Wierzenia mazurskie/1. Siły demoniczne

<<< Dane tekstu >>>
Autor Max Toeppen
Tytuł Wierzenia mazurskie z dodatkiem, zawierającym klechdy i baśnie Mazurów
Wydawca Wisła
Data wyd. 1894
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Eugenia Piltz
Tytuł orygin. Aberglauben aus Masuren mit einem Anhange enthaltend Masurrische Sagen und Märchen
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
1. Siły demoniczne.

Ciemne, tajemnicze siły wywierają na Mazurów wpływ potężny. Złe i dobre dni, złe i dobre znaki niebieskie, ludzie o dobrym lub złym spojrzeniu wpływają stanowczo na przyszły los noworodka[1]. Cokolwiekbądź się przedsiębierze, wszelki pomyślny skutek istotnie zależy od dobrej godziny, w której się bierzemy do przedsięwzięcia. Wszystkiego, co nam przynosi radość, należy pilnie strzec od złego spojrzenia, gdyż nawet najżyczliwszy przyjaciel, mimo wiedzy i woli swojej, może je nam zepsuć i zniweczyć złym spojrzeniem. Trzeba się udawać do pewnych miejsc, ażeby być bliżej owych sił ciemnych i ich działania. Najbardziej zewnętrzne formy i znaki zostają w związku koniecznym z najdziwniejszemi skutkami; pewne sentencje i formułki, jak również pewne częstokroć dziwaczne praktyki, posiadają moc nieprawdopodobną; to też zdarzają się na Mazurach, wobec wszystkich, rzeczy, o których się na całym świecie nie słyszy.
Co prawda, dawne niebo bogów prawie już wymarło. Jeżeli jeszcze w wieku XVI, pomimo wyznania i kościoła chrześcjańskiego, wzywano głównych bogów pogańskich, jak Perkuna, Patolla, Potrimpa, Pergruba, Pilwita itd.[2], i składano im ofiary publicznie, w czym brali udział mieszkańcy wielu wsi, to dziś naturalnie niema już o tym mowy[3].
Tu i owdzie zamiast dawnych bogów zjawia się poprostu djabeł, ale się woli unikać nazywania go i poprzestaje się na omówieniu: „to nie dobre,“ albo się mówi o „złych ludziach,” którzy coś nabroili, i ma się przytym na myśli ludzi, którzy są ze złym duchem w stosunku. A także zwrot, że ktoś potrafi coś więcej, niż jeść chleb, jest specjalnym napomknieniem o związku ze złym duchem. Ale oczywiście wyraz djabeł albo zły, gdy się oczekuje czegoś dobrego od uznawanych sił wyższych, nie daje się zastosować, i w takim razie słyszy się godne uwagi wyrażenie, że się zwracają Mazurzy do bożków, całkiem różnych od bóstw biblijnych (takich bożków nazywają bałdanami).
Tylko niektóre przyjazne albo wrogie duchy niższego rzędu bywają wyobrażane jako osoby i oznaczane pewnemi nazwami. Najczęściej nazywają je chobołdami, czyli elfami. Podania o nich, tak obfite w wieku XVI, dadzą się z łatwością wyśledzić aż do najnowszych czasów. Tylko ten rys, że się unoszą w powietrzu w postaci ognistej, nie był, jak się zdaje, w wieku XVI zaznaczony. W dziele Christliches Bedenken von der Pestilenz doktora Bernarda Derschowa (Królewiec 1623, 4, str. 264) czytamy: „Elf albo djabeł musiałby ci zostawić mienie twoje nienaruszone i nietknięte, gdyby go Pan Bóg zgóry już nie przeznaczył tobie[4].” Krzysztof Pisański w pracy swojej Von einigen Ucherbleibseln des Heidenthums und Papstthums in Preussen (O niektórych pozostałościach z pogaństwa i papieztwa w Prusiech[5], zaznacza: „Przesądna prostota wyobraża sobie elfy jako rodzaj złych duchów, które pod postacią smoków ognistych nocą unoszą się w powietrzu, czcicielom swoim znoszą wszelkiego rodzaju pieniądze i żywność, ale mszczą się także za wyrządzone sobie krzywdy, paląc domy, opustoszając stodoły i sprowadzając inne nieszczęścia. Wprawdzie po miastach rzadko się już czegokolwiek doznaje od tych latających duchów, ale zato po osadach i wsiach niejeden dziś jeszcze staje się dzięki nim ubogim lub bogatym i bywa wskutek tego narażony na najnielitościwsze sądy sąsiadów.” I za naszych jeszcze czasów w polskich okolicach Prus chobołdy pełnią w najlepsze powołanie swoje. W tym względzie udzielono mi następujących szczegółów.
Nieboszczyk B. w Olsztynku miał chobołda. Wielu widziało go, jak wylatywał wieczorem.
Również nieboszczyk R. w Olsztynku miał chobołda, i gdy taki chobołd albo elf leciał, zawsze ciągnęła się za nim smuga ognista. Często widywano u R. chobołda wlatującego do komina.
Starzy ludzie w Olsztynku mówią: Chobołd jest to rodzaj ptaka, którego się trzyma potajemnie, np. na strychu w beczce i karmi obficie wybranemi kąskami. W nocy wylatuje on i temu, kto go utrzymuje, przynosi pieniądze.
Stolarz G. w Wielbarku, do którego należało utrzymanie w porządku pomp, musiał w zimie chodzić często do pompy z rozpalonym żelazem. Dopóki ludzie nie przekonali się, że to było rozpalone żelazo, pomawiali go, że ma kołbuka (tj. chobołda).
Gdy kołbuk przelatuje w powietrzu, i gdy się widzi sypiące się z niego iskry, trzeba się schować pod dach, gdyż w przeciwnym razie opadną wszy i robactwo. (Wielbark).
Kołbuka chowa się zwykle na strychu, ażeby go nikt nie widział. Musi być dobrze karmiony, np. skwarkami i jajecznicą, i musi mieć miękkie posłanie. We dnie chowa się pod pierzynę, w nocy zaś oddaje się swojemu rzemiosłu. Wyobrażają go sobie jako małe dziecko w czerwonej sukni[6]; tak widziała go siedzącego w łóżku jedna kobieta, która niespodziewanie na strych przyszła. (Wielbark).
O podziomkach lud w okręgu Szczycińskim nic nie wie; ale kołbuk jest znany. W gospodarstwie jest on pomocny i włóczy się razem. Kto go posiada, ten ma zawsze zboże.
Razu pewnego podczas dżdżystej pory weszła do jednego domu kura; chciano ją wypędzić, ona jednak została, i dano jej spokój. Nakarmiono ją wkońcu i przetrzymauo przez noc. Nazajutrz, na miejscu, gdzie siedziała, leżała kupa zboża; i później także dbała o to, żeby ludzie, u których znalazła przytułek, zawsze mieli w domu zboża podostatkiem. Był to także kołbuk. (Wielbark).
Chobołd przybiera postać małpy. Gdy coś niesie, sypią się z niego iskry; gdy nic nie niesie, jest tylko małym płomykiem. (Jerntki).
Jedna żona kupca w Niborku miała ptaka w rodzaju sowy, który jej dostarczał bogactw; nie skąpiła też ona sobie wydatków. Po śmierci jej sowa miała wylecieć kominem i udać się do jednego z krewnych. Mąż po śmierci jej znalazł kilka tysięcy talarów i wszelkiego rodzaju kosztowności, jak: złote zegarki, łańcuszki, drogie materje itp., o czym nie wiedział przedtym; tym dopiero sposobem stwierdzono, jak się rzecz miała.
Jedna kobieta pod Działdowem miała dużego kota i hodowała go z możliwą troskliwością. Dzięki niemu gospodarstwo, które już było podupadło, widocznie się polepszyło. Gdy kota zabito, wszystko u tej kobiety wróciło do dawnego stanu.
Pewien chłop w Smolnikach wzbogacił się dzięki chobołdowi. Nad wieczorem chobołd wlatywał i wylatywał przez komin jego domu. Gdy powracał do domu, miewał długi ogon, z którego sypały się iskry. Gdy chobołd przychodzi do domu, wtenczas ma jakoby postać ludzką, ale gdy lata, jest rodzajem smoka. Takiemu chobołdowi niejeden zaprzedaje duszę swoją i wchodzi z nim w układy, aby mu czas jakiś służył i przynosił mienie. Gdy jeden człowiek w Smolnikach, który tak postąpił, zmarł nagle, powszechnie utrzymywano, że zabrał go chobołd.
Najbardziej uderzającą jest następująca wiadomość z okolicy Działdowa, za której zupełnie ludowe pochodzenie ręczyć nie mogę. Kołbuk wymaga za swoje usługi, aby mu wyznaczono pokój, który powinien być pomalowany naczarno, albo obity czarną materją. Do tego pokoju nikt nie powinien wchodzić oprócz właściciela domu o północy, ażeby go nakarmić. Kołbuk wszakże wymaga dobrego jedzenia i nie gardzi też winem. Ma on postać człowieczka i jest szklany! Gdy ten, który go posiada, umrze, kołbuk wylatuje kominem i najczęściej udaje się do jednego z krewnych zmarłego.
Skoro chobołd nie jest troskliwie pielęgnowany, porzuca tego, u którego długo przebywał i powoli zabiera to także, co mu dotąd przynosił. Po śmierci swojego żywiciela przechodzi zazwyczaj do krewnych jego. (Olsztynek).
Tyle tylko wiadomości o chobołdzie zdołaliśmy podać w pierwszym wydaniu pracy niniejszej. Obecnie możemy dodać jeszcze następujące, bardzo cenne wiadomości z Dąbrówna:
Kołbuk, zwany także chobołdem, jest istotą z rodzaju duchów, postaci ptaka; najchętniej przybiera on postać sowy; ztąd pochodzi strach, jaki lud zawsze względem niej okazuje. Chobołd chętnie przebywa w pobliżu ludzi i bardzo ceni troskliwą opiekę. Kto miał szczęście pozyskać względy chobołda, temu otworem stoją drzwi do bogactw. Chobołd okazuje wielkie przywiązanie do ludzi i chętnie przy nich osiada. Tak, niejednemu już chciał się on formalnie narzucić; ten i ów widział go w postaci czarnej kury w komorze swojej; ale nie potrafił go sobie zniewolić. Innego znowu niepokoiło sumienie: nie miał odwagi zawiązywania pewnych stosunków ze ziemi siłami i za pomocą modlitwy, oraz stanowczych słów: „Dziej się wola boża!” odpędził od siebie kusiciela. Chobołd, podług wierzenia ludowego u Mazurów, jest istotą szczególnego rodzaju; klechdy niemieckie nie znają właściwie podobnej istoty. Co klechda i baśń niemiecka opowiadają o inkluzie, wabiku, o mandragorze, o „stoliku nakryj się,” „ośle wyciągnij się“ itd., to wierzenie ludowe u Mazurów uosabia w swoim chobołdzie. Jest on, jeżeli wolno użyć tego porównania, krukiem Eljasza, o przeciwnych wszakże własnościach; jak tamten przynosił Eljaszowi wszystko, co mu było do życia potrzebne, tak również chobołd zaopatruje aż do zbytku we wszelkie dobro swoich ulubieńców. Jest on istotą z rzędu duchów, dostaje się bowiem wszędzie na wewnątrz i na zewnątrz: zamek i zasuwka nie chronią przed nim; może on dowolnie zmieniać postać swoją, zjawiać się i znikać, kiedy mu się podoba. Bądź co bądź, nie jest on dobrą istotą; ognisty ogon, widzialny podczas jego nocnych wycieczek, sposób, w jaki wzbogaca swoich żywicieli, mściwość jego, a także i ta okoliczność, że modlitwa i znak krzyża przeszkadzają mu szkodzić komuś lub zbliżać się do człowieka, dowodzą jego natury demonicznej. Pomimo to, nie należy przez chohołda rozumieć samego djabła, jakoby ten miał pod tą postacią zawierać układy i służyć ludziom, którzy mu się oddają; gdy bowiem djabłu, w jego związkach z ludźmi, chodzi tylko o ich dusze, chobołd za swoje usługi nie wymaga nic więcej prócz troskliwej opieki. Rzecz to niesłychana, ażeby chobołd po upływie terminu służby swojej, wydarł komuś gwałtem życie, aby porwać jego duszę, jako wynagrodzenie za swoje trudy. Spokój i samotność najbardziej mają dogadzać chobołdowi; to też zazwyczaj wyznacza mu się na pomieszczenie część strychu, którą we własnym interesie trzeba ukrywać przed wzrokiem ciekawych. Wielu trzyma go także w beczce, którą zazwyczaj na dzień przykrywają. Ulubioną jego potrawą, między innemi mniej znanemi potrawami, mają być kluski. Myśl o chobołdzie przerażającą jest szczególnie dlatego, że jest on istotą nadprzyrodzoną, złą, i że się przypuszcza, iż pielęgnowanie jego jest rodzajem czarodziejstwa, co jak wiadomo, nie każdemu jest dane. Wreszcie, jak się zdaje, bywa on w pewnym stosunku zależności od ludzi, którzy go potrafią ujarzmić. Dla ludzi jest on niebezpieczny z tego względu, że może im porywać dobytek, aby obdarzać nim tych, którzy go umiejętnie pielęgnują; innej obawy prócz tej, ażeby nie być przezeń okradzionym, niema nigdzie, gdy tymczasem djabeł i czarownice, jak wiadomo, mogą także w inny sposób szkodzić ludziom i czynią też to często bez żadnej przyczyny.
We dnie trzeba troskliwie pielęgnować chobołda, który nie opuszcza swojego mieszkania; wówczas kurczy się on często do znikomych rozmiarów; noc ciemna jest właściwą porą jego działalności; wówczas dopiero, podobnie jak sowa i wszystkie ptaki nocne, ujawnia on prawdziwą swoją naturę; kto go widział wtedy, ten wie, że jest on dość znacznej wielkości; dzięki ognistemu długiemu ogonowi, jak u komety, jest on każdemu widzialny. Zdaje się, że posiada znaczną siłę; zauważono bowiem, iż może unosić ciężary, całkiem nieproporcjonalne do swojej wielkości. Jest on niebezpiecznym złodziejem; oprócz znaku krzyża świętego, żadna siła i ostrożność nie potrafi uchronić od niego. Przenika wszędzie, gdzie nie użyto odpowiednich środków do zabezpieczenia się od niego; kradnie, co znajdzie: zboże, słoninę, pieniądze, płótno i inne przedmioty, i w dziobie lub na ogonie zanosi żywicielom swoim. Ci stanowczo muszą się wzbogacić; pieniądze i chleb nigdy się u nich nie wyczerpują. Ztąd pochodzi, że gdy u ludzi uczciwych strych jest pusty, przeciwnie u tych, którzy chowają chobołda, często grozi zawaleniem się pod ciężarem zboża. Dlatego to tak nagle dochodzą oni do bogactw i znaczenia, tak, iż nie można spostrzedz, w jaki sposób i dzięki czemu. Kto jednak choć trochę jest uważny, ten spostrzeże wnet przyczynę ich nagłego wzbogacenia się.
Jedna kobieta widziała, jak chobołd obładowany znacznym ciężarem, leciał w powietrzu. Na jego ognistym ogonie, podobnym do ogona komety, wisiało dużo worków, które widocznie wypchane były cennemi rzeczami; co najmniej było tam zboże. Ogon uginał się ku ziemi, gdyż naturalnie pociągał go wielki ciężar. Nagle chobołd coś upuścił, kobieta podbiega w mniemaniu, że znajdzie jakieś skarby, które ją uszczęśliwią; tymczasem ku wielkiemu zdziwieniu swojemu, znalazła tylko leżący na ziemi worek pakuł. Prawdopodobnie ciężar był dla chobołda za wielki, tak, iż musiał część jego zrzucić. By wszakże właściwa zawartość worka nie wyszła na dobre temu, dla kogo nie była przeznaczona, zamienił ją w pakuły.
Znak krzyża jest najpewniejszą ochroną od chobołda. To też każda kupa zboża w śpichlerzu albo na strychu nosi na sobie znak krzyża. Nawet na klepisku zboże nieoczyszczone jeszcze musi być na noc naznaczone krzyżem, żeby go chobołd nie zabrał. Rzecz to w wysokim stopniu godna uwagi, co się widzi i słyszy o różnych sposobach, jakiemi wierzenie ludowe stara się bronić przeciwko rzekomo szkodliwym wpływom, i niewiadomo, co bardziej podziwiać: czy wyobraźnię, która roi te wszystkie wpływy szkodliwe, czy pomysłowość w wynajdowaniu przeciwko nim środków ochronnych? Jeżeli podczas młocki wieśniak rozłoży na noc świeżą kupę snopów na klepisku, to nie wolno jej na noc zgrabić; należy to odłożyć na jutro i załatwić przed rozpoczęciem roboty. Jeżeli się zaś to uczyni dnia poprzedniego i tym sposobem przygotuje się snopy do młócenia, „znajdzie się ktoś, co je w nocy wymłóci“ ten sam chobołd. W nocy z czwartku na piątek chobołd szczególnie jakoby rozwija żywą działalność. Gdy we czwartek wieczorem kobieta prząść przestaje, musi nad kołowrotkiem uczynić znak krzyża; „w przeciwnym razie znajdzie się ktoś w nocy, co dalej prząść będzie:“ chobołd — naturalnie nie na jej korzyść. „Przodkowie nasi wszystko to już przeżyli i doświadczyli, — odpowiadają zazwyczaj temu, kto powątpiewa, — i my dobrze robimy, naśladując ich i nie zaniedbując niczego, co może nas ochronić.“
Gdy chobołd przelatuje z ciężarem swoim, można zawsze, jeżeli się ma po temu ochotę, odebrać mu ten ciężar. W tym celu pokazuje mu się tę część ciała, którą zawsze gwoli przyzwoitości staramy się zakrywać, i ciężar musi on upuścić. Jednakże jest to zawsze krok niebezpieczny, Jeden człowiek postąpił raz tak dla próby. Ciężar spadł, ale chobołd przez zemstę osypał wszami zuchwalca.
Związek z chobołdem zawsze bywa fatalny, gdyż nie ma sposobu rozejść się z nim dobrze. Gdzie się zagnieździ, tam już siedzi mocno i służy dzieciom i wnukom. Gdy się komu sprzykrzą jego usługi, albo gdy kogo sumienie dręczy, że w nieuczciwy sposób stal się dzięki jemu bogatym, i wypędzi go z domu, pozbawiając zwykłej opieki, w takim razie chobołd zawsze będzie do niego żywił nienawiść, i jak przedtym znosił do domu wszelkie dobro, tak teraz, mszcząc się, będzie je wynosił. Jeżeli mu się wiernie dochowuje związku, to się mu poświęca spokój duszy; skoro znów związek będzie zerwany, mienie i dobytek stają się jego ofiarą. Szczęśliwy, kto nigdy nie miał z nim do czynienia. Żeby się od niego uwolnić na zawsze, jedna kobieta oparzyła go w beczce; zapomniała, czy też nie wiedziała, że jemu ani ogień, ani ukrop zaszkodzić nie mogą. Dopieroż miał się zemścić na niej za taką niewdzięczność! Tak samo, jak nagle wzbogaciła się, tak też i zubożała nagle. A więc i w rym podaniu sprawdza się także prawidło, na doświadczeniu oparte, że związek ze złemi siłami zawsze musi złe przynosić owoce.
Duchy domowe, o których mówiliśmy dotąd, mają tę cechę szczególną, że w postaci ognistej unoszą się w powietrzu, ażeby dostarczyć bogactw żywicielom swoim. Pisański nadaje im miano elfów i wbrew panującemu dziś jeszcze zwyczajowi odróżnia ich od innych, zwanych chobołdami albo podziomkami. Trudno tę różnicę utrzymać. Pisański jednak opowiada o tych ostatnich, że zarówno w polskich, jak i w niemieckich okolicach Prus, dobrze ich znają. „Jeszcze za dni naszych budzą one obawę przy połogu. Miało się już nieraz zdarzyć, że jeżeli piastunka nie pilnuje bacznie niemowlęcia, szczególnie przed chrztem, człowieczek wielkości piędzi z długą brodą porywał dziecko z kołyski, rzucał je pud przypiecek, i gdyby nie spostrzeżono tego w porę, uniósłby je z sobą w podziemia[7].“
Dziś także obawa zamiany własnego dziecka na podrzutka bardzo jest rozpowszechniona i bardzo czujna; starają się zabezpieczyć od zamiany dziecko przez to, że się mu kładzie do kołyski kawałek stali. Bardzo stara włościanka, Polka z okolicy Olsztynka, opowiadała, że podrzutek ma zwykle bardzo dużą głowę. Ale dodała, że są środki do odzyskania własnego dziecka. A mianowicie, trzeba wziąć dziecko podrzucone, oćwiczyć je mocno i na gnój wyrzucić. Wówczas podziomki odnoszą prawe dziecko, naturalnie także mocno oćwiczone. Im mocniej się bije (nie zawadzi nawet do krwi), tym prędzej odzyskuje się dziecko własne. (Lubajny koło Ostroda).
Złe istoty, które niemowlęta zamieniają na podrzutki, nazywają się chobołdami. (Olsztynek). Uderzyło mię, że w jednym przypadku owe złe istoty, które dzieci zamieniają, nazywano krasnoludkami. (Lubajny). Wiara w chobołdy, która jeszcze na początku bieżącego stulecia była powszechną, mocno teraz zanika.
Złe duchy przedostają się nawet do ciała człowieka, by go dręczyć.
Podziomki albo krasnoludki drażnią i dokuczają ludziom podobnie jak chobołdy, nietylko z zewnątrz, lecz częstokroć grają właściwą sobie rolę w brzuchu ludzkim, co się daje ztąd zauważyć, że człowiek uczuwa mniejszą lub większą ociężałość, a także słyszy wewnątrz jakby żabie rzechotanie i glegotanie, i należy to jaknajprędzej zamówić, gdyż może być bardzo źle. (Lubajny koło Ostroda).
W okolicy Olsztynka krasnoludki są bardzo znane, gdy tymczasem w powiecie Szczycińskim dotąd napróżno się o nich dopytywałem. Mieszkańcy z okolicy Olsztynka powiadają, że krasnoludki są to drobniutkie robaczki czerwone, które, dostawszy się do wnętrzności człowieka, męczą i powoli niszczą, tak, iż w końcu zupełnie wysycha. Można je wszakże wypędzić. Bierze się do tego popiół, wypalony pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem, gdyż tylko taki popiół nadaje się do tego. Pokój, w którym chory przebywa, wymiata się czysto, rozściela się prześcieradło, kładzie się na nie chorego i posypuje się rzeczonym popiołem. Przytym odmawiają się formułki zamawiania i kładą się znaki krzyża, poczym krasnoludki wychodzą. W Olsztynku i pod Olsztynkiem wiele osób uzdrawia tym sposobem.
Jest także gra, w której wzywa się krasnoludka. Podobne to do znanej gry w „Pytkę.“ Chłopiec, który z kańczugiem innych goni, jest krasnoludek. (Dąbrówno).
W Olsztynku był młody człowiek, którego od lat już wielu męczyły krasnoludki. Wezwano słynnego wróża. Ten posypał podłogę popiołem, i chory położył się na popiele twarzą ku ziemi. Zaraz odeszło mnóstwo robaków bardzo rozmaitej wielkości, jedne zaledwie długości cala, inne na palec długie. Wyglądały one szkaradnie, gdyż miały ogromne głowy; głowy te były różnej barwy: czarne, czerwone, zielone itd. Robaki poprzeskakiwały przez popiół ku ścianom i pochowały się pod sprzętami. Jeden robak wszedł choremu napowrót przez usta (notabene wszystkie robaki wyszły przez usta). Był to zły znak. Chodzi o to, że robaki te mają króla; gdyby ten był wyszedł, byłby się już żaden z nich nie wrócił. Póki jednak nie wyszły wszystkie, choroba trwa dalej. (Olsztynek).
Gdy się ma zażegnywać kogoś, co ma krasnoludki, wymiata się izbę, i chory kładzie się po ciemku nago. Po niejakim czasie zapala się światło i znajduje się na popiele robaki, a także włosy i nawet pluskwy. Jeżeli robaki oddalają się od człowieka, w takim razie będzie zdrów, jeżeli pełzną ku niemu musi umrzeć. Wróż zbiera robactwo i włosy i pali je. (Olsztynek).
Zażegnywanie krasnoludków odbywa się tylko we czwartek wieczorem. (Olsztynek).
Z krasnoludkami można jeszcze zestawić białe i zimne ludzie.
Według kroniki kościelnej w Smolnikach, miejscowy proboszcz Fiszer około roku 1741 postanowił wytępić ten przesąd. Między innemi wyśledził on jednego starego wieśniaka, który do zażegnywań i cudownych uzdrowień używał następującej prostej formułki: Odmawiał najpierw „Ojcze nasz,“ a potym mówił: „Białe ludzie, zimne ludzie (albo jak Niemcy jeszcze mówią: małe), odstąpcie od tego chrzczonego Daniela, nie męczcie, nie dręczcie, nie gubcie jego serca, jego ciała i kości przez Syna Bożego, Matkę Boską i wszystkich świętych aniołów pańskich, nie macie go męczyć, dręczyć i gubić; a zatym ustąpcie lepiej i idźcie na zielone lasy i suche pustynie, żebyście go nie męczyli, nie dręczyli i nie gubili tego chrzczonego Daniela, przez Boga i przez Ducha św. I jak ten jasny i radosny dzień jest, niech on także będzie wesół i zdrów, przez Boga i przez Ducha świętego[8].“ Z tego podania wyraźnie wypadałoby, że także białe i zimne ludzie muszą być zaliczone do podziomków albo chobołdów.
Gdy chorego dręczą białe ludzie, w Polsce urządza się w piątek (?) posłanie z grochowin, rozściela się prześcieradło i kładzie się na nie chorego. Wówczas bierze ktokolwiek sito z popiołem na plecy i obchodzi chorego dokoła i wysypuje popiół tak, żeby całe posłanie było osypane. Nazajutrz rano liczy się wszystkie rysy na popiele, i milcząc, nie witając się z nikim po drodze, zanosi się popiół do jednej z mądrych bab która już przepisuje odpowiedni środek. Na popiele odbijają się ślady duchów; na podziomków także rozsypuje się popiół[9].
Czy ktoś jest opanowany przez białych ludzi, poznaje się na Mazurach, jak następuje: Składa się trzy rózgi wiśniowe i tnie się na małe kawałeczki, mówiąc: „Jeden nie jeden, dwa nie dwa,” itd. aż do: „dziewięć nie dziewięć!” i powtarza się to trzy razy, tak, że się otrzymuje trzy razy po 27, czyli 81 małych patyczków. Te patyczki rzuca się do miski z wodą, którą się żegna i zamawia przy modlitwie. Zamawianie, w którym imię chorego, np. Bogumił, musi być wymienione, brzmi tak: „Do chrzczonego Bogumiła przyjdź Boże Ojcze, Synu i Duchu święty.“ Amen nie dodaje się na końcu. Jeżeli te pręciki pływają, w takim razie chory jest wolny od białych ludzi; jeżeli jednak część ich tonie, w takim razie jest on przez nie opanowany, mianowicie w tej mierze, jak to wskazuje stosunek pręcików tonących do pływających. Do wypędzenia choroby używa się potym następującego zaklęcia: „Odejdźcie wy, białe ludzie, od tego chrzczonego Bogumiła, precz z jego skóry, z jego ciała, z jego krwi, z jego żył, z jego stawów, z jego członków! Tam daleko w morzu jest wielki kamień, tam idźcie, tam jedźcie, tam pijcie, tam jedzcie! Przez Boga Ojca, przez Syna Bożego, przez Ducha świętego.“ Zaklęcie to powtarza się trzy razy, i jednocześnie lewą ręką trzyma się miskę, prawą zaś rozpryskuje się wodę razem z pręcikami na ognisko, tak, iż ku końcowi zaklęcia wszystka woda jest wylana. Chorzy, którzy wyglądają blado, niechętnie biorą się do pracy, cierpią na bezsenność i osłabienie członków (błędnica), odzyskują dzięki tej praktyce zdrowie[10].
Coś podobnego opowiadano mi w Olsztynku:
Kto ma krasnoludki, ten doznaje na całych piersiach świerzbienia, jakby kto ręką drapał, skarży się na ból głowy, nie ma apetytu i powoli schnie, bo krasnoludki we wnętrzu zjadają mu płuca. Jeżeli choremu krew idzie z nosa i uszu, to bardzo już źle z nim, i wtedy chwytają się następującego środka: Nacina się z dziewięciu gatunków drzewa, np. jałowcu, olchy, brzozy itd., do 40 par drewienek; przytym należy trzymać nóż nie od siebie, lecz do siebie; drewienka obcinają się pod sęczkami, żeby razem z niemi miały kształt haczyków; należy też ścinać je parami. Wtedy, we czwartek po wieczerzy, w ostatnią kwadrę, bo takie rzeczy zawsze trzeba przedsiębrać w ostatnią kwadrę, milcząc i nie oglądając się, czerpie się z bieżącej wody wiadro albo szaflik wody, zagrzewa się i wylewa na głowę choremu, który siedzi w balji, przyczym drzwi i okiennice powinny być pozamykane. Drewienka rzuca się do wody parami, myje się chorego tą wodą, zwłaszcza uszy, nozdrza, pod pachami i podkolanki. Podczas mycia odmawia się dziewięć „Ojcze nasz,” ale się nie wymawia: Amen. Wtedy chory wychodzi z balji, wkłada nową koszulę i patrzy, ile drewienek pływa po wierzchu, a ile zatonęło. Ile par drewienek zatonęło, tyle w sobie krasnoludków ma jeszcze chory. Drewienka te zawija się w chustkę, i chory nosi je na gołym ciele, wszystko jedno, czy pod prawą, czy pod lewą pachą, aż do następnego czwartku. Powinien także przez ten czas nosić przy sobie srebro, najczęściej monetę, i nic z domu nie należy wypożyczać. (Dlaczego? bo źli ludzie, oddając rzeczy pożyczone, mogliby figle płatać). Użytą wodę odnosi się w tym samym wiadrze i do tej samej wody bieżącej, nie oglądając się i milcząc. W następny i w trzeci czwartek powtarza się ten sam proceder; ile par drewienek pływa w drugiej kąpieli, tyle krasnoludków wyszło z ciała. Niekiedy przy drugiej już kąpieli wypływają wszystkie. Za trzecim razem powinny wszystkie wypłynąć, albo choroba jest nieuleczalna[11].
Pod nazwą bladych albo zimnych ludzi, znana jest na wsi pewna wewnętrzna choroba (coś w rodzaju błędnicy). Cierpią na to szczególnie kobiety, i wyglądają przytym blade i wychudłe. Dawniej istniało przekonanie, że chorzy opętani są przez istoty ludzkie, które mogą się przemieniać w zimnych i bladych gnomów itd. (Margrabowa).
Nadaremnie w niektórych okolicach wypytywałem się o krasnoludki, gdy tymczasem zimne ludzie są tam dobrze znane. „On ma zimne ludzie,“ jest to określenie różnych chorób. Zimne ludzie, jak tu utrzymują, są to maleńkie zwierzątka, wielkości może główki od szpilki, które rzędami przez lasy wędrują i przynoszą chorobę, która się objawia szczególnie w posinieniu paznogci. Ze względu na nich wystrzegają się bardzo kolei od wozów. (Jerutki).
Jedna kobieta, która długo mieszkała w okolicy Jansborka, obecnie zaś mieszka w Olsztynku, zapewniała mię, że tam mianem zimne ludki oznaczają to, co tu nazywają krasnoludkami.
Mają to być maleńkie istoty ludzkie, ale tak drobne, że ich zaledwie dojrzeć można. Dokazują w głowie i sprowadzają dreszcze febryczne i bóle. Powinny być zażegnywane we czwartek po wieczerzy.
Krasnoludki są może tak wielkie jak komary, albo jak kawałeczki szpilek z brunatnemi główkami. Należy je zamawiać w ostatnią kwadrę we czwartek. Komin się zamyka, ażeby w pokoju było zupełnie ciemno. Sypie się dokoła chorego popiół przez sito włosiane, przytym sito obraca się, nie jak zwykle, na prawo, lecz na lewo. Wtedy otwiera się prędko komin, prędko zapala się łuczywo i szuka się dróg, któremi robaki pełzły przez popiół. Jeżeli się tych śladów nie znajduje, znaczy to, że robaki wróciły znowu do chorego, i niema już dla niego ratunku; jeżeli zaś ślady rozchodzą się od chorego, to dobry znak. (Olsztynek).
Istoty te są rodzajem robaków, które mają niekiedy przebywać w ciele ludzkim. Różnią się one istotnie od glist, mniejsze są od nich i zazwyczaj odmiennej bywają barwy. Niektóre z nich są tak małe, że niepodobna ich dojrzeć gołym okiem. Obecność ich wszakże w ciele ludzkim poznaje się po różnorodnych odcieniach i kolorowych prążkach na wydzielinach ludzkich. Inny znów gatunek tych robaków jest dla oka widzialny, ale różni się barwą; są one albo całkiem czerwone, albo czerwone i z czarną nadto główką. Robaki pierwszego gatunku bywają przyczyną rozmaitych dolegliwości, chociaż nie są niebezpieczne; robaki drugiego gatunku są niechybnemi zwiastunami śmierci; kto je w swoich wydzielinach dostrzeże, musi umrzeć.
Do usunięcia tych robaków zastosowują się rozmaite środki. Dwunastkowy popiół, tj. popiół, zebrany pomiędzy Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, ma być wybornym przeciwko nim środkiem. Popiołu tego używa się na rozmaite cele; np. posypuje się nim drzewa owocowe i warzywa, aby je uchronić od gąsienic. Otóż i na te robaki popiół ma działać skutecznie. Worek kiprowany, szyty od dołu do góry i, jeżeli się nie mylę, od lewej ku prawej ręce, wywraca się na lewą stronę i rozpościera na podłodze; pacjent kładzie się wzdłuż na tym worku, osoba zaś świadoma tych praktyk, obchodzi go kilkakrotnie dokoła i posypuje rzeczonym popiołem. Przeciwko robakom z czarną głową niema, jak się zdaje, żadnego środka. Cierpiący na nie opada wciąż z ciała, aż wysycha na szkielet i umiera. (Dąbrówno).
Macica, według jednych, jestto kurcz żołądka, według innych — kolki; inni znowu utrzymują, że wyraz ten nie daje się przetłumaczyć, ponieważ Niemiec nie zna tej choroby. Chłop tutejszy wyobraża sobie macicę, jako robaka z ostremi pazurami, który przebywa we wnętrznościach człowieka, i skoro z jakiego szczególnego powodu bywa podrażniony i rozzłoszczony, daje się we znaki człowiekowi, dręczy go i męczy. (Działdowo).
Każdy ma w ciele swoim macicę, i ta go często straszliwie męczy. Skoro wszakże ona wyjdzie, człowiek musi umrzeć.
Opisał mi tę macicę jeden, co ją widział. Jest to robak o ciele okrągłym z niezliczonemi nogami, tak, iż wygląda prawie jak kiść i wielkości jest może talara. (Olsztynek).
Pewnemu człowiekowi wycięto po śmierci macicę żywą i usiłowano ją zabić, polewając ją wrzątkiem, kwasem azotowym itd. Ona wszakże przez to powiększała się tylko. Wreszcie polano ją rosołem z wołowiny, wskutek czego skurczyła się do drobnych rozmiarów i umarła. Jest ona wielkości ręki i ma kończyny w rodzaju palców, któremi chwyta i ściska. U miętusów spotyka się także tego rodzaju „rzeczy,” ale mniejsze, i ludzie prości cieszą się bardzo, gdy znajdą coś podobnego. Wyjmuje się to wtedy, suszy, zamienia na proszek i w tej postaci daje się z najlepszym skutkiem przeciwko dręczącej ludzi macicy.
Z Dąbrówna dochodzą mię dodatkowo następujące wiadomości o macicy:
Ból, który Niemiec zna pod nazwą „kurczu żołądka,“ Mazur nazywa macicą. Wszakże, według wyobrażenia Mazura, macica nie jest chorobliwym stanem żołądka lub wnętrzności, lecz dolegliwością, której przyczyną jest obecność w ciele ludzkim żywej, szczególnego rodzaju istoty. Istota ta, podobnie jak tasiemiec, ma być dziedziczną. Siedlisko jej jest w brzuchu, w okolicy pępka, albo raczej dokoła niego. Podług upowszechnionego wyobrażenia, ma ona kształt jakby chrabąszcza, o wielu nogach nakształt szponów, zapomocą których trzyma się wewnętrznej powierzchni okolicy pępkowej. Gdy z jakiegobądż powodu bywa zaniepokojona, wtedy zatapia swoje nogi jakby szpony w ciele i sprawia przez to ból okropny, który może sprowadzić śmierć. Jakkolwiek siedlisko jej jest w wewnętrznych częściach ciała, wszakże bardzo jest czułą na wrażenia zewnętrzne. Przeziębienie ciała, albo spożycie wstrętnej dla niej potrawy, łatwo ją może podrażnić i skłonić do sprawienia bólów. Jeżeli ból następuje skutkiem przeziębienia, w takim razie skutecznie działa ogrzewanie pod postacią ciepłych okładów. W innych przypadkach, używa się także innych środków. Jeżeli bóle są uporczywe, w takim razie starają się je uśmierzyć i usunąć za pomocą kadzenia. Do kadzenia używa się w tym przypadku bursztynu, piór, włosów z głowy i z dolnej okolicy ciała, na krzyż pacjentowi uciętych, itp. Cierpiący wciąga w siebie dym przez nos i gardło. Skoro i to nie pomaga, wtedy się ucieka do środka radykalnego: „Trzeba macicę zbrzydzić,” powiada Mazur, to znaczy, że trzeba macicy zadać coś takiego, coby jej sprawiło nudności, poczym ból ustaje natychmiast, częstokroć nazawsze. Bierze się do tego trochę świeżego końskiego, albo gęsiego pomiotu, przecedza się przez gałganek, dodaje się do wyciśniętego płynu trochę wódki, żeby to łatwiej było zażywać, i wypija się ten napój. Środek ten często nazawsze usuwa cierpienie.
Według wyobrażenia znów innych, macica jest masą robakowatą, podobną z kształtu do wątroby miętusa; wiele już osób zrzucało ją jakoby w tej właśnie postaci, poczym też ból ustąpił nazawsze. Podobieństwo macicy do wątroby miętusa było prawdopodobnie powodem tego, że używają tej ostatniej jako środka leczniczego przeciwko bólom. W tym celu wątroba miętusa suszy się, uciera i daje cierpiącemu na macicę, w wodzie albo w wódce.
Pewna kobieta była śmiertelnie chora z powodu boleści, sprawianych przez macicę. Od wielu dni nic już nie jadła, ciało było nabrzmiałe, i nikt nie umiał jej poradzić. Wtym mąż jej dowiaduje się, że przyszło do wsi kilku Cyganów, udaje się tedy do jednej z Cyganek, która obiecuje pomoc. Po odwiedzeniu chorej, Cyganka orzekła, że macica wyszła ze swego położenia, i że ona ma ją nietylko przywrócić do pierwotnego jej położenia, lecz także uczynić ją nazawsze nieszkodliwą. Przepijała tedy chorej suche wanny codziennie przez trzy dni z rzędu. Do wody, przeznaczonej na kąpiel, włożyła kilka marchwi i jagód jałowcowych, dodała potym jeszcze do tej mieszaniny jakichś nieznanych korzeni i wylała tę masę na rozpaloną cegłę. Chora musiała siedzieć okryta prześcieradłem nad wanienką i oddychać wydzielającą się parą. Środek ten poskutkował nazawsze. Użytą do tego cegłę mąż chorej musiał rozbić na trzy kawałki i w dzień ostatniej kąpieli zakopać przed wschodem słońca pod drzewem owocowym. Według przepowiedni Cyganki, drzewo to powinno było uschnąć. Istotnie sprawdziła się przepowiednia: w następnym roku drzewo to zginęło w rzeczy samej, a później uschnęły nawet inne jeszcze drzewa w tym ogrodzie.
Bardzo rozpowszechniona jest wiara w mary (zmory). Już Pisański wspomina o nich, jako o rodzaju elfów. „Szkodliwy ten potwór, powiada on, bardziej oddaje się trapieniu ciała człowieka, aniżeli rabowaniu pełnych stodół. Często tak nielitościwie uciska niewinne osoby śpiące, że mogłyby umrzeć z braku oddechu i strachu. Rano nie mogą znaleźć słów do opisania męczarni, jaką przedtym przeszli. Lekarstwa i środki domowe napróżno bywają używane przeciwko temu; pożądany skutek wywierają jedynie pewne zaklęcia starej kumoszki, przed snem odmówione. Tak dalece zamętne jest wyobrażenie o zmorze! Nikt nie potrafi opisać tego dręczącego stworzenia; nikt go nie widział i nie dotykał; dlatego też musi to być duch[12].“
Badania moje, zwłaszcza w okolicy Działdowa, uzupełniają te ogólne wskazówki istotnymi rysami. W charakterze zmory zjawiają się zarówno męskie, jak i żeńskie postacie, pospólstwo bowiem wyobraża sobie zmory, jako ludzi zaczarowanych, którzy przybierają postać kotów, albo psów. Przychodzą w nocy dręczyć śpiących. Obejmują łapami śpiącego i duszą go tak, że ten zaledwie może oddychać, jednocześnie zaś całują go i liżą. Zmora nawiedza zazwyczaj człowieka w określonych odstępach czasu, tak, iż prawie napewno można przewidzieć jej przyjście. Jednym ze środków, zabezpieczających przeciwko niej, jest kładzenie się na brzuchu: gdy w takim razie zmora przychodzi i spostrzega, całując, że nie w twarz całuje, rozgniewana odchodzi.
Zmora kładzie język do ust osobie, którą dusi, aby nic mogła krzyczeć. (Olsztynek).
Podczas duszenia człowiek jest całkiem przytomny, ale nie może się wcale ruszać. Powinien wówczas spróbować poruszyć wielkim palcem u prawej nogi, a zmora musi ustąpić. Podczas tego należy chwytać ją, i często zostaje coś w ręku, np. słomka, rózga, jabłko itd., coś, w co zmora przemienić się może. Zaprasza się ją na śniadanie, zostawia się dla niej przy śniadaniu puste miejsce, a także talerz i łyżkę. Przyjdzie napewno, musi przyjść, i wiedzą już ludzie, kto to jest. (Wielbark).
Pewien stolarz, którego zmora dusiła, schwycił ją, pasował się z nią i zabił jednym uderzeniem młotka. Zdarzało się to już nieraz. Dowiadywano się najczęściej niebawem, że w okolicy, oddalonej może o kilka mil od miejsca, gdzie zabito zmorę, zniknął człowiek; po dłuższych zaś poszukiwaniach przekonywano się, że był to właśnie trup tego człowieka, który zginął[13].
Mazurzy wyobrażają sobie zmorę jako osobę; jeżeli się chce wiedzieć, kto ona jest, zaprasza się ją na śniadanie, stawia się potym miotłę przewróconą w kącie i tym sposobem przeszkadza się jej do wyjścia. Gdy tak załapana prosi, by ją wypuścić, bierze się miotłę i wali się ją mocno. Potym nie wraca już więcej. (Olsztynek).
Zmora dusi także bydło i konie. Zaplata też koniom warkocze. (Olsztynek).
Pewien ojciec miał trzy córki, które musiały chodzić jako zmory; jedna musiała dusić krzaki cierniowe, druga wodę, trzecia konie. Ojciec wszakże nie wiedział o tym. Razu pewnego, powróciwszy w nocy z wędrówek swoich do szopy, gdzie razem sypiały, uskarżały się na swoją dolę. Jedna była pokłuta przez ciernie, drugą fale wodne pobiły, trzecią konie potłukły kopytami. Ojciec podsłuchał tę rozmowę i dowiedział się tajemnicy. Były one wszakże całkiem temu niewinne, gdyż musiały chodzić jako zmory dlatego, że ich rodzice chrzestni myśleli o tym podczas chrztu. Natychmiast ojciec wezwał innych rodziców chrzestnych i kazał wszystkie trzy córki przechrzcić. Od tego czasu nie przemieniały się już one w zmory. Środek ten stosuje się wogóle w tego rodzaju przypadkach. (Olsztynek).
Podobnych historyjek opowiada się tu więcej. W jednej gospodzie podróżny człowiek podsłuchał trzy siostry, które powróciły ze swoich wypraw nocnych i rozmawiały o tym, której było najciężej. Jedna jako zmora musiała bydło dusić, druga ludzi, trzecia drzewa. Pierwszej oczywiście lżej było niż drugiej, bo łatwiej jest przedostać się do obory, niż do mieszkań ludzkich; najciężej jednak było trzeciej, która, ażeby dusić drzewa, musiała się na nie wdrapywać. Powtórzono ojcu tę rozmowę i dziewczęta przechrzczono. (Olsztynek).
Gdy kogo zmora dusi, trzeba ją mocno trzymać i nie wypuszczać. Przybiera ona wtedy wszelkie możliwe postacie, przemieniając się np. w żmiję, w żabę, w słomkę. Nic wszakże nie może ona zrobić, jakkolwiek jest rozzłoszczona, i w końcu musi się przemienić w postać ludzką. Gdy wówczas pozwoli się przechrzcić na inne imię, przestaje być zmorą. (Olsztynek).
Zmora ma jakoby sprowadzać także choroby. Gdy ktoś cierpi na kłucie w brzuchu albo w głowie i chce, aby zamówiono chorobę, wówczas wróż albo częściej jeszcze wróżka (najskuteczniej zamawia kobieta, i do tego stara) dotyka okolicy żołądka lub głowy, w której cierpiący ból uczuwa, i nagniata ją za każdym razem, ilekroć wymawia przytym odpowiednie wyrazy. Zaklęcie powtarza się dziewięć razy i po każdych trzech razach odmawia się jedno „Ojcze nasz“ Brzmi ono dosłownie: „W imię Boga, Ojca, Syna i Ducha świętego. Amen. Pani matko, chwytam cię, cisnę cię, idź-że sobie na spoczynek do komory swojej, gdzie cię Bóg łaskawy stworzył.“ Po tym akcie zamówienia, ból chorego uśmierza się trochę, wkrótce zaś całkiem znika i nigdy już potym nie wraca, skoro tylko zamówienie było wykonane należycie przez osobę wtajemniczoną w te praktyki i odpowiednią. Nie każdy bowiem nadaje się do tego kunsztu dziewiątkowego. Gdy jednokrotne zamówienie nie pomaga, można je raz jeszcze powtórzyć; częstsze jednakże próby nie opłacają się. Sprawozdawca (obywatel Hassenstein), zapytywał opowiadającą, jakie może mieć znaczenie Pani matka, i otrzymał odpowiedź, że zamawiająca zwraca się tu do Matki Boskiej. Słusznie sądy sprawozdawca, że tłumaczenie to jest fałszywe, gdyż właśnie Pani matka jest wyklinana, i mniema, że można przypuszczać, iż chodzi tu o zmorę[14]. Czy nie ma ta formułka na względzie raczej macicy?
Ze zmorą spokrewniony jest wilkołek, o ile obydwa złe duchy powstają z przeobrażenia się ludzi. Już w wieku XVI Jerzy Sabin podaje wiadomość o wilkołku. Za jego czasów mianowicie, człowieka, który uchodził za wilkołka, złapali chłopi zaprowadzili do księcia Albrechta do Królewca. Co prawda, zdziczała postać jego raczej przypominała zwierzę niż człowieka. Na twarzy miał rozmaite rany i blizny, które, jak sam utrzymywał, pochodziły od ukąszeń psów, ścigających go jak wilka. Książę kazał go ściśle wybadać. Wyznał otwarcie, że dwa razy do roku, mianowicie koło Bożego Narodzenia i św. Jana, przemienia się w prawdziwego wilka, i że jakiś popęd wewnętrzny zmusza go do przebywania w lasach wpośród wilków, jakkolwiek doznawać miał silnego przygnębienia ducha i osłabienia na ciele, nim włosy porastały i pokrył się futrem wilczym. Zawierzono mu, dopókiby odpowiednia próba nie przekonała o tym, i strzeżono go bacznie w zamku królewieckim. Nadszedł wreszcie czas jego przeobrażenia się; pomimo to został człowiekiem. Czekano dłużej jeszcze, i wciąż pozostawał takim samym[15].
Jednakże wiara w wilkołki wciąż jeszcze utrzymuje się w Prusiech Rektor Gerss w Wielkich Sterławkach opowiada o tym co następuje: Wilkołka poznać można po krótkim ogonie, który ma na krzyżu, i po tym, że ludziom, którzy go obrazili, dusi bydło przez zemstę. Pewien przebiegły żebrak podawał się za wilkołka, oczywiście w tym celu, żeby go hojniej obdarzano jałmużną. Chłopi z obawy, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu jego, dawali mu bardzo hojnie słoninę, zboże itp. Z następującego opowiadania widać, jak straszne może pociągnąć następstwa ten zabobon. Do jednej wsi mazurskiej przybiegł w biały dzień wilk wściekły. Mieszkańcy miejscowi uroili sobie, że to musi być wilkołek, bo wilk zwyczajny latem nie przyszedłby do wsi za dnia. Na nieszczęście w sąsiedniej wsi mieszkał człowiek, którego uważano za wilkołka, i wierzono stanowczo, że właśnie on musi siedzieć w wilku. Postanowiono dać mu nauczkę, wpędzono go do karczmy miejscowej, zamknięto drzwi, i następnie, uzbroiwszy się w widły od siana i nawozu, w drągi itp., ludzie weszli do karczmy, by go zabić. Zanim jednak celu dopięto, wilk pokąsał kilka osób, które później poumierały na wodowstręt[16].
Osoby, mające dwa wiry na głowie podejrzewane są o to, że mogą się przemieniać w wilki, wyrządzać szkody wszelkiego rodzaju i nawet ludzi pożerać. (Olsztynek).
W wychodzącym w Lesznie w Poznańskim Przyjacielu Ludu czytamy: Ażeby rozpoznać wilkołka i przekonać się o tym, trzeba wziąć w usta skórkę chleba, i trzymając ją tam niewidocznie, obejść trzy razy dokoła domniemanego wilkołka. Wobec takiej praktyki traci on swoją ludzką postać i przybiera wilczą[17].
Jeżeli niektórzy ludzie muszą się przemieniać w wilkołków, winni są temu rodzice chrzestni, którzy podczas chrztu myśleli o takich rzeczach[18]. (Olsztynek).
Z pomiędzy istot demonicznych, wyobrażanych przez lud jako osoby, najczęściej wspomina się o duchach wodnych, które wciągają ludzi do wody, o tak zwanych topichach. W jeziorze Marksewo (pow. Szczyciński), są dwa topichy w postaci chłopczyków w czapkach czerwonych. Wynurzają się oni z wody, klaszczą w dłonie trzy razy i znów znikają. Wtedy ktoś tonie. (Jerutki). W jeziorach Omulew i Święte (pod Kurkami) są również takie topichy.
Każdy, jak się zdaje, większy obszar wody, według wierzenia ludowego, ma swojego topicha. Wierzenie to bardzo jest rozpowszechnione, i ludzie, mieszkający w bezpośrednim sąsiedztwie jeziór lub rzek, są najmocniej przekonani o istnieniu tam istot owych. Miejsca najbardziej niebezpieczne i głębokie, gdzie zwykle fale wodne szumią najwścieklej, bywają siedliskami topichów. Niksy w klechdach niemieckich różnią się istotnie od topichów, które według ludowego wierzenia Mazurów, żyją w wodzie. Wierzenie Mazurów nic nam nie mówi o istotach żeńskich tego rodzaju; owszem, wyobraża je sobie w postaci męzkiej i nazywa: topich. Wiele osób miało go nawet oglądać zblizka. Niewielki, mniej więcej jak sześcioletnie dziecko, włosy ma ociekające wodą, a niekiedy okazuje się też w czerwonym ubraniu. Niksy w klechdzie niemieckiej są istotami okrutnemi, jeżeli je podrażnić przez złość i swawolę: często jednak okazują ludziom także przychylność swoją, świadcząc im dobro wszelkiego rodzaju. O takich własnościach topicha klechda mazurska nic nam nie mówi; jedno tylko jest pewne, że w pewnych porach wymaga on ofiary. Dlatego też są jeziora, w których co rok musi pewna liczba osób utonąć. Jakoż, od czasu do czasu, skoro już nadejdzie chwila, w której topich ma dostać ofiarę, można słyszeć, jak w wodzie krzyczy, śmieje się, płacze, lamentuje, jak gdyby chciał przez to zwrócić na siebie uwagę przechodniów lub osób znajdujących się w pobliżu. Wielu jakoby wyraźnie słyszało z ust jego słowa:

„Czas idzie i godzina,
A człowieka niema.“

(tj. zbliża się godzina, a ofiary ludzkiej nie widać jeszcze).
Komu przeznaczono paść ofiarą topicha, tego z nieprzepartą siłą pędzi coś takiego (przeczucie jakieś) ku wodzie, i pomimo natychmiastowej pomocy musi on utonąć. Widywano też od czasu do czasu, jak ten lub ów tonący, pomimo największych wysiłków, żeby się utrzymać na powierzchni wody (lub zimą na lodzie), gwałtownie był porywany pod wodę i znikał. Dla przywabienia ludzi topich zawiesza często coś na drzewie lub krzaku rosnącym nad wodą, np. czapkę, but, albo inną jakąś rzecz ponętną, i ciągnie ku sobie tych, którzy sięgają po przynętę i biorą.
Kto jest przeznaczony na ofiarę topichowi, ten napewno zginie w wodzie albo w jakimś innym płynie; dowodem tego jest następująca opowieść:
Pewien jegomość ze sługą swoim przejeżdża w noc ciemną mimo jeziora, które miało także swojego topicha. Służącego paliło pragnienie; chciał zatrzymać się i ugasić je wodą jeziora. Pan wiedział dobrze o tym, że jezioro co rok wymaga ofiary, i zbliżając się, słyszał żałosny głos topicha, przywołującego swoją ofiarę. Wszelkie prośby, aby powstrzymać sługę od napicia się wody, były nadaremne; chciał koniecznie ugasić pragnienie. Tylko środek gwałtowny mógł temu przeszkodzić. Spostrzegł to pan, wziął cugle do ręki i popędził co koń wyskoczy do wioski sąsiedniej. W karczmie kazał podać służącemu szklankę piwa; ale zaledwie ten wypił, padł nawznak i umarł: nie uszedł swemu przeznaczeniu topich musiał dostać ofiarę swoją.
Z powyższego opowiadania ujawnia się jeszcze jeden szczególny rys topicha: głosu jego nie słyszy przeznaczona dla niego ofiara, albo głos ten musi mieć dla ofiary coś w sobie tak nieprzeparcie pociągającego, że niepodobna mu się oprzeć.
Często mówi się dzieciom, że w zbożu siedzi baba jęza, jak się zdaje dlatego, żeby nie chodziły w zboże rwać kwiatów. Baba jęza występuje w znanej bajce o domu z piernika.
Skoro komu zginie z pod ręki coś, co przed chwilą miał w ręce, i szuka się tego próżno i znaleźć nie może, wtedy powiadają „pokusa wzięła“ (Olsztynek).
Gdy powstaje wicher, winne są temu siły demoniczne. Wtedy słyszy się pospolicie na Mazurach wyrażenie: „Djabeł jedzie na wesele.” Gdy wicher jest tak silny, że porywa i unosi piasek, wtedy się mówi: „Koń leci przez chmury.” Wyrażenia te żywo przypominają dzikie łowy Wodana. Zresztą wicher zrywa się także, gdy się ktoś powiesi. (Patrz niżej).
Niekiedy ludzie na polu powiadają: „Tam pali się skarb,” lub: „Widziałem ognik.” Istnieje przytym przekonanie, że gdyby się zaraz poszło kopać, znalazłoby się skarb; ale strach powstrzymuje. (Jerutki).
Płomień niebieski, wybuchający z gruntu i wnet znikający wskazuje miejsce, gdzie leży skarb zakopany. Kto ten płomyk zobaczy, powinien zdjąć prędko trzewik albo but z lewej nogi, i rzucić za siebie. Gdy się tego nie uczyni, skarb zapada się. Ale skoro się postąpiło według tego przepisu i następnie uda się o północy, by go odkopać, znajduje się garnek albo kociołek ze złotą lub srebrną monetą, albo jedną i drugą jednocześnie. Pod Kisinami w pobliżu Działdowa był pastuch kulawy, któremu miały się palić pieniądze; otóż tak powszechnie wierzono, że znalazł on duży kocioł ze złotą monetą, że gdy nie chciał wydać pieniędzy, zaaresztowano go i długo trzymano. (Działdowo).
Skarby zakopane muszą się co sześć lat czyścić; wtedy można widzieć, jak palą się płomykami jasnoniebieskiemi. Skoro się wypalą, zapadają znowu głęboko w ziemię. Kto, spostrzegłszy ten płomień, rzuci precz od siebie pantofel, kij, albo cośkolwiek, co ma przy sobie, ten może przez to sprawić, że płomień zgaśnie i skarb zapadnie się tylko tak głęboko, jak daleko odrzucony był kij czy cokolwiek innego; wtedy napewno może skarb wykopać. (Wielbark).
Grosze albo złotówki szczęśliwe powracają do właściciela, jeżeli ich się całych nie wydaje. Pieniądze są darem złego i mogą nawet narazić na niebezpieczeństwo. Jeden, co się chciał pozbyć takiego szczęśliwego grosza, nie mógł tego dopiąć, aż się w końcu dowiedział, że trzeba takie pieniądze kłaść na to samo miejsce, gdzie się je znalazło. (Olsztynek).




  1. Evangelisches Gemeindeblatt Weissa, 1857, str. 329.
  2. Oczywiście są to nazwy bogów litewskich. — Przyp. Red.
  3. Nazwy Perkuna nie zna już lud mazurski. Jeden misjonarz kaznodzieja, przybyły na Mazury ze stron dalekich, opowiadał mi na dowód tego, jak żywotne są tu jeszcze tradycje pogańskie, że razu pewnego zdarzyło mu się drogę odbywać z Mazurem podczas burzy, Mazur podpił sobie trochę, a że drogi zasypał śnieg, i ściemniło się już ku wieczorowi, więc zabłądził i w końcu zaczął wzdychać i kląć: „O Potrimpus, o Potrimpus!” Zaraz zwątpiłem mocno, ażeby ten wykrzyknik pochodził z tradycji ludowej, gdyż zostawał on w sprzeczności ze wszystkiemi mojemi dotychczasowemi spostrzeżeniami. Później dowiedziałem się, że właściciel furmanki był nauczycielem szkoły i prawdopodobnie wiadomości swoje czerpał z Heinela. I pomimo wszelkich poszukiwań, nie mogłem odkryć najmniejszego śladu tego, żeby Perkun żył jeszcze w ustach ludu. Nazwa Pikullus, która zresztą wcale nie jest tym samym, co nazwa Patollus, bo dopiero za czasów chrześcjaństwa miała się przeobrazić w przezwisko djabła albo boga piekła (Bender, De veterum Prutenorum diis, Brunzberga, 1865, str. 10), oznacza u Mazurów i wogóle u Polaków tyle, co widziadło, albo także postać zamaskowanego franta. Gdy sic dzwoni na choinkę świąteczną, wtedy mówią: „Pikullus dzwonił” (a zatym w danym razie jest on jakby tym samym, co knecht Ruprecht; w tym celu przeważnie używają się dzwonki gliniane, które też w wielkiej ilości sprzedają się na targu przedświątecznym). Także obrzydliwe figury, które występują w maskaradzie zapustnej, nazywają się Pikullus; nazwa ta jest takie ulubioną połajanką, której używają szczególnie kobiety, gdy chcą wyrazić, że coś jest obrzydliwe. — Przyp. Red.: Widocznie autor miesza tutaj rzeczy litewskie z mazurskiemi.
  4. Z pisma r. 1636, nieznanego nam jeszcze, gdy ogłaszaliśmy badania swoje nad chobołdem na Mazurach w Altpreussinche Monatsschrift, rok 1866, Z Reformatio gentis Letticae in ducatu Curlandiae P. Einhorna, co było przedrukowane także w Scriptores rerum Livonicarum, tom II, podajemy tu przesąd ludu pokrewnego o smokach i pukach ze względu na zdumiewającą zgodność. Einhorn mając na względzie greckiego Plutona, pisze na str. 624: „Tego złego i obrzydliwego bożka bogactwa miał także ten naród i nazywał go w swoim języku Puke; Niemcy, ponieważ nie umieją go nazwać inaczej, nazywają smokiem; wielu dziś jeszcze trzyma bożka tego, a ma on tym, którzy go utrzymują, przynosić wszelkiego rodzaju zboże i mienie, które kradnie u nietrzymających z nim. Co się tyczy postaci, ma on być cały czerwony, jak ogień, i szybko latać w powietrzu, jak ogień płonący. Gdy jest wolny i nie obładowany zbożem, ma być czerwony jak ogień, gdy jednak nakradnie ziarna i innych rzeczy i obładuje się niemi, bywa siny i obrzydliwego wejrzenia. Skoro gospodarz chce korzystać z jego posług i trzymać go, ażeby mu przynosił bogactwo, musi, jak mi powiadano, trzymać go w osobnym budynku, który powinien być bardzo porządny, czysty i schludny; nikt tam nie powinien wchodzić oprócz samego gospodarza i tego, kogo on tam chce trzymać, i nie każdy ma wiedzieć, co to za budynek taki i po co on zbudowany. W budynku tym musi gospodarz codziennie go karmić i poić, i od wszelkiego jadła przedewszystkim jemu cząstkę przynieść i dać; tak np. gdy warzy piwo, zanim się sam napije i rodzina, musi trochę świeżego piwa tam zanieść; skoro się tylko chleb piecze, nasamprzód musi Pukowi dać trochę chleba świeżego; tak samo, skoro się coś gotuje, Puk musi dostać cząstkę swoją. Gdy jednak gospodarz nie dba o to, żeby go dobrze utrzymywać, albo gdy domownicy drwią z niego, albo go lżą, wtedy wpada on w gniew taki, że podpala gospodarzowi dom i całą zagrodę i puszcza je z dymem. Tyle tylko mogłem się o nim dowiedzieć, gdyż wszystko, co dotyczy Puka, utrzymuje się w wielkiej tajemnicy, tak, iż nawet domownicy niewiele potrafią o nim powiedzieć. Ponieważ jednak tyle się o nim mówi i baje, i często też daje się on widzieć wieczorem, tedy zrozumiałą jest rzeczą, że powstaje pytanie: czymże on jest właściwie, co stanowi jego substancję i istotę, jak i jakim sposobem dźwiga on zboże i przynosi je swoim hołdownikom, i czy w rzeczy samej w sposób naturalny zjada i spożywa jadła, które mu się codzień podaje? Otóż trudno jest na to odpowiedzieć“ itd. Grimm, Mythologie str. 654, przytacza, że smok, zmek, u Czechów jest duchem, który się ukazuje pod postacią zmokłego ptaka, najczęściej kurczęcia, i przynosi ludziom pieniądze. Według Stendera Lettische Grammatik, wyd. 2-ie, str. 268, Puhkis, smok, jest bogiem bogactwa, który porywa mienie u innych i przynosi swojemu gospodarzowi, ten zaś utrzymuje go pod postacią czerwonego koguta. Porówn. Bender, Altpreus. Monatsschr. 1867, str. 2, przyp. 3.
  5. Nr. 21, § 4.
  6. Porównaj wyżej, str. 160, chłopca w czerwonej czapce. W dalszym ciągu mówimy o duchach wodnych, podobnież wyobrażanych. W mitologji niemieckiej spotykamy także „rôtez keppel“ albo płaszcz szkarłatny, jako strój elfów. Grimm, Mythologie, str. 431. Haupt, Zeitschrift für deutsches Alterthum, tom 6, Str. 179.
  7. Pisański, nr. 22, § 5. Rozróżnienia, które tu podaliśmy, nie potwierdzają ani Meletius, am Hartknoch. Diss. VIII, § 5.
  8. Kirchenchronik zu Friedrichshof, str. 28, gdzie nadto zanotowano, że wróż ten był wykluczony od komunji, i gdy wkrótce potym umarł, pochowano go bez asystencji.
  9. Grimm, Deutsche Mythologie, str. 117. Biester, Neue Berliner Monatsschrift, 1802, 8-ka, str. 230.
  10. Podane przez właściciela majątku Hassensteina w N. Preuss. Provinzialblätter, 1847, tom 1, str. 473 i nast.
  11. Porówn. tu także wiadomość podaną w Sonderbare Curen w Preuss. Provinz.-Blätter, 1829 tom II, 407, według której jeden zamawiacz z Wielbarku objaśnił pewnej suchotnicy, „że miała zaczarowanych w ciele dziewięć par zimnych ludzi, które gryzły jej wątrobę.” Następuje opis oszustwa przy leczeniu, zapomocą którego wróż ukrył dwa razy po 2½ srebrniki.
  12. Tamże, nr. 21, § 4.
  13. Porównaj historyjkę z Królewca w Neue Preuss. Prov.-Blätter, 1846, t. I, str. 394.
  14. N. Pr. Prov.-Bl., 1847, tom I, str. 472.
  15. Pisański, nr. 25 § 17, według Sabina Metamorphos. I, wiersz 232 i nast. Töppen, Leben des Georg. Sabinus, 1844, 8-ka, str. 274.
  16. N. Pr. Prov.-Bl. 1850, tom I, str. 468. Eine Notiz aus Litauen. N. Pr. Prov.-Bl. 1846, tom II, str. 379.
  17. Przyjaciel Ludu, rok 1837, str. 75, cytowany przez Gerssa.
  18. Przemienianie się ludzi w zmory i wilkołki przypomina jedną jeszcze dziwniejszą przemianę: Mazurzy potrafią z trocin robić pchły.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Max Toeppen i tłumacza: Eugenia Piltz.