Brzydka Alekto radzi Sułtanowi, Na chrześciany uderzyć w pułnocy, Ale świętemu kazał Michałowi Stworzyciel — wygnać piekielne pomocy; A te iak skoro poszły ku domowi Y ci, co wyszli z Armidziney mocy, Pomogli naszem. Iuż więcey nie czeka, Ale zwątpiwszy, Soliman ucieka.
1.
A kiedy brzydka iędza obaczyła,
Że on zgiełk srogi beł uspokoiony
Y że nie mógł być — iakoby życzyła —
Przedwieczney Myśli wyrok odmieniony:
Leciała ztamtąd, a gdzie przechodziła,
Słońce się ćmiło, rodne schły zagony;
A ukwapliwa do nowey roboty,
Prętkiemi biegła po powietrzu loty.
Od towarzyszów swoich to wiedziała,
Że Rynald w woysku nie beł w onem czesie,
To o Tankredzie y inszych słyszała
Co namężnieyszych, że gdzieś beli w lesie.
„Y długoż — rzecze — będę próżnowała?
Niechay Soliman woynę zaraz niesie,
Pewnam, że woysko poraziem zmnieyszone.
Łostyrkow pełne y źle ziednoczone“.
3.
To rzekszy — poszła, gdzie między błędnemi[1]
Rotami mieszkał Soliman zuchwały,
Po wszystkiey prawie nad którego ziemi
Sroższego wieki tamteczne nie miały[2]
Y ledwie między olbrzymy dawnemi
Nalazł się który tak wściekły, tak śmiały,
W Turczech królował, mieszkać się był złożył
W Niceey, w którey stolicę założył.
4.
Miał po brzeg, który trzymaią Grekowie,
Od meandrowey do sangrowey wody,
Gdzie przedtem dawni mieszkali Mizowie,
Lidowie, pontskie, bytińskie narody;
Lecz chrześciańscy iak skoro panowie
Na woynę poszli azyiską w zawody,
Państwa mu iego y miasta pobrali
Y bitwę na niem dwa razy wygrali.
Próbował nie raz szczęścia y odmiany,
Lecz o tem inszy wyrok beł na niebie
Y do Egiptu udał się wygnany,
Gdzie mu król beł rad y wziął go do siebie.
Ważył go równo z przednieyszemi pany,
Aby go potem w swey użył potrzebie,
Myśląc się nie dać więcey rozpościerać
Y chrześciany w Palestynie wspierać.
6.
Lecz pierwey, niż im woyną odpowiedział
Y niż się ruszyć miał do Palestyny,
Za iego wolą służbę przypowiedział
Soliman zbóycom arabskiey krainy.
A w tem kiedy król w swem Egipcie siedział
Y lud azyiski y zbierał Murzyny —
Soliman łatwie uiął chciwe żądze
Łakomych zbóyców, za iego pieniądze.
7.
Tak będąc wodzem u nich, tyran srogi
Po ziemi iudzskiey wielkie czynił szkody
Y wszystkie w koło opanował drogi,
Które z obozu szły do morskiey wody.
A maiąc w sercu boyce y ostrogi
o pomsty: pamięć swoiey świeżey szkody —
Więtsze iuż rzeczy myśli na czas przyszły,
Ale ieszcze ma wątpliwe zamysły.
A w tem Alekto przedeń się stawiła
W zawoiu, w męża starego osobie,
Twarz chudą y skroń zmarskami okryła,
Do kostek miała delią[3] na sobie.
Wąsa nic, tylko brodę ogoliła,
Z wypustów ręce ukazała obie;
U boku saydak z krzywą szablą miała,
A w prawey ręce łuk cięgły trzymała.
9.
„My — prawi — tylko przebiegać będziemy
Te suche piaski y pola niepłodne,
Gdzie sławy żadney dostać nie możemy,
Ani zdobyczy, coby chwały godne.
A Goffred miasto tłucze — iako wiemy —
Dziurę iuż wybił, czasy ma pogodne;
Wrychle o szturmie mieć będziem nowiny
Y ztąd uyrzemy ognie y perzyny.
10.
Takli zwycięstwa są Solimanowe:
Wsi popalone, zaięte barany?
Wspomni na swoie dawne krzywdy owe,
Wspomni na państwo, z któregoś wygnany.
Odważ się, a zbiy woysko Goffredowe,
Uderz na obóz w nocy niespodziany,
Wierz Araspowi, któregoś spróbował
Y w tem wygnaniu y kiedyś królował.
On teraz o tem nie nie myśli, aby
Ludzie tak nadzy y tak boiaźliwi
Mieli się o to kusić; zna Araby,
Że tylko na łup y na zdobycz chciwi.
Teraz masz nań czas, obóz bardzo słaby
Y twoi póydą z tobą nie leniwi“.
To mówiąc iad mu w zanadrze miotała,
Potem się sama między wiatr wmieszała.
12.
Woła Soliman, pochutnywa sobie,
„Ty, co mi grzeiesz oziębione żyły,
Nie człowiekiemeś, ale cię w osobie
Człowieczey widząc, oczy pobłądziły.
Prowadź, gdzie raczysz — ia idę przy tobie
Y na krew wszystkę ofiaruię siły;
Ty mi bądź tylko życzliwa, a oczy
Y szablę moię sprawuy w ciemney nocy!“
13.
To rzekszy, wszystkie roty w kupę zwodzi
Y pięknemi w nich serca budzi słowy;
Ochoty pełen kwiat arabskiey młodzi,
Grzeie się z głosu swoiey starszey głowy.
Alekto naprzód przed woyskami chodzi,
Sama proporzec wielki niesie nowy,
A woysko idzie tak spiesznie, że wieści
Y wszystkie ludzkie uprzedza powieści.
Potem precz bieży y twarz swoię kryie
W owego postać, co niesie nowinę
Y w Ieruzalem wchodzi, kiedy biie
Po zeszciu słońca ostatnią godzinę.
Idzie, a wszyscy wyciągaią szyie,
Ona królowi nocnego przyczynę
Naścia na obóz, więc y czas powiada,
Znaki y hasła arabskie wykłada.
15.
Iuż noc czarnawe rozwiiała włosy,
Czerwieniało się niebo niełaskawe,
A ziemia smętna, miasto chłodney rosy,
Puszczała pary straszliwe y krwawe;
Z szumem y z wichrem poszły na niebiosy
Podziemne dziwy y larwy plugawe,
Wypuścił Pluton wszystkie ćmy y mało
Duchów piekielnych w Abissach[4] zostało.
16.
Przez tak straszną noc, srogiey pełną grozy,
Arabowie swe woysko prowadzili,
A gdy w pół biegu noc swe lotne wozy
Tam postawiła, skąd się nadół chyli —
Pod chrześciańskie podeszli obozy,
Mniey ieszcze ponno, niźli w ćwierci mili,
Gdzie pokarmiwszy, zwycięstwa bespieczny[5],
Tak do nich mówił Soliman waleczny:
„Widzicie woysko zbóyców niecnotliwe,
Które złodzieyskie tak wiele państw zdarło
Y iako morze łakome y chciwe.
Wszystkie Azyey bogactwa pożarło;
A teraz oto szczęście wam życzliwe
Na rzeź ie wszystko w ten obóz zawarło;
W złoto ubrane y zbroye y konie
Wam będą na łup, nie im ku obronie.
18.
Więc nie ci to są, którzy zwyciężyli
Persy y Turki, co byli tak mężni,
Po różnych woynach; dawno tych stracili,
Sami zostawszy słabi, niedołężni.
Ale, choćby też spełna wszyscy byli
Tak śpią — iako drwa — nadzy, niepotężni,
Łatwie bezzbroyne y pobić ospałe,
Od snu do śmierci przeszcie barzo małe.
19.
Puśćcie to na mię, moie to staranie.
Że przez przekopy wszyscy przeydziem snadnie,
A wy przy wodzu i swoiem hetmanie
Biycie psi naród, co te kraie kradnie!
Dzisia Azya swobody dostanie.
Dziś Chrystusowe królestwo upadnie!“
Tak ich zagrzewał, tak im tyran tuszył,
Potem się daley z woyskiem cicho ruszył
A w tem się w cieniu ludzie ukazali,
Ci, którzy byli wyszli na posłuchy,
Zkąd łatwie poznał, że nie wszyscy spali
Tak, iako o tem miał swoie otuchy.
Oni wołaiąc, wzad ustępowali,
Wołaniem wielkiem budząc obóz głuchy,
Tak, że pierwsza straż rozruch usłyszała
Y do sprawy się y do broni miała.
21.
Wraz Arabowie we wszystkie muzyki
Uderzą: trąby, surmy głośnie graią,
Ogromne końskie y człowiecze krzyki,
Idą pod niebo y wiatry mieszaią.
Ryczą przepaści y góry, lecz ryki
Straszliwsze dobrze — piekła wypuszczaią;
A z Flegetontu[6] pochodnią trzymała
Alekto, którą znak miastu dawała.
22.
Soliman pędem na straży przypadnie,
Ieszcze do końca nie dobrze sprawione:
Nigdy tak rączo wicher nie wypadnie
Z ziemie — y wiatry nie tak są szalone;
Grom, kiedy z ogniem y z piorunem spadnie;
Rzeka, co niesie domy wywalone —
Na iego wściekłość y na serce śmiałe,
Tylko iest iakieś podobieństwo małe.
Nigdy się darmo mieczem nie zamierzy,
Ledwie go spuści, wielkie widać rany,
A kogo zaymie y kogo uderzy —
Leci od dusze zaraz odbieżany;
A sam nie czuie, choć weń każdy mierzy,
Każdy nań siecze, choć hełm porąbany
Brzmi tak, iako dzwon, choć skry wylatuią
Od częstych razów, które mu doymuią.
24.
A kiedy wszyscy przed niem uciekali
Y pierwsze roty rozgromione gonił —
Arabowie też w obozy wpadali
Y przez przykopy przeszcia nikt nie bronił.
Iuż się zwyciężcy z temi pomieszali
Co uciekali; iuż się każdy chronił;
Inż nieprzyiaciel wpadał y w namioty
Y krwią płócienne pofarbowal ploty.
25.
Soliman niesie skrzydlatego smoku
Z ogromną szyią — na hełmie stalonem —
Który się wspina wzgórę, a po boku
Biie z obu stron dwoistem ogonem,
Pianę ma w gębie, a iad brzydki w oku,
Świszczy ięzykiem wielkiem roztroionem,
A z panem równo okrutnie się burzy
Y dymem z gęby y płomieniem kurzy.
Tak się straszliwy zdał między woyskami
Na Solimanie wielki smok ognisty,
Iako więc w ciemną noc z błyskawicami
Zda się żeglarzom ocean pienisty.
Iedni się biią, a drudzy kupami
Wciąż uciekaią, a mrok nieprzeyrzysty
Y noc w rozruchu wszystko pomieszała
Y kryiąc trwogę — trwogi przyczyniała.
27.
W tem z iedney roty, która nastąpiła,
Skoczył Włoch ieden przy Tybrze zrodzony,
Którego siły ani okróciła
Praca, ani wiek laty nachylony.
Piąci miał synów, któremi — gdzie była
Naysroższa bitwa — chodził otoczony,
A z młodu ieszcze wyknęli do zbroie,
Wczas się na przyszłe zaprawuiąc boie.
28.
Za oycowskiemi y teraz przykłady,
Ostrzyli na krew y serca y broni:
„Pospieszmy dzieci, tam kędy szkarady
Pastwi się tyran y lud płochy goni!
Żaden się nie trwóż, żaden nie bądź blady,
Że naszych biią, że są we złey toni;
Mała to sława — moia droga młodzi —
Która bez żadney przewagi przychodzi“.
Tak lwica sroga libiyskiey pustyniey
Dzieci — u których ieszcze zęby małe,
Małe paznokcie — wywodzi z iaskiniey
Y wprawnie ie w zwierze okazałe.
A one matki posłuszne mistrzyniey,
W co urodziwszych tylko zęby śmiałe
— Biorąc z macierze przykład — utapiaią,
A zwierz co mnieyszy mimoimo się puszczaią.
30.
Szedł za młodemi dobry ociec syny
Y Solimana wszystka sześć opadli,
Chcąc go wraz wszyscy wziąć na rohatyny.
Które mu w boki z obie stronie kładli;
Ale syn starszy uprzedził rodziny
Y kiedy bracia z oycem na niem padli,
On rzucił oszczep y z tasakiem spodniem,
Skoczywszy podeń, chciał konia skłóć pod niem.
31.
Lecz, iako kamień niepożytey skały
— Co do pół boków w morzu wielkiem stoi,
Odpiera deszcze, wiatry, gromy, wały
Y Iowiszowych gniewów się nie boi:
Tak na oszczepy, na miecze niedbały.
Bespieczny stoi poganin w swey zbroi
Y temu, co chciał dosiąc sztychem brzucha
Iego koniowi — przeciął łep do ucha.
Aramant widząc, że brat iego miły
Iuż beł na ziemi tak srodze raniony,
Chciał go wznieść, ale próżne prace były,
Bo y sam na niem poległ obalony:
Podciął mu wszystkie u ramienia żyły
Y tak upadał koniem potrącony;
Ieden na drugiem obadwa konaią,
Oba krew y dech ostatni mięszaią.
33.
Przeciął we środku oszczep u Sabina,
Którem go sięgał z daleka po oku,
Lecz y ten ranę wziął od poganina,
Cięty w słabiznę u lewego boku.
Długo się męczył y nie chciał chudzina
Wielkiem oporem do wiecznego mroku;
Dusza przez dzięki ciała odbiegała
Y przez gwałt prawie świat zostawowała.
34.
Lorenc z Bonfinem, ci beli zostali;
Oba bliźnięta, a tak iednakowi,
Że się rodzicy[7] sami omylali
Y często swemu śmiali się błędowi.
Ale się teraz barzo różni stali,
Bo łep do czysta uciął Lorencowi —
Tobie [o twarda różnico] Bonifinie,
Z piersi rościętych krew strumieniem płynie!
Ociec — nie więcey ociec — [o żałości!]
Straciwszy wszystkie syny, nieszczęśliwy,
Patrzy nu trupy, a żal mu przez kości
Przeymuie serce wielki, przeraźliwy.
Żaden tak mocney nie widział starości:
Że żywy został — u mnie wielkie dziwy!
Y bił się przedsię, ponno z tey przyczyny,
Że konaiące nie patrzył na syny.[8]
36.
Więc y życzliwe ciemności tak chciały,
Że mu część żalu zakryły onego;
Nie chce w niem umysł zwycięstwa wspaniały,
Gdzieby nie zgubił sam siebie samego.
Żywotem wzgardził, o swą krew niedbały,
Nieprzyiaciela krwie pragnie swoiego
Y nie rozeznać, co chce y co woli:
Umrzeć, czy zabić — tak go serca boli.
37.
Zawoła potem: „Takli to wzgardzona
Ta moia ręka y takiey słabości,
Że wszystką siłą na cię usadzona,
Nie może na mię wzbudzić twey srogości?!“
W tem ią wyniesie, ona — wyniesiona,
Spadaiąc z góry, przecięła do kości
Lewego boku — tak, że mu krew z ciała
Polerowaną zbroię popluskała.
Za oną raną, za onem wołaniem,
Obróci się nań tyran iadowity:
Przeciął mu zbroię, przeciął puklerz na niem,
Choć siedmioraką skórą beł okryty;
Y w brzuchu mu miecz utopił, że za niem
Wypadła dusza pospołu z ielity:
Mdleye nieborak, a krew na przemiany
To z gęby leie, to z otfartey rany.
39.
Iako na Tatrach[9] dąb nieprzełomiony,
Na gniew Iowiszów długi wiek niedbały,
Gdy go nąkoniec wściekłe Aquilony
Wywrócą — wali za sobą las mały:
Tak y ten poległ; a z oboiey strony
Kupami trupy na koło leżały.
Z taką cny rycerz umierał ozdobą,
Ciągnąc na on świat tak wielu za sobą.
40.
Kiedy tak serca przykładem y krzykiem
Dodawał swoiem Sułtan niebłagany —
Arabowie też za swem przewodnikiem
Uciekaiące bili chrześciany.
Henryk Angielczyk z Witem Bawarczykiem
Legli od srogiey Dragutowey rany,
Tenże Gilberta y Aryodena
Y Frąca[10] zabił — wszystkich trzech od Rhena.
Mechinet — Ernesta, Albadzar — Ottona
Zabił: ten mieczem, ów pierzystą trzciną;
Murat na wylot przebił Andrapona
Pod lewą pachę perską rohatyną.
Ale kto może pamiętać imiona
Tych, co ginęli oną mieszaniną?
Goffred w tem bieżał, krzykiem obudzony,
Zbieraiąc w kupę swóy lud rosproszony.
42.
Skoro naypierwsze usłyszał rozruchy,
Których w obozie co raz przybywało —
Tak się domyślał y tey beł otuchy —
Że to arabskie łotrostwo być miało.
Bo często o niem przychodziły słuchy,
Że go po drodze siła rozbiiało;
Lecz mniemał, że tak być nie mogli śmieli,
Aby uderzyć na obozy mieli.
43.
Bieżąc na on zgiełk, słyszy z drugiey strony,
Że w larmę, w larmę biią y wołaią,
A krzyk ogromny w górę wyniesiony
Y gęste głosy — obłoki mieszaią.
Z Kloryndą to szedł z miasta wyprawiony
Argant; ci także srodze nacieraią.
Trochę się tylko Hetman zastanowi
Y tak mężnemu mowi Guelfonowi:
„Słyszysz ten okrzyk y tę nową trwogę,
Która od miasta y gór następuie?
Idź przeciwko niem y zaydzi[11] im drogę,
Niech nieprzyiaciel wstręt tam iaki czuie;
A ia tem czasem lud arabski mogę
Trzymać na sobie, że się zahamuie.
Ci z tobą póydą, a idź spiesznie z niemi,
Ia w inszą stronę, nastąpię z moiemi“.
45.
Iednakie szczęście, iednaki los wiedzie
Obydwu w on czas, różnemi drogami:
Guelf przeciw górom y ku miastu iedzie,
Hetman się idzie potkać z Arabami.
Ale ten co krok, co dziesięć uiedzie,
Ludzi mu zewsząd przybywa kupami,
Tak, że iuż możny y dosyć potężny
Szedł tam, kędy krew lał Soliman mężny.
46.
Tak gdy z oyczystych gór wody wywodzi
Głęboka Wisła[12] — nie zakrywa brzegu,
Ale im daley swych źrzódeł odchodzi,
Tem hardsza bieży z gwałtownego biegu;
Wsi, pola, lasy, bystre rwą powodzi,
Mosty łamią kry z umarzłego śniegu,
A sama morze kilką rogów bodzie
Y woynę — nie dań — śle baltyckiey wodzie.
Goffred, tam gdzie się nabarziey mieszaią,
Bieży y daley uchodzić swem broni
Y zawraca tych, którzy uciekaią:
„Wiedzcie przynamniey kto was — prawi — goni!
Ci rany tylko w tył biorą y dayą,
A w samey tylko ufaią pogoni,
Ale skoro im twarzy ukażecie,
Zaraz ucieką y bić ie będziecie“.
48.
Tam się obraca y tam ostrogami
Rączego konia w oba boki kole,
Kędy Soliman z swemi Arabami
Gnał płoche roty przez szerokie pole.
Między gęstemi mieczmi y śmierciami
Bieży przez mokre y krwią ściekłe role,
Rwie mocne hufce, a gdzie wodze skłoni —
Z obu stron lecą Arabowie z koni.
49.
Przez kupy trupów czasem przeskakuie,
Tak iako piorun ciśniony z obłoka;
Soliman — wielki następ na się czuie,
Lecz się nie trwoży y nie mruży oka —
Y owszem, blisko podeń się szańcuie
Y miecz wynosi chcąc go ciąć z wysoka;
O iako wielcy dway bohaterowie,
Zeszli się czynić o krew y o zdrowie!
Stanęła wściekłość przeciwko dzielności,
O państwo wielkie bić się w placu małem.
Ten poiedynek, okrom wątpliwości,
Musiał być wielkiem y srogiem y śmiałem,
Lecz, iż go nocne zakryły ciemności —
Y ia go piórem minę zapomniałem;
Był iednak godzien, aby iasne słońce
Odkryło było światu takie gońce.
51.
Iuż wziąwszy serce ludzie Chrystusowi,
Nieprzyiaciołom mężnie odpierali,
Przy swoiem wodzu y Solimanowi
Co natarciwszy w koło dogrzewali.
Nie wiecey tamci mogli, niźli owi,
Nie więcey tamci, niż ci — przemagali;
Iako na wadze strony się równaią:
Tak zabiiaią, iako umieraią.
52.
Iako, gdy Auster na powietrznem dworze
Z gniewliwem stoi Aquilonem w zwadzie,
Nie złożą sobie, a niebo y morze,
Obłok na obłok y wał na wał kładzie —
Tak y tam żadna strona w oney porze
Nie przemagała w Marsowem zakładzie:
Miecze na miecze y konie na konie,
Obiedwie równo zastawuią stronie.
Lecz nie mnieysza się bitwa zaczynała
Y niemniey krwawa daley, w drugiey stronie:
Ćma niezliczona w chmurach się wieszała
Duchów piekielnych, swoiem ku obronie.
Ta serc pogaństwu y sił dodawała.
Które iuż beło w obozowey bronie;
Ale kto ogniem swem Arganta sięga,
Choć iego własny dosyć go użega.
54.
On, iako wściekły, srogi y surowy,
Na straży poszedł y przez przykop skoczył
Y drugiem przezeń przeyazd dał gotowy
Y gęstemi go trupami natłoczył.
Szańce poznosił, powypełniał rowy
Y krwią swych panów namioty pomoczył;[13]
Klorynda z niem wraz, albo trochę za niem
Szła, urażona onem uprzedzaniem.
55.
Iuż chrześcianie wszędzie uciekali,
Kiedy Gwelf przypadł z posiłki świeżemi,
Za iego przyściem twarzy obracali,
Y mężnie znowu potkali się z niemi.
A kiedy się tak z sobą pomięszali,
A krew z obu stron płynęła po ziemi —
Stworzyciel świata święte oczy swoie
Obrócił w on czas na surowe boie.
Płaszczem odziany chwały y wieczności,
Maiąc wszystkie swe stworzenia na pieczy,
Siedział na tronie swoiey wielmożności,
Kędy zmysł nigdy nie doydzie człowieczy.
Trzy światła w iedney świeciły światłości,
O niepoięte rozumowi rzeczy!
Natura, Wróg, Czas beli pod nogami
Y wieczne Rucho z inszemi sługami.
57.
Pod Maiestatem bogini siedziała,[14]
Która bogactwo y złoto ma w mocy
Y świecką chwałę; a iako kazała
Wieczna Myśl, tak swem kołowrotem toczy.
Taka Go chwała y iasność odziała,
Że y godnieyszych blaskiem się ćmią oczy;
Ćmy nieśmiertelne okryte iasnością
Nierównie — równą cieszą się radością.
58.
Muzyka wdzięczna świętych pieśni brzmiała,
Którą mistrz y dźwięk niepoięty stroi.
Ztamtąd Świętego zawołał Michała,
Który stał przed Niem w płomienistey zbroi.
„Nie widzisz — prawi — co to podziałała
Y co y teraz ćma piekielna broi;
Móy lud wybrany trapi y swe siły
Wszystkie nań prawie piekła obróciły.
Idźże, a mów iey, że nie iey należy
Woyny prowadzić, od tego hetmani,
Niechże mi więcey na świecie nie leży,
Niech tu nie rządzi, niech tu nie hetmani;
Niech nie zaraża powietrza, niech bieży
Do swych Abissów[15], do swoich otchłani
Na wieczne męki y wieczne karanie —
Tak chcę y to iest moie rozkazanie!“
60.
Skłonił się nisko Anyoł y ochoty
Pełen, tak rączo niósł pióra pierzchliwe,
Że myśli ludzkiey niedościgłe loty
Z niem porównane, zwać może leniwe[16].
Wprzód empireyski przeszedł pałac złoty,
Tam, kędy dusze mieszkaią szczęśliwe;
Więc kryształowe, więc, gdzie iasne koło,
Gwiazdami wite, obraca się w koło.
61.
Potem przechodził spherami różnemi
Wprzód Suturnową, potem Iowiszową,
Które Anyeli rękami własnemi
Sprawuią, choć ie ludzie — błędne zową
Ztamtąd się puścił pólmi przestronemi.
Gdzie się grom rodzi y śnieg z wodą dżdżową,
Gdzie świat sam siebie żywi y pożera
Y w swey się zwadzie rodzi y umiera.
Odganiał Anyoł złotemi skrzydłami
Plugawe chmury y czarne ciemności,
A noc swóy warkocz pleciony gwiazdami
Iuż odkrywała, z anyelskiey światłości.
W takiey więc słońce między obłokami
Po niepogodzie wychodzi iasności,
Tak piękna gwiazda po długiem ogonie
Upada wielkiey macierzy na łonie.
63.
A kiedy przyszedł, gdzie piekielne ony[17]
Larwy, z pogaństwem mieszały lud Boży —
Na wyciągnionych skrzydłach zawieszony,
Taką ie mową y oszczepem trwoży:
„To wiecie dobrze, iakie Nieskończony
Pan gromy ciska, iakie Iego grozy,
O! źli, uporni — chocia w męce wieczney,
O! hardzi — chocia w nędzy ostateczney.
64.
To wyrok Iego, że krzyż święty stanie
W Ierozolimie z Iego możney ręki!
Cóż po tych burzach? w kiem macie ufanie,
Że mu się chcecie przeciwić przezdzięki?
Idźcie — przeklęci — na wieczne karanie.
Na wieczny ogień y na wieczne męki;
Tam w Acheroncie swych woien pilnuycie
Y iako chcecie, tam z nich tryumphuycie;
Tam się wy srożcie y tam swoich — wściekli —
Sił dokazuycie, pod ognistem sklepem;
Tam złe będziecie dusze biczmi[18] siekli;
Tam ogień palić w swem więzieniu ślepem!“
Mało co dbaiąc, leniwo się wlekli,
Aż na nie Anyoł uderzył oszczepem.
Dopiero pędem wielkiem uciekały
Piekielne larwy y świat opuszczały.
66.
Y do Abissów prosto polecieli
Nieprzyiaciele wieczni ludzkiey duszy;
W takiey gromadzie nigdy nie lecieli.
Ptacy za morze, iako te pokusy;
Nigdyście liścia tyle nie widzieli,
Kiedy ie iesień y pierwszy mróz ruszy.
A skoro poszły one szpetne larwy.
Świat się wyiaśnił y beł piękney barwy.
67.
Ale nie przeto Cyrkaszczyk słabieie.
Albo mnieyszego serca być poczyna,
Choć go pochodnią Alekto nie grzeie.
Choć go piekielnem biczem nie zacina.
W naygęstsze hufce wpada y krew leie,
Kto się nawinie — siecze, wali, ścina;
Chude pachołki z bogatemi pany
Porównywaiąc — tyran niebłagany.
Lecz y Klorynda w ten czas Argantowi
Męstwem y sercem na przód nic nie dała:
Trafiła mieczem Berlingierowi
Właśnie w puł serca, gdzie dusza mieszkała;
A tak go pchnęła, że nieborakowi
Koniec broń wściekła tyłem ukazała.
Albin przez szyszak uderzony w kręgi,
Spadł z konia, tak raz od niey bywał tęgi.
69.
Ciągnął łuk Rykard y chciał ią oślepić.
Lecz mu ucięła rękę; ta na ziemi
Wpół żywa, chce się nieboga pokrzepić
Y trzyma przedsię łuk palcy drżącemi.
Tak więc wąż ogon ucięty chce zlepić —
— Ale daremnie — z członkami inszemi;
Nie czyniła nic więcey Rykardowi,
Ale skoczyła ku Gernierowi.
70.
Tego zaś w szyię miecz nielitościwy,
Miecz nieuchronny Kloryndzin ugodził,
Spadł mu łeb — z krtaniem[19] przeciętem — nieżywy
Y w piasku ze krwią pomieszanem brodził,
A tułów martwy długo, [iakie dziwy!]
Siodła się trzymał y koń pod niem chodził
Y nierychło go z siebie zbył wierzganiem,
Czuiąc, że słaby ieździec siedział na niem.
Kiedy tak mężna bohaterka biła
Swem ostrem mieczem płoche chrześciany,
Nie mniey po długiem obozie gromiła
Cna Gildylippa y siekła pogany;
Iednaż płeć w obu, iednaż była siła,
Iednakie serce y małey odmiany,
Lecz się nie zeszły z sobą w tey potrzebie,
Inaczey o nich przeyrzano na niebie.
72.
Ta z tey, a owa z drugiey także strony
Gwałtem przełomie hufiec gęsty chciała;
A w tem Gwelf przypadł, gdzie iuż nachylony
Mężna Klorynda lud przed sobą gnała
Y z góry na nię ciął niepostrzeżony
Y kęs z pięknego krwi wytoczył ciała;
Ale mu sztychem oddała zarazem,
Między żebrami pod świetnem żelazem.
73.
Wyniósł się znowu, lecz niespodziewaną
Przygodą podpadł Ośmid[20] z Palestyny
Y tak nie sobie należącą raną
Zabity, z gęby plwał zkrwawione śliny.
A w tem do Gwelfa gromadą zebraną
Iego lud bieżał z oney mieszaniny —
Kloryndzie także ludzie przybywali,
Zaczem się z sobą znowu pomieszali.
Iuż na świat niosła iutrzenka świt rany
Y noc iasnemu dniowi uchodziła,
Kiedy Argillan wyszedł, rozwiązany
Z woley hetmańskiey, która na to była;
Y z prętka w zbroię niepewną ubrany,
Lub złą, lub dobrą — iaka się trafiła,
Bieżał zelżony żywot na szańc stawić
Y błędów przeszłych przewagą poprawić.
75.
Iako koń, w pańskiey stayniey urodziwy.
Którego tylko do woyny chowaią —
Kiedy się urwie, bieży niewściągliwy
Na łąki, albo gdzie stada pasaią,
Wyniosłem karkiem trzęsie, a u grzywy
Plecione kosy z wiatrami igraią,
Piasek kopyty w prętkiem biegu ciska
Y rże[21] ogromnie y nozdrzami pryska —
76.
Tak szedł Argillan, tak miecz ostry toczył,
A twarz mu gniewem y oczy pałały,
A tak biegł rączo, że stopy nie tłoczył
Y piaski śladu żadnego nie miały.
Między naygęstszy huf arabski skoczył,
Wołaiąc głosem — odważony, śmiały:
„O! rozbóynicy, skąd wam tey dostaie
Teraz śmiałości y kto ią wam daie?
Nie wasze dzieło, ubierać we zbroie
Zupełne — ciała, bo ich nie wytrwacie;
Wy nadzy, marni, wiatrom tylko swoie
Strzały, a żywot nogom polecacie.
Nie są po waszem piecu dzienne boie,
Bo wy tylko w noc y w cienie ufacie;
Ale, iakoto teraz świat odkryły,
Trzeba zdolnieyszey y zbroie y siły“.
78.
To mówiąc ieszcze, dał Algadzelowi
Taki ciężki raz y ranę takową,
Że w ten czas właśnie, gdy Argillanowi
Chciał odpowiedzieć — uciął mu krtań z mową.
Zaraz wieczny mróz wpadł Arabinowi
W serce — y w piersi biie martwą głową
Y czołem w ziemię, a u zbladłey gęby,
Kąsaią piasek potrętwiałe zęby.
79.
Po Algadzelu zabił Saladyna,
Muleaszowi zadał ranę srogą,
Ściął Agrykalta y Aryadyna
Wyprawił iednąż za inszemi drogą.
Kiedy rannego obalił Gradyna,
Przeganiał z niego y deptał go nogą.
Podniesie Gradyn oczu y mdłey głowy,
Do Argillana mówiąc temi słowy:
„Y ty nie długo z śmierci y mey męki
Cieszyć się będziesz y tobie przeyźrzały
Nieba śmierć prętką od mężnieyszey ręki.
Coś to teraz tak dufny y zuchwały“.
On zaś: „Ty umrzy tem czasem przezdzięki,
Co to wiesz, co mi nieba obiecały
Y karm swem ścierwem głodne psy y kruki!“
W tem weń miecz wraził za one nauki.
81.
Między strzelcami Solimanowemi,
Iego kochany był piękney urody
Ieden młodzieńczyk; a ieszcze ostremi
Włosami gładkiey nie okrywał brody
Y ledwie kwiaty dopiero pierwszemi,
Y mchem mu beły porosły iagody,
Włos zaniedbany przydawał wdzięczności
Y twarz przy męskiey piękna surowości.
82.
Koń miał pod sobą podobny do śniegu,
Który dopiero spadł na dół z obłoku.
A tak bel żartki, że takiego biegu
Wiatry nie miały y takiego skoku;
Trzcinę wpół trzymał złocistą po brzegu.
Szablę oprawną zawiesił u boku,
Z cienkiey bawełny zawóy miał na głowie,
Sam beł — w miesiące tkanem złotogłowie.
Gdy tak młodzieńczyk sławą uwiedziony,
W srogiego Marsa dzieło się wprawował
Y gęste roty y lud potrwożony
Mieszał y śmiele wszędzie następował —
Chytry Argillan zachodząc go z strony,
Nieostrożnego iakoś upilnował:
Konia pod niem skłół, że ledwie na nogi
Wstał, a on iuź miecz nad niem trzymał srogi.
84.
W samey miał tylko nadzieię litości,
Ręce do niego złożone obrócił,
Lecz w okrutniku kwiat piękney młodości,
Zatwardziałego serca nie okrócił.
Ciął nań, ale miecz więtszey był ludzkości
Y żałuiąc go — płazą się wywrócił;
Cóż potem? znowu zadał mu sztych srogi
Y miecz przęzdzięki musiał iść w swe drogi.
85.
Soliman, z którem pobliżu straszliwy
On poiedynek Goffred odprawował,
Widząc, że iego Lezbin nieszczęśliwy
Beł we złem razie — on plac zostawował
Y z wielkiem pędem bieżał zapalczywy,
Lecz tylko pomstę — nie pomoc — gotował,
Bo iuż na ziemi, iako kwiat rozwity,
Podcięty pługiem, Lezbin beł zabity.
Oczy zemdlone znienagła konały,
Szyia się na grzbiet wywrócona kładła,
Ale choć w śmierci wdzięczność wydawały
Y twarz mu piękną iakąś barwą bladła.
Piersi kamienne w Sułtanie zmiękczały,
Nie iedna mu łza w puł gniewu wypadła.
Ty, Solimanie, płaczesz? coś swoiego
Państwa nie płakał, wszcząt zepsowanego!
87.
A widząc, że krwią świeżą Lezbinową
Nieprzyiacielskie żelazo kurzyło,
Płacz ścisnął w piersiach; a serce surową
Wygnawszy żałość, gniewem się burzyło.
Ciął Argillana tak barzo, że z głową
Żelazo, szyszak y tarcz przepędziło:
On tak wielki raz y tak wielka rana,
Mężnego beła godna Solimana.
88.
Mało miał na tem, ale między kości
Pcha nieżywego mieczem pomsty chciwem,
Iako pies wściekły od nieznanych gości
Ciśniony kamień — kłem kąsa gniewliwem.
O! niepotrzebna pociecho w żałości,
Mścić się nad ziemią y trupem nieżywem!
Ale tem czasem Goffred nie próżnował
Y na Araby śmiele następował.
Pod tysiąc Turków beło z paiżami,
Wszyscy we zbroiach y wszyscy ćwiczeni:
Serdeczni, mężni, różnemi woynami.
W różnych potrzebach nie raz doświadczeni.
Między staremi beli żołnierzami,
U Solimana z dawnych lat liczeni
Y za niem w iego nieszczęściu szli wszędy,
W arabskie pola y w cierpliwe błędy[22].
90.
Ci się rozerwać swoiemu nie dali
Hufcowi, pewni nie ustąpić kroku;
Wpadł Goffred na nie y wprzód Korkutowi
Po ielca w lewem miecz utopił boku.
W łeb Rossanowi — ale Selimowi
Zadał raz cięty tuż przy samem oku;
Zabił Murata, który iem hetmanił,
Inszych moc zabił y srodze poranił.
91.
Kiedy tak długo mieszanina ona
Między pogany y naszemi trwała
Y ieszcze namniey saraceńska strona
Nienachylona mocno się trzymała —
Zdaleka chmura z gęstego złożona
Prochu, nagle się stroną ukazała;
Potem z niey zbroye y miecze błysnęły
Y serca Turkom dopiero odięły.
Pięćdziesiąt mężnych, wielkich naieźników
Z chorągwią białą z krzyżem złotem biegło.
Chociabym sto gąb y sto miał ięzyków,
By się sto głosów do nich także zbiegło —
Niewyliczyłbych — od tych woiowników
Pobitych pogan: tak ich wiele legło:
Zbity Arabin y niezwyciężony
Turczyn po części iuż był przełomiony“.
93.
Strach, smętek, boiaźń, trwoga żałościwa,
Co raz to więtsza wszędzie się szerzyła,
A śmierć okrótna y nielutościwa
We krwi śmiertelną kosę swą moczyła.
Król też czuiąc iuż, że się ukwapliwa
Ona wycieczka niedobrze zdarzyła —
Z ludem przed miasto wyszedł y pod mury
Na wątpliwy bóy z swemi patrzał z gury.
94.
A skoro uyrzał, że się Arabowie
Pospołu z Turki bardzo nachylili,
Gęste słał posły, aby lud wodzowie
Argant z Kloryndą zaraz uwodzili.
Ale choć do nich wskazował surowie —
Krwią opoieni długo się bawili,
Acz naostatek ustąpić musieli
Y ludzie sprawą swe uwodzić chcieli.
Ale kto prawa na boiaźń stanowi?
Kto strach przywiedzie do dobrego końca?
Tarcze y zbroie miecą, chcąc być zdrowi;
Miecz teraz wadzi, co wprzód był obrońca.
Pod miastem wielka przeciw południowi
Dolina leży od zachodu słońca:
Przez tę pogaństwo na zad uciekało,
A proch przed sobą gęstą chmurą gnało.
96.
Kiedy pochyło na dół uciekali,
Srodze ie nasi siekli y pędzili,
Lecz kiedy z dołu w gurę się udali,
Gdzie świeży ludzie na posiłku byli —
Nie chciał Gwelf, aby w górę nacierali
Y kazał, aby daley nie gonili.
Tak swe stanowił hufce zagonione,
A król też swoie zbierał rozproszone.
97.
Tem czasem Sułtan czynił, co człowiecze
Y co te ziemskie czynić mogły siły;
Więcey nie może, pot z krwią z niego ciecze,
Bokami robi y tchnie w oney chwili;
Iuż ręką słabo y leniwo siecze,
Tarczy mu dźwignąć mdłe nie mogą żyły,
Miecz nie tnie, ale tłucze — iako stępy,
Tak ostrze stracił y tak został tępy.
A widząc iuż swą przegraną, na obie
Stronie rozbierał swóy umysł wątpliwy:
Ieśli swą ręką śmierć miał zadać sobie,
Żeby go ięzyk nie szczypał dotkliwy?
Czyli — straciwszy woysko w oney dobie —
Zachować cało żywot nieszczęśliwy?
Nakoniec rzecze: „Niech nieba wygraią,
Niech swe tryumphy z mey sromoty maią.
99.
Niechay móy widzą tył nieprzyiaciele.
Niech znowu patrzą na moie wygnanie,
Byle widzieli, kiedy znowu śmiele
Będę ich słabe mieszał panowanie;
Nie ustąpię iem póki dusza w ciele,
Pamięć moich krzywd wiecznie nie ustanie
Y nieprzyiaciel sroższy się iem wrócę,
Chocia się w popiół y w ziemię obrócę“.
↑Po wszystkiej prawie — nad którego — ziemi Sroższego wieki tamteczne nie znały przestawienie, zamiast: Nad którego wieki tamteczne nie znały sroższego po wszystkiej prawie ziemi.
↑delia — w oryginale: la veste oltra il ginochio al piè gli cade.