Wierzenia mazurskie/Dodatek/2. Baśnie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Max Toeppen
Tytuł Wierzenia mazurskie z dodatkiem, zawierającym klechdy i baśnie Mazurów
Wydawca Wisła
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Eugenia Piltz
Tytuł orygin. Aberglauben aus Masuren mit einem Anhange enthaltend Masurrische Sagen und Märchen
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
2. BAŚNIE.
Titelitury.

Był sobie niegdyś książę, który rad byłby się ożenił, ale nie mógł znaleźć księżniczki, którą by sobie podobał. Kiedy tak szukając, podróżuje po kraju, patrzy, aż w lesie stoi chatka. Mieszkała tam stara kobieta z córką swoją. Córka była bardzo piękna, ale nie chciała nic robić, i za karę matka sadzała ją z kądzielą na dachu, gdzie prząść musiała. Książę przyjeżdża a ona właśnie siedzi na dachu; odrazu bardzo mu się podobała. Idzie tedy do chaty i zapytuje starej, czy oddałaby mu swoją córkę za żonę. Przystała na to i rzekła: „Tak, bardzo chętnie“ i pochwaliła jeszcze córkę swoją, że potrafi ze słomy prząść złoto. Zaraz więc wyprawiono wesele, i książę zabiera młodą żonę do zamku. Tu zwołano wszystkie służebnice z kądzielami, i książę żąda od młodej żony swojej, żeby im dała dobry przykład. Siedzi ona taka smutna, bo jakże to będzie, kiedy nie potrafi przecież prząść złota! Kiedy tak siedzi strapiona, wychodzi z pod komina koboldzik, jakby mały człowieczek, i pyta, co jej jest, a ona skarży mu się na swoją biedę. A na to kobold: „O, ja mogę ci pomóc; dam ci takie rękawiczki, że włożywszy je, będziesz mogła prząść złoto; ale za to musisz mi jutro, kiedy tu wrócę, powiedzieć, jak się nazywam, albo wziąć ślub ze mną.“ Siada tedy żona księcia do kądzieli, wkłada rękawiczki i naprawdę przędzie złoto; przędzie i przędzie wrzeciono po wrzecionie samo złoto. Ale, skończywszy robotę, znów siedzi stroskana, bo nie wie, jak się nazywa ten karzełek. Mąż jej tymczasem udał się na polowanie, a kobold przemienił się w ptaka i poleciał do lasu. Usiadł tam sobie na drzewie i śpiewa a śpiewa wciąż „Jutro moje wesele, moja narzeczona przędzie złoto; ona nie wie, jak się nazywam, a ja się nazywam Titelituri!“ Książę słyszał co ptak śpiewa, i powróciwszy do domu, opowiedział wszystko żonie. Ta domyśliła się odrazu, że ptak o niej śpiewał, i cieszy się, że wie już jego imię; siedzi i cały dzień wciąż je powtarza, żeby nie zapomnieć. Nazajutrz, kiedy koboldzik znowu się zjawił z pod komina, woła na niego po imieniu: „Titelituri tobie na imię!“ Na te słowa kobold wylatuje kominem, porywa z sobą dach domu i znika na zawsze. A książę ze swoją żoną żyli sobie szczęśliwi i w zadowoleniu[1]. (Z Jerutek).

Złote jabłko.

Był sobie gospodarz, który miał trzech synów, a jednego głupiego. Miał on także złotą jabłoń, z której co noc ginęło po jednym jabłku. Otóż ojciec kazał najstarszemu z synów, żeby następnej nocy czuwał przy drzewie i wyśledził, kto jest tym złodziejem. Syn udał się na czaty, ale jak tylko wieczór nadszedł, zasnął, a rano znowu nie było jabłka. Wtedy drugi syn rzekł: „Teraz ja pójdę czuwać.“ Postąpił jednak tak samo, jak brat: zasnął, a zrana znowu brakowało jednego jabłka. Wtedy najmłodszy, głupi rzekł: „Teraz ja pójdę czuwać; już ja złapię złodzieja!“ Poszedł, usiadł pod drzewem i czuwał rzeczywiście. O dwunastej godzinie w północ zjawia się czarna świnia z dwoma rogami; był to djabeł. Głupi przyskakuje do niej i zabija. A bracia jego stali na czatach, bo chcieli zobaczyć, jak mu też pójdzie. Kiedy zobaczyli, że zabił świnię, napadli na niego, zabili go i pogrzebali ciało w bagnie. Na miejscu, gdzie pochowali nieboszczyka, wyrosła trzcina. Stary pastuch, który tam owce pasał, ściął tę trzcinę i zrobił z niej sobie fujarkę. Fujarka ta śpiewała następującą zwrotkę: „Graj, kochana fujarko, kamień leży mi na sercu, najstarszy brat mię zabił, drugi mu to doradził, a ja zabiłem ojcu świnię.“ Pastuch spalił fujarkę, ale na tym miejscu wyrosła jabłoń ze złotemi jabłkami. Nikt oprócz pastucha nie mógł dostać tych jabłek: kiedy kto inny chciał je zrywać, drzewo zaraz wyrastało tak wysoko, że nie mógł ich dosięgnąć. Otóż, przybiegł raz kotek, który powiedział pastuchowi, żeby zerwał największe i najpiękniejsze jabłko i schował je. Uczynił tak pastuch, i kiedy zerwał jabłko, zaczęło ono także śpiewać i śpiewało tę samą piosnkę. Schował jabłko do skrzyni, a kot usiadł na niej i nie chciał odejść. Kot powiedział pastuchowi, żeby przyprowadził najpiękniejszą, jaka tylko jest księżniczkę, niech ona zje jabłko. Udał się tedy pastuch do króla, przywiózł najpiękniejszą księżniczkę, i ta musiała zjeść jabłko. Kiedy rzuciła ogonek, powstał hałas, i z ogonka tego stanął przed nią głupi z trzech braci. I pobrali się głupi z księżniczką. I ja byłem na tym weselu, piwko tam piłem; ale wszystko po brodzie pociekło, a w ustach nic nie było[2]. (Z Jerutek).

Złote gołębie.

Był sobie chłop, który miał trzech synów: dwóch mądrych, a jednego, którego tamci nazywali głupim. Chłop ten miał także złotą łąkę. Każdego ranka, kiedy chłop przychodził na łąkę, spostrzegał, że ktoś tam tańczył, bo trawa była wkoło wydeptana. Posłał więc syna najstarszego, żeby przez noc czuwał na łące. Ten wszakże nic nie zauważył, prawdopodobnie dlatego, że zasnął. Potym czuwał drugi, ale i temu nie lepiej się powiodło. Wtedy rzekł głupi: „Ojcze, pozwól mi czuwać, już ja coś wykryję.” I rzeczywiście, kiedy on czuwał, przyleciały o północy trzy złote gołębie, które się przemieniły w księżniczkę i dwie służące, położyły skrzydła swoje w krzaki i zaczęły tańczyć; po kolei, jedna śpiewała, a dwie tańczyły. Wtedy głupi przekradł się w krzaki, zabrał im skrzydła, a kiedy zażądały, żeby je oddał, rzekł: „Nie oddam wam skrzydeł pierwej, aż mi każda z was coś podaruje.“ Wtedy księżniczka podarowała mu złoty pierścień, jedna ze służących złote jabłko, druga służąca... (co mu druga podarowała, zapomniała opowiadająca). Głupi zapytał księżniczki, czy wyszłaby za niego, i księżniczka przystała na to. Pojechali więc do jego rodziców i wyprawili wesele. Kiedy księżniczka chciała wrócić do swojego zamku, głupi zamierzał jej towarzyszyć, ale żona prosiła go, żeby został rok jeszcze u rodziców, gdyż ona chce z dziewczętami swojemi polecieć naprzód. Kiedy zapytał, gdzie leży jej zamek, odpowiedziała mu na to: „Mój zamek leży tam, gdzie słońce zachodzi, i gdzie zawsze zima.“ Odleciała potym, a on został rok jeszcze u rodziców. Po upływie roku puścił się w drogę do złotego zamku. Musiał iść daleko przez góry i doliny, przez pola i lasy; nareszcie przyszedł do łąki, na której dwóch olbrzymów biło się o but. Zapytał ich: „Czemu się bijecie?“ Na to jeden olbrzym odrzekł: „Odziedziczyliśmy po ojcu but, który co krok sto mil robi; ale nie wiemy, do kogo z nas ma należeć.“ Wtedy głupi, niewiele czekając, zaproponował im: „Wiecie co? Mnie go oddajcie.“ Olbrzymi naprawdę oddali mu but; głupi obuł go i poszedł, robiąc za każdym krokiem sto mil. Tak idąc, przychodzi znów na łąkę, gdzie dwóch olbrzymów znów bije się już o płaszcz tym razem. Zapytał więc ich: „Czemu się bijecie i co to za płaszcz taki?“ Na to jeden z olbrzymów odrzekł: „Odziedziczyliśmy ten płaszcz, a posiada on taką moc, że kto się nim okryje, staje się niewidzialnym.“ A głupi powiada: „Mnie go oddajcie i będziecie mieli pokój.“ I dostał płaszcz, w który się odział. Wędruje tedy dalej i znów przychodzi na łąkę, gdzie dwóch olbrzymów walczy o szablę. Na zapytanie, jaką moc posiada ta szabla, jeden z olbrzymów odpowiedział: „Szabla ta posiada taką moc, że cokolwiek się nią poruszy, to ożyje.“ Głupi dostaje szablę w ten sam sposób, jak poprzednio but i płaszcz, idzie dalej i przychodzi do domku w lesie, gdzie mieszkała stara czarownica. Prosi ją o nocleg; czarownica przyjmuje go. Zapytuje ją także o drogę do złotego zamku, na co mu odpowiada: „Złoty zamek leży tam, gdzie słońce zachodzi i gdzie nigdy lata nie bywa.“ Ale czarownica ta posiadała władzę nad zwierzętami leśnemi i zatrąbiła w róg. Zjawił się wtedy lew, któremu nakazała, żeby tego przybysza strzegł w lesie i nie dopuścił żadnej krzywdy. I tak się stało; przechodzi on cało las ogromny i znowu znajduje chatkę, gdzie mieszka stara czarownica. Ta przyjmuje go bardzo mile i mówi, że ma władzę nad wszystkiemi ptakami. Trąbi w róg i przylatuje myszy królik. Nakazuje mu ona, żeby wziął przybysza na plecy i leciał z nim do złotego zamku, ale ten musiał wziąć na siebie płaszcz, żeby być niewidzialnym. Myszy królik leci z nim przez morza, lasy, jeziora i miasta i pyta go co chwila: „Co tam widzisz?“ Ten odpowiada: „Widzę obłoki tam w dali.“ A ptak na to: „Nie, to jest złoty zamek, gdzie mieszka księżniczka.“ Tak, po długiej wędrówce przybywają nareszcie do zamku, ale drzwi są zamknięte, a na dziedzińcu wszystko zamarło: zwierzęta i rośliny są jak zaczarowane. Dobija się do drzwi i myśli: „Mogę się tutaj zastukać, nikt nie posłyszy!“ Wkońcu woła: „Ewo, Ewo, otwórz drzwi!“ Wysyła ona wtedy swoją służącą, a on mówi jej, że jest mężem księżniczki, że rok już upłynął, a zatym przychodzi do niej. Dziewczyna żąda od niego znaku na dowód, że to on jest właśnie; wtedy głupi rzuca jabłko do zamku. Dziewczyna idzie do księżniczki i oznajmia jej, że mąż jej przyszedł. Księżniczka śmieje się i mówi: „To nie może być, żeby on się tu znalazł; to pewnie ktoś inny!“ Dziewczyna wszakże pokazuje jej złote jabłko; księżniczka uwierzyła i wpuszcza go. Kiedy wszedł, powiedziała mu: „Nie będziesz tu miał spokoju, dopóki nie zwyciężysz w tym domu dwa razy po dwunastu djabłów; w pierwszym pokoju jest ich dwunastu; jedenastu ma po jednej głowie; dwunasty ma głów dwanaście; jeżeli temu utniesz jedną z jego dwunastu głów, natychmiast odrośnie mu na jej miejscu dwanaście nowych; jeżeli go jednak zwyciężysz, wtedy pozostałe dwanaście zginie (tak). W drugim pokoju jest znowu dwunastu djabłów, z których jeden ma dwadzieścia cztery głowy, i o cokolwiekby się ciebie pytali, masz nie słuchać i nie odpowiadać.“ Wchodzi do pierwszego pokoju i pokonywa dwunastu djabłów. Potym wchodzi do drugiego pokoju; tu wychodzi ku niemu djabeł i zapytuje: czego tu szuka? Ale głupi jest zupełnie niemy i nic nie mówi. — „Dlaczego nie odpowiadałeś, kiedy cię pytano?“ Ale on znowu nie mówi ani słowa i pozostaje niemy, o cokolwiek go pytają. Tak pokonywa i tych djabłów. Wchodzi nareszcie do trzeciego pokoju: tam król i królowa leżą martwi. Dotyka ich mieczem, i wtedy cały zamek ze wszystkim, co się w nim znajduje, wstrząsa się, i on sam także, aż się w nim wnętrzności przewróciły; król i królowa ożyli, a także wszystkie zwierzęta i rośliny. Zaprowadził króla i królową do żony swojej i żył z nią bardzo szczęśliwie. Może dotąd jeszcze żyją[3]. (Z Jerutek).

Róża.

Pewien kupiec miał trzy córki, z których najmłodszą szczególnie kochał. Kiedy się razu pewnego wybierał w podróż morzem w dalekie kraje, żegnając się, zapytał córek, co ma im przywieźć z obcego kraju. „Mnie, drogi ojcze, rzekła najstarsza, przywieź suknię słoneczną[4].“ — „Mnie, mówiła druga, przywieź złoty czepek.“ — „A ja proszę, zawołała najmłodsza, o różę: chciałabym zobaczyć, jak kwitną róże w obcych krajach.“ Ojciec przyrzekł spełnić ich życzenia i odpłynął przy pomyślnym wietrze. Kiedy pozałatwiał swoje zakupy w dalekim kraju i udał się w podróż powrotną, pierwszego dnia zaraz zerwała się gwałtowna burza; statek, zagnany na skałę, rozbił się, i wszystkie skarby i towary zatonęły. Kupiec, uczepiwszy się deski z rozbitego statku, sam jeden był zagnany do lądu i tak uszedł śmierci. Chodził nad brzegiem w tę i ową stronę i ubolewał nad stratą dobytku, ale najwięcej żal mu było podarków, które zabrał dla córek, a także trapiło go, że nie będzie mógł sprawić im żadnej uciechy; wtym niedaleko od miejsca, na którym się znajdował, ujrzał domek, a obok krzak różany z prześlicznemi różami. „Toż ja widzę róże! myślał sobie, i mogę przynajmniej mojej najukochańszej córce sprawić uciechę.“ I poszedł zerwać różę. Kiedy był już bliziutko, wyszedł z domku zwierz szkaradny, ni to wilk, ni to niedźwiedź; umiał wszakże mówić i zapytał go zaraz, co on za jeden i czego żąda. Kupiec opowiedział, co mu się przytrafiło, że niczego tak nie żałuje, jak utraty trzech podarków dla trzech córek swoich, i że właśnie chciał sobie zerwać różę z tego krzaku dla swojej najmłodszej i najukochańszej córki. Zwierz, jakkolwiek wyglądał odrażająco, był w istocie bardzo łaskawy, zaprosił kupca, by odpoczął dni parę w jego chałupie, i przyrzekł mu także dać różę. Kupiec przyjął to wszystko z wdzięcznością, i kiedy po kilku dniach okazał chęć odjazdu do domu, zwierz rzekł: „Masz tu różę, jedź pomyślnie, ale po pewnym czasie (który mu zwierz oznaczył), twoja najmłodsza córka musi być tutaj, inaczej zginiemy ja i wy wszyscy.“ Kupiec musiał mu to przyrzec. Gdy poszedł potym do brzegu, by szukać okazji do odjazdu, zastał tam gotowy już statek, dla niego tylko, jak się zdawało, przeznaczony, i wsiadł nań zaraz. Bardzo prędko i szczęśliwie dostał się do domu, gdzie opowiedział swoje przygody. Ze smutkiem w sercu oświadczył także, czego zwierz zażądał od córki najmłodszej. Wszyscy bardzo się tym zasmucili, tylko najmłodsza córka sama ich pocieszała i rzekła: „Nie trapcie się, lepiej przecież, że ja sama zginę, aniżeli was wszystkich miałoby spotkać to nieszczęście; a może też i mnie nie spotka nic złego.“ Kiedy upłynął czas przez zwierza oznaczony, pożegnała się ze swojemi i udała się na brzeg. Czekał tam na nią ten sam statek, który przywiózł jej ojca, a kapitan wołał na nią: „Niech się panienka śpieszy, bo już czas wielki!“ Po szybkiej i szczęśliwej podróży dostała się do wiadomej chatki. Na brzegu spotkały ją trzy piękne panny czarno ubrane, które jednak wkrótce zniknęły i zostawiły ją samą. Poszła więc sama do chatki, a kiedy weszła do ogrodu i wyszedł naprzeciwko niej zwierz, tak się przestraszyła, że zemdlała. Zwierz bardzo się o nią troszczył, przyniósł wody, by ją przywrócić do życia, co mu się też udało. Przekonywał ją także, żeby go się nie bała, gdyż nic jej się nie stanie i niczego jej brakować nie będzie. Uspokoiła się też w rzeczy samej, a że miała zresztą, czego potrzebowała: dobre jedzenie i picie, porządne odzienie itd., i mogła rozmawiać ze zwierzem, więc powoli uczula się zadowoloną. Jednakże po kilku miesiącach zaczęła tęsknić. Zwierz zauważył to i pocieszał ją, że w domu wszyscy zdrowi i weseli, i dał jej przytym zwierciadło, w którym mogła swoich oglądać[5]. Zobaczyła tam, jak jej wszyscy tańczyli i skakali i byli weseli. Zasmuciło ją to wszakże. „Nie troszczą się wcale o ciebie — powiedziała sobie — i nie wiedzą nawet, czy ty żyjesz jeszcze.“ Chciała także nie tęsknić do nich więcej, ale po kilku dniach znowu ogarnął ją smutek. Wtedy zwierz powiedział: „Poślę cię w odwiedziny do domu, ale za kilka dni musisz znowu wrócić, inaczej musimy ja i wy wszyscy umrzeć.“ I uczynił jak rzekł; wsiadła na okręt i w jednej chwili była w domu. Ojciec i siostry byli ucieszeni niespodzianką i bardzo szczęśliwi, gdy ją znów mieli, i nie chcieli jej zanic puścić, ale ona nie dała się skłonić do pozostania w domu, gdyż w takim razie wszyscy musieliby umrzeć. Gdy upłynęły dni oznaczone, udała się znowu na brzeg, gdzie statek stał już gotów, i kapitan czekał na nią z niecierpliwością. Myślał, że przybyła już cokolwiek zapóźno. Wsiadła jednakże i za chwilę była znów u tego tajemniczego zwierza. Czekał na nią z wielkim niepokojem, i kiedy minął czas oznaczony, zemdlał, i w takim stanie dziewczyna zastała go leżącego na ziemi. Zmartwiło ją to wielce, uklękła przy nim i pocałowała. Wtedy kudłata skóra spadła z jego ciała, i stanął przed nią piękny książę; chatka przemieniła się w zamek wśród przepysznego parku, i w zamku wszystko odżyło, co dotychczas było w odrętwieniu: rodzice i rodzeństwo księcia i wszystka służba. Książę uścisnął dziewczę i opowiedział jej, że był zaklęty, i tylko pocałunek czystego, niewinnego dziewczęcia, przy jego odrażającej postaci, mógł go wybawić. Ożenił się z nią, i szczęśliwa ta para po dziś dzień żyje[6]. (Z Jerutek).

Siostra i narzeczona.

Jeden młody król miał piękną siostrę i bardzo chciałby się ożenić, ale nie mógł znaleźć księżniczki, któraby była tak piękną, jak siostra jego. Wtedy siostra oświadczyła, że poszuka dla niego pięknej narzeczonej, i w tym celu udała się w podróż po kraju. Kiedy już długo była w drodze i objechała także wiele innych krajów, napotkała w lesie małą chatkę, w której przy oknie siedziała bardzo piękna dziewczyna i tkała. Uderzyło ją to, i zaraz zmiarkowała, że żadna inna tylko ta przeznaczona jest na żonę dla brata. Weszła do chatki, zaznajomiła się z dziewczyną, i bardzo się obie pokochały. Księżniczka opowiedziała nieznajomej, w jakim celu podróżuje, i oświadczyła jej, że teraz znalazła już narzeczoną dla swojego brata, a tą jest ona właśnie, i że musi towarzyszyć jej zaraz do brata. Młoda dziewczyna bardzo się tym ucieszyła i rzekła: „Bardzo chętnie zostanę żoną brata twojego, ale najpierw muszę utkać płótno, które jest w krosnach, a to potrwa czas jakiś; po drugie moja matka jest czarownicą i nie zechce mię puścić, będziemy zatym musiały dużo wycierpieć. Niema jej teraz w domu, ale przeczuwam, że teraz znajduje się już tylko o trzydzieści mil od domu, i jeżeli cię tutaj zastanie, zabije cię. Przemienię cię w węgiel; wtedy już cię nie znajdzie.“ Tak też zrobiła i położyła ją razem z innemi węglami do pieca. Kiedy przyszła matka, poczuła zaraz, że w domu znajduje się człowiek, ale córka zapewniała, że nie: wszak to niemożliwe, żeby się do tej puszczy dostał jaki człowiek! To uspokoiło czarownicę. Kiedy następnego dnia znowu opuściła dom, żeby iść za swojemi interesami, córka znów przemieniła węgiel w księżniczkę, i tkały pilnie, ażeby prędzej skończyć. Kiedy wszakże czarownica znowu zbliżała się do domu, i córka to spostrzegła, przemieniła księżniczkę w ziarnko grochu i włożyła je do naczynia z grochem. Przyszła stara i pyta znowu: „Tu czuć ludzkie mięso!“ — na co córka upewniła ją, że to niemożliwe. „Czy nie masz dla mnie czego do jedzenia?“ spytała stara. „Nic, oprócz tego surowego grochu,“ odparła córka. Czarownica zabiera się do grochu i zjada prawie wszystek; zostały tylko trzy ziarnka, a pomiędzy niemi także księżniczka. Na trzeci dzień, kiedy stara znowu poszła, dziewczyna odczarowała znowu księżniczkę, pracowały obie gorliwie, utkały płótno do końca i puściły się w drogę do miejsca rodzinnego księżniczki. Córka czarownicy wzięła przezornie z sobą grzebień, szczotkę i jajko. Stara czarownica wróciła tymczasem do domu i, nie zastawszy córki w domu, zmiarkowała odrazu, co zaszło, wybrała się w drogę i puściła w pogoń za niemi. Obydwie młode dziewczyny, obawiając się pogoni, oglądają się co chwila bojaźliwie i spostrzegają z przerażeniem, że czarownica goni rzeczywiście i zbliża się ku nim coraz bardziej. Kiedy już całkiem jest blizko, córka rzuca za siebie szczotkę, i powstaje las gęsty dziewiczy, do którego nikt nie może przeniknąć. Stara nie może iść dalej, musi najpierw wracać do domu, wziąć siekierę, żeby sobie wyrąbać drogę. Po skończeniu tej pracy chce położyć siekierę pod krzakiem, ale wtym słyszy, jak ptak śpiewa: „Zauważę, gdzie leży siekiera, i później wezmę ją sobie!“ „E, niedoczekanie twoje!“ odpowiada i biegnie napowrót, żeby siekierę schować w domu. I znowu goni dziewczyny, a ponieważ może stawiać daleko większe kroki niż ktokolwiek z ludzi, więc niebawem zbliża się znów do nich tak blizko, iż się obawiają, żeby ich lada chwila nie złapała. W strachu córka czarownicy rzuca grzebień za siebie, i powstają przepaści i góry i skały, przez które nikt przejść nie może. Stara musi znowu iść do domu po rydel. Kiedy już nareszcie wyrównała wązką drożynę, żeby prędko iść dalej, chce rydel schować tylko pod krzakiem, ale ten sam ptak znowu śpiewa: „Zauważę, gdzie schowany rydel, to go później zabiorę sobie!“ Czarownica zatym musi znowu iść do domu, żeby schować rydel. Kiedy po raz trzeci zbliża się już tuż tuż do dziewcząt, córka rzuca za siebie jajko, i powstaje wielkie zamarzłe jezioro, a lód na nim gładki jak zwierciadło. Stara próbuje przejść, ale upada i łamie sobie kark i nogi. Teraz dziewczęta mogą spokojnie iść dalej. Kiedy przyszły do kraju, gdzie był dom księżniczki, i zbliżały się już do zamku, w którym mieszkał brat księżniczki, wtedy córka czarownicy przemieniła siebie i księżniczkę w dwa gołębie, i w tej postaci żywiły się czas jakiś na polu królewskim, zasianym prosem. Razu pewnego idzie sobie polem służący królewski i słyszy, jak jeden gołąb śpiewa: „Jestem siostrą króla, przejechałam kraje żeby mu wyszukać narzeczoną, i ona właśnie jest tutaj.” Służący opowiedział to natychmiast królowi, który posłał drugiego służącego dla przekonania się, czy to prawda, co tamten opowiedział; gdy jednak i ten to potwierdził, król sam poszedł, żeby się przekonać osobiście. Słyszy te same słowa gołębia i bardzo jest zasmucony, że dziewczęta stały się gołębiami; postanawia je wszakże złapać. Udało się to nareszcie po wielu mozołach, i w tej chwili gołębie znów przemieniły się w dziewczęta. Ale obydwie były pod każdym względem tak do siebie podobne, że król nie mógł poznać, która z nich jest siostrą, a która narzeczoną; tymczasem więc nic z małżeństwa być nie mogło. Król z tego powodu był bardzo strapiony. Kiedy raz taki bardzo zasmucony idzie po mieście, spotyka go rzeźniczka i pyta, dlaczego taki smutny. Opowiedział jej całe swoje strapienie, i że teraz po tak długim oczekiwaniu, kiedy już narzeczona jest w zamku jego, nie może odróżnić siostry od narzeczonej. „O, znam na to radę! rzekła kobieta: weź tylko od nas, królu, krwi w pęcherzu wieprzowym i przywiąż go sobie jakimkolwiek sposobem na piersiach; wtedy udaj bardzo zasmuconego i zrozpaczonego, wyjmij nóż z kieszeni i niby się nim przekłuj; jak tylko dziewczyny zobaczą krew, rzucą się ku tobie: siostra znajdzie się przy głowie, a narzeczona u nóg twoich.“ Król usłuchał rady, i kiedy narzeczona była zajęta u nóg jego, wstał, objął ją i powiedział im, dlaczego je tak przestraszył. Od tej chwili dziewczęta przybrały swoje rzeczywiste postacie; były wprawdzie bardzo do siebie podobne, ale można je było odróżnić. Wtedy król wyprawił wesele z narzeczoną swoją, i żyli z sobą szczęśliwie przez długie lata[7]. (Z Jerutek).

Cudowna fujarka.

Jeden parobek służył w piekle i tak dobrze wysługiwał się panu swojemu, djabłu, że ten mu powiedział: „Kiedy będziesz opuszczał służbę u mnie, możesz prosić o co zechcesz, dam ci to na drogę.“ Parobek musiał w wielkim kotle gotować złych ludzi. Dusze prosiły go, aby nie żądał nic więcej, tylko szumowin z kotła. Kiedy wysłużył już dwa lata, rzekł do djabła: „Chcę teraz odejść ze służby i jako wynagrodzenie proszę o szumowiny z kotła.“ Djabeł podrapał się za uchem; było to bardzo mu nieprzyjemne żądanie, ale nic nie może na to poradzić: musi dotrzymać słowa. Bierze więc sobie parobek pełen woreczek szumowin i odchodzi. Przychodzi na jedną łąkę i odpoczywa nieco. Przytym chce zobaczyć, co się stało z szumowinami, i wytrząsa je na trawę, a tu powstają z nich same owieczki[8]. Przechodzi Pan Jezus i zapytuje go, czy nie sprzedałby mu tych owieczek. „O, tak! rzecze parobek. — „Ale nie mogę ci dać nic więcej za to, tylko fujarkę; czy chcesz ją wziąć za owce?” „Niech i tak będzie,“ odparł parobek, i dobili targu. Fujarka miała tę własność, że skoro się na niej zagrało, wszyscy, którzy słuchali, musieli tańczyć. Parobek gra na swojej fujarce, a wtym przechodzi żyd z porcelaną; usłyszawszy granie, musiał tańczyć i skakać, aż potłukła się wszystka porcelana...[9]. Żyd zaskarża parobka przed sądem, parobka sądzą i skazują na powieszenie. Kiedy stoi już przy szubienicy, prosi jeszcze o łaskę, żeby mu pozwolono raz jeszcze zagrać na ukochanej fujarce. Żyd, który jest także obecny na placu, prosi, aby mu nie pozwolono na to; kiedy mu jednak dano pozwolenie, żyd krzyczy: „Wiążcie mię, wiążcie mię, bo znów będę musiał tańczyć.“ Parobek wszakże wyjął swoją fujarkę i zagrał, a wszyscy obecni sędziowie i widzowie, wzięli się wpół i tańczą, niemal do upadłego. Wkońcu sędziowie darowali mu karę, i parobek poszedł sobie dalej[10].

Jazda konno na czwarte piętro.

Był sobie człowiek, który miał trzech synów; dwóch uchodziło za mądrych, trzeci za głupiego. Umierając, powiedział on synom swoim: „Kiedy mnie pochowają, niechaj każdy z was czuwa przez jedną noc na moim grobie.“ Ci przyrzekli; kiedy jednakże pierwsza noc nadeszła, i najstarszy miał pierwszy czuwać, ogarnęła go trwoga i nie chciał. Wtedy odezwał się najmłodszy: „To ja pójdę za ciebie i będę czuwał.“ Tak się też stało. O północy grób się otworzył, ojciec wstał i dał synowi trzy rózgi, które ten zachował sobie. Braciom wszakże nic o tym nie opowiedział. Kiedy nadeszła następna noc, i drugi brat miał czuwać, postąpił on tak samo, jak brat najstarszy: nie chciał iść na grób ojca i przystał na to, żeby młodszy czuwał za niego. Kiedy najmłodszy stał nad grobem, grób otworzył się znowu, ojciec wstał i dał mu kłębek przędzy, który ten zachowa sobie.
Ale był w tym samym mieście król i miał córkę, która mieszkała w zamku na czwartym piętrze i kazała ogłosić, że ten tylko może zostać jej mężem, kto dwa razy wjedzie na koniu na czwarte piętro do jej komnaty; na znak, że tego dokonał, da mu za pierwszym razem chusteczkę, a za drugim pierścień. Wielu książąt i szlachty próbowało już dostać się tam po murze, ale nikomu się dotąd nie udało.
Kiedy najmłodszy z trzech wymienionych braci czuwał już przez dwie noce nad grobem ojca za starszych braci, przyszła kolej na niego samego, i chociaż był bardzo znużony, udał się na cmentarz, żeby spełnić polecenie ojca. Grób otworzył się znowu, ojciec wstał, pochwalił syna za wierność jego i dodał: „Wiesz przecie o tej królewnie, która nie chce mieć nikogo innego za męża, tylko tego, kto konno wjedzie do niej na czwarte piętro. Weź te trzy rózgi, idź do dębu w ogrodzie, uderz rózgami w pień jego, a wtedy dowiesz się, co masz dalej czynić.“
Następnego dnia, kiedy bracia byli razem, rozmawiali między innemi o królewnie, i dwaj starsi wpadli na myśl spróbować jazdy na czwarte piętro. Kupili sobie piękne konie i śliczne ubrania i z pogardą powiedzieli najmłodszemu: „Ty zostań w domu, nakarm świnie i w piecu napal.“
Kiedy starsi bracia poszli, najmłodszy wziął owe trzy rózgi, poszedł do dębu, uderzył trzy razy w pień i przytym przemówił: „Dębie, otwórz się!“ Drzewo natychmiast się otworzyło, a w nim było prześliczne ubranie; stał tam także złoty koń osiodłany. Młodzian zdjął zaraz swoje ubranie, przywdział strojniejsze, dosiadł złotego rumaka i pocwałował do królewskiego pałacu. W tym samym celu zebrało się tam wielu książąt, ale on był najpiękniejszy i koń też jego był najpyszniejszy; kiedy się chciał odważyć na próbę wjechania na czwarte piętro, wszyscy się cofnęli i puścili go naprzód. I udało mu się tam dostać: dotarł do pokoju królewny i poprosił o chusteczkę. Królewna dała mu ją chętnie, ciesząc się tymbardziej, że to był taki ładny i strojny młodzieniec. Odjechał pełen radosnej otuchy, zmienił w dębie ubranie, zostawił tam konia i chusteczkę, i poszedł do zwykłej roboty, żeby bracia po powrocie do domu niczego nie zmiarkowali. Kiedy bracia wrócili do domu, wyśmiewali się znów z niego, mówiąc: „Gdybyś ty wiedział, jakiego pięknego widzieliśmy księcia!“ A on im na to: „Mądrzy tylko patrzą na takie rzeczy, a głupi je posiadają.“ — „Co? Ty myślisz może, że ten książę to był taki głupi, jak ty?“ odparli mu na to i drwili sobie jeszcze bardziej z niego.
Nazajutrz bracia wybrali się znów do zamku, i kiedy już odjechali, najmłodszy poszedł do dębu, włożył znowu piękne ubranie, dosiadł złotego rumaka i pojechał do zamku. Powiodła mu się jazda po murze, jak dnia poprzedniego, i otrzymał od księżniczki pierścień. W powrocie do domu ktoś strzelił do niego i zranił go w nogę[11]. Przybywszy do domu, schował znów rumaka i ubranie, chustkę i pierścień do dębu, jak gdyby nic nie było.
Ale królewna chciała się dowiedzieć, jak się nazywa książę, który ją zdobył, a ponieważ słyszała, że jest ranny, kazała śledzić wszystkich kulawych w całym kraju i każdego z nich prowadzić do siebie. Spodziewała się, że tym sposobem pozna go napewno. Gońcy przyszli także do domu trzech braci, gdzie im dwaj starsi powiedzieli, że ich brat wprawdzie kuleje, ale że w żadnym razie nie o niego chodzi. Gońcy jednakże zabrali go z sobą i przyprowadzili do królewny. Tym razem królewna zobaczyła go w jego zwykłym, bardzo brudnym odzieniu, ale że sądząc rany, on to właśnie był prawdziwym zdobywcą, więc królewna płakała, że dostanie tak brzydkiego męża. Wtedy on udał się do dębu, przywdział strojne swoje ubranie, dosiadł złotego rumaka i zbierał się już napowrót jechać do królewny. Aż tu przybywa jeszcze pachołek i wiedzie z sobą sześć złotych rumaków i dwanaście klaczy srebrnych z dwunastu srebrnemi źrebiętami, które odtąd także stały się jego własnością. Kiedy go teraz królewna zobaczyła, a jeszcze pokazał jej chustkę i pierścionek, ucieszyła się bardzo, i wyprawili zaraz wesele, i ja także na weselu byłem i piwko piłem itd.[12]. (Z Jerutek).

Wróżba skowronka.

Był sobie kupiec, a miał jedynego syna, i rodzice nie wiedzieli zupełnie, na jaką naukę mają go oddać, bo chcieli go jaknajlepiej wychować, i on też miał dobrą głowę na karku. Kupiec nie podobało się im; proboszcz — także wydawało się im niewłaściwe. Aż dowiedzieli się o jednym człowieku, który rozumiał mowę ptaków[13], i postanowili syna do niego oddać na naukę. Tak się stało, i kiedy pobył u niego na nauce dwa lata i dużo pieniędzy kosztował rodziców, wrócił do domu z fujarką, którą mógł wabić wszystkie ptaki i rozmawiać z niemi. Rodzice bardzo się z tego cieszyli i byli bardzo dumni z niego. Ale, zachciało mu się teraz iść w świat, i rodzice już byli mu pozwolili na to. Stoi on razu pewnego we drzwiach domu i rozmawia ze skowronkiem, a ojciec pocichu podchodzi ztyłu i niespostrzeżony przez syna przysłuchuje się rozmowie. I słyszy te słowa syna: „No, skowronku, gdyby to była prawda, co mówisz, byłoby bardzo źle i smutno.“ Ojciec chciał się koniecznie dowiedzieć, co powiedział skowronek, ale syn nie chciał nic mówić, tylko wciąż powtarzał: „Ależ on nic nie powiedział!” Wtedy ojciec poszedł do matki i powiada: „Żono, spytaj-no ty syna, co skowronek powiedział, bo słyszałem wyraźnie, jak syn mówił do niego: No, skowronku, gdyby to była prawda, co mówisz, to byłoby bardzo źle i smutno. Może ci prędzej powie.” Matka póty pieszczotliwie prosiła syna, aż jej wszystko wygadał. „Kiedy już muszę koniecznie powiedzieć, odrzekł syn, to wiedzcie, że skowronek powiedział: Kiedy wrócisz z wędrówki, będziesz bardzo bogaty, ale ojciec twój całkiem zubożeje, tak, że będzie bardzo potrzebował twojej pomocy; matka obmyje ci nogi, a ojciec tę wodę wypije.” Kiedy rodzice to usłyszeli, rozgniewali się bardzo na syna i uradzili go zabić. Ojciec zwabił go do śpichrza i uderzył go prętem żelaznym, ale że trafił go tylko w biodro, więc nabił mu guza wielkiego, a zabić go nie mógł. Aż tu przychodzi do niego kupiec z Anglji, żeby zakupić u niego towary i pyta o cenę. Bezlitosny ojciec odpowiedział mu: „Oddam ci darmo te towary, jeżeli mi wyświadczysz przysługę: zabijesz mego syna i na znak przyniesiesz mi jego oczy i mały palec.” Przy tym opowiedział mu całą historję. Kupiec angielski przystał był na to i powiada: „Dajcie mi tylko syna zabrać z sobą; jak tylko odpłyniemy, zabiję go.” Powiedziano tedy synowi, że ma jechać z kupcem cudzoziemskim. Syn bardzo się z tego ucieszył; wsiedli na okręt i odpłynęli. Z początku kupiec obchodził się z nim bardzo źle i nie dawał mu jeść; wtedy wziął on fujarkę swoją, zagrał na niej i zaraz przyleciały trzy gołębie, z których dwa złowił i ugotował. Po kilku dniach podróży kupiec przypomniał sobie o danym przyrzeczeniu, ale chłopak bardzo mu się podobał. Był taki rozsądny i zawsze taki posłuszny; modlił się też każdego ranka i wieczoru, tak, że kupcowi szkoda go było zabijać. Wziął go tedy na stronę, opowiedział mu wszystko i wkońcu powiada: „Ale odtąd będziesz u mnie, jak syn; przyjmuję cię za swojego syna.“ Ucieszył się z tego chłopak i od tego czasu nazywał kupca ojcem. Zawinęli oni po drodze do pięknego miasta, gdzie król mieszkał. Już zdaleka ujrzeli kościół, na którym siedziało mnóstwo wron i kruków. Syn zauważył to i zaczął rozpytywać się przybranego ojca. „A, powiada ojciec, kościół ten był niegdyś bardzo piękny, był nawet pokryty dachem złotym, ale przyszły duchy nieczyste i zawładnęły nim, tak, że teraz nikt się tam wejść nie odważa. Te wrony i kruki to nieczyste duchy. Król obiecywał znaczną sumę pieniędzy temu, ktoby ten kościół oczyścił, ale nikt nie potrafi.“ — „O, rzecze syn przybrany, a jabym się tego podjął.” Kupiec starał się wybić mu to z głowy, ale chłopak stał przy swoim, i kiedy przybyli do miasta, udał się zaraz do króla, stanął przed nim i powiada: „Wasza królewska mość! słyszałem o tym kościele, że go opanowały złe duchy; chciałbym go oczyścić.” — „Gdybyś to uczynił, rzekł król, wynagrodziłbym cię za to sowicie.“ Chłopiec poszedł do kościoła i przesiedział tam trzy dni bez jadła i napoju, pasował się tylko z duchami, aż je pokonał; wtedy dzwony zaczęły same dzwonić i świece same się zapaliły na ołtarzu. Kiedy się król o tym dowiedział, ucieszył się bardzo, kazał przywołać chłopca i powiada mu: „Mów teraz; jakiego żądasz wynagrodzenia, takie otrzymasz; mam także córkę, którą ci dam za żonę, i będziesz moim następcą na tronie.” Ale on za wszystko podziękował i za córkę także, bo za młody był jeszcze, żeby się żenić, i pojechał dalej ze swoim ojcem przybranym; tak przybyli do Anglji do domu kupca. Króla Anglji spotkało wielkie nieszczęście. Miał on syna i córkę; kiedy oboje przyszli razu pewnego z kościoła, całkiem byli okryci strupami, i żaden lekarz nie mógł ich wyleczyć. Słyszał o tym także syn kupca. „O, powiada, ja ich wyleczę!“ Przybrany ojciec uważał to za próżną zarozumiałość i skarcił go za takie gadanie; ale syn nie dał się odwieść, poszedł do króla i powiada: „Wasza królewska mość! wyleczę dzieci twoje, bo wiem, skąd one dostały tych strupów. Przy Komunji świętej nie połknęły opłatka, lecz rzuciły na ziemię; wtedy przyszła wielka strupiasta ropucha i pożarła opłatek, i stąd na nich takie strupy, jak na ropusze. Niech mi wasza królewska mość pozwoli rozwalić ołtarz, bo tam siedzi ropucha, a to jest djabeł.“ Król pozwolił mu na to; poszedł więc, rozwalił ołtarz i naprawdę znalazł tam siedzącą ropuchę. Wziął ją tedy, nalawszy dwunastu flaszkami wody, postawił ją na ogniu i gotował póty, aż się wygotowało do połowy, tak, że zrobiła się maść z tego. Wtedy wziął maść i oboje dzieci do pokoju, zamknął się od wewnątrz i leczył je przez trzy dni. Na trzeci dzień strupy tak odstały od ciała, że mógł je nożem zeskrobać, i dzieci wyglądały tak pięknie, jak nowonarodzone[14]. Ojciec, król, bardzo się wkońcu niepokoił, i chcąc się dowiedzieć, co się dzieje w pokoju, podszedł do dziurki od klucza; zobaczywszy dzieci i posłyszawszy ich śmiech, zemdlał z radości i upadł na ziemię. Kiedy go otrzeźwiono i przyprowadzono mu wyleczone dzieci, ofiarował w nagrodę młodzieńcowi córkę i królestwo. Tym razem przyjął jedno i drugie, i wkrótce też odbyło się wesele. Kiedy wszakże inni królowie, także starający się o księżniczkę, dowiedzieli się, że taki ubogi syn kupiecki został jej mężem i królem, zdjęła ich zazdrość, i we dwunastu wypowiedzieli mu wojnę. A on powiada na to: „Państwo moje jest za małe, żebym mógł naraz ze wszystkiemi wojować, ale z każdym zosobna gotów jestem podjąć się wojny.” Tak się też stało i pokonał wszystkich. Żył teraz w szczęściu i pokoju, ale często napadał go smutek wielki. Młoda żona, widząc to, spytała go, co mu jest takiego; powodzi mu się tak dobrze, że mógłby być wesół. „Tak, odrzekł, mam teraz wszystko, czego tylko sobie życzyć mogę, ale jest coś, co mię nabawia troski.“ Wtedy opowiedział żonie, co mu wróżył skowronek i wyznał, że go nie opuszcza obawa, że wróżba mogłaby się ziścić. „Możemy przecież pojechać i przekonać się o tym,“ powiedziała żona. I tak się też stało. Zabrał z sobą żołnierzy i pojechał. U bramy zapytuje ludzi o kupca, ojca swego. „Ach, odpowiadają mu, on teraz bardzo biedny, świnie pasa, a żona jego gotuje dla państwa.“ Tedy poszedł do chałupki, gdzie zastał matkę tylko w domu; ale nie powiedział, kim jest, tylko zażądał u niej kwaterunku. Zmieszała się bardzo i powiada, że jest tak uboga, że zanic nie może przyjąć króla u siebie. On wszakże uspokoił ją co do jej ubóstwa, powiedział, że to nic nie szkodzi, że ma wszystko z sobą i dał jej zaraz dukata. Ten zaszczyt tak ją ucieszył, że zaraz za dukata nakupowała wszelkiego rodzaju wina i wody pachnącej i umyła tym nogi królowi. Później wraca do domu jej mąż, który pasł świnie; opowiedziała mu o swoim dostojnym gościu. A mąż powiada: „O, dziś było tak gorąco, czy nie masz jakiego chłodzącego napoju?“ — „Nie, odrzecze, mam tylko tę wodę z winem, w której myłam nogi królowi.“ A on na to: „Daj-no ją tutaj, wszak on miał zapewne czyste nogi.“ — „O, tak, powiada, jakby z mąki pszennej.“ Dała mu wodę i wypił ją. Syn był bardzo smutny i zapytał: czy nie mieli oni syna? „Tak, odrzekli, ale to był nicpoń i oddawna już nie żyje.“ — „A może on żyje, odparł król, tylko wyście go skrzywdzili?“ Wtedy dał im się poznać, kazał ich umyć, ubrać porządnie i zabrał z sobą do swojego królestwa. I może oni i teraz żyją jeszcze, jeżeli nie pomarli. (Z Jerutek).

Ptak Caesarius.

Był sobie król a był ślepy. Ani lekarze, ani mędrcy nie mogli mu przywrócić wzroku. Aż po wielu latach przybył mądry człowiek i tak powiada królowi: „Jest w dalekim kraju ptak zwany „Caesarius;“ gdybyś, królu, usłyszał śpiew jego, przejrzałbyś natychmiast.” Ten król miał trzech synów; dwóch było mądrych, a trzeci głupi. Wtedy król zawołał mądrych synów i prosił ich, żeby mu przynieśli ptaka Caesariusa. Tedy syn najstarszy zebrał się w podróż daleką, wsiadł na pięknego rumaka i zapewnił ojca, że będzie miał ptaka.
Jechał na los szczęścia cały dzień, aż następnej nocy musiał przenocować w samotnej oberży w lesie. Tam zastał towarzystwo grających w karty, którzy go zaraz namówili, żeby grał z niemi. Grając, przegrał nietylko wszystkie pieniądze, ale i konie i odzienie, tak, że prawie nagiego wrzucono do piwnicy. Kiedy po upływie znacznego czasu nic o nim słychać nie było, pojechał drugi syn szukać brata i tego ptaka; po drodze trafił na tę samą gospodę, i spotkało go to samo, co brata.
Kiedy i o drugim nie było żadnych wieści, wybierał się w podróż głupi książę Ludwik, ale król nie chciał go puścić z obawy, żeby nie stracić tego ostatniego syna, bo zdawało mu się rzeczą niemożliwą, żeby głupi dokonał tego, co zgubiło już dwóch tamtych synów jego.
Ale Ludwik dopóty prosił, aż go ojciec puścił. W podróży i on także natrafił na to samo towarzystwo graczy, kiedy go jednak zaprosili, rzekł: „Teraz z powodu ważnego interesu nie mam czasu na grę w karty; wkrótce jednak powrócę i wówczas będę grał z wami,“ — i posiliwszy się, pojechał na los szczęścia dalej. Następnej nocy znalazł się w ogromnym lesie; tam spotkał małą kobietę; bardzo stara baba wyszła ze swojego domu i zawołała: „Królewiczu Ludwiku! Czego tu szukasz? Zeskocz z konia, zjedz i wypij, co mam, a potym połóż się odpocząć, bo jutro masz przed sobą podróż daleką. Nie potrzebujesz mi nic opowiadać, wiem wszystko i dam ci radę!“
Ta kobieta była to mądra baba. Nazajutrz powiada ona: „Siadaj na mojego konia i jedź, dokąd cię poniesie, do mojej drugiej siostry, ona ci już powie co dalej.”
Zjadszy śniadanie, wsiadł na konia, który pędził tak szybko, jak wicher. Wieczorem przybył znów do lasu i do drugiej mądrej baby, która była o sto mil od pierwszej i u której spotkało go to samo, co i u tamtej. Kiedy mu dano przenocować, jeść i pić i drugiego konia, podążył nazajutrz o sto mil do trzeciej siostry. Ta go przyjęła tak samo i dała mu nazajutrz jedną naukę: „Królewiczu Ludwiku, jedź teraz na moim koniu; zaniesie cię on dalej niż o sto mil, do miejsca, gdzie znajdziesz ptaka Caesariusa. Gdy koń stanie, zsiądź, idź prosto do bramy zamku, który będziesz miał przed oczyma. W trzecim pokoju pomiędzy innemi ptakami będzie Caesarius, którego po tym a po tym poznasz. Złap go i uchodź tak prędko, jak możesz, żebyś nie zginął, a jak tylko nogę założysz na konia, jesteś ocalony!“
Przybywszy jak wicher na zapowiedziane miejsce, ujrzał cudownie piękny, wspaniały zamek królewski; zamek był zamknięty.
Wchodzi do pierwszego pokoju, a tu tyle piękności, że osłupiał ze zdziwienia, i mnóstwo ptaków śpiewających na rozmaite tony; w drugim pokoju jeszcze więcej piękności i ptaków, a w trzecim najwięcej. Kiedy się obejrzał w bok, widzi, na złotym łożu śpi królewna bardzo piękna, ale czarna.
Nie mogąc się przezwyciężyć, rzuca się na nią i miłośnie ją obejmuje, a potym chwyta kawałek papieru i pisze na nim, że królewicz Ludwik stąd a stąd przybywał tu po ptaka i przytym zrobił to a to. Kartkę wetknął w szparę za belką. Zaledwie udało mu się porwać ptaka, zerwały się w zamku brytany i lwy i chciały go pożreć; ale on się nie ociągał, zdążył nogę założyć na konia i jak wicher przybył do mądrej baby. Ta odesłała go do siostry swojej i dała mu kawałek chleba z temi słowy; „Weź to z sobą; ile sobie chcesz razy, odłamuj go, zawsze będzie cały.” Druga odesłała go do pierwszej, dawszy mu kawałek mydła z temi słowy: „Choćbyś był jak las nawet zarosły, umyj się tym tylko, a będziesz piękny i gładki jak anioł.“ Od tej drugiej pojechał do pierwszej; ta mu dała konia swojego i taką naukę na drogę: „Bracia twoi siedzą w piwnicy w gospodzie; najlepiejbyś uczynił, gdybyś tam wcale nie wstępował; możesz to załatwić innym razem.” Kiedy dojechał do wiadomej gospody, uważał, że będzie niedobrze, jeżeli przejedzie mimo; zapłacił tedy długi braci, wykupił ich samych i ich rzeczy, i wszyscy razem pojechali do domu. W drodze bracia uradzili pomiędzy sobą, że po tak niepomyślnym przebiegu ich wyprawy byłoby niepodobieństwem pokazać się ojcu na oczy i całą sławę zostawić głupiemu, trzeba zatym zabić brata Ludwika, udać, że zginął i samym przedstawić się za bohaterów. Ale że nie mieli odwagi sami targnąć się na życie, tedy spostrzegszy nad brzegiem morza gromadę rybaków, dali im pieniądze i brata, żeby go ci zabili. Rybacy przysięgli braciom, że on już nigdy do domu nie wróci, a ci, zabrawszy ptaka, pojechali sobie do domu. Ludwik także dał rybakom pieniędzy i prosił, żeby go nie zabijali ani topili; złożył im przysięgę, że jeśli go wysadzą na wyspie bezludnej, która się tam znajdowała, nie ruszy się z niej do domu. I tak się też stało; mieszkał przez siedm lat na wyspie i żył dziko jak zwierzę, razem z mieszkańcami morza i ze zwierzętami morskiemi, które karmił chlebem swoim zawsze nienaruszonym i doznawał od nich wielkiej przychylności. W jego kraju rodzinnym była wprawdzie wielka radość, z powodu powrotu dwóch synów, ale była także żałoba po zaginionym, i ślepota ojca nie ustąpiła, bo ptak ciągle był smutny i nie wydawał głosu. Tymczasem w zamku zaklętym działy się wielkie rzeczy, bo królewna po odwiedzinach królewicza Ludwika poczęła, i sama piękna, w niespełna rok powiła syna niewypowiedzianej piękności. Przez siedm lat jednakże nie wiedziała, od kogo ma tego syna.
Kiedy razu pewnego synek jej, bawiąc się to tym to owym, wziął drugi pręt i zaczął tkać go we wszystkie kąty i szpary, naraz wydłubał w sali kartkę królewicza Ludwika i pobiegł z nią do mateczki. Wtedy dopiero dowiedziała się matka, jakim sposobem i kto się do niej zbliżał. Zgromadziła tedy wielkie wojsko i udała się na wyprawę wojenną przeciwko krajowi, skąd był królewicz Ludwik. Oblegszy granice stolicy, wysłała do króla posła z rozkazem, żeby król natychmiast wydał jej tego syna, który porwał z jej zamku ptaka Caesariusa; inaczej spustoszy kraj i pałac królewski. Przestraszony ojciec woła najstarszego syna do siebie i pyta, czy to on porwał ptaka. Kiedy syn odpowiedział, że tak jest w rzeczy samej, prosił go ojciec, żeby jak można najprędzej udał się do nieprzyjacielskiego obozu i przed obliczem potężnej królowej prosił o przebaczenie.
Książę wystroił się jak mógł najpiękniej, dosiadł rumaka i pojechał. Za miastem zobaczył wielki gościniec, prowadzący do królowej, jakby złotem wybity, i nie śmiał jechać tym gościńcem, tylko obok niego. Królowa oczekuje go ze swoim synem, a ten ją pyta, czy to ojciec jego nadjeżdża. „Nie, mój synu, odpowiada: on nie ma odwagi twojego ojca!” Prędko też odprawiono królewicza i znów wysłano z nim posła z nakazem, żeby król przysłał tego syna, który zabrał ptaka, bo ten, który się stawił, nie jest tym, o którego chodzi. Król woła drugiego syna, ale i tego spotyka to samo, co pierwszego. Stroskany ojciec rozkazuje synom odszukać królewicza Ludwika i zbadać.
Synowie, spostrzegszy, że tu nie przelewki, pojechali czymprędzej do morza, żeby zapytać rybaków, i dowiedzieli się, że brat ich żyje jeszcze na wyspie.
Natychmiast popłynęli tani okrętem z rybakami i znaleźli brata. Nie chciał jechać; i mieszkańcy morza i ryby morskie nie chciały go także puścić. Po długich prośbach braci i rybaków pojechał z niemi; ale był zarosły i czarny jak las. Po użyciu jednak swojego mydła stał się od wszystkich piękniejszy. W domu bardzo się z niego ucieszono; ptak także, jak tylko usłyszał głos jego, zaśpiewał, a ojciec przejrzał niebawem.
Przyszykowawszy się, pojechał do królowej, i widząc złoty gościniec, zawołał: „To droga, jakby dla mnie właśnie!” — i popędził nią naprzód. „Teraz jedzie nasz ojciec!” zawołała matka do syna. Zaraz nastąpiło powitanie, poznanie, prawdziwy dzień radości; królowa na jego prośbę odwiedziła ojca jego, i wyprawiono im wesele. Ojciec chciał przez wdzięczność oddać synowi Ludwikowi całe królestwo, ale królowa na to: „Nie potrzeba; on i ja mamy inne królestwo, gdzie mąż mój będzie panował.“ I zebrawszy się w drogę, pojechali do rodzinnego jej kraju, gdzie długo i szczęśliwie żyli i panowali. A tamci dwaj synowie zyskali pogardę w nagrodę za swoją złość i fałszywość[15]. (Z powiatu Węgoborskiego).

Królewna w postaci żaby.

Pewien gospodarz miał trzech synów: dwóch mądrych i jednego głupiego; mądrych synów ubierano porządnie i dobrze się z niemi obchodzono; głupi zaś, któremu na imię było Jan, musiał zawsze tylko bydło pasać. Kiedy synowie dorośli, dwaj mądrzy powiedzieli rodzicom: „Kochani rodzice, trzeba, żebyście nas w świat wysłali, bo w domu niczego się przecież nie nauczymy, a chcielibyśmy zostać porządnemi ludźmi.” Jeden chciał się uczyć młynarstwa, a drugi rzeźnictwa. „Tak, tak, odrzekli rodzice, trzeba, żebyście się uczyli, kochani synowie“ — i zaczęli zaraz robić przygotowania do drogi. Kiedy to głupi usłyszał, rzekł: „Jeżeli wy w świat idziecie, to ja chcę także; chcę się także czegoś nauczyć.” Nikt wszakże nie zwracał na to uwagi, nie robiono też dla niego żadnych przygotowań na drogę. Zbierał więc sam sobie wszystkie resztki chleba, których nie dojadał, do worka, i kiedy bracia udali się na wędrówkę, poszedł razem z niemi. W najbliższym lesie doszli do rozstajnych dróg; mądrzy bracia poszli w jedną stronę, głupi w drugą. Tak idzie sobie lasem i idzie coraz dalej, a z lasu wyjść nie może; już wyczerpał się zapas chleba, i musiał zbierać sobie jagody, ale to nie wystarczało do zaspokojenia głodu; wreszcie zaczął płakać z głodu i niewygód; wtym spostrzega wdali migocące światełko, wytęża resztki sił i dochodzi do chatki, skąd pochodzi blask światła. Wchodzi tam i pozdrawia, jak to słyszał od innych. Ale tam nikogo nie było oprócz żaby, która mu podziękowała za pozdrowienie i pyta go, czego sobie życzy. „O, odrzecze głupi, bracia moi poszli w świat nauczyć się czegoś i szukać szczęścia; mieli także nadzieję znaleźć sobie bogate narzeczone i obiecali matce przynieść piękne od nich podarki; poszedłem tedy i ja, żeby zobaczyć, czy nie uda się to i mnie także.“ — „Jeżeli chcesz, powiada żaba, to i ty możesz u mnie służyć; będziesz miał dobre życie i lekką robotę; nie żądam od ciebie niczego więcej, tylko żebyś mię zawsze obnosił na poduszce atłasowej.“ Podobało się to głupiemu i myśli sobie: „Dlaczegóżbym nie miał zostać?“ Został więc i obnosił wciąż delikatnie żabę na poduszce i miał zawsze dobre jedzenie i picie. Kiedy tam przebył już dwa lata, stał się milczący i smutny; żaba pyta go: „Głupi Janku, co ci jest?“ — „Co jest? powiada: teraz bracia moi pewno wracają z wędrówki po świecie i przynoszą matce piękne podarki od swoich narzeczonych, a ja nie mam narzeczonej i nie mam nic, nie mogę nawet wrócić do domu.“ — „Na to przecież można znaleźć radę, powiada żaba: idź-no tylko dzisiaj spać spokojnie, a jutro wszystko się znajdzie.“ Usłuchał Janek, a nazajutrz rano daje mu żaba rózgę i mówi: „Idź-no do stajni i uderz rózgą we drzwi trzy razy, a wyskoczy koń piękny, na którego możesz wsiąść i jechać do domu. Ale na granicy ojca musisz zsiąść i iść piechotą.” Dała mu także żaba zawiniątko; miał to być podarek od jego narzeczonej. Głupi Jan wziął rózgę, uderzył nią trzy razy we drzwi od stajni, aż wychodzi stamtąd koń prześliczny i staje przed nim. Wsiadł zaraz na niego, pojechał do domu i nie zapomniał zsiąść na granicy ojca. Patrzy, aż tu i bracia właśnie wracają, pięknie odziani i dumnej postawy. Rodzice bardzo się cieszyli, że synowie ich znowu są w domu. Mądrzy synowie są w porządku: jeden jest czeladnikiem młynarskim, drugi czeladnikiem rzeźniczym, mają także piękne i bogate narzeczone i przynieśli od nieb dla matki piękne podarki. „Kochana matko, rzekł głupi, przyjmij także podarek od mojej narzeczonej.“ Wyśmieli go inni i powiedzieli: „Przyniosłeś tam pewno coś pięknego! I pewno niczego się tam nie nauczyłeś, tylko gdzieś pasałeś, bo wracasz w tym samym odzieniu, w którym odszedłeś!“ Ale kiedy matka otworzyła zawiniątko, znalazła tam prześliczną suknię, złotem haftowaną i brylantowemi guzikami przybraną. Zamiast się cieszyć z tego, ona i ojciec rozgniewali się bardzo na niego i łajali go: „To nie może być, żebyś to zdobył w uczciwy sposób; pewno zabiłeś jaką królewnę i zabrałeś jej suknię.” Po kilku tygodniach, kiedy się nacieszyli rodzicami, mądrzy synowie rzekli: „Musimy wracać do majstrów; za rok znów przyjedziemy i przywieziemy narzeczone.” Odjechali, a głupi także poszedł do swojej żaby. Na granicy stał już koń i czekał na niego; głupi wsiadł na niego i wkrótce był już u celu. Żaba wypytywała go, co się z nim działo, a on opowiedział wszystko, i to także, że bracia za rok mają przybyć z narzeczonemi. „A ja, dodał, z kimże mam jechać do domu? nie mam nikogo prócz ciebie, a ty jesteś żabą!“ — „Bądź tylko spokojny, odrzecze żaba, wszystko się znajdzie.“ Po roku żaba powiada: „Możesz teraz z narzeczoną jechać do domu.“ — „Tak, ale gdzież ta narzeczona?” pyta głupi. — „Idź tylko z tą rózgą znowu do stajni i uderz trzy razy; wyjdzie stamtąd powóz, wsiądź do niego, a wtedy przyjdzie do ciebie i narzeczona twoja.“ Posłuchał rozkazu, aż tu zajeżdża bardzo piękna kareta, zaprzężona w cztery konie. Kiedy wsiadł, zobaczył obok siebie siedzącą prześliczną pannę to była jego narzeczona. Bardzo był zadowolony z tego, a ona mu powiada, że nie jest nikim innym, tylko żabą. „Ale, rzekła, kiedy przyjedziemy do granicy ojca, musisz zsiąść i iść piechotą do domu i udawać, że nic o mnie nie wiesz; a kiedy zobaczycie, że nadjeżdżam, wtedy wyjdź i wybij mi szyby w karecie; a potym, kiedy będę w domu twoich rodziców i zasiądę do jedzenia, nie daj mi nic do ust wziąć, tylko uderzaj za każdym razem w moją łyżkę.“ Tak się też wszystko stało. Bracia przybyli właśnie z narzeczonemi i widzą, że zajeżdża piękna kareta. „Kto to być może? pytają: pewnie jakiś pan bogaty.“ A głupi tymczasem bieży do karety i wybija kijem wszystkie szyby. Piękna królewna wysiada i pyta, czy mogłaby tu pozostać. „Ale kiedy my jesteśmy tak ubodzy, królewno! jakżebyśmy mogli przyjąć was przyzwoicie?“ — „Wszystko będzie dla mnie dobre, odpowiada; co wy jecie, będzie i mnie także smakowało.“ Zaraz więc ugotowano obiad, i wszyscy zasiedli do stołu; głupiego nie zawołano do stołu; siedział w zwykłym swoim kąciku, za piecem. Ale królewna nie zgodziła się na to i domagała się, żeby i on także przyszedł do stołu i jadł razem z niemi. „E, rzekł ojciec, kiedy to taki głupi gamoń! pozwólcie mu zostać tam za piecem, on i bez tego zrobił wam szkodę.” Królewna wszakże nie ustąpiła i rzekła: „To nic nie szkodzi, chodź-no tutaj, głupi Janku!“ Przyszedł więc i usiadł obok królewny, która miała na sobie białą suknię atłasową, i co tylko ona podniesie do ust pełną łyżkę polewki z czernic, on uderza ją w rękę, i czernice rozsypują się po sukni i obrusie. Rodzice strofowali go i przepraszali za niego królewnę, ale to wszystko nie pomogło: księżniczka nic jeść nie mogła. Po obiedzie poszła do pokoju na górę i zabrała z sobą głupiego. Tam powiedziała tylko słów kilka, zaraz zjawili się służący, którzy głupiego umyli, oczyścili i przyodziali go w szatę królewską, zdobną w ordery; stał tam także stół, nakryty z wyśmienitemi potrawami, do którego oboje zasiedli i jedli. Tymczasem jeden z mądrych synów powiada: „Pójdę i zobaczę, co oni tam robią na górze!” — i zszedszy na dół, opowiedział, co widział, że królewna siedzi z pięknym królem przy stole, ale głupiego tam niema. A na to ojciec: „No, uważałem cię za mądrego, tymczasem jesteś tak samo głupi, jak Jan. Jakże to być może? Przecież musielibyśmy zauważyć przybycie króla i przygotowania do stołu.” Wtym schodzi na dół król z królewną, i ta przedstawia go jako głupiego Jana i powiada: „Macie go wszyscy za głupiego, tymczasem on również mądry, jak i wy wszyscy, a największe z was ma szczęście.”
Synowie odjechali znowu z narzeczonemi, a głupi Jan także ze swoją piękną narzeczoną. Kiedy dostali się do chatki leśnej, i Jan oddalił się na chwilę, piękna królewna zniknęła znowu, a na jej miejscu znów zjawiła się żaba. Kiedy on płacze po królewnie i żali się, żaba powiada „Głupi Janku, czyż myślisz dostać żonę tak sobie bez wszelkich starań? Musisz jeszcze wytrwać kilka prób, a wtedy nazawsze już dostaniesz swoją piękną królewnę. Zniknę teraz na trzy dni, a na ciebie przyjdą pokusy, żebyś mówił, ale ty nie mów ani słowa, bo inaczej zginiemy oboje. Pierwszej nocy posłyszysz muzykę, przyjdą do ciebie piękne panny i będą chciały tańczyć i rozmawiać z tobą, ale ty nie mów ani słowa. Drugiej nocy przyjdą hrabiowie i książęta i będą chcieli zrobić cię królem, ale bądź mądry i nic zważaj na to. Trzeciej nocy przyjdą kaci i będą wciąż powtarzali, że jeżeli słówko powiesz, wszystko będzie znowu dobrze, ale trzymaj się mocno, i nie mów ani słówka, inaczej jesteśmy zgubieni.“ Nazajutrz żaba zniknęła rzeczywiście. Nastała noc, przyszły panie i chciały z nim tańczyć i rozmawiać, ale on wytrzymał, nie wyrzekł słowa, i kiedy zegar wybił dwunastą godzinę, wszystko zniknęło, i niebezpieczeństwo minęło, a nazajutrz zauważył pas jasny przez cały dom. Na drugą noc przyszli królowie i książęta i chcieli go zrobić królem, ale on wytrzymał i nie powiedział ani słówka. Następnego dnia jasny pas był znacznie szerszy. Trzeciej nocy działo się tak samo. Przyszli kaci i chcieli mu ściąć głowę za to, że poprzedniej nocy opierał się zostać królem, odrąbali mu już obie nogi i rękę, ale on wytrzymał do pomocy, a wtedy wszystko zniknęło. Zasnął wówczas spokojnie i spał aż do rana. Budzi się nareszcie i widzi, że jacyś ludzie krzątają się i wchodzą i wychodzą na palcach; myśli, że to są jeszcze kaci, którzy mu chcą teraz uciąć głowę, ale czuje, że ma obie ręce, a także jedną i drugą nogę i podnosi się z łóżka. Przychodzi zaraz służący, odziewa go w paradne ubranie; kawa dymi się już na stole; wyjrzał oknem i widzi, że las przemienił się w piękny kraj, a chatka zamieniła się w zamek wspaniały. Wchodzi wreszcie królewna w swojej dawniejszej postaci i powiada: „No, Janku, wybawiłeś mnie; za to zostaję twoją żoną i całe królestwo należy do ciebie.“ Od tego czasu żyli bardzo szczęśliwie i aż do śmierci. (Z Jerutek).

Pan i sługa.

Był sobie pan jeden, a był bardzo skąpy; wolał oszukać kogoś, niż mu coś dać. Żaden służący nie chciał u niego dobyć do końca, bo albo mu zadużo jadł, a zamało robił, albo znów zawiele spał i zawiele żądał zapłaty. Dlatego ludzie wystrzegali się służby u niego, i to narażało go na wielkie niewygody. Ale w tym czasie przybył do niego parobek, bardzo niechlujny: ani się ubierał, ani mył, ani czesał, ani wycierał nosa. W takim stanie i do tego jeszcze w podartym odzieniu zgłosił się do tego pana i prosił go o służbę. Pan zapytał go: „Ile żądasz zapłaty?“ A na to parobek. „Będę służył panu siedm lat i nie chcę za to nic więcej, tylko konia z siodłem, i żeby mnie pan służył przez dzień jeden.“ Pan, usłyszawszy to, cieszył się bardzo, że tak tanio na tak długi czas dostał służącego, w tym przekonaniu, że łatwo mu będzie wytrzymać ten dzień jeden za siedm lat służby, że zresztą służący nie wytrzyma tego czasu. Ale o dziwo! Parobek dotrzymał swego przyrzeczenia; kiedy przyszedł na służbę do swojego pana, służył mu wiernie, chociaż mu było chłodno i głodno; wprawdzie wyglądał jak dziki albo małpa, ale pracował od świtu do nocy. A kiedy skończyło się siedm lat, wieczorem wszedł do pokoju swego pana, siadł za stołem i zawołał: „Skończyła się dziś moja służba, teraz ja jestem twoim panem, a ty moim sługą, jak ci wiadomo. Osiodłaj natychmiast konia mnie i sobie, i przyprowadź mi konia przede drzwi, a weź tam worek z sobą!”
Chociaż słowa te dziwnie brzmiały w uszach tego, który dotąd był panem, musiał jednak, skrobiąc się w głowę, wykonać rozkaz. Teraz ten, który dotychczas był służącym i w swoim podartym odzieniu wyglądał jak nieboskie stworzenie, był panem, a dawniejszy pan, paradnie ubrany i pięknej powierzchowności — służącym. Kiedy nocą wsiedli na koń, nowy pan zawołał na sługę ostro: „Jedź ze mną!” i nie powiedział mu ani dokąd, ani po co mają jechać, co go zafrasowało i przejęło obawą. Przejeżdżając tak w obcych krajach góry i doliny, pola i lasy, natrafili w ciemnościach na szubienicę, na której wisiał umarły, mocno już cuchnący. Tu pan zatrzymał konia i zawołał szorstko na służącego „Złaź mi zaraz z konia, odetnij wisielca, wsadź go do worka i zabierz z sobą!” Rozumie się, że z odcinaniem wysoko zawieszonego wisielca szło mu niesporo i trudno, ale musiał spełnić rozkaz. Jadą potym dalej i dostają się wgłąb puszczy. Wkońcu spostrzegają wśród ciemności światło i śpieszą ku niemu. Dojechawszy do światła, widzą, że się świeci w domu jakimś. Tu zatrzymuje się pan i mówi do służącego: „Idź tam do pokoju i dowiedz się od tych ludzi, czy nie zgodziliby się przyjąć mię na noc, żebym mógł powieczerzać sobie.” Służący usłuchał, wszedł do pokoju i zastał tam 24 mężczyzn za stołem, jedzących i pijących, ale nie wiedział, że to byli rozbójnicy. Zobaczywszy takiego woźnicę, powiedzieli sobie: „Jeżeli woźnica pański ma tak piękne ubranie, to sam pan musi lśnić od złota i srebra, ” — i pozwolili mu przenocować u siebie. Ale kiedy pan wszedł do pokoju, wszyscy odrętwieli ze zdumienia, bo żaden z nich nigdy w życiu nie widział podobnej postaci, i przyglądali mu się, jakby nie był człowiekiem. Z początku ten pan chodził tam i napowrót od stołu do progu i długo nic nie mówił.
Naraz zagrzmiał groźny rozkaz jego do woźnicy: „Przynieś mi tu natychmiast worek do pokoju i upiecz mi na kominku to, co tam jest, na wieczerzę.” Nieborak sługa zaczął kręcić nosem, ale spełnił rozkaz, wytrząsnął z worka nieboszczyka na podłogę, i straszny smród rozszedł się po pokoju.
Zebrawszy teraz wszystkie siły swoje, rzucił trupa w ogień, i zaczął go piec. Kiedy mu się zrobiło niedobrze, zaczął strasznie krzyczeć: „Panie, to cuchnie, mnie się niedobrze robi, ja mdleję!“ A pan mu na to: „Powiadam ci: piecz!“ Rozbójnicy za stołem, widząc to, sposępnieli. Kiedy służący po raz trzeci wykrzyknął te same słowa, wtedy pan wrzasnął przeraźliwie: „To rzuć go na ziemię i włóż do pieca jednego z tych zza stołu!” Siedzący za stołem pomyśleli, że to djabeł wcielony, i pouciekali wszyscy przez okno do puszczy. Wtedy pan ten odszukał w domu wszystkie ich wielkie skarby i zabrał je z sobą. Z radości, że stał się tym sposobem bogaczem, obdarzył także sługę swojego i puścił go do domu.

Baśń — zagadka.

Jedna królewna nie chciała nikogo innego na męża, tylko takiego, coby jej zadał taką zagadkę, żeby jej nie mogła rozwiązać. Każdy mógł jej zadawać zagadkę, ale jeżeli ją zgadła, przypłacał to życiem. Słyszał o tym jeden młody owczarz, i chociaż rodzice przestrzegali go, żeby nie przedsiębrał tej niebezpiecznej próby, nie zdołali go jednak powstrzymać. Wyruszył w drogę, przyszedł do królewny i zadał jej następującą zagadkę:

Z rozumu nabył ognia,
Z uciechy się ogrzał,
Strzelił w to, co widział,
I zabił, co niewidział,
Upiekł i zjadł.
Zza się brał i przed się kładł
I przyszedł do króla na obiad.

Królowa wypytywała mędrców, przeszukała wszystkie książki z zagadkami, ale tej rozwiązać nie mogła; tak tedy przyjęto owczarza na królewskiego zięcia. Król i królewna życzyli sobie po weselu usłyszeć rozwiązanie. Owczarz opowiedział, co następuje. „Kiedy wybierałem się tu w drogę, wziąłem z sobą moje skrzypce i krucice i poszedłem; zabłądziłem jednak w lesie, a tymczasem noc zapadła, i musiałem nocować w lesie. Było zimno i mokro; chciałem sobie ogień rozniecić, ale nie miałem nic suchego pod ręką; wtedy wydarłem podszewkę z czapki i roznieciłem ogień. Było ciemno, a nie miałem drzewa pod ręką; połamałem tedy skrzypce i położyłem na ogień. Przy świetle tego ognia mogłem dojrzeć i brać drzewo. Wtym usłyszałem szelest: to sarna przebiegła; porwałem pistolet i strzeliłem za nią. Ale sarna uciekła; patrzę, a tam coś leży; zbliżam się i widzę sarniątko, którego przedtym nie widziałem, bo było schowane za matką. Przyrządziłem sobie to sarniątko, upiekłem i zjadłem. Nazajutrz idę dalej i zapytuję: jak daleko do króla? Powiedziano mi, że dokoła mila, a naprost dwie. A byli tam tracze; kupiłem sobie od nich dwie deski. Droga naprost prowadziła właśnie przez błoto. Szedłem po jednej desce, a drugą kładłem przed siebie, i tak zmieniałem deski. Takim sposobem przeszedłem szczęśliwie przez błoto i przyszedłem tu na czas. (Z Lipowa).

Miłosierdzie nagrodzone.

Był sobie szewc, a był on bardzo przykry w obejściu i zły; kłócił się ciągle ze swoją żoną i łajał wszystkich, kto tylko przychodził do jego domu. W tym samym mieście był także król, którego żona była również zła; krzyczała na wszystkich, kogo spotykała, nawet na króla i na wszystkich, kto przychodził do zamku; nikomu nie dała dobrego słowa. Razu pewnego przyszedł do zamku terminator, wędrujący sobie po świecie, i prosi królowej o datek. Ale królowa, zamiast mu co dać, mocno go wykrzyczała, złajała i zagroziła, że go każe wyrzucić, jeżeli się zaraz precz nie wyniesie. Terminator poszedł sobie dalej i przychodzi do szewca; ale nie było go w domu, tylko żona jego. Prosi jej o datek, a ta mu odpowiada: „Dobrze, dam ci grosz; jest to wprawdzie ostatni mój grosik, i mąż zapewne wybije mię za to, ale to nic nie szkodzi; weź ten ostatni grosik.“ A terminator ten to był czarnoksiężnik, który za pomocą sztuki swojej umiał tak zrobić, że się ludzie zamieniali. I oto sprawił, że szewcowa stała się królową, a królowa szewcową; działo się to w nocy. Królowa, przebudziwszy się, tarza się po łóżku, klnie i piorunuje na posłanie, bo było jej tak twardo, słoma tak ją drapała i kłuła, że spać nie mogła. Szewc słyszał to, ale nic nie zrozumiał, bo mówiła po niemiecku[16]; rozzłoszczony wykrzyczał ją, żeby stuliła gębę i spała spokojnie. Rano szewc wstaje i zaczyna ją łajać, że się jeszcze wylęga w łóżku. — „Ej, a dratwę robić! — krzyczy — leży sobie do ósmej godziny i pewnie myśli, że ja jej będę dratwę smolił!“ I wypędził ją z łóżka kijem. Szewcowa, która tymczasem spała w zamku, była niemniej zdziwiona przy przebudzeniu: wszystko tu tak cichutko, tylko zegary chodzą; posłanie takie miękkie, że wydaje się jej, jakby bujała w powietrzu; otworzywszy oczy, widzi, że lampa paliła się przez całą noc i wszystko takie piękne w pokoju! Leży tedy sobie cichutko, nie rusza się nawet i znów, zasypia. Rano przychodzi pokojowa cichutko, bez trzewików, w pończochach tylko (bo myśli naturalnie, że to zła królowa leży w łóżku), podchodzi do łóżka i pyta: „Najjaśniejsza pani, jaką suknię mam dzisiaj przynieść?” Szewcowa była w wielkim kłopocie, co ma powiedzieć, bo nic nie wie o sukniach królowej; więc odpowiada, żeby się nie zdradzić: „Przynieś mi tę samą suknię, co wczoraj.“ Ale szewcowa od smolenia dratwy była całkiem czarna na twarzy; służąca, kiedy to spostrzegła, poszedszy po suknię, powiada do innych służących: „No, moje drogie, nasza królowa musiała być dziś w piekle, bo jeszcze smolą powalana; ale to jej pomogło: stała się o wiele łagodniejszą.“ Tymczasem królowa wstaje, ubiera się i obchodzi ze zdumieniem pokoje. Przychodzi także król i mówi do niej lękliwie, jak zazwyczaj: „Dzień dobry!“ Ona odpowiada mu na to powitanie tak uprzejmie, że król mocno jest zdziwiony, i z radości, że się tak zmieniło jej usposobienie, całuje ją, co się już oddawna nie zdarzało. Przychodzi dalej kucharka i pyta: co ma gotować na obiad? Królowa namyśla się i namyśla; ale że jej nic na myśl nie przychodzi — kaszę albo kartofle, tego przecież nie mogłaby powiedzieć — więc wkońcu mówi: „Ugotuj to samo, coś gotowała wczoraj!“ Wszyscy dziwią się i cieszą z łagodności i dobroci królowej. Przychodzi potym do śpiżarni i znajduje tam dużo, dużo potraw, których nie zna, ale kosztuje każdej. Później jadą królestwo na spacer, i król każe zaprząc najpiękniejsze konie do najpiękniejszego powozu. Jadą przez całe miasto i przejeżdżają także koło domu szewca. Wtedy wypada z domu prawdziwa królowa i krzyczy, żeby się zatrzymali, że ona jest królową, żeby król zabrał ją do powozu. A król każe szewcowi zbliżyć się do powozu i powiada mu: „Jeżeli masz żonę warjatkę, nie wypuszczajże jej z pokoju i nie pozwalaj napadać na ludzi, albo oddaj ją do domu warjatów!“ Pojechał do domu i z radości, że żona jego tak się poprawiła, wydał bal wielki. (Z Jerutek).

Dobry pastuch.

Był sobie król, który miał siedmiu synów i jedną córkę. Ale synowie wszyscy byli zaczarowani i przemienieni w krowy. Żyli przy ojcu, ale nie jedli trawy ani siana, i bardzo było trudno paść ich, bo uciekali każdemu pastuchowi i dopiero po upływie pewnego czasu sami znowu wracali. Otóż król obwieścił, że kto potrafi dobrze pasać te krowy, i kto potrafi powiedzieć mu, co one jedzą i czym żyją, ten dostanie jego córkę za żonę. A córka ta była bardzo piękna. I był także człowiek, który miał trzech synów dwóch mądrych i jednego głupiego. Przyprowadził on najpierw najstarszego syna do króla i powiada: „Najmiłościwszy królu, mój syn potrafi paść; on będzie pasał krowy, żeby były tłuste, i potrafi powiedzieć, czym one żyją.” Król przyjął go za pastucha, ale zaraz pierwszego dnia, kiedy wypędził krowy na pole, te mu uciekły; kiedy chciał je gonić, stara kobieta, siedząca na rozdrożu, z miską zupy w jednej ręce i z inną jeszcze jakąś potrawą w drugiej, zawołała goi powiada: „Chodź, posil się trochę tym jadłem, a krowy znowu wrócą. Podobało się to bardziej pastuchowi, niż gonić krowy kto wie jak daleko. Przysiadł się tedy do baby i zaczął jeść i gawędzić. Wieczorem krowy rzeczywiście same wróciły, a stara powiada: „Widzisz? miałam słuszność; weź teraz resztki tych potraw, których nie dojadłeś, i powiedz królowi, że tym krowy żyją.” Tak też postąpił pastuch, zabrał z sobą resztki tych potraw, popędził krowy do domu i powiada królowi „Już wiem, czym żyją krowy: oto ich strawa!” i pokazał potrawy, które mu dala stara czarownica. — „Ty nicponiu! odrzecze król: to nieprawda; wszyscy pastusi, których miałem dotychczas, to samo mi nakłamali, ale one tym nie żyją!” — i wypędził go precz. Kiedy ten wrócił do domu, niedobrze wywiązawszy się ze swego zadania, ojciec prowadzi do króla drugiego syna. I temu poszło tak samo, jak pierwszemu: dał się obałamucić czarownicy, i wypędzono go precz. Wtedy trzeci syn powiada: „Pozwólcie mnie pójść!” Ojciec i bracia nie chcieli pozwolić na to, bo myśleli sobie: „Czego myśmy obaj nie potrafili, miałbyś ty zrobić?” Ale on poszedł. Kiedy wygnał krowy na łąkę, uciekły mu także zaraz pierwszego dnia, ale on pobiegł za niemi, i nie dał się zatrzymać czarownicy, która go chciała zwabić, lecz ciągle biegł dalej. Tymczasem krowy biegły a biegły bardzo daleko i doszły nareszcie do wielkiej rzeki. „Teraz, pomyślał sobie głupi, one przepłyną na drugą stronę, a ja nie mogę się tam dostać, i ma się rozumieć, uciekną mi!“ Ale w porę się namyślił, wskoczył na jedną z krów, i ta go przeniosła przez rzekę. Na drugim brzegu stał kościół wspaniały, dokoła którego ciągnął się cmentarz. Kiedy tych siedm krów znalazło się na cmentarzu, przemieniły się w siedmiu prześlicznych królewiczów, i wszyscy poszli do kościoła. Pastuch poszedł za niemi i widział, jak wszyscy przystępowali do Komunji. Wtedy podkradł się do ołtarza, wziął trochę chleba i wina i schował sobie. Po przyjęciu Komunji, królewicze opuścili kościół i udali się przez cmentarz do domu. W chwili, kiedy stawiali ostatni krok na cmentarzu, przemienili się znowu w krowy i pobiegli do domu, a pastuch tuż w ślad za krowami. Król wypatrywał ich z niecierpliwością; kiedy przybyli nareszcie, pyta pastucha, czy wie, czym żyją krowy. „Tak, najmiłościwszy królu, oto taką strawą żyją one,” odrzecze, i opowiedział królowi wszystko, co widział. Król bardzo się tym ucieszył i powiada „No, teraz możesz się żenić z moją córką, piękną królewną.“ Wyprawiono wesele, i kiedy młoda para już miała odjechać do kościoła, i głupi w tym celu żegnał się ze wszystkiemi, poszedł jeszcze przedtym do obory do swoich krów ulubionych. Wchodzi do obory, aż tu krowy znów przemieniły się w królewiczów: on był ich wybawcą. Z tego powodu była wielka radość w domu, i żył z piękną królewną, jako król, długie jeszcze lata[17]. (Z Jerutek).









  1. Porównaj Rumpelstilzchen w Kinder- und Hausmährchen Grimma, t. I, str. 281. W baśni mazurskiej znamiennym jest rys, że kobold gra tu główną rolę. Godne są także uwagi: jego nazwa Titelituri, złote rękawiczki, jego przemiana w ptaka i zniknięcie.
  2. Porównaj baśń o złotym ptaku w Kinder- und Hausmährchen Grimma, t. I, str. 290. Śpiew fujarki i jabłka przypomina kość śpiewającą, tamże, t. I, str. 149. Co się tyczy świni rogatej, porów. podanie o Złotych górach.
  3. Pojedyncze szczegóły tej baśni znajdujemy w baśni Grimma; Der König vom goldenen Berg, w Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 35, gdzie także bójki olbrzymów lepiej są umotywowane; ale co do reszty, dwie to baśnie różnią się od siebie stanowczo.
  4. Często wspominana, np. w Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 354, t. II, str. 10, 400, 435.
  5. Porówn. wyżej zwierciadło czarownicy i cudowne zwierciadło w Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 448.
  6. Dalekie podobieństwo przedstawia śpiewający, skaczący Löweneckerchen w Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 6. Nie można, wszakże odmówić oryginalności tej baśni mazurskiej.
  7. Ucieczka obydwóch dziewcząt przypomina Wassernixe w Grimma Kinder- und Hausmährchen t. I, str. 399. Poza tym dwie te baśnie nie mają nic wspólnego.
  8. Gdzieindziej dusze wyobraża się jako skrzydełka, smażone w piekle. Wiadomość udzielona z Lipowa pod Kurkami.
  9. Tu niewątpliwie czegoś brakuje.
  10. Chociaż baśń ta oczywiście opowiedziana jest z opuszczeniami i ogólnikowo, zdawało się nam jednak, że winniśmy ją powtórzyć ze względu na wstęp jej w najwyższym stopniu godny uwagi. Dalsze rozwinięcie znane jest z baśni Grimma Der Jude in Dorn w Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 121.
  11. Porówn. Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 249.
  12. Odmianka do Aschenbüttel Grimma, Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 109.
  13. Porówn. Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 172. Töppen, Thiersprache und Thiermährchen, N. Pr. Pr.-Bl. 1846, t. I, str. 435.
  14. Zupełnie podobny rys występuje w baśni, którą mi zakomunikowano jako mazurską, która wszakże prawie zupełnie zgadza się z baśnią Grimma „Der Teufel mit den drei goldenen Haaren,” t. I, str. 152. Poprzestanę tu na zaznaczeniu głównej odrębności, którą przypomina także dopiero co wzmiankowane działanie opłatka. Zięć wzgardzony dowiaduje się w jednym z miast, napotkanych w wędrówce, że córka królewska coraz bardziej mizernieje i chudnie, a król obiecuje hojne wynagrodzenie temu, kto ją wyleczy; następnie dowiaduje się od bożka (tak wyraża się baśń mazurska zamiast nazwy djabła), że królewna upuściła opłatek przy Komunji świętej, a żaba go zjadła i utyje, kiedy królewna wyschnie; żaba siedzi pod kamieniem w ołtarzu; trzeba tylko podnieść kamień, zabić żabę, wyjąć z żołądka jej opłatek i dać go spożyć królewnie; wtedy ona znów utyje. I tak się też stało.
  15. Niejakie, chociaż dalekie pokrewieństwo można zauważyć pomiędzy tą baśnią i „Das Wasser des Lebens“, w Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 62 i nast.
  16. Oczywiście rzecz dzieje się na Mazurach.
  17. O siedmiu braciach wybawionych jest wprawdzie mowa w baśni Grimmów: „Die sieben Raben,“ Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 137, ale poza tym dwie te baśnie nie mają nic wspólnego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Max Toeppen i tłumacza: Eugenia Piltz.