Dzieła Wiliama Szekspira/Tom II/Objaśnienia/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Biegeleisen
Tytuł Objaśnienia
Pochodzenie Dzieła Wiliama Szekspira Tom II
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1897
Druk Piller i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Wszystkie objaśnienia
Cały tom II
Cały zbiór:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OBJAŚNIENIA.


Koryolan

W cyklu tragedyi rzymskich należy się pierwsze miejsce „Koryolanowi“, nie ze względu na czas powstania — bo utwór ten napisany był około 1605 r. t. j. po „Juliuszu Cezarze“, a prawdopodobnie przed „Antoniuszem i Kleopatrą“ — ale przez wzgląd na wątek historyczny tych sztuk, z których dwie ostatnie tworzą pewną całość, pierwsza zaś poprzedza je historycznie. Następstwo to wskazane było również niedostatecznie ustalonymi wynikami badań nad powstaniem dzieł Szekspirowskich.
Głownem źródłem „Koryolana“ są żywoty Plutarcha (Bioi), znane Szekspirowi z przekładu angielskiego Tomasza North’a. Zestawiam tu, dla porównania z tragedyą, życie „Koryolana“ podług Plutarcha.
Koryolan w młodości utracił ojca a osierocenie to zostawiło na nim niezatarte ślady. Jak bowiem bujna rola, nieuprawiona chwast wydaje, tak i w tym mężu znamienitym, złe wychowanie wywołało;upór, zbytnią czułość i popędliwość nad miarę, a te przywary mimo wielkich jego przymiotów, były przykre.
Za czasów Koryolana najwięcej w Rzymie popłacała waleczność. Sposobił się więc przez ustawiczną szermierkę i zapasy ku nabraniu siły, wytrzymałości, zręczności i nikt mu w tem nie mógł wydołać. Upał, zimno, głód, tak znosił, jakby czucia nie miał, gdy zaś przyszło do bitwy, nigdy inaczej z placu nie schodził, tylko zwycięzcą.
Zbyt wczesne nagrody zatrzymują niekiedy w wspaniałym ku sławie pochodzie. Inaczej się rzeczy miały z Koryolanem. Wodzowie, pod którymi walczył, ubiegali się, który z nich miał większą nagrodą waleczność jego uwieńczyć. Kiedy inni brali za cel zysk lub sławę, on sławy dlatego najbardziej szukał, aby nią pocieszył matkę, którą serdecznie kochał, która chowała nagrody i wieńce, a płacząc z radości, ściskała ulubionego syna. Pomnąc co był winien matce, całem życiem wypłacał się z obowiązków. Jakoż i żonę pojąwszy, wraz z dziećmi w domu macierzyńskim mieszkał.
W owym czasie zaszły spory między ludem a patrycyuszami, którzy jako wierzyciele nielitościwie obchodzili się z dłużnikami. Gdy nic nie ustanowiono, coby złemu mogło zapobiedz, lud z Rzymu wyszedł i osiadł na górze świętej, którą nie daleko od miasta oblewała rzeka Anium. Wysłano z senatu poselstwo, złożone z dziesięciu starszych. Na czele ich będący Menenius Agrypa od tego rzecz zaczął: „Czasu jednego zbuntowały się były członki przeciw żołądkowi o to, iż wśród nich osadzony, w niczem się nie przykładał do pracy, którą dla niego ponosiły. Ale on się śmiał z tego, iż nie wiedziały, jak strawiwszy to, co mu dawały, każdego z nich żywił i orzeźwiał. Tak to z nami dzieje się Rzymianie; senat radą publiczną rzecz trawi, a to trawienie żywi, rzeźwi i udziela każdemu z obywateli. co mu się należy“.
Przypowieść ta zręcznie przystosowana odniosła skutek. Lud powrócił do Rzymu, pod warunkiem, iż corocznie z pomiędzy siebie obierać będzie trybunów, którzyby się za nim ujmowali.
Pobłażanie takowe nie w smak poszło Koryolanowi i byłby się układowi sprzeciwił, gdyby nie wzgląd na potrzebę ojczyzny. Wolskowie bowiem napadli właśnie na Rzym.
Stanęło w krótkim czasie liczne wojsko na pogotowiu a Kominiusz objąwszy nad niem dowództwo, wszedł w kraj Wolsków i obiegł najcelniejsze ich miasto, Koryole. Marcyusz, który przyszedł mu na pomoc, zmusił Wolsków do ucieczki, ścigał ich i oparł się aż o bramy miejskie. Rzymianie, wzmożeni i pobudzeni jego przykładem, uderzyli na miasto i zdobyli je. Gdy konsul uwielbiał jego czyny przeznaczając dlań dziesiątą część wszystkiej zdobyczy, Marcyusz tak się odezwał: „Niech zdobycz cała idzie na moich współbraci, ponieważ jednak w liczbie niewolników znajduje się jeden, z którym zostaję w przyjaźni, proszę, aby mógł być wolnym“. Zezwolił na to konsul a wojsko podziwiało pogardę bogactw i czułość znakomitego bohatera. Gdy okrzyki ustały, rzekł Kominiusz: „Towarzysze! nie rzecz przymuszać Marcyusza do brania darów. To mu dajmy, czego odrzucić nie może: na wieczną pamiątkę swych dzieł znamienitych, niech się zwie odtąd Koryolanem“. Jakoż do dwóch, które przedtem nosił nazwisk, Kajus Marcyusz otrzymał teraz trzecie.
Po szczęśliwie zakończonej wojnie, znowu lud powstał przeciw patrycyuszom, z przyczyny drożyzny zboża. Trybunowie widząc niedostatek żywności, złożyli winę tego stanu na majętnych, jakoby oni zamknąwszy swoje spichlerze byli przyczyną głodu, jedynie z zemsty nad ludem.
Gdy czas przyszedł obierania konsulów, stanął w liczbie starających się o ten urząd Koryolan. Lud, chociaż mu był przeciwny, nie mógł jednak odrzucić prośby tak zasłużonego ojczyźnie męża, zwłaszcza, gdy pokazywał blizny ran i przypominał siedemnastoletnie wojny, na których odniósł tyle zwycięstw. I już był skłonił ku sobie umysły. Ale dnia ostatniego wszedł na plac, otoczony senatem i w wielkim orszaku patrycyuszów, z okazałością, która zdawała się być mniej przyzwoitą proszącemu; odrzucili go więc powszechnie i wyznaczyli dwóch innych konsulów.
Postępowanie to oburzyło senat i patrycyuszów. Koryolan popędliwy odchodził prawie od siebie z gniewu i pałał zemstą. Ujęło mu bowiem było przyrodzenie dwóch najistotniejszych przymiotów do jednania sobie serc ludzkich: umiarkowania i cierpliwości, a zbyt ulegające wychowanie nie wykorzeniło, przynajmniej nie zmniejszyło tych przywar.
Właśnie w tych czasach nadesłano do Rzymu wiele żywności. Zgromadził się natychmiast lud zgłodniały i otoczył miejsce rady, spodziewając się, że zboże będzie rozdane darmo, albo przynajmniej tanio sprzedawane. I takie było zdanie niektórych senatorów. Ale Koryolan sprzeciwił się podziałowi i taniej sprzedaży, mieniąc w obraźliwych wyrazach lud buntowniczym, zuchwałym i zbyt zaufanym w swojej mocy motłochem. Powstał przeciw świeżo nadanemu przywilejowi obierania trybunów, ustanowionych jakoby w nagrodę rokoszu i obelżywej secesyi. To słysząc trybunowie wyszli z senatu i udali się do ludu, opowiadając, jak go znieważano i wzywając ku wspólnej obronie. Obruszyło to lud niezmiernie i ledwo go trybunowie wstrzymali, iż się na senat nie rzucił, zwalając tę winę na samego tylko Koryolana. Posłano więc, aby go senat stawił, ale gdy liktorów odepchnął od siebie, szli sami trybunowie wraz z edylami, aby go przywieść. Jakoż już był ujęty, lecz go patrycyusze z rąk ich wyrwali.
Konsulowie z obawy o bezpieczeństwo publiczne, ustąpili naleganiom trybunów, którzy ręczyli za lud pod warunkiem, iż Koryolan, jako obrażający, stawi się na usprawiedliwienie. Dlatego zaś uczynili to, aby jeśli się nie stawi, (czego spodziewać się było można po jego sposobie myślenia), obruszył jeszcze bardziej na siebie lud, jeśliby zaś stanął, przełamaliby upór swego nieprzekonanego w zawziętości wroga.
Stanął Koryolan, ale zamiast próśb i upokorzenia przywdział postać oskarżyciela, lżąc zuchwałymi wyrazami gmin nieposłuszny i krnąbrny. Gdy mówić przestał, weszli trybunowie w radę. Poczem wydał wyrok jeden z nich (Sycyniusz), iż lud skazuje Koryolana na śmierć: przez zepchnięcie ze skały Tarpejskiej.
Chcieli go tedy jąć edylowie, jak im polecono, ale otaczający go zewsząd patrycyusze, uśmierzyli trybunów, i na tem stanęło, aby pierwej złożono sąd, nim zapadnie wyrok. Zarzucano mu kuszenie się o tyranię.
Stanę — rzekł Koryolan — przed ludem niezawistnym, nieuprzedzonym i gotów jestem śmierć ponieść, jeśli zostanę przekonanym. Jakoż w dniu wyznaczonym stanął u sądu. Oskarżono go, iż chciał znieść, urząd trybunów, iż sprzeciwiał się rozdawaniu i sprzedaży nadeszłego zboża, a wreszcie, iż zdobyczy z Ancyatów nie wniósł do skarbu, ale rozdał miedzy swoich. Gdy przyszło do kreskowania, padł wyrok skazujący go na wieczne wygnanie. Zdał się być nań nie czuły, a powróciwszy do domu, gdy żegnał płaczącą żonę i matkę, nakłaniał je, aby los swój znosiły cierpliwie. Poczem wyszedł z miasta i dni kilka na wsi przemieszkał, myśląc o tem, gdzieby się potem udać.
Po długim namyśle przemógł nakoniec zły duch zemsty, postanowił więc pójść do nieprzyjaznych Rzymowi sąsiadów, nakłonić ich do wojny i walczyć na ich czele przeciw niewdzięcznej ojczyźnie. Najodpowiedniejszy ku temu przedsięwzięciu wydał mu się naród Wolsków, lubo świeżo przez niego zwyciężony, przecież jeszcze potężny.
Był w mieście Ancyum Tulus Amfidyus, mąż między Wolskami tak dalece sławny, iż go jak króla szanowali. Do jego domu przyszedł wprost Koryolan, i nie mówiąc żadnego słowa, usiadł w przysionku. Zadziwieni domownicy nie śmieli go ruszyć z miejsca, dali tylko znać gospodarzowi, który natychmiast przyszedł i zapytał Koryolana, kim jest i czego żąda. Podniósł głowę naówczas Koryolan i rzekł: „Jeśli mnie jeszcze nie poznajesz, albo jeżeli nie dowierzasz swemu wzrokowi, wiedz, iż ja jestem ów Marcyusz, który tyle złego zdziałał Wolskom. Przydomek mój Koryolana dowodem tego, co mówię. Jeżeli śmiesz wojować z Rzymianami, korzystaj z mojego nieszczęścia. Stanę na czele i dzielniej jeszcze, niż przeciw wam niegdyś, będę przeciw nim walczyć. Jeśli mimo to, coć mówię, lękasz się, na nic mi się zda żyć, ani tobie oszczędzać nieprzyjaciela“. Niezmiernie tem ucieszony odpowiedział Tulus: „Wstań Marcyuszu i zaufaj mi; ofiarowujesz nam dar nieoceniony, oddając siebie, bądź pewien u Wolsków wdzięczności“.
Tymczasem po wygnaniu Koryoiana zwiększyły się jeszcze bardziej w Rzymie zamieszania. Walka patrycyuszów z ludem doszła do ostatniego stopnia zaognienia, a bojaźń coraz większych rozruchów przerażała umysły spokojnych obywateli.
Złączony z Tulusem Koryolan nakłaniał tymczasem Wolsków do wojny. Uchwalono więc wyprawę przeciw Rzymowi i wezwano Koryolana do rady, na której oddano władzę nad wojskiem jemu i Tulusowi.
Wpadł więc Koryolan w kraj Rzymski, paląc i niszcząc naokół, szedł już prosto na Rzym. Poznał naówczas senat błąd swój i wysłał posłów z oznajmieniem Koryolanowi, iż wyrok potępienia jego zniesiony zostanie, jeżeli odstąpi od przedsięwzięcia.
W obecności zgromadzonego wojska słuchał Koryolan posłów i tak im odpowiedział: „Oddajcie coście wzięli dotąd Wolskom, przyjmijcie ich jako naród latyński w skład społeczeństwa rzymskiego a wtenczas otrzymacie pokój — daję wam dni trzydzieści do namysłu“. To wyrzekłszy odprawił posłów.
Nie podobało się to Wolskom. Tulus zazdrościł mu jego przewagi; odtąd wszczęła się wzajemna nieufność, która się potem zmieniła w nienawiść.
Po trzydziestu dniach przybyło znów do Koryolana poselstwo Rzymskie. Otrzymawszy odmowną odpowiedź, wysłali Rzymianie kapłanów, przybranych w strój uroczysty, błagając go o litość. Ale i starców widok, i ich usilne prośby, nie wzruszyły jego serca; odprawił ich z tą odpowiedzią, co i pierwszych posłów.
W powszechnej trwodze wyczekiwał już naród rzymski ostatniej chwili. Niewiasty i dzieci zachodziły się od płaczu. Z tych Walerya, siostra owego sławnego Publikoli, przyszła do matki Koryolana, Wolumnii, i zastawszy ją wraz z synową, wskazała na wielki orszak niewiast, które z sobą przywiodła, i tak się odezwała: „Wolumnio, matko! i ty Wirginio, małżonko Koryolana, widzicie, nie z rozkazu senatu po was przychodzą obywatelki Rzymu, ale z woli bogów, którzy skłaniając się do naszych pokornych próśb, natchnęli nas do tego kroku, od którego może los Rzymu zawisł, a wam wieczysta urośnie sława. Idźcie z nam i do Koryolana i dajcie ojczyźnie waszej świadectwo, że ona zemstą się nie uwodzi wobec matki za czyny syna“.
Zezwoliła ochotnie na żądanie Rzymian Wolumnia, i wkrótce ujrzeli Wolskowie zbliżające się ku ich obozowi niewiasty, na których czele była matka i małżonka Koryolana. Przyjął je siedząc na wyniosłem krześle, ale gdy spostrzegł matkę, rzucił się do nóg jej, uściskając razem z nią małżonkę i dzieci, a ukoiwszy się w rozrzewnieniu, pytał, czegoby żądały. Naówczas tak się odezwała do niego Wolumnia: „Po smutku na twarzach naszych i po żałobnej odzieży poznajesz, do jakiego nas stanu przywiodło twoje wygnanie. Zważ, jakieśmy nieszczęśliwe, gdy to, co mamy najpożądańszego, staje się nam najstraszniejszem. Ty, synu! na czele nieprzyjaciół! Co jest dla innych pociechą w nieszczęściu, gdy udać się mogą do bogów, to się nam staje przyczyną żalu i trwogi. Jak błagać ich o to, abyś i ty i Rzym ocalał? Ja tego nie doczekam i doczekać nie chcę, abyś ty Rzym, lub Rzym ciebie pokonał. Pamiętaj jednak na to synu, iż zwycięzca, ojczyznę zgubisz — zwyciężony i nas i siebie“. Padła mu tedy do nóg, on jednak zawołał z płaczem: „Co czynisz?“ i podniósłszy ją z ziemi, rzekł rozrzewniony: „Zwyciężyłaś matko! Zwycięstwo twoje przynosi Rzymowi niepodległość, lecz synowi twemu zgubę“.
Odstąpił od Rzymu, ale gdy powrócił do Ancyum, odjęto mu władzę nad wojskiem i kazano, aby zdał sprawę z swoich czynności. Gdy się w tym celu stawił na zgromadzeniu, Tulus z przyjaciółmi wszczął tumult, porwano się do broni. Ze wszech stron otoczony Koryolan zginął zabity. Sprawiono mu wspaniały pogrzeb, godny bohatera.


Juliusz Cezar.

Z tragedyi rzymskich jest „Juliusz Cezar“ najstarszą; wymieniają ją jako nowość teatralną w 1601 r. Czas jej powstania przypada więc na schyłek 16. albo początek 17. wieku. Rzecz dzieje się pod koniec Rzeczypospolitej rzymskiej, od roku 45. przed Chrystusem, do bitwy pod Filippi tj. 42. p. Chr. Osnowa tragedyi zbudowana w całości i w najdrobniejszych szczegółach na wspomnianem dziele Plutarcha, który w żywotach Juliusza Cezara, Brutusa i Antoniusza, dzieje ówczesne tak mniej więcej przedstawia:
Panowanie Cezara dało się w oznaki Rzymianom. Tryumf, który śmiał odprawić po zwycięstwie Rzymian, obraził wszystkich, i odtąd zaczęło i w przyjaciołach jego słabnąć ku niemu przywiązanie. Bojaźń wymuszała pochlebstwa, nakazy senatu i ludu brzmiały pochwałami zwycięzcy.
Wszystkie te jednak wymuszone względy zwiększały nienawiść przeciw temu, któremu nie dostawało do zupełnego jedynowładztwa tylko tytułu monarchy. Chcieli mu go nadać pochlebcy i on tego pragnął, ale że rzecz była trudna i wielce niebezpieczna, ostrożnie sobie w tej sprawie postępował.
Przyszedł nakoniec czas, gdy miał paść ofiarą swej nienasyconej dumy. Zdało mu się, iż przezwycięży niechęć powszechną i oswoi Rzymian z cezaryzmem. Zrazu, jak się już rzekło, nieznacznie objawiał tę chęć swoją, która jaśniej się potem wydała przez podłych wykonawców jego woli.
Że się ten pierwszy krok nie udał, nie przestali oni pracować nad spełnieniem tego dzieła. Jakoż w czasie obrzędów, zwanych Luperkalia, gdzie czciciele leśnego bożyszcza obiegali nago ulice i przysionki, Antoniusz włożył Cezarowi na głowę koronę z laurowym wieńcem, na co lud zgromadzony słabym się tylko ozwał okrzykiem. Co spostrzegłszy Cezar, zrzucił koronę z głowy, a natychmiast odezwały się całego ludu radosne okrzyki, których znieść nie mogąc wyszedł ze zgromadzenia.
Jawne te dążenia Cezara ku cesarstwu, stały się nakoniec przyczyną sprzysiężenia na jego życie. Ukochany przezeń Brutus z Kasyuszem byli na czele spisku, złożonego z najznakomitszych obywateli. Przestrzegany wielokrotnie o niebezpieczeństwie życia, rzekł: „Lepiej umrzeć, niż obawiać się śmierci“. Zaskoczyła go ona dnia 15. marca w senacie, gdzie obskoczony od sprzysiężonych, puginałam i skłóty, dokonał życia, mając pięćdziesiąt sześć lat.
Dzieje tego sprzysiężenia opisuje Plutarch szczegółowo w życiu Brutusa. Marek Brutus pochodził ze starożytnego rodu, w prostej linii od tego Brutusa, który wypędzając króla, zaszczepił pierwiastki wolności w Rzymie. Dobre wychowanie udoskonaliło te przymioty, które mu szczęśliwe nadało przyrodzenie. Różnił się od innych tem, iż nie będąc skorym w działaniu, pilnie wprzód rozważał, co miał czynić, ale gdy raz rzecz przedsięwziął, z nieprzełamaną statecznością dążył do jej uskutecznienia.
Z Kasyuszem łączyła go ścisła przyjaźń. Kasyusz, człowiek gorący, porywczy, który może bardziej osobiście nie lubił Cezara, niż się brzydził tyranią, zapalał Brutusa i popychał do czynu. Powszechnie też o nich mawiano: Brutus nienawidzi tyranii, Kasyusz tyrana.
Ten ostatni, żarliwy swobody obrońca, widząc jak przemoc Cezara niszczyła rzeczpospolitę, odwodził Brutusa od poufałości z nim, zohydzał mu nieprawe jego postępki.
Powtarzane te namowy odniosły nieznacznie skutek, tak że niebawem spostrzegł sam Cezar stygnącą ku sobie przyjaźń ukochanego Brutusa. Z niezmiernym żalem odczuł tę odmianę, i lubo ufał jego cnocie, nie mógł raz powziętego podejrzenia, przezwyciężyć.
Przyłączyły się do namów Kasyusza prośby i nawoływania, iżby Brutus nie próżno to nazwisko nosząc, stał się, na wzór przodka, Rzymu wybawicielem. Nie raz znajdował podrzucone przed sobą kartki z napisem: „Spisz Brutusie!“, a przechodząc koło posągu zbawcy Rzymu, ujrzał napis. „O gdybyś żył teraz!“ Nie było dnia, w którymby nie odbierał listów pobudzających do naśladowania przykładu przodka, te zaś listy i kartki mnożyły się tem bardziej, im jawniej znać było, iż Cezar zmierza do jedynowładztwa.
Kasyusz porozumiewał się tymczasem z przyjaciółmi w sprawie spisku na Cezara, wszyscy mu obiecali pomóc, byle tylko stanął na czele Brutus, któryby sławą swą i przytomnością, przydał powagi słuszności dziełu. Inaczej nie mieliby na nie dosyć odwagi a po wykonaniu zamysłu, nie uniknęliby podejrzenia lub kary.
Każdyby sobie pomyślał, gdyby to był czyn szlachetny, nie wyłączyłby się od niego Brutus. Przekonany o tem Kasyusz poszedł do Brutusa. Czy będziesz pierwszego — zapytał go — w senacie? Bo tego dnia jak słyszałem, chcą przyjaciele ogłosić Cezara królem. Nie będę — rzekł, Brutus. Na to Kasyusz: Nie będziesz? a gdy nas powołają? — Milczeć wtedy nie będę i sprzeciwię się, choćby mi, przyszło umrzeć na ołtarzu wolności.
Ośmielony taką odpowiedzią, odezwał się Kasyusz w te słowa: Brutusie! winieneś spłacić dług Rzymowi przez przodków zaciągnięty, musisz zgładzić tyrana. Wszyscy gotowi położyć za ciebie życie.
Kończąc te słowa, uścisnął go po przyjacielsku. Rozeszli się potem do swoich. Z przyjaciół Pompejusza był na ten czas w Rzymie Qu. Ligarius. Ten bardziej ważący w sercu zemstę niż niebezpieczeństwo, które mu groziło, śmiertelnie Cezara nienawidził, a do Brutusa szczerze się przywiązał. Odwiedził go Brutus chorego, i na wstępie zaraz odezwał się do niego: W jakimże to czasie chorujesz? — Na te słowa porywa się Ligaryusz, opiera na łóżku i podając rękę Brutusowi rzecze: Ale jeżeli ty co godnego siebie zamierzasz, ja zdrów jestem. — I zaczęli wyrozumiewać, którym ze swych znajomych można zaufać, między innymi ukryli swoje zamiary przed Cyceronem, bo się obawiali, żeby ten mąż, z natury niezbyt odważny, którego już sam wiek nastrajał do większej ostrożności, nie stępił ich odwagi i nie ostudził zapału.
Wielu dowiedziawszy się, że Brutus stoi na czele spisku, chętnie się przyłączyło. Rzecz uwagi godna, że sprzysiężeni nie związali się żadną przysięgą, żadnymi obrzędem ani ofiarami, a przecież z niczem się nie wydali. Brutus znał wielkość niebezpieczeństwa, nie pokazywał wprawdzie publicznie żadnej po sobie niespokojności, nikt nie dostrzegł w nim najmniejszego pomięszania, ale u siebie w domu, zwłaszcza w nocy, był jakby nie swój. Przebudzał się często, zrywał się, zatapiał w myślach, wystawiając sobie wszystkie trudności i niebezpieczeństwa.
Żona Porcya, w tym samym pokoju sypiając, wnosiła stąd, że musi coś wielkiego ważyć i układać. Dzielna ta Rzymianka, biegła w filozofii, do męża przywiązana, nie chciała wprzód wiedzieć jego tajemnicy, pókiby sama sił swoich nie doświadczyła. Zadała więc sobie na próbę głęboką ranę i wśród największych bólów tak mówiła do męża: Jestem córką Katona, ty mię pojąłeś Brutusie nie za towarzyszkę tylko łoża i stołu, ale wszelkiego szczęścia i niedoli. Nie dałeś mi ze swojej strony najmniejszego powodu do żalu. Lecz jakiż bym ja ci mogła dać dowód mego przywiązania, gdybym nie była zdolną uczestnictwa w wielkich twoich zamysłach, które wymagają stałości i tajemnicy. Chciałam się sama o tem przekonać. Już teraz wiem z doświadczenia, że mogę ból wytrzymać. To mówiąc, pokazuje zadaną sobie ranę.
Skoro nadszedł czas na walną radę senatu, przeznaczony na dzień 15. marca, zwany u Rzymian idus, Brutus nikomu nic oprócz żony nie mówiąc, wziął sztylet pod togę, i udał się na rynek. Inni zebrali się u Kasyusza i stamtąd poszli do przysionku Pompeja, gdzie czekali na Cezara, który wkrótce miał przybyć.
Sprzysiężeni zachowywali się z największym spokojem. Były jednak chwile, które mogły zatrwożyć najstalsze umysły i ułożony zamysł pomieszać. Naprzód Cezar długo nie przychodził. Zatrzymywała go żona Kalpurnia, zabraniali wychodzić wieszczbiarze, widząc niepomyślne wróżby. Potem przybliżył się ktoś do Kaski, jednego ze spiskowych, wziął go za rękę i szepnął do ucha: „Próżno taiłeś się przede mną, wiem wszystko“.
Jeden z senatorów, Popilius Lenas, przywitał się z Brutusem i Kasyuszem, i po cichu powiedział im: „Niech wam bogowie zrządzą pomyślny skutek przedsięwzięcia. Ale się spieszcie, bo wasz zamysł nie jest tajemnicą“. Ledwie tych słów dokończył, odszedł natychmiast.
Tymczasem Porcya w największej niespokojności o to, co się stanie z mężem, zasłabła i pod ciężarem śmiertelnej tęsknicy, prawie obłąkana, wybiegała z domu, pytając przechodzących, co się dzieje z Brutusem. Wyprawiała do niego posłańców za posłańcami, aż padła na progu swego domu, bez zmysłów. Rozeszła się pogłoska, że Porcya umarła. Dowiedziawszy się o tem Brutus, zmięszał się bardzo. Ale nie odstąpił swojego zamysłu. Nakoniec pokazała się zdaleka lektyka Cezara. Popilius Lenas, ten sam, który nie dawno przestrzegał Brutusa, przystępuje do Cezara i długo z nim rozmawia. Słuchał go Cezar cierpliwie i z wielką uwagą.
Sprzysiężeni nie mogli tego słyszeć, co Lenas mówił, ale wnosili, że odkrywa cały spisek. Zmięszali się nie mało, a spoglądając na siebie wzajemnie, dawali sobie do zrozumienia, iż nie potrzeba czekać, aż ich porwą. Brutus jednak uważając, poznał Lenasa, że był raczej w roli proszącego niż oskarżyciela. Nic jednak nie rzekł, bo było koło niego wielu do spisku nienależących, ale twarzą wesołą uspokoił Kasyusza.
Gdy senatorowie wchodzili do sali, spiskowi otoczyli Cezara, jakby mając z nim co mówić. Kasyusz spojrzał na posąg Pompejusza, właśnie jak gdyby go wzywał na pomoc. Skoro Cezar usiadł na swojem miejscu, obstąpili go spiskowi. Najbliżej do niego przystąpił Tulius Cimber, prosząc za bratem, aby go Cezar odwołał z wygnania. Pomagali mu inni w tej prośbie, dotykając się Cezara twarzy i sukni. Chciał się uchylić od natrętnych próśb. Ale widząc, że nie odstępują, obruszył się i zamierzał ich od siebie odepchnąć. Wtedy Kaska pchnął go z tyłu sztyletem.
Stan duszy Brutusa był gwałtowny. Miłość ojczyzny nagliła go ku jej wybawieniu, na zgubę Cezara, który go nad wszystkich innych najbardziej poważał i kochał. Przemogła nakoniec niepohamowana żarliwość i mąż cnotliwy odważył się na zabójstwo swojego dobroczyńcy, dobył sztyletu, który wśród senatu w owym pamiętnym dniu 15. marca pozbawił Cezara życia. Wieść niesie, iż Cezar widząc go w liczbie zabójców, zawołał: „I ty Brutusie!“ i zasłoniwszy oczy, wyzionął ducha.
Po zabiciu Cezara, chciał natychmiast Brutus obwieścić przytomnym powody tego czynu i wzbudzić w senatorach zapał ratowania ojczyzny. Ale okropność widoku nie dała mu do tego sposobności. Porwali się z miejsc senatorowie i opuścili gmach, w którym byli zgromadzeni. Lud przestraszony ze wszech stron tłoczył się, uciekał, zostali więc sami wspólnicy spisku. Zgodzono się na to, żeby Antoniusza pozbawić życia, ale Brutus sprzeciwił się, przekładając towarzyszom, iż zabójstwo to zmniejszy znaczenie ich dzieła.
Szli zatem wszyscy z zakrwawionemi jeszcze rękami do Kapitolu, i okazując ludowi krwią zbroczone miecze, pobudzali go do odzyskania wolności. Wznoszono ze wszech stron radosne okrzyki, a gdy się lud licznie zgromadził, zabrał głos Brutus, opowiadając, z jakich przyczyn ukarano Cezara. Po skończonej mowie dały się zewsząd słyszeć głosy uwielbienia takiego czynu.
Ośmieleni tem sprzymierzeńcy udali się na rynek, ale już nie takimi jak w Kapitolu okrzykami przyjęci. Zamiast pochwał, usłyszeli narzekania i pogróżki, te zaś tak się poczynały coraz bardziej wzmagać, iż musieli się nazad wrócić do Kapitolu.
Nie długo potem ogłosił Antoniusz ostatnią wolę Cezara, którą lud do dziedzictwa powołał. A gdy właśnie wówczas zwłoki zmarłego niesiono, zabrał głos, i, wielbiąc Cezara, pokazał ludowi odzież jego puginałami skłótą, czem tak rozrzewnił wszystkich, iż złorzecząc zabójcom rzucili się na ich domy, i byliby ich pozbawili życia i mienia, gdyby się nie ratowali prędką ucieczką z Rzymu.
Miejsce ich schronienia było Ancyum, tam oczekiwali na sposobną chwilę, w którejby mogli do Rzymu powrócić.
Brutus złączywszy siły swoje w Azyi z Kasyuszem, stanął na czele wojska. W tem położeniu naradzali się. wspólnie, co mieli począć. Żądał Brutus od Kasyusza, aby mu pożyczył skarbów, które był zebrał w Syryi, ponieważ pieniądze swoje wyłożył na budowę i uzbrojenie okrętów. Lubo sprzeciwiali się tej pożyczce przyjaciele, Kasyusz dał trzecią część swojego mienia na cel publiczny, ale z Brutusem się poróżnił.
W Sardach, stołecznem mieście Lidyi, przybył do Brutusa Kasyusz, a że z powyższych przyczyn zaszło miedzy nimi nieporozumienie, wzajemnie wymawiali je sobie. Zamknąwszy się nakoniec w namiocie, dali się uwieść zapalczywości, tak, iż lubo nie kazali nikomu wchodzić do siebie, przerazili wszystkich. Słysząc krzyki, obawiano się, aby ich popędliwość nie przyniosła złych skutków. Odważył, się więc Fawoniusz wnijść do nich i lubo go zrazu źle przyjęli, przerwał jednakże ich rozmowę, tak, że się rozeszli udobruchani. W dalszem obcowaniu uśmierzyły się zupełnie te kłótnie, a odtąd w najściślejszej zostawali przyjaźni.
Kładzie w tem miejscu Plutarch wielokrotnie potem powtarzaną powieść, iż gdy raz w namiocie swoim Brutus spoczywał bezsennie, a lampa dogorywająca, słabą wydawała jasność, spostrzegł zbliżającą się ku niemu postać, która przy łóżku jego, stanęła. Na zapytanie, czem by była, usłyszał odpowiedź: „Jestem geniuszem twoim — zobaczysz mnie jeszcze raz w Filippach“. W nocy poprzedzającej klęskę i śmierć jego, toż samo miał widzenie.
Zbliżał się Antoniusz i Oktawiusz z wojskiem, i rozłożyli swoje obozy. Oktawiusz naprzeciw Brutusa, Antoniusz zaś stawił się przed Kasyuszem. Dolina która ich przedzielała, nazywała się Filippi.
Gdy przyszło do rady wojennej, Kasyusz nie życzył poczynać wstępnym bojem, lecz o ile możności przedłużaniem wojny osłabiać nieprzyjaciół, o wiele liczniejszych, ale pozbawionych zasobów utrzymania wojny. Przeciwnego zdania będąc Brutus, tak mówił: „Gdzie idzie o wolność, nie należy zwlekać. Wojna z istoty swojej jest nieszczęściem, skracać powinniśmy ją więc ile można, a nie przedłużać. Choćby padł na nas los przeciwny, lepiej, iż zakończym chwalebnie życie, niż gdybyśmy mieli zostawać w niepewności i trwodze a lud cierpiał nędzę“.
Nakłonił ku swemu zdaniu Kasyusza i wspólnie czynili przygotowania do bitwy, która miała nastąpić nazajutrz. Spotkawszy potem Mesalę, przyjaciela swego, Kasyusz tak mówił: „Mesalo, biorę cie na świadectwo, iż to mi się właśnie dziś zdarza, co niegdyś Pompejuszowi, iż muszę na los bitwy zdać wolność ojczyzny“.
Gdy już przyszło do boju, Mesala przebiwszy się przez nieprzyjaciół, wpadł w stanowisko Cezara. Widząc to Brutus, przybył mu na pomoc. Pozbawiony prawego skrzydła Kasyusz nie zdołał się oprzeć Antoniuszowi, a nie widząc przybywającego ku pomocy Brutusa, rozumiał, iż prawe skrzydło było zniesione. Broniąc się więc w odwodzie, stanął na miejscu wyniosłem a stamtąd spostrzegłszy posiłki Brutusa, w mniemaniu, iż dążą nowe pułki nieprzyjacielskie, kazał zabić się własnemu niewolnikowi.
Zbliżały się tymczasem z wesołymi okrzykami zwycięskie Brutusa hufce, a widząc już nieżywego Kasyusza, w nieutulonym zostawały żalu. Przybył Brutus i rzewnie płakał nad ostatnim — jak mówił — Rzymianinem.
Lewe skrzydło, nie wytrzymawszy natarczywości napadających pułków Antoniusza, poszło w rozsypkę. Już mniemał Antoniusz, że ma w swoich rękach Brutusa, który byłby wzięty w niewolę, gdyby Lucyliusz, zmyślając jego imię, nie był się poddał dobrowolnie. Oszukani więc żołnierze, przywiedli go zamiast Brutusa, do swego wodza. Brutus zaś uszedłszy z rąk nieprzyjacielskich, gdy już był w miejscu bezpiecznem, padł na miecz, który ostrzem zwrócił do piersi.


Antoniusz i Kleopatra.

Najdłuższy ten dramat Szekspirowski powstał zdaje się w latach 1607 — 1608, a więc po „Juliuszu Cezarze“ i „Koryolanie“. Źródłem i tej tragedyi jest biografia Plutarcha, który dzieje tu przedstawione, od 41 — 30 przed Chrystusem, opowiada w żywocie Antoniusza. Podaję odnośne miejsca w streszczeniu, opierając się tu, jak poprzednio, głównie na tłumaczeniu Ignacego Krasickiego, które podobnie jak przekład angielski Norta, używany przez Szekspira, dałyby się może sprowadzić do wspólnego źródła francuskiego.
Antoniusz spędził młodość w zbytkach i rozwiozłości. Mieszkając przez lat kilka w Atenach, ćwiczył się w krasomówstwie i tyle korzystał, iż mógłby być umieszczonym między pierwszymi mówcami, gdyby nie rozwiozłe życie. Umiał się jednak niekiedy powściągnąć, gdy go do tego zniewalała nieograniczona żądza pierwszeństwa.
W wyprawach wojennych dał wielkie dowody nie tylko osobistego męstwa, ale i znajomości kunsztu wojennego. Uważano go za jednego z najbieglejszych wodzów, którymi się Rzym zaszczycał. Wielce mu do wziętości pomagała miłość wojska, tę zaś zjednał sobie poufałością postępowania i niezmierną szczodrobliwością.
Mimo te zalety serca i umysłu, wylał się na wielokrotne i ledwo do wiary podobne zbytki i w nich czas trawił na igrzyskach, biesiadach i ucztach. Przymnożyła je jeszcze kochanka jego, królowa Egiptu, Kleopatra.
Płynęła Cydnem licznymi okręty, a ten, który ją wiózł, ozdobny rzeźbą, lśnił się od złota; srebrne wiosła dzierżyli majtkowie, wiatr rozdymał purpurowe żagle. Na wzór kupidynów przebrane dzieci i przedziwnej urody dziewczęta udając nimfy, otaczały jej łoże, na którem wśród woni, kadzideł, obsypana kwiaty, spoczywała rozkosznie. Wdzięk jej urody zadziwiał wszystkich i w słodkiem omamieniu mieli ją za boginię.
Łączyła zaś z cudowną urodą biegłość w naukach i sztukach. Skłoniła więc ku sobie serce Antoniusza i umiejąc korzystać z powabów swoich, w krótkim czasie zupełną nad nim zyskała władzę. Wszystko więc szło podług jej woli i rozporządzenia. Wymogła; to na Antoniuszu, iż porzuciwszy przedsięwziętą wyprawę przeciw Partom, udał się za nią do Aleksandryi i tam w jej towarzystwie czas trawił na biesiadach i ucztach.
Jakby z głębokiego snu obudzony porzucił Antoniusz Egipt i zebrawszy wojsko szedł przeciw Partom. W drodze odebrawszy wiadomość o śmierci żony, Fulwii. wrócił, się nazad i przybywszy do Rzymu, gdy zastał łatwego do ugody Oktawiusza, odnowił z nim dawne przymierze. Ażeby zaś tem mocniejszą była zawarta między nimi przyjaźń, pojął w małżeństwo siostrę jego Oktawię, wdowę po Marcellu. Z wielką okazałością odprawiły się w Rzymie obchody ślubne, i przy tej okoliczności znajdujący się razem tryumwirowie uczynili między sobą podział. Antoniuszowi dostała się Azya i Egipt, Lepidowi Afryka, przy Oktawiuszu został Rzym z resztą państwa. Że zaś jeszcze syn Pompejusza znaczne miał wojsko, weszli z nim w ugodę, oddając mu Sycylię i Sardynię.
Czyniąc te młodemu Pompejuszowi ustępstwa, udali się zaproszeni do jego okrętu tryumwirowie, i gdy tam biesiadowali, szepnął do ucha panu swemu wódz floty Menas, iżby podniósłszy kotwicę, uwiózł ich razem i sam odzierżył najwyższą władzę. Odpowiedział na to cnotliwy młodzieniec: „Choćbym zyskał co mi nadmieniasz, nie chcę być zdradą szczęśliwym“.
Tymczasem Antoniusz zostawiwszy w Rzymie Oktawię, powrócił do Azyi. Tam sprowadziwszy do siebie zaniedbaną przez czas niejaki Kleopatrę, poddał się zupełnie pod jej władzę.
Ostatnia przeciw Partom wyprawa Antoniusza nie powiodła się dla tej jedynie przyczyny, iż oddalenie się od Kleopatry było mu nieznośne, chcąc bowiem do niej jak najprędzej wrócić, tak naglił wojenne działania, iż stały się nieużytecznemi.
Straciwszy znaczną część wojska w tej wyprawie, gotował się na nowe przeciw Partom wyprawy, gdy go doszły z Aten listy Oktawii z oznajmieniem rychłego przybycia. Bojąc się Kleopatry, kazał na siebie czekać, dodając, iż nie może się z nią wprzód obaczyć, aż nie zakończy przedsięwziętej wyprawy i już się zabierał do Medyi. Ale go zwróciły znowu powaby Kleopatry do Aleksandryi. Tam zanurzony w rozkoszach ostatni cios zadał sławie i szczęściu swojemu. Wśród igrzysk zasiadłszy na lśniącym od złota tronie, kazał ogłosić Kleopatrę królową Cypru, Egiptu, Afryki i Syryi, naznaczając następcą syna Juliusza, Cezaryona.
Im bardziej gorszył sposobem życia Rzymian i cudzoziemców, tem więcej korzystał z tego Oktawiusz, oskarżając przed senatem jego postępki. Uwiadomiony o tem Antoniusz, wzajemnie żalił się na Oktawiusza, iż połowy Sycylii, młodemu Pompejuszowi wydartej, jemu nie oddał i krzywdząc skarb, dla siebie zabierał wszystkie dochody publiczne. Znać było, iż wzajemne ich oskarżenia zakończą się na wojnie domowej.
Czuł to dobrze Antoniusz, gotował się więc wcześnie na przyszłą wyprawę. Nie daleko Akcyum nastąpiła owa słynna walka, w której Oktawiusz, zwany potem Augustem, trwałe osiągnął jedynowładztwo. Na samym początku bitwy uszła z okrętami swoimi Kleopatra, a za nią, lubo przemagający nieprzyjaciół, Antoniusz. Wdziękami Kleopatry do tego stopnia zaślepiony, iż porzucił pewne prawie zwycięstwo, byleby się z ukochaną nie rozłączyć.
Opuszczone przez wodza lądowe wojsko, opierało się jeszcze przez siedm dni. Gdy jednak nie było żadnej o Antoniuszu wieści, część żołnierzy jego, poddała się zwycięzcy, reszta opuściwszy stanowiska, rozeszła się do domów.
Rozpacz i w styd ogarnęły zwyciężonego dobrowolnie Antoniusza, zebrał ostatek żołnierzy, chcąc przynajmniej w boju śmierć chwalebną znaleść. Gdy jednak przyszło do bitwy, właśni żołnierze odstąpili go i złączyli się z Oktawiuszem. Powrócił do miasta i przebił się mieczem. Jeszcze żyjącego zaniesiono do Kleopatry i tam na jej łonie dokonał życia.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Biegeleisen.