<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Beppo
Pochodzenie Poemata
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1895
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Czajkowski
Tytuł orygin. Beppo
Podtytuł oryginalny a Venetian story
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BEPPO,
w przekładzie
Antoniego Czajkowskiego.


1.

Wszakto w ostatni wtorek i w zapust tygodnie
Na całym świecie hulać i cieszyć się modnie;
I każdy się gotuje do postnéj pokuty,
Przez pijatykę, tańce, bale i reduty.

2.

Najciemniejsza noc sprzyja rozkoszom — gdy cienie
Powloką czarnym płaszczem niebieskie sklepienie,
Płynie czas dla kochanka słodszy niż dla męża,
Bo wstyd dzienne zapory łamie i zwycięża,
I śmiga lekką stopą pustota wesoła;
Z nią śmiejąc się, żartują grzeczne fanfarony,
W powietrzu się unoszą piosenki dokoła,
Słychać krzyki, szemranie, czasem głos pieszczony,
Lub hiszpańskiéj gitary harmonijne tony.

3.

Snują się tam bogate lecz dziwaczne mody,
Ujrzysz tam wszystkie wieki i wszystkie narody,
Turcy, żydzi, pajace, lub zręczni cyganie,
Czechy, Persy, Bramini, Grecy i Rzymianie.
A w tym wielkim pokoleń i narodów zbiorze,
Na jednym stroju zbywa — na księżym ubiorze.

5.

Lecz szanuj przyzwoitość, a wszelkie ci stroje
Wolno przybrać: weź szubę, czapkę lub zawoje,
Włóż ubiory sensackie, przebierz się jak dziecię
W kostiumy przedawane w Rag-fair, w Monmouthstrecie;

We Włoszech miejsc tysiące zaletami słynie,
Jakiemi te dwa miejsca są głośne w Londynie.
Mniejsza w ich wymawianiu dla języka praca,
W Anglii prócz Covent-Garden, tak miękko nie płynie
Żadne imię, jak słodkie we Włoszech Piazza.

6.

Bale zwą karnawałem, co z łaciny znaczy:
Bywaj mi zdrowe mięso. To imię tłómaczy
Rzecz wybornie, bo ledwo co karnawał minie,
Codziennie tylko ryba na półmisku płynie
Świeża albo solona. Lecz mówmy po prostu;
Czemuż świat się gotuje przez bale do postu?
Nie wiem, może iż czyni tak jak przyjaciele,
Gdy ucztują wesoło i puharów wiele
Spełniają w pysznym porcie, albo na strzemieniu,
Lub na stopniach karety przy swém rozłączeniu.

7.

Co bądź, to bądź, lecz trzeba pożegnać pieczenie,
Posilne mięso, smaczne w potrawkach korzenie,
Przez dni czterdzieści doznać prześladowań losu,
Żyjąc tylko rybami, a i to bez sosu.
Ach biada tym podróżnym, którzy nawyknęli
Jadać smaczne łososie z podlewą z serdeli!

8.

Dlatego radzę wszystkim wielbicielom sosu,
Nie próbować strasznego za morzami losu,
Nie wysławszy wprzód kuchtów, którzyby kupili
Dość serdeli, keczupu, albo octu z Chili.

10.

Z wszystkich krain wsławionych swemi karnawały,
Najświetniejsze zapusty w Wenecji bywały.
Tu bale najweselsze, i huczne biesiady,
Muzyka, maski, tańce, słodkie serenady,
Zawiłości miłosne, i pełne hałasu
Zabawy, których głosić nie znalazłbym czasu;
Bo gdy piszę tych zdarzeń zawikłanych księgę,
Córka morza, Wenecja, urosła w potęgę.

11.

Śliczne są Wenecjanki — czarne mają oczy,
Brwi w wązki łuk śmigają, a pociąg uroczy
I słodycz, jaką widać w dawnych rzeźbach Greków,
Tak źle naśladowanych od współczesnych wieków,
W ich się twarzach i kształtnych postaciach jednoczy.
Gdy je ujrzysz oparte o balkonów slupy,
Weźmiesz je za cudowne Wenery Tycyana,
(Z nich w Florencji najlepiéj jest wymalowana)
Lub za osoby sławnéj Giorgiona grupy.

12.

Farby tego obrazu są prawdziwe, cudne,
A choć sale Manfrynów w arcydzieła ludne,
Ja go wolę nad inne, chociaż wyobraża
Tylko synaczka, żonę i twórcę malarza.
Ale jaka, o Boże! jaka śliczna żona!
Ach to miłość żyjąca, to miłość wcielona!

13.

W saméj sile młodzieńczéj to miłość żyjąca!
Nie utwór wyobraźni, nie piękność bijąca
Powabami znanemi z imienia samego,
Lecz coś jeszcze wyższego, coś tak istotnego,
Iż się zdaje natychmiast z pierwszego pozoru,
Że malarz musiał ująć podobieństwo wzoru.
By ją tylko posiadać, każdyby z ochotą
Oddał wszystkie na świecie brylanty i złoto.
Samo złodziejstwo nawet stałoby się cnotą,
Jeśli dla niéj spełnione — jéj cudne wejrzenie
Obudza w twojéj piersi jakieś przypomnienie;
Zdaje ci się, żeś widział podobne oblicze!
Tak — tyś je widział kiedyś — lecz je tajemnicze
Mgły na wieki zasnuły — zostało wspomnienie!

14.

W młodości, kiedy oko za pięknością ginie,
Nieraz przed nami postać powiewna przepłynie,
Boskość, która chwileczkę błyska i wnet kona.
A nasza wyobraźnia żywa, rozogniona,
Stroi ją w młodość, wdzięki, i nazawsze traci,
Nie znając obyczajów, ni życia postaci.

Tak na wieki ziemskiemu zaginęła oku
Jedna z Plejad, usnąwszy w błękitnym obłoku.

15.

Mówiłem, że do sławnéj Giorgiona grupy
Podobne Wenecjanki; szczególniéj gdy błyska
Kształtna ich kibić wsparta o balkonów słupy;
(Bo piękniejsze są czasem zdaleka niż zblizka).
Tam jakby Goldoniego bohaterki drugie,
Patrząc wpoprzek żaluzji, krócą chwile długie;
Tam urodne zadają sercom czułym męki,
Bo bardzo lubią swoje pokazywać wdzięki.

16.

Po spojrzeniach mrugania, a po nich westchnienia
Idą zwyczajnym torem, a potém pragnienia,
Potém kilka słóweczek, a potém list, który
Doręczy choć bez skrzydeł u swych pięt Merkury.
Lecz pomimo tak wielkiéj w postawie różnicy,
Przecież ci Merkurowie, sprawni posłannicy,
Znają swoje rzemiosło... A gdy, wielki Boże!
Rzeczy aż dotąd dojdą, przytrafić się może
Jakie wielkie zgorszenie; bo schadzki we dwoje
Obmyślą kochankowie — stąd idą rozboje,
Cudzołóstwa i zdrady popełniane skrycie,
I czułych serc pękania, i głowy rozbicie.

17.

Szekspir Włoszki maluje, kreśląc Desdemonę,
Że są cudnéj kibici, ale rozwolnione
Nieco ich obyczaje. — I nikt nie zaprzeczy,
Że w Wenecji, w Weronie, jeszcze idą rzeczy
Dzisiaj jak za Szekspira — z tą tylko różnicą,
Że mąż na proste szepty nad swą połowicą
Nie wywrze zemsty, żony jednéj nie udusi,
Ani dwudziestu, bo dziś ich sług bać się musi.

18.

Zazdrość Włochom jeżeli do głowy zawita,
Jest nowego rodzaju, wcale wyśmienita
I nie taka, jak w czarnym Otella szatanie.
Bo ci przeciwnie w ślubnym utrudzeni stanie,

Z birbancką filozofią dziś patrzą przez szpary
Na złamanie małżeńskiéj od jejmości wiary;
I niż nad szyjką winnéj, każdy Włoch przekłada
Zemścić się nad wdóweczką lub żonką sąsiada.

19.

Wiecież wy, co gondolka? a jeźli nie wiecie,
Słuchajcie, a ja ją wam odmaluję przecie.
Jestto łódź długa, kryta, od Wenecjan znana,
I bardzo dobrze znana, z przodu malowana,
I w rzeźby przystrojona. Ona szybko bieży,
Bo ją dwaj popychają silni gondoljerzy,
A gdy stoi, jak trumna na kanale leży.
Kiedy w nią wsiądzie panna wiodąc z sobą druha,
Nikt jéj tam nie wypatrzy, ani nie podsłucha.

20.

Takie łódki migają i we dnie i w nocy
Wzdłuż i poprzek kanałów. Jedne z całéj mocy
Robiąc wiosłami lecą, drugie z lekkim wiatrem
Kołyszą się na falach — inne pod teatrem,
Jak stado dzikich kaczek, mącąc nurt spieniony,
Podnoszą tysiącami swe czarne zasłony.
Ale nie wnoś na oko z oznaków żałoby,
By w nich płynące miały smucić się osoby;
Bo w gondolach tak często weseli się cieszą,
Jak w żałobnych karetach, gdy z pogrzebu śpieszą.

21.

Lecz obiecałem powieść, przystąpmyż do treści:
Lat temu kilkanaście, trzydzieści, czterdzieści,
Mniéj lub więcéj, karnawał był świetny, wspaniały,
Na niego różne damy zewsząd się zjechały,
I jedna między niemi, obca mi imieniem,
Nie zgadłbym, jak się zwała; więc za pozwoleniem
Waszém mości pauowie, dam jéj Laury imię,
Bo ono bardzo łatwo płynie w moim rymie.

22.

Laura nie była stara, nie była téż młoda,
Miała wiek, który w Francji nazywać jest moda
Wiekiem pewnym, nad który, takie moje zdanie,
Nic nie masz mniéj pewnego; bo na me błaganie

Nikt mi nie wytłómaczył i nie wytłómaczy,
Jaką epokę życia ten pewny wiek znaczy;
A więc wielkiém dziwactwem to jego nazwanie.

23.

Jeszcze świeża, umiała Laura czasu użyć,
A czas jéj się z wdzięcznością potrafił odsłużyć,
Zachowując jéj wdzięki. Z niedługą toaletą
Była najurodziwszą w Wenecji kobietą,
I kędy tylko pójdzie, kędy się pokaże,
Swą krasą gasi nawet najpiękniejsze twarze,
Dziwi ust swych uśmiechem, wesołością czoła,
A żywém, czarném okiem, przyciąga dokoła.

24.

Poszła za mąż, to dobrze, bo rzymscy chrześćjanie
Dla mężatek szczególne mają pobłażanie.
Ale, jeżeli pannie pośliznie się noga,
Nie wiem, jak się wykręci od winy nieboga,
Jeźli ślubu nie zawrze w porę — albo głową
Przemyślną nie zasłoni błędu przed obmową.

25.

A po Adryatyckiém jéj mąż pływał morzu,
Choć żeglował po innych także wód przestworzu:
Wróciwszy do Wenecji, gdy jego dworzanie
I towary i on sam siedział w kwarantanie,
Laura szła na szczyt domu każdego poranka,
Skąd mogła widziéć okręt męża i kochanka.
Byłto kupiec bogaty, handlował z Alepem,
Nazywał się w prawdziwéj metryce Giuseppem,
A Włosi przez skrócenie, przezwali go Beppem.

26.

Beppa twarz śniada w długich drogach ogorzała,
Lecz kibić jego była wzniosła i wspaniała.
Byłto człowiek rozumny, dobrze zbudowany,
I nigdy lepszy majtek nie pruł morskiéj piany
Jak Beppo. — Jego żona, choć swém obcowaniem
Niebardzo odstraszała, przeciéż wszystkich zdaniem
Tak ostra i cnotliwa, iż mniemano wszędzie,
Że jéj serce warownią niezdobytą będzie.

27.

Wiele lat już ubiegło od téj smutnéj chwili,
Jak się ci małżonkowie z sobą rozłączyli.
Wieść biegała, że Beppo utonął z okrętem:
Głoszono, że znudzony swoich spraw zamętem,
Zaciągnąwszy w Wenecji długi, z własnych progów
Uciekł, nie chcąc już wrócić do ojczystych bogów —
Mimo tego niektórzy chcieli iść w zakłady,
Że on jeszcze powróci, bo częste przykłady
Uczą, że się zakładać u ludzi jest moda,
Dopóki ich rozumu nie nauczy szkoda.

28.

Mówią, że ich rozstanie było patetyczne,
Jak się zdarzać powinno w takim rzeczy zbiegu —
Gdy Beppo raz ostatni widział oczy śliczne
Swéj cudnéj Aryadny klęczącéj na brzegu,
Jakieś skryte przeczucie owładnęło niemi,
Że się już nie zobaczą nigdy na téj ziemi.
Jestto czucie wpół chore, a wpół poetyczne,
Którego ja przykłady oglądałem liczne.

29.

Przecież Laura czekała męża od lat wielu,
I popłakawszy nieco po swym przyjacielu,
Chciała z męskim umysłem znosić umartwienia:
Lecz nieboga straciła pociąg do jedzenia,
Spać nie mogła, więc czekać już minęła pora,
Zresztą bardzo się bała śmiałka lub upiora,
By jéj samą nie napadł w noc jak zakonnicę,
Połamawszy wprzód zamki, albo okiennice;
— Musiała więc na wice mężula się zgodzić,
Choćby tylko — by swojéj słabości dogodzić.

30.

Beppo może powróci z swéj długiéj wyprawy
Na łono drogiéj żony, ale dla zabawy
Laura teraz jednemu panu była rada
Z liczby tych, których zwykle płeć piękna ogada,
Choć lubi. Byłto szlachcic dźwigający grosze,
Grzeczny i bardzo szczodry na swoje rozkosze.

31.

Pan hrabia znał muzykę, umiał tańce nowe,
Grał na skrzypcach, znał Franków i Toskanów mowę,
Tak — umiał po toskańsku — a we Włoszech wcale
Rzecz rzadka tym językiem mówić doskonale.
Sądził, która opera, lub tragiedya która
Była najdoskonalszą — a niktby na świecie
Nie chciał słyszéć o aryi albo tryolecie,
Które hrabia poganił, krzycząc: „seccatura“.

32.

Jego bravo stanowcze — a na nie głęboko
Milcząc, czeka publiczność — gdy zwróci swe oko
Ku orkiestrze, muzycy boją się straszliwie,
Ażeby jakiéj nuty nie wzięli fałszywie.
Drży serce prymadonny, bojąc się, by czasem
Za nim ba! po teatrze nie brzmiało z hałasem,
I soprano i basso i sam contra alto
Życzą, aby sto sążni był już pod Rialto.

33.

Opiekun nauk, stance sam improwizował,
A stance wcale dobre — i wiersze pisował,
Jak najlepsze — warjował na romansów moto,
I każdego zachwycał piękną anegdotą.
Miał pojęcie malarstwa, i tańczył dokładnie,
Jak Włoch, lecz Włoch, jak Francuz nie tańczy tak ładnie.
Słowem, całkiem skończony już na kawalera,
Był nawet bohaterem dla kamerdynera.

34.

Choć kobiety wymyślne — nasz hrabia jedyny,
Wierny, stały, nie dawał do żalów przyczyny,
Bo nad martwienie pięknéj, nie znał większéj winy.
Jego serce wspaniałe i wzniosłe z natury
Brało jak wosk wrażenia, a jako marmury,
Tak je przechowywało. — Uczeń doskonały
Staréj amantów szkoły, dobry uczeń — który
Im stawał się zimniejszym, tém był więcéj stały.

35.

Z takiemi zaletami, wypadek nienowy —
Że zawracał kobietom najskromniejszym głowy;

Mniemano, że się z Beppem gdzieś rozbiła nawa,
Mógł być za umarłego mianym podług prawa;
Nie pisał — ani nowin żadnych z jego strony.
Najmniejszéj troskliwości nie miał względem żony,
Która lat kilkanaście czekała na niego;
A kto tak długo milcząc, Bóg wié, gdzie się kryje,
Tego już można słusznie miéć za umarłego;
A jeśli żyje, pewno już nie dla nas żyje.

36.

Zresztą, damom we Włoszech na przypadek wszelki
Wolno miéć dwóch mężulów. (Bóg widzi grzech wielki).
Nie wiem kto był twórczynią takiego zwyczaju,
Lecz on dziś jest powszechnym w zaalpejskim kraju;
A piękna instytucja sługi-kawalera,
Bez zgorszenia późniejszym ślub dawny zaciera.

37.

Tego drugiego męża czyczysbéj nazwano,
Lecz dziś jest grubiańskiém i brzydkiém to miano.
Hiszpanie go cortejo zwą w swoim języku —
To daleko przyjemniéj — dziś ich jest bez liku
Od Po do Tagu — może ten zwyczaj jedyny
Przeniesie się i w inne odległe krainy,
Lecz niech nigdy nie wpływa na Tamizy wody,
Bo w cóżby poszły skargi, pozwy, i rozwody?

38.

Dzieląc szacunek, jaki dla dziewictwa mamy,
Przecież, niżeli panny, wolę raczéj damy.
Bez przymówki dla Francji, Anglji, albo kraju
Jakiegobądź klimatu, prawa, obyczaju,
Mniemam, że czy w kompanji, czy z mężczyzną sama,
Zawsze jest przyjemniejszą od dziewicy dama —
Bo oswojona z światem, już łatwiéj roztoczy
Wrodzone swe powaby przed zdziwionych oczy.

39.

I mała miss jest także cudowne stworzenie,
Lecz ją miesza co chwila skromne ułożenie;
Tak się mieni za lada słóweczkiem, że czasem
Żenuje mówiącego swoim ambarasem.

Nie wié, kiedy się rozśmiać, a kiedy zapłonić,
Bojaźliwa czy trzpiotka musi ciągle gonić
Oczy swojéj mamuni, bo z nich ciągle czyta,
Co czynić, jak odrzeknąć, gdy się kto zapyta;
A kiedy zacznie mówić, to od zalęknienia
Nie złoży kilku razem słów bez zająknienia.

40.

Czyczysbéj kawalerem sługą dziś się zowie,
Onto w wielkiego świata ma oznaczać mowie
Tego nadliczebnego niewolnika — który
Do pani tak przypięty, jako część ubrania;
Jéj wolę ma za prawo, za nią się ugania,
A więc ten urząd nie jest nakształt synekury!
Kawaler-sługa woła lokai, karjolki
Dla pani swéj sprowadza, najmuje gondolki,
A kiedy z nią przebiega ulice, uliczki,
Niesie szal, palatynkę, wachlarz, rękawiczki.

41.

Mimo grzesznych mieszkańców — przecież włoskie kraje
Wabią mnie, bo tu słońce co dzień jasno wstaje,
Bo tu lubię winnice, które nie pod murem
Żyją, jak smutne mnichy w ustroniu ponurem,
Ale strojne gromami, swe miłosne ręce
Zarzucają na drzewa, i plotą się w wieńce,
Lub spływają w girlandach z gruzów pysznéj bramy,
Tak śliczne, jak kulisy pięknéj melodramy,
Lub opery, na którą lud się tłumnie gniecie;
A po skończonym akcie, przy pysznym balecie,
Wymowniejsze nad wszystkie słowa i wyrazy,
Podziwia winnic Francji piękne krajobrazy.

42.

W jesieni lubię konno wyjeżdżać wieczorem,
I nie bojąc się deszczu, nie każę mym torem
Pośpieszać koniuszemu z karrikiem u łęku.
A gdy zbłądzę w alejach cudnych, pełnych wdzięku,
Ledwo przejadę, tak jest droga zawalona
Wozami niosącemi słodkie winogrona,
I w Anglji takaż trudność, ale zamiast wina
Mgła swoje czarne żagle dokoła rozpina,

Podźwigają się dymy, wznosi się kurz szary,
I ogromne swe beczki wożą piwowary.

43.

Lubię jadać na obiad nogi w galarecie,
Lubię ja zachód słońca, gdy pogodném lecie
Tuszę, że znów zaświta nie jak lampka jaka,
Lub jak mgłami powite źrenice pijaka,
Lecz, że wkoło rozrzuci szaty promieniste!
Niech żyją dni bez chmurek, dni jasne, dni czyste,
Kiedy palić nie trzeba w Londynie latarni,
W mieście, w którém dym krąży, jak gdyby w palarni.

44.

Lubię się przysłuchiwać nieprawéj dziecinie
Mowy rzymskiéj — gdy słodko z ust niewieścich płynie,
Jakby strumień całusów, tak szemrząc, iż zda się,
Że ją piórkiem pelowém kreślą na atłasie.
Każda głoska tchnie ciepłym wiatrem południowym,
A żadna nie zabrzęczy odgłosem surowym,
Szorstkim, twardym, zwyczajnym w angielskim języku,
Który nie z słów się składa, lecz z świstu i ryku.

45.

Lubię (a każdy memu wybaczy dziwactwu),
Lubię się przypatrywać włoskiemu prostactwu,
Lubię włoskie kobiety, od młodéj wieśniaczki,
Któréj słońce opali różane buziaczki,
A któréj wielkie, czarne i żywe źrenice
Mówią wiele i słodkie wróżą tajemnice;
Aż do dam bielszéj cery, dumającéj twarzy,
Brwi więcéj w łuk zagiętych. W ich oczach się żarzy
Życie, budzące uczuć iskrę po iskierce,
Zdaje się, że na ustach wiecznie noszą serce,
Że w ich oczach tak słodkich jak pogoda cicha,
Świetnych, jak błękit włoski, ich dusza oddycha.

46.

Ewo ziemskiego raju, o włoska dziewico!
Rafael w twych uściskach skonał — twą źrenicą
Natchniony, stwarzał niebo cudniejsze w ułudzie,
Niźli je pojąć mogli i zapragnąć ludzie.

Który-ż wieszcz, lejąc myśli jako w urnę, w słowa,
Na swéj lutni natchnionéj wydzwoni twą chwałę
I przeszłą i obecną — gdy żyje Kanowa,
By tworzyć arcydzieła wzniosie i wspaniałe!

47.

Angljo! moja ojczyzno! ty masz wady, ale
Przecież cię kocham, rzekłem, przybywszy do Kale,
I nie zapomnę tego. — Lubię gadać wiele,
Lubię czasami także śmiechy i wesele,
Lubię nasz rząd, dzienniki, parlamentu spory,
Lubię Corpus habeas na praw naszych czele,
Bardziéj, niż wszystkie kłótnie i bilów rozbiory.

48.

Byle nie nazbyt wielka niech taksa zostanie!
Znoszę kamienne węgle, byle były tanie,
Pije piwo, jem béf-steak, jak go Anglik jada,
Lubię klima ojczyste, kiedy deszcz nie pada,
Co znaczy, przez rok cały dwa miesiące prawie,
Regenta, kościół, króla, co dzień błogosławię;
Co dowodzi, że kocham ojczyznę wogóle,
A tém samém i w każdym najmniejszym szczególe.

49.

Nasze wojska lądowe, floty rozpuszczenie,
Podatek na ubogich, izby przekształcenie
I moje własne — daléj długi narodowe,
Dżdżyste nasze powietrze i rozruchy owe,
Które dla pokazania swobody robiemy,
I bankructwa, o których w gazetach piszemy;
Nieczułość kobiet — wszystkie te drobiazgi małe,
Raz wybaczywszy — wielbię mego ludu chwałę
Świeżo nabytą, i choć w uwielbianiu-m skory.
Wolałbym przecież, aby mniéj działały Thory.

50.

Lecz już wróćmy do rzeczy, gdyż wszelkie zbaczanie
Nudzi i w czytających obudza ziewanie;
Bo mimo swéj grzeczności, nasz czytelnik może,
Nie dzieli mego smaku — a każdy w autorze
Chce doczytać się treści — i to jest, niestety!
Położenie zupełnie trudne dla poety.

51.

Czemuż wiersz mój niepłynny, by swém słodkiém brzmieniem
Zachwycał czytelnika! — gdyby siostry wieszcze.
Obdarzyły mnie wzniosłém i silném natchnieniem,
Pisałbym epopeję i oprócz nich jeszcze
Składałbym różne wiersze, duchowne i świeckie,
Opowieści syryjskie, assyryjskie, greckie;
W nichbym dziwił zachodnim sentymentalizmem,
Połączonym szczęśliwie wraz z orjentalizmem.

52.

Lecz ze mnie lichy pisarz, jakiś dandy — który
Zaczyna swe podróże i końcówki zbiera,
Jakie pierwsze napadnie w słowniku Walkera;
Jeśli to niestosowne — nie dbając na chmury
Panów krytyków, kładzie gorsze kalambury,
Aby tylko wierszować. Słowo kawalera
Daję, że w podłéj prozie wolałbym pisować —
Ale dziś w modzie rymy — więc trzeba rymować.

53.

Laury z hrabią mowa, jak się czasem zdarzy,
Przetrwała pół tuzina ściennych kalendarzy.
Ale to nie oznacza, by wśród ciągłéj zgody
Miała upłynąć. Czasem spoglądał zazdrośnie,
I dąsał się pan hrabia, co jednak ugody
Nie rwało — owszem, miłość przez te kłótnie rośnie;
A kochanek z pałaców, jak z pod wiejskiéj strzechy
Każdy z zazdrości jakiéjś doznaje uciechy.

54.

Lecz rzecz zważywszy, byli parą tak szczęśliwą,
Jak tylko życzyć można. — Pani urodziwą,
A hrabia był ognistym — ich zaś więzów kłódki
Tak lekkie, iż je zrywać rzecz nie była warta,
Świat ich wielki poważał — i tylko dewotki
Zgorszone, modliły się, aby w ręce czarta
Poszły prędzéj ich dusze. Ale djabeł przecie
Długich modłów i aktów strzelistych nie sluchał,
I wolał pozostawić grzeszników na świecie,
By ich przykład na ziemi występki rozdmuchał.

55.

Nasi dwaj kochankowie byli jeszcze młodzi!
Ach! bo i czémże miłość bez młodzieńczéj siły!
Czém młodość bez miłości — ona ją obwodzi
Tęczą uciech i stroi w jakiś powab miły,
Udziela mocy, prawdy, duszy — tak, iż trzeba
Poczytać jéj przymioty za święty dar nieba.
Lecz z wiekiem coraz słabszym płomieniem się pali,
Bo miłość w szczupłéj bardzo mieści się granicy
Owych przedmiotów, których czas nie doskonali,
Dlatego warci śmiechu starzy zazdrośnicy!

56.

Byłto właśnie karnawał — a Laura strój nowy
Gotowała — jak zwykło u Anglików bywać,
Gdy kto idzie do Boehma na wieczór maskowy,
Aby tam figurować lub się przypatrywać.
Między Włoch zapustami a balem u Boema,
Prócz téj tylko różnicy, innéj wcale nie ma,
Iż drugi trwa noc jednę, a w Wenecji maski
Sześć niedziel po ulicach wyprawiają wrzaski.

57.

Powiedziałem, że Laura po krótkiéj toalecie,
Gasiła najpiękniejsze kobiéty na świecie;
Była świeża, jak anioł nowo malowany
Na drzwiach szynku — lub jako napis wyzłacany
Sklepu — z wierzchu powity w angielskie papiery,
Aby kurzem nie zaszły błyszczące litery.

58.

Do Ridotto pan hrabia z Laurą przybywają.
Jestto sala, gdzie tańczą i gdzie wieczerzają,
I po wieczerzy znowu tańczyć zaczynają.
Kto wie, czyliby imię maskowego balu
Nie było stosowniejsze — ale mniejsza o to;
Ta sala zbudowaną jest w kształcie Vauxhalu,
Lecz jest mniejszą, i gości nie rozpędzi słotą,
Tam świat zmieszany — przez co kawalerzy modni
Mówią, że tam są ludzie uwagi niegodni.

59.

Wistocie, gdy kto powie — tam był świat zmieszany
To znaczy, iż prócz ciebie, mój panie kochany,
Prócz mnie, moich przyjaciół i czterdziestu osób,
Które powitać mogę w poufały sposób,
Byli tam ulicznicy, hołota, ladaco,
Na których ledwie rzucą pogardliwe oko
Owi wielcy panowie, zrodzeni wysoko,
Nazwani pięknym światem, chociaż nie wiem za co.

60.

Tak idą rzeczy w Anglji, lub szły takim torem,
Gdy dandowie dobrego tonu byli wzorem,
Dziś tamtych orginałów inni zastępują,
Tych znowu, nim przeminą, wszyscy naśladują.
Niestety! jakże nagle czas swym szybkim wozem
Zmienia mody, traktuje i z niemi ulata,
Ach! tu wszystko niestałe! tu wielkości świata
Upadają miłością, wojną, nawet mrozem.

61.

Lodowatém swém berłem wielki Bóg północy,
Zwalczył Napoleona, tego syna mocy.
Wstrzymany żywiołami, jak ów ziemskie lice
Całujący wieloryb, wyrzucony z wody,
Lub jak uczeń błądzący w nowéj gramatyce,
Zdobywca miał przynajmniéj niejakie powody,
Wątpić o podobieństwie takiego zdarzenia.
Lecz losu nie śmiém ganić, bo im dłużéj myślę,
Tém się mocniéj maluje w zdziwionym umyśle,
Wielka i niepojęta siła przeznaczenia.

62.

Ona stwarza obecne, przeszłe, przyszłe wieki,
Daje los na loterją i sprawia wesele,
W miłostkach lub małżeństwie. — I choć z jéj opieki
Po dziś dzień nie zebrałem jeszcze darów wiele,
Jednak gardzić jéj łaską wcale się nie godzi.
Nie skończyliśmy jeszcze z sobą obrachunków,
A za tyle mych nieszczęść i tyle frasunków
Ciekawym, czém mnie ona późniéj wynagrodzi —

Tymczasem nie chcę dłużéj nudzić téj bogini,
Aż godne podziękowań łaski mi uczyni.

63.

A przeklęte ustępy — wróćmy więc do treści!
Bo czyż nigdy nie skończę zaczętéj powieści!
Z każdą strofą się coraz oddalam od wątku,
To nudzi — czemuż strofę wziąłem na początku,
Za miarę moich wierszy? Teraz w środku pracy,
Nie pora rytm odmieniać — lecz jako śpiewacy,
Nucą wciąż na takt jeden wśród mszalnéj ofiary,
Tak już skończę mą powieść podług jednéj miary.

64.

A więc byli w Ridotto — tam jutro pojadę,
By się trochę rozerwać — bo mam ziomków wadę,
Nazwaną hipokondrją — tam może ożyje
Moja dawna wesołość, gdy zacznę dociekać,
Pod którą maską piękna twarzyczka się kryje,
Tak mi splen zpół godziny nie będzie dopiekać.

65.

Laura kręci się, ciśnie w radośnym natłoku,
Uśmiech igra na ustach, wdzięki błyszczą w oku,
Tu się odezwie głośno, tam szepnie do ucha,
To o potocznych rzeczach rozprawia i słucha,
Tu poufale mówi, na upał się żali:
Wnet hrabia z lemoniadą przybiega do sali,
Ona pije maleńkiém łykaniem powoli;
Potém staje i patrzy i gani do woli
Gust swoich przyjaciółek i z serca żałuje,
Że w ich strojach żadnego smaku nie znajduje.

66.

Ta ma włosy przyprawne — ta ma suknię tanią —
Jaki beret szkaradny — ach! ratujcie panią,
Tak blada, że zemdleje. — Jakaż parafianka —
Kibić prawdziwie wiejska — ta jedwabna tkanka
Dosyć piękna, lecz rudnąc, na swéj cenie traci —
Patrz, czém ta dama swoje muśliny zapłaci?
A ta — lecz skończmy, aby nakształt królów Banka,
Nie wywołać tu przeszło dwadzieścia postaci.

67.

Ona obgadywała, lecz tym obyczajem
Oddawały jéj damy za swoje nawzajem.
Laura słuchała mężczyzn pochwał, uwielbienia,
Półgłośnych mów kończonych przez czułe westchnienia,
Kiedy tymczasem damy mówiły: „O Boże!
Jak tak stara kobiéta podobać się może!
Ale dziś już mężczyźni tak rozpustnie żyją,
Iż podłe zalotnice serca ich podbiją!“

68.

Co do mnie, nie rozumiem jak światowe panie...
Lecz wstrzymam się; niech raczéj w milczeniu zostanie
Powód tak licznych zgorszeń.

69.

Gdy Laura wszystkich czułe ściągała wejrzenia,
Wśród spostrzeżeń, wyśmiewań, miłego gwarzenia,
Jéj przyjaciółki różne widziały w niéj wady,
I nad niemi wchodziły w poufałe rady.
To ganiły jéj kibić, to dziwaczne zwroty,
I tysiąc innych rzeczy; gdy tymczasem wkoło
Do Laury modna młodzież czyniła zaloty,
Każdy ją witał grzecznie, mówił z nią wesoło;
A jeden pan szczególniéj w pośrodku natłoku,
Ciągle kroki jéj śledził, wciąż ją miał na oku!

70.

Byłto Turczyn płci płowéj jak mahoniu słoje;
Laura się tém cieszyła, bo tureckie stroje
Kryją zazwyczaj serca czułe na kochanie,
Chociaż mniéj szanujące tak jak u nas panie,
Bo Turczyn, o czém nawet wspomniéć się nie godzi,
Z kobiétami, jak z swojskiém bydłem się obchodzi;
Kupuje jak konia, ma ich wiele w domu,
I widziéć ich oprócz niego, nie wolno nikomu.
Cztery żon razem pojąc, non est prohibitum,
A nałożnic mu wolno trzymać ad libitum.

71.

On je zamyka, strzeże od rana do zmroku,
Ledwo im tkliwe czasem uczyni wyznanie,

A więc ich życie niéma wielkiego uroku,
Stokroć się lepiéj bawią nasze piękne panie.
Bledną damy tureckie zamknięte w seraju,
A gdy pohańcy gwarzyć nie mają zwyczaju,
Wiecznie tylko próżnują ich piękne kobiety.
Umizgając się, albo siedząc u toalety.

72.

Bronią im czytać, przeto nie mają pociechy
Krytykować autorów i gromić ich grzechy;
Nie pisząc, tracą wiele przyjemnéj zabawy,
Nie mogąc się dobijać poetyckiéj sławy.
Nie znają epigramów i nigdy na świecie
Nie czytają nowości w dziennikach, w gazecie,
Nie słyszą o romansach, sztukach, quodlibecie.
Ach! jakże piękną schizmę w cudownym haremie
Zrobiłyby nauki — lecz Turczynek plemię
Nie należy do klubu niebieskiéj pończochy.

73.

Nie bawią ich ci starzy poeci gawędką,
Którzy przez całe życie łowią sławę wędką,
A ledwie drobna rybka czasem się dotyka
Małego i nędznego ich sideł haczyka.
Przecież ci trytonowie w przedsięwzięciu stali,
Nie nudzą ich pisarze wcale doskonali
W rodzaju miernym, starych mniemań zapaleńcy,
Echów echa, plotkarze, poeci młodzieńcy,
Jedném słowem, ci wszyscy prawdziwi szaleńcy.

74.

Głos ich, jakby wyroczni wzniosły i wspaniały,
Chwalą głupstwa, a ganią, co godne pochwały,
Brzęczą, jak rój komarów przy słońca zachodzie,
Usypiają kłótniami, nudzą, gdy są w zgodzie!
Syci sławy, tłómaczą dzieła z obcéj mowy,
Któréj liter nie znają, także z własnéj głowy
Piszą księgi, a księgi tak nędzne, mizerne,
Iż wolałbym złe raczéj, niżeli tak mierne.

75.

A więc słusznie tak wielka nienawiść urosła
Ku tym autorom, cudom swojego rzemiosła.

Zdają się być w liberją szaleństwa przybrani,
Pocięci scyzorykiem, atramentem zlani,
Tak natrętni, zazdrośni, chciwi, podejrzliwi,
Iż każdy ich unika i na nich się krzywi;
Ja mam często ochotę, i toby się zdało,
Policzkiem im zrumienić suchotnicze ciało.
Bo wolę ja partacza, kwiat wszystkich partaczów,
Niż te szczypce dymiące, tych nudnych bazgraczów.

76.

Liczba ich nieskończona, ale są tam przecie
Ułożeni poeci i godni żyć w świecie,
Jak Scott, Rogers, Moor, którzy oprócz swego pióra,
Znają jeszcze coś więcéj, znają grzeczność, która
Wszystkich ujmuje; kiedy balują tymczasem
Bez żadnéj przystojności z hukiem i hałasem
Owi zarozumiali głupstwa jedynacy,
Krzycząc: „Chodźmy, już dano herbatę na tacy!“
Lecz zostawmy tych panów z siebie ucieszonych,
Przy ich modnych koterjach, i paniach uczonych.

77.

Muzułmanki nie znają tych uczonych ludzi,
Których słodka rozmowa wielkie myśli budzi,
Pobyt z nich choć jednego w tureckim meczecie
Zadziwiłby pohańców, jak dzwon w minarecie.

78.

Turczynka nie zna wielkich dzieł metafizyka,
Nie chodzi do księgarni, nie czyta dziennika,
Ni sporów religijnych, moralnych powieści,
Filozoficznych uwag, politycznych wieści;
Nie ściska przy niéj chemik swoich sztucznych gazów,
Ani malarz nie robi wystawy obrazów,
Nie umie astronomji, ani botaniki,
I z łaski Boga, nie zna nic matematyki.

79.

Mój czytelnik się może zdziwi, lub zaprzeczy,
Jak Bogu dzięki składać za podobne rzeczy?
To fraszka, mam powody, a czytelnik z zgrozą
Może się ich domyśla, ale o tém prozą

Kiedyindziéj napiszę. — Na starość, mój Boże!
Człowiek jest w satyrycznym najczęściéj humorze,
Jak ja teraz — choć starzec stokroć raczéj woli,
Niżeli się pokłócić, naśmiać się do woli;
Lecz kiedy śmiech z zmarszczonych policzków uciecze,
Jeszcze większa ponurość twarz jego powlecze.

80.

O słodka niewinności! o przeczyste mleko!
I ty zbawienna wodo! wy pełne pociechy
Napoje przeszłych wieków szczęśliwszych daleko!
W naszych czasach, splamionych przez mordy i grzechy,
Człowiek wami już nie chce ugaszać pragnienia;
Aleja wam pochwalne będę nucił pienia:
Boże! wróć tamte wieki, tamte powodzenia,
Niech Saturn z urny losów ciągnie dawne gałki,
Tymczasem za ich powrót łyknę haust gorzałki.

81.

Turek gonił oczyma za Laury obrazem,
Z więcéj chrześéjańskim niźli pogańskim wyrazem,
I zdawał się wciąż poić jéj cudnym widokiem.
Jeśliby kiedy duszę można urzec okiem,
Lauraby już zginęła; lecz przeniewierzenie
Nie kaziło jéj serca, bo czuła kobieta
Żywiła w swojéj duszy tak stałe płomienie,
Iż ich zgasić nie mogła turecka lorneta.

82.

Już świtało: ja radzę, by nie czekać końca,
Lecz aby raczéj damy tańczące na balu,
Zawinąwszy się dobrze w tyftykowym szalu,
Wróciły do swych domów przed powstaniem słońca;
Bo gdy służba pogasi i lampy i świéce,
Przy dniu bardzo pobladną świeże kobiet lice.

83.

Kilka uroczystości i balów widziałem,
A na nich aż do końca samego zostałem;
Byłem ciekawy (a w tém nic tak złego niéma),
Która dama bezsenność najlepiéj wytrzyma;
Widziałem tysiąc kobiet, pięknych, w wieku wiośnie,
Na które można dzisiaj spoglądać miłośnie;

A tylko jednéj lica świeżością bijące,
Po całodziennym balu wyzywały słońce.

84.

Lecz téj nowéj jutrzenki wolę ukryć imię,
Choćbym je mógł z łatwością wyjawić w mym rymie;
Lecz osoby wymieniać, to źle — więc ciekawy
Niech się uda na pierwsze w Londynie zabawy,
A tam po świeżych licach, i po białém łonie,
Wnet odgadnie to bóstwo w towarzyszek gronie.

85.

Laura, która wiedziała zdawna doskonale,
Że nie potrzeba czekać, aż się dzień rozbudzi,
Po długim balu, wpośród trzech tysięcy ludzi,
Mniemała, że wypada już opuścić salę.
Hrabia z szalem na ręku, idąc przy jéj boku,
Torował dla swéj lady ku drzwiom ścieżkę w tłoku,
Lecz przeklęci rybacy zdala odpłynęli
Od miejsca, w którym pana hrabię czekać mieli,

86.

Równie tak nasz woźnica często czynić umie,
I przyczyna taż sama, w ciągłym będąc tłumie,
Ciśnieni, odpychani, z miejsca ruszyć muszą,
Mimo przekleństw, któremi przechodzących głuszą;
Oni tworzą melodję z kłótni, wrzasków, krzyków,
Którą wciąż przyzywają swoich najemników.
W Londynie na Bow-streecie więcéj jest porządku,
Bo liczna straż pilnuje owego zakątku;
Jednak ciągle tam słychać straszne przeklinania,
Niegodne naszych uszu, ani powtarzania.

87.

Wreszcie hrabia wraz z Laurą wsiedli do gondoli;
A gdy statek po nurtach uśpionych swawoli,
I roztrąca swą piersią kryształowe fale,
Oni tymczasem dawne roztrząsają bale,
I równają z dzisiejszym; wśród słodkiéj pustoty,
Przedrwiwają ubiory, tańcujących zwroty,
I honor dam szarpiące głoszą anegdoty;
Laura bawiąc się z haftką długiego tużurka
Pana hrabi, dumała; kiedy nagłe nawa

Przed oknami jéj domu na kanale stawa;
Więc wysiadła, lecz w bramie zobaczyła Turka.

88.

„Panie! rzekł hrabia gniewnie, pańska niespodziana
Obecność przymusza mnie zapytać waćpana,
Dlaczego nas tak śledzisz. Lecz dla świętéj zgody
Biorę to za omyłkę, i nie brnąc w wywody,
Chcę już rzecz skończyć“. Krzyknie, i tyłem doń stanie
Lecz Turek rzekł: „Tu nie ma omyłek, mospanie!

89.

„Bo jako Bóg na niebie, tak to moja żona!“
Zmieniła się i zbladła Laura zadziwiona;
Angielkaby zemdlała, lecz nie tak niezgrabna
W podobnych wydarzeniach jest Włoszka powabna.

90.

Laura słowa nie rzekła, słusznie, po co? komu?
Hrabia grzecznie zaprosił obcego do domu,
I uśmierzył gniew jego przez ważne przyczyny:
„Pójdź ze mną, mówił grzecznie, mój panie jedyny,
Pójdź, bo wolniéj u siebie będziemy mówili,
Pójdź, bo jakby słyszeli, wszyscyby z nas drwili,
Pójdź, bo ludzie dokoła natężają ucha,
By potém głosić bajki, których każdy słucha“.

91.

Wchodzą, każą dać kawę, bo równie chrześéjanie
Piją ten dobry napój, jak Turcy poganie,
Chociaż różnie go robią. Już Laura wróciła
Do sił dawnych, i czule do męża mówiła:
„Beppo, jak po pogańsku teraz się nazywasz?
Jak ci broda urosła! no, skądże przybywasz?
Czy z Ameryki, z Azji, czy z Afryki? Ale
Po co tak długo jeździć? — to nieładnie wcale!

92.

„Takeś zżółkł jak w żółtaczce, mój drogi aniele.
Czyś się w Turcji ożenił, czyli masz żon wiele?
Czy to prawda, że one bez widelców jedzą?
Że mieszkają w serajach, na poduszkach siedzą?

Jaki szal! — ty mi go dasz, mój mężu jedyny!
Mówią, że muzułmanin nie jé wieprzowiny?

93.

„Kochanku, źle ci z brodą, bo twa broda kole,
Tylko ją do wieczora nosić ci pozwolę.
Czemużeś jéj nie zgolił? może utrzymujesz,
Że tu zimniéj jak w Turcji? jakże mnie znajdujesz?
Nie prawdaż, że nie wyjdziesz, mój mężu, z pokoju,
Dopóki nie odmienisz dziwacznego stroju!
Bo plotkarze o tobie prawiliby dziwy.
Jakże masz włosy krótkie! jużeś trochę siwy“.

94.

Co Beppo odpowiedział, tego nie wiem wcale,
To pewno, że go morskie wyrzuciły fale
Na brzegi niegdyś sławne warowniami Troi,
A na których tu dzisiaj zgoła nic nie stoi.
Oczywiście, że zaraz został niewolnikiem;
Zasługi mu płacono chlebem i pejczykiem,
Aż uciekł do korsarzy sąsiedniego beja,
I tam przystał za łotra, zbójcę i złodzieja.

95.

Sturczył się i zbogacił zbójeckim zwyczajem,
Lecz niesłychanie tęsknił za rodzinnym krajem.
Raz będąc sam na wyspie, jak Robinson jaki,
Najął hiszpańską nawę z transportem tabaki,
Która do Korfu biegła, jak z depeszą poseł,
Bo ją dwanaście szybko popychało wioseł.

96.

Aż nagle u przylądka Zielonéj Nadziei,
Cisza trzy dni wstrzymała kamrata złodziei.

97.

Z Korfu na innym statku płynął z bagażami,
Udawał, że był Turkiem, handlował szalami;
Tak uszedł, bo gdyby lud poznał renegata,
Nie wymknąłby się żywcem poczciwy brat-łata.
Więc przybył do Wenecji wesoło i zdrowo,
Objąć żonę, majątek, i ochrzcić się nowo.

98.

A więc biskup go ochrzcił, dał błogosławieństwo.

∗             ∗

Wtedy schował swe dawne szaty do tłómoka,
A hrabia mu pożyczył na dzień swego fraka,
Wcale modnego fraka. Choć nie był czas długi,
Przyjaciele mu nieśli zewsząd swe usługi,
Gorący przyjaciele, bo przy nim się grzeli
Szampanem, obiadkami, a z boku się śmieli!
Bo kronika powiada: że... lecz potém o tém,
Bo kronika łgarz wielki, kronika nicpotém.

99.

Jakiekolwiek koleje znosił będąc młody,
Los mu za nie w przyszłości gotował nagrody,
Ponieważ się zbogacił, a jego przygody
Niewyczerpaném były źródłem do rozmowy;
Choć czasem Laurze grymas zawitał do głowy,
On przecież nie pomyślał nigdy o rozwodzie,
I z hrabią aż do śmierci żył w największéj zgodzie.
Już koniec méj powieści. Czytelnikby może
Rad ją wcześniéj ukończył, lecz kiedym w humorze
Wesołym, i gdy zacznę raz co opowiadać,
Wolę, niż się wstrzymywać, do woli nagadać.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Antoni Czajkowski.