Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku
Rozdział XXVI.
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1846
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVI.
31. Lipca. Wyjazd z Odessy. Mołdawanka. Okolice Odessy. Step. Dalny. Libenthal. Mirage. Owidiopol. Limany i Dniestr. Żegluga Dniestrowa. Statek parowy Worońców. Port. Przebycie Limanu. Akkerman. Zamek. Starożytności. Miasto. Nocna wycieczka. Łaźnia paszów, Zamek po nocy. Rozmowa. Teraźniejszy stan Akkermanu. Historja. Wspomnienia.
1. Sierpnia Ruiny Łaźni. Zamek. Ogląd. Baszty. Cerkiew Grecka. Cmentarz. Ś. Jan nowy. Krynica Ś. Paraskowij. Tureckie miasto. Ulice. Cerkiew Ormiańska. Winnice u Słowian. Winnice tutejsze. Wyjazd do Kisziniewa. Budowy w Stepie. Step. Mogiły. Bessarabja. Historja. Domysły. Wał Trajana. Wspomnienia dawne. Budżak. Tatarowie. Kurhany. Łotosy.
31 Lipca.


O godzinie pół do dziesiątéj byliśmy gotowi do drogi. Dzień po kilku chmurnych i wietrznych, pogodny był i jasny, choć wietrzny jeszcze; ale słońce już przypiekało z jednej, gdy wiatr powiewał z drugiéj strony. — Wyjechaliśmy dążąc na Tyraspolską Tamożnię przez przedmieście Mołdawankę, które, jakeśmy wyżéj mówili, tyle ucierpiało w r. 1837 od Czumy.

Powoli miasto przed nami uciekało, rozsuwało się, mieniło i przygotowywało nas już do widoku Stepów i Chutorów popowych. Domy na przedmieściu Mołdawance znacznie niższe, gdzieniegdzie budowy stare i rozbite, czekają blizkiego zawalenia, aby na tém miejscu zmartwychwstały noweni i wspanialszemi. Mnóstwo młynów wietrznych, których Odessa kilkaset liczy, ukazały się nam na wzgórku. Znowu całe ich czarne stado, machające skrzydły, jakby się zrywało do lotu. Mijaliśmy Cerkiew, potém Chutor Razumowskich wyjrzał z drzew dziwaczną budową nareście minąwszy (dawniéj) bulwar dzielący miasto od przedmieścia, przebywszy uliczki zaludnione przybywającymi od Bessarabij furmankami z rozmaitą żywnością, wozami sąsiednich kolonistów bulgarskich i niemieckich — dojechaliśmy do Tyraspolskiéj Tamożni, na któréj najdelikatniejszą wytrzymawszy rewizja, ruszyliśmy daléj w step, zaraz za rogatką rzucili pocztową drogę Tyraspolską, i w lewo do Owidiopola posunęli.
Step to jeszcze, nie całkiem na stepu nazwisko zasługuje; ciągle po bałkach daléj, bliżéj, gdzie tylko rozdół, ukazują się chutory, kolonje, chatki, domki, topolowe wysady, akacje i basztany zasadzone ogrodowiną, warzywem, drzewy owocowemi. Step to, ale ożywiony jeszcze sąsiedztwem miasta ludnego, i choć rozproszonemi plantacjami. To co widać dokoła, należy jeszcze do Odessy, i liczy się w jéj okrąg.
Przebywamy dawne czerty obszerniejszego Porto-franco, dziś opuszczone i już na Step wybiegłe; droga sunie się nie zupełnie płaszczyzną równą, ale wzgórkowatym i bałkami przerzynanym krajem. W dali na lewo, widać część suchego Limanu, Cerkiew na Tatarce, drzewa. Na Stepie trawa wyschła, a po niej uwija się, poskakuje mnóstwo różowych koników, nakształt małéj szarańczy.
W jednéj maleńkiéj Bulgarskiéj osadzie, nad drogą leżącéj, przypatrzyliśmy się, jaka to praca utrzymać Basztan tutejszy, któren potrzeba cały, w czasie posuchy podléwać. Urządzone do tego są sludnie, z wiaderkami małemi na sznurach po kole idącemi; z nich wylewa się woda w rynwy roznoszące ją po rówczakach i brózdach dzielących na drobne kwatery, cały ogródek. Koń z zawiązanemi oczyma, obraca koło studni, szeroko ocembrowanéj kamieniem. Na chutorach tych wszędzie przy wodocieczy jest trochę drzew, najczęściéj topoli i akacij. Brzoskwinie i winograd rosną po polach, jak u nas krzaki tarniny i ostu; do winogradu nawet nie używają ani kołków, ani kratki (treille).
Kolonja zwana Dalny, czyli Dalne Chutory będąca jeszcze w obrębie miasta, choć już od niego o werst 15, zapewne tak od oddalenia nazwana; wielka i dosyć porządua z Cerkwią nową, leży w bałce i po stepie rozsypana. Nic szczególnego.
Dojechaliśmy wkrótce do Kolonij Libenthal, niemieckiéj jak się łatwo domyślić z nazwiska, założonéj w r. 1804; przy swym cudzoziemskim pozorze, mającéj minę staréj osady; całéj w sadach, styrtach, ogrodach, ostawionéj porządnemi domkami o dachach wysokich, z szerokiemi akacją sadzonemi ulicami, i murkami zamiast plotów z drobnego tutejszego kamienia. Zowie się ona u mieszkańców Gross Libenthal, a po rusku Bolszaja Wakerża. Pozór ma dostatku i zamożności miłej, porządna, czysta; a razem nacjonalną, odrębną fizys. Wszystko niemieckie, ubiory mieszkańców, mowa, aż do budowy domków i sposobu uszykowania ich, aż do tego publicznego ogródka w pośrodku, gdzie się zbierają na piwo i fajki. Poźniéj może powiémy co Kohl, jako niemiec z niemcami bliżéj będący, o tych kolonjach pisze, mogąc je i mając czas poznać od nas dokładniéj. Tu o nich tylko wspominamy. Fizjognomja Gross Libenthal, osobliwsza; składa ją mnóstwo żółtych styrt, szarych dachów, zielonych drzew, ze wszystkiego najwięcéj podobno styrt i słomy.
Minęliśmy przejeżdżając młócących w stepie końmi niemców, a po drodze spotykali ciagle, zbożem wysoko ładowne furmanki. Za Libenthal prawdziwszy step się poczyna, nad nim tylko niebo; — na nim tylko daleko od siebie odrzucone, tam i sam leżące mogiły; jastrzębie cicho krążą w powietrzu, po suchych trawach skaczą czerwone koniki — pył, pył — pustynia.
Ciągle od Odessy począwszy zwodziły nas — mirage, które kłamaną wodą oblewały step dokoła. Gdzie spojrzeć, wszędzie widać było porozlewane wody, exystujące tylko w gorące dnie lata dla oczu podróżnych. Można tu zrobić sobie wyobrażenie, czém jest mirage w stepie gorętszéj krainy; gdy tu ten fenomen tak zwodniczy i tak pospolity. Jechaliśmy stepem dziś długo; nie widząc Owidiopola, do którego jednak licząc wersty, widocznie zbliżać się już powinniśmy byli. Pokazał się tylko jasny, promieńmi słońca wyiskrzony Liman Dniestrowy — nic więcéj.
Aż — u nóg naszych, nagle wyskoczyła z ziemi wieża Cerkwi, rozsunął się Liman cały, za nim daleko cóś czerniejącego na górze za ogromnym rozlewem, szérokiem jak morze. Ta czarniejąca dal — to stary Tyras i Ofiuza, Moncastro, Białogród, Akkerman —; ta wieżyca z pod nóg naszych wyrosła, to dawne Nikonion, Tureckie Chadżi-Dere — Owidiopol dzisiejszy, forteczka, a teraz maleńka mieścina u stóp wzgórza nadmorskiego, u samego brzegu Limanu rozrzucona, uboga, mizerna, bez życia. Jedna w niéj Cerkiew murowana, kilkadziesiąt domków, wiele ziemlanek, wiele kletek z daszkami wystającemi, zakrywającemi od upału, trochę drzew. I tu postrzegliśmy żydów — gdzież bo ich u nas nié ma?
Széroką, ogromną, až nazbyt przestronną, a zupełnie pustą ulicą, zakręciliśmy się w lewo po nad samym Limanem, do porządnego pocztowego domu, tuż przy porcie stojącego. Blizko jest i tu Cerkiew, któréj wieża pierwsza nam oznajmiła Owidiopol, źle nazwany imieniem Owidiusza. — Na wzgórku opodal resztki twierdzy ruskiéj dziś opuszczonéj, która z zajęciem Bessarabij i Białogrodu, całą swą ważność straciła i zmarła razem z miasteczkiem. Dopóki Dniestr stanowił rossyjską granicę, Owidiopol zabiérał się do prawdy zostać miastem i miastem ze swego położenia ważném, ale to trwało tylko chwilę. Nazwanie miejsca, po zajęciu zaraz, z pośpiechu niewłaściwie zupełnie nadano, tak, jak Odessie, Chersonowi i t. p. P. Nadeżdin[1] dowodzi, że Owidjusz zesłany był do Tonu, i że tu nawet nigdy nie był, nie widział nigdy tego brzegu, co teraz imie jego nosi.
Ale nam się zdaje, że w tém trochę się myli, a przynajmniéj nazbyt absolutnie wyrokuje. Pozwalamy na to, że Owidjusz nie mieszkał tu nigdy, ale rzymski policyjny nadzór nie był tak srogi, żeby mu przejażdzki zabranial; mógł bardzo znajdować się i tutaj, a że Tyras Dniestr, był mu osobiście znajomy, dowodzi w pieśniach jego, téj rzeki wspomnienie. Nie mieliśmy równie jak P. Nadeżdin ani czasu, ani ochoty iśdź oglądać rozwaliny fortecy; woleliśmy po nieznośnym skwarze odpocząć w domu pocztowym, jedynéj tu wcale porządnéj budowie, któréj okna otwarte wychodziły na port Limanu; z nich słuchać szumu fali bijącéj tak blizko o brzegi. Ja zająłem się rysowaniem dla pamiątki widoków nie bardzo wprawdzie malowniczych starego Nikonion, forteczki, portu i rozrzuconéj po wzgórzach mieściny.
Była tu niegdyś i kwarantanna dziś rozrzucona, którą szczęśliwszy od nas P. Kohl, zarówno z fortecą oglądał. Opisuje on to wszystko z ciekawym dodatkiem o złapanéj olbrzymiéj tarantuli czegośmy mu nie zazdrościli.
Staliśmy półczwartéj godziny w smutnym Owidiopolu, oczekując na skwarze okrutnym przybycia parochodu, mającego nas przez Liman dniestrowy przewieść do Białogrodu. Widać już było dawno czarniejący na Limanie statek, ale jakże wlokł się powoli! Zjedliśmy, wypili co mieli, sto razy wychodzili, spoglądali, nie doczekali, aż bardzo nie prędko.
A gdy jesteśmy u Limanu i u Dniestru, i czekamy na ten nie przybywający jak na złość parochód, który nas trzyma w Owidiopolu, mówmy więc o Limanach i Dniestrze — a naprzód o piérwszych.
Szczególnym fenomenem, wszystkie rzeki wpadające do morza czarnego, mają przy ujściach swych tak zwane od przekręconego wyrazu greckiego limne (jezioro) Limany. Są te po większéj części słone jeziora od morza. Tém nazwiskiem zowią tu także nie tylko szérokie rzek ujścia, ale wszelkie jeziora słone, w pobliżu morza znajdujące się. Tych Limanów i Limaników mnóstwo tu niesłychane [2]. Bliższe morza są całkiem słone, i zwykle przedzielone od niego, tak zwanemi percsypami, to jest wązkiemi ławami piasku; taki jest peresyp pod Odessą i inne. Peresypy widocznie czas nagromadza i tworzy, a jeziora dziś od morza oddzielone niemi, stanowiły dawniej część jego, zatoki, które poźniéj za opadnieniem wód zamknęły się peresypami. Limany do których dziś już żadne rzeki nie wchodzą, wedle wszelkiego podobieństwa, służyły także rzekom dziś wyschłym za ujścia, ślady ich nawet pozostały w długich suchych bałkach, które i dziś napełnia na wiosnę potokami przebiegająca woda. Takie były Aksiak, Oſjuza i inne rzeczułki scytyjskie, których dziś napróżnoby tu szukać, bo wyschły. Dniestrowy Liman podlega tym samym prawom co inne. Teraz przy jego ujściu w morze, które się po turecku zowie Bugas (gardło) znajduje się już uformowany Peresyp. Exystować on dawniéj (przynajmniéj takim jakim jest) nie mógł: raz, że o nim żaden z pisarzy starożytnych nie wspomina; powtóre, że Liman i Białogród liczyły się za jeden z nayznakomitszych portów morza czarnego do XV. wieku, a dziś ledwie małe łódki wcisnąć się tu mogą, przez tak zwane gardła.
Z Limanu w morze, upływa Dniestr dwoma otwory, peresyp uformowany przecinającemi. Prawy zowie się stambulskiém gardłem lub właściwym Bugasem, szeroki na 150 sążni, głęboki na 26 stóp; lewy (Oczakowskie gardło) mniejszy, szeroki na 70 sążni, głęboki na 15 do 8 stóp tylko[3] Między niemi wyrosł peresy, wysepką piasczystą, na trzy i trzy ćwierci wersty długi, a pół wersty széroki, zupełna ława piasku.
Obok Limanu dniestrowego, jest drugi zwany budżackim, niechybnie dawniéj jedną z nim całość składający: dziś także przesypany, który niekiedy tak blizko dotyka dniestrowego, że rybacy łowiący tu rybę kefal zwaną, przerzynają rówczaki z jednego do drugiego, aby na nich sieci swe zastawiać. Daléj jeszcze jest Liman kimbetski, podobno także dawniéj całość jedną z dniestrowym składający — wedle wyrażenia cytowanego podróżnika morską paszczęką, Dniestr pochłonywającą. — Tenże utrzymuje, że w dawniejszych czasach nie exystowały peresypy w Dniestrze, już to, że nikt o nich nie wspomina, już, iż żegluga, port dawniéj sławny[4] białogrodzki, dowodzą innego stanu rzeki. Teraźniejszy Liman dniestrowy, prawie jest słodki, z powodu peresypu i wód rzecznych, (jednakże zależy to i od wiatru). Miejscowi utrzymują, że główny bieg Dniestru w Limanie idzie zachodnim bessarabskim brzegiem, do którego systemu należy i stambulskie gardło. Tam też i Liman najgłębszy? we środku mieliśny gęste, mielizny miejscami nawet puszczać się zaczęła trzcina. Zimą cały ten ogromny rozlew zamarza, tak, że przezeń jeżdżą z brzegu jednego na drugi; ale lód nigdy nie bywa gruby, i nieustannie się rozpada. Gdzie się széroko roztrzaśnie, odważni miejscowi rzucają deski, i przejeżdzają po takich improwizowanych mostach; lub co najczęściéj rozpędziwszy konie, powiada P. Nadeżdin, przeskakują rozpadliny. Poczta naówczas chodzi na Tyraspol i Bender, robiąc zamiast 45, werst 217.
Jakim jest wielki Liman dniestrowy, takiémi są wszystkie inne w ogólności, na mniejszą skalę, każdy ma wązki swój peresyp, w nim gardło rzeczułki, jeśli go rzeczka przerzyna. Taki jest malenieczki Limanik przy Limanie dniestrowym w Owidiopolu, o którym wspomina Kohl i inne.
Słówko jeszcze teraz o Dniestrze samym. — Herodot wspomina go pod imieniem Tyres[5] P. Nadeżdin,[6] szczątkiem nazwy Tyras, Tyres, poczytuje nazwanie miejscowe, turecko-tatarskie Dniestru: Turła; którego dzwięki nie bez przyczyny upatruje w teraźniejszém imieniu i nazwie Dana-stris.
O Dniestrze wspomina Owidiusz, który chociaż iu pewnie nie mieszkał, przecięż nad brzegami jego być musiał, bo charakteryzował wody jego, lepiéj od Herodota, co podobno wcale nie widział Dniestru, i dla tego krótko się i szczupło o nim wyraża
Owidiusz opisuje go:

Et nullo tardior amne Tyras.

Tyras, zowią go też, Pliniusz, Strabo, Ptolomeusz,[7] Scylax karyadeński w Peryplu[8], témże imieniem zowie, mieszcząc tu z przekręconą nazwą — Nikonium — Pod nazwiskiem Danastris, spotyka się dopiero w Ammianie Marcellinie (w. IV. po Chrystusie). — Ten powiada, że gdy piérwszy raz Hunnowie wpadli do Europy, dwaj wodzowie Gotów, nazwiskiem Allateus i Safrax, unosząc z sobą małego króla Wideryka, cautius descendentes all amnem Dunastrum pervenerunt, inter Istrum (Dunaj) et Borysthenem (Dniepr) per camporum ampla spatia diffluentem. O Dunastrze Jornandes w V. w. i Konstanty Porfyrogenita wspominają. (Naruszewicz T. I. str. 8. wyd. lipskie).
Dniestr, wedle naszego Długosza wypływa z pod góry Beskid (sic) i doliny zwanéj Husta Połonina, blizko Zamku Sobień, w miejscu zwaném Dębowica od wielkiego Dębu, z pod którego ciec miały, wedle tegoż, Dniestr, San i Tysia, idzie przez Halickie, Podole i Bracławskie. — Lewa jego strona, zowie się w części Pohereżem. Rzeka ta, łatwoby byé spławną mogła, całą bowiem przeszkodą, są małe Katarakty (porohy) pod Jampolem, które albo obiedz kanałem, albo zniszczyćby można[9]. Za panowania Zygmunta Augusta, Commendoni Kardynał zwiedzał te Katarakty, i pisał projekt handlowy, o którym było wyżéj.
Teraz, niedawnemi czasy, czyniono i czynią próby spławu Dniestrem; ale powolnie i cząstkowo — Żegluga po téj rzece, jest jeszcze do wyprobowania, życzenia i dokonania; szczęśliwy co ją swojém imieniem dla dobra powszechnego, coś ważąc — otworzy.
Gamba[10], wspomina o próbach czynionych przez X. de Nassau-Siegen, który starał się swoim przykładem drugich do tego zachęcić.
W r. 1789 puścił się on Dniestrem, zwiedził go i kazał sondować, w podróży odbytéj z X. Gaspari. W latach 1803 i 1804 na nowo obejrzano rzekę, zrobiono kartę jéj. — Gdy Xże Richelieu został naczelkiem Nowo-Rossji, zachęcał do czynienia prób nowych. Statek, którego na ten cel użyto, miał 120 stóp długości, a 40 szérokości, opatrzony w maszt i żagle, naksztalt chodzących po Labie (Elbie). Wyszedłszy d. 25 Kwietnia (z wielką wodą wiosenna) 1804 r. z Rozwadowa, o mil pięć ode Lwowa, odkąd Dniestr poczyna być żeglownym, przybył d. 29 do Zaleszczyk, i tam stał do d. 10 Maja, dla zebrania ładunku drzewa i innych towarów. We dwa dni potém przybył do Isakowca, naprzeciw Chocima (naówczas tureckiego). Wziął tu pasporta i dopełnił ładunku. Przebywając potém Mohilew (Hr. Potockiego), gdzie dość znaczny był handel z Mołdawją, przyszedł bez wypadku do Jampola. Tu wziął Stérników dla Katarakt, między któremi są tylko wązkie przejścia, i bieg rzeki bardzo szybki, przebyto je szczęśliwie; dostał się statek do Czekinówki i Dubossar. W Okolicy Dubossar wspomina Gamba o Winnicach, które wedle podań; sięgały czasów rzymskich.
31 Maja, statek zatrzymał się w Benderze przeszedł przez Słobodzie, skąd krętym biegiem Dniestr ku morzu czarnemu dąży, krajem lesistym i zarosłym. Tu jest zarys naturalnego uproszczającego drogę kanału, który doskonaląc sztuką, łatwoby zrobić żeglownym, i oszczędzić wiele czasu. Statek stanął nareszcie u Majaku (Latarni). Poźniéj odpłynął z Odessy 27 Czerwca i w pięćdziesiąt dziewięć dni, przebył w górę Dniestr.
Tegoż roku 1804, dziewięćdziesiąt pięć statków różnéj wielkości, z ładunkiem, doszły do Majaku. Ale poźniéj znów żeglugę na: Dniestrze zaniechano.
Nie tak bardzo jeszcze dawno, przestrzeń dziewięcio-werstową szerokości Limanu, dzielącego Owidiopol od Akkermanu, przebywano na łódkach statkach, co czasem po kilka i kilkanaście godzin, przy wietrze przeciwnym zajmowało; niekiedy wicher napędzał aż morzu płynących; teraz statek parowy Hrab. Woronców maleńki, fabryki angielskiej parochód, połącza te dwa brzegi, chodząc nieustannie przez pięć dni w tygodniu, z Owidiopola do Akkermanu i nazad.
Tuż przy domu pocztowym, jest port, do którego chociaż parochód nie przybija, ale przyciągają ludzie i na nie ciężary pakuja; przejeżdżający, dostają się na statek małemi lódkami.
Staliśmy i stali w Owidiopolu, oczekując na przybycie statku, sprzeczając się, czy on to, czy nie on, czerniał na Limanie. Nareszcie przekonaliśmy się, że to on był niewątpliwie, i że ku nam zwróciwszy się przybliżał. Pomimo skwaru, który dopiekał w porcie, wybiegłem od okna pocztowego domu, śledzić go z pomostu bliższego, i szukać na pięknym Limanie. W chwilę po przybyciu naszém, zatoczyły się do portu mnóstwo czumackich powózek, wózków z kolonistami i kocz Xiężnéj Suzzo (z domu Kallimachi) — Xiężna z córką ze stoicką cierpliwością siadłszy na skwarze słonecznym, czekały także parochodu.
Ja tym czasem suwałem się sił ostatkiem oglądając port, brzeg, miasteczko puste, które szeroko rozlegało się w dole, od fortecy dawnej począwszy, po za Cerkiew. Cerkiew ta z domem pocztowym, są tu jedynemi porządnemi budowami, pozór miasteczka dającémi tureckiemu Chadži-Dere. Podle Cerkwi jest jeszcze mały porządny domeczek, z czerwonym dachem i białemi ściany, należący do cerkiewnego Ikonopisca (malarza) najbogatszego jak widać, obywatela. — Mój towarzysz podróżny, korzystając także z czasu, wynotował ze swym statystycznym zapałem, z xięgi portowej ruch statku parowego i liczbę osób dnia tego przebywających Liman. Wydanych było 31 biletów (niektóre po kilka osób razem), a przychód dniowy, wynosił całkowicie 44 ruble 18 kop.
Włócząc się (gdyż tego inaczej nazwać nie można) to po domu pocztowym, to w porcie, doczekaliśmy nareszcie, że statek spodziewany, wyraźnie się od Akkermanu pokazał, na jasném niebie rysując czarnym kominem i wstęgą dymu. Zobaczyliśmy już i maszt, i liny żagiel wiążące, aż w porcie powstał ruch zwiastujący jego przybycie. Wybiegliśmy, stanęli, czekali. Statek zatrzymał się w pewném oddaleniu od właściwego portu, a barkasy szybko przybiły do mostów na to przeznaczonych, i zastanowiły się rzucając kotwiczki. Barki te dość wielkie i długie, tak, że na nich staje dwa rzędy wozów, a woły w pośrodku, zowią tu barżami lub szalundami, są wewnątrz próżne, a na pokładzie ich, cały ciężar się mieści. Dla rozróżnienia, dodają do nazwania szalandy płaskodenna: wody biorą bardzo mało. Jest to rodzaj promów. Statek naładowane szalandy ciągnie za sobą a la remorque na linach, jedna za drugą poczepiane.
Podróżni z biletami i blaszanemi znaczkami, czekali łódki od parochodu. Na pomoście portem zwanym ruch się począł pośpieszny. Jedni zjeżdżali z barek, drudzy od dawna oczekujący, zataczali wozy tyłem do barki, odprzęgali woły i zaganiali powoli na szalandy. Komenderujący krzyczeli wielkim głosem, woły się opierały i rwały, ludzie jak poparzeni latali.
Tym czasem ze wschodu, od strony Odessy, przepyszna czarna chmura, majaczała groźna na niebie, i lecąc po stepie, garnęła za sobą pył ogromnemi tumany, które kłębiąc się, aż do nas dolatywały... Wiatr był nam prawie przeciwny. — Trudno opisać ładowanie wozów, ruch, krzyk, i pośpiech, z jakim się to wszystko odbywało. Na szalandach stanęły wozy czumackie po cztérnaście w rząd, a we środek jak w tabor wpędzono woły i ściśnięto je w kupę. Wszystko było gotowe. Nas maleńka łódka, przez kilku majtków pędzona, zielono malowana, zręczna, leciuchna, niosła po Limanie ku statkowi. Wszyscyśmy się w niéj zabrali, Xżna Suzzo z córką, P. Skalkowski, ja i P. Antonini jeden z dyrygujących kantorą parochodu, grzeczny i miły młody człowiek. Inni przejezdni, dyrektor, jakiś P. S..... i reszta, jechali w drugiéj. W chwilę, stanęliśmy przebywszy mętne wody Limanu, u wschodków parochodu.
Wyszliśmy nań, gdy z tyłu właśnie przywiązywano doń w rząd szalandy, od strony rudla. Na nich zostały nasze powozy, kupa czumackich zaprzęgów, i tłum ludzi przejeżdżających.
Statek ten Hrab. Woronców maleńki o sile 40 tylko koni, cały żelazny, ślicznie zbudowany, całego ekwipażu, miał tylko pięciu czy sześciu ludzi, licząc w to sternika; a wyjąwszy Kapitana. Ludzie ci, nic zdaje się prawie nie robili, prócz, że czasem podrzucili węgla, a dwa czy trzy razy przesunęli z jednéj strony na drugą contre-poid, gdy się parochód zbyt w którą stronę przechylił. Stał jeszcze w miejscu statek, gdyśmy go ciekawie oglądać poczęli. Czystość i porządek, zasługiwały na największe pochwały. Na głowie, wyrznięte było popiersie Hr. Worońcowa, drugi sztychowany wizerunek, wisiał nad drzwiczkami Kajuty. Cały pomalowany olejno, zbudowany smakownie i prawie wytwornie, począwszy od stéru (rudla), którym jeden człowiek paląc cygaro i drzémiąc, niedbale kieruje; zajmują przestrzeń wzdłuż, naprzód bussola, pokrowcem przykryta (bo na taką żeglugę prawie nie potrzebna), dalej okno Kajuty kratą osłonione, schodki i drzwi do niéj, drugie takież okno, komin machiny i dwa jéj otwory; na lewo angielska kuchenka, w ostatku wysoki maszt.
Tutaj gromadził się mały ekwipaż nasz, składający się z kilku zasmolonych ludzi, różnych odrębnych typów, ale wesołych fiziognomji.
Zaszumiało w kotle, zawarczała para, i ruszyliśmy z szumem kół statku — Vogue la galere! — Jesteśmy na Limanie. Xiężna Suzzo siedzi i pogląda spokojnie, córka jéj zasłabła biédna, my opatrujem statek. W Kajucie podróżnych, dokoła dywan (sofa) kilka rycin po ścianach, czysto, porządnie, ale duszno i gorąco, jak na całym statku. Schodki wiodące tu starannie pomalowane, o poręczach brązowych. Słowem: pieścidełko maleńkie.
Ruszyliśmy, płyniemy. Owidiopol oddala się od d nas, w milczeniu kieruje sternik kołem, majtkowie stoją gwarząc, a kapitan parę razy tylko pokazał się, rozkazując przesunąć wagę. — Łódka, którąśmy przypłynęli, podniesiona, jak łupinka uczepiła się boku parochodu.
Chmura, która nam groziła w porcie, zbliża się, wiatr odmienia, deszczyk kropić poczyna, tęcza rysuje się na cudnie malowniczém niebie. Nie schowaliśmy się do Kajuty przed dészczem, lepszy dészcz od zaduchy. Owidiopol ginie w oczach; Cerkiew tylko bieleje i twierdza się rozwija na wzgórzu, potém maleje i niknie. Liman w prawo i lewo niedojrzany okiem, ale bez tych świeżych barwą które są właściwością morza. Widać pookrywane brzegi, żółte, gliniaste, których cypel wysuwa się na lewo w Liman. Dublując go, będziemy na połowie naszej drogi. — Niecierpliwie oczekuję chwili rysowania Zamku akkermańskiego, który coraz wyraźniej czernieje zdala, na fali i niebiosach, pół w wodzie, pół w niebie.
Otoż czas, chwytajmy chwilę. Owidiopol prawie zniknął, za to ogromne, długie, ciemne mury Białogrodu zamczyska, co pamięta Greków, Genueńczyków, Turków rozwijają się w prawo; w lewo Kazarmy kozackie jak Zamek z cztérma białemi basztami, kopuła nowej Cerkwi i dom pocztowy na wzgórzu nad brzegiem. Minarecik Meczetu dawnego, latarnia, coraz wyraźniéj ciemnieją na zachodniém niebie.
Akkerman vidać rozrzucony na wzgórzach nad Limanem Zamek wstępuje aż w wody jego, tak, że skały na których się opiéra, opłukuje fala nieustanna. Przepyszny zachód słońca; bogatych barw, oświeca ten obraz rzadkiego wdzięku, i świeci naszemu przybyciu. Oparty o maszt dumam, rysuje, a mój towarzysz podróży, czyta małoruskie powieści, majtkom, którzy się na całe gardło śmieją naiwnie. Kapitan daje rozkazy w mgnieniu oka spełniane. Szybko przybliżamy się do brzegu, wyraźniéj teraz widać széroko rozsypane miasto, olbrzymi zamek z tutejszego białawego kamienia, z głębokiemi kamieniem także wykładanemi fossy, szkarpami, basztami, blankami, okolnemi mury, minaretem wysokim białym, jedynym już tutaj, z daleka widnym, ale ogołoconym z wierzchniéj balustrady i zakończenia. Zamek milczący, posępny, pusty a poważny i tyle wspomnień u jego murów się ciśnie, tyle pamiątek na tej ziemi, naszych i nie naszych, dawnych i odwiecznych.
Widać różnofarbny tłum zgromadzony, i oczekujący mających na brzegu wylądować gości. Na pochyleniu wzgórza, zasadzone drzewa, formują bulwar, otaczający dawną sułtanskę banię-łaźnię, od któréj podziemne chody, wiodły dawniej do Zamku.
Bulwar mógłby być ozdobą, ale jeszcze zbyt młode drzewa, za lat kilkanaście, ze swemi malowniczemi schodkani, gotycką bramką, murkiem i ruiną łaźni, będzie wcale piękną przechadzką. — Daléj po nad brzegiem wspomniany gmach Kazarmów kozackich, stara Cerkiew grecka maleńka, przytulona do ziemi, i wody już a wody tylko, na których wzrok ginie.
Odjechaliśmy czółenkiem ze statku do mostu-portu, wytoczono powóz, zaprzężono oczekujące już konie pocztowe, i puściliśmy się po szerokim placu pod-zamkowym, ku miastu dalej rozpołożonemu, na prawo rzucając czarniawe mury twierdzy, przepysznic oświecone słońca zachodem.
Ledwieśmy się wdrapali po pochyłości wzgórza na równinę, gdy w tłumie ciekawych, co patrzali z góry na wylądowujących, postrzegliśmy Pana B. — u którego zapowiedzianą mieliśmy gościnę. Wysiadamy więc i odprawując konie do jego domu, sami naprzód śpieszym do Zamku.
Prawdziwie olbrzymie to mury, i w takim stanie zachowania, że choć od lat kilku zupełnie są opuszczone jako forteca, jeszczeby dziś za twierdzę służyć mogły.
W pośrodku murów, stoi kilka nowych małych domków, szkółka, dom lekarza, pożarna komenda, magazyny, resztki arsenału, z którego pozostały jedno działo i trochę kul. Nad głównemi wrotami przebywszy fossę po moście, którego dziś bronią tylko dwie ogromne kule kamienne, leżące na ziemi, postrzegliśmy na białym marmurze, wyciętą cyfrę Sułtańską. Podobne są także na dwóch basztach zewnątrz umieszczone.
W ogromnym piérwszym dziedzincu, na lewo ściany basztami i blankami obronne, ciągną się po nad głęboką murowaną fossą. Gdzie niegdzie wysuwa się w górę wieżyca, a dokoła széroka po wierzchu murów prowadzi droga. Widok z téj massy murów, na otaczający ją z dwóch stron Liman, przepyszny. Na ścianach wewnętrznych, oddalających to piérwsze podwórze od drugiego, napisy greckie, kule kamienne i spiżowe, stérczą gdzie niegdzie. Na pozostałym wysmukłym ze złamaną głową minareciku, trzy także kule żelazne wbite czernieją.
Za piérwszym dziedzińcem, jest drugi mniejszy, znowu otoczony murami, baszty, fossami, chodnikami szérokiemi, porosłemi darnią zieloną. W głębi jego, jest jeszcze trzeci, ale tego dziś oglądać nie mogliśmy, bo był zamknięty, przebiegliśmy tylko białogrodzkie mury, pasąc niemi ciekawe oczy, i usiłując plan ogólny téj ogromnej massy-pochwycić, utkwić w pamięci. Przy blasku zachodzącego słońca, napróżno oczy utkwiłem w napisach, trudno mi było dla wzniosłości ich greckie od ormiańskich rozpoznać. Odkładam więc na jutro. — W piérwszym dziedzińcu, jakiś herb, w kształcie strzemienia czy Delfy greckiéj (może herb Doriów)? upatrzyłem na narożnéj wewnętrznéj baszcie.
W ogólności charakter budowy, przypomina czasy genueńskie, nie turecka to wcale zdaje się byé konstrukcya, a gdzie ręka muzułmanów dolepiła co, poznasz tę świéższą nalepę, po mniéj staranném wykonaniu i niedoborze materjału.
Prócz minaretu oblepionego gliną i imieniem tylko minaretu (bo seisle biorąc, podobny jest do komina na gruzach spalonej chaty bardziej niż do wysmukłej budowy, z któréj woła na modlitwę muezzin — prócz cyfr sułtańskich, nie bardzo tu znać czasy władania tureckiego. W stronie wychodzącéj na Liman, a raczej na Dniestr, są jedyne w zamku trzy dość duże okna, gdzie jak mówią: było mieszkanie Baszy. Ztąd on poglądał nieraz spokojnym wieczorem, na gładkie powierzchnie Limanu; z dwóch stron podmywającego zamczysko.
Widok téj staréj, ogromnéj, dziś całkiem pustéj prawie budowy, oblanéj wodą i oświetlonéj, dla mnie niepamiętnéj piękności zachodem słońca, na zawsze pozostanie mi w pamięci. Było to więcéj niż piękne, bo nie wyrażenie uroczyste, smutne i mówiące, do duszy. Mówiące — ale słowa murów tych, powtórzyć się nie dadzą — tyle w nich było myśli i języków zmięszanych.
Obszedłszy dokoła zamek, i rzuciwszy okiem pa okolicę, o zapadłem już całkiem słońcu, którego czerwone tylko blaski świeciły na wodzie, i wyglądały jaskrawo rozpadlinami baszt, zwróciliśmy się do miasteczka.
Mój towarzysz podróży, co krok stawał zdziwiony. Nie poznaje dawnego Akkermanu, od roku, jak gdyby silną ręką popchnięty w nową drogę postępu, począł się szybko budować, znikają kletki tureckie nieforemne, szopki murki kręte; formujące labyrynt uliczek poplątanych; wyciągają się linje porządnych domów, z kamienia białego podobnego odeskiemu stawionych (nieco twardszego jednak) a stawionych wcale nawet nie złą architekturą. Mijamy stosy materjału, kamieni. Poczęte budowy, kupy gruzu, któremi ulica zasypana, rusztowania, furty niedokońezone. Ten kraj, nie jest już, nie jest wcale dzikim stepem potatarskim, w nim pełno życia i ruchu, więcéj pewnie, niż gdziekolwiek w naszych z dawna zamieszkałych prowincyach. Dzięki gorliwym staraniom zacnego Gubernatora Fiedorowa, który wzniósł można powiedzieć, Kiszeniew, podnosi się też silnie i szybko Akkerman, buduje, zaludnia i porządkuje.
Parochody, winnice, handel, ogrody publiczne, budowy prywatne, wszystko tu razem zaprowadza się, wznosi, a panujący handlowo-przemysłowy ruch, daleko przechodzi najożywieńsze prowincje stron naszych.
U Pana B. gościnnie i mile przyjęci, zaJedwie odpocząwszy i zaspokoiwszy piekące pragnienie, winem, wodą i konfiturami, gdy się księżyc w pełni pokazał na czystém a ciemném tle niebios, za moją zachętą, puściliśmy się znowu, na nocną ku Zamkowi wycieczkę. W ulicach miasta jeszcze trwało życie; ormiańskie golarnie otwarte były i oświecone, słychać śpiewy i muzyczki, Mołdawanie, Ormianie i ćmy żydów, suwały się po ulicach. Noc była tak piękna! księżyc sypał pełną ręką światło śrébrzyste na Liman szeroki. — Zwolna przechodziliśmy ulice. Ukradkiem rzucony wzrok we wnętrza golarni, ukazywał tam dokoła mało oświeconych izdebek dość nizkich, siedzących na sofach, (dywany) — ludzi czarnego włosa i ogorzałéj twarzy, z nadstawionemi pod brzytwy brodami. Minęło nas wesele, z muzyką na bębenku i piszczałce przygrywającą; fantastycznie podskakując w przezroczystych cieniach, téj jasnéj oblanéj światłością, przesiękłéj księżycem nocy.
Mnie ciekawość wiodła do Zamku, który przy księżycu chciałem widzieć; jakoż przeczuwałem jego piękność, i nie żałowałem późnéj wycieczki. Zaszliśmy naprzód do rozwalonéj łaźni Baszów, znajdującéj się jakém mówił, wśród teraźniejszego bulwaru; do któréj wiedzie wyłom w murze. Wiérzch jéj pokrywa trawa i darń, formując rodzaj mogiły, (tumulus) kilka tylko otworów oznajmują wnętrze jakieś.
Zażądałem wnijść pomimo ciemności wewnątrz, nie byłem tu wprzódy jeszcze; dobrze było, korzystając z okoliczności, zwiedzić ją raz po księżycu i po nocy. — Przez nizkie i wązkie ostro zakończone drzwiczki, wsunęliśmy się w sklepione salki i przejścia, poplątane i połączone to szczupłemi drzwiczkami, przez które pojąć trudno, jak otyli Muzułmani wchodzili, — to framugi wystrzyganemi w kształtne zęby, z wyżłobieniami w murze, ozdobami i t. d. — Księżyc wpadając przez górne otwory, dziwacznie oświecał oryginalną ruinę, do której myśl tyle scen życia haremów mimowolnie przywiązywała. Teraz pusto tu było, cicho, głucho i smutno; a nawet w nocy, to i straszno; połamane stare sklepienia, zdawały się co chwila chcieć upaść na głowy nasze. — Przebiegłszy kilka izb, i nasyciwszy się widokiem tego podziemnego labyryntu, wyszliśmy znowu na jaśniejszy świat Boży. Łaźnia zdobi wielce kształty niepowszedniemi nowo założony bulwar i nieopodal na szerokim placyku, jest także pusty dziś Meczet, w którym długi czas po zajęciu Akkermann, do zbudowania nowego Soboru; odprawiało się ruskie nabożeństwo. Meczecik ten budowa licha, lepianka z wysokim dachem i galeryjką od wnijścia, pokryty trzciną, zakończony świeże przyczepioną kopułką, nic w sobie nie ma zastanawiającego.
Teraz szliśmy do Zaniku, i aby go z nowéj strony oglądać po księżycu, zkąd się najbardziej malowniczo wydaje, zakręciliśmy się wązką ścieżką pomiędzy stérezące skały wiodącą, nad samym Limanem. Drożyna ledwie znaczna, slizka, bo to muszlach i piasku, to po złomach skał, wiodła nas pracowicie się czepiających, pod samemi basztami i okolnemi mury, coraz wyżéj, a wyżéj. Niekiedy zwłaszcza, że po nocy, rękami aż przytrzymywać się było trzeba, na najeżonych stromo kamieniach. Zwróciwszy się na zachodnią stronę, stanęliśmy i spójrzeli. Widok wart był trudu. Nad naszemi głowy, wisiały ztąd jeszcze ogromniéj wydające się mury; potężna najbliższa nas wieżyca, wysuwała się ciemna i groźna, na oświecone z przeciwnej strony księżycem niebiosa, w lewo, w prawo, piętrzyły się mury a mury, wyższe, niższe, pokrajane okienkami, strzelnicami, basztami, parapetami, popodpierane ogromnemi szkarpy, stojące na porozłamywanych dziwacznie, skałach, stérczących w różne ksztalty. Promień księżyca gdzieniegdzie smugą sinawą padając, oświetlał kawał muru, zostawując resztę w głębokim cieniu. My staliśmy na złomie nad samym Limanem, o który rozbijały się jego fale, obryzgując nas. Ciężko się było od tego widoku oderwać, a jednak wielce spóźniona pora, zmuszała do odwrotu — zeskoczywszy z obłamów skał, na wodzie leżących, puściliśmy się drapiąc znowu, do miasteczka.
W drodze naturalnie, rozmawialiśmy o tém, co nas tu uderzyło, o Bessarabji też w ogólności. Nasz uprzejmy gospodarz, Opowiadał nam o znalezionych w Zamku kotłach pełnych kości, zakopanych na brzegach Limanu. Coby one znaczyć miały, nawet domyślać się nie umiem. Podobną wszakże powieść znajduję i u Barona de Tott, który nie daleko Bakczysaraju w Krymie, wanny kamienne pełne kości oglądał. I on także wytłumaczyć ich nie potrafił.
Ulice były puściejsze, niż gdyśmy szli do Zamku; świeciło się jednak jeszcze w ormiańskich golarniach i nizkich domowstwach, snuły się cienie i psy naszczekiwały, księżyc świecił prześlicznie.
— Akkerman jest teraz powiatowém miastem.
— Jacyż w powiecie obywatele? spytałem.
— Po większéj części bogaci Wielko-Rossyjanie, którzy tu na nadanych ziemiach, pozakładali ogromne folwarki. Żaden z nich tu nie mieszka, rządzą dobrami przez pełnomocnych, a że dobra ich są po większéj części bardzo znaczne, mało więc obywateli właściwych w powiecie; i ci się nigdy prawie nie pokazują. W dobrach bessarabskich, wcale inny jest, niż wreszcie państwa sposób gospodarowania. Włościanie naprzód nie są poddani, przywiązani do ziemi. Ludność tutejsza z Mołdawian, Szlachty polskiéj, Mało-rossjan i Wielko-rossjan złożona, zbiegła dawniéj i osiedlona, wszystka jest swobodna; właściwego poddaństwa, całkiem niema. Chłopi, czyli raczéj rolnicy, wszyscy są za kontraktami, opłacają od dziesięciny ziemi, lub obowiązują się obrabiać pewną ilość pola, spełniać pewne ciężary, za wyznaczony im grunt. Po upływie kontraktu, mogą się przenieść gdzie się im podoba. Skladają oni gminy (obszczestwa-communes) które dają z siebie rekruta (to jest mają dawać, bo dotąd nie dawali), opłacają podatki i t. d. — Najgłówniejsza Bessarabji, po zajęciu jéj potrzeba, zaludnienie, wiele swobod dla mieszkańców nadać zniewalala, jako swobodę od rekrutowania, zmniejszenie podatków, niewydawanie zbiegów, — ale czas folgi już się kończy.
Zaczęliśmy mówić o majątkach, ich cenie, formalnościach nabycia i t. d.
— Czybyście panowie uwierzyli, rzekł gospodarz, że i w Bessarabiji są pieniacze, co tylko na processa czyhają i o kruczkach myślą?
— Prawda; że to dziwna, odpowiedziałem; ale pokazuje się, że na tém nigdzie nie zbywa, nawet w świeżo zaludnionych krajach.
— Mógłbym zacytować przykłady ludzi, co tu nabywszy ziemie, sprocessowani potém, musieli się wyrzec, i nabycia i pieniędzy.
— Dziwnie! jest to cywilizacya przychodząca od zgniłego końca — ale pocieszcie się panowie, macie tylko udział w losie powszechnym cywilizowanych krajów. Tego rodzaju, rozboje i u nas nie rzadkie.
Rozpytywałem potém to teraźniejszym Akkermanie, o którym dosyć szczupło wyczytałem w nowych przejażdzkach po Bessarabji PP. Nadeżdina i Kohla. Piérwszy pisze, że teraźniejszy Akkerman rozciąga się na bardzo znacznéj przestrzeni ziemi; gdyż niektóre wsi i przedmieścia (posady) do niego należące, na pięć werst od ogniska, to jest Zamku są odlegle. Tenże liczy około 2500, domów, a mieszkańców Wielko-rossjan, Mało-rossjan, Polaków, Bulgarów, Mołdawian, Greków, Ormian, Niemców, Żydów i Cyganów. Jednych tylko dawnych posiadaczy, jednych tylko Turków, podobno tu niema, dodaje wzmiankowany. Ale z przeproszeniem podróżnego, z rewizji przez nas nazajutrz odbytej, okazało się, że jest przecie jeden stary Turek w Akkermanie, który płacze nad poniżeniem chorągwi proroka i duma o przyszłej Giaurów zagubie. To co pisze nasz podróżny o lichych bardzo domowstwach, a rzadkich porządnych budowach, teraz już także niezupełnie sprawiedliwe. Cała jedna nowa ulica, bardzo się porządnie zabudowuje.
Kohl liczy ludności męzkiej 8,000, a w ogóle 13,000 obojej płci, unosi się także nad lichotą rozsypanych i pokręconych w dziwne uliczki kletek, nad oryginalną ich powierzchownością, powiada: że jest 160 familji Ormian, a nareszcie z osobliwszą dobrodusznością dodaje, że nazwa Akkermanu tak dziwnie brzmi w uchu niemieckiem, jakiby jéj źródłosłów był w tym języku. Tenże sam podróżny gdzieindziéj pisze, że żaden język nie przyznaje się do wyrazu: Chutor, i że Niemcy zowią go Futter, jakby od paszy! O stupenda simplicitas![11]
Daleko zdaje się dokładniejsze o miejscowości podania, zyskałem od gospodarza. Wedle ostatniego popisu ludności wszelkich narodów; okazało się w obwodzie Akkermann, do 25,000. Każdy naród składa tu osóbne Obszczestwo (Gminę), mające swoją kassę, zarząd, opłacające i wybierające podatki i t. p. — Oprócz samego miasta, liczy się tu sąsiednia i zlewająca się z niém prawie, Kolonja szwajcarska Szaba, która teraz ma się dopiero odłączyć. Miasto dzieli się na cztéry części, to jest: trzy przedmieścia (posady) i właściwe miasto — Akkerman, sama twierdza, i to co ją otacza bezpośrednio. Posada Szaba zamieszkana jest przez kolonistów Szwajcarów i Mało-rossjan, z przedmieściem zwaném Kimbet. Tamże znajduje się uroczysko zowiące: Buhas; znaczenie wyrazu objaśniliśmy wyżej. Tu i peresypy w ogólności zowią z turecka buhasami; bo i uroczysko wzmienione, takže piaszczystym zajęte peresypem.
Druga posada Papuszoja (po mołdawiańsku Kukuruza), na któréj stoi Cerkiew; — trzecia Turła czyli Turłaki (od tureckiego nazwania rzeki Dniestru) z przedmieściami Czairy i Bykoza, zamieszkanemi przez Małorossjan samych. — Reszta różnorodnych mieszkańców zlewa się w samém mieście. Do przedmieść tych, wiedzie kamienny most, nazwany Krywda.
Nim przejdziemy do dalszych opisów miejscowości; przytoczym tu niektóre szczegóły z historji Akkermanu dawniejszéj.
Akkerman, po sławiańsku Białogród zwany, Grekom znany pod imieniem Tyras lub Ofiuza, Rzymianom Alba Julja, u Genuenczyków Mon Castro lub Mauro-castro, u Rumunów Citate Alba, założony został, jak się zdaje w VI wieku przed Chrystusem, przez Greków wychodzców z Miletu jak Olbja i inne kolonje brzegów Morza czarnego. Naówczas zapewne port jego dziś przesypany i niedopuszczający okrętów, był jeszcze otwarty. Plinius wspomina o mieście Tyras, Scylax Karjanderiski dawną Ophiusa Strabona i Pliniusza przywodzi także. Ofiuza wedle podania Ammiana Marcellina, miała być początkowo założona przez Fenician, i musiała juž exystować za czasów Herodotowych. Jest to więc osada bardzo starożytna. P. Nadeżdin wspomina o znalezionéj tu monecie złotej, z napisem.

Basileos Lisimachu.

Lizymach ten, po śmierci Alexandra W. zagrabiwszy Tracją, potém cały półwysep Azji mniejszéj (około 500 lat przed Chrystusem) począł walczyć z sąsiadami swemi Getami, chcąc kraj ich podbić. Schwycony przez nich w boju, ale miasto pewnéj śmierci, na którą się gotował, gościnnie przyjęty został i puszczony swobodnie. Królik Getów ubogi zastawiwszy stół przed nim, spytał go po biesiadzie, czy warto było, tak biédny lud podbijać? tknięty tém obejściem Lizymach, nie tylko zawojowania odstąpił, zawarł z Getami przymierze, ale królikowi tutejszemu dal córkę swoją w malżeństwo. Znalezienie monety, wedle P. N. dowodzi najdobitniéj położenia dawnego Tyras-Ofiuzy, w obrębie dzisiejszego Akkermanu, chociaż to i tak zdaje się, nie ulegało najmniejszéj wątpliwości. — Rzymskie orły, posuwając się w głąb Dacji, zniszczyć musiały Tyras, gdzie może malenka osada, z dawnej bogatéj Ofiuzy tylko pozostała.
Nestor pisze, że w dół po Dniestrze do Dunaju, żyli za jego czasów Sławianie, na przestrzeni między Prutem a Dniestrem, znane były plemiona Lutyków i Tywerców, którzy tu miasta swoje mieli. Oni zapewne odnowili osadę Białogrodu, i tak go nazwali, gdyż już wówczas nazwa ta exystowała[12]. Ta pierwotna słowiańska, tłumaczyła się w nazwaniach innych języków — Grecy poźniejsi zwali Białogród — Aspro Kastron, Mołdawanie Czetate Alba; — Turcy Ak-kerman.
Z pewnością nie wiadomo, do jakiego czasu należy odnieść tutejszą osadę genueńską, która zapewne przed XIV w. powstać musiała, chociaż historja w. XV dopiéro, o niej świadczy[13]. Autor historji osad genueńskich w Krymie, powiada: że gdy Genueńczycy doświadczać poczęli trudności w swobodnej żegludze po Morzu czarném, przedsięwzięli naówczas opanować drogi lądowe, zajęli ujścia Dunaju i przeszli ztąd potém do Dniestru. Okolice Dniestru zawierające liczne i obfite jeziora solne, w ziemi płodnéj, wydające dobre wino, nakoniec sama rzeka pełna ryb; wzbudziły w Genueńczykach, chęć odnowienia tu na ruinach dawnego greckiego Tyras, kolonji — stało się nią Mon-Castro. Jozafat Barbaro Wenecjanin już w roku 1436 o Mon-Castro wspomina. Genueńczycy w części dla zabezpieczenia się od zalewów, w części od napadów, otoczyli Zamek swój sypanym wałem, zakupiwszy od Tatar tutejszych dozwolenie założenia osady i twierdzy, a nie przecząc żeglugi po Dniestrze, wszelkim narodom swobodnéj. P. Murzakiewicz, stawi bardzo słusznie za jeden z powodów skłaniających do osiedlenia się Genueńczyków, handel polską pszenicą, którą ztąd na Archipelag wywożono.
Stefan W. i Hospodar Bessarabji, Mołdawji i Wołoszczyzny, około 1474 przyjął pod opiekę swoją Genueńczyków, ale pomimo tej opieki, po wzięciu Konstantynopola i zajęciu Krymu, nie długo się ostać mogła ta Kolonia, zarówno z innemi na Mołdawji, Wołoszczyznie, przy Dunaju i wewnątrz Bulgarji. Oddział Turków wysłany w pogoń za Genueńczykami uciekającemi tu z Krymu, i ukrywającemi się w Mołdawji, po drodze rozbił Moncastro i wtargnął wewnątrz Mołdawji, daléj w Wołoszczyznę, gdzie inne Kolonje genueńskie rozbił także i poniszczył, w Saczawie i t. d.[14].
Turcy kilkakroć w początku brali i tracili Moncastro, a Genueńczycy utrzymywali się tu, aż do r. 1474 czy 75.
W r. 1450 na usilne naleganie Alexandra syna Eliasza Wojewody multańskiego, Król Kazimierz Jagiellończyk wojska swe z Podola i Rusi, posłał przeciw przywłaszczycielowi Bohdanowi, który mieniąc się także synem Eliasza, Multany był zagarnął. Dowodził wojskiem polskiém Jan Oleski z Sienna, który wkroczywszy szybko do Multan, wypędził Bobdana i objął Soczawę, Nyemcz, Chocim na Jliaszkę (Alexandra); ale skoro Polacy odciągnęli, Bohdan wpadł znów do Multan i Alexandra z matką do Polski wygnał. Zaczém Bohdan wysłał znowu posły do Polski, ofiarując wierność i posłuszeństwo swe. „Rada zatém była, pisze Albertrandi, aby Król nie zaniedbał ofiarowanéj sobie pogody przyłączenia i wcielenia do polskiéj, ziemi multańskiéj we wszystko obfitujacéj, i dla portu swego białogrodzkiego, wielce wygodnéj. Król jednak Aiexandra wspierać postanowił. Stanął rozejm, gdy już wojsko w Lipowcu było; ztąd odciągnąwszy, pomimo ostrzeżeń, że Bohdan zdradę knuje, Polacy napadnieni, klęskię potém ponieśli.“
„W r. 1451[15] po zabiciu Bohdana, przez Piotra w Multanach, który sam rościł prawa do panowania, chcąc je maloletniemu Alexandrowi wydrzéć, Polacy wspierajacy go, wygnali Piotra samym posiłku postrachem. Nastąpiła zima, obiecano Alexandrowi pomoc, Burgolab port białogrodzki na Alexandra objął, któremu też i Zamek Nyemez się poddał Genueńczycy z Moncastro uciekli do Zamku Soroki, gdzie stare łacińskie napisy na baszcie w mieście znajdujące się, świadczyły o tém długo[16]. Z tych czasów pozostaly herby Doriów[17], na ścianie wewnętrznyeh murów Moncastro, napisy greckie z i mieniem Stefana W. Hospodara, który rządzil Besserabją i Wołoszczyzną około 1471 roku.
Stefan dopomagał Genueńczykom, utrzymywać się w Moncastro, ale po bitwie przy Vale-Alba stracił krainę za Prutem i Moncastro. Natchniony jeszcze zaklęciem matki aby zwyciężył lub zginął, zdobył na nowo co utracił, ale nie na długo.
W r. 1484 Bajazet syn Mahometa (zmarłego w r. 1481) wpadł wetując klęsk ojcowskich, na Bessarabją — zdobył Kilją i Białogród, zkąd posunąwszy się ku wołoskiej ziemi, mieczem i ogniem pustoszył. Stefan multański kryjąc się przed nim, ofiarował hołd Polsce o posilki prosząc, w następnym 1485 roku Król Kazimierz hold jego w Kołomji przyjął.
W r. 1497 już Zamek był w ręku tureckim, bo Jan Olbracht wybierając się na Wołoszczyznę Stefana Wojewodę, pozornic jakby na wojnę turecką wezwał, czyniąc mu nadzieję łatwego odzyskania Kilji i Białogrodu, będących już w posiadaniu tureckim.
W r. 1498 Turcy powracający z wyprawy na Polskę (pod Lwów) ciągnęli na Kilją i Bialogród, położone wówczas na granicy państwa osmańskiego[18]
W 1503 Bohdan III. Hospodar, uznał się Wasalem tureckim, i od téj pory na długie już lata nieprzerwanie błyskał księżyc nad Zamkiem, którego baszty wzniosły się pod znakiem Ś. Jerzego.
W akcie 1510 roku zawartym, umowy o pokój między Zygmuntem I. a Bohdanem W. Mołdawskim, w Kamieńcu d. 23 Stycznia czytany, zapewnienie wolnego handlu dla Polaków w Bessarabji[19].
W XV. wieku za Kazimierza Jagiellończyka, jakeśmy wyżej mówili, tu był port, z którego polska pszenica wychodziła do Cypru, mianowicie[20] już w XVI. za Zygmunta I. poselstwo weneckie o odnowienie tego handlu zarzuconego prosząc, dowiodło: że musiał ustać między XV, a XVI. wiekiem.
Pod koniec XVI. wieku[21], Wojewoda Bohdanu wkrótce po wypadku ruszczuckim uderzył na Bender; lecz od Beja tamecznego Mir-Ahmeda ze stratą, odegnany, napadł rychło potém na Kilją i Akkerman — obległ to miasto. Mieszkańcy wezwali pomocy Gazi-Giraj’a Chana, który posłał na odsiecz część swojego wojska pod dowództwem Adil-Giraj’a. — Zmuszone do ucieczki wojsko Wojewody, poniosło straty znaczne w zabitych i rannych. Część jego dostała się w niewolą.
W traktacie pokoju zawartym w roku 1607 d. 4 Lipca, między Polską a Turcyą, warowano, aby władze tureckie w Sylistrji i Akkermanie, dawały baczność na to, aby na ziemię polską nikt prócz kupców nie ważył się wstępować[22].
W. r. 1626[23] Poseł polski do porty wysłany, z uwiadomieniem o poskromieniu kozaków i prośbą, aby wyprowadzono Kantemira[24] z Kilji i Akkermanu, osadzonego tu z nogajskiemi ordami, dla powściągnienia kozackich napadów. Padiszach postał rozkazy do Chana, aby tak jego, jak wszystkich budżackich Tatar, dobrowolnie lub gwałtem do Krymu przeniósł, dla pokoju w obu państwach. W skutek traktatu zawartego zabroniono ztąd Tatarom napadów i wycieczek na Polskę.
Jednakże znowu w poselstwie 1628—9 (Koryckiego) domagała się Polska, aby Bejowi Sylistrji, Benderu, Akkermanu i Nikopola, oraz Talarom budżadzkim zakazano puszczać się na ziemię polską[25]. Toż powtórzono 1630—31, Mirzom Kantemirowi, Tejmuremu i Urakowi, jako też białogrodzkim mieszkańcom[26].
Skargi Króla Władysława 1643 i 1644 na Tatarów, który w Budżaku osiedli, potém do Krymu byli przeprowadzeni i znowu na Budżak wrócili: wymagające ściągnienia ich nazad, dowodzą jak ciężkie Polsce było sąsiedztwo Talarów, których gniazdem stał się Białogród. Ztąd oni nieustannie napadali na Ukrainę i Podole.
W. r. 1700 Bender i Akkerman, zasiliły się wywiezionemi naówczas 148 działami mosiężnemi, 122 spiżowemi, 23 możdzierzami i ogromnemi zapasy, które tu przeszły z Kamieńca[27].
Dawniejszy handel ustać tu musiał, już dla przesypania się ujścia dniestrowego, już dla samego Tatar postrachu, z któremi i w których sąsiedztwie, nie było żadnego bezpieczeństwa. Coxe jednakże piszący w XVIII. wieku[28] wspomina o porcie Akkermanu, jako o handlowej przystani, gdzie się owocami suchemi, wełną, winami wegierskiemi i mołdawskiemi, skórami wołowemi, czynnie dosyć zajmują.
Porównywa on porty Warny i Akkermanu, i obiecuje obu korzyści handlowe; przez uregulowanie stosunków z Adrjanopolem i Benderem (?).
Rossjanie pierwszy raz opanowali Akkerman, d. 25 Września 1770 r. Baron Igelström po dziesięcioletnim oporze Turków, wziął go nareszcie. Kuczuk-Kajnardżki pokój, oddał go Turkom na powrót. W następnej wojnie Akkerman dziewiętnaście dni opierał się. Xięciu Potemkinowi, dowodzącemu oblężeniem i poddał się powtórnie, prawie w samą rocznicę lat dziewiętnastu po piérwszém poddaniu; to jest: d. 30 Września 1789. Pokój w Jassach zawarty, znowu go Turkom powrócił, nakoniec w r. 1806 d. 50 Listopada; zaraz po ogłoszeniu nowej wojny Xże Richelieu zajął miasto i Zamek bez wystrzału. Odtąd upadł całkowicie Owidiopol, a utrzymał się już we władaniu Rossji Akkerman. Do roku 1832 zachowywano tu fortecę, później zupełnie opuszczono. Ustanowiono kwarantannę, tamożnię, brandwachty i t. d.
1. Sierpnia. Wstawszy między szóstą a siódmą ranną, korzystając z chwili chłodu, wybiegliśmy, o ilemożności szczegółowie obejrzeć znowu Zamek i samo miasto.
Usiadlem naprzód rysować widok zewnętrzny ruin Łaźni tureckiéj, oświeconéj z ukosa promieniami podnoszącego się słońca. Potém weszliśmy wewnątrz, gdzie dwie izby jedną krągłą główną z framugami wycinanemi; także rysowałem; nareszcie drugą mniejszą. W sklepieniach, są kwadratowe do wypuszczania pary otwory; niżéj znać jeszcze czerwone gliniane rury, pozostałe w ścianach, któremi wprowadzano wodę. Gdzieniegdzie były ozdoby malarskie nad ciasnemi drzwiczki w zęby wycinanemi; wyobrażają one kwiaty, domki i festony dość niezgrabnie czerwono i czarno rysowane na tynku. Cała budowa téj łaźni, wielce ciekawa i dziwna, bo do niczego znajomego niepodobna. — W niektórych miejscach porozwalały się sklepienia, wyrosły trawy, przegląda przez ruiny niebo. Oprócz dużéj krągłéj salki głównéj, przytykającéj do korytarza z zewnątrz wchód mającego, naliczyłem izdebek około dziesiątka, ciemnych, wązkich, podługowatych, a połączonych tylko drzwiczkami ciasnemi i tak nizkiemi, że w niektóre ledwie schyliwszy się i bokiem wsunąć można. Mury są jeszcze mocne, a wszystkie luſty czerwonym cementem naksztalt puzzolany wykładane.
Zamek oparty jest dwóma bokami o Liman dniestrowy; od strony lądu, opasuje go głęboka fossa, wał, mury ze strzelnicami, parapety, baszty. Fossy wyłożone są kamieniem, a w części w skale saméj prostopadle wykute, i do dziś dnia całkowite. Szeroka droga, teraz darnem pokryta, wiedzie po wierzchołku murów; gdzieniegdzie stoją baszty murowane lub krągłe, w dość jeszcze dobrym stanie wieżyce. W jednéj to z nich zapewne siedział ów nieszczęśliwy Koniecpolski, przykuty do łańcucha, wmurowanego w słup podpierający budowę.
Oto jak więzienie białogrodzkie opisuje autor Rodowodu[29] najlepiéj go świadomy. „Z innym plonem przyjechawszy (Turcy) oddali Iskender-Baszy dziada Homei w Białogrodzie (Akkerman), którego on do wieży dał. Wieża ta jako ją postawiono, tak jéj nie chędożono, przez którą łańcuch wielki przewleczony był środkiem, u którego łańcucha na kolcach łańcuchy pomykały się. W taki tedy fancuch wsadzony i w okowy“ Trudno zaiste zgadnąć, która z tych baszt i wież łzami i boleścią naszego niewolnika uświęcona została, a która nie; wszystkie one teraz jeden nam obraz na myśl przywodzą.
W piérwszym dziedzińcu bardzo obszérnym, a głębią przeciwną wnijściu, wysuwającym się ku Limanowi; gdzie jeszcze mur jeden dzieli Zamek od wód jego: stoi minaret trzema kulami przeszyty; tu są kamienie z napisami greckiemi, ormiańskiemi, i jeden z herbem. Ogromny mur rozdziela ten dziedziniec, od drugiego w prawo, znowu otoczonego fossą, murami, (basztami) po nad któremi na wierzchach wygodnie chodzić można, gdyż sklepienie dotąd całe. Murowane schodki dość całe, wiodą na baszty, na których dachach, straże dawniej stawać musiały. — W samych murach są długie ciemne chodniki i lochy, od Limanu. Widok z górnych stanowisk tutaj na Liman, miasto i sam Zamek, cudowny, oświeciło go jeszcze słońce wschodzące, coraz bardziéj dopiekające i posuwające na niebie żadną nie przecięte chmurką. W tym drugim dziedzincu, znowu wysoki mur o dwóch wieżycach krągłych, dzieli Cytadellę ostatnią, gdzie była prochownia i inne składy, ku Limanowi zwróconą. Trzeci ten dziedziniec ciasny i dokoła wysoką ścianą objęty. Na jednéj ze ścian jest herb czy rzeźba jakaś trudna do rozpoznania; ku której wszakże po drabinie wlazłszy, dało się rozeznać coś nakształt księżyca i ostrogi. Kamień ten pochodzi pewnie z genueńskich czasów. Nad bramą prochowni jest tu napis także turecki, świadczący o poprawieniu jéj i przebudowaniu w roku Hegiry 1171 (od Nar. Chryst. 1756).
W podziemnym składzie, który dawniéj za prochownią służyć musiał, jest teraz sklep win ze skarbowych winnic wytłoczonych, w ogromnych kufach stojących.
Przebiegłszy Zamek wszérz, wzdłuż i dokoła, powróciliśmy na pierwszy dziedziniec, gdzie chcąc skopjować napis grecki na ścianie się znajdujący, wlazłem po drabinie napróżno; bo niewygodne położenie i zatarcie, nie dały mi tego dokazać; straciłem tylko okulary i pracę daremną. W dziedzińcu znajdowaliśmy mnóstwo obłamków od czerwonych glinianych naczyń, rączki (bez napisów wszakże) nakształt zwyczajnych od Dietus (ale nie od nich zapewne) wzięliśmy trochę okruchów tych na pamiątkę.
Zajrzeliśmy teraz po dniu, do białéj o trzech oknach, jedynéj w Zamku izby, która jak chce podanie, była Baszy pomieszkaniem. Okna tu kształtem zastanowiły, kończą się bowiem kształtną strzałką. Wychodzą na zachodnią stronę ku Limanowi. Izba jest jedyna prostokątna, długawa, z wyjściem tajemném na mury. Wschody jak wszędzie tutaj kamienne; kamieniem też wykładane wszystkie chodniki po murach. Obszedłszy Zamek wewnątrz, puściliśmy się oglądać go od Limanu i rysować; ale przechadzka ta któréj już część dopełniliśmy wczoraj w nocy, dziś we dnie stała śię niezmiernie trudną. W kilku przejściach, ledwie z największą pracą potrafiliśmy się wdrapać na skały, pomagając sobie rękoma, i gubiąc czapki spadające w Liman. Widok Zamku ztąd wielce majestatyczny. Nazwa Białego Grodu, we wszystkich językach pójść mogła i musiała, od białawego kamienia, z którego jest zbudowany, ale dziś raczéj szaro i ciemno niż biało wygląda. Napełniwszy album podróżny rysunkami Zamku wewnątrz i zewnątrz wziętemi — wyszliśmy nareszcie; z żalem, że tak prędko ze ślicznemi ruinami, rozstać się było potrzeba. Potrójne obejrzenie, wcale jeszcze nie zaspokoiło ciekawości.
P. Nadeżdin w przejażdzce swojéj wspomina, że mu tu ukazywano basztę, na któréj całą noc przesiedział dumając Puszkin; od téj pory nosi ona nazwisko Owidowéj — o tém jednak na miejscu, nic się dopytać nie mogłem.
Pokazywane mu także jedno wysokie drzewo rosnące w innéj baszcie, z głębogiéj fossy, w któréj zasadzone zostało, przez jakiegoś Baszę, na mogile ulubionéj żony. Tenże opowiada: o znalezioném ciele kobiéty, spadłéj z wierzchołka muru w fossę, ale odratowanéj; która gnana przez męża, skoczyła, i poszła potém skarżyć przeciw niemu.
Drzewa tego, tych powiastek, nie spotkałem tutaj. Jam raczéj szukał śladu baszty, w której przykuty siedział Alexander Koniecpolski; za którego okup chciano 50,000 czer. złotych, a zasadzono go w brudach, w ściekach, razem z tłumem więźniów i niewolnika najpodlejszego. Ale zkąd tu wziąść wiadomość przeszłém; gdy dawnych nie pozostało mieszkańców?
Od Zamku poszliśmy brzegiem Limanu, ku Cerkwi greckiéj, z któréj w téj chwili właśnie wychodziła z rozpuszczonemi choragwiami, świecąca jak różnobarwna wstęga, uroczysta processja. Mieliśmy zręczność przypatrzyć się ludności — niestety — tak przestrojonej na dzień świąteczny, że z narodowych strojów obłamki tylko na niéj pozostały. Wszystko i tu przybrało europejski trywjalny ubior całego świata; niewygodny, nie piękny, nadewszystko nic nie znaczący. Greczynki w chustkach, nakształt zawojów na głowie, ale w sukniach skrojonych po naszemu, Grecy w fezach i czarnych tandetowych frakach i t. p. — Śpiew Xięży wychodzących z Cerkwi, był dla mnie nowy, monotonnie pieskliwy. Sama Cerkiew nizka, zapadła, uboga, na urwisku u Limanu; pod nią rozrzucony stary smętarzyk. Budowa niewielka, prostokątna, z nizką także kopułką u góry. Obok niéj i w dół na smętarzu, leżą grobowe wieka, z greckiemi napisy, ale nie zbyt stare. Na przymurkach i ogrodzeniach kamiennych, w posadzce cerkiewnéj, postrzegłem resztki pięknych białych marmurowych gzémsów, od dawnéj zapewne Cerkwi pozostałych; dziś one służą za siedzenia i pokrycia płotów. Wewnątrz Cerkiew się niczém od innych nie różni; uboga a pstrokato strojna. Przypierająca do smętarza malenka kapliczka, stoi w miejscu gdzie Ś. Jan Soczawski zamordowany został przez Turków. W pośrodku jéj palą się świéce ofiarne nad rodzajem sarkofagu. W podłodze, zamazany na nieszczęście najniezgrabniéj farbą, jest prawdziwie starożytny kamień grobowy, na którym niezgrabne wycięte dwie palmy symboliczne. Napisy tych kamieni głoszą:
„Ś. Męczennik Jan nowy z Trebizondy, zamordowany w Akkermanie 1492 r. Lipca 2 dnia, święte zwłoki jego znajdują się w Soczawie[30].“
P. Nadeżdin powiada, że rękopism żywota jego, ma się znajdować (nie pisze gdzie) po grecku spisany. Rodem był z Trebizondy, stanu kupieckiego, umęczony tutaj, roku od stworzenia świata 7,000 (1492). Jest to data ostatecznego podbicia Bessarabji przez Turków. Godna uwagi, że zarówno w Akkermanie, Soczawie i Trebizondzie, znajdowały się Kolonje genueńskie. Spójrzawszy ztąd na Liman, i piękny daleki widok, chciałem namówić towarzyszów moich, abyśmy się jeszcze udali do krynicy Ś. Parascewji, ale pokazało się, że zbyt była odlegla. Słońce coraz silniéj dopiekało, a nam pozostało jeszcze wiele do obejrzenia, musiałem się wyrzec téj miłéj pielgrzymki.
O téj krynicy oddalonéj o półtoréj wersty od miasta samego, nad Limanem, w skałach znajdującéj się, wśród najeżonych na brzegu złomów — piękne jest w ustach ludu podanie.
Paraska było Polką. Tatarzy w jednym ze swych napadów na Podole, porwawszy ją dla piękności, zachowali wpodarunku dla Baszy. Swiéżemu i krasnemu dziewczęciu, było zaledwie lat szesnaście, ale pobożność wielka i dusza silna nad lata. Napróżno rozmiłowany Basza pieścił ją, chcąc ułagodzić, w Haremie swoim trzymając i obsypując podarki, słodkiemi za serce chwytającemi słowy, obietnicami — ona była chmurna, milczała uparcie, płakała i rozweselić się, rozchmurzyć nie dawala niczém. Basza napróżno czas tracił, chcąc ją ku sobie nakłonić.
Muzułman prosił i upokarzał się ona opierała i modliła. Raz wreszcie rozjątrzony wpadł nocą do Haremu, do Paraski mieszkania i porwał się do niéj, Anioł stanął w obronie pobożnej. Przerażony Turek, cofnął się, a Paraska korzystając z otwartych drzwi i chwili przerażenia, skoczyła w nie — minęła straże, pobiegła nad Liman, wzdłuż brzegu, szukając łódki coby ją przewieść mogła, ucieczkę ułatwić! Tu się podanie rozdziela — jedni mówią, że pobiegła brzegiem, drudzy, że się wymknęła podziennym z Zamku chodem, aż na brzeg daleki wychodzącym. Dodają, że wyjście to nie dawno jeszcze exystowało, i mnisi Grecy założyli je teraz dopiéro kamieniem.
Pogoń przez opamiętanego a gniewnego zawsze Baszę wysłana, napadła Paraskę w skałach, gdzie się kryła, łódki na Limanie upatrując. Już ją mieli pochwycić, gdy się w czyste rozpłynęła źródło.
Krynica ta, zowie się krynicą Paraski lub krynicą świętą. Przypisują jéj moc cudownie uzdrowiającą, chorzy jeżdżą tu do kąpieli. Teraz obmurowana jest jak studnia, a głębokości ma półtora łokcia. Niezmiernie mi żal było, że upał i pośpiech nie dozwoliły zaczerpnąć wody ze świętego, poetycznego źródła.
Powracając od Cerkwi greckiéj, zwiedziliśmy turecką część miasta, która pozostała taką, jaką była za czasów władania wysokiéj Porty. Jest to labyrynt, wązkich uliczek, opasanych murkami tak, że nigdzie około domu na nie się nie wychodzi — przez furtkę ciasną wejście w dziedziniec, na nim stoją domki liche, mizernie sklecone, trzciną kryte, okna ich obwarowane są drewnianemi kratami, przed każdym z domów takich jest wystawa od słońca cień dająca, a w niéj rodzaj stołu, na którym leżeli pod dachem Turcy, używając chłodu i pracując nad rzemiosłem swém lub zajmując się handlem. Tak właśnie spoczywającego na poddaszu domu, zastaliśmy tu jeszcze, może ostatniego w Akkermanie, starego ubogiego Turka. Na twardém posłaniu i skórzanéj poduszce, leżał pod oknem domu w czerwonej jarmułce, pantofle przed nim na ziemi, sam był w długim kaftanie ciemnym, z tabakierką w ręku i srebrnym zegarkiem u pasa. Nic zrozumiawszy nas proszących o ogień do cygarów, wyniosł tytuniu czarnego, którym uprzejmie chciał częstować.
Wszystkie uliczki starego miasta, są równie kręte, ciasne i smutne. Po drodze uderzyła nas furtka w murze, złożona dziwacznie, z kamieni grobowych, z napisami ormiańskiemi. Jeden z okrągłém wyżłobieniem nakrywał ją, dwa inne składały ściany.
Za murkiem nic widać nie było. A przecięż to wchód na smętarz i do Cerkwi ormiańskiej. Na progu w długiej sukni, podpasany pasem szerokim, przyjął nas Xiądz Ormianin i ofiarował się Cerkiew otworzyć. Nimeśmy się kluczów doczekali, poszliśmy oglądać nagrobki, których mnóstwo jest do koła dziedzińca. — Xiądz, nie umiał nam starszych przeczytać nawet; a te które tłumaczył, były całkiem świeże i nie zastanawiające.
Cerkiew nie wielka, na wpół siedzi w ziemi, jest ona po dziś dzień, taką, jaką była za czasów władania tureckiego; kiedy dzwonić, śpiewać i publicznie obrzędów religijnych odbywać nie było wolno. Ganek nowszy nieco się nad Cerkiew podnosi. Całe podwórze, podloga ganku, sieni, wysłane kamieńmi grobowemi.
Xiądz powiedział nam, że w Akkermanie jest sto czterdzieści familji Ormjan Nestorjanów, i od niego także dowiedzieliśmy się, że na nagrobkach, które tlumaczył, lata liczone od Hegiry.
Cerkiew do pół tylko wystająca nad poziom, ciemna i smutna. Nad wejściem główném, jest oddzielna galerja obszerna dla kobiét, równie jak cała Cerkiew wysłana matami i poduszkami. Siedzeń niéma, nawet tron Archireja, w którym obówie jego leży, nié ma krzesła. Ołtarz podobny jak u Unitów. W ścianach kamienie z napisami bardzo staremi, i ozdobami symbolicznemi jako palmami, ptakami, rybami i t. p. — W ścianie zakrystji wmurowana kamienna wanienka dla chrztu. Tu widzieliśmy także srébrny kubek stary do kadzidła, z napisem hebrajskim.

יעקב בד היים.

Który wytłumaczono nam: Jakób ben Juchim.
Malowania są podobne dawnym greckim, i tych samych typów. Cerkiew ta ze swém pod ziemię wglebieniem, wymównie przypominającém nie dawne czasy ucisku i niewoli, z matami, poduszkami i pozostawianemi gdzieniegdzie pantoflami; ma zupełnie oryginalny orjentalny charakter. Żal nam było, że nieumiejętny a może bojaźliwy Xiądz, nie umiał wytłumaczyć najstarszych, i przez to właśnie najciekawszych napisów grobowych.
Słońce dopiekało silnie — gdyśmy oblani potem i strudzeni, od siódméj najmniéj rannéj do południa prawie, przepędziwszy na nieustannéj przechadzce bez spoczynku — wrócili nareszcie do mieszkania.
Ale nie tracąc czasu, natychmiast zaprzężono do wózka i pojechaliśmy oglądać winnice.
Niektóre z nich mają sławę odwiecznych i niezawodnie w czasie zajęcia, dostały się one z krajem razem i rozprzestrzenianie ich i ulepszenie, poczęły się od bardzo niedaw, Ogrody winogradowe rozłożone piasczystej płaszczyznie; poprzerzynane ulicami szerokiemi, wysadzanemi po większej części morwami, brzostani, brzoskwinią. Morw jednak, które tu sadzą w widokach zaprowadzenia jedwabników, najwięcej. Są także orzechy włoskie. Ogrody te na kilka werst rościągające się, w chwili, gdyśmy je objeżdżali (winograd był jeszcze niedojrzały) zupełnie były puste; żywéj duszy nie napotkaliśmy w przejeździe. Krzewy winne nie są ani do kratki (treille), ani nawet do kotków przywiązywane; co roku ścinane, rosną krzakiem przy zieni, a owoc leżąc na piasku dojrzewa. Tym sposobem pozbawiają się tutejsi uprawiacze winnic, wielkiego plonu, jakiby dała macica dorosłszy, ale trudność o drzewo (kije) a może i ciężkie przezimowanie starszych krzewów, każą się kontentować płodem, rocznéj tylko latorośli. Ogromne winnice te, otaczają piasczyste okopy, porosłe rodzajem szorstkiéj i dlugolistnéj arenarji. Widok ich w tej porze smutny, ale w czasie winobrania, musi być tém oryginalniejszy, im większa rozmaitość narodów gromadzi się na tę uroczystość.
Pokazują tu niektóre posady winnic, jakoby bardzo starożytnych, odwiecznych. W Akkermanie wyrabiają win czerwonych, nieco do petit Bordeaux podobnych (wedle podania miejscowego) jako też białych, kwaskowatych zielonawego koloru, około 200,000 wiader. Z tych 150,000 lub 100,000 idzie na przedaż, reszta konsumuje się na miejscu.
Z wytłoczyn pedzą dobre wódki. Tu miejsce kilka słów powiedzieć o przemyśle winogradowym[31].
Wino, że znane było sławianom od najdawniejszych czasów, dowody tego znajdują się w pieśniach ludu, nazwaniach miejsc, pismach, o niem i użyciu jego wzmiankujących. Za Olega 906 r. wspominają już o winie, w północnej Rusi 1174 roku, na Kaukazie 1395 r.
Dawny handel winami zagranicznemi w Rusi, za pośrednictwem Hanzy, w XIV. w. ogniskował się w Nowogrodzie i na Mołożskich jarmarkach. Anglicy przez ujście Dzwiny wiedli tu wina w r. 1553.
W Rusi znane było wino greckie naprzód, potem francuzkie i niemieckie, naostatek, hiszpańskie i węgierskie. Dawano jednak zawsze piérwszeństwo greckim i hiszpańskim. Przywoz portugalskich, mołdawskich i wołoskich win, począł się w pierwszej połowie XVIII w. a w czasie pochodów Münicha przeciw Turkom w 1756 r. i 1757, Krymskie poczęły być w naywiększém użyciu.
Wina zaprowadzenie w południowéj Rusi, zapewne najpiérwsze przez Greków, w Taurydzie, może i nad brzegami Borystenu (Dniepr) Bohu (Hypanis), Dniestru (Tyras) i Dunaju (Istr.) Genueńczycy sadzili je w Krymie. Z Jarłyków chańskich danych duchowieństwu ruskiemu na całość ich winogradów w wieku XIV (1313. 1333. 1557. 1379 i t. d.) okazuje się, nie tylko ich exystencja, ale pewna ważność.
Piérwsze dowody pieczołowitości Rządu krajowego o winnictwo ruskie, poczynają się dopiéro w XVI w. Saxończyk niejaki Schlitt w Moskwie 1547 będący, otrzymał od Cara Iwana Wasylewicza, polecenie sprowadzenia na Ruś obcych umiejętnych ludzi (123ch) dla rozprowadzenia winogradów. Jaki wzięto skutek polecenie to, niewiadomo. W XVI wieku exystowały już winogrady w Inſlantach i Polsce. W Prusiech w XII wieku, z nad Renu przywiezione, zasadzone, najlepiej się udawały. W XIV, za Mistrzowstwa Winrycha Kniprode, były w stanie kwitnącym. Pod Połockiém, exystowały także winnice; w Wilnie lub pod Wilnem mieli ruscy mnichy winogrady swoje. X. Weljamin Rutski, z dóbr ukraińskich do swojéj Ruty, dwa wozy latorośli winnych sprowadził i przesadził.
Były też winnice w Astrachanie; przywieźli je tu kupcy perscy i oddali zakonnikom, którzy się ich rozmnożeniem zajęli (w XVII w.) W r. 1636 poczęli prywatni właściciele zasadzać winnice
Wawrzynice Müller i Olearius wspominają nawet, o dziko jakoby rosnącym winie, w Tatarji 1635 r.
W r. 1669 wyrobiono dla Cara w Astrachanie do 200 beczek wina i 50 wiader wódki winnéj. Piotr I. nie zaniedbał starać się o rozmnożenie winnic w Rusi.
W Czugajewie powstały sady winne około r. 1710—1713 i około 1756—1757 w południowéj Rusi, w Perejasławiu, Łubnie, Połtawie, Żmiejewie i t. d. — Ciągła opieka, ciągłe rodziła postępy. W Kijewskiém sady winne exystowały już w 1763. Wina w Taurydzie (Krymie) tokajskie zasadził Xże Potemkin, takież sprowadzono do Astrachania; na Kaukazie około 1785 roku, piérwsze winnice pod Odessą, posadzone zostały w 1798 (na Mołdawance); także okolo Chersonu, i w ogóle nad Jagułem, Ingułkiem i Dnieprem. Szkoła winogradnictwa rządowa w Krymie, ustanowiona 1804 roku.
W r. 1523 polecono bessarabskiemu Oberforst-mejstrowi R. St. Hr. Paravicini pod Akkermanem, skarbowe sady założyć, na piaskach, gdzie 50 latorośli z czasów tureckich pozostało.
W Odessie szkoła 1829 poczęta. Plug nowy do obsypywania winogradu zaprowadzony.
W Tauryckiém, wyrabia się wiader 300,000, w Chersońskiém 55,000, w Bessarahji 50,000, w Podolskiéj Gubernji (po nad Dniestrem) 2,500, ogólnie w całéj Rossji, wedle Keppena, tylko 4,097,500.
Gatunki win uprawianych w południowéj Rossji, są następne: dońskie, krymskie, muszkat, perskie, carogrodzkie, cymljańskie, wołoskie i wegierskie zaprowadzone w r. 1774, w oczakowskim stepie, a mianowicie w Akkermanie, wedle Storcha,
I. Pomo Koarno (po Mołdaw.) podłużny, duży ciemny owoc.
II. Pomo Tiwda, krągły duży.
III. Pomo Feti (dziewiczy) mały, biały, słodki.
IV. Muszkat. Bosiuko.
V. Pomo Jeplule (zajęczy) mały, czarny — Vitis vulpina.
VI. Pomo Passerjasna (wróbli) mały, biały.
VII. Pomo de Car-hrad — Twardy zielony.
W Chersońskiém — Pomo Galbana; koło Odessy francuzki, i od 1820 akkermański.
Ponieważ trudność była wielka o kadzie i kufy, do zléwania win wyrabianych w kraju tak bezlesnym jak Bessarabja i Chersońskie; zwrócił na to uwagę P. Olofson; mieszkający około Benderu w Kauszanach (dawnej rezydencji Chanów), probując budować kadzie kamienne, pięcio lub czworoboczne. Począwszy w r. 1841, chociaż zbudowane, dla braku poléwy, nie zostały użyte, a poléwy na kamień dać nie umiano. W roku 1842 wspólnie z P. Olofson Akademik Petersburski Hele, probował smoły, wosku, i wreszcie na tynku, udało się dać rodzaj poléwy woskowéj, która ten wynalazek użytecznym uczyniła.
Wyjechaliśmy tegoż dnia o trzy kwadranse na trzecią, kierując się ku Kieszeniewu, pięć werst jechaliśmy wzgórzystą droga, wiodącą jeszcze posadami Akkermanu, szeroką ulicą po nad Linanem; nad który wyciągają się ogrody mieszczan. Mieliśmy czas przypatrzyć się budowom krytym trzciną, stawianym z kamienia i gliny; które wedle charakteru mieszkańców Moldawian, Wielko-rossjan, Mało-rossjan, coraz inny kształt przybierały. Gdzieniegdzie ukazywały się karczenki rozsypane po tej wsi-mieście. Dachy, ploty, opłotki, wszystko to z trzciny, którą z dniestrowych pławni, ogromnemi fury, na opał i wszelki użytek przywożą. Winnice ciągną się po nad Limanem także; rozpoznać je łatwo na piasku kupkani ciemmemi rozłożone.
Droga, idąc dalej w step coraz się wyrównywa; z początku jeszcze trochę wzgórkowaty, step coraz płaszczeje. Na piętnastéj werście, poczynają się geste mogiły, ciągnące się do stacji zwanej Gura Rosza (gardło czerwone bocca?) — Nazwanie Gura znaczące po mołdawsku otwór, paszczę, gębę, gardło, spotyka się w innych imionach miejsc Gura Alba, Gura Bykuli, (ujście rzeczki Byk do Dniestru).
Minęliśmy na prawo, pięknie zabudowaną majętność P. Marini, wzorowie urządzoną i sławnie zagospodarowaną. Owce hiszpańskie pasące się w stepie, pięknej budowy wiatrak, winnice, przekonywały nawet przejeżdżającego, o kwitnącym stanie gospodarstwa.
Daléj w pustym już i gołym stepie, spotykaliśmy tylko lepianki otoczone stértami, ziemlanki i chatki desiatyńców P. Lexa, szlachty i wszelkiego rodzaju ludzi, co od dziesięciny ziemi płacą i uprawą jéj się trudnią. Parę takich smutnych, bo bezdrzewnych osad minęliśmy, W płaskim a pustym stepie, owce tylko i pasący je czabani, monotonją krajobrazu przerywali. Czabani ci groźnej postawy, pół nadzy, z ogromną laską, na któréj kluczce wisi butelka z wodą, mieszkańcy stepu, prawie dzicy, składają ciekawą klassę tutejszej ludności. Rzadkie stosunki z ludźmi; czynią ich przesądnemi i ponuro milczącemi. — Czabanami zowią się pastusi stad owczych, do których zaganiania i straży dopomagają im ogromne psy, czatujące na wilka w ogromnych trawach stepu. — Stado owiec zowie się otara, stado bydla jak u nas czereda, pasący skotar, pasący konie tabuńszczyk, stado koni, tabun. O téj klassie ludności (pastuszéj) dziwy opowiadają, lud ma ich za czarowników. Sam pozór przyczyniać się może do tego; dość spójrzeć na ich twarze zarosłe, piersi nagie i opalone, ciało czarne, plecy, na których wisi łachman kożucha, nogi okryte brudnemi spodniami i ciężkiemi buty; aby pojąć, jak zabobonny lud dziwy, o tych pół dzikich mieszkańcach stopu prawić może.
W długich godzinach milczenia i rozmowy z wichrami, z obłoki, z tumanami pyłu, wirującémi po gościńcı, ile to dziwnych dum, przejść musi przez te głowy, ile się myśli przesunie!
Coraz a coraz częstsze mogiły, przypominające podróżnemu równiny, podobnemi tumulusami usypane, pod Troją, w Tracji. Baron de Tott[32] pisząc o tych usypach, porównywa je do mogił we Flandrji, a mianowicie okolicach Brabancji. Uważa je ten podróżny za mogiły wojenne, inne za szlakowe to jest: przeznaczone na wskazywanie drogi, wedle zwyczaju Turków, w pochodach wojennych. O grobach tatarskich w oczakowskim stepie wspominają instrukcje Zygmunta I. Kommissarzom do rozgraniczenia od Turcji dane; ale wątpię, żeby to były podobne mogiły.
Kiedy niekiedy wśród stepu, w dole na prawo świecił nam jeszcze Liman zwężający się i Dniestr ze swemi pławniami, oschłém łożyskiem zarosłém drzewy i trzciną szeroką, pośród którego wije śrébrna rzeki wstega.
Byliśmy już we właściwym Budżaku, czas więc słowo o nim powiedzieć, jako też o nazwie Bessarabji i Tatarach Nogajcach zamieszkujących tu dawniéj.
— „My Polacy, powiada Naruszewicz[33], zowiemy pospolicie Wołoszą, Wołoszczyzną tę część ziemi, która się od krajów naszych ruskich przedziela rzeką Dniestrem i częścią gór węgierskich, a ciągnąc po prawéj stronie Dniestru aż do ujścia jego w morze przy Akkermanie, od Akkermanu zaś brzegami morza Czarnego aż do ujścia Dunaju, idzie lewym brzegiem Dunaju ku Orszawie i t. d. — U polskich pisarzy najczęściéj zaraz za Dniestrem, bez rozeznania Bessarabji oddzielnie, mieści się tak zwaną Wołosz. —
Niektórzy wszakże wyłączają Budżak — ale tu nam tylko chodzi o ostrzeżenie, że często pod ogólną nazwą Wołoszy, i Bessarabja lubo sama tylko Bessarabja się rozumie. Zkąd poszła nazwa Bessarabji? trudne do rozwiązania, wszakże dają się rozwiązać pytania. — Od imienia dawanego panującym, zwanym Bessarabami. Pochodzenie nazwiska Bessarabów, jest drugą kategorją. Na oko zdaje się być dziwném, żeby kraj został nazwany od osoby panującego, tak wszakże jest niechybnie. Bessarab i Bessaraba, było nazwą familji Wojewodów woloskich[34], których państwo zajmowało w sobie tak nazwaną Bessarabja. Nazwa ta ma niechybnie związek, z imieniem Bessów, ludu znanego Herodotowi jeszcze, który mieści on w części grzbietu gór Hemus. Podbici Bessowie zleli się z Dakami.
Głową rodu Bessarabów, był podobno Barbul, który uciekając od ucisku tureckiego, wyszedł w XV wieku z teraźniejszéj Bessarabji do Serbji, potem na Wołoszę do Wojewody Włada II. Lajotas, który mu dał tytuł Bana Krajowy, ale że od I. Radula Czarnego, założyciela państwa wołoskiego, wszyscy hospodarowie zwali się Bessarabami, zdaje się, że nie tyle imieniem rodowém byla nazwa, jak raczéj narodowym tytułem wodzów. Przypuszcza naprzód P. Nadeżdin — (od którego pożyczamy tego wywodu) pochodzenia — od wyrazów rabb, reb — po turecku wódz, naczelnik, coby znaczyło wódz Bessów, narodu żyjącego po obu brzegach Dunaju, do ujścia jego — w piérwszych wiekach po Chrystusie. Herodot, jakeśmy wyżéj wspomnieli, znał już ten naród, i kładł jego siedziby, koło Bałkanów (Hemus). Były to pewno ludy jedno-plemienne z Dakami, Getami i poźniéj Antami. Ale słuszną robi uwagę P. Nadeżdin, że przypuszczać etymologji tureckiej, w wyrazie Bessarab nie można, bo zkądby tu tak dawno djalekta tureckie być miały? Szukając innej etymologji, znajduję rabbi w arabskim v. rab (w hebrajskim podobnie i wielu innych wschodnich djalektach) — nareszcie zastanawia się nad Bess-Sorab — czyli Bess-Serb; dowodząc, że Bessy ci byli Sławianie.
Bessy, powiada, równo z Getami, Dakami, Antami, należą do pierwiastkowego sławiańskiego zaludnienia, dunajowéj doliny (bassin) któréj, ludności wielką gałęź stanowiły Serby oddawna pod tymże nazwiskiem znani. Tłumy różnoplemiennych narodów, tu nabiegających, to ze wschodu, to z zachodu, przerzucali ich naciskając z miejsca na miejsce. Rzymska w Dacji Kolonizacja zmusiła schronić się i osiąść w górach, po obu brzegach Dunaju. W VII. w. przy upadku rzymskiéj potęgi, zadunajscy Bessy z Bałkanów, z stron sąsiednich teraźniéjszéj Serbji, ruszyli się na tę stronę Dunaju i zagnieździli przy Alucie (Ołcie) w teraźniejszéj Wołoszezyznie mniejszéj. Mógł naówczas ich wódz nazwać się Bass — Sorabą, to jest głową serbskich czyli sławiańskich Bessów, Sławian różniących się od Bessów Wołochów. Tym czasem nacisk azjatyckich ord ze wschodu pochłonął, ale nie zniszczył Bessów, po téj stronie Dunaju, gdzie oni w niższéj części teraźniejszéj Bessarabij w VIII w. znani byli pod nazwą Biessow i Biessenów, zmięszanych potém z Pieczyngami i Połowcami czyli Komanami. Może i imię Pieczyngów, po bizantyjsku Pacynaków, początkowo do Bessów (od ujść dunajskich) należało, i było tylko zepsuciem dawnego imienia Pencynów i Penkinów, mieszkańców ujść dunajskiéj wysepki Penki. U tych ostatnich Bessów, imię Bessarab, zjawia się także jako imię wodza, ale pozniéj w chronice Anonyma Archidjakona gnieznieńskiego pod rokiem 1259 wspomniane. Od niego tenże wywodzi imię teraźniejszéj Bessarabji dane.
Tak od VII. do XIII w. wiele tu zaszło odmian. Bałkańscy Bessowie, nie pozostali spokojni na nowych siedzibach, nad Oltą. W Karpaty wdarli się Madziarowie i ztąd zleli w dolinę dunajową. Król węgierski Stefan I. od 1004, władał Transylwanją t. j. teraźniejszym Siedmiogrodem, z drugiéj strony Bulgarowie z których przyczyny zapewne piérwsze przesiedlenie Bessów z za Bałkanu za Dunaj nastąpić musiało — nie dali im i tu spokoju. W r. 1204 Król bulgarski Joanniki, w samym srodku Wołoszczyzny mniejszéj, założył miasto nazwane Krajowa, to jest: Kra-jo (Joanika). Bessarabowie tak ściśnieni na Ołcie, musieli ruszyć na północo-wschód, do braci swych od ujść dunajskich, teraźniejszą Bessarabią. Podanie Archidjakona Gnieznienskiego, zgadza się z dowiedzionemi faktami. Zatargi następujące w Bulgarij i Węgrzech w końcu XIII. w. dozwoliły Radulowi Czarnemu Wdzie Bessów w Transylwanij zawojowanych przez Madziarów, uzyskać niepodległość Wołoch, do których przyłączony został Banat Krajowéj. Radul i jego następcy utrzymali tytuł Bessarabów. Około 1356 r. Bessaraba Ban Krajowéj, oddał w posagu za córką kraj swój, Uraszowi V. Królowi Serbij. Imie Besserabij jako kraju, zostało wyłączném teraźniejszéj tego imienia prowincij, z kąd Barbul w XV w. wrócił nazad w dawny kraj ojczysty, przebywszy naprzód w Serbij. Stosunki Bessarabów z Serbami dowodzą pamięci dawnych związków i pochodzenia serbskiego. Czy nie z tąd poszło nazwanie tureckie Ak-Serb, Biała Serbja, odpowiadające teraźniejszéj Bessarabij? to tém podobniéj, że narodowe imię Bessów zdaje się być blizko dzwięcznem z Biaz znaczącem toż co ak, to jest biały u Turków. Takie są przypuszczenia P. Nadeżdina, który utrzymuje, że Rzymianie nigdy Bessarabji zwołoszyć nie mogli, tak, aby ich cywilizacja i język zupełnie sławiańszczyznę przemogły. Język sławiański, został językiem wiary, narodowym i głównym towarzyskim. Autor także od postrachu imienia Bessów, jaki rzucały ich najazdy na sąsiednie kraje, wywodzi nazwanie złego ducha Biesem. W ogólności hypotezy P. Nadeżdina, są dowcipne, zręczne, ale nie wszystkie historycznemi dowody podeprzeć się dają.
Kantemir powiada: że w czasie najścia Turków na Bessarabją, Barbul Bessaraba, przymuszony był uciec do Serbji, a potem do wołoskiego Xcia Cheglul, gdzie go przyjęto, i na urząd jakiś wysoki wyniesiono. Po śmierci Xcia Lajota syn Berbula, został Xięciem. — Wnukiem jego był Serban Bessaraba, zwany wielkim, który zostawił dwie córki Ankucą i Ilinkę i plemię Bessarabów wygasło. Nazwę jednak Bessaraby przez wdzięczność dołączył do swego imienia Maciej Xiąże, wybrany potém, a córkę Ilinkę wydał za Konstantego Kantakuzena, dając jéj w posagu część ziemi ojcowskiéj. Ztąd pochodzą posiadłości Kantakuzenów w Bessarabij.
Jeszcze kilka szczegółów z historji dawnéj téj krainy[35].
Nad morzem Tumańskiém Cymbry, po tém Scytowie pradziadowie tych ludów, które poźniéj większą część Europy zamieszkaly zajmują w początku kraje między Istrem (Dunaj) i Tanais. (Donem) — Dzielą się oni na plemiona różnych nazw, ogólne jednak imię narodu, utrzymuje się w pamięci. — Herodot opisuje Scytów jako dzikich, odważnych i ceniących swobodę wyżéj życia. Justyn dziwi się wrodzonemu w nich, uczuciu sprawiedliwości.
Darjusz syn Histaspa, usiluje podbić Scytów, mieszkających nad brzegami morza Czarnego, między Istrem a Tanais. Siédmkroć sto tysięcy żołnierza, przeprawia przez Bosfor, przechodzi Tracją i na Dunaju, między miastami Trozmi (okolo teraźniejszego Matczyna) i Egissus (Tuleza?) stawi most (w blizkości fortecy Isakezi, wedle Weltmana).
Zastaje puste tylko pola i stepy — W wiedziony w pustynie Darjusz, traci wojsko od głodu, zwyciężony bez potyczki — cofa się nazad. Scytowie gonią za nim. Persów wiele, którzy pośpieszyć nie mogli, i przeprawić się przez Dunaj, ginie.
Grecy będący w wojsku Darjusza, w tej wyprawie, musieli uważać wygodne położenie wybrzeży morza Czarnego; wkrótce potém zjawili się na granicach Scytji, i zaczęli zakładać kolonje.
Herodot powiada: że w południowéj części teraźniejszéj Bessarabji żyli u ujścia rzeki Tyras do morza, Tyryci, pochodzenia greckiego. Mieli oni miasta przy dniestrowym Limanie, Tyras v. Tyrys, lub Oxją, która poźniej wedle Plinjusza nazwana była Ofiuzą; miasto Likostomon u ujścia Dunaju; przy brzegu morza Czarnego między rzekami Tyras i Dunajem, Kremniskos, Neoptolemon i Antifili: miasta te zakładali wychodzcy z Megary lub Miletu.
Filip Król macedoński, przeprawił się przez Dunaj w zachodniej części teraźniejszéj Bulgarji, rozbił wojsko Scytów, broniące przeprawy, wziął 20,000 jeńca, znaczne łupy i z tém powrócił.
Scyci przerażeni, cofnęli się od Dunaju na wschód, a Getowie mieszkający, wedle Herodota, na prawym brzegu Dunaju, przeszli rzekę, i zasiedlili opuszczony kraj.
Syn Filipa rozbiwszy wojsko Traków, przebrał się przez Remus, i szedł na Triballów, mieszkających za górami. Oni go uprzedzili i uszli na wyspę Peuce; utworzoną odnogami Dunaju. — Tu ich nie mógł dojść Alexander. Teraz odnogi Dunaju, nie tworzą wysp zamieszkanych, ale dawniéj wedle podań historyków, musiał płynąć w kierunku rzeczki Kara-su; wyspa Peuce, zajmowala przestrzeń między Dunajem, morzem i tą rzeką.
Alexander przeprawił się przez Dunaj i zaszedł w pustynie Getów[36]. Ci jakkolwiek wylękli napadem, opierali się jednak. Stolica ich zburzona, u brzegu rzeki wzniesiona świątynia na cześć Jowisza, Neptuna i Dunaju. Alexander dla rozruchów w Peonji, rozmówiwszy się z posłami Getów, wrócił na drugi brzeg Dunaju.
Scytowie przez stosunki z Grekami nabyli światła, ale nie chcieli przyjąć praw Atenskich, które im stręczył Anacharsis, uczeń Solona. Do bitwy przy Tanais, zwali się niezwyciężonémi. Alexander zwyciężywszy Baktrjan idzie na nich — Quintus Curtius kładzie w usta posłów scytyjskich mowę, która wedle Weltmana ma dowodzić stanu umysłowego Scytów, a wedle nas nic nie dowodzi wcale, prócz eloquencji Kurcjusza. W mowie téj opisane są granice Scytji. — Tanais, mówi, dzieli nas od Baktrjan, od Tanais zajmujemy przestrzeń do Tracji. W Azji możemy strzedz podbojów naszych. Tyras mógł slanowić granicę Scytów od Getów.
Herodot pisze o męztwie Getów i ich pogardzie śmierci. Strabo przypisuje to nauce Zamolxisa filozofa. Dodaje, że Getowie za jego czasów sławni byli zwycięztwy króla swego Berebista, który w Rzymianach niemi zazdrość wzbudzał; — że oni wstrzymali na brzegach Borysthenu Sarmatów, od Kaukazu, Tanais i kaspijskiego morza idących za zwycięztwami Mitrydata, łamiąc potęge Scytów i osiadając między Borysthenem a Dunajem.
Appian opisujący wojny Mitrydata z Rzymem, mówi, że ten chcąc wejść w państwo rzymskie, po biegu Dunaju, musiał zawrzéć przymierze z Bastarnami i Trakami. Trakami, dodaje Weltman, zwały się u starożytnych wszystkie narody żyjące w górach Hemos i za niemi; jako: Tracy właściwi, Mizjanie, Getowie czyli Daki. Z początku Tracją była od Dunaju po morze Egejskie na południe, Pontus Euxinus na Wschód – kraina; ale gdy Getowie przeszli Dunaj i osiedlili się w teraźniejszej Wołoszczyznie, Mołdawji i części Węgier, ich ziemie nazwano zadunajską Tracją[37]. Bastarni siedzieli od brzegów Dniestru do Dniepru, a može i między Prutem a Dniestrem; cząstka plemienia Getów, Oręż Augusta przenikał do Getów, ale ci Rzymian odparli i mszcząc się wpadli w Italją. Domicjan chciał ich podbić, ale danią musiał okupić pokój. Do czasów Trajana straszyli Rzym, Trajan zwycięża Daków. Zapewne granicą między Dacją a państwem rzymskiém był Dunaj. Strabo powiada, że Gety — Dakowie, mieli wspólny język z Trakami zadunajskiemi?? Część kraju, węgieł od ujścia tej rzeki półwysep formujący, otoczony walem nazwanym Trajana.
Wał ten poczyna się od Dunaju, ciągnie po lewym brzegu rzeki Kara-su, do M. Kiustendzi. Dakowie pod wodzą Decebala probują wybić się Rzymowi. Trajan wojuje z niemi, Apollodor z Damaszku stawi most na Dunaju — Dacja w prowincją rzymską zmieniona.
Wały w Bessarabji, zwane Trajana wałem lub drogą Trajana[38] Trajanem lub niższym Trajanem, poczynają się od Prutu, w dwie linje ciągną na wschód. Pierwsza od wsi Waduluj-Isak do wyżyn jeziora Jałpucha, od którego raptem zwraca się w prawo do jeziora Katłabuh i kończy opiérając o nie, niżéj wyżyny jego werst trzy. Druga, zaczyna się od piérwszéj pod kątem prostym, ciągnie złamaną linją przez wyżyny jeziora Kitaj do jezior Sasik i kończy. Drudzy utrzymują, że się ciągnie dalej w południową Rossją. Autor historji wojny 1769 tureckiej[39] pisze o tym wale, jako o poczynającym się od Peterwardeju, ciągnącym przez Wegry, żelazne wrota (góry Murkapu) Transylwanją i Wołoszczyznę, Mołdawją, przechodzącym Prut pod wsią Trajan, rzekę Botnię blizko Kauszan, stepy Tatarji i kończącym aż u Donu!!
P. Weltman utrzymuje, że wał ten nie jest Trajana, już to z położenia jego, z uwagi, że strona jego północna zda się wyraźniej do obrony przeznaczona niż druga. Wnosi on, że może właśnie, wał ten przeciw Rzymowi i Trajanowi wzniesiony został.
Opiérając się o jezioro Sasik, albo raczéj dawny zaléw morski, niższy wał Trajana, kończy tu: nie ciągnąć już daléj, bo tu morze stanowiło zasłonę, nie mające do Akkermanu żadnego portu. Od Akkermanu wał poczyna znowu i idzie pochyłością górnego brzegu Dniestrowego, gdzie ślady jego zaledwie znaczne; zowią je wałem żmijowem; te zdaje się nie należały do wielkiego wału
Przy ujściu rzeki Botny do Dniestru od błot albo od wsi teraźniejszéj Kirkajeszty, wat znowu się wyraźniéj okazuje i zowie górnym Trajanem. Z początku idzie górnym lewym brzegiem rzeczki Botny, potém w poprzek Bessarabji do miasteczka Leowa na Prucie wznosząc wszędzie od południowéj strony. Od Leowa do wsi Waduluj-Isaki, w dół po Prueie widne ślady jego po górnym brzegu.
Wysokość ich była znaczna, bo po ujściu XVII wieków, jeszcze wznoszą się gdzieniegdzie, górą po cztéry do pięciu łokci. Wały te zamykające cały teraźniejszy Budżak, składają jakby jedną ogromną redutę, noszącą imię Trajana — obejmowały cały kraj i broniły go. Z powodu wyraźnego na zewnątrz kraju wywyższenia autor wniósł, że ten bronić go miał wewnątrz od najść Trajana. Prutski wał stanowił bokową obronę, dniestrowy, w części tylko widoczny, nie miał związku z innémi.
Jaki naród, pyta się Weltman, otaczał tym wałem od Trajana. Bastarni żyli nad Dniestrem po Dunaj prawie. Część ich pod imieniem Peucynów mieszkała na południe u ujścia Dunaju, na ostrowiu Peuce, w odnogach téj rzeki. Laktancjusz piszący w 304 roku, wspomina o narodzie wygnanym przez Gotów z strony między Dniestrem a Prutem. Cesarz Galerjusz przyjął ich do swego państwa. Biograf Cesarza Proba, pisze o dwadzieścia lat wprzód, że Cesarz przyjął na swoją ziemię 100,000 Bastarnów i dał im w Tracji miejsce do osiedlenia.
Malte-Brun opisuje Niktofalów, naród Getyjski wojujący z Markiem Aurelim, w czasie panowania Karakalli, przeszły przez Karpaty i wojujący z Rzymiany na Dunaju: wnosząc, że między 280, a 300 rokiem, naszedł i ziemię Bastarnów między Dniestrem a Prutem, i wygnał ich do Tracji. Bastarnów tych, popierając się innémi dowody mieści autor w Bessarabji do IV wieku po Chrystusie i wnosi, że oni to sypali wał broniąc się od Trajana.
Zawojowana Gotja (Wołochy, Mołdawja, Transylwanja i Temeswar) zwie się u Rzymian Dacją. Trajan osadza tu kolonje rzymskie. Adrjan bojąc się najścia barbarzyńców rozwala most Trajanowy na Dunaju w r. 133. Koloniści nie mogli się już obrony i pomocy spodziewać od Rzymu. Kolonje, musiały tu być bardzo mnogie, wnosząc z języka, który przemógł.
W III wieku, Gothy z Skandynawji (u Jornanda) zawojowują Dacją rzymską i Getów. W IV wieku, za panowania Emmanrycha władają od Taurydy i morza Czarnego do Baltyckiego. Bessarabija należy do ich państwa. W początku IV wieku, Chrześcijaństwo świata i tu u Gotów.
Hunnowie w Europie, zawojowują kraj gotski, zmuszają Atalaryka wodza Wizygotów, usunąć się w część Dacji między Dniestrem a Dunajem.
Atalaryk, mówi Ammian Mercellin, począł od Hunnów, sypać wał, czy stawić mur, między Prutem a Dunajem — Położenie kraju, wedle Weltmana, przeciętego rzekami i górami, czyniło to niepotrzebném i niepodobném. Nakoniec Goty uciekają na ziemię państwa rzymskiego. Allyla nad Dunajem się rozkłada. Bessarabja stanowi ognisko jego państwa. Ze śmiercią jego w roku 434 Hunnowie upadają. Jedno plemie huńskie pod nazwą Kutur-huran, zajmuje przestrzeń od Donu do Dunaju. Napadają na państwo rzymskie, aż do Konstantynopola. Tęż ziemię zawojowują Utur-huranie, dwa plemiona wojują między sobą.
Bessarabja od najścia Gotów, staje się placem przechodu dzikich ludów.
W roku 472 Awarowie (pochodzenia huńskiego) stają się głośni swą wojną z Sawirami Kaukazkiemi. Wojna przenosi się na brzeg Danaju, przechodzą Awarowie Tracją pustosząc, osiadają w Panonji i zachodniéj części dawnej Dacji.
W tymże prawie czasie wedle bizantyjskich pisarzy, Bulgarowie, idą od Wołgi i gór uralskich, pustoszą do Mizji i Tracji i osiadają na brzegach morza Czarnego od Dniepru do Dunaju.
Sławianie pokazują się w historji — ale w Europie pod innemi imiony zdawna już byli. Plemiona sławiańskie w 500 roku nad Dunajem łączą się z Bulgarami i wiążą. Bulgarów zawojowują Awarowie — Sławianie jeszcze niepodbici w roku 581 pustoszą Tracją i część Grecji, w końcu tego wieku Bajan Chan Awarski osłabia ich i zawojowuje Dacją.
W roku 626 Bulgarowie z Awarami wojują przeciw Grekom wspólnie. W tymże roku Kuwrat wódz bulgarski, uwalnia ich z pod władzy Awarów. Sławianie także oswobadzają się od nich, wojują w Tracji, Mizji i Peloponezie. Nestor pisze, że w dół po Dniestrze do Dunaju, mieszkali wówczas Sławianie. Na przestrzeni między Prutem a Dniestrem, znane były plemiona Lutyków i Tywerców, mające tu osady-miasta. Akkerman zapewne oni na nowo założyli; bo wówczas już znany był pod nazwą Białogrodu — Nazwa ta sławiańska pozostała mu i nadal.
Po śmierci Kurwata bulgarskie ziemie rozdzieliły się między jego synów. Ci osiedlili się w Italji, w Panonji i na brzegach Donu. Asparach z początku umocnił się między Dniestrem a Dunajem, potém zawojował całą Mizją i dał początek bulgarskiemu państwu.
Ustąpiły wówczas niektóre ludy Bulgarom. Wilcy (Lutycy) od Dniestru poszli nad Odrę i Tywercy na wyżynach Dniestru zapewne długo pozostali. Kadłubek bowiem i Boguchwał wspominają o Tywiańcach żyjących na brzegach Dniestru i służących w XII jeszcze wieku X. halickiemu.
Do IX wieku prawie Sławianie rozciągali się coraz bardziéj na północną stronę Dunaju. W tym czasie jedno ich plemie połączone z powinnowatemi Getami (Dakami) skrywającemi się w górach Hemus od barbarzyńców. — Osiada pod naczelnictwem Bessaraba na północnéj stronie Dunaju w zachodniéj części teraźniejszéj Wołoszczyzny.
W IX wieku, Uhry wygnani przez Pieczyngów idą mimo Kijewa i sadowią się między Dniestrem a Seretem, wygnawszy ztamtąd mieszkających Sławian.
W początku X wieku, Uzy wyciskają Pieczyngów z ich sadyb u Janki i Wołgi. Część plemion pieczyńgskich w ślad Uhrów zjawia się pod Kijewem w czasy Igora, spotyka ich silne wojsko — uchodzą od bitwy, uciekają za Dniepr, wyganiają z Bessarabji i Mołdawji poprzedników swych Uhrów do Panonji i zajmują przestrzeń między Dniestrem a Dunajem.
Druga ich część zamieszkuje przy Dnieprze. W Bessarabji zdaje się (wedle Konstantego Porfyrogenity) były dwa plemiona Pieczyngów Hiaju-czopon i Kunaksin-Hiła. Powiada on, że ze strony Bulgarji na Dnieprze przy przeprawach przez tę rzekę widać reszty miast zwących się Biały, Tungataj, Kraknakataj, Salmakataj, Sanakataj, Hinjukataj. W rozwalinach ich widać krzyże i napisy: ch ch.
Położenie tych miast nieznane; ale wnosić można, że wspomina o Białymgrodzie na Dniestrze, a zatém, że i inne zwaliska leżały między Dniestrem a Dunajem.
Konstanty, pisząc o handlu Rusi z Grekami, mówi, że między Dniestrem a Suliną ruscy zajeżdzali na rzekę Białą (potamon aspron). Tę rzekę p. Weltman, ma za sam Dniestr, tak nazwany od Białogrodu.
W czasie pochodów Olega i Igora przeciw Grekom, szły wojska lądem i morzem. Konnica przez Bessarabją do ujścia Dunaju, a statki po Dnieprze w morze i do Dunaju, dla przeprawy wojsk. — W obu pochodach Pieczyngi najmowali się Rusi przeciw Grekom, a zatém nie bronili przejścia przez ziemię swoję między Dniestrem a Prutem.
W XI wieku, wedle Bizantyjców Uzy wygnani przez Pieczyngów od rzek Wołgi i Jaika zbliżyli się do Dunaju; w blizkości, którego, wedle słów Anny Komnenowéj, nie daleko stu wzgórzów (Centum colles) jedno jezioro nosi imię od narodu Uzów (Ozolemne). Opisuje ona je, jako jedno z największych jezior w tym czasie znanych, do którego wpadają wielkie rzeki, po którym chodzą statki. Ducange każe szukać tego jeziora w Wołoszczyznie, gdzie Hierasos (Prut) wpada w Dunaj. Jest tam, ale nie wielkie jezioro Bratisz, i niéma stu wzgórzy.
Jadąc Bessarabją, droga po nad Prutem od wsi Braneszti do Kosteszti, cały brzeg usłany mogiłami, i to miejsce zowią Suta-Możyle (sto mogił) ale tu niéma jeziora. Inni każą szukać wzgórzów w Bulgarji, ale nie lepiéj. Weltman powiada, że Uzy, wygnawszy Pieczyngów od Etela (Wołgi) do Dunaju, owładali przestrzenią między Danapnis i Palus Meotides; czyli małą Scytją. Sto mogił Anny Komnen, mogły być grobami scytyjskich królow, a jezioro owe morzem azowskiém nazwaném od Uzów: Uzak-Dengis.
Pieczyngowie, przez Jana i Emmanuela Komnena wyciśnieni za Dunaj i dwie rzeki daléj (zapewne Seret i Prut). Emmanuel doszedł do Tynu-Urma, rozbił ich i rozpędził. Pieczyngowie znikają w historji. Bessarabja wolna od nich (półowa XII wieku).
W XII wieku, Sławianie i dawni Dakowie pomięszani zajmują pod wodzą Czernaho Raddo, Wołoszczyznę, drudzy pod wodza Bohdana osiadają nad Mołdą i ciągną potém ku wschodowi i południu. Ziemia ich zowie się Bohdanją, mieszkańcy jéj Mołdawianie.
Na brzegach morza Czarnego w XII w. jawią się na miejscu dawnych megarskich i miletskich kolonji Genueńczycy.
Cztéry prawie wieki władają na morzu Czarném; nad Dunajem i Dniestrem sadowią się ich kolonje i twierdze - chocimska, olchjońska[40] tygińska[41] palankowska i Moncastro. Bessarabja do XIV wieku, częścią Wołoszczyzny, w XIV Stefan Mołdawski podbija ją i zabiéra. Dalsze losy téj ziemi powszechniéj już są znane.
Nazwisko poźniejsze dane tej prowincji Budżak, ciekawe także nastręcza pytanie. Nazwanie to tatarskie, służyło niższéj części Bessarabji, między Dniestrem a Prutem. Wywodzą je pospolicie od imienia syna Nagaja, wodza ord kapczackich. U Bizantyjców zowie się on Tzakas, Dżak. W r. 1,294, gdy Tuktais zawładł ziemiami jego ojca, wszedł do Bulgarji i zajął ten kraj. Zapewne wówczas Tatarzy zasiedli w części południowej Bessarabji i poczęli się zwać od imienia Chana??
Orda Nogajska, która się odłamała od wielkiéj Ordy, około 1261 roku, jest całością, której część stanowiła budżacka. Zajęcie przez nich ziem za-dniestrowskich, odnoszą wedle niektórych do 1560 r, kiedy 30,000 nogajskich familji, uszły tu, wybijając się z pod wladzy Hanów krymskich. Ale powieść Bizantyjców osiedla ich tu daleko dawniéj.
Pochodzenie nazwiska Budżaku od Dżaka wodza, słusznie krytykuje i zbija P. Nadeżdin. Wyraz Budżak, znany w dyalekcie turecko-tatarskim, oznacza róg, kąt, węgieł. Nazwanie tego narożnego kąta ziemi, poszło zapewne z téj przyczyny. Od Tatar narożnych, zozciągnęła się daléj nazwa. Tatarzy ci, kozactwo muzułmańskie, mieli tu swoich własnych Chanów, którym Porta nadała tytuł Bejów. Jeden z nich Chan Temir Murza, zmusił Portę do ustąpienia sobie Akkermanu z tytułen Paszy. Odtąd zapewne poczęli się budżacey Tatarzy, zwać białogrodzkiemi.
Chanów tutejszych, zimownikiem, wedle znaczenia nazwiska miejsca wnosząc (i zkądinąd wiadomo); — była Chan-Kyszła, niedaleko od drogi naszéj połozona, gdzie dotąd są szczątki dwóch fontann i podanie o wielkiem dawniéj mieście i pałacu Paszy. O Kiszeli, jako stolicy, w któréj mieszkał naówczas Sułtan wielkorządzca Bessarabji, syn sułtański, z tytułem Seraskiera; wspomina Baron de Tott[42] — „Wyjąwszy ubior Sułtana i Mirzów, który nie będąc bogatym, jakowąś schludność i wytworność w sobie ma, wszystkie sprzęty u Tatarów, okazują, że samym tylko najściślejszym dogadzają potrzebom. Zwierciadeł nawet i szkła nie widać, tylko w pokoju Sułtana. U innych papiérem zamiast szkła zasłaniają okna na zimę[43].“ Gdzieindziéj pisze Tott, że z Kiszeli 7 Stycznia 1769 (?) r. pułki bessarabskie pod wodzą Seraskiera-Sułtana, ruszyły ztąd, aby się połączyć z Krym-Gerejem, ruszającym z Kauszan.
Beauplan tak opisuje Budżak. — Równina między Białogrodem a Kilją, długości do 12, szerokości od 5 do 6 mil, służy za sadybę Tatarom, którzy nie chcą nad sobą przyznawać władzy Chana krymskiego, ani Sułtana tureckiego. Mają od 80 do 90 sadyb, ciągle jeżdżą po stepie, grabią; biorą w niewolę Chrześcian i przedają ich na galery. Karmią się, jak zwierz drapieżny, jednym tylko łupem, wyrywając się w Ukrainę i Podole, wszakże nie na długo, bo szajki ich więcéj nie mają nad 4 lub 5,000 ludzi, i nie zatrzymując się nigdzie, ciągną daléj a daléj. Za to budżaccy Tatarowie, ciągle się włóczą po nad granicami i w niezamieszkanym stepie. Wsie ich przewoźne, składają się z chatek postawionych na dwóch kołkach, jak nasze pastusze. Gdy spotrzebują paszę w jedném miejscu, puszczają się dajéj“ — Budżackich Nogajów Beauplan, ma za odważniejszych od krymskich.
W roku 1806, gdy się poczęła wojna z Turcją, rząd przez wysłańców Nogajów z Krymu i tak zwanego mołoczańskiego nogajskiego okręgu i Brygadjera Katarzi, zniewolił budżacką Ordę do przesiedlenia z Bessarabji i poddania Rossji. Przy téj okoliczności, sporządzony był wyżéj cytowany spis uroczysk, w których koczowali i plemion, do których należeli. Z niego okazuje się, że Nogajcy dzielili się na trzy Ordy, to jest, jedyssańską (Jedyssan — po nogajsku Dzety-San - 70,000) główną; 2ga Dżambujłucką (od rzeki Emb’y, gdzie oni jeszcze w XVI wieku koczowali, po kałmycku zowiącéj się Dżem) od któréj Ordy wywodzą, stary wyraz polski dżambulować, pustoszyć, niszczyć, i 3cia Jedyczkulską (Jedi-kule to jest od twierdzy).
Te trzy ordy, (wyjąwszy budżacką) jedyssańska, niewłaściwie czasem nazywana białogrodzką, a właściwic zowiąca się Uzu, od nazwy Dniepru i Oczakowa; zajmowały kraj później obwodem oczakowskim zwany, to jest: między Dniestrem, Bohem, Kodymą i Jahorlikiem.
Jedyczkulska mieszkała między Dnieprem i Perekopskim rowem, Dzambujłucka między tak zwaną linją perekopską i górzystą częścią Krymu. Ostatki ord kirgiskich wielkich, siedziały częścią w Krymie, na perekopskim stepie, częścią większą na Kubaniu koczowały, zowiąc się ordą kubańską, (w teraźniejszéj ziemi Kozaków czarnomorskich).
Budżaccy Tatarzy, dzielili się na Koczowiska, a te na cztéry obwody. Pierwszy Obwód Et-Szań, który leżał w uroczyskach, bałkach i rzeczkach Chadżi-Dere (Owidiopol) Alkały Dere, Sarata; Czelebi (Duchowny) Beja, Kunduk i Czinda, wsi w nim 61.
Drugi Obwód Orak-oglu (dzieci Oraka) miał 30 wsi, w uroczyskach i bałkach: Eskimus, Kobylnik i Czaka.
Trzeci Orumbek-oglu (orum-beka dzieci) 76 wsi w uroczyskach Sałcza, Jałpuchan (gdzie teraz kolonja bulgarska Bothrad nad jeziorem Jałpuchan) Bujuk-Jałpu (małe Jałpu) i Ułupka.
Czwarty izmajłowski, dzielił się na dwa rody czyli pokolenia t. j. kirgiski i dżambujlucki, wsi w pierwszém 6, w drugiém 26, leżących na bałkach od Dunaju wychodzących. Kodża-Kujlin, Kapłubuda i Łaszłyk (kamienny) wszystkich koczowisk 208, a w nich całéj ludności męzkiéj 2342, 2568, familji 1198, ogółem ludu 6,404. Wsie tylko pod Izmajłowem nieporuszone nie zostały tu włączone.
Budżaccy Tatarowie, wyszli nad Mołocznę, i założyli tam 35 nowych wsi, w r. 1808. — Spokojnie zostając w Krynie do 1812 r., po zawarciu Bukarestskiego traktatu, którego artykułem dozwolono, żądającym się przenieść, wynijść ztąd do Turcji; za namową jakiegoś trzytulnego Baszy, osadzonego jako jeńca w Mikołajowce; wynieśli się Budżaki do Turcji.
To co zwano oczakowska Ordą, była właściwie jedyssańska, Nogajców koczujących na obszernych stepach Uzu (Oczaków zwano Uzu-Kalesi). W czasie największéj potęgi, Orda ta zajmująca też okolice, gdzie dziś Odessa, liczyła 4 do 5,000 familji, dzieliła się na 3 części.
1. Od Dniestru począwszy (od Akkermnu) do Bałty (Rodymy), a wszerz do Kujalnika piérwszego. Dowódzca jéj, wedle powieści kozackich, mieszkał w górze rzeczki Kuczurhan, gdzie teraz Kolonja Strasburg.
2. Odtąd do wyżyn Teligułu (Deli-goł, szalone jezioro) i Axjaku (gdzie było Emporion Ordyssos, niewłaściwie przeniesione do Odessy dzisiejszéj); koczowisko główne w średnim Kujalniku.
3. Ztąd do Uzu (Oczakowa i Dniepru) niedochodząc wszakże nigdy do twierdzy saméj, bo tam Kozacy wzięli swoją pałankę, dla rybołowstwa, strzeże u Limanu, Bohu i Dniestru. Główne koczowisko, znajdowano między rzeczką i bałką Janczakrak, do rzeczki Berezań.
Taka jest dawna tych stepów, dla Polski strasznych, swą choć nie wielką, ale drapieżną ludnością — historja. Teraz powrócim do naszej podróży.
Dwadzieścia siedm werst jechaliśmy gołym stepem, równiną, jakiej dotąd nigdzie nie widziałem, gołą, mało uprawną a gładką, jak stół. Nic nie widać bylo, krom kurhanów — mogił tu i ówdzie porozsypywanych.
W okół, dla niezmiernéj równiny, nie widać dalej nad werstę w promień, i uwierzyć łatwo, że bystre oko Tatara, wedle opowiadania Barona de Tott, mogło dojrzeć ukazującego się na niej Tatara, naprzód głowę, potem stopniami pół ciała, aż całego nareszcie, w miarę jak się przybliżał.
Rozmawialiśmy o pochodzeniu wyrazu Kurhan, przypuszczając, że jest sławiański. Jeden z nas utrzymywał, że pochodzi od górka, górkan, drugi wywodził go od kruhan krągły; późniéj dopiéro znalazłem u Klaprotha, że na Kaukazie w języku Czerkiesów, wszelkie wzgórze, zowie się Kurch v. Kurk, co ma niechybnie związek z nazwą Kurhanów. Że nazwa ta pochodzi ze wschodniego, nie ulega wąlpliwości. Klaprolh w słowniku djalektów tureckich Kaukazu, wzgórze (colline) u Kizyłbaszów zowie Kurgan. Tenże piérwiastek jest w przywiodzioném czerkieskiém Kurk, a i nasza górka, ma z tém pewnie związek. Wiele bardzo źródłowych naszych wyrazów sławiańskich, z djalektów Kaukazu, wywieść się dają najłatwiej.
Dziwny jest widok tego stepu, którego jedynemi pomniki i ozdobą, jedyną drogi skazówką, są te nieme Kurhany; tatarskich koczowisk świadki, dziś nowego kraju zaludnienia i uprawy. — Prawdziwy to już step; bo nic, krom gładkiéj przestrzeni, po któréj czarny szlak się snuje, wyschłéj trawy, mogił i nieba nad sobą, nie ujrzysz. — Górą unosi się rzadkie ptastwo, świerszcze, polne koniki. Droga gdy sucha, wyśmienita, a usiadłszy raz, wygodnie można spać wszystkim, nie wyjmując woźnicy, który podpedza tylko konie, a kierować niémi, całkiem niéma potrzeby; drzemie też zwykle nieczynny.
Rzadko spotykaliśmy na drodze ludzi, wiozących do Białogrodu drzewo z leśnej Bessarabji, wełnę, sól, skóry i t. d. — Zmierzchało już i księżyc po za nami, na pogodne wschodził niebo. Step tak oświecony, dziwnie się wydawał, oko biegało po nimi nie spokojne, nie mając się na czém zatrzymać.
Niczém nieurozmaiconą już droga, pustym i mało uprawnym stepem, dość późno dojechaliśmy do stacji pocztowej Łotosy. Jest to nazwa Bałki czyli Jaru, w którym położona stacja; od niego też nazwana. Tu dowiedzieliśmy się, że do Kauszan na naszéj drodze będących, niegdyś rezydencji Chanów, a dziś miejsca pobytu P. Olofsona wynalazcy kadzi kamiennych na wino — nie było po co jechać, ani co tam oglądać. Pisarz pocztowy, jak się okazało potém, we własnym interessie radził nam ztąd wprost przeciąć się po nad Dniestrem, mijając w bok Kauszany, do Benderu. Opowiadał on, że jedyna resztka chańskich budowli w Kauszanach pozostała w ruinie Łaźni; z któréj zrobiono kuźnią; i tak silnie umiał przemówić do lenistwa naszego, że obietnicą wyrzucenia dwunastu werst drogi, z których sześć zajmuje przykra góra, namówił nas ruszyć ztąd wprost do Benderu, oszczędzając czasu.
Tak tedy popijając herbatę z P. Pisarzem, rozprawiając o mołdawanach, o kraju, obyczajach i t. d., postanowiliśmy ruszyć ztąd prosto do Benderu i minąć Kauszany. Łotosy leżą o dwie tylko wersty od Dniestru, skutkiem tego sąsiedztwa, było dla nas mnóstwo niezliczone komarów, przybyłych z tamtéjszych pławni, dla karmienia się krwią naszą i spokojém! nocleg wcale nie był wygodny w brzęczącém ich towarzystwie, ale znużonym podróżą, sen skleił przecież powieki.







  1. Одесскій Альманахъ на 1840 годъ. Прогулка по Бессарабій стр. 308 sequ.
  2. Надеждинб. Нерегулка стр. 322
  3. Voyage de la Propontide et du pont Euxin p. J. B. Chevalier T. II. p. 363. Le Niester, qui prend sa source dans la Pologne, eoule á Choczim, á Bender et se jette dans la Mer noire á trois lieues au-dessous d’Akerman situé sur la rive droite, est barré á son embouchure par un bane de sable qui ne laisse deux issues á ses eaux. Celle de la droite se nomme passe de Constantinople, l’autre passe d’Oczakow. La première a cent quarante ou cent cinquante toise, et la seconde quatro vingt seulement de largeur. Celle de ce fleuve est de plus de deux lieues au dessus de ce banc, ou il entre et se confond dans le lac Ovidove, que les geographes en ont separé sans raison. Les batimens ne pouvant remonter á Akerman, jettent l’ancre sur sept á huit pieds d’eau au-dessus de la première de ces bouches. Ils reçoivent dans ce mouillage, par des petites chaloupes ou bateaux, leurs chargemens consistant engraines, laines, beurre, cuirs, vins et bois qui descendent le fleuve. On mouille aussi en dehors de deux passes, quoiqu’on y soit sans abri. Près de celle de Constantinople, les turcs avaient fait pendant la première guerre, un fort ou batterie en terre dont il ne reste plus que les ruines. C’est lá que les batimens viennent faire leur eau dans une bonne fontaine revetue cu maçounerie,—
  4. Scymnus Chius pisze: Dniestr (Tyras) głęboka rybna rzeka, mająca porty wygodne do ładowania statków.
  5. Melpomene Lib. IV: Ed. Henr. Stephani 1592 fol. 273. Post hunc Tyres, qui ab aquilone means, ortum trahit, ex ingenti palude, quae Scythicam terram, a Nebride separat, ad ostium hujus incolunt Graeci qui Tyride vocantur, Meta Toiton Tires os apo Boreo men anemoi ormatai archetar de seon ek Limnes megales e oirixei ten te Ekidiken kai ten Neofida gen, opi de to stornati aitoi Rateikenta, Ellepas, oi Tiritas Kaleontas.
  6. L c. 325.
  7. Ptol. Ed. Basil. fol. 1542. p. 43, Supra autem Tyram fluvium, penes Daeiam Carrodunum, Machonium Clepidana, Vibantavarium, etc.
  8. 370. r. przed Chryst.
  9. Swięcki T. II. p. 67.
  10. Voyage dans la’Russie Méridionale. 1826. p. 11. v. 14.
  11. Kohl T. p. 171.
  12. Jan Potocki.
  13. Исторія Генуэзскихъ Поцеленій въ Крыму Н. Мурзакевича. Одесса 1837 8. 91 et V — cf. стр. 70.
  14. Лызловъ А. 164. I tako Mahomet obłada Tawrykoju pojde s woinstwom po moriu w galerach pod Biełhrad Wołoskji, i że i Monkastrum nazywaetsia stojaszczy na ustiach Dniestrowych, hdie że toj w Czernoje more wpadajet i obstupiwszy żestoko pristupasze k niemu, jeho że Stefan Wojewoda wołoski ochraniasze od miest tiesnych Turków gubiaszezyi. Obacze wziasza Turki hrad toj, tokożde czrez poddanie, na wskorie po otszestwji Turków Stefan Wojewoda wospryjat jeho, ostawlennych w niem Turkow izbiwszy. Rhisa. p. 858. Cremer. Lib. XVIII — 412. Naruszewicz Taur, 106.
  15. Albertrandi T. I. p. 71
  16. Serra IV. 47.
  17. Meyer.
  18. Sękowski Collectanea T. I. 85.
  19. Dogiell. Cod. Diplom. T. I. p. 1. f. 606. Item mercatoribus de terris nostris et de Magno Ducatu Lithvaniae liberum esse debet et apertum, ire in trrram Moldaviensem et mercari, nec non in Turtianı et terram Bessarabum, seu transalpinam solutis vectigalibus secundum antiquas leges et depositoria absque praejudicio vectigalium et depositorium etc.
  20. Saraiski.
  21. Roczniki Naima Effendi, Sękowski Collect. T. I. 92.
  22. Sękowski. Collect. T. I. 123.
  23. Sękowski. Collect. T. I. 183.
  24. O losie Kantemira Mirzy czytaj u Sękowsk. Collect. T. I. ad finem.
  25. Collect. T. 1. 188.
  26. 30 Sierpnia 1630.
  27. Collectanea Sękowski. T. II. 208.
  28. w. Coxe. 1786 trad. p. Mellet. T. III. p. 100.
  29. Pamiętniki o Koniecpolskich wyd. St. Przyłęckiego Leców 1842 str. 171.
  30. Ś. Muczennik Joan Nowy ot Trapezonta postradawszy w Akkermanie 1492 hoda Julja 2. Swiatyje że moszczy jeho nynie nachodiatsia w Soczawie.
  31. О винодѣлій и винной торговли въ Россій цочин. Петра Кеппена К. С. С. Пб 1832 8в 263 стр. Записка Имп. Общества Сельского хозайства Іюжной Россій. 1843 N. I. 1843. 8в Tabl. 96 стр.
  32. T. II. str. 68.
  33. T. I. 59. wyd lips.
  34. Nadeżdin, Odeski Almanach I, c.
  35. Начертаніе древній исторій Бессарабій къ присоковокувленіемъ историческихъ и карты, сочинен. Генеральнаго Штаба Штабсъ Капитаномъ Вельтманомъ. Москва 1828 8, 74 стр.
  36. Inter mare nigrum Istrum et Tyram, est soltudo a. Strabo Libr. VII.
  37. Barbier du Bocage.
  38. Via Trajani; Sulzer karta Wołoszczyzny. Kantemir powiada, że rozściągały się od brzegów Dunaju do Prutu i daléj na Wschód — ślady pozostały tylko od Prutu do jeziora Sasik.
  39. Histoire de la guerre entre le Russie et la Turquie et particulièrenient de la campagne de 1769.
  40. Olchionia. Soroka. Prokop wspomina o Zamku Uleziton, gdzie Sławianie zbiegali, aby napadać zeń na przechodzące narody.
  41. Bender. Tyhin, zwał się tak aż do oddania go przez mołdawskiego Xiążęcia Hero w ręce Turków.
  42. T. II. 53, 54.
  43. T. II. 179.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.