Twórczość Jana Kasprowicza/Ostatni okres twórczości
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Twórczość Jana Kasprowicza |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1924 |
Druk | W. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Goethe
Nie szukajmy źródła tej głębokiej ciszy, jaką tchnie ta księga-pamiętnik, w rozwiązaniu kolizyj życia, w jakiemś ostatecznem tak lub nie. Pojednanie, zrównanie wartości życia i śmierci, radości i bólu, nie jest optymistyczną wiarą w przewagę dobra i radości — lecz przyjęciem życia przez duszę, jakie bywa w miłości: takiem, jakiem jest, dlatego tylko, że jest. Sprzeczności i konfliktów życia nic nie zmieni, ale spojrzeć można na nie okiem głębi, co wszystko rozumie.
Nie dajmy się złudzić przelotnym momentom, lub pozorom kwietyzmu tego chwalcy dolce far niente.
Nic nie zamarło w duchu, choć taka cisza. Najwyższy spokój zrozumienia nie jest zapomnieniem, gdyż jest miłością, która najlepiej wszystko pamięta. Wielką potęgą ducha zdobył poeta tę ciszę. Ta straż trzyma nad nią, jak granity nad tonią wodną w tym obrazie:
O duszo, jak toń zwierciadlana,
Którąm w okolu granitów,
W błękitne widywał rana...
Nie zostały tu żadną filozofją przezwyciężone antynomje życia, które stanowią życie-walkę. Uprościła się tylko ich skala wartości, ostały się najistotniejsze, zbliżyły się do siebie w głębi skupionego ducha. Nie brak tu żadnego chyba z tonów, które istotną, niezmienną cząstkę jego długiej pieśni stanowią, choć teraz brzmią inaczej.
Dlatego, i tylko dlatego, Księga ubogich jest monumentalnym kształtem syntezy, a »cisza« jej jest harmonją.
Syntetyczność, prostota, tężyzna, spokój skupionej siły, oto integralne cząstki tego wrażenia monumentalności. Czystość, głębia tonów, ich bogactwo przy pozorach monotonji, stanowią o wrażeniu harmonji.
Jednym z najznamienniejszych przykładów sprzężenia i zharmonizowania pierwiastków tej indywidualności — jest tu jedność siły fizycznej i moralnej, połączenie tężyzny z najwyższem uduchowieniem. Dlatego w artyzmie ekspresji dominują naprzemian lub stapiają się gigantyczność i cisza świątyni, potęga i wzniosłość, a cechą obydwu jest prostota wyrazu. Wykazanie tych cech i ich kontrastów w artyzmie poety jest tem łatwiejsze, że obrazy, zdarzenia i zjawiska przyrody nie istnieją tu same dla siebie, nie są utrwalonemi przez oplatające się wkoło nich uczucia przygodami, lecz są tylko narzędziami wyrazu, strukturą przeżyć ducha[1]. Wszystko, co jest obrazem, jest tu najbezpośredniejszym wyrazem.
Harmonje przeciwieństw tej sztuki, jej syntetyczną pełnię, wskażą najlepiej kontrasty:
U źlebu, u tego złomu
U skały, co grom ją rozkrusza,
Czy wiatry ścierają chciwe,
Poczęła śpiewać ma dusza.
Poczęła śpiewać ma dusza,
A w tejże chwili z nią razem
Potężniał mi pogłos wieczności
..............
Grzmiące podwójne siklawy,
Potoków zdwojone rzesze.
Wtórzyły pieśni mej duszy,
Mojego serca uciesze.
Oto urywek mogący reprezentować to, co jest monumentalnem w tej sztuce, odsłaniający jej charakter i ton tej górnej, olbrzymiej siły, jaka rodzi się w poecie, gdy »głazy mu nucą swe pieśni«. Wirch-olbrzym, szum złowrogi owej rzeki, »co głaźne wyżera wnętrzności«, »rząd radeł jak świat ogromnych« — oto obrazy uprzytomniające nam tę monumentalność.
Lecz z tą właśnie potęgą zespolona jest uroczystość »bogomodlnych« melodyj organowych, śmiertelna cisza szelestu opadającego listowia, wzniosłość milczenia, prostota największa. Przeciwieństwa, których harmonję widzimy w artyzmie, mocą syntezy współistnieją i w treści przeżyć. Zanim je jednak poznamy, trzeba zdać sprawę, co w całości tej książki stanowi jej różnicę z poprzedniemi pieśniami poety, aby w ten sposób przeniknąć, co umożliwiło tę syntezę, harmonję i pojednanie.
Najlepiej zilustrują to zmiany w obrębie przewijających się przez całą twórczość motywów, o których mowa była w poprzednim rozdziale.
A jak zwiastuje wiersz-prolog, uprzytomniający nam wszystkie zjawiska natury, które dla zespolonego z niemi ducha poety stały się umiłowanemi żywemi słowami jego przeżyć — nie zamilkło nic, co stanowiło wątek jego dawnych pieśni.
Są tu te same motywy dążenia, oczekiwania, zapowiedzi, rozmowy z druhem swym cieniem i śmiercią, ta sama walka między tęsknotą ducha a przywiązaniem do ziemi, podobna symbolika — a jednak wszystkie one uległy pewnym zmianom. Ogromne skupienie włada nad wszystkiem, przejawia się albo w wielkiem uproszczeniu i złagodzeniu, albo, przeciwnie, nadaje formom cechy zwartości, kamiennej tężyzny, niewzruszonego spokoju. Statyczność, do której tendencję odczuwało się już w wierszach Chwil (przeciwstawiałem ją dynamiczności hymnów) — tu osiągnięta jest w całej pełni. Poeta świadomie dąży do jednostajności rytmicznej, nawet monotonji. W zamierzeniu tem grają dużą rolę powtórzenia na początku nowej zwrotki wiersza ze zwrotki poprzedzającej. Dzięki tym środkom osiąga poeta zamierzony efekt niewzruszonego spokoju, surowego, ascetycznego prymitywizmu. Powściągliwość artyzmu w tej jednej sferze ekspresji podnosi, uwydatnia inne cechy artyzmu. Pieśń oczekiwania, co rozlegała się nieskończonemi, przewlekłemi, jak ludzka tęsknota, hymnami, zwarła się w monumentalnym, niby skamieniałym ruchu górskich szczytów, co mają
Twarze zwrócone w oddal,
Leżącą za kresem ziemi,
Gdzie duchy, jak gór tych olbrzymy,
Zbrojami lśnią stalowemi.
Albo wręcz przeciwnie: »wartownik u bram wieczności«, »kładka na rzece w wieczność płynącej«, oto najprostsze określenia, których cisza i skromność wymowniejszą jest dziś dla poety niż chóry pielgrzymie.
Ten sam poeta, co niegdyś w dal nieprzejrzaną kroczył, tak teraz pisze o sobie:
Tą samą chodzę drogą,
Ścieżkami temi samemi, —
Lata mnie spędzić nie mogą
Z mej udeptanej ziemi.
Odnalazł poeta to, co było dalekie i niedosięgłe. Widma, towarzyszące jego pielgrzymce, cień i śmierć, stały mu się droższe i bliższe, stały się nieodstępnymi druhami. A obecność treści najwyższej już nietylko jako grozę tajemnicy, jak śmierć i cień, odczuwa, ale jako wieczność, co wraz z nim kroczy.
Zanim od zestawień przejdę do wyjaśnień, niechaj te krótkie przykłady wystarczą.
Może ożywi, utrwali je porównanie. Ilekroć myślę o Księdze ubogich, nasuwa mi się obraz pogodnego dnia jesiennego, kiedy mgła opadnie. Wszystko, co zdawało się ginąć gdzieś w dali, wydaje się bliskie. Wszystko, co było niejasnem, nabiera konturów prostych, jędrnych, wyraźnych. Niezmącona cisza kresu, wypełniającego się życia, włada nad wszystkiem. W odblaskach jesiennego słońca, niby w skupionej pamięci, jaśnieje i żyje jeszcze bujność lata. Wszystko to wyczuć się daje i w obecnej twórczości Kasprowicza. I w jego wzroku jest, niezmącona żadną mgłą złudzenia, wyrazistość widzenia rzeczy:
Aż dotarliśmy do kresu —
Jak trudno do niego się dostać —
Gdzie życie w swój kształt się zmienia,
W swą rzeczywistą postać.
Co sprawiło, iż poczuł się poeta u tego kresu, skąd jest wszystko bliskie? Co dało mu tę możność widzenia rzeczywistego kształtu?
Odpowiedzi na to pytanie może być tyle, ile czynników złożyło się na ten stan ducha. W zmianie tej przejawia się to prawo, któremu podlegamy wszyscy: Któż z tych, co wiele przeżyli, nie ujrzał naraz wyraźnie w kształtach prostych, co zdało mu się w życiu niezgłębionym chaosem? Komuż nieprzejrzana dal życia młodości nie zmieniła się w krótką ścieżynę zawodów? Łączy się z temi stanami i czynnik właściwy życiu mistyków: Poczucie zbliżenia, stopienia się z treścią bytu, jest najwyższym stopniem w rozwoju mistyka. Im większa koncentracja przeżyć mistycznych, tem bardziej zacieśnia się krąg kontemplacji, sprzyjając poczuciu jedności wszystkiego.
Jedność wszechświata, która była przedmiotem wiary, stała się teraz prawdą jego przeżyć. Dokonało się to za sprawą głębokiego zżycia się ze światem i życiem. Świat, ogarnięty tem uczuciem, wziął z miłości tę harmonię, co wszystko w jedność łączy. Wszystko stało się jednem, bo wszystkiemu, co istnieje, odpowiada ten sam, jeden ton miłości.
Zżycie się sprawia to znamienne poczucie swojskości, łączności wszystkiego ze wszystkiem. I oto miłosne przeżywanie świata jako jedności i wiara dawna w jedność wszystkiego wspierają się tu wzajemnie i łączą; wiara utrwalona jest przeżyciem, a jemu nadaje sankcję przeniknięcia, zrozumienia istoty rzeczy. Miłość jest uczuciem, które nie wyłącza i nie zapomina, a przyjmuje przedmiot umiłowania takim, jakim jest; stąd ta zgoda ze światem nie jest bynajmniej zaprzeczeniem jego konfliktom, ani przepomnieniem tragizmu. Świadomość ich istnieje, jak istnieje ból ofiary, choć go radość odkupienia znosi, jak istnieje groza w poczuciu najwyższego szczęścia, choć jest tylko integralną jego cząstką.
Najwyższe napięcie jakiegoś uczucia, przechodzące granice naszej zdolności ogarnięcia go, daje nam wrażenie absolutu. I to jest owa wzniosłość najwyższa, w której równoważy się wszystko. Według Wyspiańskiego, Hamlet nie był człowiekiem wahającym się, lecz tym, który dorósł do zrozumienia swego losu. A skoro on i los jego to jedno, przeto nic nie może być wybierane, wszystko jest jedno, i nic go dotknąć, nic zbawić ni zgubić nie zdoła.
Tu właśnie życie, jego wartość, wzniesiona została uczuciem do takich wyżyn, że stała się równoznaczną uczuciowo z absolutem. Wobec niej znikome są już wszelkie ludzkie hierarchje wartości:
Radośnieśmy życie przyjęli
I śmierć przyjmiemy radośnie.
Wszystkie formy i przejawy życia są czemś nieistotnem, zgóry przyjętem, gdy dusza łaknie jego treści, jego istoty:
Wszystko mi jedno, czy wstąpisz
Do głębi chciwego wnętrza
Jak grzmot, grom i łyskanie,
Czy jako cisza najświętsza.
Co tu odczuwane i wartościowane jest subjektywnie, t.j. w stosunku do własnej duszy, — to uznane za prawdę bezwzględną stosuje się i do świata. Religijna troska o wartości wieczyste wznosi się ponad wszelkie inne zagadnienia i wartościowania. O trwałość wartości najwyższych, o los ich chodzi jedynie; ich istnienie jest sankcją i pewnością ostania się innych naszych ludzkich wartości:
Pali się świat naokoło,
Niechże goreje, niech płonie,
Byleby tylko nam serce
Nie spopieliło się w łonie.
Ponieważ wszelkie dobra wobec najwyższych, absolutnych wartości są czemś nieistotnem, znikomem, przeto surowa prostota ograniczenia jest czemś jedynie licującem z poczuciem ich bezwzględnej miary. Prostota nie umniejszy bezwzględnych wartości, tylko tę bezwzględność podkreśla. Wyrazem tych właśnie przeświadczeń są słowa poety:
Niema tu nic szczególnego,
Bo jakiż tu cud być może,
Gdzie wieczór na górskich szczytach
Żagwią się ognie boże?
Podkreślanie względności, ludzkiej i ziemskiej ograniczoności dóbr, jest zarazem wynoszeniem w sferę absolutu wartości najwyższych, budzeniem najwznioślejszego stanu ducha, w którym mogą być odczute. Stąd przejawy humoru w tej księdze, stąd ten »relatywizm« poety, co posiadł pewność bezwzględną.
Więc też ten twardy i ekskluzywny moralista pisać dziś może:
Nigdym się nie rwał ku cnocie,
Grzechów spełniłem niemało —
Cóż robić? Wszak z gliny
Bóg nam ulepił ciało.
W godzinie zgonu przywoła najnędzniejszego człowieka:
Dłoń mu uścisnę i powiem:
Chudobaśmy obaj, chudoba!
Nie skąp mi swojej miłości,
Nagrzeszyliśmy się oba.
Wobec miary najwyższej, Boga, równają się bowiem wszystkie względne ludzkie miary i wartości, cnoty i błędy.
Tym stanem humoru objaśnić łatwo i współistnienie dumy i pokory w Księdze ubogich. Duma rodzi się z poczucia przejrzenia wartości wieczystych, przepojenia niemi ducha, ale wobec nich właśnie czuje się poeta pokornym i małym. Jak typowy humorysta ukazywać więc będzie małość i ograniczoność ludzkich dóbr, ich ubóstwo, poto ...by okazać je potem jako cząstkę wszechświata i wieczystych jego wartości, a więc świętość ich małości.
Wniknięcie, zrozumienie wszechprawa życia pozwala dostrzec jego istotę w każdym przejawie, a że w tem zrównaniu wszelkich wartości wobec jednej, najwyższej, wszystkie jego przejawy są sobie równe, więc i źdźbło najlichsze nietylko tęż samą cząstkę prawdy, ale i wartości najwyższej zawiera, co sprawy wielkie.
Samo falowanie życia, sama kontemplacja jego istoty, jest wszystkiem, a wszędzie jest ono jednakie. Stąd ta pozorna nieciekawość życia; nie nuży się więc poeta »chodzić dalej po jednej, tej samej drodze«, nie zbiera go chętka pytania, dokąd wiodą inne drogi,
Bo przecież w tych lichych opłotkach,
W tych ścianach, ciosanych z drzewa,
Wypełnia się życie, co własny
Przypływ i odpływ miewa.
Czy głośne jest ono, czy ciche,
Czy meta ócz jego daleka,
Miało ci swe narodziny
I na swój koniec czeka;
I to wystarczy...
Z tego poczucia zrozumienia wszechprawa życia czerpie sankcję dla wiary w przyszłość i dla tych zapowiedzi i zwiastowań, które przepajały jego młodzieńczą twórczość, a dziś, u progu ziszczenia, stały się troską największą. Czasy potwierdziły, że oczekiwania i zwiastowania przewrotu społecznego nie były płonne. Czyż i sama treść spełnień, rezultat przewrotu, miałaby być inną niżeli prawo życia, które jest jedno i w które się wmiłował?
Czas idzie nieprzewidziany,
A może przewidzian wielce
Przez dusze, co światów bezmiary
W najmniejszej dojrzą kropelce.
Z tak słodką opada ciszą,
Tak się odrywać umie
Od życia, że śmierci nie czujesz
W niedosłyszalnym szumie.
Kto ujrzał tę prawdę, ten posiadł już wszystko, bo jest ona tylko jedna. I tu równają się znowu wszystkie wartości. Ubogim jest ten, co posiadł skarb najwyższy, bo wyrzeka się wszystkiego. Mądrym i niewiedzącym nic, bo ta jedna prawda mu wystarcza:
Wiem: słońce jutro wzejdzie i znowu zagaśnie
Jak dzisiaj. Czyliż wiedzy potrzeba mi więcej?
(Chwile)
Teraz już zrozumiałą jest geneza prostoty formy ostatniego dzieła; uwydatni nam to jeszcze bardziej jakby parafraza z Księgi ubogich do wyżej cytowanego wiersza:
Ta jedna licha drzewina —
Nie trzeba dębów tysięcy!
Z szeptem się do mnie nagina,
Jest Bóg, i czegóż ci więcej...
Pocóż miał szukać dla innych symbolów zawiłych, gdy jemu najlichsze źdźbło trawy najgłębsze tajemnice objawić może? Ten sam rytm życia ożywia morze, co drgnienie fali najmniejszej. Na prostotę formy składają się jeszcze inne czynniki. Pogarda natur głęboko etycznych dla wszystkiego, co zewnętrzne, błyskotliwe, grała tu rolę niewątpliwie. Z natury treści poezyj Kasprowicza wynika, iż nietyle piękno, co wzniosłość jest dlań najodpowiedniejszym wyrazem. A jest jakaś wielka wzniosłość kontrastu wielkości, wyrażonej przez rzeczy małe i proste, wielka powaga siły, którą najlżejszy ruch przejawia.
Kasprowicz dążył oddawna do prostoty, była ona dlań zawsze wyrazem najwyższej wzniosłości; — osiągnął jej najwyższy stopień, gdy duch jego uczuł się bliskim wartościom wieczystym.
Taką jest cisza na szczytach, do których »tak trudno się dostać«. Istotnie, to pogodzenie ze światem i losem nie było syntezą łatwą. Najwyższe uduchowienie osiągnął ten, co najbardziej ziemię umiłował. Posiadł prawdę ten, co zaznał wszystkich rozterek zwątpienia.
Trafnie rzekł S. Kierkegaard, że życie mistyka nie ma historji, że »mistyk stoi w miejscu«. Stamtąd już tylko jeden krok jeszcze ku ostatecznemu zlaniu wszystkiego w jedność absolutną, ku uznaniu A jest A za prawdę najwyższą. Tam, gdzie już jednoczy się śmierć i życie, świat i nicość jest wieczystą jednością, dusza sięga Nirwany. Tu, u kresu tej drogi, poczyna się najwyższa i tu jedynie nie złudnie istniejąca, śmiertelna rozkosz zatracenia się w nicości przez miłość. Historja tej najwznioślejszej z radości mieści się w przepięknym wierszu o bryłce śniegu, którą słońce
Pochłaniać będzie do końca,
Aż się wypełnią jej dzieje,
Aż wszystka spragniona miłości
W uściskach jego stopnieje.
Czyżby i poetę wciągać miała w swe tonie Nirwana? Nie, — choć zna takie chwile. Nie w bryłce śniegu, lecz w tych stojących opodal »wieczystych graniach, co się w żarach słonecznych posępnie rozmiłowały«, ujrzał poeta swój obraz.
Kierkegaard ma słuszność... i nie ma słuszności: sąd jego dotyczy momentu tylko życia mistyka, w którym tonący w Bogu przestaje być człowiekiem, a staje się światem, wieczystą z nim jednością... albo znów poczyna swą wędrówkę ku Bogu od początku. Dlatego, mimo tych chwil i mimo pozorów, niema kwietyzmu w tej książce.
Dlatego, że pojednanie to nie jest zamkniętą sferą harmonji, kędyś ponad światem się unoszącej, ale potężnym łukiem tęczy, co wszystkie przepaści obejmując, niebo z ziemią łączy, dlatego, że stworzył ją człowiek najpełniejszem żyjący życiem, co sprawy najwyższe i najbłahsze umiłował zarówno, dlatego, że obejmuje wszystko — wszystko jej harmonję naruszyć może.
Tak nam o tem opowiada poeta w rozmowach swych z wierchem lodowym, — druhu jedynym, równym mu w skupionej, granitowej mocy:
I dziś mnie, o wierchu promienny,
Z koła wytrącić może
Gdzieś jakaś umarła wierzba,
Gdzieś gradem pobite zboże.
Wtedy w olbrzymich skrótach powtarza się walka i wędrówka poety od początku.
Choć mówi nam poeta: »przestałem się wadzić z Bogiem«, wyznaje za chwilę:
Mam jeszcze tę cichą nadzieję,
Że na dnie mego spokoju
Żar świętej wojny tleje.
Ale i odwrotnie — ponieważ harmonja duszy nie była przepomnieniem tragizmów, kolizyj i walk życia, więc i wypadki dziejowe, które wtrząsnęły poetą do głębi, nie zburzyły doszczętnie porządku i ustosunkowania wartości w jego duszy, ani nie zmieniły jego zasadniczej postawy, choć obudziły lęk i troski, choć nieśmiałą uczyniły wiarę.
Zarówno czasy, jak i skala przeżyć sprzyjały temu, by mimo pojednania nie brak było i w Księdze ubogich przeciwieństw, stanowiących nieodłączną właściwość życia duchowego tego poety.
Różnica w stosunku do dawniejszych poezyj polega na tem, że inne jest tu ustosunkowanie przeżyć. Groza, lęk, troska, wątpienie, śmierć, ujęte są tu i odczuwane »pod kątem« poczucia trwałości wartości wieczystych, przenikają one w sferę uczuć, przepojoną ich obecnością. Motywy dążenia, motywy pragnienia obcowania, symbole grozy życia, jak śmierć i krwawe łuny zachodu, mają tu stąd swą hieratyczność. — Znajdziemy je tu wszystkie.
Ten, który w wielkiem pojednaniu z życiem niebo z ziemią połączył, toczy dalej w duszy walkę między dwiema tęsknotami: jedną, wzwyż ducha rwącą, — drugą, wiążącą go miłosnemi kajdanami z ziemią.
Ta wrona, co dla swych piskląt
Chleb nam ze stołu kradnie,
Potrzebę i rozkosz niewoli
Budzi w jej sercu na dnie.
Ten, co Boga odnalazł, szuka go dalej, ten, co prawdę posiadł, bezbronny wobec walki o nią staje:
Bo strach już pomyśleć, już człowiek
Niemal obłędu jest blisko,
Że się lat setki tysięcy
Powtarza to widowisko.
Raz wraz ten spokój duszy, to wmiłowanie się w wąski widnokrąg gazdowskiej zagrody, nawiedza wielki wicher najgłębszych niepokojów, świadcząc o bezsennej czujności ducha:
Choćbyś się w jarzmie powszedniem
Tak kochał, że śniłbyś li o tem,
Jakby najbardziej się zgarbić,
Wyprężon będziesz tym grzmotem.
Pójdziesz jak ja w tej godzinie —
Z dziwu ci grzbiet się wyprości —
By patrzeć, jak żywioł tym ścianom
Głaźne wyżera wnętrzności.
Najwymowniej świadczy o nieukojonem pragnieniu prawd wieczystych przez ducha to — przytoczone poniżej — życzenie. W obrazie tego marzenia poety ukazuje się w całej pełni artystyczna synteza monumentalności, tężyzny i wzniosłego uduchowienia tej książki. Oto jaki potężny wyraz znajduje tu motyw obcowania:
Chciałbym, ażeby w mą duszę
Pługi się wryły boże...
Rząd radeł, jak świat ogromnych,
A twardych jak brak zmiłowania
Na niebie w godzinę pomsty,
Niech wnętrze mej gleby odsłania.
Wiersz przytoczony jest też typowym jako przykład religijno-mistycznego charakteru przeżyć twórcy tej księgi.
Wskazałem już na element humoru w tych lirykach i związek humoru z dumą i pokorą poety. Sam humor rodzi się jednak z wniosłości przeżyć religijnych, ze spojrzenia na świat pod kątem wartości wieczystych. W obcowaniu z temi wartościami dusza poety czuje się bogatą i biedną, i to jest źródłem jednego z paradoksalnych przeciwieństw tej książki. Dlatego potędze i sile towarzyszy ta nieśmiałość i cichość pokory, gigantyczności porównań najskromniejsza prostota.
Mierząc dzieło swoje miarą najwyższą, patrząc nań jak na znikomy twór ludzkiego żywota, dążąc do określeń najprostszych, przyrównał je do kładki:
Na rzece mej, w wieczność płynącej,
Wspaniałe nie stoją mosty,
Kładka li z chwiejną poręczą —
Stawiał ją człowiek prosty.
Ale tą kładką, po której »nie przejdą tłumy — najlżejszy wiew ją porusza«, — kładką, co łączy nad otchłanią zwątpienia, stromą ścieżkę ludzkiego żywota z twardym gruntem pewności, jest i wiara. Upraszczając symbole, połączył poeta w jednym obrazie dwie treści dla siebie najistotniejsze, rzeczy bliźnie, wiarę i dzieło swego żywota.
I nic śmiesznego w tem niema:
Nadziei mej czułą macierzą
Nie pycha była, lecz miłość —
Ci, co kochali, uwierzą...
∗ ∗
∗ |
Dramatu Sita nie zrodziło bynajmniej pragnienie wyrażenia rozterek czy zmagań wewnętrznych. Przeciwnie, zamknięcie okresu zmagań rozbudziło widocznie chęć przedstawienia ich historji, uwieńczonej pojednaniem, zwycięstwem spokoju. Ten ujęty w dramatyczną formę hymn miłości jest też odwróceniem tragedji. Konflikt prowadzi nie do zatracenia wartości, lecz do dobrowolnej ofiary, która wyzwala i zbawia. Nastrój, jaki rozbudza ten utwór, przyrównać można nie do dramatu, lecz do ostatnich akordów pojednania tragedji, w którem motywy dramatyczne odzywają się zrazu jak dalekie pogłosy walk już przezwyciężonych, by się ostatecznie rozpłynąć w błogości nieziemskiego zachwytu. Jest tu więc oddana w formie stylizowanego dramatu historja ducha poety, zakończona triumfem miłości nad rozterką i zwątpieniem. Gdy liryka nawet Księgi ubogich oddaje falowanie uczuć między pewnością wiary a troską i lękiem, Sita jest pieśnią duszy wyzwolonej z dysonansów życia, pieśnią upojenia wolnego od więzów materji ducha, utrwaloną w architekturze prymitywnego, hieratycznego dramatu. Dlatego najsłuszniej nazwał go autor hymnem miłości w trzech odsłonach.
Przezwyciężyłem siebie,
Ty, Indro, dałeś mi moc,
Żem w wnętrzu
Zgasił piekielny żar
Zwątpienia — —
Historja ducha poety wzniesiona jest do wyżyn symbolu ludzkiego losu:
Przez ból,
Przez krwawą wnętrza rozterkę,
Do jasnych idzie chwał,
Ten-ci jest ludzki los!
..............
Sita nie wnosi więc nowych elementów przeżyć poety, jest akordem najczystszej harmonji, zamykającym twórczość.
Ilekroć utwór Kasprowicza nie jest żywiołowym wyrazem wrących w jego wnętrzu przeżyć, lecz spełnieniem zamierzonego w spokoju marzenia artystycznego — tylekroć artyzm i kunszt nie służą jeno treści, lecz wysuwają się na czoło.
Sita w przejrzystości linij kompozycyjnych, w nieskazitelności prostoty, jest arcydziełem. Jakaż siła, prostota wyrazu, jego muzyczność i prawda psychologiczna mieści się w tym wybuchu sprzecznych uczuć bohaterki. Odsłania on cały zamęt duszy po straszliwej obeldze męża, rzuconej jej niesprawiedliwie w chwili rozpaczy i zwątpienia. Oto jak skarży się Sita:
Podły!... Boże!
Indro Złocistostrzały!
Wyciągnij z kołczanu swą broń,
Ugodź w oszczercę
W złych duchów złowróżbny tłum,
Od których roi się las!
Ramo!
Jedyny mężu mój
Przebacz!
Podaj mi dłoń!
Chodź ze mną nad wieczny zdrój,
Niechaj ogarnie nas
Odwieczny jego szum!
Za przykład wymowny służyć tu może inna skarga Sity:
Choćby w mej duszy był ocean łez,
Choćby ich mowa była hukiem fal,
Za wielki we mnie rozszalał się żal,
By go przygłuszył ocean mych łez!
Rwij się me wnętrze! Pal się, serce, pal!
Oczy niech bóg mi wyłupi czy bies!!
Poco mi słońce, gdy w skrach jego sczezł
Kwiat mej rozkoszy! Pal się, serce, pal!
Nie wiem, czy przyjdzie żałości mej kres
I jakie losy ukrywa mi dal,
Którą przesłonił ocean mych łez:
Tego li pragnę, by Rama, co stal
Wiary pokruszył, we wierze znów wskrzesł!
Dziś — rwij się, wnętrze! Pal się, serce, pal!
Ilekroć poeta pragnął wyrazić stan nieziemskiego uduchowienia, ekstazę ducha wyzwalającego się z materji, tylekroć czerpał swe symbole ze sztuki indyjskiej (n. p. Savitri w zbiorku Ballada o słoneczniku). I tu motyw indyjski jest najwłaściwszym wyrazem potęgi bezbrzeżnej miłości, uczuć moralnych o tonie najwyższym i najczystszym.
Ekstatyczność uczuć, wznoszących się do zachwytu nieziemskiej błogości i wzbierających falami, przekraczającemi rytmikę słowa, wiodła ducha w sferę najbardziej uduchowionego i najbardziej bezpośredniego wyrazu — muzyki. Słowo Kasprowicza sięga tu szczytu bezpośredniości rytmicznego wyrazu uczuć. Lecz dla nieziemskich zachwyceń duszy skala tych słownych rytmów jest czemś niewystarczającem: słowa są tu niby ujętym w rytmiczną linję konturem, który przekroczyć mają fale muzyki.
Najtrudniejszem zadaniem dla kompozytora będzie to, by dopełniając ten dramat i wzbogacając muzyką, nie naruszyć prostoty, którą Kasprowicz umiał uczynić świętą. Nie zepsuć konturu, w którego linje zaklął poeta najczystsze wzruszenia moralne.
- ↑ Z tego też względu i rozbiór liryk pod kątem zdarzeń, podział ich na liryki przedwojenne i pisane podczas wojny, wydaje mi się tu, gdy idzie o odtworzenie postawy i pierwiastków ducha, — zbyteczny. Wszystkie zjawiska zostają tu ujęte i odbite w swój specyficzny sposób. Idzie o to, jak są ujęte, i o fakt, że nie brak tu, jak zwykle u poety, oscylacyj między przeciwnemi stanowiskami i usposobieniami ducha, że jest tu błogość i groza, wiara i wahanie, że widnokrąg przeżyć nie obejmuje tylko pogody i spokoju.