>>> Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Cnoty proste
Pochodzenie „Gwiazda“. Kalendarz Petersburski illustrowany na rok przestępny 1884
Wydawca Księgarnia Henryka Glińskiego
Data wyd. 1884
Miejsce wyd. St. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


CNOTY PROSTE.
PRZEZ
ELIZĘ ORZESZKOWĄ.

Do powtórnego przedstawienia w druku kilku poniższych, przed laty skreślonych uwag, ośmiela i niejako uprawnia mię wzgląd, że lata ubiegłe nie zaprowadziły we wskazanym kierunku żadnej dostrzegalnej zmiany. Cnoty proste dotąd jeszcze pozostają u nas w godnem pożałowania zaniedbaniu. Być może, iż kilka prostych także słów o jednej z nich zwróci na przedmiot ten czyjąkolwiek uwagę, a przez to sprawi jeden z tych minimalnych pożytków, z jakich składa się cała suma społecznej pracy. Mniemam, że w społeczeństwie naszem, dotąd jeszcze nurtowanem niezmiernie szkodliwym i osłabiającym duchem arystokratyzmu, w społeczeństwie, którego członkowie zdolniejszymi są do bohaterstwa niż do uczciwości, do marzeń wzniosłych niż do użytecznej pracy, do estetycznego niż do rozumowego wykształcenia, o cnotach, ludziach i rzeczach prostych nigdy zawiele mówić nie można.



Nie każdemu dano być bohaterem lub mędrcem, olbrzymich dokonywać zadań, uczuciem góry przenosić, lub rozumem przebudowywać światy; ale każdy przy odpowiedniem ukształceniu rozsądkowem i moralnem, może i powinien pełnić cnoty proste, codzienne, do których zobowiązują go tysiące długów zaciągniętych względem ludzi otaczających go i wzajem mu posługujących. Śmiało nawet powiedzieć można, że takiemi to właśnie prostemi, obowiązkowemi cnotami napełnia się w najznaczniejszej mierze duchowa i ekonomiczna skarbnica społeczeństwa, że — ich to obfitość lub niedostatek najstalej podnoszą albo obniżają tak skalę moralną ogółu, jak materyalne jego powodzenie i dobrobyt. W dziejach jednostek i społeczeństw długie częstokroć upływają epoki, w których potężne siły duchowe, składające się na bohaterstwo i wysokie poświęcenia, nie mają ani sposobności do wezbrania, ani możności do wylania się na zewnątrz w postaci czynów i ofiar wielkich, piorunujących; ale żaden żywot pojedynczy ani zbiorowy nie posiada w sobie momentu, w którymby cnoty proste i powszednie niepotrzebnemi lub niemożliwemi były. Do cnót tych zwyczajnych, domowych niejako i najcodzienniejszych zaliczając uczciwość, zastanowimy się przez chwilę nad tem, jaką sumę cnoty tej zawierają w sobie stosunki nasze, o ile pełnimy ją, a o ile i dlaczego rozmijamy się z najelementarniejszemi jej przepisami? Sprowadzając zresztą kwestyą do najprostszego jej pierwiastku, pominiemy tu stopnie uczciwości wyższe i trudniejsze do osiągnięcia, jak: odwaga przekonań zgodność czynu z zasadą, sumienność w mierzeniu sił własnych z przyjmowanem na się zadaniem, jeżeli szczególniej zadanie to ma na celu pożytek i dobro publiczne i t. d. Wszystkie cnoty te, jakkolwiek w gruncie rzeczy nie są czem innem, jak prostą uczciwością, potrzebują przecież mniej więcej szerokich pojęć i wiadomości umysłowych. Najprostszym zaś i najpowszechniej potrzebnym, najcodzienniej w grę wprawianym odcieniem uczciwości, jest uczciwość w stosunkach interesowych, w których jedna strona jest ofiarującą, druga nabywającą pracę jakąś, lub jej produkt, bądź to materyalnej, bądź intelektualnej natury.

Każdy, kto nie zna dokładnie stosunków naszej społeczności, przesadnem a może potwarczem uzna twierdzenie, że stosunkom tym w wielkiej mierze niedostaje uczciwości takiej, jakeśmy ją wyżej opisali, polegającej na ścisłem dotrzymywaniu danych przyrzeczeń, rzetelnem spełnianiu zawartych umów, na sumiennem ocenianiu pracy i skrupulatnem szanowaniu własności cudzej. A jednak twierdzenie to zawiera w sobie prawdę, która aczkolwiek smutną jest, tajoną być nie powinna przez tych, którzy ją dostrzegają, źródła jej bowiem wtedy tylko zniszczonemi być mogą, gdy dokładnie odkrytemi i zbadanemi zostaną.
Zpomiędzy mnóstwa zjawisk podobnej natury wybierzmy kilka przykładów. Oto np. w mieście pewnem, kupiec świeżo przybyły otwiera sklep galanteryjny, bławatny lub korzenny. Publiczność przybywa i ofiarowanym jej towarem zaopatruje swoje potrzeby; nie każdy przecież z przybywających posiada gotowe pieniądze; pewna ilość zwykle dość znaczna żąda kredytu, wzamian kartki z wyrażeniem cyfry długu i terminu jego wypłaty. Owóż najzwyklej dzieje się w ten sposób, że jedno zaledwie z dziesięciu zobowiązań podobnych spełnionem bywa ściśle i w porę. Ogromnie większa część należytości każe oczekiwać na siebie od terminu do terminu, uiszcza się częściowo, potrochu, z wielkim trudem, kłopotami, a większemi jeszcze stratami wierzyciela. Nie rzadkie są wypadki w których skutkiem wyjazdu lub bankructwa dłużnika, należytość przepada całkowicie, lub w drobnej zaledwie części i po długim upływie czasu wierzycielowi zwróconą zostaje.
Tęż samę nierzetelność i nieakuratność, to samo lekceważenie umowy zawartej i trudów cudzych zauważyć można często w stosunkach pracodawców z rzemieślnikami, takimi mianowicie, którzy wyrabiając przedmioty zbytu na wielką skalę, potrzebują przyciągać ku sobie publiczność udzielaniem kredytu; posiadaczy ziemskich z dzierżawcami i oficjalistami; rolników z tymi, którzy produktami rolnymi handlują; prawników z żądającymi usług ich klijentami i t. d. Nic pospolitszego pomiędzy ziemianami naszymi, jak przedwczesne i arbitralne zerwanie kontraktu dzierżawnego, ilekroć ten, zadowoliwszy potrzeby danej chwili, świeżo zrodzonym wymaganiom nie dogadza; jak niewygotowanie zboża na termin, w którym ono według umowy nabywającemu je oddanem być miało; jak nieuiszczanie się z umówionej opłaty oficyalistom i odprawianie ich w porze dla nich najniedogodniejszej za lada kaprysem, lub nieuzasadnionem dobrze podejrzeniem; jak uchylenie się pod różnemi pozorami od uiszczenia się z zapłaty należnej prawnikowi, ilekroć po ukończeniu lub wejściu na pomyślniejsze drogi sprzeczki prawnej dalsze usługi jego stają się już niepotrzebnemi. Powie tu kto może, iż handlarz, dzierżawca, prawnik i t. d. posiadają prawo upominania się o wyrządzoną mu krzywdę na drodze prawnej i sądowego egzekwowania swej własności. Prawo to posiadają oni niezawodnie, ale używaniu go sprzeciwiają się częstokroć różne względy, jak np. niechęć do zrywania stosunków, które pomimo niedogodności swych mogą być jeszcze w przyszłości użytecznemi, obawa skandalu nadwerężającego bądź co bądź opinią firmy lub imienia, zaniedbanie taniej lub innej formalności niezbędnej do tego, aby dokument w zupełności legalnym był i wygranie procesu zapewniającym i t. d. Znaczna zresztą liczba poszkodowanych korzysta z posiadanego prawa i ucieka się do kroków sądowych, co przecież nie zmazuje bynajmniej istnienia nieuczciwych postępków i przy najpomyślniejszym nawet dla pokrzywdzonego obrocie sporu, wychodzi zawsze na jego niekorzyść, bo powoduje mu straty na mieniu, czasie i opinii, niezawsze bezstronnej i sprawiedliwej.
Skutki podobnego stanu rzeczy są w wysokim stopniu opłakane. Podzielić je można na dwie kategorye, z których jedna przedstawia nieprzeliczone straty materyalne, druga zasmucające poszkodowania moralne. Z jednej strony silne zachwianie się wiary publicznej onieśmiela kapitały, ścieśnia działanie kredytu, tej sprężyny życia wszelkich ekonomicznych działań i ulepszeń, tamuje w rozwoju swym przedsiębiorstwa i zakłady przemysłowe już istniejące, zniechęca do powstawania inne, któreby powstać i stać się użytecznemi mogły, wprowadza chwiejność i nieprawidłowość w interesowe, fluktuacye, których właśnie jedyną rękojmią pomyślnego bytu i rozwoju stanowić może matematyczna nieledwie pewność obrachowań i zegarkowa punktualność działań. Z innej strony dowiedzioną jest rzeczą, że krzywda zadana, w niezmiernie rzadkich tylko wypadkach zasiewa nasiona dobrych uczuć w sumieniu tego, kto ją przenosi, najczęściej zaś, zawsze prawie, rodzi ona żądzę odwetu, powetowywania sobie szkód i strat jakimbądź kosztem i na kimkolwiekbądź, chociażby na kimś, zrządzonej niesłuszności całkowicie niewinnym. Niesłuszność wprowadzona w obyczaj publiczny gasi zwolna w sumieniach poczucie i zamiłowanie słuszności, a wielce to jest znanem i pospolitem, przez dzieje przeszłości i obserwacyą teraźniejszości stwierdzonem zjawiskiem, że krzywdzeni krzywdzą, oszukiwani oszukują, wyzyskiwani lub lekceważenia dla interesów swych doświadczający wyzyskują i wzajem lekceważą interesa innych. Prawidło to, które na mocy przeróżnych potrzeb, słabości i solidarności organicznie niejako z naturą człowieka związanych, rządzi stale stosunkami ludzkiemi, pojawia się i w wypadku o którym mówimy w sposób bardzo wyraźny, a niezmiernie i wszechstronnie dotkliwy. Wątpimy czy wśród cywilizowanego świata istnieje choć jedno społeczeństwo, w któremby prace zarobkowe tak leniwie i nierzetelnie wykonywanemi, akty zamiany wszelkiej tak niesumiennie dopełnianemi były jak u nas, w któremby trzeba było tak pilnie baczyć na gatunek nabywanego towaru, tak mało ufać mierze i wadze, tak ściśle dozorować i niejako podglądać czynności tych, którzy w jakiejkolwiek gałęzi działalności posługi swe w zamian odpowiedniej zapłaty ofiarowują. Wprawdzie niesumienność kupców i rzemieślników, eksploatacyjny duch dzierżawców, lenistwo i skłonność do kradzieży oficyalistów, etc.... przypisać można w znacznej mierze ogólnie ludzkim namiętnościom i niedoborom; niepodobna jednak zaprzeczyć, że pewna suma zła, większa może część jego, powstaje pod naciskiem niesłusznie przenoszonych poszkodowań i niemi zrodzonych wszelakich kłopotów, bied, niekiedy dolegliwych nawet cierpień i silnych pokus. Ludzie ci, pokrzywdzeni w prawach swych, straty swe odbić usiłują na tych częstokroć, którzy są im całkowicie niewinni; zagrożeni sami w bycie swym, przestają szanować byt innych. Jest to coś nakształt powszechnego okrzyku: ratuj się kto i jak może! to nieustanne sądy osieckie w których niewinni kowale pokutują za przestępnych ślusarzy.
Spróbujmy teraz poszukać źródeł zła przez nas okazywanego. Dla wszelkich poszukiwań tego rodzaju przedstawia się dwojakie kryteryum; jednem jest plemienna natura danej społeczności, wytworzona przez wszystkie czynniki te, które wciągu długiej formacyi dziejowej wypracowują na ogólnem tle ludzkości odrębne indywidualizmy narodowe; drugiem nieubłagane kojarzenie się ludzkich błędów i niedostatków, sprawiające że z niedostatku jednego, wypływa niedostatek inny, że błąd w pewnym kierunku dokonywany krzywi postępowanie i rozwój na liniach innych. W ten sposób rzecz rozumiejąc, wady społeczne podzielić możemy na: pierwotne i pochodne, to jest takie, których zarody i najbliższe przyczyny spoczywają w samem cielesnem i duchowem przyrodzeniu narodu, i takie, którym podlega on w skutek już tylko logicznej filiacyi uczuć i postępków.
Czy wada, nad którą zastanawiamy się w tej chwili, należy do plemiennych, więc pierwotnych wad naszych? Bynajmniej; w najmniejszej nawet mierze tak nie jest. Ani chciwość, ani pochopność do zdzierstwa i oszustwa, ani w jakąkolwiek formę i przybrane godzenie na własność cudzą nie należą do cech indywidualność naszę składających. Świadczą o tem przyrodzone nam, a wbrew zda się tym przeciwne wady i przymioty, jak: rozrzutność i hojność, nieopatrzność i wspaniałomyślność, chętne zatapianie się w oderwanych marzeniach, a lekceważenie materyalnych warunków bytu. Wszystkie te cechy, które niezaprzeczenie i najogólniej są naszemi, świadczyć zdają się raczej o rycerskości charakteru naszego z jednej strony, a dziecięcej niejako niedojrzałości jego z innej, niźli o przebiegłem, zdobyczy żądnem zepsuciu. To też niezmiernie rzadko spotkać można w społeczeństwie naszem takich, którzyby czyn nieuczciwości dopełniali umyślnie, z planem obmyślanym zgóry, z uprzedzającą postępek chęcią szkodzenia, zdobywania cudzym kosztem własnych korzyści. W ogromnej większości, nieuczciwe postępki nasze bywają wynikiem dopiero błędów i niedostatków innostronnych.
Śmiało powiedzieć można, że z wyjątkiem nielicznych wypadków, nieuczciwość bywa zawsze poprzedzona, zrodzona niejako przez przyczyny głęboko przenikające naturę i stosunki społeczne.
Przyczyny te są według zdania mego następujące:
1) Wrodzona nam nieopatrzność, połączona z zamiłowaniem w blasku, popisie i życiu nad stan.
2) Niedostateczne rozpowszechnienie wiadomości ekonomicznych, więc nierozumienie wagi i natury różnych działów prac społecznych, nieprzywiązywanie do nich ceny należytej i nieoddawanie im w słusznej mierze szacunku.
3) Niedostateczne pojmowanie przez opinią publiczną znaczenia i istoty moralności, więc jednostronność i ograniczoność zasadniczych pojęć o czystości obyczajów i powadze obowiązku.
Każdy umiejący myśleć zrozumie łatwo ten ścisły stosunek, jaki zachodzi pomiędzy uchronieniem bytu naszego od codziennych trosk i chwiejności, a zabezpieczeniem go przed codziennemi także, powszedniemi grzechami i skazami. Równowaga zachowywana pomiędzy posiadanemi środkami, używania dostarczającemi, a miarą używania tegoż; kredka uważnie i niezachwianie rachująca chęć i możność i pierwszą do drugiej dopasowywująca — chronią przyszłość człowieka nietylko od materyalnej biedy, ale i od moralnych upadków. Nam zaś brakuje równowagi pomiędzy mieniem a użyciem kredki, któraby pierwsze i drugie do jednego sprowadzała mianownika, woli mocnej przeciw zachceniom zbytku, błyszczenia, popisu, i natomiast surowych przyzwyczajeń, któreby zachcenia takie niemożliwemi lub przynajmniej rzadkiemi czyniły. Ztąd popadamy częstokroć w wielce trudne położenia i stajemy się sami dla siebie najboleśniejszemi niespodziankami. Wczoraj np., kiedyśmy w tym lub owym sklepie zaopatrywali się w towar brany na kredyt, posiadaliśmy pewność dobrze uzasadnioną, iż w danym terminie dług spłacić będziemy mogli. Ale po tej jednej chęci zaspokojonej ozwało się wiele innych, a gdyśmy zaspokoili je wszystkie, nie bacząc na to czy potrzeby uczuwane przez nas sztuczne są, czy prawdziwe, rachunek obciążający mienie nasze stał się tak długim, że niektóre z cyfr jego z konieczności niezapłaconemi zostać muszą. Niezapłaconemi zostać muszą dlatego poprostu, że nie starczy już im suma całego mienia naszego, albo też dlatego, że gdybyśmy je spłacili, pozostalibyśmy sami w ogołoceniu zupełnem, więc samozachowawczym instynktem albo jakiemikolwiek osobistemi uczuciami kierowani, ratujemy jaki taki byt nasz zapomocą nieuczciwości, poprawiamy interesa nasze przez zadawanie szkód interesom innych. Tu przywiązuje się jeszcze do ludzi sofizmat, w najlepszej często wierze, jako wymówką dla popełnianych niesłuszności przyjęty. Sofizmat ten nazywa się „ciężkie czasy.“ „Pani, pisała kobieta pewna do innej, która u niej o należność swą się dopominała, jakże dziwną rościsz pani do mnie pretensyą! Wypłacenie kapitałów wierzycielom, w tak ciężkich czasach, jak nasze, jest rzeczą niemożliwą.“ Osoba, która w ten sposób broniła się od uczciwego spełnienia powinności, przemieszkiwała w jednem z głównych miast europejskich, a jednomiesięczne utrzymanie jej domu kosztowało tyle prawie, ile wynosił dług, o który się u niej dopominano. „Ciężkie czasy“ tłumaczyły się dla niej niczem innem zapewne jak zmniejszoną cokolwiek ilością rocznego użycia koronek, balów i wojażów; ale potrzeby te sztuczne całkiem uważanemi były przez nią za najprawdziwsze, najgwałtowniejsze, a nie mogąc zaspokoić ich według przyzwyczajeń i zachceń, czuła się sama srodze uciśnioną i w najlepszej wierze sądziła, iż nie jest w możności spełnić żądań swej wierzycielki. „Panie, mówi ziemianin zamożny do prawnika, który ukończył mu wygrany proces długi i groźny, przebacz że umówionego honoraryum zaraz uiścić nie mogę. Dług to niezaprzeczalny, święty... Wypłacę go przy pierwszej możności, ale... „czasy takie ciężkie!“ Parę dni lub tygodni temu, wyrzekający ów sprowadził ze stolicy świeży garnitur mebli do salonu swego, albo wydał wieczorek dla sąsiadów, albo... etc. Wszystko to było mu koniecznością nieodzowną, warunkiem niezbędnym do życia... takiego, do jakiego przywykł. Człowiek, który dla oddania mu przysługi ważnej pracował wiele, pozostaje nieopłacony, ale nierzetelny klijent sumienie swe uspokaja słowy: „Ciężkie czasy.“ Z ludźmi średniej i małej wcale zamożności ta sama dzieje się historya. Tu w sprzęty kosztowne stroi się salon, owdzie pokój, albo pokoik: ta sporządza sobie suknię z aksamitu, tamta tylko z jedwabiu w złym gatunku; ci przyjmują gości z pomocą kuchmistrzów, cukierników i lokajów ustrojonych we fraki, tamci, jako dowód gościnności swej ofiarują rzeszom nawiedzającym potrawy proste, przez prostą pokojówkę podane: Ale tu i owdzie, u tych i u tamtych, rubryka z tytułem ma w wiekuistej pozostaje sprzeczce z rubryką winien. Oto błędy i wady nasze pierwotne, z których pierwej czy później nieuchronnie wynikają nieakuratność, nierzetelność — słowem nieuczciwość.
Druga przyczyna powstawania wad powyższych mniej wyraźną jest i w oczy rzucającą się od pierwszej. Właściwie określić ją można kilkoma słowy: nie wiemy czem jedni dla drugich jesteśmy i na jakiej zasadniczej podstawie opiérają się wzajemne nasze stosunki. Wiadomości tej dostarczyć nam może jedna tylko nauka gospodarstwa społecznego, ukazująca ludzkość, jako wielkie stowarzyszenie, w którem każdy posiada wyznaczony sobie dział pracy i sobie właściwemi środkami oddaje członkom stowarzyszenia przysługi wzamian tych, które mu oni ze swej także strony oddają. Przy takiem pojęciu rzeczy, wszelka praca, jakimkolwiek byłby jej cel i zakres, szanowaną jest bo potrzebną, a ten kto ją dokonywa, zasługuje w zupełności na to, aby osobista godność jego uwzględnioną, a interesy szanowanemi były. Ekonomia społeczna nie jest czem innem, jak nauką o pracy, jej podziale, o jej produktach i podziale jej produktów.
Pozostać nauce tej obcym zupełnie jest to nie mieć wyobrażenia o olbrzymim organizmie, którego każda jednostka ludzka jest ściśle z całością spojonym i solidarnym członkiem. Jak małe, żadne prawie, rozpowszechnienie się wiadomości fizyologicznych i hygienicznych prowadzi nas do popełnienia najsroższych absurdów w kwestyi zachowywania ciał naszych przy zdrowiu i życiu, tak niedostatek pobieżnéj choćby, lecz powszechnej wiedzy ekonomicznej wtrąca umysły nasze w otchłanie wzgard przesądnych i fałszywych poglądów. Idea pracy znajduje się u nas niezaprzeczenie od czasu pewnego w fazie postępu. Zawdzięczamy to jednak bardziej mechanicznemu niejako parciu przez ekonomiczne przyczyny na nas wywieranemu, niż wyrozumowanej o przyczynach tych wiedzy. Jakkolwiek powszechniej niż wprzódy jęliśmy się środków zarobkowania, pozostały one jeszcze w pojęciu naszem podzielone na mnóstwo działów i poddziałów, z których jednym, według osobistych każdego z nas wyobrażeń i sympatyi, szacunek udzielamy, innym wstręt lub lekceważenie. W ten-to sposób ziemianin lekceważy profesyonistę; ten, gdy dotarł wyższego stopnia działalności, zgóry spogląda na tych, którzy stoją poniżej. Lekarz, profesor, prawnik i t. d., uchodzą zawsze w oczach wielu za uczonych wyrobników, a nie rzadko spotkać się można ze zdaniem, iż rzemieślnik wogóle, jakiemikolwiek byłyby osobiste jego przymioty, dla zasłużenia na szacunek i zdobycia sobie miejsca wśród ludzi dobrego towarzystwa, powinien rehabilitować się. Rehabilitować się, a więc oczyścić się, uniewinnić! Z czego? z rodzaju pracy którą pełnił, przestać tedy rzemieślnikiem być a stać się... czem? Zależy to znowu od całkiem osobistych wyobrażeń postulat ten stawiającego: posiadaczem wiejskim lub miejskim, lichwiarzem choćby, ale porządnie ubranym, próżniakiem, ale dobrego tonu. „Nie zapłaciłem mu należności, myśli sobie ten lub ów, siebie samego uważający za istotę panującą nad światem z łaski bożej, nie uiściłem się mu z długu, ale cóż to mię martwić ma i niepokoić? jakiś tam...“ To „jakiś tam,“ w języku zwyczajnych śmiertelników tłumaczy się przez nazwy: kupiec, rzemieślnik, prawnik, lekarz. Zaprawdę, ostatniej kategoryi tej profesyoniści, to jest lekarze, w najszczęśliwszych jeszcze postawieni są pod tym względem warunkach. Z chorobą żartów nie ma, ze śmiercią tembardziej. Ten, kto przeciw klęskom tym ratunek niesie, niewynagrodzony, nie wrócić gotów i otóż jęcz i giń bez pomocy! Faut s’éxécuter! Ależ za to jaki żal za dobrami, które przechodzą z rąk naszych do rąk tych... jakichś tam... którzy nie czynią nic więcej nad to, że nas od choroby i śmierci ratują! „Ot! powiadają ci i owi, ścigając okiem odchodzącego medyka, szczęśliwy człowiek! On jeden, a ilu to ludzi składa się na utrzymanie jego i wzbogacenie!“ Potrzebneż słowom tym komentarze? I możnaż się dziwić jeśli ktoś w ten sposób myślący, przy pierwszej lepszej możności, uchyli się od miłosiernej składki?...
Ziemianie nasi szczególniej odznaczają się częstokroć w tym względzie naiwnością, godną pasterskich wieków. Nic powszechniejszego nad mniemanie, że położenie w społeczeństwie ziemianina najzaszczytniejszem jest ze wszystkich położeń innych, a to dla tej głownie przyczyny, że nie przyjmuje od nikogo pieniędzy, według uświęconego wyrażenia: „nie wyciąga ręki po rubla.“
Inne klasy narodu żyją, według mniemania jego, z „obywateli,“ a jeśli jakakolwiek z pośród nich jednostka dorobi się znaczniejszej fortuny, została ona utuczoną trudem i pieniędzmi ziemian. To „branie pieniędzy“ więcej jeszcze niż mniejsza świetność lub zupełna nieobecność klejnotu szlacheckiego, tworzy Rubikon, rozdzielający w oczach ziemian stanowisko ich ze stanowiskiem innych ludzi. Nie sąż-to skutki zupełnej nieznajomości najelementarniejszych prawd gospodarstwa społecznego i czyliż nie tu właściwie znajduje się jedno ze źródeł, z których tryskają obficie postępki rozmijające się z maksymą: szanuj własność cudzą? Tylko że właściwiej będzie, jeśli zbadawszy przyczyny zła najbliższe, na miejscu wyrazu własność postawimy wyraz: praca. Ekonomiczne znaczenie pracy, związków któremi łączą się przeróżne jej gałęzie, wymiany przysług i różnych rodzajów zarobków i własności nie jest u nas dobrze rozumianem, ztąd brak należytego dla rzeczy tych szacunku, tak w wyobrażeniu, jak w czynie. Boć przecie postępki ludzkie w większości wypadków stosują się do uczuć i pojęć. Wzgarda noszona w sercu nie prowadzi do poszanowania w czynie, błędne pojęcie zakorzenione w umyśle krzywi życiowe stosunki.
Zobaczmy teraz, czy ten ukazany powyżej niedostatek podstaw dla sądzenia i wskazówek dla postępowania naukowych, zastąpionym być może dostatecznie panującemi dziś u nas najogólniejszemi wyobrażeniami o moralności? Opinia publiczna u nas, co, najogólniej biorąc, rozumie przez moralność i niemoralność? Jakie cnoty a jakie błędy zdobywają najogólniej pieczołowitość jej lub przygany?
Owóż, jeżeli uważnie zbadamy mniemanie powszechne, które panuje u nas o moralności, przekonamy się, że z jednej strony niedostaje mu szerokości, z innej równowagi. Brak tu w jednym względzie myślowej przestrzeni, któraby mieściła w sobie rozliczne zjawiska, składające się na etykę ogólną, w drugim linii wytycznej, według której uczucia i postępki, z natury swej należące do zakresu moralności, znajdowaćby się mogły na właściwem dla każdego z nich miejscu i stopniu. Co do pierwszego względu: komuż u nas przy wzmiance o moralności, o czystości obyczajów, przychodzi kiedykolwiek na myśl coś innego, jak stosunek pomiędzy osobami dwojga płci zachodzący? Któż cnotliwość lub występność człowieka, społeczeństwa, epoki, według innej sprawdza miary, jak według mniejszej lub większej prawidłowości i prawności w stosunku tym zachowywanej? Na tym to punkcie etyki powszechnej skupiła się przeważnie uwaga opinii publicznej, będącej wyrażeniem powszechnego pojmowania moralności; w ten-to punkt Argus zwany krytyką i kontrolą publiczną wlepił wzrok swój; a oślepł dla innych; tu niewzruszone i wyłączne siedlisko obrała sobie stugębna fama i ztąd rozsyłając w świat głosy pochwał lub nagan, o wszystkiem innem milczy albo przemawia zaledwie półgębkiem. W ciasnych szczególniej, a jednak bardzo licznych i większość społeczeństwa składających kołach parafialnych i małomiejskich, tak zwany romans uważanym jest jako pierwszy i ostatni wyraz niemoralności. Wszystko, co istnieje poza tem, wszelkie zbaczanie i rozmijanie się z prawidłami cnót do innej kategoryi należących, traktowanemi bywają z nieskończonem lekceważeniem; zaledwie przez chwilę zwracają na siebie uwagę powszechną, lecz ani wrażenia silnego nie czynią, ani trwałych śladów po sobie w opinii publicznej nie pozostawiają. Większe miasta wyjątek w regule tej stanowią częściowo, to jest, o tyle tylko, o ile posiadają w sobie żywiołów głębiej, szerzej i jaśniej myślących. Zresztą i tu także, i w grodach do wielkości pretensye, a nawet pewne prawa mających, istnieją parafie i zaścianki, dla których dziedzina moralności publicznej posiada cal obwodu, a na widnokręgu wszechludzkiej etyki, jeden tylko widnieje punkcik, z nawpół różowym a nawpół czarnym napisem: On i Ona i z figlarnym kupidynem, który pękiem swych strzał zatrutych godzi w serce społecznego porządku i bezpieczeństwa. Jest to zawsze taż sama historya Numy i Pompiliusza, która w książkach i w życiu zdobyła sobie przywilej wyłączny interesowania publiczności. A jednak, jak dla książek tak dla życia, poza tą parą drastyczną i efektowną, istnieje obszar szeroki, pełen zjawisk zarówno uwagi godnych i ważnych, chociaż mniej jaskrawych i w oczy bijących.
Skutkiem ciasnego i zbyt jednostronnego pojmowania moralności, niejeden i niejedna zachowując przykładnie czystość obyczaju swego z jednej strony, a każąc go ze stron innych, ani domyślają się, iż są pomimo jednostronnej cnoty swej — ludźmi niemoralnymi. Opinia zaś publiczna, krążąc również w ścieśnionem kole pojęć i wymagań, nie oświeca w tym względzie ich sumienia, nie karci przestępstw i byle tylko nie budzono draźliwości jej na wyłącznie przez nią strzeżonym punkcie, gotową jest zawsze absolwować i w falach rychłego zapomnienia zatapiać przestępstwa inne, przeciw najelementarniejszym choćby prawidłom moralności popełniane. Ztąd to w wielkiej części pochodzi ta zadziwiająca lekkomyślność, z jaką liczne jednostki pomiatają dobrowolnie przyjętemi na siebie zobowiązaniami względem cudzego dobra, i cudzej pracy i cudzego, ciężko nieraz zdobytego zarobku, i ta bardziej jeszcze dziwna a występna obojętność, którą ogół postępki podobne okrywa, milcząc o nich lub karcąc je zaledwie półsłówkami i półuśmiechami, wyciągając dłonie otwarte do tych, na których głowach rzadko chciwych, najczęściej lekkomyślnych i życia społecznego nierozumiejących, spoczęły krzywdy i nieszczęścia ludzkie.
O ile ciasnym jest obszar, na którym roztaczamy pojęcia nasze o cnotach składających się na moralność powszechnego obyczaju, o tyle krzywą okazuje się linia, według której cnoty te porządkujemy. Okazując szczególną skłonność i wyłączny pociąg do jednych, inne pozostawiamy w zaniedbaniu, niemal w pogardzie. Hojność, miłosierdzie, wspaniałomyślność, gościnność znajdują u nas szerokie zastosowanie i uznanie ogólne. Nigdzie może tak liczne jak u nas nie spadają datki na pierwsze lepsze żebracze dłonie, nigdzie tyle istot ludzkich nie żyje i nie tuczy się kosztem majątku lub pracy innych, nigdzie z taką gotowością nie składają się na rzecz miłosierdzia ofiary z prywatnego i publicznego grosza. Wszystko to bezsprzecznie stanowi rysy społeczeństwa naszego bardzo piękne, szkoda tylko, że wysokie te cnoty, będące najpiękniejszym wykwitem udoskonalenia ludzkiego, znajdują się jakby zawieszone w powietrzu i bardzo mało sprawiają pożytku, ilekroć za podstawę im nie służą cnoty proste, pospolite, codzienne, lecz podstawowe i dla utrzymania ogółu przy zdrowiu fizycznem i moralnem tak konieczne, jak koniecznym dla zachowania ciała ludzkiego jest codzienny kęs czarnego choćby chleba. Jedną z cnót tych prostych a podstawowych i obowiązkowych jest uczciwość; spuszczać ją z uwagi, pomiatać jej przepisami, a zarazem pełnić czyny należące do zakresu cnót wyższych i niejako zbytkowniejszych, jest tem samem, co najadać się marcepanami, a pogardzać chlebem i mięsem. A tak właśnie my czynimy. Ogół nasz jest pod tym względem podobny do owych sentymentalnych dziewic (wyszłych już zresztą obecnie z mody), które żywią się samemi karmelkami i innemi podobnemi słodyczami, a odwracają wzrok marzeniem omglony od wszelkiej pożywniejszej strawy. Jak powszechnie wiadomo, biedaczki te dostają wkrótce niedokrwistości lub suchot, poczem już naturalnie i do spożywania ulubionych karmelków sił im nie staje. Nie staje też wkrótce sił i funduszów do pełnienia cnót wzniosłych temu, kto w pierwszą rubryką moralnych swych rachunków nie wpisał prostej cnoty uczciwości. Prawda to nieskończenie powszednia, a jednak przez nasz ogół tak mało znana i rozumiana, iż przypominanie jej nietylko zbytecznem nie jest, ale przeciwnie, każdemu, trochę choćby spostrzegawczemu umysłowi, okazuje się koniecznem.
Jeżeli nigdzie tyle niema jak u nas serc miękkich, do litości i ofiar skłonnych, kieszeni wspaniałomyślnie otwartych, stołów hojnie i nieustannie dla zagórskich gości zastawionych, to też wzajemnie nigdzie zapewne tak często napotkać nie można sprzeczności tak uderzającej, anomalii tak dziwnej, zagadki tak napozór do rozwikłania trudnej, jak człowiek który będąc hojnym, miłosiernym, wspaniałomyślnym, gościnnym, jest zarazem człowiekiem nieuczciwym. Ktokolwiek zna dobrze społeczeństwo nasze, wie dobrze ile znajduje się wśród niego ludzi, którzy odrywają od ust kawałek chleba, aby oddać go pierwszemu lepszemu nędzarzowi, którzy przy stołach swych pasą całe gromady rezydentów i pieczeniarzy, hojnemi datkami zbogacają swe sługi, współuczestniczą we wszystkich miłosiernych dziełach i dobroczynnych składkach i t. d., a jednocześnie nie uiszczają się z długów swych wierzycielom, rujnują kupców u których zaopatrują się w towar brany na kredyt, rzemieślnikowi każą miesiące i lata oczekiwać na należną mu zapłatę, zrywają umowy, chybiają terminom, nie dotrzymują słowa danego, a zrujnowawszy się nakoniec dla pełnienia cnót miłosierdzia, gościnności, wspaniałomyślności, pogrążają w ruinę wierzycieli swych, którzy ufając w ich prostą uczciwość, najboleśniej zawiedzionymi zostali. Jak wobec faktów podobnych znajduje się opinia publiczna? Opinia publiczna w wypadkach podobnych wystawia najprzód niebotyczny piedestał dla ludzi, którzy przed oczami jej dokonywają akrobatycznych eksperymentów wskakiwania na najwyższe szczeble drabiny, z pominięciem tych co są poniżej, potem zaś ruinę ich oblewa łzami żalu, a pamięć stroi w palmę męczeństwa. Nikt tu zda się nie słyszy i nie widzi, że wzamian jęków uspokojonych w jednej stronie, wywołane zostały w innej skargi i wyrzekania; że za jednę łzę tu otartą wypłynęła tam inna; że, koniec końcem, bohaterowie ci i męczennicy dawali jednym to, co brali od innych, na rzecz cierpiących rozporządzali się cudzem mieniem, wobec publiczności a najczęściej i przed samymi sobą odgrywali rolą starożytnych aktorów, unoszących się na kilka łokci od ziemi, zapomocą koturnów. W ogólności nurtowani jesteśmy wszyscy namiętnem zamiłowaniem koturnów. Mamy w sobie coś z pociągu ku rzeczom teatralnym, efektownym, na nerwy i wyobraźnią działającym i coś z marzycielstwa ludzi nieszczęśliwych, którym ziemia tak obmierzła, iż rezygnują się na ponoszenie upadków i plam, byleby tylko módz patrzeć nie na to, co najbliżej stóp ich się znajduje, ale kędyś, w wysokość niedosięgłą choćby lecz — odległą. Wyrachowanie to jednak nietrafne. Człowiek, który nigdy nie spogląda pod stopy swe, prędzej czy później potknąć się i upaść musi, a w upadku, leżąc bezwładnie, ku gwiazdom spojrzeć nie zdoła wtedy już nawet, gdy widok ich będzie mu dla rozjaśnienia myśli i pociechy serca niezbędnie potrzebnym.
Szukając środków zaradczych przeciw wymienionym w uwagach tych wadom i błędom, streszczamy myśli nasze w słowach następujących: Wada nieuczciwości, jakeśmy już wyżej zauważyli, nie jest wcale przyrodzoną nam, a jednak rozpościera się u nas szeroko i bezkarnie, nadweręża stosunki nasze ekonomiczne, zluźnia między jednostkami i klasami węzły wzajemnej sympatyi, sprawia niezliczone mnóstwo cierpień indywidualnych, obniża skalę publicznego sumienia i obyczajów. Dla stopniowego umniejszenia a w następstwie czasu zupełnego wykorzenienia wady tej, umniejszać i wykorzeniać należy te błędy i niedostatki, z której ona jako następstwo przyczyny swej wynika.
Inaczej zaś dokonać tego niepodobna, jak przez zmianę obyczajów dzisiejszych, miękkich w zbytku i blasku rozmiłowanych, na bardziej surowe, męzkie, oględne i powściągliwe; przez racyonalne oświecanie się w rzeczach gospodarstwa społecznego zapomocą nauki, przez wyrabianie w nas nakoniec szerszych i racyonalniejszych pojęć o moralności i bardziej oświeconej, odważnej, wszechstronnej opinii publicznej. Innych środków przeciw chorobie tak groźnej, niema. Kodeksy prawne, sądowe wyroki, poprawcze kary zapobiegają pojedynczym tylko symptomatom zła, ale źródła jego nie zniweczą. Jedynem zaś lekarstwem dla chorego społeczeństwa jest oświecanie i uszlachetniania jego sumienia, tak przez oświatę, uczącą rozróżniać dobro i zło w najsubtelniejszych jego odcieniach, jak przez pracę jednostek dobrze myślących i czujących, nad udoskonaleniem własnem i innych podejmowaną.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.