<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Co tu kłopotu!
Rozdział Akt I
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom VI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

AKT I.
Scena przedstawia salon zbytkownie przystrojony, przez kolumnadę widać ogród. Okna i drzwi na prawo i lewo — kanapy i fotele. Stół po prawéj stronie nakryty do śniadania


SCENA I.
Rozalka, Szwarc późniéj Szczepanek.
(Przy podniesieniu kurtyny Rozalka po prawéj stronie sceny od aktorów nucąc sobie układa firanki. Szwarc wchodzi oglądnąwszy się na wszystkie strony.)
Szwarc.

Dobry dzień ranny ptaszku, Rozalko kochana,
Zawsze, zawsze przy pracy od samego rana,
Szczęśliwy ten Albiński, nie dość ma miljony,
Jeszcze w domu posiada skarb nieoceniony.

(Chcąc ją wziąć za rękę.)

Ale ten skarb pracować nie powinien wcale.

Rozalka.

Panie Szwarc, bardzo proszę, albo się oddalę.

Szwarc (Szczepanek wchodzi).

Okrutna! Nie masz względu na moje cierpienie
A ja Rozalko, kocham, kocham cię szalenie.
Ach gdybyś chciała słuchać, być dla mnie wzajemną,
Służyłbym ci dozgonnie — Raj miałabyś ze mną.
I wiesz co teraz myślę?

Rozalka (przechodząc po przed niego.)

Powrócić do żony?

Szwarc.

O ty mała złośnico.

(Chcąc ją ująć w pół spotyka się ze Szczepankiem, który słuchał, ręce mając w tył założone. Szwarc spojrzawszy groźnie na kłaniającego się Szczepanka, spiesznie odchodzi.)
Szczepanek (patrząc za nim).

Poszedł jak sparzony.





SCENA II.
Rozalka, Szczepanek.
(Rozalka wstąpiwszy na krzesełko przy lewém oknie, układa firanki; Szczepanek siada w fotelu i czas jakiś z upodobaniem na nią spogląda.)
Szczepanek.

Bardzo lubię Rozalkę.

Rozalka.

Ja lubię Szczepanka.

Szczepanek.

Bo Szczepanek ma rozum, nie rośnie w kochanka,
Nie nudzi umizgami jak ten Wencel stary.
Hm! patrzcie! on z Rozalką jaki mi do pary!

Rozalka.

Co tam Wencel, kto tam o Wencla się pyta.
Chce abym szła za niego, ja nie chcę i kwita.
Ale ten Pan

Szczepanek.

Furyfant!

Rozalka.

Ten zanadto bryka.
Albo i tamten.

Szczepanek.

Który?

Rozalka.

Ha! któż, Pan Papryka.

Szczepanek.

Proszę ja kogo! Ten... ten... pekeflaisz w peruce.

Rozalka.

Te zaloty mnie krzywdzą... temi ja się smucę.

Szczepanek.

Inaczéj może będzie jak się Pan ożeni.

Rozalka.

Może! Ale na lepsze nic się tu nie zmieni.

Szczepanek.

Dlaczego?

Rozalka.

Bo miarkuję, że te obie Panie...

Szczepanek.

Djabła warte... co?

Rozalka.

A fe! ja ich tak nie ganię,
Ale jedna jak druga nadto roztrzepana,
Nie takiéj żony trzeba dla naszego Pana.

Szczepanek.

Po co mu się i żenić.

Rozalka.

Trzeba kiedyś przecie.

Szczepanek.

Ja się nie ożenię.

Rozalka.

Tak?

Szczepanek.

Ciężko z żoną w świecie.
Raz już byłem zaręczon z piękną, tłustą wdową,
Alem wypadł z nią z czółna razem, na dół głową;

Chcę się jakoś ratować — ona łap za szyję.
Krzyczę: Puść! puszczaj! O! tak! Jak powój się wije;
A co porwę do góry, ona w dół pociąga,
I gdybym się jakiegoś nie był chwycił drąga,
Byłaby jak Bóg Bogiem na piękne zalała,
Tyle téż mnie Mospanie potém i widziała;
Bierz djabli taką sprawę, pomyślałem sobie,
Masz ty mnie się czepiać w każdéj życia dobie,
Nie ożenię się nigdy — i wolę w potrzebie
Siebie tylko ratować, dbać tylko o siebie.





SCENA III.
Rozalka, Szczepanek, Doręba.
Szczepanek.

Całuję nóżki Pańskie. Jakem Pana zoczył,
Ledwiem wczoraj z radości z skóry niewyskoczył.

Doręba.

I ja się ucieszyłem Szczepanku poczciwy.
Widzę żeś zdrów i wesół.

Szczepanek (zacierając ręce i śmiejąc się).

I bardzo szczęśliwy.

(Do Rozalki jakby prezentował Dorębę.)

Pan Stanisław Doręba — służyłem przed laty
U niego. Pan to dobry, mądry i bogaty.

(podobnież do Doręby)

Nasza ładna Rozalka.

Doręba (z uśmiechem).

Rozalka się zowie?

Szczepanek.

Rozalka. Dobra jak miód, a więcéj ma w głowie
Jak my obadwa. Pani Kozakiewiczowej
Staréj, siostrzanka.

Doręba (śmiejąc się zawsze).

Pani Kozakiewiczowej?

Szczepanek.

A tak — któréj nieboszczyk, bodaj tam był zdrowy,
Pismem zatestamencił wieczne utrzymanie.

Doręba.

Aha! zatestamencił — już wszystko rozumiem.

Szczepanek.

O! ja teraz wiem wszystko — wszystko teraz umiem.

Doręba.

Bardzo się cieszę.

Szczepanek.

Powiem co się u na święci,
Rozalko, to przyjaciel — miéj dobrze w pamięci.
To nie Pan Szwarc, nie Adolf, ani téż Papryka...
Ja Pana bardzo kocham... Lubo w uszach ćwika,
Boś mi Pan je naciągał jak struny basista.
Bo téż byłem głupi. Och! Prawda?

Doręba.

Oczywista.

(Słychać dzwonek na prawo.)
Szczepanek (ku drzwiom).

Zaraz, zaraz. (do Doręby) Pan dzwoni — muszę pójść do Pana.





SCENA IV.
Rozalka, Doręba.
Doręba.

Poczciwy ale głupi — nie wielka w nim zmiana.

Rozalka.

O! nie taki on głupi jak się czasem zdaje,
W łasce naszego Pana coraz wyżéj staje.

Nie boi się nikogo; nie dba o nikogo;
Goście tu się zgromadzać i balować mogą,
On jakby ich nie było — kroku nie przysporzy,
W kurtce jak go Pan widzisz, ręce w tył założy,
Chodzi sobie poważnie jak piérwsza osoba,
Kogo chce słucha, mówi co mu się podoba.
Ale przytém poczciwy, chęć w nim dobra, szczéra,
Tylko że swych wyrazów nie zawsze dobiera.
On Pana w złe nie ciągnie.

Doręba.

A któż taki?

Rozalka.

Boże!
Czy jeden? Pan Szwarc piérwszy — on tu wszystko może,
On trzęsie całym domem. Na zbytki, igrzyska,
Pieniądze pańskie trwoni, pełną garścią ciska.

Doręba.

Cóż Albin na to wszystko?

Rozalka.

A Bóg wiedzieć raczy,
Jużci żeby chciał silnie, byłoby inaczéj.
Często wprawdzie narzeka, za spoczynkiem wzdycha,
Ale w końcu tam idzie, gdzie go Szwarc popycha.

Doręba.

Od dawnaż tu jest ten Szwarc?

Rozalka.

Spadł do nas jak z nieba,
Jak tylko Pan zbogaciał. Oj, rady nam trzeba,
Jeszcze więcéj opieki a zwłaszcza w téj dobie,
Gdzie niby każdy radzi, a myśli o sobie.

Jeśli więc szczéra przyjaźń z naszym Panem łączy,
Nieodstępuj go Panie bo źle się z nim skończy.

Doręba.

Dobrze, dobrze Rozalko, miéj dobrą nadzieję,
Niechno pierwéj rozpoznam, co się u was dzieje.





SCENA V.
Ciż sami, Albin.
(Albin w szlafroku; na znak Szczepanka kamerdyner i lokaje w sutéj liberii przynoszą śniadanie. Szczepanek wchodzi i wychodzi.)
Albin.

Wczoraj w zgiełku, nie miałem sposobności prawie
Uściskać cię serdecznie drogi Stanisławie; (ściskają się)
Twój przyjazd niespodziany w tak ważnéj godzinie,
Szczęściem dla mnie prawdziwém.

Doręba.

Kochany Albinie!

Albin.

Co tam robisz Rozalko?

Rozalka.

Firanki układam.

Albin.

Jesteś mi nieposłuszną, pokutę ci zadam.

Rozalka.

Mnie to bawi.

Albin.

A mnie nie.

Doręba.

Jakaż to przewina?

Albin.

Koniecznie chce pracować uparta dziewczyna.
A ja nie chcę aby kto mógł pomyśleć sobie,
Że ona u mnie służy.

Rozalka.

Już tego nie zrobię.

Albin.

Książki, kwiatki, kanarki, modlitwa poranna,
To twoje panowanie. (głaszcząc pod brodę) Rozumiesz Waćpanna.
(Rozalka całuje go w rękę i odchodzi.)





SCENA VI.
Albin, Doręba.
Albin (patrząc za nią).

Anioł dziewczyna! skarby, jak w sercu tak w głowie.

Doręba.

I ładna, bardzo ładna; a ten zapał w mowie...

Albin.

O dla Boga! źle nie myśl. Nie krzywdź tak dalece;
Ojciec jéj umierając zwierzył méj opiece,
Dość Ci powiedzieć, znasz mnie.

Doręba.

Znam, znam, ale bratku
Kto z ogniem igra, często sparzy się w ostatku.
Potém o tém, a teraz...

Albin.

Chcesz wiedzieć dokładnie
Zkądto żem został Panem? Tego nikt nie zgadnie.
Było to niespodzianką ze wszech miar przyjemną.
Grzegorz Albiński umarł nie znając się ze mną,

I pokrewieństwo nasze dalekie lub żadne;
Lecz jeśli testamentu powodów nie zgadnę,
Przez to, jak łatwo pojmiesz, nie ganię go wcale,
Lubo nie jest i tenże bez wielkiego ale.
Przyniosłem go dla Ciebie, poznasz z krótkiej treści
Ile dla mnie dobrego, ile złego mieści.
Siadaj, jédz, pij i słuchaj.
(Na znak kamerdyner i lokaje odchodzą.)
(Czyta) Ja Grzegorz Albiński etc. etc. zapisuję Imć Panu Albinowi Albińskiemu majątek mój cały pod następującemi warunkami:
W drugą rocznicę mojéj śmierci chcę, aby do pałacu w Dębowie zjechały się wszystkie niezamężne kuzynki moje aż do trzeciego stopnia. Gdy oświadczą każda z osobna, że są gotowe przyjąć rękę Imć Pana Albina Albińskiego, natenczas tenże jest obowiązany jednę z nich wybrać sobie za żonę. Jeżeliby wybrać nie chciał, odda połowę zapisanego majątku na fundusz, z którego rocznie będą płacone praemia małżeńskie. A to za najlepszą żonę 5000, a za najlepszego męża, jako o wiele rzadszą osobliwość 10,000 zł. mk. Wybór małżonki ma się odbyć punkt z uderzeniem godziny dziesiątéj. Gdyby się żadna kuzynka nie stawiła w terminie, cały majątek staje się własnością Imć Pana Albina Albińskiego. Exekutorem téj mojéj ostatniéj woli postanawiam Imć Pana Józefa Paprykę etc. etc.

(mówi)

Co tu kłopotu!... Co tu kłopotu! O Boże!
Taki zamęt, wrzask, trzask, prask, w końcu zabić może.
Termin rzeczony jutro. Damy się zjechały,
Z uderzeniem dziesiątéj zamknie się akt cały.

Doręba.

Wieleż jest pretendentek?

Albin.

Laura i Joanna.
Zatém dwie tylko — piérwsza wdowa, druga panna.

Doręba.

Pewnieś już chustkę rzucił szczęśliwy sułtanie?

Albin.

Nie wiem nawet czy rzucę. — Okropne zadanie!
Samemu żonę wybrać, samobójcze dzieło!
Krocie myśli i trosek mój umysł zajęło,
I nie mając spoczynku wyznać się ośmielę,
Że szczęście bardzo dobre... kiedy nie za wiele.

Doręba.

Ach rozumiem, rozumiem, ten sam jesteś zawsze,
Nie zmieniły cię widzę i losy łaskawsze;
Twoje dolce far niente nad wszystko silniejsze.

Albin.

Jest to moją pociechą, pewnie jéj nie zmniejszę.

(deklamuje) O jak słodko zamknąć oczy
I na czasy i na ludzi,
A jeżeli nas przebudzi
Zgiełk żałośny lub ochoczy,
Drzymiąc zawsze, drzymiąc miło,
Jakby nam się ciągle śniło
Przez mgłę tylko w świat poglądać
I prócz łóżka nic nie żądać.

Doręba.

Ironiją poety bierzesz za przewodnię.

Albin.

Chcę, mówiąc jedném słowem, żyć sobie swobodnie...
Niczego nie zazdroszczę, za niczém nie gonię,

Nie lubię nawet serca słyszeć w swojém łonie;
Chciałbym jak jaki Nabab, pod niebem bez plamy,
W cieniu chwiejnych wachlarzy wiejących balsamy,
Kołysać się w hamaku od rana do rana.

Doręba.

O gustach nie ma sprzeczki, przypowiastka znana.
Ale jakże pogodzić te ciche dążności
Z owym przepychem domu, z tym natłokiem gości?
Zgłupiałem wczoraj wpadłszy jakby w ul rozbity,
Muzyka, tańce, korki bijące w sufity,
Czy to wszystko nie nadto hamakiem potrąca?

Albin.

Ach mego położenia to strona cierpiąca;
Jako człowiek bogaty muszę żyć z paradą.

Doręba.

Musisz?

Albin.

Tak Szwarc powiada; za jego więc radą
Urządzono dom cały na największą skalę...
Ja się tam na tém nie znam... ale doskonale
Szwarc, człowiek wielkiéj cnoty, sam się wszystkiém trudzi,
Nasprowadał z Anglii koni, psów i ludzi;
Urządził steeple-chase[1], parforce polowania...
Codzień po moich błoniach hurma się ugania;
Hurma siada do stołu, przy grze noce trawi,
Każdy u mnie używa i dobrze się bawi...

Doręba.

Prócz ciebie.

Albin.

Zgadłeś. Ginę z i niewczasu.

Doręba.

Cofnij się.

Albin.

Tożby było gadania, hałasu!
Czasem tylko wieczorem jednę mam zabawę,
Do Kozakiewiczowej wymknę się na kawę;
Tam sobie w kalabrakę z Rozalką pogramy.

Szczepanek
(który wszedł był i słuchał za krzesłem).

Aż nieraz we łbie boli tyle śmiéchu mamy.
Bo to mówiąc po prawdzie, trutnie nas obsiadły.
A te Panie? fe! śmiecie — a bodaj przepadły.

(Albin się śmieje, Doręba serjo.)
Doręba (do Szczepanka).

Zostaw nas samych.

Szczepanek.

Dobrze. (odchodzi)

Doręba.

Jakto? O kobiecie,
Którą może zaślubisz, ten gbur mówi śmiecie
I ten koncept cię bawi, poufałość cieszy.

Albin.

Jego zdanie jest niczém a prostactwo śmieszy.
Jak gastronomy co się łakociami pasą,
Lubią czasem skosztować kapusty z kiełbasą,
Tak ja, który od chwili jak się bawię w pana,
W kłamstwach, fałszach, pochlebstwach brnę jak po kolana;
Nie dziw, że się rozśmieję gdy mi wpadnie w uszy
Jaki wyraz prostacki, ale prosto z duszy.

Doręba.

Ale cóż cię u djabła, przymusza, nakłania,
Działać wbrew swojej woli i wbrew przekonania?

Albin.

Wzgląd na opinję świata. Bo jak Szwarc powiada,
Bogacz który nie traci, świat cały okrada.

Doręba.

Ktoś tu z nas jest warjatem ze wszystkiego wnoszę,
Wszakże rozsądek...

Albin.

Tylko niedyskutuj proszę.
Dla mnie nad dyskusję nic gorszego niéma,
A chcesz, pomów ze Szwarcem, ten placu dotrzyma.





SCENA VII.
Albin, Doręba, Szwarc, Szczepanek.
(Szwarc w czerwonym fraku, podobny za nim niesie Szczepanek.)
Szwarc.

Patrzaj Albinie, nasze myśliwskie ubiory.

Doręba.

Co? Myśliwskie, czerwone?

Szwarc.

Nie na łowy w bory
Z fuzyjką na zajączka, lecz na polowanie
Parforce na wzór angielski.

Doręba.

Niepróżno mój Panie
W Polsce, w czerwonym fraku djabła malowali.
Tym djabłem jest małpiarstwo. I to nas z nóg zwali.
Nim do nas fryzowane zawitały głowy,
Ochoczo młodzież polska spieszyła na łowy;
Tam to się nauczała jak dosiadać konia,
Którego na arkanie przywiedziono z błonia.

Tam się wprawiała celno ze sztućca uderzyć,
Tam rozbijać toporem, oszczepem się mierzyć;
A zawsze z krwią spokojną jak w ręku tak w oku
Czy niedźwiedź, czy odyniec, dotrzymać mu kroku.
Tam znosić niewygody, do pracy się wciągać,
Nie bać się deszczów, mrozów i z trudów urągać;
Taka młodzież do broni i do konia wprawna,
Pogromem nieprzyjaciół była kiedyś sławna.
Dziś zaś wasze gonitwy, parforce polowania
To jest tylko firanka co handel osłania;
Koń szlachetny, Rycerstwa towarzysz bojowy
Dziś w ręku spekulantów jest towar giełdowy;
Odwaga ani zręczność nie wiodą do dzieła,
Bo brudna chciwość zysku w treningi go pchnęła.
A ów w czerwonym fraku albo pstrym żupanku
Cóż umie, prócz uganiać i spadać bez szwanku?
Nie zdatny na ułana podrostek wybladły,
Co mu wasze pigułki pół wagi objadły.
Ot, jedném słowem, niéma szczéréj, stałéj chęci,
Małpiarstwo u nas wszystko wykrzywi, przekręci;
Łowy niegdyś nauką, dzisiaj są szaleństwem,
A cała Anglomanja największém błazeństwem.

Szwarc (na stronie).

A to szlachcic weredyk. — (głośno ironicznie) Rozprawiasz Pan pięknie,
Lecz moda pańskiéj klątwy ponoś się nie zlęknie.
I dopóki panuje na tej naszej ziemi,
Głupcami być możemy, ale angielskiemi.
(do Albina)
Przymierz mundur.

Albin (przestraszony).

Co?... I ja?... w tém? W to mnie ubiorą?

Szczepanek (przeglądając mundur).

Na co téj liberyi? Niech liberją biorą
Ci, co pański chleb jedzą.

Doręba.

Masz w tym oślim ryku
Odpowiedź dostateczną.

Albin (do Szwarca).

Ależ mój Frydryku
To mnie żenować będzie... Ja w tém niewytrzymam.

Szwarc.

Ha! kiedy nie chcesz dobrze, ja ręce umywam.

Albin.

Ależ ja...

Szwarc.

Sam rób wszystko — zwijam moje żagle.

Albin.

Nie mówiłem że nie chcę, lecz czemu tak nagle?

Szwarc.

Dla próby.

Albin.

Trzeba próby?

Szwarc.

Koniecznie.

Albin.

Bezemnie
Uszłoby może?

Szwarc.

Gościom będzie nieprzyjemnie.

Albin.

Konno?

Szwarc.

Konno.

Albin.

I znowu dla mnie Odaliska?

Szwarc.

Całéj stajni królowa.

Albin.

Za twardego pyska.

Szwarc.

Puszczaj ją.

Albin.

Na co puszczać? Ledwie za nią brama,
Ona mi się z kopyta zawsze puszcza sama,
A ja modlę się tylko uchwyciwszy grzywy,
Póki nas nie zatrzyma jaki traf szczęśliwy.

Szwarc.

Siądź na Baszę.

Albin.

Spina się.

Szwarc.

Z razu.

Albin.

Zadem rzuca.

Szwarc.

Trochę.

Albin.

Dzięki!... Ale co?... Gdybym dosiadł kuca?

Szwarc.

O!...

Albin.

Z tyłu... troszkę z tyłu... forsowałbym silnie.

Szwarc.

W łasce panny Joanny kark skręcisz niemylnie.

Albin.

Lepiéj w łasce niż w rowie.

Szwarc.

No, zbierz się czémprędzéj...
I każ krawca zapłacić... ja nie mam pieniędzy.

Albin.

Wszak ci dałem.

Szwarc.

Przegrałem... Pieniądz to się traci.

Albin.

Szczepanka! Niech Basiewicz rachunek zapłaci.

Szwarc.

I mnie da trzysta reńskich... razem wszystko spłacę.

Albin (do Szczepanka).

I Panu trzysta reńskich.

Szwarc.

Olbrzymią mam pracę,
Ale festem jutrzejszym świat w oczy uderzę...
O dziesiątéj akt ważny... fanfary... moździerze...
Potém śniadanie, potém na koń... hajże w pole...
Potém obiad ogromny... sto osób przy stole...
Wieczór tańce, fajerwerk, w końcu moje dłonie
Piérwszą w Polsce ruletą zagrzmią w twym salonie.

Doręba.

Masz! tego brakowało.

Albin.

Co to jest ruleta?

Doręba.

Pompa do twéj kieszeni i ostatnia meta.





SCENA VIII.
Ciż sami, bracia Skubelscy, Szczepanek.
(Skubelscy w kapotach jak szlachta na zagrodzie. Jeden wchodzi, dwóch zostaje za kolumnami.)
Szczepanek (do Skubelskiego).

To nasz Pan, a to ten którego szukacie.

Szwarc.

Co to jest? (odwracając się) Tam do licha!

Albin.

Czegoż to żądacie?

Skubelski.

Skargę mamy.

Albin.

Na kogo?

Skubelski.

Ot, na tego Pana.

Albin.

Na Szwarca?

Skubelski.

Niech Szwarc będzie.

Szwarc.

Szlachciura pijana,
Precz za drzwi!

Albin.

O cóż idzie?

Szwarc.

Więc pójdę.

Skubelski.

Nie panie,
Pan zostaniesz. Ja proszę. (przybliżywszy się groźno na siebie patrzą, potém Szwarc tyłem do niego siada. Albiński rozciąga się na kanapie, za nim stoi Szczepanek;

przy nim na krześle siedzi Doręba; Szwarc po lewéj stronie sceny; Skubelski w środku.)
Takiem miał spotkanie.
Na jarmarku w Rzeszowie stanąłem na stronie
I przy bryczce z respektem popasałem konie.
Niebawem ten Jegomość zbliża się do bryczki...
Suknia, but, na nim fajne... żółte rękawiczki...
Pan a Pan jedném słowem; pyta jak się zowię?
Skubelski ze Skubelskiéj Woli szlachcic, mówię.
Tośmy sąsiady odrzekł, kupiłem Wierżbisko...
Wierżbisko wieś ogromna, skłoniłem się nisko,
I tak się od niechcenia zaczęła rozmowa,
A wkrótce wszystko wiedział z respektem do słowa,
Że mój koń siwy, z prążkiem, przez to sznurkiem zwany,
Jak mu przyjdzie pod górę, staje jak spętany,
A jak dobrze z respektem przeciągnąć go biczem
Cofa się, cofa Panie niewstrzymany niczém
Póki bryczki nie złamie albo w rów nie zwali.
Wziąłbym zań lada szkapę, byle jechać daléj
Bo mi spieszno. Zamian, rzekł, niebezpieczny bratku,
Wolisz przedać i kupić nic nie dasz dodatku,
Koń twój miniasty, dobrze zapłacić ci mogą.
Tak się stało, przedałem i przedałem drogo,
Ale jak przyszło kupić... Dolaż nieszczęśliwa!
Jegomość wszystko gani, każdy mój targ zrywa.
Czekaj, mówi, nie stracisz. A mnie czas już w drogę...
Chciałbym uciec, lecz jedną kobyłą nie mogę.
Nareszcie pod wieczór jak w processyi jakiéj
Wiodą konia gniadego. Nuż pędzić w zygzaki,
Chustkami straszyć, trzaskać... bębnić w kapelusze
A krzyczeć Haho! Haho! tak że wyznać muszę,

Koń zgłupiał, ja zgłupiałem, zgłupieliśmy oba.
Jegomość chwali bardzo i mnie się podoba.
Stał Panie, jakby wryty, forkał jakby z miecha;
A ogon... a ogon... ot tak... z respektem jak wiecha.
Targ w targ, sto reńskich gładko by skończyć czémprędzéj
Doliczyłem do wziętych za Sznurka pieniędzy.
Teraz daj, rzekł Jegomość, koniuszemu, dałem...
I faktorowi, dałem; oduzdnego, dałem,
I skłoniłem się wszystkim, i ruszyłem sporo,
I pomyślałem sobie, niech was djabli biorą..
Z razu szło dobrze. Drogać myślę ta zamiana
Ale mam przecie konia, zbyłem się gałgana.
Aż przyszło pod pagórek... A mój koń jakby wrył...
Hej!... Wio!... Ani rusz... ja go batem a on w tył...
Źle! wyskoczyłem z bryczki, wstrzymałem nad rowem.
Kara Boska! Znów szkapa z tym samym narowem.
Ha cóż robić! Dojechałem nareszcie do domu,
Chodzę, wstydzę się, słowa nie mówię nikomu.
Nazajutrz każę pławić, gniady płynie tęgo,
Lecz za nim woda czarna snuje się jak wstęgą.
Hej Maćku jedźno na brzeg... I patrzcie! O dziwy!
Koń wszedł do wody gniady a wystąpił siwy.
Skoczę, grzbiet potrę... prążek!... Małom nie padł trupem,
Sznurka znowu dostałem za drogim okupem.
No wprawdzie jak świat światem i na całym świecie
Okpiwano na koniach, ależ nie tak przecie.

Szczepanek (na stronie).

Cygan.

Albin.

A wiész Frydryku, to nieładnie było.

Szwarc.

Spił się szlachcic na targu, wszystko mu się śniło.

Szczepanek (na stronie).

Złodziéj.

Albin.

Na honor prawda, to szkaradnie było.

Szwarc.

Albo może dla śmiechu ktoś wyrządził psotę.

Skubelski.

Niechże ktoś się wyśmiawszy zwróci moję kwotę.

Albin.

Szczepanku! Niech Basiewicz obliczy, zapłaci.

Skubelski (kłaniając się nisko).

Dziękuję...

Szwarc.

A teraz precz! Niech cię wszyscy kaci...

Skubelski.

Hola mój Panie, hola! Nie ujdzieć daremnie,
Że sobie bracia szlachta podrwiwała ze mnie,
Proszę więc z sobą.

Szwarc.

Dokąd?

Skubelski.

Na grzybki do lasu.

Szwarc.

A cóżto, czy ja głupi iść na grzybki z wami?

Skubelski.

Nie sam nie, ale z dwoma godnemi świadkami.

Szwarc (groźno ku niemu).

Wyzywasz mnie?

Skubelski.

Wyzywam.

Szwarc.

Ty?

Skubelski.

Ja.

Szwarc.

Nie mam czasu.

Wszyscy.

O!

Szwarc.

Nie mam broni.

Skubelski.

W bryczce znajdą się szabelki.

Szwarc.

A ja chcę pistoletów.

Skubelski.

O mój Boże wielki!
Jabym za taką fraszkę miał zastrzelić Pana.
Wszak kaczki kulką strzelam, rzecz powszechnie znana,
Naznaczyć, to nie mówię... Chybabyś Pan zmuszał.

Szwarc.

Zmuszać nie mam potrzeby... prawabym naruszał.

Skubelski.

Nie naruszajże sobie... lecz pamiętaj Panie,
Że tam u nas i tępych szabelek dostanie.
(do Albina) Ściskam nogi z respektem.

(Szwarc i Skubelski odchodzą w przeciwną stronę.)




SCENA IX.
Albin, Doręba.
Albin.

Konie, zawsze konie!

Człowiek daléj naturę przybierze zwierzęcą.
Tak mi już nieraz głowę końszczyzną zakręcą,
Że ledwie wyjdę, kłusem puszczam się z kopyta,
Nawet czasem i zarżę jak mnie kto powita.





SCENA X.
Ciż sami, Papryka.
(W głębi zatrzymuje się dwóch ludzi z papiérami na plecach.)
Albin.

Cóżto Panie Papryka za paprasów stosy?

Papryka.

Paprasów?.. Skarby Panie... Myśli złote kłosy...
Laura Pińska, autorka uwielbiona nasza,
Małą cząstkę dzieł swoich byś przyjął uprasza
I ośmiela się oraz o zdanie zapytać.

Albin (przestraszony).

Co! Ja? To?

(staje na krzesełku chcąc przez okno wyskoczyć)
Doręba (wstrzymując za poły).

Co ty robisz?

Albin.

Ja? Ja? mam to czytać...
Wszystko.

Papryka.

Ależ Albinie to edycja cała
Dzieła, które dla ciebie świéżo napisała:
Rozdęcie serca.

Albin.

Duże?

Papryka.

Rozdęcie?

Albin.

Nie, dzieło.

Papryka.

Tomik.

Albin (odprowadzając na stronę cicho).

Powiedz w sekrecie, komu się rozdęło,
Może mógłbym nie czytać.

Papryka.

Zgoda. Niéma grzechu.

Albin (do ludzi).

Niéma... No Bogu dzięki... Złóżcie tam na strychu.

Koniec aktu I.




  1. Wymawiać: stipel-czezy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.