Wierzenia mazurskie/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Max Toeppen
Tytuł Wierzenia mazurskie z dodatkiem, zawierającym klechdy i baśnie Mazurów
Wydawca Wisła
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Aberglauben aus Masuren mit einem Anhange enthaltend Masurrische Sagen und Märchen
Źródło skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WIERZENIA MAZURSKIE
z dodatkiem, zawierającym
KLECHDY I BAŚNIE MAZURÓW
podał
DR M. TOEPPEN.
Dyrektor Gimnazjum w Olsztynku w Prusiech Wschodnich.

Z drugiego wydania pomnożonego licznemi uzupełnieniami i dodatkiem

przełożyła
Eugienia Piltzówna.

(Odbitka z tomu VI „Wisły.”)

WARSZAWA.
Druk Józefa Jeżyńskiego
Danielewiczowska Nr. 16.
1894.
Дозволено Цензурою
Варшава, 15 Іюня 1893 года.






SPIS TREŚCI[1]
Str.
 7
Treść
1. 
 132
2. 
 152





Podając w Wiśle przekład dzieła Töppena, spełniamy niewykonany zamiar O. Kolberga i, zdaje się nam, oddajemy prawdziwą usługę czytelnikom. Wspomniany ludoznawca nasz tak mówi w referacie o książce Töppena (w Bibljotece Warszaw. 1868, t. II, str. 331): „Dzieło to zamierzam w przyszłości podać w przekładzie polskim i uzupełnić je wielu pozyskać się jeszcze z tamtych stron mogącemi nabytkami, a nadto pomnożyć pieśniami mazurskiemi przez ś. p. Gizewjusza w okolicy Ostrodu zebranemi i przesłanemi w rękopisie K. W. Wójcickiemu, który nie wahał się mi go powierzyć. Pomimo obfitości materjału, zawartego w tym rękopisie, dający się w nim przecież uczuwać brak stosownej do każdej pieśni melodji wzywać się mnie zdaje do odbycia oddzielnej w tamte okolice podróży, w interesie muzyki zarówno, jak i etnografji.“ I dalej (str. 332): „Uznając wielką p. Töppena zasługę, niemała mu się i z naszej strony należy wdzięczność, że w imię nauki, wyręczając nas, obeznał nas z zapomnianym tym ludem i nie szczędził trudu nad wydobyciem ukrytych w jego łonie skarbów duchowych.“ Od czasu, gdy O. Kolberg to pisał, zjawiło się nie mało prac o Mazurach (wspomnimy dziełko W. Kętrzyńskiego i liczne artykuły w Wiśle, Pamiętniku Fizjograficznym i innych czasopismach); znakomitym ich dopełnieniem stanie się, nie wątpimy, przetłumaczenie całości dzieła M. Töppena, które w ciągu roku bieżącego Wisła pomieści. Tytuł jego brzmi w oryginale: Aberglauben aus Masuren, mit einem Anhange, enthaltend Masurische Sagen und Mährchen. Wyd. 2-ie, pomnożone licznemi przyczynkami i dodatkiem. Gdańsk 1867, str. 168 w 8-ce. Autor ogłosił również r. 1870 dzieje Mazur p. n. Geschichte Masurens, ein Beitrag zur preussischen Landes- und Kulturgeschichte, nach gedruckten und ungedruckten Quellen, Gdańsk, str. 571 w 8-ce. W przypiskach zwracamy uwagę na usterki, wynikające z niedość dokładnej u autora znajomości języka Mazurów; w tekście spotykane wyrazy polskie poprawialiśmy według innych o Mazurach ogłoszonych przyczynków. Cała rzecz wyjdzie w osobnej odbitce, w roku przyszłym.
Redakcja „Wisły.“






Przedmowa do pierwszego wydania.

Zbiór niniejszy ludowych podań zabobonnych u Mazurów wcale nie ma uroszczeń do tego, ażeby go uważano za wyczerpujący; powinienby wszakże budzić pewne zainteresowanie jako przyczynek do zbiorów tego rodzaju wogóle i jako podstawa do dalszych badań. Już i na Mazurach podania ludowe zaczynają się zacierać, jakkolwiek tu są bardziej jeszcze żywotne niż gdzieindziej; wielki tedy już czas zająć się utrwaleniem ich i ocaleniem od zguby za pomocą pisma. Pożądaną byłoby rzeczą, iżby zwłaszcza osoby, znajdujące się w bardziej przyjaznych warunkach od autora tej pracy, ludzie, w których łączy się interes naukowy z gruntowną znajomością języka polskiego i narzecza mazurskiego, podjęły się bardziej szczegółowych i rozległych badań w tym kierunku i owoce swych usiłowań także ogłosiły.
Nazwa Mazury używa się w rozmaitych znaczeniach; ściślej oznacza ona tylko położone na wschód od Szczytnowskiego powiaty z ludnością polską; w sensie jednak rozleglejszym oznacza ona także powiaty górnej części regencji Królewieckiej. W tym właśnie bardziej rozległym znaczeniu używamy tu tej nazwy, gdyż niżej podany materjał w znacznej części był zebrany w tych mianowicie powiatach. Bądź co bądź jednak, i z tamtych bardziej ku wschodowi posuniętych okolic mamy nader cenny materjał; różnica zaś pomiędzy podaniami ludowemi tych i tamtych okolic da się tylko zauważyć w podrzędnych szczegółach.
Wyzyskaliśmy tu niektóre starsze pisma o zwyczajach i wyobrażeniach staropogańskich albo z czasów jeszcze pogańskich przechowanych, jakkolwiek w niewielu zaledwie miejscach, i to jedynie w celu nawiązania węzłów pomiędzy teraźniejszością a przeszłością, uwzględniamy takie najstarsze pisma, jak kroniki Szymona Grunaua, Łukasza Dawida albo pisma Jana Meletiusa i Hieronima Meletiusa, w których znajdujemy tak wyczerpujące wiadomości o tym, co przetrwało z pogaństwa w Prusiech w wieku XVI. Sprawozdawca pozwala sobie powołać się na swoją rozprawę, skreśloną przed dwudziestu laty i drukowaną w Neue Preussische Provinzialblätter w r. 1846, tom II, o ostatnich śladach pogaństwa w Prusiech[2]; rzecz niniejsza może być poniekąd uważana za dalszy ciąg tamtej rozprawy. Natomiast praca Pisańskiego Von einigen Ueberbleibseln des Heidenthums und Pabstthums, ogłoszona przed stu przeszło laty w Wöchentliche Königsbergische Frag und Anzeigungsnachrichten w r. 1756, nr. 21—25, obecnie bardzo rzadka, starannie była wyzyskana i materjał jej porównany. Co prawda, Pisański nie samych tylko Mazurów ma na względzie, jak to widać z niektórych szczegółów w jego opisie; ale nie ulega wątpliwości, że przedewszystkim chodzi mu o Mazurów. Pisański sam był rodowitym Mazurem, a zatym szczególnie na Mazurach poznał te zabobony, pochodzące z czasów jeszcze pogańskich; przy sposobności zresztą wyraźnie wskazuje tę okolicę i w innych takie pismach swoich składa dowody, że nie brak mu zmysłu do podań ludowych mazurskich, że go one interesują, jak wogóle jest on bodaj jedynym pisarzem, który zrobił coś zasługującego na uwagę dla znawstwa przeszłości tego plemienia. Pozostaje tylko zaznaczyć jeszcze zpośród źródeł, z których tu korzystaliśmy, pracę C. G. Hintza[3], opartą na urzędowych doniesieniach pastorów ewangielickich i bardzo w treść obfitą p. t. Die alte gute Sitte in Altpreussen (Królewiec, 1862, 8-ka), a także bardzo zajmujący artykuł: Von Königsberg nach Preussischen Eylau und Mazuren w odcinku Königsberger Hartungsche Zeitung (rok 1865, nr. 302 i 1866, nr. 1, 2, 6—9). Wreszcie luźne notatki zapożyczamy z innych także pisarzy, którzy będą wymienieni na właściwym miejscu.
Wydało się nam rzeczą stosowną skreślić w formie wstępu rzut oka na życie kościelne Mazurów. W dalszym zaś ciągu w czterech rozdziałach, na które dzieli się praca nasza, mówimy: 1, o siłach demonicznych; 2, o czarach i zamawianiach; 3, o wróżeniu i kalendarzu; 4, o zabobonach, mających związek z rozmaitemi okolicznościami życiowemi, szczególnie zaś z chrztem, weselem, gospodarstwem i śmiercią. W tym ostatnim także rozdziale nie wypadało pominąć ogólnego opisu obchodów weselnych, żniwiarskich i pogrzebowych.
Olsztynek, 17 maja 1866.Dr. M. Toeppen.




Przedmowa do drugiego wydania.

Wiadomości o zabobonnych wierzeniach Mazurów udało mi się w tym drugim wydaniu pomnożyć licznemi dodatkami. Zawdzięczam je przedewszystkim panom duchownym i nauczycielom, a także kilku obywatelom na Mazurach, jak również paniom należącym do sfer wymienionych. I w pierwszym już wydaniu tego dziełka także korzystałem z ich uprzejmej gotowości. Winienem tu także złożyć szczere podziękowanie, za nadesłane mi z własnego popędu materjały, wielu nauczycielom, których osobiście poznać nie miałem sposobności.
Pomnażając to wydanie dodatkiem, który zawiera klechdy i baśnie, w zupełności zdaję sobie sprawę z tego, że dodatek ten musi posiadać większe jeszcze braki, niż samo dziełko; dodaje mi wszakże otuchy nadzieja i gorące zarazem życzenie, iżby praca ta zachęciła innych, którzy dobrze władają mową Mazurów i w bliższej pozostają styczności z różnemi warstwami ludności na Mazurach gdzie klechdy te przechodzą z ust do ust, do ogłoszenia czegoś lepszego i bardziej wyczerpującego.
Co się tyczy klechd, Mazury niedostatecznie są uwzględnione w znanym i cennym zbiorze von Tettaua i Temmego Volkssagen von Ostpreussen, Litauen und Westpreussen (Berlin 1837). Wszakże od chwili zjawienia się tego dzieła, tu i owdzie ogłoszono drukiem pewną ilość luźnych klechd mazurskich. Zebrałem je tedy i pomnożyłem jeszcze kilku zaczerpniętemi z ust ludu.
Co znów do baśni, mogę ich podać małą tylko próbkę. Baśń wiele traci przez sam przekład. Nadto, jeżeli trudno znaleźć dobrego opowiadacza, to o wiele trudniej spotkać jednocześnie dobrego opowiadacza i zdolnego tłumacza; skoro zaś wezmą się wspólnemi siłami, opowiadacz, tłumacz i sprawozdawca do tak subtelnej rzeczy, jak baśń, łacno może zniknąć niezbędna w traktowaniu tej materji wolność od wszelkich uprzedzeń. Byłem przeto zmuszony prawie wyłącznie poprzestać na ogłoszeniu tu tych tylko baśni, które inni podsłuchali dla mnie i łaskawie mi ich udzielili w przekładzie niemieckim. Pośród baśni, do których posiadania przyszedłem tym sposobem, znalazła się pewna ilość oczywistych przeróbek znanych baśni niemieckich, głównie ze zbioru Grimma, w części płyciej tylko pojętych, w części zaś treściwiej jedynie oddanych; wolałem je tedy pominąć. W tych, które podaję, czytelnik rozpozna także niektóre rysy znane z baśni niemieckich, ale bo też niewątpliwie skarbiec baśni jest dobrem wspólnym szczepów pokrewnych, wobec czego zgodność ta rysów pojedyńczych wcale nie może być uznana za powód dostateczny do odrzucenia odnośnych baśni. Czytelnik bardzo łatwo dostrzeże tu pewne rysy oryginalne, a także nie ujdzie jego baczności tak znamienna u Mazurów skłonność do wprowadzania do baśni swoich pierwiastku kościelnego.
Olsztynek, 25 maja 1867.Dr. M. Toeppen.




WSTĘP.
Rzut oka na życie kościelne Mazurów.

Stosunki kościelne na Mazurach i wogóle w polskich okolicach Prus posiadają wiele rysów szczególnych. Mieszkańcy tych okolic bez wyjątku prawie są wyznania ewangielickiego, gdy tymczasem ich wspólplemieńcy w Polsce i na Warmji są gorliwemi katolikami. Słyną oni bardzo ze swego religijnego usposobienia. Wszyscy to przyznają, że pilnie uczęszczają do kościołów, że gorliwie biorą udział we wszelkich praktykach kościelnych, że starannie obserwują ceremonje kościelne. I w rzeczy samej, służba boża u Mazurów posiada rysy swoje, które wielce pociągają ku sobie, a nawet sprawiają podniosłe wrażenie.
W nader pouczającym artykule „Polacy ewangielicy w Państwie Pruskiem“ (w piśmie Evangelisches Jahrbuch, wydawanym przez głównego kaznodzieję wojskowego Borcka w Poznaniu, rocznik V) czytamy, że na Mazurach objawia się naiwność i szczerość poczucia religijnego, których brak zupełny u Niemców, z usposobienia zimniejszych i do refleksji skłonnych. Więc też życie Mazura, wobec tego, że lud ten pozostaje zdala od wielkich ognisk świata, istotnie zasadza się na poglądzie religijnym; pokarm swój czerpało ono dotąd prawie wyłącznie z Biblji, ze śpiewnika, z katechizmu, z żywego słowa kaznodziei i z wielce rozpowszechnionego zbioru kazań Dombrowskiego. Wszędzie widzimy zapełnione świątynie, w nich zaś zapał, pobożność, wrażliwość na słowa nauki, czego nie spotykamy w gminach niemieckich. A przytym zamiłowanie do śpiewu, tak, iż pobożni, skoro tylko wejdą do kościoła, nie czekając wcale służby bożej, zaczynają już śpiewać. Potym cała gmina śpiewa odpowiedzi, liturgję, na głos powtarza wyznanie wiary, pada na klęczki podczas „Ojcze nasz” i przyjmuje z ust kapłana słowa ustawy sakramentalnej i błogosławieństwo końcowe, śpiewając jednocześnie. Wszystko to nacechowane życiem, wszędzie obok wrażliwości zachowanie się czynne. Z tego samego artykułu niewtajemniczony czytelnik poznaje w ich właściwym charakterze polskie pieśni narodowe, w których „wiernie odzwierciadlają się zasadnicze rysy charakteru narodowego: ta wesoła nieprzymuszona nuta, nietyle potrącająca tematy potępienia, ile raczej zbawienia rodzaju ludzkiego, to dumne wynoszenie i obrazowanie Królestwa Chrystusowego, to wojownicze upodobanie w walce Pana z djabłem i zwycięztwie nad tym ostatnim, wreszcie ta pełna radości duma, z jaką się wysławia wspólne panowanie i rządzenie zbawionych, obok Boga i Chrystusa w chwale wieczystej, która będzie udziałem zarówno ubogiego chłopa i mieszczanina, jak szlachcica.”[4]
Jest to zupełnie słuszne zdanie, że, aby zrozumieć służbę bożą Mazurów, należy przedewszystkim uwzględnić narodowy charakter ludności polskiej i odosobnienie jej od wielkich ognisk życia. Duchowy rozwój Mazurów pozostaje na nizkim szczeblu, i niepodobna wymagać od nich, iżby się oddawali refleksji, jak Niemcy, zupełnie tak samo, jak niepodobna wymagać, iżby Niemcy cofnęli się do niższych szczebli życia, gdzie główną rolę grają fantazja i marzycielstwo uczuciowe. Nie należy wszakże pomijać wielce ciemnych stron tego rodzaju religijności: dostarcza ona słabej zaledwie podpory dla wiary chrześcjańskiej i nie uzbraja bynajmniej w szczególną siłę moralną, natomiast otwiera najszersze pole dla przesądu. Obok wymienionych już kościelnych ksiąg budujących, chciwie bywają także czytywane pisma w rodzaju „Klucza do nieba,“ który się rozpoczyna od „listu niebieskiego, pisanego własnoręcznie złotemi literami przez Boga, Pana niebios; list ten znaleziono na górze dębowej w Brytanji przed ołtarzem świętego Michała archanioła; nikt przedtym nie znał tego listu ani pochodzenia jego.“ Skoro się już zbudowało w kościele, natenczas z tą samą powagą i szczerym oddaniem się można się zajmować zjednaniem tych ciemnych potęg, które oddziaływają na życie posługując się wszelkiego rodzaju zaklęciami i czarami; ten sam szacunek i pokora, z któremi się pobożny zbliża do swego proboszcza, okazują się w stosunku jego do czarownika, jasnowidzącego lub ekstatyka.
Mazurowi zarówno jak Polakowi szczególnie właściwe jest, żywe na zewnątrz wyrażanie tego, co odczuwa, a także zewnętrzne ukazywanie nabożeństwa swego[5]. Całowanie śpiewnika jest powszechnym u Mazurów zwyczajem: całują go przy zamykaniu, gdy skończono śpiewać pieśń, i wogóle przy każdym użyciu, a zwłaszcza przy podnoszeniu książki, skoro ta przez nieostrożność upadnie na ziemię[6]. Tak samo przy każdym polskim nabożeństwie można spostrzegać niezwykle częste pochylanie głowy, przyklękanie, żegnanie się i bicie się w piersi. Same przez się, są to, co prawda, rzeczy podrzędne, które nie mogą uprzedzać ani korzystnie ani niekorzystnie względem religijności danego człowieka. U Mazurów wszakże mają one cechę wielce podejrzaną, gdyż wiąże się z niemi wyobrażenie szczególnej skuteczności. Już w połowie przeszłego stulecia Pisański zwraca uwagę na to, że u większości papistów, główną część ich religji stanowi „wielkie zaufanie do wyłącznego przestrzegania pewnych zewnętrznych obowiązków i praktyk pobożnych, którym nie towarzyszy płynąca z serca pobożność w duchu, prawdziwa pobożność tego obłędu; niebezpiecznego kościół ewangielicki, pomimo wszelkich usiłowań w tym kierunku, nie zdołał dotąd jeszcze wszędzie wyplenić. Odrzuca on tedy bezwarunkowo trwające za naszych jeszcze czasów „urojenie, jakoby modlitwa zachowywała niezwykłą moc swoją wtedy nawet, gdy przy zamkniętych drzwiach kościelnych będzie wypowiedziana przez dziurkę od klucza;“ dalej potępia „niewłaściwe hołdy, składane przed ołtarzem przez lud, który się pochyla przed niemi, albo nawet pada na klęczki;“ wreszcie potępia bezwarunkowo przesądne stosowanie znaku krzyża. „Przypisywana przez papistów moc cudowna, powiada on, obałamuca także prostotę naszych braci po wierze, tak, iż robią oni znak krzyża przed sobą zawsze, gdy chodzi o odwrócenie jakiegoś grożącego niebezpieczeństwa lub o jakieś przedsięwzięcie, któreby mogło być niebezpieczne. Woźnicy robią znak krzyża biczyskiem przed końmi, gdy te się narowią, ażeby nie złamały koła; inni znów przed jedzeniem żegnają podawane potrawy, ażeby je uczynić nieszkodliwemi, w razie gdyby były, dajmy na to, zaczarowane[7]. Co Pisański mówi o przesądnym używaniu znaku krzyża, widzimy dziś jeszcze na Mazurach codziennie.
Jeszcze bardziej przypominają katolicyzm śluby i ofiary Mazurów. Śluby ich bywają różnego rodzaju. Ślubują one w chorobach i innych krytycznych okolicznościach pościć w pewne dni za wyzdrowienie lub wybawienie, np. co piątek podczas postu, albo uczęszczać do kościoła, albo złożyć ofiarę w kościele. Dziewczęta ślubują także powstrzymywać się od noszenia pewnych barw, np. czerwonej. Często ślub polega na tym, ażeby w pewne niedziele, np. w dni pokuty, albo po ukończeniu żniw už iszłaikemą[8], tj. dla zachowania, regularnie co rok powtarzać ofiarę, jak gdyby się przez to miało wykupić na wszystkie czasy kartę bezpieczeństwa albo ochronną kartę. Całe także okolice wiejskie, dotknięte burzą, gradem, albo innym jakim nieszczęściem, składają śluby podobne[9]. Tak np. mieszkańcy wsi Bartoszki przez całe lata nie pracowali w sobotę. W innej znów wsi, która bardzo była ucierpiała od gradu, sołtys zapowiedział publicznie, że każdy ma się w sobotę, po południu zupełnie powstrzymać od pracy w polu, ażeby Bóg na przyszłość uchronił od klęsk podobnych[10]. Szczególnie ślubują oni nie pracować w dni apostołów i w takie dni, w które świętują katolicy, np. w dzień św. Jakóba, na Przemienienie Pańskie, w dni Najśw. Panny itd. Zresztą w te dni unikają oni tylko roboty w polu, żadnej innej. Często także unikają tylko roboty na własnym polu, chociaż nie wzdragają się pracować na cudzym za opłatą. Gdy niedawno temu proboszcz D. w L. w jeden z dni takich pozwolił pracować w polu, i nagle spadł grad, chłopi zebrali kilka korcy krup gradowych, zanieśli je coprędzej do naczelnika powiatowego w Niborku i zaskarżyli proboszcza o bezbożność, której dowodem miały być w ich mniemaniu owe krupy gradowe. Coś podobnego opowiada gmina dla usprawiedliwienia ślubu swojego o proboszczu w J. Posłał on mianowicie w jednym z takich dni, wbrew ostrzeżeniu sołtysa, parobka swojego w pole; naraz powstała burza, i piorun uderzył w komin proboszcza, nie wyrządzając zresztą tym razom szkód żadnych. Wreszcie bardzo są używane także śluby przynoszenia ofiar jednocześnie do trzech kościołów, przyczym zazwyczaj wybierają się dwa kościoły ewangielickie i jeden katolicki.
Ofiary, składane przez Mazurów na ołtarzu, i dary ich na zakłady dobroczynne pochodzą częstokroć nie ze szczerego serca, lecz z wyrachowania, jako dobre uczynki, które niechybnie będą wynagrodzone, i często grają przy tym rolę bardzo przesądne względy uboczne. Ofiary na kościół zdarzają się bardzo często, jednakże prawie wyłącznie wtedy tylko, gdy ofiarodawca ma prosić o coś, lub złożyć dziękczynienia, albo gdy przystępuje do komunji. Wszelako prośby te i dziękczynienia mają w nich prawie nieograniczony zakres, gdyż podciągają oni pod tę kategorją wszelkie przygody życiowe i wypadki tak zewnętrzne, jak wewnętrzne, cielesne i duchowe, jak up. zmiany mieszkania, niepowodzenia w gospodarstwie, choroby itd.[11]. Przy komunji ołtarz bywa jakby oblężony, nim każdy dar swój złoży. Łatwo zrozumieć, jakie ma znaczenie u Mazura ofiarowana świeca w razie choroby oczu[12], i niegdyś praktyka ta była surowo zakazana jako pogańska. Ofiary na trzy kościoły, zpośród których jeden, jak się rzekło, zazwyczaj bywa katolicki, bardzo są częste. Tak, niedawno przyniosła jedna chora na żółtaczkę kobieta dwóm duchownym ewangielickim i jednemu katolickiemu w O. mąkę, wosk i pieniądze, żeby odzyskać zdrowie. W Kr. pewna kobieta ofiarowała pięć szóstek na szpital za męża, którego dusza nie ma spokoju, i wyraziła przytym nadzieję, że być może jaka szczęśliwa dusza znajdzie te pięć szóstek i w szczęśliwą godzinę za pomocą modlitwy biedną tę duszę wybawi. Wyznała przytym proboszczowi, że chce także ofiarować na trzy jeszcze kościoły, dwa ewangielickie i jeden katolicki, ażeby być tym pewniejszą powodzenia. Na zapytanie proboszcza: „Czy w to wierzycie?” odpowiedziała: „A jużci, my prości ludzie w to wierzymy.” Nie jest w ich mniemaniu rzeczą niezbędną, ażeby jeden z trzech kościołów był katolicki, ale bądź co bądź utrzymują, że w takim razie ofiara bywa skuteczniejszą. Szpitale Mazurzy często obdarzają, gdyż łatwo się w nich budzi litość. Ale z tym aktem miłosierdzia łączy się w nich jednocześnie przesąd. Dają oni np. szpitalowi pierwsze ciele od ciołki, albo pierwsze masło od krowy, po raz pierwszy dojonej, gdyż mocno w to wierzą, że przynosi to szczęście.
W samym sposobie świecenia uroczystości kościelnych zwyczaje ich pod wielu względami różnią się od zwyczajów reszty ewangielików w Prusiech.
W pierwsze święto Bożego Narodzenia odbywa się w kościołach na Mazurach, a po wsiach, gdzie niema kościołów, w szkołach, podczas nabożeństwa porannego bardzo charakterystyczna i wielce ulubiona uroczystość. Główną tu rolę grają dzieci szkolne, przygotowywane do tego przez nauczyciela; powierzchownie nawet przybierają postaci aniołów, gdyż przywdziewają białe ubrania, najczęściej koszulę ojcowską, przepasaną jaskrawą wstążką, i wysokie korony z kwiatów z papieru pozłacanego, dziewczęta zaś natomiast stroją się w wianki. Wchodzą oni do kościoła ze świecami (dawniej jarzęcemi), albo z choinkami zdobnemi w świeczki w ręku, obchodzą ołtarz dokoła; następnie siadają w części na ołtarzu, w części zaś na chórach, i śpiewają kolejno pieśni, wygłaszają pojedynczo lub chórem odpowiednie temu świętu ewangielje, albo recytują po jednemu wierszyki z dawnej przekazane tradycji na to właściwie święto (to się nazywa oracja). Na nauczycielu leży już obowiązek wyuczyć dzieci tych wierszy i ułożyć należycie akcję dramatyczną. W uroczystości tej, zwanej jutrznią, bierze najżywszy udział cała ludność polska, a nawet i wielu Niemców; od godziny drugiej lub trzeciej wszystko się w domach ożywia; uroczystość sama zaczyna się około czwartej, i z Polaków brakuje wtedy w kościołach tylko chorych i słabych. Wiele osób zapewnia, że uroczystość ta budzi podniosłe uczucia i działa budująco; nie ulega wątpliwości, że Polacy, wogóle miękkiego usposobienia, bardzo się rozczulają tą uroczystością, i szczególnie sieroty wierszykami swojemi budzą najżywszą dla siebie sympatję[13]. Uroczystość ta jest odwieczna; Pisański w swoich zapiskach Jansborskich, przechowanych w rękopisie, podaje, że uroczystość tę obchodzono w mieście Jansborku około r. 1735; obecnie zdarza się wogóle ona po miastach chyba tylko bardzo rzadko.
Panowanie niegdyś kościoła rzymskiego i jego karnawały przypominają tu wszelkiego rodzaju maskarady, błazeństwa i wybryki, a nawet tu i owdzie wybuchy dzikich bachanalij przed nastaniem postu; kościół ewangielicki ma dużo do walczenia w celu usunięcia tych objawów[14].
Wpływ kościoła katolickiego zaznacza się szczególnie wyraźnie w zwyczaju, który się z dawnych czasów utrzymał u Mazurów, że nie uważają oni wielkiego piątku za prawdziwe święto; gdy zresztą tak starannie unikają oni roboty w święta, w wielki piątek, przynajmniej do niedawna jeszcze, oddawali się pracy, a wielu uważało nawet wielki czwartek za dzień ważniejszy niż wielki piątek. Obecnie w ogólności miały zajść pod tym względem zmiany[15].
Dzień św. Trójcy, przypadający w pierwszą niedzielę po Zielonych Świątkach, uchodzi u Mazurów za główne święto i często uroczyściej bywa obchodzony niż same Zielone Świątki, czego dowodzi także ta okoliczność, że w tym dniu składa się najwięcej ofiar i darów na kościoły[16].
Polacy obchodzą podwójne święto żniw (okrężne), a mianowicie, oprócz powszechnie przyjętego, w niedzielę jeszcze przed rozpoczęciem żniw: w niedzielę przed św. Jakóbem. Podczas tej uroczystości zawsze bywa śpiewana nadzwyczaj lubiana pieśń Pola już białe, prawdziwie polska, bardzo charakterystyczna pod względem treści i melodji[17].
Dzień pokuty i modlitwy uważają Mazurzy za święto, z którym w gruncie rzeczy kościół nie ma nic do czynienia, i w tym okazują przywiązanie swoje do starych tradycji nawet w zakresie spraw kościelnych; ponieważ dzień ten ustanawiany bywa przez państwo, więc nazywają go po prostu królowskim świętem. Pospólstwo zachowuje się wobec tego dnia zimno i obojętnie. Tak samo małą przypisuje ono wagę dniowi zadusznemu, który powstał tym samym sposobem, w niektórych zaś okolicach dzień ten bywa nawet spędzany jakby rodzaj karnawału, wśród hałaśliwych zabaw, dla powetowania sobie ciszy i wstrzemięźliwości, które powinny być i bywają też sumiennie przestrzegane podczas adwentu[18].
Jak się zdaje, wzywanie świętych katolickich i nawet Najświętszej Panny nigdzie nie jest we zwyczaju na Mazurach[19] Pomimo to jednak rozpowszechniony przez katolików „Klucz do ważnych tajemnic,” w którym wielki kładzie się nacisk na orędownictwo Marji Panny, często bywa czytany z namaszczeniem religijnym; a także pewna ilość świąt katolickich, szczególnie liczne dni poświęcone Marji i apostołom, dzień Bożego Ciała i nadewszystko dzień Przemienienia Pańskiego (6 sierpnia), w wielu okolicach na Mazurach są obchodzone dziś jeszcze razem z katolikami, w części wskutek ślubów, w części ze starego zwyczaju, tak samo jak to było w przeszłym stuleciu[20]. Dzień objawienia się Chrystusa (Verklärung Christi) dla Mazura jest zarazem dniem Przemienienia Pańskiego, a także odmianą w jego biedzie i cierpieniach; jest to w jego mniemaniu dzień pomocy i poratowania, jakoż w dniu tym najhojniej spływają jego ofiary na kościoły ewangielicki i katolicki[21].
Najuporczywiej wszakże ewangieliccy mieszkańcy na Mazurach utrzymali z czasów panowania katolicyzmu pielgrzymki, które i dziś jeszcze najbardziej wiążą ich z katolicyzmem. Przesąd, przywiązany do pola bitwy pod Tannenbergiem, niewątpliwie datuje się jeszcze z czasów panowania kościoła katolickiego i w obecnej chwili także jest bardzo wpośród katolików rozpowszechniony. F. S. Bock w swojej Wirtschaftliche Naturgeschichte von Preussen, Dessau, 1783, tom II, str. 14 i nast., pisze: „W pobliżu ocalałych jeszcze szczątków muru niegdyś kaplicy tannenberskiej, na dość znacznej wysokości znajduje się sadzawka, wykopana jakoby ręką ludzką; oddawna już wodzie tej sadzawki przypisuje się moc szczególna, i mniemanie to dotąd przetrwało u ludu, szczególnie wyznania rzymsko-katolickiego; opowiadają oni sobie o wielu cudownych uzdrowieniach, dokonanych za sprawą tej wody. Tłumy pospólstwa z Polski, a także i z Prus przybywają tu w drugie święto Zielonych Świątek, żeby się obmyć i wykąpać w sadzawce; przytym pozostawiają w wodzie różne części ubrania, jako to: koszule, czapki, czepce, chustki itp. Udają się tam niekiedy i osoby wyższego stanu, ale po nocy, wstydzą się bowiem przesądu swojego, i tam odbywają pielgrzymki i dopełniają ślubów.” Pielgrzymki te trwają zupełnie tak samo aż do dnia dzisiejszego[22].
Często także ewangielicy z Mazur udają się do kościołów katolickich, gdzie odbywają się odpusty i praktykują się cudowne uzdrowienia. Już Pisański[23] uskarża się na to: „Zdarza się dość często, są jego słowa, że także zpośród ewangielików naiwni dają się namawiać, wobec chorób niebezpiecznych lub innych niepomyślnych okoliczności do przystąpienia do obrazu Matki Boskiej w Lipce, który uchodzi za cudowny.” Dalej opowiada on także o podróży do tego miejsca cudownego jakiegoś padaczką dotkniętego chłopca, i pielgrzymka ta miała przynieść najlepszy skutek. Zdawiendawna już i po dzień dzisiejszy z Mazur licznie i regularnie zwiedzane bywają jako miejsca pielgrzymek: Święta Lipka w dzień Piotra i Pawła (29 czerwca), Złotowo pod Lubawą w dzień Przemienienia Pańskiego (6 sierpnia) i Białuty pod Działdowem w dzień św. Jakóba (25 lipca); we wszystkich tych miejscowościach bywają odpusty i jarmarki. Co prawda, głównie tłum pociągają tam jarmarki, bez których lud nie może się obyć, szczególnie jarmark na płótno w Lipce i Złotowie, jarmark na konie w Białutach[24]; bądź co bądź jednak, korzystają oni często z tej sposobności, ażeby tam złożyć ofiarę, dać wino do poświęcenia, a nawet chodzi im o odpust. Duchowni katoliccy opowiadają o tym szczególne rzeczy[25]. Jak licznie ciągnie ludność protestancka do owych miejsc pielgrzymek, można wnioskować z faktu następującego: Pewnego razu superintendent ewangielicki naznaczył był wizytację kościoła w Mielnie i Tannenbergu na dzień 6 sierpnia; musiano jednak termin ten odłożyć na dzień następny, gdyż 6 sierpnia znaczna część dzieci szkolnych pospołu z rodzicami była na jarmarku odpustowym w Złotowie.
Pozwolimy sobie przytoczyć tu szereg poniższy faktów na dowód tego, jak dalece u Mazurów przesąd bezpośrednio wiąże się z chrześcjaństwem i nabożeństwem.
Szczególna moc tkwi według Mazurów tak w modlitwie kościelnej, do której uciekają się nadzwyczaj często i w innych praktykach kościelnych, jak również w przedmiotach, przeznaczonych do celów kościelnych. Już Pisański[26] zaznacza przesąd, według którego modlitwa w kościele ma być skuteczniejszą niż poza obrębem kościoła; w tej myśli przesądni zasyłają modły do kościoła przez dziurkę od klucza, kiedy drzwi kościelne bywają zamknięte. Zdaje się, że ślad tego przesądu przetrwał do dni naszych. Jako środek przeciwko chorobie angielskiej podaje się co następuje: chore dziecko należy obnieść trzy razy dokoła świątyni i za każdym razem, gdy się mija drzwi kościelne, chuchnąć do wnętrza. (Olsztynek).
Zdarza się też niekiedy, że ten i ów prosi o krótkie bicie w dzwony, gdyż skradziono mu, dajmy na to, konia, a prosi w dobrej wierze, że złodziej nie będzie mógł z miejsca ruszyć, skoro tylko dzwon zadzwoni[27].
Gdy ktoś dopuszcza się krzywoprzysięstwa, w pobliżu zaś jego znajduje się broń nabita, wówczas broń wypala i kula trafia w krzywoprzysięzcę. Ztąd powstał bardzo pospolity sposób przysięgania się: „Mogę na to przysiąc przy stu strzelbach.“ Skoro krzywoprzysięstwo było popełnione przed ołtarzem i w kościele oświetlonym, w takim razie natychmiastowa zguba krzywoprzysięzcy jest jeszcze pewniejsza; ztąd pochodzą tego rodzaju zaklęcia, jak: „Mogę na to przysiąc w kościele całkiem oświetlonym.”
Gdy jednak przysięgający przy składaniu przysięgi podniesionych palców nie zwraca ku sobie, lecz je odwraca, wówczas może przysiąc fałszywie, i nic mu to potym nie szkodzi. (Działdowo).
Również zagięcie wielkiego palca pomaga przysięgającemu przy krzywoprzysięstwie. Przysięgający bierze także podczas przysięgi kamienie do ust i potym je wypluwa razem z fałszywą przysięgą[28].
Kładzie się także podczas przysięgi złota moneta pod język; jeżeli to ma być krzywoprzysięstwo, przystaje ono do monety.
Wino święcone, udzielane przy komunji, używa się jako najwyższa i ostatnia instancja we wszelkich chorobach. Mazurzy często proszą o nie proboszczów. Gdy zaś ci odmawiają, udają się do proboszczów katolickich, którzy, jak mi powiadano, dają wino takie bez wahania. Często także dają oni w katolickich miejscach odpustowych wino do poświęcenia. Niektórzy nawet utrzymują, że wino eucharystyjne z kościoła katolickiego silniej działa, aniżeli z ewangielickiego. Ale przychodzą także i katolicy do ewangielickich proboszczów po takie wino.
Chorzy na żółtaczkę każą sobie przynosić kielich od komunji i przeglądają się w nim, albo czynią to samo w kościele, w mniemaniu, iż przez to odzyskają zdrowie.
Zdarza się także dość często, że otrzymany przy komunji opłatek zatrzymują, by zabrać go do domu. Taki opłatek w domu jest środkiem przeciwko kurczom. (Jansbork). Szczególnie jest to we zwyczaju u katolików, np. na Szląsku[29].
Karczmarka w Mikołajkach pod kotłem, w którym pędzono wódkę, kazała zamurować opłatek. Odtąd ludzie schodzili się do karczmy, jak do kościoła, i karczmarka dorobiła się majątku; ale po śmierci nie miała spokoju, dopóki przez niedzielaka (Sonntagskind) nie wskazała tego mężowi, i dopóki ten nie odszukał opłatka i nie odniósł do kościoła. (Mikołajki).
Jeżeli strzelec raz wystrzelił do takiego opłatka, może już później rozkazywać: „Zając tu” i zjawia się wnet zając i pada pod strzałem. (Olsztynek). Pewien kłusownik miał strzelbę, z której nigdy nie chybiał, ale nikomu nie chciał jej dać do ręki. Gdy razu pewnego na polowaniu się zdrzemnął, wziął ją towarzysz jego i zaczął brać na cel. Ale jakże był zdumiony, gdy spostrzegł chłopca w czerwonej czapce, trzymającego mu zająca przed wylotem lufy. (Wielbark). Niektórzy noszą opłatek z innemi jeszcze rzeczami w kolbie strzelby, ażeby pewniej trafiać do celu. (Wielbark).
Czarownice używają opłatka do „obsypki” (patrz niżej). Już Pisański powiada: Złość straszliwa niejednego już doprowadziła do tego, że z otrzymanego przy komunji opłatka zrobił bezbożny użytek.
Kto po przyjęciu komunji trzaśnie za ołtarzem z bata (który w tym celu trzyma pod połą na pogotowiu) i natychmiast gu znów schowa, ten odtąd może czarować. (Olsztynek).
Wielu poszukuje wosku z kościoła, zwłaszcza zaś wosku ściekającego z kościelnych świeczników, gdyż uważają go za skuteczny środek przeciwko padaczce[30].
Chorzy na oczy ofiarowują do kościoła świece woskowe, upatrują bowiem przesądnie jakiś tajemniczy związek pomiędzy światłem oczu i światłem jarzęcym[31].
Ewangielja św. Jana, powiada Pisański[32], ma o wiele wznioślejsze przeznaczenie niż służyć przesądowi, według które go ma być za jej pośrednictwem wypędzana febra, albo jeżeli do tego będzie jeszcze użyty klucz dziedziczny, wykrywana kradzież. Biblja wszakże i teraz jeszcze często bywa do podobnych celów używana (Patrz niżej).

Jest we zwyczaju kłaść noworodkowi śpiewnik pod głowę, ażeby nie przyszedł djabeł, nie zabrał dziecka i nie położył do kołyski podrzutka na jego miejsce[33].

1. Siły demoniczne.

Ciemne, tajemnicze siły wywierają na Mazurów wpływ potężny. Złe i dobre dni, złe i dobre znaki niebieskie, ludzie o dobrym lub złym spojrzeniu wpływają stanowczo na przyszły los noworodka[34]. Cokolwiekbądź się przedsiębierze, wszelki pomyślny skutek istotnie zależy od dobrej godziny, w której się bierzemy do przedsięwzięcia. Wszystkiego, co nam przynosi radość, należy pilnie strzec od złego spojrzenia, gdyż nawet najżyczliwszy przyjaciel, mimo wiedzy i woli swojej, może je nam zepsuć i zniweczyć złym spojrzeniem. Trzeba się udawać do pewnych miejsc, ażeby być bliżej owych sił ciemnych i ich działania. Najbardziej zewnętrzne formy i znaki zostają w związku koniecznym z najdziwniejszemi skutkami; pewne sentencje i formułki, jak również pewne częstokroć dziwaczne praktyki, posiadają moc nieprawdopodobną; to też zdarzają się na Mazurach, wobec wszystkich, rzeczy, o których się na całym świecie nie słyszy.
Co prawda, dawne niebo bogów prawie już wymarło. Jeżeli jeszcze w wieku XVI, pomimo wyznania i kościoła chrześcjańskiego, wzywano głównych bogów pogańskich, jak Perkuna, Patolla, Potrimpa, Pergruba, Pilwita itd.[35], i składano im ofiary publicznie, w czym brali udział mieszkańcy wielu wsi, to dziś naturalnie niema już o tym mowy[36].
Tu i owdzie zamiast dawnych bogów zjawia się poprostu djabeł, ale się woli unikać nazywania go i poprzestaje się na omówieniu: „to nie dobre,“ albo się mówi o „złych ludziach,” którzy coś nabroili, i ma się przytym na myśli ludzi, którzy są ze złym duchem w stosunku. A także zwrot, że ktoś potrafi coś więcej, niż jeść chleb, jest specjalnym napomknieniem o związku ze złym duchem. Ale oczywiście wyraz djabeł albo zły, gdy się oczekuje czegoś dobrego od uznawanych sił wyższych, nie daje się zastosować, i w takim razie słyszy się godne uwagi wyrażenie, że się zwracają Mazurzy do bożków, całkiem różnych od bóstw biblijnych (takich bożków nazywają bałdanami).
Tylko niektóre przyjazne albo wrogie duchy niższego rzędu bywają wyobrażane jako osoby i oznaczane pewnemi nazwami. Najczęściej nazywają je chobołdami, czyli elfami. Podania o nich, tak obfite w wieku XVI, dadzą się z łatwością wyśledzić aż do najnowszych czasów. Tylko ten rys, że się unoszą w powietrzu w postaci ognistej, nie był, jak się zdaje, w wieku XVI zaznaczony. W dziele Christliches Bedenken von der Pestilenz doktora Bernarda Derschowa (Królewiec 1623, 4, str. 264) czytamy: „Elf albo djabeł musiałby ci zostawić mienie twoje nienaruszone i nietknięte, gdyby go Pan Bóg zgóry już nie przeznaczył tobie[37].” Krzysztof Pisański w pracy swojej Von einigen Ucherbleibseln des Heidenthums und Papstthums in Preussen (O niektórych pozostałościach z pogaństwa i papieztwa w Prusiech[38], zaznacza: „Przesądna prostota wyobraża sobie elfy jako rodzaj złych duchów, które pod postacią smoków ognistych nocą unoszą się w powietrzu, czcicielom swoim znoszą wszelkiego rodzaju pieniądze i żywność, ale mszczą się także za wyrządzone sobie krzywdy, paląc domy, opustoszając stodoły i sprowadzając inne nieszczęścia. Wprawdzie po miastach rzadko się już czegokolwiek doznaje od tych latających duchów, ale zato po osadach i wsiach niejeden dziś jeszcze staje się dzięki nim ubogim lub bogatym i bywa wskutek tego narażony na najnielitościwsze sądy sąsiadów.” I za naszych jeszcze czasów w polskich okolicach Prus chobołdy pełnią w najlepsze powołanie swoje. W tym względzie udzielono mi następujących szczegółów.
Nieboszczyk B. w Olsztynku miał chobołda. Wielu widziało go, jak wylatywał wieczorem.
Również nieboszczyk R. w Olsztynku miał chobołda, i gdy taki chobołd albo elf leciał, zawsze ciągnęła się za nim smuga ognista. Często widywano u R. chobołda wlatującego do komina.
Starzy ludzie w Olsztynku mówią: Chobołd jest to rodzaj ptaka, którego się trzyma potajemnie, np. na strychu w beczce i karmi obficie wybranemi kąskami. W nocy wylatuje on i temu, kto go utrzymuje, przynosi pieniądze.
Stolarz G. w Wielbarku, do którego należało utrzymanie w porządku pomp, musiał w zimie chodzić często do pompy z rozpalonym żelazem. Dopóki ludzie nie przekonali się, że to było rozpalone żelazo, pomawiali go, że ma kołbuka (tj. chobołda).
Gdy kołbuk przelatuje w powietrzu, i gdy się widzi sypiące się z niego iskry, trzeba się schować pod dach, gdyż w przeciwnym razie opadną wszy i robactwo. (Wielbark).
Kołbuka chowa się zwykle na strychu, ażeby go nikt nie widział. Musi być dobrze karmiony, np. skwarkami i jajecznicą, i musi mieć miękkie posłanie. We dnie chowa się pod pierzynę, w nocy zaś oddaje się swojemu rzemiosłu. Wyobrażają go sobie jako małe dziecko w czerwonej sukni[39]; tak widziała go siedzącego w łóżku jedna kobieta, która niespodziewanie na strych przyszła. (Wielbark).
O podziomkach lud w okręgu Szczycińskim nic nie wie; ale kołbuk jest znany. W gospodarstwie jest on pomocny i włóczy się razem. Kto go posiada, ten ma zawsze zboże.
Razu pewnego podczas dżdżystej pory weszła do jednego domu kura; chciano ją wypędzić, ona jednak została, i dano jej spokój. Nakarmiono ją wkońcu i przetrzymauo przez noc. Nazajutrz, na miejscu, gdzie siedziała, leżała kupa zboża; i później także dbała o to, żeby ludzie, u których znalazła przytułek, zawsze mieli w domu zboża podostatkiem. Był to także kołbuk. (Wielbark).
Chobołd przybiera postać małpy. Gdy coś niesie, sypią się z niego iskry; gdy nic nie niesie, jest tylko małym płomykiem. (Jerntki).
Jedna żona kupca w Niborku miała ptaka w rodzaju sowy, który jej dostarczał bogactw; nie skąpiła też ona sobie wydatków. Po śmierci jej sowa miała wylecieć kominem i udać się do jednego z krewnych. Mąż po śmierci jej znalazł kilka tysięcy talarów i wszelkiego rodzaju kosztowności, jak: złote zegarki, łańcuszki, drogie materje itp., o czym nie wiedział przedtym; tym dopiero sposobem stwierdzono, jak się rzecz miała.
Jedna kobieta pod Działdowem miała dużego kota i hodowała go z możliwą troskliwością. Dzięki niemu gospodarstwo, które już było podupadło, widocznie się polepszyło. Gdy kota zabito, wszystko u tej kobiety wróciło do dawnego stanu.
Pewien chłop w Smolnikach wzbogacił się dzięki chobołdowi. Nad wieczorem chobołd wlatywał i wylatywał przez komin jego domu. Gdy powracał do domu, miewał długi ogon, z którego sypały się iskry. Gdy chobołd przychodzi do domu, wtenczas ma jakoby postać ludzką, ale gdy lata, jest rodzajem smoka. Takiemu chobołdowi niejeden zaprzedaje duszę swoją i wchodzi z nim w układy, aby mu czas jakiś służył i przynosił mienie. Gdy jeden człowiek w Smolnikach, który tak postąpił, zmarł nagle, powszechnie utrzymywano, że zabrał go chobołd.
Najbardziej uderzającą jest następująca wiadomość z okolicy Działdowa, za której zupełnie ludowe pochodzenie ręczyć nie mogę. Kołbuk wymaga za swoje usługi, aby mu wyznaczono pokój, który powinien być pomalowany naczarno, albo obity czarną materją. Do tego pokoju nikt nie powinien wchodzić oprócz właściciela domu o północy, ażeby go nakarmić. Kołbuk wszakże wymaga dobrego jedzenia i nie gardzi też winem. Ma on postać człowieczka i jest szklany! Gdy ten, który go posiada, umrze, kołbuk wylatuje kominem i najczęściej udaje się do jednego z krewnych zmarłego.
Skoro chobołd nie jest troskliwie pielęgnowany, porzuca tego, u którego długo przebywał i powoli zabiera to także, co mu dotąd przynosił. Po śmierci swojego żywiciela przechodzi zazwyczaj do krewnych jego. (Olsztynek).
Tyle tylko wiadomości o chobołdzie zdołaliśmy podać w pierwszym wydaniu pracy niniejszej. Obecnie możemy dodać jeszcze następujące, bardzo cenne wiadomości z Dąbrówna:
Kołbuk, zwany także chobołdem, jest istotą z rodzaju duchów, postaci ptaka; najchętniej przybiera on postać sowy; ztąd pochodzi strach, jaki lud zawsze względem niej okazuje. Chobołd chętnie przebywa w pobliżu ludzi i bardzo ceni troskliwą opiekę. Kto miał szczęście pozyskać względy chobołda, temu otworem stoją drzwi do bogactw. Chobołd okazuje wielkie przywiązanie do ludzi i chętnie przy nich osiada. Tak, niejednemu już chciał się on formalnie narzucić; ten i ów widział go w postaci czarnej kury w komorze swojej; ale nie potrafił go sobie zniewolić. Innego znowu niepokoiło sumienie: nie miał odwagi zawiązywania pewnych stosunków ze ziemi siłami i za pomocą modlitwy, oraz stanowczych słów: „Dziej się wola boża!” odpędził od siebie kusiciela. Chobołd, podług wierzenia ludowego u Mazurów, jest istotą szczególnego rodzaju; klechdy niemieckie nie znają właściwie podobnej istoty. Co klechda i baśń niemiecka opowiadają o inkluzie, wabiku, o mandragorze, o „stoliku nakryj się,” „ośle wyciągnij się“ itd., to wierzenie ludowe u Mazurów uosabia w swoim chobołdzie. Jest on, jeżeli wolno użyć tego porównania, krukiem Eljasza, o przeciwnych wszakże własnościach; jak tamten przynosił Eljaszowi wszystko, co mu było do życia potrzebne, tak również chobołd zaopatruje aż do zbytku we wszelkie dobro swoich ulubieńców. Jest on istotą z rzędu duchów, dostaje się bowiem wszędzie na wewnątrz i na zewnątrz: zamek i zasuwka nie chronią przed nim; może on dowolnie zmieniać postać swoją, zjawiać się i znikać, kiedy mu się podoba. Bądź co bądź, nie jest on dobrą istotą; ognisty ogon, widzialny podczas jego nocnych wycieczek, sposób, w jaki wzbogaca swoich żywicieli, mściwość jego, a także i ta okoliczność, że modlitwa i znak krzyża przeszkadzają mu szkodzić komuś lub zbliżać się do człowieka, dowodzą jego natury demonicznej. Pomimo to, nie należy przez chohołda rozumieć samego djabła, jakoby ten miał pod tą postacią zawierać układy i służyć ludziom, którzy mu się oddają; gdy bowiem djabłu, w jego związkach z ludźmi, chodzi tylko o ich dusze, chobołd za swoje usługi nie wymaga nic więcej prócz troskliwej opieki. Rzecz to niesłychana, ażeby chobołd po upływie terminu służby swojej, wydarł komuś gwałtem życie, aby porwać jego duszę, jako wynagrodzenie za swoje trudy. Spokój i samotność najbardziej mają dogadzać chobołdowi; to też zazwyczaj wyznacza mu się na pomieszczenie część strychu, którą we własnym interesie trzeba ukrywać przed wzrokiem ciekawych. Wielu trzyma go także w beczce, którą zazwyczaj na dzień przykrywają. Ulubioną jego potrawą, między innemi mniej znanemi potrawami, mają być kluski. Myśl o chobołdzie przerażającą jest szczególnie dlatego, że jest on istotą nadprzyrodzoną, złą, i że się przypuszcza, iż pielęgnowanie jego jest rodzajem czarodziejstwa, co jak wiadomo, nie każdemu jest dane. Wreszcie, jak się zdaje, bywa on w pewnym stosunku zależności od ludzi, którzy go potrafią ujarzmić. Dla ludzi jest on niebezpieczny z tego względu, że może im porywać dobytek, aby obdarzać nim tych, którzy go umiejętnie pielęgnują; innej obawy prócz tej, ażeby nie być przezeń okradzionym, niema nigdzie, gdy tymczasem djabeł i czarownice, jak wiadomo, mogą także w inny sposób szkodzić ludziom i czynią też to często bez żadnej przyczyny.
We dnie trzeba troskliwie pielęgnować chobołda, który nie opuszcza swojego mieszkania; wówczas kurczy się on często do znikomych rozmiarów; noc ciemna jest właściwą porą jego działalności; wówczas dopiero, podobnie jak sowa i wszystkie ptaki nocne, ujawnia on prawdziwą swoją naturę; kto go widział wtedy, ten wie, że jest on dość znacznej wielkości; dzięki ognistemu długiemu ogonowi, jak u komety, jest on każdemu widzialny. Zdaje się, że posiada znaczną siłę; zauważono bowiem, iż może unosić ciężary, całkiem nieproporcjonalne do swojej wielkości. Jest on niebezpiecznym złodziejem; oprócz znaku krzyża świętego, żadna siła i ostrożność nie potrafi uchronić od niego. Przenika wszędzie, gdzie nie użyto odpowiednich środków do zabezpieczenia się od niego; kradnie, co znajdzie: zboże, słoninę, pieniądze, płótno i inne przedmioty, i w dziobie lub na ogonie zanosi żywicielom swoim. Ci stanowczo muszą się wzbogacić; pieniądze i chleb nigdy się u nich nie wyczerpują. Ztąd pochodzi, że gdy u ludzi uczciwych strych jest pusty, przeciwnie u tych, którzy chowają chobołda, często grozi zawaleniem się pod ciężarem zboża. Dlatego to tak nagle dochodzą oni do bogactw i znaczenia, tak, iż nie można spostrzedz, w jaki sposób i dzięki czemu. Kto jednak choć trochę jest uważny, ten spostrzeże wnet przyczynę ich nagłego wzbogacenia się.
Jedna kobieta widziała, jak chobołd obładowany znacznym ciężarem, leciał w powietrzu. Na jego ognistym ogonie, podobnym do ogona komety, wisiało dużo worków, które widocznie wypchane były cennemi rzeczami; co najmniej było tam zboże. Ogon uginał się ku ziemi, gdyż naturalnie pociągał go wielki ciężar. Nagle chobołd coś upuścił, kobieta podbiega w mniemaniu, że znajdzie jakieś skarby, które ją uszczęśliwią; tymczasem ku wielkiemu zdziwieniu swojemu, znalazła tylko leżący na ziemi worek pakuł. Prawdopodobnie ciężar był dla chobołda za wielki, tak, iż musiał część jego zrzucić. By wszakże właściwa zawartość worka nie wyszła na dobre temu, dla kogo nie była przeznaczona, zamienił ją w pakuły.
Znak krzyża jest najpewniejszą ochroną od chobołda. To też każda kupa zboża w śpichlerzu albo na strychu nosi na sobie znak krzyża. Nawet na klepisku zboże nieoczyszczone jeszcze musi być na noc naznaczone krzyżem, żeby go chobołd nie zabrał. Rzecz to w wysokim stopniu godna uwagi, co się widzi i słyszy o różnych sposobach, jakiemi wierzenie ludowe stara się bronić przeciwko rzekomo szkodliwym wpływom, i niewiadomo, co bardziej podziwiać: czy wyobraźnię, która roi te wszystkie wpływy szkodliwe, czy pomysłowość w wynajdowaniu przeciwko nim środków ochronnych? Jeżeli podczas młocki wieśniak rozłoży na noc świeżą kupę snopów na klepisku, to nie wolno jej na noc zgrabić; należy to odłożyć na jutro i załatwić przed rozpoczęciem roboty. Jeżeli się zaś to uczyni dnia poprzedniego i tym sposobem przygotuje się snopy do młócenia, „znajdzie się ktoś, co je w nocy wymłóci“ ten sam chobołd. W nocy z czwartku na piątek chobołd szczególnie jakoby rozwija żywą działalność. Gdy we czwartek wieczorem kobieta prząść przestaje, musi nad kołowrotkiem uczynić znak krzyża; „w przeciwnym razie znajdzie się ktoś w nocy, co dalej prząść będzie:“ chobołd — naturalnie nie na jej korzyść. „Przodkowie nasi wszystko to już przeżyli i doświadczyli, — odpowiadają zazwyczaj temu, kto powątpiewa, — i my dobrze robimy, naśladując ich i nie zaniedbując niczego, co może nas ochronić.“
Gdy chobołd przelatuje z ciężarem swoim, można zawsze, jeżeli się ma po temu ochotę, odebrać mu ten ciężar. W tym celu pokazuje mu się tę część ciała, którą zawsze gwoli przyzwoitości staramy się zakrywać, i ciężar musi on upuścić. Jednakże jest to zawsze krok niebezpieczny, Jeden człowiek postąpił raz tak dla próby. Ciężar spadł, ale chobołd przez zemstę osypał wszami zuchwalca.
Związek z chobołdem zawsze bywa fatalny, gdyż nie ma sposobu rozejść się z nim dobrze. Gdzie się zagnieździ, tam już siedzi mocno i służy dzieciom i wnukom. Gdy się komu sprzykrzą jego usługi, albo gdy kogo sumienie dręczy, że w nieuczciwy sposób stal się dzięki jemu bogatym, i wypędzi go z domu, pozbawiając zwykłej opieki, w takim razie chobołd zawsze będzie do niego żywił nienawiść, i jak przedtym znosił do domu wszelkie dobro, tak teraz, mszcząc się, będzie je wynosił. Jeżeli mu się wiernie dochowuje związku, to się mu poświęca spokój duszy; skoro znów związek będzie zerwany, mienie i dobytek stają się jego ofiarą. Szczęśliwy, kto nigdy nie miał z nim do czynienia. Żeby się od niego uwolnić na zawsze, jedna kobieta oparzyła go w beczce; zapomniała, czy też nie wiedziała, że jemu ani ogień, ani ukrop zaszkodzić nie mogą. Dopieroż miał się zemścić na niej za taką niewdzięczność! Tak samo, jak nagle wzbogaciła się, tak też i zubożała nagle. A więc i w rym podaniu sprawdza się także prawidło, na doświadczeniu oparte, że związek ze złemi siłami zawsze musi złe przynosić owoce.
Duchy domowe, o których mówiliśmy dotąd, mają tę cechę szczególną, że w postaci ognistej unoszą się w powietrzu, ażeby dostarczyć bogactw żywicielom swoim. Pisański nadaje im miano elfów i wbrew panującemu dziś jeszcze zwyczajowi odróżnia ich od innych, zwanych chobołdami albo podziomkami. Trudno tę różnicę utrzymać. Pisański jednak opowiada o tych ostatnich, że zarówno w polskich, jak i w niemieckich okolicach Prus, dobrze ich znają. „Jeszcze za dni naszych budzą one obawę przy połogu. Miało się już nieraz zdarzyć, że jeżeli piastunka nie pilnuje bacznie niemowlęcia, szczególnie przed chrztem, człowieczek wielkości piędzi z długą brodą porywał dziecko z kołyski, rzucał je pud przypiecek, i gdyby nie spostrzeżono tego w porę, uniósłby je z sobą w podziemia[40].“
Dziś także obawa zamiany własnego dziecka na podrzutka bardzo jest rozpowszechniona i bardzo czujna; starają się zabezpieczyć od zamiany dziecko przez to, że się mu kładzie do kołyski kawałek stali. Bardzo stara włościanka, Polka z okolicy Olsztynka, opowiadała, że podrzutek ma zwykle bardzo dużą głowę. Ale dodała, że są środki do odzyskania własnego dziecka. A mianowicie, trzeba wziąć dziecko podrzucone, oćwiczyć je mocno i na gnój wyrzucić. Wówczas podziomki odnoszą prawe dziecko, naturalnie także mocno oćwiczone. Im mocniej się bije (nie zawadzi nawet do krwi), tym prędzej odzyskuje się dziecko własne. (Lubajny koło Ostroda).
Złe istoty, które niemowlęta zamieniają na podrzutki, nazywają się chobołdami. (Olsztynek). Uderzyło mię, że w jednym przypadku owe złe istoty, które dzieci zamieniają, nazywano krasnoludkami. (Lubajny). Wiara w chobołdy, która jeszcze na początku bieżącego stulecia była powszechną, mocno teraz zanika.
Złe duchy przedostają się nawet do ciała człowieka, by go dręczyć.
Podziomki albo krasnoludki drażnią i dokuczają ludziom podobnie jak chobołdy, nietylko z zewnątrz, lecz częstokroć grają właściwą sobie rolę w brzuchu ludzkim, co się daje ztąd zauważyć, że człowiek uczuwa mniejszą lub większą ociężałość, a także słyszy wewnątrz jakby żabie rzechotanie i glegotanie, i należy to jaknajprędzej zamówić, gdyż może być bardzo źle. (Lubajny koło Ostroda).
W okolicy Olsztynka krasnoludki są bardzo znane, gdy tymczasem w powiecie Szczycińskim dotąd napróżno się o nich dopytywałem. Mieszkańcy z okolicy Olsztynka powiadają, że krasnoludki są to drobniutkie robaczki czerwone, które, dostawszy się do wnętrzności człowieka, męczą i powoli niszczą, tak, iż w końcu zupełnie wysycha. Można je wszakże wypędzić. Bierze się do tego popiół, wypalony pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem, gdyż tylko taki popiół nadaje się do tego. Pokój, w którym chory przebywa, wymiata się czysto, rozściela się prześcieradło, kładzie się na nie chorego i posypuje się rzeczonym popiołem. Przytym odmawiają się formułki zamawiania i kładą się znaki krzyża, poczym krasnoludki wychodzą. W Olsztynku i pod Olsztynkiem wiele osób uzdrawia tym sposobem.
Jest także gra, w której wzywa się krasnoludka. Podobne to do znanej gry w „Pytkę.“ Chłopiec, który z kańczugiem innych goni, jest krasnoludek. (Dąbrówno).
W Olsztynku był młody człowiek, którego od lat już wielu męczyły krasnoludki. Wezwano słynnego wróża. Ten posypał podłogę popiołem, i chory położył się na popiele twarzą ku ziemi. Zaraz odeszło mnóstwo robaków bardzo rozmaitej wielkości, jedne zaledwie długości cala, inne na palec długie. Wyglądały one szkaradnie, gdyż miały ogromne głowy; głowy te były różnej barwy: czarne, czerwone, zielone itd. Robaki poprzeskakiwały przez popiół ku ścianom i pochowały się pod sprzętami. Jeden robak wszedł choremu napowrót przez usta (notabene wszystkie robaki wyszły przez usta). Był to zły znak. Chodzi o to, że robaki te mają króla; gdyby ten był wyszedł, byłby się już żaden z nich nie wrócił. Póki jednak nie wyszły wszystkie, choroba trwa dalej. (Olsztynek).
Gdy się ma zażegnywać kogoś, co ma krasnoludki, wymiata się izbę, i chory kładzie się po ciemku nago. Po niejakim czasie zapala się światło i znajduje się na popiele robaki, a także włosy i nawet pluskwy. Jeżeli robaki oddalają się od człowieka, w takim razie będzie zdrów, jeżeli pełzną ku niemu musi umrzeć. Wróż zbiera robactwo i włosy i pali je. (Olsztynek).
Zażegnywanie krasnoludków odbywa się tylko we czwartek wieczorem. (Olsztynek).
Z krasnoludkami można jeszcze zestawić białe i zimne ludzie.
Według kroniki kościelnej w Smolnikach, miejscowy proboszcz Fiszer około roku 1741 postanowił wytępić ten przesąd. Między innemi wyśledził on jednego starego wieśniaka, który do zażegnywań i cudownych uzdrowień używał następującej prostej formułki: Odmawiał najpierw „Ojcze nasz,“ a potym mówił: „Białe ludzie, zimne ludzie (albo jak Niemcy jeszcze mówią: małe), odstąpcie od tego chrzczonego Daniela, nie męczcie, nie dręczcie, nie gubcie jego serca, jego ciała i kości przez Syna Bożego, Matkę Boską i wszystkich świętych aniołów pańskich, nie macie go męczyć, dręczyć i gubić; a zatym ustąpcie lepiej i idźcie na zielone lasy i suche pustynie, żebyście go nie męczyli, nie dręczyli i nie gubili tego chrzczonego Daniela, przez Boga i przez Ducha św. I jak ten jasny i radosny dzień jest, niech on także będzie wesół i zdrów, przez Boga i przez Ducha świętego[41].“ Z tego podania wyraźnie wypadałoby, że także białe i zimne ludzie muszą być zaliczone do podziomków albo chobołdów.
Gdy chorego dręczą białe ludzie, w Polsce urządza się w piątek (?) posłanie z grochowin, rozściela się prześcieradło i kładzie się na nie chorego. Wówczas bierze ktokolwiek sito z popiołem na plecy i obchodzi chorego dokoła i wysypuje popiół tak, żeby całe posłanie było osypane. Nazajutrz rano liczy się wszystkie rysy na popiele, i milcząc, nie witając się z nikim po drodze, zanosi się popiół do jednej z mądrych bab która już przepisuje odpowiedni środek. Na popiele odbijają się ślady duchów; na podziomków także rozsypuje się popiół[42].
Czy ktoś jest opanowany przez białych ludzi, poznaje się na Mazurach, jak następuje: Składa się trzy rózgi wiśniowe i tnie się na małe kawałeczki, mówiąc: „Jeden nie jeden, dwa nie dwa,” itd. aż do: „dziewięć nie dziewięć!” i powtarza się to trzy razy, tak, że się otrzymuje trzy razy po 27, czyli 81 małych patyczków. Te patyczki rzuca się do miski z wodą, którą się żegna i zamawia przy modlitwie. Zamawianie, w którym imię chorego, np. Bogumił, musi być wymienione, brzmi tak: „Do chrzczonego Bogumiła przyjdź Boże Ojcze, Synu i Duchu święty.“ Amen nie dodaje się na końcu. Jeżeli te pręciki pływają, w takim razie chory jest wolny od białych ludzi; jeżeli jednak część ich tonie, w takim razie jest on przez nie opanowany, mianowicie w tej mierze, jak to wskazuje stosunek pręcików tonących do pływających. Do wypędzenia choroby używa się potym następującego zaklęcia: „Odejdźcie wy, białe ludzie, od tego chrzczonego Bogumiła, precz z jego skóry, z jego ciała, z jego krwi, z jego żył, z jego stawów, z jego członków! Tam daleko w morzu jest wielki kamień, tam idźcie, tam jedźcie, tam pijcie, tam jedzcie! Przez Boga Ojca, przez Syna Bożego, przez Ducha świętego.“ Zaklęcie to powtarza się trzy razy, i jednocześnie lewą ręką trzyma się miskę, prawą zaś rozpryskuje się wodę razem z pręcikami na ognisko, tak, iż ku końcowi zaklęcia wszystka woda jest wylana. Chorzy, którzy wyglądają blado, niechętnie biorą się do pracy, cierpią na bezsenność i osłabienie członków (błędnica), odzyskują dzięki tej praktyce zdrowie[43].
Coś podobnego opowiadano mi w Olsztynku:
Kto ma krasnoludki, ten doznaje na całych piersiach świerzbienia, jakby kto ręką drapał, skarży się na ból głowy, nie ma apetytu i powoli schnie, bo krasnoludki we wnętrzu zjadają mu płuca. Jeżeli choremu krew idzie z nosa i uszu, to bardzo już źle z nim, i wtedy chwytają się następującego środka: Nacina się z dziewięciu gatunków drzewa, np. jałowcu, olchy, brzozy itd., do 40 par drewienek; przytym należy trzymać nóż nie od siebie, lecz do siebie; drewienka obcinają się pod sęczkami, żeby razem z niemi miały kształt haczyków; należy też ścinać je parami. Wtedy, we czwartek po wieczerzy, w ostatnią kwadrę, bo takie rzeczy zawsze trzeba przedsiębrać w ostatnią kwadrę, milcząc i nie oglądając się, czerpie się z bieżącej wody wiadro albo szaflik wody, zagrzewa się i wylewa na głowę choremu, który siedzi w balji, przyczym drzwi i okiennice powinny być pozamykane. Drewienka rzuca się do wody parami, myje się chorego tą wodą, zwłaszcza uszy, nozdrza, pod pachami i podkolanki. Podczas mycia odmawia się dziewięć „Ojcze nasz,” ale się nie wymawia: Amen. Wtedy chory wychodzi z balji, wkłada nową koszulę i patrzy, ile drewienek pływa po wierzchu, a ile zatonęło. Ile par drewienek zatonęło, tyle w sobie krasnoludków ma jeszcze chory. Drewienka te zawija się w chustkę, i chory nosi je na gołym ciele, wszystko jedno, czy pod prawą, czy pod lewą pachą, aż do następnego czwartku. Powinien także przez ten czas nosić przy sobie srebro, najczęściej monetę, i nic z domu nie należy wypożyczać. (Dlaczego? bo źli ludzie, oddając rzeczy pożyczone, mogliby figle płatać). Użytą wodę odnosi się w tym samym wiadrze i do tej samej wody bieżącej, nie oglądając się i milcząc. W następny i w trzeci czwartek powtarza się ten sam proceder; ile par drewienek pływa w drugiej kąpieli, tyle krasnoludków wyszło z ciała. Niekiedy przy drugiej już kąpieli wypływają wszystkie. Za trzecim razem powinny wszystkie wypłynąć, albo choroba jest nieuleczalna[44].
Pod nazwą bladych albo zimnych ludzi, znana jest na wsi pewna wewnętrzna choroba (coś w rodzaju błędnicy). Cierpią na to szczególnie kobiety, i wyglądają przytym blade i wychudłe. Dawniej istniało przekonanie, że chorzy opętani są przez istoty ludzkie, które mogą się przemieniać w zimnych i bladych gnomów itd. (Margrabowa).
Nadaremnie w niektórych okolicach wypytywałem się o krasnoludki, gdy tymczasem zimne ludzie są tam dobrze znane. „On ma zimne ludzie,“ jest to określenie różnych chorób. Zimne ludzie, jak tu utrzymują, są to maleńkie zwierzątka, wielkości może główki od szpilki, które rzędami przez lasy wędrują i przynoszą chorobę, która się objawia szczególnie w posinieniu paznogci. Ze względu na nich wystrzegają się bardzo kolei od wozów. (Jerutki).
Jedna kobieta, która długo mieszkała w okolicy Jansborka, obecnie zaś mieszka w Olsztynku, zapewniała mię, że tam mianem zimne ludki oznaczają to, co tu nazywają krasnoludkami.
Mają to być maleńkie istoty ludzkie, ale tak drobne, że ich zaledwie dojrzeć można. Dokazują w głowie i sprowadzają dreszcze febryczne i bóle. Powinny być zażegnywane we czwartek po wieczerzy.
Krasnoludki są może tak wielkie jak komary, albo jak kawałeczki szpilek z brunatnemi główkami. Należy je zamawiać w ostatnią kwadrę we czwartek. Komin się zamyka, ażeby w pokoju było zupełnie ciemno. Sypie się dokoła chorego popiół przez sito włosiane, przytym sito obraca się, nie jak zwykle, na prawo, lecz na lewo. Wtedy otwiera się prędko komin, prędko zapala się łuczywo i szuka się dróg, któremi robaki pełzły przez popiół. Jeżeli się tych śladów nie znajduje, znaczy to, że robaki wróciły znowu do chorego, i niema już dla niego ratunku; jeżeli zaś ślady rozchodzą się od chorego, to dobry znak. (Olsztynek).
Istoty te są rodzajem robaków, które mają niekiedy przebywać w ciele ludzkim. Różnią się one istotnie od glist, mniejsze są od nich i zazwyczaj odmiennej bywają barwy. Niektóre z nich są tak małe, że niepodobna ich dojrzeć gołym okiem. Obecność ich wszakże w ciele ludzkim poznaje się po różnorodnych odcieniach i kolorowych prążkach na wydzielinach ludzkich. Inny znów gatunek tych robaków jest dla oka widzialny, ale różni się barwą; są one albo całkiem czerwone, albo czerwone i z czarną nadto główką. Robaki pierwszego gatunku bywają przyczyną rozmaitych dolegliwości, chociaż nie są niebezpieczne; robaki drugiego gatunku są niechybnemi zwiastunami śmierci; kto je w swoich wydzielinach dostrzeże, musi umrzeć.
Do usunięcia tych robaków zastosowują się rozmaite środki. Dwunastkowy popiół, tj. popiół, zebrany pomiędzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, ma być wybornym przeciwko nim środkiem. Popiołu tego używa się na rozmaite cele; np. posypuje się nim drzewa owocowe i warzywa, aby je uchronić od gąsienic. Otóż i na te robaki popiół ma działać skutecznie. Worek kiprowany, szyty od dołu do góry i, jeżeli się nie mylę, od lewej ku prawej ręce, wywraca się na lewą stronę i rozpościera na podłodze; pacjent kładzie się wzdłuż na tym worku, osoba zaś świadoma tych praktyk, obchodzi go kilkakrotnie dokoła i posypuje rzeczonym popiołem. Przeciwko robakom z czarną głową niema, jak się zdaje, żadnego środka. Cierpiący na nie opada wciąż z ciała, aż wysycha na szkielet i umiera. (Dąbrówno).
Macica, według jednych, jestto kurcz żołądka, według innych — kolki; inni znowu utrzymują, że wyraz ten nie daje się przetłumaczyć, ponieważ Niemiec nie zna tej choroby. Chłop tutejszy wyobraża sobie macicę, jako robaka z ostremi pazurami, który przebywa we wnętrznościach człowieka, i skoro z jakiego szczególnego powodu bywa podrażniony i rozzłoszczony, daje się we znaki człowiekowi, dręczy go i męczy. (Działdowo).
Każdy ma w ciele swoim macicę, i ta go często straszliwie męczy. Skoro wszakże ona wyjdzie, człowiek musi umrzeć.
Opisał mi tę macicę jeden, co ją widział. Jest to robak o ciele okrągłym z niezliczonemi nogami, tak, iż wygląda prawie jak kiść i wielkości jest może talara. (Olsztynek).
Pewnemu człowiekowi wycięto po śmierci macicę żywą i usiłowano ją zabić, polewając ją wrzątkiem, kwasem azotowym itd. Ona wszakże przez to powiększała się tylko. Wreszcie polano ją rosołem z wołowiny, wskutek czego skurczyła się do drobnych rozmiarów i umarła. Jest ona wielkości ręki i ma kończyny w rodzaju palców, któremi chwyta i ściska. U miętusów spotyka się także tego rodzaju „rzeczy,” ale mniejsze, i ludzie prości cieszą się bardzo, gdy znajdą coś podobnego. Wyjmuje się to wtedy, suszy, zamienia na proszek i w tej postaci daje się z najlepszym skutkiem przeciwko dręczącej ludzi macicy.
Z Dąbrówna dochodzą mię dodatkowo następujące wiadomości o macicy:
Ból, który Niemiec zna pod nazwą „kurczu żołądka,“ Mazur nazywa macicą. Wszakże, według wyobrażenia Mazura, macica nie jest chorobliwym stanem żołądka lub wnętrzności, lecz dolegliwością, której przyczyną jest obecność w ciele ludzkim żywej, szczególnego rodzaju istoty. Istota ta, podobnie jak tasiemiec, ma być dziedziczną. Siedlisko jej jest w brzuchu, w okolicy pępka, albo raczej dokoła niego. Podług upowszechnionego wyobrażenia, ma ona kształt jakby chrabąszcza, o wielu nogach nakształt szponów, zapomocą których trzyma się wewnętrznej powierzchni okolicy pępkowej. Gdy z jakiegobądż powodu bywa zaniepokojona, wtedy zatapia swoje nogi jakby szpony w ciele i sprawia przez to ból okropny, który może sprowadzić śmierć. Jakkolwiek siedlisko jej jest w wewnętrznych częściach ciała, wszakże bardzo jest czułą na wrażenia zewnętrzne. Przeziębienie ciała, albo spożycie wstrętnej dla niej potrawy, łatwo ją może podrażnić i skłonić do sprawienia bólów. Jeżeli ból następuje skutkiem przeziębienia, w takim razie skutecznie działa ogrzewanie pod postacią ciepłych okładów. W innych przypadkach, używa się także innych środków. Jeżeli bóle są uporczywe, w takim razie starają się je uśmierzyć i usunąć za pomocą kadzenia. Do kadzenia używa się w tym przypadku bursztynu, piór, włosów z głowy i z dolnej okolicy ciała, na krzyż pacjentowi uciętych, itp. Cierpiący wciąga w siebie dym przez nos i gardło. Skoro i to nie pomaga, wtedy się ucieka do środka radykalnego: „Trzeba macicę zbrzydzić,” powiada Mazur, to znaczy, że trzeba macicy zadać coś takiego, coby jej sprawiło nudności, poczym ból ustaje natychmiast, częstokroć nazawsze. Bierze się do tego trochę świeżego końskiego, albo gęsiego pomiotu, przecedza się przez gałganek, dodaje się do wyciśniętego płynu trochę wódki, żeby to łatwiej było zażywać, i wypija się ten napój. Środek ten często nazawsze usuwa cierpienie.
Według wyobrażenia znów innych, macica jest masą robakowatą, podobną z kształtu do wątroby miętusa; wiele już osób zrzucało ją jakoby w tej właśnie postaci, poczym też ból ustąpił nazawsze. Podobieństwo macicy do wątroby miętusa było prawdopodobnie powodem tego, że używają tej ostatniej jako środka leczniczego przeciwko bólom. W tym celu wątroba miętusa suszy się, uciera i daje cierpiącemu na macicę, w wodzie albo w wódce.
Pewna kobieta była śmiertelnie chora z powodu boleści, sprawianych przez macicę. Od wielu dni nic już nie jadła, ciało było nabrzmiałe, i nikt nie umiał jej poradzić. Wtym mąż jej dowiaduje się, że przyszło do wsi kilku Cyganów, udaje się tedy do jednej z Cyganek, która obiecuje pomoc. Po odwiedzeniu chorej, Cyganka orzekła, że macica wyszła ze swego położenia, i że ona ma ją nietylko przywrócić do pierwotnego jej położenia, lecz także uczynić ją nazawsze nieszkodliwą. Przepijała tedy chorej suche wanny codziennie przez trzy dni z rzędu. Do wody, przeznaczonej na kąpiel, włożyła kilka marchwi i jagód jałowcowych, dodała potym jeszcze do tej mieszaniny jakichś nieznanych korzeni i wylała tę masę na rozpaloną cegłę. Chora musiała siedzieć okryta prześcieradłem nad wanienką i oddychać wydzielającą się parą. Środek ten poskutkował nazawsze. Użytą do tego cegłę mąż chorej musiał rozbić na trzy kawałki i w dzień ostatniej kąpieli zakopać przed wschodem słońca pod drzewem owocowym. Według przepowiedni Cyganki, drzewo to powinno było uschnąć. Istotnie sprawdziła się przepowiednia: w następnym roku drzewo to zginęło w rzeczy samej, a później uschnęły nawet inne jeszcze drzewa w tym ogrodzie.
Bardzo rozpowszechniona jest wiara w mary (zmory). Już Pisański wspomina o nich, jako o rodzaju elfów. „Szkodliwy ten potwór, powiada on, bardziej oddaje się trapieniu ciała człowieka, aniżeli rabowaniu pełnych stodół. Często tak nielitościwie uciska niewinne osoby śpiące, że mogłyby umrzeć z braku oddechu i strachu. Rano nie mogą znaleźć słów do opisania męczarni, jaką przedtym przeszli. Lekarstwa i środki domowe napróżno bywają używane przeciwko temu; pożądany skutek wywierają jedynie pewne zaklęcia starej kumoszki, przed snem odmówione. Tak dalece zamętne jest wyobrażenie o zmorze! Nikt nie potrafi opisać tego dręczącego stworzenia; nikt go nie widział i nie dotykał; dlatego też musi to być duch[45].“
Badania moje, zwłaszcza w okolicy Działdowa, uzupełniają te ogólne wskazówki istotnymi rysami. W charakterze zmory zjawiają się zarówno męskie, jak i żeńskie postacie, pospólstwo bowiem wyobraża sobie zmory, jako ludzi zaczarowanych, którzy przybierają postać kotów, albo psów. Przychodzą w nocy dręczyć śpiących. Obejmują łapami śpiącego i duszą go tak, że ten zaledwie może oddychać, jednocześnie zaś całują go i liżą. Zmora nawiedza zazwyczaj człowieka w określonych odstępach czasu, tak, iż prawie napewno można przewidzieć jej przyjście. Jednym ze środków, zabezpieczających przeciwko niej, jest kładzenie się na brzuchu: gdy w takim razie zmora przychodzi i spostrzega, całując, że nie w twarz całuje, rozgniewana odchodzi.
Zmora kładzie język do ust osobie, którą dusi, aby nic mogła krzyczeć. (Olsztynek).
Podczas duszenia człowiek jest całkiem przytomny, ale nie może się wcale ruszać. Powinien wówczas spróbować poruszyć wielkim palcem u prawej nogi, a zmora musi ustąpić. Podczas tego należy chwytać ją, i często zostaje coś w ręku, np. słomka, rózga, jabłko itd., coś, w co zmora przemienić się może. Zaprasza się ją na śniadanie, zostawia się dla niej przy śniadaniu puste miejsce, a także talerz i łyżkę. Przyjdzie napewno, musi przyjść, i wiedzą już ludzie, kto to jest. (Wielbark).
Pewien stolarz, którego zmora dusiła, schwycił ją, pasował się z nią i zabił jednym uderzeniem młotka. Zdarzało się to już nieraz. Dowiadywano się najczęściej niebawem, że w okolicy, oddalonej może o kilka mil od miejsca, gdzie zabito zmorę, zniknął człowiek; po dłuższych zaś poszukiwaniach przekonywano się, że był to właśnie trup tego człowieka, który zginął[46].
Mazurzy wyobrażają sobie zmorę jako osobę; jeżeli się chce wiedzieć, kto ona jest, zaprasza się ją na śniadanie, stawia się potym miotłę przewróconą w kącie i tym sposobem przeszkadza się jej do wyjścia. Gdy tak załapana prosi, by ją wypuścić, bierze się miotłę i wali się ją mocno. Potym nie wraca już więcej. (Olsztynek).
Zmora dusi także bydło i konie. Zaplata też koniom warkocze. (Olsztynek).
Pewien ojciec miał trzy córki, które musiały chodzić jako zmory; jedna musiała dusić krzaki cierniowe, druga wodę, trzecia konie. Ojciec wszakże nie wiedział o tym. Razu pewnego, powróciwszy w nocy z wędrówek swoich do szopy, gdzie razem sypiały, uskarżały się na swoją dolę. Jedna była pokłuta przez ciernie, drugą fale wodne pobiły, trzecią konie potłukły kopytami. Ojciec podsłuchał tę rozmowę i dowiedział się tajemnicy. Były one wszakże całkiem temu niewinne, gdyż musiały chodzić jako zmory dlatego, że ich rodzice chrzestni myśleli o tym podczas chrztu. Natychmiast ojciec wezwał innych rodziców chrzestnych i kazał wszystkie trzy córki przechrzcić. Od tego czasu nie przemieniały się już one w zmory. Środek ten stosuje się wogóle w tego rodzaju przypadkach. (Olsztynek).
Podobnych historyjek opowiada się tu więcej. W jednej gospodzie podróżny człowiek podsłuchał trzy siostry, które powróciły ze swoich wypraw nocnych i rozmawiały o tym, której było najciężej. Jedna jako zmora musiała bydło dusić, druga ludzi, trzecia drzewa. Pierwszej oczywiście lżej było niż drugiej, bo łatwiej jest przedostać się do obory, niż do mieszkań ludzkich; najciężej jednak było trzeciej, która, ażeby dusić drzewa, musiała się na nie wdrapywać. Powtórzono ojcu tę rozmowę i dziewczęta przechrzczono. (Olsztynek).
Gdy kogo zmora dusi, trzeba ją mocno trzymać i nie wypuszczać. Przybiera ona wtedy wszelkie możliwe postacie, przemieniając się np. w żmiję, w żabę, w słomkę. Nic wszakże nie może ona zrobić, jakkolwiek jest rozzłoszczona, i w końcu musi się przemienić w postać ludzką. Gdy wówczas pozwoli się przechrzcić na inne imię, przestaje być zmorą. (Olsztynek).
Zmora ma jakoby sprowadzać także choroby. Gdy ktoś cierpi na kłucie w brzuchu albo w głowie i chce, aby zamówiono chorobę, wówczas wróż albo częściej jeszcze wróżka (najskuteczniej zamawia kobieta, i do tego stara) dotyka okolicy żołądka lub głowy, w której cierpiący ból uczuwa, i nagniata ją za każdym razem, ilekroć wymawia przytym odpowiednie wyrazy. Zaklęcie powtarza się dziewięć razy i po każdych trzech razach odmawia się jedno „Ojcze nasz“ Brzmi ono dosłownie: „W imię Boga, Ojca, Syna i Ducha świętego. Amen. Pani matko, chwytam cię, cisnę cię, idź-że sobie na spoczynek do komory swojej, gdzie cię Bóg łaskawy stworzył.“ Po tym akcie zamówienia, ból chorego uśmierza się trochę, wkrótce zaś całkiem znika i nigdy już potym nie wraca, skoro tylko zamówienie było wykonane należycie przez osobę wtajemniczoną w te praktyki i odpowiednią. Nie każdy bowiem nadaje się do tego kunsztu dziewiątkowego. Gdy jednokrotne zamówienie nie pomaga, można je raz jeszcze powtórzyć; częstsze jednakże próby nie opłacają się. Sprawozdawca (obywatel Hassenstein), zapytywał opowiadającą, jakie może mieć znaczenie Pani matka, i otrzymał odpowiedź, że zamawiająca zwraca się tu do Matki Boskiej. Słusznie sądy sprawozdawca, że tłumaczenie to jest fałszywe, gdyż właśnie Pani matka jest wyklinana, i mniema, że można przypuszczać, iż chodzi tu o zmorę[47]. Czy nie ma ta formułka na względzie raczej macicy?
Ze zmorą spokrewniony jest wilkołek, o ile obydwa złe duchy powstają z przeobrażenia się ludzi. Już w wieku XVI Jerzy Sabin podaje wiadomość o wilkołku. Za jego czasów mianowicie, człowieka, który uchodził za wilkołka, złapali chłopi zaprowadzili do księcia Albrechta do Królewca. Co prawda, zdziczała postać jego raczej przypominała zwierzę niż człowieka. Na twarzy miał rozmaite rany i blizny, które, jak sam utrzymywał, pochodziły od ukąszeń psów, ścigających go jak wilka. Książę kazał go ściśle wybadać. Wyznał otwarcie, że dwa razy do roku, mianowicie koło Bożego Narodzenia i św. Jana, przemienia się w prawdziwego wilka, i że jakiś popęd wewnętrzny zmusza go do przebywania w lasach wpośród wilków, jakkolwiek doznawać miał silnego przygnębienia ducha i osłabienia na ciele, nim włosy porastały i pokrył się futrem wilczym. Zawierzono mu, dopókiby odpowiednia próba nie przekonała o tym, i strzeżono go bacznie w zamku królewieckim. Nadszedł wreszcie czas jego przeobrażenia się; pomimo to został człowiekiem. Czekano dłużej jeszcze, i wciąż pozostawał takim samym[48].
Jednakże wiara w wilkołki wciąż jeszcze utrzymuje się w Prusiech Rektor Gerss w Wielkich Sterławkach opowiada o tym co następuje: Wilkołka poznać można po krótkim ogonie, który ma na krzyżu, i po tym, że ludziom, którzy go obrazili, dusi bydło przez zemstę. Pewien przebiegły żebrak podawał się za wilkołka, oczywiście w tym celu, żeby go hojniej obdarzano jałmużną. Chłopi z obawy, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu jego, dawali mu bardzo hojnie słoninę, zboże itp. Z następującego opowiadania widać, jak straszne może pociągnąć następstwa ten zabobon. Do jednej wsi mazurskiej przybiegł w biały dzień wilk wściekły. Mieszkańcy miejscowi uroili sobie, że to musi być wilkołek, bo wilk zwyczajny latem nie przyszedłby do wsi za dnia. Na nieszczęście w sąsiedniej wsi mieszkał człowiek, którego uważano za wilkołka, i wierzono stanowczo, że właśnie on musi siedzieć w wilku. Postanowiono dać mu nauczkę, wpędzono go do karczmy miejscowej, zamknięto drzwi, i następnie, uzbroiwszy się w widły od siana i nawozu, w drągi itp., ludzie weszli do karczmy, by go zabić. Zanim jednak celu dopięto, wilk pokąsał kilka osób, które później poumierały na wodowstręt[49].
Osoby, mające dwa wiry na głowie podejrzewane są o to, że mogą się przemieniać w wilki, wyrządzać szkody wszelkiego rodzaju i nawet ludzi pożerać. (Olsztynek).
W wychodzącym w Lesznie w Poznańskim Przyjacielu Ludu czytamy: Ażeby rozpoznać wilkołka i przekonać się o tym, trzeba wziąć w usta skórkę chleba, i trzymając ją tam niewidocznie, obejść trzy razy dokoła domniemanego wilkołka. Wobec takiej praktyki traci on swoją ludzką postać i przybiera wilczą[50].
Jeżeli niektórzy ludzie muszą się przemieniać w wilkołków, winni są temu rodzice chrzestni, którzy podczas chrztu myśleli o takich rzeczach[51]. (Olsztynek).
Z pomiędzy istot demonicznych, wyobrażanych przez lud jako osoby, najczęściej wspomina się o duchach wodnych, które wciągają ludzi do wody, o tak zwanych topichach. W jeziorze Marksewo (pow. Szczyciński), są dwa topichy w postaci chłopczyków w czapkach czerwonych. Wynurzają się oni z wody, klaszczą w dłonie trzy razy i znów znikają. Wtedy ktoś tonie. (Jerutki). W jeziorach Omulew i Święte (pod Kurkami) są również takie topichy.
Każdy, jak się zdaje, większy obszar wody, według wierzenia ludowego, ma swojego topicha. Wierzenie to bardzo jest rozpowszechnione, i ludzie, mieszkający w bezpośrednim sąsiedztwie jeziór lub rzek, są najmocniej przekonani o istnieniu tam istot owych. Miejsca najbardziej niebezpieczne i głębokie, gdzie zwykle fale wodne szumią najwścieklej, bywają siedliskami topichów. Niksy w klechdach niemieckich różnią się istotnie od topichów, które według ludowego wierzenia Mazurów, żyją w wodzie. Wierzenie Mazurów nic nam nie mówi o istotach żeńskich tego rodzaju; owszem, wyobraża je sobie w postaci męzkiej i nazywa: topich. Wiele osób miało go nawet oglądać zblizka. Niewielki, mniej więcej jak sześcioletnie dziecko, włosy ma ociekające wodą, a niekiedy okazuje się też w czerwonym ubraniu. Niksy w klechdzie niemieckiej są istotami okrutnemi, jeżeli je podrażnić przez złość i swawolę: często jednak okazują ludziom także przychylność swoją, świadcząc im dobro wszelkiego rodzaju. O takich własnościach topicha klechda mazurska nic nam nie mówi; jedno tylko jest pewne, że w pewnych porach wymaga on ofiary. Dlatego też są jeziora, w których co rok musi pewna liczba osób utonąć. Jakoż, od czasu do czasu, skoro już nadejdzie chwila, w której topich ma dostać ofiarę, można słyszeć, jak w wodzie krzyczy, śmieje się, płacze, lamentuje, jak gdyby chciał przez to zwrócić na siebie uwagę przechodniów lub osób znajdujących się w pobliżu. Wielu jakoby wyraźnie słyszało z ust jego słowa:

„Czas idzie i godzina,
A człowieka niema.“

(tj. zbliża się godzina, a ofiary ludzkiej nie widać jeszcze).
Komu przeznaczono paść ofiarą topicha, tego z nieprzepartą siłą pędzi coś takiego (przeczucie jakieś) ku wodzie, i pomimo natychmiastowej pomocy musi on utonąć. Widywano też od czasu do czasu, jak ten lub ów tonący, pomimo największych wysiłków, żeby się utrzymać na powierzchni wody (lub zimą na lodzie), gwałtownie był porywany pod wodę i znikał. Dla przywabienia ludzi topich zawiesza często coś na drzewie lub krzaku rosnącym nad wodą, np. czapkę, but, albo inną jakąś rzecz ponętną, i ciągnie ku sobie tych, którzy sięgają po przynętę i biorą.
Kto jest przeznaczony na ofiarę topichowi, ten napewno zginie w wodzie albo w jakimś innym płynie; dowodem tego jest następująca opowieść:
Pewien jegomość ze sługą swoim przejeżdża w noc ciemną mimo jeziora, które miało także swojego topicha. Służącego paliło pragnienie; chciał zatrzymać się i ugasić je wodą jeziora. Pan wiedział dobrze o tym, że jezioro co rok wymaga ofiary, i zbliżając się, słyszał żałosny głos topicha, przywołującego swoją ofiarę. Wszelkie prośby, aby powstrzymać sługę od napicia się wody, były nadaremne; chciał koniecznie ugasić pragnienie. Tylko środek gwałtowny mógł temu przeszkodzić. Spostrzegł to pan, wziął cugle do ręki i popędził co koń wyskoczy do wioski sąsiedniej. W karczmie kazał podać służącemu szklankę piwa; ale zaledwie ten wypił, padł nawznak i umarł: nie uszedł swemu przeznaczeniu topich musiał dostać ofiarę swoją.
Z powyższego opowiadania ujawnia się jeszcze jeden szczególny rys topicha: głosu jego nie słyszy przeznaczona dla niego ofiara, albo głos ten musi mieć dla ofiary coś w sobie tak nieprzeparcie pociągającego, że niepodobna mu się oprzeć.
Często mówi się dzieciom, że w zbożu siedzi baba jęza, jak się zdaje dlatego, żeby nie chodziły w zboże rwać kwiatów. Baba jęza występuje w znanej bajce o domu z piernika.
Skoro komu zginie z pod ręki coś, co przed chwilą miał w ręce, i szuka się tego próżno i znaleźć nie może, wtedy powiadają „pokusa wzięła“ (Olsztynek).
Gdy powstaje wicher, winne są temu siły demoniczne. Wtedy słyszy się pospolicie na Mazurach wyrażenie: „Djabeł jedzie na wesele.” Gdy wicher jest tak silny, że porywa i unosi piasek, wtedy się mówi: „Koń leci przez chmury.” Wyrażenia te żywo przypominają dzikie łowy Wodana. Zresztą wicher zrywa się także, gdy się ktoś powiesi. (Patrz niżej).
Niekiedy ludzie na polu powiadają: „Tam pali się skarb,” lub: „Widziałem ognik.” Istnieje przytym przekonanie, że gdyby się zaraz poszło kopać, znalazłoby się skarb; ale strach powstrzymuje. (Jerutki).
Płomień niebieski, wybuchający z gruntu i wnet znikający wskazuje miejsce, gdzie leży skarb zakopany. Kto ten płomyk zobaczy, powinien zdjąć prędko trzewik albo but z lewej nogi, i rzucić za siebie. Gdy się tego nie uczyni, skarb zapada się. Ale skoro się postąpiło według tego przepisu i następnie uda się o północy, by go odkopać, znajduje się garnek albo kociołek ze złotą lub srebrną monetą, albo jedną i drugą jednocześnie. Pod Kisinami w pobliżu Działdowa był pastuch kulawy, któremu miały się palić pieniądze; otóż tak powszechnie wierzono, że znalazł on duży kocioł ze złotą monetą, że gdy nie chciał wydać pieniędzy, zaaresztowano go i długo trzymano. (Działdowo).
Skarby zakopane muszą się co sześć lat czyścić; wtedy można widzieć, jak palą się płomykami jasnoniebieskiemi. Skoro się wypalą, zapadają znowu głęboko w ziemię. Kto, spostrzegłszy ten płomień, rzuci precz od siebie pantofel, kij, albo cośkolwiek, co ma przy sobie, ten może przez to sprawić, że płomień zgaśnie i skarb zapadnie się tylko tak głęboko, jak daleko odrzucony był kij czy cokolwiek innego; wtedy napewno może skarb wykopać. (Wielbark).
Grosze albo złotówki szczęśliwe powracają do właściciela, jeżeli ich się całych nie wydaje. Pieniądze są darem złego i mogą nawet narazić na niebezpieczeństwo. Jeden, co się chciał pozbyć takiego szczęśliwego grosza, nie mógł tego dopiąć, aż się w końcu dowiedział, że trzeba takie pieniądze kłaść na to samo miejsce, gdzie się je znalazło. (Olsztynek).

2. Czary i zamawiania.

Już w XVI wieku Łukasz Dawid i obaj Meletiusowie wiernie opisali wajdelotów, sygnotów i czarowników, którzy pośredniczą pomiędzy słabym człowiekiem a siłami tajemniczemi. Ród ich przez wszystkie wieki wciąż się odnawiał. W sprawozdaniu wizytacyjnym kościoła w Pasymie r. 1607 (w aktach kościelnych w Pasymie) między innemi czytamy: „W gminie nic nie wiadomo o żadnym guślarzu ani wróżu, tylko Eljasza Szawicę oskarżono o zamawianie, wezwano przed sąd i pod groźbą surowej kary zabroniono mu nadal tym się zajmować.“ Formułka zamawiania dołączona była do akt, ale niestety, zaginęła. W wiadomości o białych i zimnych ludziach z r. 1741 spotykamy także wzmiankę o zamawiaczu we Frydrychowie. Według Pisańskiego (Nr. 24, § 12) około r. 1756 zamawianie, jeżeli nie jawnie, to potajemnie, było tu i owdzie w użyciu wśród ludu. „Do zażegnywania bydła, pisze dalej ten sam autor, przeważnie używani bywają zamawiacze katolicy, którzy nawet z dalekich stron sprowadzani bywają w tym celu na koszt całej wsi luterańskiej. Zdarzyło się to nie dawniej, niż przed dwudziestu przeszło laty, w jednej ze znaczniejszych gmin tego królestwa, z powodu, że w sąsiedztwie wsi, która się uciekła do zamawiacza, wybuchła zaraza bydła. Rzecz się wydała, i winowajcy musieli na rozkaz zwierzchności odbyć publiczną pokutę kościelną za to, że szerzyli zgorszenie. Kaznodzieje dołożyli wszelkich starań, ażeby im wykazać niedorzeczność i grzeszność ich postępowania, tak, iż zdawało się, że udzielona nauka powinnaby ich odwieść od tego. Ale skutek, który u tego rodzaju ludzi bywa daleko pewniejszą rękojmią w sądach o moralnej wartości pewnego postępku, niż najbardziej przekonywające dowodzenia, musiał utwierdzić ich w błędzie. W sąsiednich okolicach naokoło padało mnóstwo bydła od zarazy, gdy tymczasem ich wioska pozostała wolną od klęski. Co wszakże najciekawsza, że we wsi padła wprawdzie jedna sztuka bydła, ale ta właśnie, która była uciekła podczas obrzędu zamawiania reszty zgromadzonego stada, której zatym w mniemaniu mieszkańców wsi nie udzieliła się skuteczność tego obrzędu. Niepodobna było w tym przypadku zaradzić przeciwko tak niezachwianym poglądom.“
I dziś jeszcze jest mnóstwo wajdelotów, sygnotów, czarodziejów, guślarzy, wróżów, zażegnywaczy, czarownic, mniejsza o to, jak będziemy nazywali osoby tego zawodu. Gdy się mówi o nich, specjalnie używa się eufemistycznego wyrażenia: „On umie coś więcej, niż jeść chleb.“
Kobiety o czerwonych oczach, zwłaszcza stare, uchodzą za złych ludzi; mogą one czarować, a cała wioska ma się wobec nich na baczności.
W każdej wsi jest jedna lub kilka osób, najczęściej kobiet, często wszakże i mężczyzn, którzy mają szczególną opinję znających się na sztuce zamawiania. Często bywają to osoby ułomne albo rzucające się w oczy, z powodu jakichkolwiek wad cielesnych, jak up. w K. pod Olsztynkiem opinji takiej zażywa karzeł. Przeważnie żyją oni w biedzie.
Nieraz, jak opisuje Pisański przed przeszło stu laty, mieszkańcy jednej albo kilku wsi udają się do nich o pomoc. Za czasów jeszcze wspólnych pastwisk, trzeba było według zwyczaju na Zwiastowanie czyli na Matkę Bożą (25 marca) wyganiać bydło choćby na godzinę, bez względu na pogodę. Potym należało zamówić trzodę od wilka i chorób. Wzywano do tego człowieka świadomego rzeczy, który często znaczne otrzymywał wynagrodzenie. Po przybyciu na miejsce, obchodził dokoła trzodę, odmawiał zaklęcia swoje i jaknajśpieszniej udawał się w dalszą drogę, jeżeli miał tej samej czynności dopełnić w innych jeszcze miejscach, jak to się zwykle zdarzało.
W takich przypadkach, podobnie jak wobec cięższych chorób, poszukiwano szczególnie świadomego rzeczy, głównego niejako czarownika. O tych głównych czarownikach, którzy mają do rozporządzenia silniejszych złych duchów, utrzymuje się pospolicie, jak pisze były proboszcz w Kurkach, Królczyk[52], że oni nigdy nie zaczarowują, lecz odczarowują tylko. „Opowiadano mi wszakże i o takich, mówi on dalej, którzy używają siły swojej w obu kierunkach, mianowicie bliższym mieszkańcom na szkodę, dalszym zaś na pożytek. Szkodzą oni takim również, którzy przynoszą im zbyt małe podarki albo żadnych. Kogo tacy czarownicy oczarowali jakąś chorobą, ten dopiero ma biedę. Musi on wtedy udawać się często o jakie 10 lub 15 mil do szczególnie sławnego czarownika, któryby się cieszył większym rozgłosem od tego, który go oczarował. Wiele też opowiadają ludzie o zawziętych sporach pomiędzy służebnemi duchami obu czarowników. Zazwyczaj odbywają się one w kuchni, najlepiej o północy, ale także przed wschodem i po zachodzie słońca, tj. w porach, kiedy według zwyczaju odbywają się zamawiania. W powiecie Niborskim czarownicy tacy mieszkają, o ile mi wiadomo, w S. (parafja Działdowska), w G., folwarku należącym do F. (parafja Ruszkowska), w G. (parafja Jedwabińska, obecnie od roku tymczasowo przyłączona do Kurek). Praktyka ich rozciąga się na rozległy obszar, często na 3 do 4 mil dokoła. Główny czarownik w G. trzyma konie i objeżdża całą okolicę aż do Olsztyna i Dąbrówna. Zawdzięcza on tę praktykę głównej czarownicy R. z Nowej Wsi (powiat Olsztynkowski, parafja Jedwabińska, obecnie Jełgun). Objeżdżała ona, jak przedtym już jej matka, 4 powiaty: Niborski, Olsztynkowski, Ostrodzki i Szczyciński. Oprócz zwykłych praktyk czarowniczych, oddawała się ona także wróżeniu i dobywaniu skarbów. Przed dziesięciu mniej więcej laty, przy pomocy jednego nauczyciela ewangielickiego, który występował przytym w roli księdza katolickiego, potrafiła ona zamożnego gospodarza w P. (parafja Zaborowska) wyzuć prawie z całej schedy, obiecawszy mu, że dobędzie skarb na jego podwórku. Dostała się też za to, również jak i szanowny nauczyciel, do domu poprawy. Gdzie się ona teraz obraca, czy żyje jeszcze, czy umarła, tego nie wiem.“
Często tu daje się słyszeć, że czarownice albo czarownicy mogą uczynić ludziom wszelakie złe, zapomocą złego spojrzenia, chuchnięcia, dotknięcia, posypywania, albo dając im coś do zjedzenia.
Złe spojrzenie budzi tu wielkie obawy. Kołtun lub nagłe kalectwo zawsze się przypisuje złemu spojrzeniu albo oczarowaniu, i ten, ktoby się chciał od tego uchronić i zabezpieczyć, powinien się żegnać znakiem krzyża. (Wały).
Prawie wszystkie cięższe choroby, z wyjątkiem widocznych uszkodzeń zewnętrznych i zwykłej zimnicy, uważane bywają za skutek uczynku i przypisywane zazwyczaj kobietom z pośród blizkich znajomych lub krewnych, jeżeli mają czerwone oczy i są z usposobienia cokolwiek w sobie zamknięte.
Jeżeli na kogo spojrzy osoba o niedobrym wzroku, wtedy pada nań urok.
Gdy ktoś nagle zasłabnie, wskutek tego, że mu krew do głowy uderzyła, mówi się wtedy, że padł nań urok, że jest urzeczony.
Urok bywa następstwem wszelkiego rodzaju złych wpływów, mówi były proboszcz w Kurkach, Królczyk, i nie zawsze przypisuje się złym ludziom, lecz raczej, jak się zdaje, siłom tajemniczym. O tym, że wyraz ten oznacza „oczarowanie,“ dowiedziałem się dopiero ze słownika, jakkolwiek, według opowiadania rodziców, często miałem podlegać urokowi. Tyle przynajmniej pamiętam, że nudności, ból i zawrót głowy uważano za urok.
Przyczyną uroku bywa i to także, gdy kobieta lub pewna liczba kobiet zbyt się przygląda jakiemu mężczyźnie, albo naodwrót, gdy mężczyzna lub pewna liczba mężczyzn zbyt się przygląda jakiej kobiecie. (Wielbark).
Gdy chłopcu zachoruje sztuka bydła, albo zdarzy się w domu jakieś nieszczęście, z pewnością winna temu czarownica; zwłaszcza dzieci narażone są na czarujący wpływ złego spojrzenia. (Działdowo).
Szczególnie często mówi się o rzucaniu czarów na krowy. Jeden z przykładów tego znalazłem między innemi w urzędowym rejestrze rachunków pow. Szczycińskiego z r. 1684.
Niektóre osoby miewają złe spojrzenie, pomimo wiedzy o tym i bez wszelkiej chęci wyrządzania złego. Już Szymon Grunau pisze: „Gdy kobietę po połogu odwiedzają inne kobiety i przy oglądaniu dziecka wyrzekną tylko: „O, jakież to ładne dziecko!” uważa się, że dziecko jest urzeczone i nie będzie się hodowało.”[53]
Pewien obywatel, podczas odwiedzin przyjaciela swego, zwrócił się do niego między innemi z następującemi słowami: „Wyprowadziłem z jaj gniazdo dzikich kacząt; milutkie to stworzonka; chodź je zobaczyć.“ Gość odrzekł na to: „Mam niedobre oczy; od spojrzenia mojego zginą wszystkie.“
Ulegając jednak namowom gospodarza, poszedł i obejrzał młode kaczęta, które też rzeczywiście wkrótce potym wyginęły. Byłto także urok. (Wały).
Często czarownice, gdy chcą rzucić na kogoś urok jaki, nasyłają go z wiatrem na tę osobę. (Olsztynek).
Lud bardzo się obawia obsypki. Chodzi tu o to, że czarownice obsypują człowieka jakimś proszkiem, wskutek czego dostaje on wyrzutów na rękach i nogach w rodzaju liszaju, który nosi także miano obsypki. Zdarza się to szczególnie u starszych osób. (Olsztynek).
Proszek do obsypki przygotowuje czarownica ze spalonej ropuchy krostawej. (Wały).
Otrzymują go wszakże czarownice i innym sposobem. Przystępują one do Komunji, ale nie połykają otrzymanego opłatka, lecz zachowują; później zawieszają go i kładą pod nim kawałek chleba. Wtedy na chleb sączy się krew Chrystusa, a skoro chleb wyschnie, używają go do obsypki. (Olsztynek).
Często czarownice oczyniają jakieś miejsce i urok spada na tego, kto tego miejsca dotknie. To są „złe” miejsca. (Olsztynek).
Zdarzają się wszakże „złe” miejsca i bez udziału „złych” ludzi. (Krolczyk).
Gdy ktoś zachoruje, powiadają: „Przełazi przez złe miejsce.“ Tak mówią np. o małym B., który przed kilku laty uczęszczał do gimnazjum w Olsztynku, później zaś padł ofiarą jakiejś choroby.
Kiedy czarownica chce kogoś oczarować i gdy jej się to nie udaje, w takim razie musi się sama oczynić. Zdarzyło się to np. z czarownicą w Jemiołowie pod Olsztynkiem. Często też bywa, że czarownica, która już oczyniła kogoś, poprawia swoje czary, czyli powiększa złe, którego nabawiła.
Jeden główny czarownik, mieszkający w pobliżu Olsztynka, posiada zwierciadło, w którym można zobaczyć tę czarownicę, która zadała urok. Z tego powodu odwiedza go dużo urzeczonych. Wtedy pyta on chorego: „Czy chcesz, żebym ci pokazał czarownicę?“ Skoro się tego zażąda, ucina czarownicy w zwierciedle kawałek ucha albo nosa, oświadczając przy tym: „Teraz poznacie czarownicę.” Ucina także czarownicy głowę, ale wiele osób nie życzy sobie, żeby się tak źle obchodzono z czarownicą. Pokazanie obrazu w zwierciedle wraz z operacją kosztuje jeden złoty.
Skoro kogoś zły człowiek oczyni, udaje się on wtedy do innego, lepiej znającego się na czarach, który odczynia tamten urok. Wszakże nie zawsze mu się to udaje; gdy bowiem ktoś słusznie był nabawiony złego, odczynianie bywa bezskuteczne. Pewna przekupka z Olsztynka, u której chłop kupował chleb, przywłaszczyła sobie sakiewkę z pieniędzmi, którą on przez nieuwagę zostawił; kiedy chłop wrócił i dopytywał się o sakiewkę, przekupka zaparła się w żywe oczy. Za namową chłopa czarownik rzucił taki urok na babę, że ją skręciło. Udawała się ona do głównego czarownika, aby jej chorobę odczynił, ale bez skutku. Każdy zresztą wśród ludu wie dobrze, że jej wogóle nikt już nie jest w stanie pomóc, gdyż zasłużyła na to i słusznie była urzeczona.
W jednej wsi pod Olsztynkiem umarła pewna kobieta na chorobę, zadaną przez czary. Gdy ją pogrzebano, przewrócono mary do góry nogami, aby wykryć czarownicę; lud mniema, że czarownica nie może znieść tego i przyjdzie odwrócić mary do zwykłego ich połażenia.
Gdy się widzi nadchodzącą kobietę, podejrzaną o to, że jest czarownicą, rzuca się za drzwi miotłę; wtedy czarownica wejść niż nie może. (Olsztynek).
Żebracy często bywają czarownikami i trzeba się ich bardzo wystrzegać. Kto ich hojnie nie wesprze, tego nieraz urzekną przez złe życzenia. Niejeden już dostał wysypki wskutek ich czarów (Działdowo).
Zresztą należy się wystrzegać złych życzeń takich nawet osób, które nie są w czary wtajemniczone. Już na początku XVI stulecia, Szymon Grunau podaje w swojej kronice pruskiej, co następuje: „Wierzą w to mocno, że czego się komuś życzy, to go nie minie, jakkolwiekby się tam zażegnywał“[54].
Można także niekiedy wyrządzić komuś innemu łatwym sposobem psotę na pamiątkę. Gdy ktoś jest obmawiany zaocznie, trzeszczy ogień na kominie. Obmawiany powinien zaraz posypać soli na ogień; wtedy trzeszczenie ustaje, obmowcy zaś dostają pryszczów na języku. (Olsztynek).
Jeżeli ogień trzeszczy na ognisku, wtedy ktoś z domowych jest obmawiany. W takim razie sypie się sól na ogień w mniemaniu, że kiedyś tak samo w ogniu piec się będzie język oszczercy. (Dąbrówno).
Jeżeli się ma pryszcze na języku, znaczy to, że ktoś nas obmawia. Wtedy trzeba trzy razy napluć w chustkę, związać ją w węzeł i ręką weń uderzać. Wskutek tego oszczerca nazajutrz dostaje pryszczów[55].
Kiedy dzieci wskutek zadawnionego złego nałogu załatwiają naturalne potrzeby swoje w miejscach niewłaściwych, trzeba tylko nieczystości te posypać gorącym popiołem, a dostaną pryszczów na pośladku. (Olsztynek).
Jeżeli ktoś tak jest rozgniewany na pewną osobę, że pragnie jej śmierci, może to osiągnąć, śpiewając pieśń nabożną przez cały rok rano i wieczorem; znienawidzona osoba umrze potym z pewnością. W pow. Margrabowskim środek ten podobno często i z dobrym skutkiem bywa stosowany. (Margrabowa).
W okolicy Olsztynka umieją także pośpiewać, tj. kogoś na śmierć zaśpiewać. Pieśń, którą należy w tym celu śpiewać przez cały rok rano i wieczorem, znajduje się w polskim śpiewniku. Oznacza się tam rodzina, w której mężowi i żonie śpiewa się na śmierć. Czarownica, która to sprawiła, ukazuje się na dziedzińcu w przeddzień jego, a także i w przeddzień jej śmierci. Ma to zależeć od tego, że urok działa. (Olsztynek).
Jeżeli ktoś chce kogoś na śmierć zaśpiewać, powinien przez cały rok rano i wieczorem o 6-ej godzinie, na tym samym miejscu i w tej samej postawie trzykrotnie odśpiewać od końca do początku psalm (jak się zdaje 94), i dodawać za każdym razem „Ojcze nasz,” dwa razy, bez „Amen;” za trzecim razem kończy się pacierz na „Amen.” Skoro tylko modlący się nie trzyma się ściśle godziny, albo zmieni miejsce i postawę, lub też omyli się podczas modlitwy, w takim razie śmierć, której innemu życzył, spotyka jego samego. Po upływie rocznego terminu, w ostatnim dniu modlitwy śmierć musi nastąpić. Wiele osób tak się tego obawia, że z samego strachu choruje i umiera... Modlitwy te odmawia się zazwyczaj w piwnicy. (Wielbark). Śpiewanie na śmierć jest także znane i bardzo rozpowszechnione w Szczytnie np., w Jansborku itd.
Dobrze jest ubezpieczyć się naprzód przeciwko złym wpływom i trzymać je zdala od siebie. Środki ochronne przeciwko złym wpływom są np. następujące:
Noworodka strzeże się z wielką troskliwością przed cudzym wzrokiem, ponieważ jednak taki system odosobnienia nie da się ściśle przeprowadzić, tedy nie mogą się zdobyć na inny środek ochrony dziecka, prócz stosowania amuletów. Medaliki srebrne, pierścionki, albo złote monety, zarówno jak czerwone wstążeczki na szyję, uważane są za szczególnie skuteczne. Wstążeczki czerwone zawiązuje się także na szyi źrebiętom i cielętom, jako środek zabezpieczający od złego spojrzenia. (Krolczyk).
Przy bieleniu domu robi się dokoła drzwi głównych pewną ilość plam pendzlem, aby djabeł został daleko. (Jerutki).
W dzień św. Jana wieczorem, albo w wigilję Trzech Króli kreśli się na zewnętrznej stronie drzwi obory trzy krzyże. Chroni to od czarów. (Olsztynek, Działdowo). W powiatach warmińskich używa się w tym celu kredy poświęconej w kościele.[56]
Bezpieczeństwo i szczęście są zapewnione we wsi, którą dokoła oborano parą krów czarnych.[57]
Od złego spojrzenia, które szczególnie niebezpieczne jest u starych kobiet, można się uchronić w ten sposób, że zachodzi się je ztyłu, i za ich plecami wskazującym palcem lewej ręki kiwa się trzy razy, nie mówiąc przytym ani słowa. (Działdowo).
Ażeby się zabezpieczyć od złego spojrzenia, nosi się koszulę, pończochę, albo jakąkolwiek część odzienia na lewą stronę. (Dąbrówno).
Porówn. wyżej podany sposób rozpoznawania wilkołka.
Kto się chce uwolnić od strachów, ten w domu, do którego po raz pierwszy wchodzi, zagląda do komina. (Olsztynek).
Komedjantów (tj. linoskoków) lud także uważa za czarnoksiężników, którzy sprawiają tylko omamienie. Jeżeli się chce wiedzieć, co oni właściwie przedstawiają, trzeba włożyć suknię na wywrót. Jedna kobieta, która tak sobie postąpiła, kiedy komedjant, jak się zdawało, dźwigał dużą belkę, widziała, że on niósł słomkę. (Olsztynek).[58]
Szczególnego środka używają w celu zabezpieczenia się od poboru wojskowego. Na krótko przed oględzinami wojskowemi trzeba obetrzeć twarz całunem; kto tak postąpił, okaże się niezdatnym do wojska. (Dąbrówno).
Jako rodzaj amuletów używane były, przynajmniej jeszcze w wieku zeszłym, tak zwane strzałki piorunowe. O używaniu ich Pisański zaznacza co następuje: Gdy się chmury zbierają i coraz głośniejszy łoskot zapowiada, że wkrótce burza nadciągnie, wówczas ktoś z domowników kładzie palec w otwór, znajdujący się w większych kamieniach, obraca kamień kilka razy dokoła, wymawia kilka zabobonnych wyrazów, rzuca kamień z całą siłą ku drzwiom i wierzy, iż tym sposobem zabezpiecza dom swój od pioruna. W tej samej intencji kładą takie strzałki piorunowe małym dzieciom do kołyski. Wierzą oni w ich siłę ukrytą w takich nawet przypadkach, które nic wspólnego z piorunem nie mają; np. przez otwory tych kamieni doją krowy, kiedy z wymion z mlekiem krew wypływa[59].
I dziś jeszcze lud prosty wierzy, że gdy podczas burzy położymy strzałkę piorunową na lipowym stole, strzałka skacze. (Olsztynek).
Mazur rozróżnia ściśle boży pekrąt (strzałkę piorunową), tj. krzemienie, mające kształt małego palca, które Niemiec nazywa zazwyczaj Donnerkeulen, od klina piorunowego, którym Mazur oznacza topór kamienny starożytnych Prusaków itp. przedmioty.
Kiedy grozi nawałnica gradowa, chłop bierze rydel, wykopuje trzy kawałki darniny i przewraca je trawą ku ziemi. Kobieta bierze łopatę od chleba, obraca nią trzy razy dokoła drabiny, prowadzącej na dach (rozumiem przez to, że obraca ją ku ni3bu i znowu ku ziemi), i kładzie ją koło drabiny na ziemi. Świadek, któremu ten szczegół zawdzięczam, był obecny przytym, kiedy stosowano ten środek, i zapewnia, że wiatr się obrócił, chmura odeszła, i grad nie wyrządził żadnej szkody na polach gospodarza, który uciekł się do tego środka. Starzy ludzie potrafią to robić, od nich zaś uczą się młodzi. (Olsztynek).
O zbawiennym działaniu stali nieraz jeszcze będziemy mówili. Trzyma ona zdala wszystkie wpływy czarów. (Olsztynek).
Niektóre osoby dla zabezpieczenia się od czarów noszą zawsze czosnek przy sobie. (Olsztynek).
Znaleziona podkowa, przybita gwoździami do progu domu końcami na zewnątrz, przynosi szczęście; do kupca np. sprowadza licznych gości i bogatych nabywców. (Lubajny).
Do rodzaju amuletów należą także listy domowe i listy obronne (żelazne). Wspominaliśmy już o jednym z nich, mianowicie o liście niebieskim, od którego rozpoczyna się „Klucz do nieba.“ Dwa inne, które posiadają szczególną własność zabezpieczania żołnierzy od cięć i strzałów, były bardzo rozpowszechnione w czasie ostatniej wojny w Holsztynie, a także za ostatniej wojny w Czechach. Wszystkie one mają tę wspólną cechę, że podają pewne przepisy moralne, wymagają zachowania pewnych formalności zewnętrznych, a przytym zawierają nadzwyczajne obietnice, jak np. bezpieczeństwo wobec burzy i ran w bitwie, i inne także, oraz powiadamiają czytelnika o swoim nadzwyczaj cudownym pochodzeniu. List niebieski w „Kluczu do nieba,” napisany jest po polsku; drugiego udzielono mi piśmiennie w języku niemieckim, widać jednak, że jest tłumaczony z polskiego; trzeci mam przed sobą drukowany w języku niemieckim, jednakże pod względem treści tak blizko spokrewniony jest z dwoma pierwszemi, że wydaje mi się, iż powstał także w polskiej okolicy. Pierwszy za pośrednictwem „Klucza do nieba,“ którego w krótkim przeciągu czasu otrzymałem cztery różne wydania, rozpowszechniony jest z pewnością w wielu tysiącach egzemplarzy; drugi dostałem od matki pewnego żołnierza w Ostródzie, gdzie podobno znany jest w całej kompanji załogowej; trzeci przyniósł pewien rezerwista, wracając do Olsztynka z Grudziądza, gdzie stał podczas ostatniej wojny. Przytoczylibyśmy je w całości, jako przerażające dowody wiary w zabobony pośród ludności polskiej, gdyby treść ich nie była zbyt niedorzeczna, tekst zaś zbyt długi.
Głównym środkiem na wszelkiego rodzaju choroby jest zażegnywanie[60]. Lekarz dla Mazura jest człowiekiem zupełnie niepotrzebnym, który czyha tylko na jego pieniądze. Gdy się ich napomina, że zaniedbują się w tym względzie, wymawiają się wszyscy jednostajnie: „I tam i owdzie także nie mógł poradzić.“[61]. Niektórzy nawet są przekonania, że pomoc lekarska, jak piorunochron, jest wdzieraniem się w prawa boskie. (Działdowo).
Zażegnywanie ma gorliwych obrońców nietylko pośród chłopów, ale i wśród oświeconych obywateli. Tak, opowiadał raz człowiek wolny zresztą od wszelkich przesądów, że baba, której śmiejąc się i drwiąc, obiecał 5 talarów, zażegnała mu rdzę, nieuleczalną chorobę zboża, i to z najlepszym skutkiem. (Lubajny, pod Ostrodem).
Inny, również wolny od wszelkich przesądów obywatel opowiada, że sam widział, jak robotnik, zraniwszy się niebezpiecznie w nogę siekierą, długo nadaremnie usiłował krew zatamować. Wezwano babę do zażegnania, i natychmiast krew po zażegnaniu, jakby uciął, płynąć przestała.
Wszelkie zażegnywania odbywają się zawsze trzy razy przed zachodem słońca, w pobliżu zaś zażegnywacza nie ma być ani psa ani kota. Wiara przytym w skuteczność zamówienia nie jest rzeczą konieczną; wystarcza, gdy się poda rękę komuś, co wierzy. (Lubajny).
Zażegnywanie odbywa się następującym sposobem. Chory z zażegnywaczem musi sam na sam być w izbie. Zażegnywacz nasamprzód czyni nad chorym trzy razy znak krzyża, poczym odmawia właściwą formułkę, w której „Amen” musi być opuszczone, jeśli zażegnywanie ma pomóc. Po dopełnieniu tego obrządku, znowu czyni trzy razy znak krzyża nad chorym. Zażegnywanie szczególnie stosowane bywa w celu zatamowania krwi, w przypadkach puchliny, bólu zębów, rwania i innych podobnych przypadłości. (Działdowo).
O jednej formułce zamawiania róży powiadano mi: Należy odmawiać ją trzykrotnie przed zachodem słońca, potym następnego dnia trzy razy przed wschodem i jeszcze trzy razy przed zachodem słońca. (Jerutki).

Zamówienia różnych chorób i dolegliwości złych[62].
1. Zamówienie krwi płynącej.

Zamawiam cię bożą mocą, Pana Boga pomocą. Miała Magdalena trzy córki; jedna mówiła: „Pójdźmy ztąd i wędrujmy.” Druga mówiła: „Stójmy.” Trzecia mówiła: „Oto wróćmy się, zostańmy i osiądźmy.“ I ty, krwio, tu się zostań przez Pana Jezusa Syna Bożego, Matuchniczkę jego i całą chwalebną świętą Trójcę i Anioły święte w Duchu św. W imieniu Boga Ojca i Syna i Ducha świętego. Ojcze nasz, któryś itd.

2. Wielką chorobę i wrzody zamówić.
Gdy nasz Pan Jezus Chrystus wędrował ze zwolennikami swemi, prosili, wołali, a kiedy od wielkiej choroby i wrzodu lekował, rozkazał Jezus, mówiąc: „A na niemocne ręce kładźcie.“ Cicha woda stojała, gdy Matuchniczka Boża syna kąpała. Niechże i ten wrzód cicho stanie, móżdżka nie poruszy, gnatów nie połamie, żył nie starga. Proszę ja ciebie, wystrzegaj się miejsca człowieczego przez Pana Boga moc, Syna Bożego i Ducha świętego pomoc. W imię Boga Ojca i Syna i Ducha świętego. Ojcze nasz itd.

3. Kiedy kogo wąż albo żmija ukąsi.

Modlitwę Pańską czyli „Ojcze nasz” itd. zmówić, a potym: „Wymawiam was bożą mocą, Pana Boga pomocą, węże, weżyce, żmije, żmijice, padalce, padalczyce, i wszelki robaku. Z rozkwituś się urodził, djabeł cię stworzył, Pan Jezus w cię ducha włożył, a nie dał ci żadnego jadu ani mocy. Przez Pana Boga moc i Syna i Ducha św. pomoc, jako ta woda odpływa, niechże i ten i to spływa w imieniu Boga Ojca i Syna i Ducha świętego.” (Potym dmuchnij trzy razy i wodą oblej, albo wytrzyj to miejsce).

4. Od psa skażonego.

Mów Modlitwę Pańską albo „Ojcze nasz“ itd. Nasz Pan Jezus Chrystus, gdy ze zwolennikami swemi wędrował i prosili go, aby od skażonego psa i suki lekował, rzekł im „Lekujcie przez Boga moc i Syna Bożego i Ducha św. pomoc.“ Cicho woda w morzu stojała, gdy Matuchniczka Boża Syna swego kąpała; niechajże żywina cicho lega, księżyczka masu wydawa jadu (?) przez Pana Boga moc i Ducha św. pomoc, w imieniu Boga Ojca Syna i Ducha świętego. (Trzy razy wokoło obejść, ręce złożywszy, niechaj drugi przed tobą ogania).

5. Od zimnych ludzi.

W imię Boga Ojca i Syna i Ducha św. Szła Matuchniczka Boża bez cisowy lasek; idąc, spotkał ją sam Pan Jezus. „Gdzie idziesz, Matko moja?“ — „idę do tego chrzczonego uciszać, uspokajać zimne ludzie, białe ludzie.“ Odstąpcie od tego ochrzczonego z jego żył, z jego mózgu, z jego głowy; przez Pana Boga moc i Syna Bożego i Ducha świętego pomoc, wysyłam ja was pod korzenie kamienne na puste lasy i na puste pola, gdzie nic nie przyjdzie. Ojcze nasz itd.

6. Proch żywinie odmawiać

Przyszedłem do cię, nieme stworzenie, ażeby od cię sam Pan Jezus proch odwrócił przez Pana Boga moc, Syna Bożego i Ducha świętego pomoc. Ojcze nasz itd. (Przy tej odmowie stalką trzeba trzeć ode łba do ogona, po każdej stronie do trzech razy).

7. Od gradu obłok zamówić.

Na obłok spojrzawszy, przeżegnać się w imieniu Boga Ojca i Syna i Ducha świętego; wtedy zmówić: Ojcze nasz itd., a potym tę modlitwę: O wy, szkodliwe gradowe obłoki, rozkazuje wam Chrystus Pan, mąż boży, przeze mię, sługę niegodnego, żebyście szli na inne miejsca puste i tam się roztrzęśli, abyście wsiom, ogrodom i polom szkodliwemi nie byli, przez Bana Boga moc i Syna Bożego i Ducha świętego pomoc.

8. Ogień zamówić.

Ojcze nasz itd. Ogniu, ty płomieniu gorejący, rozkazuje tobie Chrystus Pan, mąż boży, przeze mię, sługę niegodnego, abyś się dalej nie rozszerzał, lecz na tym miejscu został; coś ujął, to trzymaj przez Pana Boga moc, Ojca i Syna i Ducha świętego pomoc. (Ogień do trzech razy oblecieć, co raz wchodząc, to „Ojcze nasz“ zmówić).

9. Od kazu, gdy na oku stanie.

Rano mówić: W imię Ojca i Syna i Ducha świętego, Ojcze nasz, któryś jest w niebie itd. Jako ta ciemna nocka ustępuje temu białemu dzionkowi, tak też temu chrzczonemu (tu trzeba nazwisko osoby wymówić) kaz coby ustąpił z jego oka, z jego źrenicy, z jego białka, i te wrzody, wrzedzienice, aby wyszły, wycięciały (?), niewieda kędy się podziały, przez Pana Boga moc, Syna Bożego i Ducha św. pomoc.
Wieczór mówić: Zorze, zorzeczki, Chrystusa Pana służeczki, służycie wy Panu Chrystusowi we dnie i w nocy i temu chrzczonemu (tu znów nazwisko chorej osoby wymówić) coby też same posłużyły, ten kaz z jego oka, z jego białka i jego źrenicy odmówiły, przez Pana Boga moc, syna Bożego i Ducha świętego pomoc. Potym trzy razy „Amen“ powtórzyć.

10. Od macicy.

Naprzód zmów: Ojcze nasz itd. Poszła Matuchniczka Boża w lichym uspokojeniu macicę z urazem lekować i ustanawiać. Jak ten kamień leży w ziemi, a nie będzie poruchowany, tak i macica z urazem u tego chrzczonego (tu nazwisko chorej osoby wymów) nie ma się więcej poruchować. Przez Pana Boga moc, Syna Bożego i Ducha świętego pomoc ma się uspokoić cichuchno, lekuckno. Ty, macico, z urazem, masz łóżko usłane, tak odpoczywaj u tego chrzczonego (znów nazwisko wymówić), a nie masz się poruszać więcej, ani go trapić. Przez Pana Boga moc, Syna Bożego i Ducha świętego pomoc. W imię Boga Ojca i Syna i Ducha świętego. Amen. Amen. Amen.

11. Urok jak lekować.

Naprzód zmów Modlitwę Pańską: Ojcze nasz itd. Szła Ma tuchniczka Boża przez cisowy las i spotkał ją sam Pan Jezus i spytał się jej: „Gdzie idziesz, Matko moja najmilsza?” Ona odpowiedziała: „Idę do tego chrzczonego (tu wymów nazwisko chorej osoby), trzy dziewięcie uroków odmawiać.” Rzekł Pan Jezus: „Idź, a odmawiaj przez Pana Boga moc, Syna Bożego i Ducha świętego pomoc i przez Ewangielję świętą.” W imię Boga Ojca i Syna i Ducha świętego. Amen. Amen. Amen.

12. Ból zębów jak zamówić.

Bożą mocą, Pana Jezusa pomocą. Dąb w boru, kamień w morzu, księżyc na niebie, że póki te trzy bracia mocni się pospołu nie zejdą, tak długo mię zęby niech nie bolą. Przez Pana Boga moc, Syna Bożego i Ducha świętego pomoc i Anioły święte, Jego ciało chwalebne i przez Trójcę świętą. W imię Boga Ojca i Syna i Ducha świętego. Amen. Amen. Amen.

13. Od ukąszenia robaka[63].
Przeklinam cię, robactwo przeklęte, w imię Ojca i Syna i Ducha świętego. Zamawiam cię jednocześnie, ty wole (albo: krowo), od wszelkiego robactwa, które djabeł stworzył, a Pan Bóg ma... od wschodu do zachodu słońca; Pan Bóg zakazał mu tego. Zamawiam cię od..., od wężów i wężyc, od żmij i żmijic, padalców i padalic, jaszczurek i jaszczurzyc, niedźwiadków samców i samic i łasic samców i samic, nie przez moją, moją, moją, lecz przez Pana Jezusa pomoc, jakoteż i wszystkich świętych. Ojcze nasz... (bez „Amen”).

14. Od wścieklizny.

Będę zamawiał oborę tego chrzczonego N. N. od psa wściekłego. Szło 7 apostołów, wszyscy bracia pomiędzy sobą. — Dokąd idziecie, wy, siedmiu apostołowie, wszyscy sobie bracia? — Idziemy zamawiać oborę tego chrzczonego N. N. od psa wściekłego. — Idźcie i zamawiajcie w imię moje. — Co robią wściekli? Śpią. — Niechże śpią. Weźcie włóczkę i bawełnę i zatkajcie ich rany, ażeby nie krzyczało, nie ryczało i nie wdrapywało się na ściany, lecz żeby się uspokoiło, jak woda w Jordanie, kiedy św. Jan chrzcił Pana Jezusa. Nie przez moją, moją itd.

15. Zamawianie świń.

Zamawiam świnie moje od choroby. Czy świnie twoje są w domu? — Nie, niema ich w domu. — Idź, zawołaj je na podwórko i daj im jęczmienia. Które z nich będzie jadło jęczmień, temu się nic nie stanie. Nie przez moją itd.
Trzeba jęczmienia nasypać do spodni i trzy razy rzucić przez komin; odmówić przytym wyżej przytoczoną formułkę i wtedy dać jęczmień świniom.

16. Od ognia.

Przyszedł do nas w pośpiechu Ezechjasz, Mesjasz w gościnę. Niechże się zadowoli tym, co sam wziął od nas w nocy, w imię Ojca i Syna i Ducha świętego. „Amen“ się nie mówi.

17. Od grzybków.

Zamówię temu chrzczonemu N. N. przykry wyrzut, trzy razy po dziewięć pryszczów, trzy razy po dziewięć pęcherzyków, trzy razy po dziewięć narośli. Matka Boża szła ścieżką zieloną i znalazła na drodze trzy zioła. Jedno zerwała prawą ręką, drugie strąciła prawą nogą, a trzecie zginęło, niewiadomo gdzie. Niech tak samo niewiadomo gdzie zginą te narośle tego chrzczonego N. N. Nie przez moją itd.

18. Od róży.

Szła Matka Boża ścieżką zieloną, i spotkał ją sam Pan Jezus i spytał się jej: Dokąd idziesz, Matko Boża? — Idę do tego chrzczonego N. N. zamówić różę pięciu palcami a szóstą dłonią, i proszę, aby go nie rwała, nie trzęsła, mózgu nie wysuszała, krwi nie przelała. Jeżeli jest z wiatru, niech idzie do wiatru, jeżeli jest z wody, niech idzie na wodę. Nie przez moją itd.

19. Od róży.

Dokąd idziesz, Matko Boża? — Idę do tego chrzczonego N. N. ogień zamówić, od ognia wybawić, od ognia róży, od ognia gwałtownego, od ognia złośliwego. Pływa piórko po morzu tak leciutko, cichutko. Daj Boże, żeby temu chrzczonemu N. N. ogień ogień róży, gwałtowny ogień, złośliwy ogień wyszedł bez szarpania i rwania, przez Pana Jezusa, przez Ducha świętego i przez wszystkich świętych aniołów pomoc, w imię Boga Ojca i Syna i Ducha świętego.

20. Od róży.

Szła Matka Boża na zieloną łąkę, a za nią szedł Jej Synek. — Dokąd idziesz, Matko miła? — Idę zamówić wyrzuty róży; chodź ze mną, Synku miły, pomożesz mi. — Idź, Matko miła, zamów go z moją, moją, twoją pomocą, ażeby znikły z jego głowy, jego mózgu, jego wątroby i wszystkich członków, tak cicho i lekko, jak tylko można, z Boga pomocą itd.

21. Od róży.

W morzu czerwonym stoi kamień, na nim łóżko usłane, pokryte bawełną; tam masz ty, różowy, przedziurawiony wrzodzie, swoje legowisko. Śpij i wypoczywaj aż do sądu ostatecznego w imię Boga itd.

22. Od zastrzału.

Szedł drogą anioł święty i spotkał go sam Pan Jezus. — Dokąd idziesz, aniele święty? — Idę do tej chrzczonej N. N. zastrzał zamówić. — Idź i uwolnij wszystkie części jej ciała od głowy aż do końca palców u nóg. Bóg Ojciec, Syn i Duch święty, a ci trzej są jedno. Nie przez moją, lecz przez Pana Jezusa i Matki Bożej pomoc. Zmówić „Ojcze nasz“ trzy razy.



23. Od gąsienic.

Panie, wszechmocny Boże, któryś ten nędzny świat stworzył, wszelkie ptactwo i robactwo i nakoniec człowieka. Dałeś mu wolę, rozum i pamięć, ażeby się powstrzymywał od wszelkich (złych) uczynków na ziemi. Zesłałeś nam Syna swego z wysokości, żeby nauczył człowieka, co czynić powinien. Daj, miły Boże, ażeby to robactwo, gąsienice, takie obrzydzenie sprawiały miłemu Bogu, jak człowiek, który w niedzielę krowy pasie i nie idzie do kościoła.

24. Od wrzodu strzelanego (czarnego zastrzału).

Szli trzej apostołowie, bracia pomiędzy sobą i spotkali samego Pana Jezusa — Dokąd idziecie, trzej apostołowie, bracia pomiędzy sobą? — Idziemy do chrzczonej N.N. zamówić trzy razy dziewięciorny wrzód strzelany. — Idźcie i zamawiajcie z moją, moją i wszystkich pomocą ten trzy razy dziewięciorny wrzód strzelany. Od czego się to zrobiło? Czy od siedzenia, czy od leżenia, albo od picia, albo..., albo od słońca, albo od gwiazd? Niech zniknie jak można najciszej i najlżej, niech nie szarpie, nie trzęsie, nie rwie w jego ciele, jego krwi, jego mózgu, jego kościach, niech idzie na ciemne lasy, w ciemne chmury, na twarde skały. Tam jest jego miejsce spoczynku aż do dnia ostatecznego. Ojcze nasz i trzykrotne żegnanie: W imię Ojca itd. bez „Amen.“

25. Od skazu (czarnych plam).

Szedł drogą Pan Jezus i spotkał Matkę Bożą. — Dokąd idziesz, Matko Boża? — Idę do tej chrzczonej N.N. krew siać, kości łamać, a ja zabraniam ci tego. Idź tam, gdzie w dzwony biją i gdzie śpiewają pieśni, Syna Bożego mocą i Ducha świętego pomocą. Ojcze nasz... trzykrotny znak krzyża: W imię Boga itd., i trzykrotne zdmuchnięcie.

26. Od macicy (kolek).

Matko macico, przeciwniczko Matki Bożej, proszę cię przez Boga Ojca, przez Boga Syna, przez Boga Syna i przez całą świętą Trójcę, ażebyś się natychmiast uspokoiła, duszy i ciała nie trapiła, lecz żebyś się położyła na poduszeczkę, którą ci Pan Jezus sam piędzią swoją odmierzył. Ojcze nasz... przeżegnać się trzy razy, bez „Amen“[64].
Podajemy tu jeszcze przykład, jak się po wsiach bydło zamawia. Staje się przed urzeczoną sztuką bydła i ze złożonemi rękoma, odmawia się najpierw „Ojcze nasz,” nie dodając wszakże „Amen.” Potym następuje taka formułka zamawiania: „Kosa spadła z nieba, z kamienia na ziemię. Jak ta rosa znika, zniknęła, ulotniła się w powietrzu, tak też niech te trzy razy dziewięć czarów znikną, rozejdą się w powietrzu i wywietrzeją.“ Powtarza się tę formułkę trzy razy, za trzecim razem żegna się sztukę bydła i w końcu mówi się: Amen. Zamówienie to zarówno zabezpiecza od uroku, jak i leczy gotowe już jego skutki[65].
Z aktem zamawiania łączą się po większej części pewne obrzędy. Te praktyki towarzyszące często uchodzą za rzecz najważniejszą; częstokroć one same pomagają. Tu i owdzie bywają stosowane obok tego materjalne środki lecznicze.
Różę zamawia się temi słowy: „Jezus szedł ogrodem koprowym z głownią w ręku i mówił: Nie będziesz więcej ogniem pustoszyła.“ Formułkę tę odmawia się trzy dni z rzędu, codzień po zachodzie słońca trzy razy. Ilekroć odmawia się tę formułkę, trzy razy chucha się lekko na chore miejsce, spluwa się trzy razy na ziemię i na tym miejscu kładzie się znak krzyża. (Dąbrówno).
Kiedy ktoś cierpi na jakąś ciężką chorobę, oddziera się szmat od jego koszuli i zawiesza się ten kawałek albo całą koszulę na rozdrożu, na drzewie albo na drogoskazie. Do tego szmata zatyka się igłę, a pod nim kładzie się złotą monetę. Lud mniema, że tym sposobem odbiera się choremu jego chorobę. Przechodnie wystrzegają się bardzo, ażeby nie dotknąć się szmata, lub nie ruszyć pieniędzy, gdyż w takim razie mogliby zabrać z sobą chorobę. (Jerutki)
Krolczyk, proboszcz w Kurkach, opowiada z lat swoich dziecinnych o leczeniu uroku: „Gdy pewnego razu przyjechałem z gimnazjum do domu na wakacje i, będąc urzeczonym, nie zgodziłem się na stosowanie czarów i wolałem położyć się spać, żeby się pozbyć bólu głowy i towarzyszących mu dolegliwości, podczas snu potarto mi twarz trzykrotnie używanym ręcznikiem z temi słowy: „W imię Ojca, Syna i Ducha świętego. Amen. Amen. Amen.“ Po przebudzeniu czułem się jak zwykle dobrze, i wtedy opowiedziano mi domniemaną przyczynę mego wyzdrowienia. W takich razach używa się jeszcze skuteczniejszego środka, mianowicie dla mężczyzn odzienia kobiecego, dla kobiet zaś odzienia męzkiego.
Kto jest urzeczony, temu trzeba dziewięciu różnemi chustkami, albo szmatami otrzeć twarz. W jednej plebanji także środek ten był zastosowany z dobrym skutkiem.
Jeżeli urzeczony jest mężczyzna albo kobieta, wtedy kobieta ociera twarz mężczyźnie kobiecemi sukniami, zaś mężczyzna kobiecie męzkiemi sukniami; spluwa się przytym trzy razy. (Olsztynek). Przytym wyciera się także od głowy do nóg. (Dąbrówno).
Środek przeciwko angielskiej chorobie. Piecze się duży placek z mąki żytniej, wykrawa się w nim dużą dziurę, przeciąga się przez ten otwór dziecko i obnosi się je trzy razy dokoła kościoła; trzeba przytym zmówić „Ojcze nasz“ trzy razy, albo chuchnąć trzy razy przez dziurkę od klucza drzwi kościelnych. (Olsztynek).
Angielska choroba pochodzi ztąd jakoby, że do żołądka dziecka dostały się włosy kocie. Żeby je usunąć, trzeba usmażyć koguta, utrzeć na proszek żołądek i proszek ten z winem czerwonym dawać dziecku do picia. (Olsztynek).
Inny jeszcze środek przeciwko angielskiej chorobie. Stawia się krzesło pomiędzy dwa wiadra, kładzie się dziecko chore pod pałąk drugiego wiadra. Potym obraca się krzesło i obydwa wiadra; to są trzy roboty. I poraz drugi postępuje się z dzieckiem, jak poprzednio. Następują znowu wskazane trzy roboty; potym znów postępuje się z dzieckiem tak samo po raz trzeci. Nakoniec wsadza się dziecko do szafy i mówi się: „Ojcze nasz,“ ale bez „Amen.“ Środek ten bywa stosowany we czwartek po wieczerzy. Często pomaga jednokrotne zastosowanie; można jednakże w razie potrzeby powtórzyć je raz jeszcze i do trzeciego razu. Środek ten musi pomóc; oto niedawno jeszcze okazał się skutecznym. (Olsztynek).
Jeszcze jeden środek przeciwko wycieńczeniu albo angielskiej chorobie. We czwartek po wieczerzy, podczas ostatniej kwadry i tak samo w następną sobotę, a wreszcie po raz trzeci także we czwartek, po tygodniu robi się co następuje: Zarabia się ciasto, zrobiony z tego ciasta placek kładzie się na stole i stawia na niego dziecko najpierw obiema nóżkami, potym tylko prawą nóżką, tak, żeby się ślady odbiły na nieście. Potym ulepia się z tego ciasta trzy małe placki, kładzie się je do pieca i piecze. Dziecko wsadza się do wody, do której wsypuje się pokruszone trzy placki, kąpie się je i odmawia przytym „Ojcze nasz“ bez „Amen.” Nakoniec bierze się trochę popiołu z pieca bądź ręką, bądź patyczkiem i posypuje się dziecku głowę od przodu ku tyłowi. Wodę po zachodzie słońca trzeba wylać, nic nie mówiąc i nie oglądając się przytym. „Jestto bardzo dobre — zadecydował mój świadek: — państwo nie chcą temu wierzyć; moja żona zrobiła tak z Emilją i wyzdrowiała ona zupełnie.“ (Olsztynek).
Środek przeciwko wycieńczeniu. Bierze się łeb koński, i milcząc i nie oglądając się, idzie się we czwartek po wieczerzy do dołu glinianego, w którym zebrała się woda deszczowa; nabiera się pełne wiadro wody, którą się grzeje i wlewa do balji, trzy razy w tej wodzie przeprowadza się łeb koński od wschodu ku zachodowi słońca i w tym kąpie się dziecko. Koszulę dziecka trzeba rozedrzeć przez pół na piersiach. W końcu odnosi się, nic nie mówiąc i nie oglądając się, wodę i koszulę napowrót do dołu glinianego. Praktyka ta powtarza się jeszcze przez dwa czwartki tym samym sposobem i sprowadza napewno polepszenie i wyzdrowienie. (Dąbrówno).
Środek przeciwko wycieńczeniu. Dwie baby biorą chore dziecko, jedna podaje je drugiej przez płot i napowrót je ponad płotem odbiera. Powtarza się to trzy razy. (Jerutki).
Środek przeciwko zimnicy. Trzy listki mirtowe ze ślubnego wianka skuteczne są na zimnicę. (Lubajny).
Od tegoż. Trzeba na miotle wyjechać z domu na rozdroże, zostawić tam miotłę i znowu śpieszyć do domu, nie mówiąc ani słowa. (Olsztynek).
Od tegoż. Idzie się na miedzę graniczną, wykopuje się dziurę w darninie, chucha się w nią trzy razy i napowrót zatyka się prędko. (Olsztynek).
Od tegoż. Idzie się do brzozowego lasu, trzęsie się pewną liczbę brzóz i mówi: (słów opowiadający, niestety, nie wiedział, treść była mniej więcej taka:) Trząś mnie, jak ja ciebie, a potym przestań (Olsztynek).
Od tegoż. Skoro napad febry i gorączka przejdzie, zdejmuje się koszulę i wieczorem po zachodzie słońca, albo zrana przed wschodem słońca, jeżeli można — we czwartek, zanosi się na rozdroże i zawiesza się na drogoskazie. (Wały).
Od tegoż. W niektórych miejscach dzwony wiszą w otwartej dzwonnicy, a zwieszający się sznur od dzwonów, dla każdego jest dostępny. Tedy, przeciwko zimnicy, wkręca się złotą monetę do sznura od dzwonu. (Wały)[66].
Pisański[67] wspomina w połowie zeszłego stulecia, iż dawniej używano także Ewangielji św. Jana dla odpędzenia febry.
Dalej, o księżycu Pisański[68] pisze: Tu i owdzie otumania jeszcze pospólstwo prawdziwie pogański przesąd, pod którego wpływem, rzeczywiście oddaje się temu ciału niebieskiemu cześć bałwochwalczą. Przy zimnicy, silnym bólu oczu lub zębów, oraz w niektórych innych chorobach, chorzy pilnie uważają na początek nowiu; wychodzą wtedy pobożnie, ze złożonemi rękoma do księżyca i zwracają się do niego z modlitwą, ułożoną w formie niedorzecznych wierszydeł, z niewzruszoną nadzieją, iż tym sposobem będą uwolnieni od dolegliwości. Czy nie ujawnia się w tym pogaństwo? Czyżby Pisański miał co innego na myśli, niż zamawianie?
Środek od żółtaczki. Na żółtaczkę pomaga robactwo na chlebie z masłem. (Olsztynek).
Środek od bólu głowy. Stawia się cierpiącemu garnek z wodą na głowę i kładzie się kawałek stali do wody.
Środek od bólu zębów. Pisański[69] przytacza, co następuje: Wycina się drzazgę z pod kory drzewa bzowego, przekłuwa się nią do krwi dziąsło, poczym zatyka się ją w to samo miejsce, ażeby zarosła.
Najbardziej wypróbowanym i najprostszym środkiem na ból zębów jest przyglądanie się księżycowi na nowiu w nieruchomej i milczącej postawie. (Olsztynek). W okolicach niemieckich powtarza się przy tym trzykrotnie wyrazy: Nowy miesiączku, zabierz mój ból, w imię Boga Ojca, Syna i Ducha świętego.
Ból zębów przechodzi także, gdy się chory ząb dotknie trzy razy kością z cmentarza. (Dąbrówno).
Jęczmień na oku leczy się przez trzykrotne potarcie obrączką ślubną matki. (Lubajny).
Strzelany wrzód na palcu nie zgoi się, dopóki się nad nim nie wystrzeli z broni.
Narośle na ciele ludzkim, zwane „kostkami,” leczą się następującym sposobem: 1) Idzie się do domu, w którym się znajduje nieboszczyk, nic nie mówiąc, bierze się rękę nieboszczyka i palcem jej naciska się narośl trzykrotnie. 2) Kiedy przyjdzie żebrak do domu, bierze mu się, nie mówiąc ani słowa, kij z ręki i naciska się nim narośl trzykrotnie. 3) Gdy się znajdzie na polu w kości wydrążonej, albo na gnoju krowim wodę deszczową, pociera się nią narośl trzykrotnie, poczym nie oglądając się i milcząc, idzie się do domu.
Środek na brodawki. Dotyka się każdej brodawki ziarnkiem grochu i ziarna te rzuca się do pieca. Wtedy ucieka się prędko, aby nie słyszeć trzeszczenia. Potym brodawki zginą. (Olsztynek).
Od tegoż. Ażeby zniszczyć brodawki, trzeba tyle ziaren grochu, ile się ma brodawek, rzucić do pieca po wyjęciu chleba, tak jednak, żeby nie słyszeć padania ich i trzeszczenia, gdy pękają. (Wały)[70].
Od tegoż. Zwilża się brodawki wodą deszczową, którą się na kamieniach znajduje, poczym w milczeniu i nie oglądając się, idzie się dalej. (Olsztynek).
Od tegoż. Dotyka się brodawki mięsem kradzionym i mięso to zakopuje się pod rynną. Gdy mięso zgnije, brodawki zginą. (Olsztynek).
Od tegoż. Patrzy się na księżyc w pełni i powtarza się trzy razy: „Tam coś jest, a tu (dotykając przytym brodawki) nic niema.“ Powtarza się to przez trzy dni z rzędu. Jestto bardzo pewny środek przeciwko brodawkom. (Olsztynek).
W piątek przed pełnią trzeba, spoglądając na księżyc, powtarzać: „Na co patrzę, niech przybywa; czego się dotykam, niech ubywa.“ Powtarza się to trzy razy zrzędu, zawsze w piątek przed pełnią. (Olsztynek).
Gdy nieboszczyka chowają i właśnie w dzwony biją, trzeba iść do wody bieżącej i wodą tą obmyć brodawki. (Olsztynek).
Zawiązuje się na nitce tyle węzłów, ile się ma brodawek, i nitkę tę rzuca się Żydowi handlarzowi na worek jego. Potym brodawki zginą.
Środek przeciwko wyrzutom. Patrz niżej kalendarz ludowy.
Środek przeciwko liszajom. Pociera się liszaj potem z szyb, zdjętym palcami, i mówi się przytym: „Dzień dobry, panie liszaj, nie bądź jutro, tylko dzisiaj.” (Olsztynek).
Środek na ognipiór. Ognipiór jestto rodzaj wyrzutów u dzieci. Podczas gdy ludzie idą do kościoła, matka idzie z dzieckiem na trzaśnisko, staje plecami do kościoła, bierze trzy razy ziemi z trzaskami i posypuje dziecku ognipiór, przyczyni mówi tak mniej więcej: „Jak ci ludzie idą teraz do kościoła, tak ty idź z głowy.“ Tym sposobem wyrzut przechodzi. (Olsztynek).
Środek przeciwko kurczom. Kurcze lud nazywa karą boską. Mówią też przy kurczach: „Pan Jezus go nawiedził.” Kto pierwszy raz widzi u kogoś kurcze, wydrapuje mu szpilką krzyż na piersi tak, żeby krew płynęła. Ma to zapobiegać kurczom. (Olsztynek).
Matka nakrywa dotkniętego kurczami swoją suknią ślubną. (Olsztynek).
W razie przełamania się albo podźwignięcia, zażywa się trocin od trumny z wódką, albo proszku od tak zwanego kamienia od poruszenia — w aptece pod nazwą lapis haematitis, najczęściej także z wódką zmieszanego.
Środek od kołtuna. Jedną z chorób najczęstszych i budzących najwięcej obaw u ludu jest kołtun[71]. Leczą od kołtuna najsławniejsi główni czarownicy, jak np. czarownik w G., który leczy w ten sposób, że wszelkie możliwe choroby podprowadza pod kołtun. Używa do tego zamawiać, ale także i ziół wszelkiego rodzaju. Można być naprzód już prawie pewnym, że wszyscy odwiedzający go chorzy, w trzy lub cztery dni po powrocie z G., będą mieli kołtun zamiast dawniejszych chorób swoich. A kołtun główny czarownik zdejmuje w swoim czasie bez niebezpieczeństwa. (Kurki).
Najczęstsze choroby, jak reumatyzmy i choroby oczu, uważają się za zadane. Wszystkie one mają ujście w kołtunie. Dotknięty jakąś chorobą ucina trochę włosów z głowy, zawija je w kawałek papieru, kładzie je albo na dołek, albo pod pachę i zostawia je tam na 24 godziny. Jeżeli po upływie tego czasu włosy się zbiją, jestto nieomylny znak, że chory jest urzeczony. Nie czesze się już i naturalnie dostaje po 4 albo 5 tygodniach kołtuna. Od tego kołtuna mogą leczyć tylko pewne osoby, powszechnie znane, jako praktykujące czary. Ale osoby te mogą także sprowadzić komuś kołtun, albo go zadać. Niektórzy sądzą, że spożyte nasienie łopianu, albo też i ostu posiada szczególną własność sprowadzania kołtuna. Przy leczeniu kołtuna czarownica daje choremu napój, który działa na dojrzewanie kołtuna. Gdy po pewnym czasie kołtun dojrzeje, wówczas czarownica zdejmuje go, ale nie nożyczkami lub nożem, lecz bardzo ostrym kamieniem, właściwie odgniata się od głowy. Wraz z kołtunem znikają także choroby, które go sprowadziły. (Działdowo).
Najważniejszą po zamawianiu czynnością czarodziejów jest wykrywanie okradzionemu jego złodzieja[72]. Najbardziej wziętym w tym celu środkiem jest tak zwane kręcenie sita, o którym przed stu jeszcze laty wspomina Pisański. „Kręcenie sita i inne niedorzeczne praktyki, do których się uciekają w celu wykrycia niewiadomego złodzieja i które wykonywane bywają nietylko przez Cyganki, ale i przez innych częściej, niżby się zdawać mogło, są oczywiście pozostałościami bałwochwalstwa przodków naszych.“[73]
Kręcenie sita tak mi opisano. We czwartek po wieczerzy bierze się książkę treści religijnej, mianowicie pozostałą po nieboszczyku, znanym z uczciwości swojej; pomiędzy kartki tej książki kładzie się klucz długi tak, żeby po zamknięciu książki cokolwiek z niej wystawał. Książkę przysuwa się na sam brzeg stołu. Potym na końcu klucza zawiesza się lekkie sito i wymienia się imiona osób, które się podejrzewa o kradzież, powtarzając przy tym: „Sitko, sitko, powiedz mi wszytko.“ Przy wymówieniu imienia prawdziwego złodzieja, sito się porusza, gdy tymczasem podczas wywoływania osób niewinnych nie rusza się wcale. Takim samym sposobem można wyśledzić, gdzie złodziej ukrył rzecz skradzioną, wymieniając domniemane miejsca schowania. (Kurki).
Nie wszędzie ten sam sposób postępowania jest w użyciu. W Grunden byłem obecny, pisze naoczny świadek, jak baba chciała wykryć złodzieja. Na stole dziedzicznym położono Biblję dziedziczną, a na niej klucz dziedziczny. Nad tym wszystkim umieszczono sito, wolno zawieszone na nitce przywiązanej do belki. Natenczas zaklinaczka wezwała trzykrotnie imię Boga i z małemi przerwami wymieniała potym imiona wszystkich osób podejrzanych o to, że się mogły dopuścić kradzieży, która dotyczyła owcy. Przy wymienieniu nazwiska złodzieja sito powinno się było poruszyć; ponieważ jednak nie poruszało się, tedy baba oświadczyła, że złodziej musi być całkiem jej nieznany, i uspokoiła się co do swoich domowników i znajomych[74].
Inny sposób wyśledzenia złodzieja nazywa się: głosić. Potrzeba do tego śpiewnika i klucza; oba te przedmioty muszą być dziedziczne. Kładzie się klucz do śpiewnika i obwiązuje się śpiewnik wstążką. Zażegnywacz i okradziony kładą palec wskazujący pod wystające kółko od klucza tak, że ten zwiesza się razem ze śpiewnikiem. Zażegnywacz wywołuje trzy razy imię osoby, podejrzewanej o kradzież. Jeżeli klucz się kręci na kółku, wymieniona osoba jest winowajcą. (Olsztynek).
W innych miejscowościach zamiast klucza, używa się nożyc do strzyżenia owiec; sito w takim razie zawiesza się na nożycach, zresztą postępuje się jak wyżej z kluczem.
Skoro w jakim domu była spełniona kradzież, i podejrzenie pada na domowników, gospodarz domu każe się wszystkim zebrać i rozdaje im słomki jednakowej długości; po kwadransie zaś bada słomki, gdyż słomka znajdująca się w ręku złodzieja, powinna była urosnąć. W Błędowie użyto tego sposobu i oto, jedna słomka (jak się później okazało t, którą trzymał złodziej), skróciła się. Chodzi o to, że złodziej, obawiając się, iż słomka jego urośnie, pokryjomu oderwał jej kawałek[75].
Zmusza się złodzieja do zwrócenia rzeczy skradzionej zapomocą gróźb, które go jakimś już tam sposobem dochodzą, często z najlepszym skutkiem. Grozi mu się śpiewaniem na śmierć (patrz wyżej), albo grozi mu się, że część skradzionego mienia, jeżeli ta przypadkiem ocalała, np. drzewa, rzeczy itd., położy się trupowi do trumny, albo zakopie się na cmentarzu, co pociąga za sobą niechybną śmierć złodzieja. Wogóle czarownicy osiągają wiele zapomocą napędzania strachu, gdyż pod tym względem Mazurzy są tchórzliwi. (Olsztynek).
Wielu trzyma w tajemnicy sposób, w jaki można by zmusić złodzieja do zwrócenia rzeczy skradzionej. Znano środki są następujące: część rzeczy, z których złodziej coś ukradł, zatyka się do wywierconej dziury i zabija gwoździem. Albo: resztę rzeczy zawiesza się w woreczku w kominie. Albo: resztę skradzionych rzeczy zanosi się we czwartek do świeżo wykopanego grobu, przyczym osoba, która to robi, w drodze tam i z powrotem nic nie powinna mówić. Wtedy złodziej nie ma spokoju, dopóki nie wróci właścicielowi rzeczy skradzionej. (Wielbark).
Ocalałą część skradzionego kładzie się pod cegłę ogniska i we czwartek po wieczerzy pali się na tym drzewo osinowe. Jak ogień i żar powoli obejmują rzecz schowaną, tak wyniszczają złodzieja nieznane wpływy nadprzyrodzone. Jeżeli się nic nie ma w ręku ze skradzionego, przynosi się we czwartek o północy, milcząc i nie oglądając się, węzły ze sznura z dzwonnicy. Postępuje się z tym tak samo, jak z pozostałemi resztkami rzeczy skradzionych. Kto jednak niezupełnie dobrze zna się na tym albo dopuści się nieznacznej omyłki, ten sam sobie grób kopie i umiera. (Dąbrówno).
Trzeba sobie kazać zrobić świder, któryby się wświdrowywał do drzewa i innych rzeczy, nie jak zwykle przez wiercenie na prawo, lecz na lewo. Z tym świdrem trzeba iść tyłem do osiny, wyświdrować w niej dziurę, wetknąć w nią coś z rzeczy, z których złodziej ukradł, i zatknąć dziurę kołkiem z tego samego drzewa. Wkrótce zacznie trząść złodzieja, jak te liście osiny, i rzeczy skradzione zwróci. (Olsztynek)[76].
Jeżeli się coś pozostałego ze skradzionych rzeczy kładzie do trumny, ażeby zgubić złodzieja, trzeba się bardzo strzec, żeby nie stąpić na cień swój własny. Jeżeli się tak stanie, należy samemu spodziewać się śmierci w przeciągu roku.
Lud mniema, że złodziej nie może się ruszyć z miejsca, dopóki biją w dzwony. Są wszakże i zaklęcia, któremi można to samo sprawić[77].
Najprzezorniejsi są ci, którzy każą tak zamówić swoją własność, aby ta wogóle nie mogła być skradziona. Jeżeli przyjdzie złodziej i zechce wziąć cokolwiek, musi pozostać na miejscu i nie może odejść, dopóki go sam właściciel nie uwolni. Takie zamawianie własności ma przynajmniej tę dobrą stronę, że budzi niepewność i strach u zabobonnych złodziei. (Olsztynek).
Przy zamawianiu tego rodzaju posługują się następującą formułką: „Szła Przenajświętsza Panna do ogrodu. Usługiwali jej trzej aniołowie; pierwszy nazywał się św. Piotr, drugi św. Gabrjel, trzeci św. Zacharjasz. Spotykają ich trzej złodzieje, którzy chcieli porwać dziecię Jezusa. Piotr mówi do Zacharjasza: Idź i spętaj ich powrozem, łańcuchami i Słowem bożym, ażeby stali nieruchomi jak słupy. Niechaj liczą gwiazdy na niebie i nie mogą ruszyć się z miejsca, dopóki nie uwolnią ich moje usta i mój język. Ojcze nasz...“ itd.
Okradziony owija serce dzwonu kawałkiem rzeczy, której część została ukradziona, np. kawałkiem płótna. Następujące potym bicie w dzwony przypomina złodziejowi, aby zwrócił rzeczy skradzione; przy drugim biciu w dzwony, złodziej umiera, jeżeli przez ten czas nie odniósł kradzieży właścicielowi. (Olsztynek).
Kończymy opowieścią o czarach, która z wielu względów zasługuje na uwagę.
Jedna matka miała chore dziecko. Chciała właśnie przygotować posłanie dla dziecka i podłożyć nowej słomy. Znalazła przytym w słomie, trzymając jednocześnie dziecko na lewej ręce, czarnego robaka, długiego przeszło na cal i trzymała go w palcach prawej ręki. Ale robak znikł jej w palcach i nie można go było nigdzie znaleźć. Zaraz potym dziecku pogorszyło się, zachorowało śmiertelnie. Ojciec postanowił udać się do czarownicy i, chcąc się dowiedzieć od niej prawdy, włożył dla pewności koszulę na lewą stronę. Takim sposobem nikt się nie da okpić. Ale czarownica wiedziała o tym i zapytała go, dla czego włożył koszulę na wywrót: nie ma się przecież czego obawiać. Przyniósł on z sobą w buteleczce moczu, który czarownica obejrzała. Powiedziała ona: dziecko jest urzeczone i czarownica już podczas jego choroby poprawiła czary zapomocą czarnego robaka. Gdyby matka była natychmiast robaka spaliła, (zadeptać nie jest tak dobrze), byłoby dziecko zdrowe; ale tak, robak dostał się do świeżej słomy, a potym dziecku przez usta do wnętrza. Tam gryzie mu serce i siedzi przy samej żyle; jak przegryzie żyłę, dziecko musi umrzeć. Wiedziała ona najdokładniej wszystko, co się działo z robakiem i orzekła, że nic tu zaradzić nie może, że już po wszystkim. Choroba dziecka objawiała się w kurczach, w zaciskaniu zębów, przytym piana płynęła z ust i pięści nie dawały się otworzyć. Kiedy robak przestawał gryźć, przechodziły kurcze, i dziecko przyjmowało pierś. Mogła ona nawet wymienić czarownicę, która nabawiła tych cierpień dziecko, i przepowiedziała, że dziecko na trzeci dzień umrze, co się też sprawdziło. — I widziano czarownicę. Kiedy wyniesiono zwłoki dziecka na cmentarz, wszystkie stoły i stołki w domu (tylko nie mary) przewrócono do góry nogami, wskutek czego czarownica musiała przyjść i trzy razy obiec dom dokoła (Olsztynek).[78]

3. Wróżenie i kalendarz.

Tajemniczy związek istnieje pomiędzy teraźniejszością i przyszłością. Częstokroć wszystko zależy od chwili, w której rozpoczynamy jakieś przedsięwzięcie: jakże więc jest ważne trafienie na porę odpowiednią! Zwłaszcza wszystko, cokolwiek zachodzi lub się przedsiębierze w pewne dni świąteczne, nabiera szczególniejszego znaczenia; należy tedy baczyć na wydarzenia i nie zaniedbywać okoliczności. Naturalnie, że dla tego i owego zajście jakieś, całkiem niezależne od jego woli i wiedzy, może na długo albo i na zawsze rozstrzygać o losie jego. Pod tym względem najważniejsze są dwunastnice, tj. dwanaście dni od Bożego Narodzenia aż do święta Trzech Króli.
Już Pisański znał dobrze znaczenie dwunastnic, oraz innych związanych z tym przesądów, i potępia je tak surowo, jak może czynić tylko ten, w kim podania ludowe nie budzą żadnego zajęcia. Oto są słowa jego[79]: „Co za dziwactwa wytworzyły tak zwane dwunastnice! W ciągu tych dni nie należy z wiadomych przyczyn wspominać wilka, nie można jeść grochu i bobu, jeżeli się nie chce dostać za to wrzodów; nie można także przekraczać innych niedorzecznych przepisów. Szczególnie zaś dwanaście dni, zawarte pomiędzy pierwszym świętem Bożego Narodzenia i Trzema Królami, są nieomylnemi wskazówkami pogody, jaka będzie w każdym miesiącu następnego roku.“
Opowiada także Pisański o pewnym dość już starym dozorcy szpitalnym, który bardzo gorliwie spostrzegał co godzina pogodę podczas tych dwunastu dni we dnie i w nocy; zapisywał to sobie dokładnie po swojemu i potym przez cały rok, niby jaka wyrocznia, był oblegany przez żądnych informacji o pogodzie.
Bardzo szczegółowe „Przepowiednie na rok cały z dnia Bożego Narodzenia i jedenastu następujących po nim dni i nocy,“ zawiera wspominany kilkakrotnie już „Klucz do nieba.“ Jeżeli dzień Bożego Narodzenia wypada w niedzielę, wtedy zima będzie ciepła, wiosna dżdżysta i ciepła, lato przyjemne, suche i pogodne, jesień dżdżysta i wietrzna; wielki urodzaj będzie na zboże i miodu podostatkiem; śmierć będzie zabierała przedewszystkim kobiety brzemienne; w stanie małżeńskim będzie panował pokój. Tegoż rodzaju wróżby są na wypadek, gdy Boże Narodzenie wypada w poniedziałek, wtorek itd. Jeżeli dzień Bożego Narodzenia jest pogodny, w roku następnym będzie obfity urodzaj na zboże dobre i ładne. Jeżeli pierwszy dzień po Bożym Narodzeniu jest pogodny, następny rok przynosi swary i rozterki pośród duchowieństwa, itd. na wszystkie dwanaście dni, zawsze w przypuszczeniu, iż są pogodne. Jeżeli noc Bożego Narodzenia jest wietrzna, śmierć grozi wielkim panom. Gdy pierwsza noc po Bożym Narodzeniu jest wietrzna, rok będzie spokojny, wolny od kłótni pomiędzy panującemi, itd. na wszystkie dwanaście dni, przyczym zawsze ma się na względzie pogodę wietrzną. Nie przytaczamy tu szczegółowo tych przepowiedni, gdyż, jak się zdaje, zasadzają się nie na podaniach mitologicznych, lecz na dowolnych wymysłach.
Związek pomiędzy pogodą dwunastnicy i pogodą roku przyszłego gdzieindziej znów, i to za dawnych jeszcze czasów, tak jest przedstawiony: każdy dzień dwunastnicy wróży pogodę pewnego miesiąca, 25 grudnia na styczeń, 26 grudnia na luty itd. Nadto każdy dzień dwunastnicy dzieli się na cztery części (od 6 godz wieczorem do 12 w nocy, do 6 zrana, do 12 w południe, do 6 w wieczór), i każda taka ćwierć wróży pogodę na ćwierć, tj. na tydzień, odpowiedniego miesiąca (Olsztynek)[80].
Jakikolwiek tam jest związek, ale na pogodę tych dwunastu pierwszych dni po Bożym Narodzeniu zwraca się baczną uwagę; od nich bowiem zależy los całego kraju w roku przyszłym. (Działdowo).
„Dwunastnica budzi także obawy przed wilkołkami stroskanego o swoją trzodę wieśniaka. Pojmany za czasów księcia Albrechta człowiek, którego uważano za wilkołka, twierdził, że regularnie koło Bożego Narodzenia i na św. Jan musi się przemieniać w wilka.“[81]
Podczas dwunastnicy niewolno prząść. Kto tego nie przestrzega, temu wilk napada trzodę owiec. Zwykłym zajęciem pomiędzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem jest darcie pierza. (Olsztynek).
Jeżeli pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem śnieg pada dużemi płatami, umierają przeważnie starzy ludzie, jeżeli małemi płatkami, przeważnie młodzi. (Olsztynek).
Pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem nie gotuje się grochu, przynajmniej nie powinna jeść grochu czeladź, gdyż inaczej grozi niebezpieczeństwo, że w przyszłym roku jedzący groch będą obici przez swoich panów. (Olsztynek). Według innych unika się grochu w tym czasie dlatego, żeby wrzody nie panowały w domu. (Wielbark).
Pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem spala się popiół potrzebny do pewnych zamawiań, jak już o tym wspominaliśmy wyżej. Używa się także popiołu tego przy zasiewach[82], oraz dla wygubienia robactwa u bydła i gąsienic na kapuście i drzewach. (Olsztynek).
Podczas dwunastnicy zbiera się wszystek popiół z pieca i komina i przechowuje się na strychu na dopiero wskazane cele.
Sny, które się miewa pomiędzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, sprawdzają się. (Olsztynek, Dąbrówno itd.[83].
Wieczorem na Sylwestra (31 grudnia) uprząta się izba, wysypuje piaskiem, przystraja choinkami i nagrzewa dobrze, aby zstępującym aniołom było w niej przyjemnie[84].
W wieczór Sylwestrowy napala się mocno piec, żeby umarli mogli się ogrzać[85].
Jeżeli w noc Nowego Roku pomiędzy 11 i 12 godziną roznieci się ogień w piecu, przystawi się do pieca ławkę i posypie ją popiołem, rano na popiele znajdą się ślady nieboszczyka, który się wygrzewał w nocy[86].
Stawia się także krzesło z ręcznikiem w pokoju, jak to się czyni po pogrzebie. (Olsztynek).
Gdy się idzie w wieczór Sylwestrowy do kościoła, patrzy się na cień. Osoba, której cień wtedy nie ma głowy, musi umrzeć[87].
W wieczór Sylwestrowy trzeba nóż od sieczkarni odjąć, słomę związać i schować do skrzyni, w przeciwnym bowiem razie znajduje się nazajutrz w słomie człowieka bez głowy[88].
Na wieczerzę w wieczór Sylwestrowy przygotowuje się za jakąkolwiekbądż cenę duże ryby, gdyż oznaczają one duże pieniądze. (Dąbrówno).
Ciągnienie szczęścia w noc Sylwestrową, o którym wspomina już Pisański[89], jest bardzo rozpowszechnione, ale na Mazurach nie poprzestają na zwykłej[90] liczbie dziewięciu przedmiotów. Liczba ich jest nieograniczona. Oprócz monety, dziecka, chleba, pierścionka, drabiny, Klucza do nieba, trupiej głowy, lepią się także z ciasta postacie zwłaszcza osób różnych stanów, jak: gospodarzy, krawców, szewców itd., a także djabła, i kładzie się je pod miską.
Znane jest także bardzo lanie ołowiu i rzucanie pantofla dla zbadania przyszłości[91]. Godnym uwagi jest szczegół, że ten, kto chce dowiedzieć się swego losu zapomocą lania ołowiu, musi sam trzymać nad głową miskę z zimną wodą, do której ktoś inny wlewa ołów roztopiony[92].
Do rzucania pantofla może być używany tylko pantofel z lewej nogi. Rzuca się go przez głowę za siebie. Jeżeli pantofel upadnie noskiem do drzwi, w takim razie ten albo ta, która go rzuciła, opuści dom rodzicielski w przeciągu następnego roku.
Wkłada się także na noc trzewik na prawą (?!) nogę i wrazie przebudzenia się, rzuca się go przez głowę na pokój i wysnuwa stąd wnioski, jak poprzednio.
Jeżeli się w noc Sylwestrową milcząc wpatruje w piec, spostrzeże się tam coś dobrego lub złego, czego należy się spodziewać w roku przyszłym[93].
Otwiera się na chybił trafił śpiewnik albo Biblję, określiwszy przedtym, po której stronie, po prawej lub po lewej, i który wiersz ma być czytany. Tym sposobem znalezione miejsce zawiera wskazówki o losie, jaki ma spotkać wróżącego w roku przyszłym[94].
Albo w wieczór Sylwestrowy chowa się śpiewnik pod poduszkę, po przebudzeniu się zaś otwiera się go i tym sposobem otrzymuje się wskazówkę o losie swoim[95]. Numer odkrytej pieśni jest zarazem liczbą losową. (Dąbrówno).
W bardzo starych wydaniach śpiewników, znajduje się pieśń[96] złotego abecadła; „W Bogu tylko pokładaj ufność swoją” itd., pieśń, której 25 wierszy zaczyna się 25 literami alfabetu.
Otóż w noc Sylwestrową, pisze się te 25 liter oddzielnie na kartkach i wyciąga się trzy takie kartki, trzy wypisane na nich litery oznaczają właśnie wiersze tej pieśni, które szczególnie do serca wziąć należy. (Margrabowa).
Rzuca się pieniądz do wody. Po dźwięku rozpoznaje się, czy kogoś czeka jaka choroba. Jeżeli pieniądz z miski wyskoczy, oznacza to śmierć. (Działdowo).
Szczególnie liczne są wróżby, do których uciekają się młode dziewczęta, pragnące wyjść za mąż. Udają się one do otwartej wody bieżącej, mającej dno kamieniste, chwytają pełną garść żwiru, przynoszą do izby do światła, wysypują na talerz i badają go starannie. Jeżeli kamyczków jest do pary, w takim razie dziewczyna w przeciągu następnego roku wyjdzie za mąż; jeżeli nie do pary, — zostanie niezamężną; jeżeli zaś pomiędzy kamykami znajdzie się do tego robaczek, dziewczyna będzie miała dziecko, nie wychodząc za mąż. (Margrabowa).
Sięgają też dziewczęta w przerębel aż do dna. Co tam złapią, ma oznaczać stan ich przyszłego. Jeżeli to kawałek żelaza, będzie kowal, jeżeli drzewo, to stolarz, jeżeli słomka, wyjdzie za gospodarza wiejskiego. (Olsztynek). Tak, szkło, cegła, kamień, muszla oznaczają szklarza, cegielnika, mularza, rybaka (Wielbark).
Idą także rzędem do płotu, każda na inne miejsce i wykrzykują głośno wśród nocnego mroku: „Przyjdziesz? Tak?“ Jeżeli echo odpowie: tak, w takim razie dziewczyna wyjdzie za mąż; ale przytym bacznie uważa ona, z której strony pochodzi ta odpowiedź, gdyż z tej samej strony przyjdzie wyczekiwany. (Margrabowa).
Młodzież w noc Sylwestrową wstrząsa płotem i nasłuchuje, z której strony psy szczekają, bo z tej strony przyjdzie przyszły albo przyszła. (Lubajny).
Dziewczęta udają się po ciemku do owczarni i chwytają owce, co każdej wolno tylko raz uczynić. Jeżeli która złapie barana albo nawet kozła, wtedy zamążpójście jest pewne; owca oznacza dłuższe pozostawanie w stanie bezżennym. Nierade są dziewczęta, gdy której wypada jagnię, bo oznacza ono dziecko. (Margrabowa[97]).
Albo udają się do drwalni, nie licząc chwytają naręcze drobnych drewek kominkowych i, przyniósszy je do izby, liczą. Jeżeli drewek jest do pary, będzie małżeństwo; jeżeli nie do pary, ma to przeciwne znaczenie[98]. Niekiedy powtarzają tę próbę trzy razy zrzędu; jeżeli trzy razy przyniosą parzystą liczbę drewek, tym pewniejsze jest małżeństwo. (Dąbrówno).
Wyskubują także słomę z dachu. Jeżeli w wyciągniętych kłosach znajdują się jeszcze pojedyńcze ziarna, oznacza to, że dostaną męża gospodarza; jeżeli nie, mąż będzie parobkiem[99].
Napełnia się miskę wodą, świeżo przyniesioną ze studni, przyczym, niosąc ją, trzeba milczeć i nie oglądać się. Puszcza się na wodę dwa węgielki, z których jeden oznacza dziewczynę, drugi zaś miłego. Jeżeli drugi węgielek dogoni pierwszy, w takim razie małżeństwo przyjdzie napewno do skutku. Rzuca się także do miski kilka węgli, mających oznaczać młode dziewczęta i jeden, oznaczający chłopca; uważa się potym, który z węgielków będzie dogoniony przez ten ostatni i wnosi się stąd, do której dziewczyny chłopiec ma skłonność największą[100].
Osoba, wpatrująca się w milczeniu w zwierciadło na Sylwestra, o północy ujrzy tam przyszłą swoją albo przyszłego[101].
Sylwester także dostarcza niektórych wróżb gospodarskich.
Wyskubuje się pewną liczbę słomek z dachu. Jeżeli w kłosach znajdują się jeszcze ziarna, następnego roku będzie się miało obfitość zboża, w przeciwnym razie będzie się cierpiało niedostatek. (Wielbark). Inni znów w celu tej samej wróżby wyciągają pełną garść słomy ze snopa. (Dąbrówno).
Kogo na Sylwestra pierwszy odwiedza mężczyzna, temu na rok przyszły rodzą się w trzodzie krowy i owce, kogo zaś odwiedzi niewiasta, temu przybywają samcy. (Wały). Prawie wręcz przeciwnej treści jest następująca wiadomość: Jeżeli ostatniego ranka przed Nowym Rokiem przyjdzie do domu mężczyzna, w takim razie krowa, która się pierwsza ocieli po Nowym Roku, będzie miała byczka, jeżeli zaś przyjdzie kobieta, będzie ciołka. (Wielbark).
Wieczorem na Sylwestra idzie się do płotu granicznego i trzęsie się nim, wymawiając przytym słowa następujące: „Jaja dla nas, gdakanie dla was.“ Skutkiem tego kury sąsiada mają przychodzić składać jaja do zamawiającego, tam zaś idą gdakać[102].
Lud wierzy także, że w noc Nowego Roku pomiędzy 11-tą a 12-tą godziną wszystkie zwierzęta mogą mówić, o czym według poważnych zapewnień Mazurów, niejeden już się przekonał. (Lubajny[103]).
Z ciasta, z którego wypiekają się figurki do wróżby szczęścia, pieką także małe bułeczki i w noc Sylwestrową dają je do jedzenia bydłu, aby się dobrze hodowało. (Olsztynek).
W noc Sylwestrową okręca się młode drzewa słomą, aby się dobrze hodowały. (Olsztynek).
Z ciasta noworocznego robią się tak zwane nowelatka (figurki noworoczne), które się suszą i przechowują starannie rok cały. Bywają one używane przy chorobach bydła, przy cieleniu się krów, przy koceniu się owiec. (Wielbark).
Ciasto do tego zagniata się w wielkiej niecce na słomie.
Słomą tą okręca gospodarz swoje drzewa owocowe. Kto z tą niecką na głowie wejdzie tyłem po drabinie na dach i zgóry zajrzy do komina, ten zobaczy tam wszystkich, którzy umrą następnego roku. „Kowal, którego znałem, — pisze nauczyciel z paratji wielbarckiej — „odważył się na ten śmiały krok, zszedł ze drżeniem z drabiny i po kilku dniach umarł. Miał podobno siebie samego zobaczyć w kominie.” (Wielbark).
Przed Nowym Rokiem należy spłacić wszystkie długi i wszystko pożyczone pooddawać. (Dąbrówno).
Kto w dzień Nowego Roku pierwszy wróci z kościoła, ten pierwszy skończy żniwo tego roku. Stąd pośpiech wielki, z jakim tego dnia pobożni wychodzą z kościoła. (Olsztynek).
Jeżeli w dzień Nowego Roku ukaże się słońce, to się len uda, chociażby tylko tyle jaśniało, ile czasu potrzeba, żeby człowiek mógł na koń wskoczyć; w przeciwnym razie złe widoki na len. (Olsztynek).
Wiatr na Nowy Rok zapowiada obfitość owoców. Jeżeli na Nowy Rok śnieg pada, pszczoły będą się dobrze roiły. Gdy na Nowy Rok dużo gwiazd świeci, kury w tym roku będą się dobrze niosły. (Olsztynek).
Na Nowy Rok gotuje się groch, ażeby się udał na rok przyszły. (Dąbrówno).
6 stycznia. Wieczorem w przeddzień Trzech Króli trzeba zrobić na drzwiach obory trzy krzyże. (Olsztynek).
25 stycznia. Nawrócenie św. Pawła, połowa zimy, chleba i paszy. Tego samego dnia przewraca się robactwo pogrążone w śnie zimowym na drugi bok. Tego dnia nie należy prząść ażeby krety nie zryły pola. (Wały[104]).
2 lutego. Matki Boskiej Gromnicznej, albo Oczyszczenie N. M. Panny. Kto zasiał len, ten musi tego dnia udać się na przejażdżkę, chociażby niedaleko, żeby zapewnić sobie lepszy urodzaj lnu. (Wały).
Wilki schodzą się na Mikołaja i rozchodzą się znowu na Oczyszczenie N. M. Panny. W tym czasie niebezpiecznie jest podróżować. (Olsztynek).
Na uczty zapustne składają się pieniądze. (Olsztynek). Tu i owdzie uczty te przybierają charakter bachanalij[105]. Podczas tańca „przesadza się” tancerki. Wsadza się im przez głowę obręcz ozdobioną wstążkami i przesadza się przez tę obręcz. Tancerki muszą się za to okupować datkiem pieniężnym. Która dużo płaci, tę częściej przesadzają[106].
Na zapusty trzeba tańczyć, bo to zapewnia urodzaj lnu. (Wały).
Kto chce mieć dobry len, musi na zapusty jeździć saniami. (Wielbark.[107])
Kto przędzie na zapusty, temu się len nie uda. (Dąbrówno).
W środę popielcową wieczorem zbiera się młodzież i z krzykiem ciągnie przez wieś. Wiozą przytym w beczce na wózku popiół i przybiegającym na krzyk rzucają go w oczy. (Wielbark).
24 lutego. Na św. Mateusza gęsi znoszą jaja. Na Macieja gęsi niosą jaja[108]. Kto tego dnia przędzie, u tego źle chowają się gęsi. (Olsztynek).
12 marca. Mazurzy powiadają: Na Grzegorza idzie zima do morza[109].
Na Grzegorza znajduje się pod liśćmi głów kapusty nasienie, które się wybornie nadaje do zasiewu. (Dąbrówno).
25 marca. Zwiastowanie N. M. Panny. Tego dnia robi się pługiem pierwszą brózdę; stąd Najświętsza Marja Panna nazywa się Matka otworna, tj. otwierająca. Niekiedy wszakże w dzień Matki Otwornej grunt nie jest jeszcze w takim stanie, żeby można pług puszczać. Wiadomo to już zawczasu, gdyż zależy to od tego, czy w pewne dni przedtym był mróz czy odwilż[110].
Na Zwiastowanie bociany przylatują, a na Bartłomieja odlatują[111].
Na Zwiastowanie N. M. Panny, trzeba bydło wyganiać, w pole i zażegnywać. (Patrz wyżej).
W wielki czwartek sadzi się sadzonki od roślin kwiatowych.
W tym dniu także przesadza się rośliny doniczkowe.
Wielki piątek tylko gdzieniegdzie na Mazurach uważany bywa za święto.
W wielki piątek i w niedzielę wielkanocną nie należy się czesać; w przeciwnym bowiem razie kury grzebią w ogrodzie. (Olsztynek).
W niedzielę wielkanocną słońce wschodzi podskakując, bo baranek boży cieszy się ze zmartwychwstania Chrystusa[112]. Wiele osób wstaje wcześnie, żeby zobaczyć to widowisko.
Woda, czerpana tego dnia przed wschodem słońca, posiada moc cudowną.
Wiele osób myje się tego dnia przed wschodem słońca w krynicy, żeby się pozbyć wyrzutów, chorób oczu i innych uporczywych dolegliwości. Wychodzi się wcześnie ze wszelkiemi ostrożnościami, ażeby nie być widzianym; nikomu z zagabujących nie odpowiada się i wcale się nie dziękuje za pozdrowienia. Komu się uda wyjść z domu w szczęśliwą godzinę, ten pozbędzie się złego; w przeciwnym razie choroba pozostaje i jeszcze się pogorszą. (Wały).
Osoby, dotknięte liszajami i innemi wyrzutami, udają się w pierwszy dzień Wielkanocy rano zaraz po północy do wody i zanurzają się całym ciałem. Innych, którzy tak samo udają się do wody, starają się wyprzedzić. W drodze tam i z powrotem niewolno wymówić ani słówka.
Są pewne wody, słynne z tego, że w tym względzie posiadają szczególną moc leczniczą, jak np. sadzawka w pobliżu pola bitwy pod Tannenbergiem.
O pławieniu koni w noc wielkanocną mamy już wzmiankę z zeszłego stulecia[113].
W noc wielkanocną woda przemienia się w wino.
Każdy z czeladzi otrzymuje pewną liczbę jaj[114].
W poniedziałek wielkanocny, a nawet i w niedzielę, jest we zwyczaju znany śmigus.
Rózga wielkanocna ma jeszcze swoje szczególne znaczenie. Dziecku, które idzie śmigusować, bierze się z ręki przez ręcznik pierwszą lepszą rózgę, którą się przechowuje i potym wygania się nią bydło, gdy ma iść poraz pierwszy na pastwisko. (Dąbrówno).
W poniedziałek wielkanocny, a nawet i w niedzielę wielkanocną dziewczęta i chłopcy oblewają się wodą nawzajem, co tak samo jak śmigus świadczy o pewnego rodzaju względach dla osoby oblewanej[115].
Gospodarz domu skrapia wodą rodzinę, nawet bydło w oborze (w niedzielę, czy w poniedziałek?). Powiadają, że kogo się pokropi, ten staje się pilnym. (Olsztynek).
Na święta wielkanocne gospodarz domu musi pokropić wodą wielkanocną bydło swoje, czeladź i resztę domowników; sprowadza to błogosławieństwo. Zresztą woda wielkanocna używa się w najrozmaitszych celach jako środek zbawienny. (Dąbrówno).
23 kwietnia. Dzień św. Jerzego, na który, jak powiadają Litwini, ruń żytnia powinna być tak wysoka, żeby się w niej mógł schować skowronek, uchodzi za ważny termin[116]. Tego dnia dawni Prusacy składali ofiary swojemu bożkowi Pergrubiusowi.[117]
24 kwietnia. Dzień św. Wojciecha jest radosny dla wołów.
Na Wojciecha wołowa pociecha — według jednych dlatego, że trawa już puszcza; inni znów podają następujące objaśnienie: tego dnia chłop mazurski daje wołom swoim zupełny wypoczynek; jest to ich święto, tak jak 23 kwietnia (św. Jerzego) jest dniem wypoczynku dla koni[118].
Na św. Wojciecha przylatują także jaskółki. (Olsztynek).
1 maja. Walpurga. Jazda czarownic na Łysą górę[119].
Do dni pokutnych, jako świąt królewskich, Mazurzy nie przywiązują szczególnej wagi.
Na Wniebowstąpienie przesadza się rozsada i sadzi się bób i ogórki.
Na Zielone Świątki wół obwieszony zielonemi wiankami wygania się ze stadem w pole[120].
W soboty popołudniu od Zielonych Świątek do św. Jakóba w wielu miejscach na Mazurach lud nie pracuje zupełnie w polu[121].
Niedzielę po Zielonych Świątkach, tj. dzień Trójcy św., uważają Mazurzy za jedno z większych świąt, za większe np. od Zielonych Świątek.
Dzień, w którym (?) jeleń wskakuje do wody. Od tego czasu ma się zaczynać kąpiel. (Olsztynek).
8 czerwca. Medarda. Tego dnia trzeba len siać. (Wały).
24 czerwca. Wieczorem na św. Jana, pisze Pisański[122], przyczym ma prawdopodobnie na myśli wieczór przed dniem św. Jana, zbierają się mieszkańcy wsi, zwłaszcza młodzież, znoszą wszelkiego rodzaju suche gałęzie, chrust, słomę, zapalają ten stos i tańczą dokoła, śpiewając i wykrzykując radośnie.
W niektórych miejscowościach kraju naszego z dniem tym związany jest inny zwyczaj. Nad wieczorem gasi się w całej wsi wszelki ogień, potym wbija się kół dębowy w ziemię i wsadza się nań koło; parobcy, zmieniając się po kolei, dopóty szybko obracają koło, aż się kół od silnego tarcia zapali; wtedy każdy zabiera z sobą do domu głownię i w taki sposób roznieca się znowu ogień we wsi[123].
Wigilja św. Jana, pisze Preuss[124], daje nadto pochop Mazurom do ogólnego świętowania i zabaw wesołych. Miejscem zebrania bywa zazwyczaj jakieś wzgórze, na którym rozkłada się wielkie ognisko i utrzymuje się je przez noc całą wśród wszelkiego rodzaju wesołych rozrywek. Nad rankiem w dzień św. Jana, którego się oczekuje czuwając, każdy zbiera mnóstwo rozmaitych ziół, których użycie w chorobach ludzi i zwierząt uważa się za szczególnie zbawienne.
W wieczór św. Jana zrywa się dziewięć rodzajów ziół, przyczyni nigdy niepowinno brakować pewnych oznaczonych gatunków, jak rumianek i bez biały, i wije się z tego wianki. Takie wianki posiadają szczególną moc uzdrawiającą i przechowują się starannie. Z pojedynczych kwiatów tych wianków gotuje się ziółka, przeciwko wszelkiego rodzaju chorobom. (Olsztynek).[125] Wieczorem na św. Jana zrywa się świętojańskie ziele; musi ono być w dziewięciu rozmaitych gatunkach. Suszy się je pod poduszką i następnie używa się jako środka leczniczego w chorobach bydła. (Wielbark).
Z cząbru ogrodowego zrywa się tyle gałązek, ilu jest członków rodziny, i zatyka się je za belkę. Czyja gałązka następnego dnia zwiesza się zwiędła, ten umrze w ciągu roku. (Wielbark).
W noc św. Jana zrywa się dwa krzaczki cząbru, nie mówiąc przytym ani słowa, i wsadza się je pod belkę w izbie. Chłopiec, który ucieka się do tego sposobu, mówi wtedy: „Wyobrażacie mnie i moją narzeczoną.“ — Jeżeli rośliny połączą się przy dalszym wzroście, w takim razie para ta pobierze się jeszcze w tym roku; skoro wszakże to nie nastąpi, nic nie będzie z małżeństwa; jeżeli jedna z dwóch roślin uschnie, wtedy osoba, którą ta roślina miała wyobrażać, umrze. (Olsztynek).[126]
Wieczorem przed św. Janem zbiera się w milczeniu rozmaite kwiaty polne i układa się je w równiankę. Potym o północy bierze się szklankę wody razem z równianką i mówi się: „Najmilszy przychodzi pić,” albo chłopiec mówi: „Najmilsza sercu niech przyjdzie i da mi pić.“ Jeżeli to serdeczne życzenie ma się spełnić, wtedy w wodzie pokazuje się odbity obraz narzeczonego, do którego się tęskni.[127] Dziewczęta wiją wianki i rzucają je przez głowę za siebie na drzewo. Jeżeli wianek zawiśnie na drzewie, dziewczyna, która go rzuciła, wyjdzie za mąż w przyszłym roku. Ile zaś razy spadnie, tyle lat zostanie jeszcze niezamężną. (Olsztynek, Wielbark).
Ścina się dwa szczypiorki cebuli jednakowej długości; jeden oznacza szczęście, drugi nieszczęście; który z nich do jutra większy urośnie, ten wskazuje wróżącemu, jaki go los czeka w przyszłym roku. (Wielbark). Dziewczęta zamyślają sobie na te szczypiorki chłopców, którzy mogliby mieć zamiary małżeńskie i tym sposobem dowiadują się, który ma być właściwym. (Olsztynek).
Pomiędzy 11 a 12 w noc świętojańską idzie się z chustką do krzaka ligustrowego, który jednak musi mieć siedm lat, i stara się dostać jego kwiatów. Jeżeli się to uda, w takim razie spełnią się wszystkie życzenia tego, kto się do tej wróżby ucieka.[128][129]
Pewne ziele, zwane wężownikiem, kwitnie tylko w noc świętojańską, i to bardzo krótko. Kto nosi przy sobie kwiaty tego ziela, temu użyczają one cudownej mocy. Pewien chłop, któremu ukradziono konia, potrącił chodakiem to zielę; kwiat spadł mu na chodak i chłop poniósł go z sobą; dzięki temu zaraz wiedział, gdzie znajduje się koń jego. Wkrótce jednak kwiat spadł na ziemię i wnet wszelka wiadomość o koniokradzie znikła. (Jerutki).[130]
W noc świętojańską o północy zakwita paproć. Kto miał szczęście znaleźć ten kwiat, ten wie o wszystkich ukrytych skarbach. Rzadko jednak odważy się kto wyjść tej nocy z obawy przed djabłem i czarownicami. Pewien chłop, któremu kwiat paproci wpadł niespodziewanie do jego nędznego chodaka, wybierał się do miejsca, gdzie leżał skarb ukryty. Spotyka go człowiek porządnie ubrany i w dobrych, nawet błyszczących butach, zaczepia go i zapytuje, czy chciałby mieć te błyszczące buty za swoje liche chodaki? Chłop dał się obałamucić i przystał na zamianę, ale zaledwo odwiązał trzewiki, nic już nie wiedział o skarbie. Ów nieznajomy był to djabeł.
Wykopuje się w jednym miejscu darninę i podnosi się ją, a potym wkłada się napowrót. Nazajutrz rano przychodzi się znowu, podnosi się ją i zagląda. Jeżeli się tam znajduje np. czerwone albo zielone żuki, oznacza to kochanka w czerwonym albo zielonym kołnierzu. (Olsztynek).
W noc świętojańską miewa się sny na cały rok. (Tak). Kładzie się pod poduszkę wianek z dziewięciu gatunków ziół, co się wtedy przyśni, to się sprawdza[131].
W dzień św. Jana i św. Jakóba nie wolno pracować; jest to grzech. Skoro się tego nie przestrzega, wtedy albo wilk rozszarpie bydlę, którego się używało do roboty, albo piorun uderzy i spali całe gospodarstwo. (Działdowo).[132]
W wieczór świętojański kreśli się na drzwiach obory (zewnątrz) trzy krzyże, aby ją zabezpieczyć od czarów[133]. Często używa się do tego dziegciu. (Olsztynek).
W wigilję św. Jana, trzeba okopać przynajmniej trzy kaliwa kapusty, żeby się udała. (Olsztynek).
Nie zawsze św. Jana[134].
29 czerwca. Piotr i Paweł suszą korzenie żyta. (Olsztynek).
2 lipca. Nawiedzenie N. M. Panny. Tego dnia nie wolno brać się do żadnej roboty w polu[135].
Niedziela przed św. Jakóbem. Święto żniw u Mazurów przed żniwami.
25 lipca. W dzień św. Jakóba wszelkie roboty muszą być zawieszone[136].
6 sierpnia. Przemienienie Pańskie. Ważne święto i główny, dzień składania ofiar u Mazurów.
24 sierpnia. Na Bartłomieja odlatują bociany[137].
Na Bartłomiej nasienie miej[138].
29 września. Michał ludzie wypychał. (Na św. Michał zmienia się mieszkanie[139]).
6 listopada. Na św. Mikołaja zbierają się wilki. (Porówn. N. Panny Gromnicznej).
Niektórzy święcą dzień św. Mikołaja, jako patrona zwierząt drapieżnych, ażeby zapobiedz nieszczęśliwym przypadkom od tych zwierząt[140].
Tego dnia nie przędzie się, żeby wilk nie wpadł do trzody. (Olsztynek).
Przez cały adwent co niedziela i następnie w wigilję Bożego Narodzenia, przeciąga młodzież konfirmowana przez wieś z transparentem, wyobrażającym gwiazdę[141].
24 grudnia. W wigilję Bożego Narodz. każdy musi odebrać swoje wypożyczone rzeczy (z wyjątkiem pieniędzy). (Wielbark).
W wigilję Bożego Narodzenia obchodzi chaty tak zwana gwiazdka (der heilige Christ), to jest chłop w kożuchu, wywróconym na lewą stronę, z kijem w ręku i egzaminuje drżące ze strachu dzieci. Jeżeli były pilne i dobrze odpowiadają, otrzymują po odejściu jego podarki, gdy tymczasem dla leniwych wisi na choince rózga pozłacana. Wszakże działalność gwiazdki nie ogranicza się jedynie na straszeniu dzieci; nawiedza on także służbę, zwłaszcza żeńską i przy lada sposobności bije ją[142].
Bardzo często także w roli gwiazdki zjawia się niedźwiedź, który tak samo ma na sobie kożuch wywrócony na lewą stronę, od którego wlecze się rękaw niby ogon ogromny. Mrucząc, obchodzi on dokoła i domaga się od dzieci, aby odmawiały swoje powinszowania świąteczne[143].
W noc wigilijną pomiędzy 11 i 12 godziną, woda staje się winem[144].
W noc Bożego Narodzenia o północy bydło rozmawia pomiędzy sobą. Trzeba się wystrzegać podsłuchiwania tej rozmowy. Kto ją nawet przypadkiem usłyszy, ten umrze. (Dąbrówno). Porówn. wyżej.
Wielu, udając się na ranne kazanie w dzień Bożego Narodzenia, bierze z sobą do kieszeni potrosze zboża każdego gatunku. Zboże takie lepiej się uda, gdy się je zasieje, i daje więcej mąki, gdy się go na chleb używa. (Wielbark).
Wpływ księżyca na sprawy ziemskie jest niezaprzeczony.
Mazur bardzo pilnie zwraca uwagę na jego zmienne położenie względem ziemi i słońca i upatruje pewien systematyczny związek pomiędzy odmianami księżyca i określonemi dniami w tygodniu. Według podań mazurskich, środa i piątek podczas pierwszej i drugiej kwadry aż do pełni są to dni stare, pozostałe zaś dni w tym samym okresie czasu są młode. Po pełni aż do ostatniej kwadry środa i piątek są to dni młode, a znów pozostałe dni są stare. Te i tamte dni stare mają większe znaczenie, niż wszystkie inne dni w miesiącu. W stare dni można zaczynać co się podoba, wszystko się powiedzie. (Elgnówko pod Olsztynkiem).
Inna wiadomość znacznie się od tej różni. Jako nowe dni uchodzą każda środa i sobota podczas przybywania księżyca, za stare zaś uważane są każda środa i sobota podczas ubywania. W nowe dni rozpoczynają się takie czynności, które w następstwie mają się rozwijać pomyślnie, np. zasiewy; w stare zaś dni, przeciwnie, takie roboty, których celem wyniszczenie lub usunięcie czegoś niepożądanego, jak np. tępienie owadów itp. Zazwyczaj także w dni te bielą się izby. (Elganowo na Warmji).
Środa, piątek i sobota podczas przybywania księżyca są to dni dobre, jak powiadają w Olsztynku, gdyż pozostałe dni są mięsne. Widzimy tedy, że i w tym wyborze dni ujawniają się pozostałe wpływy katolickich zwyczajów kościelnych.
Pojedyńcze dni w tygodniu i pod innym także względem miewają swoje określone znaczenie; tak, np. powiadają, że nie należy sadzić bobu w ten dzień tygodnia, w który pierwszy śnieg wypadł.
Poniedziałek[145]. Wielki wpływ na wypadki przyszłego roku ma ta okoliczność, czy pierwsze święto Bożego Narodzenia wypada w poniedziałek, wtorek lub środę itd.
Jeżeli w poniedziałek pierwsza wejdzie do domu osoba rodzaju żeńskiego, oznacza to nieszczęście.
Wtorek. Kto się urodzi we wtorek, temu przeznaczono być łotrem. (Krolczyk).
Wesela odbywają się najczęściej we wtorki i czwartki, podczas przybywania księżyca; inne dni nie przynoszą szczęścia. (Dąbrówno).
Środa. Pszenicę trzeba siać nie w dzień ani w nocy, lecz we środę.
Czwartek. We czwartek wieczorem nie przędzie się i wogóle unika się wszelkiego rodzaju zajęć codziennych[146].
We czwartek należy stosować znany środek przeciwko zimnicy (patrz wyżej), jak również przeciwko krasnoludkom (p. w.), przeciw chwastom (patrz niżej), oraz przeciwko innemu złemu, które się chce usunąć; tegoż dnia należy także przedsiębrać kręcenie sita (p. w.)[147].
Kto we czwartek wstępuje na służbę, ten będzie cierpiał na wrzody i inne podobne choroby, bo to dzień mięsny.
Piątek. Kto się urodził w piątek, a ochrzczony był w niedzielę, ten może widywać duchy. (Krolczyk).
Piątek jest dniem właściwym dla wesela. (Olsztynek).
W piątek nie piecze się chleba. (Wielbark).[148]
W piątek przed pełnią stosuje się pewien środek przeciwko brodawkom (p. w.); tegoż dnia zamawianie białych ludzi (p. w.).
Sobota. Kto się urodził w sobotę, temu przeznaczono być obłudnym i pożądliwym.
Służący najchętniej wstępują na służbę w sobotę, gdyż wtedy rok służby wyda im się nie tak długim.
Niedziela. Niedzielaki mogą widywać duchy. (Olszt.).
W niedzielę trzeba zostawiać krowę w oborze, jeżeli się chce, żeby się cieliła we dnie (Wielbark).
Właściwością kalendarza polsko-mazurskiego, która u innych ludów nie występuje tak wybitnie, jest wyraźne oznaczenie dni nieszczęśliwych, które jednak w istocie uważać należy za dni próżniackie. Przytoczone są one w jednej starej pisanej książce w Borkowie pod Wielbarkiem pod fantastycznym nagłówkiem: „42 nieszczęśliwe dni w całym roku, które pewien autor grecki królewskiej egipskiej Mości objawił i które ten także jako prawdę uznał.“ Klucz do nieba przytacza także dni nieszczęśliwe, ale poczet ich jest tu już nieco liczniejszy. Najgorsze z niedobrych dni są: 1 kwietnia, którego się Judasz, zdrajca, powiesił; 1 sierpnia, w którym Kain zabił brata swego Abla, i 1 grudnia, w którym Sodoma była zgładzona ze świata. Nieszczęśliwe dni są:

W miesiącu: Według rękopisu z Borkowa: Według Klucza do nieba:
Styczniu .... 1. 2. 6. 11. 17. 18. 1. 2. 3. 4. 6. 11. 12.
Lutym ..... 8. 16. 17. 3. 8. 16. 17.
Marcu ..... 1. 12. 13. 15. 1. 12. 13. 15.
Kwietniu .... 1. 3. 15. 17. 18. 1. 3. 15. 17. 19.
Maju ..... 8. 10. 17. 30. 8. 10. 11. 17. 30.
Czerwcu .... 1. 7. 1. 7.
Lipcu ..... 1. 5. 6. 4. 5. 6. (Now. wyd. 1. 4. 6.)
Sierpniu ..... 1. 3. 18. 20. 1. 3. 5. 17. 20.
Wrześniu .... 15. 18. 30 13. 15. 29. 30.
Październiku ... 15. 17. 15. 17.
Listopadzie .... 11. 17. 1. 7. 11.
Grudniu ..... 1. 7. 11. 1. 7. 11.

Odmiennym drukiem uwydatnione różnice obu podań są więc dość znaczne. Zaznacza się wyraźnie, że kto się w te dni urodzi, albo wcześnie umiera, albo będzie musiał walczyć z ubóstwem i nędzą, nie będzie mógł osiągnąć zamierzonych celów; a także w te dni nie należy wstępować w związki małżeńskie, ani się udawać w podróż, ani odsądzać młodych zwierząt, ani siać, ani szczepić.
Tu następują niektóre zdarzenia, z których przyszłość przewidzieć można.
Jeżeli wyszedszy z domu, spotka się istotę płci żeńskiej, dajmy na to babę, oznacza to nieszczęście; jeżeli zaś osobę płci męskiej — szczęście. (Działdowo, Wielbark, Dąbrówno itd.).
Pewnemu chłopu, który wiózł do miasta sztukę budulcu, dziewczyna przeszła drogę. Zaczął narzekać i zażądał w końcu, by się wróciła. Uspokoił się, gdy go zapewniła, jakoby jest dzieckiem szczęścia (niedzielakiem). Wtedy opowiedział jej, że ma już lat pięćdziesiąt, ale nigdy nie zdarzyło mu się takie nieszczęście, jak niedawno. Zaledwie on sam z bratem wyjechali za wieś, przeszła im drogę baba; kilka kroków dalej zerwał się im łańcuch, wóz się złamał i kawał drzewa o mało nie zabił brata. (Olsztynek).
Gdy chłopu zając przebieży drogę, albo gdy spotka babę, oznacza to nieszczęście. (Dąbrówno).[149]
Gdy zając przebiegnie drogę, oznacza to nieszczęście, mianowicie pożar. Pies, przebiegający drogę, oznacza także nieszczęście. (?)
Gdy drogę przebieży wilk albo lis, wróży to szczęście. (Działdowo).
Gdy ktoś jedzie wozem lub konno i przebiegnie mu drogę lis, to ma się mu stać szkoda jakaś. Tak podaje stary kronikarz Szymon Grunau w XVI stuleciu[150].
Mężczyzna, orzeł, pies, wilk, żebrak wróżą podróżnemu szczęście. (Wielbark).
Jeżeli podczas choroby jednego z domowników pies kładzie się tak, że pyskiem zwrócony jest ku drzwiom, oznacza to koniec życia[151].
Wycie psa przed domem również zwiastuje śmierć jednego z domowników[152].
Kołatanie tak zwanego kołatka wskazuje napewno, że wkrótce ktoś umrze w tym domu. (Działdowo).
Ropucha w izbie oznacza nieszczęście. (Działdowo).
Mazur czuje odrazę do żab i ropuch, mniema bowiem, iż czarownice chętnie przybierają postać tych zwierząt. Żaba w izbie oznacza czarownicę, mającą złe zamiary. Trzeba ją wziąć szczypcami od pieca i tym sposobem wyrzucić z izby. (Dąbrówno).
Gdy pies wyje pod oknem, wkrótce ktoś w domu tym umrze. Nie można go wołać, gdyż widzi on śmierć, która po kogoś przychodzi. Raczej wszyscy się wtedy żegnają. Jeżeli podczas wycia psa zajdzie go się z tyłu i spojrzy się pomiędzy jego uszami ponad pyskiem, to się także śmierć zobaczy. (Lubajny)
Kiedy koty miauczą w pobliżu domu, oznacza to hałasy w domu.
Kot myjący się zapowiada gościa; tak samo kogut, kiedy pieje pod oknem; tak samo żywo tryskające iskry w ognisku. (Dąbrówno).
Bardzo stare są podania o wróżbach z krzyku ptaków. Występują one już na początku XVI stulecia u kronikarza Szymona Grunaua[153].
Pisański pisze[154]: „Za nieszczęśliwy znak uważa się, kiedy kura gdacze, i niewinna ta wieszczka zazwyczaj przypłaca potym głową swoje zuchwalstwo. Są także ślady wróżb z lotu ptaków. Tak np. liczne stada wielkich ptaków drapieżnych są zwiastunami wtargnienia licznych zastępów wojennych. Walka ptaków w powietrzu oznacza również wojnę. Jeżeli bocian opuści gniazdo na jakim domu, dom musi się spalić w tym samym roku. Wiele osób uważa za grzech zabić jaskółkę.“
Kiedy kura gdacze, oznacza to wielkie nieszczęście. Kura w takim razie jest nieodwołalnie zgubiona: natychmiast ucinają jej głowę. (Działdowo). Kracząca wrona także oznacza nieszczęście. (Wielbark).
Kiedy sowa usiądzie na domu i woła żałośnie: puść! wtedy ktoś umrze; kiedy zaś woła śmiejącym się głosem: kołys będą chrzciny.
Kukułkę Mazur, zarówno jak i Niemiec, uważa za ptaka wróżącego. Skoro się usłyszy jej głos, powtarza się następujący wierszyk:

Kukaweczko,
Moja miła panieneczko,
Licz, licz, licz,
Wiele lat ja jeszcze będę żyć.

Ile razy odezwie się kukułka, tyle lat życia ma się jeszcze przed sobą. Jeżeli, słysząc kukułkę po raz pierwszy na wiosnę, ma się przy sobie pieniądze, to przez cały rok ich nie zbraknie. (Dąbrówno).
Prawo i lewo stanowi wielką różnicę przy wróżbach. Co się stanie na lewo, oznacza dobre, co na prawo — niedobre.
Kogo świerzbi lewa ręka, ten dostanie pieniądze; kogo prawa, ten będzie miał wydatek.
Kogo świerzbi lewe oko, ten śmiać się będzie; kogo prawe, ten będzie płakał.
Kogo pali lewy policzek, tego chwalą: kogo prawy, tego obmawiają.
Także, kiedy się widzi skarb palący się, trzeba rzucić za siebie trzewik z lewej nogi, żeby skarb dostać; chcąc się uchronić od złego spojrzenia czarownicy, trzeba używać palca wskazującego u lewej ręki[155].
Pierwszeństwo lewej stronie daje się także przy smarowaniu wozu dziegciem. (Patrz niżej).

4. Zabobony, mające związek z rozmaitemi okolicznościami życiowemi.

Przy samym już urodzeniu ciemne tajemnicze siły zagrażają życiu człowieka, albo mu sprzyjają. Kto się urodzi w niedzielę, uposażony bywa w piękne dary, a obok tego posiada zdolność widywania duchów. Przyjście na świat we wtorek wiąże się z przeznaczeniem do łotrowstwa, w sobotę do obłudy i pożądliwości. Urodzenie w piątek i chrzest w niedzielę zapewniają ten sam skutek, co i urodzenie w niedzielę. (Krolczyk)[156].
Rozmaite niebezpieczeństwa grożą noworodkowi zaraz w pierwszych chwilach życia jego. Praktykują jeszcze swoje złośliwe rzemiosło koboldy, które często porywają dzieci i na ich miejsce kładą podrzutki. Kotom nigdy nie trzeba ufać. Niedobry wzrok może dziecko uczynić nieszczęśliwym na całe życie. Dawniej używano jakoby strzałek piorunowych jako amuletów. Obecnie głównym środkiem jest stal, którą się kładzie do kołyski, są wszakże w użyciu i medaliki srebrne, pierścionki, monety złote i czerwone wstążeczki, albo kładzie się dziecku śpiewnik pod głową[157]. Obcym wcale się dziecka nie pokazuje.
Stal usuwa się od dziecka wtedy dopiero, gdy już będzie ochrzczone. (Wielbark).
Dzieci, które się urodziły w czepku, są dziećmi szczęścia. Czepek należy wysuszyć i starannie przechować. Trzeba go dziecku dać do chrztu, by na czepek niejako przeszedł wpływ uświęcający chrztu. Kto go nosi przy sobie, temu zapewnia skutek pomyślny w najtrudniejszych i najbardziej zawiłych przedsięwzięciach.
Pępowina odcięta suszy się i także się przechowuje; kiedy dziecko po raz pierwszy idzie do szkoły, kładzie mu się ją w zanadrze; wtedy będzie dobrze się uczyło.
Przed chrztem nie można suszyć na dworze pieluch ani ubrania dziecka.
Chrzest dziecka Mazurzy możliwie przyśpieszają, aby go djabeł nie dostał w swoje szpony, i w razie przedwczesnej śmierci nie musiało być pogrzebane pod płotem. Jeżeli dziecko umiera przed chrztem, pogrzeb odbywa się w godzinach wolnych od zajęć. W czasie pomiędzy narodzinami i chrztem nie wolno prząść. Wystrzegają się także wypożyczania czegokolwiek w tym czasie, ażeby dziecko, gdy dorośnie, nie było zbyt rozrzutne.
Jeżeli dziecko ma się dobrze hodować, położnica nie powinna go karmić, dopóki nie będzie ochrzczone[158].
Zdarza się tu i owdzie, że noworodkowi, skoro tylko przyjdzie na świat, rodzice nadają imię, którego potym nie można już zmienić[159]. Gdzie to nie jest w użyciu, tam znów wystrzegają się, żeby się nie zdradzić przed chrztem z wybranemi imionami. Trzyma się je wobec każdego w głębokiej tajemnicy i nawet proboszczowi oznajmia dopiero w kościele, ażeby dziecko nie otrzymało skłonności do gadulstwa na drogę życia[160]. Od wyboru imienia wiele zależy; jeżeli dziecko umrze, albo jeżeli kilkoro już umarło, oczywiście było temu winne imię źle wybrane. Przy następnych chrzcinach zachowuje się już z większą ostrożnością i dla zupełnej pewności wybiera się często imiona Adama i Ewy[161].
Pomyślność dziecka zależy także od samych rodziców chrzestnych i ich zachowania się. Należy mieć baczność na to, aby na rodziców chrzestnych wybierać osoby porządne, które nadto powinny tak się urządzić, iżby po przywdzianiu stroju odświętnego do ceremonji nie załatwiały już przed ceremonją żadnych potrzeb, a to dlatego, żeby dziecko nie zanieczyściło pieluszek i pościeli. (Wały, Dąbrówno). Rodzice, którym się dzieci nie chowają, zapraszają zwykle dziadów szpitalnych na rodziców chrzestnych, żeby się chowały dzieci, które jeszcze mają być chrzczone[162]. Zaręczeni nie powinni trzymać razem do chrztu, gdyż w takim razie rozchwieje się ich małżeństwo. (Dąbrówno).
Po drodze do kościoła chrzestni nie powinni się oglądać ani przystawać, inaczej dziecko będzie też niezdatnym gapiem (Dąbrówno). Podczas obrządku chrztu chrzestny nie powinien odrywać myśli swoich od aktu tego; jeżeli jest roztargniony, może to chrzestniakowi bardzo zaszkodzić; gdy np. myśli o marze lub o wilkołku, dziecko będzie miało naturę mary albo wilkołka. (Olsztynek). Podarunek chrzestnych, który zawsze stanowią pieniądze, w domu pospolicie oddaje się dziecku; muszą to być srebrne pieniądze, gdyż inaczej mogłaby się dziecku stać szkoda największa[163]. Razem z podarowanemi pieniędzmi zawija się zwykle nieco okruszyn chleba, ażeby dziecku nigdy go nie zabrakło. Dziewczynce dodaje się zazwyczaj do tego igłę, aby z czasem była pilna; chłopcu — zatemperowane pióro kanarka, aby był dobrym pisarzem, i inne temu podobne rzeczy (Wały). Nieodzownym jest wszakże warunek, iżby chrzestny na podarek swój nie pożyczał pieniędzy, w takim razie bowiem chrzestniak z czasem popadłby w długi. (Olsztynek).
Dzieci, które się urodziły w niedzielę, nie można chrzcić w niedzielę, gdyż otrzymałyby dar niebezpieczny widywania duchów. (Dąbrówno, Wały). Rodzice zazwyczaj uchylają się od obecności przy chrzcie. (Krolczyk)[164]. Dobroczynnych wpływów stali nie można pozbawiać dziecka nigdy, nawet podczas aktu chrztu. Kiedy ma się już nieść dziecko do kościoła, wtedy baba bierze siekierę, kładzie na nią trzy węgle rozżarzone i przez to wychodzi z dzieckiem; jestto najpewniejszy środek zabezpieczający od wszelkiego złego (Dąbrówno)[165]; pomimo tego kawałek stali kładzie się także w pieluchy, albo co czas jakiś dziecku na oczy. (Wały). Kiedy się dziecko wynosi do kościoła, baba powtarza trzy razy „Zabieram poganina, a odniosę wam chrześcjanina.“ (Olsztynek). Unika się starannie, aby chłopcy i dziewczęta nie były chrzczone tą samą wodą, bo jeżeli dziewczyna będzie ochrzczona po chłopcu tą samą wodą, to wyrośnie jej broda, i odwrotnie, chłopcu nie będzie rosła broda, jeżeli będzie po dziewczynie ochrzczony[166]. Kiedy dziecko płacze podczas chrztu, nie trzeba go huśtać, gdyż nie będzie szanowało ubrania. (Jerutki).
W domach, gdzie się dzieci nie chowają, udając się do chrztu, albo wracając z kościoła, podaje się nowochrzczeńca przez okno. (Dąbrówno, Olsztynek). Po powrocie znów z kościoła do domu, obnosi się nowochrzczeńca trzy razy dokoła stołu; jeżeli się tego nie uczyni, to dziewczynie, a właściwie żonie, będą kiedyś umierali mężowie i zbogaci się przez spadek; odwrotny los czeka chłopca. Jeżeli się z nowochrzczeńcem pobiegnie prędko do matki, to prędko nauczy się chodzić[167].
Kiedy się dziecko przyniesie z kościoła, trzeba je spiesznie rozpowić; jeżeli raźno trzepoce rączkami i nóżkami, to prędko zacznie chodzić. (Dąbrówno). Po powrocie ze chrztu, rzuca się często pieniądz na talerz, co ma zapewniać nowochrzczeńcowi dobry słuch i łatwą w przyszłości naukę.
Pierwszą znalezioną na głowie dziecka wesz spotyka ten zaszczyt, że bywa wrzucana do kotła i tam ginie; jeżeli aktowi rozgniatania towarzyszy trzask wyraźny, będzie kiedyś z dziecka dzielny śpiewak[168].
W pierwszym roku życia nie można dziecku ucinać ani czesać włosów; czesać można w ostateczności szczotką. Skoro się tego nie przestrzega, dziecko umrze.
Dzieci, u których widocznie występuje ponad nosem żyła poprzeczna od jednego oka do drugiego, nie żyją długo.
Odstawianie dzieci musi się odbywać w odpowiedniej porze. Nie należy odstawiać, kiedy ptaki odlatują, bo dziecko ucieknie i nie będzie miało spokoju; ani także kiedy układają stogi siana, bo dziecko ucieknie i skryje się. Musi to nastąpić pod dobrym znakiem niebieskim (Wały).
Odstawia się dzieci, kiedy się zjawiają ptaki przelotne; w takim razie dziewczęta będą miały licznych kiedyś wielbicieli, chłopcy będą mieli szczęście u dziewcząt. Jeżeli odstawienie nastąpi podczas odlotu ptaków, dziecko nie będzie stateczne. (Olsztynek).
Kiedy matka ma odstawić dziecko, czeka, aż zaczną dzwonić w kościele; wtedy siada na kamieniu i daje dziecku pierś po raz ostatni. Pora odlotu ptaków uchodzi za przyjazną, pora zaś przylotu wogóle za nieprzyjazną. W pierwszym przypadku dziecko prędko piersi zapomina. Ze wszystkich dni najprzyjaźniejszym do odstawienia jest dzień św. Jana (Dąbrówno).
Pospolicie obiera się północ do odstawienia dzieci; wtedy wszystko spoczywa we śnie słodkim, i dziecko będzie się dobrze hodowało. (Olsztynek).
Nie wolno przestąpić przez dziecko, bo się nie będzie hodowało. Niekiedy wszakże dzieci podnoszą lekkomyślnie nogę nad leżącym młodszym dzieckiem, mówiąc przytym: „Członki nie rośnijcie.“
Nie należy pozwalać, żeby dziecko chodziło z jedną nóżką nieobutą; takie dziecko nigdy się nie dorobi kawałka chleba.
Gdy dziecku wypada ząb mleczny, nie powinno go rzucać byle gdzie, lecz koniecznie na piec, mówiąc przytym:

Myszka, myszka,
Para braciszka,
Na gnaciany,
A daj żelazny!

Elementarz kupuje się podrastającemu dziecku z pieniędzy od rodziców chrzestnych. (Wały).
Szczegółowy opis zwyczajów weselnych u Mazurów z okolic wschodnich zawdzięczam niejakiemu panu Bercio, który dawniej był tam nauczycielem, później zaś, osiedliwszy się w Kurkach pod Olsztynkiem, gdzie niedawno umarł, miał sposobność dokładnego pochwycenia zachodzących tu i tam różnic. Podaję tu najpierw opis jego, a następnie przejdę do poszczególnych zwyczajów zabobonnych.
Swat, człowiek starszy, cieszący się zaufaniem i przyzwoity, udaje się w niedzielę wierzchem z głową kapusty — swaty odbywają się najczęściej na jesieni — do domu dziewczyny, o którą ma się oświadczyć. Daje swojemu koniowi albo wołowi napocząć tej głowy kapusty, następnie wchodzi do domu, i przywitawszy się, zaczyna rozmowę, podczas której pokazuje uszkodzoną głowę kapusty i mówi: „Była u nas koza, czy sarna w ogrodzie, głowa kapusty została uszkodzona; szedłem aż dotąd po tropie i chciałbym tę sarnę zobaczyć.“ Kiedy to powie, wiadomo już o co chodzi. Dziewczyna, którą swat ma na myśli (i która między innemi później darowuje zwykle swatowi nową koszulę), ucieka na strych, przyodziewa się strojniej, i wtedy dopiero wywołują ją stamtąd. Z nią też swat rozmawia o uszkodzeniu kapusty. Potym wyłuszcza wprost rodzicom (dziewczęta bowiem nie mają w tym głosu), o co mu chodzi. Skoro rodzice zrobią mu nadzieję, przychodzi za tydzień z narzeczonym. Wówczas naradzają się co do zaręczyn, posagu i zapowiedzi, a skoro już zapowiedzi wyjdą, wtedy niełatwo zerwać zaręczyny. W niedzielę przed weselem narzeczeni muszą przystępować do Komunji, narzeczona w wianku ślubnym, żeby każdy odrazu widział, że to narzeczona. Wszystkie wesela w okolicach Margrabowej, Łeka itd. obchodzą się w piątek (w Kurkach na granicy warmińskiej, gdzie nie zachowują albo nie uwzględniają postów katolickich, zwyczaj ten nie bywa przestrzegany). Zaprosiny załatwiają się w niedzielę przed weselem. Przyjaciół i sąsiadów z tej samej wsi zaprasza t. zw. proszek, zamiejscowych zaś jeden lub dwóch drużbów. Rolę proszka bierze zazwyczaj na siebie ktoś z krewnych, często członek rodziny, należący do jakiego cechu rzemieślniczego i załatwia czynność swoją pieszo. Drużbą bywa młodzieniec, który, przystroiwszy się suto we wstążki, objeżdża z zaprosinami po wsiach sąsiednich. Koło godziny 10-ej przed południem zbierają się goście w domu weselnym, gdzie ich przyjmują muzyką, a drużbowie spotykają z piwem. Skoro się goście zebrali, podaje się małe śniadanie, najczęściej kiełbasa, później zaś nauczyciel miejscowy powinien mieć przemówienie do narzeczonej (w Warmji, jak również w okolicach najbliższych Mazurów, np. w Kurkach, czynność tę pełni drużba); śpiewają także przytym pieśni. Gdy potym trzeba już jechać do kościoła, sadzają narzeczoną i swachnę (matkę narzeczonej) obok siebie na jednym wozie, przed niemi zaś druchny. Na wóz biorą spory zapas placka już pokrajanego i po drodze rzucają ludziom kawałki. W karczmie wsi kościelnej zatrzymują się, a także tańczą, dopóki się dzwony nie odezwą. Stąd do kościoła korowód udaje się pieszo. Po ślubie idą znów do karczmy i tam piją i tańczą, a później siadają na wozy i jadą do domu, ale nie wprost do domu weselnego, w którym już przygotowuje się obiad, i który przeto musi być wolny, lecz do domu swachny, gdzie się pije gorzałkę, piwo, je się ciasta i tańczy się. Skoro tylko obiad w domu weselnym gotów, proszek przychodzi do domu swachny, wchodzi do izby i kijem uderza o belkę, wobec czego muzyka milknie, i każdy pozostaje na tym samym miejscu, gdzie się znajdzie w tańcu. Natenczas proszek powiada: „Ojciec weselny, matka weselna i państwo młodzi kłaniają się i proszą oraz i zaraz przyjść do domu weselnego.“ Potym zawraca się, za nim podąża muzyka i goście weselni parami. Na spotkanie korowodu wychodzą drużbowie z piwem z domu weselnego. Potym następuje obiad; przed obiadem i po nauczyciel odmawia modlitwę, śpiewają przytym także niektóre pieśni. Panna młoda zajmuje miejsce za długim ciężkim stołem, tak iż trudno się do niej dostać i po skończonym obiedzie miejsce to opuszcza niedobrowolnie, lecz chłopcy wyciągają ją zza stołu z „grona dziewcząt” (zwyczaj ten bowiem ma pewne symboliczne znaczenie), często z pewnym wysiłkiem. Skoro im się to uda, wtedy panna młoda zaprasza każdego z gości mężczyzn do tańca i tańczy po kolei ze wszystkiemi. Jestto taniec panny młodej podczas którego muzyka bywa osobno opłacana. Nad wieczorem, często bywa to już noc późna, podaje się gęś pieczona, już rozebrana na części. Po tym posiłku roznoszą się pieczone gęsi nierozebrane i strucle; każda gęś i każdy strucel pokrajane na cztery części, i każdy gość ma prawo zabrać taką ćwiartkę z sobą do domu dla tych z rodziny, którzy musieli zostać w domu. Następnego dnia, w sobotę, o godzinie 10-ej przed południem drużba musi być znowu na stanowisku. Zabiera z sobą muzykę i chodzi od domu do domu, aby znowu zebrać gości znużonych dniem wczorajszym. Ci ubierają się i idą za nim. Skoro się już zbierze pewna liczba osób, wtedy w każdym domu, do którego wstępują i z którego zabierają gościa weselnego, chwilę potańczą i popiją. Gromada powiększa się coraz bardziej, aż wreszcie wszyscy goście z drużbą na czele przybywają znowu do domu weselnego. Tego dnia najbardziej szanownym kobietom podaje się coś szczególnego: wódkę z miodem. Skoro one zjedzą, wypiją i omówią, co należało, wtedy wkładają młodej mężatce czepek na głowę. Po tej ceremonji biorą ją do swego grona, prowadzą do izby, gdzie tańczą, i tam młoda tańczy z niemi. Tym sposobom „zostaje ona przyjęta do grona kobiet;” ceremonję tę nazywają cepić (tj. czepić). Trzeciego dnia, w niedzielę, panna młoda jedzie do domu pana młodego. Goście zbierają się przed obiadem w domu weselnym, gdzie jedzą śniadanie. Sąsiedzi zajeżdżają wielkiemi czterokonnemi wozami, na które kładzie się to, co panna młoda dostaje w posagu, a także siada na nie tylu z gości krewnych i dobrych znajomych, ile miejsca starczy na wazach, i tak orszak jedzie do domu pana młodego. Tu wysiadają i resztę niedzieli, a także poniedziałek spędzają przy udziale sąsiadów pana młodego. (Margrabowa, Łek).
Do stroju proszka należą szczególnie kolorowe wstążki i kwiaty papierowe przy czapce, oraz dwie chustki kolorowe, jedna czerwona, druga żółta, na obu ramionach; nie obchodzi się także bez długiego bata, z którego mocno trzaska, zajeżdżając przed dom i odjeżdżając od domu tych, których zaprasza. Rzeczą proszków sprowadzać gości, podawać na stół misy, baczyć, ażeby każdy miał jedzenie i żeby dzbany były pełne. Oni także zbierają składki na muzykę i dla panny młodej. Najczęściej proszkiem bywa brat pana młodego lub panny młodej. Goście przynoszą z sobą na wesele ciasta, niekiedy także mięso; skoro wypiją wódkę, muszą się starać o więcej. Po weselu cały orszak obchodzi domy poszczególnych gości i u każdego przyjmuje ugoszczenie. Chłopcy i dziewczęta biorą się przytym za ręce i skaczą przez gościniec. Porządne wesele musi trwać przynajmniej trzy dni. (Jerutki).
Na Mazurach, zarówno jak na Litwie, drużba przystrojony odświętnie wjeżdża na konin do domów i izb zapraszanych i ze swojej żywej mównicy wygłasza dobrze wyuczoną formułkę zaproszenia. W dzień wesela on przyjmuje gości i musi podjąć się niełatwej zaiste czynności wznoszenia przy stole zdrowia każdego z gości z odpowiednim przemówieniem. Każdy jednak z obecnych, któremu ten zaszczyt przypada w udziale, powinien pod każdym względem godnie na to odpowiedzieć. Zbytecznie byłoby zaznaczać, że wśród tych okoliczności w bród bywa jadła i napoju; ucztowania nie kończą się pierwszego dnia, lecz trwają tydzień do dwóch tygodni, stosownie do liczby zaproszonych gości, którzy prześcigają się w tym, aby ulżyć gospodarzowi. Towarzystwo przechodzi mianowicie od domu do domu i w każdym bywa ugaszczane dzień cały. W celu powiększenia przyjemności przez zmianę, często przebierają się, przyczym nie brak naśladowania postaci i głosów zwierząt. (Drygały w powiecie Jansborskim).
Podczas wesela panuje niepohamowana wesołość. Wesele przechodzi hucznie. Dziewczęta hałasują i krzyczą ze szczerej radości, aż poczerwienieją jak wiśnie. Główną rolę odgrywają naturalnie drużbowie, jadący na czele orszaku. Gdy, wracając do domu, przyjadą do pierwszego mostu, woźnica wiozący pannę młodą zatrzymuje się; ma to znaczyć, że się koło złamało. Natenczas śpiesznie składają pieniądze na sprawienie koła. Skoro już każdy wniósł swoją składkę, znów pędzą co koń wyskoczy. Drużbowie śpieszą, jak można najprędzej, do domu weselnego, biorą tam bochenek chleba, zawijają go w obrus i wynoszą na spotkanie młodej. Ta przyjmuje ten dar, jako znak, że nigdy jej w życiu nie zbraknie chleba. Młodą oprowadzają zaraz dookoła pieca trzy razy, żeby nie mogła uciec od męża. Panna młoda przez stół robi podarek dziewosłębowi, przyczym przemawia w te słowa: „Panie swacie, wychodzę przed ciebie, bo jestem przez ciebie proszona. Dziś jest dzień części twojej, bo chciałabym ci przynieść mały podarek; trzymaj podarek mocno, jak drzewo gałęzie, jak dzwon swój dźwięk, jak woda swój bieg, jak księżyc swój blask; po roku musisz być znów moim najmilszym swatem.“ Tak uczczony swat odpowiada: „Za podarek składam dzięki, schowam go w szafach swoich, będę go miał w poszanowaniu i swoją pannę młodą poprowadzę z prawej strony. Muzykanci, vivat, niech żyje!“ Na pierwszym drużbie leży obowiązek zabawienia godujących wynurzeniem poetycznym. W przekładzie brzmi ono tak mniej więcej[169]:
„Na tym weselu zebraliśmy się liczni goście; niechże serce każdego odpędzi wszelki smutek i zanuci pieśni radości. Od piosenki do kieliszka nawołuje dziś towarzystwo. Vivat! dopóki butelka pełna, nasza kompanja vivat! Młoda paro! Ty, panie młody! Dla dogodności swojej wziąłeś sobie miłą. To też ci nie zazdroszczę, mój bracie, żyj z nią wesół w swojej chacie; mnie miły dziś kieliszek. I ja w swoim czasie stanę przy Kachnie, dziewusze mojej. Chcę się tylko nieco pokrzepić, żebym nie zmylił ścieżki. Ty, panno młoda, wypij prędko: kto smaruje, ten jedzie. Wózek małżeństwa waszego nie wywróci się, chociażby wjechał w kałużę. Wypłucze się i pojedzie dalej, jeszcze prędzej w kolejach. Więc smarujcie wóz pijąc! Nie śpijcie dziś, jeno tańczcie; pójdziemy skokiem za wami. Ej, zagrajcie wy, grajkowie i oracze, kiedy macie uszy i nogi. O, srebrnik za fatygę, oto rzucam go z brzękiem do szklanki! Grajcie więc nam bez troski!“[170].
Przy wyborze dnia, w którym ma się odbyć wesele, zwraca się zazwyczaj uwagę na znaki niebieskie. Pod znakiem Raka nie należy się poślubiać, żeby gospodarstwo nie szło na wspak; tak samo podczas ubywania księżyca, żeby gospodarstwo nie upadło. Najulubieńszym na ten cel dniem tygodni, tam, gdzie nie pozostały ślady wpływu katolicyzmu, jest piątek[171].
Odmienne zapatrywania na dzień najbardziej dla wesela przyjazny podane już były wyżej.
Gdy dwie córki w jednym dniu za mąż wychodzą, sprowadza to nieszczęście na młode małżeństwa.
Środek na miłość. Skoro zakochany albo zakochana napotka dwie żaby w chwili parzenia się, powinien podczas tego aktu przekłuć je igłą. Z tą igłą chłopiec zbliża się do ukochanej dziewczyny (albo dziewczyna do chłopca) i spina nią, chociażby na chwilę tylko, swoje ubranie z ubraniem ukochanej osoby. Od tego czasu należą już z pewnością do siebie. (Dąbrówno).
Przywdziewając strój weselny, panna młoda starannie unika barwy czerwonej, która groziłaby niebezpieczeństwem pożaru. Do trzewika wkłada pieniądz. (Jerutki). Ze względu na prognostyk nie wdziewa na siebie nic pożyczanego. (Dąbrówno).
Przed ślubem panna młoda powinna zażądać od pana młodego pieniędzy i zabrać je z sobą do kościoła, schowawszy do prawej pończochy. Jak teraz będąc narzeczonym, tak później zostawszy mężem, nie odmówi jej pieniędzy, i nigdy ona ich nie wyda zupełnie. Z tego samego względu narzeczony powinien także mieć przy sobie pieniądze podczas ślubu. (Dąbrówno).
Panna młoda wplata sobie do warkocza srebrnik i tak idzie do ślubu. Po ślubie kupuje za to wódki i wypija, żeby mąż nigdy nie pił więcej niż za srebrnik. (Wielbark).
Przy wychodzeniu do ślubu, a także przy udawaniu się kobiet do kościoła, musi być na progu położona siekiera ostrzem na zewnątrz.
Do wozu państwa młodych zaprzęga się siwka, żeby dzieci zrodzone w małżeństwie nie umierały[172].
Nieżyczliwi ludzie, których nie zaproszono na wesele, chcąc się za to zemścić, puszczają na drogę idącym albo jadącym do kościoła państwu młodym dwa koty, związane razem ogonami, albo rzucają za niemi miotłę. Sprowadza to gwary i kłótnie w małżeństwie. (Dąbrówno).
Jeżeli się widzi orszak weselny, powracający z kościoła, i złapawszy wtedy kota za ogon, przeciągnie się go wpoprzek przez drogę, w takim razie muszą się wszystkie wozy na tym miejscu wywrócić. (Olsztynek).
Jazda do kościoła musi się odbyć bez przerwy, ażeby później w małżeństwie nie było żadnych przeszkód. (Tamże).
Jeżeli państwo młodzi nie pochodzą z tej samej wsi, w takim razie jadą do kościoła nie razem, lecz każdy ze swojego domu osobno; przy kościele pan młody czeka już na pannę młodą. W kościele po odśpiewaniu: „Moja nadzieja jest mocna,“ swat prowadzi do ołtarza pana młodego, a później pannę młodą, która się mocno temu opiera[173].
Kto koty dobrze karmi, ten ma na ślub pogodę. (Olsztynek)[174].
Narzeczeni nie biorą nigdy ślubu wobec otwartego grobu, lecz czekają, aż pogrzeb przejdzie, zwyczaj, który coraz bardziej znika tam, gdzie powstają specjalne miejscowe pogrzeby, tak zwane mogiły[175].
Podczas aktu ślubu panna młoda powinna panu młodemu nastąpić na nogę, albo uklęknąć na jego ubraniu, albo przy braniu się za ręce położyć swoją rękę na wierzchu; wtedy ona panuje w małżeństwie; jeżeli to samo uda się panu młodemu, wtedy panuje on. (Działdowo, Dąbrówno itd).
Podczas ślubu panna młoda nie powinna puszczać ręki pana młodego; inaczej rozejdzie się małżeństwo. (Wielbark).
Jeżeli przy zmianie pierścionków jeden z nich upadnie na ziemię, oznacza to nieszczęście, mianowicie niezgodę. (Działdowo).
Jeżeli panna młoda zgubi pierścionek, oznacza to wielkie nieszczęście. (Dąbrówno).
Po ślubie państwo młodzi baczą na to, żeby odchodząc od ołtarza być zwróconemi ku sobie; nie zależy im na tym, że panna młoda, która podczas ślubu stoi po prawej stronie, znajdzie się wówczas po lewej. (Jerutki).
Po ślubie, gdy się odchodzi od ołtarza, panna młoda powinna się postarać o to, żeby pan młody obszedł ją, co wróży w małżeństwie szczere przywiązanie i stałą usłużność ze strony pana młodego. (Dąbrówno).
Podczas ślubu zwraca się baczną uwagę na świece. Jeżeli jedna pali się ciemniej, oznacza to chorobę, jeżeli jedna zgaśnie, to śmierć tego mianowicie z młodej pary, po czyjej stronie świeca zgasła. (Działdowo, Olsztynek).
Jeżeli panna młoda przy ślubie blado wygląda, to wkrótce umrze. (Olsztynek).
Nowożeńcy po powrocie z kościoła muszą się napić do połowy, z jednego kieliszka, ażeby jedność była w małżeństwie. (Wielbark).
Gdzie się dużo tłucze, tam się szczęści; z tego powodu na weselach często umyślnie tłucze się dużo butelek, garnków, misek i szklanek. (Dąbrówno).
U katolików w polskiej okolicy Warmji wysyłają zazwyczaj zaraz po weselu pannę młodą z domu i przytym za odjeżdżającym młodym małżeństwem uderzają kijami sosnowemi.
Kto z nowożeńców pierwszy zasypia na łożu ślubnym, ten pierwszy umiera[176].
W celu dowiedzenia się, kto pierwszy umrze z nowożeńców, pisze się imiona ich jedno obok drugiego. Przy każdej literze tego szeregu wymawia się naprzemian imiona: Adam i Ewa; jeżeli na ostatnią literę wypadnie Adam, mąż umrze pierwszy.
Wyżej już była wzmianka, że zbliżającej się do domu mężowskiego pani młodej wychodzą na spotkanie z chlebem. Oprócz tego niosą przed nią do nowego domu chleb i sól, co zresztą jest w użyciu przy każdej zmianie mieszkania. Gdzieindziej znów młodej pani, wchodzącej do własnego domu, daje się chleb, sól i pieniądz; trzy te przedmioty powinna starannie przechowywać. (Lubajny).
Placek i piwo powinny być wyniesione na spotkanie pani młodej aż do granicy wsi; czego nie zjedzą nowożeńcy, rzuca się ubogim. Kiedy panna młoda powraca z kościoła, drużbowie biorą garnek, napełniony zbożem wszelkiego rodzaju i innemi artykułami żywności, niosą go na spotkanie nadjeżdżającego wozu i rzucają je pod koło. Ofiarowuje się to nowożeńcom. (Olsztynek).
Jeżeli mężowi umarło kilka żon zrzędu, zdarza się, że następna potym żona wprowadza się do jego domu nie przez drzwi, lecz przez okno.
Prastarym zwyczajem pani młoda oprowadza się trzy razy dokoła ogniska nowego domu. Już w XVI wieku wspomina o tym Hieronim Meletius, opisując zwyczaje dawnych Prusaków[177].
Na weselach i innych uroczystościach niewolno świecić pod stołem świecą, powstają bowiem kłótnie i bójki. (Wielbark).
Wianek ślubny przechowuje się starannie, gdyż oddaje wielkie usługi przy leczeniu bydła. (Dąbrówno).
Jeżeli jedno z małżonków zgubi obrączkę ślubną, będzie nieszczęście[178].
Sól rozsypana wróży kłótnie i nieporozumienia w małżeństwie.
Położnicy kładzie się stal pod łóżko, aby ją zabezpieczyć od czarów. (Olsztynek).
Jeżeli się przeprowadza do całkiem nowego domu, pierwszą wchodzącą tam istotą nie powinien być człowiek. Wtedy śmierć na swój łup czyha; kto pierwszy wejdzie, pierwszy padnie jej ofiarą. Z tego powodu zazwyczaj rzucają najpierw psa, albo kota do izby. (Dąbrówno).
Przed wprowadzeniem się do nowo wybudowanego domu, zabija się zwierzę np. kurę i obnosi się ją po wszystkich izbach. Jeżeli się tego nie przestrzega, wkrótce ktoś z domu umrze. (Olsztynek).
Kiedy się zmienia mieszkanie, trzeba do nowego mieszkania wnieść przedewszystkim chleb, stół i pieniądze. Sen, który się ma pierwszej nocy na nowym mieszkaniu, spełnia się. (Dąbrówno).
Najprzyjaźniejsza pora do zmiany mieszkania lub obowiązku jest podczas przybywania księżyca albo pełni. Podobnie jak przybywa księżyca, tak samo wzrasta błogosławieństwo domu. Stąd wprowadzania się odbywają się zazwyczaj w tej porze.
Dni, w które wypada parzysta data miesiąca, uchodzą powszechnie za nieszczęśliwe; w te dni nie należy się przeprowadzać. (Dąbrówno).
Kiedy się łóżko ściele na noc, nie odkrywa się pierzyny przed pójściem spać, gdyż inaczej duch się położy do łóżka. (Dąbrówno).
Trzeba spać zawsze na prawym boku: wtedy aniołowie strzegą śpiącego. (Dąbrówno).
Gospodarstwo zasadza się przedewszystkim na urodzaju plonów polnych i hodowli bydła. Wiele sposobów zabobonnych używa się w celu, żeby się bydło i konie pomyślnie hodowały, żeby ziemia wydawała plon obfity, żeby chwasty wyplenić ze zboża, pszenicę i jęczmień uchronić od żarłoctwa ptaków. (Działdowo).
Chłop zwozi nawóz przeważnie podczas przybywania księżyca i roztrząsa natychmiast pierwszą kupę, gdyż inaczej robactwo dostanie się do zboża. (Wały).
Nie zdołaliśmy zebrać u Mazurów żadnych innych przepisów co do pogody, prócz następujących: Kiedy pewne zwierzątka pełzną z włosów na uszy, jest to nieomylną zapowiedzią deszczu. (Jerutki).
Z wielką przezornością rzuca się pierwszy zasiew w ziemię. Jeżeli się ktoś odważy iść we dnie na rolę i siać, wtedy każdego, kogo napotka, omija bojaźliwie, żeby nie być zmuszonym do rozmowy. Wielu udaje się w pole o północy, i rzucają nasienie, rozebrawszy się do naga[179].
Pora odpowiednia do zasiewu ściśle się oznacza. Pszenicy nie należy siać ani we dnie, ani w nocy, lecz we środę (!); w takim razie wróble nie będą jej jadły. (Wały).
Nie sieje się podczas zmiany księżyca, gdyż wtedy zmieniają nasiona, np. z nasienia brukwi robi się nasienie gorczycy.
Nie sieje się i nie sadzi pod znakiem Raka i Niedźwiadka, jako robaków, gdyż w takim razie robactwo plon opadnie; sieje się i sadzi pod znakiem Lwa, Byka, Panny, ażeby wszystko było silne i mocne. (Olsztynek).
Kto przy siejbie używa płachty, którą uprzędła i utkała dziewczyna niekonfirmowana, temu się siejba powiedzie. Takiej płachty nikt nie wypożycza, gdyż tym sposobem oddałby swoje błogosławieństwo. (Olsztynek).
Nie należy kłaść na stół nasienia, które się ma siać, gdyż nie wzejdzie. (Olsztynek).
W supełek od płachty zawiązuje chłop chleb i pieniądze i zostawia je tam podczas siejby. Zapewnia to urodzaj. (Lubajny). Gdzieindziej zawiązuje się pieniądz srebrny, chleb, sól i koper. (Olsztynek).
Jeżeli chce się mieć następnego roku wydajny plon z oziminy, trzeba posiać najpierw kłosy wieńca uwitego na okrężne. Przepis ten dotyczy pszenicy i żyta[180].
Gdy się przystępuje do zasiewu oziminy, zdejmuje się wieniec, który od ostatniego okrężnego wisiał u sufitu w sieni, wykrusza się z niego ziarna na stole jadalnym, zawiązuje się osobno w płachcie siewnej i zasiewa się je nasamprzód, ażeby żniwa były pomyślne w roku przyszłym[181].
Według tego, zdaje się, iż mamy do czynienia z nieporozumieniem, gdy inny sprawozdawca powiada: ze snopka okrężnego z ubiegłego roku gospodarz wytrzęsa sypiące się ziarna i zawiązuje razem ze złotym pieniądzem w róg płachty, gdzie przedmioty te pozostają aż do końca zasiewu. Przez to ma się osiągać dobry sprzęt i wysoką cenę za zboże[182].
W czasie zasiewu niewolno pożyczać ognia, gdyż zasiewy nie udadzą się. (Dąbrówno).
W czasie zasiewu niewolno robić ługu z popiołu; w tym czasie unika się także wogóle prania, bo zboże nie obrodzi. (Olsztynek).
Kiedy się w drodze do siejby przechodzi przez płot, przemienia się nasienie; naprzykład z nasienia kapusty będzie nasienie brukwi. (Olsztynek).
Popiół spalony podczas dwunastnicy, przymieszany do małej ilości nasienia zboża, sypie się wiosną i jesienią na rolę na krzyż, przyczym się mówi: „W imię Boga, Ojca, Syna i Ducha świętego.“ Wtedy plon będzie omłotny[183].
Krzyż taki robi się tylko na tym polu, gdzie ma być groch zasiany. (Dąbrówno).
Przed siejbą mieszają nasienie z trzema garściami ziemi z roli sąsiada; ma to wróżyć szczęście[184].
Jeżeli siewca zostawi kawałek roli niezasianej, to umrze w tym roku. Wymieniają kilka osób, którym djabeł spłatał takiego figla z powodu ich roztargnienia. Wobec tego każdy siewca wystrzega się bardzo, żeby się nie przesiać[185].
Przy sianiu żyta mówi się: „Pierwsza garść dla Pana, druga dla mnie, trzecia dla ptaków.“ Ażeby zabezpieczyć od żarłoctwa ptaków pszenicę i jęczmień, te zwłaszcza, które się zasiewa koło domu, rzuca się precz od siebie pełną garść nasienia dla ptaków. (Wały).
Ażeby wyplenić z pola siewnego chwast, zwłaszcza oset zakopuje się na tym polu we czwartek po zachodzie słońca drzazgę z drzewa, w które piorun uderzył. (Wały).
Groch rzadko się udaje; dlatego też należy zachować wiele ostrożności podczas jego siewu. Nie należy siać grochu pod znakiem Niedźwiadka. Trzeba go siać pod znakiem Lwa. Nie wolno dawać ani sprzedawać z nasienia grochu, dopóki się nie zasieje własnego pola, inaczej oddaje się błogosławieństwo. (Olsztynek). O krzyżu z popiołu na polu, przeznaczonym pod groch, była dopiero co mowa.
Nim się posieje groch, trzeba go przepuścić przez piastę koła, ażeby na pole nie napadła mączna rosa. (Olsztynek).
Ażeby na groch nie padła mączna rosa, powinna dokoła pola obejść niewiasta... albo koszulę jej obnieść należy. (Olsztyn.).
Przy zasiewie grochu nie można puszczać wiatrów, gdyż robactwo dostanie się do grochu. (Dąbrówno).
Bób przed zasianiem trzeba trzy razy przesypać przez spodnie. (Dąbrówno).
Nie sadzi się bobu w tym dniu tygodnia, w którym pierwszy śnieg wypadł. (Wielbark).
Kapusty nie należy sadzić pod znakiem Strzelca, lecz pod znakiem Panny i Wag, ażeby się nie rozstrzeliwała, żeby była czysta i miała wagę. (Olsztynek).
Kiedy zagon na kapustę został już wygładzony, kładzie się na nim kamień, w tym mniemaniu, że główki kapusty będą tak twarde jak kamień. W niektórych miejscowościach kładzie się jeszcze pokrzywę pod kamień (Olsztynek).
W wieczór świętojański muszą być okopane conajmniej trzy sztuki kapusty. (Olsztynek).
Ażeby zabezpieczyć kapustę od gąsienic, trzeba wziąć piasku z grobu ostatniego nieboszczyka, ale przytym nie oglądać się i nic nie mówić, i posypać piaskiem tym sadzonkę kapusty (Kurki).
W Kruklankach pewna baba zamówiła kapustę, na której znajdowały się niezliczone gąsienice. Używała ona do tego patelni z rozżarzonemi węglami, kładła na nie zioła silnie pachnące, które przy spalaniu wydawały zapach nieprzyjemny, mruczała przytym nieustannie i robiła rozmaite miny. Jakkolwiek dym rozchodził się tylko na bardzo małą część pola, nazajutrz jednak zniknęły wszystkie gąsienice. Swojej formułki zamawiania nie chciała udzielić nikomu, gdyż, według niej, straciłaby ona moc swoją[186].
Len sieje się na św. Medarda. Ażeby się udał, trzeba tańczyć w noc zapustną albo pojechać na spacer. (Patrz wyżej).
Kiedy pies albo kot zdechnie, trzeba trupa rzucić wysoko przez płot, żeby len wyrósł wysoki. (Olsztynek).
Jeżeli słońce świeci w dzień Nowego Roku, zapowiada to len dobry. (Patrz wyżej).
Nie sadzi się ziemniaków pod znakiem Raka. (Wały)
Ktoś kupował ziemniaki na nasienie. Sprzedający miał ich za wiele, oddał je wszystkie, zostawił sobie wszakże trzy ziemniaki, które zatrzymał w swoim worku. Na zapytanie, dlaczego tak postąpił, powiedział kupującemu: „Nie sadziłem jeszcze ziemniaków, tym sposobem mogłyby przejść do pana (to znaczy, że u niego mogłyby chybić, kupcowi zaś obrodzić); gdybym był już coś zasadził, mógłbym bez szkody wysypać wszystkie ziemniaki.” (Magdaleniec pod Niborkiem). Zresztą daje się także słyszeć, że powołują się na ukończenie siewu.
Co się tyczy okrężnego, następujące notatki mogą się wzajemnie uzupełniać. Pierwsza dotyczy powiatu Szczycińskiego. U chłopów okrężne następuje po większej części tylko po sprzęcie żyta, co się już przez to objaśnia, że tylko nieznaczna część chłopów uprawia pszenicę. Żyto żną mężczyźni i kobiety sierpem (brakiem uszanowania wydaje się im przystępowanie do darów bożych z kosą). Kupkę kłosów, tyle mniej więcej, ile za jednym zamachem można ściąć sierpem, zostawia się w końcu na pniu. Po skończonej robocie stają dokoła niego żeńcy i śpiewają pieśń pobożną. Wybierają się najpiękniejsze kłosy układają w równiankę i przystrajają kwiatami. Ta ze żniwiarek, która najpierw ukończyła swój zagon, zanosi równiankę do domu. Po drodze do domu śpiewają pieśń świecką, najczęściej żartobliwą, którą zarówno, jak samą równiankę, nazywają plonem; przytym uważają na to, żeby do domu zbliżać się śpiewając. Ci, którzy nie byli na polu, na powitanie oblewają ich z różnych kryjówek wodą. Mężczyźni zaciągają niektóre z dziewcząt pod studnię i z wiadra oblewają je wodą. W domu podaje się najpierw wódkę i placek, potym obiad, przy którym oprócz innych potraw nie powinno brakować klusek z makiem: u zamożniejszych bywają też tańce. Zboże z równianki wysiewa się jesienią. (Jerutki).
Podobnież w powiecie Szczycińskim jest we zwyczaju, że żeniec stojący na przedzie wiąże stojącemu na końcu snop ostatni, który nazywają pępem i dokoła którego na rżysku ostatni żąć musi, nie zacinając pępa. Zmuszają go także, żeby się przeczołgał przez pęp. Dziewczyna, której nie oblano wodą, bywa zasmucona, gdyż ominął ją zaszczyt. Na okrężnym podaje się także czernina z kluskami: kasza na gęsto z miodem. Przy tej uczcie niewolno mówić „Ojcze Nasz,“ bo umrze ktokolwiek w następnym roku. Odmawiają inne modlitwy i śpiewają pieśni nabożne. (Wały).
Ostatni snop zostawia się w polu niezżęty, żeby myszy nie dostały się do sąsieków. (Olsztynek).
Z okolic mazurskich, położonych bardziej na wschód, pochodzi następujące sprawozdanie: Na Mazurach żniwiarze wybierają najdłuższe i najpiękniejsze snopy i podają je podbieraczom, którzy stojąc w kole i śpiewając pieśni: „Jedyny Pan na wysokości niech będzie pochwalony,” splatają je w wieniec okrężny w kształcie korony i przystrajają we wstążki i kwiaty. Wieniec uwity bierze główny żniwiarz na swoją kosę i idzie na czele pochodu, utworzonego przez wszystkich żniwiarzy. Nim pochód dojdzie do wsi albo do dworu, do którego żniwiarze należą, po drodze śpiewają różne pieśni, aż wreszcie zanucą plon, pieśń, w której bardzo żywo wyraża się niecierpliwa nadzieja, że będzie piwo, kluski, mięso i taniec, do którego oczekiwani bywają grajkowie z Łeka. Pieśń ta śpiewa się dopóty, aż wejdzie przodujący żniwiarz z wieńcem okrężnym do domu. Wieniec u chłopów kładzie się na stole jadalnym, u obywateli zaś wnosi się do sieni albo do pokoju. Chłop zawiesza go na belce od pułapu, znajdującej się nad stołem, obywatel na suficie w sieni. Tu wisi wieniec aż do czasu, kiedy nadejdzie pora zasiewów ozimych. Gdy przodujący żeniec zbliży się do domu i wchodzi na schody albo na dziedziniec, przyjmują go oblewaniem wodą czego się także dostaje obficie reszcie żniwiarzy, a nawet państwu właścicielom. Następnie żeńcy gonią oblewających, zazwyczaj dziewczęta, ciągną je do poblizkiego stawu, rzeki albo jeziora i zanurzają pod wodę. Im więcej bywa oblewania i zanurzania, tym pomyślniejsze mają być w mniemaniu ludu żniwa w roku przyszłym. Uroczystość ta nazywa się plon, na Litwie zaś, gdzie zwyczaje są prawie takie same, Bectuwis[187].
Podobnież z Mazur wschodnich mamy następującą jeszcze notatkę: Młode dziewczęta starają się nieznacznie oblać wodą mężczyzn, zachodząc ich z tyłu, byleby prędko i zręcznie; a biada tej, która będzie złapaną z niewypróżnionym naczyniem: wtedy nic już nie pomoże, dziewczyna musi obejść wszystkich dokoła, i każdy chłopiec ma prawo żądać od niej pocałunku, którego nie może odmówić[188].
Kiedy się młóci młode żyto, dziewka bierze warząchew, biegnie z nią na klepisko i, rzuciwszy ją tam, ucieka. Jeżeli uciekającą dogoni który z młocarzy, musi wykupić się podarkiem, (najczęściej wódką), jeżeli zaś nie dogoni, wtedy uciekająca powinna dostać podarek[189].
Przeciwko psuciu się w śpichlerzu zboża wymłócon — używa się następującego środka: ścina się na wiosnę zielony kij leszczynowy, i kiedy pierwszy raz zagrzmi na wiosnę, robi się kijem tym znak krzyża nad każdą kupą zboża; tym sposobem zboże trzyma się lata całe. (Kurki).
Kiedy się sprzedaje dobry gatunek nasienia albo coś w tym rodzaju, sprzedający, odmierzywszy kupcowi towar, bierze pełną garść z tego i rzuca napowrót na swoją kupę, albo do swojego worka; ma to zabezpieczać od tego, żeby razem ze sprzedanym dobrem przywiązane do niego błogosławieństwo nie odwróciło się od sprzedającego. Z tych samych względów sprzedawanemu drobiowi ucina się kilka piór i zachowuje się. Jeżeli się jaką sztukę wyprowadza na sprzedaż, trzeba rzucić na nią pełną garść śmieci; ma to oznaczać szczęście i pomyślny skutek. (Dąbrówno).
Nie wolno darowywać ani wypożyczać całego bochenka chleba, żeby błogosławieństwo nie odwróciło się zupełnie od domu. Z uwagi na to zawsze się kawałek odkrawa. (Dąbrówno).
Bydło. W drugie święto Bożego Narodzenia pastuch obłamuje piękne, proste rózgi brzozowe i, wziąwszy je pod pachę, idzie tak przez wieś albo miasto od domu do domu (naturalnie tylko do tych domów, z których bydło pasa) po kolędzie. Każda gospodyni wyciąga mu z pod pachy jedną rózgę, nie gołą ręką, ale pokrywszy palce fartuchem, i kładzie ją na stole, a broń Boże, nigdzie indziej! Później zanosi ją na strych, wtyka w wymłócone na zapas zboże, gałązkami do góry, i zostawia tam aż do Matki Bożej (25 marca). Tego dnia wyciąga rózgę i, nie zatrzymując się i słowa nie mówiąc, (żeby później bydło nie zatrzymywało się i nie ryczało, lecz wprost szło do obory), idzie do obory i wypędza bydło; jednocześnie gospodarz robi siekierą znak krzyża przed wrotami obory i kładzie na progu siekierę. (Olsztynek).
Na Zwiastowanie N. M. Panny (25 marca) bydło po raz pierwszy wygania się w pole i zamawia się przez czarowników, sprowadzanych często zdaleka (patrz wyżej).
Kiedy pastuch po raz pierwszy wygania bydło w pole, żona jego, klęcząc przy wrotach wsi, odmawia rozmaite modlitwy. Zdarzyło się w Napiwodzie, że żona pewnego pastucha, którą wyśmiewano z tego powodu, zaniechała modlitwy; wskutek tego na św. Jana dwa wilki wpadły do obory i rozszarpały dwie karmne świnie i krowę. (Olsztynek).
Przy wyganianiu bydła pastusi mają swoje szczególne zwyczaje, prastare formułki i wiersze, i stanowczo niezbędną jest rzeczą powtarzać je ściśle tak samo, jak za dawnych czasów, w przeciwnym bowiem razie na Walpórga mógłby jeden sąsiad urzec drugiemu krowy, żeby zamiast mleka dawały krew i zmarniały[190].
Kiedy się bydło po raz pierwszy wygania w pole, nie należy prząść[191].
Pastuch zgarnia starannie węgle ze swego ogniska do kupy, żeby mu się trzoda nie rozpraszała[192].
Kiedy mąż wraca z nabytą sztuką bydła do domu, żona przynosi dzbanek wody i oblewa ją wodą od rogów wzdłuż całego grzbietu, od przodu ku tyłowi; mąż zaś jednocześnie oprowadza ją dokoła siebie; robi się tak trzy razy, nim pójdzie do obory. (Olsztynek).
Nowonabyte bydlę powinno przejść do obory przez stal, co zabezpiecza od czarów. (Olsztynek).
Jeżeli nowonabyte bydlę nie może się przyzwyczaić do obory, natenczas obmywa mu się w naczyniu nogi i użytą do tego wodę wylewa się do obory; to pomaga (Dąbrówno).
Jeżeli sprzedawca żałuje później sprzedanej sztuki bydła, nie hoduje się ona u nabywcy. (Dąbrówno).
Należy baczyć na to, jakiej barwy jest łasica, którą się po raz pierwszy widzi. Tej samej maści bydło będzie się hodowało. (Olsztynek). Albo jeszcze inaczej: Jeżeli w oborze gnieżdżą się białe łasice, gospodarz powinien trzymać białe bydło; to samo stosuje się do łasic pstrych, rudych. Przekona się, że mu się takie bydło będzie hodowało. (Dąbrówno).
Jeżeli nabyta sztuka, Świnia np. albo koń, źle jada, to się nazywa: nie poręczyło się. Taką sztukę trzeba sprzedać. Gospodarz stara się, żeby ją nabył sąsiad: przychodzi, prosi i nalega uporczywie i długo. Potym bydlę napewno będzie dobrze jadło. (Wielbark).
Jeżeli komuś sztuka bydła, np. świnia, nie chce się hodować, jeżeli np. nie chce jeść, jak się należy, wtedy sprzedaje się ją raz jeszcze, chociażby pozornie, kobiecie dajmy na to, albo dziecku. Żeby nie uchybić formie kupna, trzeba przytym zapłacić pieniądze i wypić litkup. (Olsztynek, Dąbrówno itd.).
Litkup (wyraz ukuty z niemieckiego Leihkauf, po litewsku margricz) jest to trunek, który się pije przy sprzedaży. Przytym wylewa się resztkę przez głowę poza siebie, żeby kupującemu nabyta sztuka bydła rosła, hodowała się itd.[193].
Kiedy kto wyprowadza z obory sztukę bydła na sprzedaż, powinien wyrwać jej pęczek włosów i zakopać pod żłobem. Ma to oznaczać, że pozostałe bydło nie pójdzie w ślad za sprzedaną sztuką i nie wywiedzie się z obory. (Olsztynek).
Mazur ma szczególne upodobanie do zwierząt bliźniaczych, bo te mają szczęście przynosić. Chętnie płaci on za nie najwyższe ceny[194].
Źrebiętom i cielętom zawiązuje się czerwone tasiemki na szyi dla ochrony od niedobrego wzroku. (Patrz wyżej).
We czwartek trzeba nakarmić konie przed wieczerzą, gdyż w przeciwnym razie będzie je dusiła mara. (Olsztynek).
Na wrotach obory w wieczór przed Trzema Królami, albo w wigilję św. Jana, robią się trzy krzyże, co ma zabezpieczać bydło od czarów. (Patrz wyżej).
Jeżeli w gospodarstwie ginie kilka sztuk bydła, znaczy to, że ktoś je oczarzył. Czary trzeba wykryć i spalić, bo padnie i reszta bydła. W tym celu kopią pod progiem obory, pod wszystkiemi czterema ścianami, a gdy się tam nic nie znajdzie, w samej oborze. W końcu znajduje się żołądek bydlęcy z wielu szpilkami. Gdy się go spali, żadna już sztuka nie padnie więcej. (Wielbark).
Mazurzy unikają zabijania węży, bo to oznacza nieszczęście, szczególnie ma to pociągać za sobą stratę w bydle. Zwyczaj ten, o którym wzmiankuje Pisański[195], wyraźnie przypomina kult węża za czasów pogaństwa.
Wodę, którą się wygładza bochenki chleba przed pieczeniem, dostają świnie, żeby także były gładkie. (Dąbrówno).
W kuble, w którym się zbiera poidło dla świń, trzymają żółwia; przez to świnie będą tłuste. Gdy jednak żółw zdycha, giną także świnie pojone z tego naczynia. (Olsztynek).
Środek przeciwko kolkom u koni. Pociera się konie trzy razy łopatą, którą się chleb sadzi do pieca, i spluwa się trzy razy. Przytym odmawia się pewną formułkę. (Jerutki).
Kiedy bydło podlega urokowi, postępuje się tak samo jak z ludźmi: pociera się pysk (u ludzi twarz) spodniami. (Olsztynek).
Pewna choroba bydła nazywa się żaba. Na targu w Olsztynku stała sztuka bydła napozór zupełnie zdrowa; naraz zaczęła się rzucać na ziemię. Ludzie mówili, że ma żabę. W takim razie bierze się obrus, pokrywa się nim grzbiet bydlęcia i kąsa się grzbiet przez obrus od szyi do krzyża. Tym sposobem żaba ustępuje. (Olsztynek).
Środek przeciwko robactwu w ranach. Jeżeli u zwierzęcia wpadnie robactwo do ran, trzeba udać się przed wschodem słońca do miejsca, gdzie rosną pokrzywy kwitnące o kolczastych łodygach, nagiąć cztery pokrzywy ku sobie, tak, żeby cztery wierzchołki skierowane były na cztery strony świata, i miejsce skrzyżowania ich przycisnąć kamieniem. Przedtym trzeba zmówić „Ojcze Nasz.” Pewien proboszcz uciekł się do tego środka, ale nie zmówił „Ojcze Nasz,“ a jednak także pomogło. Robactwo przepadło. (Wały).
Gospodarstwo mleczne wymaga szczególnej staranności. Jeżeli się chce, żeby się krowa cieliła w dzień, nie trzeba jej w niedzielę wyganiać w pole. (Wielbark).
W dwunastnice pociera się cielną krowę trzy razy grabiami po boku, żeby przy cieleniu się nie dostała bielma. (Olsztynek).
Jeżeli krowa po ocieleniu nie może się oczyścić, należy sprowadzić czystą dziewczynkę, najlepiej ze szkoły, i „ta powinna grabiami krowę trzy razy poskrobać;“ wtedy oczyści się. (Olsztynek).
„Miałam krowę cielną w późnym już okresie, — opowiadała pewna wieśniaczka. — Gdy wypędziłam ją po raz pierwszy w pole, ubodła ją inna krowa; zaledwie przypędzić ją zdołałam do obory, wyciągnęła nogi, i wydawało się, jak gdyby miała poronić. Wtedy wzięłam trzy rodzaje zboża, zeskrobałam nożem trzy razy trochę z łopaty od chleba, trzy razy z koryta i trzy razy z talara, domieszałam do tego trochę nasienia z marchwi, zrobiłam z tego gomułkę i wsadziłam jej do pyska, a musiałam trafić w dobrą godzinę, bo krowa zaraz wstała i teraz jest zdrowa.“ (Olsztynek).
Kiedy się krowa ocieliła, pierwszych dni po ocieleniu się nie należy nic pożyczać[196].
Pierwsze cielę od ciołki, pierwsze masło z jej mleka ofiarowuje się szpitalom, bo to dobry prognostyk.
Dziewczęta, wracając od dojenia krów, nie powinny nieść szkopków z mlekiem bez przykrycia, ażeby czasem ptaki niebieskie nie zajrzały do nich, gdyż w przeciwnym razie mleka ubędzie, i nie będzie się ustawała śmietanka[197].
Jeżeli przy dojeniu razem z mlekiem odchodzi krew z wymion, w takim razie, przynajmniej według zapewnienia Pisarskiego[198], doi się krowy przez otwór strzałki piorunowej.
Jeżeli przy dojeniu razem z mlekiem odchodzi krew, natenczas odlewa się trochę tego mleka do skorupki i stawia się to na płocie. Musi to stać, dopóki nie przeleci jaskółka; wtedy będzie już dobrze. (Olsztynek, Dąbrówno).
Jeżeli mleko zaraz po wydojeniu zsiada się, wylewa się je na trzy progi i uderza się miotłą dopóty, aż wyschnie. Wtedy krowa znów będzie dawała dobre mleko. (Olsztynek).
Mleko, które się zsiada zaraz po wydojeniu, trzeba cedzić przez wianek ślubny; także przy dojeniu kładzie się do szkopka obrączkę ślubną. To pomaga. (Dąbrówno).
Przy zbijaniu masła kładzie się do śmietany pieniądz, pod obręcze kierzanki zatyka się nóż, pod kierzankę kładzie się grzebień. Im brudniejszy grzebień, tym lepsze będzie masło. (Jerutki).
Przy zbijaniu masła bacznie zwraca się uwagę na to, żeby kierzanka nie stała pod belką. (Wielbark).
Pewna kobieta, która pomimo wszelkich usiłowań nie mogła zbić masła, siadła na koń, wzięła kierzankę zawiązaną w prześcieradło na plecy i objechała całą granicę wsi Puchałowa pod Komorową. Rozumie się samo przez się, że gdy wróciła, okazało się, iż ze śmietany zrobiło się masło. Co dziwniejsza, od tego czasu przychodziło jej łatwo zbijanie masła.
Dziewczyna, która ma odwagę rozgnieść dłonią na ziemi niedźwiadka, łatwo zbija masło.
W wieczór św. Jana przed zachodem słońca robi się trzy krzyże na wrotach obory, żeby wiedźmy, które właśnie w tę noc odprawiają igrzyska, nie odebrały mleka; wobec krzyżów, wiedźmy nie mają przystępu. Mleko, odebrane od jednego, wiedźmy dają innemu. Mają one swoich ulubieńców, a kto im składa ofiary, tego też i darzą. Musi być przygotowana szczególna potrawa, którą wiedźmy lubią. Potrawa ta musi w noc świętojańską stać na stole. Jeżeli się nazajutrz rano okaże, że zjedzono ją, natenczas z pewnością można rachować na to, że będzie się miało podostatkiem mleka, ba! nawet z paznogci może mleko wypływać. (Wielbark).
W wieczór świętojański dostają także krowy dla zabezpieczenia od czarów różnego rodzaju zioła, np. tatarak i temu podobne. Rogi i wymiona nacierają się koprem.
W wieczór świętojański zatyka się za odrzwia obory kolendrę i koper, żeby krowy zabezpieczyć od czarów.
Kupujący krowę niech nie zapomni dodać, że kupuje także mleko; najbezpieczniej dać osobny pieniądz za mleko; w przeciwnym bowiem razie krowa nie będzie go dawała. (Olsztynek).
Sprzedając, albo wogóle dając komuś mleko, trzeba je posypać solą; jeżeli się tego zaniecha, czarownica, którejby się to mleko do rąk dostało, miałaby władzę nad resztą mleka tejże krowy i mogłaby je odebrać. (Olsztynek, Dąbrówno).
Drób sąsiada nie hoduje się, gdy się rzuci odarte pierze na miedzę graniczną. (Olsztynek).
O sprzedaży drobiu była już wyżej wzmianka.
Kury sąsiada można zapomocą pewnego obrzędu w noc noworoczną przewabić do siebie. (Patrz wyżej).
Pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem drze się pierze.
W tym samym czasie trzeba drób karmić grochem, żeby znosił jaja obficie. (Olsztynek).
Kiedy się ma kwoce kłaść jaja do wysiadywania, trzeba je wprzód włożyć do czapki, najlepiej do żydowskiej. (Olsztynek).
W Wielki Piątek i w niedzielę wielkanocną nie można się czesać, bo kury będą grzebały w ogrodzie.
Kiedy się ma wypuścić po raz pierwszy gąsięta, trzeba je przesadzić przez spodnie. (Olsztynek, Dąbrówno itd.).
Przędzenie i tkanie. Kiedy się osnowę (do tkania) przenosi z jednej wsi do drugiej (do własnej), nie zamknąwszy jej u jednego końca na kłódkę, przyczynia się tym sposobem do tego, że wilki przychodzą do wsi, a nawet do obór. (Olsztynek).
Nie należy prząść w dwunastnice, na Matkę Boską Gromniczną, na św. Mateusza, na św. Mikołaja, w dni Matki Boskiej i wogóle w wielkie i małe święta. (Olsztynek).
Nie przędzie się także we czwartek po wieczerzy, bo przyszłaby mara i przędła dalej. Jeżeli się jednak podczas przędzenia, ma skórkę chleba w ustach, natenczas nic to nie szkodzi; dar boży sprawia, że nieczysty duch taki, jak mara, nie ma żadnego wpływu na człowieka. (Tamże).
Kiedy się we czwartek po wieczerzy przędzie i mota, kołowrotek i motowidło same się będą poruszały przez noc całą. Ma to robić zły duch, który naśladuje człowieka. (Tamże).
Nie przędzie się także, dopóki w domu jest niechrzczone dziecko albo nieboszczyk. (Tamże).
Podczas nowiu pod znakiem Ryb rybak zaczyna wiązać sieć swoją. (Olsztynek).
Kiedy rybacy idą na połów, kładą na szczęście trochę śmieci do siatki. (Olsztynek).
Hodowli pszczół dotyczy następująca notatka: W Wielki Piątek bierze się talerz śrutowej mąki przed wschodem słońca, i błogosławi się ule, obchodząc je i rozsypując mąkę po pasiece, przyczym powtarza się następujące wyrazy: „Wy, pszczoły, królowe, siadajcie na roli i na łąkach waszego pana, jak to Chrystus Pan nakazał, i zbierajcie wosk i miód.” Potym robi się trzy znaki krzyża i mówi się: „W imię Ojca i Syna i Ducha św. Amen.“ (Amen tu się mówi).
Służba najchętniej wstępuje do obowiązku w sobotę, bo rok tym sposobem wyda się krótszy. Kiedy się służbę rozpoczyna w piątek, jest obawa, że się będzie cierpiało na wrzody i inne tego rodzaju choroby. (Olsztynek).
Kiedy się zamiata izbę po zachodzie słońca, śmieci wyrzucać nie można; kto je wyrzuca, ten wyrzuca mienie swoje (Tamże).
Przy smarowaniu kół woza, nigdy chłop Mazur nie rozpoczyna od prawej strony, gdyż w takim razie łatwoby się konie męczyły. Ale same koła powinien przytym obracać na lewo, gdyż w przeciwnym razie djabeł będzie chodził za wozem[199].
Dobrze jest odjeżdżać z ogniem; dlatego też na wóz siada się z zapaloną fajką albo cygarem. Zabieranie z sobą stali zaleca się szczególnie podczas nocnych podróży, jako środek chroniący przed złym nieprzyjacielem. Jeżeli, wyjechawszy z domu, trzeba się wrócić dlatego, że się czegoś zapomniało, oznacza to nieszczęście. Jeżeli konie w drodze parskają, to znaczy, że cieszą się z naszych odwiedzin, i nie można zaniedbać powiedzieć parskającemu koniowi: „Na zdrowie.“ (Dąbrówno).
Nie daje się żebrakowi ani odlepki ani przylepki chleba, gdyż wkrótce rozdalibyśmy chleb, to znaczy, oddalibyśmy żebrakowi i musielibyśmy sami żebrać. (Olsztynek).
Plama pomarańczowa na ręku albo na palcach oznacza nowinę. Jeżeli ta plama jest mała, albo w takim miejscu, że przy składaniu pięści staje się niewidzialną, w takim razie nowina będzie dość przyjemna, w przeciwnym razie oznacza ona wieści Hiobowe. Taką plamę pomarańczową lud nazywa swądra. (Olsztynek).
Zwyczaje dotyczące umarłych przedstawimy zdaniem naszym najlepiej, poprzedzając je opisem uroczystości pogrzebowych, który zawdzięczamy wspomnianemu już wyżej panu Bercio. We wschodnich okolicach Mazur uczty pogrzebowe są wprawdzie powszechnie we zwyczaju, nazwy ich wszakże zarem albo stypa są nieznane. Przy pogrzebie, jak również i przy innych uroczystościach, we wsiach mianowicie, które nie posiadają własnego kościoła, mają wszakże władny cmentarz, nauczyciel, jako naturalny zastępca proboszcza, odgrywa ważną rolę.
Od dnia, w którym ktoś umarł, aż do dnia pogrzebu, co wieczór śpiewa się przy nieboszczyku. Śpiewają wszakże nietylko domownicy, lecz posyła się kogoś na wieś, żeby wzywał do śpiewania przy nieboszczyku. Podczas śpiewów tu i owdzie podają wódkę. W dzień pogrzebu znowu wysyłają kogoś na wieś z wezwaniem na pogrzeb: „Przychodźcie na pogrzeb, i to zaraz.” Schodzą się tedy po większej części bardzo licznie, kobiety, które stać na to, w czarnych sukniach, wszystkie z białemi chustkami do nosa i ze śpiewnikami. W izbie, gdzie znajduje się nieboszczyk, stoi wielki, długi stół na zwykłym miejscu wzdłuż ściany; dokoła stoją ławy i stołki dla mężczyzn pośrodku trumna ze zwłokami, przyczym nogi bywają zwrócone ku drzwiom; po drugiej stronie układają się długie deski na stołkach, przeznaczone na siedzenie dla kobiet. Zatym mężczyźni i kobiety stoją albo siedzą osobno. Pod przewodnictwem nauczyciela śpiewają dwie długie pieśni. Potym zastawia się na stole placek i wódkę dla mężczyzn, wódkę w butelce i jeden kieliszek, z którego piją wszyscy po kolei. Dla kobiet wódkę nalewają do miski i dają łyżkę do tego; miska i łyżka przechodzą po kolei od jednej do drugiej; każda z kobiet bierze łyżkę lub dwie, według życzenia; placek podaje się im w białym fartuchu albo w koszyku. Ta przerwa trwa mniej więcej pół godziny. Potym znowu śpiewają dwie pieśni, następnie nauczyciel ma mowę żałobną, w której podnosi cnoty zmarłego i w imieniu jego składa podziękowanie jego przyjaciołom i sąsiadom za oddaną mu ostatnią posługę, żegna się z obecnemi i zwraca się z ogólnemi napomnieniami do wszystkich obecnych. Po wyrzeczeniu „Amen,“ znowu robią przerwę, krótszą jednak od poprzedniej, i znowu się posilają. Podczas pieśni: „Kiedy nadeszła moja godzina,“ wyprowadza się zwłoki i zanosi się na cmentarz (nigdy się nie zawozi). Nauczyciel z uczniami i mężczyźni, którzy śpiewają, idą przed ciałem, niosący ciało bezpośrednio za nim, potym idzie tłum. Na cmentarzu śpiewają: „Pochowajmy ciało.“ Na cmentarzu otwiera się jeszcze trumnę, poprawia się zwłoki, żegna się i spuszcza do grobu. Nauczyciel odśpiewuje litanję za umarłych, na którą odpowiada gmina; potym jeszcze mówi słów kilka, a w końcu „Ojcze nasz,“ podczas którego niosący ciało klęczą dokoła grobu. Po odśpiewaniu wreszcie jeszcze jednego wiersza, zasypuje się grób. Wtedy każdy udaje się przedewszystkim do domu i chowa swój śpiewnik, kobiety zdejmują lepsze suknie i zmieniają je na skromniejsze; potym zbierają się na ucztę do domu żałobnego. Ławki ustawione z desek i stołków przysuwa się także do stołu, tak, ażeby teraz kobiety mogły także siedzieć przy stole. Wobec tego podaje się im teraz wódkę nie, jak poprzednio, w miskach, lecz — zmieszaną z miodem — w butelkach, jeżeli jej nie trzeba teraz dopiero gotować i mieszać z miodem; trunek taki nazywa się przepalanka. Na obiad podają się mięsiwa, ryby, kapusta z mięsem, w końcu kasza na gęsto, miodem polana. Następnego dnia po większej części zbierają się w domu żałobnym mężczyźni, ażeby np. ojca pocieszać po stracie dziecka; spożywają oni resztki i spędzają ten dzień aż do wieczora przy kieliszku.
Jeżeli kret ryje w domu, wkrótce ktoś umrze. To samo zapowiada kołatek, jeżeli toczy w domu drzewo. (Dąbrówno).
Kiedy ktoś w domu chory, powiada Szymon Grunau[200], i przychodzi do niego znajomy i zapytuje go, jak się miewa, a chory odpowie: „O, jestem bardzo chory!” to już więcej nie wstanie z łóżka; kiedy jednak odpowie: „Tak, jak wola Pana Boga!“ w takim razie wstanie z łoża i będzie zdrów.
Z Komunją, przyjmowaną przez chorych, wiążą się rozmaite wyobrażenia o cudownym jej działaniu, np. to, że po przyjęciu jej następuje zwrot, przesilenie na śmierć albo na życie; albo znów to, że chory dopiero gdy umiera, powinien przyjmować Komunję świętą, jeżeli ma być nadzieja na wyzdrowienie; przeciwnie, dopóki stan jego pozostawia jeszcze nadzieję życia, przyjęcie Komunji nieuniknienie śmierć sprowadza[201].
Po gaszeniu świec z ołtarza, używanych przy udzielaniu Komunji chorym, poznaje się, czy chory żyć będzie czy nie. Jeżeli przy gaszeniu dym idzie ku drzwiom, chory umrze, w przeciwnym razie żyć będzie. Niekiedy jedna ze świec nie chce się wcale palić, albo sama gaśnie; wtedy można być pewnym, że chory nie przyjdzie do siebie. (Dąbrówno).
Kiedy stolarzowi piła trzeszczy, wnosi on z tego, że ktoś umrze, i że nazajutrz otrzyma zamówienie na trumnę. (Olsztynek).
Jeszcze bardziej godnym uwagi było następujące zdarzenie: Pewien czeladnik w Olsztynku miał odwagę sypiać w zapasowej trumnie majstra swojego. Jednej nocy jakaś siła tajemnicza wyrzuciła go z trumny. Położył się powtórnie do trumny i znów został wyrzucony. Dopiero wtedy spostrzegł, że trumna zapewne ma być użyta dla umarłego. Położył się tedy do innej i spał w niej spokojnie, tamtą zaś nazajutrz rano sprzedano. (Olsztynek).
Śmierć przychodzi przez trzy wieczory zrzędu, ażeby oznajmić o zgonie czyimś, krewnym jego. Za każdym razem stuka do okna albo do drzwi. Psy widzą ją i wyją żałośnie. (Patrz wyżej). (Działdowo).
Proboszczowi E., który już oddawna nie żyje, zdawało się, że za każdym razem naprzód wiedział, kiedy ktoś miał umrzeć w jego parafji. Śmierć oznajmiała mu to regularnie, tak, że był do tego przyzwyczajony i na trzykrotne pukanie odpowiadał: „Tak, tak!” albo: „Dobrze, dobrze!“ Kiedy zaś nie odpowiadał, śmierć powtarzała swoje trzykrotne pukanie. Zazwyczaj następnego dnia przychodzili ludzie i zamawiali pogrzeb. (Działdowo).
Proboszcz S. sypiał zwykle w swoim gabinecie. U wezgłowia stała szafa z księgami kościelnemi. Kiedy ktoś w parafji umarł, zdawało mu się, jak gdyby książki kościelne ktoś wyrzucał na podłogę i potym wciągał napowrót do szafy, co się powtarzało dopóty, aż dał znak, że słyszał: „Tak, tak!” albo coś podobnego. (Działdowo).
Na Mazurach (i tak samo na Litwie) umierającego wyjmują z łóżka i kładą na podłodze na słomę. Robią to, jak mówią, dlatego, żeby umierającemu ułatwić ostatnią walkę[202].
Jeżeli konanie u dziecka trwa długo, należy wezwać rodziców chrzestnych; skoro ich obecność nie pomaga, akuszerka klęka na progu domu i odmawia „Ojcze nasz,“ wskutek czego natychmiast ustają cierpienia dziecka[203].
Nie można umierać na pierzynie z piór kurzych. Dlatego umierającego kładzie się na słomie. (Olsztynek).
Gdy chory umrze (ale nie wcześniej), kładzie się nieboszczyka na ławie pod oknem; ławka zaściela się wiązką słomy i pokrywa białym prześcieradłem. (Wały).
Tężec trupi nie u każdego występuje. Jeżeli tężec nie nastąpił, jest to znak nieomylny, że jeszcze ktoś umrze z członków rodziny. (Dąbrówno).
Dopóki nieboszczyk leży w domu, zawiesza się wszelką robotę, przynajmniej przędzenie, „żeby nie niepokoić zmarłego“[204].
Skoro dawny pan zamknie powieki, nowy pan domu powinien wyjść i bydłu, zabudowaniom, drzewom, słowem całej posiadłości, oznajmić o śmierci pana mniej więcej temi słowy: „Dawny pan już nie żyje, ja jestem teraz nowym panem.“ (Lubajny[205]).
Oznajmia się żywemu inwentarzowi o śmierci właściciela jego, żeby nie poszedł za umarłym[206].
Krewni i znajomi, mieszkający daleko, bywają zawiadamiani o śmierci sposobem tajemniczym zapomocą jakiego znaku, czy to pukania czy trzasku albo czegoś podobnego. (Działdowo).
Nie stawia się nigdy zwłok przed zwierciadłem; jeżeli to jest nieuniknione, jeżeli naprzykład rozkład mieszkania nie pozwala na inne miejsce, w takim razie zawiesza się zwierciadło. (Dąbrówno).
W izbie, w której nieboszczyk leży, zawiesza się starannie wszystkie zwierciadła, żeby obrazu nieboszczyka w zwierciedle, a zatym dwóch nieboszczyków jednocześnie nie widzieć, gdyż w takim razie wkrótce ktoś z krewnych umarłego musi pójść za nim. (Lubajny)[207].
Kto przez okno przygląda się nieboszczykowi, dostaje żółtaczki. (Lubajny). Nie należy się przypatrywać nieboszczykowi przez okno. (Dąbrówno).
Nigdy nie należy kłaść nieboszczyka na stole familijnym, gdyż wkrótce ktoś z rodziny umrze. (Dąbrówno).
Ból zębów leczy się w ten sposób, że wskazującym palcem umarłego naciska się ząb bolący[208].
Krew straconego przynosi szczęście; ludzie jeżdżą po nią często o mil kilka. (Nibork). Szczególnie podążają tam kupcy. Ponieważ przy egzekucji zbiera się tłum ludzi (przynajmniej tak bywało dawniej, gdy egzekucje były publiczne), więc tłumnie schodzą się do nich kupujący. (Wielbark).
Palec zamordowanego otwiera wszystkie zamki. (Lubajny).
Lampa, paląca się tłuszczem zamordowanego, czyni człowieka niewidzialnym. O tym przesądzie mówiono jeszcze w roku 1864 z powodu morderstwa popełnionego na Żuławach.
Kiedy morderca zbliży się do ciała zamordowanego podczas sekcji, gdziekolwiekby stanął, krew bryzgnie na niego. Wierzenie to znane z pieśni Nibelungów. (Lubajny).
Kiedy się kto powiesi, zrywa się wiatr i ustaje dopiero w dzień pogrzebu, a więc na trzeci dzień. (Lubajny).
Wiórów od trumny z wódką używa się przeciwko podźwignięciu albo przełamaniu. (Lubajny).
Nie należy robić supełków na nitce, którą się szyje suknie dla umarłego. (Dąbrówno).
Nieboszczyka trzeba zawsze obuć w trzewiki albo buty. (Dąbrówno). Pewna kobieta groziła swojemu mężowi: „Włożę ci chodaki, jak będziesz leżał w trumnie; spóźnisz się na sąd ostateczny! Jaki będzie wstyd!“
Zmarłej niewieście nie można upinać włosów szpilkami, bo pozostali krewni dostają silnego bólu głowy, który ustaje dopiero po odkopaniu zwłok i wyjęciu szpilek. Świeżo zdarzył się taki przypadek w Olsztynku.
W niektórych rodzinach, ale nie wszędzie, panuje zwyczaj kładzenia nieboszczykowi pieniądza do ręki. (Wały)[209].
Skoro nieboszczyka umyto i ubrano, daje mu się do ręki pieniądz, co ma oznaczać, iż się wszystko od niego według słuszności kupiło. (Lubajny).
Ma się także jakoby zdarzać, że umarłemu wciska się pieniądz do ręki, jako wynagrodzenie za jego tu pracę; przytym się mówi: „Otrzymałeś teraz wynagrodzenie, nie masz zatym po co wracać“[210].
Kładzie się umarłemu na pierś śpiewnik, małym dzieciom daje się równianki i pozłacane jabłka do ręki, żeby po przybyciu do raju mogły się bawić na wielkiej łące, przeznaczonej dla nich do zabawy. (Dąbrówno).
Wodę, użytą do mycia nieboszczyka, przechowuje się, i kiedy nieboszczyka wynoszą już na marach, wtedy kobieta, która myła nieboszczyka, wynosi za nim wodę i wylewa ją za marami albo karawanem. Ma to oznaczać: jeżeli dusza umarłego zechce wrócić, przed domem będzie jezioro, którego przejść nie zdoła. (Olsztynek).
Wodę, którą myto ciało, zostawia się na misce pod trumną i dopiero po wyniesieniu jej wyrzuca się razem z grzebieniem, którym czesano nieboszczyka. (Dąbrówno).
Miska z wodą, którą myto ciało, wyrzuca się z domu za trumną. (Olsztynek). Robi się tak, żeby później nie straszyło. (Wielbark).
Przy wynoszeniu zwłok, przewraca się krzesła do góry nogami. Jeżeli się tego zaniedba, następnego roku umiera znowu ktoś z mieszkańców tego domu. (Olsztynek).
Dopóki nie pochowano zwłok, dusza przebywa w pobliżu ich i niekiedy daje się widzieć. Małe dzieci często widywały matki swoje i pokazywały je palcami. Kiedy wynoszą ciało z izby, trzeba na progu drzwi położyć siekierę, przez którą trumna musi być przeniesiona. Tak samo drzwi i okna trzeba czas jakiś zostawić otworem, żeby dusza, której rozstanie się z miejscem swojej działalności bywa niekiedy ciężkie, mogła je opuścić powoli i bez przeszkód. Przy wynoszeniu na cmentarz dusza umieszcza się na górnej części trumny i opuszcza miejsce swojej ziemskiej pielgrzymki dopiero przy zasypywaniu zwłok. Jeżeli dusza wskutek zbyt wczesnego zamknięcia drzwi i okien przemocą zostanie do zwłok niedopuszczona, natenczas wogóle pozostaje ona nazewnątrz i niepokoi dom jako strach. (Dąbrówno).
Przy wyprowadzaniu nieboszczyka z domu, wypuszcza się wszystko bydło z obory, ażeby były pan mógł je jeszcze pobłogosławić. Od ulów także odejmują się pokrywy i dopóty pozostawiają się otworem, aż nieboszczyk nie będzie pogrzebany, a to w celu, ażeby i pszczoły mogły otrzymać błogosławieństwo gospodarza. (Wały)[211].
Bydło, które widziało zwłoki gospodarza, ma jakoby długo później chodzić smutne. (Lubajny).
Podczas przenoszenia zwłok na cmentarz otwierają się wszystkie drzwi domu, ażeby przez to pokazać, że i po śmierci gospodarza wszystko pozostaje nietknięte, chociaż wszystko stoi otworem[212].
Na Mazurach wielu otwiera przed wyprowadzeniem nieboszczyka wszystkie drzwi obory, i we wrotach, kędy ma być wieziony nieboszczyk, kładą siekierę i kłódkę. (Jeże)[213].
W dniu pogrzebu bacznie zwraca się uwagę na kierunek wiatru. Jeżeli wiatr wieje ku dworowi zmarłego, gospodarstwo pójdzie starym trybem; jeżeli wszakże w przeciwnym wieje kierunku, gospodarstwo niebawem upadnie[214].
Gdy się wynosi nieboszczyka chłopa z dworu jego, na granicy jego posiadłości kładą się wprost gościńca dwie siekiery albo dwa topory na krzyż, i przez nie muszą być zwłoki przenoszone. (Wały).
Duch nieboszczyka, który aż do dnia pogrzebu pozostaje w domu, gdzie śmierć nastąpiła, zawsze podąża za zwłokami przenoszonemi na cmentarz. (Działdowo).
Kiedy się nieboszczyka w drodze do cmentarza przewozi przez granicę, rzuca się z karawanu garść słomy, żeby duch nieboszczyka miał na czym usiąść i spocząć. (Lubajny).
Duch chętnie odpoczywa na każdym rozdrożu. Dlatego też kładzie się wiązkę słomy na drogach rozstajnych, żeby duch miał na czym usiąść. (Działdowo).
Przy wyprowadzaniu zwłok na cmentarz zabiera się słomę, na której śmierć nastąpiła, i za powrotem wyrzuca się na granicy wsi. (Dąbrówno)[215].
Słoma, którą mary były wysłane, pali się albo na granicy wsi, albo na grobie. (Wielbark).
Niedobrze, kiedy się z pochodem pogrzebowym spotyka wóz albo jeździec, gdyż zabiera on z sobą napowrót nieboszczyka do najbliższej wsi albo miasta, wobec czego wkrótce ktoś musi umrzeć z tej miejscowości. (Olsztynek).
Kiedy się wóz spotka z pochodem żałobnym, w przyszłym roku musi umrzeć ktoś z siedzących na wozie. (Olsztynek).
Kiedy podczas grzebania ciała zapada się grób, co się często zdarza na gruntach piaszczystych, niebawem musi umrzeć ktoś z osób grób otaczających. (Działdowo).
Gdy komuś z otaczających grób wpadnie cokolwiek do grobu, ma oczekiwać rychłej śmierci. (Olsztynek).
Osoba, z której mienia włoży się coś do trumny i pogrzebie razem z ciałem, wkrótce umrze. (Olsztynek).
Jeżeli osoba, której coś skradziono, włoży pozostały przypadkiem kawałek skradzionego płótna, drzewa, albo czegoś takiego do grobu albo zresztą zakopie na cmentarzu, natenczas złodziej uschnie, o ile nie pośpieszy ze zwrotem kradzieży. (Lubajny, Olsztynek).
Dziecku, które podniosło rękę na rodziców, z grobu ręka wyrasta.
Nie można wąchać kwiatów na cmentarzu, bo się traci powonienie. (Olsztynek).
Gdy wraca do domu pierwszy karawaniarz, towarzyszy mu nieboszczyk, co wszakże bynajmniej śmiałka nie niepokoi; zapytuje on wtedy: „Czy dobrze ci łoże usłałem? Jeżeli nie dobrze, to ci je poprawię.“ Po takim zapewnieniu nieboszczyk wraca już spokojny do mogiły[216].
Nieboszczyk przychodzi do składu, gdzie się przechowują czarne płaszcze żałobne, żeby podziękować. (Olsztynek).
Ręczniki, na których się spuszcza trumnę do grobu, zawiesza się w domu na drzwiach; za niemi znajduje się nieboszczyk[217].
Ponieważ dusza przed pogrzebem pozostaje przy zwłokach, ustawia się więc stołek przy nich, żeby dusza miała na czym siedzieć. (Dąbrówno).
Wieczorem w dniu pogrzebu stawia się nieboszczykowi stołek w izbie, w której umarł, zawiesza się ręcznik u drzwi i tak się na niego czeka; nieboszczyk wraca tego wieczora, siada na stołku, płacze bardzo i ociera łzy zawieszonym ręcznikiem. Potym znika już na zawsze. (Lubajny).
Po pogrzebie stawia się u drzwi izby stołek, zawiesza się na nich ręcznik i przez noc pali się światło. Nieboszczyk wtedy przychodzi podziękować. (Olsztynek)[218].
Przy wynoszeniu zwłok z domu żałoby (w tej redakcji wiadomość niniejsza różni się od wszystkich pokrewnych, dotyczących tego samego przedmiotu), stawia się stołek z ręcznikiem, żeby się nieboszczyk mógł przyglądać wszystkim ceremonjom żałobnym, poczym wynoszą już ciało. Zwyczaj ten wszakże zachowuje się tylko w razie śmierci gospodarza, pana domu, właściciela całego gospodarstwa. Nieboszczyk wraca raz jeden albo i więcej, przez mniej lub więcej długi czas, do trzeciego, dziewiątego, piętnastego dnia, a nawet do czterech tygodni, siada na stołku i ociera się ręcznikiem. (Wały)[219].
Skoro ktoś umrze, trupa pokrywają obrusem; obrusem tym podczas stypy nakrywa się stół, na którym stoi jedzenie przeznaczone dla nieboszczyka. Wtedy nikt, chociażby był bardzo głodny, nie może spożywać tego jadła. (Olsztynek).
Żeby zrobić oszczędność przy stypie, ten i ów biorą nawet szmaty, któremi obmywano trupa, i oprowadza się niemi jadło[220].
Żałoba po zmarłym nie trwa zbyt długo i nie nosi głębszego charakteru. Na stypie bywają obfite libacje z wódki. Kieliszek, który się ma wychylić, podnosi ze słowami: „Wieczny pokój daj mu (albo jej), Panie!“ Tuż potym następuje nowy kieliszek w towarzystwie tej samej formułki, i tak trwa dopóty, aż się ten i ów upije[221].
Bojaźliwego leczy się przy tej sposobności, jak następuje: Trzeba go posadzić albo położyć na desce lub stole, na którym leżały zwłoki przed włożeniem do trumny, i w tym położeniu musi on pozostawać dopóty, aż go chłód (dreszcz) nie przejmie do kości[222].
Matka zmarła przy porodzie albo wkrótce po porodzie schodzi co noc z nieba, żeby dać pierś dziecku, i tak dzieje się przez sześć tygodni, rachując od dnia pogrzebu (nie od dnia śmierci, który ma tu podrzędniejsze znaczenie). (Wały).
Zmarłych nie trzeba zbyt opłakiwać, bo to zakłóca ich spokój. Trupa albo szat na trupie nie powinien nikt oblewać łzami albo potem, gdyż odbywające się w ziemi gnicie udziela się łzom, co sprowadza śmierć osoby, która łzy wylała. (Dąbrówno).
Łzy matki nie dają zmarłemu dziecku pokoju w grobie zwilżają one sukienki trupa. Dziecko wtedy dopiero doznaje spokoju, kiedy się matka uspokoiła[223].
Gdy umiera w rodzinie dziecko pierworodne, matka nie powinna mu towarzyszyć do cmentarza. Skoro zaniecha tej ostrożności, nie uchowa się jej żadne dziecko. Jeżeli zawiele dzieci umiera jakiemu małżeństwu, dla zapobieżenia nadal takiemu nieszczęściu trzeba zwłoki wynosić przez okno. (Dąbrówno).
Wodę, którą się wylewa przede drzwiami, trzeba lać albo tuż przy nogach albo na ścianę, gdyż w przeciwnym razie można oblać jednego z duchów, które się zazwyczaj znajdują przy wejściu do domu, i ten byłby smutny. (Lubajny)[224].
Nie każda dusza zaraz po śmierci udaje się do miejsca przeznaczenia swego; niektóre dusze mają jeszcze ciężkie winy do odpokutowania i wiodą tu jeszcze długo nędzny byt, prosząc wciąż o zbawienie. (Dąbrówno).
Zmarły tu w Olsztynku przed kilku tygodniami S., który zresztą miał kobolda, jakoby chodzi jeszcze po śmierci. W dzień pogrzebu miał on po powrocie orszaku pogrzebowego stać z kijem u drzwi karczmy i zabraniać kobiecie podawania rumu i wódki gościom. Pewien kamieniarz zapewnia, że spotkał go w alei wiodącej do lasku pod miastem, gdzie mu wciąż zastępował drogę, i że wskutek tego w dniu tym nie przyszedł na robotę przy budowie, lecz przestraszony wrócił do miasta.
Dar widywania duchów, który posiadają niedzielaki, bywa związany z wielkiemi przykrościami, gdyż często bardzo muszą oni zanosić dusze zmarłych i inne duchy na cmentarz i wykonywać różne ich polecenia. Znałem, opowiada rektor Gersz w W. Sterławkach, starego już człowieka w Mikołajkach, który się nazywał Joppek; o tym powszechnie wiedziano, że widuje duchy. Był za uczciwy, ażeby go można było posądzać o oszustwo; jednakże, jakkolwiek zdrów cieleśnie, sprawiał wrażenie melancholika. Wciąż pogrążony bywał w myślach, które go dręczyły. Często się zdarzało, że opuszczał łóżko około północy, szedł zadyszany na cmentarz i wracał później stamtąd znużony i spocony. Wracając do domu, z nikim nie rozmawiał i zagadującym nie odpowiadał, w domu zaś opowiadał, że musiał tyle a tyle duchów zanieść na cmentarz. Gdy ktoś umarł, Joppek utrzymywał, że rozmawiał z duszą zmarłego, która mu dała takie a takie polecenia do pozostałych przy życiu. W kościele bardzo często podczas nabożeństwa występował przed ołtarz i tak stał przez długi czas nieruchomo. Później twierdził, że musiał tak postąpić z nakazu duchów. Pewnego razu przy tej sposobności, milcząc, pobłogosławił ręką gminę. Po skończonym nabożeństwie opowiadał, jakoby mu się objawił zmarły proboszcz Raabe (†1828), który, niewidziany przez pobożnych, błogosławił gminę od ołtarza i jemu rozkazał jednocześnie czynić to samo. Niższe warstwy ludności wierzyły stanowczo w jego duchowidztwo[225].
Pewna kobieta w Mikołajkach, która zrobiła niedozwolony użytek z opłatka danego jej podczas Komunji, po śmierci nie znalazła pokoju i długo tułała się po ziemi. W końcu poleciła pewnemu duchowidcy, ażeby mężowi odsłonił tajemnicę. Skoro tylko ten odnalazł opłatek i odniósł do kościoła, nieboszczka pozyskała pokój. (Mikołajki).
W Mikołajkach, kiedy dzwonnik obudził się rano na Boże Narodzenie i wstał, żeby dzwonić na ranną mszę, usłyszał śpiew w kościele. W mniemaniu, że zaspał porę, pośpieszył do kościoła. Kościół był rzęsiście oświetlony i napełniony ludem; ale byli to sami nieboszczycy i przy ołtarzu stał zmarły proboszcz. Przerażony dzwonnik pobiegł do żywego proboszcza, żeby mu donieść co widział. Tymczasem jednak upłynęła godzina duchów (dzwonnik obudził się o północy), i te śpiesznie opuściły kościół. Pewna kobieta, żyjąca dotąd, obudziła się razu pewnego o północy i podążyła przez cmentarz na ranną mszę do kościoła; znalazła się jednak wśród tłumu i niebawem się przekonała, że to byli umarli, chciała więc uciekać. Ale duchy podążyły wślad za nią, zrywały jej okrycie z ramion, tak, iż potym znajdowano szczątki jego na grobach, i tak ją przelękły, że wkrótce potym umarła. (Mikołajki).
Dawniej nie była także obcą mieszkańcom Prus wiara w upiory, tych niespokojnych nieboszczyków, którzy wysysają żywym krew w okrutny sposób i porywają ich z sobą do grobów. Henneberger opowiada, że widziano na oczy smoktanie i jedzenie nieboszczyków w grobach, i że szczególnie miało się to zdarzać w roku 1564, kiedy w Prusiech grasowała zaraza[226]. Proboszcz węgoborski Helwing podaje następującą wiadomość. Kiedy w r. 1710 grasowała u nas silna zaraza, i szczególnie w ludnej wsi Horsen wielu ludzi padło jej ofiarą, niektórzy, jako radę przeciwko zarazie zaproponowali, że trzeba wykopać zmarłego na zarazę, i mianowicie takiego, na którym byłyby znaki, że w grobie zaczął sam siebie pożerać. Stało się temu zadość; grabarze jednak nie znaleźli takiego trupa, któryby sam siebie pożerał. W końcu podali za takiego trupa, którego sami rozszarpali. Natenczas trupowi uroczyście ucięto głowę i zwłoki razem z żywym psem wrzucono do grobu; zaraza jednakże nie ustała[227]. Wreszcie Pisański około roku 1756[228] sądzi, że: „Te bezczelne psy krwiożercze, którym uczeni odmawiają wszelkiego kredytu, mogłyby się już stać nieco skromniejszemi. Tymczasem, pisze on dalej, człowiek pospolity nie jest jeszcze zupełnie wolny od strachu przed niemi.
Dowodem tego strachu jest fakt, że się zwraca baczną uwagę na zwłoki, które są blade przed pogrzebaniem. W wielu miejscowościach panuje jeszcze zwyczaj, że w chwili, gdy się ma trumnę spuszczać do grobu, otwiera się ją raz jeszcze i te części ubrania nieboszczyka, które się przypadkiem wskutek wstrząśnień przy przenoszeniu zbliżyły do ust nieboszczyka, starannie się odsuwa, a czyni się to w tej myśli, że mogłoby to dać pochop nieboszczykowi do pożerania samego siebie.“
W piekle dusze gotują się w smole. Są jednak i kary osobliwe. Kto ukradł sieć, co uważa się za jeden z najcięższych grzechów, temu po śmierci będą wyrwane paznogcie ze wszystkich palców, i temi palcami będzie musiał rozwiązywać wszystkie węzły tej sieci. (Dąbrówno).

PODANIA I BAŚNIE.
1. PODANIA.
Karczmarka z Nakomiad.

Karczmarka z Nakomiad (pomiędzy Rynem i Rastemborkiem) była tak bezbożna, że często zamiast jednej zapisywała chłopom dwie półgarcówki piwa. Zmiarkowali to wszakże chłopi i, kiedy przyszło do zapłaty, wytykali jej oszukaństwo i mówili jej: „Jeżeli się chcecie dostać do Pana Boga, powinniście postępować uczciwie.“ A inni na to: „Ona nie ma ochoty do Pana Boga, jeno do djabła.“ Wtedy karczmarka zaczęła się zaklinać, że niech ją djabeł w ich oczach z ciałem i duszą porwie, jeżeli ich na jedną półgarcówkę skrzywdziła. Djabeł nie ociągał się, natychmiast zjawił się w izbie i w oczach ludzi porwał karczmarkę. Przytym powstał przeraźliwy hałas w izbie, tak, iż obecni z wielkiego przerażenia popadali jak nieżywi na podłogę. Tymczasem djabeł przemienił ją w czarną kobyłę i tegoż wieczoru zajechał na niej przed kuźnię w Szwarczsztynie, obudził kowala i zażądał od niego, aby mu okuł jego szkapę. Kowal nie zgadzał się, bo i ogień już był zgaszony i czeladź udała się na spoczynek. Ale djabeł nie ustąpił i tak powiada: „Mam listy, które dziś jeszcze w nocy odwieźć muszę; jeżeli nie wstaniesz i nie okujesz mi szkapy, zaskarżę cię przed swoim jaśnie wielmożnym panem.“ Kowal zląkł się, wstał i przyszykował obie podkowy. Kiedy wszakże przyłożył podkowę koniowi do kopyta, koń przemówił w te słowa: „Jeno ostrożnie, ojcze, bo jestem karczmarka z Nakomiad.“ Kowal tak się przestraszył, że mu obcęgi i podkowa z rąk wypadły. Djabeł napędzał go wciąż, żeby się śpieszył, bo jeszcze tej nocy musi być z listami na miejscu. Ale kowal, nawpół żywy ze strachu, nie posuwał się naprzód z robotą, aż wreszcie kur zapiał. Wówczas koń przemienił się napowrót w człowieka. Djabeł uderzył karczmarkę trzy razy w pysk, tak, że ślady jego palców i pazurów „wypalone jakby dziegieć“ na jej policzkach były do końca życia, i zniknął. Karczmarka żyła jeszcze pół roku, ale biegała jak „obłąkana,“ i nie można jej było ani związać ani uwięzić; straciła też mowę. Podkowy zawieszono w kościele w Szwarczsztynie, gdzie je widział jeszcze biskup Paweł Speratus podczas wizytacji kościoła w r. 1562. Miało się to zdarzyć w r. 1473[229].

Chciwiec.

Kiedy wielki mistrz Fryderyk Saski udał się na wyprawę z kraju (r. 1507), został w Pasymie namiestnik, którego poddani z powodu jego zdzierstwa nazywali chciwcem. Zabronił on rybakom, którzy posiadali prawo łowienia ryb w jeziorach pańskich na potrzeby swojego stołu, oddawać się temu zajęciu. Rybacy powoływali się na swoje prawo, ale napróżno, i łowili ryby pomimo zakazu. Namiestnik kazał ich ująć, ci jednak stawili opór i zabili jednego z pachołków. Wtedy namiestnik zabrał im najlepsze konie i woły, wskutek czego spokornieli i musieli powstrzymać się od rybołówstwa. Ale od tego dnia namiestnik nie mógł złowić ani jednej ryby swoją siecią. Uważał on to nie za karę boską, lecz za czary, przypisał winę kobietom, które jakoby mu oczarzyły sieć i ryby, uwięził je i kazał katowi badać je (torturować), ale nie dowiedział się od nich niczego. Dobry nurek, który trzy godziny mógł zostawać pod wodą, podczas wyciągania sieci namiestnika, musiał wskoczyć do jeziora i zapewnił namiestnika, że w jeziorze jest dużo ryb, ale nader zręcznie umieją ustrzec się sieci; namiestnik myślał, że go przekupili chłopi. Udał się potym do jednej czarownicy, o której się dowiedział, że potrafiłaby to odczarzyć, co inne mogły oczarzyć. Ta jednak oświadczyła mu, że to pochodzi od Boga, który go karze za jego niesprawiedliwość, i że nie można tego ani odpokutować, ani naprawić, bo wprzód on ma umrzeć i wszystkie ryby wyginą w jeziorze, a potym jezioro będzie znowu obfitowało w ryby. Namiestnik jednak myślał, że i ona także jest przekupiona, i klnąc odjechał. Wkrótce potym udał się namiestnik na polowanie. Naraz natyka się na strasznego niedźwiedzia, który się przeciw niemu podnosi. Koń przestraszony zaczyna ponosić. Namiestnik chce powściągnąć cugle, ale uzda się zrywa, i koń w niepohamowanym pędzie rzuca się wprost do wymienionego jeziora, gdzie tonie razem z jeźdźcem. Nazajutrz przekonano się, że ryby w jeziorze także posnęły i pływają po wodzie. Tego roku nie było ani jednej ryby w jeziorze; potym jednak było ich dość, jak dawniej.
Szymon Grunau, który w początku XVI stulecia pierwszy opowiada to podanie, nie wymienia nazwy tego jeziora, ale Hennenberger słyszał od mieszkańców Pasyma, że to ma być jezioro Leleskie[230].

Kara za rozpustę w Kehl.

W Kehl, wiosce nad jeziorem Nicbolskim, położonej mniej więcej o pól mili od Węgoborka, w r. 1564 djabeł dał się straszliwie we znaki.
Cztery osoby, które przedtym już żyły z sobą w podejrzanym stosunku, w dzień Młodzianków (28 grudnia), upojone wódką udały się do małego polskim sposobem z drzewa zbudowanego domku i zamknęły się w nim od wewnątrz, by tam oddawać się rozpuście. Ale djabeł nie dał długo czekać na siebie; zjawił się pośród nich nagle i najpierw jednej parze, której na imię było Paweł i Gertruda, karki poskręcał. Skoro to inni, Róża i Benedykt, zobaczyli, chciał Benedykt wydostać się przeze drzwi, ale djabeł tak go odciągnął, że skóra z jego ręki została przy zamku, i jemu także „kark złamał.“ Róży nietylko kark skręcił, lecz spalił jej także całe ciało od nóg aż do piersi, tak, że nic nie zostało z mięsa i wnętrzności; „tłuszcz z niej (bo to była dziewczyna dobrej tuszy) wsiąknął w ziemię, że, choćby kopać po kolana głęboko, wszystko jedno nie można się było dokopać do końca tłuszczu; a przytym tak strasznie cuchnęło, że niepodobna tego wypowiedzieć.” Przez kilka dni nie wiedziano, gdzie się podziały te cztery osoby, chociaż krakanie mnóstwa kruków i wron koło domku budziło najrozmaitsze domysły. W następną niedzielę (nieszczęście to stało się we czwartek) bracia tych dwóch dziewcząt chcieli napić się piwa, które było schowane w tym domku, i po długich i nadaremnych poszukiwaniach klucza, wyłamali wreszcie drzwi. Wtedy ujrzeli tych czworo w opłakanym stanie. Ogarnęła ich wielka zgroza, i drżąc ze strachu uciekli. Djabeł rzucił za nimi pudłem, ale w żadnego z nich nie trafił; przeleciało ponad niemi precz za płot. Później zawleczono ciała do bagna i tam pogrzebano. Odtąd przychodziło wielu obcych, żeby zobaczyć to miejsce. Sprzykrzyło się to chłopom i próbowali przenieść ten domek; w tym celu podważyli go i podłożyli wielkie pnie, ale nie mogli go zanic ruszyć z miejsca, i zdjął ich strach taki, że zostawili pnie podłożone i odeszli. W takim stanie domek ten z podłożonemi pniami oglądał uczony Hennenberger w r 1573. Później wzniesiono na tym miejscu pomnik murowany z napisem w językach: łacińskim, niemieckim, litewskim i polskim, objaśniającym wypadek i ostrzegającym przed grzechem.

Inna odmianka tego podania jest następująca: Nad tą rozpustą w suszarni niebo się rozsrożyło, nadciągnęły czarne chmury i niezwykłe błyskawice i pioruny miały ukarać ten występek. Wszystkie cztery osoby spaliły się w suszarni, a na pamiątkę tego ohydnego występku wzniesiono pomnik. Jak tylko mur rujnuje się i pada, wtedy żałosne jęki i wycia w godzinach północnych nawołują ludność wiejską, żeby pomnik odnowiła i doprowadziła go do należytego stanu[231].

Wypędzenie djabła w Klusach.

Następujące zdarzenie przechowało się w aktach kościelnych w Klusach.
W r. 1640 proboszcz Wiśniewski w drugą niedzielę po św. Trójcy, po wygłoszonym przez siebie kazaniu, podczas kiedy gmina śpiewała z wielką pobożnością psalm: „Bóg mocną twierdzą naszą,” z kobiety wyznania rzymsko-katolickiego, opętanej przez djabła, wypędził djabła kobolda, który ją kusił do wszelkiego złego, tak, iż nietylko sobie chciała uciąć szyję, lecz także innym ludziom życie odebrać i przybić ich do ściany widłami od siana i od gnoju; a że po wyjściu zły duch ukazał się na progu kościelnym w przybranej ohydnej postaci, więc miejscowy duszpasterz wyszedł ku niemu i zawołał: Exi, male spiritus, et da locum Spiritui Sancto! I kiedy mu wytknął grzechy jego: O ingrate, oblitus es Domini Dei, Creatoris tui omnipotentis, qui te creavit sanctum, sed tu a se (!) ipso impurus et malus factus es! — djabeł rozjuszył się niesłychanie i zaczął ryczeć jak lew: „Exibo, non autem tuo jussu, sed ad interdictum Jesu Nazareni, przestałem dręczyć tę kobietę; jakem kobołd, tak prawda; będziesz miał pamiątkę!“ Potym, odwróciwszy się tyłem, uderzył krzywą nogą swoją w kamień, leżący przed drzwiami kościoła, i odcisnął na nim ślad stopy swojej tak, iż najdokładniej widać było wielki palec i trzy inne palce ludzkiej nogi, oraz piętę jakby wielkiej nogi koguta, — co uczyniwszy, djabeł zniknął.
Wiadomość o wypędzeniu djabła w związku z odbiciem nogi jego na kamieniu przed drzwiami kościelnemi powstrzymała Polaków i Tatarów podczas napadu w r. 1656 od spalenia tego kościoła. Przy przebudowywaniu go w r. 1754 usunięto kamień z poprzedniego miejsca przed drzwiami kościoła, żeby kobiety brzemienne nie potrzebowały go przestępować[232].

Stan niewinności.

Przed bardzo dawnemi laty żył człowiek, którego ojczyzną i siedzibą było niezmierzone morze; to morze przepływał on z końca w koniec na słupku. Pewnego razu fale zagnały go do lądu, i tu ku zdziwieniu swemu spotkał istotę, jakiej dotychczas nie widział nigdy — człowieka. Ten niemniej dziwił się niezwykłemu wyglądowi przybysza i jego statku i przeżegnał się, gdy się dowiedział, że wyrósł w zupełnej ciemnocie, że o Bogu nic nie wie. Z litości nauczył go „Ojcze Nasz“ i objaśnił mu w krótkich słowach naturę i przeznaczenie człowieka. Obcemu przybyszowi otworzyły się naraz oczy. Udał się znowu na morze, ale o dziwo! nie chciało go ono już nosić. Wraz z „Ojcze Nasz“ poznał słabość swoją i nigdy już nie odzyskał siły dawniejszej[233]. (Z Dąbrówna).

Pobożność w kościele.

Był sobie człowiek, który bardzo niechętnie chodził do kościoła; na każde wezwanie, by szedł do kościoła, odpowiadał: „Ci, którzy regularnie chodzą do kościoła, niezawsze bywają najlepszemi ludźmi; wiele także grzeszy się w kościele, szczególnie, kiedy się tam idzie nie z wewnętrznego popędu, lecz gwoli zwyczajowi.“ Zdarzyło się wszakże jednej niedzieli, że zaszedł do kościoła. Przygląda się wchodzącym, ale jakże musiał się zdziwić, gdy oparty o ścianę, zobaczył tam djabła z szyfrem w ręku. Przed djabłem leżała rozpostarta ogromna skóra wołowa, na której zapisywał wszelkie niewłaściwe postępki obecnych w kościele. Djabeł pisał bezustanku. Cała skóra była już zapisana, nie brakowało na niej nikogo z obecnych; wyjątek stanowił tylko nasz rzadki gość w kościele. Gniewało to djabła, że ten tylko miał ujść cało. Cóż więc czyni? Schwycił zębami skórę wołową i ciągnie z całej siły. Coś niepojętego trzyma skórę na miejscu; nagłe jednak skóra ustąpiła, i zły tak się uderzył głową o ścianę, że upadł. Wobec tego nasz rzadki gość nie mógł dłużej wytrzymać; roześmiał się serdecznie z tej przygody djabła. Tego tylko potrzeba było djabłu. Z miną szyderczą wciągnął go także na listę[234]. (Z Dąbrówna).

Winowajcy w Jansborku.

Przed niejakim czasem w Jansborku umarli rychło jeden po drugim sędzia, burmistrz i egzekutor, a zaraz potym piorun uderzył w sklep kupca M. Opowiadano z tego powodu następującą historję:
Kiedy sędzia stanął przed Sędzią Przedwiecznym, ten go zapytał, dlaczego on tak dręczył ludzi uciążliwemi podatkami i różnemi innemi sposobami. Sędzia usprawiedliwiał się i zapewniał, że wina ciąży na burmistrzu. Wtedy Sędzia Przedwieczny rozkazał słudze swemu: „Idź i zawołaj mi burmistrza!“ Wtedy umarł burmistrz i stanął przed sądem Przedwiecznego. Przesłuchywany, usprawiedliwiał się i winę spędził na egzekutora. Wtedy powiedziano. „Idź, sprowadź mi egzekutora!“ Egzekutor umarł, stanął przed sądem Przedwiecznego i był przesłuchany. Egzekutor także się usprawiedliwiał i rzekł: „Cała wina ciąży na kupcu M., który ma dobrą wódkę; zachodziłem do niego co czas jakiś i wypijałem po parę kieliszków; będąc pijany, nie wiedziałem, co czynię.“ Wtedy odezwał się głos: „Niechaj grom święty uderzy w sklep kupca M., u co się też niebawem ziściło.
W jakiś czas potym pewien człowiek z Jansborka spotyka kowala z wozem węgli, zaprzężonym w trzy duże konie; kowal był właśnie zajęty dorzucaniem koniom węgla na obrok zamiast owsa lub siana. Jansborczanin pyta: „Co to robicie? Czyż konie jedzą węgle?” A kowal na to: „Nie zasłużyły na nic lepszego! Czyż ich nie znacie?” Tamten odparł: „Jakże miałbym je znać? nigdy ich nie widziałem.“ Na to kowal ciągnął dalej: „W takim razie powiem wam, kto są te konie; jeden jest sędzia, drugi burmistrz, trzeci egzekutor H.[235] Tak się im dzieje po śmierci. Wiecie już teraz i możecie każdemu dalej opowiadać.” Ten kowal był to djabeł[236].

Zmory.

Dwaj terminatorzy, wędrując sobie po świecie. wstąpili na nocleg do jednej gospody. A gospodarz jej miał trzy córki; wszystkie one były zmorami i musiały wychodzić co noc, żeby dręczyć: jedna ludzi, druga bydło, trzecia drzewa. Podróżni położyli się na jednym posłaniu, ale jeden z nich nie mógł zasnąć, i kiedy północ nadeszła, słyszał, jak trzy córki wróciły do domu i rozmawiały między sobą. Były mocno przeziębłe i uskarżały się na swoją biedę. Jedna rzekła do innych: „Tobie jednak lepiej niż mnie, bo daleko łatwiej przedostawać się do obór do bydła, niż do domów ludzkich, szczelnie pozamykanych!” Na to odezwała się trzecia: „Mnie jednakże jest najciężej, bo muszę w zimno włazić na drzewa, by je dusić.“ Podróżny obudził swojego towarzysza, żeby także przysłuchał się tej rozmowie. Nazajutrz udali się do ojca tych trzech dziewcząt i powiedzieli: „Czy wy też wiecie, że córki wasze są zmorami?“ Ojciec nie wiedział o niczym; kiedy mu jednak powiedzieli, co słyszeli w nocy, przekonał się, dlaczego wyglądały zawsze tak blado. Idąc za radą gości, ochrzcił je raz jeszcze, i dzięki temu uwolniły się od złego[237].

Podanie o górze Gołdapskiej.

Dawno już temu stał na górze Gołdapskiej piękny zamek, zamieszkany przez możnego pana, którego jednak wszyscy się bali, gdyż znany był jako straszny rozbójnik. Przeciwieństwem jego była jego córka (według innych było ich dwie), która w cichości starała się robić dobrze, gdzie on co złego zrobił. Kiedy jednak gwałty i nieprawości jego przebrały miarę, zniknął nagle zamek ze wszystkim, co w nim było, i zapadł się w górę. Od tego czasu co sto lat, tej samej nocy, pomiędzy godziną 11 wieczorem a pierwszym pianiem koguta, daje się widzieć na górze dziewica i czeka na wybawienie, kiedy zamek z całą swoją okazałością wynurzy się znowu, ona zaś, jako małżonka swojego wybawcy, uczyni go panem zamku. Wybawienie to jednak nie jest łatwe, jak się zresztą o tym przekonał pewien mieszczanin z Gołdapią. Zabłądził jednej nocy na wysoką górę i zobaczył tam tułającą się postać w bieli. Jakkolwiek postać przyjaźnie kiwała mu głową, ociągał się zrazu, aż wkońcu zdobył się na odwagę i zbliżył się ku niej. Postać zapytała go, czy zechciałby zanieść ją na plecach do miasta, przez co wybawiłby ją i zamek, ale nie wolno mu się przytym obejrzeć. Przyrzekł jej to, wziął ją na plecy i ruszył ku Gołdapiowi. Wkrótce jednak usłyszał za sobą straszny zgiełk, jak gdyby dzikie zwierzęta miały się rzucić na niego; ogarnął go strach wielki, zapomniał o swoim przyrzeczeniu, obejrzał się, i — ciężar jego oraz wrzawa zniknęły. Od tego czasu człowiek wpadł w zadumę i wkrótce też potym umarł. To był ostatni, który widział białą postać; być może, iż po tym nieszczęśliwym wypadku nie ukaże się już więcej[238].

Podanie o górze pod Pietraszami.

Na górze pod Pietraszami (na południe od Gołdapia) stała niegdyś twierdza. Twierdza ta zniknęła, ale co noc ukazywała się na górze postać biała, która padała na kolana i modliła się, jak powiadają, żeby zmazać grzechy swojego ojca, właściciela zamku zapadłego. Jednej nocy zbłąkany pastuch ujrzał tam modlącą się dziewczynę i zbliżył się do niej; postać się podniosła, zbliżyła się do niego i spytała łagodnym głosem, czy nie zgodziłby się wziąć jej w swoje objęcia i trzymać tak aż do pierwszego piania koguta; ocaliłby przez to ją i zamek, a sam zostałby panem zamku. Pastuch przyrzekł jej to i pochwycił ją w objęcia. Wtedy piękna postać zaczęła się opierać, on jednak trzymał ją tym mocniej; wkońcu przemieniła się w strasznego zwierza, czym jednak nie dał się odstraszyć; pięćdziesiąt najrozmaitszych postaci zmieniało się w jego ręku, jedne od drugich straszniejsze, aż wreszcie ujrzał w objęciach swoich obrzydliwego smoka. To złamało odwagę jego, otworzył ramiona, plunął na potwora i uciekł stamtąd jak szalony. Ledwie świt, przybył do Gołdapia, oblany potem i kurzem okryty. Chciał opowiedzieć, ale przestrach odjął mu słuch i mowę, tak, iż mógł porozumiewać się tylko na migi. Od tego czasu nie widywano już tej postaci[239].

Podanie o górze pod Grodziskiem.

Na górze pod Grodziskiem (pomiędzy Wegoborkiem i Gołdapiem) stał niegdyś zamek, w którym mieszkał dumny rycerz ze swoim synem, a obadwaj żyli z grabieży. Podczas jednego napadu na kupców przejezdnych syn został zabity. Kiedy pachołkowie przynieśli zwłoki do domu, stary zaczął przeklinać wszystkich i poprzysiągł wymordować tylu, ilu tylko zdoła; dotrzymał też wiernie swojej przysięgi. Jakiś pielgrzym pobożny, który szedł tą drogą i również miał paść ofiarą zemsty rycerza, zaklął go w psa, poczym zamek się zapadł, a na tym miejscu powstała sadzawka. W godzinie duchów widziano pływającą skrzynię ogromną, na której leżał na straży pies czarny. Każdy ze strachem unikał tej sadzawki, aż pewnego razu weszła na górę gromada dziarskiej młodzieży, żeby zbadać głębokość sadzawki zapomocą powrozu z kamieniem uwiązanym na końcu. Zaledwie wszakże zabrali się do tego zuchwałego przedsięwzięcia, gdy z głębi jeziora dało się słyszeć ochrypłe warczenie, wobec czego młodzież wielkiemi susami szybko zbiegła z góry. Potym nigdy już nie słyszano tego hałasu na sadzawce, i obecnie tak się jej ludzie nie boją, że wzięto się już do przemienienia dna dawnej sadzawki w pole uprawne[240].

Podanie o górze Djabelskiej w Borkowskiej puszczy.

W puszczy Borkowskiej, położonej w parafji Knopki, pow. Węgoborskim, niedaleko od wielkiego majątku Lekuk, górę jedną nazwano Djabelską. Powód tej nazwy jest następujący: Na górze miał niegdyś mieszkać gospodarz, który ubogo żył i nic miał pieniędzy. Zabudowania jego były tak nędzne, że się już zapadały; nikt nie chciał mu pomóc, on zaś nie miał własnych środków na wznoszenie budowli. W takiej potrzebie, według podania, wezwał on djabła o północy i prosił go o pomoc. Djabeł stawił się też na wezwanie z jedną nogą ludzką a drugą końską i za pomoc swoją zażądał od niego duszy. Gospodarz zgodził się oddać djabłu nawet duszę swoją, jeżeli się ten podejmie napełnić mu za to miarkę jego złotem. Gdyby jednak djabeł nie napełnił miarki gospodarza, tedy znów ten nie będzie obowiązany oddawać mu duszy swojej. Kiedy umowa stanęła, gospodarz, uradowany, że wydobędzie się z nędzy, podstawił miarkę bez dna nad wielkim dołem od kartofli; djabeł nic o tym nie wiedząc, sypie a sypie pieniądze do miarki, ale zanic nie może jej napełnić. Tak, oszukawszy djabła, gospodarz dzięki przebiegłości swojej zyskał dużo pieniędzy, wyszedł z nędzy i ocalił duszę swoją. Na górze tej, którą po tym król odkupił, mieszka leśniczy, należący do puszczy Borkowskiej, a obok zabudowań jego stoi duży kamień, na którym na pamiątkę umieszczono wizerunek djabła, i dlatego właśnie miejscowość ta nosi nazwę „góry Djabelskiej.“

Podanie o Złotej górze w lesie Przezdzęckim.

W lesie Przezdzęckim, parafji Kruklankach, pow. Węgoborskim, wznosi się góra tuż nad rzeką „Lupiner.“ Ludziom, którzy w tej rzece łowili ryby, zdawało się zarówno we dnie, jak i w nocy, że rozlega się dźwięk, jakby przesypywanie złota szuflą i turkot powozów, albo hałas polowania na dzikiego zwierza. Gospodarze, w przekonaniu, że w tym coś być musi, zmuszeni byli sprowadzić czarownika. Ten po przybyciu na miejsce wskazał im, gdzie na górze tej w jego obecności kopać mają, co też uczynili. Kiedy już wykopali na półtora czy dwa sążnie głęboko, natknęli się na sklepienie z cegieł. Po wyłamaniu kilku cegieł przekonali się, że była tam duża piwnica; czarownik w żelaznych rękawicach spuścił się w dół i rozmawiał tam z jakimś duchem. Kiedy wydostał się na wierzch, oznajmił obecnym, że jest tam wielka skrzynia ze złotem i srebrem, i prosił, aby mu dano z niej to tylko, co jest w szufladce tej skrzyni, wszystko zaś, co się poza tym w niej znajdzie, mają sobie wziąć na własność. To usłyszawszy, jednomyślnie zgodzili się z jego wolą; wydobyto skrzynię na wierzch i do odwiezienia jej sprowadzono i zaprzężono już konie. Że jednak przez ten czas niektórzy chcieli zmienić swoje przyrzeczenie i mówili między sobą, że mu nie dadzą tego, co jest w szufladzie, tedy czarownik powiedział im: „Ponieważ zgrzeszyliście tym, żeście nie wytrwali przy jednym postanowieniu, więc nikt z was nic nie dostanie. Odetnijcie prędko powrozy i ratujcie konie, nim się stanie nieszczęście.” Zaledwie wyprzężono konie, skrzynia z wielkim hałasem stoczyła się do rzeki „Lupiner“ i zostawiła po sobie rów głęboki, który dziś jeszcze oglądać można. Od tego czasu przestali ludzie słyszeć dźwięki, które się przedtym powtarzały. Kiedy wkońcu gospodarze dowiedzieli się od czarownika, że w szufladzie nie było nic oprócz pasa i złotych rękawiczek, a przeznaczona dla nich skrzynia pełna była złota, żałowali bardzo, że mu nie ustąpili tego, co było w szufladzie. Dlatego za swoje starania mieli tylko tę korzyść, że z cegieł w tej górze mogli sobie zbudować kilka stajni; i po tylu latach aż do dnia dzisiejszego stoją jeszcze mocno dwie nienaprawiane wcale stajnie u dwóch gospodarzy, Kresla i Sadowskiego. Wielu jeszcze w to wierzy i uważa to za rzecz prawdziwą i nazywają tę górę „Złotą.” Widać na niej dziś jeszcze dół, z którego skrzynię wydobyto i brano cegły na stajnie.

Podanie o wyspie Gilm.

Na wyspie Gilm, znajdującej się na jeziorze Dobskim, w pobliżu samej wsi Doby, stał za dawnych czasów zamek, z którym także wiążą się stare podania. Przekonywamy się o tym z opisu wyspy Gilm, ułożonego przez proboszcza węgoborskiego Pisańskiego w r. 1794; w opisie tym między innemi czytamy:

„W końcu należy zauważyć jeszcze, że gmin tu wszędzie opowiada różne o tej górze bajki; nawet przed kilku laty jeszcze ludzie, jadący zimą z Węgoborka do Barycza, mieli jakoby widzieć dziewicę, siedzącą w nocy przy świetle. Ten wytwór wyobraźni być może stąd pochodzi, że gmin jeszcze tu i owdzie wierzy, że muszą w tej górze być skarby ukryte, których właśnie owa widziana dziewica dogląda i strzeże[241].“

Podanie o zamku nad jeziorem Satint.

Nad najwęższą częścią jeziora Satint, leżącego pomiędzy Szeszkami i Białągórą, wznosi się wzgórze, a na nim przetrwały jeszcze szczątki starego wału. Ma tam być skarb ukryty. Jeden chłop z poblizkiej wsi Popowa, tuż nad samym jeziorem położonej, dowiedział się, jakim sposobem skarb ten można wydostać, ale zarazem z naciskiem go ostrzegano, żeby się nie śmiał, cokolwiek mu się zdarzy po drodze; inaczej mogłoby go spotkać wielkie nieszczęście. Nasz chłop wydostaje skarb, przenosi go do czółna i płynie sobie wesół do domu, ani dbając o tych wszystkich karzełków, którzy mu z brzegu wyprawiają pocieszne harce, by go pobudzić do śmiechu. Ale, wtym ukazuje się sam djabeł wierzchem na koźle, i nuż wyprawiać rozpaczliwe giesty i ruchy motające, jakie przypisujemy zupełnie niesłusznie towarzyszom cechu krawieckiego. To już było zanadto śmieszne; roześmiał się chłop na całe gardło i — wokamgnieniu czółno się wywróciło, i skarb i jego znalazca poszli na dno[242].

Podanie o zamku przy Nowo-Bagienicach.

Przy Nowo-Bagienicach nad jeziorem Janowskim pomiędzy Ządzborkiem i Sorkwitami wznosi się wzgórek z wałem, zwany przez lud zameczkiem, albo okopem szwedzkim. Krążą o nim różne podania.
Dwaj rybacy, przechodząc późnym wieczorem mimo zameczka, widzieli żołnierza bez głowy, który dwa razy okrążył wał i potym zniknął nagle.
Niegdyś panny mieszkanki zamku chodziły w Nowy Rok na tańce do karczmy w Staro-Bagienicach; to znów widziano, jak w noc świętojańską dwie panie w białych okryciach wyszły z wewnątrz okopu i kąpały się w jeziorze.
Nie brak tu także i czarowników. Jeden z nich znalazł na górze książkę, w której opisane były dzieje zamku, a zwłaszcza wiadomość o skarbie, jakoby tam zakopanym. Kiedy główny czarownik zapomocą czarów wydostał ciężką, żelazną skrzynię, posprzeczał się ze swoimi wspólnikami o to, kto ma wziąć to, co się w samej skrzyni znajduje, a kto to, co leży w szufladzie. Gdy zaś w szufladzie znalazły się tylko pas ze złotą klamrą i para złotych czy też złotem przetykanych rękawiczek a w skrzyni czyste czerwone złoto, sprzeczkom końca nie było, aż wreszcie pokrzywdzony przeklął skrzynię. Wtedy wieko jej zapadło się natychmiast, a skrzynia powoli zsunęła się do jeziora i zatonęła w nurtach jego. Pomimo wszelkich poszukiwań nie odnaleziono jej do dnia dzisiejszego, bo co ludzie we dnie rozkopią, to się w nocy znów zapada[243].

Podanie o Świętym jeziorze.

Odpływ Świętego jeziora, nad którym leży młyn kurkowski, wpada do Łyny. W miejscu, gdzie odpływ ten wychodzi ze Świętego jeziora, a zatym powyżej młyna kurkowskiego, znajduje się stara szluza. Łyna przerzyna szereg małych jezior, między innemi jezioro Kernoz pod Kurkami. Powyżej jeziora Kernoz po lewej stronie Łyny leży jezioro Dillik pod Lipowem.
Koło starej szluzy pokazywało się dawniej dość często widmo białego konia, którego rżenie i tętent można było słyszeć zdaleka. Na intencję usunięcia tego widziadła miało się tam odbyć przed dawnemi laty nabożeństwo tak piękne, iż wszyscy płakali. Nie osiągnięto wszakże skutku pożądanego, bo wciąż jeszcze ukazuje się biały koń, dosiadany niekiedy przez widmo białego rycerza, zarówno nad jeziorem Świętym, jak i nad jeziorem Kernoz i Dillik, i sieje postrach wśród ludzi.

Podczas nieszczęsnej wojny francuskiej w r. 1807 szkolny nauczyciel z Brzeżna (wpobliżu Kurek i Lipowa) udał się do Olsztynka, żeby odebrać napowrót konia, którego uprowadzili Francuzi. Kiedy wracając, doszedł do bagna za Szlagami, ujrzał na nim białego konia, który się zbliżył ku niemu i przestraszył go przeraźliwym rżeniem. Niektórzy dodają, że koń ów tyłem przygalopował do niego Jednakże nauczyciel wyszedł z tej przygody bez szwanku[244].

Jezioro Tanenberskie.

Pod Tanenbergiem leży jezioro, którego woda w dawnych czasach posiadała cudowną moc leczniczą. Wielu cierpiących na oczy odbywało tam wędrówki, i wracali uzdrowieni. Ślepi nawet dzięki cudownej sile wody wzrok odzyskiwali. Tak działo się przez długie czasy. Ale mieszkała tam niegdyś pani, która miała pieska faworyta i lubiła go niezmiernie. Piesek zachorował na oczy, i pani niczego tak nie pragnęła, jak przywrócić mu zdrowie. Ponieważ jednak wszelkie środki nie pomagały, więc zaniosła go do jeziora i obmyła wodą uzdrawiającą. Pani osiągnęła, czego chciała. Piesek wyzdrowiał — ale od tej chwili woda straciła swoją moc uzdrawiającą[245].

Podanie o Złotych górach pod Niborkiem.

Na najwyższym szczycie Złotych gór (na północo-wschód od Niborka) stoi wielowiekowa sosna, z której można widzieć ciągnące się daleko dokoła lasy wiecznie zielone. Koło tej sosny ukazywała się dawniej dość często prześliczna panna, która wśród długiego oczekiwania na wybawienie wydostawała się z podziemnego pałacu swego na światło dzienne przez zagłębienie w kształcie studni, dziś jeszcze widoczne. Promieniejąca wdziękiem i drogiemi klejnotami siadała na karczu sosnowym i złotym grzebieniem czesała swoje długie złociste włosy. Kto tylko ją zobaczył, drżał na widok takiej cudnej piękności, i nikt nie śmiał zbliżyć się do niej. Jeden młodzieniec, idąc tam zatopiony w myślach i nie widząc, co się dokoła dzieje, podszedł do niej tuż blizko, i ujrzawszy ją, padł przed nią na kolana w błogim zachwycie. Dziewica rzekła do niego: „Jeżeli mię wybawisz z mojej samotności, możesz żądać ode mnie w nagrodę, czego tylko zechcesz.“ Obiecała mu w darze swoje klejnoty; przyrzekła mu także cudowne dary ze swego podziemnego pałacu: trzy karmne świnie z ciężkim złotym korytem, z którego je karmiono, jeżeli mu się tylko uda wydostać to koryto na światło dzienne; trzy kury jak śnieg białe, które znosiły tylko złote jajka; wreszcie (jak wolno przypuszczać z innych klechd podobnej treści), zapewne też obiecała mu rękę swoją. Młodzieniec, niedługo się namyślając, bierze pannę na barki i chce ją unieść stamtąd. Ale w tejże chwili widzi, że go otoczyły wszystkie zwierzęta ze Złotych gór, tak, iż nie może ruszyć się z miejsca. Panna objaśniła go: „Dzieło mojego wybawienia uda się tobie, jeżeli bez strachu pocałujesz każde z zebranych tu zwierząt.“ Poddał się młodzian rozkazowi i, zdobywszy się na odwagę, całuje zwierzęta po kolei, jak się zbliżają, sarny, zające, żbiki itd., całuje sowy, dzięcioły, jastrzębie, zięby itd., całuje żmije, padalce, jaszczurki, szczury, salamandry, robaki, żuki itd. Kiedy myślał, że skończył już swoją robotę, podpełzła jeszcze wielka obrzydliwa ropucha, cala pokryta strupami i trądem z czerwonemi mrugającemi oczyma. Wtedy wyczerpała się odwaga jego, i zamiast pocałować ropuchę, zawołał: „A jeszczeż to i ciebie tu djabli mają?“ Wtedy panna zapadła się w głębię, żaląc się w te słowa: „Teraz zakląłeś mię już na wieki; teraz już muszę zrzec się wszelkiej nadziei, abym kiedykolwiek była wybawiona.” Próba wybawienia odbyła się w sobotę i nie udała się; nazajutrz w niedzielę tam, gdzie się panna czesała, ukazało się trzech czarnych młodzieńców, którzy wypłoszyli z góry wszelką istotę ludzką. Ale, panny już od tego czasu żadne oko ludzkie nie widziało[246].

Podanie o Złotych górach pod Niborkiem.

W Złotych górach zapadł się nietylko zamek, lecz całe miasto. Za dawnych czasów dość często wynurzały się stamtąd dwie panny. Jedna z nich uprosiła chłopa z Zimnej wody, by ją wybawił; nauczyła go nawet, jakim sposobem ma to uczynić, i zamówiła go sobie w tym celu, by się na oznaczony dzień stawił na górze. Skoro tam przyszedł, natarł na niego tłum jeźdźców, wyszłych z góry i groził mu porąbaniem w kawałki. Chłop tak się przeląkł, że uciekł i zaniechał wszelkich prób wybawienia. Od tego czasu ukazywała się tylko jedna panna, wszakże i ta już teraz znikła[247].



Podanie o Złotych górach.

Pewien chłop usiłował wybawić pannę ze Złotej góry przez codzienne w ciągu sześciu tygodni modły za nią, jak to mu było polecone. Pełnił to przez czas jakiś bardzo sumiennie. Ale razu pewnego, właśnie kiedy się modlił, zdarzyło się, że sztuka bydła chciała mu uciec z podwórka. Przerwał tedy modlitwę, i próba wybawienia została skutkiem tego nazawsze udaremniona[248].

Podanie o Złotych górach pod Niborkiem.

Na Złotej górze widać zagłębienie, które w rodzaju jaskini ma się przedłużać w niezmierzoną głębię[249]. Starzy ludzie powiadają, że te jamy miały pozostać po dawniejszych kopalniach siarki.
Pastuszkowie przez ciekawość zapuszczali nieraz do tych otworów i lochów drągi i powrozy; po wyciągnięciu okazywało się, że same końce ich zawsze bywały oberwane.
Inni utrzymują, że w takich razach pastuszkowie wyciągali nieraz złote monety, przywiązane do drągów albo powrozów. To skłoniło ich do spuszczenia na powrozie czapki, którą także wyciągnęli pełną złotej monety. Otóż przyszła jednemu z nich ochota dać się przez swoich towarzyszów spuścić na powrozie; ale na złe mu to wyszło. Kiedy go towarzysze znowu wyciągnęli, znaleźli wprawdzie czapkę jego pełną złota, ale jego samego bez głowy[250].

Podanie o Majnegórach pod Niborkiem.

Majnegóry (zwane po niemiecku Irrberge), położone niedaleko od Złotych gór, miały otrzymać swoją nazwę niemiecką od następującej okoliczności; Wojna w r. 1807 wypędziła mieszkańców Wałów oraz innych wiosek sąsiednich w Majnegóry. Ale w całej okolicy panował głód wielki. Wtedy jedna dziewczyna znalazła u stóp góry korzeń jadalny, podobny do marchwi, i głód nim zaspokoiła. Przykład jej zwrócił na to uwagę innych; wszyscy zaczęli szukać tego korzenia i im więcej go szukali, tym więcej znajdowali. Kto zjadł tego korzenia, zapominał o nędzy i troskach, ale też nie mógł odnaleźć drogi z gór do domu. Wyszedszy z lasu, ludzie dobrze widzieli swoje mieszkania i pola, ale skoro tylko usiłowali dojść do nich, błądzili. Błądzili tak w górach dni całe, aż wkońcu udali się do obcych sąsiednich wiosek i stamtąd dopiero bocznemi drogami dostali się do domu[251].

Podanie o zamku Pupach.

Pod Pupami, gdzie w dawnych wiekach stał najwspanialszy ze wszystkich pańskich domków myśliwskich, był niegdyś zamek; ale dawno już się zapadł. Tylko niekiedy występują z ziemi trzy piękne panny w białych sukniach, i cudowny ich śpiew rozlega się wśród nocy. Niejeden już je widział i słyszał śpiew ich, ale nikt nie ma odwagi zbliżyć się do nich[252].

Podania o Djablej wyspie.

O podaniach, wiążących się z Djablą wyspą na jeziorze Spirding, Pisański w r. 1794 podaje, co następuje:
„Pospólstwo w całej tamecznej okolicy utrzymuje, że często ukazujące się tam widma dały powód do nazwy powyższej. Umieją tam przytoczyć niezliczone opowieści i bajki o poczwarach djabelskich, ukazujących się bądź pod postacią lwa, bądź psa czarnego, bądź inną jaką, siejących postrach wśród ludzi. Szczególnie zaś rybaków miało często spotykać nieszczęście, że się im sieci rwały, ukazywały się wielkie skarby i inne w tym rodzaju przygody[253].

O strachach na Djablej wyspie wspomina już Hennenberger[254].

Podanie o kościele na górze pod Wierzbowem.

Na górze pod Wierzbowem (na północo-wschód od Łeka) miał niegdyś stać kościół. Po upadku jego dzwon pogrążył się w sąsiednim bagnie. Odnaleziono go tam później i sprzedano Polakom, którzy go w Raczkach obrócili na użytek publiczny.
Według jednego podania, na górze pod Wierzbowem miał stać zamek Skumanda, znanego w historji wodza Sudawów[255].
Według innego znów podania, zamek Skumanda miał stać na wzgórzu nad jeziorem Skomętnym, według jeszcze innego: na wzgórzu nad jeziorem Hausen[256].

Nazwa miasta Passenheim (Pasym).

Następujące podania, będące w związku z nazwami pojedynczych miejscowości, są oczywiście prostą grą dowcipu, chociaż w części są bardzo dawne, w części zaś powiązane ze słusznemi przypuszczeniami, wskutek czego nie pomijamy ich tutaj.
Passenheim, założony przez komtura w Elblągu, przełożonego Braci Szpitalnych, Zygfryda Walpota von Bassenheim i na cześć jego nazwany, według podania przekazanego jeszcze przez Hennenbergera, miał otrzymać nazwę swoją z następującego powodu:
Pierwsze fundamenty Passenheimu założono według planu zbyt rozległego, miastu dano za wielki obwód. Kiedy przełożony (przełożony Braci Szpitalnych?) przybył w tę okolicę obejrzeć miasto założone, miał wyrazić wolę swoją, żeby miasto było mniejsze, temi słowy: Basz hinein! albo! Pasz hinein: Stąd miała powstać nazwa miasta Passenheim[257].

Nazwa miasta Ortelsburg (Szczytno).

Miasto Ortelsburg, dawniej Ortolfsburg, nosi miano na cześć swojego założyciela, komtura z Elbląga i przełożonego Braci Szpitalnych Ortolfa von Trier. Podanie jednak wywodzi tę nazwę od innej okoliczności.
Zamek Ortelsburg miał jakoby odnaleźć pewien myśliwy, imieniem Ortels, ścigając jelenia w ówczesnym lesie dziewiczym; zamek był pusty zupełnie, niezamieszkany i otoczony kilku zaledwie domami. Od tego właśnie myśliwego zamek, a później i miasto miało otrzymać nazwę swoją. Za powyższym podaniem przemawia, jak się zdaje, ta przynajmniej okoliczność (!), że po nadaniu tej miejscowości w r. 1616 prawa miejskiego przez markgrafa Jana Zygmunta, w herbie miasta figurował wizerunek jelenia, wyskakującego z zarośli[258].

Nazwa miasta Sensburg (Ządzbork).

Miasto Sensburg nazywało się dawniej Segensburg i wyraźnie nazwę swoją otrzymało od Segen (błogosławieństwa), którego człowiek pożąda dla wszystkiego, co przedsiębierze. Obok tego wszakże powstało następujące podanie, mające związek z herbem miasta.

Straszny niedźwiedź siał postrach w okolicy Rastemborka. Mieszkańcy miasta, o którym tu mowa (a które oczywiście wtedy nie miało jeszcze żadnej albo też miało jakąś inną nazwę), uzbrojeni w kosy podążyli na pomoc Restemborczanom i w mężnej walce odcięli strasznemu zwierzęciu łapę, która na wieczną rzeczy pamiątkę wyobrażona jest na herbie tego miasta, posiadającym czarną łapę niedźwiedzia na białym polu z datą 1348 roku. Rastemborczanie dzięki temu uwolnili się od niedźwiedzia i w herbie mają tułów z uciętą łapą[259].

Tatarska góra pod Łekiem.

Kiedy Tatarzy napadli na Prusy (1656, 1657) i zapuścili się w głąb kraju, niszcząc, mordując i paląc po drodze, oszczędzali wszakże najsilniejszych ludzi, którzy im wpadali w ręce ażeby ich uprowadzić za sobą w niewolę. Po zdobyciu Łeka zaprowadzono gromadę pojmanych i powiązanych mężów do poblizkiego lasu, gdzie Tatarzy mieli zamiar wypocząć i przenocować. Nasamprzód wszakże urządzili pijatykę, gorliwie oddając się zrabowanym napojom, aż pijani i wyczerpani pokładli się na ziemi i pogrążyli we śnie głębokim. Z tej okoliczności skorzystały wierne żony jeńców, podkradły się przez zarośla, poprzecinały łyka krępujące mężów i tym sposobem ich uwolniły. Uwolnieni tedy mężowie porąbali pijanych Tatarów ich własnemi mieczami i wrócili z żonami z Tatarskiej góry do Łęka[260].

2. BAŚNIE.
Titelitury.

Był sobie niegdyś książę, który rad byłby się ożenił, ale nie mógł znaleźć księżniczki, którą by sobie podobał. Kiedy tak szukając, podróżuje po kraju, patrzy, aż w lesie stoi chatka. Mieszkała tam stara kobieta z córką swoją. Córka była bardzo piękna, ale nie chciała nic robić, i za karę matka sadzała ją z kądzielą na dachu, gdzie prząść musiała. Książę przyjeżdża a ona właśnie siedzi na dachu; odrazu bardzo mu się podobała. Idzie tedy do chaty i zapytuje starej, czy oddałaby mu swoją córkę za żonę. Przystała na to i rzekła: „Tak, bardzo chętnie“ i pochwaliła jeszcze córkę swoją, że potrafi ze słomy prząść złoto. Zaraz więc wyprawiono wesele, i książę zabiera młodą żonę do zamku. Tu zwołano wszystkie służebnice z kądzielami, i książę żąda od młodej żony swojej, żeby im dała dobry przykład. Siedzi ona taka smutna, bo jakże to będzie, kiedy nie potrafi przecież prząść złota! Kiedy tak siedzi strapiona, wychodzi z pod komina koboldzik, jakby mały człowieczek, i pyta, co jej jest, a ona skarży mu się na swoją biedę. A na to kobold: „O, ja mogę ci pomóc; dam ci takie rękawiczki, że włożywszy je, będziesz mogła prząść złoto; ale za to musisz mi jutro, kiedy tu wrócę, powiedzieć, jak się nazywam, albo wziąć ślub ze mną.“ Siada tedy żona księcia do kądzieli, wkłada rękawiczki i naprawdę przędzie złoto; przędzie i przędzie wrzeciono po wrzecionie samo złoto. Ale, skończywszy robotę, znów siedzi stroskana, bo nie wie, jak się nazywa ten karzełek. Mąż jej tymczasem udał się na polowanie, a kobold przemienił się w ptaka i poleciał do lasu. Usiadł tam sobie na drzewie i śpiewa a śpiewa wciąż „Jutro moje wesele, moja narzeczona przędzie złoto; ona nie wie, jak się nazywam, a ja się nazywam Titelituri!“ Książę słyszał co ptak śpiewa, i powróciwszy do domu, opowiedział wszystko żonie. Ta domyśliła się odrazu, że ptak o niej śpiewał, i cieszy się, że wie już jego imię; siedzi i cały dzień wciąż je powtarza, żeby nie zapomnieć. Nazajutrz, kiedy koboldzik znowu się zjawił z pod komina, woła na niego po imieniu: „Titelituri tobie na imię!“ Na te słowa kobold wylatuje kominem, porywa z sobą dach domu i znika na zawsze. A książę ze swoją żoną żyli sobie szczęśliwi i w zadowoleniu[261]. (Z Jerutek).

Złote jabłko.

Był sobie gospodarz, który miał trzech synów, a jednego głupiego. Miał on także złotą jabłoń, z której co noc ginęło po jednym jabłku. Otóż ojciec kazał najstarszemu z synów, żeby następnej nocy czuwał przy drzewie i wyśledził, kto jest tym złodziejem. Syn udał się na czaty, ale jak tylko wieczór nadszedł, zasnął, a rano znowu nie było jabłka. Wtedy drugi syn rzekł: „Teraz ja pójdę czuwać.“ Postąpił jednak tak samo, jak brat: zasnął, a zrana znowu brakowało jednego jabłka. Wtedy najmłodszy, głupi rzekł: „Teraz ja pójdę czuwać; już ja złapię złodzieja!“ Poszedł, usiadł pod drzewem i czuwał rzeczywiście. O dwunastej godzinie w północ zjawia się czarna świnia z dwoma rogami; był to djabeł. Głupi przyskakuje do niej i zabija. A bracia jego stali na czatach, bo chcieli zobaczyć, jak mu też pójdzie. Kiedy zobaczyli, że zabił świnię, napadli na niego, zabili go i pogrzebali ciało w bagnie. Na miejscu, gdzie pochowali nieboszczyka, wyrosła trzcina. Stary pastuch, który tam owce pasał, ściął tę trzcinę i zrobił z niej sobie fujarkę. Fujarka ta śpiewała następującą zwrotkę: „Graj, kochana fujarko, kamień leży mi na sercu, najstarszy brat mię zabił, drugi mu to doradził, a ja zabiłem ojcu świnię.“ Pastuch spalił fujarkę, ale na tym miejscu wyrosła jabłoń ze złotemi jabłkami. Nikt oprócz pastucha nie mógł dostać tych jabłek: kiedy kto inny chciał je zrywać, drzewo zaraz wyrastało tak wysoko, że nie mógł ich dosięgnąć. Otóż, przybiegł raz kotek, który powiedział pastuchowi, żeby zerwał największe i najpiękniejsze jabłko i schował je. Uczynił tak pastuch, i kiedy zerwał jabłko, zaczęło ono także śpiewać i śpiewało tę samą piosnkę. Schował jabłko do skrzyni, a kot usiadł na niej i nie chciał odejść. Kot powiedział pastuchowi, żeby przyprowadził najpiękniejszą, jaka tylko jest księżniczkę, niech ona zje jabłko. Udał się tedy pastuch do króla, przywiózł najpiękniejszą księżniczkę, i ta musiała zjeść jabłko. Kiedy rzuciła ogonek, powstał hałas, i z ogonka tego stanął przed nią głupi z trzech braci. I pobrali się głupi z księżniczką. I ja byłem na tym weselu, piwko tam piłem; ale wszystko po brodzie pociekło, a w ustach nic nie było[262]. (Z Jerutek).

Złote gołębie.

Był sobie chłop, który miał trzech synów: dwóch mądrych, a jednego, którego tamci nazywali głupim. Chłop ten miał także złotą łąkę. Każdego ranka, kiedy chłop przychodził na łąkę, spostrzegał, że ktoś tam tańczył, bo trawa była wkoło wydeptana. Posłał więc syna najstarszego, żeby przez noc czuwał na łące. Ten wszakże nic nie zauważył, prawdopodobnie dlatego, że zasnął. Potym czuwał drugi, ale i temu nie lepiej się powiodło. Wtedy rzekł głupi: „Ojcze, pozwól mi czuwać, już ja coś wykryję.” I rzeczywiście, kiedy on czuwał, przyleciały o północy trzy złote gołębie, które się przemieniły w księżniczkę i dwie służące, położyły skrzydła swoje w krzaki i zaczęły tańczyć; po kolei, jedna śpiewała, a dwie tańczyły. Wtedy głupi przekradł się w krzaki, zabrał im skrzydła, a kiedy zażądały, żeby je oddał, rzekł: „Nie oddam wam skrzydeł pierwej, aż mi każda z was coś podaruje.“ Wtedy księżniczka podarowała mu złoty pierścień, jedna ze służących złote jabłko, druga służąca... (co mu druga podarowała, zapomniała opowiadająca). Głupi zapytał księżniczki, czy wyszłaby za niego, i księżniczka przystała na to. Pojechali więc do jego rodziców i wyprawili wesele. Kiedy księżniczka chciała wrócić do swojego zamku, głupi zamierzał jej towarzyszyć, ale żona prosiła go, żeby został rok jeszcze u rodziców, gdyż ona chce z dziewczętami swojemi polecieć naprzód. Kiedy zapytał, gdzie leży jej zamek, odpowiedziała mu na to: „Mój zamek leży tam, gdzie słońce zachodzi, i gdzie zawsze zima.“ Odleciała potym, a on został rok jeszcze u rodziców. Po upływie roku puścił się w drogę do złotego zamku. Musiał iść daleko przez góry i doliny, przez pola i lasy; nareszcie przyszedł do łąki, na której dwóch olbrzymów biło się o but. Zapytał ich: „Czemu się bijecie?“ Na to jeden olbrzym odrzekł: „Odziedziczyliśmy po ojcu but, który co krok sto mil robi; ale nie wiemy, do kogo z nas ma należeć.“ Wtedy głupi, niewiele czekając, zaproponował im: „Wiecie co? Mnie go oddajcie.“ Olbrzymi naprawdę oddali mu but; głupi obuł go i poszedł, robiąc za każdym krokiem sto mil. Tak idąc, przychodzi znów na łąkę, gdzie dwóch olbrzymów znów bije się już o płaszcz tym razem. Zapytał więc ich: „Czemu się bijecie i co to za płaszcz taki?“ Na to jeden z olbrzymów odrzekł: „Odziedziczyliśmy ten płaszcz, a posiada on taką moc, że kto się nim okryje, staje się niewidzialnym.“ A głupi powiada: „Mnie go oddajcie i będziecie mieli pokój.“ I dostał płaszcz, w który się odział. Wędruje tedy dalej i znów przychodzi na łąkę, gdzie dwóch olbrzymów walczy o szablę. Na zapytanie, jaką moc posiada ta szabla, jeden z olbrzymów odpowiedział: „Szabla ta posiada taką moc, że cokolwiek się nią poruszy, to ożyje.“ Głupi dostaje szablę w ten sam sposób, jak poprzednio but i płaszcz, idzie dalej i przychodzi do domku w lesie, gdzie mieszkała stara czarownica. Prosi ją o nocleg; czarownica przyjmuje go. Zapytuje ją także o drogę do złotego zamku, na co mu odpowiada: „Złoty zamek leży tam, gdzie słońce zachodzi i gdzie nigdy lata nie bywa.“ Ale czarownica ta posiadała władzę nad zwierzętami leśnemi i zatrąbiła w róg. Zjawił się wtedy lew, któremu nakazała, żeby tego przybysza strzegł w lesie i nie dopuścił żadnej krzywdy. I tak się stało; przechodzi on cało las ogromny i znowu znajduje chatkę, gdzie mieszka stara czarownica. Ta przyjmuje go bardzo mile i mówi, że ma władzę nad wszystkiemi ptakami. Trąbi w róg i przylatuje myszy królik. Nakazuje mu ona, żeby wziął przybysza na plecy i leciał z nim do złotego zamku, ale ten musiał wziąć na siebie płaszcz, żeby być niewidzialnym. Myszy królik leci z nim przez morza, lasy, jeziora i miasta i pyta go co chwila: „Co tam widzisz?“ Ten odpowiada: „Widzę obłoki tam w dali.“ A ptak na to: „Nie, to jest złoty zamek, gdzie mieszka księżniczka.“ Tak, po długiej wędrówce przybywają nareszcie do zamku, ale drzwi są zamknięte, a na dziedzińcu wszystko zamarło: zwierzęta i rośliny są jak zaczarowane. Dobija się do drzwi i myśli: „Mogę się tutaj zastukać, nikt nie posłyszy!“ Wkońcu woła: „Ewo, Ewo, otwórz drzwi!“ Wysyła ona wtedy swoją służącą, a on mówi jej, że jest mężem księżniczki, że rok już upłynął, a zatym przychodzi do niej. Dziewczyna żąda od niego znaku na dowód, że to on jest właśnie; wtedy głupi rzuca jabłko do zamku. Dziewczyna idzie do księżniczki i oznajmia jej, że mąż jej przyszedł. Księżniczka śmieje się i mówi: „To nie może być, żeby on się tu znalazł; to pewnie ktoś inny!“ Dziewczyna wszakże pokazuje jej złote jabłko; księżniczka uwierzyła i wpuszcza go. Kiedy wszedł, powiedziała mu: „Nie będziesz tu miał spokoju, dopóki nie zwyciężysz w tym domu dwa razy po dwunastu djabłów; w pierwszym pokoju jest ich dwunastu; jedenastu ma po jednej głowie; dwunasty ma głów dwanaście; jeżeli temu utniesz jedną z jego dwunastu głów, natychmiast odrośnie mu na jej miejscu dwanaście nowych; jeżeli go jednak zwyciężysz, wtedy pozostałe dwanaście zginie (tak). W drugim pokoju jest znowu dwunastu djabłów, z których jeden ma dwadzieścia cztery głowy, i o cokolwiekby się ciebie pytali, masz nie słuchać i nie odpowiadać.“ Wchodzi do pierwszego pokoju i pokonywa dwunastu djabłów. Potym wchodzi do drugiego pokoju; tu wychodzi ku niemu djabeł i zapytuje: czego tu szuka? Ale głupi jest zupełnie niemy i nic nie mówi. — „Dlaczego nie odpowiadałeś, kiedy cię pytano?“ Ale on znowu nie mówi ani słowa i pozostaje niemy, o cokolwiek go pytają. Tak pokonywa i tych djabłów. Wchodzi nareszcie do trzeciego pokoju: tam król i królowa leżą martwi. Dotyka ich mieczem, i wtedy cały zamek ze wszystkim, co się w nim znajduje, wstrząsa się, i on sam także, aż się w nim wnętrzności przewróciły; król i królowa ożyli, a także wszystkie zwierzęta i rośliny. Zaprowadził króla i królową do żony swojej i żył z nią bardzo szczęśliwie. Może dotąd jeszcze żyją[263]. (Z Jerutek).

Róża.

Pewien kupiec miał trzy córki, z których najmłodszą szczególnie kochał. Kiedy się razu pewnego wybierał w podróż morzem w dalekie kraje, żegnając się, zapytał córek, co ma im przywieźć z obcego kraju. „Mnie, drogi ojcze, rzekła najstarsza, przywieź suknię słoneczną[264].“ — „Mnie, mówiła druga, przywieź złoty czepek.“ — „A ja proszę, zawołała najmłodsza, o różę: chciałabym zobaczyć, jak kwitną róże w obcych krajach.“ Ojciec przyrzekł spełnić ich życzenia i odpłynął przy pomyślnym wietrze. Kiedy pozałatwiał swoje zakupy w dalekim kraju i udał się w podróż powrotną, pierwszego dnia zaraz zerwała się gwałtowna burza; statek, zagnany na skałę, rozbił się, i wszystkie skarby i towary zatonęły. Kupiec, uczepiwszy się deski z rozbitego statku, sam jeden był zagnany do lądu i tak uszedł śmierci. Chodził nad brzegiem w tę i ową stronę i ubolewał nad stratą dobytku, ale najwięcej żal mu było podarków, które zabrał dla córek, a także trapiło go, że nie będzie mógł sprawić im żadnej uciechy; wtym niedaleko od miejsca, na którym się znajdował, ujrzał domek, a obok krzak różany z prześlicznemi różami. „Toż ja widzę róże! myślał sobie, i mogę przynajmniej mojej najukochańszej córce sprawić uciechę.“ I poszedł zerwać różę. Kiedy był już bliziutko, wyszedł z domku zwierz szkaradny, ni to wilk, ni to niedźwiedź; umiał wszakże mówić i zapytał go zaraz, co on za jeden i czego żąda. Kupiec opowiedział, co mu się przytrafiło, że niczego tak nie żałuje, jak utraty trzech podarków dla trzech córek swoich, i że właśnie chciał sobie zerwać różę z tego krzaku dla swojej najmłodszej i najukochańszej córki. Zwierz, jakkolwiek wyglądał odrażająco, był w istocie bardzo łaskawy, zaprosił kupca, by odpoczął dni parę w jego chałupie, i przyrzekł mu także dać różę. Kupiec przyjął to wszystko z wdzięcznością, i kiedy po kilku dniach okazał chęć odjazdu do domu, zwierz rzekł: „Masz tu różę, jedź pomyślnie, ale po pewnym czasie (który mu zwierz oznaczył), twoja najmłodsza córka musi być tutaj, inaczej zginiemy ja i wy wszyscy.“ Kupiec musiał mu to przyrzec. Gdy poszedł potym do brzegu, by szukać okazji do odjazdu, zastał tam gotowy już statek, dla niego tylko, jak się zdawało, przeznaczony, i wsiadł nań zaraz. Bardzo prędko i szczęśliwie dostał się do domu, gdzie opowiedział swoje przygody. Ze smutkiem w sercu oświadczył także, czego zwierz zażądał od córki najmłodszej. Wszyscy bardzo się tym zasmucili, tylko najmłodsza córka sama ich pocieszała i rzekła: „Nie trapcie się, lepiej przecież, że ja sama zginę, aniżeli was wszystkich miałoby spotkać to nieszczęście; a może też i mnie nie spotka nic złego.“ Kiedy upłynął czas przez zwierza oznaczony, pożegnała się ze swojemi i udała się na brzeg. Czekał tam na nią ten sam statek, który przywiózł jej ojca, a kapitan wołał na nią: „Niech się panienka śpieszy, bo już czas wielki!“ Po szybkiej i szczęśliwej podróży dostała się do wiadomej chatki. Na brzegu spotkały ją trzy piękne panny czarno ubrane, które jednak wkrótce zniknęły i zostawiły ją samą. Poszła więc sama do chatki, a kiedy weszła do ogrodu i wyszedł naprzeciwko niej zwierz, tak się przestraszyła, że zemdlała. Zwierz bardzo się o nią troszczył, przyniósł wody, by ją przywrócić do życia, co mu się też udało. Przekonywał ją także, żeby go się nie bała, gdyż nic jej się nie stanie i niczego jej brakować nie będzie. Uspokoiła się też w rzeczy samej, a że miała zresztą, czego potrzebowała: dobre jedzenie i picie, porządne odzienie itd., i mogła rozmawiać ze zwierzem, więc powoli uczula się zadowoloną. Jednakże po kilku miesiącach zaczęła tęsknić. Zwierz zauważył to i pocieszał ją, że w domu wszyscy zdrowi i weseli, i dał jej przytym zwierciadło, w którym mogła swoich oglądać[265]. Zobaczyła tam, jak jej wszyscy tańczyli i skakali i byli weseli. Zasmuciło ją to wszakże. „Nie troszczą się wcale o ciebie — powiedziała sobie — i nie wiedzą nawet, czy ty żyjesz jeszcze.“ Chciała także nie tęsknić do nich więcej, ale po kilku dniach znowu ogarnął ją smutek. Wtedy zwierz powiedział: „Poślę cię w odwiedziny do domu, ale za kilka dni musisz znowu wrócić, inaczej musimy ja i wy wszyscy umrzeć.“ I uczynił jak rzekł; wsiadła na okręt i w jednej chwili była w domu. Ojciec i siostry byli ucieszeni niespodzianką i bardzo szczęśliwi, gdy ją znów mieli, i nie chcieli jej zanic puścić, ale ona nie dała się skłonić do pozostania w domu, gdyż w takim razie wszyscy musieliby umrzeć. Gdy upłynęły dni oznaczone, udała się znowu na brzeg, gdzie statek stał już gotów, i kapitan czekał na nią z niecierpliwością. Myślał, że przybyła już cokolwiek zapóźno. Wsiadła jednakże i za chwilę była znów u tego tajemniczego zwierza. Czekał na nią z wielkim niepokojem, i kiedy minął czas oznaczony, zemdlał, i w takim stanie dziewczyna zastała go leżącego na ziemi. Zmartwiło ją to wielce, uklękła przy nim i pocałowała. Wtedy kudłata skóra spadła z jego ciała, i stanął przed nią piękny książę; chatka przemieniła się w zamek wśród przepysznego parku, i w zamku wszystko odżyło, co dotychczas było w odrętwieniu: rodzice i rodzeństwo księcia i wszystka służba. Książę uścisnął dziewczę i opowiedział jej, że był zaklęty, i tylko pocałunek czystego, niewinnego dziewczęcia, przy jego odrażającej postaci, mógł go wybawić. Ożenił się z nią, i szczęśliwa ta para po dziś dzień żyje[266]. (Z Jerutek).

Siostra i narzeczona.

Jeden młody król miał piękną siostrę i bardzo chciałby się ożenić, ale nie mógł znaleźć księżniczki, któraby była tak piękną, jak siostra jego. Wtedy siostra oświadczyła, że poszuka dla niego pięknej narzeczonej, i w tym celu udała się w podróż po kraju. Kiedy już długo była w drodze i objechała także wiele innych krajów, napotkała w lesie małą chatkę, w której przy oknie siedziała bardzo piękna dziewczyna i tkała. Uderzyło ją to, i zaraz zmiarkowała, że żadna inna tylko ta przeznaczona jest na żonę dla brata. Weszła do chatki, zaznajomiła się z dziewczyną, i bardzo się obie pokochały. Księżniczka opowiedziała nieznajomej, w jakim celu podróżuje, i oświadczyła jej, że teraz znalazła już narzeczoną dla swojego brata, a tą jest ona właśnie, i że musi towarzyszyć jej zaraz do brata. Młoda dziewczyna bardzo się tym ucieszyła i rzekła: „Bardzo chętnie zostanę żoną brata twojego, ale najpierw muszę utkać płótno, które jest w krosnach, a to potrwa czas jakiś; po drugie moja matka jest czarownicą i nie zechce mię puścić, będziemy zatym musiały dużo wycierpieć. Niema jej teraz w domu, ale przeczuwam, że teraz znajduje się już tylko o trzydzieści mil od domu, i jeżeli cię tutaj zastanie, zabije cię. Przemienię cię w węgiel; wtedy już cię nie znajdzie.“ Tak też zrobiła i położyła ją razem z innemi węglami do pieca. Kiedy przyszła matka, poczuła zaraz, że w domu znajduje się człowiek, ale córka zapewniała, że nie: wszak to niemożliwe, żeby się do tej puszczy dostał jaki człowiek! To uspokoiło czarownicę. Kiedy następnego dnia znowu opuściła dom, żeby iść za swojemi interesami, córka znów przemieniła węgiel w księżniczkę, i tkały pilnie, ażeby prędzej skończyć. Kiedy wszakże czarownica znowu zbliżała się do domu, i córka to spostrzegła, przemieniła księżniczkę w ziarnko grochu i włożyła je do naczynia z grochem. Przyszła stara i pyta znowu: „Tu czuć ludzkie mięso!“ — na co córka upewniła ją, że to niemożliwe. „Czy nie masz dla mnie czego do jedzenia?“ spytała stara. „Nic, oprócz tego surowego grochu,“ odparła córka. Czarownica zabiera się do grochu i zjada prawie wszystek; zostały tylko trzy ziarnka, a pomiędzy niemi także księżniczka. Na trzeci dzień, kiedy stara znowu poszła, dziewczyna odczarowała znowu księżniczkę, pracowały obie gorliwie, utkały płótno do końca i puściły się w drogę do miejsca rodzinnego księżniczki. Córka czarownicy wzięła przezornie z sobą grzebień, szczotkę i jajko. Stara czarownica wróciła tymczasem do domu i, nie zastawszy córki w domu, zmiarkowała odrazu, co zaszło, wybrała się w drogę i puściła w pogoń za niemi. Obydwie młode dziewczyny, obawiając się pogoni, oglądają się co chwila bojaźliwie i spostrzegają z przerażeniem, że czarownica goni rzeczywiście i zbliża się ku nim coraz bardziej. Kiedy już całkiem jest blizko, córka rzuca za siebie szczotkę, i powstaje las gęsty dziewiczy, do którego nikt nie może przeniknąć. Stara nie może iść dalej, musi najpierw wracać do domu, wziąć siekierę, żeby sobie wyrąbać drogę. Po skończeniu tej pracy chce położyć siekierę pod krzakiem, ale wtym słyszy, jak ptak śpiewa: „Zauważę, gdzie leży siekiera, i później wezmę ją sobie!“ „E, niedoczekanie twoje!“ odpowiada i biegnie napowrót, żeby siekierę schować w domu. I znowu goni dziewczyny, a ponieważ może stawiać daleko większe kroki niż ktokolwiek z ludzi, więc niebawem zbliża się znów do nich tak blizko, iż się obawiają, żeby ich lada chwila nie złapała. W strachu córka czarownicy rzuca grzebień za siebie, i powstają przepaści i góry i skały, przez które nikt przejść nie może. Stara musi znowu iść do domu po rydel. Kiedy już nareszcie wyrównała wązką drożynę, żeby prędko iść dalej, chce rydel schować tylko pod krzakiem, ale ten sam ptak znowu śpiewa: „Zauważę, gdzie schowany rydel, to go później zabiorę sobie!“ Czarownica zatym musi znowu iść do domu, żeby schować rydel. Kiedy po raz trzeci zbliża się już tuż tuż do dziewcząt, córka rzuca za siebie jajko, i powstaje wielkie zamarzłe jezioro, a lód na nim gładki jak zwierciadło. Stara próbuje przejść, ale upada i łamie sobie kark i nogi. Teraz dziewczęta mogą spokojnie iść dalej. Kiedy przyszły do kraju, gdzie był dom księżniczki, i zbliżały się już do zamku, w którym mieszkał brat księżniczki, wtedy córka czarownicy przemieniła siebie i księżniczkę w dwa gołębie, i w tej postaci żywiły się czas jakiś na polu królewskim, zasianym prosem. Razu pewnego idzie sobie polem służący królewski i słyszy, jak jeden gołąb śpiewa: „Jestem siostrą króla, przejechałam kraje żeby mu wyszukać narzeczoną, i ona właśnie jest tutaj.” Służący opowiedział to natychmiast królowi, który posłał drugiego służącego dla przekonania się, czy to prawda, co tamten opowiedział; gdy jednak i ten to potwierdził, król sam poszedł, żeby się przekonać osobiście. Słyszy te same słowa gołębia i bardzo jest zasmucony, że dziewczęta stały się gołębiami; postanawia je wszakże złapać. Udało się to nareszcie po wielu mozołach, i w tej chwili gołębie znów przemieniły się w dziewczęta. Ale obydwie były pod każdym względem tak do siebie podobne, że król nie mógł poznać, która z nich jest siostrą, a która narzeczoną; tymczasem więc nic z małżeństwa być nie mogło. Król z tego powodu był bardzo strapiony. Kiedy raz taki bardzo zasmucony idzie po mieście, spotyka go rzeźniczka i pyta, dlaczego taki smutny. Opowiedział jej całe swoje strapienie, i że teraz po tak długim oczekiwaniu, kiedy już narzeczona jest w zamku jego, nie może odróżnić siostry od narzeczonej. „O, znam na to radę! rzekła kobieta: weź tylko od nas, królu, krwi w pęcherzu wieprzowym i przywiąż go sobie jakimkolwiek sposobem na piersiach; wtedy udaj bardzo zasmuconego i zrozpaczonego, wyjmij nóż z kieszeni i niby się nim przekłuj; jak tylko dziewczyny zobaczą krew, rzucą się ku tobie: siostra znajdzie się przy głowie, a narzeczona u nóg twoich.“ Król usłuchał rady, i kiedy narzeczona była zajęta u nóg jego, wstał, objął ją i powiedział im, dlaczego je tak przestraszył. Od tej chwili dziewczęta przybrały swoje rzeczywiste postacie; były wprawdzie bardzo do siebie podobne, ale można je było odróżnić. Wtedy król wyprawił wesele z narzeczoną swoją, i żyli z sobą szczęśliwie przez długie lata[267]. (Z Jerutek).

Cudowna fujarka.

Jeden parobek służył w piekle i tak dobrze wysługiwał się panu swojemu, djabłu, że ten mu powiedział: „Kiedy będziesz opuszczał służbę u mnie, możesz prosić o co zechcesz, dam ci to na drogę.“ Parobek musiał w wielkim kotle gotować złych ludzi. Dusze prosiły go, aby nie żądał nic więcej, tylko szumowin z kotła. Kiedy wysłużył już dwa lata, rzekł do djabła: „Chcę teraz odejść ze służby i jako wynagrodzenie proszę o szumowiny z kotła.“ Djabeł podrapał się za uchem; było to bardzo mu nieprzyjemne żądanie, ale nic nie może na to poradzić: musi dotrzymać słowa. Bierze więc sobie parobek pełen woreczek szumowin i odchodzi. Przychodzi na jedną łąkę i odpoczywa nieco. Przytym chce zobaczyć, co się stało z szumowinami, i wytrząsa je na trawę, a tu powstają z nich same owieczki[268]. Przechodzi Pan Jezus i zapytuje go, czy nie sprzedałby mu tych owieczek. „O, tak! rzecze parobek. — „Ale nie mogę ci dać nic więcej za to, tylko fujarkę; czy chcesz ją wziąć za owce?” „Niech i tak będzie,“ odparł parobek, i dobili targu. Fujarka miała tę własność, że skoro się na niej zagrało, wszyscy, którzy słuchali, musieli tańczyć. Parobek gra na swojej fujarce, a wtym przechodzi żyd z porcelaną; usłyszawszy granie, musiał tańczyć i skakać, aż potłukła się wszystka porcelana...[269]. Żyd zaskarża parobka przed sądem, parobka sądzą i skazują na powieszenie. Kiedy stoi już przy szubienicy, prosi jeszcze o łaskę, żeby mu pozwolono raz jeszcze zagrać na ukochanej fujarce. Żyd, który jest także obecny na placu, prosi, aby mu nie pozwolono na to; kiedy mu jednak dano pozwolenie, żyd krzyczy: „Wiążcie mię, wiążcie mię, bo znów będę musiał tańczyć.“ Parobek wszakże wyjął swoją fujarkę i zagrał, a wszyscy obecni sędziowie i widzowie, wzięli się wpół i tańczą, niemal do upadłego. Wkońcu sędziowie darowali mu karę, i parobek poszedł sobie dalej[270].

Jazda konno na czwarte piętro.

Był sobie człowiek, który miał trzech synów; dwóch uchodziło za mądrych, trzeci za głupiego. Umierając, powiedział on synom swoim: „Kiedy mnie pochowają, niechaj każdy z was czuwa przez jedną noc na moim grobie.“ Ci przyrzekli; kiedy jednakże pierwsza noc nadeszła, i najstarszy miał pierwszy czuwać, ogarnęła go trwoga i nie chciał. Wtedy odezwał się najmłodszy: „To ja pójdę za ciebie i będę czuwał.“ Tak się też stało. O północy grób się otworzył, ojciec wstał i dał synowi trzy rózgi, które ten zachował sobie. Braciom wszakże nic o tym nie opowiedział. Kiedy nadeszła następna noc, i drugi brat miał czuwać, postąpił on tak samo, jak brat najstarszy: nie chciał iść na grób ojca i przystał na to, żeby młodszy czuwał za niego. Kiedy najmłodszy stał nad grobem, grób otworzył się znowu, ojciec wstał i dał mu kłębek przędzy, który ten zachowa sobie.
Ale był w tym samym mieście król i miał córkę, która mieszkała w zamku na czwartym piętrze i kazała ogłosić, że ten tylko może zostać jej mężem, kto dwa razy wjedzie na koniu na czwarte piętro do jej komnaty; na znak, że tego dokonał, da mu za pierwszym razem chusteczkę, a za drugim pierścień. Wielu książąt i szlachty próbowało już dostać się tam po murze, ale nikomu się dotąd nie udało.
Kiedy najmłodszy z trzech wymienionych braci czuwał już przez dwie noce nad grobem ojca za starszych braci, przyszła kolej na niego samego, i chociaż był bardzo znużony, udał się na cmentarz, żeby spełnić polecenie ojca. Grób otworzył się znowu, ojciec wstał, pochwalił syna za wierność jego i dodał: „Wiesz przecie o tej królewnie, która nie chce mieć nikogo innego za męża, tylko tego, kto konno wjedzie do niej na czwarte piętro. Weź te trzy rózgi, idź do dębu w ogrodzie, uderz rózgami w pień jego, a wtedy dowiesz się, co masz dalej czynić.“
Następnego dnia, kiedy bracia byli razem, rozmawiali między innemi o królewnie, i dwaj starsi wpadli na myśl spróbować jazdy na czwarte piętro. Kupili sobie piękne konie i śliczne ubrania i z pogardą powiedzieli najmłodszemu: „Ty zostań w domu, nakarm świnie i w piecu napal.“
Kiedy starsi bracia poszli, najmłodszy wziął owe trzy rózgi, poszedł do dębu, uderzył trzy razy w pień i przytym przemówił: „Dębie, otwórz się!“ Drzewo natychmiast się otworzyło, a w nim było prześliczne ubranie; stał tam także złoty koń osiodłany. Młodzian zdjął zaraz swoje ubranie, przywdział strojniejsze, dosiadł złotego rumaka i pocwałował do królewskiego pałacu. W tym samym celu zebrało się tam wielu książąt, ale on był najpiękniejszy i koń też jego był najpyszniejszy; kiedy się chciał odważyć na próbę wjechania na czwarte piętro, wszyscy się cofnęli i puścili go naprzód. I udało mu się tam dostać: dotarł do pokoju królewny i poprosił o chusteczkę. Królewna dała mu ją chętnie, ciesząc się tymbardziej, że to był taki ładny i strojny młodzieniec. Odjechał pełen radosnej otuchy, zmienił w dębie ubranie, zostawił tam konia i chusteczkę, i poszedł do zwykłej roboty, żeby bracia po powrocie do domu niczego nie zmiarkowali. Kiedy bracia wrócili do domu, wyśmiewali się znów z niego, mówiąc: „Gdybyś ty wiedział, jakiego pięknego widzieliśmy księcia!“ A on im na to: „Mądrzy tylko patrzą na takie rzeczy, a głupi je posiadają.“ — „Co? Ty myślisz może, że ten książę to był taki głupi, jak ty?“ odparli mu na to i drwili sobie jeszcze bardziej z niego.
Nazajutrz bracia wybrali się znów do zamku, i kiedy już odjechali, najmłodszy poszedł do dębu, włożył znowu piękne ubranie, dosiadł złotego rumaka i pojechał do zamku. Powiodła mu się jazda po murze, jak dnia poprzedniego, i otrzymał od księżniczki pierścień. W powrocie do domu ktoś strzelił do niego i zranił go w nogę[271]. Przybywszy do domu, schował znów rumaka i ubranie, chustkę i pierścień do dębu, jak gdyby nic nie było.
Ale królewna chciała się dowiedzieć, jak się nazywa książę, który ją zdobył, a ponieważ słyszała, że jest ranny, kazała śledzić wszystkich kulawych w całym kraju i każdego z nich prowadzić do siebie. Spodziewała się, że tym sposobem pozna go napewno. Gońcy przyszli także do domu trzech braci, gdzie im dwaj starsi powiedzieli, że ich brat wprawdzie kuleje, ale że w żadnym razie nie o niego chodzi. Gońcy jednakże zabrali go z sobą i przyprowadzili do królewny. Tym razem królewna zobaczyła go w jego zwykłym, bardzo brudnym odzieniu, ale że sądząc rany, on to właśnie był prawdziwym zdobywcą, więc królewna płakała, że dostanie tak brzydkiego męża. Wtedy on udał się do dębu, przywdział strojne swoje ubranie, dosiadł złotego rumaka i zbierał się już napowrót jechać do królewny. Aż tu przybywa jeszcze pachołek i wiedzie z sobą sześć złotych rumaków i dwanaście klaczy srebrnych z dwunastu srebrnemi źrebiętami, które odtąd także stały się jego własnością. Kiedy go teraz królewna zobaczyła, a jeszcze pokazał jej chustkę i pierścionek, ucieszyła się bardzo, i wyprawili zaraz wesele, i ja także na weselu byłem i piwko piłem itd.[272]. (Z Jerutek).

Wróżba skowronka.

Był sobie kupiec, a miał jedynego syna, i rodzice nie wiedzieli zupełnie, na jaką naukę mają go oddać, bo chcieli go jaknajlepiej wychować, i on też miał dobrą głowę na karku. Kupiec nie podobało się im; proboszcz — także wydawało się im niewłaściwe. Aż dowiedzieli się o jednym człowieku, który rozumiał mowę ptaków[273], i postanowili syna do niego oddać na naukę. Tak się stało, i kiedy pobył u niego na nauce dwa lata i dużo pieniędzy kosztował rodziców, wrócił do domu z fujarką, którą mógł wabić wszystkie ptaki i rozmawiać z niemi. Rodzice bardzo się z tego cieszyli i byli bardzo dumni z niego. Ale, zachciało mu się teraz iść w świat, i rodzice już byli mu pozwolili na to. Stoi on razu pewnego we drzwiach domu i rozmawia ze skowronkiem, a ojciec pocichu podchodzi ztyłu i niespostrzeżony przez syna przysłuchuje się rozmowie. I słyszy te słowa syna: „No, skowronku, gdyby to była prawda, co mówisz, byłoby bardzo źle i smutno.“ Ojciec chciał się koniecznie dowiedzieć, co powiedział skowronek, ale syn nie chciał nic mówić, tylko wciąż powtarzał: „Ależ on nic nie powiedział!” Wtedy ojciec poszedł do matki i powiada: „Żono, spytaj-no ty syna, co skowronek powiedział, bo słyszałem wyraźnie, jak syn mówił do niego: No, skowronku, gdyby to była prawda, co mówisz, to byłoby bardzo źle i smutno. Może ci prędzej powie.” Matka póty pieszczotliwie prosiła syna, aż jej wszystko wygadał. „Kiedy już muszę koniecznie powiedzieć, odrzekł syn, to wiedzcie, że skowronek powiedział: Kiedy wrócisz z wędrówki, będziesz bardzo bogaty, ale ojciec twój całkiem zubożeje, tak, że będzie bardzo potrzebował twojej pomocy; matka obmyje ci nogi, a ojciec tę wodę wypije.” Kiedy rodzice to usłyszeli, rozgniewali się bardzo na syna i uradzili go zabić. Ojciec zwabił go do śpichrza i uderzył go prętem żelaznym, ale że trafił go tylko w biodro, więc nabił mu guza wielkiego, a zabić go nie mógł. Aż tu przychodzi do niego kupiec z Anglji, żeby zakupić u niego towary i pyta o cenę. Bezlitosny ojciec odpowiedział mu: „Oddam ci darmo te towary, jeżeli mi wyświadczysz przysługę: zabijesz mego syna i na znak przyniesiesz mi jego oczy i mały palec.” Przy tym opowiedział mu całą historję. Kupiec angielski przystał był na to i powiada: „Dajcie mi tylko syna zabrać z sobą; jak tylko odpłyniemy, zabiję go.” Powiedziano tedy synowi, że ma jechać z kupcem cudzoziemskim. Syn bardzo się z tego ucieszył; wsiedli na okręt i odpłynęli. Z początku kupiec obchodził się z nim bardzo źle i nie dawał mu jeść; wtedy wziął on fujarkę swoją, zagrał na niej i zaraz przyleciały trzy gołębie, z których dwa złowił i ugotował. Po kilku dniach podróży kupiec przypomniał sobie o danym przyrzeczeniu, ale chłopak bardzo mu się podobał. Był taki rozsądny i zawsze taki posłuszny; modlił się też każdego ranka i wieczoru, tak, że kupcowi szkoda go było zabijać. Wziął go tedy na stronę, opowiedział mu wszystko i wkońcu powiada: „Ale odtąd będziesz u mnie, jak syn; przyjmuję cię za swojego syna.“ Ucieszył się z tego chłopak i od tego czasu nazywał kupca ojcem. Zawinęli oni po drodze do pięknego miasta, gdzie król mieszkał. Już zdaleka ujrzeli kościół, na którym siedziało mnóstwo wron i kruków. Syn zauważył to i zaczął rozpytywać się przybranego ojca. „A, powiada ojciec, kościół ten był niegdyś bardzo piękny, był nawet pokryty dachem złotym, ale przyszły duchy nieczyste i zawładnęły nim, tak, że teraz nikt się tam wejść nie odważa. Te wrony i kruki to nieczyste duchy. Król obiecywał znaczną sumę pieniędzy temu, ktoby ten kościół oczyścił, ale nikt nie potrafi.“ — „O, rzecze syn przybrany, a jabym się tego podjął.” Kupiec starał się wybić mu to z głowy, ale chłopak stał przy swoim, i kiedy przybyli do miasta, udał się zaraz do króla, stanął przed nim i powiada: „Wasza królewska mość! słyszałem o tym kościele, że go opanowały złe duchy; chciałbym go oczyścić.” — „Gdybyś to uczynił, rzekł król, wynagrodziłbym cię za to sowicie.“ Chłopiec poszedł do kościoła i przesiedział tam trzy dni bez jadła i napoju, pasował się tylko z duchami, aż je pokonał; wtedy dzwony zaczęły same dzwonić i świece same się zapaliły na ołtarzu. Kiedy się król o tym dowiedział, ucieszył się bardzo, kazał przywołać chłopca i powiada mu: „Mów teraz; jakiego żądasz wynagrodzenia, takie otrzymasz; mam także córkę, którą ci dam za żonę, i będziesz moim następcą na tronie.” Ale on za wszystko podziękował i za córkę także, bo za młody był jeszcze, żeby się żenić, i pojechał dalej ze swoim ojcem przybranym; tak przybyli do Anglji do domu kupca. Króla Anglji spotkało wielkie nieszczęście. Miał on syna i córkę; kiedy oboje przyszli razu pewnego z kościoła, całkiem byli okryci strupami, i żaden lekarz nie mógł ich wyleczyć. Słyszał o tym także syn kupca. „O, powiada, ja ich wyleczę!“ Przybrany ojciec uważał to za próżną zarozumiałość i skarcił go za takie gadanie; ale syn nie dał się odwieść, poszedł do króla i powiada: „Wasza królewska mość! wyleczę dzieci twoje, bo wiem, skąd one dostały tych strupów. Przy Komunji świętej nie połknęły opłatka, lecz rzuciły na ziemię; wtedy przyszła wielka strupiasta ropucha i pożarła opłatek, i stąd na nich takie strupy, jak na ropusze. Niech mi wasza królewska mość pozwoli rozwalić ołtarz, bo tam siedzi ropucha, a to jest djabeł.“ Król pozwolił mu na to; poszedł więc, rozwalił ołtarz i naprawdę znalazł tam siedzącą ropuchę. Wziął ją tedy, nalawszy dwunastu flaszkami wody, postawił ją na ogniu i gotował póty, aż się wygotowało do połowy, tak, że zrobiła się maść z tego. Wtedy wziął maść i oboje dzieci do pokoju, zamknął się od wewnątrz i leczył je przez trzy dni. Na trzeci dzień strupy tak odstały od ciała, że mógł je nożem zeskrobać, i dzieci wyglądały tak pięknie, jak nowonarodzone[274]. Ojciec, król, bardzo się wkońcu niepokoił, i chcąc się dowiedzieć, co się dzieje w pokoju, podszedł do dziurki od klucza; zobaczywszy dzieci i posłyszawszy ich śmiech, zemdlał z radości i upadł na ziemię. Kiedy go otrzeźwiono i przyprowadzono mu wyleczone dzieci, ofiarował w nagrodę młodzieńcowi córkę i królestwo. Tym razem przyjął jedno i drugie, i wkrótce też odbyło się wesele. Kiedy wszakże inni królowie, także starający się o księżniczkę, dowiedzieli się, że taki ubogi syn kupiecki został jej mężem i królem, zdjęła ich zazdrość, i we dwunastu wypowiedzieli mu wojnę. A on powiada na to: „Państwo moje jest za małe, żebym mógł naraz ze wszystkiemi wojować, ale z każdym zosobna gotów jestem podjąć się wojny.” Tak się też stało i pokonał wszystkich. Żył teraz w szczęściu i pokoju, ale często napadał go smutek wielki. Młoda żona, widząc to, spytała go, co mu jest takiego; powodzi mu się tak dobrze, że mógłby być wesół. „Tak, odrzekł, mam teraz wszystko, czego tylko sobie życzyć mogę, ale jest coś, co mię nabawia troski.“ Wtedy opowiedział żonie, co mu wróżył skowronek i wyznał, że go nie opuszcza obawa, że wróżba mogłaby się ziścić. „Możemy przecież pojechać i przekonać się o tym,“ powiedziała żona. I tak się też stało. Zabrał z sobą żołnierzy i pojechał. U bramy zapytuje ludzi o kupca, ojca swego. „Ach, odpowiadają mu, on teraz bardzo biedny, świnie pasa, a żona jego gotuje dla państwa.“ Tedy poszedł do chałupki, gdzie zastał matkę tylko w domu; ale nie powiedział, kim jest, tylko zażądał u niej kwaterunku. Zmieszała się bardzo i powiada, że jest tak uboga, że zanic nie może przyjąć króla u siebie. On wszakże uspokoił ją co do jej ubóstwa, powiedział, że to nic nie szkodzi, że ma wszystko z sobą i dał jej zaraz dukata. Ten zaszczyt tak ją ucieszył, że zaraz za dukata nakupowała wszelkiego rodzaju wina i wody pachnącej i umyła tym nogi królowi. Później wraca do domu jej mąż, który pasł świnie; opowiedziała mu o swoim dostojnym gościu. A mąż powiada: „O, dziś było tak gorąco, czy nie masz jakiego chłodzącego napoju?“ — „Nie, odrzecze, mam tylko tę wodę z winem, w której myłam nogi królowi.“ A on na to: „Daj-no ją tutaj, wszak on miał zapewne czyste nogi.“ — „O, tak, powiada, jakby z mąki pszennej.“ Dała mu wodę i wypił ją. Syn był bardzo smutny i zapytał: czy nie mieli oni syna? „Tak, odrzekli, ale to był nicpoń i oddawna już nie żyje.“ — „A może on żyje, odparł król, tylko wyście go skrzywdzili?“ Wtedy dał im się poznać, kazał ich umyć, ubrać porządnie i zabrał z sobą do swojego królestwa. I może oni i teraz żyją jeszcze, jeżeli nie pomarli. (Z Jerutek).

Ptak Caesarius.

Był sobie król a był ślepy. Ani lekarze, ani mędrcy nie mogli mu przywrócić wzroku. Aż po wielu latach przybył mądry człowiek i tak powiada królowi: „Jest w dalekim kraju ptak zwany „Caesarius;“ gdybyś, królu, usłyszał śpiew jego, przejrzałbyś natychmiast.” Ten król miał trzech synów; dwóch było mądrych, a trzeci głupi. Wtedy król zawołał mądrych synów i prosił ich, żeby mu przynieśli ptaka Caesariusa. Tedy syn najstarszy zebrał się w podróż daleką, wsiadł na pięknego rumaka i zapewnił ojca, że będzie miał ptaka.
Jechał na los szczęścia cały dzień, aż następnej nocy musiał przenocować w samotnej oberży w lesie. Tam zastał towarzystwo grających w karty, którzy go zaraz namówili, żeby grał z niemi. Grając, przegrał nietylko wszystkie pieniądze, ale i konie i odzienie, tak, że prawie nagiego wrzucono do piwnicy. Kiedy po upływie znacznego czasu nic o nim słychać nie było, pojechał drugi syn szukać brata i tego ptaka; po drodze trafił na tę samą gospodę, i spotkało go to samo, co brata.
Kiedy i o drugim nie było żadnych wieści, wybierał się w podróż głupi książę Ludwik, ale król nie chciał go puścić z obawy, żeby nie stracić tego ostatniego syna, bo zdawało mu się rzeczą niemożliwą, żeby głupi dokonał tego, co zgubiło już dwóch tamtych synów jego.
Ale Ludwik dopóty prosił, aż go ojciec puścił. W podróży i on także natrafił na to samo towarzystwo graczy, kiedy go jednak zaprosili, rzekł: „Teraz z powodu ważnego interesu nie mam czasu na grę w karty; wkrótce jednak powrócę i wówczas będę grał z wami,“ — i posiliwszy się, pojechał na los szczęścia dalej. Następnej nocy znalazł się w ogromnym lesie; tam spotkał małą kobietę; bardzo stara baba wyszła ze swojego domu i zawołała: „Królewiczu Ludwiku! Czego tu szukasz? Zeskocz z konia, zjedz i wypij, co mam, a potym połóż się odpocząć, bo jutro masz przed sobą podróż daleką. Nie potrzebujesz mi nic opowiadać, wiem wszystko i dam ci radę!“
Ta kobieta była to mądra baba. Nazajutrz powiada ona: „Siadaj na mojego konia i jedź, dokąd cię poniesie, do mojej drugiej siostry, ona ci już powie co dalej.”
Zjadszy śniadanie, wsiadł na konia, który pędził tak szybko, jak wicher. Wieczorem przybył znów do lasu i do drugiej mądrej baby, która była o sto mil od pierwszej i u której spotkało go to samo, co i u tamtej. Kiedy mu dano przenocować, jeść i pić i drugiego konia, podążył nazajutrz o sto mil do trzeciej siostry. Ta go przyjęła tak samo i dała mu nazajutrz jedną naukę: „Królewiczu Ludwiku, jedź teraz na moim koniu; zaniesie cię on dalej niż o sto mil, do miejsca, gdzie znajdziesz ptaka Caesariusa. Gdy koń stanie, zsiądź, idź prosto do bramy zamku, który będziesz miał przed oczyma. W trzecim pokoju pomiędzy innemi ptakami będzie Caesarius, którego po tym a po tym poznasz. Złap go i uchodź tak prędko, jak możesz, żebyś nie zginął, a jak tylko nogę założysz na konia, jesteś ocalony!“
Przybywszy jak wicher na zapowiedziane miejsce, ujrzał cudownie piękny, wspaniały zamek królewski; zamek był zamknięty.
Wchodzi do pierwszego pokoju, a tu tyle piękności, że osłupiał ze zdziwienia, i mnóstwo ptaków śpiewających na rozmaite tony; w drugim pokoju jeszcze więcej piękności i ptaków, a w trzecim najwięcej. Kiedy się obejrzał w bok, widzi, na złotym łożu śpi królewna bardzo piękna, ale czarna.
Nie mogąc się przezwyciężyć, rzuca się na nią i miłośnie ją obejmuje, a potym chwyta kawałek papieru i pisze na nim, że królewicz Ludwik stąd a stąd przybywał tu po ptaka i przytym zrobił to a to. Kartkę wetknął w szparę za belką. Zaledwie udało mu się porwać ptaka, zerwały się w zamku brytany i lwy i chciały go pożreć; ale on się nie ociągał, zdążył nogę założyć na konia i jak wicher przybył do mądrej baby. Ta odesłała go do siostry swojej i dała mu kawałek chleba z temi słowy; „Weź to z sobą; ile sobie chcesz razy, odłamuj go, zawsze będzie cały.” Druga odesłała go do pierwszej, dawszy mu kawałek mydła z temi słowy: „Choćbyś był jak las nawet zarosły, umyj się tym tylko, a będziesz piękny i gładki jak anioł.“ Od tej drugiej pojechał do pierwszej; ta mu dała konia swojego i taką naukę na drogę: „Bracia twoi siedzą w piwnicy w gospodzie; najlepiejbyś uczynił, gdybyś tam wcale nie wstępował; możesz to załatwić innym razem.” Kiedy dojechał do wiadomej gospody, uważał, że będzie niedobrze, jeżeli przejedzie mimo; zapłacił tedy długi braci, wykupił ich samych i ich rzeczy, i wszyscy razem pojechali do domu. W drodze bracia uradzili pomiędzy sobą, że po tak niepomyślnym przebiegu ich wyprawy byłoby niepodobieństwem pokazać się ojcu na oczy i całą sławę zostawić głupiemu, trzeba zatym zabić brata Ludwika, udać, że zginął i samym przedstawić się za bohaterów. Ale że nie mieli odwagi sami targnąć się na życie, tedy spostrzegszy nad brzegiem morza gromadę rybaków, dali im pieniądze i brata, żeby go ci zabili. Rybacy przysięgli braciom, że on już nigdy do domu nie wróci, a ci, zabrawszy ptaka, pojechali sobie do domu. Ludwik także dał rybakom pieniędzy i prosił, żeby go nie zabijali ani topili; złożył im przysięgę, że jeśli go wysadzą na wyspie bezludnej, która się tam znajdowała, nie ruszy się z niej do domu. I tak się też stało; mieszkał przez siedm lat na wyspie i żył dziko jak zwierzę, razem z mieszkańcami morza i ze zwierzętami morskiemi, które karmił chlebem swoim zawsze nienaruszonym i doznawał od nich wielkiej przychylności. W jego kraju rodzinnym była wprawdzie wielka radość, z powodu powrotu dwóch synów, ale była także żałoba po zaginionym, i ślepota ojca nie ustąpiła, bo ptak ciągle był smutny i nie wydawał głosu. Tymczasem w zamku zaklętym działy się wielkie rzeczy, bo królewna po odwiedzinach królewicza Ludwika poczęła, i sama piękna, w niespełna rok powiła syna niewypowiedzianej piękności. Przez siedm lat jednakże nie wiedziała, od kogo ma tego syna.
Kiedy razu pewnego synek jej, bawiąc się to tym to owym, wziął drugi pręt i zaczął tkać go we wszystkie kąty i szpary, naraz wydłubał w sali kartkę królewicza Ludwika i pobiegł z nią do mateczki. Wtedy dopiero dowiedziała się matka, jakim sposobem i kto się do niej zbliżał. Zgromadziła tedy wielkie wojsko i udała się na wyprawę wojenną przeciwko krajowi, skąd był królewicz Ludwik. Oblegszy granice stolicy, wysłała do króla posła z rozkazem, żeby król natychmiast wydał jej tego syna, który porwał z jej zamku ptaka Caesariusa; inaczej spustoszy kraj i pałac królewski. Przestraszony ojciec woła najstarszego syna do siebie i pyta, czy to on porwał ptaka. Kiedy syn odpowiedział, że tak jest w rzeczy samej, prosił go ojciec, żeby jak można najprędzej udał się do nieprzyjacielskiego obozu i przed obliczem potężnej królowej prosił o przebaczenie.
Książę wystroił się jak mógł najpiękniej, dosiadł rumaka i pojechał. Za miastem zobaczył wielki gościniec, prowadzący do królowej, jakby złotem wybity, i nie śmiał jechać tym gościńcem, tylko obok niego. Królowa oczekuje go ze swoim synem, a ten ją pyta, czy to ojciec jego nadjeżdża. „Nie, mój synu, odpowiada: on nie ma odwagi twojego ojca!” Prędko też odprawiono królewicza i znów wysłano z nim posła z nakazem, żeby król przysłał tego syna, który zabrał ptaka, bo ten, który się stawił, nie jest tym, o którego chodzi. Król woła drugiego syna, ale i tego spotyka to samo, co pierwszego. Stroskany ojciec rozkazuje synom odszukać królewicza Ludwika i zbadać.
Synowie, spostrzegszy, że tu nie przelewki, pojechali czymprędzej do morza, żeby zapytać rybaków, i dowiedzieli się, że brat ich żyje jeszcze na wyspie.
Natychmiast popłynęli tani okrętem z rybakami i znaleźli brata. Nie chciał jechać; i mieszkańcy morza i ryby morskie nie chciały go także puścić. Po długich prośbach braci i rybaków pojechał z niemi; ale był zarosły i czarny jak las. Po użyciu jednak swojego mydła stał się od wszystkich piękniejszy. W domu bardzo się z niego ucieszono; ptak także, jak tylko usłyszał głos jego, zaśpiewał, a ojciec przejrzał niebawem.
Przyszykowawszy się, pojechał do królowej, i widząc złoty gościniec, zawołał: „To droga, jakby dla mnie właśnie!” — i popędził nią naprzód. „Teraz jedzie nasz ojciec!” zawołała matka do syna. Zaraz nastąpiło powitanie, poznanie, prawdziwy dzień radości; królowa na jego prośbę odwiedziła ojca jego, i wyprawiono im wesele. Ojciec chciał przez wdzięczność oddać synowi Ludwikowi całe królestwo, ale królowa na to: „Nie potrzeba; on i ja mamy inne królestwo, gdzie mąż mój będzie panował.“ I zebrawszy się w drogę, pojechali do rodzinnego jej kraju, gdzie długo i szczęśliwie żyli i panowali. A tamci dwaj synowie zyskali pogardę w nagrodę za swoją złość i fałszywość[275]. (Z powiatu Węgoborskiego).

Królewna w postaci żaby.

Pewien gospodarz miał trzech synów: dwóch mądrych i jednego głupiego; mądrych synów ubierano porządnie i dobrze się z niemi obchodzono; głupi zaś, któremu na imię było Jan, musiał zawsze tylko bydło pasać. Kiedy synowie dorośli, dwaj mądrzy powiedzieli rodzicom: „Kochani rodzice, trzeba, żebyście nas w świat wysłali, bo w domu niczego się przecież nie nauczymy, a chcielibyśmy zostać porządnemi ludźmi.” Jeden chciał się uczyć młynarstwa, a drugi rzeźnictwa. „Tak, tak, odrzekli rodzice, trzeba, żebyście się uczyli, kochani synowie“ — i zaczęli zaraz robić przygotowania do drogi. Kiedy to głupi usłyszał, rzekł: „Jeżeli wy w świat idziecie, to ja chcę także; chcę się także czegoś nauczyć.” Nikt wszakże nie zwracał na to uwagi, nie robiono też dla niego żadnych przygotowań na drogę. Zbierał więc sam sobie wszystkie resztki chleba, których nie dojadał, do worka, i kiedy bracia udali się na wędrówkę, poszedł razem z niemi. W najbliższym lesie doszli do rozstajnych dróg; mądrzy bracia poszli w jedną stronę, głupi w drugą. Tak idzie sobie lasem i idzie coraz dalej, a z lasu wyjść nie może; już wyczerpał się zapas chleba, i musiał zbierać sobie jagody, ale to nie wystarczało do zaspokojenia głodu; wreszcie zaczął płakać z głodu i niewygód; wtym spostrzega wdali migocące światełko, wytęża resztki sił i dochodzi do chatki, skąd pochodzi blask światła. Wchodzi tam i pozdrawia, jak to słyszał od innych. Ale tam nikogo nie było oprócz żaby, która mu podziękowała za pozdrowienie i pyta go, czego sobie życzy. „O, odrzecze głupi, bracia moi poszli w świat nauczyć się czegoś i szukać szczęścia; mieli także nadzieję znaleźć sobie bogate narzeczone i obiecali matce przynieść piękne od nich podarki; poszedłem tedy i ja, żeby zobaczyć, czy nie uda się to i mnie także.“ — „Jeżeli chcesz, powiada żaba, to i ty możesz u mnie służyć; będziesz miał dobre życie i lekką robotę; nie żądam od ciebie niczego więcej, tylko żebyś mię zawsze obnosił na poduszce atłasowej.“ Podobało się to głupiemu i myśli sobie: „Dlaczegóżbym nie miał zostać?“ Został więc i obnosił wciąż delikatnie żabę na poduszce i miał zawsze dobre jedzenie i picie. Kiedy tam przebył już dwa lata, stał się milczący i smutny; żaba pyta go: „Głupi Janku, co ci jest?“ — „Co jest? powiada: teraz bracia moi pewno wracają z wędrówki po świecie i przynoszą matce piękne podarki od swoich narzeczonych, a ja nie mam narzeczonej i nie mam nic, nie mogę nawet wrócić do domu.“ — „Na to przecież można znaleźć radę, powiada żaba: idź-no tylko dzisiaj spać spokojnie, a jutro wszystko się znajdzie.“ Usłuchał Janek, a nazajutrz rano daje mu żaba rózgę i mówi: „Idź-no do stajni i uderz rózgą we drzwi trzy razy, a wyskoczy koń piękny, na którego możesz wsiąść i jechać do domu. Ale na granicy ojca musisz zsiąść i iść piechotą.” Dała mu także żaba zawiniątko; miał to być podarek od jego narzeczonej. Głupi Jan wziął rózgę, uderzył nią trzy razy we drzwi od stajni, aż wychodzi stamtąd koń prześliczny i staje przed nim. Wsiadł zaraz na niego, pojechał do domu i nie zapomniał zsiąść na granicy ojca. Patrzy, aż tu i bracia właśnie wracają, pięknie odziani i dumnej postawy. Rodzice bardzo się cieszyli, że synowie ich znowu są w domu. Mądrzy synowie są w porządku: jeden jest czeladnikiem młynarskim, drugi czeladnikiem rzeźniczym, mają także piękne i bogate narzeczone i przynieśli od nieb dla matki piękne podarki. „Kochana matko, rzekł głupi, przyjmij także podarek od mojej narzeczonej.“ Wyśmieli go inni i powiedzieli: „Przyniosłeś tam pewno coś pięknego! I pewno niczego się tam nie nauczyłeś, tylko gdzieś pasałeś, bo wracasz w tym samym odzieniu, w którym odszedłeś!“ Ale kiedy matka otworzyła zawiniątko, znalazła tam prześliczną suknię, złotem haftowaną i brylantowemi guzikami przybraną. Zamiast się cieszyć z tego, ona i ojciec rozgniewali się bardzo na niego i łajali go: „To nie może być, żebyś to zdobył w uczciwy sposób; pewno zabiłeś jaką królewnę i zabrałeś jej suknię.” Po kilku tygodniach, kiedy się nacieszyli rodzicami, mądrzy synowie rzekli: „Musimy wracać do majstrów; za rok znów przyjedziemy i przywieziemy narzeczone.” Odjechali, a głupi także poszedł do swojej żaby. Na granicy stał już koń i czekał na niego; głupi wsiadł na niego i wkrótce był już u celu. Żaba wypytywała go, co się z nim działo, a on opowiedział wszystko, i to także, że bracia za rok mają przybyć z narzeczonemi. „A ja, dodał, z kimże mam jechać do domu? nie mam nikogo prócz ciebie, a ty jesteś żabą!“ — „Bądź tylko spokojny, odrzecze żaba, wszystko się znajdzie.“ Po roku żaba powiada: „Możesz teraz z narzeczoną jechać do domu.“ — „Tak, ale gdzież ta narzeczona?” pyta głupi. — „Idź tylko z tą rózgą znowu do stajni i uderz trzy razy; wyjdzie stamtąd powóz, wsiądź do niego, a wtedy przyjdzie do ciebie i narzeczona twoja.“ Posłuchał rozkazu, aż tu zajeżdża bardzo piękna kareta, zaprzężona w cztery konie. Kiedy wsiadł, zobaczył obok siebie siedzącą prześliczną pannę to była jego narzeczona. Bardzo był zadowolony z tego, a ona mu powiada, że nie jest nikim innym, tylko żabą. „Ale, rzekła, kiedy przyjedziemy do granicy ojca, musisz zsiąść i iść piechotą do domu i udawać, że nic o mnie nie wiesz; a kiedy zobaczycie, że nadjeżdżam, wtedy wyjdź i wybij mi szyby w karecie; a potym, kiedy będę w domu twoich rodziców i zasiądę do jedzenia, nie daj mi nic do ust wziąć, tylko uderzaj za każdym razem w moją łyżkę.“ Tak się też wszystko stało. Bracia przybyli właśnie z narzeczonemi i widzą, że zajeżdża piękna kareta. „Kto to być może? pytają: pewnie jakiś pan bogaty.“ A głupi tymczasem bieży do karety i wybija kijem wszystkie szyby. Piękna królewna wysiada i pyta, czy mogłaby tu pozostać. „Ale kiedy my jesteśmy tak ubodzy, królewno! jakżebyśmy mogli przyjąć was przyzwoicie?“ — „Wszystko będzie dla mnie dobre, odpowiada; co wy jecie, będzie i mnie także smakowało.“ Zaraz więc ugotowano obiad, i wszyscy zasiedli do stołu; głupiego nie zawołano do stołu; siedział w zwykłym swoim kąciku, za piecem. Ale królewna nie zgodziła się na to i domagała się, żeby i on także przyszedł do stołu i jadł razem z niemi. „E, rzekł ojciec, kiedy to taki głupi gamoń! pozwólcie mu zostać tam za piecem, on i bez tego zrobił wam szkodę.” Królewna wszakże nie ustąpiła i rzekła: „To nic nie szkodzi, chodź-no tutaj, głupi Janku!“ Przyszedł więc i usiadł obok królewny, która miała na sobie białą suknię atłasową, i co tylko ona podniesie do ust pełną łyżkę polewki z czernic, on uderza ją w rękę, i czernice rozsypują się po sukni i obrusie. Rodzice strofowali go i przepraszali za niego królewnę, ale to wszystko nie pomogło: księżniczka nic jeść nie mogła. Po obiedzie poszła do pokoju na górę i zabrała z sobą głupiego. Tam powiedziała tylko słów kilka, zaraz zjawili się służący, którzy głupiego umyli, oczyścili i przyodziali go w szatę królewską, zdobną w ordery; stał tam także stół, nakryty z wyśmienitemi potrawami, do którego oboje zasiedli i jedli. Tymczasem jeden z mądrych synów powiada: „Pójdę i zobaczę, co oni tam robią na górze!” — i zszedszy na dół, opowiedział, co widział, że królewna siedzi z pięknym królem przy stole, ale głupiego tam niema. A na to ojciec: „No, uważałem cię za mądrego, tymczasem jesteś tak samo głupi, jak Jan. Jakże to być może? Przecież musielibyśmy zauważyć przybycie króla i przygotowania do stołu.” Wtym schodzi na dół król z królewną, i ta przedstawia go jako głupiego Jana i powiada: „Macie go wszyscy za głupiego, tymczasem on również mądry, jak i wy wszyscy, a największe z was ma szczęście.”
Synowie odjechali znowu z narzeczonemi, a głupi Jan także ze swoją piękną narzeczoną. Kiedy dostali się do chatki leśnej, i Jan oddalił się na chwilę, piękna królewna zniknęła znowu, a na jej miejscu znów zjawiła się żaba. Kiedy on płacze po królewnie i żali się, żaba powiada „Głupi Janku, czyż myślisz dostać żonę tak sobie bez wszelkich starań? Musisz jeszcze wytrwać kilka prób, a wtedy nazawsze już dostaniesz swoją piękną królewnę. Zniknę teraz na trzy dni, a na ciebie przyjdą pokusy, żebyś mówił, ale ty nie mów ani słowa, bo inaczej zginiemy oboje. Pierwszej nocy posłyszysz muzykę, przyjdą do ciebie piękne panny i będą chciały tańczyć i rozmawiać z tobą, ale ty nie mów ani słowa. Drugiej nocy przyjdą hrabiowie i książęta i będą chcieli zrobić cię królem, ale bądź mądry i nic zważaj na to. Trzeciej nocy przyjdą kaci i będą wciąż powtarzali, że jeżeli słówko powiesz, wszystko będzie znowu dobrze, ale trzymaj się mocno, i nie mów ani słówka, inaczej jesteśmy zgubieni.“ Nazajutrz żaba zniknęła rzeczywiście. Nastała noc, przyszły panie i chciały z nim tańczyć i rozmawiać, ale on wytrzymał, nie wyrzekł słowa, i kiedy zegar wybił dwunastą godzinę, wszystko zniknęło, i niebezpieczeństwo minęło, a nazajutrz zauważył pas jasny przez cały dom. Na drugą noc przyszli królowie i książęta i chcieli go zrobić królem, ale on wytrzymał i nie powiedział ani słówka. Następnego dnia jasny pas był znacznie szerszy. Trzeciej nocy działo się tak samo. Przyszli kaci i chcieli mu ściąć głowę za to, że poprzedniej nocy opierał się zostać królem, odrąbali mu już obie nogi i rękę, ale on wytrzymał do pomocy, a wtedy wszystko zniknęło. Zasnął wówczas spokojnie i spał aż do rana. Budzi się nareszcie i widzi, że jacyś ludzie krzątają się i wchodzą i wychodzą na palcach; myśli, że to są jeszcze kaci, którzy mu chcą teraz uciąć głowę, ale czuje, że ma obie ręce, a także jedną i drugą nogę i podnosi się z łóżka. Przychodzi zaraz służący, odziewa go w paradne ubranie; kawa dymi się już na stole; wyjrzał oknem i widzi, że las przemienił się w piękny kraj, a chatka zamieniła się w zamek wspaniały. Wchodzi wreszcie królewna w swojej dawniejszej postaci i powiada: „No, Janku, wybawiłeś mnie; za to zostaję twoją żoną i całe królestwo należy do ciebie.“ Od tego czasu żyli bardzo szczęśliwie i aż do śmierci. (Z Jerutek).

Pan i sługa.

Był sobie pan jeden, a był bardzo skąpy; wolał oszukać kogoś, niż mu coś dać. Żaden służący nie chciał u niego dobyć do końca, bo albo mu zadużo jadł, a zamało robił, albo znów zawiele spał i zawiele żądał zapłaty. Dlatego ludzie wystrzegali się służby u niego, i to narażało go na wielkie niewygody. Ale w tym czasie przybył do niego parobek, bardzo niechlujny: ani się ubierał, ani mył, ani czesał, ani wycierał nosa. W takim stanie i do tego jeszcze w podartym odzieniu zgłosił się do tego pana i prosił go o służbę. Pan zapytał go: „Ile żądasz zapłaty?“ A na to parobek. „Będę służył panu siedm lat i nie chcę za to nic więcej, tylko konia z siodłem, i żeby mnie pan służył przez dzień jeden.“ Pan, usłyszawszy to, cieszył się bardzo, że tak tanio na tak długi czas dostał służącego, w tym przekonaniu, że łatwo mu będzie wytrzymać ten dzień jeden za siedm lat służby, że zresztą służący nie wytrzyma tego czasu. Ale o dziwo! Parobek dotrzymał swego przyrzeczenia; kiedy przyszedł na służbę do swojego pana, służył mu wiernie, chociaż mu było chłodno i głodno; wprawdzie wyglądał jak dziki albo małpa, ale pracował od świtu do nocy. A kiedy skończyło się siedm lat, wieczorem wszedł do pokoju swego pana, siadł za stołem i zawołał: „Skończyła się dziś moja służba, teraz ja jestem twoim panem, a ty moim sługą, jak ci wiadomo. Osiodłaj natychmiast konia mnie i sobie, i przyprowadź mi konia przede drzwi, a weź tam worek z sobą!”
Chociaż słowa te dziwnie brzmiały w uszach tego, który dotąd był panem, musiał jednak, skrobiąc się w głowę, wykonać rozkaz. Teraz ten, który dotychczas był służącym i w swoim podartym odzieniu wyglądał jak nieboskie stworzenie, był panem, a dawniejszy pan, paradnie ubrany i pięknej powierzchowności — służącym. Kiedy nocą wsiedli na koń, nowy pan zawołał na sługę ostro: „Jedź ze mną!” i nie powiedział mu ani dokąd, ani po co mają jechać, co go zafrasowało i przejęło obawą. Przejeżdżając tak w obcych krajach góry i doliny, pola i lasy, natrafili w ciemnościach na szubienicę, na której wisiał umarły, mocno już cuchnący. Tu pan zatrzymał konia i zawołał szorstko na służącego „Złaź mi zaraz z konia, odetnij wisielca, wsadź go do worka i zabierz z sobą!” Rozumie się, że z odcinaniem wysoko zawieszonego wisielca szło mu niesporo i trudno, ale musiał spełnić rozkaz. Jadą potym dalej i dostają się wgłąb puszczy. Wkońcu spostrzegają wśród ciemności światło i śpieszą ku niemu. Dojechawszy do światła, widzą, że się świeci w domu jakimś. Tu zatrzymuje się pan i mówi do służącego: „Idź tam do pokoju i dowiedz się od tych ludzi, czy nie zgodziliby się przyjąć mię na noc, żebym mógł powieczerzać sobie.” Służący usłuchał, wszedł do pokoju i zastał tam 24 mężczyzn za stołem, jedzących i pijących, ale nie wiedział, że to byli rozbójnicy. Zobaczywszy takiego woźnicę, powiedzieli sobie: „Jeżeli woźnica pański ma tak piękne ubranie, to sam pan musi lśnić od złota i srebra, ” — i pozwolili mu przenocować u siebie. Ale kiedy pan wszedł do pokoju, wszyscy odrętwieli ze zdumienia, bo żaden z nich nigdy w życiu nie widział podobnej postaci, i przyglądali mu się, jakby nie był człowiekiem. Z początku ten pan chodził tam i napowrót od stołu do progu i długo nic nie mówił.
Naraz zagrzmiał groźny rozkaz jego do woźnicy: „Przynieś mi tu natychmiast worek do pokoju i upiecz mi na kominku to, co tam jest, na wieczerzę.” Nieborak sługa zaczął kręcić nosem, ale spełnił rozkaz, wytrząsnął z worka nieboszczyka na podłogę, i straszny smród rozszedł się po pokoju.
Zebrawszy teraz wszystkie siły swoje, rzucił trupa w ogień, i zaczął go piec. Kiedy mu się zrobiło niedobrze, zaczął strasznie krzyczeć: „Panie, to cuchnie, mnie się niedobrze robi, ja mdleję!“ A pan mu na to: „Powiadam ci: piecz!“ Rozbójnicy za stołem, widząc to, sposępnieli. Kiedy służący po raz trzeci wykrzyknął te same słowa, wtedy pan wrzasnął przeraźliwie: „To rzuć go na ziemię i włóż do pieca jednego z tych zza stołu!” Siedzący za stołem pomyśleli, że to djabeł wcielony, i pouciekali wszyscy przez okno do puszczy. Wtedy pan ten odszukał w domu wszystkie ich wielkie skarby i zabrał je z sobą. Z radości, że stał się tym sposobem bogaczem, obdarzył także sługę swojego i puścił go do domu.

Baśń — zagadka.

Jedna królewna nie chciała nikogo innego na męża, tylko takiego, coby jej zadał taką zagadkę, żeby jej nie mogła rozwiązać. Każdy mógł jej zadawać zagadkę, ale jeżeli ją zgadła, przypłacał to życiem. Słyszał o tym jeden młody owczarz, i chociaż rodzice przestrzegali go, żeby nie przedsiębrał tej niebezpiecznej próby, nie zdołali go jednak powstrzymać. Wyruszył w drogę, przyszedł do królewny i zadał jej następującą zagadkę:

Z rozumu nabył ognia,
Z uciechy się ogrzał,
Strzelił w to, co widział,
I zabił, co niewidział,
Upiekł i zjadł.
Zza się brał i przed się kładł
I przyszedł do króla na obiad.

Królowa wypytywała mędrców, przeszukała wszystkie książki z zagadkami, ale tej rozwiązać nie mogła; tak tedy przyjęto owczarza na królewskiego zięcia. Król i królewna życzyli sobie po weselu usłyszeć rozwiązanie. Owczarz opowiedział, co następuje. „Kiedy wybierałem się tu w drogę, wziąłem z sobą moje skrzypce i krucice i poszedłem; zabłądziłem jednak w lesie, a tymczasem noc zapadła, i musiałem nocować w lesie. Było zimno i mokro; chciałem sobie ogień rozniecić, ale nie miałem nic suchego pod ręką; wtedy wydarłem podszewkę z czapki i roznieciłem ogień. Było ciemno, a nie miałem drzewa pod ręką; połamałem tedy skrzypce i położyłem na ogień. Przy świetle tego ognia mogłem dojrzeć i brać drzewo. Wtym usłyszałem szelest: to sarna przebiegła; porwałem pistolet i strzeliłem za nią. Ale sarna uciekła; patrzę, a tam coś leży; zbliżam się i widzę sarniątko, którego przedtym nie widziałem, bo było schowane za matką. Przyrządziłem sobie to sarniątko, upiekłem i zjadłem. Nazajutrz idę dalej i zapytuję: jak daleko do króla? Powiedziano mi, że dokoła mila, a naprost dwie. A byli tam tracze; kupiłem sobie od nich dwie deski. Droga naprost prowadziła właśnie przez błoto. Szedłem po jednej desce, a drugą kładłem przed siebie, i tak zmieniałem deski. Takim sposobem przeszedłem szczęśliwie przez błoto i przyszedłem tu na czas. (Z Lipowa).

Miłosierdzie nagrodzone.

Był sobie szewc, a był on bardzo przykry w obejściu i zły; kłócił się ciągle ze swoją żoną i łajał wszystkich, kto tylko przychodził do jego domu. W tym samym mieście był także król, którego żona była również zła; krzyczała na wszystkich, kogo spotykała, nawet na króla i na wszystkich, kto przychodził do zamku; nikomu nie dała dobrego słowa. Razu pewnego przyszedł do zamku terminator, wędrujący sobie po świecie, i prosi królowej o datek. Ale królowa, zamiast mu co dać, mocno go wykrzyczała, złajała i zagroziła, że go każe wyrzucić, jeżeli się zaraz precz nie wyniesie. Terminator poszedł sobie dalej i przychodzi do szewca; ale nie było go w domu, tylko żona jego. Prosi jej o datek, a ta mu odpowiada: „Dobrze, dam ci grosz; jest to wprawdzie ostatni mój grosik, i mąż zapewne wybije mię za to, ale to nic nie szkodzi; weź ten ostatni grosik.“ A terminator ten to był czarnoksiężnik, który za pomocą sztuki swojej umiał tak zrobić, że się ludzie zamieniali. I oto sprawił, że szewcowa stała się królową, a królowa szewcową; działo się to w nocy. Królowa, przebudziwszy się, tarza się po łóżku, klnie i piorunuje na posłanie, bo było jej tak twardo, słoma tak ją drapała i kłuła, że spać nie mogła. Szewc słyszał to, ale nic nie zrozumiał, bo mówiła po niemiecku[276]; rozzłoszczony wykrzyczał ją, żeby stuliła gębę i spała spokojnie. Rano szewc wstaje i zaczyna ją łajać, że się jeszcze wylęga w łóżku. — „Ej, a dratwę robić! — krzyczy — leży sobie do ósmej godziny i pewnie myśli, że ja jej będę dratwę smolił!“ I wypędził ją z łóżka kijem. Szewcowa, która tymczasem spała w zamku, była niemniej zdziwiona przy przebudzeniu: wszystko tu tak cichutko, tylko zegary chodzą; posłanie takie miękkie, że wydaje się jej, jakby bujała w powietrzu; otworzywszy oczy, widzi, że lampa paliła się przez całą noc i wszystko takie piękne w pokoju! Leży tedy sobie cichutko, nie rusza się nawet i znów, zasypia. Rano przychodzi pokojowa cichutko, bez trzewików, w pończochach tylko (bo myśli naturalnie, że to zła królowa leży w łóżku), podchodzi do łóżka i pyta: „Najjaśniejsza pani, jaką suknię mam dzisiaj przynieść?” Szewcowa była w wielkim kłopocie, co ma powiedzieć, bo nic nie wie o sukniach królowej; więc odpowiada, żeby się nie zdradzić: „Przynieś mi tę samą suknię, co wczoraj.“ Ale szewcowa od smolenia dratwy była całkiem czarna na twarzy; służąca, kiedy to spostrzegła, poszedszy po suknię, powiada do innych służących: „No, moje drogie, nasza królowa musiała być dziś w piekle, bo jeszcze smolą powalana; ale to jej pomogło: stała się o wiele łagodniejszą.“ Tymczasem królowa wstaje, ubiera się i obchodzi ze zdumieniem pokoje. Przychodzi także król i mówi do niej lękliwie, jak zazwyczaj: „Dzień dobry!“ Ona odpowiada mu na to powitanie tak uprzejmie, że król mocno jest zdziwiony, i z radości, że się tak zmieniło jej usposobienie, całuje ją, co się już oddawna nie zdarzało. Przychodzi dalej kucharka i pyta: co ma gotować na obiad? Królowa namyśla się i namyśla; ale że jej nic na myśl nie przychodzi — kaszę albo kartofle, tego przecież nie mogłaby powiedzieć — więc wkońcu mówi: „Ugotuj to samo, coś gotowała wczoraj!“ Wszyscy dziwią się i cieszą z łagodności i dobroci królowej. Przychodzi potym do śpiżarni i znajduje tam dużo, dużo potraw, których nie zna, ale kosztuje każdej. Później jadą królestwo na spacer, i król każe zaprząc najpiękniejsze konie do najpiękniejszego powozu. Jadą przez całe miasto i przejeżdżają także koło domu szewca. Wtedy wypada z domu prawdziwa królowa i krzyczy, żeby się zatrzymali, że ona jest królową, żeby król zabrał ją do powozu. A król każe szewcowi zbliżyć się do powozu i powiada mu: „Jeżeli masz żonę warjatkę, nie wypuszczajże jej z pokoju i nie pozwalaj napadać na ludzi, albo oddaj ją do domu warjatów!“ Pojechał do domu i z radości, że żona jego tak się poprawiła, wydał bal wielki. (Z Jerutek).

Dobry pastuch.

Był sobie król, który miał siedmiu synów i jedną córkę. Ale synowie wszyscy byli zaczarowani i przemienieni w krowy. Żyli przy ojcu, ale nie jedli trawy ani siana, i bardzo było trudno paść ich, bo uciekali każdemu pastuchowi i dopiero po upływie pewnego czasu sami znowu wracali. Otóż król obwieścił, że kto potrafi dobrze pasać te krowy, i kto potrafi powiedzieć mu, co one jedzą i czym żyją, ten dostanie jego córkę za żonę. A córka ta była bardzo piękna. I był także człowiek, który miał trzech synów dwóch mądrych i jednego głupiego. Przyprowadził on najpierw najstarszego syna do króla i powiada: „Najmiłościwszy królu, mój syn potrafi paść; on będzie pasał krowy, żeby były tłuste, i potrafi powiedzieć, czym one żyją.” Król przyjął go za pastucha, ale zaraz pierwszego dnia, kiedy wypędził krowy na pole, te mu uciekły; kiedy chciał je gonić, stara kobieta, siedząca na rozdrożu, z miską zupy w jednej ręce i z inną jeszcze jakąś potrawą w drugiej, zawołała goi powiada: „Chodź, posil się trochę tym jadłem, a krowy znowu wrócą. Podobało się to bardziej pastuchowi, niż gonić krowy kto wie jak daleko. Przysiadł się tedy do baby i zaczął jeść i gawędzić. Wieczorem krowy rzeczywiście same wróciły, a stara powiada: „Widzisz? miałam słuszność; weź teraz resztki tych potraw, których nie dojadłeś, i powiedz królowi, że tym krowy żyją.” Tak też postąpił pastuch, zabrał z sobą resztki tych potraw, popędził krowy do domu i powiada królowi „Już wiem, czym żyją krowy: oto ich strawa!” i pokazał potrawy, które mu dala stara czarownica. — „Ty nicponiu! odrzecze król: to nieprawda; wszyscy pastusi, których miałem dotychczas, to samo mi nakłamali, ale one tym nie żyją!” — i wypędził go precz. Kiedy ten wrócił do domu, niedobrze wywiązawszy się ze swego zadania, ojciec prowadzi do króla drugiego syna. I temu poszło tak samo, jak pierwszemu: dał się obałamucić czarownicy, i wypędzono go precz. Wtedy trzeci syn powiada: „Pozwólcie mnie pójść!” Ojciec i bracia nie chcieli pozwolić na to, bo myśleli sobie: „Czego myśmy obaj nie potrafili, miałbyś ty zrobić?” Ale on poszedł. Kiedy wygnał krowy na łąkę, uciekły mu także zaraz pierwszego dnia, ale on pobiegł za niemi, i nie dał się zatrzymać czarownicy, która go chciała zwabić, lecz ciągle biegł dalej. Tymczasem krowy biegły a biegły bardzo daleko i doszły nareszcie do wielkiej rzeki. „Teraz, pomyślał sobie głupi, one przepłyną na drugą stronę, a ja nie mogę się tam dostać, i ma się rozumieć, uciekną mi!“ Ale w porę się namyślił, wskoczył na jedną z krów, i ta go przeniosła przez rzekę. Na drugim brzegu stał kościół wspaniały, dokoła którego ciągnął się cmentarz. Kiedy tych siedm krów znalazło się na cmentarzu, przemieniły się w siedmiu prześlicznych królewiczów, i wszyscy poszli do kościoła. Pastuch poszedł za niemi i widział, jak wszyscy przystępowali do Komunji. Wtedy podkradł się do ołtarza, wziął trochę chleba i wina i schował sobie. Po przyjęciu Komunji, królewicze opuścili kościół i udali się przez cmentarz do domu. W chwili, kiedy stawiali ostatni krok na cmentarzu, przemienili się znowu w krowy i pobiegli do domu, a pastuch tuż w ślad za krowami. Król wypatrywał ich z niecierpliwością; kiedy przybyli nareszcie, pyta pastucha, czy wie, czym żyją krowy. „Tak, najmiłościwszy królu, oto taką strawą żyją one,” odrzecze, i opowiedział królowi wszystko, co widział. Król bardzo się tym ucieszył i powiada „No, teraz możesz się żenić z moją córką, piękną królewną.“ Wyprawiono wesele, i kiedy młoda para już miała odjechać do kościoła, i głupi w tym celu żegnał się ze wszystkiemi, poszedł jeszcze przedtym do obory do swoich krów ulubionych. Wchodzi do obory, aż tu krowy znów przemieniły się w królewiczów: on był ich wybawcą. Z tego powodu była wielka radość w domu, i żył z piękną królewną, jako król, długie jeszcze lata[277]. (Z Jerutek).










  1. Przypis własny Wikiźródeł Spis treści dodany został przez zespół Wikiźródeł.
  2. Świeżo ten sam przedmiot opracował profesor dr. J. Bender w artykule Zur altpreussischen Mythologie und Sittengeschichte, zamieszczonym w Altpreussische Monatschrift w latach 1865 i 1867.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Carl (Karl) Gustav Hintz.
  4. Porówn. G. Döring Choralkunde, Gdańsk 1865, str. 459.
  5. Por. C. G. Hintz Die alte gute Sitte in Altpreussen. Królewiec 1862, str. 3.
  6. Hintz, str. 7, 8.
  7. Pisański, tamże, nr. 23, § 11. (Przypis własny Wikiźródeł mowa o niewspomnianej w przypisach, ale wymienionej we właściwej części tekstu rozprawie Von einigen Ueberbleibseln des Heidenthums und Pabstthums, „Wöchentliche Königsbergische Frag und Anzeigungsnachrichten”, r. 1756, nr. 21—25)
  8. Oczywiście są to wyrazy litewskie. — Przyp. Red.
  9. Porów. Hintz, str. 13, 14, 42, 117.
  10. Hintz, str. 13.
  11. Porówn. Hintz, str. 12.
  12. Porówn. Hintz, str. 14.
  13. Bardziej dokładne opisy tej uroczystości u Rosenheyna (Przypis własny Wikiźródeł Max Rosenheyn), Reiseskizzen aus Ost- und Westpreussen, Gdańsk, 1858, II, 114 i nast. Hintz, Alle gule Sitte, str. 48 i nast.
  14. Hintz, str. 46.
  15. Hintz, str. 48 i nast.
  16. Hintz, str. 53.
  17. Hintz, str. 54. Uroczystość ta przed rozpoczęciem żniw, jak się zdaje, jest tradycją odwiecznych, pogańskich jeszcze czasów. Meletius (De sacrificiis veterum Prussorum, in Act. Bor. T. II p. 403) pisze: Quando jam segetes sunt maturae, rustici in agris ad sacrificium congregantur, quod lingua Rutenica zaczinek vocatur, id est initium messie. Hoc sacro peracto, unus e multitudine electus messem auspicatur, manipulo demesso, quem domum adfert. Postridie omnes, primo illius domestici, deinde caeteri, quicunque volunt, messem faciunt. (Gdy już zasiewy dojrzeją, wieśniacy zbierają się w polach na uroczystość, która się po rusińsku nazywa zaczinek, tj. początek żniw. Po skończonych modłach jeden wybrany z gromady rozpoczyna żniwo i zżętą garść zboża odnosi do domu. Nazajutrz wszyscy już, nasamprzód domownicy tamtego żeńca, a potym i inni, kto tylko chce, biorą się do żniwa).
  18. Hintz, str. 41 i nast., 54.
  19. W jednym sprawozdaniu wizytacyjnym kościoła w Pasymie z r. 1667 spotykamy notatkę: „Jan Samplaki (tak) z Wielkiego Ruska obok „Wierzę w Boga“ odmawiał „Zdrowaś Marja” dodając: „Jezus nie może być bez Marji,” Pisański, nr. 24, § 15, zaznacza tylko około r. 1756, że niektórzy imię Marji wymawiają przy lekkomyślnych przysięgach, albo używają go jako wykrzyknika oznaczającego zdziwienie.
  20. Pisański, nr. 25, § 16.
  21. Por. Hintz, str. 56 i nast.
  22. Wyraźnie poświadcza to duchowieństwo okoliczne. W pozornej tylko sprzeczności z tym pozostaje podanie o jeziorze Tannenberskim, które zamieściliśmy w dodatku.
  23. Nr. 24 § 14.
  24. Porówn. Hintz, Btr. 56.
  25. Por. także Kolberga Geschichte der Heiligen Linde w Zeitschrift für die Geschichte und Alterthumskunde Ermlands. Tom III. Moguncja 1864, str. 93.
  26. Nr. 23, § 11.
  27. Hintz, str. 4.
  28. Rosnheyn, Reiseskizzen, Tom II, str. 92.
  29. Przykład nadużywania hostji z czasów jeszcze Zakonu przytacza Grunau w Trakt. XII, rozdz. 13 (Przypis własny Wikiźródeł mowa o fragmencie XV-wiecznej Kroniki pruskiej, niem. Preussische Chronik Szymona Grunaua): Żyd nauczał rybaka, żeby hostję poświęconą zatknąć w kawałku drzewa i ten zawiesić na sieci; tym sposobem złowi dużo ryb i wzbogaci się itd. Porówn. Henneberger Erklärung der Landtafel, Str. 431.
  30. Töppen w N. Pr. Prov.-Bl. 1846, tom II, str. 471 (Przypis własny Wikiźródeł jest to odniesienie do królewieckiego czasopisma Neue Preussische Provinzial-Blätter).
  31. Hintz, str. 14.
  32. Nr. 24, § 16.
  33. Hintz, str. 74.
  34. Evangelisches Gemeindeblatt Weissa, 1857, str. 329.
  35. Oczywiście są to nazwy bogów litewskich. — Przyp. Red.
  36. Nazwy Perkuna nie zna już lud mazurski. Jeden misjonarz kaznodzieja, przybyły na Mazury ze stron dalekich, opowiadał mi na dowód tego, jak żywotne są tu jeszcze tradycje pogańskie, że razu pewnego zdarzyło mu się drogę odbywać z Mazurem podczas burzy, Mazur podpił sobie trochę, a że drogi zasypał śnieg, i ściemniło się już ku wieczorowi, więc zabłądził i w końcu zaczął wzdychać i kląć: „O Potrimpus, o Potrimpus!” Zaraz zwątpiłem mocno, ażeby ten wykrzyknik pochodził z tradycji ludowej, gdyż zostawał on w sprzeczności ze wszystkiemi mojemi dotychczasowemi spostrzeżeniami. Później dowiedziałem się, że właściciel furmanki był nauczycielem szkoły i prawdopodobnie wiadomości swoje czerpał z Heinela. I pomimo wszelkich poszukiwań, nie mogłem odkryć najmniejszego śladu tego, żeby Perkun żył jeszcze w ustach ludu. Nazwa Pikullus, która zresztą wcale nie jest tym samym, co nazwa Patollus, bo dopiero za czasów chrześcjaństwa miała się przeobrazić w przezwisko djabła albo boga piekła (Bender, De veterum Prutenorum diis, Brunzberga, 1865, str. 10), oznacza u Mazurów i wogóle u Polaków tyle, co widziadło, albo także postać zamaskowanego franta. Gdy sic dzwoni na choinkę świąteczną, wtedy mówią: „Pikullus dzwonił” (a zatym w danym razie jest on jakby tym samym, co knecht Ruprecht; w tym celu przeważnie używają się dzwonki gliniane, które też w wielkiej ilości sprzedają się na targu przedświątecznym). Także obrzydliwe figury, które występują w maskaradzie zapustnej, nazywają się Pikullus; nazwa ta jest takie ulubioną połajanką, której używają szczególnie kobiety, gdy chcą wyrazić, że coś jest obrzydliwe. — Przyp. Red.: Widocznie autor miesza tutaj rzeczy litewskie z mazurskiemi.
  37. Z pisma r. 1636, nieznanego nam jeszcze, gdy ogłaszaliśmy badania swoje nad chobołdem na Mazurach w Altpreussinche Monatsschrift, rok 1866, Z Reformatio gentis Letticae in ducatu Curlandiae P. Einhorna, co było przedrukowane także w Scriptores rerum Livonicarum, tom II, podajemy tu przesąd ludu pokrewnego o smokach i pukach ze względu na zdumiewającą zgodność. Einhorn mając na względzie greckiego Plutona, pisze na str. 624: „Tego złego i obrzydliwego bożka bogactwa miał także ten naród i nazywał go w swoim języku Puke; Niemcy, ponieważ nie umieją go nazwać inaczej, nazywają smokiem; wielu dziś jeszcze trzyma bożka tego, a ma on tym, którzy go utrzymują, przynosić wszelkiego rodzaju zboże i mienie, które kradnie u nietrzymających z nim. Co się tyczy postaci, ma on być cały czerwony, jak ogień, i szybko latać w powietrzu, jak ogień płonący. Gdy jest wolny i nie obładowany zbożem, ma być czerwony jak ogień, gdy jednak nakradnie ziarna i innych rzeczy i obładuje się niemi, bywa siny i obrzydliwego wejrzenia. Skoro gospodarz chce korzystać z jego posług i trzymać go, ażeby mu przynosił bogactwo, musi, jak mi powiadano, trzymać go w osobnym budynku, który powinien być bardzo porządny, czysty i schludny; nikt tam nie powinien wchodzić oprócz samego gospodarza i tego, kogo on tam chce trzymać, i nie każdy ma wiedzieć, co to za budynek taki i po co on zbudowany. W budynku tym musi gospodarz codziennie go karmić i poić, i od wszelkiego jadła przedewszystkim jemu cząstkę przynieść i dać; tak np. gdy warzy piwo, zanim się sam napije i rodzina, musi trochę świeżego piwa tam zanieść; skoro się tylko chleb piecze, nasamprzód musi Pukowi dać trochę chleba świeżego; tak samo, skoro się coś gotuje, Puk musi dostać cząstkę swoją. Gdy jednak gospodarz nie dba o to, żeby go dobrze utrzymywać, albo gdy domownicy drwią z niego, albo go lżą, wtedy wpada on w gniew taki, że podpala gospodarzowi dom i całą zagrodę i puszcza je z dymem. Tyle tylko mogłem się o nim dowiedzieć, gdyż wszystko, co dotyczy Puka, utrzymuje się w wielkiej tajemnicy, tak, iż nawet domownicy niewiele potrafią o nim powiedzieć. Ponieważ jednak tyle się o nim mówi i baje, i często też daje się on widzieć wieczorem, tedy zrozumiałą jest rzeczą, że powstaje pytanie: czymże on jest właściwie, co stanowi jego substancję i istotę, jak i jakim sposobem dźwiga on zboże i przynosi je swoim hołdownikom, i czy w rzeczy samej w sposób naturalny zjada i spożywa jadła, które mu się codzień podaje? Otóż trudno jest na to odpowiedzieć“ itd. Grimm, Mythologie str. 654, przytacza, że smok, zmek, u Czechów jest duchem, który się ukazuje pod postacią zmokłego ptaka, najczęściej kurczęcia, i przynosi ludziom pieniądze. Według Stendera Lettische Grammatik, wyd. 2-ie, str. 268, Puhkis, smok, jest bogiem bogactwa, który porywa mienie u innych i przynosi swojemu gospodarzowi, ten zaś utrzymuje go pod postacią czerwonego koguta. Porówn. Bender, Altpreus. Monatsschr. 1867, str. 2, przyp. 3.
  38. Nr. 21, § 4.
  39. Porównaj wyżej, str. 160, chłopca w czerwonej czapce. W dalszym ciągu mówimy o duchach wodnych, podobnież wyobrażanych. W mitologji niemieckiej spotykamy także „rôtez keppel“ albo płaszcz szkarłatny, jako strój elfów. Grimm, Mythologie, str. 431. Haupt, Zeitschrift für deutsches Alterthum, tom 6, Str. 179.
  40. Pisański, nr. 22, § 5. Rozróżnienia, które tu podaliśmy, nie potwierdzają ani Meletius, am Hartknoch. Diss. VIII, § 5.
  41. Kirchenchronik zu Friedrichshof, str. 28, gdzie nadto zanotowano, że wróż ten był wykluczony od komunji, i gdy wkrótce potym umarł, pochowano go bez asystencji.
  42. Grimm, Deutsche Mythologie, str. 117. Biester, Neue Berliner Monatsschrift, 1802, 8-ka, str. 230.
  43. Podane przez właściciela majątku Hassensteina w N. Preuss. Provinzialblätter, 1847, tom 1, str. 473 i nast.
  44. Porówn. tu także wiadomość podaną w Sonderbare Curen w Preuss. Provinz.-Blätter, 1829 tom II, 407, według której jeden zamawiacz z Wielbarku objaśnił pewnej suchotnicy, „że miała zaczarowanych w ciele dziewięć par zimnych ludzi, które gryzły jej wątrobę.” Następuje opis oszustwa przy leczeniu, zapomocą którego wróż ukrył dwa razy po 2½ srebrniki.
  45. Tamże, nr. 21, § 4.
  46. Porównaj historyjkę z Królewca w Neue Preuss. Prov.-Blätter, 1846, t. I, str. 394.
  47. N. Pr. Prov.-Bl., 1847, tom I, str. 472.
  48. Pisański, nr. 25 § 17, według Sabina Metamorphos. I, wiersz 232 i nast. Töppen, Leben des Georg. Sabinus, 1844, 8-ka, str. 274.
  49. N. Pr. Prov.-Bl. 1850, tom I, str. 468. Eine Notiz aus Litauen. N. Pr. Prov.-Bl. 1846, tom II, str. 379.
  50. Przyjaciel Ludu, rok 1837, str. 75, cytowany przez Gerssa.
  51. Przemienianie się ludzi w zmory i wilkołki przypomina jedną jeszcze dziwniejszą przemianę: Mazurzy potrafią z trocin robić pchły.
  52. Evangelisches Gemeindeblatt, r. 1857, nr. 50.
  53. Töppen, Letzte Spuren itd. str. 337. Co się tyczy złego spojrzenia, porówn. artykuł w N. Pr. Prov.-Blätter, 1846, tom I, 391. Grimm, Deutsche Mythologie, str. 1053.
  54. Töppen, Letzte Spuren itd. str. 337.
  55. Wiadomość, której mi udzielono z sąsiedztwa Olsztynka. Już Grunau w N. Pr. Prov.-Bl. 1846, tom II, 337, nadmienia o tym zabobonie: „Jeżeli komu wyskoczy pryszcz na języku, wtedy sądzi, że ktoś o nim rozpowszechnia kłamstwa oszczercze.
  56. Według kalendarza ludowego w N. Pr. Prov.-Bl. 1848, t. II, str. 220.
  57. Hartungsche Zeitung, 1866, nr. 8.
  58. Czarownica kładzie na głowę szkopek od mleka i płachtę na siebie, albo koszyk od kartofli na głowę i okrywa się derą końską, a ludzie myślą, że wystroiła się w najpiękniejsze czepki i chustki. Wiadomość udzielona z Chojnie w Völkerstimmen Germaniens, t. III, str. 637. Porówn. także „ambałek“ (Hahnenbalken) w Grimma, Kinder- und Hausmährchen, t. II, 277.
  59. Pisański, Ueberbleibsel itd. nr. 23, § 8. Pisański czerpie te szczegóły z wydanej w r. 1717 przez proboszcza Węgoborskiego Helwiga Lithografia Angerburgica. Helwig pisze na str. 30: „Cerannite nomine venit iis, qui ex nubibus cadere autumabant, qua de causa etiam germanico Straalstein, Donnerstein, Donnerkeul efferebatur. Qui autem germanico idiomate Alpschoss vocabant vel Schossstein, hi ab ephialte et sagittis appellationes traducebant, existimantes, lapides ejusmodi quocunque modo potum contra hujusmodi suppressiones valere ac imprimis fascinationibus occurere posse; a similitndine vero teli, quod Schoss vocamus, derivabant, quod ad vulnera et pleuritidem prodesse conjiciebant.” Dalej na str. 84: „Et quoniam adhuc hodie e ruderibus quondam conflagratarum aedium, in primis, quae a gentilibus olim inhabitatae fuerunt, ejusmodi mallei eruuntur, credibile est eos in usus sacros (potius dixerim superstitiosos) adhibitos et in domibus asservatos fuisse, quibus deinde incendio consumptis, terra obrutos remansisse, donec tandem qualicunque occasione oblata effossi fuerunt. Quod occasionem multis dedisse videtur existimare, ea domicilia, in quibus iuveniuntur, lapide fulminari e nubibus percussa, accensa et combusta fuisse, eoque ipso lapidibus his nomen lapidum fulminarium, germ. Donner-Keulen, Strahl, Donner- oder Stein-Hammer tam ex vulgi sententia, quam ex assensu doctiorum, quamquam minus considerate, impositum fuisse. Illustrare videtur hanc nostram opinionem abusus hujus lapidis a rusticis quibusdam hucusque superstitiose observatus. Ut jam taceam superstitionem muliercularum, quae simulac vaccas lac cum cruore reddere observant, per feramen lapidis fulminaris eas mulgere solent, vel cunis infantum hos lapides imponere, ne fulmine tangantur, et quae sunt alia; solum hic in medium afferre operae pretium erit eum abusum, quo mediante audito tonitru sine mora lapidem fulminarem arripere soleni, et si fuerit perforatus, foramini digitum immittere, in quo lapide velocissime circumacto, eodein tergeminis ictibus, et ut dicitur, sub murmure quodam ostia ferire, sperantes, quod hisce ceremoniis peractis, aedificium a fulmime liberum sit mansurum, cujus abominabilis facti veritatem tempore pastoratus mei saepe sum expertus, quae tamen superstitio cum sub praesidio b. defuncti domini a Podewils t. t. districtus nostri capitanei et post fata veneraudi, sub poena gravissima interdicta fuerit, hodiernum amplius, nisi id forsan occulte fiat, non animadvertitur. Huc collimat opinio eorum, qui credebant, dominu, in qua lapis fulminaris asservatur, fulmine non finiri, quemadmodum Agricola, Boëtius, Wormius et alii hujus mentionem injecerunt, locis antea citatis.“ Porówn. także N. Pr. Prov.-Bl. 1848, II, 328.
  60. Zażegnywanie jest prastarym zwyczajem pogańskim, tak, iż jednym z najdawniejszych zabytków mowy niemieckiej jest pogańska formułka zamawiania. Porówn. Grimma Ueber zwei entdeckte Gedichte aus der Zeit des deutschen Heidenthums w jego drobnych pismach, tom II. str. 1 i nast. Dietricha: „Drei altheidnische Segensformeln” w Zeitschrift für deutsches Alterthum, wydawanym przez Haupta, tom XIII, str. 193 i nast. Kościół katolicki przejął i tolerował ten zwyczaj w dość szerokim zakresie; tak, według jednego podania z Bazylei z XIV stulecia, w Zeitschrift für deutsches Alterthum Haupta tom V. str. 576, całe chrześcjaństwo uznawało w owym czasie żegnanie popiołu, palm, przy chrzcie, świec, wody, soli, mięsa i niektórych innych przedmiotów; odrzucono natomiast kładzenie znaku krzyża na głowie, oczach, żegnanie koni i ran. I dziś jeszcze w kościołach katolickich w Warmji jest w użyciu żegnanie owsa, ziela świętojańskiego, palm, ziół itp. (Porówn. Volksk. nr. 22, 23, 58, 224), co się wielce przyczynia do utrzymania dawnego zabobonu. Kościół katolicki gorliwie walczył przeciwko temu; już w r. 1526 zabroniono stanowczo święcenia świec, placków i innych tego rodzaju przedmiotów. Jacobson, Quellen des evangelischen Kirchenrechts, II, 26.
  61. Königsberger Zeitung 1866, nr. 8, por. Hintz, str. 117.
  62. Tekst polski pierwszych dwunastu zamówień odpisujemy z broszury „Jakuba Turowskiego klucz do bardzo ważnych tajemnic,” (druk i nakład A. Gąsiorowskiego; miejsce wydania i data nie oznaczone), str. 11—15. Zmieniamy tylko przecinkowanie i tu i owdzie widocznie wadliwą pisownię, bez wszelkiej zresztą ujmy dla treści. Dr. Töppen te same dwanaście zamówień podaje w przekładzie niemieckim z polskiego „Klucza do nieba“ (aus dem polnisch geschriebenen Himmelsschlüssel). — Przyp. tłum.
  63. W dalszym ciągu zamówienia tłumaczymy z niemieckiego tekstu dra Töppena. — Przyp. tłumacza.
  64. Nr. 13—26 otrzymałem w polskim rękopisie z Królikowa pod Olsztynkiem.
  65. Hassenstein, N. Pr. Pr.-Bl. tom I, str. 474 i nast. Kilka formułek zamawiania z Natangji podaje J. Gottschalk w N. Pr. Pr.-Bl., 1837, tom I, str. 157 i nast.
  66. Rzuca się garnek za chorym na zimnicę, aby go przestraszyć; albo mu się grozi, że się go wrzuci do studni w tym samym celu. Ma się rozumieć, że oba środki pomagają niekiedy. Nadto głównym środkiem przeciwko zimnicy u Mazurów jest wódka.
  67. Nr. 21, § 15.
  68. Nr. 22, § 6.
  69. Nr. 22, § 6.
  70. Inne jeszcze środki przeciwko brodawkom podane są w N. Pr. Pr.-Bl. 1846, tom I, str. 132.
  71. Na wschód od powiatu Szczycińskiego nie spotyka się go podobno.
  72. Złodziej, chcący zabezpieczyć się od wykrycia, musi się starać o to, żeby odwrót wykonać tą samą drogą, którą przyszedł, albo na miejscu kradzieży załatwić potrzebę swoją. Dopóki się kurzy, nie grozi mu niebezpieczeństwo. Świeca z tłuszczu ludzkiego blaskiem swoim pogrąża wszystko w sen najgłębszy. Ztąd ma ona szczególne znaczenie dla złodzieja. (Dąbrówno).
  73. Nr. 23, § 9. O innym środku wspomina już Meletius w Erl. Preussen, str. 719, 720.
  74. N. Pr. Pr.-Bl. 1847, tom I, str. 471.
  75. N. Pr. Pr.-Bl. 1847, tom I, str. 472.
  76. Podobny sposób z Natangji opisuje J. Gottschalk w N. Pr. Pr.-Bl. 1857, tom I, str. 158: Robi się świdrem dziurę w gruszy, albo w śliwie. Dziurę tę wywierca się aż do połowy grubości drzewa i wtyka się tara cokolwiek ze skradzionych rzeczy. Potym z tego samego drzewa robi się gwoźdź i zabija się nim dziurę. Tak jak zabita w drzewie rzecz skradziona zniszczeje, tak też i złodziej zginie. Jeżeli nie chce umrzeć, musi zwrócić rzeczy skradzione. Jeżeli jednak gwoźdź został całkowicie wbity w dziurę, w takim razie złodziej w tydzień umiera.
  77. Zaklęcie takie z Natangji podaje Gottschalk w N. Pr. Pr.-Bl. 1857, tom I, str. 157.
  78. Dla porównania podajemy tu notatkę z okolic położonych na zachód od Wisły. Kujawski i Pomorski biskup Krzysztof Antoni na Słupowie Szembek wydał w r. 1727 rozporządzenie w sprawie czarownic (w języku polskim), w którym znajdujemy następujące godne uwagi szczegóły: wzywa on sądy świeckie, ażeby oskarżonych o czarodziejstwo itp. „pozostawili w więzieniu wolnymi i bez uciążliwych skrępowań, ażeby przy więzieniu powstrzymać się od wszelkiego zawiązywania oczu pławienia, ranienia, a także aby więzionych nie niesiono i nie prowadzono tyłem lub nie przestrzegano, iżby się nie dotykali ziemi, jako to wszystko jest zabobonem i nie powinno trwać dalej.” W innym miejscu biskup tak dalej rzecz wyłuszcza: „Przedewszystkim jednak zakazujemy uciekania się do prawnie zabronionych sposobów wróżenia, jak również dochodzenia strat doznanych zapomocą wody, ognia, topienia ołowiu i lania wosku, a także przędzenia wstecz i wypalania chorób, bo to są wszystko tylko djabelskie wymysły.“ Preuss. Todestempel str. 322—327. Preuss. Sammlung, tom I, str. 579—596.
  79. Porównywamy tutaj i dalej „Kalendarz ludowy,“ przedrukowany w N. Pr. Pr.-Bl. 1848, tom II, str. 206 i nast., 1850, tom II str. 116 i nast. i 1853 tom I, str. 201.
  80. Porównaj Kalendarz ludowy nr. 18.
  81. Pisański, nr. 25 § 16.
  82. Kalendarz ludowy, nr. 158.
  83. Grunau w N. Pr. Pr.-Bl., 1846, t. II, str. 337, powiada nawet o dawnych Prusakach: „Co do snów wierzą oni stanowczo, że co kto przyśnił, to mu się sprawdzi,“ niezależnie od jakichkolwiek dni określonych.
  84. Hintz, str. 118.
  85. Kalendarz ludowy, nr. 159.
  86. Tamże, nr. 160.
  87. Podobnoż wiadomości ze Żmujdzi w „Kalendarzu ludowym“ nr. 36.
  88. „Kalendarz ludowy“ nr. 161.
  89. Nr. 25, § 16.
  90. Naprzykład na Żmujdzi i na Litwie, „Kalendarz ludowy“ nr. 24.
  91. „Kalendarz ludowy“ nr. 25 i 26.
  92. Szczegół ten, jak również niektóre inne, zapożyczam z łaskawie mi później udzielonej pracy, którą pewien nauczyciel w parafji Wielbarckiej odczytał na posiedzeniu.
  93. Porówn. Kalendarz ludowy, nr. 32.
  94. Nieco inaczej w Kalendarzu ludowym, nr. 37.
  95. Hart. Zeitung, 1866, nr. 8.
  96. Chodzi tu prawdopodobnie o 64 psalm Dawidowy, który się zaczyna od tych słów właśnie; że jednak pierwszy wiersz ma się zaczynać od litery A, jak to jest w niemieckim: Allein auf Gott setz dein Vertraun, więc oczywiście autor mówi o jakimś śpiewniku niemieckim, wobec czego zachodzi pytanie: czy w rzeczy samej lud mazurski wróży według śpiewników niemieckich? (Przyp. tłum.).
  97. Porówn. podobne próby w gąsieńcu. Kalendarz lud. nr. 40.
  98. Porównaj tamże, nr. 42.
  99. Porównaj tamże, nr. 43.
  100. Podobnie pływanie świeczek, Kalendarz ludowy, nr. 28.
  101. Porównaj tamże, nr. 47.
  102. Hart. Zeitung, 1866, nr. 8.
  103. Gdzieindziej to samo twierdzi się o Bożym Narodzeniu. Kalendarz ludowy, nr. 14. Tak samo na Litwie, Beiträge zur Kunde Preussens, t. II, str. 130.
  104. Porównaj także Kalendarz ludowy nr, 61, 169, 170, i Hintz, str. 112.
  105. Hintz, str. 46.
  106. Bliższe szczegóły o tym zwyczaju znanym także w innych częściach Prus, podaje Kalendarz ludowy, nr. 69, 70, 173, 218.
  107. Porówn. Kalendarz ludowy, nr. 74, Hintz, str. 112.
  108. Frischbier, Preussische Sprichwörter, wyd. 2-ie, str. 303.
  109. Frischbier, Preuss. Sprichwörter, wyd. 2-ie, str. 301, podaje: Na Grzegorza śnieg ucieka do morza.
  110. Porówn. Kalendarz ludowy, nr. 177.
  111. Porówn. Kalendarz ludowy, nr. 222.
  112. Porówn. Kalendarz ludowy, nr. 230.
  113. Pisański, nr. 25 § 16.
  114. Kalendarz ludowy, nr. 182.
  115. Porówn. Kalendarz ludowy, nr. 233, 234.
  116. N. Pr. Pr.-Bl., 1849, t. I, str. 336.
  117. J. Meletius, str. 402.
  118. Frischbier, Preuss. Sprichwörter, wyd. 2-ie, str. 298.
  119. Jedną tego rodzaju opowieść z nad polskiej granicy podaje N. Pr. Pr.-Bl., 1846, t. I, str. 228.
  120. Kalendarz ludowy, nr. 237.
  121. Hintz, str. 117.
  122. Nr. 22, § 7.
  123. O tym i o niektórych innych zwyczajach świętojańskich wspomina także C. Henneberger w Erklärung der Landtaffel, str. 323, gdzie także jest wzmianka o formułce zamawiania, którą się odmawia przy „dobywaniu ognia“ i o skuteczności dobywania ognia przeciwko czarownictwu, odjęciu mleka, burzy itd. Najdawniejszy znany ślad Sobótki spotykamy w warmińskich statutach synodalnych biskupa Henryka III (1373—1401) w Iudex lect. Lyc. Hosian. Brunsb. z zimy 1861, str. 9, § 22: Prohibemus etiam, ne celebretur Sabbatum, quod vulgariter Heilfeier dicitur, prout suggestione diaboli et adiuventione rusticorum a quibusdam consuevit celebrari. Por. Bendera Zur altpreuss. Mythol. und Sittengeschichte, w Altpreuss. Monatsschrift, 1867, str. 3.
  124. W swojej Preuss. Lundeskunde, 1835, str. 235.
  125. Bliższe szczegóły o tych ziołach świętojańskich można znaleźć w Kalendarzu ludowym, nr. 116, 117, 194; także u Hintza, str. 55.
  126. Porówn. Hart. Ztg. 1866, nr. 8.
  127. Hart. Ztg., tamże.
  128. Hart. Ztg., tamże.
  129. Przypis własny Wikiźródeł Przypis w tekście błędnie posiada numer wyższy o jeden.
  130. Coś podobnego znajdujemy także w Kalendarzu ludowym, nr. 112.
  131. O snach jest mowa także w Kalendarzu ludowym, nr. 116, 117, 140.
  132. Porówn. Kalendarz ludowy, nr. 125.
  133. Porów. Kalend, lud. nr. 119—122. Hintz, str. 118.
  134. Frischbier, str. 302.
  135. Hintz, str. 117.
  136. Porówn. wyżej 24 czerwca i Kalendarz lud., nr. 127.
  137. Porówn. wyżej Zwiastowanie N. M. Panny.
  138. Frischbier, str. 298.
  139. Frischbier, str. 303.
  140. Hintz, str. 117.
  141. Porówn. Hintz, str. 40. Kalendarz lud., nr. 3.
  142. Kalendarz ludowy, nr. 5.
  143. Kalendarz ludowy, nr. 6.
  144. Lineman u Pisańskiego, nr. 25 § 16. Porówn N. P. Pr.-Bl., 1846, t. I, str. 395.
  145. Porówn. artykuł Wochenkalender w N. Pr. Pr.-Bl., 1848, t. II, str. 230 i nast.
  146. Hintz, str. 111, Kalend, lud., nr. 204.
  147. Porówn. także Schleichera Litauische Märchen itd. str. 94-97.
  148. Porówn. Hintz, str. 112.
  149. Porówn. Rosenheyna, t. II, str. 91, 92.
  150. N. Pr. Pr.-Bl., 1846, t. II, str. 338.
  151. Hintz, str. 118.
  152. Hintz, str. 118.
  153. Kiedy sroka skrzeczy pod oknem, powiadają, że będą goście niepożądani. Kiedy kura gdacze, mówią, że sąsiadki posprzeczają się z sobą. Kiedy ptak, zwany puhaczem, krzyczy trzy noce z rzędu na jednym domu, utrzymują, że ktoś z tego domu musi umrzeć. Nie pozwolą skrzywdzić bociana, gdyż utrzymują, iż gdzieindziej bociany są ludźmi. Kiedy kury wabią, mają one widzieć ducha, który błąka się w pobliżu i pragnie być przy ludziach. (Sz. Grunau w N. Pr. Pr.-Bl., 1846, t. II, str. 337, 338).
  154. Nr. 23, § 19.
  155. Kronikarz Szymon Grunau, który poruszał ten przedmiot już w początku XVI stulecia, podaje wiadomości wręcz przeciwne, ale jak się zdaje, musiał je czerpać raczej od Niemców niż od Prusaków. Oto jego słowa: „Jeżeli komuś dzwoni w prawym uchu, wtedy mówi: dobrze o mnie wspominają; jeżeli dzwoni w lewym uchu, wtedy mówi, że go okłamują, albo mu źle życzą.“ Dalej: „Jeżeli ktoś po raz pierwszy wchodzi do miasta, do wsi, albo do domu, i wstępuje lewą nogą, tłumaczy to sobie tak, że go tam coś złego spotka; gdy wszakże prawą wstępuje nogą, wtedy wszystko mu się tam szczęśliwie powiedzie.“ Szymon Grunau w N. Pr. Pr.-Bl. 1846, t. II, str. 337. O Prawym i Lewym wogóle porównaj Grimma: Geschichte der deutschen Sprache, tom II, str. 980 i nast., 990.
  156. W Evang. Gemeindeblatt.
  157. Hintz, str. 75, Krolczyk, tamże.
  158. Hart. Ztg. 1866, Nr. 8.
  159. Hintz, str. 74.
  160. Porówn. Hintz, str. 81, dodatek 8.
  161. Krolczyk, tamże. Hintz, str. 78.
  162. Hintz, str. 77.
  163. Hart. Ztg. 1866, nr. 8.
  164. Tamże.
  165. Porównaj Hart. Ztg. 1866, nr. 8.
  166. Hintz, str. 81. Hart. Ztg., tamże.
  167. Hart. Ztg. tamże.
  168. Hart. Ztg. tamże.
  169. Tak powyższe teksty, dotyczące ofiarowania i przyjęcia podarku, jak i niniejszy, podaje dr. Toeppen w niemieckim przekładzie i nawet wierszowanym, ale, niestety, nie podaje tekstu oryginalnego, tak, iż musimy z tłumaczenia tłumaczyć. (Przyp. Tłum.).
  170. Hart. Ztg. nr. 9.
  171. Porównaj w tym względzie N. P. Pr.-Bl. 1848, I, str. 188, Hintz, str. 61.
  172. Hintz, str. 70. Uwaga 5.
  173. Hintz, str. 65.
  174. Porównaj N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. I, str, 470.
  175. Hintz, str. 70. Uwaga 5.
  176. O wróżbie tej wspomina już w XVI stuleciu Szymon Grunau N. Pr. Prov.-Bl. 1846, tom II, str. 337.
  177. Erläut. Preus. t. V, str. 715.
  178. Hintz, str. 70, uwaga 5, str. 118.
  179. Hart. Ztg. nr. 8.
  180. N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. I, str. 473.
  181. N. Pr. Pr.-Bl. 1847, t II, str. 54.
  182. Hart. Ztg. nr. 8.
  183. N. Pr. Prov.-Bl. 1850, t. II, str. 116, nr. 158.
  184. Hart. Ztg. nr. 8.
  185. N. Pr. Prov.-Bl., 1847, t. I, str. 473.
  186. N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. I, str. 471.
  187. N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. II, str. 51—54.
  188. Rosenheyn, t. II, str. 94. Dają się rozpoznać, chociaż w postaci bardziej już grubej, obyczaje plonu mazurskiego w okrężnym Żuławian, którzy do żniw żyta i pszenicy najmują przychodzących tam Mazurów. Heinel w N. Pr. Prov.-Bl. 1846, t. II, 404.
  189. Hart. Ztg. nr. 8.
  190. Rosenheyn, t. II, str. 95.
  191. Rosenheyn, t. II, str. 92.
  192. Rosenheyn, t. II, str. 92.
  193. Porównaj o litkupie Haupta Zeitschrift für deutsches Alterthum, t. VI, str. 269 i nast. Litkup wskazany już jest w prawie pomorskim około połowy XIV stulecia. Laband, Jura Brutenorum, 1866, str. 12.
  194. Hart. Ztg. nr. 8.
  195. Nr. 23, § 9.
  196. Porównaj wyżej ten sam zabobon rodzeniu się dzieci.
  197. Hart. Ztg. nr. 8.
  198. Nr. 23, § 8.
  199. Rosenheyn, t. II, str. 92.
  200. N. Pr. Prov.-Bl. 1846, t. II, str. 337.
  201. Hintz, str. 82.
  202. Hintz, str. 101.
  203. Hart. Ztg. nr. 8.
  204. Hintz, str. 83.
  205. Porówn. także Hintza, str. 101.
  206. Hart. Ztg. 1866, nr. 9.
  207. Objaśnienie tego zwyczaju, podane u Hintza na str. 83, jest niewątpliwie błędne.
  208. Hart. Ztg. 1866, nr. 9.
  209. Helwing mówi w Lithogr. Angerb. Cz. I, 1717, str. 93 Quod autem nummos sepulcrales veteres Prussos indidisse, constans est historicorum sententia, qua superstitione adhuc hodienum ita fascinatae sunt nonnullae vetulae, ut sibi ab ea temperare non possint, sed crucigeros dentibus demortuorum, quamvis id clanculum fiat, immittunt. Porówn. Preuss. Archiv. 1790, str. 609. N. Pr. Pr.-Bl., 1848, t. II, str. 338.
  210. Hart. Ztg., tamże.
  211. Jak tylko umrze gospodarz, trzeba pszczoły powiadomić o tym i dać im żałobę, to znaczy — do każdego ula przypiąć czarny gałganek. Gdy się tego zaniecha, pszczoły, według powszechnego mniemania, wymierają w swoich zamknięciach. Tak samo powiadamia się o śmierci trzodę i mianowicie owce. Tylko zwyczaj t. zw. dawania żałoby nie zachowuje się w tym razie. N. Pr. Pr.-Bl., 1846, t. I, str. 398.
  212. Hart. Ztg., tamże.
  213. Hintz, str. 102.
  214. Hart. Ztg., tamże.
  215. To samo w innych okolicach Prus; bardzo upowszechniony jest obyczaj, że skoro tylko orszak pogrzebowy dojdzie do granicy wsi kościelnej, albo za powrotem z pogrzebu w tymże miejscu wyrzuca się wiązkę słomy, tak zwaną słomę zmarłych, która w końcu tworzy wielką kupę i z którą powiązane są różne zabobony, szczególnie zaś ten: „żeby nieboszczyk podczas wędrówki swojej do domu żałoby mógł na tej słomie spocząć; gdyby nie znalazł wiązki słomy, nie wróciłby do domu.” Hintz, str. 102.
  216. Hart. Ztg., tamże.
  217. Hart. Ztg., tamże.
  218. Porówn. notatkę z N. Pr. Pr.-Bl., 1846, t. I, str. 132: Nieboszczyk, którego zwłoki pięknie przystrojono, przychodzi po pogrzebie podziękować za to; dlatego trzeba dobrze uszyć suknie nieboszczyka, gdyż w przeciwnym razie, wstając z grobu, mógłby je zgubić.
  219. Z niemieckich okolic w rusiech mamy następującą wiadomość: o powrocie z pogrzebu stawia się przy drzwiach w izbie stołek, na którym nikt nie powinien siadać. Na stołku tym kładą się niekiedy ręczniki, na których spuszczano trumnę do grobu. Często w domu żałoby kąt izby zawiesza się białym płótnem, żeby stamtąd nieboszczyk mógł bez przeszkody przyglądać się obchodom żałobnym. Podczas stypy pozostawia się dla nieboszczyka wolne miejsce przy stole, zastawione jadłem i napojem. Hintz, str. 102. Dawni Prusacy zapraszali swoich zmarłych na stypę (według J. Meletiusa w Acta Bor. t. II, str. 411; porównaj także II. Meletiusa w Erl. Preussen, t. V, str. 718) i rzucali przeznaczone dla nich jadło pod stół, wylewali także dla nich część napoju na ziemię. W wysokim stopniu godnym uwagi wydaje mi się fakt, że J. Meletius wyraźnie przytym zaznacza: krewni odprawiali stypy w dniach trzecim, szóstym, dziewiątym i czterdziestym.
  220. Hart. Ztg., nr. 9.
  221. Hart. Ztg., tamże.
  222. Hart. Ztg., nr. 9.
  223. W. Pr. Pr.-Bl., 1850, t. II, str. 469. Porównaj Grimma Kinder- und Hausmärchen t. II, str. 120.
  224. Godną uwagi jest notatka w Hart. Ztg. nr. 9: „Wejście do domu zagradza się nieboszczykowi, gdy się położy siekierę na progu.“ Wyżej podaliśmy, że przy wyprowadzaniu zwłok kładzie się na progu jedna siekiera lub dwie; ale potym nieboszczyk odwiedza dom jeszcze.
  225. N. Pr. Pr.-Bl., 1850, t. II, str. 467.
  226. Henneberger, Erklärung der Landtafel, str. 324, 325. Por. Derschow Christliches Bedenken von der Pestilenz, Królewiec, 1623, 4, str. 21.
  227. W Breslauer Sammlung naturwissenschaftlicher u. a. Nachrichten, 1722, styczeń, str. 83.
  228. W cytowanym piśmie, nr. 24, § 13.
  229. Jeszcze bardziej szczegółowo jest opisane to zdarzenie w Erläutertes Preussen, t. I, str. 195—200 i 858. — Porówn. Hennenberger, str. 429; Tettau i Temme, Volkssagen, str. 193.
  230. Szymon Grunau, Preuss. Chronik XVI, 6. Hennenberger, str. 342 i nast. Tettau i Temme, Volkssagen Ostpreussens itd. opuścili to podanie. Przeciwnie, sądzimy, że historję o synu marnotrawnym, którą Tettau i Temme opowiadają na str. 144 według Hennenbergera str. 345, powinniśmy tu opuścić.
  231. Hennenberger, str. 166. Vinc. Barfus vera historia de calamitoso et horrendo quatuor personarum interitu, furoribus diabolicis e medio sublatarum, Dantisci 1593. Porównaj L. A. v. Werner, Historia de columna Kelnensi w Königsb. wöchentlich. Nachrichten 1744 Nr. 48, 1748, nr. 49. Wollweber w Preuss. Archiv 1791, str. 379 i nast. Tettau i Temme, Volkssagen von Ostpreussen, Litauen und Westpreussen, str. 173.
  232. Według wiadomości proboszcza Grosza w Klusach, podanej w r. 1786 biskupowi Giseviusowi z Jansborka (rękopis w archiwum kościelnym w Łęku), który przytacza starsze akty kościelne w Klusach.
  233. Legiendę powyższą możnaby niewątpliwie odszukać w bardzo starych źródłach, ale nie udało mi się to na razie. Piękną legiendę o łożu Madejowym, zapisaną dla mnie w Jerutkach, opuszczam tu, gdyż czytelnik znajdzie ją po polsku w A. Poplińskiego „Wybór prozy i poezji polskiej,” wyd. 3, Poznań 1853, str. 139; tak samo legienda „Pobożność chłopca,” którą otrzymałem z Dąbrówna, znajduje się u Poplińskiego, tamże, str. 341; wreszcie legienda „Mazur mądrzejszy od djabła,” której nie słyszałem na Mazurach, należących do Prus, i której co prawda nie można stosować szczególnie do mieszkańców tej okolicy, znajduje się u Poplińskiego, tamże, str. 115.
  234. Tę samą historję podaje Firmenich w Völkerstimmen Germaniens, t. III, str. 636, z okolicy Chojnic. Zaznaczyć nałoży, iż Mazurzy, którzy tak regularnie uczęszczają do kościoła, znają dobrze tę historję.
  235. Przypis własny Wikiźródeł Stać tu powinno najprawdopodobniej egzekutor M., zgodnie z wcześniejszą treścią podania.
  236. Jakkolwiek podanie to sprawia raczej wrażenie anegdoty albo poprostu wymysłu fantazji, zawiera ono wszakże w sobie nader znamienne pierwiastki ludowe. Przemianę winowajców w konie znamy już z historji karczmarki z Nakomiad. Jest to zresztą wogóle pospolite u Mazurów wierzenie, że źli ludzie po śmierci w postaci koni muszą się męczyć w ciężkiej pracy.
  237. Z okolicy Olsztynka. Porówn. od str. 177 t. VI Wisły.
  238. N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. I, str 478.
  239. N. Pr. Prov.-Bl. 1847, t. I, str. 480.
  240. N. Pr. Pr.-Bl. 1847, t. I, str. 479.
  241. Preuss. Archiv, 1794, str. 556, 557.
  242. N. Pr. Pr.-Bl. 1865, str. 539. 540.
  243. N. Pr. Prov.-Bl. 1865, str 539.
  244. Z ustnego opowiadania w Kurkach.
  245. N. Pr, Prov.-Bl., 1846, t. II, str. 44. (Porówn. Temme i Tettau Preuss. Volkssagen, nr. 176, 198. Müllenhof, Schleswig's Sagen, str. 106, nr. 126.
  246. Według podania ustnego z Wałów.
  247. Według podania ustnego ze Zgniłochy.
  248. Według podania ustnego ze Zgniłochy.
  249. Całkiem podobne zagłębienie znajduje się według Pisańskiego Merkwürdigkeiten des Spirdingsees także na górze Terklo nad jeziorem Spirding i według Drigalskiego Merkwürdigkeiten des Kuttenschen Kirchspiels także na górze pod Grodziskiem.
  250. Według ustnego opowiadania z Kurek.
  251. Według ustnego podania z Wałów.
  252. Według ustnego podania z Jerutek. Podanie z Nidden na Mierzei Kurońskiej pod Rhesą, patrz Prutena, str. 74 Tettau i Temme, Volkssagen, str 172.
  253. Pisański Merkwürdigkeiten des Spirdingsees w Königsb. wöchentl. Nachrichten, 1749, nr. 37.
  254. Hennenberger, Seen itd. fol. 21. Por. także Tettau i Temme, Volkssagen, str. 172.
  255. Pisański, De montibus Prussiae, str. 17.
  256. Rosenheyn, Reiseskizzen, t II, str. 82.
  257. Hennenberger, str. 342.
  258. Wiadomość już późniejsza, zaczerpnięta z urzędu powiatowego w Szczytnie.
  259. N. Pr. Pr.-Bl., 1865, str. 586, gdzie także jest chybiona próba wyprowadzenia nazwy Sensburg od See (jezioro, a więc jak gdyby było: Seeburg). Rastenburg ma stąd wywodzić nazwę swoją, że kiedy zakon Krzyżaków daleko już zaszedł w podbojach swoich i był znużony, zbudował tu twierdzę, ażeby na tym poprzestać i odpocząć. Henneberger, str. 391. Erleutertes Preussen, t. 3, str. 656. Anegdota o tym, jak w Ządzborku djabeł dał jednemu człowiekowi matkę, posiada tak mało cech podaniowych, że ją tu pomijamy; można ją przeczytać w Kalendarzu królewsko-pruskim Gersza na rok 1865, albo w Preuss. Sprichwörter Frischbiera, str. 303 i nast.
  260. Podanie to było opowiedziane wierszem w Licker Unterhaltungsblatt, 1841, nr 20.
  261. Porównaj Rumpelstilzchen w Kinder- und Hausmährchen Grimma, t. I, str. 281. W baśni mazurskiej znamiennym jest rys, że kobold gra tu główną rolę. Godne są także uwagi: jego nazwa Titelituri, złote rękawiczki, jego przemiana w ptaka i zniknięcie.
  262. Porównaj baśń o złotym ptaku w Kinder- und Hausmährchen Grimma, t. I, str. 290. Śpiew fujarki i jabłka przypomina kość śpiewającą, tamże, t. I, str. 149. Co się tyczy świni rogatej, porów. podanie o Złotych górach.
  263. Pojedyncze szczegóły tej baśni znajdujemy w baśni Grimma; Der König vom goldenen Berg, w Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 35, gdzie także bójki olbrzymów lepiej są umotywowane; ale co do reszty, dwie to baśnie różnią się od siebie stanowczo.
  264. Często wspominana, np. w Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 354, t. II, str. 10, 400, 435.
  265. Porówn. wyżej zwierciadło czarownicy i cudowne zwierciadło w Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 448.
  266. Dalekie podobieństwo przedstawia śpiewający, skaczący Löweneckerchen w Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 6. Nie można, wszakże odmówić oryginalności tej baśni mazurskiej.
  267. Ucieczka obydwóch dziewcząt przypomina Wassernixe w Grimma Kinder- und Hausmährchen t. I, str. 399. Poza tym dwie te baśnie nie mają nic wspólnego.
  268. Gdzieindziej dusze wyobraża się jako skrzydełka, smażone w piekle. Wiadomość udzielona z Lipowa pod Kurkami.
  269. Tu niewątpliwie czegoś brakuje.
  270. Chociaż baśń ta oczywiście opowiedziana jest z opuszczeniami i ogólnikowo, zdawało się nam jednak, że winniśmy ją powtórzyć ze względu na wstęp jej w najwyższym stopniu godny uwagi. Dalsze rozwinięcie znane jest z baśni Grimma Der Jude in Dorn w Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 121.
  271. Porówn. Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 249.
  272. Odmianka do Aschenbüttel Grimma, Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 109.
  273. Porówn. Grimma Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 172. Töppen, Thiersprache und Thiermährchen, N. Pr. Pr.-Bl. 1846, t. I, str. 435.
  274. Zupełnie podobny rys występuje w baśni, którą mi zakomunikowano jako mazurską, która wszakże prawie zupełnie zgadza się z baśnią Grimma „Der Teufel mit den drei goldenen Haaren,” t. I, str. 152. Poprzestanę tu na zaznaczeniu głównej odrębności, którą przypomina także dopiero co wzmiankowane działanie opłatka. Zięć wzgardzony dowiaduje się w jednym z miast, napotkanych w wędrówce, że córka królewska coraz bardziej mizernieje i chudnie, a król obiecuje hojne wynagrodzenie temu, kto ją wyleczy; następnie dowiaduje się od bożka (tak wyraża się baśń mazurska zamiast nazwy djabła), że królewna upuściła opłatek przy Komunji świętej, a żaba go zjadła i utyje, kiedy królewna wyschnie; żaba siedzi pod kamieniem w ołtarzu; trzeba tylko podnieść kamień, zabić żabę, wyjąć z żołądka jej opłatek i dać go spożyć królewnie; wtedy ona znów utyje. I tak się też stało.
  275. Niejakie, chociaż dalekie pokrewieństwo można zauważyć pomiędzy tą baśnią i „Das Wasser des Lebens“, w Kinder- und Hausmährchen, t. II, str. 62 i nast.
  276. Oczywiście rzecz dzieje się na Mazurach.
  277. O siedmiu braciach wybawionych jest wprawdzie mowa w baśni Grimmów: „Die sieben Raben,“ Kinder- und Hausmährchen, t. I, str. 137, ale poza tym dwie te baśnie nie mają nic wspólnego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Max Toeppen i tłumacza: Eugenia Piltz.