Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom I/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Ranek był jesienny, posępny, wichrowaty, dżdżysty i zimny; niebo nasze, które tak piękném być czasem umie, okryło się obłokami szaremi, bez barwy i kształtów, jakby jedną ciężką, ołowianą oponą... Brzask dnia z trudnością przedzierał się przez gęste ćmy, któremi okryte były niebiosa. W ulicach Warszawy znagleni tylko konieczną potrzebą ukazywali się przechodnie, a kiedy niekiedy z osłoniętym i obmokłym woźnicą obłocona dorożka. Pusto było na pragskim moście a nawet w tych miasta ogniskach, które żywią stolicę i nigdy spocząć nie mogą.
Ale o téj godzinie odchodził właśnie pociąg do Petersburga i nieliczni podróżni, zmuszeni spieszyć, jechali aby opóźnienie o stratę dnia nie przyprawiło... Dworzec kolei był téż ożywieńszym niż zwykle... cisnęły się nań najróżnorodniejsze postacie — właściwa téj kolei ludność, znamionująca jéj stósunki z Warszawą i Europą zachodnią. Nikt z dobréj woli nie pojedzie, ku zimie zwłaszcza, do carów stolicy, tylko przymus, obowiązek, chęć zysku, spekulacya, urząd lub jakaś nadzwyczajna okoliczność, pcha ku téj Dité północy.
Na dworcu téż nie ujrzysz tych twarzy, jakie się gdzieindziéj spotykają, swobodnych, wesołych... cieszących się z oglądania nowego świata.
Wszystkie przedwczesna marszczy obawa, troska, smutek, który pędzi tą drogą przeklętą, lub jakaś brudna namiętność.
I tego poranka w pokojach gościnnych towarzystwo było nader zmięszane i najdziwaczniejszego charakteru. Obok dumnego jenerała, przed którym musiało ustępować wszystko, elegancki komisant handlowy z pierścieniem wielkim na palcu, w wykwintnym stroju, mającym go przedać za bardzo salonowego człowieka; zakwefiona artystka francuska, resztki młodości i wdzięku wioząca na handel do stolicy... spłakana staruszka, jadąca prosić za dzieckiem zesłaném; urzędnik z nosem czerwonym, ze szczególnemi poleceniami, bez chustki na szyi, ale z ogromną Anną, wywieszoną na widok publiczny... daléj kupiec rozrosły powracający do matuszki Moskwy, guwerner Szwajcar, wypisany przez biuro stręczeń, nieco przestraszony... A że w Rosyi najbłogosławieńsze wynalazki służą do najopłakańszych celów, więc ten sam pociąg, który wiózł niby swobodnych podróżnych, transportował także, naówczas niemal codziennie, wybierany procent politycznych więźniów... Wagony dla nich przeznaczone, nie lepsze od tych, któremi bydło wożą za granicą, ostawione były gęstą strażą, broniącą do nich przystępu... Pomimo to rodziny skazanych, którym odmówiono nawet pożegnania z ukochanemi, cisnęły się, odpychane kolbami żołnierzy, ażeby raz jeszcze twarz zobaczyć, rzucić pociechy słowo lub przekupiwszy żołnierza, wetknąć i węzełek na drogę... który przy pierwszéj rewizyi oficer miał sobie przywłaszczyć.
Tu właściwie skupiło się całe życie, cały ruch, bo tu odgrywał się dramat tragiczny... tém straszniejszy, że szyderstwo i ironia podnosiły go jeszcze... Obok rozłzawionéj rodziny stał napiły oficer z ulicznicą warszawską, którą uwoził ze sobą... Bezwstydnica śmiała się do żołnierzy... i oczyma wyzywała gawiedź... Policya odpędzała gromadzących się... krzyki, jęk, płacz i śmiech razem odzywały się z kolei, mięszały z sobą i szczękiem broni.
Ale po nad tym tłumem w owych dniach już żałobna jakaś unosiła się tęsknica, coś ponurego patrzyło ze wszystkich twarzy... Na polskich była jakoby groźba wyczekująca, milcząca, zagadkowa, na moskiewskich jakby hamujące się do czasu okrucieństwo..
Dziwną sprzeczność z obojgiem stanowiła kupka wysokich dygnitarzy królestwa owéj epoki, Polaków urodzeniem, nazwiskiem ale nie sercem i duchem. Byli to niefortunni reprezentanci systemu, który mając cywilną odwagę okazywać się lojalnym i antyrewolucyjnym — nie miał śmiałości przyznać się do niczego polskiego... Mówiono tu po francusku i śmiano się z pewną chętką popisania wesołością w obec jęków i płaczu, z pogardą w obec współczucia, jakie powszechnie obudzała niedola.
W téj chwili owe nieliczne gronko ludzi — konserwatystów... miało może jakąkolwiek wymówkę swojego bytu — walczyło z ogarniającą kraj rewolucyą, działało w imieniu dobra ogólnego... ale dziś szeregi tego drobnego zastępu zwiększyły się znacznie, rozrósł się on i przelał uczucia swe, system na potomstwo moralne, które już z rewolucyą mięsza uczucie narodowości i gotowe wyprzeć się Polski z obawy, aby to widmo ojczyzny nie prowadziło do... czerwoności.
W salonie pierwszéj klasy z drwiącym wyrazem kilku z tych panów wysokich urzędników patrzyli oknem na zapłakane matki i ojców, na okutych w kajdany więźniów i śmiali się. Byli to może ci sami, co za kilka miesięcy mieli zarządzić brankę, aby kraj przez nią z żywiołu rewolucyjnego oczyścić i panować w nim w imię najmiłościwszego cara. Ale liczyli jak wszyscy dotąd politycy nasi, opierający się na Moskalach — nie rozumiejąc, że rewolucya, z którą oni lojalnie walczyli, — Moskwie była potrzebną i właściwie przez nią zgotowana wybuchnąć musiała... Panowie ci uśmiechali się, kręcili i na pół zajęci wypadkami bieżącemi, mięszali do niezdartéj swéj polityki wspomnienie baletniczek, wczorajszéj gry... i szampana... Urągano się tu sztyletnikom, ruszając ramionami... a każdy ośmielający się płakać uchodził u nich za rewolucyonistę... Wszystko to w najpiękniejszéj francuszczyźnie się wyrażało... i wyglądało elegancko na podziw...
O kilka kroków od tego okna, którém wielcy urzędnicy królewscy zapatrywali się na pociąg... w kącie stało kilku młodych ludzi otulonych burkami, z pod których wyglądały długie buty... Natulone na oczy czapki, długie włosy, rozognione wejrzenie, wymykające się kiedy niekiedy z pod czoła... zdradzały biednych... towarzyszów, braci-współrobotników tych, których po za karabinami wpychano do wagonów więziennych. Przyszli tu narażając się na aresztowanie... na wygnanie także, gdyby schwytani zostali, aby policzyć jadących, dowiedzieć się czegoś... przynieść coś... wreszcie z téj gorączki poświęcenia, która wówczas trawiła wszystkich...
Urzędnicy wysocy wskazywali sobie tę kupkę obmokłą i jeden drugiemu szeptał — sztyletnicy...
Kupka rzucała z ukosa wejrzeniem pogardliwém na owych lojalistów i jeden drugiemu do ucha mówił:
— Wielopolszczyki...
Nagle służba kolei zaczęła bardzo troskliwie drogę oczyszczać, miejsce robić, coś mruczano w tłumie niezrozumiałego... w czapce nasuniętéj na oczy, w płaszczu wojskowym szedł rękę podając pięknéj, wytwornie ubranéj kobiecie, z twarzą osłonioną, — jenerał rosyjski...
Owa kupka cywilnych bardzo przyzwoitych panów spojrzała oczyma ciekawemi, chciwemi naprzód na jenerała, aby temu reprezentantowi władzy oddać cześć należną, potém na piękną kobietę... Ale ani ów jenerał, ani ta pani, wyglądająca tak poważnie, znajomemi nie byli... co wielką zrobiło przykrość dygnitarzom chcącym się przed tłumem dobremi stósunkami z wielkim światem moskiewskim popisać...
— Któż to może być? pytał jeden drugiego.
— Prawdziwie nie znam...
— Twarz obca, nie widziana w Warszawie.
Mais c’est pourtant un jeneral russe?
Ni vu, ni connu!
Starano się podglądnąć pani twarzyczkę, ale ta była szczelnie osłonięta, postawa tylko pańska zdradzała arystokratyczne pochodzenie.
Zrobiono miejsce nowo przybyłym... którzy mimo uprzedzającéj grzeczności, jakiej odbierali dowody, nie okazali najmniejszéj ochoty zabierania znajomości...
Wkrótce po tém wnijściu na scenę sensacyjném... drugiemi drzwiami czarno ubrana kobieta, osłoniona także, drżąca, spiesząc się weszła w towarzystwie drugiéj młodszéj panienki, rzuciła oczyma niespokojnemi do koła... lekki okrzyk jakby przestrachu i zgrozy wyrwał się z jéj piersi i ciągnąc za sobą towarzyszkę... osłabła niemal przybyła czarno ubrana niewiasta... cofnęła się nagle...
Czytelnicy domyślą się łatwo, iż pierwszemi przybyłemi osobami był jenerał z Maryą Pawłowną... że czarno okryta postać była matką jego, pułkownikową.
Pożegnawszy wczoraj syna nie mogła przypuścić, żeby w podróży mu owa nienawistna towarzyszyć miała kobieta... zaręczyła, że go przeprowadzać nie będzie... ale w duchu powiedziała sobie, iż go raz jeszcze na kolei zobaczy... Michalina zgodziła się pojechać z nią razem...
Obie kobiety wstrzymały się nagle u wnijścia do sali, gdyż pułkownikowa, ciągnąc za sobą Misię, przerażona tém, iż ujrzała syna w towarzystwie kobiety, domyślając się, kto ona była — wyrzec się już wolała widzenia i przemówienia do Stanisława niż narazić na spotkanie z Moskiewką... Położenie jéj tém było przykrzejszém, że wzięła z sobą Michalinę...
Zbladła biedna matka, nie wiedząc, jak przed nią zakryć srom swój i syna, jak go uniewinnić, jak wytłómaczyć to, że o trzy kroki będąc od niego... uciekać musiała...
Misia, która w tém wszystkiém zrozumiała tylko, że pułkownikowéj sił zabrakło nagle, nie widząc i nie domyślając się nic zdrożnego w tém, iż jenerał z jakąś panią rozmawiał — nie znalazła innego środka ratunku jak krzyknąć na jenerała i powołać go w pomoc matce.
W téj saméj chwili pułkownikowa, któréj wzrok obłąkany toczył się po otaczających bezmyślnie, ujrzała o kilka kroków nową postać niemal równie w téj chwili przerażającą swém zjawieniem się jak owo widmo Moskiewki. Był to nieopodal stojący... sparty o mur mężczyzna z twarzą wygorzałą jakimś płomieniem wewnętrznym, którego dwóch towarzyszów żegnać się zdawało... Pułkownikowa poznała w nim Albina... A jak gdyby wszystko się tego dnia spiknęło na tych kilka osób, Michalina w jednym z towarzyszów tajemniczego młodziana z oczyma czarnęmi... domyśliła się łatwo przebranego stryjecznego brata swego Władka...
W chwili, gdy jenerał zerwał się od boku Maryi Pawłownéj, powołany wymówioném głośno usty kobiecemi nazwiskiem swojém, Albin, który przybraną matkę kochał jak własną, nie zważając na grożące niebezpieczeństwo, rzucił się także ku niéj... Władek chcąc go odciągnąć posunął się za nim. Powtórnie wywołany Stanisław biegł, niepostrzegłszy jeszcze matki i ledwie poznawszy Michalinę, instynktowo rzuciła się za nim Marya Pawłowna...
Nie brakło nawet téj scenie ironicznego, szatańskiego śmiechu Arsena Prokopowicza... znajdującego się na kolei niedaleko dla ułatwienia wyjazdu Albinowi.
Szczęściem dla wszystkich, osób było dosyć wiele i szczęściem dla pułkownikowéj, biedna kobieta pod wrażeniem trwogi i znękania tego — omdlała...
Omdlenie przy wywożeniu więźniów nie było żadną nadzwyczajnością...
Jenerał domyślił się matki, nim ją zobaczył, wskazywała mu ją Michalina... biegł zapomniawszy na swoją towarzyszkę... która jak widmo wstała i szła z wyciągnioną do pochwycenia go ręką.
Arsen Prokopowicz nie mógł wytrzymać, ażeby się do tego nie wmięszał; rozbijając szerokiemi ramionami tłum wcisnął się z pochwyconą na stole karafką wody... ratować zemdloną; ale Albin go wyprzedził... wzrok jenerała biegnącego także spotkał się z wejrzeniem jego... oddawna sobie obcy — poznali się, przeczuli raczéj...
W téj chwili dzwonek począł wsiadanie oznajmywiać... ruszyło się wszystko, powstało zamięszanie, gdyż każdy spieszył do pakunków i wagonów.
Marya Pawłowna dźwięk ten zrozumiała tylko, z całéj sceny nic jeszcze nie pojąwszy oprócz strachu... jakim ją instynktowo nabawiła...
— Stanisławie Karłowiczu! Siadamy...
Michalina dopiero w téj chwili spostrzegła tę kobietę i ciekawe utopiła oczy w gęstą muślinową zasłonę, z pod któréj rozkazujący głos w nienawistnym języku się dobywał...
Omdlenie matki... ze zjawieniem się téj kobiety mimowolnie związało się w jéj sercu i myśli, piorunującym wzrokiem zmierzyła jenerałowa.
— Jedź pan — my pułkownikową otrzeźwimy... jedź pan... czekają na niego...
Stanisław pomiędzy matką a Maryą, między dzwonkiem wołającym go a kobietą, która go odpędzała...i drugą, która mu rozkazywała iść za sobą... stał wryty... twarz jego mieniła się... konwulsyjnemi ruchy drgała cała... nie miał siły ruszyć się z miejsca...
Arsen Prokopowicz z prawdziwém uszczęśliwieniem wpatrywał się w nieprzyjaciela tak nielitościwie umęczonego — śmiał się skrzywionemi usty... i dla dokonania tego, co los sam rozpoczął — rzekł głośno do jenerałowéj.
— Maryo Pawłowno.. weźże Stanisława Karłowicza pod swoją opiekę, bo możecie państwo stracić pociąg i zostać jeźli nie na lodzie to na deszczu... w bardzo nieznośném położeniu... bez tłumoków...
Pułkownikowa otwarła oczy, dzwonek się odezwał znowu, rękę jenerała pochwyciła Marya Pawłowna i niemal gwałtem ciągnęła go z sobą do wagonu... Albin siąść musiał do drugiego... było dlań niepodobieństwem pozostać...
Władek tylko, zapomniawszy o przebraniu, pobiegł ku siostrze a usłużny Arsen Prokopowicz śmiejąc się z téj, jak ją zwał, przedziwnéj farsy... pozostał, aby jak najdłużéj nasycać się miłym widokiem cudzego nieszczęścia.
Michalina krzątała się około omdlałéj, któréj pierwszym było wyrazem... Pojechał!...
— Kochana pułkownikowo... musiał... ale przyjdźcież do siebie...
— Co się stało? zawołała wdowa.
— Ale nic... nic, ja nie rozumiem, cóż się stać mogło?
Oczy biednéj kobiety razem syna szukały i Albina.
Oba oni znikli...
Arsen odszedł także odciągnięty przez jakiegoś ciekawego jegomości. Misia i Władek pozostali sami przy chorój, ciężkiemi westchnieniami przychodzącéj do przytomności. Dłoniami drzącemi ocierała czoło blade, jak gdyby z niego natrętną, bolesną jakąś myśl zetrzeć chciała...
— Jedźmy już, droga pani — poczęła mówić Michalina... To ranne wstanie, ta pora szkaradna, wrażenie pożegnania... ja mówiłam, że to pani dobrém być nie może, przy tak słabém zdrowiu... odradzałam...
Pułkownikowa jeszcze oczyma szukała tych wszystkich postaci, które widziała przed chwilą. Lękając się zarazem i wyzywając ich zjawienia... naostatek osłabła jeszcze... Sparta na ręku Michaliny, podniosła się z siedzenia...
— Jedźmy, jedźmy! zawołała... jedźmy ztąd! A Albin? spytała cicho Władka...
— Nie ma go?
— Nic mu się nie stało?...
— Nic... nic... jedźmy...
Widząc odchodzącą pułkownikową, Arsen Prokopowicz z petersburgską grzecznością uznał właściwem jeszcze jak najczuléj ją pożegnać...
Opisana scena na kolei odbyła się daleko prędzéj, niżeśmy ją opowiedzieć mogli; był to w mgnieniu oka odegrany dramat tragiczny, któremu przytomni obcy zrozumieć go a nawet dostrzedz nie byli w stanie. Jeden Arsen Prokopowicz objął położenie to, zrozumiał i ucieszył się niém... Po wyjeździe pułkownikowéj, po wyprawieniu Albina do Petersburga; gdy towarzysze ostatniego rozpierzchli się nagle, zostawszy sam Arsen, zapalił cygaro, poszedł do bufetu po antidotum przeciwko porze wilgotnéj, na kieliszek cognacu i po krótkim namyśle postanowił jeszcze parę dni poświęcić cichym studyom nad Warszawą... Szatański jego wzrok dosyć już w krótkim czasu przeciągu pochwytał symptomatów pocieszających, ale chciał mocniéj się jeszcze przekonać o doniosłości i natężeniu usposobień ogółu, o biegu téj, jak on ją nazywał choroby, polskiéj. Miał teraz tyle pozawiązywanych stósunków najrozmaitszych w różnych sferach społecznych, iż studya jego były przez to o wiele ułatwione.
Sądzimy, że uwłaczalibyśmy czytelnikom naszym, usiłując im przedstawić bliżéj i zapoznać ich z Arsenem Prokopowiczem. Doskonały typ swéj epoki i narodu, w téj chwili był on ze wszystkimi w jak najlepszéj zgodzie, wyczekując chwili, w którójby mógł zużytkować wszystkich i wybrać sobie rolę stanowczą. Ze szlachtą moskiewską, nieco zakwaszoną i milczącą, trzymał stronę tych konserwatystów, nie mających pono nic do konserwowania oprócz nie swoich idei a własnéj kieszeni, z nihilistami był za pan brat i do tych go serce pociągało, jako sługa trzeciego oddziału i lojalny poddany wchodził w widoki rządowe, jako liberalny i wykształcony człowiek trzymał nawet, gdy się sposobność nastręczała z Polakami — słowem miał w pięciu czy sześciu kieszeniach gotowe argumenta na podpieranie każdéj idei i systemu, nie sprzeczał się z nikim, śmiał się potém ze wszystkiego i — prawdę rzekłszy, obojętném mu było ostatecznie wszystko — byle on coś mógł na ostatku zarobić.
Zwycięstwo nihilistów, konserwatystów, rewolucyi, rządu, nawet Polski może, było dlań rzeczą podrzędną, główną — co on na tém zarobi?
W każdym kraju trafiają się ludzie umiejący myśleć o sobie — ale tylko w Rosyi sobkowstwo i prywata podnosi się do wyżyn systemu, teoryi, doktryny. Tu pełno spotkasz ludzi gotowych poświęcić wszystko — dla grosza. Ztąd ta niesłychana przedajność często przechodząca w zdradę kraju, to zuchwałe rzucanie się na własność, na życie... na wszystko święte i czczone... byle skorzystać.
Idei, zasady, systemu, fałszywych czy prawdziwych, próżno tu szukać; ludzie się uczą argumentów wszelakich, posługują niemi, ale sceptycyzm... prawdziwie nihilistowski jest głębią ich charakteru, jedyną zasadą.
Arsen Prokopowicz przedstawiał doskonale pod tym względem młodą Rosyą 1862 roku. Był to człowiek wykształcony, dowcipny, zręczny, oczytany; znał się z Bucklem, ze Stuartem Millem, z Comtem... uczył się ekonomii politycznéj, wiadomości miał najrozmaitsze — ale żadnéj z mich nie poślubił. — Były to dla niego cacka i zabawki, któremi podrzucał gdy było potrzeba... i śmiał się z nich pozostawszy sam z sobą.
Ludzie, którym się trafiało spotkać go w różnych sferach i słuchać dowodzeń jego, wręcz sobie przeciwnych — łamali sobie głowę nad odkryciem prawdziwego jego przekonania i sposobu myślenia — w istocie człowiek ten tém się odznaczał, że przekonań nie miał żadnych...
Z tak szczęśliwym darem natury musiał zajść daleko, panować nad wszystkimi i widzieć jaśniéj nad innych. Namiętność go nie zaślepiała nigdy. Potakiwać lub przeczyć nic go nie kosztowało.
Wypadki teraźniejsze w Rosyi i Polsce były mu bardzo na rękę, czuł się potrzebnym i myślał ofiarować swe posługi — rozważywszy przy kim będzie przewaga.
Dla niego obojętném to było, ale jako prawy Moskal, jeżli chwilami ku czemu się skłaniał, to do nihilistów — idea ta przedstawiała zniszczenie, ruinę, śmierć, a w naturze Moskala jest coś co go ciągnie ku katowstwu. Najprzyjemniejszy to dla nich obowiązek. Spadkobiercy Czyngis-Hana wzięli po nim we krwi tę ideę... to posłannictwo. Są zwierzątka przeznaczone na niszczycieli, są ludy, których misyą jest nic nie stworzyć, a wszystko w proch obracać — takiego właśnie usposobienia jest Moskwa dzisiejsza.
Chwilowo naśladownictwo Europy zdawało się z téj drogi zbijać — ale przy pierwszéj lepszéj zręczności naród instynktowo czuje swe przeznaczenie i powraca do niego.
Wypiwszy wódkę, zjadłszy coś w bufecie, poczciwy Arsen z rozpromienioną twarzą wyszedł szukać doróżki, aby powrócić do miasta...
Namyślał się nad zużytkowaniem dnia jak najkorzystniejszém... głównie szło mu o nowe jakieś zbliżenie się do Polaków i wybadanie co się tu działo. Chociaż miał przez łatwowiernego Albina zawiązane stósunki, nie starczyły mu one, pragnął nowych, chciał przeniknąć w sfery inne... Szło o to do kogo i do czego się przyczepić, ażeby się wsunąć do samego W. księcia i otaczających...
Z téj strony sytuacya przedstawiała mu się nie jasno... W Petersburgu posądzano Konstantego o dalekie jakieś projekta, które oburzały Moskali, obawiano się, aby umiejętne prowadzenie zarządu, mniemana zręczność ministra Polaka, polityka bystra i zapobiegliwa magnatów, nie umożebniła, nie zgotowała jakiegoś oderwania się od Rosyi. — Ks. Konstanty jeszcze uchodził naówczas za najrozumniejszego z synów Mikołaja, za ambicyi pełnego i żądzy panowania — obawiano go się. — Arsen Prokopowicz wiedział, iż pożądaném będzie wyśledzenie jak te istotnie stały rzeczy...
Namyślał się właśnie nad wyborem otworu, którymby się wśliznął w sfery guwernamentalne, gdy los — można go nazwać szatanem jeźli się podoba — usługujący mu przedziwnie dotąd, nastręczył zręczność najlepszą...
Odprowadzający na koléj wysokiego dygnitarza jeszcze wyższy ówczesny dostojnik, który zapomniał o powozie i koniach a spuszczał się na swą potęgę, że mu z pomocą bodaj policyi powrót ułatwi, wychodząc ze dworca nie znalazł żadnéj doróżki. Do ostatniéj wolnéj siadał właśnie Arsen Prokopowicz, ubrany w wicemundur z guziczkiem od szambelańskiego klucza i wstążeczkami swych orderów. Widząc zakłopotanego i gniewnego kolegę, również opatrzonego w guziczek i wstążeczki, Arsen zaofiarował mu miejsce w swoim powozie. Zaprezentowano się sobie wzajemnie.
W sferach rządowych naówczas między polskimi dostojnikami na przekorę ulicy panowało usposobienie jak najczulsze dla Moskwy. Dygnitarz więc przez wdzięczność grzeczny, ujęty dowcipem i wykształceniem Moskala, już na moście go pokochał, a gdy wjechali w miasto, zawdzięczając doróżkę pospieszył zaprosić Arsena Prokopowicza na śniadanie do oficyny Brühlowskiego pałacu.
Historyczny ten gmach, który niegdyś Rzeczpospolita ofiarowała ambasadorom wielkiéj monarchini, teraz więcéj niż Zamek i Łazienki skupiał w sobie życia. Był on ogniskiem, z którego wola rządu się objawiała.
Tu był puls naówczas, i Arsen Prokopowicz nie mógł lepiéj trafić dla swych studyów politycznych. Bystre jego oko dostrzegło natychmiast nieograniczonéj wzgardy dla narodu, dumy obrażającéj, szału tryumfatorskiego, jaki tu panował. Walka z rewolucyą uliczną zawracała wszystkim głowy, każdy z tych, co w niéj udział brali, zagrożony śmiercią, walcząc z tłumem rozdraźnionym i zrozpaczonym, sądził się bohaterem. Rachuby na słabości ludzkie, któremi żyje polityka, zręczności nie było najmniejszéj, każdy niemal krok zwiększał rozbrat między tym systemem a krajem.
Konserwatyści, nienawidzący rewolucyi (bardzo słusznie, bo któżby chorobę miłował?), czepiali się Brühlowskiego pałacu, bądź co bądź... ale i oni widzieli, że ta deska zbawienia była kruchą.
Po półgodzinnéj ogólnéj rozmowie przy debrém śniadaniu, gdyż kuchnia pałacowa była lepszą od polityki, Arsen był w domu, wiedział, że rosyjscy nihiliści nie mają się tu czego obawiać.
Kto się kiedykolwiek dotknął ogółu polskiego, ten wie, że z nim butą, dumą i przekorą nic zrobić nie można. Budzą one starego ducha opozycyi i spotęgowują go do najwyższego stopnia...
Tu duma rozumu, siły, duma przekonań była do Donkiszottowéj posuniętą — nie miała granic. Człowiek baczny, jakim był Arsen, widział jak na dłoni, że z takim przewodnikiem wielki książę tylko opału rewolucyjnemu ogniowi przysposobi. Ucieszył się niezmiernie.
Popisywano się przed nim z tém, co dokazano przeciwko sztyletnikem, skrytobójcom, czerwonym, karmazynowym itd. zapowiadano bój z nimi nieubłagany; namiętności, uczucia, godność narodowa, charakter w najmniejszą nie wchodziły rachubę. Arsen potakiwał i przyklaskiwał z całéj duszy.
W Rosyi sterroryzować władza może zawsze, tam tradycye wiekowe uświęciły despotyzm — w Polsce nigdy siła pięści nie zmoże siły ducha. Ducha tego za to przygłaskać, ująć, obałamucić słowem szlachetném nader jest łatwo... schwycić go na poświęcenie, na heroizm pozorem szczerości i serca może każdy kto chce — ale strwożyć i zdrętwieć obawą — nigdy.
Dowiedział się tu wiele dla siebie ciekawych rzeczy, z których mógł bardzo korzystać... Wśród rozmowy wchodzili i wychodzili urzędnicy, przed widzem obnażały się sprężyny tego osobliwszego rządu, który okpiwał cara wiernopoddaństwem, a Polsce nie śmiało dawał do zrozumienia, iż narodowym być potrafi.
Arsen był jednym z tych ludzi, którzy korzystać umieją z każdéj nadającéj się okoliczności. Błyskawicą mu przez myśl przeszło, że może okrutnego figla wyrządzić nieprzyjacielowi jenerałowi Stanisławowi Karłowiczowi Zbyskiemu, wyrywając go z Petersburga, z objęć Maryi Pawłownéj i rzucając w położenie, z którego wybrnąć nie potrafi.
Mówiono właśnie o wielkiéj trudności znalezienia ludzi wiernopoddańczych, energicznych a razem uczciwych Polaków, którzyby w tak zawikłanych okolicznościach Polsce zarazem i Moskwie służyć chcieli.
— W istocie, rzekł Arsen Prokopowicz, do wszechmogącego, młodego dygnitarza, o ludzi zawsze niezmiernie trudno i w Polsce i w Rosyi, ale rozpatrzywszy się, możeby się i znaleźli... Ja przynajmniéj znam jednego — jaka szkoda, że właśnie dziś odjechał do Petersburga...
— Któż to taki? kto taki? spytano.
— A! to mój dobry przyjaciel, Stanisław Karłowicz Zbylski... Jenerał sztabu JCMości. Od kadeta służy w stolicy, nieposzlakowany człowiek, zdolny, energiczny nad podziw... Ma on tu matkę pułkownikową Zbylską... Ojciec jego podobno służył w 1831 i emigrował. Cesarz Mikołaj wziął syna do kadetów... To jeden z tych ludzi, co są do podobnych sytuacyi stworzeni... Ja prawdziwie nie wiem, jak to się stało, że nikomu na myśl nie przyszło go użyć. Z niego mielibyście państwo pomoc nadzwyczajną... a ma téż zaufanie i zachowanie u NPana nieograniczone. Ten człowiek to skarb!
Przytomni spojrzeli po sobie a jeden z nich zręcznie zanotował imię i nazwisko.
— Ale jakże! odezwał się ktoś z boku, toć przecie pułkownikową znamy! A! to syn jéj! ale on nigdy nie mieszkał w Warszawie.
— Mnie się zdaje, że to tém lepiéj, zawołał Arsen... Zna on dla tego przez swe stósunki kraj — a już co za charakter i zdolności to ręczę. Tuby go dać! tu!
— Czyby chciał podjąć się jakiéjkolwiek misyi!
— Jak to, czyby chciał — przerwał Arsen Prokopowicz, prawdziwy sługa cesarski, wierny jego poddany idzie gdzie mu każą i spełnia co mu polecają.
— Wprawdzie, dodał z uśmiechem, rad, że rozszerzy plotkę uwłaczającą jenerałowi — ma on w Petersburgu przyjazne nader stósunki...
Uśmiech towarzyszący temu frazesowi tak był pełen zagadkowości, tajemnicy, iż wywołał natrętne pytania.
— Cóż to to jest? zawołano... co? przecież —
— Ale to nie tajemnica żadna, dla nikogo, przynajmniéj w stolicy, gdzie o tém wszyscy ulicznicy wiedzą... piękna Marya Pawłowna... często nawet przemieszkuje u niego. Chociaż to trudno rozwiązać, dodał, czy on u niéj zawsze mieszka, czy ona u niego niekiedy...
Ale on dziś właśnie w jéj towarzystwie wracając z Włoch przejeżdżał tędy.
— A! tak! tak! — przerwał dygnitarz — ta wysoka, pięknéj postaci, zakwefiona kobieta... to była...
— Właśnie, Marya Pawłowna.
— Ale cóż na to matka mówi? — rzekł ktoś inny — bo to ma być — o ile wiem — osoba wielce surowa...
— Może wie a nie chce wiedzieć, może toleruje... nie wiem bliżéj, rozśmiał się Arsen. Ale bo dziś nawet na dworcu miała miejsce jakaś scena, niezrozumiałem jéj dobrze, była tam matka... była Marya Pawłowna razem... Zapewne niespodzianie i stara pani zemdlała...
Skandal i plotka nawet w czasach rewolucyjnéj gorączki zbyt są smaczną dla niedobrych ludzi potrawą, by zwąchawszy ją, nie rzucili się na tak pożądaną pastwę.
Otoczono kołem Arsena Prokopowicza, prosząc o opowiadanie.
Petersburczyk udawał zawsze najszczerszego przyjaciela, ale mimo to po bardzo dobrem śniadaniu sądził, że mu ujdzie ogadać drucha i że to się policzy na karb kilku wina kieliszków.
— Nie — rzekł — nie chciałbym tak tego najukochańszego Stanisława Karłowicza ogadywać... Ja go kocham! to człowiek z głową i z sercem! to złoty człowiek!
Namyślił się Arsen i począł udawać odrobinkę podchmielonego.
— No — mówił daléj — wszak to jemu nie ujmuje, po ludziach to chodzi, bo on temu zresztą winien, że starsza nieco od niego Marya Pawłowna w nim się zakochała. Ale jak! tak kochać się umieją tylko kobiety, których piękność już unika, a serce zestarzeć nie chce. Trzeba wiedzieć, że gdybym był kobietą, sambym się w nim zakochał... bo to śliczna, rozumna twarz... i ma w sobie coś wielce szlachetnego... Marya Pawłowna jest jeszcze wielce piękną, a była najpiękniejszą między pięknemi... Cesarz Mikołaj szalał za nią... to wiadomo. Kleinmichel, który mu do tego służył, pracował póki ich nie zbliżył i nie okradł oboje...
Tu Arsen Prokopowicz wychylił niby przez zapomnienie wina kieliszek, a gospodarz ukradkiem mu go znów nalał.
— Dosyć, że ta kobieta oszalała za Stanisławem Karłowiczem. Z początku się jéj bronił, bo to czysta dusza... i żadnych takich stósunków u nas w Petersburgu, gdzie o nie najłatwiéj, nie miał dotąd... ale jak zaczęła mu się rzucać sama... afiszować... złamała... pociągnęła, ujarzmiła i teraz trzyma a nie puści...
Widzicie, więcby jenerał tu do nas przybyć nie mógł — rzekł gospodarz.
— No, nie wiem, jakby mu kazano, pojechałby, a skończyłoby się na tém może tylko, że Marya Pawłowna...
Przyjechałaby za nim! rozśmiał się ktoś.
— Wątpię... ale mogłaby wziąść sobie innego kochanka...
Wszyscy się śmiać zaczęli.
— Wprawdzie żałowałbym wielce Stanisława Karłowicza, dodał Arsen, ale toby go wyprowadziło z pozycyi fałszywéj, boć ożenić się z nią wątpię by chciał i mógł... Jenerałowa nie ma dzieci, jest niezmiernie bogatą, stósunki ma na dworze wielkie... wydałaby się za kogo chciała... a onby zapomniał...
Mówiono jeszcze wiele o jenerale, znalazł się ktoś z towarzystwa, znający dobrze pułkownikową. Projekt sprowadzenia do Warszawy uśmiechał się wielce, odpowiadał on systemowi ówczesnemu rządzenia Polską przez Polaków wiernopoddanych. Zaręczano, że matkaby się pewnie skłoniła także namówić go na przyjazd do Polski, a zresztą samo słowo carskie starczyło, o to zaś słowo zręcznie chodząc łatwo było. Już naówczas przekonanie o nieudolności zupełnéj głowy państwa poczynało co dzień nabierać większéj siły i ludzie co z najpierwéj upatrzonego niedołęztwa korzystać umieli, starali się swą tajemnicę spożytkować. Wiedziano, że upór namiętny towarzyszył i wstrętowi do pracy i brakowi sił umysłowych zupełnemu. Szło tylko o to, aby wola cudza, narzucona umiejętnie, za własny wyrób uchodzić mogła... Nie czyniono z tego tajemnicy naówczas w kółku Camarilli, chociaż odkrycie jawne niedołęztwa przyszło dopiero po 1864 i razem z opanowaniem przez radykalnych steru spraw rządowych.
Arsen Prokopowicz niezmiernie się podobał wszystkim, zaproszono go na obiad, a dygnitarz po wyjściu jego i pożegnaniu z tego powodu wygłosił swe przekonanie otwarcie... przed przyjaciołmi.
— Otóż to mówią, że Moskale barbarzyńscy, ale proszęż u nas znaleść tak miłego, tak wielostronnie wykształconego człowieka... et il me semble tout a fois bon homme... il est même naïf...
Za takiego właśnie chciał poczciwy Arsen Prokopowicz uchodzić. Jeżeli tu z niego byli zadowolnieni, trzeba przyznać, że on ze swych odwiedzin, znajomości i téj myśli rzuconéj, był — szczęśliwy.
Powrócił do hotelu spocząć w takim humorze, tak wesół, tak ożywiony jak nigdy.
Sapristi! rzekł stojąc przed zwierciadłem i gładząc się pod brodę — natura wprawdzie nie dała ci tego wdzięku, którym innych obdarzyła. Mógłbyś być piękniejszym, mieć więcéj dystynkcyi, mniejsze ręce, nogi nie tak łopatowate, ale mądrość narodów przez usta naszych Rusinów wyrzekła — Nie ródź się pięknym... ródź się szczęśliwym (ne rody sia krasnym, ale szczasnym.)... Otóż ja zaczynam posądzać, że mi szczęście to wybranych jest przeznaczoném... Alem je téż trochę winien rozumowi i téj zasadzie przez nieboszczkę mamę wszczepionéj we mnie, aby ludzi używać a do nich się nie przywięzywać...
Jeżeli kiedy mi się udało jenerałowi palnąć sztukę — to dziś: Wezmą go do Warszawy, a tu go djabli zabiorą...
Marya Pawłowna nie pojedzie do Polski i Arsen Prokopowicz... dostąpi kiedyś szczęścia, którego pragnie... zaprowadzenia przed ołtarz — jéj milioników... No co — stara baba będzie... a mnie to szkodzi? albo młodych nie znajdę? Uśmiechnął się poczciwosz do zwierciadła... a że po dobrém śniadaniu obyczajem na rodowym zwykł był odpoczywać, to jest małą odbywać drzemkę dla nabrania sił ku obiadowi, siadł więc wygodnie z cygarem w fotelu i czekając snu, nucił sobie krasny sarafan...
Wkrótce téż piosenka zamarła na ustach, uśmiech błogosławiony rozjaśnił lice spokojne, cygaro wypadło z ręki... Arsen Prokopowicz odpoczywał snem niesprawiedliwych.
Tymczasem na drugim miasta końcu pułkownikowa, którą Michalina nie do jéj mieszkania ale do siebie zawiozła, zdawała się tak przybitą i zasłabłą, iż się ulękli wszyscy, posłano bez jéj wiedzy po lekarza... namawiano, aby się położyła. Przebywszy drogę od dworca do domu Wyborskich w milczeniu, wdowa odmówiła łóżka, siadła w fotelu, płakała... ale słowo się z jéj ust nie wyrwało.
W tym dniu nieszczęsnym najmilsze jéj marzenia niespodziany cios rozbił może na wieki.
Ten obraz syna, który ona starała się przed Michaliną w największym zawsze przedstawić blasku, zaszedł ciemnością i w głowie serce jéj szukało jeszcze jakiegoś tłómaczenia, pobożnego kłamstwa i znaleść go nie mogło. Widziała z oczów Misi, że ta się nie łudziła wcale i pojęła położenie jenerała...
Wrażenie, jakiego doznała Michalina, nie mniejszém było, nie słabszém, na twarzy jéj malowało się oburzenie, pogarda, gniew i smutek kobiety, która nagle marzenia wyrzec się musi. Ona go kochała... ona wyobrażała go sobie inaczéj jak ludzie, w świetle, w jakiém widziała go matka... milczącym jakimś, zagadkowym bohaterem, który się miał ich oczom w danéj chwili z całym swym blaskiem odsłonić, a ujrzała go teraz człowiekiem upadłym i nikczemnym.
Uczucie, jakiego doznała, musiała taić w sobie, aby boleści w domu nie przymnażać. Pułkownikowa znowu wyrzucała sobie i przebaczyć nie mogła, że ona była przyczyną całego tego nieszczęścia. Stósunek z nienawistną jenerałową uważała za chwilowy, starała się go ukryć przed Michaliną, a teraz — teraz wszystko było stracone. Misia widziała tę kobietę a znając ją wdowa, ani się mogła przebaczenia spodziewać.
Dwie kobiety patrzały na siebie oczyma smutnemi a przemówić, a dotknąć bolesnéj rany wspólnéj nie śmiały. Michalina zagadywała tém i owém, pułkownikowa milczała, łykając łzy...
Lekarz nadszedł i wesołym humorem starał się rozerwać a nakazał wypoczynek i spokojność.
Pułkownikowa zażądała odjechać do domu, wstała, by pożegnać Michalinę, ale uścisnąwszy ją, na tę myśl że się z nią żegna na zawsze, że ta, którą nawykła, była uważać za synową, straconą dla niéj została... padła na krzesło we łzach i jękach...
—O! pani moja! matko moja droga! ty, coś mi sierocie służyła za matkę — zawołała, nie mogąc się także od łez powstrzymać Michalina, jakżebym pragnęła uspokoić serce twoje... wlać balsam pociechy... Cóż ja ci dziś powiedzieć mogę, prócz — nie płacz... spodziewajmy się, módlmy...
— Ale ty, ty go już nigdy nie zechcesz! wybuchnęła matka... on się stał ciebie niegodnym...
Misia zarumieniła się.
— Jestem z ducha córką twoją, rzekła, będę nią zawsze, jestem chrześcianką, więc przebaczę, ale już tylko przyjaciółką i siostrą mu być mogę...
Wdowa ją uściskała — pierwsze lody były skruszone.
— Czy pani wiedziałaś o jakich jego stósunkach? co to za kobieta? zapytała żywo Michalina.
— A! moja droga! szepnęła pułkownikowa, coś mi mówiono, nie wierzyłam. Ten Petersburg to Sodoma i i Gomorha... on zepsuł mi dziecko moje... wzięli je z kolan moich, wyrwali gwałtem, aby weń swe zepsucie wszczepili... Ale serce jego czyste... ja je znam. Dał się chwilowo uwieść może, obłąkać... opamięta się przecie... poprawi...
Michalina nie odpowiedziała na to... rozmowa się przerwała... Ciężko téż było dłużéj się nad tém rozciągać a wdowa nie chciała mówić tego, co wiedziała od starego sługi. Umówiono się tylko, aby nikt więcéj w domu o całym wypadku nie wiedział, a Misia chciała zaraz uprzedzić Władka, żeby i on milczał.
Uspokoiwszy pułkownikową, posłała na górę do brata... nie było go jeszcze w domu. Zapewniła więc, iż go uprzedzi i słowa nie powie przed brygadyerem... Wdowa po kilku godzinach ciężkiéj z Misią rozmowy, nieco przyszedłszy do siebie, odjechała.
Teraz na Michalinę przyszła koléj opłakać stratę...
Mężna dziewczyna wylała nieco łez, obmyła oczy i rzuciła się do życia i pracy powszedniéj, aby w niéj troskę utopić...
Około obiadowéj pory powtórnie na wschodach oczekiwała Władka, nie przyszedł. Trafiało się to często w tych czasach i tak bardzo dziwić nie mogło. Wieczorem już i ojciec i stryj zaczynali być niespokojni, posłano w kilka miejsc wiadomych, nie było go. Późno już dosyć nadszedł jeden z jego przyjaciół i towarzyszów. W salonie wprawdzie zapewnił wszystkich, że nic o Władysławie nie wie i że się mu nic złego stać nie mogło, ale wychodząc mrugnął na pannę Michalinę, która się pod jakimś pozorem wysunęła za nim do sieni.
— Cóż się stało z Władkiem — mów pan! zawołała niecierpliwie.
— Nic się dzięki Bogu nie stało, ale mamy pewną wiadomość, że miał być dzisiaj aresztowanym... Niech pani idzie i skryje lub zniszczy papiery... Co się tyczy Władka, nie grozi mu nic, my go w bezpieczném miejscu ukryjem... Nie trzeba się lękać i tracić przytomności...
Michalinie ręka, w któréj trzymała świecę, zadrżała, ale z uśmiechem pożegnała zwiastuna złéj wieści i wprost poszła na górę do stryja, aby papiery wczas schować.
Z zimną krwią przepatrzyła szufladki, zgarnęła świstki, usunęła, co się jéj zdawało niebezpieczném, i powróciła nazad do starego ojca, który fajkę palące rozmyślał.
— Coś mi się ten wasz jenerał nie bardzo podobał, rzekł stary do niéj, pułkownikowaby ciebie za niego wydać chciała...
— Ale ja za niego nie pójdę nigdy... zawołała Misia.
— Pójdźże tu, niech cię w czoło pocałuję, odparł jenerał. Kocham poczciwą pułkownikową, szanuję ją... ale mojego dziecka Moskalowi nie dam. Oni go całkiém przerobili na moskwicina... Nic tam już, ni żyłki polskiéj w nim nie zostało. Mój Boże! mój Boże! westchnął stary, gdyby go dziś nieboszczyk ojciec zobaczył... drugi razby umarł...
Misia nie odpowiedziała nic.
— Stracony on dla nas i dla téj poczciwéj matki — zawołał brygadyer wzdychając — a ona nim tylko żyła...
Na tém skończyła się rozmowa. Misia, która łzy miała na oczach, poszła do okna, aby je ukryć, stary zanurzył się w myślach...
W téj chwili policya weszła, szukając Władysława...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.