<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean La Brète
Tytuł Zwyciężony
Podtytuł Powieść
Wydawca Redakcja "Tygodnika Mód i Powieści"
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Wierusz-Kowalska
Tytuł orygin. Un vaincu
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Nazajutrz napisał do pana Jeuffroy, aby go zapytać, czy może przedstawić mu pana Saverne przy podpisaniu kontraktu ślubnego, wiedział bowiem, że pan Véland, będący w żałobie po rodzicach, życzył sobie, aby uroczystość zaślubin odbyła się w jaknajmniejszem kółku. Teść był z tego bardzo zadowolony, gdyż koszta przyjęcia zmniejszały się co najmniej o połowę.
— Saverne! Saverne! — powtórzył pan Jeuffroy, czytając bilecik siostrze. — Nazwisko to nie jest mi obce... Wiem że on tu już był dawniej. Ach, przypominam sobie! To rysownik i literat zarazem. Nie wiem co on tam pisuje, ale wiem, że jest znany.
Panna Konstancya nie czytywała nigdy książek i uważała każdego autora za fenomen, który, dzięki Bogu, rzadko widujemy na świecie.
— Człowiek, który pisuje książki! — zawołała z podziwieniem i przestrachem zarazem, i pani de Preymont ma go w swoim domu! Biedna kobieta, co ona mu da jeść!
— Hm, mówiąc prawdę, nie lubię tych ludzi — podjął pan Jeuffroy, na którego twarzy odmalowało się jednak zadowolenie. — To wszystko letkiewicze.
— Cóż zrobisz teraz, mój bracie?
— Odpiszę Markowi, żeby go przyprowadził; przecież pan de Véland nie będzie temu przeciwny. Zresztą przyjemnie jest mieć u siebie człowieka, którego nazwisko wymieniają często w dziennikach.
Pan de Preymont, przyzwyczajony do ukrywania swych uczuć, spokojny napozór, wybrał się z matką i przyjacielem, aby służyć jako świadek przy podpisaniu kontraktu ślubnego.
Gdy weszli do salonu, Zuzanna, której piękność podwyższała jeszcze toaleta wykwintna, ofiarowana jej przez Konstancyą, rozmawiała ze swoim narzeczonym, bardzo przystojnym chłopcem. Saverne, olśniony pięknością panny Jeuffroy, osądził że narzeczony niewart ucałować nawet końca jej paluszków.
Panna Konstancya siedziała wyprostowana na fotelu; zpod czarnego koronkowego jej czepka wymykały się starannie ułożone papiloty. Czarna jedwabna suknia, pamiętająca jeszcze wesele brata, odświeżona i wyprasowana, okrywała szczupłą jej postać. Na ustach osiadł uśmiech zadowolenia. Patrząc na nią, można ją było wziąć za jakieś odwieczne zjawisko. Jeżeli marzyła nieraz, że siostrzenica mogłaby wyjść za księcia, musiała przyznać teraz w duchu, że woli iż wychodzi za zwykłego śmiertelnika, gdyż milej jest, gdy można nie kryć swej miłości dla osób ukochanych.
Gdy notaryusz rozpoczął czytanie kontraktu, Zuzanna, tłumiąc westchnienia wywołane znudzeniem, zwróciła się w stronę ogrodu i puściła wolny bieg myślom, które dziś były bezwątpienia rozkoszne.
Tego roku ciepła nastały późno, lecz uderzyły tak gwałtownie, że roślinność rozwijała się niesłychanie szybko. Wszystko zdawało się poruszać i oddychać, dążąc do jakiegoś tajemniczego celu. Listki drżały z upojenia pod wonnym, pieszczotliwym wiatru powiewem; delikatny puszek, spadający z topoli, unosił się kapryśnie w powietrzu i zasypywał ścieżki ogrodowe niby śniegiem powiewnym. Płatki kwiatowe wpadały nawet przez okno do pokoju, muskając twarz młodej dziewczyny, chociaż nie zdołały wyrwać jej z zamyślenia.
Preymont, stojąc o kilka kroków od niej, podziwiał także piękność przyrody, która wdziękiem swoim przyodziewała nawet stare cisy, ale podziwiał z uczuciem zupełnie odrębnem. W duszy jego budził się gniew przeciwko temu, co się nazywa życiem i radością. Wiedział, że w innych okolicznościach mógłby być kochany przez tę czarującą kobietę i złożyć w jej dłonie skarby serca, spragnionego miłości.
Ale być u wrót raju i nie módz się dostać do niego, to męczarnia nie do opisania!
Pogrążony w głębokiem zamyśleniu, Marek nie uważał na to, co działo się obok niego, zadrżał też, gdy Saverne, dotychczas zajęty podziwianiem Zuzanny, szepnął mu do ucha:
— Jaka zachwycająca istota! Nie rozumiem, dlaczego wychodzi zamąż za człowieka tak pospolitego.
— Ona się inaczej zapatruje na to — odpowiedział Preymont; — pan Véland ma opinią zacnego człowieka.
— Przypuszczam że nie wydaliby ją za kogoś karanego sądownie — odparł z oburzeniem Saverne. — Śliczny doprawdy argument, skoro mowa o pannie, która mogłaby wszystkim mężczyznom pozawracać głowy.
Powaga przy odczytywaniu kontraktu ślubnego zmusiła go do milczenia. Zuzanna, nie słysząc jednostajnego głosu notaryusza, odwróciła głowę i dostrzegła, że pan Véland rozmawia przyciszonym głosem z notaryuszem.
— Sądzę, panie, że to pomyłka — mówił narzeczony.
— Niema żadnej pomyłki. Pan Jeuffroy wynotował mi tytuły cyfr, tak że je tylko przepisałem dokładnie.
— W takim razie pan Jeuffroy uczynił to przez roztargnienie, co łatwo da się naprawić — dodał pan Véland.
Notaryusz zakaszlał w sposób znaczący i rzekł cicho i pośpiesznie:
— Daruj pani Mój klient nie ma zwyczaju mylić się, gdy idzie o cyfry.
— Przecież powinniśmy się porozumieć, wszak mogę żądać wyjaśnienia — odpowiedział pań Véland.
Tu zwrócił się do pana Jeuffroy, który oczekiwał spokojnie końca tej sprzeczki.
— Mówiłem właśnie temu panu, że zachodzi tu pewna pomyłka — zaczął Véland. — Może pan zechce sprawdzić ze mną punkta umowy.
— Pomyłka? Co za pomyłka? — zapytał, powstając, pan Jeuffroy.
— Może pójdziemy do gabinetu pana, gdzie będziemy mogli swobodniej się porozumieć i nikogo nie będziemy nudzili takiemi drobiazgami.
Zuzanna, zdziwiona tą przerwą, spojrzała pytająco na pana de Preymont, który rzekł swobodnie:
— Jakieś małe nieporozumienie, które się wyjaśni w kilku słowach.
— Zapewne z winy notaryusza — dodała panna Konstancya, trochę zaniepokojona. — Być może, że źle zrozumiał intencye mojego brata.
Ale wyjaśnienie trwało długo i zamieniło się w żywą sprzeczkę. Pan Véland podniósł głos i zawołał gniewnie:
— To oszustwo, panie! sądziłeś pan, że nie znam się na interesach i że tego nie spostrzegę, ale omyliłeś się pan. Ja chciałem wziąć żonę, któraby mi wniosła gotówką sto tysięcy franków posagu, a pan urządziłeś się w ten sposób, że posag zmniejsza się do sześćdziesięciu lub siedmdziesięciu tysięcy franków. Ja nie podpiszę kontraktu, jeśli pan tego nie poprawisz.
Zuzanna nie dosłyszała odpowiedzi ojca; podniosła się blada ze wzruszenia i z błyskiem oburzenia w oczach.
Panna Konstancya weszła szybko do gabinetu pana Jeuffroy.
— Co się stało? Dlaczego się sprzeczacie? — spytała głosem stłumionym przez niepokój.
— Pan Jeuffroy obiecał mi sto tysięcy franków posagu — zaczął pan Véland z rozdrażnieniem, — ale czwartą część tej sumy wykazał w papierach wartościowych prawie fikcyjnych, gdyż wie, że one w krótkim czasie nie będą miały kursu i że wartość ich jest złudzeniem. Może miał nadzieję, że oszustwo przejdzie niepostrzeżenie, albo że tak blizko ślubu nie będę śmiał mu zaprzeczyć.
— Mógłbyś pan trochę uważać na swoje wyrażenia! — zawołał z gniewem pan Jeuffroy. — Ojcu wolno dać córce posag, jaki mu się podoba, i taki postępek nie zasługuje na nazwę oszustwa.
— Z pewnością że panu wszystko wolno, ale i mnie wolno się cofnąć, skoro mnie pan doprowadzisz do ostateczności.
Notaryusz milczał, widząc że sprzeczka była zbyt drażliwą, aby mógł ją załagodzić. Studyował tylko bacznie grę fizyognomii obydwóch mężczyzn.
Panna Konstancya, przestraszona, odciągnęła brata na bok, i szepnęła mu zcicha:
— Powinieneś ustąpić, mój bracie. Zerwane małżeństwo szkodzi zawsze młodej dziewczynie. Zresztą trzeba przedewszystkiem myśleć o Zuzannie i o zmartwieniu, jakiego doznałaby z tego powodu, Zmień prędko cyfry.
— Nic nie zmienię — odpowiedział pan Jeuffroy, tupiąc nogą. — Nie wiem dlaczego moja córka i mój zięć nie mogliby mieć również, jak ja niektórych papierów procentowych, które mają mniejszą wartość, Véland kocha Zuzannę, albo jej nie kocha, mała więc sumka nie powinna tu wchodzić w rachubę.
— Ależ on może ją kochać i dbać o posag — odpowiedziała z rozpaczą panna Konstancya. — Mój bracie, pomyśl o Zuzannie i zrób już tę ofiarę.
— Ofiirę, ofiarę? babskie gadanie! — odparł pan Jeuffroy, którego małe oczy zabłysły gniewem. — Czy sam mam zostać na barłogu dlatego, że Zuzanna jest moją córką? Nie, nie zmienię w niczem raz powziętego postanowienia.
Skąpstwo w tej chwili zwyciężyło nawet próżność i wiele innych względów, które go nakłaniały do prędkiego wydania córki zamąż. Niemałą rolę odgrywały także upór i nadzieja, że siostra wspaniałomyślnie załagodzi sprawę, dodając żądaną przez pana młodego sumę z własnych swoich funduszów.
Wistocie panna Konstancya nie namyślała się długo. Suma, która stała się powodem sprzeczki, stanowiła połowę kapitału starej panny, który corok powiększała z oszczędności, ale nie wahała się poświęcić pieniędzy, gdy szło o szczęście Zuzanny.
— Ja dodam tę sumkę — rzekła pośpiesznie do brata; — ja nie potrzebuję wiele, obie z Fanszetką potrafimy obywać się byle czem.
— Jeśli masz ochotę zrobić podarunek swej siostrzenicy, to wolno ci postąpić, jak ci się podoba — rzekł z udaną niechęcią. — Co do mnie, nie mogę zrobić żadnego ustępstwa.
Panna Konstancya podbiegła do pana Vélaad, mówiąc:
— Wszystko jest już ułożone, kochany panie. Ja biorę dla siebie te papiery wartościowe, które się panu nie podobają, a daję wzamian część swoich. Wszak one i tak należą do Zuzanny, gdyż cały mój majątek przejdzie kiedyś na nią.
Véland odetchnął swobodniej; lękał się czy się nie posunął zadaleko i nie wywołał zerwania, kochał bowiem szczerze Zuzannę, ale należał do liczby tych ludzi, którzy, raz obliczywszy korzyści, nie chcą się ich zrzec dobrowolnie. Jednakże, wałując się nieco, odpowiedział pannie Konscancyi:
— Ale proszę pani, to sprawa do załatwienia pomiędzy mną, a panem Jeuffroy. Ja nie prosiłem pani o nic i nie wiem nawet, czy mi wypada przyjąć ten dar.
— A dlaczegóż nie miałbyś pan przyjąć, skoro ja przyjmuję?
Véland odwrócił się z żywością i ujrzał przed sobą Zuzannę, której wielkie błękitne oczy płonęły blaskiem gniewu. Stał więc pomięszany i zjęty niemiłem przeczuciem, zapytując się w dachu, czy słyszała słowa, które wypowiedział w uniesieniu? Postanowił jednak obrócić w żart całe zajście.
— Najdroższa — rzekł z uśmiechem, — cóż cię mogą obchodzić kwestye pieniężne? Czego chcesz i dlaczego przyszłaś aż tutaj?
— Dlatego, iż uważałam, że tak mi postąpić wypada — odparła Zuzanna pogardliwym tonem.
— Odpowiadasz mi niezbyt uprzejmie, kochana Zuzanno. Proszę cię, wróć do salonu, za chwilę załatwimy interes i powrócimy do was.
— Interes, jak pan nazywasz tę kwestyą, jest już zupełnie skończony — odpowiedziała Zuzanna. — Moja droga, kochana ciotko przyjmuję twoję jałmużnę.
— Pani! — zawołał Véland, a na jego lica wystąpił rumieniec gniewu.
— Co?... czyżby ten wyraz nie podobał się panu? Zatem niech będzie dar i skończmy raz tę kwestyą.
Młoda dziewczyna, blada i wzruszona, była w tej chwili tak czarująco piękna, że notaryusz pomimo siwych włosów omało się w niej nie zakochał.
Zuzanna przemawiała tonem tak stanowczym, że pan Jeuffroy spoglądał na nią ze zdumieniem, Véland z jakiemś przykrem uczuciem, bo dotychczas miał to przekonanie, że dziewiętnastoletnia dziewczyna jest istotą bezwłasnowolną jak dziecko i giętką jak wosk.
— Zuzanno, moja droga Zuzanno — zaczął, pociągając ją prawie gwałtem we framugę okna — bardzo mi przykro, że doszło do tej niemiłej sceny; wierz mi, że gorzko tego żałuję. Dlaczego masz taką zagniewaną minę? Jakie przypuszczenia zbudziły się w twojej głowie? Nie wyobrażajże sobie, że cię nie kocham dlatego, że nie pozwoliłem się oszukać.
— Czy mój ojciec byłby zdolny oszukać kogokolwiek, mój panie? — odpowiedziała z uniesieniem Zuzanna.
Véland, gniewny na samego siebie, odparł jednak z pozornym spokojem:
— Patrząc na twoje niezadowolenie, Zuzanno, jestem zbyt wzruszony, abym mógł dobierać kwiecistych wyrażeń. Jeżeli cię obraziłem jakiem słowem, szczerze tego żałuję; usprawiedliwić mnie tylko może chwilowe rozdrażnienie. Ale to już przeszło, nie gniewasz się, wszak prawda, Zuzanno?
— Naturalnie, że nie istnieje już żadne nieporozumienie — odpowiedziała głośno Zuzanna. — Moja ciotka usunęła wszystkie przeszkody; chciałeś pan stu tysięcy franków, będziesz je miał... i jak pan sam to powiedziałeś, nie mówmy o tem więcej.
Po chwili milczenia dodała ciszej z szyderczym akcentem:
— Co zaś do pańskiej miłości, nie mam żadnego powodu wątpić o niej... Wierzę w nią, o! wierzę bardzo mocno.
Nieszczęśliwy Véland stał jak na mękach, czując że odgrywa rolę godną politowania, że Zuzanna trzyma go w swej mocy i że wobec gniewu obrażonej kobiety, najrozsądniej jest nie odzywać się wcale.
Panna Konstancya, która tymczasem kazała poprawić kontrakt ślubny, zbliżyła się do nich, mówiąc:
— Wszystko już teraz w porządku, moje kochane dzieci, kończmy zatem prędzej. Cóż tam sobie myślą państwo Preymont i świadkowie!
— Moja ciotka ma słuszność, to niemiłe zajście wistocie trwało zadługo — podjęła znowu Zuzanna. — Przez wzgląd na mnie, nie przedłużaj pan tej kwestyi.
Gdy Zuzanna, wbrew woli pana de Preymont, który chciał ją zatrzymać w salonie, weszła do gabinetu ojca, zamknęła drzwi za sobą i goście, pozostawieni samym sobie, czynili najrozmaitsze wnioski i przypuszczenia.
— Zdaje mi się, że ten jegomość się targuje! — zawołał Saverne z oburzeniem. — To wstrętne.
— Wyrażenie jest cokolwiek zasurowe, panie — odezwał się jeden ze świadków pana Véland. — Czy to jest co wstrętnego myśleć o swoich interesach i nie dać się złapać na plewy? — Złapać, piękny wyraz! — podjął z żywością Saverne. — Złapać! ależ ten pan powinien na kolanach żebrać o rękę panny Zuzanny; powinien uznać swoję niższość wobec tylu wdzięków i tak niepospolitej piękności... O cóż mu idzie? o trzydzieści tysięcy franków? Gdybym był na miejscu panny Jeuffroy, wyrzuciłbym pańskiego przyjaciela za drzwi!
— Dajże pokój — szepnęła mu zcicha pani de Preymont, kładąc mu dłoń na ramieniu, aby uspokoić jego wzburzenie. — Dlaczego mięszasz się w nieswoje rzeczy?
Pan de Preymont słuchał tych rozpraw w milczeniu. Kochając wielką i beznadziejną miłością pannę Jeuffroy, zapytywał się z trwogą, czem będzie dla niej życie wspólne z człowiekiem, który na samym wstępie zranił tak boleśnie jej dumę.
W tej chwili Zuzanna ukazała się w salonie. Marek spojrzał na nią uważnie, na jej twarzy malowało się głębokie wzruszenie. W milczeniu usiadła na zajmowanem poprzednio miejscu.
— O czem ona myśli? — pytał się w duchu Marek, widząc, że Zuzanna rumieni się i blednie pod wpływem sprzecznych wrażeń, miotających jej duszą.
— Było tu małe nieporozumienie, ale kwestya wyjaśniła się już — odezwał się notaryusz. — Sądzę że możemy przystąpić do podpisów. Panno Zuzanno, racz pani podpisać.
Ale choć powtórzył te słowa dwa razy, Zuzanna nie dosłyszała nawet dźwięku jego głosu.
— Moja droga Zuzanno — zaczął Marek, ujmując jej rękę — proszą cię, abyś podpisała kontrakt.
Zuzanna podniosła się z krzesła i przystąpiła do stołu, mówiąc:
— Czy pan Véland już podpisał?
— Pani wpierw powinna podpisać — objaśnił ją notaryusz. — Jest to zwyczaj grzeczności, że paniom ustępuje się pierwszeństwa.
— Nie, ja podpiszę po panu Véland. Proszę, niech pan pisze!
Nakazujący dźwięk głosu młodej dziewczyny omało co nie wywołał wybuchu gniewu w panu Véland. Ale na szczęście zdołał się powstrzymać i, podpisawszy, pośpiesznie podał pióro narzeczonej. Lecz Zuzanna cisnęła pióro na stół, ujęła kontrakt i podarła go w kawałki.
Panna Konstancya krzyknęła przerażona; pan Jeuffroy, rozgniewany do najwyższego stopnia, przysunął się do córki i rzekł:
— Czy oszalałaś?... Co to znaczy?
Pan Véland spoglądał na nią, niezdolny słowa wymówić.
— Panie — zaczęła Zuzanna, siłą woli odzyskując pozorny spokój, — za nic w świecie nie wyszłabym zamąż za człowieka, który targował się o mój posag. Oddaję panu zaręczynowy pierścionek, resztę podarunków odeślę dziś jeszcze.
— Jakiem prawem pozwalasz sobie? — zaczął pan Jeuffroy.
Ale pan Véland przerwał mu ruchem ręki i, drżąc z gniewu, zawołał:
— Jakto? zpowodu błahej sprzeczki o pieniądze nie chcesz pani poślubić mnie? A jednak zdaje mi się, że gdybyś była osobą szlachetną, kochałabyś mnie, oddając mi swą rękę.
— Czy ośmieliłbyś się pan zapewnić mnie, że gdyby ciotka moja nie była tak wspaniałomyślną i nie oddała prawie całego swego mienia, aby powiększyć mój posag, nie byłbyś pan zerwał tego małżeństwa? — zawołała Zuzanna z uniesieniem. — Wątpisz pan o szlachetności moich uczuć — dodała z oczyma błyszczącemi od gniewu — a gdzież się podziała pańska miłość, o której zapewniałeś mnie tyle razy? Czy objawem jej miała być obraza uczyniona narzeczonej, lub też zniewaga wyrządzona jej ojcu?
— Wiem że przedstawiłem się źle w oczach pani — odpowiedział pan Véland — i wiem, że trudno jest porozumieć się z kobietą, która się gniewa, ale jeślibyś pani kochała mnie szczerze, przebaczyłabyś mi kilka słów nieoględnych.
— Chodziło tu o coś więcej, niż o nieoględne słowa — odparła drżącym głosem Zuzanna, — sympatya znika wobec objawów niektórych; ja miłość swoję ofiarowałem komuś innemu, nie panu. Nie znam pana...
Kończąc te słowa, odwróciła się i wyszła z salonu.
Po jej odejściu głębokie milczenie zaległo. Saverne w przystępie uwielbienia byłby z ochotą wyrzucił przez okno ojca i narzeczonego, potem chciałby był podążyć za młodą dziewczyną i wyrazić jej swoję cześć i podziw, a następnie miłość.
Preymont, pomięszany i blady jak widmo, pochylił się do matki i rzekł:
— Ty jedna, matko, zdolna jesteś powiedzieć jakieś słówko pociechy Zuzannie. Idź za nią, proszę cię.
Potem starał się uspokoić wzburzone zmysły.
Zamieniwszy kilka słów niezbyt uprzejmych z panem Jeuffroy, pan Véland oddalił się, a za nim de Preymont i jeszcze kilka zaproszonych osób.
Wszystko to stało się tak nagle, że pan Jeuffroy, pozostawszy sam, zapytywał się, czy to wszystko prawda? Gniew i zmartwienie wyrażały się u niego mniej więcej w ten sposób:
— Szalona ta Zuzanna!... Po kim ona odziedziczyła podobny charakter? Zobaczymy, czy nie potrafię przezwyciężyć jej oporu. Zapłaci mi za ten skandal!
Przed podpisaniem kontraktu ślubnego powiedział sobie, że człowiek zakochany nie zwróci uwagi na wyliczanie cyfr, albo że jeśli spostrzeże omyłkę, odstąpi z łatwością od swoich wymagań. Teraz przekonał się, że Véland należał do rzędu ludzi wyrachowanych i, pomimo gniewu, wydał o nim sąd dosyć pochlebny.
Ale nie umiał znaleźć żadnej okoliczności, któraby w łagodzącem świetle ukazała postępowanie córki, nie brał bowiem w rachubę jej obrażonej dumy i godności; miał przytem urazę i do panny Konstacyi.
— Także nierozsądna istota — rzekł sobie, — jeśli chciała zrobić taki dar dla siostrzenicy, mogła mi o tem wcześniej powiedzieć. I jeszcze mówiła o poświęceniu. Ładnie nas ustroiła, niema co mówić!
Pod wpływem gniewu chciał iść do córki i wypowiedzieć jej swoje oburzenie, ale po namyśle uznał, że trzeba się zająć niektóremi interesami, wyszedł więc i nie wrócił, aż na obiad.
Tymczasem Zuzanna, zostająca dotychczas pod wpływem nerwowego rozdrażnienia, nie okazywała żadnej słabości i starała się pocieszyć zrozpaczoną pannę Konstancyą.
— Czego plączesz, ciociu? — powtarzała z ożywieniem. — Czy mój narzeczony zasługuje na to, aby go żałowano? Wszak słyszałaś, że chciał się cofnąć. Powinnaś bardziej cenić moję osobę, kochana ciotko. Ty, co jesteś tak wspaniałomyślna, powinnaś nim pogardzać.
— Mój Boże! mój Boże! cóż to za nieszczęście — powtarzała stara panna. — Moja droga, cóż to złego, gdy ktoś myśli o swoich interesach? Ale ty jesteś jeszcze dziecko i nie znasz wcale życia; każdy potrzebuje pieniędzy. Taka dobra partya!
— Jeszcze ciocia nazywa to dobrą partyą choć się ciocia przekonała czem był tęn człowiek! — zawołała młoda dziewczyna.
Widząc, że nie przekona ciotki, zamilkła i pogrążyła się w myślach, podczas, gdy panna Konstancya poszła się rozebrać i opowiedzieć Fanszetce szczegóły dzisiejszego zdarzenia.
Zuzanna zapytywała się jednak samej siebie z niepokojem:
— Co myśli mój ojciec? Dlaczego nie pokazał się do tej pory?
Niechętnie i ociągając się zeszła na obiad; mniemała jednak, że pozorny jej spokój pocieszy pana Jeuffroy, gdyż będzie dowodem, że rana jej zagoi się łatwo.
Pan Jeuffroy wszedł do jadalni prawie równocześnie z Zuzanną. Dziewczyna postąpiła kilka kroków naprzód, mniemając że przygarnie ją w objęcia jak kochający ojciec, ale cofnęła się wobec zachmurzonego oblicza pana Jeuffroy, który zasiadł do stołu, nie powiedziawszy ani słowa. Przerwał wreszcie milczenia, skarżąc się na bezużyteczne wydatki, na koszt, na jaki naraził go obiad zadysponowany na piętnaście osób.
Potem zawołał kucharki i wydał jej szczegółowe polecenia, w jaki sposób ma przechować jaknajdłużej niektóre potrawy.
— Za to, co wydałem na dzisiejszy obiad, moglibyśmy żyć co najmniej tydzień — rzekł; — nie dam na dom ani grosza przez cały ten tydzień.
Rozdrażnienie Zuzanny chłodło zwolna, jakby pod działaniem przenikliwego lecz drobnego deszczu. W tej chwili uczuła się znękaną i zmartwioną. Do tej pory podtrzymywał ją gniew przeciwko panu Véland i nie dozwalał jej się zastanowić nad postępowaniem jej ojca; ale nagle wątpliwość, którą wyrzucała sobie jak błąd niezmierny, zaczęła szarpać jej sercem.
Po obiedzie ojciec surowym tonem rozkazał jej, aby przeszła z nim do salonu.
— Jeszcze nie wypowiedziałem ci swego zdania co do tego, jak się zapatruję na twoje postępowanie, moja panno — zaczął. — Chciałbym wiedzieć, w jakim romansie wyczytałaś zdanie, że młoda dziewczyna ma prawo wyrzucić za drzwi uczciwego konkurenta, którego wybrał jej ojciec?
— Uczciwego? — zawołała Zuzanna. — Mój ojcze, czy uważasz to za postępek uczciwy, jeśli on chciał opuścić mnie dla kwestyi pieniężnej?
— O, tylko nie baw się w szumne frazesy! Opuścić cię! Przecież o tem niebyło mowy! Co tobie do interesów? Czy ludzie nie sprzeczają się nieraz przy zawieraniu jakiegokolwiek kontraktu? Postępek twój był śmieszny i naganny!
Zuzanna miała zdrowy pogląd na rzeczy i charakter bardzo stanowczy, który nie pozwolił czynić sobie niesprawiedliwych wymówek lub narzucić pojęć niezgodnych z jej pojęciami o tem co jest prawe i szlachetne.
— Gdyby nawet ten wypadek można było załagodzić w inny sposób — odparła, — to chociaż z przykrością, muszę ci jednak oświadczyć, ojcze, że nie postąpiłabym inaczej.
— Doprawdy! — zawołał z uniesieniem. — A zastanawiałaś się nad tem, na jakie przykrości i straty naraża mnie twój kaprys? Czy obliczyłaś, jakie z tego powodu krążyć będą plotki w mieście i okolicy? Ręczę że już krążą! Ludzie gotowi mnie potępić, chociaż słuszność jest po mojej stronie.
— Jeżeli uważasz, mój ojcze, że miałeś słuszność, dlaczegóż potępiasz mnie, że zerwałam z człowiekiem, który cię posądzał o czyn nieszlachetny?
Pan Jeuffroy wobec logicznego dowodzenia córki nie mógł znaleźć naprędce żadnego zbijającego argumentu, rzekł więc z gniewem:
— Cicho bądź... pleciesz same głupstwa. Jaki ja jestem nieszczęśliwy człowiek! Wyszukałem dla ciebie odpowiednią partyą, chciałem abyś wyszła zamąż za miłego i ładnego chłopca i cieszyłem się myślą o twojem szczęściu, a ty przez kaprys niweczysz wszystkie moje zamiary. Oprócz tego narażasz mnie na niechęć i obmowę, wywołujesz śmieszną scenę i szkodzisz tym sposobem samej sobie.
Tu obrócił się do panny Konstancy i, która usiłowała go uspokoić i usprawiedliwić Zuzannę.
— Ty zaś postąpiłaś jak niedołęga — rzekł. — Jeśli chciałaś zrobić podarunek, mogłaś to uczynić odrazu; nie byłoby wtedy doszło do skandalu, na jaki mnie naraziła moja córka.
Zuzanna przysunęła się do ciotki i rzekła głosem przerywanym od wzruszenia:
— Jestem ci nieskończenie wdzięczna za to, co uczyniłaś dla mnie, moja ciotko. Postąpiłaś szlachetnie, nie zapomnę tego nigdy; moje przywiązanie dla ciebie jest jeszcze silniejszem niż poprzednio, chociaż zdaje mi się, że to niepodobieństwo.
— Drogie moje dziecię, oddałabym była wszystko, aby tylko odwrócić to nieszczęście! Nie miej żalu do ojca — dodała cicho, — jest tak zmartwiony, że sam nie wie co mówi.
Potem dodała głośno z odcieniem nadziei w głosie:
— Zresztą może pan Véland powróci i pogodzicie się z sobą.
Zuzanna cofnęła się trochę i rzekła z niechęcią:
— Podobny postępek nie przywróciłby mu mojego szacunku.
— To upór niesłychany! — zawołał z rozpaczą pan Jeuffroy. — Widzę, że w twoim charakterze przeważa tylko egoizm; chyba wytłumaczyłem ci dokładnie, na jakie przykrości mnie naraziłaś. Jeżeli po tej śmiesznej scenie pan Véland zrobiłby ci zaszczyt, że powróciłby do ciebie, powinnabyś się nazwać bardzo szczęśliwą Młoda dziewczyna zaczęła płakać rzewnemi łzami. Doznawała w tej chwili wrażenia, jakiego doznaje znużony wędrowiec, gdy z pięknej okolicy przejdzie odrazu do pustej, której nie widzi końca. Czuła że przepaść rozdziela ją od ojca i doznawała zawrotu głowy wobec tego podwójnego rozczarowania. Lecz przykrość, jakiej doznała zpowodu ojca, była jeszcze dokuczliwszą niż chciwość, którą okazał narzeczony. Chociaż związki krwi są silne i potężne, jednak niezdolni jesteśmy kochać gorąco tych, którzy nie odczuwają naszego przywiązania, to też tkliwość Zuzanny ©chłodła wobec niezadowolenia i obojętności ojca.
Dotychczas pomimo wstrętu, jakim ją przejmowały skąpstwo i ciasne pojęcia ojca, nigdy ufności jej nie zachwiało nawet najlżejsze podejrzenie co do uczciwości pana Jeuffroy. Teraz miotały nią trwoga i niepewność, to też przysunęła się do ojca i rzekła błagającym tonem:
— Mój ojcze, powiedz roi, że pan Véland cię... Proszę cię, powiedz, że...
Ale powstrzymywana przez szacunek, przerażona myślą, która ją trapiła jak wyrzut sumienia, nie dokończyła zaczętego zdania i uciekła.
— Co jej się stało? — zawołał z najwyższem zdumieniem pan Jeuffroy. — Co ona chciała powiedzieć, moja siostro?
— Nie wiem tego, ale to wiem, mój bracie — odpowiedziała z energią stara panna, — że okazałeś się zbyt surowym dla niej, że przez ciebie Zuzanna płakała, a ja tego nie chcę!
I nie czekając odpowiedzi, pana Jeuffroy, oddaliła się, pozostawiając mu do odgadnięcia zadanie zbyt trudne dla jego umysłu.
Gniew, jaki córka okazała panu Veland, upewnił go, że Zuzanna nie domyślała się ojcowskiego wyrachowania.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean La Brète i tłumacza: Bronisława Wierusz-Kowalska.