Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/XXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku |
Rozdział | XXV. |
Wydawca | T. Glücksberg |
Data wyd. | 1845 |
Druk | T. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzień po burzy pozawczorajszéj, jeszcze chłodny, z wiatrem przejmującym, gwałtownym — ostatnia wieczorna kąpiel, tak mnie ostudziła, żem się nie odważył już zrana dla wiatru i chłodu pójść do morza. Ranek przebyłem w domu; miałem też przyjemność widzieć u siebie kilka osób, z któremi mile na gadaninie pół-naukowej, pół wesołéj, przepędziłem tych kilka godzin. Godziny tak lecą! Po obiedzie wyjechaliśmy z kochanym moim przewodnikiem na chutory, za miasto, gdzie dotąd jeszcze nie byłem.
W miarę jak się oddala od właściwego miasta (chociaż Chutory liczą się jeszcze w okręgu jego) ku tak zwanym Chutorom[1] zmienia się zupełnie jego fizionomja i przygotowywa nas nieznacznie do przejścia na wiejską prawie ciszę. Coraz puściéj, domy choć zawsze porządne, ale coraz niższe, spokojnie w szerokich ulicach wiatr się przechadza pod boki z pyłem wziąwszy, gdzie nie gdzie tylko zastanowi nowy wznoszący się piątrowy budynek — coraz mniéj wytwornych magazynów galanterji, rzadka Cantina, szynczek, szyld szewiecki.
Tu za to gęsciéj niż w środku miasta, magazyny zbożowe kilkopiątrowe lub tylko o jedném piętrze, które odrębną fizjonomję nadają ulicom i przyczyniają się niekiedy do pozornego opustoszenia; bo prócz kilku chwil przywózki i wywózki, milczenie i cisza, tam, gdzie te wielkie składy zboża zalegają długie linje, wystawując na ulice swoje okna kraciaste i ganeczki.
Magazyny zbożowe rozsypane po całém mieście, są jedną z właściwości Odessy; spotykasz je obok najwytworniejszych domów; oprócz Bulwaru i części ulicy Richelieu, wszędzie ich pełno. Niektóre (np. dawniéj Sobańskich) wyglądają jak pałace, inne jak przepyszne domy, inne jak bardzo porządne kamienice. Są one wszelkiej wielkości i formy, a od czasu jak wzbroniono stawienie ganków zalegających część ulicy, odznaczają się tylko swemi pustemi oknami. Czasem pod témi magazynami zalega tłum czumackich wozów, potem znowu cisza i spokoj; ludzi tylko kilku, przeryzowuje zboża, otworzy okiennice i pójdzie. Dziwiło mnie, że pomimo tak znacznej ludności żydowskiej, na przedmieściach mało bardzo spotykałem Żydów, więcej daleko powózek burłackich, wiozących kamień tłuczony, węgiel i t. p. Ulice jednak, po większej części (oprócz portu i kilku środkowych) były puste, coraz a coraz bardziej, twarzą swą, mimo regularności budowli, oznajmujące, kończące się miasto. Mijaliśmy szeroką jadąc drogą, w prawo ciągnące się jeszcze daleko ulice, proste, długie, na których końcach i środkach błyszczały kopuły sobornéj, greckiéj, michajlowskiéj Cerkwi, mijaliśmy balkony kamienie pozawieszane na różnych wysokościach, aż nareszcie w lewo ukazał się w kształcie Zameczku, z basztami wystawiony Ostróg; na prawo jakiś czarny zasmolony budynek, dawniéj Tamożnia; daléj za nim w głębi smętarz z zielonym dachem Kaplicy, a przed nami odkrył się obszerny plac otoczony bulwarami osadzonemi akacją, która zielonym wiankiem dokoła całe opasuje miasto, przecina je w różnych kierunkach i zasiewa zielonością step, w którym rozsypane są Chutory.
Na obszernym przed nami placu — rynku, stały wozy z drzewem, węglem, różnym materjałem drewnym i t. p. Wysokie z drzewa i słomy szałasy, pokrywały różne tu sprzedające się zapasy żywności; aż ogromne sterty fantastycznych kształtów i mury z czarnych cegieł Kiziaku powznoszone — zamykały oddalenie. Przed każdym z takich toków Kiziaku, siedzieli — mężczyzni i kobiéty sprzedające je. Jest to opał uboższéj, większéj części miasta, która ani węgla, ani drzewa nié ma za co kupić.
Zaraz za tym rynkiem, począł się ten wielki w stepie ogród, pokrajany akacjowemi ulicami prześlicznemi, choć je nizko podrosłe drzewa ocieniają — pozastawiany świecącemi z za zielonych drzew pałacykami, domkami, łąkami, basztany, — składający Chutory. Chutory dzielą się ze swego położenia, na dwie klassy, na chutory stepowe (de la plaine) i nadmorskie — Ostatnie, są najpiękniejsze.
Przejeżdżaliśmy naprzód kilka piérwszych, począwszy od ogromnego tak zwanego Ogrodu botanicznego, niezmierną przestrzeń ziemi, szkółkami dębów, akacji, klonów, topoli, zajmującego. Nawet kilka sosen chérla tu, na tak nie stosownej dla nich, czarno-gliniastéj ziemi stepowéj. U wejścia do ogrodu botanicznego jest piękny domek szwajcarsko-hollenderskim (prawdziwie nie wiém jakim) zbudowany smakiem, który ztąd ładnie wygląda.
Tak tu łatwo o piękne budowle! Nie wiem czemu, chociaż te same materjały się znajdują w wielu innych miejscach, tu jednak najsmakowitsze budowy — we środku lasku zwanego ogrodem botanicznym, poprzerzynanego ulicami i ścieżkami, a zajmujące go nie wiém wiele tysięcy dziesięcin ziemi — są domki dla ludzi posługujących, dla Dyrektora, Kawiarnia nawet. Ogród to publiczny.
Utrzymania jego pochwalić nie podobna; zastałem go w stanie widocznego opuszczenia. Podróżny Köhl, którego szczególne widać stosunki wiązały z Dyrektorem Zakładu tego, Nordmannem, zbytecznie tu się znowu rozciągnął z pochwałami, wcale nie zasłużonemi.[2].
Powiada że ogrod ma zawiérać nie mniej nad cztéry miljony drzew różnych lat, a wedle niego z pół miljona w jednéj zimie on, przez wielkie mrozy zginęło. Myśmy także postrzegali wielkie zniszczenie, ale czy to zima, czy po prostu zaniedbanie było temu przyczyną, nie wiém. Köhl, powiada daléj, że plantacje w stepie, cierpią niezmiernie od posuch, braku rosy w jesieni, od braku wody w blizkości (co słuszna) od srogich zim i burz zimowych, a nareszcie od wielce szkodliwych pokładów ziemi wapiennych, które w całym stepie, leżą zaraz pod humusem. Humus jednak od łokcia do półtora zajmuje wedle tegoż P. Köhla, a dopóki korzenie drzew w nim rosną, póty drzewa idą dobrze, gdy dojdą do pokładów wapiennych, zaczynają schnąć, chorzéć i przestają wzrastać, a nareszcie giną. — Co daléj pisze Köhl, że najstarsze drzewa (jak jemu powiadano) w Odessie, mają tylko po lat dwadzieścia ośm; jest przesadzoném i niedokładném. Koło Małéj Fontanki są drzewa dość stare z tureckich jeszcze czasów; podobne im, wybornie rosnące widziałem na wzgórzach w chutorze Razumowskiego i Richelieu (naczelnika miasta.) Przecież nie wszystkie rodzaje drzew puszczają korzenie w głąb, a są niektóre, co się rozściełają po ziemi, lub nie głęboko wszedłszy.
P. Köhl utrzymuje absolutnie, że step dla wyżej wyjaśnionych przyczyn, nigdy zadrzewić się nie da, a nawet uważa, że step ten nigdy lesnym nie był; bo — (dodaje) lasy nad-dniestrowe i nad-dnieprowe nigdzie i teraz na krok w step nie wychodzą, co pokazuje, że step i dawniej zawsze był nagi. — Gdyby tak nawet być miało, to nie dowodzi, żeby przy staraniu nie mógł drzew stosownych do natury swéj ziemi wydawać.
Co się tyczy wszystkich twierdzeń w tym przedmiocie P. Köhla, jakkolwiek głębokie mogą być jego wiadomości specjalne w tej gałęzi; nie trzymamy z nim wcale i wolimy mieć nadzieję, że się step da zasadzić. Już akacje, topole, wierzby i tamarysy, wybornie się udają, może poźniéj znajdzie się więcéj podobnych drzew i krzewów, co się zaaklimatować dadzą. Tu miejsce napomknąć nieco, o usiłowaniach sadownictwa i lesnictwa miejscowych i przytoczyć niektóre szczegóły w tym przedmiocie, czerpane ze źródeł autentyczniejczych od P. Köhla.[3].
Step tutejszy, powiada M. Kirjakow, składa się z obszérnéj równiny, przeciętéj licznemi jarami (bałki) ciągnącemi się po większéj części z północy na południe, do których przytykają, przerzynając je, bałki poprzeczne w różnych kierunkach. Trzy rzeki większe: Dniepr, Dniestr i w pośrodku Boh, z rzeczkami w nie wpadającemi, znajdują się w systemacie wodnym stepu tego. Rzeki i bałki pokazują biegiem swym, pochylenie stepu ku południu, to jest ku morzu. Wyższe części stepu tego z pobiegu Taśminy, Wysi, Sienuchy i Dniestru, pokryte są zaroślami, między którémi dąb panuje. Granicą wegetacji dębowej na południu jest pokład granitowy, leżący nad Bohem i Dnieprem, formujący porohy na tych rzekach i pokład będący wedle Geologów, przedłużeniem gór karpatskich. Za tym pokładem poczyna się step, gdzie już nie spotykamy granitu. W tych częściach, to jest około Chersonu, Odessy i Ananiewa, dąb nigdzie nie rośnie dziko, jeden tylko i to rzadko napotykamy dziko rosnący brzost (wiąz — ulmus campestris) W alexandryjskim, wyższéj części bobrynieckiego i części tyraspolskiego Powiatów, klimat jest wyborny, lasy już osłaniają od wiatrów. W tyraspolskim las opasuje Dniestr i idzie po nad jego brzegami, ciągnąc się na południe daléj, niż we wschodniej części prowincji. Dębu tu najwięcej, także lipy, klonów, grabów zmięszanych z osiną, sosen nie ma zupełnie. Zarosłe między Kryłowem a Alexandrją, Elizawetgradem, Nowo-Mirgrodem i Nowo-Archangielskiem są resztą ogromnych lasów, których ostatkami są tak zwane Czarny Las i Czuma. Wytrzebienie tu lasów pociągnęło za sobą skutki, dla klimatu szkodliwe.
W stepie powinienby być, wedle szerokości jeograficznéj, klimat południowéj Europy, tym czasem średnia temperatura Odessy ma tylko stopni 8 a letnia od zimowéj ogromnie się różni. Skwar dochodzi do 30 w cieniu, a zimno do 23° — rzadko jednak. Dészczu spada na 13 cali fran. Mała ilość lasów jest przyczyną i téj zmienności i nierówności i zniżeń temperatury. Ziemia twarda, głęboko potrzebuje być wzruszana do sadzenia. Są nawet ślady, że tu exystowały lasy. P. M. Kirjakow wspomina o lasku brzostowym w Chersońskiém, nad rzeczką Hromokleją, blizko połączenia się jéj z Ingułem, gdzie znaleziony i pyrus malus sylvestris, dziko rosnący. Lasek ten wązko się ciągnie nad Hromokleją. Wsród bałek i nad rzeczkami, jako nad Bohem, w skałach, rosną brzosty krzakowate. Delamarre w końcu XVIII w. podróżujący, tu nie widział jednak, od Benderu do Chersonu ani jednego drzeweczka.
Zwrócono teraz wszelkie usiłowania, na zaprowadzenie drzew — niektóre widocznie się poszczęściły. Od 1792 r. po zajęciu ziemi od Turcji za Bohem, przyswojono tu zupełnie robinia pseudo-acacia i licium barbarum (ткена); a wedle autora łatwoby mogły rosnąć głogi (xiategus oxyacantha) i ligustrum vulgare. Kirjaków proponował akklimatować drzewa rosnące w Ameryce północnej, jako do klimatu i położenia najstosowniejsze.
Wiele już jednak uczyniono sainą tylko oswajając akację, która choć dotąd nie dorasta wielkich rozmiarów, uprzyjemnia swą. zielonością ulice, bulwary i okolice Odessy.
Taką to właśnie ulicą szeroką, po której brzegach zasiewają się same, gęsto wyrastające akacje, jechaliśmy dalej oglądać Chutory, zajmujące ogromne przestrzenie, razem z plantacjami, basztanami, winnicami i t. p. ogrodami dostarczającemi miastu część potrzebnego warzywa, ogrodowiny i owoców. Począwszy od maleńkich domków do pałacyków, wszystkiego tu pełno. Najpierwszy spotkaliśmy Chutor Safonowa z gotyckim pięknego smaku wysokim domem, belwederem, oranżerjami — Zdaleka wydał mi się opuszczony i niedbale utrzymany. Daléj Maurocordato, Papudowa i innych. Wszystko to są Chutory stepowe. Zaszliśmy w ogródek pięknej Villi Papudowa, która wyjąwszy wegetację, przypomina włoskie male Ville. W ogródku całym z akacji, stoją białe marmurowe posążki i roskoszny, czysty domek, ostawiony kwiatami w marmurowych białych wazonach, otacza winnica i sad owocowy. Cicho, pusto tu było, ale miło i swobodnie; powietrze stepu i morza ogniste, żywo cisnęło się do piersi, która mu wystarczyć nie mogła, dysząc pod jego napływem.
Z małego Belwederu, widok był na dalekie morze. — Łódka z rozwitym nad głową białym żaglem, sunęła się po niém nieznacznie — ono siniało daleko i szumiało i połyskiwało.
O cudne, cudne niorze! ani się niém nasycić, ani go zapomnieć, a pokochawszy je, jak wszystko co się bardzo kocha, najczęściéj trzeba porzucić. — Porzucić prędzéj, niżby się chciało. Zeszliśmy z Belwederu i jechali daléj — Obejrzawszy kilka chutorów stepowych, zawsze pałacyki tylko w zielonych akacjowych ogrodach, którym do zupełnéj piękności brak tylko starszych i wspanialszych drzew; zwróciliśmy ku morzu, do chutoru Renaud, sławnego ze swej piękności; gdzie Cesarzowa JMość, jakiś czas przemieszkiwała. Należy on teraz do Xięcia Kantakuzena, ożenionego z panną Renaud.
Chutor Renaud leży nad samém morzem. Zastanowiliśmy się na wzgórzu, które strome, wysokie, poobrywane, spuszcza się ku morzu, jak ostatni ku niemu od ziemi wschód. Tu krętą drożyną puściliśmy się już pieszo pomało wydeptanéj ścieżce. Byliśmy już w ogródku, osłonionym z północy-zachodu, górą, i rozsunionym po nad samym morskim brzegiem. Obejrzeliśmy go już wprzód à vol d’oiseau z góry, z jego drzewy i dachami wystających budowli. Po za zielonością, świeciło, jasnialo, sliczne ukochane morze: cudne morze, które w tej chwili całe zakwitało białą pianą i wzburzone wiatrem coś nam niepojętego szeptało.
Chutor Renaud, najsławniejszy w Odessie ze swego położenia, byłby i jest literalnie niczém, bez brzegu morskiego, do którego przypiéra. Lasek akacji w którym kilka poplątanych ścieżek, domek stary i nie ładny, ale ogródek ozdobny kamiennemi ławki, posążkami, urnami (mocno popsutemi przez niedozór) altankami kilką, ptaszarnią, fontannką, stawkiem błotnistym wody słodkiéj, która stąd ścicka do morza. — Kropla czysta w gorzko-słone przepaści — oto wszystko!
W całym tym ogródku, który urok, jakiby mieć mógł, przez zaniedbanie traci, najcudowniejsze miejsce, to mała zatoczka (erique) gdzie morze obrywając wzgórze skaliste, w dziwnie fantastyczne kształty, poszarpało miękki kamień i bije ciągle, kończąc powoli swoje dzieło zniszczenia. Niektóre obłamki kamieni podziurawionych, poczerniałych od ciągle bijącej w nie fali, stérczą już w morzu na włosku się ledwie trzymając brzegu — inne już od niego odskoczyły i woda je odsłania lub falą zalewa. Obok na piasku drobniejsze szczątki obrywu leżą i nastawiają się bałwanom; — a fala na nie wyrzuca ku brzegowi resztki gdzieś w Krymie i Stambule zatopionych naczyń, obłamki dachówek i rozmaite okruchy, co długo spoczywały w morzu, posuwały się po dnie, aż na świat znowu, na obcym brzegu wyjrzały.
Co to za śliczne ze swemi obrywami, zatoką i dalekim na morze widokien z góry — miejsce! Co za piękny, czegoś smutny, a roskoszny widok — u stop twoich te malowniczo porozrywane wzgórza i skały, czerwonawe, żółtawe i szarawe, o które pieniąc się woda roztrąca; daléj morze nieskończone, przed tobą wysoka góra; a między nią a tobą ogródek zielony. I odchodziłem i powracałem. Mnie, com w życiu oczyma ciała widział tak mało, tak się to wydawało malowne, tak cudnie piękne! Daléj w ogródku już mnie nic tak nie zdziwiło, nie zachwyciło. Stawek wody zgniłéj, blizko wysepki, choć go woda źródlana przecieka, wcale nie ładny — ścieżki, mostki, posążki, piedestały, wydały się bardzo nikczemnemi, po tym cudnym morskim brzegu, którego widok długo mi zostanie pamiętny — Wszystko to małe, doczesne, stare i zgrzybiałe, a tamto wieczne, odwieczne a młode! — Jakby tu miło było siedzieć, dumać, czytać, malować, i patrzać długo a długo, choćby całe życie na morze. Dziecinném się wydaje wszystko co robi człowiek, przy tém co zrobił Bóg; tak się wydaje ogródek — przy morzu. Powietrze zbyt dla osłabionego ostre i wiatr silny od morza zabijający mi oddech, pojący jak wino, odbierający sił resztę, zmusił do powrotu — wracając jeszcze spojrzałem na poobrywany brzeg morza, na cypel ten żółty, na fale białawe i pomyślałem w duchu: przyjdę tu jeszcze — przyjdę.
Wracaliśmy nazad trochę inną drogą, aby zajrzeć do Chutoru najbliższego miasta, położonego też za czumnym Kwartałem — Langeron’a; jak chutor Renaud, u stop góry, na morskim zbudowanego brzegu. Stąd widziałem tylko dach pięknego domku i las akacji, kilka domóstw po bokach. Nie wiém czemu daleko mi się tu prozaiczniéj wydało, choć z tego punktu widać bardzo daleko na morze, i jeden za drugim zielone Chutory, powykręcane obrywy nadbrzeżne, a na prawo miasto w panoramie ogromnéj i prawdziwie zachwycającéj. Widok stąd na Odessę, daje najlepsze ogromu tego, tak nowego miasta, wyobrażenie. Wspaniale piętrzą się różno-farbne dachy, ściany, balkony, mury, mury i mury, a wszystko to tak świeże i białe i czyste, a tak wielkie; najeżone gmachami, kopułami, kolumnami, krzyżami, masztami; wesołe, śmiejące się, prawdziwie jakby pod pendzlem Canalettego wyrosłe; dziecko dnia wczorajszego, dyszące do jutra piersią całą, nadziei pełną.
Szczególne miasto. Jedne domy pięćdziesiąt zaledwie lat mające już znikły, wśród coraz wyżéj, wspanialéj, ogromniéj wznoszących się, pnących do góry nowych gmachów, drugie w ruinach (tych mało) inne jeszcze się budują z czarodziejskim pośpiechem, inne dokonane już a nie zamieszkane jeszcze, inne zbudowane, zasiedlone, a nie potynkowane całkowicie. Tym dodają kolumny, tamtym dorzucają skrzydła, galerje, inne rozciągają w głąb, w szérz, w górę. Domy te wszystkie stawią się po większéj części wyborną Architekturą, bez wysokich dachów, co je prawie zawsze szpecą, z płaskiemi terassy służącemi do cystern — pokryte blachą wyglądają ozdobnie, świéżo, wesoło i przystają doskonale, do ogólnej fizjonomji miasta, w którego żyłach płynie zda się roztopiony, wrzący metal.
Na wjezdzie do miasta postrzegłem długie i liczne budowy nakształt magazynów, była to fabryka lin okrętowych (kanatów, torderie) dowodzą one jak ten przemysł tu ważną gra rolę, kiedy jedynie dla niego budują się takie gmachy. Najstarsze już poczerniały i nizko, poziomo wyglądają przy nowych, coraz świéższych, wyższych, większych i już zajętych. Przejeżdżaliśmy mimo pięknego wiatraku hollenderskiego i mnóstwa pełnych ruchu kletek; aż stanęliśmy, przeciw Cerkwi Archistratego Michała.
Powierzchowność jéj, zwłaszcza zdala, wspaniała, ogromna kopuła wznosi się nad gmachem, w któréj wnętrzu dwadzieścia kilka kolumn umieszczono; — środek Cerkwi tymczasowo tylko przybrany, nié ma co nawet mówić o nim. Za Cerkwią buduje się piękny nie dokończony jeszcze Monastér dziewiczy, będący już na dokonaniu. W piérwszym planie Cerkwi były dwie wielkie gallerje, z obu jéj boków, których potém zaniechano, szkoda, byłyby wiele piękności i spaniałości dodały budowie.
Oglądałem tu ogromne dzwony z tureckich dział odlane, na które Cesarz JMość darował 1,500 pudów spiżu. Jeden największy waży 620, drugi 400 pudów, inne mniejsze; lane są kosztem mieszczan Odessy, przez Wierowkina.
Przebiegłszy kilka ulic, gdzie jeszcze domy, choć bardzo porządne, ale mniejsze i z wiejskim pozorem; znalezliśmy się w gwarze i ruchu ogniska miejskiego.
Cena domów w Odessie, pomimo łatwość ci nabycia materjałów i prędkości budowy z wielkich brył składanéj — jest dość wysoka. Dom mały bez piętra, od 15 do 20,000 rubli, większe na ulicach znaczniejszych, kosztują od 100,000 do dwóchkroć i więcéj.
28. Lipca. Dzień prawie cały zszedł nad xiążkami. Pokazywano mi rękopism, własność Konsula tureckiego Corsi, na pargaminie starym pisany, małego formatu, zdaje się etyopski. — P. Apryłów przysłał mi swoję bulgarską Jutrzenkę, którą z prawdziwą przyjąlem wdzięcznością, jako miłą od szanownego starca pamiątkę — Wieczorem patrzałem długo z baikonu na morze oświecone xiężycem. Ktoż to opisze? kto odmaluje morze, nad którém wisi noc z xiężycem i majestatyczna cisza.? Człowiek tak drży przed tym widokiem, jak przed każdem innem silném wrażeniem — tłumne myśli cisną mu się do głowy a sprawy sobie z nich zdać nie umie?
I są tak biédni, co nigdy na boży świat nie popatrzą nawet, aby się nim cieszyć i roskoszować!!.
29. Lipca. Znowum przesiedział część dnia w domu, nad xiążkami, nad historją Amazonek, Scylów, Taurów i t. d. — Xiążki są martwe przy żywéj naturze, ale gdyby xiążek nie było, wieleby rzeczy w naturze, z uroku swego straciło; bo wiele dodaje wartości uroku — pamiątka. — Anglicy kopali w Indjach, gdzieś tam na territorium któregoś z tych Królików, co ich powoli Kompanja indyjska spożywa, aby się sama przy życiu utrzymała. Jeden Królik na obiad, drugi na wieczerzę. — Kopali tedy Anglicy i wykopali, dużo monet starych. Ucieszyli się wielce zdobyczą, a cieszyli tak głośno, że się o radości ów nie zjedzony jeszcze Królik dowiedział, a mierząc zdobycz oznakami radości, zapragnął widzieć plon Anglików. Przyniesiono mu wór przegniłéj miedzi, na której ledwie były ślady jakichś tam znaków, wór blaszek bez żadnéj istotnéj wartości.
— I jakąż to może mieć cenę! — spytał ów Królik.
— Starożytności — rzekł Anglik.
Król potrząsł głową i wziąwszy w rękę garść ziemi z pod siebie.
— Wszakže to jeszcze starsze, — odezwał się — czemuż do tego żadnéj nie przywiązujecie wartości? — Dowcipna odpowiedź dzikiego, który się jednak widać nie domyslał jeszcze, że i garść ziemi może mieć wysoki szacunek.
Gdyby na nią padla łza czyja, stanęła stopa, wsiąkła krew, zmięszał się z nią popiół, zakopało wspomnienie — i ta garść ziemi wartośćby miała wysoką — Dla Anglików zaś, ziemia i bez tego, jest rzeczą szacowną ale nie garściami brana, milami i krajami.
Wieczorem słuchałem śpiéwu — a samą noc spędziłem — zgadnijcie? — Na Balu — Tak na Balu w sali bursowéj danym na korzyść ubogich, przepysznie oświeconéj, w któréj 400 osób kręciło się przy dzwięku muzyki, a każda z tych osób, wyobrażała jałmużnę. Co za rozmaitość oblicza, wyrazów, charakterów, rysów, twarzy; co mężczyzn, co kobiét brzydkich, poczwarnych i pięknych, co charakterystycznych zjawisk!
Jedna naprzykład — Esmeralda (dla czego nazywano ją Esmeraldą nie wiém) — brwi, oczy, włosy kruczo-czarne, (tak czarne jakby malowane) wiśniowe żywe usta, rumiane jegody, suknia ciemno-czerwona, we włosach sztylet złoty — uderzała strojem dziwnie do fizjonomji przypadającym. Może wieczorne złudzenie dodawalo jéj świeżości i wdzięku. Druga — była to Polka, siedziała w kątku, czarno ubrana, z brylantowym krzyżem na szyi, łańcuchem od lornetki w ręku. Téj ubior czarny, dodawał wyrazu — Piérwsza była ogniście żywa, druga mimo usmiéchu zimno — surowa, a obie piękne. Szkoda, że wiele w obu złudzenia. Za temi następowały mirjady dziwnych, brzydkich, krzywych, okropnie tłustych, strasznie czarnych — Większość, powiedzmy prawdę — była uroczyście brzydka. A mężczyzni! co za brody excentryczne, brodki, wąsy, wąsiska, co za stroje, fraki! Że też nié ma ułomności, glupstwa, dziwactwa, z którémby człowiek na plac dla popisu nie wyjechał — Najodważniejsze głupstwa, zdają się być najpożądańsze — Większą część nocy spędziłem na pytaniach: Kto to taki? Co to za pani? Kto ten jegomość? —
Potém, na rozmowie z P. Murzakiewiczem o Olbji, Kerczu, rzadkich medalach i t. p. z P. Kaczkowskim o Krymie i t.p. —
Co ludzi, co szumu, co fałszu, co wesołości udanych! I wszyscy idą na bal aż do krzywych i ułomnych kobiét, aż do starych drzémiących mężczyzn! — Wielka to jałmużna! jałmużna miłości własnéj.
Dwie młode panienki, córki Snycerza Verneti, exekwowały solowy taniec hiszpański — okryto je oklaskami jak w teatrze — Na balu? — Był to bal dla ubogich — E sempre bene.
30. Lipca. Przeglądałem na z P. Murzakiewiczem Starożytności Biblioteki publicznéj, własność miasta, potém Muzeum starożytności Towarzystwa.
O tych zbiorach mówiliśmy już wyżéj. Biblioteczny zajmuje wszystkie co otrzymał po Blarambergu mianowicie.
W Muzeum starożytności ze żmijowego Ostrowu, wynalezione na miejscu przez P. Murzakiewicza, zasługują na uwagę; także ułamki kamieni, (jeden z napisem Achillesowi przez Olbiopolitan) barbarzyńska płaskorzeźba, jak się domyślają, któregoś króla Scytów (bez napisu) nagrobek Christa Protomacha i drugi z całą figurą w niszy — ozdoby złote z Kerczu, bronzy małe ze żmijowego Ostrowu, z Pantikapei, Olbji, Aten, Azji mniejszéj, Miletu. — W sieniach posąg jakiegoś Cesarza rzymskiego poźniejszych czasów darowany przez Stempkowskiego — etc. etc.
Zrana byłem u Generała Gubernatora zastępującego to miejsce pod niebytność Hr. Worońcowa. P. I. Fiedorowa, który dowiedziawszy się, że chcę być w Białogrodzie i części Bessarabji, z niezwyczajną uprzejmością namówił mnie i zachęcił, abym posunął wycieczkę do Kiszeniewa przez Bender i Warnicę i przez kraj, gdzie sam P. I. Fiedorów, tyle uczynił przez czas swoich rządów, że go od dawnéj Bessarabji, poznać trudno.
Dałem się namówić łatwo i projekt wycieczki, do jutra tylko odłożyłem, łaskawy P. A. Skalkowski, przyrzekł mi towarzyszyć — Mógłżem mieć lepszego przewodnika i tłumacza w kraju, którego historja tyle winna badaniom niezmordowanym P. Skalkowskiego?
Opowiadano mi, że jeden szwedzki Generał, przybył tu nie dawno dla widzenia Benderu, miejsca pamiętnego pobytem i szalonemi wybryki Karola XII. Rozpatrzywszy się w Benderze, pojechał do Warnicy, na miejsce sławnej potyczki z Tatarami i Turkami, to obejrzawszy zamyślił się, — nareszcie plunął i pojechał. Przyjechać umyślnie, aby plunąć na miejsce, gdzie Karol XII najdziwaczniejszą odegrał scenę, mógł tylko Szwed, którego bolało zapewne, że tyle odwagi, siły, życia, wyszafowano bez przyczyny, potrzeby i skutku.
Wieczór spędziłem w Teatrze, grano: Oscar ou le mari qui trompe sa femME — wesołe francuzkie głupstwo P. Scribe, niezmordowanego librecisty i wodewilisty. — Wracając zatrzymałem się na bulwarze cudownej przypatrzyć się nocy — xiężyc świecił nad morzem i w mglistém jego świetle, fantastycznie rosły budowy, okręty, drzewa. Cisza była uroczysta — chciałem pozostać choćby noc całą, nad brzegiem morskim, ale pilno było wybierać się na jutrzejszą przejazdkę, popakować książki, ołówki, papiéry — spodziéwam się widzieć kraj zupełnie dla mnie nowy; nowy dla wielu bardzo, bo ktoż kiedy umyślnie jechał na step bessarabski?? Posady starego Nikonium, Ofiuzy, twierdza akkermańska a na genueńskich szczątkach założona. Bender, Warnica, Kiszeniew, nagrodzą mi spodziéwam się nie wielki trud i nie zawiodą ciekawości, z jaką ku nim pośpieszam.