Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku
Rozdział XXVII.
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1846
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVII.
2. Sierpnia. Droga po nad-Dniestrem. Botnica. Kauszany. Dniestr. Bender i Warnica. Podanie. Wspomnienia. Karol XII w Warnicy. Stan. Leszczyński w Benderze. Dalsza droga do Kisziniewa. Cyncyrany. Kisziniew. Widok. Nazwa. Stan.
3. Sierpnia. Ogląd — Ulice — Kościoł. Cèrkwie. Bibljoteka. Tobołtok. Mołdawanie. Język Rumunów. Pieśni — Familje. Bessarabji temperatura, położenie, ziemia, płody. Prawa miejscowe dawne. Monastery. M. Hirżawski. O. Spiridjon Filipowicz.
4. Sierpnia. Bender. Twierdza. Widok. Przeprawa przez wylew dniestrowy. Parkany. Tyraspol, Kuczurhany. Gidyrym. Dalnik. Odessa.
D



Drugiego Sierpnia, wyjechaliśmy ze stacji Łotosy, dosyć rano, korzystając z cudnie pięknego, pogodnego poranku. Droga, która nas wzgórkowatą i laskami już urozmaiconą okolicą uprawną, wiodła coraz bliżéj Dniestru, prędko zatarła w naszej pamięci Kauszany, które mijaliśmy tak wzgardliwie.

Kraj nad Dniestrem znowu wcale różny, od wczoraj widzianego stepu. — Brzegi rzeki wyniosłe, pogięte, wzgórkowate. Na prawo w szerokiéj dolinie, zarosłéj trzciną i laskami, pokazywał się wspaniały Dniestr wijący się malowniczo, otoczony wzgórkami kształtnemi, już łysemi, już zarosłemi, rozmaitym krzewem. Wzgórza te, gdzieniegdzie pookrywane, pogięte, żółtawe, zielonawe, poplamione gaikami; z garbami gołemi wystająceni z zarośli — przedstawiają widok niepospolicie piękny. W miarę, jak się ku Dniestrowi zbliżamy, flora widocznie się mieni, wiele jednak krzewów, drzew, traw nam znajomych; mieszają się z nowemi dla nas roślinami. Drzewa w ogólności nizkie i bajrakowate; jednego nie widziałem starego i prostego, zieloność świéża, gąszcz bujna. Prześliczne, u nas trudno dające się przyswoić, skompje, puchem różowym okryte drzewka, tak pięknie urozmaicające zieloność dębów i brzostów; — rosną tu kupami, kłąbami, wywijając się z pod gałęzi, z swemi puszystemi kwiaty.
W prawo to pokaże się siny Dniestr, to zniknie. Kierujem się wprost ku Benderowi, krótszą i jakoby lepszą drogą. Ale przekonywamy się po chwili, że zwykle proste drogi bywają najdłuższe i najtrudniejsze do przebycia.
Minąwszy część ślicznych brzegów malowniczego Dniestru, minąwszy Leontjew Generała Ponset, gdzie już nas nastraszono, że wprost do Benderu się nie dostaniemy, bo woda w girle (gardle) bardzo rozlała, i pełno jej ma być nawet na rzeczce Botni, którą przejeżdżać potrzeba; ciągniemy się jednak daléj.
Botnia, o której tu wspomniałem, poczyna się wewnątrz górnéj Bessarabji, mija Kauszany i wpada do Dniestru. Nad nią to, a raczéj nad ramieniem Botni, leży wieś Karbuna, gdzie żyli wodzowie Bessów, a w r. 1346 Wali-Chan.
Mijaliśmy jeszcze po tejże drodze piękny lasek dębowy na wzgórku, i spuściwszy po nad jar zarosły, zbliżyliśmy ku pławniom dniestrowym; t. j. ogromnym ługom nad rzeką tą rozciągającym, zarosłym trawy, trzcinami, łozami.
Podjechawszy pod wieś Czekejniszki (tak nam ją nazwał pocztylion), którą widać byto zdaleka, musieliśmy rozpytawszy przejeżdżających Mołdawian, zaświadczających zgodnie o ogromnym wód wylewie; posłać jeszcze pocztyljona dla przekonania, czy się tędy przeprawić będzie można. Pokazało się, że gdy na suchych łąkach przed chwilą teraz ryby łowili mołdawianie, a woda co chwilę w gardle przybierała, niepodobna już było bezpiecznie go przebyć; musieliśmy więc zawrócić się w lewo przez Botnię i pławnie nad nią leżące ku Kauszanom. Tu, jeszcze suchemi łęgi dojechaliśmy do traktu pocztowego, o sześć werst za Kauszanami, które w tyle pozostały. Nad pławniami ukazały się nam obłamy skał, wyziérające z boków gór i resztki jakichś wałów (može Trajanowego).
Znowu puściliśmy się w kraj mniéj piękny i łysemi tylko pochyłościami i wzgórzami zajęty. Byliśmy w samém ognisku, gdzie dawniéj organizowały się wycieczki na Podole, Tatarów Budżaku zwykle ztąd od Benderu wkraczających. Na Zaporoże szli oni przez Boh, po nad Olhopolem, guzie się ten łączy z Sieniuchą.
Minąwszy tedy ciemniejące za nami pod górami Kauszany, nagą równiną kurhanani zasianą, mogiłami poprzecinaną, śpieszyliśmy ku Benderowi.
Położenie Kauszan, o ile ztąd mogliśmy rozeznać, wcale dla osady wojskowego ludu nie korzystne, bo wzgórkami oblężone i łatwo zdobyć się mogące. Tędy przechodzi część, tak zwanego wału Trajana, a raczéj drogi dackiéj. Baron de Tott[1] wspomina często o Kauszanach, gdzie po sprawie bałckiéj, zbierało się wojsko, mające napaść Nowo-Rossją. Kauszany, pisze tenże daléj[2] zostały ogniskiem Tartarji, wszystkie rozkazy ztąd wychodziły, zewsząd kupiono się tutaj. Tu przybył i Poseł od Konfederacji do Chana, względem wojny się układać. Ztąd sam Tott wyprawiony do Konfederatów do Dankowéj pod Chocim. Krym Geraj ztąd ruszył 7 Stycznia 1769 roku, na wyprawę. Dziś, w tém zimowisku i stolicy Chanów, P. Olofson myśli o sposobie, stworzenia kadzi kamiennych na wino. Jak to wymównie, opowiada zmianę czasów!
Jeszcze poglądaliśmy na Dniestr w prawo się ukazujący; droga sześć werst ciągnęła się lekko pod górę, minęliśmy wsie Kierniczany i Tanatary położone w bałkach, potém bajrakowate laski z boku nad Dniestrem. Na piętnastéj od Kauszan werście, gościniec się zwraca na prawo i przepyszny widok odkrywa z góry. Daleko, daleko Dniestr i zielone jego przepiękne pławnie, daléj jeszcze majaczeje Tyraspol; bliżéj rozłożony Bender ze swemi ogrody, młynami, fortecą najeżoną basztami, wieżyczką straży ogniowéj, rozrzuconemi chatki, szerokie pola kukuruzą zasiane. — Ale tego piórem nie odrysować. Na zakręcie drogi, leży w lewo mogiła, a raczéj podłużny usyp, który ludzie zowią nie wiem czemu mogiłą Suworowa??
Tu słówko tylko o historji Benderu i okolicy, o której obszerniéj późniéj powiémy. Stanęliśmy na pocztowéj stacji, opodal od fortecy i miasta, leżącéj w dolinie, pogarbionéj obozowiskami Karola XII i Potemkina.
Bender, po rusku Bendery, dawniéj Tyhin, u naszych pisarzy niekiedy Tyhinia, czy nie zwał się u Turków, jak świadczyć się zdaje ruskie nazwanie — Ben-dere? Leży nad samym brzegiem Dniestru, w piękném położeniu, rozrzucony po dolinie, po wzgórzach szeroko, bez drzew i wysad po większéj części. Miasto dawniejsze tureckie, było między fortecą, a teraźniejszém lichém miasteczkiem powiatowém, gdzie dziś jeszcze stérczy pojedyńczo rzucony minaret Meczetu. Forteca do dziś utrzymuje się w stanie obronnym. Miasteczko zblizka smutno się dla braku drzew wydaje.
Od Akkermanu począwszy do Benderu najwięcej w Bessarabji winnic, daléj chociaż są, to mniejsze i rzadsze.
Od fortecy począwszy do stacji, cały plac zajęty staremi aproszami, ziemia poryta obozowiskiem, pod samą warownią, ze stacji tylko kilką basztami widną, dla przejeżdżających. Bender, jak Akkerman, kilkakroć był brany i oddawany; wzięty przez Hr. Panina w 1770 roku, oddany Turcji w roku 1775, w nich po raz drugi około 1791 i powrócony znowu, nareszcie w 1806 zabrany ostatecznie, w ręku Rossji pozostał.
Bender z Warnicą wzbudza ciekawość podróżnego, wsławiony najbardziéj pobytem Karola XII, malującym charakter bohatéra, którego rycerski duch, dochodził do upornego dziwactwa, a pragnienie wojny i duma, do niewyrozumowanego szału.
Od stacji skierowaliśmy się ku Warnicy; między wsią tego nazwiska a Benderem, było drugie i ostatnie obozowisko Karola XII; gdy piérwsze bliżéj fortecy zalane zostało wodą.
Samo miejsce obozu, nie daleko wsi Warnicy u brzegu Dniestru, całe poryte i mogiłowate, w piękném dość położeniu. Widać ztąd niedaleki Bender, rzekę i wzgórza sine. Tu Karol XII zajadle, uparcie nie dawał się z garścią swoich, przeważnéj sile tureckiéj, tu umarł Mazepa. Ziemia pokopana, gruzu i kamienia pełna. W Warnicy bieleje Cerkiew i kilkanaście chat, szopek, stirt. Wieś ta dawała żywność dla dworu Karola; należała z okolicą dalszą do tak zwanéj Rai benderskiéj. Pomimo dopiekającego już skwaru, usiadłem na miejscu domu Karola XII, aby tę pamiętną okolicę choć kilką rysami na podróżny przenieść album.
Tu, wedle P. Nadeżdina, Dniestr miał przebywać Darjusz, tu stał ów Karol, tu siedział Stanisław Leszczyński — tyle i tyle lu pamiątek!
P. Kohl, tylekroć wspominany przez nas, powiada, że w Warnicy, miejscowi opowiadali mu, jakoby zachowujące się podanie o Karolu, że znaczne tu skarby zakopał, a kto je odkryć potrafi, ten posiędzie i w dodatku córkę nieboszczyka królewnę weźmie za żonę. Mamy w podejrzeniu to mniemane podanie, z powodu, że je Kohl mieści; nam pokazujący obozowisko pastuszek, nic o żadném nie wspomniał.
Bender teraźniejszy liczy z posadami rozległemi, jak wszystkie przedmieścia miast tutejszych, około 10,000 mieszkańców.
Około roku 1595, wedle roczników Naima Effendi, Wojewoda Bohdanu, wkrótce po wypadku ruszczuckim, uderzył na Bender, ale go tutejszy Bej-Mir-Ahmed ze stratą odegnał.
W roku 1684[3] Hetman kozacki Kunicki (Turcy zowią go Konaska) napadł z Mołdawiany, na kraj od Benderu do Kilji i Izmaiłu, przeszedł Turłę (Dniestr) wprost idąc na Bender, a lud nadbrzeżnych wiosek, połączył się z nim w liczbie około 30,000 głów. Tymczasem Jały-agowie (agowie nadbrzeżni; Jały, zwano Pobereże dniestrowe) byli pod Wiedniém, ale ich namiestnicy zebrali około 3,000 Tatar, pobici ustąpić musieli. Stało wojsko Kozacze dni 11 pod Bendercm i jednéj nocy szturm przypuścili niespodzianie, ale załoga ich odparła i na przedmieściu tylko kilka domowstw zapalono. Zwinąwszy obóz, pociągnęli ztąd ku Izmajłowu. Tott[4] wspomina, że Han tatarski z wyprawy 1770 r. powracając, zajeżdżał do Benderu. Przyjecie jego tutaj, warto zacytowania: —
„Jeszcze w pewnéj odległości, byliśmy od Benderu, gdy wielkorządzca benderski na przeciw nam wyjechał. Za zbliżeniem się Chana, Wezyr ten z całym orszakiem zsiadł z konia, przystąpił ku Chanowi, złożył mi głęboki ukłon (Baronowi de Tott) i stanął na czele, zabierając się iść przed nim pieszo, ale Krim Geraj, pozwolił mu wsiąść na konia. Tak prowadził go, aż do Dniestru, który pas dzielił od fortecy. Dał się widzieć potém most ze statków, który pasza kazał postawić, z tém większą trudnością, że trzeba było łamać lody, któremi Dniestr był jeszcze ujęty. Ale starania te, dla przypodobania się Chanowi, na nic się nie zdały, prośby usilne Wezyra, nie skłoniły go do przejazdu przez most.
— Ja przebywam rzeki, daleko oszczędniejszym sposobem, rzekł — i w tém przypuścił konia wolnym truchtem, zniewalając Paszę iść za sobą, chociaż ten trząsł się ze strachu. Trzask lodu pękającego pod nami, musiał istotnie żal w nim wzbudzić, nad ustanowionemi pontonami, i na drugim dopiéro brzegu, przekonał się o ich nieużyteczności. W czasie téj przeprawy, grzmiały działa. Benderu Krim Geraj, wjechał doń wśród huku armat. Chan zabawił tu, wyprawiwszy dwór do Kauszan, aby lam przygotowano się na jego przyjęcie.“
Ale ze wszystkich wspomnień Benderu i Warnicy, najżywsze i najdramatyczniejsze jest — wspomnienie pobytu Karola XII, które opowiémy słowy Voltaira, gdyż bardziej szczegółowego źródła nie znalezliśmy. Voltaire, jak sam powiada, miał to od naocznego świadka, który się przez ten cały czas, znajdował w Benderze, gdy szalony Karol XII, walcząc z oporem Porty, intrygując w Seraju, dumając jeszcze o wojnie z Rossją, z kilkuset Szwedami, stawił czoło kilkudziesiąt tysiącom Turków i Tatarów, bez najmniejszéj potrzeby, bez żadnego pożytku, przez upor tylko i dumę.
Po niészczęśliwéj bitwie pod Pułtawą, Karol XII ranny, w nocy z d. 9 na 10 Lipca, stanął nad Dnieprem. Lövenhaupt przybył tu z niedobitkami wojska. Szwedzi ujrzeli swego Króla, którego zabitym mniemali. — Nieprzyjaciel się zbliżał; powszechnie spodziewano się u Dniestru stoczyć ostatnią zabójczą bitwę, tak przynajmniej kazał wnosić charakter Karola XII. — Ale na ten raz, bohatér ranny, osłabiony, zrozpaczony, stracił na chwilę ducha; dał się wsadzić na łódkę, w którą wszedł także Mazepa; na drugiej postawiono powóz, mający służyć do dalszej podróży. Mazepa niewiadomo jak ocalił kilka skrzynek z pieniędźmi; ale w przeprawie przez Dniestr, gdy łodź pędem wody i gwałtownym wichrem gnana, poczęła się zatapiać, zmuszony był wyrzucić trzy czwarte swoich skarbów w wodę. Müllern Kanclerz królewski i Poniatowski, siedli do innych łodzi, z resztą dworu.
Trzystu jezdzców, znaczna liczba Kozaków i Polaków, postanowili, ufaiąc w swe konie, przebyć rzekę wpław, ścisnąwszy się kupą, oparli pędowi; ale odbici od massy po niżéj zatonęli. Z piechoty, choć wielu probowało, nikt rzeki nie przebył. Tym czasem, gdy reszta wojsk w niewolą idzie, lub w Dnieprze tonie, Karol XII z Generał Majorem Horn, rannym niebezpiecznie, w ocalonym powozie pomyka się. Za nim resztki dworu i wojska pieszo, konno, na wozach, ciągną stepem bezludnym, bezdrożnym, ogołoconym ze wszystkiego, i niemającym nawet wody. Były to piérwsze dni Lipca, słońce dopiekało, step gorzał, konie zdychały, ludzie marli ze znużenia, pragnienia, głodu i ran. Nareszcie trafili na błotnisty strumień, jeden z tych co płyną bałkami stepu, nad wieczór już, napełniono wodą skórzane wory, i ta drobina ocaliła wielu życie.
Po pięciu dniach drogi, nadeszli nad Boh i zbliżyli się wreszcie ku Oczakowu, pogranicznemu miastu tureckiemu. Mieszkańcy widząc przybywający jakiś tłum ludzi nieznanych, mówiących językiem niezrozumiałym, nie chcieli wpuścić ich do miasta, bez rozkazu Mehmeda Paszy, rządzcy oczakowskiego. Król posłał do niego umyślnego, ale Pasza nie ośmielił się na krok stanowczy, bez wiedzy i zezwolenia Seraskiera, przebywającego w Bessarabji w Benderze. Tym czasem ruskie wojska zbliżały się, ścigając Króla, dognany, parł się do Oczakowa i nareszcie po usilnych prośbach, Pasza obiecał dać łodzie dla Króla, i kilku osób jego orszaku. Szwedzi zmuszeni gwałtem się przeprawić postanowili; niektórzy dostawszy się na drugi brzeg, opanowali łódkę, dostali czółen i zaczęli przebywać rzekę. Natenczas Turcy bojąc się utracić zysku, tłumem z czółnami przybyli. Nadeszła też i odpowiedź Seraskiera benderskiego. Nieprzyjaciel zachwycił 500 ludzi, w oczach Karola. Pasza oczakowski przepraszał za zwłókę, z któréj powodu się to stało, prosząc, aby się nie skarżył nań przed Sułtanem; a Karol obiecał milczeć, ale zgromił go wszakże po swojemu.
Seraskier benderski przysłał Agę przeciw Króla z pysznym namiotem, żywnością, bagażami, wozami, wszelkiemi wygody, konwojem, słowem, co tylko mogło być potrzebnem do podróży do Benderu.
Stepem, który, pisze Voltaire, zwał się dawniej Getów pustynią (solitude des Gétes) dojechał Karol XII do Benderu. Turcy dostarczali wszystkiego po drodze, mnóstwo Polaków, Szwedów, Kozaków, uciekających, łączyło się z małą garstką królewską. Było ich przy Królu 1800 ludzi, gdy przybyli do Benderu, cały ten tłum karmli Turcy i utrzymywali.
Król postanowił obozować pod Benderem, niechcąc mieszkać w mieście. Seraskier Jusuf Pasza, kazał mu rozbić namiot i inne dla dworu jego; nieco późniéj zbudowano dom dla niego i dworskich. Żołnierze wystawili sobie szałaszy, a oboz stał się małém miasteczkiem. Karol cierpiał jeszcze na nogę, z której mu kość wyjęto, ale jak tylko rana się zamknęła, wrócił do dawnego swego czynnego życia; dosiadł konia, wstawał o wschodzie słońca, męcząc codzień po trzy wierzchowce pod sobą, i musztrując nieustannie żołnierzy. — W wolnych chwilach grał czasem w szachy. Voltaire dodaje, że Karol XII (okoliczność najpewniej dla charakterystyki umyślnie utworzona) grając w szachy, najwięcéj jezdził i posuwał się Królem.
W Benderze był dostatek wszystkiego, dawano mu prowizją wszelką i 500 talarów co dzień, oprócz tego pożyczał pieniądze z Francyi i u kupców konstantynopolitańskich. Część ich szła na intrygi Serajowe, drugą rozrzucał Karol XII z zwykłą sobie nieopatrzną hojnością, do czego mu serdecznie dopomagał faworyt jego i Podskarbi Grothusen.
Cudzoziemcy wszelkiego pochodzenia, Turcy, Tatarzy, z okolic zbiegali się do Benderu, dziwiąc się i z czcią patrząc na Karola. Muzułmanie zwłaszcza wstrzemięźliwość jego i publiczne modlitwy uwielbiali.
Nie mając się czém zająć, Karol zaczął nawet czytywać w Benderze. Baron Fabrice, dworzanin X. Holstein, młody człowiek, wysłany do Karola XII w interessie X. Folstein, umiał mu się przypodobać. — Ten mu czytywał Racin’a i Corneill’a. — Voltaire todaje anekdotkę, že znalazłszy w Satyrze Boil’a wyrażenie, iż Alexander wielki wściekłym był i szalonym, Karol podarł książkę. Z tragedji najlepiéj lubił Mitrydata. Francuzki język rozumiał dobrze, ale nim nigdy nie mówił; nawet z posłem francuzkim do Porty wysłanym Désaleurs, nie chciał rozmawiać po francuzku i używał tłumacza.
Tak Karol XII oczekując na zawsze spodziewane posiłki tureckie, pędził czas w Benderze; przekonany, że przez intrygi Serajowe, skłoni Portę przeciw Rossji Ale na skargi, żale, prośby, milczał Sułtan. Raz tylko odpowiedział darem dwudziestu pięciu koni arabskich, z których jeden, co miał szczęście nosić na sobie samego Sułtana, okryty był siodłem i czaprakiem, ozdobnym drogiemi kamieniami, ze strzemiony złotemi. Przy tych darach, był list grzeczny. Szurluli, nieprzyjaciel Karola XII, dołączył do tego daru od siebie pięć pięknych koni, ale Karol ich nie przyjął, odpowiedziawszy dumnie: że nic nie bierze od nieprzyjaciół.
Tymczasem Poniatowski, pracował w Stambule, choć napróżno. Chciano koniecznie miasto posiłkowania Karola, odprawić do kraju przez Niemcy. Posłano mu ośmset kies (każda po 500 talerów), życząc powrotu przez Niemcy, albo na okrętach francuzkich do Marsylji. Tych dostarczyć obowiązywał się poseł francuzki Pan Feriol. Napróżno Karol groził Turcji, wzrastającą potęgą Rossji. — A gdy w Szwecji i Polsce ważne tym czasem zachodzą odmiany, gdy Piotr wielki korzysta ze zwycięztwa, Karol sam jeden w Benderze, walczy z intrygami serajoweni, i złém usposobieniem Dywanu. Kupruli złożony, w Benderze wieści chodzą, że Karol XII co chce to robi w Stambule. Nareszcie wypowiedziana wojna Rossji. Han krymski odbiera rozkaz stawienia się z 40,000 Tatar, Krymców, Nogajców i Budżaków. Wojska wedle życzenia Karola XII, miały się zejść w Benderze. Chan to miał wyrobić dla Karola, aby przez to okazać, że nie dla kogo, nie dla czego innego, tylko dla niego rozpoczyna się wojna. Nowy Wezyr wszakże zmienił miejsce połączenia się wojsk, naznaczył Adrjanopol, zwykły punkt gromadzenia się sił tureckich. Tu tylko trzy dni zastanowiły się i weszły w Bessarabją. Nie będziemy opisywać tej kampaniji i wyprawy nad-pruckiéj, z któréj Piotr W. wyszedł tak dziwnie, szczęśliwie i cało. W warunkach ugody nad-pruckiéj, zastrzeżono wolne przejście dla Karola. Właśnie gdy Piotr W. po zawarciu ugody, cofał się, nadbiegł Karol XII, pragnący boju, z Benderu do Jass konno przebiegłszy, przebył wpław Prut, przerznął się przez obóz ruski, dostał do armji tureckiej i namiotu Poniatowskiego, który go smutną powitał nowiną. — Wpadł do Wezyra, którego zuchwale zgromił. Wielki Wezyr odparł dumnie — Karol ostrogą rozdarłszy suknią jego, siadł na koń i w rozpaczy wrócił do Benderu.
Tu znalazł Karol obóz swój zalany wodą dniestrową, która występowała z brzegów, a nie mogąc dłużéj pozostać, usunął się nie opodal brzegiem ku Warnicy, gdzie nad Dniestrem zbudować kazał wielki dóm murowany, niejako obronny, i urządził go wytwornie, przeciwko zwyczajowi swojemu, aby Turkom przez to się postawić.
Oprócz głównego, wzniesiono jeszcze dwa domy, jeden na kancellarją; drugi dla Grothusena, który przyjmował u jednego z królewskich stołów.
Gdy się to dzieje, Baltazi Mahomet posyła do Austrji rezydenta tamtejszego, prosić o wolne przejście dla Karola XII, przez dziedziczne Austrjackie ziemie. We trzy tygodnie odpowiedź nadeszła, że Karol XII bezpiecznie przejść tędy może, i do Pomeranji się dostać. Wezyr posłał trzech Baszów do Króla, oznajmując mu, żeby opuścił ziemię Porty Ottomańskiej.
Król kazał im naprzód oznajmić, że jeśli mu myślą proponować, coby jego niegodném było, każe ich wszystkich trzech powiesić. Basza Saloniki zręcznie to jakoś przełknął, Król nic na poselstwo nie odpowiedział, a Müllern Kanclerz, zostawszy sam na sam, z posłami, wytłumaczył im odmówienie Karola.
Wezyr się tém nie zraził i rozkazał. Izmael Baszy nowemu Seraskierowi Benderu, zagrozić królowi gniewem Padiszacha, jeśliby nie miał być mu posłusznym. Basza łagodnie się z Królem rozmówił, i otrzymał odpowiedź, że ustąpić wprzód nie może, aż mu Sułtan dwie rzeczy uczyni. Ukarze Wezyra i da 100,000 wojska, aby napowrót mógł wejść do Polski. Wezyr czuł, że Karol XII będzie pewnie intrygował przeciw niemu, wszystkie więc drogi przecięte mu zostały; odjęło mu taim t. j. dostarczenie żywności i płacę.
Jak się tylko otém Król dowiedział, rozkazał natychmiast Marszałkowi dworu, w miejscu dwóch stołów, mieć cztéry otwarte.
Zaczęto pożyczać na wszystkie strony, u sług, u posłów. P. Fabrice, poseł X. Holstejn, Jeffreys minister angielski, sekretarze, wszyscy, co kto mógł pożyczali. Król ani się zafrasował. Musiano oszukując rozstawione straże, posyłać aż do Stambułu, za dostaniem pieniędzy: ale i tu, nikt już nie miał ochoty dawać, jeden tylko kupiec angielski Couk, dał 40,000 talerów. Przyszły te pieniądze do obozu królewskiego, gdy już wszystkiego braknąć zaczynało. W Stambule tym czasem toczyły się układy. Hr. Desaleurs poseł francuzki, za Karolem XII i Królem Stanisławem, minister Cesarza austrjackiego, przeciwko nim intrygowali. W. Wezyr zrzucony. Rezydenci angielski i hollenderski wymogli prędkie usunienie Karola XII z Turcji.
Tym czasem Karol XII zawsze domagał się wielkiego wojska, a Porta ofiarowała tylko kilka tysięcy eskorty. Sułtan sam nareszcie listem 19 kwietnia 1712 oznajmił Karolowi, że może wedle życzenia przez Polskę z jego ziem się cofnąć.
Karol odpisał z wynurzeniem wdzięczności, ale użalając się na to, że go odsyłać chciano z tak szczupłą eskortą przez Polskę, gdzie łatwo Piorr W. mógł go przejąć i zabrać w niewolę. Za tym listem w slad, poszły znów deklaracje i przybory do wojny z Rossją, uwięzienie w Adrjanopolu posłów polskich. Ale te przygotowania wojenne zeszły na niczem, a zewsząd naglono, aby Sułtan Karola XII z Turcji koniecznie wyrugował. W nowym traktacie z Rossją, zawarowano znów bezpieczne przejście dla Karola przez Polskę.
Izmael Basza, Seraskier benderski, udał się do Warnicy i doniósł o tém Królowi, dając do zrozumienia, że należało wyruszyć niezwłócznie. Karol odpowiedział uparcie, że Sultan obiecał mu wojsko nie eskortę, a Królowie powinni słowa dotrzymywać.
General Fleming, faworyt Augusta, korrespendował z Chanem tatarskim i Seraskierem benderskiem. Le Marc francuz, półkownik w służbie saskiéj, kilka razy jezdził z Benderu do Drezna, — podejrzewano go o tajemne zmowy. Zatrzymano z listami posłańca Fleminga, dowiedziano się o konszachtach z Tatarami i lękać się poczęto, aby Chan Karola nie oddał w ręce Sasom.
Po odcyfrowaniu listów przejętych, Grothusen, Müllern, Król, naradzali się i zgodzono na to tylko, że położenie było ze wszech miar niebezpieczne. Odjazd Sapiehy, który od Karola XII na stronę Augusta przeszedł i z Benderu usunął się, potwierdzał myśl jakiéjś zmowy; targu o osobę Karola z Tatarami. Tym czasem Karol XII zawsze trwał w dziwném zaufaniu, że mu Porta pomoże; odpowiedając tylko dla odwłoki Seraskierowi, że ruszyć się nie chce, póki długów nie popłaci, na które potrzebuje 1000 kies — Chociaż bowiem znowu mu Taim przywrócono, nigdy go nie wystarczało. Basza napisał do Stambułu, a Sultan miasto 1000, przysłał 1200 kies (List. 1214 r. heg.) Gdy się to dzieje, Karol XII skarży o zdradę Tatarów, list przejęty, dopuszczony nie został.
Król widząc się niejako niewolnikiem, postanowił nie ruszać. Mógł żądać powrótu przez Niemcy lub morzem do Marsylji, ale wolał pozostać i zamilkł. Gdy 1200 kies przysłano, Kanclerz Grothusen wyłudził je u Seraskiera obietnicą wyjazdu rychłego, sądząc, że niemi można będzie intrygować w Seraju i nie przestając rachować na pomoc porty.
Seraskier z początku nie chciał dać pieniędzy, opierał się, ale w końcu gdy Grothusen koszta podróży i przygotowań do niéj począł wystawiać — puścił je z rąk. Król natychmiast się potém oświadczył, że nie pojedzie. Basza przeląkł się, bo miał rozkaz inaczej nie dawać pieniędzy, aż w chwili wyjazdu, lękał się więc gniewu Sułtana, przed którym osłonić go obietnice wymówienia królewskie, nie mogły. Seraskier wespół z Chanem tatarskim, wysłali do Stambułu oznajmując, że nie dali pieniędzy, aż za przyrzeczeniem wyjazdu, teraz zaś znów Karol ruszać się nie myśli.
Karol XII, zawsze w podejrzeniu, że Chan i Seraskier chcą go wydać w ręce nieprzyjaciół, skarzył się na nich przez posła swego w Stambule Funka, żądając znowu 1000 kies. Ale Funka, gdy z nową prosbą przyszedł, osadzono w więzieniu. Wysłano rozkaz do Benderu przez Bujuk Imramur’a Konjuszego i Cziausz Baszę, aby natychmiast Karola wyprawić. Seraskier będąc u Chana odebrał to polecenie. Natychmiast pośpieszył do Warnicy, pytając czy Król chce jako przyjaciel ustąpić, czy oporem swym, zmusić go myśli, do najostrzejszego spełnienia rozkazów Sułtana.
Karol XII. wpadł w srogi gniew.
— Słuchaj swego Pana, jeśli masz potému odwagę, a idź z moich oczu. — Seraskier galopem odjechał; a przelatując zawołał do p. Fabrice:
— Król słuchać nie chce, dziwne zobaczycie rzeczy.
Natychmiast odjęto żywność królowi i straż janczarską, oznajmiono Polakom i kozakom, aby jeśli chcą mieć żywność, odstąpili od obozu warnickiego i udali pod Bender, pod opiekę Porty. Wszyscy usłuchali i odstąpili, zostawując Karola z dworem jego i 300 Szwedami, przeciwko 20,000 Tatar i 6,000 Turków. Nie było żywności w obozie dla ludzi i koni — Król rozkazał wywieść za obóz i zastrzelić dwadzieścia tych koni arabskich, które miał w darze od Sułtana, mówiąc:
— Nie chcę od nich ani koni, ani żywności. Tatarzy zjedli za przysmak koninę i zewsząd obozowisko zaleli.
Karol XII ani się dziwiąc, ani lękając, rozkazał regularne okopy sypać, swoim 300 Szwedom, pracując sam z Kanclerzem, Podskarbim, Sekretarzami, służbą całą. Jedni barykadowali okna, drudzy zapierali drzwi belkami.
Umocniwszy dom, Król obszedł w koło okopy, i siadł spokojnie grać w szachy z Grothusenem, jakby nic nie miał na głowie. Szczęściem Fabrice poseł X. Holstein i Jeffreys Minister angielski, nie mieszkali w obozie, ale w wiosce między Benderem a Warnicą. Ci widząc takie przybory ofiarowali się za posredników. Chan i Seraskier chętnie przyjęli propozycje. Były dwie Konferencje w Benderze, którym przytomni byli posłańcy stambulscy.
Fabrice przedstawiał, że Król słusznie lękał się, aby go nie wydano w ręce nieprzyjaciół. Turcy zaprzysięgali na głowy że to posądzenie było niesprawiedliwe. Fabrice dał się przekonać, i spytał, czy mysleli zmusić Króla do wyjazdu. Odpowiedzieli, że spełnią rozkaz, choćby krew przelać mieli — taka była wola Sultana.
Sposobiono się do szturmu, śmierć Karola XII zdawała się nieuchronną. — Posłano jeszcze, stanowczych żądając rozkazów, do Sułtana, który był w Adrjanopolu.
Jeffreys i Fabrice ofrzymawszy folgę, pobiegli oznajmić o tém Karolowi. Przyjęci zimno — Karol utrzymywał, że rozkaz był zmyslony, kiedy posłano po nowe dobitniejsze. Jeffreys urażony usunął się, nie chcąc mięszać do niczego. Fabrice z Królem pozostał, zaklinając go aby życia bezpotrzebnie nie narażał, dla uporu. Karol XII za całą odpowiedź wskazał na okopy i prosił tylko, aby mu mógł swém posrednictwem wyjednać żywność. Turcy dali się ująć i żywności dostarczyli, oczekując powrótu gońca z Adrjanopola. Chan nawet Tatarom żądnym łupu zakazał tykać Szwedów, tak że Karol XII w cztérdzieści koni, wymykał się z obozu swego, jeździł posród Tatarów, a ci go przepuszczali nic mu nie czyniąc.
Przyszedł wyraźny rozkaz Sułtana, wyrznąć Szwedów jeśliby się opiérali, nieoszczedzając nawet Króla. Seraskier pokazał go P. Fabrice, probując jeszcze zmiękczyć Karola.
— Czy widziałeś rozkaz ten? spytał Król — widziałem.
— No, to powiedzże im, że to drugi rozkaz zmyślony, i że się nie ruszam. Fabrice padł do nóg jego prosząc, aby się nie opierał, ale napróżno.
— Wracaj sobie do Turków i powiedz im, że jeśli mnie napadną, potrafię się bronić. Kapelanowie królewscy uklękli przed nim zaklinając aby na rzeź nie wystawiał nie dobitków pułtawskich, a nadewszystko drogiéj swojéj osoby, zapewniając go że napróżno się opierał, a oporem tym gwałcił gościnności prawa. — Karol rozgniewał się na nich i odparł:
— Wziąłem was do modlitwy, nie do rady.
Generałowie Hord i Dardoff, ukazali mu piérsi i ciała okryte ranami, upewniając go, że chętnie umrą za niego, ale błagając go razem, aby narażał się w razie konieczniejszym, nie tu.
— Wiém, odpowiedział Karol XII, po waszych i moich ranach, żeśmy walczyli mężnie, dopełnialiście dotąd uczciwie obowiązku, dopełnijcie go i teraz. —
Pozostawało więc slepe tylko posłuszeństwo i wstyd było już każdemu, wymawiać się od śmierci za Króla. Karol XII gotując się na szturm, cieszył że ze trzechset Szwedami, opierać będzie całemu wojsku niewiernych. Ustawił wszystkich na stanowiskach; Kanclerza Müllerna, Sekretarza Empreus i Kancellistów zostawując na straży domu Kancellarji, Barona Fief na czele sług kuchennych, w drugiem miejscu; stajennych i kucharzy w trzeciem. U niego każdy musiał być żołnierzem. Sam, oblatywał konno okopy, dóm, obiecując nagrody wszystkim, robiąc officerami, dając kapitaństwa sługom, jeśli się dobrze bić będą.
Wkrótce wojsko Turków i Tatar naszło na okopy z dziesięcią armatami i dwóma moździerzami, buńczuki powiewały, muzyka brzmiała, okrzyki — Allah — Allah! odzywały się do koła. Baron Grothusen uważał, że wojsko w wykrzykach nie lżyło króla, ale go tylko nazywało — Żelazną głową.
Korzystając z tego usposobienia, wychodzi kanclerz ku Janczarom, co niedawno płatni byli przez Króla i obdarowywani, woła na nich, że nie zechcą zapewne trzechset bezbronnych wyrznąć żołnierzy i wielkiego Króla, który im tyle świadczył — Przyjaciele! dodaje, on prosi tylko o trzy dni folgi, a rozkazy Sułtana nie są tak srogie jak wam powiadają.
Janczarowie ujęci, przysięgają na brody, że nie napadną Karola i oświadczają, że się trzy dni wstrzymają. Dano znak do szturmu, ale Janczarowie iść nie chcieli i poczęli się groźnie stawić, jeśliby królowi trzech dni folgi nie dano. Seraskier musiał się zdobyć na cierpliwość. Udając, że się na to zgadza, rozkazał Janczarom ustąpić do Benderu — Chan tatarski natychmiast chciał szturmować; Basza uprosił go, aby wstrzymał się do jutra. Powróciwszy do Benderu Seraskier zebrał Janczarów starszych i żołnierstwo zasłużeńsze, pokazując im rozkaz Sułtana. Sześciudziesiąt starszych siwobrodych ofiarowali się iść do króla, i prosić go, aby się im powierzył, pod ich straż oddał. Zezwolił na to Basza; z kijmi tylko białemi w ręku, pojechali do Warnicy.
Udali się do Barona Grothusen i Kanclerza Müllern, oświadczając, że byle się im król chciał powierzyć, odprowadzą go sami do Adrjanopola, dla widzenia z Sułtanem. W chwili, kiedy te propozycje czyniono, król czytał listy ze Stambułu, przesłane tajemnie od p. Fabrice, przez jednego z Janczarów. Listy te były od Poniatowskiego, który został zatrzymany w stolicy, po powtórnej prośbie o 1,000 kies. Donosił on, że rozkazy Sułtana, schwytania króla, a choćby i zabicia na przypadek oporu rzeczywiście wydane były, że należało usłuchać, i t. d., a resztę czasowi zostawić.
Ale ani uczciwe prośby Janczarów, ani listy Poniatowskiego nie mogły skłonić króla do uległości cudzej woli. Przekładał śmierć nad niewolę u Turków, jak ją nazywał. Odesłał starych Janczarów widzieć się nawet niechcąc z niemi; kazawszy powiedzieć, że im brody poobcinać każe, jeżeli nie ustąpią; co jest wielką obelgą na wschodzie, jakby u nas naprzykład kto powiedział, że obetnie uszy. —
Starcy obrażeni odeszli, wołając:
— O! Żelazna głowa! chce ginąć, niechże ginie! Wrócili do Benderu, oznajmić co zrobili, Seraskierowi i towarzyszom. Janczarowie zatem oświadczyli gotowość pójść jutro do szturmu.
Wydany rozkaz. Turcy walą się na okopy, Tatarzy tylko na nich czekali, zaczęto z dział dawać ognia, Janczarowie z jednéj, Tatarzy z drugiéj strony opanowali małe szańce obozu. Ledwie 20 Szwedów dobyło oręża, trzechset ich otoczono i wzięto bez oporu w niewolę. Krół stał na koniu między domem swoim, a obozem z Generałami Hord, Dardoff, i Sparre; widząc, że w jego oczach żołniérze dali się wziąść wszyscy, rzekł z krwią zimną do otaczających:
— Chodźmy bronić domu — będziemy walczyć, dodał z uśmiéchem — pro aris et focis.
To mówiąc, puścił się galopem ku domowi, gdzie około cztérdziestu czeladzi stali na straży. Umocniony był wedle możności. Generałowie jakkolwiek nawykli do uporu i odwagi Karola, nie mogli się wydziwić zimnéj krwi i determinacji, z jaką myślił się bronić w kilkadziesiąt ludzi, przeciwko kilkudziesiąt tysiącom i dziesięciu działom nieprzyjaciela.
U drzwi domu spotkali się już z Janczarami; około dwóchset Turków i Tatar wpadli oknami wewnątrz, i opanowali pokoje, prócz jednéj sali, gdzie się słudzy królewscy schronili. Sala ta była blizko drzwi głównych, któremi Król z dwudziestą otaczajacych wpadał. Zeskoczył z konia z pistoletem i szpadą w ręku, reszta dworu za nim.
W tém Janczarowie go otaczają, ożywieni obietnicą ośmiu dukatów od Baszy, temu, kto się tylko dotknie sukni króla, jeśliby go pojmano. — Karol bije i zabija, co napadnie. Janczar ranny przyłożył muszkiet do jego twarzy i gdyby nie przypadkowy ruch ręki trąconéj w tłumie i zgiełku, Karolby zginął. Kula ośliznęła się po nosie, urwała kawałek ucha i strzaskała rękę Generałowi Hord, który zawsze miał szczęście odbiérać rany za króla i przy królu. Król pchnął broniąc się w brzuch Janczara a słudzy zamknięci w sali, otwarli drzwi, któremi wpadł ze dworem. Zaparto je wnet i zatarassowano znowu, jak było można. Karol pozostał w téj sali z resztą ludzi, sług, officerów, czeladzi, sekretarzy, dworu. — Janczarowie i Tatarzy, zalewali pokoje i łupili.
— Chodźmy tę tłuszczę barbarzyńców wyprzeć, rzekł stając na czele Król sam otworzył drzwi do sypialni, wszedł i dał ognia na rabusiów. Turcy obciążeni łupem, na widok Króla, którego przywykli byli szanować, rzucili broń, wyskoczyli oknem i pokryli się aż do piwnic. Karol korzystając z wrażenia jakie uczynił, począł ich gnać po pokojach, raniąc, zabijając, tak, że w kwadrans cały dom oczyścił.
W ogniu tej osobliwszej bitwy, Król postrzegł dwóch Janczarów, kryjących się pod łóżkiem swojém, zabił jednego pchnięciem szpady. Drugi zawołał Amman!
— Daruję ci życie, zawołał, pod warunkiem, że pójdziesz Baszy powiedzieć, coś tu widział.
Turek wyskoczył oknem. Szwedzi tedy opanowali znowu dóm, zamknęli i zabijali okna. Nie brak było broni. Izba jedna dolna, pełna muszkietów, prochu i kul, została nietknięta, bo niedostrzeżona przez Janczarów. Szwedzi poczęli strzelać przez okna, prawie opierając muszkiety o napastujących Turków, których ubili do dwóchset w przeciągu kwadransa.
Zaczęło strzelać z działa na dóm, ale kamień tutejszy tak miękki, że w nim kule robiły dziury, nie wywracając ścian. Chan Basza koniecznie postanowili dostać króla; straciwszy tyle ludzi, przeciwko sześćdziesięciu walcząc, wstyd im już było. Zapalono dóm rzucając na dach strzały okręcone płonącemi knotami. Dóm się zajął, dach w płomieniach co chwila groził upadkiem na głowy zamkniętych. Karol tym czasem spokojny dawał rozkazy gaszenia ognia; a znalazłszy baryłkę jakąś z płynem, o której nie wiedzial, że zawierala w sobie wódkę; z pomocą dwóch Szwedów, rzucił ją w miejsce, gdzie był najgwałtowniejszy ogień. Z pośpiechu nikt nie uważał, że to była materja palna; pożar wzmógł się potężnie. Pokoje gorzały, wielka sala gdzie byli, pełna dymu czarnego i płomieni buchających drzwiami od bocznych izb. — Pół dachu obaliło się, druga część na zewnątrz osunęła się, miotając głownie i iskry.
Jeden ze straży, imieniem Walberg, zawołał — Trzeba się poddać!
— Dziwny człowiek, odpowiedział Król, woli pójść w niewolę, niż uczciwie się spalić.
Drugi Rosen, rzekł: — Dom Kancellarji o pięćdziesiąt kroków, dach na nim z dachówki, może ogień wytrzymać, trzeba uczynić wycieczkę, dostać się tam i bronić.
— O to mi Szwed! krzyknął Karol XII, uścisnął go, i zrobił natychmiast Pułkownikiem.
— No! przyjaciele, bierzcie co najwięcej kul i prochu, i z mieczem w ręku, przebijemy się do kancellarji.
Turcy otaczający dom w płomieniach, patrzali z podziwieniem, że Szwedzi z niego nie wychodzili; ale zdumieli się bardziéj jeszcze, gdy nagle drzwi się otwarty i Król ze swemi, napadł na nich z rozpaczliwą odwagą. Karol i jego towarzysze uzbrojeni byli w szpady i pistolety; każdy dał dwa razy ognia, gdy drzwi otwarto, i w chwili jednéj rzuciwszy pistolety, chwyciwszy szpady, o pięćdziesiąt kroków odparli Turków — wszakże natychmiast otoczeni wszyscy; Król wedle zwyczaju w butach z ostrogami będąc, zaplątał się o coś i upadł. Dwudziestu Janczarów wpadli na niego. — Karol wyrzucił w górę szpadę, żeby jéj nie oddawać, a Turcy zaprowadzili go do kwatery Seraskiera, jedni trzymając za nogi, drudzy pod ręce, ostróżnie jak chorego.
Wzięty, Karol złagodniał natychmiast i ostygł z bojowego zapału, nie rzekł i słowa, nie dał oznaki gniewu, patrzał uśmiechając się na Janczarów, a ci nieśli go wołając: — Allah! z uszanowaniem razem i oburzeniem nań poglądając.
Dwór królewski wzięty także i odarty przez Turków. Działo się to dnia 12 Lutego 1713.
Basza czekał na Karola w namiocie swoim, mając przy sobie Marka tłumacza. Przyjął go z uszanowaniem, i prosił aby spoczął na sofie. Król, nie zważając na to, stał.
— Chwała Najwyższemu, żeś W. K. M. żywym, byłem w rozpaczy, ale zmuszony spełnić rozkazy Sułtana.
Król zgryziony zabraniem swoich trzechset żołnierzy w okopach, zawołał.
— Gdyby się byli bronili jak należy, niedobylibyście mnie i w dziesięć dni.
— Jest to źle użyta odwaga, rzekł Turek. —
Na bogato-osiodłanym koniu, odprowadzono Króla do Benderu. Szwedzi wszyscy wzięci lub pobici — rzeczy, papiéry, suknie rozchwytane, popalone; officerowie droga pędzeni nadzy prawie, powiązani po dwóch, szli z Tatarami i Janczarami. — Kanclerz Generałowie, tegoż losu doznali, stali się jeńcami tych, w których ręce popadli.
Izmael Seraskier w Benderze, ustąpił swojego mieszkania Królowi, ale straż Janczarską i drzwi postawił. Przygotowano łóżko, ale on nierozebrany, padł na sofę w bótach i usnął. Officer stojący przy nim obok, nakrył mu głowę czapką, którą król z pierwszego snu przebudziwszy się, zrzucił.
Nazajutrz rano Izmael, wprowadzil P. Fabrice do Króla. Fabrice ujrzał go wpodartéj sukni, okrytego błotem i krwią, z opalonemi włosami i brwiami, ale twarzą pogodną. Upadł na kolana mówić nie mogąc, ale uspokojony wkrótce, począł jak dawniej poufale rozmawiać o potrzebie warnickiéj. — Smiech nawet wmięszał się w rozmowę.
— Powiadają, rzekł Fabrice, żeś W. K. Mość zabił ręką swoją ze 20 janczarów?
— W każdéj powieści, połowa tylko prawdy, odparł Karol XII.
Tymczasem Basza, przywiodł do Króla Barona Grothusen i Półkownika Ribbius, których swoim kosztem wykupił — Fabrice podjął się innych okupić.
Jeffreys minister angielski, dopomógł mu do tego, Francuz jeden, przez ciekawość przybyły do Benderu, który opisał większą część wymienionych tu wypadków, dał także co miał. Ci obaj, z pomocą pieniędzy i staraniem Baszy, wykupili officerów, suknie ich i bagaże z rąk Turków i Tatar.
Nazajutrz zaraz wywieziono Króla na wozie okrytym szkarłatem, drogą ku Adrjanopolowi. Grothusen był przy nim, Müllern z inneni jechał na drugim wozie, reszta konno — Patrząc na wóz królewski płakali. — Seraskier dowodził eskortą. Fabrice przedstawiał mu, że należało Królowi dać szpadę, że przyzwoicie było, aby ją miał.
— Niech Bóg broni! odparł Basza — poobcinałby nam brody.
Późniéj jednak trochę, dał mu ją.
Właśnie równocześnie Król Stanisław Leszczyński, wieziony był do Benderu; zatrzymany w drodze, gdy z Baronem Sparre, pod imieniem francuza Haran, chciał się dostać do Karola[5]. Dwaj Królowie spotkali się na drodze.
Karol XII posłał do niego P. Fabrice, z tém, aby mu powiedział: nie zawieraj pokoju z Augustem; upewniam go, że się wkrótce zmieni postać rzeczy.
Basza benderski odprowadziwszy Karola, wrócił i wysłał przeciw Stanisławowi Leszczyńskiemu konia arabskiego, osiodłanego wytwornie. Przyjęto go dnia 7 Marca (1713)[6] wspaniale, z hukiem dział i traktowano jako Króla.
Reszta historji Karola, do nas nie należy. — Taki był pobyt jego w Benderze i Warnicy.
Stanisław, uzyskał potém za staraniem Poniatowskiego w Konstantynopolu, 80,000 ludzi, które mu do Polski towarzyszyć miały. 3 Sierpnia wojska zgromadzone pod Benderem, rozdzielone na dwa oddziały po 40,000, pod wodzą nowego Seraskiera i Chana ruszyły. Za niemi 7 Sierpnia wyjechał Leszczyński, mając objąć dowództwo w pogranicznym Chocimiu. Ale 13 t. m. zmieniono rozkazy i Stanisława polecono odwieść nazad do Benderu; gdzie się też i udał. Wezyr doniósł Stanisławowi, że to się jakoby stało, z powodu wieści o przygotowanej zdradzie i spisku na niego. Wymieniono nawet jako naczelników jego Sieniawskieyo i Fleminga, dowódzców wojska tureckiego mieniąc przekupionemi.
Stanisławowi nie brakło tu nic, krom swobody. Za pośrednictwem Porty, ułożył się z Augustem a amnestją, dla Polaków swej partji. Chciał nawet ułożyć się o usłąpienie z tronu i zrzeczenie praw, ale Karol na to żadnym sposobem nie zezwalał. — Dziewięć jeszcze miesięcy siedział Stanisław w Benderze, nareszcie Karol zdecydował się jechać do Szwecji. — Ucieszył się tém Leszczyński, ale jechać z nim nie chciał.
— Nie dobędę więcéj miecza, aby walczyć o moją koronę, rzekł.
— Ja go dobędę za ciebie, a tym czasem daję ci Xięztwo Dwóch Mostów, gdzie cię moi poddani, jako Króla Polskiego przyjmą. Wkońcu Maja 1714 roku wyjechał Król Stanisław z Benderu, przez Moldawją, Transylwanją, Węgry, i Austrją ciągnąc.
Od Benderu i Warnicy począwszy[7], jedzie się wzgórkami, gdzieniegdzie dębiną porosłemi, położeniem dość pięknén, aż do wsi Roszkany Barona Müller, nad rzeczką Bykiem, w dolinie przypartéj. Nic tu odznaczającego, krom Cerkiewki o jednéj kopule, która po nad wsią na górze bieleje. — Sama osada w dole, nad stawem. Od Roszkan do Cyncyran, jedzie się między wzgórzami, rozdołem po większéj części, krajem nagim, który tylko mogiły i usypy liczne urozmaicają. Jest ich mnogość wielka.
Od Cyncyran takaź sama daléj wiedzie droga, doliną nad rzeczką Byk; mijając niekiedy osady mołdawiańskie; czystemi domki i koszami na kukuruzę, wysokiemi nakształt wieżyczek, odznaczające się, pola zasiane kukuruzą. — Język tych potomków kolonizacji rzymskiej, tutaj powszechny i najużywańszy; nazwy miejsc, są wszystkie prawie tatarsko-mołdawiańskie. — Kraj nagi znowu i bezleśny, dopiéro za Kiszeniewem poczynają się wielkie lasy, które zowią Kodrami; zarośla i gaje nad-dniestrowe z téj strony, stanowią wyjątek mało użyteczny.
Zbliżając się krętą i nieco spadzistą drogą ku Kieszeniewu, spotykaliśmy coraz gęściéj Bulgarów, których po stroju i typie twarzy łatwo od Mołdawian rozróżnić można. Mężczyźni po większej części granatowe mieli suknie, kobiéty fartuchy ciemne, z wyrabianiami nakształt szlaków, w różnych kierunkach, zawicie głowy podobne do mołdawianek i może od nich przéjęte.
Pięć werst przed Kisziniewem, ciągną się już rozlegle ogrody Bulgarów, i prowadzą aż do miasta, w nich uprawa ogrodowiny, warzywa, owoców na taką skalę, że prawdziwie zadziwiać się musim, kto tyle spotrzebować może? Miasto zdala, jak wszystkie tutejsze, zastanawia rozległością, rozsypane bowiem na ogromnej przestrzeni, i jakby na wyrost zakreślone. — Widać białe domki to w kupkach, to pojedyńczo rozstrzelone po sadach, a wśród nich stérczą wieże białe Cerkwi sobornéj; luterskiéj kirchy gotycka strzała, katolickiego dwie kopułki nieproporcjonalne, wierzchołki mołdawańskich Cerkwi, (nabożeństwo odprawia się w ich w języku sławiańskim, modlą się zaś i śpiewają po mołdawsku) — ormiańskiéj i t. d.
W prawo porządniej i pokorniej wysuwa się tak zwane nowe miasto; w istocie całkiem świéżo wzniesione lub wznoszące się.
Minęliśmy niedojeżdżając do miasta, nowo także założony ogród, kilka fontann i źródeł urządzonych na pralnie, źródło siarczyste, pięknie dość obudowane. — Ulice zupełnie tak, jak wszędzie, donkami białemi, ksztaltnemi i nieznaczącemi pod żadnym względem zarastają. To wyrażenie, wcale tutaj nie jest przesadzone! gdyż budowy prawdziwie w oczach rosną. Kilka tylko oryginalniejszych starych domków, napotkalem, pół drewnianych, pół murowanych, z balustradami, gankami, wysokiemi dachy, wyrabianemi szpicami, schodkami na zewnątrz okiennicami wznoszonemi do góry i wystawą cień dającą, pod którą siedzieli z założonemi pod siebie nogami, paląc tytuń powoli, Grecy, Bulgarowie i Mołdawianie.
Ale domków takich, malowniczo wyglądających, ciekawych dla podróżnego, liczba codzień mniejsza, szukać ich potrzeba, a wkrótce i znaleźć nie będzie można. Natomiast nastąpią wygodne białe, wielkie szkatułki, które pospolicie pięknemi kamienicami się nazywają z pięknemi zapewne dla tego, że gładkie i białe. Domy stare, poznaczone są prawie wszystkie, jako rozrzucić mające. Schwyciłem przecie jeden szczególny tego rodzaju narożny domek i schowałem w mój album podróżny.
W ogólności, o ile z piérwszego rzutu oka na Kisziniew wnosić można, miasto to olbrzymim krokiem idzie naprzód; cywilizowane obyczaje, ubiory, budowy ruguja, co było właściwego, miejscowego. Stroje wszakże przypominają ci jeszcze, żeś tutaj, a nie indziéj. Mołdawianie w krymkach, w chałatach, Grecy w fezach, bulgarowie i t. d. przemykający się ulicami, siedzący u progów domowstw z fajkami, zwiastują ci, niedawno jeszcze dla tak zwanej cywilizacji zdobyty kraj.
Obok tych niedobitków wschodu, przemyka się wytworność we fraku, z Wiednia sprowadzonym, i żółtych glansowanych rękawiczkach, tak, jak obok golarni ormiańskiej, gra szejne-katrynka arje Donizetti i Bellini, walce Sztraussa; obok przedaży win bessarabskich, otwiera się magazyn mód wprost z Paryża do Kisziniewa przybyłéj — Madame.
Kisziniew, którego nazwa podobno pochodzi, z tatarsko-mołdawska od Kiszi-nau, ogród nowy, według P. Kohl[8] liczy do 40,000 mieszkańców, co potwierdza i Nadeżdin, liczbę tę lub wyższą jeszcze podając. Na piérwszy rzut oka, pomimo rozległości, trudno temu uwierzyć; może właśnie dla rozległości téj, w któréj ginie i rozpływa się ludność. W liczbie tej 40,000, jest podobno 15,000 żydów, 800 familji bulgarskich (mających, zawsze wedle P. Kohl; po 4,000 i 6,000 sztuk bydła w Kimps stepie, 100 familji Ormian, Cyganów, Wielko-rossjan, Mało-rossjan, Greków reszta. — Niemców jest 200 Ewangelików, a 800 Katolików.
P. Kohl, w wielu swych opisach przesadza, tak naprzykład, o winach, w Kisziniewie i okolicy, wyrabianych wzmiankując liczbę wiader, podaje niesłychanie wielką i nieprawdo-podobną. Uderzyła go tu długość głównéj ulicy, miljonną zwanéj, którą na werstę rozciąga; może także przesadzając. W istocie długa jest bardzo i szeroka w miarę, ale w połowie ledwie zabudowana i ogrom ten zdaje się pusty.
P. Nadeżdin[9], wychwala i nie bez przyczyny piękność miasta, budowli, ulic, stosunkowo bowiem biorąc do miejsca i do czasu, od jakiego to miasto byt swój nowy poczyna; dziwić się tema potrzeba. Ale pomimo to na zbytnie pochwały zgodzić się trudno. Z nazwy Kiszi-nau, (od Kiszła zimownik, chutor) domyśla się P. Nadeżdin, że Kisziniew był zapewne, zimownikiem albo Murzy tatarskiego albo benderskiego Baszy. Przed przyłączeniem kraju tego do Rossji, była to mała wioseczka. Chciano na stolicę nowej prowincji, wyznaczyć Bender lub Orchej (Orgiejew); nie pomyślano nawet o Kisziniewie. Wybor ten uczynił Ekzarcha Gabrjel Bodoni. Położenie miejsca w pośrodku Bessarabji, pomiędzy stepową, a lesistą jéj częścią; mogło spowodować wybor. Władyka ustanowił tu Katedrę swoja, noszącą po dziś dzień nazwę Metropolji. Szybko wzniosł się Kisziniew. Do roku jednak 1831, jakkolwiek wielka i wzrastająca, była to jeszcze tylko wieś mołdawska: budowy, place, ulice, ogrody, wodę, winien staraniom Gubernatora Fiedorowa.
Żydzi tutejsi, pisze wymieniony podróżny, znaczną ilość domów posiadają, ale nie bardzo są czynni. (?) Panująca ludność i język rumunów. Zarzuca im P. N. słabość, jaką mają do wychowania wiedeńskiego, które za nec plus ultra, cywilizacji uważają: Zakłady naukowe są: Duchowne Seminarjum, Gimnazjum nie dawno założone, Szkoła powiatowa, Szkoła Lancastra najlepsza w Rossji, Szkoła kancellarzystów i żydowska wyższa szkoła na wzór odeskiéj.
Do tych środków cywilizujących, dodajmy jeszcze, jako niemniéj czynne — Klub i Teatr ruski, a niekiedy i z Jass lub Odessy przybywający, niemiecki i francuzki. Alboż nie dosyć?
Wjeżdżając, zaraz postrzegliśmy na górze zrujnowany dóm, znany mi z ryciny, w którym czas jakiś przemieszkiwał Puszkin. Czy i ten przeznaczony na rozwalenie, nie wiem; szkodaby go było, nie dla saméj budowy, ale dla pamiątki wielkiego poety. Drugi Puszkin nie prędko się urodzi.
3. Sierpnia. Ranek cały spędziliśmy na oglądaniu szczegółowém Kisziniewa. Główna ulica miasta, którą Kohl na werstę, jakém mówił, wyciągnął, przerzyna je i stanowi główną arterję. Zowie się miljonowa, czy nie dla tego, że miljonem ludności, jeszczeby jéj zapełnić nie łatwo?? Miljonem jak miljonem, a kilkadziesiąt tysięcy wygodnieby na tej rozległej przestrzeni pomieścić można.
Na téj ulicy, która jest jakby programmatem przyszłości Kisziniewa, stoją i wznoszą się bardzo piękne (to jest białe lub żółte i wielkie) domy; wygodnie bo dość o podal od siebie, to poosóbno, to kupkami po kilka. — Tak samo na wszystkich nowych ulicach; natomiast stare, kręte, ciasne uliczki, zarosły domkami jaki grzybami. Jeden wywoływał drugi, cisnęły się, kupiły, przytulały do siebie. Czarne ich dachy, strzelają jeszcze gdzieniegdzie ku górze, toczoneni fantastycznemi szpicami, które zdobią ich przyczółki. Nowe gmachy pobudowane, są wszystkie z białego kamienia, podobnego odeskiemu, ale twardszego i lepszego.
Jeśli się dziwić potrzeba postępowi, ruchowi, życiu Odessy, która tyle pomocniczych posiada środków, cóż dopiero Kiszeniewu, miastu zasuniętemu głęboko w bessarabską pustynię, które w 1812 r. miało tylko 7,000 mieszkańców, a składało się się z nędznych domków turecko-mołdawskich i kramików; dziś zaś ma 40,000 mieszkańców, gmachy wyniosłe, ogród publiczny, klub, teatr, szkół kilka i sklepy towarów pełne. — Najstarsza z nowych budowli, jest Metropolja zbudowana w r. 1814, jak napis świadczy, wszakże ze świéższemi, nie mogąca iść w żadne porównanie.
Wspaniała Cerkiew Soborna, stoi na pięknym placu, osadzonym drzewami, co ją bardzo zdobi, przed nią dość kształtna wysoka dzwonnica, a kształtniejsza jeszcze brama z zegarem; przez którą na ten bulwar wnijście z miljonnéj ulicy. Miljonna gwałtownie wymaga zabudowania i zaludnienia.
Kościoł katolicki w drugiéj stronie, świéżo odnowiony; bardzo porządny i czysty, ale budowa nie ładna; dwie kopułki pa froncie przypięte, nie proporcjonalne. Oglądałem go z choru i pokłoniłem się obrazowi Boga-rodzicy w wielkim Ołtarzu; a jakżém się uradował; ujrzawszy porzuconą na poręczu poczętą przepisywać po polsku pieśń: — Niebieskiego Dworu Pani!
Cieśle, malarze, majstry kręcili się wkoło, bo kościoł kończył właśnie przedsięwzięte pobożne odnówienie.
Luterskiéj Kirchy nie widziałem wewnątrz; zewnątrz, jest to gmach nizki, z wysoką gotycką wieżycą. Architektura znośna; jak i innych zresztą budowli. Cerkiew Soborna okazała, inne porządne bardzo; architektura ich zwyczajna, taka, jaką przyjęto wszędzie. Ogród publiczny z altaną i karuzelem, jest miłym dość laskiem akacji, lip i topoli; czysto utrzymanym. Również zasługują na wzmiankę, w takiéj niedawno jeszcze pustyni, urządzone przez Gen. Fiedorowa fontanny, pralnie koniecznie tu potrzebne dla niedostatku wody, źródło siarczane i nowy zakładający się wielki ogród o kilka werst za miastem.
Kiszeniew ma także bibljotekę publiczną z 2,500 tomów skladajacą się, ułożoną dobrze, któréj bibljotekarzem jest mily staruszek P. Kozłów, dawniéj Konsul Rossyjski, w Stanach Zjednoczonych.
Objeżdżaliśmy Bazary stary i nowy; i umyślnie zajeżdżali w 4tą część miasta, która na zbicie jest przeznaczona. Domowstwa mające się znieść, nacechowane są krzyżykami na dachach. O budowie ich mówiłem wyżéj.
W Cukierni, do któréj zaszliśmy chcąc dostać sorbetów, było jeszcze cóś wschodniego, dywany i sofy dokoła; ale sorbetu nie było, wskazano nam sklep w którym je przedawano. Żadnego też wschodniego towaru znaleźć nie mogłem, nawet pantofli, które chciałem nogom moim na pamiątkę stolicy bessarabskiéj kupić.
W strojach widzianych, mianowicie a mężczyzn, znalazłem przypomnienia wschodu, kaſtany, zawoje, fezy; kobiece za to zupełnie nic nie znaczące. We wszystkiém mieszanina i zbiegowisko najdziwaczniejsze; napisy francuzkic, polskie, ruskie, niemieckie, ormjańskie, krzyżują się na szyldach ulicznych. Język wszakże panujący, uliczny jest mołdawski t. j. rumuński i w tym języku wywołują roznoszczycy swój towar, bułki (franzoli) gruszki, kawony i inne owoce (wszystkie sprzedają się na wagę). Na zajezdnym domie w którym staliśmy, jedna z desek nosiła napis polski; był faktor jak unas żydek, a najęty dorożkarz pokazał się rodem z Wilna. Gospodarz domu miał nazwisko włoskie.
We wszystkiem podobna mięszanina; i nie dziw, że Kisziniew przedstawia w sobie, to, co jest cechą zaludnienia całéj Bessarabji, zbiegowisko najróżniejszego pochodzenia ludzi.
Zajechaliśmy powtóre do Cerkwi Sobornéj. Nic tu nie widziałem uderzającego, krom (jak wszędzie z resztą) wielkiéj ilości świec ofiarnych, które pobożni u drzwi kupując, palą przed Ikonami. Niektóre Ikony świętych obstawione były niemi. Jest to zwyczaj w całéj podobno Rusi przyjęty. Niekiedy sam ofiarujący modli się ze świecą w ręku.
Spieczeni upałem, który się co chwila wzmagał, powróciliśmy do domu, aby odpocząć i w dalszą puścić się drogę. Mieliśmy zamiar bowiem odwiedzić Monastery w lesistéj części górzystéj Bessarabji położone; ale myśl nasza, dla tysiąca znajdujących się tu trudności, nie mogła przyjść do skutku — Musiałem się jéj wyrzec z żalém i pakować do powrótu, ledwie cząstkę i może najmniéj ciekawą kraju, przebiegłszy.
Na samém prawie wyjezdném, żyd handlujacy starożytnemi monetami (w Kisziniewie!!) które niesłychanie cenił — przyszedł się nam pochwalić za swym towarem; ale napróżno.
Zapomniałem dodać, żeśmy oglądali w przejażdzce po mieście, więzienie w którém osadzony był i z którego się wymknąć potrafił, sławny tutaj rozbojnik Tobółtok. O nim nasłuchaliśmy się do zbytku wszędzie, nie mało musiał pamiątek po sobie zostawić w tym kraju, którego długo był postrachem. — Jest to bessarabski Karmeluk. Sława jego z podróżą P. Kohl, rozeszła się po świecie.[10] Ale o czém podróżny ten nie wiedział, a co my szczęśliwi jesteśmy, że dodać możemy do tak ważnéj historji wielkiego człowieka; to że Tobołtok urodził się we wsi Bajmakli; że nazwisko jego (Tubułtok? Tubyłtok?) oznaczać ma po rumuńsku Krępego, że Bułtok w tymże języku zowie się pałka tabuńszczyka, którą on stado pędzi.
Banda jego składała się ze dwóchset opryszków, złodziei i rabusiów wedle okoliczności i potrzeby. Dwa razy brany, dwa razy umknąć potrafił, a raz nawet podobno z turmy kisziniewskiéj. Za trzecim razem (do trzech razy sztuka zawsze) wzięty przez Mołdawianina (jak nam mówiono u greczynki kochanki); zaknutowany został. Karmeluk także wzięty był u kochanki; nic niebezpieczniejszego pokazuje się (przynajmniej dla ludzi tego rodzaju) nad kochanki. Z Tobołtokiem skończyły się rozboje w Bessarabji, która na nie dawniéj wystawiona była, i być musiała, z powodu że ludność jéj, składali włóczęgi. Dzisiaj tak bezpiecznie, a może nawet bezpieczniéj tu można jezdzić, i chodzić we dnie i w nocy, niż w cywilizowanym Paryżu, gdzie taka jest obfitość Tobołtoków nieprzebrana.
Nie widziałem dosyć Mołdawian tutejszych, abym o nich sumiennie jakikolwiek mógł dać sąd. Natomiast przywiodę wyrazy jednego podróżnego, który pisząc w końcu XVIII w. tak mołdawów i wołochów obyczaje krésli.[11]
Miasta znalazł wsiom podobne, mizerne; wsie z drobnych chałup rozsypanych po lasach i górach złożone, bez studni, bez podwórza. Chaty lepione z drzewa, gliny i gnoju, białą glinką wysmarowywane. Wewnętrz do koła były ławy, a na nich usłane materace i dywany, stolików i krzeseł bardzo mało. Jadło ich było tłuste, masłem i sadłem baranim zaprawne, osładzane cukrem, zaprawne korzeniem; pieczonego mięsa nie używali. Dziwnie opisuje tańce; a mianowicie jeden w koło, mężczyzn i kobiet razem; strojnych w karmazynowe spodnie zwieszone aż na pięty, i kożuchy futrem na wierzch, do pasa; w których wykręcali się tancujący robiąc nie tylko rękami i nogami, ale brzuchami i biodry. Ruchy rąk metodyczne, jak gdyby marjonetek drótem kierowanych i nóg, także występujących i cofających się w takt razem; zgarbione plecy, wyciągnięte szyje, wytrzeszczone oczy bez wyrazu, zawracające się to w prawo to w lewo; ułatwiły p. Carra porównanie taneczników mołdawskich do zmęczonego muła. Dodaje w ostatku, że przypatrzywszy się tym skokom, pytał się bardzo troskliwie, czy Mołdawianie nauczyli się ich od niedźwiedzi, czy niedźwiedzie od Mołdawian.
Muzykę do tańcu składali Cyganie na skrypcach, gitarze i piszczałce ośmiogłośnéj grający. Piszczałka ta jest wyraźnie rodzajem fletu z jakim malują Pana.
Ubior wieśniaków szary, skrojony jak kurtka, z długiemi rękawami. Mieszczanie noszą futra i kaftany szerokie, buty zółte lub czerwone, czapki walcowatéj formy, na wierzchu czworogranne, z baranków astrachańskich.
Tenże podróżny, mówi daléj:
Kobiéty mołdawskie ciemnéj są płci i włosów; natury namiętnéj. (?) Ubior ich, suknia długa bez fałdów, przylegająca do ciała, a utrzymująca się na szpince po niżéj piersi, które pozostają obnażone zupełnie[12]. Na suknią kładną futro używane w lecie nawet, jak skoro z domu się wychodzi. Wiesniaczki, którym się na suknię jedwabną lub bawełnianą zdobyć trudno, okrywają się koszulą haftowaną na ramionach i fartuchem z grubego płótna, przypasanym z przodu i sięgającym do łydek. Kobiéty zamężne i dziewczęta, splatają włosy w kilka warkoczy, które zwieszają lub podnoszą pod chustką za wiązaną na głowie w kształcie szyszaku (sic) dodając dla ozdoby świecidełka i błyskotki. Żydowki, które włosów nie noszą, czépce swe stroją nizanką złotych monet do koła twarzy.
Wychowanie kobiét w domowém zaciszu. Co do obrzędów weselnych, dodaje tenże: że w dzień slubu okrywają pannę młodą zasłoną szytą srébrem i złotem, szeroką, i długą do pasa; ubierają w pióra czarne wysokie. Cztéry kobiety prowadzą ją zwolna do Kościoła; potém następują skoki znajome już z powyższego opisania i t. d.
Mołdawianie osiedli na Pobereżu i w Bessarabji, wiele po dziś dzień zachowali z obyczajów, przez Carrę dosyć tu niedokładnie opisanych. Chaty ich, wybijane matami i kilimkami, otoczone sofami, strój, tańce pozostały z małą różnicą też same.
Język Rumunów żywo świadczący (zarówno z pozostałem im nazwiskiem) o pochodzeniu ich od dackich rzymskich kolonji, pełen jest wyrazów z łaciny wziętych, lubo przekręconych, ślad jednak etymologji zachowających. Oto kilka próbek — dóm - Kasa, nos - nassu, krowa - vacca, woda - apa, język limba, step - kimps, (Wołoszczyznę zowią la Mantia) głowa - kap, świéca - luminare, xiężyc - luna, ręka - muna, palec - deszit, wilk lup, mąż - wom, kobiéta - femin, z kąd? deunde, słodki - dulcze, jaje - uowo, drzwi - porta. Carra cytuje także: puine, chleb; vinn, wino; venuto (ventums), prapadito, stracony i t. d.
Język ten z resztą, którego tło stanowi łacina; wziął w siebie mnóstwo wyrazów turecko-tatarskich, a może i form także (!); nie rzadko w nim i sławiańskiego pochodzenia słówko.
Oto piosenka rumuńska, którą podajem na wiarę pana Kohl, znalazłszy ją u niego tłumaczoną:[13].
„Zielony listku malinowy, gdybym mógł nigdy już więcéj nie przyjść do ciebie. A jednak co wieczór idę do ciebie — Powiedź mi słówko choć jedno, czy mnie już nic nie kochasz? Powiedź mi prawdę czystą, złą czy dobrą — Ach, umrzéćbym chciał zaraz i chwilki nie żyć więcéj; lub żyć dla ciebie, i nigdy nie umiérać.
„Zielony liściu pietruszki (sic. petrosilia — a po mołd. Frunse werde pindraja) — Co ja pocznę z niegodziwą? Zwiążę cię i bić będę? Zrobiłbym — a grzechu się tylko boję. Za groszbym cię przedał; ale straci pieniądz, kto cię kupi. Dałbym cię darmo, a nikt wziąść nic zechce. Chodź siostrzyczko pojdziemy do żartownisia Labryszana i poweselim się.
„Zielony listku morwowy — Szedłem przez wodę mętną, do okna Kateńki, dobréj kateńki — Siedziała w krosnach i tkała. Ale nie — nie wiém pewnie, tkała czy rozparała — Patrzę tylko, że łzy leje. Pewnie płacze po ulubionym. Katenko, nie mogłabyś imienia mi jego powiedzieć? Gdybym ci imię powiedziała, życieby ze mnie uciekło.“[14]
Nazwisko rodowe Rumunów, często bardzo coś rzymskiego w sobie mają. Czytałem w spisie włościan poberezkich Mołdawów, nazwę Stella; a Bessarabscy Łupuły (Lupulus) Hermeził (Hermesillus) Purczały (Purcellus); są przekręconemi starożytnemi imiony.[15].
Bessarabja[16] ma temperaturę wielce zmienną, czasem kilko miesięczne susze i wielkie w lecie gorąca, potem zimy długie i ciężkie. Termometr jednak niżej 15 stopni nie opada zwykle.
Oziębienie klimatu p. Tardent przypisuje wyniszczeniu lasów, które tu dawniej exystowaly; dowodem znajdowane pnie dębów i wiązów głęboko. Północna i zachodnia Bessarabja ma lasy, ale bardzo w złym stanie — Wzięło się teraz do siania i sadzenia ich, jeśli w przedsięwzięciu trwać będą, klimat mógłby pod wpływem ich złagodnieć. Owocowe drzewa dobrze idą tutaj i pielęgnują się w znacznej liczbie. Rząd zachęca wszelkiėmi sposoby do sadzenia lasów i drzew owocowych.
Winnice, w okolicach naddunajskich, Prutu, Dniestru, w Powiecie kisziniewskim i akkermańskim się znajdują. Akkermańskie za najdawniejsze i najlepsze się uważają. Zajmowały one przestrzeń dwanaście werst długa, a na pięć széroką, teraz rozszérzają się jeszcze. Uprawiają tu winograd: Muskatel aleksandryjski do jedzenia, Chasselas doré czyli Tokaj węgierski, Muscadia grecki, Petit-Gamé burgundski, Le perlé i Bordelas franc. i portugalski, którego grona ważą do trzech funtów. Grunt piasczysty, spoczywa na glinie białawéj, gęstéj; uprawie winogradu sprzyja. Wino dojrzéwa przed końcem Września.
Skały tutejsze wapienne są i muszlowate, ostatniéj formacji. W okolicach Akkermanu twarde dość i zdalne do budowy: na północ od Kisziniewa kamień dający się polerować i wyborne kamienie młyńskie. Brzegi Dniestru i Dunaju, osadzone są jaspisem, granitem, porfirem i kwarcem. Pokład gliny przykrywa wielka warstwa ziemi wegetalnéj. Nad Dunajem dobry węgiel kopalny się znajduje. Odkopują tu ogromne zęby mammutów i rogi turów. — Sól wyrabia się między Akkermanem a Kilją. Bessarabja obfituje także w pszczoły dające miód wyborny; hoduje jedwabniki, pasąc je liściem drzew białych morwowych, które się tu dobrze udają.
Wody tutejsze dają ryby w wielkiéj ilości i najrozmaitszych gatunków, raki, muszle i t. d. P. Tardent cytuje także żaby, jaszczurki, żółwie i węże wodne dochodzące do dziesięciu łokci długości.
Ptastwo krain umiarkowanych (pelikan) — Obszerny spis roślin tutejszych, sporządził tenże p. Tardent, odsyłamy do niego.
Powróćmy do ludzi; i wspomnijmy jeszcze o miejscowych bessarabskich prawach[17].
W granicach teraźniejszéj Bessarabji, powiada we wstępie swéj rozprawy o tym przedmiocie p. Linowski, żyli Daki i Getowie od Cissy i karpackich gór do Dunaju, Dniestru i morza Czarnego. Darjusz, Alexander W. i Lizymach tracki zwyciężyć ich nie mogli. Rzym płacił im dań od 88 do 100 r. (po Chr.) Trajan ich podbił, kraj kolonizować począł, drogi wytknął, których ślad w pozostałych wałach od Prutu do Dniestru ciągnących się.
Dacja pod Karakallą (212 r.) uznana częścią wielkiego państwa rzymskiego (to jest obywatele jéj, rzymskiemi obywatelami) związała się nowym węzłem z Metropolją. W ostatku podbita przez barbarzyńców Gotów, Hunnów, Gepidów, Awarów, i t. d.
Wołoszczyzna od VII do XIII wieku, wystawiona na ciągle spustoszenia. Mongoły niszczą Mołdawią. Zjawia się Dragosz mołdawskiego państwa założyciel. Turcy zawojowują mołdawów. W ostatku z pod panowania Turcji, przechodzą pod panowanie rossyjskie. Po bukarestskim traktacie, Rossja w 1812 roku, otrzymała ziemie leżące między Prutem i Dniestrem od granicy austrjackiej do morza Czarnego. — Wprzódy, zachodnia ich część należała do górnéj i niższéj Mołdawji, południowo-wschodnia, to jest, teraźniejszy benderski i akkermański Powiaty, chociaż do Mołdawji należące, od końca XVI wieku, coraz wyłączniéj przyswojone zostały Turcji, pod któréj panowanie nareszcie weszły, zarówno jak Chocim i jego okolice. — W mołdawskich dawniéj krajach, zostali mieszkańcy xięstwa pierwiastkowi, Rumuny; a tureckie Raje, obróciły się w pustynie. Zająwszy więc kraj, o polepszenie bytu pierwszych; o zaludnienie pustyń starać się było potrzeba zarówno. Wkrótce znaleźli się koloniści mający zastąpić koczowiska nogajskie; i trudniej niemal było, ulepszyć stan zajętych rumunów, niż stworzyć nową ludność w téj pustyni.
Dawne prawa dackie nieznane są nam zupełnie. Po zwycięztwie Trajana nad Decebałem i Dacją odniesioném, rzymskie weszły tu. Po najściu barbarzyńców praw nie było, a gdy Dragosz państwo swe składał, nie miano czém się kierować i na czém oprzeć. Alexander I. Wojewoda mołdawski od 1401 do 1432 (wedle Kantemira) panujący, wprowadził prawo greckie, z ksiąg (toon basilikoon) wyczerpnięte. Wyjątki z nich, miały siłę prawa, moc obowiązującą. To podanie zbija Engel idąc za Sulzerem i dowodząc, że po Alexandrze żadnych praw nie zostało. P. Linowski domyśla się, czy nie zbiórek podręczny Armenopula, posłużył Alexandrowi prawodawcy. Krom tego ustanowionego przez Alexandra grecko-rzymskiego prawodawstwa, przez częste stosunki Mołdawji ze Sławiańszczyzną, a osobliwie Bulgarami; wyrobiło się prawo zwyczajowe, odrębne; mianowicie co do podziału dziedzictwa, testamentów i prawa granicznego.
Wasil Lupul albański (od 1634 do 1654) zebrał prawa pisane i zwyczajowe dotąd mocą tradycji tylko exystujące, w jedną xięge dla użytku sądownictw. Tu należy wspomnieć o konfirmującym przywileju Alex. Maurocordato roku 1785 dnia 28 Grudnia.
Rząd rossyjski po zajęciu Bessarabji dla urządzenia jéj, rozkazał wyjaśnić jakie były prawa miejscowe; wskazano naówczas, podręczny zbiór Armenopula, soborną hramote X. Maurocordato i zbiór Donicza, drukowany w Jassach 1814 r. o xiędze Wasila Lupula nie wzmiankowano.
Sądy dawniejsze odbywały się trzy do czterech razy w tydzień, krom dni świątecznych. Hospodar sądził w Dywanie. Gdy wszedł wpuszczano proszących ze skargami. Ważniejsze dzieła sam Hospodar rozpatrywał, inne polecał Bojarom, członkom Dywanu. Bojarowie w domu rzecz roztrząsali i sądzili wedle uwagi. Jeśli strony na sąd się zgodziły, rzecz była skończona: jeśli nie, rozbiérał sprawę Dywan. Dywan karał Bojara, jeśli doszedł, że ten z jakichkolwiek powodów nie słusznie osądził; karał stronę, jeśli ta wyroku nie przyjęła dla pieniactwa i złości.
Przy ważniejszych sprawach, które Kniaź rozsądzał, strony były przytomne i członkowie Dywanu dawali zdanie kolejno. Po zebraniu głosów, Xiąże pytał Metropolity o prawo. Władyka czytał je, zalecając razem miłosierdzie i powolność. Xiąże dawał wyrok. Jeśli nie mógł być przytomny, posyłano mu notatkę sprawy. Każdy mógł podawać prośbę. Wieczorem Logofet de Divan, czytał je i zapisywał natychmiast odpowiedź na nie. — Osóbny był exekutor wyroków. Przy Dywanie także znajdowali się Zapczy (Assesor) Wataw de Aprezi. Czausz de Aprozi, i Wataw de Diwan; którzy dostawiali sądowi kogo było potrzeba i robili poszukiwania. Ci na sądach przytomni z buławami w ręku, postrzegali przystojności i porządku.
Oprócz Dywanu i Xięcia sądzili: Bojarowie piérwszéj klassy członkowie Dywanu gdy byli w stolicy; ale ich wyrok nie był obowiązujący ostatecznie. Wolna apellacja do Xięcia, chybaby uprzednio obie strony przyjęły ich za sędziów. Powtóre: rządzcy dwóch obwodów mołdawskich, górnej i niższéj, wielki Wornik de Carin de Sus i wielki Wornik de Cara de Żos. Sądom ich podlegali mieszkańcy dwóch obwodów. Po miasteczkach i miastach, dla spraw byli, jak w stolicy Bojarowie pierwszéj klassy; — sędziowie nazywani. Parakulabowie, Worniki i kamerasze. Sądzili tylko potoczne sprawy, w ważniejszych odnosząc się do Dywanu. Naznaczano termin stawienia się na arkuszu, który rozcięty, dawał się obu stronom. Nie stający opłacali karę, wedle możności, wynoszącą od 25 do 600 dukatów. Za wymówkę służyła służba tylko lub choroba.
Ciekawych odsyłamy po szczegóły do rozprawy P. Linowskiego, zaspokoić w téj mierze mogącéj.
Z Kisziniewa mieliśmy zamiar udać się do Monastéru hirżawskiego, aleśmy się tu dowiedzieli, że Opat tamtejszy Spiridjon (Filipowicz), którego poznać pragnąłem, miał przybyć lada moment do miasta. Zwlekaliśmy więc wyjazd oczekując, a nie doczekawszy się z żalem odjechać musieli.
W samym środku[18] teraźniejszéj Bessarabji, gdzie szczęty trajanowskich wałów, służyły niegdy za granicę między Bessarabją własciwą, a budżackim stepem i wschodnią Mołdawją; poczynają się i wyciągają szeroko z południa ka północy lasy, które Rumuni zowią Kodry.
Zarastają one po wzgórzach ciągnących od Karpatów, po nad Putną, Bykiem, Ikilem i częścią Renta, wpadającémi w Dniestr. Lasy te zowią się także orgiejewskiemi. W tych lasach znajdują się sławne monastéry, których tu dwanaście nad doliną Ikila w orgiejewskim Powiecie. (W bessarabskim Obwodzie jest ich dwadzieścia dwa, to jest 16 męz. a 6 żeń.) Stoją one o podal od siebie jak Tebaidy, powiada Nadieżdin. — Dwanaście drugich Monastérów, leżą między Reutem a Dniestrem, w skałach nadbrzeżnych; najznakomitszy tu Horodeszti (Horodyszcze)
Hirżawski Monastér, jest w Kodrach; liczy się on w rzędzie najpierwszych (najbogatszy jest Kiprjana, który miał dwanaście wsi nadanych); zasunięty w głębinę lasów, o dziewięć naszych mil od Kisziniewa. Dwie z tąd doń drogi prowadzą, jedna z Orgiejewa nad dolinę Inkula, mimo Monastérów Kurki, Tabor, Cyganeszti, Reczuły, Tormosziki, Herbowca; druga z Kisziniewa doliną rzeczki Byk.
Tu na zieloném tle gęstych lasów, bieleje ogromna Cerkiew z wysoką dzwonnicą. Do koła stoją domki mnichów, które wysoki mur gromadzi w jedną całość i opasuje. Domki łączą się z Cerkwią ścieżkami piaskiem sypanemi. Wnętrze Cerkwi ma byé przepyszne. Od strony ogrodu, jest sala dla gości; dalej sad prześliczny, fontanny i t. d. Głęboką ciszę, śpiéwy tylko i szum lasu przerywają.
Opatem hirżawskim jest Serb — Spiridjon Filipowicz. Urodził się on w Dalmacji austrjackiéj 15 Stycznia 1779 r. w Sebenico, z familji Sundecici (?) przesiedlonéj tu z Bocca-caltaro, miasteczka Risano: Początkowe nauki brał w Zara, w roku 1794 wyjechał dla ukończenia ich do Wenecji. Nastały zamieszania, familja jego w czasie zaburzeń, na majętności zniszczona została, ledwie życie ocaliwszy. Drugi dóm rodziny téj w Scardona opłacono od zguby kontrybucją. Spiridjon uciekł z bracią i siostrami na wysepkę Jezieryny do nich należącą. Miał naówczas lat siedmnaście. Tu doszły go wieści, że pozostali krewni zginęli w zamięszaniach. Spiridjon uszedł do Bocca di Caltaro w Albanji (austrjackiéj). Przebrany mizernie, przeprawił się na rybaczéj łodce tam i tułał około miesiąca po górach. Nakoniec dostał do Castel-Nuovo przy Bocca. Tu po drodze stanął mu Monastér Savina. Zaszedł do niego mówiąc, że jest biédnym siérotą z Dalmacji, i kryjąc nazwisko swoje. Przyjęto go dość dobrze, dozwolono spocząć. Młody Spiridjon wstrząśniony na umyśle, znużony na ciele, zapadł na gorączkę – Mnisi go leczyli i pielęgnowali.
Tym czasem w kraju się uspakajało. Krewni Spiridjona zaczęli go szukać. Hrabia Wlastielinowich (poźniéj żonaty z siostrą Spiridjona) przybył do Monastéru i poznał go. On tylko co do zdrowia przychodzić poczynał. Na łożu boleści uczynił był ślub zostać mnichem. Napróżno go namawiano, proszono, aby wrócił do spokojnego życia na wsi — pozostał niewzruszony.
W roku 1796 wdział habit mniszy w Monastérze sawińskim. W rok potém został Jerodjakonem, i Jeromonachem tegoż Monastéru, poświęcony przez Piotra Niegusza.
Pokój w Campo-Formio 1797, Bocca i Dalmacją zostawił przy Austrji. Gabinet wiedeński dla usunienia wpływu Władyki czarnogórskiego na te kraje, postanowił dać im osobnego Biskupa, z tutejszych wybranego mieszkańców. W 1803 roku rozkazano Dalmackiemu wielkorządzey Hrabi de Bradia wysłać na trzy lata do Wiednia młodego jakiego z tąd Duchownego. Wybór padł na Spiridjona.
W 1805 r., po presburskim pokoju, Austrja ustąpiła Dalmacji i Bocca włoskiemu królestwu — Bocca wezwała opieki Rossji, której Eskadra pod wodzą Admirała Sieniawina, stał na morzu Sródziemném. Obwód Bocca przysiągł poddaństwo Cesarzowi Rossji. Spiridjon za zgodą Władyki czarnogórskiego, wzięty został i przy boku Generała Sieniawina mieszkał. 1806 r. 23 Kwietnia Władyka czarnogórski, poświęcił go na Archimandrytę; w 1807 otrzymał krzyż złoty na wstędze Orderu Ś. Jerzego. Bocca po tylżyckim pokoju, przeszła w r. 1807 do Włoch. Spiridjon wyjechał z Admirałem do Rossji.
Eskadra Sieniawina, w powrócie burzą zagnana do Lisbony, weszla tu 1. Listop. 1807, właśnie, gdy dom bragancki tegoż dnia, uciekał z swéj stolicy, wyciśnięty przez Napoleona — do Brezylji. Ztąd po pięciu miesiącach, lądem udał się O. Spiridjon do Rossji. Wyjechał z Lisbony w Marcu, na Wielkanoc przybył do Madrytu, gdzie zastał Hr. Strogonowa posłem. Ztąd udał się do Paryża, a potém na Frankfurt nad Menen, Berlin, Królewiec, do Petersburga.
W r. 1808 d. 17 Sierp., odjechał do Serbji przez Wiedeń, i zamieszkał w Belgradzie. Po zawarciu traktatu między Rossją a Portą w r. 1812; w r. 1813 w Marcu, pojechał do Kalisza do głównéj Cesarza Alexandra kwatery, i powrócił wspaniale obdarzony do Belgradu. Przed wzięciem tego miasta przez Turków, Spiridjon ujechał ztąd d. 20 Wrześn. 1813.
Z rozmaitemi poleceniami, przez Semlin udawszy się do Wiednia, Fryburga i Bazylei (1814 r. 5 Stycz.) gdzie gonił główną kwaterę Cesarską; bawił potém w Wiedniu jeszcze do 1816. Zwiedził poźniéj Petersburg i Moskwę; i w myśli widzenia z familją w roku 1818 puścił się był znowu przez Wiedeń ku swoim; nie dojechawszy jednak zwrócił. Ta exystencja tak czynna, tak burzliwa, powiedzieć można, zakończa się spokojném wytchnieniem w Monasterze hirżawskim, którego przełożonym jest od 1818 r.
Rad byłem zobaczyć starca, który tyle widział, przeżył i pamięta, wypadków i ludzi, ale mi czas dłużéj czekać nie dozwalał. Z żalem więc opuściliśmy Kisziniew.
Około trzeciéj, zadzwoniły konie pocztowe, niosące nas znowu ku Cyncyranom napowrót.
Dość późno stanęliśmy na nocleg w Benderze. Mnóstwo usypów, mogił, resztki wałów zastanawiały po drodze nieustannie. Niektóre świéże krzyże kamienne miały na sobie.
Czwartego Sierpnia, rano opuściliśmy pocztową stację; nic więcéj o Benderze niedowiedziawszy, prócz przysłowia, które zachowało pamiątkę plączącéj się tu dawniéj Czumy. Przysłowie lu świadczy, że nic gorzéj nie dojada, nad benderską czumę. Z Benderu chcieliśmy jechać na Tiraspol, ale Dniestr tak ogromnie rozlał, że przeprawa między Benderem a Tiraspolem, uważała się za prawie niepodobną. Postanowiliśmy jednak probować jéj, i w tym celu po nad fortecą pojechaliśmy ku promowi chodzącemu tu przez rzekę.
Stara warownia ze swemi mury grubemi, z wieżycami ciężkiemi i czerwono świéżo pomalowanemi dachy, ukazała się tu groźnie pilnując rzeki. U stóp jéj dolina dniestrowa, zielona, zarosła, teraz po większéj części ogromnemi przybyłemi wody zalana była. Gdzieniegdzie wierzchy wysokich drzew wystawały tylko nad wezbrane fale. Nie dość więc było przez sam Dniestr się przeprawić, szeroki jeszcze wylew jego (gardło) przebyć musieliśmy wpław.
U brzegu spoglądając na fortecę, umawialiśmy się o przeprawę; znalazł się żyd co zaręczał, że nas bezpiecznie na drugi brzeg dostawi, znaleźli przewoźnicy (Bulgary i Mołdawani) oświadczający przez wylew pieszo przeprowadzić. Nim powóz na prom zepchnięto, nim fury oczekujące na przeprawę z nim razem wtoczono; mieliśmy czas przypatrzéć się pięknemu widokowi Benderu i rozlanego do koła Dniestru. Ale ten rozlew, ogromne poczynił szkody, zajął ogrody, sianożęci, nawet chaty, wiele nadziei biednych kolonistów z wodą popłynęły. Staliśmy na promie; pięknych rysów twarzy prawdziwie męzkiéj, z obnażoną piersią i szyją, na któréj chustka kolorowa i obrazek poświęcany był zwieszony — średniego wieku Bulgar kierował rudlem.
Pęd wody uniosł nas trochę, i stanęliśmy po chwilce na lądzie. Ale to dopiéro, piérwsza część przeprawy i najmniej niebezpieczna, potrzeba było przejechać wpław, ogromny wylew rzeki, z którego tylko wierzchy wierzb i topoli wyglądały. Woda szumiała i pędziła; trochę na lewo głębina, trochę wprawo głębina, a jedna tylko droga, którą jako tako przejechać można. Nasi Bulgarowie z tykami w ręku, szli przodem sądując i wiodąc za sobą, my siedzieliśmy w powozie, nie bez pewnego wzruszenia poglądając, jak w miarę coraz dalszéj drogi, kocz prawie spływać poczynał. W ostatku na najglebszém miejscu spotykamy pocztową powózkę; i ona i my nieco w bok uchylić się sobie musieliśmy. Woda poczęła się wciskać do powozu. Ale to trwało tylko chwilę, i coraz płytszym brodem, dostaliśmy się do brzegu ku kolonji parkanem. Tu potrzeba było osuszyć się, wylać wodę i dać biédnym koniskom wytchnąć trochę.
Téj chwili użyłem na rysowanie ślicznego widokn Benderu od strony parkanów, którego forteca bielała mi malowniczo nad zielone wznosząc się pławnie.
Parkany, kolonja bulgarska, położona w komarowéj Bałce, odznacza się tylko tém, że tu drzewo morwowe i jedwabniki podobno są najstarsze, bo jeszcze tureckich sięgają czasów. Bulgarowie sprowadzeni tu w r. 1803.
Za Parkanami z góry otworzył się przepyszny widok na Bender, Dniestr szeroki i góry. Teraz jeszcze rozlane ogromnie wody dodawały mu wiele. Dojechaliśmy do Tiraspola, maleńkiéj niepokaźnéj mieściny, o trzech Cerkwiach i wielu mizernych domkach. Była tu i pozostały jéj ślady w usypach, forteczka Suworowska w r. 1793 podobno sporządzona, ale trzy lata tylko zajęta i teraz opuszczona. Kohl naliczył tu 62 wietrzne młyny!!. My i tego nie mogliśmy o Tiraspolu bez jego pomocy powiédzieć.
Znowu przecudny widok w okolice naddniestrzańskie z wyniosłości.
Od Tiraspola do Kuczurhan, gołym jedzie się stepem, po którym tylko dalekie mogiły stoją. Nie mogłem się napatrzéć dość na rozlew Dniestru, i gdyby nie myśl smutna zniszczenia, cieszyłbym się, że w téj porze tu zajechałem. Ale wystające wierzchy wierzb i topoli, ogradzaiących basztarzy, przypominały, że ten piękny widok, drogo był opłacony. Ztąd widać nam było jeszcze Tiraspol cały z wałami swemi, domki, stadem młynów, które nasz Pan Kohl policzył i wioską jakąś na wzgórzu u Dniestru. Dalej step i step tylko, stare koczowisko jedyssańskiéj ordy, a po nim droga słupkami kamiennemi miasto drzew wyznaczona.
Zjeżdżamy wreszeie z góry na płaszczyznę zieloną, szeroką, którą rzeczka Kuczurhan płynie. Tu kolonja z 1803 roku, mizerna. Stacja pocztowa w chałupie nizkiéj, brudnéj, i niewygodnéj. Szcześciem nie potrzebowaliśmy się zatrzymywać.
Step poczyna być uprawny, usłany kopami zboża i siana, koniki z czérwonémi glówki polatują, i nie widać ich było z tamtéj strony Dniestru. Droga doskonała, lecim jak po toku.
Od Kuczurhan do Gidyryn, znowu step bezlesny i pusty. Dniestr już nam zupełnie na prawo zniknął, raz tylko jeszcze błysło źwierciadełko wód jego i po nad niem wioska na wzgórzu, ze swemi młyny. Młyny wietrzne są tu warunkiem, sine qua non. Każda osada, liczy je, jeśli nie na seciny, to przynajmuiéj na dziesiątki. Pod Kuczurhanem, jest porządna niemiecka kolonja Strasburg. Minąwszy to, spotykamy już tylko ogromne wozy niemieckich kolonistów, nie mniejsze radwany mołdawskie i Karuce olbrzymie z węglami.
Nie daleko stacji pocztowej, kolonja w uroczysku Gidyrym, nad rzeczką Baraboj. Kościołek murowany i domki przeplatane zielonemi akacjami, tonęły teraz w ponakładanych na wszystkie strony, w najrozmaitsze kształty stértach, od których żółcił się obrazek. — Osada jak wszystkie tutejsze leży w Bałce. Zaledwie odetchnąwszy nieco, pośpieszyliśmy, chcąc, tegoż dnia stanąć w Odessie, do stacji Dalnik. Tu już przeczuć można było blizkość Odessy; ruch większy, ciągnące się wozy ku miastu niewidzialnemu jeszcze; gęstsze karczmy i osady, zwiastowały ognisko. Od Dalnika powiedzieć można, zaczyna się Odessa. Osada ta, już stoi na ziemi miejskiéj, nad rzeczką Dalnik. Rozminąć się trudno z wozami ładownemi owocem, warzywem, węglem, zbożem, drzewem. W miarę, jak się zbliżamy, ruch wzrasta; na horyzoncie podnoszą się szczyty Kościołów, wykrawują profile dachów, długim sznurem. To Odessa!
Jedziemy przez Mołdawankę, ulicą Dalnicką pełną studni dostarczających wody miastu. Ludność co krok się mieni; i tak nieznacznie coraz większy ruch do koła spotykając, dostajemy się na Richelieuską ulicę, na Bulwar. Witaj morze!







  1. T. II. 151.
  2. T. II. 156.
  3. Sękowski Collect. T. II.
  4. T. II. 235.
  5. La Combe T. II. 299. sequ.
  6. Histoire de Stanislus par Proyart T. I. 188.
  7. Bevder teraźniejszy liczy około 9,000 mieszkańców płci obojėj.
  8. Kohl II. 12 13.
  9. Almanach Odeski l. c. 385.
  10. Kohl, T. II, 39.
  11. Histoire de la Moldavie et de la Valachie avec une dissertation sur l’état actuel de ces deux provinces par M. C... (Carra) qui a sejournè dans ces provinces. Paris—Chez Saugrin. MDCCLXXVIII. 12. 232. pp.
  12. Carra. 214.
  13. Kohl, T, II, 33.
  14. Oto inna pieśń rumuńska, udzielona nam przez panią Zofją Skałkowską, którą dla brzmienia językowego umieszczamy:

    Ach szie dzy pretristy
    Ach szie dzy amary
    Szoń ſok nestyns,
    Szo hroznyky pary.


    Undem eszt stapyno,
    Undem eszt jubito,
    Undem eszt dorito,
    Di miny sławito.

    Un ti ducz Kanari
    Uczi di partari
    Szyny taui domnat,
    Asza far ti tari.

  15. Oto spis familji niektórych Rumunów osiadłych w Bessarabji, który mi dyktował tutejszy obywatel.
    Korbe — Czorbe (familja Czorbów nasza pewnie jest pochodzenia rumuńskiego, czorbe, znaczy po rumunsku poléwkę czarną.) Prunkuł. Riszkan. Donicz. Rusuł (tych wiele) Dinorusuł. — Sturza. Kieszko. Makaresko. Filipesko. Streżesko. Balsz. Kacyk. Krupeński. Nigreskuł. Hrekuł. Diczeskuł. Łupuł. Botezat (baptisatus) Kurik. Purczał. Biberi, Katarzi. Konak. Dabiża (Kniaż). Tomulce (od tumulus). Bałanesko (blondyn). Rosset. Chiżden. Dyrda. Brynza. Tewtuł. Hertopan. Soroczan. Hermeził. Nikoryea. Opryca. Negruca. i t. d.
  16. Essai sur l’histoire naturelle de la Bessarabie p. Charles Tardent. Lausanne 1841. 8. 88.
  17. О мѣстныхъ Бессарабскихъ Законахъ рѣчь произнесенная въ торжественнымъ собраниіи Ришелевцкаго Лицея 21 Іюня 1842. Владим. Линовскимъ. Одесса 1812, 4. 40 стр.
  18. Журналъ Министерства Внутренныхъ Дѣлъ 1843 Май (Artykuł P. Nadeżdin.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.