Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku |
Rozdział | XXVIII. |
Wydawca | T. Glücksberg |
Data wyd. | 1846 |
Druk | T. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bardzo dziwne robi wrażenie przemiana życia, osób, otaczających nas przedmiotów nawet. Wczoraj dopiéro z budżackiego stepu, z pustyni, gdzie tylko mogiły doglądają i koniki polne ubrane różowo świergoczą, wjechałem znowu w przyjemną i wesołą Odessę; dziś już porwał mnie wir miejskiego życia. Mój Boże, o kilka tysięcy kroków od ruchu i życia wrącego — jest cisza pustyni i spokoj pierwiastkowych wieków. Wiele od Karuty do Dalnika? a co za różnica! Wiele od Odessy do Akkermanu, od pustych wież staréj twierdzy, nad którą stadami wzlatują kawki; do świetnych magazynów i sal starego Chadżi-Béj, gdzie jeszcze tak nie dawno Pasza jakiś patrzał zadumany, na pustą przystań i milczące wody morza?
Po południu tego dnia uprojektowano przejażdżkę morską, z muzyką, w liczném towarzystwie. Od rana dészcz padał, wyjaśniło się jednak, jakby przez grzeczność, żeby jeśli nie (wedle pierwiastkowego projektu) do Chutoru Renaud, wyjechać przynajmniej w port. Trzynaście było najętych łódek, ale ośm ledwie pełnych. O szóstéj wypłynęliśmy na morze, słońce jaskrawo zachodziło nad peresypem, nad niém i na całém południu, wisiała czarna groźna chmura. Łódki posuwały się przy dźwięku muzyki, a oczy wszystkich zwrócone były na czarowny widok bulwaru, gmachów miasta i olbrzymich wschodów, które ztąd się wydają, jak dziesięć wielkich stopni tylko. — Prześlicznie! ale o ileż milejby tak płynąć samemu, lub tylko we dwoje, nie patrząc na nieuchronne śmieszności ludzkie, które rozsiadły się tu, jak wszędzie, na otaczających nas łódkach. — Rozumie się, że na naszéj łódce ich nie było.
Widząc zbliżającą się chmurę, wyprorokowałem łatwo burzę, w którą z początku nikt wierzyć nie chciał; ledwieśmy mieli jednak czas uciec przed nią do portu, gdy już deszczu krople padać poczynały, a błyskawice i grzmoty rozwijały się nad głowy naszemi. Biegłem do domu szybko; od dawna bardzo takém się nie potrzebował śpieszyć. Dorwałem się przecięż do naszego domu przed samém burzy spadnięciem, burzy, która była okropna.
Projektowany po przechadzce wieczór w cukierni Carutti, zdawalo się, że nieprzyjdzie do skutku, około dziesiątéj, przecięż niebo się ślicznie wypogodziło, wyjaśniło, i towarzystwo zebrać mogło. — Był to wieczór szczególny w swoim rodzaju, bo naprzód w cukierni, powtóre damy ubrane jak na przechadzkę, mężczyzni w surdutach, lub en demi-toilette. Wszystkie warunki zabawy, bez kolącéj etykiety i toalety dopełnione; sądzę, że się musiano bawić wyśmienicie. Gdy to piszę, tańcują jeszcze — ja wracam do domu.
Z wieczora tego, najniewinniejszego w świecie, i najwyborniéj pomyślanego, porobiono później dziwne a dziwne rzeczy.
Jedni znajdowali go nieprzyzwoitym (pytam się czemu?) drudzy domyślali się gwałtem, że go musiano ośmiewać i t. p. Ludzie, gdy nie mają co robić, przędą nici z pajęczyny.
6, 7, 8. Sierpnia. Piątek i Sobotę, spędziłem na czytaniu w domu i kilku wizytach. Dni po burzy chłodne i wietrzne, ale w zburzoném morzu kąpać się najmiléj.
W niedzielę, pomimo wiatru, który zawsze jeszcze kołysze morzem i falami bije o brzegi, pogodne niebo, dzień piękny. Z rana jeździłem na stary i nowy Bazary. Na nowym buduje się ogromna, piękna, w bizantyjskim stylu Cerkiew, którą już teraz z daleka widać, dojeżdżając do miasta, wchodziliśmy do środka i zastanawiali nad śmiałością budowy, i jej wykonaniem dokładném, ogromne pilastry utrzymują nawę do kola. Słusznie uważał mój przewodnik, że gdyby gdzieindziéj podobnego ogromu gmach przedsiębrano, rusztowania byłyby wielką i kosztowną rzeczą. Tu kilkadziesiąt, można śmiało powiedzieć, cieńkich patyków i żerdzi powiązanych z sobą sznurami, służyły za przybór cały. Cerkiew ta będzie zapewne najpiękniejszą w Odessie, szkoda tylko, że ozdoby jéj wnętrza powierzono głównie malarzowi P. Vitale, którego obraz zawieszony w katolickim kościele rokuje szkaradne bazgraniny. Żadnego pojęcia rzeczy, znajomości sztuki, a nawet mechanizmu, o który najłatwiej. Nie wiem, jak się P. Vitale z wielkiego, i zbyt na jego ramiona wielkiego przedsięwzięcia wywiąże; sumienie nie pozwalało, nawet się podejmować.
Ztąd udaliśmy się do luterskiego Kościoła, którego faejata i igła z daleka już na końcu ulicy (niemieckiéj) ukazuje się. Surowa powierzchowność, mało ozdobnego wnętrza, smutniej się jeszcze wydała, bo właśnie ubierano katafalk Pani Fabre, gdyśmy weszli. Zamknięte ławki zajmują całą nawę, dwie boczne galerje oddzielają od niéj piękne dość kolumny — W pół okrągłem wgłębieniu Ołtarz z dwóma świecznikami i krzyżem. Rodzaj choru otacza Kościoł. Nie dawno jeszcze, bardzo nie dawno, w miejscu gdzie dziś Kościoł stoi, kończyło się miasto. Obok będący dom, liczył się za tak zwaną Daczą; a daléj poczynała się już wieś, kolonja niemiecka. Teraz olbrzymio rosnące miasto, wsie i przedmieścia pochłonęło w sobie.
Któż wie, czy w ciągłym postępie i Dalnego nie zajmie wkrótce Odessa?
Chociaż ani pora roku, ani pora dnia, nie sprzyjała obejrzeniu w całym blasku starego Bazaru, przyjechaliśmy tam, i znalazłem go jeszcze obszérnością, ogromem, ruchem wielce zastanawiającym. Najrozmaitszy towar, zwłaszcza żywność leżała tu wystawiona na sprzedaż; owoce, jarzyny, warzywo w ilości, którą zdaje się niepodobna, aby Odessa spotrzebować miała. W Bazarze tym zakupują się wszystkie potrzeby spiżarni domowéj, wszystko czego wymaga kuchnia. Oprócz żywności, czegoż tu niéma? Żelastwo wszelkie, wyroby drewniane, począwszy od łopat, do kół i osi, powrozy, sznury i t. d. — Przecisnąć się trudno, za towarem zalegającym najmniejszy kątek. Pod straganami, sprzedają się bakalje, pod innemi owoce, misternie poukładane w pyramidy na stołach i ławach, lub kupą rozrzucone na ziemi. Przekupki ważą, kłócą się, wołają, układaja, sprzedają — kupujący jadą, wysiadają, stają, targują, a choć o południu, Bazar jeszcze był czynny. Bazar ciągnie się aż pod Bulwar opasujący miasto; targ coraz się zmienia, ale nie ustaje. Tak zwane ławki (sklepy) stoją naprzód w dolnych domów pomieszkaniach, powtóre rzędem pod niemi, trzecie już w ulicy, a to z obu stron Bazaru, nie liczę sklepików, straganów czepiających się jak jaskółcze gniazda po rogach, wystawach, przy murkach. Wszędzie zdaje się ciasno, nigdzie kątka próżnego. —
Na samym już bulwarze targ rzeczy przywiezionych, owoców, jarzyn pod gołem niebem się rozkłada; pod szatrami tuli, w krytych ledwie wyprzeżonych wozach rozpoczyna; zdjętych z kół i postawionych na ziemi jak kramiki — Niezliczonemi stosy leżą ogórki, kukuruza, kawony, melony, kapusta, czosnek, cebula. Daléj drzewo, kiziak, liny, sznury, użwy. Wszędzie targ, ruch, życie. Trudno to opisać, łatwiéjby może odmalować, a dla malarza z talentem, nie jedno tu wyborne tema do obrazu. Weseli Rusini w czerwonych koszulach, grający w reszotkę; daléj ogorzały bulgar, czarny, płachtą okryty Mołdawianin; nie jedna twarz lazarońska, nie jeden zebrak godny Murilla. Około szynczków mnóstwa en plain air, lub pod namiotami rozstawionémi; sceny także wyborne. Nigdzie jednak obrzydłego, ohydnego pijaństwa, pod taką postacią jak się ono czasem u nas objawia. Może to przypisać należy temu, że tu mniéj daleko piją wódki, która prędzej, i szkodliwiej upaja.
Dziewiątego Sierpnia. Ranek zszedł na uszanowaniach, to jest na odwiedzinach koniecznych. Potém odwiedziłem, także z konieczności prawie, (bo go wszyscy odwiedzali) Foka morskiego, który wedle programmu miał wybornie mówić Baba; ale w istocie wybornie tylko pryskał i ślicznie się do góry tłustym brzuchem wywracał. Na drodze od Foka, była Diorama.
Wstąpiliśmy i tu. Obrazy tej Dioramy miały to szczególnego, że były wyklejane ze słomy na płótnie, co im dawało tak dziwny ognisty koloryt, że były prawie przerażające. Jakiś dziwny, fantastyczny świat hoffmanowski, ludzie olbrzymy, gmachy niebotyczne, jakby we śnie widziane, światło straszne jakby dnia sądnego; a w dodatku postacie z których jedna nie była dobrze odrysowana, wykrzywione, dziwaczne. — Oprócz ruin Palmiry i Rzymu, było Krakowskie przedmieście i Nowy Świat z Kościołem ś. Krzyża: ale jak wyidealizowane!
Po obiedzie pojechaliśmy na kujalniski Liman, gdzie w Kalsberger’a Chutorze przy ogródku, urządzono wodne i blłtne dla chorych wanny. Jechaliśmy przez przedmieście peresyp, spuściwszy się chersońskim spustem (ulicą, z góry na któréj Odessa wiodącą na łożysko starych Limanów). Przedmieścia jeszcze miały pozór porządnego miasta. Kilka pięknych budowli gotyckich, już prawie za miasto wyskoczyły. Tu ruch czumacki, furmanek długie rzędy i sklepiki dla nich przeznaczone. Droga dalsza po nad Limanem cała usłana pokładem muszli, tych kwiatków morza — Zbieraliśmy je ciekawie.
U P. Karlsberger, oglądaliśmy urządzone wanny błotne, rodzaj lazareciku dla żołniérzy; oficerów i ogrodek i winnicę. Kosztowaliśmy czerwonego wina, które na tutejsze, było w istocie wyborne.
Nie daleko zląd jest osada na górze, kujalnik, gdzie łomy kamienia, używanego na budowę w Odessie. —
Dziesiątego Sierpnia. Z tylu i tak różnych ust, a zawsze z tak jednostajném uwielbieniem dochodzą nas opowiadania o Hr. Worońcowie, że gdybyśmy byli najobojętniejszym turystą, niepodobnaby ich, nie zanotować w tym Dzienniku. Z prawdziwém wzruszeniem opowiadano mi o jego znalezieniu się tu w czasie Czumy, o miłości jaką pozyskał wszędzie; nawet u Tatar krymskich. Jak rzadkie podobne zjawiska moralne! Jak ciekawym dla postrzegacza musi być charakter tego człowieka, przeciw któremu jak przeciw nowemu Arystydowi, nic złego, nic niechętnego, nic nawet obojętnego posłyszéć nie można. —
A tam gdzie vox populi mówi na uwielbienie, jeszcze może słuszniéj nazwać się vox Dei, niż gdy potępia.
Zchodząc ze wschodów ku morzu powolnie, wpatrywałem się ciekawie, w postacie, które ludność téj części bulwaru stanowią. Była to naprzód malowniczo usadowiona dziewczynka z koszem owoców; kilku żydów i maklerów wpatrujących się w przybywające okręta; kilku ciekawych z naszych prowincji przybylców. Na ostatnim wschodzie slepy dziadek siwy i kilku żebraków jakby z obrazu Murilla lub szkicu Goy’a wyciągali ręce, prosząc o jałmużnę.
Dzień był chmurny, i wcale nie gorący, wieczorem wicher, błyskawice i ciemności.
Jedenastego Sierpnia. Ranek spędziłem na oglądaniu powtórném Chutorów Renaud i Langeron’a (Bellevue). W piérwszym opuszczonym teraz, zarosłym i źle utrzymanym, najpiękniejsza zawsze wydała mi się zatoka i urwisko, o których wspomniałem wyżéj. Z Łazienek Langerona mniéj piękny już widok, bo się schodzi powolnie, na sam aż brzeg. W drugą tylko stronę za to, sinieją chutory Renaud i inne, wchodzące cyplami w morze i daleko się rozciągające. Kąpać się tutaj, byłoby najroskoszniéj w świecie, gdyby nie przykro kamienisty pokład morza, najeżonego zdradziecko skałami, o które się co chwila nogi kaleczą. Za to, jakże tu cicho, spokojnie, jaka przestrzeń ogromna przed tobą, jak długo swobodnie bawić się można konchami i kamyczkami, które morze wyrzuca!
O piątéj po południu byłem u Sekretarza Towarzystwa Starożytności P. M. Murzakiewicza. Z wielką uprzejmością pokazywał mi ciekawe zbiory swoje.
Mianowicie: zbiór własny i Towarzystwa Starożytności (przezeń do porządku doprowadzony) — monet dawnych. Olbja mianowicie w wielkim jest komplecie u P. Murzakiewicza, medaljonów kilka pięknych i bardzo dobrze dochowanych (co rzadko się trafia) których Blaramberg nie posiadał w całości; także Pantikapea i Chersonesus (odkryte tu monety Teodozji genueńsko-tatarskie których opis w Pamiętnikach Towarzystwa umieszczony być ma). P. Murzakiewicz posiada także zbiór monet rzymskich i ruskich. W ostatnim pokazywał mi złote i srébrne Dymitra Samozwańca, Szujskiego i Władysława. — Nie mniéj zajmującemi dla mnie były starożytności Olbijskie, pokrywy naczyń glinianych, patery, żelezca strzał i t. p. z Olbji i Żmijowego Ostrowu. — Ciekawe i piękne rysunki P. Bassoli, wyobrażające wyspę z stron różnych; dały mi lepsze, jeszcze wyobrażenie téj wysepki skalistéj i nagiej, o sto blizko werst od Odessy położonéj, a od ilości żmij tu znajdujących się, nazwanéj teraz Ostrowem żmijowym. Skała ta kilka werst obwodu mająca, kształtu nieregularnie prostokątnego; ciągle przez morze obszarpywana i podmywana, z trudością dopłynąć do siebie dozwala. — Zupełnie teraz pusta, nazdwyczajną tylko ilość wężów przechowywa. W posrodku ostrowu jest znaczna wyniosłość, gdzie stała świątynia Achillesa. Na dawniejszych planach są gruzy, których dziś już nie pozostało. — Pozostały tylko slady kamiennych usypów, dróg, grobli, któremi starano się skałę, przeciwko niszczącemu działaniu morza obwarować.
P. M. Marzakiewicz, ciekawą archeologiczną odbył tu przejażdzkę, w towarzystwie rysownika P. Bassoli. Znalazł tu medale Chersonu, Olbji, Pantikapei, niektóre Rzymskie i t. d. a nawet medaliki z wyciskiem S. Jana z Nepomuk przypadkiem jakimś zabłąkany. Oprócz tego trójgraniaste strzał żelezca i obłamki bronzów; których rysunki, wraz z widokami P. Bassoli i rycinami Daktylów tu odkrytych, sprzążek, ozdób, etc. mają być wydane przy opisie podróży. —
O wyspie Achillesa, tak pisze Arrian: „Od tego ujściu (rzeki Dunaju, Istros) na prawo płynąc z północnym wiatrem, leży wyspa, którą teraz zowią Achillesową (Achilleos nesos); od koloru zaś skał zwą ją bialą (leuke). Mówią, że wyspę tę utworzyła Tetys dla syna, i że na niéj żył Achilles. Pindar w czwartéj nemejskiéj Odzie śpiéwa: Na morzu Euxyńskiém, włada piękną wyspą Achilles. Na wyśpie téj jest świątynia, poświęcona Achillesowi i posąg jego starożytnéj roboty. Ludzi lu nié ma, pasie się tylko kóz kilka, poświęconych Achillesowi, przez tych, co do wyspy przybijają. W świątyni złożone są różne ofiary, jako czasze (naczynia) pierścienic, drogie kamienie. Są to dziękczynne dary. Są tu różne napisy po łacinie i po grecku, wiersze różnej miary na pochwałę Achilla i Patrokla, bo tu ich obu czczą razem, starający się Achillesowi przypodobać. Na wyspie tej wylęga się mnóstwo ptastwa, czajek i morskich wron. Ptaki te są sługami świątyni, co rana lecą na morze i obmoczywszy skrzydełka, śpieszą na powrót, skrapiają gmach, a oschłemi potém pióry, zamiatają z prochu.
Niektórzy tak opowiadają: z przybijających tu statków, umyślnie tu płynące, przywożą zwierzęta, a z nich część zabiwszy na ofiarę, ostatek święcą Achillesowi. Ci, których burza na wyspę zaniesie, proszą bóstwa, aby im dało pokarm, i z ofiar wnoszą, czy mogą zabić lub nie zwierzę jakie. Za zabite opłacają cenę, jaka się im zda słuszną; a jeśli wyrocznia (była bowiem wyrocznia w świątyni) nie potwierdzi jéj, podnoszą ciągle, coraz wyższą ofiarując, aż póki ona jéj nie przyjmie. Natenczas źwierz wyznaczony przychodzi sam i zostaje w świątyni. Z tego zakupywania ofiar, wiele srébra zebrało się w świątyni. Achilles zjawia się we śnie, nie tylko przybijącym do brzegu, lecz i żeglującym, gdy niedaleko od wyspy płyną, wskazując im, którędy okrętowi bezpieczniej płynąć i gdzie ma stanąć. Drudzy powiadają, mówi Arrian daléj, że się i na jawie ukazuje na maszcie, w postaci Kastora i Polluxa (Dioskuroi); z tą tylko różnicą, że Kastor i Pollux, zjawiają się wszędzie, a Achilles tylko zbliżajacym ku swéj wyspie. — Inni głoszą, że się i Patrokles ukazywał niektórym we śnie. Wszystko to, dodaje Arrian jeszcze, słyszałem o wyspie od ludzi co tam byli i spisałem, com słyszał. Mnie się to zdaje być bardzo prawdo-podobném, bom przekonany, że Achillesowi mało równych jest bohaterów i t. d. i t. d.“
Pauzaniasz[1] tak pisze o téjże wyspie: „Na Poncie euxyńskim, przy ujściu Istru, jest wyspa, poświęcona Achillesowi i zowiąca się Leuke ( Леику ). Obwodu ma 20 stadjów; cała pokryta lasem, w którym jest mnóstwo zwierza dzikiego. Jest tu świątynia i bożyszcze Achillesowe. Mówią, że do tego miejsca Leonim Krotoniales piérwszy przypłynął. Wrzała naówczas wojna między Krotoniatami a Lokrami w Italji mieszkającémi. Ci z przyczyny dawnego. swego przymierza z Opuntjanami wezwali Ajaxa Oileowego syna. Leonim dowodzący Krotonjatami, wpadł z początku na tę część nieprzyjacielskiego wojska, gdzie sądził, że znajdzie Ajaxa. Raniony ciężko w piersi, musiał się oddalić z placu bitwy. Srodze raną dotknięty, udał się do Delfijskiéj wyroczni; a Pythja kazala mu iść na wyspę Leuke, gdzie miał znaleźć Ajaxa, co go uleczy. Leonim trafił na tę wyspę, i został uleczony. Krotonjaci mówią, że Leonim powróciwszy rozpowiadał, iż widział tam Achillesa, i nie tylko Ajaxa Oileowego syna, ale Ajaxa Telamonowego, a z niemi razem Antilocha.“
Takie były podania Starożytności, o tej puslej wysepce, rzuconej wśród morza, dawniej przez ptastwo i kozy Achillesowe, dziś przez Żmije zamieszkanéj. Ostrów ten zowie się teraz żmijowym (Ilau Adosi) lub Fidonisi. Wspomina o nim w Peryplu nowym morza Czarnego Jan Potocki[2].
„Zatrzymamy się, pisze on, chwilkę u wyspy Achilla, którą starożytni zamieszkaną przez ducha jego mniemali. Ukazywał się on we śnie, żeglującym wskazującym, miejsca wygodne do przystania, i zarzucenia kotwicy. Przybijajacym tu, żywa nie ukazywała się dusza, kozy tylko dzikie, same szły pod nóż ofiarnika. Białe ptaki opuszczając wód powierzchnie, leciały skrapiać i oczyszczać świątynię. Wyspa cała, była darem Tetydy, synowi uczynionym; a on pragnął tu być czczony razem z Patroklem. Są to powieści, którym wierzyli starożytni, a nawet Filozof Arrjan przywodzi je, przykładając do nich wiarę. Pamięć o nabożeństwie do tego miejsca przywiązaném, musiała się zapewnie przechowywać długo, zwłaszcza u żeglarzy, ludzi zwykłe bardzo zabobonnych. Nasi jeszcze oznaczają tę wyspę imieniem: Fides Nixi, co znaczy wyspa wiary (Isle de la Foy) — Okręta i statki płynące od ujścia Dniepru do Konstantynopola, dotykają wyspy téj; aby potém zwracając się ku południu, uniknąć prądów morskich. Ja sam podróż tę odbyłem w r. 1784 i nie omieszkałem pytać, czy nie znajdują się na wyspie, jakie szczątki świątyni lub innego gmachu. Odpowiedziano mi, że przystęp był bardzo trudny, już to dla przepaścistych brzegów, już dla mnóstwa wężów zjadliwych. Nie wiem czy poźniéj, probował kto, zwiedzić ten cel pielgrzymek starożytnych. Możnaby było łatwo zwiedzić to miejsce w skwarne lato, gdy trawy poschłe od ognia się zajmują. Zapalając je, możnaby odegnać niebezpieczne żmije i obnażyć ziemię ukrywającą może ciekawe zabytki starożytne, i t. d.“
Życzenia Potockiego ziściły się — i będziemy mieli wkrótce przyjemność czytać opis ciekawej przejazdzki p. Murzakiewicza. — Temuż (jak słyszałem od niego) winni jesteśmy odkrycie nowego spisu ruskiéj prawdy; (z dodatkiem nowego artykułu o rezie procentach); nowego spisku nestorowéj kroniki i niewydanych dotąd praw Pskowa.
Dwónastego Sierpnia. Z rana jeździlem na Chutor Langerona do kąpieli; a chociaż dno morskie u tutejszego brzegu kamieniste, nogi niemiłosiernie kaleczy — zgodziłem się chętnie na to, żeby samotność i piękny widok morza okupić kilką rankami na nogach. Morze było roskoszne. Gadało wielkim głosem, biło ogromnemi falami o nadbrzeżne skały, wrzało, kipiało, rzucało się, swawoliło jak rozpieszczone dziécko. A! co to za roskosz! co za widok, co za kąpiel w rozhukanych bałwanach. — Wróciłem cały stłuczony, ale szczęśliwy.
Po obiedzie oglądałem tak nazwane Nowe strojenie Generała Majerowa, przeciw sobornéj Cerkwi, gmach ogromny. Jest to w znacznej już części ukończony wielki Bazar trzypiątrowy; dwa skrzydła równoległe, zakończone z dwóch stron i połączone z sobą okrągłą kolumnadą. Budowa nie piękna, ale ogromem swym zastanawiająca. Takie tu życie, że nowe gmachy jeszcze prawie nieskończone, już się mieszkańcami zapełniają. Sklepienia dolne mają być godne uwagi, pod względem konstrukcji.
Kąpiel wieczorna, choć morze wzburzone, nie tak była miła jak ranna; bo w tych prozaicznych łazienkach portowych, gdzie i tłum ludzi zawsze i morze pozamykane, po krajane, brudne, smutne, mate: traci wszelki urok; nigdy sam na sam z olbrzymem być nie można. Wicher i burza wyły noc całą.
Trzynastego Sierpnia. Morze wzburzone jeszcze bardziej bije ogromnemi bałwany. Co za widok! co za roskoszna choć łamiąca kapiel! Poznałem muzyka P. Kozłowskiego, autora popularnej melodji do dumy o Hetmanie Kosińskim; i Szkoły na fortepiano.
Cztérnastego Sierpnia. Morze ciągle faliste, dni pochmurne, kąpiele wyborne choć chłodne. Z rana byliśmy u P. Hass, który daguerrotypuje. Gdyby to warto było szczegółowego opisu, możnaby wyborną zrobić scenę — odegrywającą się wśród dość brudnego dziedzińca; któréj za tło służy mur obity flanelową kołdrą białą, za akcessorja stosy śmieci i brudne rynsztoki. Stoliczek, dwa krzesła, oto cały aparat; ustawują tu z dziwnym pośpiechem, zajęciem i ważnością kamerę, układają głowę. — la commence!
I biédny skazany siedzi trzydzieści sekund nieruchomy. Pomocnik P. Hass (głuchego w dodatku) zakrywa szybko szkło i woła Merci. Wyswobodzony mógł mu tož samo powiedzieć, z daleko głębszém uczuciem. Jest za co!
Następują w izdebce, pełnej artystycznego nieładu, kompletujące scenę fumigacje, mycie, smażenie i t. d. — Wszystko to odbywa się szybko, w ciasnocie niepojętéj, między dwóma fortepianami (bo to jest fabryka instrumentów także zagracona mnóstwem ingredjencji) łóżkami, krzesłami i stosami drzewa.
Nareszcie blaszka wyszła z powtórzonych łazni, oprawia się, oprawiała i przedstawia oczom twoim.
Potrzeba widzieć oczekujących, jak chwytają niespokojną ręką swoją podobiznę, jak wystrzeszczają oczy i nareście prawie zawsze) cofają się odczarowani.
— Podobny!
— Niepodobny!
— Okropny!
— Plamisty.
— Niewyraźny!
Piękne panie krzywią się, pan Hass na szczęście swoje głuchy, bierze minę każdą za znak ukontentowania, odbiera 25 rubli assygnacyjnych, i przygotowuje nowe blaszki.
Na ścianie izdebki wisi mnóstwo próbek, a daléj olejno ze sztychu przekopijowany, nie bez talentu, ostry trochę Dekameron Winterhaltera.
Morze chłodne i faliste. Powracając późnym wieczorem, wpatrywałem się w Niebo. Czarne było jak atrament, jak całun — gdzieniegdzie na nim jaśniejsze plamki, z których mglisto świeciły gwiazdki — Na tém tle atramentowéj, głębokiéj, chaotycznéj ciemności, świeciły szare domy miasta, olbrzymiejące. Bursa wydała mi się pałacem z godów Baltazara; teatr dalszym jego ciągiem — W dali światła w mieście i światełka na morzu — Obraz dziwaczny, straszny, duszący. — Oblany głuchem, nieprzerwaném milczeniem.
Piętnastego Sierpnia. Morze zawsze zburzone i faliste. Kąpiel wyborna, szkoda, że po niéj zbyt wielkiego doznajem znużenia. Powracając z kościoła i mijając tłumy ludu na ulicy Richelieu, miałem sposobność znowu przypatrzeć się niedzielnéj populacji ulic, wcale różnéj, od zwyczajnéj wśród tygodnia widocznéj. — Mnóstwo postaci z za rzemieślniczych warsztatów i kupieckich stołów, wchodzi teraz do tłumu, wyświeżonych, poubieranych na niedzielę. Ten dodatek łatwo się rozpoznaje, po odrębnych niedzielnych strojach, postawie wymuszonej, czarnych rękach i lśniących łańcużkach. Grecy, Niemcy, Francuzi, suną się na dwadzieścia cztéry godziny swobodni. Biedni Grecy! widziałem ich kilku w paletotach; odznaczających się tylko czerwonemi fezami — Żeby też można strój swój narodowy, piękny, malowniczy, zamienić tak łatwo, tak dobrodusznie na worek paletotem zwany, to nie do pojęcia.
Tu, jakeśmy już wspomnieli, Grek, Turek, nikt najdziwaczniejszym strojem nie zwraca uwagi. Wszędzie indziéj jest jakaś ludność miejscowa, strój zwyczajny; przekonanie zatém idące, że wszyscy powinni być mniéj więcéj podobni do nich. W Odessie nie ma nikogo miejscowego, wszyscy są przybylcy: nikt więc za złe drugiemu nie ma, że przybył z drugiego końca świata, lub wygląda jakby z niego przychodził. Tu też równie Grekowi w czerwonym ſezie, jak Włochowi muzykantowi z włosami a la Paganini lub Liszt noszącemu się, wolno się przystroić jak mu się podoba — nikt nawet na nich nie spójrzy.
Wieczorem, po burzy i deszczu morze spokojne, wody więcéj ale chłodna. Bulwar jak zwykle w niedzielę, pełen gwaru i ruchu. Muzyka przygrywa pod posągiem Richelieu, a liczui goście przesuwają się z końca w koniec długiéj ulicy po nad morzem. Co fizionomji, co strojów, co języków!
Szesnastego Sierpnia. Dzień jasny, pogodny, nic gorący, ranek już zimny i kąpiel także. Około południa byłem w Tamożni portowéj. Ruch wielki.
Postacie niektóre zostały w moim Album; który się także zbogacił figurami Greków ze sklepu Lewi, gdziem kupował tytuń, antybki i fajki.
Prześliczny wieczór muzykalny u P. Jacobi. Grano piękny Kwartet Beethovena. Studnicka z Czech część Koncertu Thalberga na fortepian, malarz Korycki warjacje na Gitarze. Dziwiliśmy się wszyscy talentowi z jakim ostatni, potrafił z niewdzięcznej gitary, pełne różnego wyrazu, wydobyć dźwięki.
Siedmnastego Sierpnia. Oglądałem u pani Chirkovitz (z domu Hr. Rzewuskiéj) zbiór ciekawy autografów; całe listy Chateaubriand’a, Pitt’a, Wellingtona, Lavatera, Delphiny Gay, P. Stael, Puszkina, Mickiewicza, Felińskicgo, pani Krüdner, i t. d. Wiersz Puszkina umyślnie napisany.
Wieczorem u P. Kniażewicza, dowiedziałem się o śmierci Prof. Daniłłowicza, po którym bez wątpienia drogie zostały zbiory do historji Litwy, nad którą pracował.
O dziewiątéj powracając dziwiłem się opustoszeniu ulic, cichości i wczesnemu uśnieniu miasta. Morze spało także ciche; dwa rzędy latarni, z których dwie rzucają światło na posag Richelieu, pusty oświecały bulwar. Nikogo na nim. Niebo pogodne kilką dalekiemi rozcięte chmurami, na nim gwiazdki rozsypane — Sygnały migają na dalekich w porcie okrętach.
18 i 19 Sierpnia. Morze ciche, jak źwierciadło gładkie i zimne; kąpiąc się można wpatrywać w dno jego. W głębi woda już chłodna, a powierzchnia tylko nieco rozgrzana. — Slatek parowy odchodził do Krymu.
Po obiedzie, pojechałem widzieć Liman i sprobować kąpieli w Łazienkach Doktora Andrzejewskiego. Z miasta wyjechaliśmy samym brzegiem morskim, mijając tak zwane spuski, to jest: ulice z góry na któréj stoi Odessa, w dół na peresyp schodzące. Brzeg morza, po nad którym jechaliśmy, wystawia widok zajmujacy i życia pełen. Ruch tu jak wszędzie, ładowne wozy mijają się, bryki, powózki ciągną w różnych kierunkach. Jedni jadą do kąpieli w licznych, u brzegu stojących łazienkach, drudzy do portu za handlem śpieszą. Żydzi kupami czarnemi na powozkach nagromadzeni się wloką. — Aresztanci pracują w porcie; taczkując kamienie i ziemię.
Brzeg morza najeża się tu w kilku miejscach skałami dziwnych kształtów, pod któremi tuż pełno kąpiących się. — Nie wiém, czy gdzie jest taka rage kąpieli, jak tutaj. Wszystko co żyje, kąpie się, pluszcze i z mokremi włosami chodzi, od dzieci do starców, od żebraków i Żydów, do najwyższéj arystokracji i z tą tylko różnicą, że arystokracja kąpie się we własnych przedniejszych łazienkach, a chude pachołki albo w tańszych, albo po prostu na brzegu morza, pod niebieskim namiotem. Morze tu tak płytkie, że wen wjeżdżają z powózkami o kilkaset kroków.
Z jednéj strony brzegiem, ciągną się mury i budowy mizerne, z drugiéj ogromne składy drzewa, stosami leżącego. — Dawne Kazarmy i fabryka Czubunu (lanego żelaza). Dośé nierówną drogą po nad morzem, wsród rożnych budowli, po pod górą jedzie się aż do ulicy, wiodącéj od spusków ku Tamożni i peresypowi. Na peresypie jeszcze miasto, ruch wozów, czumaków, bryk żydowskich, wołów, koni, ludzi. Są nawet gospody, są winiarnie — sprzedaż kart (na obu końcach miasta są podobne składy) — sklepiki i t. p. Ale czego najwięcéj, to składów drzewa i wszelkiego rodzaju drewnianych materjałów, kół, osi, dyszlów, wici, dębczaków różnej wielkości, i grubości. Stoi to wrząd pod domami, bardzo porządnie poustawiane i poklassyfikowane. — Przed każdym prawie takim składlem studnia, przed każdym znowu na beczce wystawiony stolik, na nim kilka kawonów, ogórki i flasza w wodzie chłodnéj — słowem szynczek. Minąwszy owe wabne dla czumaków wystawy, wjeżdża się w Tamożnią, a po mniéj więcéj łaskawéj rewizji, która może kontentować się obejrzeniem powozu, lub pojść, aż do najskrytszych tajników ubioru, wjeżdza się znowu w przedmieście jeszcze daléj ciągnące, podobnego oblicza, ale coraz malejące, rzadsze, niklejsze. Tu jeszcze składy, sklepiki, gospody.
Po piasku już wjeżdzamy w tak zwany lasek lewszynowski, topoli, tamarysów i akacji. Tu czuć tylko miasto blizkie, ale go już nie widać. Igła Sobornéj Cerkwi i kilka wieżyczek, trocha morza w końcu ulicy; oto co z niego pozostało.
Na lewo mimo ziemlanek i studni bierze się drogą po pod górą ciągnącą pasmem, wysadzaną tamarysami, brzostami, topolami; ku Limanowi Chadzi bejskiemu. Liman widać już na prawo, w lewo góry, po pod górą gdzieniegdzie, mniej więcéj strojne domki z balkonikami, ogrodkami, obok nich biédne ziemlanki — Smętarzyk niemiecki przemknął się nam nade drogą. Coraz bliżéj Liman podchodzi z prawéj strony, i coraz czujemy go mocniéj w oddechu. Stoją na brzegach lazienki do kąpieli w wodzie i błocie, gdzie chorych okładają mułem i na słońcu pod szkłem kładą, aby z nich wszystko złe wyciągnąć. Biedni chorzy! Pod górą ukazują się budowy P. Andrzejewskiego, dosyć kształtne, zwłaszcza główny dom z wystawą — a wśród zasadzonych akacji bieleją Łazienki bardzo porządne. Stoją one na kołach. Jedna nawet ma zupełnie minę niemieckiego wozu. Do niektórych woda wchodzi rurami i ogrzewa się. Osoby którym przepisano kąpiele Limanowe (daleko silniéj od morskich działające) tu mieszkają. Woda w Limanie gęsta, słono-gorżka, siarką czasem woniejąca cieplejsza niż w morzu; grunt mułowato kamienisty. Mnóstwo drobnych kąsających raczków. —
Dwudziestego Sierpnia. Dzień znowu ciepły, dziewiętnaście stopni w cieniu, morze spokojne i dosyć ogrzane; zdaje się jednak zbierać na wiatr i burzę.
The Po obiedzie pojechaliśmy z P. Skałkowskim na Chutory. Minąwszy drogi akacjami wysadzane, wiodące do Chutoru Renaud, Papudowa, Marasli i t. d. ruszyliśmy wprost podobną drogą na brzeg morza, ku tak zwanej Małéj fontannie. Ta Mała fontanna dostarcza najwięcej wody miastu, na drodze ku niéj nieustanny ruch beczek woziwodów. Leży u stop wzgórza poobrywanego, na samym morskim brzegu. Niedaleko, nieco wprawo, za kilką białemi domkami, poczyna się ogródek u stóp obrywu, z starych drzew podobno tu od czasów tureckich rosnących, brzostów, akacji i t. p. Kawiarnia pod namiotem i Łazienki. Za ogródkiem wychodzi się w długą pustą dolinkę zamkniętą górami wprawo, wlewo morzem i dziwnie malówniczo poszarpanemi skały, które na kilkadziesiąt kroków w morze się posuwając czarnieją fantastycznemi kształty. Skąpawszy się tutaj, poszedłem potém obrywy rysować. Dzikie to, smetne ale, piękne miejsce, należało do Hr. S. Priest, a dziś do P. Sturzy. Na środku doliny, sterczą powywalane skały, i kamienny kurhan, z drewnianym krzyżykiem, wybornie tu umieszczonym. Widok zamyka ściana obrywów, zdających się grozić jeszcze, osunieniem nowém; na lewo brzeg morski najeżony skałami zółtemi, szaremi, czerwonemi. Cała dolinka poryta, bo tu kamienia dostają, i zaczęło nawet piłować płyty w jedném miejscu można porozumiéć czemu tak łatwo osuwają się brzegi morza, złożone z miękkiego kamienia i ziemi pulchnéj. Deszcze wymywają rozdoły, morze podmywa podnóże wzgórków; w końcu rozmokłe massy osiadają, tak że kilkaset czasem kroków brzegu, ośliznie się i upadnie, wywracając lub unosząc z sobą, domy, ogrody, plantacje. — Podobny obryw, na którego całéj długości znać było dawną drogę, widziałem ja, widział i opisał P. Kohl. —
Horyzont ku Odessie zamykało morze i jedyny okręt wojenny zdala widoczny — Warna. Mimo nas przechodził statek parowy z Konstantynopola powracający — Odessa, chmurę dymu i białą smugę po morzu, zostawując za sobą.
Długo siedziałem tu i rysowałem — wpatrując się z kolei, to w brzegi morza i rybacką mizerną chatkę opadał stojącą, to w chmurne niebo wiszące nad nami. Bicie morza o brzeg, siedzącemu na obrywie, wyraźnie się lekkiém ziemi wstrąśnieniem czuć dawało; jakby drganiem spazmatyczném.
Dwudziestego piérwszego Sierpnia.
Klimat Odessy,[3] z postrzeżeń czynionych od 1822 do 1850 r. najlepiéj wykazać się daje. Największe gorąco dochodziło tu do 30,5 stopni, największe zimno do 23. Raz tylko w przeciągu ośmiu lat, zdarzylo się 30 stopni ciepła, a 23 zimna. Największe gorąco przypada między 21 a 27 Lipca; zimno między 6 a 25 stycznia. Srednia temperatura była 8,4.
Luty najchłodniejszy; zima poczyna się 18 Grudnia, kończy między 18 Lutego a 6 Marca najpoźniéj. W r. 1824 na Boże Narodzenie, były kwiaty w ogrodach, port niezamarzał wcale.
Srednia wysokość Barometryczna była: 29,70, najwyższa 30,50, najniższa 29,25. Czasem po trzy tygodnie nié ma chmurki na niebie i dészczu.
Całkiem pogodne bywają dwa lub pół trzecia miesiąca w roku, około trzech zupełnie chmurnych. Jasnych dni najwięcéj w Sierpniu i Wrześniu, najmniéj w Grudniu. Sniegi w r. 1826 padały 37 razy, w 1827, 21; srednio dwadzieścia kilka dni śnieżnych.
Grzmoty w latach 1826, 1827, 1828, przypadły 37, 18, 19 razy. Grad rzadki jest tutaj, działanie elektryczności małe. Wiatr panujący w Odessie południowy. W r. 1829 panował zachodni, ale to, raz w lat siedém. Dni bez wiatru rzadkie, nocy letnie bywają ciche. Północny wiatr w Styczniu, Sierpniu, Wrześniu, Listopadzie, Grudniu; północno — wschodni w Lutym, południowy w Marcu, Kwietniu, Maju, Czerwcu i Lipcu. —
Grunt okolic Odessy[4] jest w ogólności formacji trzeciego perjodu. Wielkie równiny otaczające ją, pochylają się, jak wnosić można z biegu wód, ku południowi. Gęste trawy okrywają step, mogiłami, kurhany i nie głębokiemi przecięty jarami. Brzegi jezior i wód zarastają gęsto trzciną. —
Brzegi morskie, trzeciej formacji, składają się z pokładów kamienia wapiennego, muszlowatego. Pokłady te rozciągają się od Odessy, Mikołajewa, Oczakowa, Chersonu Berisława do Nikopola, krzywego-Bohu za Umań i Wozneseńsk; od Akkermanu, Izmailu, Reni, Bolhradu, Kiszyniewa, Mohilewa, za Chocim, Nowosielice do Austrjackiéj granicy, Prutu i Dniestru, Bohu, Dniepru i Dunaju, po brzegach morz Czarnego, Azowskiego i Gniłego, w północnéj części Krymu. W wielu miejscach, pokłady trzeciego perjodu, stykają się tu z przechodniemi i pierwiastkowemi — Wnosząc z pokładów otaczających je, domyślać się można, że Czarne, Azowskie, Gniłe a nawet Kaspijskie morza, pozostały z jednego wielkiego zaléwu, który te ziemię pokrywał. One stanowić dawniéj musiały, zatoki, gardła wielkiego morza, daleko w stały ląd wchodzącego. —
Pokłady wapiennego Kamienia, znajdują się pod Odessą i w Bessarabji nad brzegiem rzek i bałek; w nich skamieniałe, w drzewiasty kwarc zmienione kości mammutowe i mnóstwo muszli.
Sama Odessa stoi na pokładach gliniastych szarych i piasku kwarcowego grubego z gliną zmięszanego. Pokłady te gdzieniegdzie się wysoko nad poziom morza wznoszą, to znów wchodzą w nie, pochyleniem nieznaczném. Muszlowaty wapienny kamień pokrywa ziemia naniesiona, piasek, glina lub czarnoziemu warstwa mała. Kamień tutejszy, składa się z złomków karditów, piktenitów, solenitów, mitylitów i innych muszli z gliną i piaskiem zmięszanych.[5]
O węglu kopalnym, znajdowanym w tych prowincjach, w Noworossji, Bessarabji, ziemi wojska Dońskiego i t. d. wydał wiadomość dostateczną i szczegółową P. Paweł Kulszyn.[6] Próbki jego widzieliśmy w Muzeum Towarzystwa Gospodarczego.
O lasach i staraniach dla rozprowadzenia ich tutaj, mówiliśmy wyżéj.
O źwierzętach krajowych, czytać można u P. Castelneau, w drugim tomie jego podróży. My się w tym przedmiocie rozszérzać nie możemy.
22 Sierpnia. W rannéj przechadzce, zastanowiłem się przed sławną tutaj (ale nie wiém czemu) kawiarnią Stefana. Dobre to stanowisko do. postrzeżeń nad średnią klassą tutejszéj ludności. Począwszy od Żydów, których podobno było najwięcéj — kogoż brakło? Ćma różnych postaci, podzielonych na małe kupki i gronka, czerniała pod osłaniającym wnijście namiotem. Mieszanina języków, rozmaitość strojów, chociaż w ogólności widoczna dążność wszystkich do zamiany stroju narodowego, na ten europejski nieznośnie prozaiczny i bez charakteru, surdut, frak, kamizelkę, które szpecą nie ubierają człowieka. Żydzi tutejsi także, strój swój powoli zrzucają, kapelusze, długie surduty, trochę podgolone brody i axamitne wysokie jarmułki są przejściem do paletot, brody à la jeune france i kuso obciętych lub długo zapuszczonych włosów.
Przechodząc z rana ulicą, poznasz które sklepy, do bogatszych kupców należą. Te stoją zamknięte w niedzielę. Niektóre znowu wpół przetworzone cały ranek; bo ich panowie jeszcze nie zebrali kapitałów i nie pokupowali domów i chutorów; pracują więc i w niedzielę, jak wyrobnicy, których tu także nie mało robiących ujrzysz w dnie świąteczne.
Na greckiéj pełno owoców wystawionych; przepyszne kosze białych i sinych winogron, śliwek, jabłek, gruszek i nieominionych kawonów. Gdzieżby tu nie było kawona? ktoby go nie przedawał? Ktoby go nie jadł? Każdy sklepik ma w dodatku kawony, leżą na ulicy, na wystawach, w koszach, na stołach, łupiny od nich walają się w każdém śmietnisku, pływają po morzu. Oprócz tego cały dzień wożą ci je ogromnemi powózki pod oknami, wołając jednostajnym głosem:
— Kauna, Kauna, Kauna!
Jakże ich nie jeść? Jedzą też wszyscy aż do psów i koni. Ale choć to się już Sierpień ma ku końcowi, nie są jeszcze ani bardzo tanie, ani nadewszystko bardzo dobre. Winograd także kwaskowaty i drogi.
W Kościele Katolickim, o którym wyżéj wspominałem, wpadła mi w oko dewiza herbu Langerona — Alors content. Na grobie wyborny to napis; ktożby nareście nie był rad i spokojny, zaszedłszy do ostatecznego celu?
Około południa pojechałem oglądać Cerkwie, a naprzód małą, bez Krzyża nawet na dachu, ubogą ale chędogą nieopodal od starego Bazaru stojącą, ormiańską. Nie wiém dla czego nie mają Krzyża na kopule, i tak u nich ubogo, gdy w okolicy tyle familji ormiańskich, tyle ich w Odessie saméj. Wnętrze podobne wszystkim Cerkwi greckich. Jeden Ołtarz osłoniony carskiemi drzwiami; przed nim śpiewali właśnie Xiądz i dwoje chłopiąt w kapach z Krzyżami na plecach, ale w kapach z mizernego perkalu uszytych. Śpiéw, krzykliwy, przeciągły i nie miły.
U drzwi, jak wszędzie, przedaż świeczek cienkich, żółtych i białych, które pobożni kupują i palą u obrazów świętych Patronów. Przed wielkim Ołtarzem jest cały stół, zastawiony mnóstwem oprawnych weń mosiężnych lichtarzyków, w których się te ofiarne świeczki palą. Takież drobne lichtarzyki, u każdego czepiają się obrazu, u lichtarzy i świéc większych. Nabożnych znaleźliśmy nie wielu. W ormiańskiéj i greckiéj Cerkwi, są siedzenia dla starców i kobiét. Nad wnijściem chór mały. Xiądz, który około ołtarza chodził, był w pantoflach.
Cerkiew grecka, ma kształ krzyża greckiego. Ikonostasy bogate, malowane i złocone wytwornie. Też same świeczki ofiarne i tutaj. W téj Cerkwi znajdują się groby kilku Patrjarchów, a mianowicie Jerzego, umęczonego w Turcji w roku 1821. Zastaliśmy tu drzwi carskie odemknięte, a przed niemi Xiędza z rozpuszczonemi włosy, w kapie, ze stułą w ręku i na ramieniu wiszącą, śpiéwającego tym prawie tonem co Ormianie.
Do pokrowskiéj Cerkwi, nieodróżniajacéj się niczem wybitnie od innych, nadjechaliśmy już po rannym Nabożeństwie; babki tylko kościelne czarno ubrane, i żebraków znaleźliśmy. Są tu stare obrazy, na jednéj tablicy wyobrażające po kilkanaście przedmiotów, jaskrawo i niezgrabnie namalowanych. Zowią je korsuńskiemi malowidłami. (?) Nadpisy niektóre na tych obrazach, były greckie. Przedmioty ich razem połączone, najrozmaitsze. P. Jezus, N. Panna, Stacje, ś. Jerzy, wszystko razem ściśnięte. Koloryt czerwony, żywy, prawie bez cienia.
Dojechaliśmy wreszcie do Soboru, którego wysoką igłę krytą blachą (dzwonnicę) najdalej się postrzega dojeżdżając do miasta. Dzwonnica ta, jest dziełem Mnicha, który się.
nigdy architektury nie uczył. Sobor, który teraz, nową budową połączono ze dzwonnicą, mały dosyć. Malowania nie złe, staraniem Xięcia Richelieu pozyskane. Kilka z nich wyjęto teraz dla wstawienia nowych ikonów, bardziej tradycjonalnych rysów. Trafiliśmy na Nabożeństwo greckie, ścisk był wielki. — W miejscu dzisiejszego Soboru, w r. 1791 była drewniana tylko Cerkiewka.
Zląd pojechaliśmy na Mołdawankę przede mieście, mijając Instytut i Chutor Rizo, (niby smakiem bizantyjskim) przez tak zwaną wodną bałkę ku chutorowi Richelieu. — Wodna bałka pełna jest studni, zkąd wodę do miasta gorszą niż z małéj fontanny, ale daleko bliższą i tańszą przywożą. Za czasów tureckich, były tu już studnie w znacznéj ilości, Richelieu, około stu ich, kazał oczyścić i poprawić.
Chutor Richelieu, zdobią bardzo najstarsze tu podobno drzewa. Ogród składa się z lasku akacji, brzostów, topoli i dębów. Domek letni ładny wcale. Chutor ten darował Richelieu Adjutantowi swemu Stempkowskiemu, a Stempkowski, oddał miastu, z tém, aby należał zawsze do Wojennego Gubernatora, lub obrócony został na Muzeum albo zakład jaki naukowy. Zowią go chutorem naczelnika miasta, albo Richelieu.
Nie daleko ztąd, są ruiny dziwaczne na wzgórzach rozłożonego Chutoru Razumowskiego, wnuka sławnego Helmana. Jeden z synów Hetmana założył ten chutor pod Odessą; bogaty, bo kilkadziesiąt tysięcy dusz posiadał, siedział tu, i chcąc zapomodz mieszkańców przedmieścia Mołdawanki, ciągle cóś nowego budował. Są tu kaskady, sadzawki, wodociągi, wschody, podziemia, groby i t. p. — Teatr podziemny, pałacyk, altany; wszystko to teraz w ruinach. Razumowski budował i rozrzucał, i budował znowu, aby dać ludziom zarobek; lud dotąd pamięta i zachował wdzięczność.
Miejsce to, mogło być mimo dziwacznego narzucenia ozdób zbytecznych, wcale ładne, bo z położenia wzgórzystego, umiano korzystać. Widok ztąd na miasto piękny. Teraz Xże Gagaryn ma tu szkółkę filharmoniczną i dramatyczną dla ubogich włościańskich i mieszczańskich dzieci. Ogród opuszczony, pałacyk pusty.
Wróciwszy znalazłem w porcie oznaki uroczystości. Dwa okręty, na znak dany z Cerkwi, dały ognia i w mgnieniu oka ustroiły w różnobarwne bandery (pavrisès). Na linach zajaśniały wywieszone sygnały, żółte, czerwone, pasowate i pstre. Dwadzieścia jeden wystrzałów z brandwachty słyszeć się dały. Inne statki stały cicho i bez oznaków żadnych, z wywieszoneni tylko schnącemi żaglami, które w nocy dészcz pomoczył.
Muszę tu zapisać podanie o tak zwanym Szpakowym trakcie. Trakt ten mimo Bałty przechodzący, zwać się tak ma od Szpaka, Kozaka rozbojnika, przed stu około laty żyjącego. Szpak ten zasiadał zwykle nocą na gościńcu, zarzucał drogę gałęźmi, które rozpalał; a sam czatował z samopałem na przejeżdżających. Ci zastanawiali się u zapartéj ogniem drogi, a Szpak bez litości zabijał winnych i niewinnych, mówi podanie, to jest, pieniężnych i gołych. Schwytany, obwieszony został, grób jego, ma się znajdować w Żabokrzyczu, a na mogile krzyż kamienny z napisem: Tu leżyt’ kozak Szpak, kotoroho Boha rady niewinno Lachy perewisyły.
Wieczorem dla dészczu, nie mogła być illuminacja; brandwachta świeciła tylko i kilka rac puszczonych z niéj, prześlicznie się w morzu odbiły.
23 Sierpnia. Dzień chłodny, około południa dopiero kąpać się było można, ale kąpiel nie była zimna wcale. Wypogodziło się, obiedzie przyszła do skutku przejażdzka do Chutoru Cortazzi’ch, który w kilkanaście powozów, i kilkadziesiąt osób odbyliśmy. — Byli tu wszyscy prawie przyjezdni z naszych prowincji. Chutor Cortazzi obszérny i bardzo pięknie utrzymany, leży nad morzem, za małą fontanną. Częścią na równinie, częścią nad brzegiem rozłożony, z obszérneni plantacjami drzew, winnica, małym domkiem, oranżerją i kwiatami. Chutor ten mniej ma malowniczych widoków niż Renaud i S. Priest, cały prawię mieści się na równinie, ale są i tu piękne miejsca. Wzorowie i starannie bardzo utrzymany. Widok na morze, z altanki dzikim winogradem (vigne vièrge) obsadzonéj i kilku innych punktów. Minąwszy plantacje drzew, około domku, schodzi się w dół, minąwszy oranżerje i zabudowania gospodarskie, ku winnicy. Winograd rozrzucony na wzgórku; środkiem idzie ulica ozdobiona rzędem wazonów kamiennych na murku osadzonych. Ulica ta prowadzi ku brzegowi morskiemu — nie mającemu prawie tutaj najpiękniejszéj swéj ozdoby, obrywów. Widać tylko na lewo brzegi wyższe, oszarpane chutoru Sturzy, i na prawo wzniosły, ale dosyć równy brzeg morski. Schodzi się ku morzu, które tu rozlewa się na piasczystém łożysku. Całe towarzystwo nasze przeszedłszy winnice i skosztowawszy zerwanego wina, którego uprzejmy gospodarz nie szczędził, spuściło się ciekawie sprobować połowu, zarzuconej na nasze szczęście sieci rybaczéj. Trzech rybaków siadło w czółen, odpłynęli trochę od brzegu i zarzucili sieć którą wkrótce potém ciągnięto na piasek. — Znaleźliśmy w niéj mnóstwo krabów i jedną kambułę. Morze było ciche, widok prześliczny; statek kupiecki z rozwiniętemi żaglami, przyjaźnym powiewem sunął się z Konstantynopola do Odessy; drugi ciemniał z daleka na horyzoncie od Oczakowa. Zabawiwszy w altanie, gdzie ex promptu przygotowano podwieczorek, po zachodzie słońca, już z księżycem wyjechaliśmy z téj pięknéj villi. Księżyc cudnie świecił nad morzem, które złocił; w dali czerwonawe światło latarni morskiej migało. Szybko nam uciekającym przez równinę do miasta znikł z oczu, czarowny obrazek. Na téj równinie, jak dotąd pozostała świadczyła trybuna, odbywały się wyścigi konne.
A! czemuż nie mogę skompletować krótkiéj wzmianki, kilką wybornemi (w oryginale) portretani, któreby się tak łatwo przenieść dały na papiér. Portretami postaci, które tak łatwo (au morale) odrysować, jak fizjononje ludzi obdarzonych charakterystycznie wyrosłym nosem, zakrzywioną brodą i t. p. — Mieliśmy w naszém towarzystwie kilka osób, do téj kategorji należących; coby się dały dwoma rysami naszkicować. Ale niestety! nadtośmy doznali nieprzyjemności, z powodu jednego wspomnienia w początkowych tomach (odwiedziny w pałacu Woroncowa), żebyśmy się na nowe ważyli narażać.
Zostawim więc w notatkach naszych, szkice panicza ze stolicy przybywającego; panny przybyłéj (co było widoczne) z naszego guberńskiego miasta, wielkiéj pani jadącéj na przejażdzkę w żałobie z djamentami, pewnego Półkownika, pewnego malarza, pewnych żon i mężów i t. p.
Niech spoczywają w tece, czekając na ostatnie tomy Latarni, do których wzorów dostarczyć będą mogły. Wieczorem aktorowie francuzcy wyjeżdżający podobno do Jass, pożegnali nas dwoma niewyśmienitemi sztuczkami. — La belle ecaillére i Un aveu, Bon Voyage!
24, 25 Sierpnia. Coraz chłodniéj, prawie zimno, kąpać się nie można; wszyscy wybierają się z Odessy. Jedni ku domowi, drudzy w podróż do Krymu — szczęśliwi! — Dziś koncert amatorski, na korzyść ubogich; trzy amatorki dały się słyszeć na fortepianie: P. Hołowińska, Młodecka i Roubaud; jedna śpiewaczka z naszych prowincji, której głos powszechne zjednał oklaski.
26, 27 Sierpnia. Zimno i pochmurno. Wybieramy się w drogę; a ile to rzeczy odłożonych na dni ostatnie pobytu, zajmuje teraz wszystkie godziny, ile pokupek pędzą z końca w koniec miasta. Dzień po chłodnym ranku pogodny, noc była jasna, księżycowa, prześliczna; nadto długo przechadzałem się po bulwarze i odchorowałem noc całą. Dni za to przepiękne. Widoczne oziębienie temperatury, począwszy od półowy Sierpnia. Teraz w Odessie, poczyna się dopiéro, druga jak tu nazywają wiosna; to jest najśliczniejsza jesień; ciągnąca się do Października. Drzewa rozzieleniają się na nowo, akacje i tamarysy rozkwitają, ale nikt się już nie kąpie, strzegąc zdradliwego zawiania. Klimat miły, łagodny, ale ostróżnie z nim!
Obiadowaliśmy w kilku u najsławniejszego tutaj kucharza Autonne; który nie wiém czy na swą sławę zasługuje.
Było to pożegnanie kilku łaskawych przyjaciół, których miłego przyjęcia, uprzejmości, życzliwej grzeczności z serca pochodzącéj, nigdy nie zapomnę.
28 Sierpnia. Dzień cały prawie spędziłem na tamożni, stojąc na straży w Pakhauzie. Cóż to znowu za wyborne migały mi się postacie! Czemuż opisać tamożnianych dramatów nie można? tych niepokojów zbliżających się, tego zafrasowania kobiét, którym przerzucają sukienki, śmiertelnych dreszczów osób, co się opakowały zakazanemi towary, konwulsyjnych drgań ręki, która co chwila padając na stérczącą kieszeń, zdradza zamkniętą w niéj kontrabandę; i wejrzeń słodziutkich na urzędników tamożni i modlitw oczyma ku nim słanych i wtykanych zręcznie assygnatek i tysiąca innych scen wybornych. Tamożnia spełnia swój obowiązek surowo, ściśle, ale z grzecznością, przyzwoitością, która odznacza wszystkich urzędników w Odessie.
Wyrwawszy się, i wyprawiwszy nasze bagaże na peresyp, sam powróciłem do miasta, na spóźniony obiad do miłych PP. Hołowińskich.
Ostatnią noc w Odessie spędziliśmy z Witalisem Kwiatkowskim nad cudzą elegją Ernsta, na fortepjan i skrzypce. Powtórzyliśmy ją, nie wiém wiele razy.
29 Sierpnia. Bądź zdrowa Odesso!
Żegnam was wszyscy znajomi i przyjaciele, którzyście serdeczném przyjęciem, osłodzili mi tu pobyt. — Bądźcie zdrowi — na zawsze? Może! Któż z nas na jeden bodaj dzień jadąc, nie pomyśli, że odjeżdża na zawsze? Któż z nas wié, kiedy powróci? Bądźcie więc zdrowi i szczęśliwi, jeśli się wam uda! Życzę wam tego z serca — wierzcie mojéj wdzięczności. Wszystko się zapomina na tym świecie; ale niezasłużona życzliwość, przyjacielsko wyciągniona dłoń — nigdy. Jeszcze na peresypie żegnaliśmy się serdecznie, jeszcze tu kilka odebranych pamiątek i Album dany mi na drogę, nową wymogły wdzięczność. — Jesteśmy za Odessą, giną za nami Limany, czumackie bałki tylko i step otaczają nas. Późnym wieczorem stanęliśmy w Sewerynówce.
30 i 31 Sierpnia. Teraz śpiesznie przebiegniem tylko miejsca, w powrócie do domu widziane. Czytelnicy nasi znużeni być muszą, tą pociętą na dni, i żadną powiasteczką, żadną legendą nieożywioną podróżą. — Kończmy więc, kończmy; w czwał do domu.
- ↑ X. III, c. XIX.
- ↑ Memoire sur un nouvear Peryple du Pont Euxin. etc. etc. Vienne 1796. 4. 7 pag. et suiv.
- ↑ О Климатѣ никоторыхъ мѣестъ Южной Россіи. соч. П. Морозова. Одесса. 8. 19 стр.
Styczeń. Średnia temperatura 0,30. Luty — 2. Marzec — 2,77. Kwiecień — 7,01. Maj. — 13,76. Czerwiec — 16,30. Lipiec — 17,70. Sierpień — 16,45. Wrzesień — 13,63. Październik — 8,07. Listopad — 4. Grudzień — 0,53. — - ↑ Почва Города Одессы и его окрестностей сог. П. Кульшина. Од. 1840 8. 26
- ↑ Pallas Vayage. 1797 T. II 440. pisze — Tout l’angle entre l’ Ingul, et le Bog recèle une couche horizontale melée de coquillages et de pierres calcuires, dont on bâtit les maisons de Nikoluef, et cette couche s’etend à l’Ouest au dela du Boug jusque dans les envirous de la ville maritime d’Odessa, nouvellement construite.
- ↑ Пріиски Каменнаго ыгля съ Новоросісйскомъ Краѣ, сог. П. Кульшуна 8. Одесс. 1841 42 стр.