzydła, postawiła dzbanek na ziemię a sama uciekła do młyna. Dzbanek ten przestraszył konia, który w chwili kiedy przesadzić miał strugę, spostrzegł go i rzucił się w bok. Król niespodziewając się tego zwrotu, wypuścił nogi ze strzemion, spadł, a rumak bez jeźdźca, pobiegł daléj przez wieś i znikł jak widmo.
Kiedy ludzie przybiegli na ratunek upadłemu z konia rycerzowi, znaleźli go zemdlałym, przeniesiono go więc do młyna, i zdjęto z niego hełm i zbroję, i położono w łóżko.
W kilka minut, Jakób odzyskał przytomność i zażądał księdza. Młynarka chcąc się dowiedzieć kto on jest, zapytała ranionego o jego nazwisko. Niestety! odpowiedział, dzisiaj jeszcze byłem waszym królem, teraz nie wiem czem jestem. Na te słowa biedna kobieta z kolei straciła głowę, i wybiegła z domu wołając: księdza dla króla! księdza dla króla!..
— Ja jestem księdzem odpowiedział przechodzień nieznajomy — prowadź mię do niego. Kobieta uradowana że tak prędko znalazła czego szukała, wprowadziła z pośpiechem nieznajomego do izby, i wskazawszy leżącego króla, oddaliła się w kąt aby nie słyszeć spowiedzi. W ów czas nieznajomy, zbliżył się zwolna do Jakóba, ukląkł z pokorą przy jego łóżku, i w téj postawie zapytał go: czy ciężko jest raniony?
— Niestety! rzecze król, nie sądzę aby moje rany były śmiertelne, myślę nawet, że przy staraniu mógłbym bydź wyleczonym. Ale w téj chwili potrzebuję duchownego, któryby mi dał rozgrzeszenie.
— Masz je! odpowiedział nieznajomy, powstając i topiąc sztylet w piersiach króla, który zaledwie przemówić zdołał; Może mój! i skonał.
Zabójco natychmiast wziął trupa na ramiona, wyszedł zdomu, potém przeszedł przez wieś, nikt mu się niesprzeciwił, i zniknął tak, że nikt nigdy się niedowiedział kto on był, i co z ciałem zrobił.
To stało się dnia 18 Czerwca 14S8, w tejże saméj chwili kiedy wojsko królewskie przegrało bitwę.
Tak więc zginął Jakób III, w trzydziestym szóstym roku życia. Po nim nastąpił syn Jego pod imieniem Jakóba IV.