<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Sylwandira
Podtytuł Romans
Wydawca Drukarnia S. Orgelbranda
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia S. Orgelbranda
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Sylvandire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.
Jak król zapomniał odwołać pomyłkę jaką popełniono względem kawalera d’Auguilhem, i co z tego wynikło.

W okolicznościach podobnych, chociaż mniéj ważnych, widzieliśmy już Rogera u dzieła. Wiemy z jaką wytrwałością, powziąwszy raz postanowienie, dążył do jego wykonania.
Tydzień upłynął, w czasie którego Roger sądziłby, że ubliża zaufaniu jakie powinien był mieć w Jego Królewskiej Mości, gdyby choć pomyślał o zamiarze, który tylko w razie zapomnienia miał być dokonanym. Przez ten czas nie nudził się bardzo, chociaż towarzysze przechadzki unikali go zawsze. Nadzieja towarzyszyła mu, i za każdą razą gdy otwierano drzwi jego więzienia, sądził, że król odwoływał dokonaną względem niego omyłkę.
Lecz król miał zapewnie co innego do czynienia, nie zajmować się kawalerem d’Anguilhem; tydzień przeto upłynął, a omyłka jaką względem niego popełniono, nie została naprawioną. Gdy tedy naznaczony termin minął, Roger na seryjo zaczął myśléć o dokonaniu swojego zamiaru.
Przedewszystkiem obejrzał swoje więzienie.
Najwięcéj zwróciły jego uwagę:
Drzwi dębowe grube na trzy cale,
Okno z podwójną kratą,
Ściany cztéry stopy grubości mające, Wszystko to nie wzbudzało wielkich nadziei.
Roger wstrząsnął drzwiami; dwa zamki i dwie zasuwy ręczyły za ich trwałość.
Roger sprobował krat w oknie: były głęboko wmurowane w ścianę.
Roger wreszcie obejrzał ściany; wszędzie za uderzeniem wydawały odgłos przytłumiony, co dowodziło, że były wszędzie jednakowéj grubości.
Trzeba tedy było żelaznego drąga do wyważenia drzwi.
Trzeba było pilnika do przepiłowania krat w oknie.
Trzeba było motyki do zrobienia otworu w murze.
Roger nie miał żadnego z tych narzędzi.
Lecz posiadał przemysł człowieka, wychowanego na wsi i przywykłego do radzenia sobie bez cudzej pomocy w rozlicznych okolicznościach i kłopotach, przytrafiających się w swobodném wiejskiém życiu; lecz posiadał tę cierpliwość właściwą więźniowi, którego umysł przez całe godziny, dni, lata nawet, zaprzątnięty jedną myślą, myśli o oswobodzeniu.
Obejrzawszy wewnątrz swoje więzienie, postanowił uważać go zewnątrz.
Jak zazwyczaj, wypuszczano go na przechadzkę. Wyszedłszy z swojéj izdebki, przeszedł przez wielki pokój, który ją poprzedzał i w którym ciągle zgromadzały się nocną porą wszystkie szczury i koty z sąsiedztwa.
Był to rodzaj magazynu z oknem niezakratowaném, wychodzącém nie wiadomo gdzie; gdyż nie wolno było Rogerowi zbliżać się do niego. Ten magazyn napełniony był staremi materacami, kołdrami, firankami i kuframi, i podobny był do sklepu jakiego handlarza starzyzny.
Łatwo pojąć jak wygodną była podobna sala dla kotów, myszy i szczurów.
Następnie prowadzono Rogera przez długi korytarz; ten korytarz miał dwoje drzwi, jedne od pokoju, który poprzedzał jego izdebkę, drugie wychodzące na kręcone schody, które wiodły na platformę.
Te dwoje drzwi opatrzone w zamki i zasuwy; nadto szyldwach przechadzał się po korytarzu, od jednych drzwi do drugich.
Tą razą Roger nie probował nawet zawiązać rozmowy z swojemi współtowarzyszami niewoli. Miał swoję myśl, z którą rozmawiał i na którą odpowiadał. Dwie godziny upłynęły, których końca Roger z niecierpliwością oczekiwał, gdyż pragnął jak najprędzéj powrócić do więzienia. Niepodobieństwem było przesiębrać ucieczkę przez platformę, gdyż dwoje drzwi i szyldwach stały temu na przeszkodzie.
Całą przeto nadzieję pokładał na pokoju służącym za magazyn. Dla tego téż powracając, Roger przejrzał go z wielką uwagą. Hałas dający się słyszéć przez okno wskazywał, że to okno wychodziło na ulicę. Dostrzegł nadto, że w tym magazynie znajdowała się dostateczna ilość płótna z materaców i kołder na zrobienie powroza.
Przedewszystkiém tedy, należało się dostać do tego magazynu.
Tym sposobem Rogera dzieliły od wolności jedne tylko drzwi, lecz jakie drzwi! ściana dębowa trzy cali gruba mocno osadzona w kamiennym murze.
Żadnéj zawiasy, żadnego gwoździa nie widać było od strony izdebki; cały mechanizm był wewnątrz i tém samém niepodobieństwem było oderwać zamek, choćby nawet były potrzebne do tego narzędzia.
Tém bardziéj téż, gdy ich nie było.
Przyniesiono więźniowi kolacyją; gdy otwierano drzwi rzucił oczyma do drugiego pokoju i usłyszał wołania handlarzy przechodzących przez ulicę.
Posiliwszy się, Roger rzucił się na łóżko.
Wtedy usłyszał lekki szmer, wyciągnął szyje i ujrzał myszkę, która zachęcona ciszą panującą w pokoju, przybywała znowu pożywić się okruszynami z jego stołu.
Tą razą Roger z wielkiém swojém podziwieniem, nie doświadczył tego samego wstrętu co dawniéj do mysiego rodzaju: to małe zwierzątko przybywające w odwiedziny do więźnia i pożywiające się resztkami jego jadła, wzbudzało już w nim więcéj zajęcia niż obrzydzenia; zresztą Roger zaczynał się nudzić i ten gość obiecywał mu jakąkolwiek rozrywkę.
Tymczasem noc nadeszła: Roger rozebrał się i położył w łóżko. Ponieważ stosownie do przepisów, nie wolno było dawać więźniom światła, przymuszeni byli kłaść się o zachodzie słońca.
Na swoje nieszczęście, od czasu jak zamieszkał w Paryżu, Roger odzwyczaił się od wczesnego udawania się na spoczynek, stosując się do ówczesnego zwyczaju, gdy wieczorne zabawy i kolacyje były w modzie, przywykł dopiéro o drugiéj po północy kłaść się do łóżka. Zresztą, gdy w Anguilhem szedł spać o ósméj wieczorem, to zazwyczaj po dniu przepędzonym na polowaniu lub konnéj przejażdżce. Wtedy znużenie fizyczne rychło sprowadzało sen. Lecz w więzieniu zupełnie inaczéj rzecz się miała. Siła żywotna wrząca w jego żyłach, nie miała którędy uchodzić. Krew uderzała do głowy więźnia; arteryje biły w nim jak gdyby miał gorączkę. Zamykał oczy i wpadał w ten rodzaj odrętwienia, który nie jest ani snem, ani czuwaniem. Wtedy najdziwaczniejsze widziadła przesuwały mu się przed oczyma. Przez całą noc przewracał się tylko na łóżku; dopiéro około godziny drugiéj nad ranem zasypiał; lecz i wtedy dręczyły go sny okropne. Już to rosły mu skrzydła jak u ptaka, i ulatywał przez okno; już znowu zamieniał się w mysz, i przemykał się pod drzwiami; następnie w chwili gdy biegał po rynnach lub szybował po powietrzu, brakło mu nagle łapek lub skrzydeł, i zdawało mu się, że spada w niezgłębione przepaści, i budził się, niedosięgnąwszy dna z bijącém sercem i czołem potem oblaném.
Wówczas, niepodobna mu już było na nowo zasnąć.
Za piérwszym brzaskiem dziennym, Roger wyskakiwał z łóżka. Natychmiast zaczynał obchodzić swój pokój, jak niedźwiedź klatkę, oglądając ściany i okno, lecz zatrzymując się zawsze w końcu przed drzwiami.
Przeklęte te drzwi, którym brakowało tylko rozpaczliwego napisu, aby stały się podobnemi do bramy piekielnéj.
A jednak przez te drzwi musiał koniecznie przejść.
Przyniesiono Rogerowi śniadanie; zjadł je prędko, pokruszył ile mógł najwięcéj chleba, rozrzucił okruchy koło samych drzwi, i usiadł na ławce, w kącie najodlegléjszym odedrzwi.
Dzięki tym wszystkim ostrożnościom, niezadługo ujrzał spiczasty pyszczek swojéj sąsiadki.
Pomimo bezkarności z jaką biegała po pokoju w dniu poprzedzającym, myszka długo nie śmiała posunąć się daléj. Kilka razy cofała się i wysuwała, aż nareszcie przywabiona okruszynami rozrzuconemi na podłodze, a nadewszystko nieruchomością Rogera przemknęła się do pokoju, zatrzymawszy się jak gdyby przestraszona własną śmiałością; lecz wkrótce zaspokojona, zaczęła zajadać okruszyny z tysiącznemi minkami, skokami i giestami, które bawiły bardzo Rogera. Nie sądził nigdy, aby mysz mogła się stać tak zabawném zwierzątkiem.
Na nieszczęście Roger siedząc nieruchomie jak posąg, poczuł kurcz w lewéj nodze. Wtedy uczynił poruszenie tak wyraźne, że mysz uciekła.
Wówczas zaczął rozmyślać, że w dwóch przypadkach mógłby uczynić tak samo jak mysz, to jest, albo gdyby sam był takiéj objętości jak otwór, albo téż gdyby otwór był takiéj objętości jak on.
Rzecz oczywista, że tylko w jednym z tych dwóch przypadków, mógł wydostać się przez drzwi.
Dowiódłszy sobie téj prawdy, Roger jako człowiek z rozumem pełnym logiczności, zadał sobie następujące pytanie:
— Jakim sposobem wydrążają ludzie drzewo?
I sam sobie odpowiedział:
— Dwoma sposobami.
Za pomocą żelaza.
I za pomocą ognia.
Dostać jakiegobądź narzędzia żelaznego było niepodobieństwém.
Dostać ognia, było tylko rzeczą trudną.
Roger przeto postanowił koniecznie dostać ognia.
Na nieszczęście nie można było narzekać na zimno. Był sam środek lata, Roger zaś czuł, że do zimy nie miałby cierpliwości czekać. Zresztą przez ten czas mogłaby przyjść gubernatorowi ochota przenieść go do innego pomieszkania.
Roger tedy zaczął rozmyślać nad sposobem dostania ognia.
Tego samego wieczoru, miał już gotów cały plan.
O dziewiątéj godzinie szyldwach czuwający na korytarzu, usłyszał jakieś jęki i narzekania, które jak się przekonał pochodziły z pokoju Rogera.
O dziesiątéj, gdy piérwszy rond przechodził, szyldwach uwiadomił o tém oficera, ten zbliżył się do drzwi, i przekonał się o prawdzie doniesienia szyldwacha.
Przywołano dozorcy, który otworzywszy drzwi od pokoju Rogera, znalazł więźnia leżącego na łóżku i narzekającego na okropne bóle w żołądku. Sprowadzono miejscowego lekarza, który obejrzawszy chorego, przepisał mu tyzannę z lipowego kwiatu, gdyż herbata nie była jeszcze wówczas w używaniu.
Na drugi dzień, Roger nie wstał wcale z łóżka, narzekając ciągle na boleści w wnętrznościach. Pomimo to o godzinie drugiéj wypił rosół, który mu przyniesiono ze stołu samego gubernatora. Lecz po rosole, jęki na nowo się rozpoczęły; przywołano znowu doktora, któremu Roger oświadczył, że pewny był, iż go chciano otruć.
Doktór użył natychmiast stosownych lekarstw; lecz jak się spodziewał, nie znalazł żadnego śladu trujących substancyj, w tém co jadł więzień.
Wszelako Roger nie przestawał uważać się za ofiarę trucizny i od téj chwili oświadczył, że choćby miał umrzeć z głodu, nie weźmie w usta pożywienia, któregoby sam własnemi rękoma nie przyprawił.
Przez resztę dnia, Roger dotrzymał słowa: nie dotknął się wcale kolacyi, którą nazajutrz rano przynosząc śniadanie, dozorca znalazł nietkniętą.
Gdy nadeszła godzina przechadzki, Roger żądał aby go wypuszczono; lecz powiedziano mu, że godzinę zmieniono. Obawiano się aby Roger nie skarżył się przed innemi więźniami, że go otruto, i aby jego towarzysze nie wzięli tego oszczerstwa za prawdę.
Otworzono mu przeto drzwi dopiéro o godzinie piątéj. Roger, drugi dzień już nic nie jadł; był bardzo blady, i wydawał się mocno cierpiącym: nie mógł ustać na platformie i musiano mu przynieść krzesło, na którém siedział przez cały czas.
Wracając, w magazynie poprzedzającym jego pokój, zrobiło mu się słabo; wtedy słabym głosem zażądał świeżego powietrza, i zaprowadzono go do okna.
Roger, wychylił głowę przez dymnik, i przekonał się że okno to wychodziło na bulwar padołu nędzy. Sześćdziesiąt stóp przynajmniéj dzieliło go od ziemi, a ponieważ wszystkie okna niższych piątr, opatrzone były w kraty, ze strony zewnętrznéj ujrzał pod sobą las sztab żelaznych, których ostre końce zwrócone były ku niemu. Roger zadrżał na ten widok; co jego dozorca wziął naturalnie za skutek słabości; pomimo to jednak postanowił, że tędy uciecze.
Wróciwszy do swojego więzienia, Roger stale odmawiał wszelkiego pożywienia, utrzymując ciągle że go chciano otruć i oświadczając, że wolał umrzeć z głodu jak od trucizny.
Podobne oskarżenie było zbyt ważne, aby nie miało zwrócić uwagi gubernatora. Przeto udał się nazajutrz rano do swojego stołownika, i istotnie znalazł wczorajszą kolacyją nietkniętą. Już prawie od pięćdziesięciu godzin Roger nie miał nic w ustach.
To téż był bardzo słaby i zmieniony. Gubernator starał się ile możności zaspokoić go i ofiarował się kosztować przed nim wszelkich potraw, jakie mu będą przynoszone; lecz Roger odmówił, mówiąc, iż to dowodzenie go nie przekonywa, gdyż gubernator mógł przed lub po jedzeniu zażywać antydota i tym sposobem niszczyć działania trucizny.
Gubernator był w wielkim kłopocie. Nie uwiadomiono go jaka była przyczyna uwięzienia kawalera d’Anguilhem. Byćby bardzo mogło, że król lada chwila mógł zażądać dostawienia sobie więźnia, czy dla przywrócenia mu wolności, czy téż dla ukarania. Zapytał przeto Rogera, czego sobie życzył, przyrzekając mu, że byleby tylko było w jego mocy, uczyni wszystko, aby go zadowolić.
Roger powtórzył życzenie, które już dawniéj objawił, to jest, aby sam przyrządzał sobie pokarm, oświadczając przytém, że tyle już wycierpiał od owéj trucizny, że w przeciwnym razie gotów jest zamorzyć się głodem.
Ponieważ gubernator nie widział nic tak dalece złego w żądaniu Rogera, przychylił się do niego; tymczasem zaś, ponieważ Roger był bardzo osłabiony, przyniesiono mu dwa jajka tak świeżo zniesione że były jeszcze ciepłe, i butelka wina Bordeaux.
Ponieważ w jajkach nie było żadnego widocznego otworu, ponieważ butelka wina Bordeaux, zdawała się oddawna zakorkowaną, i tak na niéj był zupełnie nietknięty, Roger nie czynił żadnéj trudności i zjadł dwa jajka, oraz wypił szklankę wina Bordeaux.
Rozumie się samo przez się, że po tym lekkim posiłku, więzień nie doznał żadnéj słabości.
Owszem ten posiłek jakkolwiek lekki, wrócił nieco sił Rogerowi, który nie przywykły do postów, bardzo wiele cierpiał z powodu téj dyjety, którą sam sobie przepisał, i gdyby gubernator nie wyprowadził go tak w porę z kłopotu, może nie miałby odwagi odgrywać dłużej zamierzonéj komedyi.
Nareszcie dosięgnął pożądanego celu. Przyniesiono mu fajerkę, mieszek, węgli, kilka talerzy i tygielków glinianych, oraz jaj, legumin i masła.
Nadto spore naczynie napełnione wodą. Roger jako myśliwy, nieraz w czasie swoich wycieczek w okolicach Auguilhem’u, przymuszony był sam przyrządzać sobie posiłek. Umiejętność ta przydała mu się w obecnéj okoliczności, i obiad jaki sobie sam zgotował, smakował mu lepiéj niż najwykwintniejsza uczta, co nie uwłaczając jego biegłości w kucharskiéj sztuce, przypisać także należało długiemu postowi.
Téj saméj nocy, szyldwach, któremu zalecono jak największą uwagę, nie słyszał żadnych jęków. Roger domyślając się, że baczność będzie podwojoną, poświęcił tę noc, jedynie na spoczynek, i zapewnie spał tak smaczno, jak jeszcze nigdy, od czasu swojego pobytu w więzieniu.
Nazajutrz gubernator przybył sam, osobiście dowiedzieć się o zdrowiu swojego więźnia. Zastał go zajętego gotowaniem sobie śniadania. To chwalebne usposobienie oszczędzało zacnemu oficerowi długich badań; przeto zapytał tylko Rogera o zdrowie i przyjąwszy jego podziękowania, oddalił się.
Po jego odejściu, Roger rozmyślał nad swoim zamiarem, który postanowił wykonać w nocy dnia następnego. O godzinie piątéj, wypuszczono go na przechadzkę: jak dnia poprzedzającego, żadnego z więzili nie było na platformie. Reszta wieczoru i cały dzień następny przeszły spokojnie i nic nie stało na przeszkodzie wykonaniu zamierzonego planu. Nie było żadnych przepowiedni tak złych, jak dobrych. Nie widziano, ani komety, ani zaćmienia słońca. Roger przeto, nie wahał się ani na chwilę.
Wszelako z mocném biciem serca, widział zbliżającą się noc; lecz spieszmy dodać, że to wzruszenie nie pochodziło z wspomnienia niebezpieczeństw, na jakie miał się wystawić, lecz z obawy, aby jaka nieprzewidziana okoliczność nie przeszkodziła jego ucieczce: zjadł jednak wieczerzę z zwykłym apetytem, i gdy zajrzano do jego celi, jak zazwyczaj około godziny ósméj wieczorem, znaleziono go już zasypiającego w łóżku.
Dwie godziny jeszcze trzeba było czekać: pierwszy rond, przechodził o godzinie dziesiątéj, drugi o trzeciéj zrana; trafiało się tedy czasem, lubo rzadko, lecz dwa razy już od czasu, jak Roger znajdował się w Fort-l’Évêque, że oficer kazał sobie otwiérać drzwi celek, i oglądał ściany i kraty dla zapewnienia się, czy więźniowie nie przedsiębiorą jakiego zamiaru ucieczki. Przed dziesiątą przeto nie można było nic rozpoczynać.
I dobrze Roger uczynił, że zaczekał; gdyż o zwykłéj godzinie, zaczęły dać się słyszeć kroki patrolu przybliżające się stopniowo, nareszcie drzwi do magazynu, a późniéj do jego celi otworzyły się. Roger zląkł się zrazu, aby nie odkryto wszystkiego; lecz zastanowiwszy się uznał, że to było niepodobieństwem, gdyż nie było żadnych przygotowań, a nikt téż nie mógł go wydać, gdyż się nikomu nie zwierzał: zachował przeto spokojność, i udał że się obudził z snu głębokiego. Jak się domyślał Roger, byłto tylko prosty krok ostrożności, i oficer obejrzawszy ściany, kraty, i drzwi, wyszedł powiedziawszy:
— Bardzo dobrze! Więzień uniósł się na łóżku, słuchając odgłosu oddalających się kroków, potém, gdy wszystko ucichło, zlazł bosemi nogami z łóżka, i poszedł słuchać podedrzwiami. Wszystko było ciche i spokojne. Odetchnął.
W kilka chwil, był ubrany.
Ponieważ jechał konno, gdy go aresztowano, a tem samém nie mógł zabrać z sobą waliz, które Basque dopiero miał mu przyprowadzić, Roger zażądał, aby mu kazano poszyć koszule, i kupiono chustek do nosa, co téż uczyniono. Wydobył przezto z kufra, gdzie zamknięta była jego bielizna, wszystko co tylko dało się podrzeć i skręcić w powróz; położył to wszystko na łóżku, i aby nie tracić czasu, podłożył pod drzwi kupę węgli, które rozżarzyli poczém zaczął robić rodzaj sznurowéj drabiny, z podartych w pasy prześcieradeł, oraz z koszuli chustek, które mocno poskręcał.
Tymczasem rozżarzone węgle dokonywały swojego dzieła, przyczém okropny dym napełniał pokój, nie wychodząc na zewnątrz, gdyż szczęściem wiatr wiał od strony okna; lecz więzień byłby się nieochybnie udusił, gdyby kiedy niekiedy nie nabierał świeżego powietrza, wychylając głowę za kraty okna. Noc była zupełnie ciemna, i stosowna do wykonania tak zuchwałego przedsięwzięcia.
Roger słyszał jedenastą i w pół do dwunastéj.
Nareszcie około północy, otwór wypalony we drzwiach, wydał się dosyć wielkim, aby mógł przezeń się przecisnąć. Zalał węgle wodą, oczyścił przejście, rozszerzył je jeszcze rozbijając kawałki przypalonego drzewa, i zabrawszy ukręcony powróz, prześliznął się jak wąż na brzuchu do drugiego pokoju.
Tam zaczął swobodniéj oddychać, poczém stanął przy drzwiach prowadzących na korytarz i usłyszał wolne i jednostajne kroki szyldwacha.
Wszystko szło dobrze.
Wtedy zbliżył się po omacku do miejsca, gdzie przechodząc widział kołdry i prześcieradła, i podarłszy kilka z nich jak najciszéj na pasy, skręcał je i przywiązywał do powroza, który zrobił w swoim pokoju, aż dopóki ta niebezpieczna drabina nie wydała mu się dostatecznéj długości.
Ukończywszy tę robotę, zaczął szukać miejsca gdzieby mógł powróz przywiązać lecz w oknie nie znalazł żadnego haku tak mocnego, któremu by mógł życie powierzyć. Przypomniał sobie wówczas że łóżko na którém sypiał, miało cztéry filary, przeznaczone niegdyś do dźwigania pawilonu, którego obecnie nie było. Powrócił przeto do swojego pokoju, tą samą drogą, którą z niego wyszedł, odjął jeden z filarów, przeczołgał się napowrót do magazynu, uwiązał powróz na środku filaru, położył go na poprzek okna, tak aby mocno był oparty; potém poleciwszy duszę Bogu, i przywoławszy wspomnienie rodziców i Konstancyi, wyszedł tyłem przed okno, i uczepiwszy się nogami i kolanami sznura, zaczął powoli spuszczać się w tę okropną przepaść, w którą dwa dni temu, z takim przestrachem spoglądał.
Jak już mówiliśmy, przestrzeń dzieląca okno od ziemi, wynosiła przeszło sześćdziesiąt stóp. Oprócz odwagi, trzeba było posiadać nadzwyczajną zręczność, i siłę do wykonania tego zuchwałego zamiaru. Lecz Roger był silny i zręczny; nie śpieszył się w niczém, wszystkie jego poruszenia, były jednostajne: za każdym węzłem zatrzymywał się przez chwilę dla spoczynku, oddalając się za pomocą nóg od zaostrzonych krat okien. Przebył już trzy piętra, gdy nagle nie poczuł już nic między kolanami; napróżno szukał, dostał się już na sam koniec sznura. Wyciągnął nogi, chcąc znaleść jakikolwiek punkt oparcia, lecz nadaramnie; starał się dojrzeć co pod sobą, lecz noc była ciemna, że nic nie widział. Przez chwilę miał myśl, powrócić na gorg i przywiązać jeszcze kilka skręconych pasów, lecz miarkował, że zabrakłoby mu sił w połowie drogi. Wtedy zimny pot wystąpił mu na czoło. Mógł być tak samo na dwadzieścia stóp jak na łokieć nad ziemią. Pojął tedy że w téj chwili życie jego zależało od przypadku i że przymuszony był zdać się na los. Spuścił się przeto aż na sam koniec sznura i szepcąc jakieś słowa modlitwy, wypuścił go z rąk.
Prawie natychmiast krzyk boleści źle przytłumiony, doszedł aż do szyldwacha, który dał znak alarmu: gdy przybyli ludzie z pochodniami, ujrzeli Rogera bez przytomności zawieszonego na ostrym końcu kraty, który przebił mu udo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.