<<< Dane tekstu >>>
Autor Rafał Górski, Jan Sowa (Wstęp)
Tytuł Bez państwa
Podtytuł Demokracja uczestnicząca w działaniu
Wydawca Korporacja ha!art
Data wyd. 2007
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
demokracja pracownicza

Był poniedziałek, godzina 4.25 rano. Przed bramę zajezdni autobusowej przy ulicy Składowej w Białymstoku, gdzie od kilku miesięcy trwał strajk pracowników, podjechała nieoznakowana nyska. Kierowca zamachał do wartownika, żeby ten podszedł do samochodu. Po chwili wartownik leżał na ziemi, a mężczyzna w kominiarce na głowie skuwał mu ręce kajdankami. Z nyski wyskoczyło jeszcze kilku mężczyzn, podnieśli szlaban i dali znak do akcji kilkudziesięciu mundurowym, którzy wybiegli zza rogu ulicy. Na głowach mieli kaski, w rękach długie pałki. Zaskoczeni podczas snu uczestnicy strajku praktycznie nie stawiali oporu, kilku robotników próbowało się bronić przy pomocy łańcuchów i łomów, ale już po chwili zostali obezwładnieni przez komandosów z brygady antyterrorystycznej. Ponad stu pracowników wyrzucono za bramę zakładu. Tuż po opanowaniu zajezdni do autobusów wsiedli żołnierze i specjalnie sprowadzeni w tym celu łamistrajkowie. Zebrani przy bramie uczestnicy strajku obrzucili samochody kamieniami. Komandosi rozpędzili ich, używając pałek. W sumie dziesięciu pracowników zajezdni odniosło obrażenia.
Czy całe zdarzenie miało miejsce w ciemną noc komunizmu, podczas stanu wojennego? Czy strajkujący wówczas pracownicy są dzisiaj zapraszani na uroczyste akademie i dostali odszkodowania? Czy Instytut Pamięci Narodowej wszczął śledztwo w tej sprawie i czy postawiono w stan oskarżenia sprawców tej podstępnej pacyfikacji? Nic podobnego, wszystko wydarzyło się 2 września 1991 r., kiedy rządy w Polsce sprawowali byli opozycjoniści wywodzący się ze Związku Zawodowego „Solidarność”, zaś interweniujący policjanci mieli na kaskach orzełki z koroną i zgodny z prawem nakaz ministra. Czy to znaczy, że pracownicy przygotowywali się do wysadzenia w powietrze zajezdni lub przetrzymywali w jej zabudowaniach zakładników? W żadnym wypadku, uczestnicy strajku dopuścili się poważniejszego przestępstwa: sprzeciwili się prywatyzacji, zlekceważyli święte prawo własności i – co najbardziej zbulwersowało ówczesne władze – postanowili samodzielnie pokierować całym przedsiębiorstwem. Jednym słowem dopuścili się próby zorganizowania strajku czynnego[1].



DEMOKRACJA PRACOWNICZA
I STRAJK CZYNNY

Postulat przekazania dotychczasowym pracownikom najemnym uprawnień do demokratycznego decydowania o całokształcie spraw związanych z ich miejscem pracy towarzyszył rozwojowi kapitalizmu od samego niemal początku. W roku 1833 działacze brytyjskich związków zawodowych sformułowali po raz pierwszy podstawowe zasady demokracji pracowniczej: „Będziemy walczyć nie tylko o skrócenie czasu pracy i większe płace, ale zniesiemy system płac i staniemy się sami dla siebie pracodawcami. Rozpocznie się to od naszych zakładów, rozciągając się na cały związek zawodowy, który przejmie kierowanie gospodarką. Izba Gmin zostanie zastąpiona Izbą Samorządową”[2]. Uznanie pracy za najważniejszy czynnik produkcji, który upoważnia osoby go wnoszące do decydowania o sprawach przedsiębiorstwa, było przez cały wiek XIX i XX jedną z najważniejszych propozycji ugrupowań anarchistycznych i radykalnie socjalistycznych. Na humanistyczne źródła idei samostanowienia ludzi pracy zwrócił uwagę Krzysztof Jędrasik, pisząc o bezpośrednim oddziaływaniu haseł społecznych rewolucji francuskiej i późniejszych dyskusji poświęconych rozszerzeniu podmiotowych praw jednostki przysługujących jej w demokratycznym systemie politycznym na sferę działalności gospodarczej[3]. Do powoływania instytucji samorządu pracowniczego dochodziło między innymi podczas wydarzeń rewolucyjnych w Rosji w roku 1917, w Niemczech w roku 1918, na Węgrzech w roku 1919, we Włoszech w roku 1920, w Hiszpanii w roku 1936 i na Węgrzech w 1956. Samorządność robotnicza należała do głównych postulatów uczestników strajków i rozruchów społecznych we Francji w roku 1968. Należy wspomnieć o polskich tradycjach walki o samorząd pracowniczy. W czasach okupacji hitlerowskiej członkowie Związku Syndykalistów Polskich pisali, że „demokracja polityczna bez demokracji gospodarczej jest kłamstwem”, i przystępowali do tworzenia komitetów zakładowych będących konspiracyjną namiastką samorządów. Między 1944 a 1945 r. polscy robotnicy z własnej inicjatywy chronili przed zniszczeniem i uruchamiali fabryki opuszczone przez niemieckich zarządców. Po dwóch latach władze komunistyczne odebrały im większość uprawnień. W październiku 1956 r. rady robotnicze przyczyniły się do częściowej demokratyzacji systemu rządzenia państwem. W roku 1981 idea samorządu pracowniczego odżyła w programie NSZZ „Solidarność”. Różne były pomysły na realizację postulatu wprowadzenia demokratyzacji w miejscach pracy: powstanie zbrojne, strajk generalny, reformy dokonywane przez parlament, rozwój spółdzielczości. Z czasem coraz większe uznanie zyskiwała metoda walki określana mianem taktyki strajku czynnego. Strajk czynny, polegający na wstrzymaniu pracy przedsiębiorstwa i wznowieniu działalności gospodarczej pod bezpośrednim zarządem pracowników, nie został wymyślony przez załogę białostockiego przedsiębiorstwa autobusowego w roku 1991. Dziesięć lat wcześniej był propozycją radykalnego skrzydła opozycyjnej NSZZ „Solidarność”. Tacy związkowcy jak Seweryn Jaworski, Zbigniew Marcin Kowalewski, Zbigniew Palka, Jadwiga Staniszkis i Henryk Szlajfer należeli do najbardziej zagorzałych zwolenników przejmowania władzy w przedsiębiorstwach przez komitety strajkowe[4]. Taktyka okupacji czynnej miała uczynić załogi pracownicze zbiorowo odpowiedzialnymi i samorządnymi we wszystkich sprawach, które ich dotyczą, biurokratyczny aparat państwowy planowano zastąpić federacją samorządów pracowniczych. Bardziej umiarkowani działacze „Solidarności”, którzy stanowili większość, obawiali się, że strajk czynny doprowadzi do wojny domowej. Wcześniej taktykę strajku czynnego spopularyzowali swoimi akcjami pracownicy fabryki zegarków Lip we francuskim Besançon w roku 1973. Kolejnych czternaście strajków czynnych wybuchło we Francji w latach 1974–1975[5]. Powodem były redukcje zatrudnienia, restrukturyzacje, likwidacje, bankructwa i przenosiny prywatnych firm do innych krajów. „Produkcja, którą podejmujemy, jest wynikiem naszych własnych pomysłów i gustów. Chcemy udowodnić, że fabryka to nie tylko maszyny. To przede wszystkim robotnicy, pełni inwencji i wyobraźni, potrafiący projektować nowe wyroby i wzory” – informowała w ulotce jedna ze strajkujących załóg. Organizowano też tak zwane „dzikie sprzedaże” produktów. W przypadku zegarków z fabryki Lip włączyło się do działań solidarnościowych aż 80 tys. ochotniczych „paserów”. 29 września 1973 r. 100 tys. osób wzięło udział w marszu solidarności z uczestnikami strajku. Na teren zakładu wkroczyła policja, ale nowy właściciel zgodził się zatrudnić ponownie całą załogę na bardziej korzystnych warunkach niż przed strajkiem[6]. Dzika sprzedaż miała miejsce również w dwóch przedsiębiorstwach belgijskich w roku 1974: Arenarie w Boufionix i w firmie Marchand w Nivelles.
Jeśli celem radykalnych działaczy Solidarności było pozbawienie władzy partii rządzącej państwem i gospodarką, to uczestnicy strajków czynnych we Francji zmierzali raczej do wykazania ekonomicznej żywotności przedsiębiorstw, udowodnienia ich użyteczności społeczno-gospodarczej i zachowania swoich stanowisk pracy[7]. Strajki czynne we Francji w latach siedemdziesiątych cieszyły się sporym poparciem społecznym, czego nie da się już powiedzieć o podobnych akcjach przeprowadzanych w Polsce po roku 1989. Oprócz białostockiego MPK zdarzyły się strajki czynne połączone z dziką sprzedażą w szczecińskim Gryfrybie w roku 1996 i w brodnickiej Fabryce Żelatyny trzy lata później[8]. Dobrze pamiętam, że w akcjach solidarnościowych uczestniczyło od kilkunastu do maksymalnie stu osób. Zwolennicy strajków czynnych i demokratyzacji przedsiębiorstw trafili na margines życia publicznego, stali się niedostrzeganą lub ośmieszaną mniejszością. Związek Solidarność wyrzekł się swojego dawnego programu. W mediach, na uczelniach i w partiach politycznych przewagę uzyskali zwolennicy twardej gry rynkowej, prywatyzacji, deregulacji stosunków pracy i nieograniczonej władzy prywatnych przedsiębiorców.


KRYTYKA SAMORZĄDNOŚCI PRACOWNICZEJ

Przeciwnicy poglądu o potrzebie zakwestionowania własności prywatnej środków produkcji i wprowadzenia samorządności pracowniczej w życiu gospodarczym posługują się szeregiem argumentów o charakterze etycznym, prawnym i ekonomicznym. Dowiadujemy się od nich na przykład, że przedsiębiorcom należy się zysk i władza nad podwładnymi, ponieważ stwarzają zatrudnienie i dają ludziom środki utrzymania. Przedsiębiorcy nie powołują jednak stanowisk pracy z przyczyn altruistycznych – chcą zarobić na pracownikach i likwidują miejsca pracy bez większych sentymentów, gdy przestają one współgrać z ich interesami. Czy prawo własności jest wystarczającym usprawiedliwieniem poddania milionów ludzi kaprysom i zachciankom właścicieli przedsiębiorstw? Pozostawienie ludziom biznesu pełnej swobody dyktowania warunków pracy bywa porównywane z powierzeniem lisom zadania pilnowania kurnika. Zaakceptować ten stan rzeczy, to jak zgodzić się na niestabilność zatrudnienia, obniżanie standardów bezpieczeństwa i nędzne pensje, które nie zapewniają godnego życia ani przyzwoitej emerytury.
Upatrywanie przyczyn istniejącego podziału na pracowników i pracodawców w lenistwie tych pierwszych lub ich niższych kwalifikacjach nie znajduje potwierdzenia w życiu codziennym. Przecież nie sposób udowodnić, że biznesmen, który zarabia tysiąc razy więcej od swojego pracownika, pracuje tysiąc razy dłużej lub ciężej od podwładnego. Większą wartość merytoryczną przedstawia z pozoru argument poddający w wątpliwość kwalifikacje szeregowych pracowników. Czy zwykli pracownicy wykażą się dostatecznymi umiejętnościami i motywacją, żeby uczestniczyć w procesie decyzyjnym? Paradoksalnie, odpowiedzi twierdzącej udzielają od pewnego czasu sami kapitaliści. To właśnie oni stwierdzili, że udział pracowników w zarządzaniu jest opłacalnym rozwiązaniem. Wszystko zaczęło się od tego, że pewien inżynier próbował nauczyć przedsiębiorców w USA, iż wystarczy pozwolić pracownikom na kontrolę nad ich miejscami pracy, a sami będą szukać dróg do lepszego i bardziej efektywnego wykonywania pracy. Inżyniera posłuchali Japończycy. Od początku lat sześćdziesiątych XX w. zaczęli wdrażać nowe metody wzmocnienia kontroli jakości przez autonomiczne grupy pracowników zwane Kołami Jakości[9]. Były to małe grupy ludzi, którzy wykonywali podobną pracę w ramach wspólnej płaszczyzny organizacyjnej i spotykali się okresowo, aby rozwiązać problemy związane z ich zakresem obowiązków. Samorządność ograniczono do kwestii technicznych. Pomimo rosnącego wkładu pracowników w rentowność japońskich firm ich szefowie nie podzielili się realną władzą z podwładnymi.
Różne formy współzarządzania wprowadzono także w Europie Zachodniej, m.in. w Niemczech (od 1951 r. w hutnictwie i górnictwie, a od 1976 r. w pozostałych branżach) i w Szwecji (od 1972 r.). Z reguły wygląda to w następujący sposób: reprezentacja pracowników przyłącza się do grupy kierowniczej firmy i dzieli obowiązki z szefostwem. Różni się to od formacji poprzedniej, jednak partycypacja podporządkowana jest hierarchicznej strukturze, a przedstawiciele załogi stanowią zawsze mniejszość w zarządzie. Pracodawcy rozumieją udział pracowników jako sposób realizacji własnych celów, metodę polepszenia jakości produktów, a czasem również jako pierwszy krok do uzależnienia pracowników, tak by odczuwali solidarność z przedsiębiorstwem, które ich wykorzystuje. To sposób zaoszczędzenia na odgórnym nadzorze. Pracodawcy zachowują głos decydujący w kluczowych dla istnienia firmy kwestiach, natomiast pracownicy biorą na siebie odpowiedzialność za kolejne zadania przedsiębiorstwa. W opisanym przypadku można rozpatrywać uczestnictwo pracowników jako dostarczanie bardziej skutecznych narzędzi do wyzyskiwania samych siebie. Wszystko zależy jednak od formy reprezentacji. Czy mamy do czynienia z wyalienowanym przedstawicielem, któremu nikt nie zabroni stania się wspólnikiem szefów, czy raczej będzie to delegat ściśle realizujący poglądy załogi? W tym drugim wypadku uczestnictwo w zarządzaniu kapitalistycznym przedsiębiorstwem może służyć stawianiu oporu, zmniejszaniu, a w końcu zniesieniu wyzysku.
Wbrew twierdzeniom pracodawców, wszystkie mniej lub bardziej radykalne formy partycypacji pracowników dowodzą, że większe zyski właścicieli nie są wcale pochodną umiejętności szefów. Pracownicy nie potrzebują pracodawców, żeby dobrze wykonywać pracę. Z punktu widzenia osób zatrudnionych i samego procesu pracy szefowie są ogniwem pasożytniczym, przydatnym wyłącznie wąskiej grupie właścicieli, nie ogółowi społeczeństwa, a już najmniej samym zatrudnionym. Często przytaczanym argumentem przeciwników demokratycznego zarządzania zakładami pracy jest postawa życiowa osób, które chcą być rządzone przez innych. Tak naprawdę nie stanowi to większej przeszkody. Nie jest w końcu naszym zamiarem przymuszanie kogokolwiek do emancypacji. Chodzi wyłącznie o zastąpienie szantażu ze strony szefów demokratyczną organizacją pracy. Każdy zdecyduje samodzielnie o swoim udziale w zarządzaniu firmą. Rezygnacja z uczestnictwa oznacza dobrowolne podporządkowanie się pozostałym pracownikom, czego nie można nikomu zabronić.
Czy jednak postulat partycypacji pracowniczej nie jest próbą uszczęśliwiania ludzi na siłę wbrew ich oczekiwaniom? Z badań empirycznych przeprowadzonych w krajach Unii Europejskiej przez zespół H. Holtera na grupie robotników i urzędników wynika, że zdecydowana większość z nich ocenia swój udział w zarządzaniu jako niedostateczny i pragnie jego zwiększenia[10]. Danych na temat stosunku polskich pracowników do koncepcji partycypacji dostarczają wyniki badań przedstawione przez Leszka Gilejkę w roku 1998: 57% ankietowanych poparło tworzenie nowych instytucjonalnych form partycypacji pracowniczej[11]. Zdecydowanie negatywny stosunek do partycypacji pracowniczej wyrażają natomiast właściciele przedsiębiorstw, zdaniem 81,3% z nich, udział szeregowych pracowników w zarządzaniu pogorszyłby sytuację przedsiębiorstwa[12]. Badania przeprowadzone pod kierownictwem Gilejki w roku 1996 pozwoliły określić poglądy menedżerów polskich przedsiębiorstw na uczestnictwo załóg pracowniczych w zarządzaniu[13]: jedynie 14% badanych opowiedziało się za stworzeniem nowych form uczestnictwa pracowników, tj. rad zakładowych, odpowiadających standardom Unii Europejskiej. Może lepiej w takim razie nie ryzykować – wystarczy być posłusznym, siedzieć cicho, ciężko harować i liczyć na uczciwość i chrześcijańskie miłosierdzie pracodawców? Otóż nie wystarczy. Płace są obniżane lub nieregularnie wypłacane, miejsca pracy likwidowane, żeby zwiększyć zysk firmy, a pracownicy atakują się nawzajem. Stabilizacja jest w obecnym systemie dostępna tylko nielicznym pracownikom.
Zwolennicy wprowadzenia demokracji uczestniczącej w zakładach pracy uważają, że bardziej uzasadnione jest dążenie wszelkimi metodami do ograniczenia uprawnień lub nawet odsunięcia od władzy pracodawców. Pytanie, jak tego dokonać? Jednej z możliwych odpowiedzi udzielili pracownicy kilkuset przedsiębiorstw w Argentynie, Boliwii, Wenezueli i Brazylii. Wiadomo, że prywatni przedsiębiorcy przenoszą miejsca pracy do mniej rozwiniętych krajów, ponieważ mogą zyskać więcej, zatrudniając tanią siłę roboczą. Jednak nie znaczy to, że określone zajęcia przestały być opłacalne i możliwe do wykonywania w dawnym miejscu. Pracodawcy chcą więcej zarobić i nie czują się odpowiedzialni za los pracowników ani tym bardziej firm kooperujących. To, co jest nieopłacalne dla szefów, może się jednak okazać rentowne dla pracowników, ich rodzin, a nawet całych okolicznych społeczności, którym zależy na dalszym istnieniu usług publicznych, kiosków, sklepików, itp. W latach 2001–2002 zbankrutowały w Argentynie setki prywatnych firm, lecz w ponad dwustu zakładach pracownicy zorganizowali się i nie pozwolili zdemontować maszyn, zabrać wyposażenia ani sprzedać budynków. Ten jawny zamach na własność prywatną uratował tysiące miejsc pracy i pozwolił uniknąć głodu jeszcze większej liczbie osób. Pracodawców ani ich przedstawicieli nie wpuszczono z powrotem na teren zakładów. W kilku przypadkach doszło do walk z policją, niemniej większość przedsiębiorstw udało się pracownikom obronić. O powodzeniu przedsięwzięcia decydowała często postawa okolicznych mieszkańców, ich udział w akcjach solidarnościowych i pomoc w tworzeniu sieci dystrybucji. Pracownicy przejęli władzę w prywatnej fabryce ceramiki, w zakładach tekstylnych, w drukarni, w szpitalach, sklepach, restauracjach, piekarniach, a nawet w jednym czterogwiazdkowym hotelu w centrum stolicy. Według Ramona Sormiento z gazety „El Militante” w okupowanych i demokratycznie zarządzanych firmach pracowało w styczniu 2003 r. około 15 tys. ludzi[14]. Rolando, jeden z robotników samorządnej fabryki ceramiki Zanon w Neuquén na południu Argentyny, w ten sposób opisuje nowe stosunki pracy: „Teraz nikt nikogo nie pogania, nie ma kontroli. Wcześniej było okropnie. Szef i brygadzista siedzieli ci na plecach. Im więcej robiłeś, tym więcej chcieli”[15]. Po kilku latach większość załóg okupowanych przedsiębiorstw zgodziła się na warunki legalizacji ustalone przez rząd: dzierżawę zakładów połączoną ze spłatą długów poprzednich właścicieli, co jest sporym obciążeniem finansowym. Po kilku latach dzierżawienia zakładu pracownicy mają prawo pierwokupu przedsiębiorstwa. Inne zakłady, które nie zgodziły się na kontrolę ze strony państwa, jak na przykład Zanon, borykają się z problemem nielegalnego statusu, nie mogą wystawiać rachunków, nie dostają wielkich zamówień, ale z drugiej strony cieszą się pełną niezależnością. Wszystkie decyzje podejmuje się podczas zebrań wydziałów produkcyjnych i całego przedsiębiorstwa. Wybierani są koordynatorzy produkcji i rada zakładowa, stosuje się dużą rotację stanowisk i kształcenie ustawiczne pracowników. Załogi same ustalają regulaminy pracy, decydują o zatrudnieniu nowych osób i środkach dyscyplinarnych wobec pracowników, którzy zawiedli zaufanie kolegów. W wywiadzie przeprowadzonym w roku 2003 jeden z robotników Zanona, Daniel, mówił o nowym sposobie kierowania fabryką:

Co dwa, trzy miesiące organizujemy Dni Dyskusji, podczas których produkcja ograniczana jest do minimum. Na wydziałach tworzy się małe grupy, do których przychodzą compañeros z kierownictwa związku zawodowego, koordynatorzy i delegaci. Jest odczyt, ludzie pytają, wyciągają wnioski, wyrażają swoje zdanie i wszystko jest zapisywane. Wyniki dyskusji w każdej grupie przedstawiane są na zgromadzeniach ogólnych. Kierownictwo związku przynosi gotowe propozycje, zawsze masz jednak możliwość zabrać głos czy zapytać, o co chcesz. Nie musisz trzymać się tematu, możesz pytać o wszystko. Głosowania są jawne[16].

Koordynatorzy spędzają wiele czasu na bieganiu po fabryce i rozwiązywaniu konfliktów, zanim staną się one wielkimi problemami i powodem do sankcji. Każdy członek rady zakładowej i koordynator może zostać w każdej chwili pozbawiony sprawowanej funkcji przez specjalne zebranie pracowników.
Wiemy już zatem, jaka organizacja pracy jest najbardziej zbliżona do demokratycznego ideału uczestnictwa i samorealizacji pracowników, pozostaje nam wybrać odpowiednią metodę działania, która pozwoli urzeczywistnić zakładany cel.


NIE MA SAMORZĄDNOŚCI BEZ SOLIDARNOŚCI

Czy działalność mafijna może być użyteczna społecznie? W Stanach Zjednoczonych w latach trzydziestych ubiegłego wieku uczestnicy strajków terroryzowani przez bojówki nasyłane przez pracodawców musieli korzystać z ochrony zapewnianej przez młodocianą mafię. W odróżnieniu od długotrwałych i często nieprzynoszących oczekiwanego rezultatu procedur prawnych, siłowe rozwiązania dawały natychmiastowy efekt. Oczywiście, wspomniana pomoc nie była nigdy bezinteresowna, przekonali się o tym współcześnie uczestnicy strajku czynnego przeprowadzonego w kombinacie celulozowo-papierniczym położonym nieopodal rosyjskiego Wyborga. Początki kombinatu sięgają roku 1926, kiedy fińska firma Hakman&Co zbudowała na półwyspie Johansen nad Zatoką Fińską pierwsze budynki papierni, tartaku i niewielkiej drukarni. W roku 1940 półwysep znalazł się w granicach Związku Radzieckiego i został przyłączony do Obwodu Petersburskiego, fabrykę upaństwowiono i rozbudowano, zaś wokół niej wzniesiono budynki osiedla Sowieckij dla około 7 tys. mieszkańców. Zakład otrzymał nazwę Wyborgski Kombinat Celulozowo-Papierniczy (Wyborgskij Celliulozno-Bumażnyj Kombinat – WCBK). W latach 1985–1989 przeprowadzono modernizację zakładu, w rezultacie stał się on jedną z najnowocześniejszych papierni w Europie. W 1994 r. sprywatyzowano kombinat, każdy z robotników otrzymał po jednej akcji nowej spółki, większość udziałów znalazła się jednak w rękach dyrektora, który odsprzedał 20,45% akcji firmie Alliance Cellulose Ltd. Dwa lata później nowi właściciele zwiększyli swoje udziały do 57,95% akcji przedsiębiorstwa, które w krótkim czasie doprowadzili do bankructwa. Długi kombinatu wynosiły w październiku 1996 r. 14 mld dolarów. Kombinat sprzedano następnie cypryjskiej firmie Nimonor Investment Ltd. za 187 mln rubli, przy czym, jak podała agencja ITAR–TASS, wpłacono jedynie 12% żądanej sumy. Nowy właściciel zobowiązał się w umowie zawartej w listopadzie 1997 r. zainwestować dziesiątki milionów dolarów w rozwój przedsiębiorstwa, ale zamiast tego podjął decyzję o zwolnieniu z pracy połowy spośród 2 560 pracowników kombinatu i wyprzedaży większości majątku ruchomego. Wstrzymano produkcję i zaprzestano wypłacania pensji. W okolicznych domach zapanował mrok i chłód, ponieważ kombinat stanowił jedyne źródło energii dla osiedla Sowieckij. Pracownicy zaczęli się żywić jarzynami hodowanymi w przydomowych ogródkach, korzystali też z niewielkich dostaw zagranicznej pomocy humanitarnej. Z początkiem roku 1998 skończyły się zapasy żywności. 31 stycznia w kombinacie wybuchł bunt: tłum robotników wtargnął do gabinetu dyrektora i wyprowadził go siłą za bramę zakładu. Zebranie pracowników podjęło uchwałę o wznowieniu produkcji pod własnym kierownictwem[17]. Z ogrodów i z domów zaczęto przynosić deski, smar, paliwo. Kombinat zaczął się odradzać, postanowiono uruchomić linię produkcyjną tapet. Brakowało jednak pieniędzy i kanałów dystrybucji. Pracownicy doprowadzonych do ruiny przedsiębiorstw nie mają wielkiego wyboru. Trudno jest im nawet marzyć o strajku czynnym, jeśli nie dysponują zapasem surowców, własną siecią dystrybucji, przychylnością kooperantów firmy lub przynajmniej znaczącym poparciem społecznym. Bywa, że strajkujący mogą liczyć wyłącznie na siebie, wówczas decydują się na ryzykowną współpracę z politykami lub prywatnymi inwestorami. Zdarza się, że zbuntowani robotnicy zawierają porozumienie z jedną grupą przedsiębiorców, żeby odsunąć od władzy innych przedsiębiorców. W wyborgskim kombinacie sytuacja była bardziej skomplikowana: władze nie odpowiadały na petycje, kolejne firmy odmawiały współpracy, media nie przekazywały informacji o postulatach załogi, która domagała się upaństwowienia zakładu. Wysyłano kolejne listy i delegacje do prezydenta Rosji i jego żony, do Dumy Państwowej, do Ministerstwa Gospodarki, a nawet do Komitetu ds. Praw Człowieka przy ONZ. Jedyną odpowiedź stanowiła wizyta szefa firmy Nimonor w towarzystwie byłego dyrektora i tłumu ochroniarzy, których zresztą natychmiast wyrzucono za bramę. Pracownicy kombinatu zrozumieli w końcu, że są izolowani i nikt nie zamierza z nimi pertraktować. Pozostawieni samym sobie musieli za wszelką cenę znaleźć sojusznika. Okazał się nim Siergiej Rubinczyk, lokalny mafioso, właściciel sieci stacji benzynowych Wenko, hotelu Orion w Wyborgu oraz firmy wodociągowej Rokkoła, a zarazem przewodniczący Rady Municypalnej Rejonu Wyborgskiego. Przymierająca głodem załoga zgodziła się przyjąć na stanowisko „ludowego dyrektora” Aleksandra Wantorina, deputowanego do Rady Municypalnej, wcześniej dyrektora lotniska Wieszczewo pod Wyborgiem, od lat jednego z najbardziej zaufanych ludzi Rubinczyka. Ten z kolei zobowiązał się pomóc w przełamaniu blokady ekonomicznej i nakłonić Radę Municypalną do przekazania dotacji dla kombinatu. W skład komitetu związkowego wszedł również inny deputowany, Witalij Kiriakow, były kierownik jednego z bazarów w centrum Wyborga. Odbyło się głosowanie i Wantorin został dyrektorem z poparciem ponad 90% załogi. Robotnicy byli jednak zbyt ciężko doświadczeni ekscesami poprzedniego zarządu, żeby oddać pełnię władzy nowym szefom. Wszystkie propozycje dyrektora i dwudziestoosobowego komitetu związkowego musiały być wpierw przedyskutowane i zaakceptowane przez zebrania robotników, odbywające się regularnie w hali wydziału mechanicznego. Od tej pory nie było żadnych tajemnic handlowych, poza tym każdy mógł się swobodnie wypowiedzieć i zagłosować wedle własnego uznania. Zgodnie z wcześniejszą obietnicą Rada Municypalna przyznała komitetowi związkowemu dotację wysokości 2 mln rubli, co pozwoliło wyremontować linie produkcyjne i zakupić surowce. W rezultacie pikietowania gmachu policji podatkowej w pobliskim Wyborgu, komitet związkowy uzyskał pozwolenie na otwarcie rachunku bankowego. W obliczu groźby zablokowania międzynarodowej trasy „Skandynawia” otrzymano zgodę na zarejestrowanie kontrolowanej przez pracowników spółki akcyjnej. 10 sierpnia 1998 r. wznowiono produkcję. Kiedy sprzedano pierwszą partię towaru, każdy z pracowników, nie wyłączając dyrektora, otrzymał wypłatę w wysokości stu rubli, bowiem większa część zysków ze sprzedaży miała być przeznaczana na spłatę długów zaciągniętych przez poprzednich właścicieli. W październiku 1998 r. kombinat wykorzystywał 20% mocy produkcyjnych, pół roku później było to już 60%. Wraz ze wzrostem produkcji rosły i pensje pracowników. Z czasem wprowadzono zróżnicowaną siatkę płac, która odzwierciedlała czas pracy i uciążliwość z nią związaną. W styczniu 1999 r. średnia pensja w kombinacie wynosiła 1 200 rubli, w lipcu 1 500, a w październiku 1 800[18]. Produkowany przez zakładową elektrownię prąd przesyłano za darmo do sieci energetycznej osiedla, nie czyniąc rozróżnienia na pracowników kombinatu i mieszkańców zatrudnionych w innych przedsiębiorstwach. Od początku 1999 r. przekazywano pomoc finansową miejscowemu szpitalowi, szkole, przedszkolu, opłacano również ubezpieczenie zdrowotne emerytowanych pracowników kombinatu. Wykorzystując znajomości Rubinczyka, nawiązano współpracę z firmami działającymi na Ukrainie, Białorusi i w Kazachstanie. Pomoc Rubinczyka miała jednak i złe strony: jego firma sprzedawała kombinatowi ropę po zawyżonej cenie, a wyprodukowany papier kupowała po zaniżonej – 3 tys. rubli za tonę[19]. W tym samym czasie firma Nimonor postanowiła pozbyć się problemu i 15 maja 1999 r. odsprzedała kombinat brytyjskiej firmie Alcem UK Ltd., której dyrektorem był Aleksander Sabadasz, petersburski biznesmen z kryminalną przeszłością, kontrolujący handel spirytusem i aluminium w północnej Rosji. Od chwili, kiedy jesienią 1998 r. zamordowano w niewyjaśnionych okolicznościach Filipa Lemelechiesa – wybranego przez robotników na stanowisko dyrektora handlowego – spodziewano się, że konflikt wokół prawa własności nie zostanie rozstrzygnięty w sposób pokojowy. Pracownicy kombinatu utworzyli specjalne drużyny, które miały bronić zakładu przed próbą odzyskania go przez właścicieli. Pewnego lipcowego poranka przed bramę kombinatu podjechała kawalkada samochodów, wysiedli z nich komornicy, ochroniarze firmy Alcem oraz wspomniany wcześniej „król spirytusowy”. Zawyła fabryczna syrena, otwarto bramę i na spotkanie niezapowiedzianym gościom wybiegło kilkuset uzbrojonych w kije robotników z porannej zmiany. Aleksander Sabadasz musiał się salwować ucieczką, ale była to dopiero zapowiedź przyszłych problemów. 14 października 1999 r., około drugiej w nocy na teren zakładowego budynku administracji wtargnęli zamaskowani i uzbrojeni ludzie. Wśród napastników było trzydziestu komandosów z Oddziału Specnazu „Tajfun”, funkcjonariusze policji skarbowej, komornik i pracownicy agencji ochroniarskiej. Syrena alarmowa poderwała ze snu mieszkańców osiedla Sowieckij i w krótkim czasie na placu przed budynkiem administracji zgromadziło się ponad tysiąc robotników wraz z rodzinami, wielu uzbrojonych w drewniane pałki i gazrurki, niektórzy przynieśli nawet strzelby myśliwskie. Robotnicy otoczyli i wzięli do niewoli Aleksandra Sabadasza, który wkroczył na teren fabryki w asyście grupy ochroniarzy[20]. Ochroniarzy przepędzono, rzucając w nich butelkami z amoniakiem. Komandosi zabarykadowali się w tym czasie w budynku administracji, biorąc w charakterze zakładników członków komitetu związkowego i strzelając ostrą amunicją do ludzi, którzy zgromadzili się na placu. Trzech robotników odniosło rany postrzałowe: jednemu odstrzelono palec, inny został trafiony pociskiem w pierś, trzeci w głowę. Znęcano się nad przetrzymywanymi członkami komitetu związkowego, jednej z robotnic złamano trzy żebra. Pomocy lekarskiej udzielono później jedenastu uczestnikom zdarzeń. Około godziny czwartej nad ranem przyjechał do kombinatu generał-major milicji Beniamin Pietuchow wraz z Grigorijem Dwasem, wicegubernatorem obwodu petersburskiego, w towarzystwie oddziałów milicji i żołnierzy wojsk Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wicegubernator Dwas poinformował robotników i „tajfunowców”, że wszystkie zebrane osoby muszą opuścić teren przedsiębiorstwa i uwolnić przetrzymywanych zakładników, co też niezwłocznie uczyniono. Przed bramą kombinatu ustawiono zapory, wozy opancerzone i posterunki dla ponad dwustu funkcjonariuszy milicji. Produkcja została wstrzymana. Mijały kolejne tygodnie, mieszkańcy osiedla Sowieckij musieli się znowu przyzwyczaić do życia bez prądu, dostarczanego wcześniej przez kombinat. Ani związki zawodowe, ani partie polityczne nie udzieliły poważniejszej pomocy pracownikom kombinatu. Od robotników odwrócił się Rubinczyk, powróciła blokada ekonomiczna. Pomoc materialna udzielona przez grupę członków partii komunistycznej z Petersburga, anarchistów i pracowników jednej z petersburskich drukarni była niewystarczająca. 17 stycznia 2000 r. komornicy, specnaz i ochroniarze po raz kolejny wkroczyli na teren kombinatu, ale tym razem nikt nie stawił im oporu. W konfrontacji ze stabilną władzą państwową, która sprzymierzyła się z prywatnym biznesem, osamotniony kombinat był skazany na porażkę. Nie mając innego wyjścia, większość pracowników kombinatu podpisała porozumienie i stawiała się do pracy w nowej firmie.


OD KOOPERATYWY DO KORPORACJI

Przez długie lata kultywowano przekonanie, że rozwój spółdzielczości doprowadzi w sposób ewolucyjny i pokojowy do bankructwa system kapitalizmu i uczyni realnym zamysł likwidacji wszelkich despotycznych form zarządzania miejscem pracy. Pierwsze spółdzielnie powstawały jako alternatywa wobec konfliktowego modelu stosunków pracy. Założyciele spółdzielni starali się wykreować przy ich pomocy nowy sposób życia, oparty na solidarności, wzajemnej pomocy i stanowieniu o sobie, poprzez bezpośredni i demokratyczny udział w zarządzaniu. Wystarczy odwiedzić znajdujące się w Warszawie Muzeum Spółdzielczości, a następnie przeczytać ulotki, plakaty, manifesty programowe z okresu tworzenia pierwszych polskich spółdzielni, mówiące o walce z wyzyskiem, lichwiarstwem i arogancją kapitalistów, żeby przekonać się, jak wielkie zmiany dokonały się w ruchu spółdzielczym na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Z czasem kooperatywy zaczęły się upodabniać do przedsiębiorstw kapitalistycznych, całkowicie dostosowanych do wymagań rynku. Również w obrębie samych spółdzielni zarządy i rady nadzorcze uległy oligarchizacji, przeobraziły się w prawdziwych kapitalistów, tylko w wyjątkowych sytuacjach konsultując swoje decyzje z szeregowymi pracownikami. Łukasz Dąbrowiecki opisał, w jaki sposób dokonała się przemiana wewnątrz Spółdzielni Mondragon w Kraju Basków (Hiszpania), która odniosła sukces ekonomiczny, ale oddaliła się od pierwotnie przestrzeganych zasad wspólnotowych i demokracji pracowniczej[21]. Spółdzielnia powstała w roku 1956 jako inicjatywa kilkunastu osób produkujących piecyki naftowe. Dzisiaj zatrudnia 66 tys. ludzi, którzy pracują w sieci kooperatyw budowlanych, handlowych, rolniczych, rzemieślniczych, lekarskich, wypoczynkowych, produkcyjnych i bankowych. Ogromny wzrost liczby pracowników odbył się w dużej mierze dzięki zatrudnianiu pracowników najemnych, którzy nie są członkami spółdzielni i nie mają prawa głosu w sprawach dotyczących swoich miejsc pracy. We wczesnych latach działalności kooperatywy przyjmowano współczynnik rozpiętości płac nie większy niż jeden do trzech. W latach osiemdziesiątych było to jeden do 4,5, zaś w latach dziewięćdziesiątych skala rozpiętości zarobków wynosiła jeden do siedmiu. Coraz bardziej uprzywilejowana kadra menedżerska zaczęła wymykać się spod kontroli pracowników, którym skrócono czas konsultacji decyzji dotyczących firmy, przez co zaczęły wybuchać pierwsze strajki. Wzrastający nacisk, jeśli chodzi o popyt i podaż, nie sprzyjał praktykowaniu ideałów spółdzielczości. Dokonujące się w spółdzielni zmiany tłumaczono koniecznością stawienia czoła nowej rzeczywistości ekonomicznej. Podobny los spotkał izraelskie kibuce, wspólnotowe osiedla, które były zarazem spółdzielniami pracy swoich mieszkańców. Celem pionierów ruchu kibucowego było zbudowanie nowego społeczeństwa, opartego na ideałach równości ekonomicznej i demokracji bezpośredniej. Pierwsze osiedle dla kilkunastu osadników powstało w roku 1910 nad jeziorem Genezaret. W roku 2000 istniało w Izraelu ponad dwieście kibuców, zamieszkiwanych przez około 120 tys. osób. Były one niezależne finansowo, nie otrzymywały dotacji od państwa. Przez wiele lat obywały się również bez korzystania z pracy najemnej – każdy z pracowników zostawał kierownikiem na pewien określony czas, wszyscy byli opłacani po równo i otrzymywali bezpłatny dostęp do różnych dóbr i usług[22]. W połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku produkcja rolna przestała być w Izraelu opłacalna, więc kibuce zaczęły konkurować na rynku światowym i przestały sobie pomagać[23]. Od roku 2004 kibuce zaczęły się prywatyzować, w związku z tym najmowano mendedżerów i gorzej opłacanych pracowników fizycznych, co uczyniło z kibucników zwykłych kapitalistów.
Prawdą jest, że różnią się od powyżej opisanych małe spółdzielnie usługowe lub handlowe, które nie muszą konkurować na globalnym rynku, ale często odbywa się to kosztem pracy ponad siły przy permanentnym niedostatku kapitału. Chociaż istnieje wiele przedsięwzięć z niewielkim kapitałem, to są one ulokowane w dużej mierze w środowisku, w którym panuje już ostra rywalizacja i rynek został dawno nasycony. Stawia to pod znakiem zapytania przyszłość inicjatyw samorządowych realizowanych w ramach systemu kapitalistycznego.
Niestety, każde z wymienionych przedsięwzięć jest narażone na powolną erozję lub w najlepszym przypadku na status getta bez wpływu na bieg spraw publicznych. Jest więcej niż prawdopodobne, że pracownicy samorządnej spółdzielni czy spółki pracowniczej staną przed wyborem: wypaść z rynku lub podpisać korzystną umowę z firmą wykorzystującą tanią siłę roboczą. Co się stanie, kiedy menedżerowie spółdzielni zaprezentują pracownikom następującą alternatywę: obniżenie kosztów funkcjonowania spółdzielni za pomocą zmniejszenia własnego zatrudnienia czy raczej wykorzystanie tanich produktów i surowców wyprodukowanych w Trzecim Świecie lub w Chinach przez więźniów, niewolników czy dzieci? Czyż wystarczy wówczas przekonać konsumentów do kupowania produktów wytworzonych z zachowaniem odpowiednich standardów pracy i ochrony środowiska? Promowanie etycznego i świadomego konsumeryzmu okazuje się, niestety, skazane na niepowodzenie w kapitalistycznym społeczeństwie. Pierwszą przeszkodę stanowią miliony źle opłacanych pracowników, którzy muszą kupować najtańsze produkty, nawet jeśli zostały wytworzone z pogwałceniem praw innych pracowników. Wolny rynek promuje krótkoterminową rentowność i nieustającą konkurencyjność. Postawy kontestujące ten wzorzec życia uchodzą za objaw słabości i nieprzystosowania, a także za pretekst do nadużyć. Dotyczy to również lepiej opłacanych pracowników z klasy średniej. Trudno w tych okolicznościach marzyć o realnej alternatywie bez uderzenia w materialne i prawne podstawy systemu własności prywatnej. Konieczne jest pozyskanie środków dla codziennej pracy wbrew obowiązującym dotychczas regułom wolnego rynku i faworyzowania firm prywatnych. Praca w spółdzielni lub w spółce pracowniczej oferuje pracownikom więcej wolności i satysfakcji niż kapitalistyczne przedsiębiorstwo, ale trudno oczekiwać, że kooperatywy staną się wehikułem przemian społecznych. Pracownicze oazy samorządności egzystują zawsze w cieniu kapitalistycznych gigantów. Podobnie jak rady zakładowe, stanowią dobrą szkołę samorządności, ale pozostają rozwiązaniem tymczasowym. Potrzebujemy samorządu pracowniczego, który pozwoli osiągnąć ekonomiczną niezależność bez pasożytowania na cudzej pracy i rezygnacji z własnych standardów przyzwoitości.


KOMUNALIZACJA ZAMIAST PRYWATYZACJI

Jeśli odrzucamy nadzór ze strony biurokracji państwowej jako zbyt uciążliwy i ryzykowny z punktu widzenia pracowników i konsumentów, własność państwową uważamy za nieefektywną, a nie chcemy zginać karku przed ludźmi biznesu, to pozostaje nam już tylko przekazanie prywatnych i państwowych zakładów pracy samorządom lokalnym. Koncentracja kapitału w rękach prywatnych stanowi zagrożenie dla równowagi w społeczeństwie, środki finansowe mogą być przekształcone w instrument przymusu wobec biedniejszych, zarząd państwowy również nie przynosi gwarancji prowadzenia działalności gospodarczej zgodnie z oczekiwaniami pracowników i konsumentów. Oczywiście, komunalizacja (municypalizacja) gospodarki musi zostać poprzedzona radykalną przebudową samorządów terytorialnych. Nie wyklucza to dalszego istnienia spółdzielni i małych firm rodzinnych, które nie wykorzystują pracy najemnej. Powiązanie samorządów pracowniczych funkcjonujących w ramach komunalnych przedsiębiorstw z samorządami lokalnymi będzie miało sens tylko wtedy, kiedy zgromadzenia mieszkańców otrzymają prawo wyznaczania celów polityki lokalnej i decydowania o kształcie budżetu gminy, a wydelegowani radni zostaną zobowiązani do realizowania ich postanowień. O ewentualnym tworzeniu międzyregionalnych funduszy celowych (np. dla ochrony miejsc cennych przyrodniczo w innych regionach) i wszelkich kwestiach fiskalnych zdecydują w bezpośrednim głosowaniach sami mieszkańcy.
Pierwszym krokiem w stronę demokratyzacji miejsc pracy powinno być wprowadzenie kontroli pracowniczej we wszystkich zakładach podlegających samorządom terytorialnym. Zwykle jest to od kilku do kilkudziesięciu tysięcy pracowników na terenie gminy. Należy domagać się od lokalnych władz, żeby w istniejących zakładach użyteczności publicznej i szkołach pracownicy uzyskali prawo głosowania nad podziałem płac, organizacją pracy i wyborem kierownictwa. To będzie pierwsze terytorium wyzwolone, konkurencyjny model zarządzania i własności przeciwstawiony prywatnym i państwowym strategiom kierowania przedsiębiorstwem. Inną taktyką może być żądanie ponownej nacjonalizacji dużych zakładów pracy oraz ich stopniowa komunalizacja. W przypadku elektrowni, kopalni, hut czy stoczni, właścicielem będzie większa jednostka samorządowa, odpowiednik dzisiejszych województw. Właścicielem niektórych przedsiębiorstw (na przykład kolei lub floty) stałyby się prawdopodobnie federacje regionów z proporcjonalnym udziałem budżetów regionalnych w realizowaniu inwestycji we wspomnianych przedsiębiorstwach.
Czym różni się komunalizacja od nacjonalizacji? Komunalizacja gospodarki polega na tym, iż dochody poszczególnych zakładów pracy są dzielone pomiędzy pracowników i kasę komunalną samorządu gminnego czy wojewódzkiego, zaś określone przedsiębiorstwa użyteczności publicznej (służbę zdrowia, komunikację miejską, szkoły, wodociągi itp.) finansuje się z budżetu gminy, aby prowadziły działalność w zgodzie z ustalonym przez mieszkańców planem inwestycyjno-budżetowym. Komunalizacja nie pozwoli prywatnym firmom dyktować wygórowanych opłat za swoje usługi. Ustalanie cen i budżetów przedsiębiorstw użyteczności publicznej odbywać się będzie drogą negocjacji pomiędzy przedstawicielami samorządów pracowniczych i zebrań mieszkańców, którzy są odbiorcami wspomnianych usług komunalnych. Celem komunalizacji będzie wolność w miejscu pracy i realizowanie potrzeb społecznych. Zgromadzeniom mieszkańców i pracowników oraz administracji zostanie przekazane tylko tyle uprawnień, ile poszczególni ludzie sami nie są w stanie z pożytkiem wykorzystać i tylko w takiej formie, jaką uznają oni za właściwą. O jakiejkolwiek ingerencji państwa nie ma nawet mowy.
Taki projekt to powrót do koncepcji programowych NSZZ Solidarność z roku 1981 wyrażonych w projekcie powołania „przedsiębiorstw społecznych”. Solidarność przygotowała wówczas odpowiedni projekt ustawy[24], w którym zapisano, że:

Przedsiębiorstwo społeczne jest podstawową jednostką organizacyjną gospodarki narodowej, prowadzącą samodzielnie działalność na zasadach rozrachunku gospodarczego, wyposażoną w osobowość prawną, obejmującą zorganizowaną załogę, władającą częścią ogólnonarodowego mienia i zarządzaną przez organy samorządu pracowniczego (art. 1). Samorząd pracowniczy stanowią wszyscy pracownicy przedsiębiorstwa. Organy samorządu, z wyjątkiem ogólnego zebrania załogi pochodzą z wyboru. Członkowie organów samorządu odpowiedzialni są przed wyborcami i tylko przez nich mogą być odwołani. Najwyższą formą wyrażenia woli samorządu jest referendum załogi, które przeprowadza się na podstawie uchwały rady pracowniczej lub wniosku podpisanego nie mniej niż przez 10% członków samorządu (art. 10.2–4). Do kompetencji ogólnego zebrania załogi należą: ocena roczna działalności rady i dyrektora przedsiębiorstwa, uchylanie w uzasadnionych przypadkach uchwał rady. O miejscu, terminie i porządku obrad ogólnego zebrania zawiadamia się pracowników co najmniej na siedem dni przed terminem zebrania. Uchwały ogólnego zebrania zapadają zwykłą większością głosów przy obecności co najmniej 50% członków załogi (art. 12.1,3). Członek samorządu ma prawo do:

1. Bezpośredniego udziału w części dochodu przedsiębiorstwa wypłacanego w formie dodatkowego wynagrodzenia.
2. Udziału w zebraniach i naradach, na których podejmuje się decyzje dotyczące jego osoby.
3. Dostępu do informacji o wszelkich decyzjach, uchwałach i innych działaniach organów samorządu i dyrektora oraz o działalności produkcyjno-gospodarczej przedsiębiorstwa (rozdz. III, par. 15).

Dyrektor przedsiębiorstwa jest wykonawcą uchwał organów samorządu pracowników (rozdz. IV, pkt 19).

Należy zwrócić uwagę na nieobecność w tym projekcie propozycji wolnorynkowych, zmierzających na przykład do przeistoczenia przedsiębiorstw państwowych w prywatną własność zatrudnionych tam osób lub inną formę uwłaszczenia. Zdawano sobie sprawę, że byłoby to rozwiązanie krzywdzące ludzi, którzy jeszcze – lub już – tam nie pracowali. Podstawowym kryterium było zakładanie nienaruszalności majątku wytworzonego wspólnym wysiłkiem przeszłych i obecnych pokoleń ludzi pracy, który powinien być oddany do dyspozycji całego społeczeństwa, a nie państwa i biznesmenów, nawet gdyby ci ostatni wywodzili się z części dawnych pracowników najemnych. Zamierzano tym samym uspołecznić przedsiębiorstwa państwowe i doprowadzić do przekształcenia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w Rzeczpospolitą Samorządną. Plany radykalnych związkowców pokrzyżował stan wojenny i wprowadzana od roku 1989 prywatyzacja. Restauracja kapitalizmu w Polsce narzuciła wszystkim uczestnikom gry społecznej (nie wyłączając NSZZ „Solidarność”) nowe sposoby myślenia o pracy i ekonomii. Dawne projekty i aspiracje starano się dostosować do warunków stworzonych przez rządową politykę faworyzowania firm prywatnych. Spółki pracownicze okazały się jednym z lepszych sposobów ratowania miejsc pracy i resztek autonomii. Niestety, ostra rywalizacja i brak kapitału zmusiły część spółek do rezygnacji z niezależności na rzecz nowych inwestorów prywatnych. Tak stało się na przykład w Fabryce Żelatyny w Brodnicy, przejętej przez pracowników w wyniku strajku czynnego. W przypadku spółki pracowniczej w zakładach Uniontex w Łodzi nowy zarząd doprowadził do wyrzucenia z pracy inicjatora powołania spółki pracowniczej. Przyczyną utraty kontroli nad zakładem przez pracowników była między innymi zasada nierównego traktowania głosów poszczególnych udziałowców firmy. Towarzyszyło temu zjawisko koncentracji własności, prowadzące do powstania wąskiej grupy posiadającej duże pakiety udziałów, przy równoczesnej eliminacji z procesu decyzyjnego drobnych udziałowców[25].
Zasada równego traktowania głosów wszystkich pracowników nie może być pod żadnym pozorem kwestionowana w zakładach komunalnych. W propozycji komunalizacji przedsiębiorstw chodzi również o podważenie zasadności podziału wytworzonej przez pracowników wartości na płace i zyski. Zamiast dzielić ludzi na tych, którzy pracują ponad siły, i tych, którzy są bezrobotni, korzystniej jest podzielić pracę. To jedyny sposób na realizację postulatu pełnego zatrudnienia i likwidację bezrobocia. Można ten projekt przedstawić na przykładzie kierowanej od października 2001 r. przez samorząd pracowniczy argentyńskiej fabryki ceramiki Zanon. Wszyscy pracownicy otrzymują równe pensje niezależnie od piastowanej funkcji, żeby uniknąć konfliktów i rywalizacji. Wzrastające dochody firmy przeznaczane są na tworzenie nowych stanowisk pracy, a nie wyłącznie na podnoszenie pensji. Większa wydajność prowadzi do skrócenia czasu pracy. Wykorzystywanych jest zaledwie 10% mocy produkcyjnych zakładu, ale pracownicy zapowiadają, że po osiągnięciu 100% zysk zostanie uspołeczniony, to znaczy będzie przekazywany lokalnej społeczności. Już teraz pracownicy Zanona regularnie organizują darowizny na szkoły, szpitale, domy starców, kuchnie ludowe i projekty socjalne. Pracownicy okupowanej fabryki doskonale zdają sobie sprawę, że przetrwali tak długo w dużej mierze dzięki wsparciu ze strony okolicznej ludności, która organizowała demonstracje i broniła ich przed eksmisją. Gdy 8 kwietnia 2003 r. policja usiłowała usunąć załogę z fabryki, otoczyło ją kilka tysięcy mieszkańców Neuquén. Zanon i kilka innych zakładów żądają „upaństwowienia pod kontrolą robotników” w celu zmniejszenia nacisku ze strony konkurencji rynkowej, nie chcą być właścicielami firmy, pragną „produkować dla ogółu”. Zanon zmienił nazwę na Fabrykę Bez Właściciela (Fábrica Sin Patrón – FaSinPat), uruchomił własną audycję radiową i gazetę, uczestniczy też w tworzeniu niezależnej koalicji zakładów okupowanych przez pracowników.
Komunalizacja usług publicznych pozwoli wyłączyć szereg przedsiębiorstw ze sfery oddziaływania wolnego rynku, przy równoczesnym zabezpieczeniu praw konsumentów. Połączenie partycypacji pracowniczej i komunalizacji w jednym przedsięwzięciu było w początkach 2002 r. zamierzeniem uczestników akcji przejęcia opuszczonej kliniki w argentyńskim mieście Flores. Brali w niej udział ludzie z dzielnicowego zgromadzenia sąsiedzkiego i dawni pracownicy zbankrutowanej kliniki. Od razu pojawił się pomysł integracji zarządzanej przez pracowników placówki zdrowia z miejskim systemem opieki zdrowotnej. Zarząd kliniki miał być wybierany w głosowaniu przez pracowników i ponosić odpowiedzialność przed załogą oraz dzielnicowym zgromadzeniem sąsiedzkim. Ten niezależny od władz miejskich zarząd miałby wspierać lokalnie opracowany program ochrony zdrowia. Władze miejskie mogłyby jedynie kierować wnioski z prośbą o odwołanie zarządu, ale decyzje byłyby podejmowane przez zebrania pracowników i okolicznych mieszkańców. Plan ten zakładał nieodpłatne wywłaszczenie kliniki.
W opinii sympatyków idei samorządności pracowniczej uczestnicy tych nielegalnych z prawnego punktu widzenia akcji stali się – w obliczu chaosu jaki wcześniej ogarnął system socjalny i ekonomiczny Argentyny w grudniu 2001 r. – paradoksalnie, poręczycielami porządku i normalnego funkcjonowania społeczności. Największym osiągnięciem pracowników wspomnianych przedsiębiorstw jest to, że wykazali przydatność ekonomiczną oddolnego zarządzania w wysoko wyspecjalizowanych firmach i nadali nowe znaczenie określeniu „uspołecznienie gospodarki”. Nie musimy już wybierać pomiędzy państwową a prywatną własnością, skoro istnieje bardziej sprawiedliwe i zarazem racjonalne rozwiązanie tego problemu.


REWOLUCJA TO WIĘCEJ
NIŻ NOWE PROCEDURY

Chciałbym zostać właściwie zrozumiany. Nie obiecuję tutaj przyszłej idylli. Realizacja programu społecznej komunalizacji oraz przyjęcia zasad demokracji uczestniczącej w organizacji terytorialnej i gospodarce stworzy dopiero korzystne warunki do nadal potrzebnej przemiany kulturowej. Rewolucja będzie sukcesem, jeśli stanie się początkiem ewolucji ku bardziej partnerskim, opartym na wzajemnym szacunku stosunkom między ludźmi. Przede wszystkim na gruncie prywatnym, poza forum spraw publicznych. Rewolucja nie polega wyłącznie na zmianie formy zarządzania. Nie wystarczy bowiem urzeczywistnić demokrację bezpośrednią, należy jeszcze pracować nad respektowaniem opinii mniejszości, przynajmniej w sprawach niezwiązanych z gospodarką. Wolnościowa zasada nieingerencji społeczności w życie prywatne jednostek ją stanowiących nie może być nadużywana i powinna być zawsze korygowana przez prawo do interwencji w przypadkach przemocy domowej i wszelkich nadużyć wobec małoletnich czy upośledzonych. Należy znaleźć optymalną metodę ochrony terenów cennych przyrodniczo bez odwoływania się do autorytetu scentralizowanej władzy. To oznacza porzucenie wszelkich dróg na skróty i ogromny wysiłek edukacyjny. Radykalnej przebudowie musi ulec również cały system sądowniczy, penitencjarny i służby porządkowe. Zadowalający będzie taki stan, w którym przeciętny człowiek znajdzie się w przyjaznym mu układzie społecznym.






  1. Strajk w białostockim MPK wybuchł 2 lipca 1991 r., w odpowiedzi na niespodziewaną decyzję dyrekcji przedsiębiorstwa o zwolnieniu z pracy 250 pracowników oraz uchwałę rady miasta o podziale przedsiębiorstwa na dwie spółki skarbu gminy i Zakład Obsługi Komunikacji Miejskiej. Uczestnikami protestu byli niemal wyłącznie kierowcy i mechanicy. Prezydent miasta odmówił rozmów ze strajkującymi. Od akcji strajkowej odcięła się zakładowa „Solidarność”. Władze uruchomiły komunikację zastępczą przy pomocy wojska (ciężarówki) i łamistrajków zatrudnionych w nowych spółkach (mikrobusy). 17 sierpnia podczas nadzwyczajnej konferencji prasowej komitet strajkowy ogłosił przejęcie MPK w użytkowanie razem z całym majątkiem. Poinformowano o powstaniu Tymczasowego Zarządu Robotniczego (TZR) w składzie: Zbigniew Olechnicki, Stanisław Pruszyński, Zbigniew Borowski, Paweł Gawryluk, Marek Chorąży, Mirosław Sipika i Waldemar Dziumak. Strajk okupacyjny miał zostać przekształcony w strajk czynny. Oznaczało to, że pracownicy samodzielnie uruchomią komunikację miejską, zlecą wydrukowanie biletów, a wpływy przeznaczą na samoorganizację zakładu. Strajkujący podkreślali, że nie zabierają autobusów dla siebie, lecz chronią firmę przed rozgrabieniem. Tego samego dnia władze odcięły prąd i dopływ paliwa do zajezdni. 28 sierpnia policja podjęła pierwszą próbę zajęcia zajezdni, jednak tłum krewnych uczestników strajku zagrodził im drogę. 2 września nastąpił drugi szturm na zajezdnię, tym razem skuteczny. Wyrzuceni z zakładu pracownicy kontynuowali protest przed bramą zajezdni, a dziewiętnaście z nich podjęło głodówkę, którą natychmiast potępił miejscowy biskup Edward Kisiel. 8 września Tymczasowy Zarząd Robotniczy wynegocjował z władzami przywrócenie do pracy wszystkich pracowników i uzgodnienie z załogą wyboru dyrektora Zakładu Obsługi Komunikacji Miejskiej, nie udało się natomiast powstrzymać decyzji o utworzeniu dwóch pozostałych spółek. Zob. R. Górski, Samorządność na przekór wszystkim, w: Samorządność pracownicza, Poznań–Kraków 2004, s. 35–39.
  2. Cyt. za S. Dolgoff, Ewolucja anarchosyndykalizmu, „Zeszyt Red Ratu” 1999, nr 2, s. 2.
  3. Zob. K. Jędrasik, Geneza i historia idei akcjonariatu. Rozwój idei udziału pracowników we własności i zarządzaniu przedsiębiorstwem w czasach współczesnych, http://www.kns.gower.pl/praktyczne/rozwoj/html.
  4. Zob. S. Jakubowicz, Bitwa o samorząd 1980–1981, Londyn 1988, s. 78–114.
  5. Zob. Z.M. Kowalewski, Wyobraźnia do władzy, http://www.ip.hardcore.lt/teksty/.
  6. Fabryka Lip produkowała zegarki, a także obrabiarki i urządzenia precyzyjne dla wojska, zatrudniając 1500 pracowników. Gdy kontrolę nad przedsiębiorstwem przejęła szwajcarska firma Ebauches, nowi zarządcy przestali interesować się produkcją Lipa, a jedynie marką, patentami i siecią dystrybucji. W kwietniu 1973 r. załoga dowiedziała się o planowanej likwidacji fabryki – wybuchł strajk i pracownicy wzięli dwóch administratorów jako zakładników. Policja odbiła zakładników, ale wycofała się z terenu zakładu. 18 czerwca zebranie pracowników uchwaliło, że rozpocznie się strajk czynny połączony z dziką sprzedażą zegarków. 3 sierpnia komitet strajkowy dokonał pierwszej wypłaty pensji. 14 sierpnia żandarmeria siłą zajęła fabrykę, lecz pracownicy zdołali wcześniej wynieść zegarki i różne części do maszyn. „Chcieliśmy pokazać, że fabryka to nie kupa gruzu i żelastwa, ale przede wszystkim ludzie – że Lip jest tam, gdzie jest jego załoga” – mówił jeden z uczestników strajku. W styczniu 1974 r. związki zawodowe zawarły porozumienie z przedstawicielami grupy przemysłowców francuskich i szwajcarskich, na mocy którego nowy właściciel uruchomił fabrykę, zatrudniając ponownie całą załogę.
  7. Zob. I. García-Perrote Escartín, Strajk czynny w oczach prawnika, „Atak” 2003, nr 7, s. 17–18.
  8. W czerwcu 1999 r. pracownicy Fabryki Żelatyny w Brodnicy, której właścicielem był Kazimierz Grabek, nie zgodzili się na likwidację zakładu, wyrzucili dyrektora i postanowili na własną rękę rozpocząć produkcję. Wszystkie decyzje podejmowali na zebraniach, przegłosowano między innymi wprowadzenie równych pensji. W sierpniu ponad czterdziestu uczestników strajku założyło spółkę pracowniczą. Z powodu niedotrzymania warunków umowy prywatyzacyjnej przez Kazimierza Grabka Ministerstwo Skarbu zgodziło się wydzierżawić teren fabryki spółce pracowniczej. W 2003 r. ministerstwo podjęło decyzję o sprzedaży dzierżawionego do tej pory przez pracowników majątku firmy. Własnością pracowników stało się zaledwie 15% udziałów firmy, właścicielem pozostałych 85% został brodnicki kupiec Marek Hildebrandt.
  9. Zob. B. Kożusznik, Człowiek i zespół. Psychologiczna problematyka autonomii i uczestnictwa, Katowice 1992, s. 112 (Prace Naukowe Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, nr 1380).
  10. Zob. tamże, s. 115.
  11. Zob. L. Gilejko, Dwa modele partycypacji pracowniczej, w: Zbiorowe stosunki pracy w Polsce. Obraz zmian, red. W. Kozek, J. Kulpińska, Warszawa 1998, s. 30–31.
  12. Zob. S. Rudolf, Udział pracowników w zarządzaniu zmianami w firmie, w: Partycypacja pracownicza. Echa przeszłości czy perspektywy rozwoju, red. S. Rudolf, Łódź 2001, s. 149.
  13. Zob. L. Gilejko, Bilans samorządowy i perspektywy, w: dz. cyt., s. 30–31.
  14. W Argentynie bez pracodawców, w: Samorządność pracownicza, pod red. J. Urbańskiego, Poznań–Kraków 2004, s. 31.
  15. [B.a.], Zanon pod kontrolą robotników (Wildcat), [b.m.] 2004, s. 6.
  16. Tamże, s. 17.
  17. Zob. S. Mitrofanow, Klassowyj boj, http://www.vesti.ru/daynews/1410-1999/12-viborg.html.
  18. Zob. A. Nikołajew, Uroki narodnowo Wyborgskowo CBK, „Iskra” 2006, nr 7, s. 5.
  19. Zob. D. Sokołow-Mitricz, Wyborg izmienił diełu riewolucji, vesti.ru/.
  20. Zob. [b.a.], Sabytja na Wyborgskom CBK, lenta.ru/russia/1999/10/14/vyborg/.
  21. Zob. Ł. Dąbrowiecki, Mondragon. Baskijska spółdzielczość, w: Samorządność pracownicza, dz. cyt., s. 52–59.
  22. Zob. [b.a.], Kibuce nadal sobie radzą – wizyta Aleksa Danziga w Krakowie, 12 października 2000 roku, „Atak” 2001, nr 4, s. 30.
  23. Zob. R. Frister, McKibuc, „Polityka” 2006, nr 4, s. 54–56.
  24. Zob. Samorząd. Twój los w Twoich rękach, oprac. T. Duchiński, A. Swinarski, A. Lenkiewicz, Wrocław 1981, s. 35–39.
  25. Zob. J. Gardawski, Leasingowe spółki pracownicze i ich prezesi, w: Zbiorowe stosunki pracy w Polsce. Obraz zmian, red. W. Kozek, J. Kulpińska, Warszawa 1998, s. 149.






Udziela się zgody na kopiowanie, dystrybucję i/lub modyfikację tego tekstu na warunkach licencji GNU Free Documentation License w wersji 1.2 lub nowszej, opublikowanej przez Free Software Foundation oraz licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 2.5 PL.
Można zastosować obie licencje lub jedną z nich. Informacje o pochodzeniu tekstu możesz znaleźć w dyskusji tego tekstu.