Czterdziestu pięciu/Tom IV/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czterdziestu pięciu |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Quarante-Cinq |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Chicot w tak mocne wpadł zdziwienie, iż nie myślał nawet wyjść z biblioteki, gdy już Henryk sam pozostał.
Bearneńczyk otworzył drzwi i trącił go w ramię.
— I cóż! mości Chicot — spytał — jakżem się wyplątał?
— Do zadziwienia wybornie, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot jeszcze osłupiały. — Lecz naprawdę, jak na króla, który nieczęsto posłów przyjmuje, Wasza królewska mość dzielnie przyjmować ich umiesz.
— A jednak to mój brat Henryk mi ich tutaj sprowadza.
— Jakim sposobem, Najjaśniejszy panie?
— Tak jest, gdyby nieprześladował bezustanku swojej biednej siostry, inni niemyśleliby nigdy o jej prześladowaniu. Czy mniemasz, iż gdyby król Hiszpanii nie był wiedział o publicznej zniewadze, jaka wyrządzono królowej Nawarry, gdy kapitan gwardyi rewidował jej lektykę, sądzisz, mówię, że projektowanoby mi wyparcie się jej?..
— Z radością widzę, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot — iż wszelkie zabiegi nadaremno będą, i że nic nie zdoła zakłócić dobrej harmonii istniejącej pomiędzy Waszą królewską mościa, a królową.
— E! mój kochany, widzę ja bardzo jasno cel, dla którego poróżnić nas pragną...
— Przyznam się, Najjaśniejszy panie, iż nie jestem tyle przewidujący.
— Niemasz wątpliwości, iż brat mój Henryk pragnie, abym się wyparł jego siostry.
— Jakto? Racz proszę Najjaśniejszy panie wyjaśnić mi rzecz całą. Do licha! nie sądziłem że się do tak dobrej szkoły dostanę.
— Wiesz, że zapomniano wypłacić mi posag mojej małżonki.
— Nie, Najjaśniejszy panie, niewiedziałem o tem, alem się domyślał.
— Trzy kroć sto tysięcy złotych talarów, posag ten stanowiło.
— Piękna sumka.
— A nadto kilka miast, między innemi Cahors.
— Dalibóg piękno miasto.
— Upominałem się nie o trzykroć sto tysięcy talarów złotych — bo jakkolwiek ubogi jestem, mniemam, żem bogatszy, niż król Francyi, lecz o Cahors.
— Al... Wasza królewska mość upominałeś się o Cahors. „Ventre de biche!” to dobrze; na miejscu Waszej królewskiej mości i jabym to samo uczynił.
— I oto dlatego — przebiegle uśmiechając się, mówił dalej Bearneńczyk, oto dlatego... Czy rozumiesz już teraz?
— Nie, nierozumiem... niech mię dyabli porwą!
— Oto dlatego pragną mię poróżnić z żoną, pragną, abym się jej wyparł. No, pojmujesz, Chicot, skoro niema żony, niema i posagu a tem samem niema trzech kroć sto tysięcy talarów złotych, ani miast, mianowicie zaś Cahors. Jest to znowu inny sposób objawiania myśli, a mój brat, Walezyusz, bardzo biegły w tym rodzaju zastawiania sideł.
— Lecz jednak Wasza królewska mość bardzo byłbyś rad, posiadać to miasto, nie prawdaż? zagadnął Chicot.
— Bezwątpienia; bo czemże jest moje królestwo Bearnu? Małe księstewko, które chciwość mojego szwagra i mojej świekry tak dalece stoczyły, iż przyczepiony do niego tytuł króla w śmieszność się zamienił.
— Tak, kiedy tymczasem przydawszy do tego księstewka miasto Cahors...
— Cahors byłoby dla mnie bulwarem, byłoby przedmurzem dla moich współwyznawców.
— No, to Najjaśniejszy panie włóż żałobę po mieście Cahors, bo czy się poróżnisz z królową Małgorzatą czy nie, król Francyi nigdy ci tego miasta nieda, chyba, że je sam weźmiesz.
— O!.. — zawołał Henryk — pewno, że wziąłbym, gdyby niebyło tak obronne a nadewszystko, gdybym wojny tak nie nienawidził.
— Cahors niezdobyte, Najjaśniejszy panie — rzekł Chicot.
— O! niezdobyte, niezdobyte — naiwnie odparł Henryk — gdybym ja tak miał wojsko...
jak go niemam.
— Racz mię posłuchać, Najjaśniejszy panie — powiedział Chicot — myśmy tu nieprzybyli dla prawienia sobie pochlebstw. Wiadomo Waszej królewskiej mości, że gaskończycy zawsze otwarci. Ażeby zdobyć Cahors, którego broni pan de Vesin, trzeba być Annibalem lub Cezarem, a Wasza królewska mość...
— I cóż!.. moja królewska mość? — uśmiechając się przebiegle, spytał Henryk.
— Wasza królewska mość powiedziałeś, że nie lubisz wojny.
Henryk westchnął, w melancholijnem oku jego zabłysł ogień; lecz wstrzymując natychmiast to mimowolne poruszenie, ogorzałą ręką pogładził szeroką czarną brodę mówiąc:
— Prawda, że nigdy szpady mojej niewydobywałem, i że jej nigdy niewydobędę; jestem słomianym królem i spokojnym człowiekiem; jednak, skutkiem zapewne jakiejś dziwnej sprzeczności, lubię rozmawiać o rzeczach wojennych; to już do krwi mojej przywiązane. Święty Ludwik, przodek mój, był tyle szczęśliwy, iż mimo pobożnego wychowania i wrodzonej łagodności, w razie potrzeby dzielnie władać umiał dzidą i mieczem. Pomówmy więc, kochany Chicot, o panu de Vesin, który jak twierdzisz, jest Cezarem i Annibalem.
— Racz przebaczyć Najjaśniejszy panie — rzekł Chicot — żem cię mimowolnie obraził i niespokojności nabawił. O panu de Vesin wspomniałem jedynie dla tego, abym przygasił wszelki ślad szalonego zapału, jaki młodość i niewiadomość interesów wzniecić mogły w sercu Waszej królewskiej mości. Cahors, Najjaśniejszy panie, dla tego jest takie obronne i tak dobrze strzeżone, że stanowi klucz od południa.
— Niestety!.. — jeszcze mocniej wzdychając odparł Henryk — wiem ja o tem dobrze!..
— Jest to — mówił dalej Chicot — bogactwo ziemi połączone z bezpieczeństwem mieszkania; posiadać Cahors, jest to posiadać spichlerze, spiżarnie, kasy, stodoły, mieszkania i stosunki; posiadać Cahors, jest to mieć wszystko dla siebie; nie posiadać zaś, jest to mieć wszystko przeciw sobie.
— E!... „ventre saint-gris” — pomruknął król Nawarry — dla tego też właśnie tak mocno pragnąłem posiadać Cahors, dla tego prosiłem biednej matki mojej aby je położyła za warunek „sine qua non” mojego małżeństwo; ale patrz-no Chicot, wszak ja teraz mówię po łacinie. Cahors więc stanowiło posag mojej żony; przyobiecano mi je i ono mi się należy.
— Najjaśniejszy panie, być komu winnym a płacić długi... — wtrącił Chicot.
— To dwie wcale odmienne rzeczy, masz słuszność kochany Chicot, więc podług twojego zdania, nigdy mi go nieoddadzą?
— Obawiam się tego.
— Do dyabla!... — rzekł Henryk.
— Mówiąc szczerze, Najjaśniejszy panie — dodał Chicot.
— To co!
— To słusznie postąpią.
— Słusznie, a dlaczego przyjacielu?
— Boś Najjaśniejszy panie, niepojął królewskiego rzemiosła, bo zaślubiwszy córę Francyi nieumiałeś najprzód odebrać do rąk posagu, a potem miast.
— Nieszczęśliwy!.. — z cierpkim uśmiechem rzekł Henryk, czyliż niepamiętasz dzwonienia na gwałt na wieży kościoła Saint-Germain l’Auxerois? Sądzę, że nowo zaślubiony, którego właśnie w dniu wesela zgładzić pragną, raczej dba o życie niż o posag.
— Dobrze!... — odparł Chicot — ale później?
— Później?... — spytał Henryk.
— Tak jest, zdaje mi się, żeśmy mieli pokój. Trzebaż było umieć korzystać z tego pokoju, i przebacz Najjaśniejszy panie, zamiast wdawać się w miłostki, trzeba było, negocyować. Wiem, że to nie zabawne, ale korzystne. Zaiste, stosuję to zarówno do Waszej królewskiej mości, jak i do króla mojego pana. Gdyby Henryk francuzki miał w Henryku Nawarskim silnego sprzymierzeńca, Henryk francuzki byłby silniejszy nad wszystkich, a przypuszczając, że jeden i ten sam polityczny interes mógłby połączyć katolików z protestantami, gdyby spory religijne na później odłożyli, wówczas katolicy i protestanci, to jest dwaj Henrykowie, wstrząsnęliby całym rodzajem ludzkim.
— O! ja — z pokorą odpowiedział Henryk, niewzdycham wcale do tego, niechcę aby ktokolwiek drżał przedemną, albo żebym nawzajem sam miał drżeć przed kim... Ale, mój Chicot, niemówmy już o tych wszystkich rzeczach, co mi głowę zawracają. Nieposiadam miasta Cahors; cóż począć! to się bez niego obejdę.
— Przykra to rzecz mój królu!
— Wszak sam utrzymujesz, iż Henryk nigdy mi tego miasta nie odda.
— Tak sądzę, Najjaśniejszy panie, jestem tego pewny a to z trojakiej przyczyny.
— Wymień mi te przyczyny.
— Chętnie: najprzód, że Cahors przynosi znaczne dochody, a więc król Francyi będzie wołał zachować je dla siebie raczej, aniżeli oddać komu innemu.
— To nie zupełnie uczciwie, mój panie Chicot.
— Ale po królewsku, Najjaśniejszy panie.
— A! więc to po królewsku zabierać sobie to co się podoba?
— Tak jest, to się nazywa brać część lwią, a lew jest królem zwierząt.
— Będę pamiętał tę zasadę, mój kochany, jeżeli kiedy naprawdę królem zostanę. Ale jakaż twoja druga przyczyna synu?
— Druga: królowa Katarzyna...
— A więc moja dobra matka Katarzyna zawsze jeszcze wdaje się w politykę?... — przerwał Henryk.
— Zawsze; królowa Katarzyna wołałaby widzieć raczej swoję córkę w Paryżu jak w Nérac, raczej przy sobie jak przy Waszej królewskiej mości.
— Tak sądzisz? A jednak królowa Katarzyna nie zbyt szalenie kocha swą córkę.
— Prawda; ale królowa Małgorzata służy Najjaśniejszemu panu za zakładnika.
— Tyś strasznie mądry, mój Chicot. Niech mię szatan porwie, jeżeli kiedy o tem pomyślałem:
ale może ty słusznie mówisz; prawda, prawda, córo Francyi, w razie potrzeby, możesz posłużyć za zakładnika. Lecz cóż dalej?
— Oto, Najjaśniejszy panie, kto zmniejsza zasoby, zmniejsza zarazem i przyjemność pobytu. Nérac jest bardzo przyjemne miasto, ma park i aleje jak nigdzie; ale królowa Małgorzata pozbawiona zasobów, znudzi się w Nérac i tęschnić będzie do Luwru.
— Wolę twoję pierwszą przyczynę, mój Chicot — rzekł Henryk wstrząsając głową.
— No, to powiem Waszej królewskiej mości trzecią. Pomiędzy księciem Andegaweńskim, który szuka dla siebie tronu i porusza Flandryę; między panami Gwizyuszami, którzyby chcieli ukuć sobie koronę, którzy poruszają Francyę; między królem Hiszpanii, któremu się coś marzy o uniwersalnej monarchii i który wstrząsa światem, Wasza królewska mość, prosty książę Nawarry, stanowisz równowagę i utrzymujesz ją niejako.
— Ja, który sam nic nieważę! czy doprawdy?
— Właśnie dlatego. Spojrzyj Najjaśniejszy panie na rzeczpospolitą szwajcarską. Stań się potężnym, to jest ważnym, a przechylisz szalę. Nie będziesz już równowagą, ale ciężarem.
— O! ta przyczyna bardzo mi się podoba, mój Chicot — doskonale wyrozumowana. Tyś prawdziwy mędrzec, mój kochany.
— Na honor, Najjaśniejszy panie, jestem czem być mogę — odpowiedział Chicot — któremu pochlebiała niezwykła dlań dobroduszność króla.
— To więc jest wyjaśnienie mojego położenia?... — spytał Henryk.
— Najzupełniejsze Najjaśniejszy panie.
— Ja przecież zgoła tego wszystkiego nieprzewidywałem, zawsze miałem nadzieję... Czy ty to pojmujesz, Chicot?
— Otóż, radzę ci Najjaśniejszy panie, zaniechaj tej nadziei.
— Skoro tak, mój Chicot, uczynię, z tą wierzytelnością francuzkiego króla, co zwykłem czynić z długami moich dzierżawców, którzy mi nie płacą, to jest kładę Z. obok ich nazwiska.
— Co znaczy: zapłacono.
— Tak jest.
— Połóż więc Najjaśniejszy panie dwa z. i westchnij.
Henryk westchnął.
— Właśnie też tak uczynię, Chicot — rzekł. Zresztą widzisz sam przyjacielu, że i w Bernie żyć można i że zgoła miasta Cahors niepotrzebuję.
— Widzę to i poznaję niewątpliwie, że jesteś mądrym monarchą, że jesteś królem filozofem... Ale cóż to za hałas?
— Co za hałas i gdzie?
— Zdaje się, że na dziedzińcu.
— Obacz no przez okno mój przyjacielu.
Chicot zbliżył się do okna.
— Najjaśniejszy panie — rzekł — jest tam na dole około tuzina ludzi dosyć licho ubranych.
— A! to moi ubodzy — wstając powiedział król Nawarry.
— Wasza królewska, mość masz swoich ubogich?
— Tak jest, alboż to mi Pan Bóg nienakazuje miłosierdzia? Chociaż nie jestem katolikiem, dlatego przecież jestem chrześcianinem!
— Brawo Najjaśniejszy panie.
— Zejdźmy nadół Chicot, razem rozdamy jałmużnę, a potem wrócimy na wieczerzę.
— Służę ci Najjaśniejszy Panie.
— Weź worek, który tam leży na stoliku obok mojej szpady.
— Już go mam Najjaśniejszy panie...
— Dobrze...
Gdy zeszli, zmierzch już był zapadł.
Król idąc wyglądał zamyślony, roztargniony, co wielce smuciło Chicota.
— Zkąd że u dyabła — myślał w duszy — przyszła mi myśl, mówienia o polityce z tym poczciwym monarchą?
Doprawdy, zatrułem mu serce! Ha! co za niedołęga ze mnie!
Henryk skoro zeszedł na dziedziniec, zbliżył się do żebraków, których mu Chicot wskazał.
W rzeczy samej byli to ludzie rozmaitej postawy, fizyonomii i ubioru; ludzie których niezręczny dostrzegacz, z powodu ich głosu, chodu i ruchów, byłby wziął za cyganów, za cudzoziemców lub niezwykłych przechodniów; dostrzegacz zaś zręczny za przebraną szlachtę.
Henryk wziął worek z rąk Chicota i skinął.
Wszyscy żebracy widocznie doskonale to skinienie zrozumieli.
Każdy kolejno witał monarchę z pozorną pokorą, w której jednak przebijało się rozumne i śmiałe spojrzenie, niejako mówiące królowi, iż pod tą powłoką bije mężne serce.
Henryk każdemu kiwnął głową, włożył dwa palce do worka, który mu Chicot trzymał i wyjmował pieniądz.
— E! czy wiesz, Najjaśniej panie, że to złoto — zawołał Chicot.
— Wiem, mój przyjacielu.
— Do licha!.. widzę żeś bogaty Najjaśniejszy panie.
— Alboż niewidzisz przyjacielu — z uśmiechem mówił Henryk — iż każda sztuka tego złota, służy mi za podwójną jałmużnę? Owszem Chicocie, jestem ubogi, i moje pistole na dwoje przecinać muszę, abym opędził to nędzne życie.
— Prawda — ze wzrastającem zdziwieniem odparł Chicot — każda sztuka jest na połowę przecięta i ma jakieś dziwaczne znaki.
— Bo widzisz, ja tak jak mój brat, król francuzki, mam moje grymasy. On, wycina obrazki, ja w wolnych chwilach obrzynam dukaty. Biedny, poczciwy bearneńczyk, ma żydowskie upodobanie.
— Nic nie szkodzi, Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot, kręcąc głową, bo domyślał się w tem jakiejś nowej tajemnicy — jednak dziwny to sposób rozdawania jałmużny.
— Ty może postępowałbyś inaczej?
— Tak jest; zamiast trudzić się przecinaniem każdej sztuki na dwoje, rozdawałbym mówiąc: Oto dla dwóch!...
— Toby się pobili, mój kochany, a ja zamiast dobrego uczynku, wywołałbym zgorszenie.
— Zapewne! — pomruknął Chicot, tym wyrazem, stanowiącym wyskok wszelkiej filozofii, uznając opozycyę przeciw dziwacznym pomysłom króla.
Henryk zatem wyjął pół sztuki z worka, i stając przed pierwszym żebrakiem, ze spokojną i łagodną miną, jaka go zawsze odznaczała, spojrzał nań w milczeniu, lecz zapytał spojrzeniem.
— Agen — rzekł tenże, kłaniając się.
— Ile? — spytał król.
— Pięć set.
— Cahors.
Oddał mu pieniądze i wyjął inną monetę z woreczka.
Żebrak ukłonił się jeszcze niżej, niż poprzednio i odszedł.
Za nim nastąpił drugi, który skłonił się z przymileniem.
— Auch — rzekł z ukłonem.
— Ile?
— Trzysta pięćdziesiąt.
— Cahors.
I wręczył mu znowu pieniądz i znowu wyjął inną monetę z woreczka.
Drugi znikł jak pierwszy. Zbliżył się trzeci i skłonił się.
— Narbonne — rzekł.
— Ile?
— Ośmset.
— Cahors.
I wręczył mu trzeci pieniądz i znowu wyjął inną monetę z woreczka.
— Montauban — rzekł czwarty.
— Ile?
— Sześćset.
— Cahors.
Wszyscy nareszcie, zbliżając się z ukłonami, wymawiali swoje imiona, otrzymywali tę niezwykłą jałmużnę i wygłaszali cyfry, których suma wyniosła ośm tysięcy.
Każdemu z nich Henryk odpowiedział Cahors, ani razu nie zmieniając głosu, przy wymawianiu tego wyrazu.
Po dokonaniu podziału, w woreczku nie było ani jednej monety, na podwórzu ani jednego żebraka.
— Otóż i wszystko — rzekł Henryk — skończyłem.
Chicot pociągnął króla za rękaw.
— Sire! — rzekł.
— Co takiego?
— Czy mogę być ciekawym?
— Dlaczego nie? Ciekawość jest rzeczą naturalną.
— Co mówili ci żebracy, i co Wasza królewska mość im odpowiadałeś?
Henryk uśmiechnął się.
— Doprawdy, wszystko tu jest tajemnicą.
— Tak sądzisz?
— Tak, nigdy bowiem niewidziałem, ażeby w ten sposób rozdawano jałmużnę.
— Taki zwyczaj w Nérac, mój kochany Chicot. Wszak znasz przysłowie: „Co kraj, to obyczaj.”
— Dziwny obyczaj, Najjaśniejszy panie.
— Nie, niech mię dyabli porwą! niema w nim nic nadzwyczajnego; wszyscy, których tu widziałeś, włóczą się po kraju za jałmużną, ale każdy pochodzi z innego miasta.
— Cóż stąd, Najjaśniejszy panie?...
— Otóż!.. ażebym zawsze nie dawał jednym i tym samym, powiadają mi nazwisko swojego miasta, tym sposobem pojmujesz mój kochany, mogę rozdzielać równo jałmużnę i przychodzę z pomocą wszystkim nieszczęśliwym ze wszystkich miast mojego kraju.
— A!.. co do nazwiska miasta, które ci wymieniają, Najjaśniejszy panie, wszystko już rozumiem — powiedział Chicot — ale dlaczego każdemu odpowiadasz Cahors?
— Hm!...
— tonem doskonale udanego zdziwienia odparł Henryk — to ja odpowiadałem: Cahors?
— Jestem najpewniejszy.
— A no widzisz, od czasu jak mówiliśmy o Cahors, ciągle mam na ustach ten wyraz. Tak to zwykle bywa ze wszystkiem czego mieć niemożemy, a czego gorąco pragniemy: o czem myślisz, to i mówisz.
— Hm!... — rzekł Chicot niedowierzająco, patrząc w stronę, gdzie znikli żebracy — nie tak to jasno, jak bym pragnął, Najjaśniejszy panie, prócz tego, jest jeszcze jedna okoliczność...
— Co za okoliczność?
— Oto liczba, którą każdy żebrak wymieniał a która razem dodana wynosi przeszło ośm tysięcy.
— Co do liczby, mój kochany, ja jej równie jak i ty nie zrozumiałem, chyba, że jak ci wiadomo, żebracy podzieleni są na korporacye i zapewne wymieniali liczbę członków każdej takiej korporacyi.
— Najjaśniejszy panie!..
— E! chodź lepiej na wieczerzę, bo podług mnie, człowiek wszystko najlepiej pojmuje, kiedy je i pije. Przy stole nad tem się zastanowimy, a obaczysz, że jeżeli mam obrzynane dukaty, to przynajmniej pełne butelki.
Król gwizdnął na pazia i zażądał wieczerzy, a potem poufale biorąc Chicota pod rękę, wrócił z nim do swojego gabinetu, w którym już wieczerza była zastawiona.
Przechodząc obok apartamentów królowej, spojrzał w okna i niedostrzegł światła.
— Paziu — zapytał — czy królowej niema w domu?...
— Najjaśniejsza pani — odpowiedział paź — poszła odwiedzić pannę de Montmorency, która ma być bardzo chora.
— A! biedna Fosseuse — rzekł król — prawda, królowa ma dobre serce. Pójdź wieczerzać Chicocie, pójdź.