Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona/Pieśń dziesiąta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Goffred abo Ieruzalem Wyzwolona
Redaktor Lucjan Rydel
Wydawca Akademia Umiejętności
Data wyd. 1902–1903
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Piotr Kochanowski
Tytuł orygin. Gerusalemme liberata
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pieśń dziesiąta.
ARGUMENT.
Ukazuie się Izmen Sułtanowi,
Od którego beł w miasto wprowadzony;
Ten znowu serca dodaie królowi.
Co iuż o sobie wątpił z każdey strony.
Swe powiadaią błędy[1] Goffredowi
Iego rycerze: Rynald umorzony,
Z ich się powieści żyw y zdrów nayduie,
A Piotr o iego dziełach prorokuie.
1.

To mówiąc ieszcze, blisko siebie zoczył,
Że koń ku niemu bieżał obłąkany;
Poimawszy go, zarazem nań wskoczył,
Chocia y ranny y beł spracowany.
Hełm na niem pierzem ogromnem nie toczył
Y kity pozbeł, wszystek porąbany,
Zwierzchnią dołomę, którą miał na zbroi,
Pokłóto na niem, że za nic nie stoi.

2.

Iako uchodzi szczwany od obory
Y kryie się wilk z okrzykiem pędzony,
A choć w brzuch głodny włożył obrok spory
Y choć się ledwie wlecze obkarmiony,
Przedsię na gębie znać dawne przemory:
Ssie krew y ięzyk trzyma wywieszony —
Tak y on w ten czas szedł po onem boiu,
Od głodów krwawych nie maiąc pokoiu.

3.

Przez gęste hufce, przez nieprzyiaciele
Szczęście go iego bespiecznie uwodzi:
Leci strzał, mieczów y grotów tak wiele,
On przedsię zdrowy na koniec przechodzi.
Y tak nieznany w drogę idzie śmiele,
Gościniec miia, ścieszkami uchodzi;
A rozbieraiąc swe przygody sobie,
Różny brał przed się rozmysł w oney dobie.

4.

Y namyślił się potem ku końcowi,
Do Egiptu się udać bogatego
Y przyszłey woyny pomagać królowi
Y znowu skusić Marsa surowego.
Tak umyśliwszy, prosto ku Nilowi
Puścił się, wodza nie maiąc żadnego;
Wiadom dróg y sam trafi do piaszczystych
Pól starodawney Gazy nieprzeyrzystych.

5.

A choć się w bitwie bardzo beł zmordował,
Chocia go rany okrutnie bolały —
Zbroye y hełmu z siebie nie zdeymował,
Ale w niey iechał wszystek on dzień cały.
A kiedy Phebus iasny ustępował
Y chmury nocne światło wyganiały —
Rany powiązał y potem po kęsie
Owocu z palmy ręką chorą trzęsie.

6.

Tam nakarmiony daktyły onemi,
Radby się przespał, radby się położył
Y tak na trawie y na gołey ziemi
Układł się, a tarcz w głowy sobie włożył;
Lecz za ranami osurowiałemi
Ból mu doymował, ból się barzo srożył
Do tego wnętrzni gryźli go sępowie:
Żal y gniew w sercu y w strapioney głowie.

7.

A gdy iuż beło cicho z każdey strony
Y noc się beła dobrze nachyliła,
Przykre kłopoty — trudem zwyciężony —
Y troskę uśpił, która go trapiła.
Mdły iednak beł sen, którego zasłony
Y oko y myśl błędna przechodziła,
Atoli usnął y usnąwszy — nowy
Dźwięk mu taki brzmiał głośny koło głowy:

8.

„Śpisz Solimanie twardo y nie czuiesz!
Naspisz się czasu inszego do woley,
O tem nie myślisz, ani się frasuiesz,
Że twoia dotąd oyczyzna w niewoley —
Y bez pogrzebu swego zostawuiesz
Ciała rycerstwa, leżące po roley
Y czekasz tu dnia, gdzie tak gęste szlaki
Y tak świeże są twey sromoty znaki“.

9.

Ocknął się ze snu Soliman słabego
Y przebudzony mdłe otworzył oczy
Y uyźrzał kogoś przed sobą starego,
Który o lasce, nie o swey stał mocy.
Y z gniewem rzecze do starca onego:
„A tyś kto? czemu ludzie[2] budzisz w nocy,
Skąd to, że mię masz na tak pilney pieczy?
Coć do sromoty y do moich rzeczy?!“

10.

Odpowie starzec na ono łaianie:
„Mnie twoie myśli dały wiedzieć nieba,
A iż o tobie dawno mam staranie —
Twa mię tu własna zagnała potrzeba.
A nie gnieway się na mię o to, panie,
Żem ci przy mówił: czasem tego trzeba,
Bo się tem często w sercach wielkich ludzi
Chciwość do męstwa y do sławy budzi.

11.

A wiedząc, że chcesz do Egiptu iechać —
Miey nieomylną przestrogę ode mnie,
Żeć lepiey teraz drogi tey zaniechać,
Bobyś się tylko zatłukł tam daremnie:
Bo król egipski wrychle chce wyiechać,
Albo iuż w drodze — a tybyś nikczemnie
Czas strawił y nam twoieby się siły
Przy niem pod ten czas mało przygodziły.

12.

Ale ieśli chcesz, ia temu poradzę,
Że cię w dzień biały bez wszelkiey trudności,
Do Ieruzalem bespiecznie wprowadzę,
Na więtszą sławę, okrom wątpliwości.
Na którem mieyscu skoro cię posadzę,
Iuż miasto będzie w twoiey opatrzności
Obrony pewne, dokąd naszych rzeczy
Króla Egiptu nie wesprą odsieczy“.

13.

Kiedy tak oney pilnie słuchał mowy
Hardy Soliman, barzo się dziwował
Y zaraz z twarzy złożył gniew surowy,
A starcowi się pilnie przypatrował.
Potem mu tak rzekł: „Iam oycze gotowy!
Wiedź, gdzie chcesz; ia cię będę naśladował.
Mnie się ta rada zawżdy uda pręcey,
Gdzie niebespieczeństw y trudów iest więcey“.

14.

Chwali go starzec, a iż naziębione
Z wiatru — ból wielki rany mu czyniły,
Wódką od niego pewną zakropione,
Skórą zakryte, zaraz się goiły.
Iuż też Apollo swe wozy złocone
Na świat gotował y zorze schodziły.
„Czas — prawi — iechać, iuż drogi odkrywa
Słońce y ludzi do zwykłych prac wzywa“.

15.

Y na wóz, który czekał go przy stronie,
Wziął podle siebie Solimana potem
Y długie lece trzymaiąc na łonie,
Poganiał biczem zawodniki złotem.
Tak rączo biegły nieścignione konie,
Że mogły zrównać z prętkich orłów lotem;
Tchnęły od biegu y dymem kurzyły,
A posrebrzone wędzidła pieniły.

16.

Słuchaycież cudu: wiatr lekki, skupiony
Obłokiem stanął, z wieikiem podziwieniem
Y wóz z oboiey okrył w koło strony,
Że go nie mogło oko prześć promieniem
I tak beł mocno y gęsto ściśniony,
Żeby go z proce nie przebił kamieniem,
Tylko sami dway obłok — iako trzeba —
Widzieli w koło y pogodne nieba.

17.

Skrzywi brwi Sułtan y namarszczy czoła
Y wozowi się pilnie przypatruie;
Że po powietrzu nieścignione koła
Lecą w obłoku — barzo się dziwuie.
Starzec uyrzawszy, że Soliman zgoła
Z onego dziwu ledwie się co czuie —
Trącił go y słów kilka mu powiedział,
Wezdrgnął się Sułtan y tak odpowiedział:

18.

„O który, gdzie chcesz, przyrodzenie wodzisz
Y cuda czynisz nieznane od wieka —
Y iako widzę, w skrytych się przechodzisz
Gmachach taiemnych myśli u człowieka,
Proszę cię [ieśli rozumem dochodzisz
Y przyszłe rzeczy przeglądasz zdaleka]
Powiedz, co nieba Azyey przeyrzały?
Iaki te woyny koniec będą miały?

19.

Ale, niech pierwey wiem, iako cię zową
Y iako cuda czynisz tak foremnie,
Bo iako się mam sprawić twoią mową,
Ieśli nie wyńdzie ta zstrętwiałość zemnie?“
Rozśmiał się starzec y zatrzasnął głową:
„Iedney wszak rzeczy dowiesz się odemnie:
Iam Izmen, magiem swoiem mię ięzykiem
Syrowie zowią, wy — czarnoksiężnikiem.

20.

Ale, żebym miał odkryć to, co będzie
Y tak rozumiesz, że to wiedzieć snadnie —
Nie chciey być w takiem Solimanie błędzie,
Bo tego człowiek śmiertelny nie zgadnie;
Żaden tem swoich kłopotów nie zbędzie.
Ratuy się każdy, ieśli co przypadnie,
Bo często człowiek swego na tey próbie
Szczęścia iest mistrzem y robi ie sobie.

21.

A ty na ognie y miecze prawicę
Niezwyciężoną teraz chciey zachować,
Którey nie tylko obronić stolicę,
[Do którey myśli srogi lud szturmować]
Ale nietrudno, przeszedszy granicę,
Trząsnąć Europą y onę zwoyować;
Ia dobrze tuszę, ty śmiey; a ia co wiem
Y co, iakoby przez mgłę widzę — powiem.

22.

Nim stokroć koły rok zbieży lotnemi,
Będzie mąż ieden w Azyey panował,
Który ią dzieły ozdobi wielkiemi
Y w płodnem będzie Egipcie królował
Y w pokoiu rząd uczyni w swey ziemi,
Kiedy się zdarzy, że będzie próżnował
Y kiedy wytchnie od woienney chwile;
Ten chrześeiańskiey cięszki będzie sile.

23.

Y źle nabyte państwo y kradziony
Łup gwałtem wydrze mocą swoiey broni
Tak, że ostatków — wodą otoczony
Wysep y morze ledwie mu obroni.
Ten ze krwie twoiey ma być urodzony!“
Soliman na to wzrok wesoły skłoni:
„Szczęśliwy — prawi — że mu to gotuie
Niebo!“ Część zayrzy, a część się raduie.

24.

Dołożył tego: „Niech się szczęście stawi,
Lub źle, lub dobrze, na mnie nie utyie!
Moie mię serce y ta ręka sprawi
Niezwyciężonem, póki dusza żyie.
Pierwey swóy zwykły miesiąc bieg zostawi,
Pierwey go chybi, niźli mię pożyie!“
To mówiąc, wszystek aż do samych kości,
Płomieniem spłonął ognistey śmiałości.

25.

Tak rozmawiaiąc, przyśli lotnem wozem
Nad chrześciańskie prawie stanowiska,
Gdzie pełne trupów pod samem obozem
Pola widzieli y poboiowiska.
Zmartwiał od żalu, ciężkiem tleniony mrozem,
Na gęste trupy Sułtan patrząc z bliska
Y na leżące swoie między niemi,
Przedtem — tak straszne — chorągwie po ziemi.

26.

A twarz y piersi zwycięzcę deptali,
Iego rycerzów, którzy w bitwie legli
Y nieszczęśliwe trupy odzierali,
A różni na łup zewsząd ludzie biegli;
Drudzy znaiomych przyiaciół chowali
Y ciała miłych towarzyszów grzebli;
Drudzy na kupy Araby włóczyli
I iednem ogniem z Turki ie palili.

27.

Westchnął Soliman y miecz, iak szalony,
Porwał y z wozu skoczyć się gotował,
Ale nań krzyknął czarownik uczony,
Y wielkiem gwałtem ledwie go hamował.
A skoro usiadł, wóz niedościgniony
Izmen do góry, co wyżey, kierował;
Y tak szli chwilę kołami lotnemi,
Aż chrześciański obóz beł za niemi.

28.

Potem wysiedli oba z wozu, który
— Nie wiedzieć iako — zniknął ich wzrokowi;
Okryci płaszczem niewidomey chmury,
Szli ku wielkiemu pieszo Syonowi;
A kiedy przyszli do schodzistey gury,
Tam gdzie obraca tył ku zachodowi —
Iuż nie szedł więcey czarnoksiężnik, ale
Zastanowił się przy niewstępney skale.

29.

Tam miał iaskinią wielką, kamień żywy,
Którą wykował król ieden bogaty,
Weszcie w nie gęste zakryły pokrzywy,
Bo tam dawnemi nie chodzono laty.
Odrzuci zielsko Izmen ukwapliwy
Y ukasaney zatknie za pas szaty
Y iedną ręką maca, gdzie co wadzi,
A drugą — króla mężnego prowadzi.

30.

Rzecze mu Sułtan: „A to co za drogi?
Kraść mię gdzieś wiedziesz tem podziemnem piecem?
Byś beł dopuścił — inszą bez tey trwogi,
Mogłem ią sobie uczynić tem mieczem“.
On na to: „Godna ta droga twey nogi,
Z dawnych lat śladem nie bita człowieczem,
Którą król Herod chodził z swemi pany,
On król tak wielki y tak zawołany.

31.

Ten ią wykował, gdy mu wszystkie zgoła
Wierzgnęły beły co przednieysze domy
Y aż od wieże — którą od sokoła,
Sokolą zwano — przez ten dół kryiomy
Do zbyt dawnego iednego kościoła,
Często, kiedy chciał, chodził niewidomy;
Tędy lud zbroyny do miasta przywodził,
Tędy sam z niego za mury wychodził.

32.

Ale na świecie żaden człowiek żywy
Niewie tey drogi, okrom mnie samego;
Tędy doydziemy tam, kędy wątpliwy
Król rady zbiera do pałacu swego.
Który, niż trzeba, więcey boiaźliwy,
Trwoży się barzo z nieszczęścia przeszłego.
Tyś na czas przyszedł, ale wytrway mało
Y milcz, aż kiedy mnie się będzie zdało“.

33.

Skoro to wyrzekł, pierwszy zamysł niemi
Y w ciemną iamę wielki Sułtan wchodzi;
On go omacnie, mrokiem gęstych cieni.
Wziąwszy za rękę po świadomu wodzi.
Pierwey zgarbieni i szli pochyleni,
Ale iaskinia co raz się rozwodzi,
Że potem łatwie doszli połowice
— Y wolno idąc — podziemney ciemnice.

34.

W tem drzwi uchylił odiąwszy zapory
Y wiódł go Izmen po niezwykłem wschodzie,
Gdzie świecił promień mały y niespory,
Spadaiąc z góry sparą w cienkiem schodzie.
Tam z końca iamy wyszedł Sułtan skory
Y z przewodnikiem na wysokiem grodzie
Stanął na sali, gdzie na świetnem tronie
Siedział król w złotem płaszczu y w koronie.

35.

Z obłoku patrzą oni dway mężowie,
A ich [iaki cud] wszyscy nie widzieli,
Oni zaś wszystko — y słowo po słowie
Tak iako trzeba, obadwa słyszeli.
Król naprzód począł: „Zaprawdę, synowie.
Dzienieśmy wczora nieszczęśliwy mieli,
Ten nam powątlił y pomieszał rzeczy,
Sama nadzieia w egipskiey odsieczy.

36.

Ale widzicie, co się z nami dzieie
W tak niebespiecznem y w tak krótkiem czesie[3],
Egipskie barzo daleko nadzieie,
Przeto niech każdy radę na to niesie“.
W tem szmer cichy wstał, iako kiedy wieie
Wolny wiatr y szum w gęstem czyni lesie,
Ale szmer ucichł, kiedy wstawszy z ławy
Cyrkaszczyk począł mówić do tey sprawy:

37.

„Zawżdy, o królu, są odmienne nieba
Y szczęcie różnie koło swe prowadzi,
Lecz o to pytasz, na co nie potrzeba
Naszego zdania: żaden tu nie radzi.
W samych nam sobie mieć nadzieię trzeba,
Bo się na sobie samo męstwo sadzi;
W to się ubierzmy, zdrowia odżałuymy
Y nie więcey ie, niż trzeba, miłuymy.

38.

Nie mówię, aby wątpliwa bydź miała
Pomoc z Egiptu w czasy teraźnieysze,
Bo obietnica, która się wam dała
Y te posiłki będą napewnieysze;
Alebym zaś rad, żeby się obrała
W niektórych y myśl y serce mężnieysze,
Żeby z ręku swych zwycięstwa czekali,
A na cudzą się pomoc nie spuszczali“.

39.

Więcey nie mówił Argant pomieniony,
Iako ten, który pewny beł wygraney —
Po niem poważny Orkan z drugiey strony
Wstał, urodzony ze krwie zawołaney.
Mąż to beł wielki, ale zniewolony
Miłością dzieci y żony kochaney:
Znikczemniał barzo, barzo się odmienił,
Iakoby nie on — skoro się ożenił“.

40.

Ten tak wotował: „Tey gorącey mowy,
O wielki królu, ia nie mogę ganić,
Bo śmiałe serce śmiałemi się słowy
Znać dawa y z swych występuie granic.
A iż — iako zwykł — zagrzał się surowy
Y niebespieczeństw Argant nie ma za nic,
To iemu wolno, bo iako wotuie,
Tak rzeczą samą śmiałość ukazuie.

41.

Lecz ty, któremu dawny wiek przynosi
Wiadomość rzeczy, masz to upatrować,
Że ieśli się gdzie Cyrkaszczyk unosi,
Trzeba go mądrem rozumem hamować
Y te pomocy, które Egipt głosi,
Z niebespieczeństwem równać y zrachować:
Ieśli twe — królu — mury wydołaią
Tem siłom, które chrześcianie maią.

42.

Mówią [bo na to trzeba odpowiedzieć]
Że miasto dobrze opatrzone mamy;
Ale zaś u nich, musi to powiedzieć,
Gotowość wielka y szturmu czekamy.
Tego, co ma bydź — nikt nie może wiedzieć,
Ale się słusznie wątpliwych lękamy
Marsowych sądów y bać się potrzeba,
Że nam nie stanie naostatek chleba.

43.

Wczora, kiedy się nasi w polu bili,
Z wielką trudnością — iako się widziało —
Bydłaśmy trochę w miasto wprowadzili
Y za wielkie się to zdarzenie miało;
Ale ieśliby dłużey nas trapili,
Na tak wielki głód barzoby to mało,
A nie odstąpią pewnie, choć posłany
Posiłek przydzie na dzień obiecany.

44.

Cóż — kiedy chybi? ale niech się dzieie.
Tak iako sobie wy obiecuiecie,
Niech obietnice y staną nadzieie,
Niechay odsieczy przyidą, iako chcecie.
Kto was w zwycięstwie upewnia — szaleie;
Z tem się Hetmanem — Królu — bić będziecie
Y z temże woyskiem, które pogromiło
Turki, Araby y Persy pobiło.

45.

Sameś, o mężny Argancie, spróbował,
Iako są bitni, iako natarczywi
Y nie raześ iem tył swóy ukazował
Y ci z Kloryndą rycerze cnotliwi
Y ia sam — acz ia nie będę winował
Nikogo, bo w tem nie iesteście krzywi
Y mężnieście się z niemi zawżdy bili
Y coście mogli, wszystkoście czynili.

46.

A choć mi Argant krzywem grozi okiem,
Iam winien zawżdy prawdę mówić wszędzie:
Widzę, że lud ten za Boskiem wyrokiem
W bogatey panem Palestynie będzie —
Y ani woyskiem, ani tem wysokiem
Wstrąciem go murem, aż miasto osiędzie;
To mówię — Bóg wie — z samey powinności
Y ku oyczyźnie y panu miłości.

47.

Lepiey trypolski król postąpił sobie,
Uprosił pokóy y nie ma tey trwogi,
A hardy Sułtan albo dotąd w grobie,
Albo mu pęto włożono na nogi,
Albo ucieka y błądzi w tey dobie,
Wszędzie się kryiąc — wygnaniec ubogi!
A mógł część puścić, część cale zachować
Y za trybutem spokoynie panować“.

48.

Tak tam na on czas wątpliwemi słowy
Nieznacznie Orkan swoię rzecz prowadził,
Bo iawnie trybut postąpić gotowy
Y słać o pokóy — dla strachu nie radził.
Nie mógł znieść dłużey Soliman tey mowy
Y chciał się porwać, iedno obłok wadził —
Kiedy rzekł Izmen: „Każesz iuż mgłę spuścić?
Czy mu chcesz dłużey wotować dopuścić?“

49.

On na to: „Iam tu gwałtem otoczony
Od twoiey chmury, która mię okryła!“
Skoro to wyrzekł, zniknęły zasłony
Y mgła się w poły zaraz rozstąpiła
Y wyszedł na dzień iasny y przestrony.
Kędy się była rada zgromadziła;
Tam w straszney twarzy stanął rozgniewany
Na wielkiey sali, nic niespodziewany.

50.

„Iam — pry — iest Sułtan, a kto mu to zadał,
Żeby uciekał, ma się tego sprawić
Y łże, iako pies, ten kto to powiadał!
A gotów tego y ręką poprawić:
Góry w równinie z gęstych trupów składał,
Ze krwie wylaney mógł rzeki zastawić!
W nieprzyiacielskiem obozie się biie,
Tak to ucieka? y tak się to kryie?

51.

Ieśli się taki naydzie między wami
Zdrayca oyczyzny y z tem się odkryie,
Że chce odkupić pokóy trybutami —
[Odpuść, o królu] wnet pozbędzie szyie!
Pierwey się wilcy pogodzą z owcami
Y z gołębiami w iednem gniaździe źmiie,
Niż chrześciańskie przemierzłe narody
Do iakiey kiedy z nami przydą zgody“.

52.

Kiedy to mówił — trzymał się za krzywą
Szablę, a groził iadowitem wzrokiem.
Wszyscy umilkli na mowę straszliwą
Y z wylęknionem na dół pośli okiem.
Potem z łaskawszą y nie tak gniewliwą
Twarzą — do króla kwapionem szedł krokiem:
„Nie trwóż — pry — więcey, wielki królu, sobą,
Wielki posiłek, gdy Soliman z tobą“.

53.

Aladyn na to powstawszy ku niemu:
„O iakom ci rad, przyiacielu miły!
Iuż teraz lepiey [ufam męstwu twemu]
Póydą me rzeczy, choć się nachyliły;
Ty swe z niewoley — a nie długo temu —
Państwo wyzwolisz y stolec pochyły
Móy, da Bóg, wesprzesz“. Zatem się pokwapił
Y obiema go rękami obłapił.

54.

Po przywitaniu, między gęstem gminem
Król na swóy stołek Sułtana prowadził
Y dał mu mieysce pod swem baldekinem,
A podle siebie Izmena posadził.
A skoro chwilę posiedział z Turczynem
Y Izmen cicho z niemi się naradził —
Klorynda go wprzód witała, więc drudzy
Panowie, więc dwór y królewscy słudzy.

55.

Między inszemi witał go też pany
Ormus arabski zacny rotmistrz, który —
Kiedy się drudzy bili z chrześciany —
On przyodziany płaszczem nocney chmury,
Niezwykłą drogą lud lekki przebrany
Zdrowo wprowadził między mieyskie mury
Y głodne miasto posilił żywnością,
Za swą przewagą y za swą dzielnością.

56.

Sam go nie witał Argant y gniewliwy
Stał nienawiścią dawną przerażony:
Iako lew kiedy leży, a straszliwy
Wzrok miece na te y na owe strony;
Orkan też nie śmiał weyrzeć nań lękliwy,
Ale wzrok w ziemię wlepił zamyślony.
Tak tam na on czas obadwa królowie
Y oni w radzie zostali panowie.

57.

Goffred tem czasem kończył swe zwycięstwo,
Goniąc pogaństwo, które uciekało;
To odprawiwszy, swoie grzebł żołnierstwo,
Które na placu pobite zostało.
Potem obwołał, aby się rycerstwo
Do iutrzeyszego szturmu gotowało.
O mury swoie boią się poganie,
Widząc przyprawy, które czynią na nie.

58.

A iż znał rotę onę niezwalczoną,
Co go na on czas w bitwie ratowała,
Z miłych przyiaciół swoich zgromadzoną,
Które mu była Armida pobrała;
Gdzie był y Tankred, którego za broną
Mocnego zamku w więzieniu chowała —
Sam z pustelnikiem y co z bacznieyszemi
Zostawszy tylko, tak rozmawiał z niemi:

59.

„Radbym, żebyście teraz powiedzieli,
Od tego czasu, iakoście ztąd wyszli,
O waszych błędach[4]; iakoście wiedzieli
O bitwie, żeście prawie na czas przyszli“.
Bespiecznie w oczy poyrzeć mu nie śmieli
Y wstyd przenikał niewidome myśli,
Ale nakoniec angielski powiedział
Królewic wszystko, gdzie był y co wiedział:

60.

„My wszyscy, cośmy na on czas losami
Nie byli w drogę z Armidą obrani,
Miłością gładkiey [bo tego przed wami
Próżno przeć mamy] twarzy uwiązani;
Szliśmy — niezgodni między sobą sami —
Tam gdzie nas chytra prowadziła pani,
Miłość y gniewy mnożył w nas niezgodne
Iey wzrok łaskawy y słowa łagodne.

61.

Przyszliśmy daley, pozbywszy swobody.
Tam kędy ognie z nieba spadły żywe,
Które sodomskie karały narody
Za wszeteczeństwa y grzechy brzydliwe.
Przedtem kray piękny, teraz ciepłe wody,
Kliiowatemi błoty zaraźliwe:
Ryba w nich żadna — tak mówią — nie żyie,
Śmierdzą z niey pary y siarczyste kliie.

62.

Tam iest iezioro, w którem w gęstey wodzie
Kamień, żelazo y ołów nie tonie,
A co dziwnieysza, bez promu, bez łodzie,
Znosi po wierzchu y ludzie y konie
W środku iest zamek, na który po wzwodzie
Wchodzą, kiedy kto przydzie ku tey stronie:
Tam nas nieszczęsnych z sobą prowadziła,
Gdzie beła ogród pyszny uczyniła.

63.

Tam zawżdy nieba świeciły pogodne,
Przez cały się rok łąki zieleniały,
Między mirtami wesołemi chłodne
— Gdzieśkolwiek stąpił — wiatry powiewały.
Szum z drzew pachnących sny czynił łagodne,
Fontany wody przeyrzyste strzelały,
Ptastwo śpiewało, a we śrzodku nowy
Stał dziwnie piękny pałac marmurowy.

64.

Tu w chłodzie między ziołami wonnemi,
Przy ciekącem nas zdroiu posadziła,
Gdzie z potrawami wielki stół drogiemi
Y służbę złotą beła postawiła.
Co się nayduie w morzu, co na ziemi,
Co na powietrzu y co wymyśliła
Uczona kuchnia — to wszystka tam było,
A sto nam panien do stołu służyło.


David Teniers: Carlos y Ubaldo en las islas Afortunadas
65.

Sama przysmaków do swych dodawała
Potraw, to śmiechem, to mową łaskawą.
A niepamięcią długą napawała
Błędne rozmowy, za każdą potrawą.
Potem się wrócić obiecawszy, wstała
Y wnet zaś przyszła z gniewliwą postawą
Y w iedney rózgę, w drugiey ręce księgi
Maiąc, czytała klątwy y przysięgi.

66.

Czytała; mnie w tem nowa myśl napadła:
Na inszy żywot dziwnie się zdobywam,
Twarz mi y postać człowieczą ukradła,
Wskoczę do rzeki y po wodzie pływam,
Oboia ręka y noga w mię wpadła;[5]
Niewiedzieć iako — łuską grzbiet okrywam,
Daley też więcey nie pamiętam — chyba,
Że bywszy człowiek, beła ze mnie ryba.

67.

Y insze także w ryby obróciła
Y także ze mną pływali po stawie;
Po małey chwili zaś nas postawiła
W człowieczem ciele y w pierwszey postawie.
Ale z boiaźni, która w sercu była
Y z dziwu w oney niepodobney sprawie —
Y iednogośmy słowa nie mówili,
Aż sama do nas rzekła w oney chwili:

68.

„Mniemam, że iuż moc podobno czuiecie
Moię nad sobą y nad przyrodzeniem —
Y ieśli zechcę, na wieki będziecie
W niewoley, wiecznem trapieni więzieniem.
Słońca żaden z was nie uyrzy na świecie,
Ten będzie drzewem, ten będzie kamieniem,
Ten koniem, ten psem, temu przydam skrzydła,
A tych zaś w nieme poobracam bydła.

69.

Ci iednak uydą moiemu gniewowi,
Którzy mą wiarę y moie obrzędy
Przyimą — y stanąć przeciw Goffredowi
Y chrześcianom będą winni wszędy“.
Każdy się wezdrgnął, tylko Rambaldowi
Poszło to w posłuch, który na iey błędy
Przystał; ale nas zamknęła w ciemnicy
Skrytey — na żywot wieczny... niewolnicy!

70.

Wrychle zaś potem Tankreda dostała,
Co beł z trafunku przyszedł w tamte strony,
Ale nas krótko w więzieniu trzymała
— Bo ieślim dobrze o tem beł sprawiony —
Króla z Damaszku posłowi nas dała.
Który beł po to do niey wyprawiony;
Ten nas królowi w pętach y bez broni
Wiódł egipskiemu w dary, we stu koni.

71.

A iako Bóg chciał, na tey drodze z nami
Bohater Rynald potkał się z przygody;
Który wielkiemi nowemi dziełami
Między różnemi wsławił się narody
Y bił się mężnie z naszemi stróżami,
Aż ie pogromił. Takeśmy swobody
Miłey — za i ego dzielnością — dostali.
A w zbroieśmy się ich poubierali.

72.

Y ia sam y ci wszyscy go widzieli:
Znać go po samem złożeniu kopiey,
Plotki to, co tu o niem powiedzieli!
W tey mierze mowie nie wierzcie niczyiey.
Zdrów dobrze y szedł — iakośmy słyszeli —
Trzeci dzień temu do Antyochiey
Y swoię tu gdzieś zbroię ukrwawioną,
Od nieprzyiaciół zrzucił posieczoną“.

73.

Tak mówił, a w tem w niebo oczy obie[6]
Podniósł pustelnik nabożeństwem tkniony,
Nie iednę barwę y twarz miał na sobie:
Ieden raz blady, drugi beł czerwony.
O, iako się zdał poważny w osobie,
Gdy pełny Boga umysł zachwycony
Między Anyoły niósł, gdzie przyszłe rzeczy
Y wiek potomny poymował człowieczy!

74.

Y głośnieyszemi nad swóy zwyczay słowy
Począł odkrywać przyszłe taiemnice;
Wszyscy weń patrzą, uważaiąc nowy
Głos y niezwykłe mowy pustelnice:
„Żyw — prawi — Rynald! Niewieściey to głowy
Y Bogu zmierzłey wymysł czarownice;
Żywię y niebo iego młode lata
Chowa dla sławy dostalszey u świata.

75.

Dziecinne to są dopiero roboty,
Którym się teraz Azya dziwnie:
Widzę go, a on rwie się przez namioty
Y niezbożnego cesarza woiuie —
Y pod swe skrzydła orzeł iego złoty
Rzym z Apostolską stolicą przyimuie,
Na którą srogi zwierz wyostrzył głodne
Zęby... A syny ma mieć sobie godne.

76.

Syny po syniech y po wnukach wnuki,
Ci bronić będą od cesarzów chciwych
Pasterzów świętych — z przodków swych nauki,
Ratuiąc zawżdy krzywdą obciążliwych.
Pomoc niewinnem — te ich będą sztuki,
A hardych niszczyć y niesprawiedliwych!
Takie maią być ze krwie zacney dzieci,
Tak w słońce orzeł esteński wyleci.

77.

Y ieśli wieczne — tak iako potrzeba —
Światło Piotrowi otworzyło oczy,
Gdzie o Chrystusa bić się będzie trzeba,
Tam tryumfalne pióra swe roztoczy;
Bo mu to za dar ieden dały nieba
Y stanie mu zto y serca y mocy...
Y Bóg tak chce mieć, aby poń posłano,
Y na tak sławną woynę go wezwano“.

78.

Tu zmilkł prorockiem duchem obciążony
Mąż święty, ale serce z swych wnętrzności
— Choć iuż beł ięzyk niemy y zemdlony —
Kładło mu na twarz esteńskie dzielności.
Iuż też noc zaszła y płaszcz rościągniony
Rozwiła na świat — uszyty z ciemności:
Wszyscy spać na swe odchodzili wczasy,
Ale pustelnik nie śpi w one czasy.

KONIEC PIEŚNI DZIESIĄTEY.




  1. błędy 9, 89, 8; 10 Arg. 5; 59, 3; 15, 1, 8 — błądzenie, błąkanie.
  2. ludzie, pierwotny 4 przypadek l. mnogiej.
  3. w czesie zamiast: w czasie, (analogicznie do las w lesie).
  4. błędy 9, 89, 8; 10 Arg. 5; 59, 3; 15, 1, 8 — błądzenie, błąkanie.
  5. Oboia ręka i noga w mię wpadła, rodzaj żeński od nieużywanego męskiego przymiotnika: obój. „Sejmy i rady ten obój naród polski i litewski ma zawzdy mieć wspólne“. Herburt Statut 688.
  6. obie oczy dualis; por. P. VI, str. 175, zwr. 4.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumacza: Piotr Kochanowski.