[207]AKT PIĄTY.
SCENA PIERWSZA. MASKARYL, ERGAST.
- MASKARYL:
- A psie, a niegodziwcze, a ty pusta głowo,
- Czyż znęcać się nademną znów zaczniesz na nowo?!
- ERGAST: Dzięki czujnej pewnego sierżanta pomocy,
- Wszystko szło dobrze, natręt był już w naszej mocy,
- Gdyby nie pan twój, który wpadł jak opętany.
- By szalonym pomysłem zniweczyć twe plany.
- Nie zniosę tego, krzyknął pełen uniesienia,
- By w ten sposób szlachcica ciągnąć do więzienia;
- Że jest uczciwy, ręczę głową i majątkiem!
- Gdy, mimo to, rzecz cała szła swoim porządkiem,
- Twój pan natarł na woźnych w sposób tak gwałtowny,
- Że ten naród, co w gębie bardziej jest wymowny
- Niż w pięści, pierzchnął z placu z tak wielkim zapałem,
- Że równego pośpiechu jeszcze nie widziałem.
- MASKARYL:
- Więc dobrze. Po niewczasie dowie się nasz wścibski.
- Czego tu przybył szukać ów natręt egipski!
- ERGAST:
- Mam jeszcze coś załatwić. Kłaniam uniżenie.
SCENA DRUGA. MASKARYL sam:
- Ten cud ostatni wprost mnie wprowadza w zdumienie.
- Myślałby kto (co do mnie, jestem przekonanym),
- Że jakiś bies złośliwy owładnął mym panem. [208]
- I, drwiąc ze mnie wyraźnie, prowadzi go wszędzie,
- Gdzie wie, że ta obecność najszkodliwszą będzie.
- Zobaczym: ma zawziętość jeszcze nie osłabła;
- Czy djabeł mnie zwycięży, czy ja tego djabła?
- Celja nasze zamiary dobrem widzi okiem,
- Wyjazd ten ją napełnia zmartwieniem głębokiem:
- Spróbuję plan mój oprzeć na owej niechęci.
- Lecz idą tu; znów człowiek z piasku bicz ukręci:
- Ten dom, wraz z urządzeniem, jest pod moją pieczą;
- Mam w nim pełną swobodę! zatem, taką rzeczą,
- Może jeszcze, przy szczęściu, wszystko się odmieni.
- Nikt prócz mnie tu nie mieszka, a klucz mam w kieszeni.
- O Boże! ileż odmian w tym czasie tak krótkim,
- I ileż ról grać trzeba z takim nędznym skutkiem!
SCENA TRZECIA. CELJA, ANDRES.
- ANDRES:
- Wszak wiesz, Celjo, żem żadnej nie uląkł się próby.
- By w poświęceniu dla cię szukać mojej chluby;
- Wiesz, że w Wenecji ze mną, mimo wiek mój młody,
- Nikt w rycerskiem rzemiośle nie mógł iść w zawody,
- I, mogę rzec bez pychy, dosyć byłem blisko,
- By niemałe w tem mieście zdobyć stanowisko.
- Naraz, urok twój wszystko zaćmił w sercu mojem,
- Odtąd, trawiony ciągle słodkim niepokojem,
- Porzuciłem bogactwa, zaszczyty i względy,
- By za twą błędną dolą los swój ciągnąć wszędy,
- I mimo nieszczęść próby i twą obojętność,
- Wciąż trwała niesłabnąca w mem sercu namiętność.
- Później, igraszką losów rozłączone z tobą
- Me serce, niezgaszoną okryte żałobą,
- Wciąż goniło wytrwale za swych pragnień marą:
- Wtem, spotkawszy przypadkiem egipcjankę starą, [209]
- Gdy ją badam, twe losy poznać niecierpliwy,
- Słyszę, że twoi ludzie, w przygodzie straszliwej,
- By okupem pieniężnym ratować swą dolę,
- Jako zastaw oddali cię tutaj w niewolę.
- By cię ocalić, spieszę tedy bez wytchnienia,
- I z ust twych dalsze twoje usłyszeć życzenia:
- Lecz widzę, że w twem sercu, miast słodkiej radości
- Jakiś posępny smutek bezustannie gości?
- Jeśli cię nęci w domu wieść żywot spokojny,
- Skarby, jakie w Wenecji zebrałem w czas wojny,
- Wystarczą dla obojga nas na życie całe.
- Jeśli zaś znowu losów koleje niestałe
- Rozkażesz dzielić z sobą, i ta wola chętny
- Wnet znajdzie posłuch, byłem nie był ci natrętny.
- CELJA:
- Cenię wielce twą dobroć w chęciach tak ofiarną:
- Smutek mój niewdzięcznością byłby dla cię czarną;
- To też chmury, co mego nie opuszczą czoła,
- Za uczuć moich wyraz dla cię nie bierz zgoła.
- Od kilku dni uparcie dręczy mnie ból głowy,
- I, gdyś na wszystko dla mnie w istocie gotowy,
- Nim minie to cierpienie, prosić się ośmielę,
- Byś chciał odłożyć podróż, choć na dni niewiele.
- ANDRES:
- Niech wszystko wedle chęci twa wola odmienia;
- Rozkazem dla mnie, pani, są twoje życzenia.
- Trzeba więc w jakimś domu osiąść tu na dłużej.
- Ten napis poszukiwań cel pomyślny wróży.
SCENA CZWARTA. CELJA, ANDRES, MASKARYL przebrany za Szwajcara.
- ANDRES:
- Czy wyście gospodarzem tutaj, dobry panie? [210]
- MASKARYL:
- Do usług.
- ANDRES: Czy można zająć tu mieszkanie?
- MASKARYL:
- Tag; mam la cucosiemce sześliszne pokoje,
- Lecz tilko la porząne; o insze nie stoję.
- ANDRES:
- Widzę, że dom twój wolny jest od wszelkiej skazy.
- MASKARYL:
- Pan tu obca; ja posnć po pierwże fyrazy.
- ANDRES: Tak.
- MASKARYL:
- Szy to je małżonka pana chrześcijańska?
- ANDRES: Jakto?
- MASKARYL:
- Więc jak nie szona, może siostra pańska?
- ANDRES: Nie.
- MASKARYL:
- Bardzo ładna; czy tu chciała co kupować
- W mieście, czy może miała z kim się procesować?
- Proces, to nis nie warte, do pańskiej usługi:
- Sędzia, to jeden zlodzi a atfokat drugi.
- ANDRES:
- Nie; nie oto nam chodzi.
- MASKARYL: A może ta mala
- Nasze miasto oglątać z panem przyjechala?
- ANDRES:
- Mniejsza o to. A teraz, nim się coś rozpocznie,
- Sprowadzić tu staruszkę pospieszam niezwłocznie,
- I odmówić nasz powóz, co czeka gotowy.
- MASKARYL:
- Ona nie była zdrofa?
- ANDRES: Cierpi na ból głowy.
- MASKARYL: Ja mieć toprego syra i toprego winka;
- Niech pan wejść; wejść do domu z ta ladna ziewczynka.
Celja, Andres i Maskaryl wchodzą do domu. [211]SCENA PIĄTA. LELJUSZ sam:
- Chociaż niepewność wciąż mnie dręczy trwogą nową,
- Działać cokolwiek wzbrania mi raz dane słowo;
- Muszę cierpieć i, jemu zostawiwszy pole,
- Czekać, aż wyrok niebios rozstrzygnie mą dolę.
SCENA SZÓSTA. ANDRES, LELJUSZ.
- LELJUSZ:
- Powiedz, kogo w tym domu szukasz, z łaski swojej?
- ANDRES: Wynająłem przed chwilą tu kilka pokoi.
- LELJUSZ:
- Jakto! wszak to mój ojciec nabył ten pałacyk,
- I mój własny służący włada w nim jak kacyk.
- ANDRES:
- Nie wiem; lecz karta świadczy, że jest do najęcia;
- LELJUSZ: W istocie; o tem nie miałem pojęcia.
- Któżby ją mógł umieścić i w jakimże celu?...
- A! już wszystko rozumiem, drogi przyjacielu;
- Pewno jakąś intryżkę ukuł stary wyga!
- ANDRES: Czy można pana spytać, co to za intryga?
- LELJUSZ: Nikomubym nie pisnął o tem ani słowa,
- Lecz panu mogę; pan to przy sobie zachowa.
- Ten napis, który widzisz tu, z pewnością znaczy
- (Przynajmniej myślę, że jest tak, a nie inaczej),
- Że mój służący, chłopak obrotny i dzielny,
- Musiał zadzierzgnąć jakiś węzełek subtelny,
- By mnie połączyć z pewną cudną egipcjanką,
- Która musi być moją: żoną czy kochanką.
- Już oddawna z tą sprawą straszny ma ambaras. [212]
- ANDRES: Jej imię?
- LELJUSZ: Celja.
- ANDRES: Czemuż nie mówisz mi zaraz?
- Trzeba było powiedzieć, a byłbym ci gotów
- Oszczędzić wszystkich twoich w tej sprawie kłopotów.
- LELJUSZ:
- Jakto! ty znasz więc Celję?
- ANDRES: Przed chwilą z niewoli
- Właśnie ją wykupiłem.
- LELJUSZ: Jakaż losów kolej!
- ANDRES:
- Dla jej zdrowia zatrzymać się w mieście zmuszony,
- W tym domku właśnie dla niej szukałem ochrony,
- I wdzięczen jestem bardzo, iż sam, i tak szczerze,
- Wszystkie swoje zamysły odkryłeś w tej mierze.
- LELJUSZ:
- Jakto! więc z twojej ręki spotka mnie ta radość?
- Ty byłbyś gotów...
- ANDRES pukając do drzwi:
- Zaraz stanie ci się zadość.
- LELJUSZ:
- Wdzięczność dla cię mych wzruszeń przeważyła szalę...
- ANDRES:
- Wstrzymaj swoje podzięki; nie żądam ich wcale.
SCENA SIÓDMA. LELJUSZ, ANDRES, MASKARYL.
- MASKARYL na stronie:
- Masz tobie! skądże znowu tutaj ten narwaniec!
- Wnet patrzeć, jak nas puści w jaki nowy taniec.
- LELJUSZ:
- Któżby go był mógł poznać w tym cudacznym stroju?
- Przybliż się, Maskarylu, bądź bez niepokoju. [213]
- MASKARYL:
- Ja nie żadna makarel; ja topra szleczyna,
- Ja nigdy nie handlować żadnego ziewczyna.
- LELJUSZ: Nieporównany! Topsze rola się udala!
- MASKARYL:
- Niech pan izie na spaser, ze mnie sie nie śmiala.
- LELJUSZ:
- No, skończ tę maskaradę, poznaj swego pana.
- MASKARYL:
- To licha, fizys pańsga zgola mi nieznana.
- LELJUSZ ciągnąc go:
- Wszystko już ułożone, udanie zbyteczne.
- MASKARYL:
- Ja walić pięścią, jak pan bęzie tak niegrzeczne.
- LELJUSZ:
- A skończże raz już z twoim helweckim szwargotem!
- Jak się wszystko skończyło, opowiem ci potem;
- Dość, że, dzięki dobroci jego najżyczliwszej,
- Cała rzecz ułożyła się w sposób uczciwszy.
- MASKARYL:
- Jeśli tak, me udanie cel w istocie traci;
- Odszwajcarzam się zatem do własnej postaci.
- ANDRES:
- W istocie, że ten chłopak wzorowym jest sługą.
- Zaczekaj tu więc na mnie, powrócę nie długo.
SCENA ÓSMA. LELJUSZ, MASKARYL.
- LELJUSZ:
- I cóż ty na to mówisz?
- MASKARYL: Cieszę się niezmiernie.
- Ze nareszcie zbieramy kwiaty, a nie ciernie.
- LELJUSZ:
- Wzbraniałeś się wyjść z swojej postaci przybranej,
- I nie mogłeś uwierzyć w zwrot tak niespodziany! [214]
- MASKARYL:
- Zbyt pana znam, by strach mój mógł zadziwić kogo,
- I dotąd nie pojmuję, jak i jaką drogą...
- LELJUSZ:
- Ale przyznaj mi teraz, żem gracz jest nielada,
- I że wszystkie mi błędy odpuścić wypada
- Za czyn, którym sam celu dziś nareszcie dopnę.
- MASKARYL:
- Hm, to raczej szczęśliwe było, niż roztropne.
SCENA DZIEWIĄTA. CELJA, ANDRES, LELJUSZ, MASKARYL.
- ANDRES:
- Czy ta osoba celem jest twoich płomieni?
- LELJUSZ:
- Któż w świecie moje szczęście dzisiejsze oceni!
- ANDRES:
- Żem jest twoim dłużnikiem, dusza ma pamięta,
- Nigdy w niej nie wygaśnie powinność tak święta:
- Lecz raczej twych dobrodziejstw wolę cenę stracić,
- Niźlibym kosztem szczęścia mego miał je płacić.
- Niech odpowie ten zachwyt, co w sercu twem gości,
- Czy tego skarbu mogę się wyrzec z wdzięczności;
- Nie sądzę, byś był zdolny przyjąć tę ofiarę.
- Do widzenia. Opuszczam miasto za dni parę.
SCENA DZIESIĄTA. LELJUSZ, MASKARYL.
- MASKARYL który nucił przez chwilę:
- Śpiewam sobie, choć wcale nie jest mi do śpiewu.
- Celja jest twoja, wszystko kończy się bez gniewu,
- Słowem, pan mnie rozumiesz. [215]
- LELJUSZ: Dość już. Od tej chwili,
- Niech się twa głowa dla mnie napróżno nie sili.
- Jestem osłem, bałwanem, bydlęciem przeklętem,
- I sam dla siebie pałam jak najżywszym wstrętem.
- Porzuć swe dalsze trudy dla podłej niezdary;
- Niema dla mnie na świecie dość surowej kary;
- Po tych ciosach, co na mnie spadły z własnej winy,
- W śmierci dziś na me rany jest balsam jedyny.
SCENA JEDENASTA. MASKARYL sam:
- Śliczny koniec dla pana i pomysł nielada!
- Zapewne; jeszcze tylko umrzeć mu wypada,
- By swe głupstwa koroną tą uwieńczył godnie.
- Ale próżno, biadając na swe wszystkie zbrodnie,
- Wyrzekł się mej pomocy w pierwszem uniesieniu:
- Chcę mu dziś służyć, choćby wbrew jego życzeniu,
- I muszę, mocom wszystkim naprzekór piekielnym,
- Strapienia nasze hymnem zakończyć weselnym.
- Przed niczem się nie cofnie dziś chęć moja śmiała:
- Im silniejsze przeszkody, tem wspanialszą chwała.
SCENA DWUNASTA. CELJA, MASKARYL.
- CELJA do Maskaryla, który do niej szeptał pocichu:
- Jakiekolwiek mi losy przypadną w udziale,
- Nie spodziewam się po tej odwłoce zbyt wiele;
- I dzisiejszy początek wskazał mi dowodnie,
- Ze nie łatwo ta sprawa ukończy się zgodnie.
- Com mu winną, me serce zbyt dobrze rozumie,
- Dla jednych uczuć drugich podeptać nie umie,
- I każdy z nich, jakkolwiek z przyczyny odmiennej, [216]
- W duszy mojej posiada skarb zarówno cenny.
- Choć Leljuszowi sprzyja serca mego wnętrze,
- Andres do mej wdzięczności ma prawa najświętsze,
- Która nigdy nie ścierpi, by płomień tak luby
- Dawał szczęście innemu, kosztem jego zguby.
- Tak, jeśli ogniom jego nie będę powolną,
- Jeśli miłość ma jemu sprzyjać nie jest zdolną,
- Wówczas przynajmniej winnam to sprawić dla niego,
- By nią, z jego uszczerbkiem, nie darzyć innego;
- I, jeśli jego uczuć chęć ma nie uświęci,
- Tyleż gwałtu własnego serca zadać chęci.
- Gdy więc widzisz, w mej duszy co się dzisiaj dzieje,
- Powiedz, żali tu można mieć jakąś nadzieję?
- MASKARYL:
- W istocie, aby z tylu przeszkód wyjść zwycięskim,
- Trzebaby chyba władać kunsztem czarnoksięzkim!
- Jednak, do dzieła wezmę się dziś z całej duszy;
- Zapał mój ziemię, niebo, powietrze poruszy,
- Aby znaleść ratunek w jakiej nowej sztuce.
- By ci los twój oznajmić, niebawem powrócę.
SCENA TRZYNASTA. HIPOLITA, CELJA.
- HIPOLITA:
- Odkąd pani tu bawi, w całem naszem mieście,
- Wszędzie dokoła słychać lamenty niewieście
- Na czary twoich oczu, co, w dziwnym sposobie,
- Wszystkich kochanków chęci zwracają ku tobie.
- Uroków, jakie pani rozsiewasz dokoła,
- Żadne serce, jak mniemam, uniknąć nie zdoła,
- I orszak twój, wciąż w nowe zdobycze bogaty,
- Z każdym dniem w plon porasta, kosztem naszej straty.
- Co do mnie, nie widziałabym zbyt wielkiej szkody
- W tak przemożnych zwycięstwach twej rzadkiej urody, [217]
- Gdyby z mych wielbicieli, co tobie dziś służą,
- Choć jeden mi pozostał: nie żądam zbyt dużo;
- Lecz wszystkich mi wydzierać, to czyn zbyt okrutny:
- Przychodzę się użalić więc doli tak smutnej.
- CELJA:
- Drwić w sposób tak misterny to kunszt jest prawdziwy;
- Lecz, proszę, przestań sobie szydzić z nieszczęśliwej.
- Twe własne oczy nazbyt chlubną mają sławę,
- Abym mogła uwierzyć w twą płonną obawę,
- Gdy wiesz, że spojrzeń twoich przemożna potęga,
- Każdego, kogo zechce, w swoje jarzmo wprzęga.
- HIPOLITA:
- Mimo to, w tejże chwili, wszakże miasto całe
- Głosi moją porażkę, a twą, pani, chwałę;
- I, nie mówiąc o innych, wszyscy wiedzą pono,
- Ze Leljusz i Leander dla Celji dziś płoną.
- CELJA:
- Jeśli mam wziąć za prawdę tę plotkę niewczesną,
- Strata ich nie powinna być ci zbyt bolesną,
- I serce twe nie byłoby się oddać skorem
- Temu, kto raz się splamił tak lichym wyborem.
- HIPOLITA:
- Moje mniemanie o tem zgoła jest odmienne,
- I, uznając piękności twej blaski tak cenne,
- W uroku twym tak silne dostrzegam przyczyny,
- By niestałych zmienników rozgrzeszyć z ich winy,
- Iż serce moje, chociaż draśnięte w swej dumie,
- Potępić za tę zdradę Leandra nie umie,
- I godzi się łaskawem znowu widzieć okiem,
- Kochanka, wróconego ojcowskim wyrokiem.
SCENA CZTERNASTA. CELJA, HIPOLITA, MASKARYL.
- MASKARYL:
- Wielką, wielką nowinę, nad wyraz szczęśliwą, [218]
- Usta moje zwiastować spieszą wam co żywo.
- CELJA: Co się stało?
- MASKARYL: Słuchajcie! oto już, tym razem...
- CELJA:
- Cóż?
- MASKARYL:
- Wszystkie troski pierzchną przed szczęścia obrazem.
- Przed chwilą, Egipcjanka....
- CELJA: Cóż tedy? Mój Boże?
- MASKARYL:
- Przechodziła przez rynek, gdy, w tej samej porze,
- Druga staruszka, także dość draśnięta czasem,
- Przyjrzawszy się jej zbliska, z okrutnym hałasem,
- Z przekleństwami — ot, jędza istna rodem z piekła! —
- Skoczyła ku niej: walka się wszczyna zaciekła;
- Lecz, miast wszelakiej szabli, szpady lub obucha,
- Wciąż to jedna to druga łapa miga sucha,
- Któremi zapaśniczki darły wzajem obie
- Resztki mięsa, co jeszcze miały je na sobie.
- Słychać wciąż było: suko ty! szelmo! łotrzyco!
- Na początek, dwa czepki frunęły ulicą,
- I, odsłaniając łyse dwie ohydne głowy,
- Przydały całej walce potworności nowej.
- Andres wraz z Tryfaldynem, będąc walki świadkiem,
- Wraz z mnóstwem innych ludzi zebranych przypadkiem,
- Rzucili się rozłączać te babiny obie,
- Broniące się w niezwykle zaciekłym sposobie.
- Skoro już zapaśniczki, wielce zawstydzone,
- Starały się swe głowy ukryć obnażone,
- A każdy o przyczynę tej wojny się pyta,
- Wówczas ta, co się pierwsza rzuciła kobieta,
- I co, mimo znużenia po walce szalonej,
- W Tryfaldyna ustawnie wzrok miała wlepiony,
- W głos wykrzyknęła: „Panie! jeśli się nie mylę,
- To pan, ten sam... ach, Boże! wszak to już lat tyle...
- Mówiono mi, że w mieście tem żyjesz w ukryciu... [219]
- Tak, Zenobi Ruperto... więc jeszcze w tem życiu,
- Los dał mi ciebie spotkać i właśnie w momencie,
- Gdym o twe własne dobro walczyła zawzięcie.
- Kiedy Neapol rzucić musiałeś tajemnie,
- Córki swej opiekunkę uczynił pan ze mnie,
- A dziecię to, podówczas ledwie w czwartym roku.
- Nie miało nic równego z wdzięku i uroku.
- Tymczasem ta-tu jędza, czarownica podła,
- Wślizgnęła się do domu, wszystkich czujność zwiodła,
- I ukradła mi dziecko. Niestety, twa żona
- Tem nieszczęściem tak bardzo została zgnębiona,
- Iż niebawem śmierć pasmo jej życia przecina;
- Ja zaś, niedoli owej niewinna przyczyna,
- Innego do ratunku nie widząc sposobu,
- Razem ci oznajmiłam śmierć tych istot obu;
- Lecz dziś, skoro przeczucie moje ją poznało,
- Rozkaż jej, niech odpowie, co z dzieckiem się stało“.
- Słysząc imię Zenobja Ruperti, w rozmowie
- Kilkakroć powtórzone, Andres przy tem słowie
- Pobladł silnie na twarzy i wreszcie, wzruszony,
- Tak się do Tryfaldyna odzywa z swej strony:
- „Jakto! czyżbym przypadkiem, bez własnej zasługi,
- Odnalazł, czegom szukał przez czas jakże długi,
- I czyż mogło mi serce nie zdradzić swem biciem,
- Żeś jest tym, co obdarzył mnie światłem i życiem!
- Tak, ojcze, ja, Horacy, syn twój, tutaj stoję;
- Gdy Adrast, mój opiekun, dni zakończył swoje.
- Ja, w sercu innych pragnień doznając potęgi,
- Opuściłem Bolonję i uczone księgi,
- I spiesząc tam, gdzie wiodły mnie porywy śmiałe,
- W różnych krajach błąkałem się przez sześć lat całe.
- Z czasem jednak, męczarnie tęsknoty zbyt srogiej
- Pchnęły mnie, by powrócić znów w rodzinne progi:
- Niestety, nie znalazłem ni ciebie, ni domu,
- Ni w Neapolu los twój wiadomym był komu.
- Widząc więc, że daremne me wszystkie zabiegi, [220]
- Z kolei zawinąwszy na weneckie brzegi,
- Żyłem tam, o mym domu, dzięki losu zdradom,
- Prócz własnego imienia niczego nie świadom“.
- Możecie łatwo zgadnąć, ile w tej godzinie
- Wzruszeń przeżyło serce w biednym Tryfaldynie!
- Zresztą, nie chcę cię dłużej męczyć mą rozprawą:
- Zaś, jeśli jeszcze czego byłabyś ciekawą,
- Możesz sobie pogadać z swoją Egipcjanką.
- Dla Tryfaldyna córką już jesteś, nie branką,
- Andres jest twoim bratem, że zaś siostry własnej
- Prawo mężem być wzbrania w sposób dosyć jasny,
- Przeto, wdzięczności długiem jakowymś wiedziony,
- Chce cię widzieć w postaci pana mego żony,
- Ojciec Leljusza, zajściu całemu przytomny,
- Zgodził się zaraz, pełen radości ogromnej,
- Zaś, aby już zaludnić wraz całe podwórko,
- Świeżego Horacego obdarzył swą córką.
- Widzisz więc, ile zdarzeń w ciągu tej godziny!
- CELJA:
- Zmysły tracę, słuchając tej wielkiej nowiny.
- MASKARYL;:
- Wszyscy spieszą tu razem: tylko te dwie stare
- Zostały, by po walce odsapnąć chwil parę;
- Leander idzie także i ojciec jegomość.
- Ja spieszę memu panu zanieść tę wiadomość,
- I donieść, że, gdy przeszkód najwięcej się piętrzy,
- Wszystko naraz odmienił cud niebios najświętszy.
- HIPOLITA:
- Z tych pomyślnych wydarzeń jestem tak szczęśliwą,
- Że własny los nie wzruszyłby mnie bardziej żywo.
- Lecz oto oni.
[221]SCENA PIĘTNASTA. TRYFALDYN, ANZELM, PANDOLF, CELJA, HIPOLITA, LEANDER, ANDRES.
- TRYFALDYN: Córko!
- CELJA: Ojcze ukochany!
- TRYFALDYN:
- Czy już świadomą jesteś swych losów odmiany?
- CELJA:
- Tak ojcze, i od szczęścia drży serce w mem łonie.
- HIPOLITA do Leandra:
- Próżnobyś chciał przemawiać tutaj w swej obronie,
- Gdyż sam przedmiot cię broni najżywszą wymową.
- LEANDER:
- Chciej mi rzucić łaskawie przebaczenia słowo.
- Przysięgam, że w mych uczuć szczęśliwym powrocie,
- Mniej ojcu dziś zawdzięczam, niż własnej ochocie.
- ANDRES do Celji:
- Ktoby przeczuł, że chęci me dla cię tak czyste.
- Na milczenie skazane zostaną wieczyste?
- Lecz i w tej losu zmianie, skarb mojej miłości
- Teraz w braterskiem sercu na zawsze zagości.
- CELJA:
- Co do mnie, zawszem siebie winiła niechcący,
- Że czułam dla cię tylko szacunek gorący,
- I nie mogłam odgadnąć, jakie tajne siły
- Bronią mi drogi, sercu zazwyczaj tak miłej,
- I czemu w duszy pragnę obudzić napróżno
- Uczucie, które tobie sądziłam być dłużną.
- TRYFALDYN:
- Lecz cóż ty o mnie powiesz! Cóż za ojciec ze mnie,
- Że ledwom cię odzyskał, a już potajemnie
- Knuję plany, by oddać cię rychło w zamęście?
- CELJA:
- Że w twojem, ojcze, ręku całe moje szczęście.
[222]SCENA SZESNASTA. CIŻ SAMI i LELJUSZ.
- MASKARYL do Leljusza:
- Ciekawym, czy też pański bies skorzysta z gratki,
- By i dziś zniszczyć szczęścia tak trwałe zadatki
- I czy, aby coś zepsuć w tej radosnej chwili,
- Jeszcze raz pańska głowa swój dowcip wysili?
- Patrz, przez losu igraszkę, tak dziś sprawy stoją,
- Iż chęci twe spełnione, a Celja jest twoją.
- LELJUSZ:
- Czyliż mi wolno wierzyć, że Celja... że ona...
- TRYFALDYN:
- Tak, mój zięciu, to prawda.
- PANDOLF: Rzecz postanowiona.
- ANDRES do Leljusza:
- Niechaj to będzię mojej wdzięczności wyrazem.
- LELJUSZ do Maskaryla:
- Maskarylku, uściskać cię muszę tym razem,
- Radość moja...
- MASKARYL: Aj, panie! złamiesz mi pan rękę!
- Udusił mnie bez mała. Strach mi o panienkę,
- Bo, jeśli będziesz ściskał ją w równym zapale,
- Przyznam się, że jej losu nie zazdroszczę wcale.
- TRYFALDYN do Leljusza:
- Widzisz, jak Bóg marzeniom mym uczynił zadość.
- Lecz, ponieważ dla wszystkich dziś się święci radość,
- Czekajmy tu, aż jego ojciec też się stawi,
- I tę szczęśliwą parę sam pobłogosławi.
- MASKARYL:
- Każdy ma coś dla siebie: tylko Maskaryla
- Samotnych dni buziaczek żaden nie umila!
- A widząc, jak się pięknie składają te parki,
- I mnie przechodzą jakieś do małżeństwa ciarki. [223]
- ANZELM:
- Znajdzie się coś dla ciebie.
- MASKARYL: Więc dobrze; a zatem
- Cieszmy się wszyscy w dniu tym, w szczęście tak bogatym;
- I niech nam niebo, co dziś tak łaskawie świeci,
- Pozwoli być ojcami naszych własnych dzieci.
|