Woysko w nabożne idzie processye, Mszą duchowieństwo świętą odprawuie; Tak Boga błaga; potem miasto biie, Y wielką siłą do niego szturmuie. Klorynda z łuku bez przestanku szyie, Od którey rany Hetman odstępuie, Lecz od Anyoła wraca się zleczony, Ale iuż noc swe rozwiła zasłony.
1.
Iuż chrześciański Hetman w oney dobie
Do szturmu się miał wszystkiemi siłami
Y o woiennych taranów sposobie
Ciągnienia pod mur — rozmawiał z mistrzami,
Kiedy pustelnik odwiódszy go sobie
Mówił mu, gdzie dway tylko beli sami:
„Iuż masz Hetmanie wszystko, co potrzeba,
Lecz nie poczynasz, skąd poczynać trzeba.
Od Boga poczni: pierwey obwołane
Wczas pospolite modlitwy być maią;
Niech do niebieskich zastępów zebrane
Rothy, o prośbę za sobą wołaią.
Wprzód Duchowieństwo niech idzie ubrane,
Niech processye nabożnie śpiewaią,
A wy za niemi wodzowie przednieyszy,
Żeby z was przykład drudzy brali mnieyszy“.
3.
Ruszył Hetmana pustelnik surowy,
Skrucha weń zaraz poczęła wstępować:
„O sługo Boży, święte twoie mowy,
Chcę — prawi — twoyey rady naśladować.
Iuż ia obmyślę porządek woyskowy,
A ty się też każ biskupom gotować:
Niech kto zarazem do Guilelma bieży
Y Ademara, onem to: należy“.
4.
Nazaiutrz wszyscy księża y plebani
Do biskupów się poranu zebrali
W przestrony namiot, w którem kapellani
Hetmańscy święte msze odprawowali.
W białe się mnieyszy ubiory kapłani,
W złotogłowowe biskupi ubrali
Spięte na piersiach na białe koszule,
A głowy nieśli w poważnei infule.
Wprzód sam Piotr idzie y wielki rozwiia
Krzyż na chorągwi, złotem malowaniem,
A duchowieństwa długa processya
Dwiema rzędami postępuie za niem.
Y zlekka rothy y namioty miia,
A na przemiany dzieli się śpiewaniem.
Guilm z Ademarem, co beli biskupy.
Szli naostatku wzdłuż puszczoney kupy.
6.
Potem sam tylko wielki Hetman w tropy,
Bez towarzysza szedł za biskupami,
A zaś panowie radni w iego stopy,
Y pułkownicy pierwszy szli parami.
Tak idąc daley wyśli za okopy,
A dla obrony woysko szło stronami.
Trąby nie słychać, ani ogromnego
Bębnu, tylko dźwięk głosu nabożnego.
7.
Ciebie, o Twórco wszelakiego czyna,
Ciebie o Synu z Duchem Świętem,
Ciebie Czysta Dziewico, Matko Boga Syna
Proszą o łaskę y pomoc w potrzebie;
Y was wodzowie skrzydlatego gmina,
Z lotnemi woyski na wysokiem niebie;
Y z tem, z którego ręki przeźroczyste
Wody omyły człowieczeństwo czyste.
Proszą y twardey równego opoce,
Która się gruntem Kościołowi staie,
Gdzie iego godny Namiestnik — owoce
Łaski niebieskiey y teraz rozdaie;
Y was, którzyście roznieśli szeroce
Ziawioną Prawdę na świat w różne kraie;
Y tych, którzy ią śmiercią oświadczyli.
Y zdrowie dla niey chętnie położyli.
9.
Więc którzy z Pisma Świętego krynice
Błąd potępili piórem i kazaniem;
Y Chrystusowey miłey służebnice,
Wsławioney części — co lepszey — obraniem;
Y was, o Panny, y Oblubienice
Wiecznego Króla, któreście szły za Niem;
Y tych co na miecz, na ogień niedbały,
Y srogie męki dla Niego wytrwały.
10.
Tak Świętych wzywał lud nabożny, który
Maiąc za sobą swoie stanowiska,
Do Oliwetu prosto ciągnął góry,
Co od oliwy dostała przezwiska:
Góry na świecie sławney, co na mury
Mieyskie od wschodu słońca patrzy z bliska,
A między nią się a miastem przestrona
Dolina ciągnie, Jozaphat rzeczona.
Tam szły na on czas y tam kierowały
Woyska śpiewaiąc, a za raney rosy
Góry się z lasy zewsząd odzywały,
A Echo gęste dawała odgłosy.
Y tak się zdało, że się przeciwiały
Inszego chóru insze w lesie głosy.
Raz Chrystusowe imię, raz Maryey
Rozlegało się w głośney armoniey.
12.
Pogaństwo z murów wysokich patrzało
Na niewidane porządki y szyki,
Y cicho zrazu z pilnością słuchało
Nowey y uszom niezwykłey muzyki.
Ale kiedy się dziwować przestało,
W niebo straszliwe wypuściło krzyki
Pełne brzydliwych bluźnierstw, a głębokie
Doły się trzęsły y góry wysokie.
13.
Ale bezpiecznie przedsię swe śpiewanie
Y litanie zaczęte kończyli,
Y na pogańskie niedbaiąc wołanie,
Ani się nawet ku niem obrócili;
Strzały też, które z murów lecą na nie,
Nic iem nie szkodzą, bo w puł ćwierci mili,
Y tak daleko szły od muru roty,
Że mogły kończyć bez wstrętu swe noty.
Potem na wzgórku wielki postawiony
Dla świętych Ofiar ołtarz ubierali,
A białe na niem z tey y z owey strony
W złotych lichtarzach świece zapalali.
Wtem Guilm z pierwszego ubioru zwleczony,
Inszy wziął na się, który mu podali.
Tam chwilę myśląc, rozmyślał y zasię
Głosem dziękował y skarżył sam na się.
15.
Dalszy patrzali tylko, ale dźwięki
Bliższych kapłańskiey dochodziły mowy;
A skoro skończył y odprawił dzięki
Świętey Ofiary, temi mówił słowy:
„Idźcie!“ A wtem kładł z wyciągnioney ręki
Błogosławieństwo na schylone głowy.
Tak nabożeństwo skoro odprawili,
Pierwszą się nazad drogą obrócili.
16.
W obóz wiechawszy, półki się wracały
Do swych stanowisk. Hetman też do swego
Namiotu iechał; którego niemały
Hufiec prowadził do progu samego.
Insze się zatem rothy roziezdżały;
Przednieyszych tylko i grabie starego
Z Tolozy z sobą do stołu prowadził,
Tego naywyższey po sobie posadził.
A skoro ieno beło po obiedzie
Y urzędnicy odeśli stołowi.
Goffred przednieyszych na stronę odwiedzie:
„Iutrzeyszym — pry — dzień naznaczył szturmowi;
Każdy do swego namiotu niech iedzie,
A swego czasu będziecie gotowi.
Dziś lud obwieśćcie, dziś odpoczywaycie,
A iutro w sprawie skoro dzień — czekaycie“.
18.
Odeszli zaraz, a trębacze potem
Po wszystkiem woysku tam y sam trąbili,
Aby — skoro świat swem iutrzenka złotem
Oświeci ogniem — po gotowiu byli.
Tak onego dnia, częścią myśląc o tem
Część się gotuiąc — ostatek strawili.
Aż noc nadeszła y ziemię okryła,
Y pokóy na czas z troską uczyniła.
19.
Jeszcze wątpliwe do ludzkiey posługi
Iutrzenka światło y dzień słała mały
Y malowane ptastwa swóy sen długi
Kończyły ieszcze y odpoczywały;
Ieszcze zagonów nie orały pługi,
Ieszcze się stada do łąk nie wracały —
Kiedy na larmę trąby uderzyły,
Trzęsły się nieba i larmę głosiły.
Na larmę wszystko woysko w iedney mierze
Zgodliwe głosy wypuszczało swoie;
Wstanie wtem Goffred, y na się nie bierze
Swoiey zwyczayney na zchwał mocney zbroie,
Ale w co lżeyszem woiennem ubierze,
Iako się pieszy ubieraią w boie;
Gotowy między swoie szedł obozy,
A wtem do niego przyszedł grof z Tolozy.
21.
Ten widząc on stróy na Hetmanie nowy,
Zrozumiał iego umysł w oney dobie
Y przystąpiwszy rzekł mu temi słowy:
„Przecz zbroie nie masz zwyczayney na sobie?
Czemu w hełm zwykły nie ubierzesz głowy?
Tę nieopatrzność muszę ganić w tobie,
Że tak odkryty do szturmu wychodzisz;
Znać, że na sławę barzo podłą godzisz.
22.
Chcesz podobno leść na mur, iako tuszę.
Nie chcemy takiey śmiałości od ciebie:
Prości żołnierze, mniey potrzebne dusze,
Powinni w takiey odważać potrzebie.
Ty iżeś Hetman [prawdę mówić muszę]
Szanuy się dla nas, ieśli nie dla siebie;
Twem zdrowiem prawie wszystko woysko stoi,
Przeto mu odpuść, że się o nie boi“.
On na to: „Gdy mi miecz Namiestnik Pański
Na iasney Gurze — Urban przypasował.
Żebym niem kraie y naród pogański
Stawszy się Bożem rycerzem — woiował:
W tenczasem Bogu nie tylko hetmański
Urząd sprawować taiemnie ślubował,
Ale y ręki tey na woynie użyć,
Y ieśli trzeba krwią Mu w szturmie służyć.
24.
Przeto kiedy iuż wszystko rozporządzę
Y lud do szturmu — iako ma iść — sprawię,
Nie wiele ieszcze [moiem zdaniem] zbłądzę,
Że się podemknę y pod mury stawię.
Bo się sumieniemsumnieniem sam w tey mierze sądzę,
Na którem Bogu długu nie zostawię;
Uiszczę się rad y ślub obiecany
Będzie Mu przez mię cale zachowany“.
25.
To rzekł, a zaraz dway Bulionowie
Y inszy drudzy przykład z niego brali;
Niektórzy także przednieyszy panowie,
Tak iako pieszy — lekko się ubrali.
Wtem się na murze pogańscy wodzowie,
Czuiąc o bliskim szturmie — ukazali,
Gdzie się na zachód od pułnocy chyli,
Skąd z pola przystęp łatwieyszy baczyli;
Bo miasto na szturm z każdey inszey strony
Mało co dbało y beło bespieczne.
Tam beł nietyłko żołnierz obrócony
Y co mężnieysze pospólstwo tameczne,
Ale y starych z dziećmi do obrony
Ostatniey słało szczęście ostateczne.
Przy których duższem słabszy y podeśli
Siarki przyprawne y kamienie nieśli.
27.
Mur od równiny różnemi broniami
Obwarowany dobrze, mniey się boi.
Tu z ogromnemi Sułtana piersiami
Po pas z daleka w świetney widać zbroi;
Tu Argant między mocnemi basztami,
Wielkiemu równy olbrzymowi, stoi —
Tam co naywyższey w temże mieyscu wieże
Narożney, mężna bohatyrka strzeże.
28.
Saydak z niey wisi, a na bok cierpliwy
Złotem oprawną szablę przypasała
Y widać beło — kiedy swóy łuk krzywy
Zdaleka dziewczą ręką wyciągała
Y przyłożywszy strzałę do cięciwy,
Nieprzyiacielskich wodzów pilnowała.
Tak więc swe strzały niedościgłe oku
Królewna z Delu posyła z obłoku.
Sam król pod mury — laty obciążony —
Pieszo od bramy do bramy przebiega
Y śle rynsztunki na mur osadzony
Y świeżych coraz obrońców dosięga
Y lud — miłością miłey przerażony
Oyczyzny — słowy tem więcey podżega.
A utrapione do kościelnych progów
Matki szły wzywać swych omylnych bogów:
30.
„Ty sam, o Panie. Panie sprawiedliwy
Skrusz francuskiego oszczep rozbóynika.
Skłoń ku ludowi Twemu wzrok życzliwy,
Obal pod mury Twego przeciwnika“.
Tak się modliły, lecz w piekle fałszywy
Bóg tego nie chciał rozumieć ięzyka.
Gdy się tak miało miasto do obrony,
Goffred też z drugiey następował strony.
31.
Z wielkiem porządkiem szykował, przebrane
W przestronem polu woysko przed namioty,
A we dwa rzędy iuż uszykowane
Przeciw murowi obrócił piechoty;
We śrzodku kusze y pobudowane
Straszne woienne postawił roboty,
Z których kamienie ogromne ciskaią,
Y wież y murów oszczepy sięgaią.
Za piechotą iuż ieznych postawiono,
Żeby ią we złem razie posilali;
Potem w krzykliwe trąby uderzono,
A strzelcy zatem wraz następowali.
Z woiennych także strzelby wież puszczono,
A z muru gęsto poganie spadali:
Ten zdechł, ten ranny na dół leci z gury,
Coraz mniey maią swych obrońców mury.
33.
W przód Francuzowie pod mury skoczyli
Z wielką ochotą z swemi chorągwiami;
Y tarcze wszystkie do kupy złożyli
Y tak ie sobie nieśli nad głowami.
Drudzy, aby się kamieniom bronili,
Za dębowemi idąc zasłonami,
Pod przekopy się coraz podmykali,
Aby ie równo z ziemią wyrównali.
34.
Przekopy mieyskie wód w sobie nie miały
Y — iako trzeba — suche beły na dnie,
A choć się zbytnie głębokie bydź zdały,
Ziemia, chrust, kamień wyrównał ie snadnie.
Napierwszy głowę odkrył Adrast śmiały
Y pod mur z długą drabiną przypadnie,
Po którey z wielką przewagą wstępował,
Ani go srogi, twardy grad hamował.
Iuż niemal większą szwaycar odważony
Połowicę swey drabiny przechodził,
Y choć nań zewsząd bito — niestrwożony,
Oślep zaczętey odwagi dowodził;
Aż iednem razem w łeb go obalony
Zbyt cięszki kamień przez szyszak ugodził.
Który go na dół z drabiną obalił:
Ten kamień Argant swą ręką nań zwalił.
36.
Nie beł śmiertelny on iego raz cale,
Lecz cięszki, k’temu z wysoka spadł z góry;
Argant wtem począł wykrzykać zuchwale:
„Iuż ieden zleciał, kto polezie wtóry?
Nie kryicie się tak za tarcice, ale
Wyleźcie na świat, wychylcie się z dziury.
Przecz z tych drzewianych iam nie wychodzicie?
Bo y tam pewnie się nie wysiedzicie!“
37.
Tak wołał Argant, ale na te mowy
Namniey nakryci rycerze nie dbali
Y pod skupione tarcze kryiąc głowy,
Strzały y cięszkie kamienie trzymali.
Y wielkie tramy z tarany przez rowy
Iuż wypełnione — bliżey pomykali,
Które na mury, nie bez wielkiey trwogi,
Niosą żelazem okowane nogi.
Poganie na te zgromadzone siły
Drzewa z kamieniem cięszkiem powiązane
Puścili na dół, które przywaliły
Tarczami kryte piechoty przebrane.
Te wielką w ludziach szkodę poczyniły,
Bo tarcze w trzaski poszły zgruchotane,
Y nieiednemu przepadły przez czoło;
Ziemia krwią, mózgiem skropiła się w koło.
39.
Iuż Chrześcianie za swemi twierdzami
Więcey nie stali, ani iem dufali,
Ale wypadszy śmiele gromadami,
W przestrzeni męstwo swe ukazowali.
Iedni do gury pośli drabinami,
Drudzy ze spodu mury wywracali,
Który iuż y wierzch stłuczony wysoki
Y powątlone ukazował boki.
40.
Y upadłby beł, bo rozkołysany
Tram wielki raz mu zadawał śmiertelny,
Ale go mężnie lud niespracowany
Bronił, miłości swey oyczyzny pełny.
Y gdzie go biły rogate tarany,
W tem mieyscu z wierzchu miękkie spuszczał wełny,
Które gwałtowne bicie przyimowały
Y ustępuiąc — razy hamowały.
Gdy się tak na mur lud piął natarczywy
Y tamta strona mężnie się broniła —
Siedmkroć Klorynda wyciągnęła krzywy
Łuk swóy i siedmkroć także go spuściła.
A ile swych strzał wypchnęła z cięciwy,
Tyle ich we krwi w on czas omoczyła
Przednieyszych wodzów, nie gminu podłego,
Strzegąc się — harda — celu niegodnego.
42.
Tyś, o angielski młodszy królewice,
Pierwszy beł, któryś dostał od niei rany;
Iednoś co głowy z dębowey tarcice
Wychylił trochę, którąś beł odziany.
Przez pancerzowey nity rękawice
Przebił ci rękę prawą bełt pierzany,
Tak, żeś ustąpić z placu musiał pręcey,
Mniey bólu czuiąc, ale gniewu więcey.
43.
Klotareusa, gdy lazł po drabinie,
Pod murem — grabię trafiła z Ambozy;
Obiema z piersi przebitych krew płynie,
Obu umarłych niesiono w obozy.
Kiedy wielkiego tarana na linie
Rupert wyciągał y spuszczał powrozy —
Odniósł w ramieniu strzałę, którey z ciała
Część wyrwał, a część z żeleścem została.
Ademarowi, który na te dziła
Z daleka patrzał, trefna się rzecz stała:
Właśnie go w czoło z łuku wymierzyła,
Y twarz mu hoyną krwią zafarbowała
Y rękę, co bełt z rany wywłóczyła,
Nowem postrzałem przytknęła do ciała;
Tak zacny biskup na woynie z pogany
Żywot położył od niewieściey rany.
45.
Palamed nazbyt do sławy się kwapił
Y szedł po szczeblach z odwagą na mury,
Y iuż wierzch muru rękami obłapił
Y nogi dźwignął za sobą do gury;
Lecz właśnie wtenczas, gdy się go ułapił,
W oko mu siódmy bełt wpadł prętkopióry
Y tyłem wyszedł. Tak nieborak leży,
Przy poimaney umieraiąc wieży.
46.
Tak ta strzelała. Ale inszą stroną
Z nowemi czyny Goffred następował,
Y co naywyższy przed wysoką broną
Ieden postawił y z niego szturmował.
Wieża to beła, którą — z drzew złożoną
Co namocnieyszych — tak był pobudował,
Że szła na kołach y zbroyne dźwigała
Y wierzchem z murem wysokiem równała.
Co raz to bliżey, niosąc lud w się wzięty,
Woienna wieża pomykała koła
Y chciała — iako okręty z okręty
Na morskiey woynie — spiąć się z murem zgoła.
Lecz obleżeńcy różne czyniąc wstręty,
Sięgaiąc boków y twardego czoła —
Oszczepami ią nazad odpychaią,
Y koła tłuką y na wierzch ciskaią.
48.
Strzały z obu stron tak gęste leciały,
Że nieba beło nie widać przed niemi
Y trafiało się, że się zaś wracały
— Wzad odtrącone — drogami pierwszemi.
Iako gdy owoc biie niedordzały
Grad niepogodny — pełno go na ziemi:
Tak gęsto w ten czas z muru Saraceni
Spadali od strzał, oszczepów, kamieni.
49.
Barziey tam naszy pogany szkodzili,
Bo rzadko który u nich w dobrey zbroi;
Iuż niemal wszyscy mury opuścili,
Każdy się oney srogiey wieże boi.
Sam tylko mężny Sułtan w oney chwili
Na murze z kilką co mężnieyszych stoi,
Do których Argant z wielkiem tramem bieży
Odpierać gwałtem przystawioney wieży.
Y tak daleko, iako beł tram długi.
Trzymał od muru wieżę ludzi pełną;
Iuż się Klorynda do teyże posługi
Zbiegała, w zbroię ubrana zupełną.
Wtem lud nasz świeży następuiąc drugi.
Ścinał powrozy, co wisiały z wełną,
Aby tak mury nagie i odkryte
Łatwiey mogły bydź taranami bite.
51.
Wielka ie wieża srodze biła z góry,
A odespodku rogate tarany,
Że naostatek poczynały mury
Przeyrzyste w sobie ukazować rany.
Hetman też iuż beł niedaleko dziury
Y następował do stłuczoney ściany,
A wszystek wielką tarczą się nakrywał,
Którey więc rzadko w inszy czas używał.
52.
Y widział dziurą, kiedy dla obrony
Soliman złaził y na dół zstępował,
Gdzie niebezpieczną — tramy rozwalony —
Mur Chrześcianom drogę ukazował.
Y że na górze Argant zostawiony,
Z Kloryndą przeszcia bronić się gotował.
To widząc poczuł serce mężne w sobie,
Skacząc z radości wielkiey w oney dobie.
Y do Sygiera mowę obracaiąc,
Co za niem inszą tarcz niósł na rzemieniu:
„Poday mi — prawi — puklerz, nie mieszkaiąc,
Lżeyszy y memu znośnieyszy ramieniu.
Chciałbym wpaść pierwszy — ciężko nie dźwigaiąc —
Po rozwalonem do miasta kamieniu;
Czas iuż, żeby wżdy kiedy co wielkiego
Świat widział po mnie y co przeważnego“.
54.
Ledwie to wyrzekł, strzała przyleciała
Y nad kolanem nogę mu przebiła
Y ostrem żyły żeleźcem porwała.
Gdzie ból nawiętszy, y krwią się poiła.
Żeś mu, Kloryndo, ranę tę zadała —
Tak ich powiada, tak ich twierdzi siła;
Y ieśli w ten dzień miasto się nie wzięło,
Twoia to sprawa y twoie to dzieło.
55.
Ale iakoby nie czuł oney rany.
Nie chce zaniechać rozpoczętey drogi
Y po kamieniu do dziurawey ściany
Bieży y chromey nie szanuie nogi.
Lecz prętko potem poczuł, zmordowany,
Że nie mógł stąpić y ból cierpiał srogi,
Tak że rad nierad musiał ku końcowi
Przedsięwziętemu dać pokóy szturmowi.
Zaczem Guelfowi w on czas rozkazował.
[Który do oney także dziury godził],
Aby na iego mieysce następował,
Aby hetmanił y ludzie przywodził.
A sam się zaraz wrócić obiecował,
Y że na krótki tylko czas odchodził.
Tak na koń lekki odiezdżał wsadzony,
Lecz nie tak, aby nie beł obaczony.
57.
Skoro ustąpił Hetman pod namioty,
Zarazem woysko znacznie osłabiało;
Ale pogaństwu serca y ochoty
Y siły coraz więcey przybywało.
Sam Mars y Szczęście odmiennemi wroty
Do przeciwney wóz strony kierowało:
Iuż chrześciańskie miecze iakoś mdleią,
Nakoniec dźwięki trąb samych słabieią.
58.
Zgraia pogańska dopiero spędzona,
Znowu ochotnie na mury bieżała.
Płeć białogłowska — przykładem wzbudzona
Cney bohatyrki, na który patrzała —
Z ukasanego gęsty kamień łona.
Na chrześciańskie rycerze ciskała.
Y śmiele ostrey — gołych piersi — broni
Dla lubych murów oyczystych nie chroni.
A czem się nasi nabarziey strwożyli.
A serce wziął lud w mieście oblężony:
Y z tey y z tamtey strony obaczyli,
Kiedy na ziemię Gwelf padł uderzony.
Między tysiącem inszych w oney chwili
Nalazł go kamień z muru wyciśniony.
W tenże czas właśnie trafiony pociskiem
Padł Rynald y beł śmierci barzo bliskiem.
60.
Y Eustacemu także się dostało:
Mięso mu w nodze od kości odbito
Y takie szczęście woysko w ten czas miało,
Że kiedy z muru kamieniami bito,
Żadne ciśnienie darmo nie leciało,
Lubo raniono, lub kogo zabito.
Argant srożeie y szczęściem piiany
Na uchodzące woła Chrześciany:
61.
„Ieruzalem to, nie Antyochiia!
Nie noc na wasze złodzieystwa łaskawa.
Słońce tu teraz iasny dzień rozwiia;
Insza tu woyna, insza teraz sprawa.
Tak was to prętko chęć do sławy miia?
Czynicie sobie do państw cudzych prawa,
A terazeście tak rychło ustali.
Niewieściuchowie na sławę niedbali!“
Tak mówił y tak gniewem zapalony
Grzał się sam w sobie Cyrkaszczyk zuchwały,
Że mu się zdało, że plac otoczony
Murami, iego śmiałości beł mały.
Y uczyniwszy z góry krok szalony,
[Gdzie obalone — przeszcia pozwalały
Mury] wypadał y tak wypadaiąc,
Solimanowi przymawiał, wołaiąc:
63.
„Y czas y mieysce Solimanie mamy,
Skutkiem — nie słowy — męstwa dokazować
Sam wynidź na mur,za mur, sam się sądzić damy,
Komu z nas dzielność będą przypisować“.
Tak rzekł y zaraz niedaleko bramy
Wypadszy dziurą, ięli następować:
Ow gniewem, a ten sromotą wzbudzony
Y od Arganta w uczciwe ruszony.
64.
Niespodziewanie na nieprzyiaciele
Wypadszy, oba mężnie się stawili:
Tarczy, szyszaków, taranów tak wiele,
Drabin nasiekli y ludzi nabili,
Że w onem mieyscu [może tak rzec śmiele]
Z trupów, zbróy, z drzewa górę uczynili,
Którą wysoko podnieśli u dziury,
Czyniąc bezpieczne — powątlone mury.
A Chrześcianie, co się ubiegali
Przez gwałt do piękney murowey korony,
Teraz nietylko, żeby o nię dbali,
Ale y do swey słabieią obrony.
Iuż y woiennych czynów odbiegali,
A nieprzyiaciel na lud potrwożony
Śmiele naciera y tłucze tarany,
Że się nie zeydą drugi raz do ściany.
66.
Kiedy tak nasi uciekali sprośnie,
Y poganie ie przez pole pędzili.
Sułtan z Argantem na mieszczany głośnie
O prętki ogień wołał w oney chwili.
Oba potem dwie zapalone sośnie
Nieśli do wieże, aby ią palili:
Tak więc piekielne siostry z pochodniami
Na świat wychodzą y trzęsą wężami.
67.
Tem czasem Tankred, który z swemi Włochy
Zdaleka mieyskich wycieczek pilnował,
Widząc dwie wielkie zapalone sochy,
Y że poganin wieżę opanował —
Zawracał nazad na czoło lud płochy,
Y z swoiem pułkiem śmiele następował
Y tak się potkał, że ci co wygrali,
Podawszy tyły znowu uciekali.
Tak Mars odmienne czyniąc dotąd próby,
Kierował dyszel u lotnego wozu.
Iuż też beł ranny Hetman do tey doby
Przyprowadzony do swego obozu.
Sygier, Baldowin y insze osoby
Przednieysze stały na koło przy łożu.
On sam sobie chcąc — imo wszystkich zdanie:
Strzałę wyciągnąć — przyłomił ią w ranie.
69.
Ból wielki cierpiał y rozkazał, żeby
Około strzały radę uczynili.
Aby głęboko y według potrzeby,
Wyrżnąwszy mięso, ranę otworzyli.
„Wróćcie mię — prawi — rychło do potrzeby,
Co mayą czynić niechayby czynili“.
To mówiąc, nogę wystawił zarazem
Y kazał ią rżnąć barwierzom żelazem.
70.
Erotym stary który się gdzie brody
Erydan swoie prowadzi — uchował
Y wszystkie źródła y ciepliczne wody
Znał y rozumiał; ten go opatrował.
Beł pisorymem wielkiem będąc młody,
Lecz potem tylko Galena pilnował
Y porzuciwszy zabawę z Muzami,
Leczył choroby śmiertelne z ranami.
Między wszystkiemi płacz beł wielki pany,
Którzy widzieli ból i iego męki;
On się nie trwoży, a wtem ukasany
Doktor doświadcza swey uczoney ręki.
Ale uporney strzały koniec z rany
Nie chce się na wierzch ukazać przezdzięki.
Czasem kleszczami maca, czasem zioła
Kładzie, ale nic nie pomogą zgoła.
72.
Nie zna w swey pracey szczęścia mistrz uczony
Y umieiętność iakoś mu nie idzie;
Wszyscy on iego ból nieuśmierzony
Widząc, mniemaią, że mu umrzeć przydzie;
Ale Stróż Anyoł żalem poruszony
Urwał dyptamu na wysokiey Idzie,
Ziela z czerwonem kwiatem dziwney mocy,
Y napewnieyszey na rany pomocy.
73.
Przyrodzenie to samo tak sprawiło,
Że iest znaiome każdey dzikiey kozie,
Kiedy którey w bok żeleźce trafiło
Od rozbóynika strzelca w gęstey łozie.
Z tem — chocia sto mil y coś więcey było —
We mgnieniu oka Anyoł beł w obozie
Y wyciśniony sok wlał niewidziany
W kubek z lekarską wodą zgotowany.
Y kęs oleyku z lidyiskiego stoku
Y wmieszał wonney panaceey ziele;
A skoro w ranę starzec wkropił soku,
Z swey dobrey woley — co widziało wiele —
Wyszło żelazo, że wolnego kroku
Mógł użyć, bólu nic nie czuiąc w ciele.
Krzyknie Erotym, y głosem tak powie:
„Nie od mey ręki Hetmanie masz zdrowie!“
75.
„Nie te cię proste uzdrowiły zioła.
Cud ia tu iawnie widzę niewątpliwy
Y wierzę, że Bóg zesłał tu Anyoła,
Któryć dał zdrowie y sprawił te dziwy.
Wróć się do szturmu“. Goffred strętwiał zgoła,
Ale czuiąc się czerstwem — boiu chciwy,
Szyszak na głowę, tarcz na ramię włożył,
Którą raniony niedawno beł złożył.
76.
Przypadł z obozu pod wysokie mury,
Pod tysiąc koni iazdy z niem iechało;
Ziemia się trzęsie, a od wielkiey chmury,
Wielkiey kurzawy, nieba widać mało.
Co raz to lepiey widzieć było z gury,
Kiedy się świeże woysko przybliżało.
Z strachu lękliwi pobiegli poganie,
On wielkiem głosem trzykroć krzyknie na nie.
Swego — po wielkiey części nachyleni —
Głos Chrześcianie Hetmana poznali
Y wziąwszy serce, znowu poprawieni,
Daleko płoche pogaństwo pognali.
Sułtan y Argant tylko niestrwożeni.
Jeden drugiego lepiey odpierali
Y od Tankreda strzegli pilnie dziury,
Który szedł gwałtem między zbite mury.
78.
O tych się naprzód cny Hetman uderzył,
Wszystek we zbroię złocistą ubrany
Y wielkiem drzewem Arganta wymierzył,
Który stał, broniąc rozwaloney ścieny.ściany.
Żadenby temu podobno nie wierzył,
Jako był tęgi raz niewytrzymany:
Brzmi wielki oszczep, Argant się nie boi.
Y śmiele tarczą zasłoniony stoi.
79.
Tarcz się na on gwałt wielki otworzyła,
Ale y zbroia razu nie strzymała,
Bo rohatyna obiedwie przebiła
Y krew łakomie z Cyrkaszczyka ssała.
Nie czuie Argant (tak w niem wielka siła)
Y ukrwawiony wyrwie oszczep z ciała
Y uderzył niem znowu na Hetmana:
„Niech się — pry — wróci do swoiego pana“.
Oszczep się z pomstą wzad wracał zarazem
Y przez powietrze szedł wiadomą drogą,
Lecz chybił celu, bo przed onem razem
Umknął się Goffred y krok stąpił nogą.
A miasto niego, krwie chciwem żelazem
Ranę dał w gardło Sygierowi srogą.
On — że umiera — namniey nie żałuie,
Kiedy swoiego pana zastępuie.
81.
Sułtan kamieniem dał w łeb Normandowi,
Właśnie na ten czas, kiedy Sygier zginął;
Nie mógł wytrzymać tęgiemu razowi.
Zatoczywszy się, na ziemię się zwinął.
Już też przycięższem beło Goffredowi,
Rzadko go który z góry kamień minął,
Atoli przedsię, choć z niemałem trudem,
Na rozwalinach iuż beł z swoiem ludem
82.
Y zrobiłby beł pewnie co wielkiego
Y krwieby beło rozlało się siła,
Ale noc z progu wyszła podziemnego
Y świat czarnemi skrzydłami okryła.
Y na śmiertelne narodu ludzkiego
Gniewy, swych cieniów wędzidło włożyła.
Tak, że odstąpić musiał od tei sprawy:
Taki miał w on czas koniec on dzień krwawy.
Lecz niż odstąpił [co wielka w hetmanie]
Kazał nieść nazad w szturmie obrażonych.
A potem pilne uczynił staranie
Koło woiennych czynów potłuczonych:
Wieżę — którey się naibardziey poganie
Bali, od mistrzów zrobioną uczonych —
Nazad prowadzi, chocia naruszoną
Y w wielu mieyscach barzo powątloną.
84.
Ze złego razu zaraz ią uwodzi
W bezpieczne mieysce okrom żadney zwłoki;
Ale iako łódź na morskiey powodzi,
Co pełnem żaglem nurt siecze głęboki,
Kiedy bezpieczna do portu przychodzi,
O skałę łamie roztrącone boki;
Abo więc iako zawodnik ćwiczony
Przed samem kresem padnie powalony:
85.
Tak właśnie w on czas wieża szwankowała,
Gęstem kamieniem barzo potłuczona
Y obie zadnie koła połamała,
Y iść nie mogła daley — powalona.
Ale piechota pod nię stęplowała
Tramy, na których legła zawieszona,
Aż nauczeni mistrzowie przybyli.
Którzy koło niey z pilnością robili.
Surowie cieślom Goffred rozkazował,
Aby przededniem koła zgotowali;
Potem po drogach straży zostawował
Y ludzie, którzy wieże pilnowali.
Tem czasem król mur zbity oprawował,
Y słyszeć beło, iako się mieszali,
Bo w mieście tysiąc pochodni świeciło,
Od których niemal wszystko widzieć było.