Wierzenia mazurskie/Dodatek/1. Podania
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wierzenia mazurskie z dodatkiem, zawierającym klechdy i baśnie Mazurów |
Wydawca | Wisła |
Data wyd. | 1894 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Eugenia Piltz |
Tytuł orygin. | Aberglauben aus Masuren mit einem Anhange enthaltend Masurrische Sagen und Märchen |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Karczmarka z Nakomiad (pomiędzy Rynem i Rastemborkiem) była tak bezbożna, że często zamiast jednej zapisywała chłopom dwie półgarcówki piwa. Zmiarkowali to wszakże chłopi i, kiedy przyszło do zapłaty, wytykali jej oszukaństwo i mówili jej: „Jeżeli się chcecie dostać do Pana Boga, powinniście postępować uczciwie.“ A inni na to: „Ona nie ma ochoty do Pana Boga, jeno do djabła.“ Wtedy karczmarka zaczęła się zaklinać, że niech ją djabeł w ich oczach z ciałem i duszą porwie, jeżeli ich na jedną półgarcówkę skrzywdziła. Djabeł nie ociągał się, natychmiast zjawił się w izbie i w oczach ludzi porwał karczmarkę. Przytym powstał przeraźliwy hałas w izbie, tak, iż obecni z wielkiego przerażenia popadali jak nieżywi na podłogę. Tymczasem djabeł przemienił ją w czarną kobyłę i tegoż wieczoru zajechał na niej przed kuźnię w Szwarczsztynie, obudził kowala i zażądał od niego, aby mu okuł jego szkapę. Kowal nie zgadzał się, bo i ogień już był zgaszony i czeladź udała się na spoczynek. Ale djabeł nie ustąpił i tak powiada: „Mam listy, które dziś jeszcze w nocy odwieźć muszę; jeżeli nie wstaniesz i nie okujesz mi szkapy, zaskarżę cię przed swoim jaśnie wielmożnym panem.“ Kowal zląkł się, wstał i przyszykował obie podkowy. Kiedy wszakże przyłożył podkowę koniowi do kopyta, koń przemówił w te słowa: „Jeno ostrożnie, ojcze, bo jestem karczmarka z Nakomiad.“ Kowal tak się przestraszył, że mu obcęgi i podkowa z rąk wypadły. Djabeł napędzał go wciąż, żeby się śpieszył, bo jeszcze tej nocy musi być z listami na miejscu. Ale kowal, nawpół żywy ze strachu, nie posuwał się naprzód z robotą, aż wreszcie kur zapiał. Wówczas koń przemienił się napowrót w człowieka. Djabeł uderzył karczmarkę trzy razy w pysk, tak, że ślady jego palców i pazurów „wypalone jakby dziegieć“ na jej policzkach były do końca życia, i zniknął. Karczmarka żyła jeszcze pół roku, ale biegała jak „obłąkana,“ i nie można jej było ani związać ani uwięzić; straciła też mowę. Podkowy zawieszono w kościele w Szwarczsztynie, gdzie je widział jeszcze biskup Paweł Speratus podczas wizytacji kościoła w r. 1562. Miało się to zdarzyć w r. 1473[1].
Kiedy wielki mistrz Fryderyk Saski udał się na wyprawę z kraju (r. 1507), został w Pasymie namiestnik, którego poddani z powodu jego zdzierstwa nazywali chciwcem. Zabronił on rybakom, którzy posiadali prawo łowienia ryb w jeziorach pańskich na potrzeby swojego stołu, oddawać się temu zajęciu. Rybacy powoływali się na swoje prawo, ale napróżno, i łowili ryby pomimo zakazu. Namiestnik kazał ich ująć, ci jednak stawili opór i zabili jednego z pachołków. Wtedy namiestnik zabrał im najlepsze konie i woły, wskutek czego spokornieli i musieli powstrzymać się od rybołówstwa. Ale od tego dnia namiestnik nie mógł złowić ani jednej ryby swoją siecią. Uważał on to nie za karę boską, lecz za czary, przypisał winę kobietom, które jakoby mu oczarzyły sieć i ryby, uwięził je i kazał katowi badać je (torturować), ale nie dowiedział się od nich niczego. Dobry nurek, który trzy godziny mógł zostawać pod wodą, podczas wyciągania sieci namiestnika, musiał wskoczyć do jeziora i zapewnił namiestnika, że w jeziorze jest dużo ryb, ale nader zręcznie umieją ustrzec się sieci; namiestnik myślał, że go przekupili chłopi. Udał się potym do jednej czarownicy, o której się dowiedział, że potrafiłaby to odczarzyć, co inne mogły oczarzyć. Ta jednak oświadczyła mu, że to pochodzi od Boga, który go karze za jego niesprawiedliwość, i że nie można tego ani odpokutować, ani naprawić, bo wprzód on ma umrzeć i wszystkie ryby wyginą w jeziorze, a potym jezioro będzie znowu obfitowało w ryby. Namiestnik jednak myślał, że i ona także jest przekupiona, i klnąc odjechał. Wkrótce potym udał się namiestnik na polowanie. Naraz natyka się na strasznego niedźwiedzia, który się przeciw niemu podnosi. Koń przestraszony zaczyna ponosić. Namiestnik chce powściągnąć cugle, ale uzda się zrywa, i koń w niepohamowanym pędzie rzuca się wprost do wymienionego jeziora, gdzie tonie razem z jeźdźcem. Nazajutrz przekonano się, że ryby w jeziorze także posnęły i pływają po wodzie. Tego roku nie było ani jednej ryby w jeziorze; potym jednak było ich dość, jak dawniej.
Szymon Grunau, który w początku XVI stulecia pierwszy opowiada to podanie, nie wymienia nazwy tego jeziora, ale Hennenberger słyszał od mieszkańców Pasyma, że to ma być jezioro Leleskie[2].
W Kehl, wiosce nad jeziorem Nicbolskim, położonej mniej więcej o pól mili od Węgoborka, w r. 1564 djabeł dał się straszliwie we znaki.
Cztery osoby, które przedtym już żyły z sobą w podejrzanym stosunku, w dzień Młodzianków (28 grudnia), upojone wódką udały się do małego polskim sposobem z drzewa zbudowanego domku i zamknęły się w nim od wewnątrz, by tam oddawać się rozpuście. Ale djabeł nie dał długo czekać na siebie; zjawił się pośród nich nagle i najpierw jednej parze, której na imię było Paweł i Gertruda, karki poskręcał. Skoro to inni, Róża i Benedykt, zobaczyli, chciał Benedykt wydostać się przeze drzwi, ale djabeł tak go odciągnął, że skóra z jego ręki została przy zamku, i jemu także „kark złamał.“ Róży nietylko kark skręcił, lecz spalił jej także całe ciało od nóg aż do piersi, tak, że nic nie zostało z mięsa i wnętrzności; „tłuszcz z niej (bo to była dziewczyna dobrej tuszy) wsiąknął w ziemię, że, choćby kopać po kolana głęboko, wszystko jedno nie można się było dokopać do końca tłuszczu; a przytym tak strasznie cuchnęło, że niepodobna tego wypowiedzieć.” Przez kilka dni nie wiedziano, gdzie się podziały te cztery osoby, chociaż krakanie mnóstwa kruków i wron koło domku budziło najrozmaitsze domysły. W następną niedzielę (nieszczęście to stało się we czwartek) bracia tych dwóch dziewcząt chcieli napić się piwa, które było schowane w tym domku, i po długich i nadaremnych poszukiwaniach klucza, wyłamali wreszcie drzwi. Wtedy ujrzeli tych czworo w opłakanym stanie. Ogarnęła ich wielka zgroza, i drżąc ze strachu uciekli. Djabeł rzucił za nimi pudłem, ale w żadnego z nich nie trafił; przeleciało ponad niemi precz za płot. Później zawleczono ciała do bagna i tam pogrzebano. Odtąd przychodziło wielu obcych, żeby zobaczyć to miejsce. Sprzykrzyło się to chłopom i próbowali przenieść ten domek; w tym celu podważyli go i podłożyli wielkie pnie, ale nie mogli go zanic ruszyć z miejsca, i zdjął ich strach taki, że zostawili pnie podłożone i odeszli. W takim stanie domek ten z podłożonemi pniami oglądał uczony Hennenberger w r 1573. Później wzniesiono na tym miejscu pomnik murowany z napisem w językach: łacińskim, niemieckim, litewskim i polskim, objaśniającym wypadek i ostrzegającym przed grzechem.
Następujące zdarzenie przechowało się w aktach kościelnych w Klusach.
W r. 1640 proboszcz Wiśniewski w drugą niedzielę po św. Trójcy, po wygłoszonym przez siebie kazaniu, podczas kiedy gmina śpiewała z wielką pobożnością psalm: „Bóg mocną twierdzą naszą,” z kobiety wyznania rzymsko-katolickiego, opętanej przez djabła, wypędził djabła kobolda, który ją kusił do wszelkiego złego, tak, iż nietylko sobie chciała uciąć szyję, lecz także innym ludziom życie odebrać i przybić ich do ściany widłami od siana i od gnoju; a że po wyjściu zły duch ukazał się na progu kościelnym w przybranej ohydnej postaci, więc miejscowy duszpasterz wyszedł ku niemu i zawołał: Exi, male spiritus, et da locum Spiritui Sancto! I kiedy mu wytknął grzechy jego: O ingrate, oblitus es Domini Dei, Creatoris tui omnipotentis, qui te creavit sanctum, sed tu a se (!) ipso impurus et malus factus es! — djabeł rozjuszył się niesłychanie i zaczął ryczeć jak lew: „Exibo, non autem tuo jussu, sed ad interdictum Jesu Nazareni, przestałem dręczyć tę kobietę; jakem kobołd, tak prawda; będziesz miał pamiątkę!“ Potym, odwróciwszy się tyłem, uderzył krzywą nogą swoją w kamień, leżący przed drzwiami kościoła, i odcisnął na nim ślad stopy swojej tak, iż najdokładniej widać było wielki palec i trzy inne palce ludzkiej nogi, oraz piętę jakby wielkiej nogi koguta, — co uczyniwszy, djabeł zniknął.
Wiadomość o wypędzeniu djabła w związku z odbiciem nogi jego na kamieniu przed drzwiami kościelnemi powstrzymała Polaków i Tatarów podczas napadu w r. 1656 od spalenia tego kościoła. Przy przebudowywaniu go w r. 1754 usunięto kamień z poprzedniego miejsca przed drzwiami kościoła, żeby kobiety brzemienne nie potrzebowały go przestępować[4].
Przed bardzo dawnemi laty żył człowiek, którego ojczyzną i siedzibą było niezmierzone morze; to morze przepływał on z końca w koniec na słupku. Pewnego razu fale zagnały go do lądu, i tu ku zdziwieniu swemu spotkał istotę, jakiej dotychczas nie widział nigdy — człowieka. Ten niemniej dziwił się niezwykłemu wyglądowi przybysza i jego statku i przeżegnał się, gdy się dowiedział, że wyrósł w zupełnej ciemnocie, że o Bogu nic nie wie. Z litości nauczył go „Ojcze Nasz“ i objaśnił mu w krótkich słowach naturę i przeznaczenie człowieka. Obcemu przybyszowi otworzyły się naraz oczy. Udał się znowu na morze, ale o dziwo! nie chciało go ono już nosić. Wraz z „Ojcze Nasz“ poznał słabość swoją i nigdy już nie odzyskał siły dawniejszej[5]. (Z Dąbrówna).
Był sobie człowiek, który bardzo niechętnie chodził do kościoła; na każde wezwanie, by szedł do kościoła, odpowiadał: „Ci, którzy regularnie chodzą do kościoła, niezawsze bywają najlepszemi ludźmi; wiele także grzeszy się w kościele, szczególnie, kiedy się tam idzie nie z wewnętrznego popędu, lecz gwoli zwyczajowi.“ Zdarzyło się wszakże jednej niedzieli, że zaszedł do kościoła. Przygląda się wchodzącym, ale jakże musiał się zdziwić, gdy oparty o ścianę, zobaczył tam djabła z szyfrem w ręku. Przed djabłem leżała rozpostarta ogromna skóra wołowa, na której zapisywał wszelkie niewłaściwe postępki obecnych w kościele. Djabeł pisał bezustanku. Cała skóra była już zapisana, nie brakowało na niej nikogo z obecnych; wyjątek stanowił tylko nasz rzadki gość w kościele. Gniewało to djabła, że ten tylko miał ujść cało. Cóż więc czyni? Schwycił zębami skórę wołową i ciągnie z całej siły. Coś niepojętego trzyma skórę na miejscu; nagłe jednak skóra ustąpiła, i zły tak się uderzył głową o ścianę, że upadł. Wobec tego nasz rzadki gość nie mógł dłużej wytrzymać; roześmiał się serdecznie z tej przygody djabła. Tego tylko potrzeba było djabłu. Z miną szyderczą wciągnął go także na listę[6]. (Z Dąbrówna).
Przed niejakim czasem w Jansborku umarli rychło jeden po drugim sędzia, burmistrz i egzekutor, a zaraz potym piorun uderzył w sklep kupca M. Opowiadano z tego powodu następującą historję:
Kiedy sędzia stanął przed Sędzią Przedwiecznym, ten go zapytał, dlaczego on tak dręczył ludzi uciążliwemi podatkami i różnemi innemi sposobami. Sędzia usprawiedliwiał się i zapewniał, że wina ciąży na burmistrzu. Wtedy Sędzia Przedwieczny rozkazał słudze swemu: „Idź i zawołaj mi burmistrza!“ Wtedy umarł burmistrz i stanął przed sądem Przedwiecznego. Przesłuchywany, usprawiedliwiał się i winę spędził na egzekutora. Wtedy powiedziano. „Idź, sprowadź mi egzekutora!“ Egzekutor umarł, stanął przed sądem Przedwiecznego i był przesłuchany. Egzekutor także się usprawiedliwiał i rzekł: „Cała wina ciąży na kupcu M., który ma dobrą wódkę; zachodziłem do niego co czas jakiś i wypijałem po parę kieliszków; będąc pijany, nie wiedziałem, co czynię.“ Wtedy odezwał się głos: „Niechaj grom święty uderzy w sklep kupca M., u co się też niebawem ziściło.
W jakiś czas potym pewien człowiek z Jansborka spotyka kowala z wozem węgli, zaprzężonym w trzy duże konie; kowal był właśnie zajęty dorzucaniem koniom węgla na obrok zamiast owsa lub siana. Jansborczanin pyta: „Co to robicie? Czyż konie jedzą węgle?” A kowal na to: „Nie zasłużyły na nic lepszego! Czyż ich nie znacie?” Tamten odparł: „Jakże miałbym je znać? nigdy ich nie widziałem.“ Na to kowal ciągnął dalej: „W takim razie powiem wam, kto są te konie; jeden jest sędzia, drugi burmistrz, trzeci egzekutor H.[7] Tak się im dzieje po śmierci. Wiecie już teraz i możecie każdemu dalej opowiadać.” Ten kowal był to djabeł[8].
Dwaj terminatorzy, wędrując sobie po świecie. wstąpili na nocleg do jednej gospody. A gospodarz jej miał trzy córki; wszystkie one były zmorami i musiały wychodzić co noc, żeby dręczyć: jedna ludzi, druga bydło, trzecia drzewa. Podróżni położyli się na jednym posłaniu, ale jeden z nich nie mógł zasnąć, i kiedy północ nadeszła, słyszał, jak trzy córki wróciły do domu i rozmawiały między sobą. Były mocno przeziębłe i uskarżały się na swoją biedę. Jedna rzekła do innych: „Tobie jednak lepiej niż mnie, bo daleko łatwiej przedostawać się do obór do bydła, niż do domów ludzkich, szczelnie pozamykanych!” Na to odezwała się trzecia: „Mnie jednakże jest najciężej, bo muszę w zimno włazić na drzewa, by je dusić.“ Podróżny obudził swojego towarzysza, żeby także przysłuchał się tej rozmowie. Nazajutrz udali się do ojca tych trzech dziewcząt i powiedzieli: „Czy wy też wiecie, że córki wasze są zmorami?“ Ojciec nie wiedział o niczym; kiedy mu jednak powiedzieli, co słyszeli w nocy, przekonał się, dlaczego wyglądały zawsze tak blado. Idąc za radą gości, ochrzcił je raz jeszcze, i dzięki temu uwolniły się od złego[9].
Dawno już temu stał na górze Gołdapskiej piękny zamek, zamieszkany przez możnego pana, którego jednak wszyscy się bali, gdyż znany był jako straszny rozbójnik. Przeciwieństwem jego była jego córka (według innych było ich dwie), która w cichości starała się robić dobrze, gdzie on co złego zrobił. Kiedy jednak gwałty i nieprawości jego przebrały miarę, zniknął nagle zamek ze wszystkim, co w nim było, i zapadł się w górę. Od tego czasu co sto lat, tej samej nocy, pomiędzy godziną 11 wieczorem a pierwszym pianiem koguta, daje się widzieć na górze dziewica i czeka na wybawienie, kiedy zamek z całą swoją okazałością wynurzy się znowu, ona zaś, jako małżonka swojego wybawcy, uczyni go panem zamku. Wybawienie to jednak nie jest łatwe, jak się zresztą o tym przekonał pewien mieszczanin z Gołdapią. Zabłądził jednej nocy na wysoką górę i zobaczył tam tułającą się postać w bieli. Jakkolwiek postać przyjaźnie kiwała mu głową, ociągał się zrazu, aż wkońcu zdobył się na odwagę i zbliżył się ku niej. Postać zapytała go, czy zechciałby zanieść ją na plecach do miasta, przez co wybawiłby ją i zamek, ale nie wolno mu się przytym obejrzeć. Przyrzekł jej to, wziął ją na plecy i ruszył ku Gołdapiowi. Wkrótce jednak usłyszał za sobą straszny zgiełk, jak gdyby dzikie zwierzęta miały się rzucić na niego; ogarnął go strach wielki, zapomniał o swoim przyrzeczeniu, obejrzał się, i — ciężar jego oraz wrzawa zniknęły. Od tego czasu człowiek wpadł w zadumę i wkrótce też potym umarł. To był ostatni, który widział białą postać; być może, iż po tym nieszczęśliwym wypadku nie ukaże się już więcej[10].
Na górze pod Pietraszami (na południe od Gołdapia) stała niegdyś twierdza. Twierdza ta zniknęła, ale co noc ukazywała się na górze postać biała, która padała na kolana i modliła się, jak powiadają, żeby zmazać grzechy swojego ojca, właściciela zamku zapadłego. Jednej nocy zbłąkany pastuch ujrzał tam modlącą się dziewczynę i zbliżył się do niej; postać się podniosła, zbliżyła się do niego i spytała łagodnym głosem, czy nie zgodziłby się wziąć jej w swoje objęcia i trzymać tak aż do pierwszego piania koguta; ocaliłby przez to ją i zamek, a sam zostałby panem zamku. Pastuch przyrzekł jej to i pochwycił ją w objęcia. Wtedy piękna postać zaczęła się opierać, on jednak trzymał ją tym mocniej; wkońcu przemieniła się w strasznego zwierza, czym jednak nie dał się odstraszyć; pięćdziesiąt najrozmaitszych postaci zmieniało się w jego ręku, jedne od drugich straszniejsze, aż wreszcie ujrzał w objęciach swoich obrzydliwego smoka. To złamało odwagę jego, otworzył ramiona, plunął na potwora i uciekł stamtąd jak szalony. Ledwie świt, przybył do Gołdapia, oblany potem i kurzem okryty. Chciał opowiedzieć, ale przestrach odjął mu słuch i mowę, tak, iż mógł porozumiewać się tylko na migi. Od tego czasu nie widywano już tej postaci[11].
Na górze pod Grodziskiem (pomiędzy Wegoborkiem i Gołdapiem) stał niegdyś zamek, w którym mieszkał dumny rycerz ze swoim synem, a obadwaj żyli z grabieży. Podczas jednego napadu na kupców przejezdnych syn został zabity. Kiedy pachołkowie przynieśli zwłoki do domu, stary zaczął przeklinać wszystkich i poprzysiągł wymordować tylu, ilu tylko zdoła; dotrzymał też wiernie swojej przysięgi. Jakiś pielgrzym pobożny, który szedł tą drogą i również miał paść ofiarą zemsty rycerza, zaklął go w psa, poczym zamek się zapadł, a na tym miejscu powstała sadzawka. W godzinie duchów widziano pływającą skrzynię ogromną, na której leżał na straży pies czarny. Każdy ze strachem unikał tej sadzawki, aż pewnego razu weszła na górę gromada dziarskiej młodzieży, żeby zbadać głębokość sadzawki zapomocą powrozu z kamieniem uwiązanym na końcu. Zaledwie wszakże zabrali się do tego zuchwałego przedsięwzięcia, gdy z głębi jeziora dało się słyszeć ochrypłe warczenie, wobec czego młodzież wielkiemi susami szybko zbiegła z góry. Potym nigdy już nie słyszano tego hałasu na sadzawce, i obecnie tak się jej ludzie nie boją, że wzięto się już do przemienienia dna dawnej sadzawki w pole uprawne[12].
W puszczy Borkowskiej, położonej w parafji Knopki, pow. Węgoborskim, niedaleko od wielkiego majątku Lekuk, górę jedną nazwano Djabelską. Powód tej nazwy jest następujący: Na górze miał niegdyś mieszkać gospodarz, który ubogo żył i nic miał pieniędzy. Zabudowania jego były tak nędzne, że się już zapadały; nikt nie chciał mu pomóc, on zaś nie miał własnych środków na wznoszenie budowli. W takiej potrzebie, według podania, wezwał on djabła o północy i prosił go o pomoc. Djabeł stawił się też na wezwanie z jedną nogą ludzką a drugą końską i za pomoc swoją zażądał od niego duszy. Gospodarz zgodził się oddać djabłu nawet duszę swoją, jeżeli się ten podejmie napełnić mu za to miarkę jego złotem. Gdyby jednak djabeł nie napełnił miarki gospodarza, tedy znów ten nie będzie obowiązany oddawać mu duszy swojej. Kiedy umowa stanęła, gospodarz, uradowany, że wydobędzie się z nędzy, podstawił miarkę bez dna nad wielkim dołem od kartofli; djabeł nic o tym nie wiedząc, sypie a sypie pieniądze do miarki, ale zanic nie może jej napełnić. Tak, oszukawszy djabła, gospodarz dzięki przebiegłości swojej zyskał dużo pieniędzy, wyszedł z nędzy i ocalił duszę swoją. Na górze tej, którą po tym król odkupił, mieszka leśniczy, należący do puszczy Borkowskiej, a obok zabudowań jego stoi duży kamień, na którym na pamiątkę umieszczono wizerunek djabła, i dlatego właśnie miejscowość ta nosi nazwę „góry Djabelskiej.“
W lesie Przezdzęckim, parafji Kruklankach, pow. Węgoborskim, wznosi się góra tuż nad rzeką „Lupiner.“ Ludziom, którzy w tej rzece łowili ryby, zdawało się zarówno we dnie, jak i w nocy, że rozlega się dźwięk, jakby przesypywanie złota szuflą i turkot powozów, albo hałas polowania na dzikiego zwierza. Gospodarze, w przekonaniu, że w tym coś być musi, zmuszeni byli sprowadzić czarownika. Ten po przybyciu na miejsce wskazał im, gdzie na górze tej w jego obecności kopać mają, co też uczynili. Kiedy już wykopali na półtora czy dwa sążnie głęboko, natknęli się na sklepienie z cegieł. Po wyłamaniu kilku cegieł przekonali się, że była tam duża piwnica; czarownik w żelaznych rękawicach spuścił się w dół i rozmawiał tam z jakimś duchem. Kiedy wydostał się na wierzch, oznajmił obecnym, że jest tam wielka skrzynia ze złotem i srebrem, i prosił, aby mu dano z niej to tylko, co jest w szufladce tej skrzyni, wszystko zaś, co się poza tym w niej znajdzie, mają sobie wziąć na własność. To usłyszawszy, jednomyślnie zgodzili się z jego wolą; wydobyto skrzynię na wierzch i do odwiezienia jej sprowadzono i zaprzężono już konie. Że jednak przez ten czas niektórzy chcieli zmienić swoje przyrzeczenie i mówili między sobą, że mu nie dadzą tego, co jest w szufladzie, tedy czarownik powiedział im: „Ponieważ zgrzeszyliście tym, żeście nie wytrwali przy jednym postanowieniu, więc nikt z was nic nie dostanie. Odetnijcie prędko powrozy i ratujcie konie, nim się stanie nieszczęście.” Zaledwie wyprzężono konie, skrzynia z wielkim hałasem stoczyła się do rzeki „Lupiner“ i zostawiła po sobie rów głęboki, który dziś jeszcze oglądać można. Od tego czasu przestali ludzie słyszeć dźwięki, które się przedtym powtarzały. Kiedy wkońcu gospodarze dowiedzieli się od czarownika, że w szufladzie nie było nic oprócz pasa i złotych rękawiczek, a przeznaczona dla nich skrzynia pełna była złota, żałowali bardzo, że mu nie ustąpili tego, co było w szufladzie. Dlatego za swoje starania mieli tylko tę korzyść, że z cegieł w tej górze mogli sobie zbudować kilka stajni; i po tylu latach aż do dnia dzisiejszego stoją jeszcze mocno dwie nienaprawiane wcale stajnie u dwóch gospodarzy, Kresla i Sadowskiego. Wielu jeszcze w to wierzy i uważa to za rzecz prawdziwą i nazywają tę górę „Złotą.” Widać na niej dziś jeszcze dół, z którego skrzynię wydobyto i brano cegły na stajnie.
Na wyspie Gilm, znajdującej się na jeziorze Dobskim, w pobliżu samej wsi Doby, stał za dawnych czasów zamek, z którym także wiążą się stare podania. Przekonywamy się o tym z opisu wyspy Gilm, ułożonego przez proboszcza węgoborskiego Pisańskiego w r. 1794; w opisie tym między innemi czytamy:
Nad najwęższą częścią jeziora Satint, leżącego pomiędzy Szeszkami i Białągórą, wznosi się wzgórze, a na nim przetrwały jeszcze szczątki starego wału. Ma tam być skarb ukryty. Jeden chłop z poblizkiej wsi Popowa, tuż nad samym jeziorem położonej, dowiedział się, jakim sposobem skarb ten można wydostać, ale zarazem z naciskiem go ostrzegano, żeby się nie śmiał, cokolwiek mu się zdarzy po drodze; inaczej mogłoby go spotkać wielkie nieszczęście. Nasz chłop wydostaje skarb, przenosi go do czółna i płynie sobie wesół do domu, ani dbając o tych wszystkich karzełków, którzy mu z brzegu wyprawiają pocieszne harce, by go pobudzić do śmiechu. Ale, wtym ukazuje się sam djabeł wierzchem na koźle, i nuż wyprawiać rozpaczliwe giesty i ruchy motające, jakie przypisujemy zupełnie niesłusznie towarzyszom cechu krawieckiego. To już było zanadto śmieszne; roześmiał się chłop na całe gardło i — wokamgnieniu czółno się wywróciło, i skarb i jego znalazca poszli na dno[14].
Przy Nowo-Bagienicach nad jeziorem Janowskim pomiędzy Ządzborkiem i Sorkwitami wznosi się wzgórek z wałem, zwany przez lud zameczkiem, albo okopem szwedzkim. Krążą o nim różne podania.
Dwaj rybacy, przechodząc późnym wieczorem mimo zameczka, widzieli żołnierza bez głowy, który dwa razy okrążył wał i potym zniknął nagle.
Niegdyś panny mieszkanki zamku chodziły w Nowy Rok na tańce do karczmy w Staro-Bagienicach; to znów widziano, jak w noc świętojańską dwie panie w białych okryciach wyszły z wewnątrz okopu i kąpały się w jeziorze.
Nie brak tu także i czarowników. Jeden z nich znalazł na górze książkę, w której opisane były dzieje zamku, a zwłaszcza wiadomość o skarbie, jakoby tam zakopanym. Kiedy główny czarownik zapomocą czarów wydostał ciężką, żelazną skrzynię, posprzeczał się ze swoimi wspólnikami o to, kto ma wziąć to, co się w samej skrzyni znajduje, a kto to, co leży w szufladzie. Gdy zaś w szufladzie znalazły się tylko pas ze złotą klamrą i para złotych czy też złotem przetykanych rękawiczek a w skrzyni czyste czerwone złoto, sprzeczkom końca nie było, aż wreszcie pokrzywdzony przeklął skrzynię. Wtedy wieko jej zapadło się natychmiast, a skrzynia powoli zsunęła się do jeziora i zatonęła w nurtach jego. Pomimo wszelkich poszukiwań nie odnaleziono jej do dnia dzisiejszego, bo co ludzie we dnie rozkopią, to się w nocy znów zapada[15].
Odpływ Świętego jeziora, nad którym leży młyn kurkowski, wpada do Łyny. W miejscu, gdzie odpływ ten wychodzi ze Świętego jeziora, a zatym powyżej młyna kurkowskiego, znajduje się stara szluza. Łyna przerzyna szereg małych jezior, między innemi jezioro Kernoz pod Kurkami. Powyżej jeziora Kernoz po lewej stronie Łyny leży jezioro Dillik pod Lipowem.
Koło starej szluzy pokazywało się dawniej dość często widmo białego konia, którego rżenie i tętent można było słyszeć zdaleka. Na intencję usunięcia tego widziadła miało się tam odbyć przed dawnemi laty nabożeństwo tak piękne, iż wszyscy płakali. Nie osiągnięto wszakże skutku pożądanego, bo wciąż jeszcze ukazuje się biały koń, dosiadany niekiedy przez widmo białego rycerza, zarówno nad jeziorem Świętym, jak i nad jeziorem Kernoz i Dillik, i sieje postrach wśród ludzi.
Pod Tanenbergiem leży jezioro, którego woda w dawnych czasach posiadała cudowną moc leczniczą. Wielu cierpiących na oczy odbywało tam wędrówki, i wracali uzdrowieni. Ślepi nawet dzięki cudownej sile wody wzrok odzyskiwali. Tak działo się przez długie czasy. Ale mieszkała tam niegdyś pani, która miała pieska faworyta i lubiła go niezmiernie. Piesek zachorował na oczy, i pani niczego tak nie pragnęła, jak przywrócić mu zdrowie. Ponieważ jednak wszelkie środki nie pomagały, więc zaniosła go do jeziora i obmyła wodą uzdrawiającą. Pani osiągnęła, czego chciała. Piesek wyzdrowiał — ale od tej chwili woda straciła swoją moc uzdrawiającą[17].
Na najwyższym szczycie Złotych gór (na północo-wschód od Niborka) stoi wielowiekowa sosna, z której można widzieć ciągnące się daleko dokoła lasy wiecznie zielone. Koło tej sosny ukazywała się dawniej dość często prześliczna panna, która wśród długiego oczekiwania na wybawienie wydostawała się z podziemnego pałacu swego na światło dzienne przez zagłębienie w kształcie studni, dziś jeszcze widoczne. Promieniejąca wdziękiem i drogiemi klejnotami siadała na karczu sosnowym i złotym grzebieniem czesała swoje długie złociste włosy. Kto tylko ją zobaczył, drżał na widok takiej cudnej piękności, i nikt nie śmiał zbliżyć się do niej. Jeden młodzieniec, idąc tam zatopiony w myślach i nie widząc, co się dokoła dzieje, podszedł do niej tuż blizko, i ujrzawszy ją, padł przed nią na kolana w błogim zachwycie. Dziewica rzekła do niego: „Jeżeli mię wybawisz z mojej samotności, możesz żądać ode mnie w nagrodę, czego tylko zechcesz.“ Obiecała mu w darze swoje klejnoty; przyrzekła mu także cudowne dary ze swego podziemnego pałacu: trzy karmne świnie z ciężkim złotym korytem, z którego je karmiono, jeżeli mu się tylko uda wydostać to koryto na światło dzienne; trzy kury jak śnieg białe, które znosiły tylko złote jajka; wreszcie (jak wolno przypuszczać z innych klechd podobnej treści), zapewne też obiecała mu rękę swoją. Młodzieniec, niedługo się namyślając, bierze pannę na barki i chce ją unieść stamtąd. Ale w tejże chwili widzi, że go otoczyły wszystkie zwierzęta ze Złotych gór, tak, iż nie może ruszyć się z miejsca. Panna objaśniła go: „Dzieło mojego wybawienia uda się tobie, jeżeli bez strachu pocałujesz każde z zebranych tu zwierząt.“ Poddał się młodzian rozkazowi i, zdobywszy się na odwagę, całuje zwierzęta po kolei, jak się zbliżają, sarny, zające, żbiki itd., całuje sowy, dzięcioły, jastrzębie, zięby itd., całuje żmije, padalce, jaszczurki, szczury, salamandry, robaki, żuki itd. Kiedy myślał, że skończył już swoją robotę, podpełzła jeszcze wielka obrzydliwa ropucha, cala pokryta strupami i trądem z czerwonemi mrugającemi oczyma. Wtedy wyczerpała się odwaga jego, i zamiast pocałować ropuchę, zawołał: „A jeszczeż to i ciebie tu djabli mają?“ Wtedy panna zapadła się w głębię, żaląc się w te słowa: „Teraz zakląłeś mię już na wieki; teraz już muszę zrzec się wszelkiej nadziei, abym kiedykolwiek była wybawiona.” Próba wybawienia odbyła się w sobotę i nie udała się; nazajutrz w niedzielę tam, gdzie się panna czesała, ukazało się trzech czarnych młodzieńców, którzy wypłoszyli z góry wszelką istotę ludzką. Ale, panny już od tego czasu żadne oko ludzkie nie widziało[18].
W Złotych górach zapadł się nietylko zamek, lecz całe miasto. Za dawnych czasów dość często wynurzały się stamtąd dwie panny. Jedna z nich uprosiła chłopa z Zimnej wody, by ją wybawił; nauczyła go nawet, jakim sposobem ma to uczynić, i zamówiła go sobie w tym celu, by się na oznaczony dzień stawił na górze. Skoro tam przyszedł, natarł na niego tłum jeźdźców, wyszłych z góry i groził mu porąbaniem w kawałki. Chłop tak się przeląkł, że uciekł i zaniechał wszelkich prób wybawienia. Od tego czasu ukazywała się tylko jedna panna, wszakże i ta już teraz znikła[19].
Pewien chłop usiłował wybawić pannę ze Złotej góry przez codzienne w ciągu sześciu tygodni modły za nią, jak to mu było polecone. Pełnił to przez czas jakiś bardzo sumiennie. Ale razu pewnego, właśnie kiedy się modlił, zdarzyło się, że sztuka bydła chciała mu uciec z podwórka. Przerwał tedy modlitwę, i próba wybawienia została skutkiem tego nazawsze udaremniona[20].
Na Złotej górze widać zagłębienie, które w rodzaju jaskini ma się przedłużać w niezmierzoną głębię[21]. Starzy ludzie powiadają, że te jamy miały pozostać po dawniejszych kopalniach siarki.
Pastuszkowie przez ciekawość zapuszczali nieraz do tych otworów i lochów drągi i powrozy; po wyciągnięciu okazywało się, że same końce ich zawsze bywały oberwane.
Inni utrzymują, że w takich razach pastuszkowie wyciągali nieraz złote monety, przywiązane do drągów albo powrozów. To skłoniło ich do spuszczenia na powrozie czapki, którą także wyciągnęli pełną złotej monety. Otóż przyszła jednemu z nich ochota dać się przez swoich towarzyszów spuścić na powrozie; ale na złe mu to wyszło. Kiedy go towarzysze znowu wyciągnęli, znaleźli wprawdzie czapkę jego pełną złota, ale jego samego bez głowy[22].
Majnegóry (zwane po niemiecku Irrberge), położone niedaleko od Złotych gór, miały otrzymać swoją nazwę niemiecką od następującej okoliczności; Wojna w r. 1807 wypędziła mieszkańców Wałów oraz innych wiosek sąsiednich w Majnegóry. Ale w całej okolicy panował głód wielki. Wtedy jedna dziewczyna znalazła u stóp góry korzeń jadalny, podobny do marchwi, i głód nim zaspokoiła. Przykład jej zwrócił na to uwagę innych; wszyscy zaczęli szukać tego korzenia i im więcej go szukali, tym więcej znajdowali. Kto zjadł tego korzenia, zapominał o nędzy i troskach, ale też nie mógł odnaleźć drogi z gór do domu. Wyszedszy z lasu, ludzie dobrze widzieli swoje mieszkania i pola, ale skoro tylko usiłowali dojść do nich, błądzili. Błądzili tak w górach dni całe, aż wkońcu udali się do obcych sąsiednich wiosek i stamtąd dopiero bocznemi drogami dostali się do domu[23].
Pod Pupami, gdzie w dawnych wiekach stał najwspanialszy ze wszystkich pańskich domków myśliwskich, był niegdyś zamek; ale dawno już się zapadł. Tylko niekiedy występują z ziemi trzy piękne panny w białych sukniach, i cudowny ich śpiew rozlega się wśród nocy. Niejeden już je widział i słyszał śpiew ich, ale nikt nie ma odwagi zbliżyć się do nich[24].
O podaniach, wiążących się z Djablą wyspą na jeziorze Spirding, Pisański w r. 1794 podaje, co następuje:
„Pospólstwo w całej tamecznej okolicy utrzymuje, że często ukazujące się tam widma dały powód do nazwy powyższej. Umieją tam przytoczyć niezliczone opowieści i bajki o poczwarach djabelskich, ukazujących się bądź pod postacią lwa, bądź psa czarnego, bądź inną jaką, siejących postrach wśród ludzi. Szczególnie zaś rybaków miało często spotykać nieszczęście, że się im sieci rwały, ukazywały się wielkie skarby i inne w tym rodzaju przygody[25].
Na górze pod Wierzbowem (na północo-wschód od Łeka) miał niegdyś stać kościół. Po upadku jego dzwon pogrążył się w sąsiednim bagnie. Odnaleziono go tam później i sprzedano Polakom, którzy go w Raczkach obrócili na użytek publiczny.
Według jednego podania, na górze pod Wierzbowem miał stać zamek Skumanda, znanego w historji wodza Sudawów[27].
Według innego znów podania, zamek Skumanda miał stać na wzgórzu nad jeziorem Skomętnym, według jeszcze innego: na wzgórzu nad jeziorem Hausen[28].
Następujące podania, będące w związku z nazwami pojedynczych miejscowości, są oczywiście prostą grą dowcipu, chociaż w części są bardzo dawne, w części zaś powiązane ze słusznemi przypuszczeniami, wskutek czego nie pomijamy ich tutaj.
Passenheim, założony przez komtura w Elblągu, przełożonego Braci Szpitalnych, Zygfryda Walpota von Bassenheim i na cześć jego nazwany, według podania przekazanego jeszcze przez Hennenbergera, miał otrzymać nazwę swoją z następującego powodu:
Pierwsze fundamenty Passenheimu założono według planu zbyt rozległego, miastu dano za wielki obwód. Kiedy przełożony (przełożony Braci Szpitalnych?) przybył w tę okolicę obejrzeć miasto założone, miał wyrazić wolę swoją, żeby miasto było mniejsze, temi słowy: Basz hinein! albo! Pasz hinein: Stąd miała powstać nazwa miasta Passenheim[29].
Miasto Ortelsburg, dawniej Ortolfsburg, nosi miano na cześć swojego założyciela, komtura z Elbląga i przełożonego Braci Szpitalnych Ortolfa von Trier. Podanie jednak wywodzi tę nazwę od innej okoliczności.
Zamek Ortelsburg miał jakoby odnaleźć pewien myśliwy, imieniem Ortels, ścigając jelenia w ówczesnym lesie dziewiczym; zamek był pusty zupełnie, niezamieszkany i otoczony kilku zaledwie domami. Od tego właśnie myśliwego zamek, a później i miasto miało otrzymać nazwę swoją. Za powyższym podaniem przemawia, jak się zdaje, ta przynajmniej okoliczność (!), że po nadaniu tej miejscowości w r. 1616 prawa miejskiego przez markgrafa Jana Zygmunta, w herbie miasta figurował wizerunek jelenia, wyskakującego z zarośli[30].
Miasto Sensburg nazywało się dawniej Segensburg i wyraźnie nazwę swoją otrzymało od Segen (błogosławieństwa), którego człowiek pożąda dla wszystkiego, co przedsiębierze. Obok tego wszakże powstało następujące podanie, mające związek z herbem miasta.
Kiedy Tatarzy napadli na Prusy (1656, 1657) i zapuścili się w głąb kraju, niszcząc, mordując i paląc po drodze, oszczędzali wszakże najsilniejszych ludzi, którzy im wpadali w ręce ażeby ich uprowadzić za sobą w niewolę. Po zdobyciu Łeka zaprowadzono gromadę pojmanych i powiązanych mężów do poblizkiego lasu, gdzie Tatarzy mieli zamiar wypocząć i przenocować. Nasamprzód wszakże urządzili pijatykę, gorliwie oddając się zrabowanym napojom, aż pijani i wyczerpani pokładli się na ziemi i pogrążyli we śnie głębokim. Z tej okoliczności skorzystały wierne żony jeńców, podkradły się przez zarośla, poprzecinały łyka krępujące mężów i tym sposobem ich uwolniły. Uwolnieni tedy mężowie porąbali pijanych Tatarów ich własnemi mieczami i wrócili z żonami z Tatarskiej góry do Łęka[32].
- ↑ Jeszcze bardziej szczegółowo jest opisane to zdarzenie w Erläutertes Preussen, t. I, str. 195—200 i 858. — Porówn. Hennenberger, str. 429; Tettau i Temme, Volkssagen, str. 193.
- ↑ Szymon Grunau, Preuss. Chronik XVI, 6. Hennenberger, str. 342 i nast. Tettau i Temme, Volkssagen Ostpreussens itd. opuścili to podanie. Przeciwnie, sądzimy, że historję o synu marnotrawnym, którą Tettau i Temme opowiadają na str. 144 według Hennenbergera str. 345, powinniśmy tu opuścić.
- ↑ Hennenberger, str. 166. Vinc. Barfus vera historia de calamitoso et horrendo quatuor personarum interitu, furoribus diabolicis e medio sublatarum, Dantisci 1593. Porównaj L. A. v. Werner, Historia de columna Kelnensi w Königsb. wöchentlich. Nachrichten 1744 Nr. 48, 1748, nr. 49. Wollweber w Preuss. Archiv 1791, str. 379 i nast. Tettau i Temme, Volkssagen von Ostpreussen, Litauen und Westpreussen, str. 173.
- ↑ Według wiadomości proboszcza Grosza w Klusach, podanej w r. 1786 biskupowi Giseviusowi z Jansborka (rękopis w archiwum kościelnym w Łęku), który przytacza starsze akty kościelne w Klusach.
- ↑ Legiendę powyższą możnaby niewątpliwie odszukać w bardzo starych źródłach, ale nie udało mi się to na razie. Piękną legiendę o łożu Madejowym, zapisaną dla mnie w Jerutkach, opuszczam tu, gdyż czytelnik znajdzie ją po polsku w A. Poplińskiego „Wybór prozy i poezji polskiej,” wyd. 3, Poznań 1853, str. 139; tak samo legienda „Pobożność chłopca,” którą otrzymałem z Dąbrówna, znajduje się u Poplińskiego, tamże, str. 341; wreszcie legienda „Mazur mądrzejszy od djabła,” której nie słyszałem na Mazurach, należących do Prus, i której co prawda nie można stosować szczególnie do mieszkańców tej okolicy, znajduje się u Poplińskiego, tamże, str. 115.
- ↑ Tę samą historję podaje Firmenich w Völkerstimmen Germaniens, t. III, str. 636, z okolicy Chojnic. Zaznaczyć nałoży, iż Mazurzy, którzy tak regularnie uczęszczają do kościoła, znają dobrze tę historję.
- ↑ Stać tu powinno najprawdopodobniej egzekutor M., zgodnie z wcześniejszą treścią podania.
- ↑ Jakkolwiek podanie to sprawia raczej wrażenie anegdoty albo poprostu wymysłu fantazji, zawiera ono wszakże w sobie nader znamienne pierwiastki ludowe. Przemianę winowajców w konie znamy już z historji karczmarki z Nakomiad. Jest to zresztą wogóle pospolite u Mazurów wierzenie, że źli ludzie po śmierci w postaci koni muszą się męczyć w ciężkiej pracy.
- ↑ Z okolicy Olsztynka. Porówn. od str. 177 t. VI Wisły.
- ↑ N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. I, str 478.
- ↑ N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. I, str. 480.
- ↑ N. Pr. Pr.-Bl. 1847, t. I, str. 479.
- ↑ Preuss. Archiv, 1794, str. 556, 557.
- ↑ N. Pr. Pr.-Bl. 1865, str. 539. 540.
- ↑ N. Pr. Prov.-Bl. 1865, str 539.
- ↑ Z ustnego opowiadania w Kurkach.
- ↑ N. Pr, Prov.-Bl., 1846, t. II, str. 44. (Porówn. Temme i Tettau Preuss. Volkssagen, nr. 176, 198. Müllenhof, Schleswig's Sagen, str. 106, nr. 126.
- ↑ Według podania ustnego z Wałów.
- ↑ Według podania ustnego ze Zgniłochy.
- ↑ Według podania ustnego ze Zgniłochy.
- ↑ Całkiem podobne zagłębienie znajduje się według Pisańskiego Merkwürdigkeiten des Spirdingsees także na górze Terklo nad jeziorem Spirding i według Drigalskiego Merkwürdigkeiten des Kuttenschen Kirchspiels także na górze pod Grodziskiem.
- ↑ Według ustnego opowiadania z Kurek.
- ↑ Według ustnego podania z Wałów.
- ↑ Według ustnego podania z Jerutek. Podanie z Nidden na Mierzei Kurońskiej pod Rhesą, patrz Prutena, str. 74 Tettau i Temme, Volkssagen, str 172.
- ↑ Pisański Merkwürdigkeiten des Spirdingsees w Königsb. wöchentl. Nachrichten, 1749, nr. 37.
- ↑ Hennenberger, Seen itd. fol. 21. Por. także Tettau i Temme, Volkssagen, str. 172.
- ↑ Pisański, De montibus Prussiae, str. 17.
- ↑ Rosenheyn, Reiseskizzen, t II, str. 82.
- ↑ Hennenberger, str. 342.
- ↑ Wiadomość już późniejsza, zaczerpnięta z urzędu powiatowego w Szczytnie.
- ↑ N. Pr. Pr.-Bl., 1865, str. 586, gdzie także jest chybiona próba wyprowadzenia nazwy Sensburg od See (jezioro, a więc jak gdyby było: Seeburg). Rastenburg ma stąd wywodzić nazwę swoją, że kiedy zakon Krzyżaków daleko już zaszedł w podbojach swoich i był znużony, zbudował tu twierdzę, ażeby na tym poprzestać i odpocząć. Henneberger, str. 391. Erleutertes Preussen, t. 3, str. 656. Anegdota o tym, jak w Ządzborku djabeł dał jednemu człowiekowi matkę, posiada tak mało cech podaniowych, że ją tu pomijamy; można ją przeczytać w Kalendarzu królewsko-pruskim Gersza na rok 1865, albo w Preuss. Sprichwörter Frischbiera, str. 303 i nast.
- ↑ Podanie to było opowiedziane wierszem w Licker Unterhaltungsblatt, 1841, nr 20.