Tajemnice stolicy świata/Tom I/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
Pająk.

— Przystąp pani bliżéj, droga pani Robert! rzekła jednego z następnych dni Furschowa, przekonawszy się kto tak mocno puka, do wchodzącéj szczegôlniejszéj damy, która z trudnością przebyła piaszczystą drogę wiodącą do chatki, bo nieco chrypiała — proszę bliżéj i przedewszystkiém chciéj pani usiąść!
— Chętnie — chętnie! w krótkich przerwach wyjąkała stara zgarbiona, — oj, ta astma — to śmierć moja!
— I przytém pani od rana do wieczora jesteś na nogach, utrzymywała pani Furschowa i z jak największą usłużnością wyszukała najlepszego stołka, który przysunęła przybyłéj. Sądziłam, że pani już dawno pozmieniałaś swoje baranie skórki?
— Co to baranie skórki — co też pani myślisz! Na nic cała praca, to tylko bieda i obawa, aby nie stracić ostatniego szeląga! zawołała stara, która wyjątkowym sposobem prędko powietrze łykać umiała, gdy kto wspomniał o jéj pieniądzach. Człowiek wypożycza za parę groszy piękne, drogie rzeczy, a nie wie czy się znowu kiedy z niemi zobaczy!
Myślę, że pani nie ucieknie żadna kundmanka, pani Robert!
— Oho! gdyby mi tylko szkodę wyrządzić mogły, toby się wszystkie cieszyły! Ja wiem o tém, wykaszlała stara, i zanim usiadła, starannie pierwéj okurzyła stołek. One mnie nazywają „Pająkiem“ i oszukują wszystkie jak tylko mogą!
— Ale na mnie zawsze pani dotąd zarabiałaś!
— Zarabiałam? Boże zlituj się! Zaledwie starczy na chleb i sól, a co przytém strachu i gniewu w dodatku, — ach! ta astma — to śmierć moja!
I skurczona staruszka gwałtownie zakaszlała litość wzbudzając.
P. Robertowa miała lat około siedmdziesięciu. Na rzadkich siwych włosach nosiła staroświecki słomiany kapelusz, z bardzo wielkiemi, szerokiemi skrzydłami, bardzo do straszydła podobny. Na ramiona włożyła pstrą kraciastą chustkę, z pod któréj wyglądała częściami wypłowiała, niegdyś ciemnego koloru suknia. W jednéj kościstéj ręce trzymała wielki, czerwony parasol, który zwykle nosiła, bo jéj służył za podporę. Twarz Robertowéj byłaby doskonałym modelem dla guttaperkowéj głowy. Pomarszczone czoło u góry zdobiło kilka szczecinowatych włosów, — długi, zgarbiony nos orli prawie dotykał nadzwyczaj wystającego podbródka, bo usta w braku zębów zupełnie się zapadły. Mocno wklęsłe policzki i wielkie prawie bezbarwne oczy uzupełniały twarz staréj, która bardzo była skurczona i ciągle czyhającéj postawie swojéj przydomkiem „pająka“ prawdziwy zaszczyt przynosiła! Ten przydomek tak był wyraźny, że każdy kto ją ujrzał, mimowoli właściwość jego przyznawać musiał!
Pająka bardzo dobrze znano w pewnych wysokich i nizkich kółkach — owszem, można było prawie twierdzić, że wywierał wielki wpływ! Do niego nietylko wysoko stojący panowie udawali się we wszelkiego rodzaju drażliwych sprawach, — wiele dam światowych codziennie potrzebowało Pająka do najważniejszych i najtajniejszych interesów.
Jak obaczymy, pani Robertowa posiadała mianowicie korzystny zakład pożyczania na fanty, a przytém jeszcze korzystniejszy sklep garderoby, — damom, które przez jedną, noc błyszczeć pragnęły, chętnie pożyczała eleganckich jedwabnych sukni i strojów, tudzież wachlarzy, a nawet trzewików i tym podobnych ubiorów, które się przechowywały pomiędzy eleganckiemi sukniami. Płacić za to należało prenumerando, a przytém Pająk tak dokładnie znał cały świat damski, że garderobę swoją takim tylko wypożyczał, o których był pewny, że ją punktualnie oddadzą! Za wykryte plamy i skazy wszystkie jéj były winne, a pieniądze zawsze odbierała, bo jéj ciągle potrzebowano.
Powszechnie mówiono o Pająku, że jest bardzo przebiegły, bardzo skąpy i nienasycony, a będziemy mieli sposobność zauważyć, czy miano słuszność.
— Przystąpmy do interesu, kochana Fursch, rzekła po gwałtownym kaszlu i stękaniu: tak mi nieznośnie, że muszę mieć pomocnicę, — tak dłużéj być nie może, muszę mieć pomocnicę! Dosyć już długo sama męczyłam się ze swoim kramem.
— Pani powinnabyś sprzedać swój sklep, a samą żyć spokojnie!
— Co też ci ludzie sobie myślą! Jakby to można! jakby co z tego przychodziło! W teraźniejszych złych czasach ledwie na jadło starczy! Ja muszę pracować, muszę męczyć się, chciałabym tylko....
Pająk znowu zaksztusił się. — Chciałabym tylko, mówił daléj bardzo nieszczęśliwym głosem, mieć podporę, jakieś ludzkie stworzenie blizko przy sobie — bo noce! o noce, kochana Fursch! Od wielu już lat nie sypiam — ta astma to śmierć moja! Ażebym tak zupełnie nie była pozbawiona pomocy, muszę wypatrzyć za jaką dziewczynę, któraby była przy mnie i w pracy nieco ulgi przynosiła!.
— Słusznie, pani Robert, przyjmiéj sobie pani jaką pomocnicę!
— Dla tego też tu przychodzę, kochana Fursch! Myślałam właśnie o twojéj najstarszéj — jakże się ona nazywa? Zdaje mi się, że Małgorzata!
— Aha! rzekła pani Furschowa, nie zdradzając się miną wcale, że przewiduje zamiary Pająka.
— Chciałam zapytać cię, kochana Fursch, czy możesz obejść się bez téj dziewczyny i mnie ją odstąpić?
— Obejść się? Nie! ale odstąpić, pani Robert, co do tego to prędzéj się porozumiemy! Małgosia jest pilne, wierne i co do niepogardzenia śliczne jak obrazek dziewczę, — mówiąc między nami, najlepsze z całego mojego towarzystwa!
— Tak, — miło mi to słyszeć, to dziecię podoba mi się!
— O dziecku już tu mowy nie ma, pani Robert; dzięki Bogu do tyła ją wychowałam, że powinna zrobić furorę! O! ona już tyle kosztuje co zaważy, bo jéj piękność, bo jéj policzki mile rumienią się nie od chleba i kartofli.
Pająk podniósł się, — ostatnie słowa pani Furschowéj odjęły mu smak.
— Muszę wyznać pani, mówiła daléj taż sama, iż w Małgorzacie pokładam rzeczywiście wielkie nadzieje! Jest to kąsek dla znakomitych panów! Takiéj wrodzonéj delikatności i wdzięku, takich szlachetnych rysów nie znajdzie nikt w innych moich dzieciach!
— W takim razie omyliłam się, kochana Fursch! Myślałam, — tu znowu pająk przerwał swą mowę gwałtownym kaszlem i przeraźliwém chrapaniem — myślałam, — że ucieszysz się — jeżeli pozbędziesz się jednéj gęby — ustępując mi ją do pomocy! Ale jeżeli mówisz o furorę, — to zdaje mi się, że i mała do tego niezdatna, i ja nie mam podobnych zamiarów!
Pani Fursch niedowierzająco uśmiechnęła się.
— Mówmy otwarcie, pani Robert! Pani masz pewne zamiary co do téj dziewczyny?
— Żadnych innych, prócz przyjęcia jéj na pomocnicę!
— Ale i ja również mam plany co do tego ładnego, niewinnego dziecka...
— Niewinnego? powtórzył Pająk tak chytrze na bok spojrzawszy, że z tego spojrzenia wybłysła nagle cała długo ukrywana przebiegłość staréj.
— Ręczę za to pani Robert, że zupełnie niewinnego!
— Zkądże pani możesz utrzymywać to z taką pewnością? Ale mówiąc o tém kochana Fursch...
— Pani nie chcesz mówić o tém, bo sama dzielisz to przekonanie!
— Co pani znowu przychodzi do głowy! — o to ja się bynajmniéj nie troszczę, ona ma tylko podać mi pomocniczą rękę, ona mi potrzebna kochana Fursch — widzisz sama — że ta astma to moja śmierć!
— Przedewszystkiém pani idzie o pieniądze — a wyznam pani, że i mnie także! Małgorzata jest tak czarownic piękna, że za jéj pomocą mogę zgromadzić ogromną summę i zgromadzę!
— I bezpłatne pomieszkanie tam daleko!
— Jeżeli się dam złapać — ale już to moja rzecz!
— Dobrego interesu, kochana Fursch! Przykro mi bardzo, że taką drogę przebyłam — nie przypuszczałam, że w tém niepozorném dziecku upatrujesz kopalnię złota! mówił Pająk niechętnie i zmierzał ku drzwiom. — Jeszcze słówko! Jeżeli mi formalnie odstąpisz dziewczynę, zapłacę ci dziesięć talarów — bierz prędko, kochana Fursch, bo mi śpieszno — bierz, póki się nie namyślę!
Pani Furschowa uśmiechnęła się — jéj szeroka twarz o wywróconych ustach w téj chwili wyrażała złowrogą chciwość.
— Dziesięć talarów? — nie traćmy dłużéj słów nadaremno! Niech rzeczy pozostaną po dawnemu!
— Chcesz zapewne więcój? A jeżeli stracisz dziewczynę bez wynagrodzenia? Jeżeli ci ta Małgorzata zginie? Cóż wtedy?
— No, już ją wtedy wynaleźć potrafię!
— Gdzież ona jest?
— Tu w domu!
Oczy Pająka zabłysły — sięgła do starego, pstrego worka, który u niéj wisiał na ręku i wydobyła z niego paczkę, w ktôréj były pieniądze.
— No, masz tu piętnaście talarów i każ jéj iść zemną!
Pani Furschowa zmiarkowała, że stara ma jakiś tajemny powód odkupienia u niéj Małgorzaty za jakąbądź cenę.
— Przyłóż pani do tych piętnastu jeszcze pięćdziesiąt talarów, a będziesz ją miała!
Pająk o mało nie zemdlał — wyciągnął obie ręce w powietrze i zaczął strasznie chrapać.
— To byłoby sześćdziesiąt pięć — zkądże wezmę tak niezmierną summę — za taką jak ta dziewczynę! O, kochana Fursch — z naszego interesu nic nie będzie!
— Namyśl się pani — nie mogę pani przyrzekać, że skoro pani jutro przyjdziesz, znajdziesz Małgorzatę taką, jaką jest dzisiaj!
— Sześćdziesiąt pięć talarów! Na ten raz przerachowałam się. Opuść przynajmniéj pięć!
— Ani jednego feniga!
— Więc jesteś lichwiarką, liszką, haniebną lichwiarką! Co za piękne pieniądze! stękał Pająk i liczył żądaną kwotę, pierwej każdy talar obejrzawszy.
— A pani Robert robisz dobry interes!
Pająk wzruszył ramionami i jeszcze raz chwycił za pieniądze, jakby nie mógł się ż niemi rozłączyć.
— Bierz-no tylko! Sprzątniéj prędko, bo inaczéj zrobi mi się znowu niedobrze! Gdzie dziewczyna? zaraz ją zabieram — sześćdziesiąt pięć talarów!
Pani Furschowa zgarnęła pieniądze Pająka i zawołała Małgorzatę.
— Opuszczasz mój dom i pozostawać będziesz u pani Robert, któréj winnaś wierność i posłuszeństwo, rzekła do zdumionego dziewczęcia. Pani Robert odtąd będzie pamiętała o wszystkich twoich potrzebach — przynieś zaszczyt mojemu wychowaniu!
Małgorzata wahając się i zdziwiona spojrzała na starą skurczoną kobietę, która ją ciągle przeszywającym wzrokiem mierzyła i w duchu przyznawała, że to perła nie dziewczyna!
Wyrzucała sobie, że już przed rokiem nie przyszło jéj na myśl zabrać do siebie Małgorzatę, wtedy mogła była taniéj ją wytargować — teraz dopiero jeden znakomity pan musiał zwrócić jéj uwagę na ten kwiatek, któremu w piękności trudno znaleźć podobnego.
Małgorzata nie domyślała się wcale interesu, jaki obie kobiety tylko co ukończyły, który bardzo był podobny do handlu białymi niewolnikami — sądziła, że obejmuje służbę u małéj skurczonéj kobiety, i serdecznie radowała się, że nakoniec wychodzi z rąk cioci Furschowéj, któréj okrucieństwo tak często dawało jéj się uczuwać. Mimo to przejmowało ją jakieś bolesne uczucie, że miała wyjść z tego nędznego domu, że już nie będzie mogła opiekować się innemi dziećmi, ani nocami siadywać w polu — przystąpiła do Furschowéj i ze wzruszającą życzliwością podała jéj rękę — czuła, że ma obowiązek podziękować tyle bezinteresownéj i uczciwéj wychowawczyni.
— Dobrze już, dobrze, wszystko chętnie czynię, powiedziała pani Furschowa zdziwném poczuciem własnéj godności i dotknęła ręki Małgorzaty. Należysz teraz zupełnie do pani Robert, która więcéj dla ciebie uczynić może! Pragnęłabym, aby wszystkie dzieci spotkał taki los jak ciebie!
— I ja tak myślę, rzekł do siebie Pająk, pieniądze jéj zasmakowały! Czekaj, one mi muszą przynieść procent! Potém dodała głośno: No, dziecko, pójdziesz zaraz zemną! i mocno kościstemi palcami chwyciła delikatną rękę Małgorzaty, aby téj zdobyczy nikt nie wydarł — jako sęp co chwyta gołębia — jak pająk co napada na swoją ofiarę, która wplącze się w jego sieci, tak stara pochwyciła dziewczynę.
— Pamiętaj o wymeldowaniu jéj, kochana Fursch!
— O wszystkiém co się należy, siostrzenica przechodzi teraz w ręce pani, będzie to dla pani dobrodziejstwem mieć krewną przy sobie.
— Siostrzenica — krewna — pomyślała Małgorzata i otwarła wielkie oczy.
— Tak, tak, kochane dziecię, jesteś także moją krewną, potwierdził Pająk, wyjaśnię ci to przy sposobności, teraz już się wszystko urządziło!— To byłoby szczęście! chciała powiedzieć Małgorzata radośnie zarumieniona na samą myśl, że nakoniec znalazła duszę ludzką, która ją nazwała siostrzenicą i może ją kochać będzie — lecz póżniéj zadrżała spojrzawszy na czyhającą twarz Pająka! Czuła jak mocno ją trzyma jego ręka w swoich kleszczach i ciągnie za sobą — bo stara taką w tym razie okazała siłę, jakiéjby jéj nikt nie przypisywał.
Małgorzata pożegnała panią Furschową, która tę dziwną parę aż do drzwi odprowadziła, i potem szła obok Pająka przez pola aż do piasczystéj drogi.
Stara miała swą ofiarę w ręku, opierała się na niéj — chciała swoje pieniądze zużytkować!
— Pomóż mi dziecko, mówiła jak można najprzychylniéj: wiek ciąży — a ta astma...
Pająk zakaszlał, i kazał się prowadzić swojéj siostrzenicy, która także niosła jéj wielki, czerwony parasol.
Tak doszły do ulicy Młynarskiéj i tam zawróciły w poprzeczną uliczkę, która wiodła na ulicę „Cmentarną“ tak nazwaną, że się przez nią dochodziło do licznych po obu stronach daleko rozciągających się cmentarzy stołecznych. Siwe, zakopciałe domy téj części rzemieślniczego cyrkułu były stare i zapadłe. Po większéj części. były tylko parterowe, z małemi niepozornemi drzwiami, okienkami i mieszkaniami w piwnicach, z których buchało na ulicę stęchłe powietrze.
Pająk szedł ze swoją ofiarą, która już nie pierwszą jego siostrzenicą była, tuż przy ścianach siwych domów, aby jego towarzyszka nikogo nie uderzała — nakoniec stanął przy jednym z ostatnich, przed brudno ciemnemi drzwiami, które kazał otworzyć Małgorzacie — tuż za niemi strome schody prowadziły na górę.
— Prędzéj, prędzéj! Czegóż oglądasz się z takiém zdziwieniem? idź naprzód! mruczała stara popychając naprzód Małgorzatę dla zasłonienia jéj odwrotu, poczém sapiąc lazła za nią.
Gdy stanęła na wysokości schodów, zabrakło jéj tchu i sił, lecz strzegącego wzroku ani na chwilę nie odwróciła od swojéj ofiary — drżącemi rękami szukała w worku klucza i zbliżyła się do nizkich, ale mocnych drzwi.
Małgorzata nie wiedziała co się z nią stanie — trwożliwie śledziła każde poruszenie Pająki, a mimo to zawsze spodziewała się, że teraz czekają ją lepsze czasy...
Nieszczęśliwa nie domyślała się, dla jak straszliwego celu stara lichwiarka za grube pieniądze zrobiła ją swoją siostrzenicą — nie domyślała się, że weszła do jaskini chytréj kuplerki, gdy Pająk otworzywszy drzwi szybko i chciwie wciągnął ją do izby.
Była to nizka i mała przestrzeń, lecz w porównaniu z mieszkaniem pani Furschowéj elegancko urządzona. Przy jednéj ścianie stała pstra, kwiecista sofa — przy drugiéj pełne pościeli, łóżko — między dwoma oknami, ubranemi w firanki, wisiało lustro, które pomimo poodtrącanéj pozłoty widocznie przeszło do handlarki fantów z buduaru jakiéjé metressy — pod niém serwantka z drobiazgami — przed sofą stolik nakryty, z karafką wody, zapałkami i popielniczką. Ładna umywalnia i wieszadło do sukien, zapewne także zastawione, uzupełniały całe urządzenie pokoju.
Szklane drzwi prowadziły z téj izby do większéj przyległéj, w ktôréj stały i leżały porozrzucane suknie, pościel i meble rozmaite.
— Już czwarta, mruknęła stara, zamknąwszy drzwi; o piątéj miał przyjść, to dobrze! Zdejm-no to nakrycie i załóż je pięknie, tutaj ci się podoba moje dziecko, jeżeli tylko będziesz posłuszna i grzeczna! Jeżeli kto późniéj zapuka, bo przyjdzie tu do mnie jeden pan, bądź grzeczna i uprzedzająca — to człowiek bardzo bogaty i znakomity! Czy słyszysz dziecię? bardzo bogaty — a pieniądz rządzi światem! Za pieniądze, wszystkiego dostaniesz, he, he, he! a on bardzo bogaty! Ale tacy panowie lubią, żeby ich przychylnie przyjmowano!
Zdziwiona Małgorzata słuchała słów Pająka, który starannie schował swój worek, a potem przyniósł z przyległéj izby niebieską jedwabną suknię, a potém tu i owdzie wygładził i przystąpiwszy do okna, bo już się zaczynało zmierzchać, na wszystkie strony obejrzał.
— To potrzeba zostawić dla Róży, jak co odniesie, nigdzie ani fałdeczki, mruczała, a to przeciąż także pyszna suknia — co to za krój! Z przodu po modnemu krótka, a z tyłu jaka powłóczysta! przytém prawdziwe koronki! Chodź-no dziecko, zdejm ostrożnie twoją czarną sukienkę, złóż ją pięknie, a obacz czy ta będzie dobra na ciebie. Podoba ci się, co? — to jedwab! A ty pierwszy raz ubierasz się w jedwab! To przepych!
Małgorzata chciała zapytać, dla czego ma się ubierać w tak drogą suknię? lecz i sama była ciekawa przekonać się, jak piękny, niebieski ubiór na niéj wyglądać będzie? Pająk pomagał jéj drżącemi, kościstemi rękami w przyśpieszeniu przemiany, i wkrótce cudnie piękne dziewczę stanęło w wybornie leżącej na niéj sukni.
Pani Robertowa zapaliła lampę i z zadowoleniem przypatrywała się zachwycającéj postaci dziewczęcia — doprawdy, gdyby tak wystąpiło w jakim salonie, możnaby je wziąć za hrabinę, która rzadką pięknością przewyższa całe zgromadzenie, bo miała ładnie uczesane blond włosy, mocno niebieskie oczy z ułudnie ciemnemi długiemi rzęsami — czarowne małe usta i białe ząbki — a teraz jeszcze w całéj piękności okazała się jéj wspaniała postać, któréj cudowne kształty podwyższał krój sukni.
Jakże bujnie pięknie, mimo młodzieńczo niewinnych milutkich rysów wyglądała jéj pierś! jak wyrachowany był krój sukni, u wierzchu obszytéj przezroczystemu kantami! jak mile pasek ściskał kibić! słowem wyglądała jak bogini piękności, która do chatki zstąpiła.
Gdyby jednak kto widział jak czatujący, uśmiechający się, skurczony Pająk stał przy niéj, jak kościstą ręką jeszcze rozciągał kanty, aby piękną postać Małgorzaty uczynić jeszcze czarowniejszą — sądziłby, że szatan stroi swą nieszczęśliwą ofiarę.
W téj chwili na dole podjechał jakiś powóz. Pani Robertowa słuchała — powóz zatrzymał się.
Postawiła lampę na stole i jeszcze zapaliła świecę — chciała, aby Małgorzata w swojéj jedwabnéj suknią wyglądała promieniejąco, zachwycająco i czarownie celu swojego dopięła.
Małgorzata spojrzała w lustro — była to przebaczona kobieca próżność, że z upodobaniem przypatrywała się lśniącéj sukni — byłaby rzecz nienaturalna, gdyby przy( tak nagłéj zmianie, ktôréj celu nie domyślała się, nie była przejęta ciekawością i radością! Przypatrywała się jedwabiowi i naszywkom, i zdało się jéj, że nagle przeniesiona została pomiędzy bogactwa i czary.
Wtém zapukano. Małgorzata wstrząsła się.
Pająk otworzył.
Krew zakipiała w żyłach dziewczęcia, gdy we drzwiach ukazała się ta sama twarz, którą w nocy w krzakach tak niespodzianie przed sobą ujrzała... nie była w stanie żadnym członkiem poruszyć — przebiegł po niéj lodowaty dreszcz.
Szambelan von Schlewe, którego siwe oczy chytrze zabyłysły, gdy nagle ujrzał przed sobą promieniejący w balowéj sukni dziki kwiatek, z kocią zręcznością wsunął się do pokoju i uśmiechał się zadowolony.
— Mamy więc tę najmilszą, małą syrenę! szepnął łagodnie z układną miną i zbliżył się do wybladłéj — jakże zachwycająco wygląda! doprawdy, jeszcze piękniéj niż przy blasku księżyca!
Małgorzata postrzegła, że ten, którego się obawiała, przystępuje bliżéj, że ją tu sprowadzono, aby wpadła w jego ręce — przekonała się nagle, dla czego musiała ubrać się w niebieską promieniejącą suknię; więc śmiertelną trwogą przejęta, szukała miejsca na schronienie się przed zbliżającym się.
Pająk, który z dumą i przyjemnością przyjął znakomitego pana, postrzegł, że dziewczyna zamierza schronić się do przyległéj izby, z trudną więc do uwierzenia szybkością odstąpił ode drzwi, przy których tak długo stał wgłębi, i w jednéj chwili był już przy wejściu do téj izby.
— Niegodziwa! syknął i odepchnął Małgorzatę, czy ci nie powiedziałam, że masz być grzeczna i uprzedzająca? Znakomity pan zwraca na ciebie uwagę! Racz pan przebaczyć jéj nieokrzesaniu, to się odmieni, ona jest całą niewinnością!
— Całą niewinnością! powtórzył z upodobaniem pan von Schlewe... Masz pani słuszność — tém milsze jest jéj naturalne postępowanie, jéj opór! Dla czego uciekasz, nierozsądna? Ja cię jednak dostanę!
Pająk pieniący się ze złości odepchnął od siebie Małgorzatę — słodko uśmiechający się przybyły zbliżył się do niéj — czuła, że bądź co bądź wyrwać mu się musi, że on jest nieprzyjacielem — serce jéj biło, gdy drżąca z trwogi szukała wyjścia — była zdradzona, sprzedana. Stara zgarbiona, która stałą tam czatując i śpieszący ku niéj kulawy szambelan całkiem ją mieli w swojéj mocy — miałaż wołać o pomoc?
Ale nikogo nie było w pobliżu.
Pająk czegoś się kręcił koło drzwi, wziął lampę i pośpieszył do przyległéj izby, gdzie zniknął.
Małgorzata ujrzała się w niepewnym, pełgającym blasku świecy, sama z niegodziwym, nienawistnym człowiekiem, którego miała za śmiertelnego wroga.
Gdy ją z boku zachodził, z przebiegłém wyrachowaniem usiłował dostać się do okna, aby przeciąć swojéj ofierze drogę do niego — bo wołania na ulicę o pomoc byłyby dla niego zgubne.
Serce schwytanego w tę pułapkę nieszczęśliwego dziewczęcia biło gwałtownie — traciła oddech — oczami szukała wyjścia. Tymczasem baron zabezpieczył się od okna; szybko rzuciła się ku drzwiom, spodziewała się dostać na schody — wtedy byłaby uniknęła natarczywości pożądliwego łotra.
Uśmiechającym się wzrokiem śledził każdy ruch swojéj ofiary — widział, że śpieszy do drzwi. Małgorzata nacisnęła zamek z całą siłą — lecz nadaremnie — Pająk zamknął drzwi i klucz wyjął.
Rozpacz wystąpiła na rysy zgubionéj — szeleszczący jedwab w téj chwili straszne przedstawiał przeciwieństwo z bladą, przerażoną twarzą dziewczęcia.
Szambelan przesunąwszy się koło stołu zagasił świecę i natychmiast porwał Małgorzatę w objęcia.
Krzyk wydały jéj blade z przestrachu usta, czuła, że obrzydliwiec chciał stłumić ten krzyk, zbliżając zimne ze wzruszenia usta do jéj ust — z odrazą uczuła jego oddech, widziała tuż przed sobą jego siwe oczy — i z całą siłą pragnęła wyrwać się z jego objęć.
Baron Schlewe często już zwalczał taki opór, znosił go chętnie do pewnego stopnia, bo to podwyższało rozkosz użycia — cóżby to było gdyby wybrana przycisnęła go zaraz do swojego łona? w takim razie zmysły jego stanowczo zawiedzioneby zostały.
Ale Małgorzata w téj chwili poczuła w sobie dosyć siły do obrony życia, — zapragnęła dopiero nieżywa oddać się w ręce tego okrutnika, resztę więc sił chciała użyć na odparcie go; — — baronowi podobało się, że mała syrena, dziki kwiatek, jak mówił, opierała mu się, i swoje cudownie piękne kształty do niego przyciskała — uśmiechał się zatém, bo wszystko to podniecało jego zachwyt i namiętność.
W pokoju było ciemno — szczególna walka odbywała się w nim przez zręczne zwroty szambelana ku sofie. Ten szkaradnik, ten kulawy Mefistofil oszczędzał swoje siły, aby w stanowczéj chwili niewinność całkiem dostać w swoje ręce.
Małgorzata, zajęta usiłowaniem wydobycia się z uścisków nieszczęśnika, nie uważała że za każdym krokiem zbliża się do sofy — nie domyślała się zręcznego wyrachowania barona, aż nagle śmiało porwana, uczuła, że się pod nią ziemia usuwa i ujrzała się na sofie.
Dziki krzyk rozpaczy — mimowolne użycie wszelkich sił, nastąpiło po tym niespodziewanym upadku — baron tryumfował — czatujący Pająk śmiał się w duszy, cieszyły go takie szelmowskie awantury.
Małgorzata czuła, że niby straszliwy potwór przytrzymuje ją na poduszkach, nadaremnie wyrywała się z objęć łotra, zdało się jéj, że już czuje jego zuchwałą rękę na swojém ciele — już widziała jak straszliwie zgrzytająca twarz jego zbliża się do jéj twarzy — już czuła jego gorący oddech... wtém nagle Bóg w stanowczéj chwili dodał jéj nadzwyczajnych sił, nie wiedziała co czyni — ale bądź co bądź ratować się musiała.
Dał się słyszeć donośny odgłos — a po nim drugi...
Baron Schlewe czuł, że policzki jego gorąco pałały, jakby kto na nich położył synapizma — z oczu jego tryskał ogień — nagle wszystko zaczęło się w koło niego kręcić.
Prędko pociągnął ręką po twarzy — a Małgorzata tak go gniewnie odtrąciła od siebie, że prawie gwałtownie upadł.
Zaraz potém stała przed mocno przerażonym, który wyznać sobie musiał, że małe ręce téj ułudnéj syreny boleśniéj go ukarały, niżby sam szałem zmysłów upojony mógł sobie dogodzić — jego zawsze blade policzki kwitły jak piwonie.
— Wężu! szepnął — odpokutujesz ty mi za to!
— Wyjdź pan z tego domu, albo zawołam o pomoc! powiedziała Małgorzata głośno i stanowczo.
— Jeszcze cię dostanę w moje ręce. Popamiętasz ty mnie! mruczał baron, i prędko uporządkowawszy nieco naruszoną odzież, zabierał się do wyjścia.
— Zgasiłaś poruszeniem sukni świecę, powiedział potém głośno: proszę zaraz ją zapalić i poświecić mi na dół!
Małgorzata spojrzała zdziwiona na tego łotra — ale tyle nim pogardzała, iż nic mu odpowiedzieć nie mogła.
Pająk uprzedził ją w wykonaniu rozkazu — trzymając przed sobą lampę, wszedł zdumiony do pokoju.
— Bez światła? Ej, ej! rzekł dziwnym głosem. Szambelan wskazał Małgorzatę.
— Ta osoba jest dzika i bezwstydna — odchodzę!
— Przecięż nie z niełaską, panie baronie? spytała stara. Wyglądasz pan rozgrzany, pańskie policzki płoną bardzo, żebyś się pan na dworze nie zaziębił? albo może to tylko znak zdrowia!
— Tylko zdrowia! Zresztą mam powóz na dole.
Szambelan wyszedł. Pająk poświecił mu. Za drzwiami coś mruczało i brzęczało, jakby kto pieniądze liczył.
Małgorzata gorzko płakała, po przejściu trwogi i wzruszenia — chwila najwyższego niebezpieczeństwa dodała jéj niezwyczajnéj siły, ale teraz opanowała ją głęboka rozpacz.
W jakież to ręce wpadła! Pająk w duszy nie bardzo się gniewał za zaszłą dopiero scenę, sięgał on wyżéj co do téj ładnej dziewczyny, którą nabył za grube pieniądze. Zamierzał ułowić za jéj pomocą przynajmniéj jakiego księcia.
Okazywała zatém wielką przychylność i uprzejmość Małgorzacie, chwaliła jéj sprawiedliwy postępek i następnych dni użyła na pozyskanie zaufania dziewczyny. Ubolewała, że jéj siostrzenica żyła dotąd tak biednie, beż żadnéj uciechy, co dla tego tylko się działo, że ona ją dopiero teraz znalazła, lecz teraz wszystko jéj wynagrodzić pragnie.
Przygotowania, jakie wkrótce czynić zaczęła, zapowiadały szczególniejszą wycieczkę — nakoniec Pająk oświadczył latwowiernéj, niedoświadczonéj dziewczynie, że pójdzie z nią na bal maskowy; który miał być dany w jednym znajomym jéj domu.
Małgorzata tyle już słyszała o przyjemnościach takiéj uroczystości, że się nie mogła ustrzedz głośnego zadowolenia — była przecięż tak młoda, tak kwitnąca, tak łatwo skłonna do nadziei i zaufania — nie przewidywała zatém planów, które stary Pająk snuł względem niéj. Chociaż przy niéj działy się różne rzeczy, pomimo że pani Robertowa ukrywała przed nią rozmaite wizyty, które wzbudzały w niéj podziw i politowanie — zawsze jednak wyznać musiała, że u pani Furschowéj groziła jéj daleko gorsza przyszłość.
Lecz cel i następstwa były tu i tam jednakowe.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.