Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz w Kuryerku między innemi wiadomościami o przybyłych i odjeżdżających z Warszawy pomieszczono nazwisko wracającego z Włoch jenerała Stanisława Karłowicza Zbyskiego...
Jenerał na dzień tylko dla widzenia się z matką zatrzymał się w Warszawie... i stanął w hotelu Europejskim. Towarzyszka jego podróży Marya Pawłowna zajęła obok apartament osobny zupełnie.
Jakież było zdziwienie pułkownikowéj, gdy z rana zadzwoniono do jéj mieszkania i niespodziewany gość, ukazał się syn na progu. Miała ona srogi żal do niego za Albina, ale kochała tego jedynaka do tego stopnia, że nawet w tym dla niéj niewytłómaczonym razie przypisywała obojętność jakimś powodom przeważnym, niezwyciężonym, które go uniewiniały. Zresztą z opowiadania wczorajszego Albina chciała się domyślać, że jenerał, choć się z tém taił, uwolnieniu jego nie był obcym.
Wielka była radość macierzyńska ale krótka, jenerał bowiem prawie przy powitaniu samém zapowiedział, że musi nazajutrz rano powracać do Petersburga, iż go tam powołują interesa służbowe.
Matka westchnęła.
— Zawsze ta służba!
Pomimo przyjemności niespodziewanego spotkania, które twarz Stanisława rozjaśniło na chwilę, uważała, że w ogóle fizyognomia jego była posępna, czoło zmarszczone, a w mowie i ruchach malowało się jakieś zniecierpliwienie i podrażnienie. Usiłowała go wybadać — napróżno — Stanisław był zamyślony i zamknięty.
— Bawisz u nas tak krótko — zawołała wreszcie po kilku próbach dostania się do jego serca — że przynajmniéj przez ten cały dzień musisz zostać z nami i darować go matce. Chcę, żebyś był u Wyborskich, musisz zobaczyć Michalinę moją... Rodzina ta i pokrewną jest i poprzyjaźnioną z nami od dawna, dla mnie dom ten najmilszy... nie tylko wypada ci tam być, ale musisz to uczynić.
Jenerał widocznie był zakłopotany, zmilczał. — Dobrze, rzekł w końcu, będę, jednakże i tu mnie nawet obowiązki służbowe gnają, muszę się prezentować w zamku, potém jestem na rozkazy.
— Czekam więc na ciebie, jak tylko będzie można najprędzéj a Wyborskim dam wiedzieć, że u nich będziemy...
Jenerał odjechał, jak przybył, pomięszany i milczący; położenie jego wśród rodziny i przyjaciół było teraz nader kłopotliwe; służba, długie życie w stolicy, oderwanie się od tego świata uczyniły mu go obcym. Jak wielu jemu podobnych związanych służbą rządową znajdował się stykając ze swymi w przykréj konieczności pilnowania każdego słowa, czując, że również otaczający z nim zupełnie szczerymi być nie mogli. W Warszawie wszystko mu swobodne lata dziecięce przypominało... ale zarazem zdawało się dziwném jakiémś i straszném. Bytność jenerałowéj niepokoiła go także.
Matka natychmiast napisała do Michaliny, oznajmując jéj o bytności syna i pragnieniu zaprezentowania go znowu w ich domu. Nie widziano go tam tak bardzo a bardzo dawno, iż miano w nim prawie powitać nowego człowieka... Dziećmi bawili się niegdyś razem z Misią... z tego czasu żywione przez matkę zostały wspomnienia w sercu dziewczęcia... I ona wszakże i ojciec jéj brygadier i brat jego i Władek gorączka na wieść o przybyciu jenerała pomięszali się. Była to chwila w Warszawie, w któréj rzadziéj niż kiedy mundur moskiewski pokazywał się w polskim domu. Z wyjątkiem nie wielkiéj liczby zmuszonéj żyć z wojskowymi i urzędnikami, wszystko od nich stroniło. Polskie pochodzenie noszącego mundur niewoli nie tylko nie uniewiniało ale wstrętliwszym go czyniło jeszcze. Wymagano wśród ogólnego rozdrażnienia przeciwko Moskalom, aby się wszyscy będący w służbie podawali do dymisyi. Dla tego i matka jenerała chciała w obec gotujących się wypadków wymódz to na nim także.
Zjawienie się munduru w domu tak patryotycznym i znanym z uczuć polskich, jak cały dom rodziny Wyborskich — wielkim było wypadkiem. Brygadier, nienawykły do ukrywania swych myśli a wielki wróg Moskali, kłopotał się zawczasu, czy sobie usta zamknąć potrafi. Władek zapowiedział, że nie przyjdzie lepiéj na tę chwilę do domu, aby uniknąć spotkania. P. Michalina jedna może pragnęła widzieć tego, z którym prawie dzieckiem grała w kochanie... wyobrażała go sobie różnie, domyślała... marzyła nieco.
Tymczasem gdy jenerał w paradnym mundurze udał się do zamku dla zaprezentowania, gotowało się dlań przyjęcie wcale niespodziewane w ulicy. Arsen Prokopowicz bawił w Warszawie, przez Albina porobił był już pewne stósunki i znajomości z najgorętszymi; miło mu było wyrządzić cichaczem dotkliwą przykrość nieprzyjacielowi. Śledząc każdy krok Maryi Pawłownéj, wiedział zawczasu, kiedy przyjadą... gotował się na to...
Nie użył Albina i dla pokrewieństwa i przez dobrze obrachowaną zręczność, ale w wigilią szepnął jednemu z najzapaleńszych koryfeuszów demonstracyi ulicznych:
— Ja jestem Moskal — nikt temu nie winien, że się urodzi tak lub owak... ale kto nie umie poszanować swéj narodowości, apostazyą się chwali i afiszuje ją... temuby się nauczka należała... Warto coś zrobić jenerałowi Zbyskiemu...
Uśmiechnął się szatańsko.
— Maleńka delikatna nauczka nie zawadziłaby, powtórzył... trochę błota na mundur i ordery... — hę? jak myślicie...?
W to było grać naówczas, rozgorączkowanym nie mogło nic być przyjemniejszém nad zręczność wydemonstrowania pogardy dla — zdrajcy. Właśnie jedna policya narodowa była najlepiéj urządzoną, a w ulicy robiono co się podobało, mimo straży, czujności i niedołężnych represyi. Dowiedziano się więc, kiedy jenerał przyjedzie, gdzie stanie, wyszpiegowano wędrówkę jego do zamku i czekano nań z powrotem. Kilkunastu chłopaków rozsianych po rogach ulic upatrywało powozu. W mgnieniu oka, gdy Stanisław zdążał nazad do Europejskiego hotelu... dorożkę odkrytą otoczyli ulicznicy, wołając: — Zdrajca! zdrajca! i biegnąc za nią czwałem... Jenerał nie zrozumiał z razu... ale z kilku stron ciśnięto nań kamieniami i błotem... o uszy jego obił się ten krzyk, pobladł... zarumienił się i nim opanował się sam, w pierwszéj chwili oburzenia chciał zerwać z siedzenia, biedz... Szczęściem dorożkarz zaciął konie przestraszony, wojskowa straż nadciągała i demonstracya się rozproszyła natychmiast, tak że nawet nikogo z winnych pochwycić nie zdołano.
Blady, wzruszony, z zaciętemi ustami Stanisław wbiegł do hotelu... do którego już wieść o napadzie jakby iskrą elektryczną była doszła. Poznał to po twarzach służby źle ukrywających szyderskie uśmiechy. Pod wrażeniem wypadku wbiegł do Maryi Pawłownéj, która, spojrzawszy nań, poznała, że się coś strasznego z nim stać musiało.
— Co to jest? Stanisławie Karłowicz? co z tobą się dzieje? co tobie?
— Nic! nic! nic! zawołał jenerał, rzucając się na kanapę — i w téj chwili dopiero postrzegł, że na przedzie munduru obryzgany był błotem a w kilku miejscach suknia nosiła ślady piasku i kamieni... Tych plam nieszczęsnych dostrzegła kobieta, domyśliła się wszystkiego i załamała dłonie.
— O mój Boże! krzyknęła — o niegodziwi! jedźmy! uciekajmy! ty tu chwili nie możesz pozostać...
Ale jenerał już był odzyskał przytomność i drżący uśmiechał się tylko gorżko.
— Maryo Pawłowno! nic nie ma, nie było i nie będzie... roicie sobie niebezpieczeństwo... to nic...
— Jakto nic? pospólstwo cię napaść musiało... patrz... mundur twój ślady nosi.
— Na miłość Bożą! cicho! ani słowa o tém — nie trzeba z dzieciństwa robić rzeczy wielkich.
— Ale coś przecież się stało?
— Nic... wiadomo, jakie jest rozdrażnienie przeciwko mundurom — zobaczyli chłopcy mundur... i nie znając i nie wiedząc, kto i co...
— A! uciekajmyż ztąd! błagająco powtórzyła jenerałowa.
— Ja nie mogę, przynajmniéj do jutra... mam matkę, któréj nie widziałem dawno i przyrzekłem być z nią dzień cały... muszę i powinienem.
Marya Pawłowna podparła głowę na ręku i nagle zamilkła; potém chustkę batystową, którą trzymała w ręku, rozdarła na wpół, potém wstała i przechadzać się zaczęła...
W tém zapukano do drzwi, twarz Arsena Prokopowicza pokazała się w nich uśmiechnięta. Stanisław ujrzawszy go prędko pył począł otrzepywać z sukni. Petersburgski elegant stał, jakby pragnąc nasycić się wrażeniem, które zjawienie się jego uczynić miało; wiedział już o wypadku jenerała i przybiegł zobaczyć, czy nauka poskutkowała.
Jenerałowa z kobiecą i pańską niecierpliwością przyjęła go w progu znaczącém ruszeniem ramion, które mówiło: A! nieznośny natręt bez wstydu...
— Tym razem jestem pewny, że państwo się nawet nie zadziwicie mojemi odwiedzinami... wpadam tylko na chwilę pozdrowić was i spytać Maryi Pawłownéj, czy w litościwém jéj sercu nie zmieniły się choć cokolwiek usposobienia dla mnie?
— Nie macie ani litości ani wstydu... szepnęła kobieta.
— Owszem i jedno i drugie posiadam w wysokim stopniu, ale z obojgiem się nie popisuję...
— Jedziecie do Petersburga? spytał jenerał, nie wiedząc, co powiedzieć.
— Dopiero późniéj może, odparł Arsen, wy mnie zapewne wyprzedzicie, ja muszę się przypatrzyć nieco ciekawéj Warszawie, która sobie hula... Trzeba przyznać im, że ci Polacy są mężni. Moglibyśmy ich znieść i zniszczyć każdéj godziny, oni nam w oczy plują. Wystawcie sobie Maryo Pawłowno — mówił daléj — nie dawniéj temu jak godzina może, wśród miasta naprzeciwko poczty, pod bokiem naszym bagnety Suworowa im przypominającym... w biały dzień chłopcy od szewców obrzucali błotem i kamieniami któregoś z naszych jenerałów...
Nie wiem jeszcze którego... dodał, ale rzecz pewna, całe miasto hałaśliwie się śmieje i raduje tą doskonałą farsą.
— Nie wiecie, kogo obrzucali — odrzekł spokojnie jenerał — ja wam powiem, — to mnie.
— A! a! nie może być! was! nie może być! rzekł Arsen śmiejąc się — i cóż wy na to?
— Ja się śmieję — odpowiedział spokojnie Stanisław Karłowicz — bo rzecz jest tylko śmiechu warta.
Arsen potrząsł głową.
— Jeżeli to was spotkało — dodał, przyznajcie, że to mieć może znaczenie wcale różne — inne... niżeli ja wnosiłem z początku.
— Mylicie się, ja tu nie jestem znajomy...
— Mylicie się — przerwał Arsen — mylicie się wy, policya spiskowych doskonała, lepsza pono niż nasza, chociaż naszą się posługuje. Wiedziano, co czyniono, ja wam ręczę. Miałem czas przez kilka dni poczynić małe studya nad osobliwszym stanem kraju... jak na wolno-praktykujący rząd, ten komitet narodowy, czy jak się on tam nazywa, wcale nie jest niezręczny...
Jenerałowa chodziła po pokoju, nie mówiąc słowa, burzyła się a wstrzymywała od wybuchu, znajdując, że wreszcie ta istota gniewu nawet nie była warta.
Napróżno szanowny Arsen Prokopowicz starał się ją rozdrażnić, postanowiła nie widzieć go i nie wiedzieć, że jest na świecie. Po kilku takich chwilach pasowania się z sobą, nie obejrzawszy się na niego, wyszła do drugiego pokoju i drzwi zatrzasnęła.
Moskal zobaczył to, uczuł, ale pozostawszy sam z jenerałem, który go siedzieć nie prosił, postanowił z chwili korzystać. Zbliżył się doń.
— Was to jednak więcéj niż mnie obchodzi, Stanisławie Karłowiczu — rzekł topiąc w nim oczy — co się wam zdaje — jak się to wszystko skończy z tą biedną Polską. Oni się postawili w takiém położeniu, że nie obejdzie się bez krwawego starcia... a nawet bardzo krwawego; ale nie mogąc ich do nogi wybić, co my z nimi potém poczniemy? Ani żyć, ani się pogodzić — ani rozstać.
— Arsenie Prokopowiczu — odparł jenerał zimno, jestem wojskowy, polityką się nigdy nie zajmowałem... ja się na tém nie rozumiem...
— Ale i jako wojskowy, panie jenerale, przerwał Arsen, możecie być w położeniu nader przykrém... Jest rzeczą niezawodną, że oni nas wyzwą na rękę, wy służycie w wojsku... mogą wam kazać wystąpić przeciwko zbuntowanym... w ich szeregach — bardzo się to stać może — znajdzie się brat wasz jaki... krewny... blizki — co w takim razie poczniecie?
— Spełnię obowiązek! odparł zimno jenerał.
— Jaki?
— Czy przysłani jesteście urzędownie, aby mnie zawczasu wybadać? spytał jenerał, czy nie wiecie, jaki jest obowiązek dowodzącego wojskiem?
— Ja, przyznam się wam, myślałem o obowiązkach innych, o tych, które się zaciągają w kolebce i poprzedzają służbę... o obowiązkach Polaka.
Na to śmiałe, podstępne pytanie jenerał, który dobrze wiedział, z kim miał do czynieniu — rzekł z uśmiechem:
— Moglibyście być sędzią inkwizytorem, tak doskonale umiecie badać, Arsenie Prokopowiczu — ale ja tymczasem, zostawiam wam samym odpowiedź na to pytanie...
— To znaczy niechcieć ani czarno ani biało się spowiadać, jenerale... A ja, gdybym był Polakiem, dodał, i gdybyście mi to pytanie zadali, zaprawdę... nie wiedziałbym, jak rozwiązać je.
Za Mikołaja, wiecie, jaki on był — nie zapomniany ów!! w czasie wojny z Polską wielu Polaków nie poszło na swoich braci... Za to ich przecie nie skazano na szubienicę, Mikołajek zesłał ich na Kaukaz i tam ich kabardyńskie kule pozmiatały...
— Więc ześlecie téż mnie, jeżeli służby odmówię, przeciw Bucharcom gdzie, a tam szaszka lub kula uwolni was, Arsenie Prokopowiczu, od człowieka, który nie miał szczęścia się wam podobać.
To mówiąc spojrzał na zegarek jenerał.
— Bardzo przepraszam was, że nie mogę dłużéj korzystać z miłego towarzystwa, ale muszę jechać!
— Jak to! odważycie się po tym wypadku — zawołał Arsen.
— Wezmę karetę — rzekł zimno jenerał. Do zobaczenia w Petersburgu.
Arsen im więcéj nienawidził jenerała, tém goręcéj począł go ściskać, żegnać się, oczki mu błyszczały, drgał cały, był prawie szczęśliwy — czuł, że dotkliwie dojadł...
Wysunął się nareszcie. Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, wyszła Marya Pawłowna... z zaczerwienionemi oczyma.
— Bądź zdrowa, jadę — rzekł Stanisław podając jéj rękę.
— Jedziesz! jedziesz sam! a ja z tobą jechać nie mogę...
— Nie lękaj się o mnie... weź książkę, zapomnij o wszystkiém...
— Tylko nie o tobie! O! jak ten dzień straszny, długim mi się wyda... nieznośnym...
Jenerał nic nie odpowiedział, podał jéj rękę... wyśliznął się.
Przyszedłszy do swojego pokoju... zrzucił mundur zbłocony z orderami... ale w chwili gdy się miał ubrać na nowo... spostrzegł, że nawet wybór stroju był trudny. Nie miał prawa w mieście, gdzie były władze wyższe wojskowe, zrzucić munduru... było to przeciw przepisom... Choć niktby go tam pewnie nie wyśpiegował i nie wydał... Jenerał nadto był przywykł do zachowywania przepisów.. by się na taki krok mógł ważyć. Z drugiéj strony przybrać się paradnie do domu, dla którego honorowe moskiewskie oznaki były nienawistnemi... zrobiłoby mu przykrość. Chciał wdziać codzienny surdut wojskowy... lękał się, by to nie uważano za uchybienie. Zrzucenie munduru po rannéj przygodzie mogło było téż uchodzić za tchórzostwo... krew uderzyła mu do głowy. Szybko włożył na powrót paradny strój, od którego odczepił ordery wszystkie, zostawując tylko wysłużony na placu boju świętego Jerzego... otulił się płaszczem... wyszedł.
Nie mógł przewidzieć, że wypadek, który spotkał go rano, już wprawdzie bezimiennie doniesionym był matce... że serce jéj dorzuciło do niego nazwisko i że nieszczęśliwa przed wizerunkiem Chrystusa i Matki Boskiéj spłakana, z załamanemi rękami, czekała jego przybycia...
Wszedłszy na próg jéj pokoju, z twarzą, któréj starał się nadać wyraz spokoju i wesela — na pierwszy rzut oka, postrzegłszy jéj łzy, domyślił się wszystkiego Stanisław... pobiegł milczący całować jéj ręce...
Nie rzekli długo słowa... nareszcie wdowa cicho szepnęła:
— Stasiu! na miłość Bożą! Stasiu.. najdroższy mój, zrzuć z siebie ten mundur — wyzwól się z téj służby nieszczęsnéj... błagam cię...
— Uczyniłbym to dla ciebie, matko... odpowiedział jenerał — gdyby... gdyby to było możliwém... Dziś — nie mogę! nie mówmy... nie mogę... Ojciec, gdyby wstał z grobu z rozkazem na ustach... odpowiedziałbym mu toż samo... i przysięgam ci, matko... onby mnie uniewinił.
Wdowa z podziwieniem spojrzała na niego, otarła oczy... nie odpowiedziała nic.. podała mu rękę po chwili i pojechali do Wyborskich, brygadyer zaprosił ich na obiad.
Przybywszy, zastali wszystkich w salonie, ale po twarzach znać było zakłopotanie, trwogę, pomięszanie... przymus jakiś. Wyuczony dworactwa jenerał przywdział twarz wesołą, chociaż jego oblicze nawet z największą usilnością, nigdy pewnéj powagi z siebie nie zrzucało. Brygadyer był wyświeżony, brat jego chłodny i grzeczny... Władek się nie ukazał. Panna Michalina zdala stojąc, oczekiwała z bijącém sercem widma swojéj młodości, zarumieniła się zobaczywszy wchodzącego... zbliżyła się powitać pułkownikową. Spojrzeli na siebie...
— Powinienbym pani przedstawić się, rzekł wesoło jenerał, i gdybym nie przybywał z matką, byłoby to nieodzownie potrzebném...
— Myślisz pan? ja nie sądzę... odpowiedziała Michalina głos zniżając — jeżlibym pana nie poznała, to chyba dla tego, że trudno mi sobie przedstawić Stanisława Zbyskiego w mundurze jenerała moskiewskiego.
Jenerał westchnął.
— A pan, poznałżebyś mnie?
— Ja! nie wiem, rzekł Stanisław, w mojéj myśli pani pozostałaś ową dzieweczką z rozpuszczonemi włoskami, w różowéj sukience... jaką panią pożegnałem. Nie chcę się wyrzekać tego obrazka nawet dla piękniejszego może innego...
Po kilku słowach ogólnéj rozmowy cała taktyka macierzyńska skierowana została ku temu, aby Michalinę zbliżyć do syna. Rodzina Wyborskich nie przeciwiła się temu, ale i nie pomagała... ojciec spoglądał na syna wdowy z wyrazem dziwnym jakimś... Nie wiedziano co mówić, o pogodzie, miałoby minę żartu... o kraju, wymówki — o przeszłości było drażliwém, o teraźniejszości niepodobném...
Plątały się słowa nie mogąc powiązać i spleść w jakąś całość.
Brygadyer czuł się w obowiązku zabawiania gościa jako gospodarz domu, a co rozpoczął o Napoleonie, to wpadał na kampanią 1812 r... i rżnął Moskali. Gryzł się za język i urywał. Ojciec Władka, równie był zakłopotany, co chwila mu w. ks. Konstanty się nawijał... a potém Belweder... noc listopadowa, Wawr, Grochów i Ostrołęka.
W końcu zdano rozmowę z konieczności na pannę Michalinę jako na najswobodniejszą, jako na kobietę, któréj najwięcéj powiedzieć było wolno.
Dawna towarzyszka zabaw dziecinnych, mimo poufałości ze Stasiem, teraz jakoś także nie zupełnie z nim była swobodną. Badała go oczyma, chciała zajrzeć w głąb duszy i znajdowała jakby jakąś żelazną zaporę między sobą a nim...
Smutek ją nie dziwił, bo ranne zdarzenie i jéj było wiadomém... nie pojmowało tego jakiegoś zimnego zamknięcia w sobie... panowania nad gniewem nawet i uczuciem...
Spodziewała się znaleść go może podrażnionym, oburzonym, a nie tak zapieczętowanym i smutnie spokojnym. — Chciała go zgadnąć z tych wskazówek charakteru, które z dzieciństwa zachowała i — nie mogła.
— Pan mi przecie za złe nie weźmiesz, że ja go panem Stanisławem, tout court nazywać będę? Spytała...
— A jakżeby mogło być inaczéj?
— Nawet mam trochę żalu, żeś pan do nas włożył ten mundur... dodała.
— Niepodobna, ażebyś pani nie słyszała o wypadku, jaki mnie spotkał dziś rano?
Misia spuściła oczy.
— Przyznasz pani, spokojnie kończył jenerał, że zrzucić po nim mundur byłoby tchórzostwem i podłością...
Misia zmilczałe.
— I nie zabolałoż to pana? spytała.
— Jestem żołnierzem, spokojnie rzekł Stanisław... być rannym moje przeznaczenie a znieść ranę mój obowiązek.
Chwilkę chodzili tak po pokoju nic nie mówiąc.
— Jakże się panu wydała Warszawa? spytała.
— Dziwnie! gorączkowa... dramatyczna... niezrozumiała.
— Niezrozumiała? podchwyciła Michalina.
— Pani jam tyle lat przebył tam, gdzie jest lód, mróz a gorączki nie ma nigdy. —
— To prawda...
— I myślisz pan tam zostać?
— Któż może wiedzieć przyszłość?...
— Ale pan masz wolę?...
— Nie wiem, czy w téj chwili mam ją i przyznać to mogę.
— Mężczyzna?
— Mężczyzna, pani, ma obowiązki a one krępują wolę...
— Ale z nich musi sobie zdać sprawę i nie dać ich sobie narzucić. —
— Zapewne, rzekł jenerał zimno.
To mówiąc podniósł głowę, popatrzył na śliczną towarzyszkę swoję i po dawnemu ujął jéj rękę poufale...
— Panno Michalino — wyświadcz mi pani jedną łaskę...
— Ja? panu?
— Wielką łaskę... oto... na ślepo mi uwierz, iż jakkolwiek się jéj wydam dziwnym, może występnym... nieczułym, zepsutym, odłożysz wyrok ostateczny o mnie do.. pewnego czasu.
— Do jakiego czasu?
Jenerał się wstrzymał...
— Do tego, gdy ja z panią szczerzéj i otwarciéj niż dziś będę mógł mówić...
Spojrzeli na siebie po dawnemu, żywo, jakoś serdecznie, Misia wyciągnęła mu rękę.
— I będę pana broniła...
— Jeźli będę potrzebował obrony... broń mnie, przyjaciółko młodości, szczególniéj przed matką...
Drzwi się otworzyły, zbliżała się obiadowa godzina, wszedł jeszcze jeden człowiek — przyjaciel rodzin obu szczególniéj ojca Stanisława, pan senator i wojewoda Chlewiński... którego zaproszono na obiad także, wiedząc, że miło mu będzie zobaczyć syna wdowy, a może i dla ożywienia towarzystwa...
Senator siwy, wysoki, poważny choć nieco za żywo na swe sześćdziesiąt kilka lat wyglądający, miał fizyognomią pełną wyrazu spokoju, dobroci i słodyczy. Wsunął się uśmiechnięty i rozweselił wszystkie twarze swém przybyciem. Ledwie powitawszy gospodarzy z otwartemi rękami poszedł do jenerała...
— Pozwól mi się powitać jak syna, zawołał z uczuciem... przypominasz ojca, któregom kochał z całéj duszy... pozwól mi się sobie przypatrzeć i nacieszyć moim odrodzonym druhem... tak mi go przypominasz!
Niestety — ten mundur!
I zamilkł nagle... a posmutniał.
Senator należał do tych ludzi, którzy jak najmniéj hołdują konwencyom światowym w rzeczach przekonania. Grzeczny aż do zbytku dla kobiet, dla wszystkich, tam gdzie szło o prawdę, którą wyznawał, nie wahał się nigdy wypowiedzieć ją, choćby ona miała przykrość chwilową wyrządzić. Znano go z tego łagodnego ale upartego apostolstwa idei, powszechnie nazywanych utopiami... znano z chrześciańskiego uczucia głębokiego, choć w ścisłém znaczeniu orthodoxem nie był.
Duchowni mieli mu nawet za złe swobodną interpretacyą pisma i — jak oni to zwali — tworzenie sobie własnéj wiary; senator z poszanowaniem przyjmował ich uwagi, ale — nawrócić się nie dawał.
Posadzono go z honorami należnemi wiekowi, przyjaźni jego wiernój dla domu, na kanapie obok pułkownikowéj. Ale zaledwie siadł, ledwie usta otworzył, rozmowa z ostrożnéj i wymijającéj drażliwe rzeczy padła zaraz na wypadki, usposobienie kraju i następstwa możliwe tego stanu...
— Ten stan rzeczy, pochwycił senator, zażywając tabakę — dla mnie, com przeżył wiele i był świadkiem postępu choroby, wcale się nie wydaje dziwnym. Sto lat nań pracowały rządy i podwładni. Nic nie może być nad to pomyślniejszym dla pierwszych, zgubniejszém dla nas.. Wszyscy zamilkli.
— Sto razy o tośmy się z ojcem waszym, mój jenerale, spierali, mówił Chlewiński, ja byłem, jestem i będę tego przekonania, że spiski nas gubią, rewolucye zabijają, a spiskowego ducha i rewolucyą szczepiono nam najusilniéj. Fałszywy rząd uczył fałszu... niemoralne środki demoralizowały. Używano ich przeciwko nam, sądziliśmy, iż wolno użyć przeciw nim takich samych... Słowem powoli przyszliśmy do tego, co dziś widzicie.
Mylę się — dodał po chwili — początek naszego teraźniejszego ruchu był wzniosły, wielki, szalony może ale heroiczny... Iść bezbronnym na kule, wyznawać prawdę głośno, nie ulęknąwszy się niewoli, śmierci, męczarni... cóż może być potężniejszego... straszniejszego dla nieprzyjaciela... Od procesyi krwawéj i złamanego krzyża na Krakowskiém, od wiekopomnego pogrzebu marcowego do horodelskiego zjazdu bezbronnych, śpiewających: Boże coś Polskę przed działami Chruszczewa... co za epopeja!! ale daléj...
Starzec potrząsnął głową... wszyscy milczeli... obejrzał się.
— A! widzę, żem niepotrzebnie ten bolesny przedmiot poruszył, rzekł dobywając tabakierki, ale znacie mnie, jestem niepoprawny grzesznik... co myślę, to mówię...
Spuścił głowę na piersi.
— Cóż wy jenerale? — zapytał strzelając doń jak kulą pytaniem natrętném — co wy na to?
— Nie poważę się sądzić, bom widział krótko, mało, a żyłem w atmosferze, która mogła źle wpłynąć na sądy moje.
— Masz słuszność, odparł senator... takich wypadków lekkomyślnie, z pierwszego wejrzenia... zrozumieć i o nich wyrokować nie podobna. Dla tego jak losy, jak przeszłość Polski tak one szczególniéj za granicą fałszywie będą pojmowane...
Nieszczęściem jest, że gdy początek tego ruchu, téj protestacyi przeciwko gwałtowi i sile był czysto polski i natchniony... dziś już przejęła w swe ręce kierunek dalszy rewolucya naśladowana, europejska... spisek, tajemnicze knowania i terroryzm... podziemny...
Szczęściem dla wybawienia towarzystwa od rozmowy nader przykréj kamerdyner oznajmił, że do stołu podano; otwarły się drzwi sali jadalnéj, senator podał rękę Michalinie, brygadyer pułkownikowéj... ojciec Władka poprowadził jenerała i... sama sług przytomność kazała przerwać... Pułkownikowa manewrowała znowu, ażeby syn znalazł się przy Michalinie... ale z drugiéj strony miał senatora, który mu nie dawał pokoju... Obiad więc zszedł na opowiadaniach z przeszłości i zwykle milczący brat gospodarza wpadłszy raz na wspomnienie z r. 1831, po kilku wina kieliszkach zasiadł w olszynce grochowskiéj i więcéj z niéj już nie wyszedł. Obiad w ogóle rozwiązał języki, a choć mundur moskiewski raził wszystkich, w końcu nikt dla niego nie powstrzymywał się od szczerego wyrazu nienawiści dla Moskali.
Jeden senator tylko wracał ciągle do ulubionéj piosenki, że ich było można zwyciężyć, stawiąc im opór otwarty, szczery, twardy ale nie tający nigdy, dla żadnych względów prawdy.
Nieszczęściem, mówił Chlewiński — naród w chwili wielkiéj katastrofy był zdemoralizowanym, nie stał na wysokości męczeństwa swojego... jedni pieniędzmi, drudzy strachem, inni sobkowstwem występném przekupić się dali... kłamano, kłamstwo poszło w nałóg, w obyczaj, w tradycyą i gubi nas... Nigdyby nieprzyjaciel nie ważył się na atentaty przeciwko wierze, narodowości, prawu, gdybyśmy sami mu nie posiłkowali. Najemne ręce polskie kuły nam kajdany, okryci orderami ludzie nasi... kłaniając się Baalowi... zgubili nas...
Na te słowa... jenerał pobladł straszliwie, matka spojrzała nań z trwogą, ale ujrzała uśmiech wydobywający się na blade usta. Senator pomiarkował, że nie do rzeczy się wyraził, był jednak w dobréj wierze... Chciał się poprawić zaraz...
— W pomoc fałszywym systemom i demoralizacyi przyszedł głupi wallenrodyzm — dodał żywo... Wallenrodyzm nas dobił.
Jenerał spojrzał nań.
— Mickiewicz miał słuszność, gdy pod życia koniec wzdychał, że nie mógł wykupić i spalić zatrutego poematu... Zrodził się on z tradycyi nie naszych, maurytańskich, hiszpańskich, kosmopolitycznych — ale nie polskich. Zdradzać pozornie kraj, zdradzać nieprzyjaciela, dobijać się siły zaufaniem okupioném fałszem...
— Panie senatorze — zimno przerwał jenerał — nie wiem jednakże, coby ideę wallenrodowską zastąpić mogło w danych warunkach?
— Co? idea chrześciańska! zawołał senator... idea Boża... wyznawanie głośne prawdy! Nieprzyjaciela czasem się zdradą pożywa, ale się nią siebie plami... Walczyć z podstępem łatwiéj mu jest niż z uporem męczeństwa się nie lękającym...
— Pan więc potępiasz wallenrodyzm? zapytał jenerał.
— Najzupełniéj, bezwarunkowo... odpowiedział Chlewiński.
Syn wdowy spojrzał na starca i nic nie mówiąc skłonił głowę...
Wstano od stołu.
Jakkolwiek wszyscy na pozór byli weseli, zgodni, a dzień przeszedł im miło na pozór — każdy się nim czuł zmęczonym, gospodarz, goście, matka... syn, nawet p. Michalina.
Przy czarnéj kawie zbliżyła się do jenerała. Czyż to być może, ażebyś pan jechał jutro? zapytała — zaledwie powitawszy mamę? nic już nie mówię o sobie.
— Muszę, pani — uśmiechnął się Stanisław, jestem niewolnikiem. A przyznam się wam przynajmniéj, że położenie moje tutaj — teraz, tak jest drażliwe, tak dla wszystkich przykre, a dla mnie... bolesne, iż... trzeba uciekać.
— Ale powrócić? nieprawdaż? zapytała po cichu.
— Nie wiem — może — szepnął Stanisław niewyraźnie...
Chociaż pułkownikowa starała się przeciągnąć dłużéj rozmowę i pobyt w domu przyjacielskim, jenerał wkrótce ujął za kapelusz, wstrzymać się nie dał... Senator rozpoczął był właśnie rozprawę o pierwszéj rewolucyi, gdy pułkownikowa zmuszona szepnionemi jéj kilku słowy, powstała...
Głębokiém wejrzeniem pożegnał Michalinę Stanisław, w drzeniu jego dłoni podanéj przy rozstaniu więcéj uczuła i pojęła przyjaciółka dawna niż w całéj dnia rozmowie...
Milcząc przebyli drogę do mieszkania matki... Tu trzeba się było pożegnać; ale od chwili do chwili z trwogą poglądając na zegar, biedna pułkownikowa odciągała rozstanie.
— No, powiedz mi szczerze — jak ci się teraz podobała Michalina.
— Komużby się mogła niepodobać! zawołał z wyrazem szczerości jenerał.
— Szczerze — ona ci się podobała? uderzyło serce do niéj? mów...
— Serce zawsze jedną dla niéj biło — przyjaźnią, odrzekł powoli syn — moja mamo, śmiesznémby było dziś tworzyć projekta i snuć nadzieje...
Zostawmy wszystko przyszłości...
Pułkownikowa tak była szczęśliwą, iż syn się nie wyrzekał zupełnie nadziei i jutra... że się mu płacząc rzuciła na szyję.
— Jam tę perłę chowała dla ciebie! zawołała — to klejnot prawdziwy. Kochałam ją za ciebie, dla ciebie, żywiłam w niéj przywiązanie ku tobie... A! jakżeby mi spokojnie było umierać, gdybym połączyła dłonie wasze...
Jenerał zmięszał się mocno, lękał się, by matka wszedłszy na ten przedmiot nie zapytała go... o stósunki, o których — jak się domyślał przynajmniéj — uwiadomioną być musiała z daleka. To przyspieszyło pożegnanie... Wieczór téż był późny a sama litość kazała powracać tam, gdzie z gorączką, obawą, niepokojem czekano powrotu...
W chwili, gdy z uścisków wdowy wyrwać się miał jenerał... nagle jakby myśl jakaś potrąciła sercem jego — wstrzymał się raz jeszcze w progu... i pochylił przed matką.
— Kiedy my się zobaczymy znowu? zawołał, i z jakiém uczuciem! o mój Boże!
— Ale to zależy od ciebie — Stasiu...
— Nie odemnie, szepnął cicho... trudno się wyrwać z tamtąd i równieby mi może było nie łatwo tu przywyknąć...
— A! do nas!
Jenerał zawstydzony westchnął.
— O! nie! rzekł... nie do was — do téj gorączki, którą tu żyją wszyscy, oddychają — poją się.
— A ty?... czyżeś jéj nie uczuł?
— Wstyd mi się przyznać, rzekł z uśmiechem dziwnym — pragnąłem ją w siebie wszczepić i nie mógłem.
To mówiąc ucałował ręce matki...
— Powrócę, rzekł, nie troszczcie się o mnie, bądźcie spokojni...
Matka płakała przeprowadzając go do progu... słów jéj brakło... zarzuciła mu ręce na szyję i pożegnała po staropolsku krzyżem Bożym.
Potém wróciła i uklękła się modlić. Z jakiemi uczuciami rzucił się Stanisław do powozu, nie wiedząc, kiedy i jak dostał się do gospody, opowiedzieć nie potrafimy. Rozbudziły go dopiero wrzawa hotelu, światła na wschodach, życie owo powszednie, które go wśród marzeń jak rozbójnik napadło. Zdawał się wchodzić na świat inny.
Nie udał się wprost do Maryi Pawłownéj, wszedł po cichu do mieszkania swego, potrzebował spoczynku, ukojenia... nie zażądawszy światła, nie oznajmując o sobie... padł na krzesło i pozostał tak straciwszy rozmiar czasu... >
Północ biła na zegarach miejskich, on się nie ruszył jeszcze, zdrętwiały, zadumamy, przybity. Sparty na ręku, skamieniał tak w jedném położeniu pozostawszy od chwili, gdy siadł nie wiedząc, co robi.
Marya Pawłowna przez cały czes niebytności jenerała biegała po mieszkaniu, wychylała się przez okno, nie jadła, nie spoczęła... nie mogła pojąć, dla czego nie powraca, lękała się wszystkiego, wyobraźnia roiła o najdziwaczniejszych przygodach.
W miarę jak się coraz bardziéj spóźniało, niecierpliwość, gniew, strach rosły, ubierała się kilkakroć, chcąc jechać po jenerała i zrzucała suknie... płakała i przeklinała Polskę i Polaków...
Co chwila dzwoniła na sługi, dopytując, czy jenerał nie powrócił... odpowiadano, że go nie ma; nareszcie jeden z posługaczów rozespany, znudzony, przywołanym będąc raz jeszcze, odezwał się, że jenerał był u siebie od godziny przeszło.
Usłyszawszy to jenerałowa, pochwyciła świecę i wybiegła... Światło rozbudziło zadumanego, u którego nóg znalazła się nagle Marya Pawłowna...
— Stasiu! zawołała — co ci jest? co oni tobie zrobili... Jakżeś mógł bez litości nademną wrócić i nie oznajmić mi o sobie? Ja się tam rozbijałam z niepokoju i trwogi!
— Przebacz mi — słabym głosem począł jenerał wstając z krzesła — byłem złamany i znużony tak, żem w ciszy i pokoju musiał przewalczyć siebie, aby duszę ukoić... Nie przyszedłem tam, aby nie przynosić z sobą tego, czém się dzielić nawet z wami nie mogę.
Teraz Maryo Pawłowno — przesilenie przebyte, skończone wszystko, boleść przebolana... odzyskana moc... i jam znowu panem siebie... Jutro do dnia wracamy do Petersburga.
— O! dzięki Bogu!... jutro! czemu nie dziś, nie w téj chwili — jabym tu drugiego dnia nie przeżyła...
W uniesieniu radości jenerałowa nie spojrzała na ukochanego, całowała jego ręce... lecz gdyby była podniosła oczy, przeraziłaby się wyrazem tego spokoju śmiertelnego, który oblewał jego rysy... Tylko w przededniu wielkiego czynu lub zbrodni wielkiéj oblicze ludzkie tak straszny kir przyobleka...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.