Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
SZLACHETNA KRADZIEŻ.



Aubry przepędził te dwie godziny siedząc na ławce.
O naznaczonym czasie przyszedł dozorca, przyniósł świeżą wodę i kawał chleba, to stanowiło obiad w języku więziennym.
Uczeń przypomniał sobie wyrazy nieboszczyka, to jest iż drzwi więzienia otwierają się tylko co dwadzieścia cztery godzin; pomimo tego pozostał na miejscu bez ruchu, obawiając się aby jaki wypadek nadzwyczajny nie zmienił zaprowadzonego porządku.
Wkrótce też dostrzegł przez szczelinę okienka, że noc się zbliża.
Dzień upłyniony, pod każdym względem przedstawiał mu się ważnym i czynnie spędzonym.
Z rana, badany był przez sędziego; w południe miał pojedynek z Marmagnem; o pierwszej został uwięziony; o trzeciej był świadkiom śmierci towarzysza, a obecnie przedsiębrał pierwsze usiłowania oswobodzenia.
W życiu ludzkiem mało dni podobnych naliczyć można.
Jakób Aubry powstawszy zwolna, podszedł do drzwi dla przysłuchania się czy kto nie nadchodzi; poczem by nie dostrzeżono w jego ubiorze śladów ziemi i muru, rozebrał się ze zwierzchniej sukni, usunął łóżko i znalazł otwór jamy, o którym wspomniał zmarły towarzysz.
Wślizgnął się jak wąż w wązką galeryę, mogącą mieć ośm stóp głębokości, która zagłębiając się pod murem, podnosiła się z przeciwległej strony.
Po pierwszych uderzeniach sztyletu, Aubry przekonał się z odgłosu jaki ziemia wydawała, że niebawem dojdzie do zamierzonego celu, to jest że wybije otwór; lecz gdzie takowy go wyprowadzi? by to stanowczo wyrzec, trzeba było być czarownikiem.
Pomimo to pracował starannie unikając hałasu.
Wychodził czasami z tej nory jak minier, ażeby rozrzucać ziemię, któraby zapchała galeryę; poczem znów brał się do roboty.
Gdy Aubry pracował, Askanio strapiony myślał o Blance.
On także wtrącony został do Chatelet i podobnie jak Aubry zamknięty był w lochu.
Jednak czy to z przypadku czy też w skutek zlecenia księżnej, więzienie jego nie było tak ogołocone z wszystkiego i znośniejsze od tego, w którem był uczeń osadzony.
Lecz cóż obchodziło Askania mniej lub więcej wygody?
Więzienie jego było niewolą; zamknięcie rozłączeniem.
Brakowało mu Blanki, to jest więcej niż dnia, więcej niż swobody, więcej niż życia.
Gdyby Blanka dzieliła z nim więzienie, loch byłby miejscem rozkoszy, pałacem zaczarowanym.
Gdyby Benvenuto dostał się do więzienia, pierwszem jego zajęciem byłoby obejrzeć drzwi i sondować mury, stukać w podłogę i przysłuchiwać się tym odgłosom dla zapewnienia, czy nie pozostaje jaki środek oswobodzenia.
Askanio zaś usiadłszy na łóżku, opuścił głowę na piersi i wymówił imię Blanki.
Nie przyszło mu na myśl nawet, że się można wydostać z więzienia zamykanego na potrójne zamki i otoczonego murami sześcio-stopowemi.
Więzienie jego jakieśmy nadmienili było zresztą daleko dogodniejsze niż Jakóba; znajdowało się tam bowiem łóżko, stolik, dwa krzesła i stary dywan; oprócz tego na wystawie kamiennej wychodzącej z muru, paliła się lampa.
Więzienie to zaiste było przeznaczone dla znakomitych osób.
Niewidział się z Cellinim, bo ten nie wiedział, że jego ukochany uczeń, syn Stefany był uwięzionym; potrzeba było całego dnia ażeby go zawiadomić w Fontainebleau, przypuszczając żeby ktoś o tem pomyślał, drugiego dnia z powrotem do Paryża, a w dwóch dniach nieprzyjaciele kochanków mogli o wiele wyprzedzić w zabiegach ich obrońcę.
Około drugiej po południu, o ile mógł wnosić więzień z rachuby czasu przez siebie ułożonej, zdało mu się, że ktoś blisko niego rozmawia; był to szmer głuchy, niewyraźny, wśród którego tylko można było z pewnością wnosić, że to były głosy ludzkie.
Askanio zwrócił się ku miejscu, zkąd szmer pochodził; było to w kącie jego więzienia.
W milczeniu przyłożywszy ucho do ściany a następnie do podłogi, przekonał się nareszcie, że odgłos pochodził z pod ziemi.
Askanio miał więc sąsiadów, którzy byli oddzieleni od niego wązkim murem lub cienką ścianą deskową.
Po upływie dwóch godzin szmer ustał.
Następnie około północy znów szelest dał się słyszeć, lecz tym razem odmiennego rodzaju.
Nie był to bowiem szmer osób rozmawiających, lecz odgłos uderzeń, głuchych i szybko po sobie następujących, jakie się zwykle słyszeć dają w pobliżu pracowni kamieniarzy.
Zresztą szelest zawsze pochodził z tego samego miejsca, trwał nieprzerwanie i stawał się co chwila donośniejszym, a ponieważ nie była to zwykła godzina pracy, oczywiście więc jakiś więzień usiłował wydobyć się.
Askanio uśmiechnął się smutnie, bo ten co go odwiedzi, zawiedziony zostanie w nadziei, że się wydobył z więzienia.
Nakoniec szelest tak dalece się powiększył, ze Askanio pochwyciwszy lampę, pośpieszył do miejsca zkąd takowy pochodził.
Prawie w tejże chwili wzdęła się ziemia w najodleglejszym kącie więzienia, i rozsypując się, odkryła głowę ludzką.
Askanio krzyknął z zadziwienia i radości, na co mu odpowiedział okrzyk również donośny.
Był to bowiem głos Jakóba Aubry.
W chwilę potem przy pomocy Askania, Jakób wydobywszy się zupełnie z jamy, rzucił się w objęcia przyjaciela.
Łatwo odgadnąć, że pierwsze zapytania i odpowiedzi były niezrozumiałe; lecz nakoniec doszli do pewnego uporządkowania myśli i mogli sobie wzajem wyjaśnić niektóre wypadki.
Askanio zresztą nie miał o czem mówić, przeciwnie chciał się o wszystkiem dowiedzieć i wtedy Aubry mu opowiedział: naprzód jak powrócił prawie jednocześnie z Cellinim do zamku Nesle; jakim sposobem dowiedzieli się o uwięzieniu Askania i porwaniu Blanki; nareszcie jak Benvenuto wybiegł jak opętany wołając: do odlewni, do odlewni, on zaś pośpieszył do Chatelet.
Poczem już nie wiedział co się dalej stało w zamku Nesle.
Po opowiedzeniu tej powszechnej iliady, nastąpił opis osobistej odyssei.
Aubry opowiedział udręczenia z powodu, że go niechcieli przyjąć do więzienia; dalej odwiedziny u Gerwazy, oskarżenie tejże przed sędzią kryminalnym, dalej wywód słowny przed ostatnim, w skutek którego skazany był na dwanaście su paryskich kary, co było wielkim ubliżeniem dla honoru Gerwazy; nakoniec spotkanie z Marmagnem właśnie w chwili gdy zaczął rozpaczać, że się nie będzie mógł dostać do żądanego więzienia; nareszcie zakończył opowiedzeniem wszystkiego szczegółowo, aż do chwili, w której nie wiedząc dokąd dąży, przebił głową pokład ziemi i spostrzegł przy świetle lampy swojego przyjaciela Askania.
Poczem oba młodzieńcy powtórnie się uściskali.
— A teraz — rzekł Jakób — posłuchaj mnie Askanio, nie mamy czasu do stracenia.
— Tak, masz słuszność, mówmy więc o Blance. Gdzie ona?
— Nie wiem tego z pewnością, lecz domyślam się, że musi być u księżnej d’Etampes.
— U pani d’Etampes! — zawołał Askanio — u swojej rywalki!
— A więc to prawda co mówiono o miłostkach twoich z księżną?
Askanio, wymówił kilka słów niezrozumiałych.
— O! nie masz się czego rumienić! — zawołał Aubry. Do kata! księżna, a do tego księżna, w której się król kocha. Mnie pewno podobne szczęście nie spotka. Lecz wróćmy do naszego interesu.
— Tak, mówmy o Blance.
— Nie idzie tu o Blankę, lecz o pismo.
— O jakie pismo?
— Pismo księżnej d’Etampes.
— Któż ci o nim mówił?
— Benvenuto Cellini.
— Z jakiego powodu?
— Ponieważ to pismo jest mu potrzebne i przyrzekłem, że go przyniosę, ponieważ jednem słowem, wszystkie moje usiłowania dążyły do tego, ażebym je od ciebie wydostał.
— Jaki użytek chce zrobić z niego Benvenuto? — zapytał Askanio.
— Na to nie umiem ci odpowiedzieć i nic mi do tego. Powiedział mi tylko: — Potrzeba mi tego pisma, a ja mu odrzekłem: — Dobrze, będziesz je miał. — I w tym celu dostałem się do więzienia, dajże mi je więc, obowiązuję się doręczyć je Celliniemu. — Co ci jest?
To zapytanie było skutkiem zmiany twarzy Askania.
— Żal mi twoich trudów biedny Aubry — rzekł.
— Jakto? — zawołał Jakób... — nie masz przy sobie tego pisma?
— Przeciwnie, mam je tu — odpowiedział Askanio wskazując na piersi.
— O to co innego! dajże mi je, ażebym doręczył Celliniemu.
— Nie mogę tego uczynić Jakóbie.
— Z powodu?
— Ponieważ nie wiem jaki z niego użytek chce zrobić Benvenuto.
— Zapewnie chce za jego pomocą oswobodzić cię..
— A tem samem zgubić księżnę! Nie Aubry, nie stanę się przyczyną zguby kobiety.
— Lecz ta kobieta pragnie twojej; ta kobieta nienawidzi cię; nie, mylę się, ta kobieta ubóstwia cię...
— I ty chcesz ażebym za to przywiązanie...
— Lecz to na jedno wychodzi jakby cię nienawidziła, ponieważ ty jej nie kochasz, a przytem ona jest przyczyną wszystkiego złego.
— Jakto?
— Ona kazała uwięzić cię i porwała Blankę.
— Kto ci to powiedział?
— Nikt, lecz któż inny mógłby się tego dopuścić?
— Zapomniałeś o prewocie, o hrabim d’Orbec, o Marmagne, któremu jakeś sam wyznał, odkryłeś wszystko.
— Askanio, Askanio! — zawołał Jakób z rozpaczą, dążysz do twej zguby.
— Przekładam ją nad nikczemny postępek.
— Lecz to nie jest nikczemny postępek, ponieważ Benvenuto bierze wszystko na siebie.
— Posłuchaj mnie Aubry i nie uważaj za złe co ci powiem. Gdyby Benvenuto był w twoim miejscu i powiedział mi: „Pani d’Etampes twoja nieprzyjaciółka kazała cię uwięzić, porwała Blankę i chce ją zmusić do swoich widoków; nie mogę ocalić Blanki jak tylko przez to pismo,” wtedy musiałby mi przyrzec, że go nie pokaże królowi. Lecz tu nie ma Benvenuta, nie mam żadnej pewności, że prześladowanie moje jest dziełem księżnej. Ten list nie byłby w bezpiecznych rękach gdybym go tobie powierzył, przebacz, lecz sam wyznałeś, że jesteś półgłówkiem.
— Przysięgam ci Askanio, że dzień wczorajszy zrobił mnie o dziesięć lat starszym.
— Możesz zgubić to pismo albo też jaki nierozważny użytek z niego uczynisz, w mniemaniu, żeś to zrobił w chwalebnym celu. Nie Aubry, ten list przy mnie pozostanie.
— Ależ mój przyjacielu — zawołał Jakób Aukry — zastanów się, Benvenuto mówił, że to pismo jedynie ocalić cię może!
— Benvenuto ocali mnie bez niego. Benvenuto uzyskał słowo królewskie, że w dniu, w którym Jowisz odlany zostanie, będzie go mógł prosić o łaskę jakiej sam zażąda. Tak więc gdy ci się zdawało, że Benvenuto postradał zmysły wołając: do odlewni, do odlewni! Benvenuto zamyślał o mojem oswobodzeniu.
— A jak się odlew nie uda?
— O! tego się bynajmniej nie obawiam.
— Słyszałem jednak, że podobne wypadki bywają, i nieraz najsławniejsi giserzy francuscy chybili.
— Najsławniejsi giserzy francuscy, są uczniami w porównaniu z Cellinim.
— Ależ powiedz mi ile dni trwać będzie odlew?
— Trzy dni.
— A ile czasu potrzeba ażeby posąg mógł być przedstawiony królowi?
— Upłynie może drugie tyle.
— A więc sześć do siedmiu dni jak uważam. Cóż się więc stanie, jeżeli w tymże czasie księżna zniewoli Blankę do poślubienia hrabiego d’Orbec?
— Pani d’Etampes nie ma żadnego prawa nad Blanką, zresztą pewny jestem, że się Blanka opierać będzie...
— Tak być może, ale prewot ma prawa nad Blanką, jako nad córką, Franciszek I-szy ma jako nad poddanką, jeżeli zatem ojciec i król rozkażą?
Askanio zbladł okropnie.
— Jeżeli zatem Benvenuto prosić będzie o wypuszczenie ciebie z więzienia gdy Blanka będzie żoną hrabiego, powiedz mi, na co się przyda wolność twoja?
Askanio podniósł rękę do czoła dla otarcia potu, który mu występował w miarę jak mówił Jakób, gdy tymczasem drugą szukał w kieszeni pisma mającego go wybawić, lecz właśnie w chwili gdy Aubry sądził, że ulegnie, wstrząsnął głową, jakby oddalając od siebie myśl wahania się i zawołał:
— Nie, nie! Jedynie oddałbym go Celliniemu. Mówmy więc o czem innem.
Słowa te wymówił głosem okazującym przynajmniej w tej chwili, że nadaremnie byłoby nalegać dłużej.
— Jeżeli — rzekł Aubry stanowczo — jeżeli tedy mój przyjacielu mamy mówić o czem innem, możemy się zająć tem jutro z rana lub w ciągu dnia, gdyż spodziewam się, że tu długo pobawimy. Co do mnie, przyznam się szczerze, że znużony wysileniem dnia wczorajszego i dzisiejszej nocy, bardzo bym rad spocząć cokolwiek. Bywaj więc zdrów, gdyż wracam do siebie. Gdy zechcesz widzieć się ze mną, zawołaj. Zatkaj przytem dywanem otwór nory, ażeby nam nie przecięto komunikacyi. Dobra noc, a ponieważ noc przynosi radę, mam nadzieję, że jutro będziesz rozsądniejszym.
To powiedziawszy i nie chcąc słuchać uwag Askania, który usiłował go zatrzymać, Jakób Aubry rozpoczął głową odwrót do jamy, przez którą wczołgał się do swojego lochu.
Co do Askania, ten wykonywując zlecenie swego przyjaciela, zaciągnął dywan do kąta dla zakrycia otworu. Poczem zrzucił z siebie kaftan, wyciągnął się na łóżku, i lubo miotany niespokojnością, wkrótce jednak zasnął, tak znużenie nim owładnęło i przemogło udręczenia umysłowe.
Aubry przeciwnie, lubo czuł równą jeżeli nie większą potrzebę spoczynku, poprzestał jednak na tem, że tylko usiadł na ławce i zaczął głęboko rozmyślać, co, jak wiadomo czytelnikowi, było zupełnie przeciw nem jego usposobieniu i widocznie wskazywało, że musiał być zajęty ważnem przedsięwzięciem.
Trwało to blisko kwadrans, poczem Jakób zwolna powstawszy, zbliżył się do jamy, wsunął się w nią lecz z taką przezornością, że w chwili gdy uniósł głową dywan, ujrzał z radością, iż przyjaciel jego nie przebudził się.
Tego też właśnie tylko pragnął; z większą jeszcze ostrożnością wyszedł z jamy, a tamując w sobie oddech, zbliżył się do krzesła, na którem leżała odzież Askania, i patrząc bystro na śpiącego, z natężonym słuchem, wyjął z kieszeni owe drogie pismo tak pożądane przez Celliniego, w miejsce którego wsunął w kopertę bilet Gerwazy, złożywszy go podobnie jak był złożony list księżnej, tak aby Askanio mniemał, że dotąd posiada w swoim ręku zakład miłości pięknej Anny d’Helly.
Następnie w głębokiem milczeniu, zbliżył się do dywanu, uniósł go zwolna, wśliznął się do jamy i znikł jak widmo.
W sam czas zdążył do swego więzienia, albowiem zaledwie się wyczołgał z jamy, usłyszał otwierające się drzwi u Askania i głos jego
— Kto tam? — zapytał on jak człowiek nagle przebudzony.
— Ja — odpowiedział głos miły, nie obawiaj się niczego, to przyjaciółka.
Askanio na wpół rozebrany jakieśmy nadmienili, powstał na te wyrazy, których dźwięk zdawał mu się być znany, i przy świetle lampy ujrzał kobietę okrytą zasłoną.
Postąpiwszy zwolna kuniemu, odkryła ją.
Nie omylił się, tą kobietą była księżna d’Etampes.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.