Józki, Jaśki i Franki/Rozdział dwudziesty drugi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Józki, Jaśki i Franki |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przystępuję do najtrudniejszego rozdziału w moich opowiadaniach: historyi dwóch osad, ich powstania i rozwoju, zarządu i życia. Wiadomo, jak trudną jest żmudna praca historyka, który z legend, sprzecznych pogłosek, niezawsze dość wiarogodnych dokumentów, pragnie wyciosać gmach historycznej prawdy. — Jeśli więc tu i owdzie wkradnie się błąd lub nieścisłość, jeśli wyznam szczerze, że czegoś nie wiem, proszę z góry o przebaczenie.
W rozdziale o Indianach zaznaczyłem z naciskiem, że wolni strzelcy mieszkali w jaskiniach, kopanych w ziemi, i tylko dachy zrobione były z gałęzi. Już dach jaskini Klimczaka tak był mocny, że deszczu nie przepuszczał, pieczara Stachlewskiego posiadała dwie cegły nawet, kopano piwnice dla zapasów żywności i schowanka na siano dla koni, — nie były to jednak szałasy, a legowiska raczej.
— Kto zbudował pierwszy w Wilhelmówce szałas?
Ja twierdzę, że Siedlicki i Dawidczyński, jakkolwiek są i tacy, którzy Bartyzkowi przypisują to wiekopomne odkrycie.
Bartyzek widział na wsi płócienne namioty żołnierskie, przyszło mu na myśl, że płótno zastąpić mogą gałęzie, — i wnet z Pogłudem i Dąbrowskim wzięli się do budowy pierwszego na kolonii szałasu.
Być może, że stało się to równocześnie, — na jedno proszę jednak zwrócić uwagę. Szałas Siedlickiego opierał się o drzewo, co znakomicie ułatwiało pracę, gdyż pień drzewa stanowił jedną ścianę szałasu i służył za oparcie dla dwóch pozostałych. I przez cały dzień następny budowano szałasy obok drzew. Później dopiero nauczono się łączyć u góry trzy skośnie wkopane w ziemię gałęzie, stanowiące korpus dwóch bocznych i tylnej ściany. I to ulepszenie, bezsprzecznie doniosłe, zawdzięczać zdaniem mojem należy Bartyzkowi, który budowę swojego szałasu wzorował na płóciennych żołnierskich namiotach.
Jeszcze jedno przytaczam na poparcie mojego twierdzenia. Siedlicki i Dawidczyński zbudowali swój szałas w ukryciu głęboko w lesie, — w mniemaniu, że szałasów budować nie wolno, a Bartyzek, Pogłud i Dąbrowski obrali plac pod budowę na górce koło drogi, przez którą codziennie szliśmy do kąpieli, a więc już jawnie, gdy ogłoszono odnośne pozwolenie.
Nie chcę podawać w wątpliwość dobrej woli przeciwników, — niech obalą moje dowody, a przytoczą własne. A sprawę uważam za tem ważniejszą, że staję w obronie dwóch srodze przez los ściganych bezdomnych tułaczy. Piękny szałas Bartyzka istniał do końca sezonu, tam mieszkał burmistrz późniejszej osady Łysej Góry, tam była siedziba towarzystwa przyjaciół książek i opieki nad samotnymi. A Siedlicki i Dawidczyński? O, jak często pełnem zawodów i cierpień jest życie tych, którzy nowe ludzkości torują drogi.
Kiedy odfotografowano szałas Siedlickiego, nie by był piękny, ale że — pierwszy, a więc z konieczności niedoskonały, kiedy wydano pozwolenie na budowę szałasów i obwarowano je licznemi ograniczeniami, — zbrakło Siedlickiemu i Dawidczyńskiemu cierpliwości do dalszych wysiłków i ulepszeń, część gałęzi darowali, zgubili, resztę im rozkradziono i do końca wiedli żywot tułaczy.
Gdy powstała później bogata osada Miłosna, wygnano z niej Siedlickiego za niespokojną burzliwą jego naturę; Dawidczyński uwikłał się w brzydki proces o łamanie świeżych gałęzi, kilka razy przystępował do budowy coraz gdzieindziej i z kim innym, zawsze się w połowie roboty pokłócił, podobno już przed samym wyjazdem zapisał się do towarzystwa śpiewaczego i zyskał wstęp do szałasu „Lutni“.
W budowie szałasu Siedlickiego i Dawidczyńskiego brał udział podobno i Michałowski z grupy C. Pogłoska to niesprawdzona, postać to legendowa, może ktoś podjętą przeze mnie pracę poprowadzi dalej i odnajdzie w archiwach materyały dostateczne do monografii o Michałowskim z grupy C; ja i tak uginam się pod brzemieniem, nad wyraz wszelki trudnego zadania.
Udało mi się odnaleźć dokument, potwierdzający pozwolenie na budowanie szałasów. Sądząc z jego treści, jest to jeden z późniejszych już statutów, ułożony wówczas, gdy sprawa budowania szałasów znaczne poczyniła postępy:
„Niniejszem wiadomem się czyni wszystkim mieszkańcom kolonii Wilhelmówki, że pozwala się na budowanie szałasów z obowiązkiem przestrzegania odnośnych przepisów i ograniczeń.
1. Wydzielone pod budowę grunty, piaszczyste, wzniesione, a więc dostatecznie suche, są następujące: górka pod dziką gruszą na miejscu byłej fortecy, i górka na lewo od drogi, która prowadzi przez las do kąpieli.
2. Szałasy nie mogą być budowane zbyt blizko drzew, aby przy kopaniu fundamentów nie niszczyć korzeni.
3. Szałasy budować wolno tylko ze suchych gałęzi, znalezionych w lesie; każdy szałas, gdzieby się okazały świeże gałęzie, zostanie raz na zawsze zniszczony, właściciele pociągnięci do surowej odpowiedzialności sądowej, a wszystkie gałęzie, zarówno suche jak świeże, skonfiskowane i oddane na cele publiczne.
4. Dla kontroli, gałęzie przeglądane będą na polance przy powrocie z każdej wycieczki do lasu; dla uniknięcia sporów zapisywane nazwiska właścicieli wszystkich większych i bardziej wartościowych sztuk, przeznaczonych pod budowę.
5. W razie, gdyby po zbudowaniu wspólnego szałasu, jeden ze współwłaścicieli pokłócił się i chciał wycofać ze współki, niema prawa żądać zburzenia gotowego już szałasu dla otrzymania swoich gałęzi, ma natomiast prawo żądać, by dano mu gałęzie równej ilości i jakości po najbliższej wycieczce do lasu“.
Historykowi udało się wydobyć jeden arkusz z papierów komisyi celnej, która jak wiadomo czynna była na granicy pomiędzy lasem i polanką, prowadzącą do Wilhelmówki:
„Dziś przez granicę przewieziono duży transport budulca:
Bednarscy bracia: dwie grube gałęzie, jeden gruby kij na rusztowanie i 15 mniejszych gałęzi.
Troszkiewicz: jedna duża rozłożysta gałęź na pokrycie szałasu, 11 mniejszych, i pęczek suchych witek brzozowych do wiązania.
Jeliński: 14 gałęzi średniej wielkości.
Ulrich: chojak cały suchy średniej wielkości, trzy długie gałęzie bez liści, 5 mniejszych.
Krakus pokonał strasznego smoka, — powstał Kraków.
War i Sawa zbudowali małą chatkę rybacką nad brzegiem rzeki, — dziś wznosi się wielkie miasto, Warszawa.
Uśmiecha się pobłażliwie uczony historyk...
Kto w Wilhelmówce pierwszy na górce pod dziką gruszą osiadł i dał początek Miłośnie?
Odpowiadam szczerze: nie wiem. Trzy bowiem szałasy walczyły o honor pierwszeństwa; dwa z nich zginęły bez śladu, jeden tylko pozostał, a i ten dwukrotnie był przebudowany i dwa razy zmienił właściciela.
Pamiętacie przedhistoryczne czasy górki pod gruszą, gdzie odbywały się dzikie boje, gdzie robiono nietrwałe domki z piasku i mosty zwodzone? Otóż, jak głosi podanie, pierwszy Kowalczyk, Chruścicki i Maliszewski obok domku z piasku zbudowali coś w rodzaju stałego szałasu; jednakże napady ciągłe rychło ich zniechęciły, — oddali szałas Lokajskiemu, którego opanowała gorączka złota, i szałas wraz z gruntem sprzedał za cztery grosze chłopcu nieznanego nazwiska. Zkąd chłopiec miał cztery grosze, kiedy pieniądze schowane są u panów? Podobno znalazł je w lesie. — Jakie były dalsze losy szałasu? — Nawet ślad jego zaginął, a wszystko okryte jest mgłą tajemnicy.
Inne podanie głosi, że Ulrich z Olsiewiczem, Cyganem i Kumą zaczęli budować pierwszy na górce szałas, potem przyłączyli się bracia Bednarscy, wnet się pokłócili i wycofali podarowane gałęzie; Cygan też zabrał jedną ważną gałąź na ster do swojego okrętu; Kumę zaś dlatego nazywali Kumą, że przyjaźń jego była niestała i jak kumoszka, to tu to tam zaprzyjaźnił się i zaraz pogniewał. Resztę gałęzi po nieszczęśliwym szałasie odziedziczył Zieliński. — Jeśli więc upadek szałasu Kowalczyka spowodowały brak wytrwałości i żądza złota, to szałas Ulricha zginął z powodu wewnętrznych niesnasek.
Trzecia pogłoska ma najwięcej cech prawdopodobieństwa, bo potwierdza ją piśmienny dokument: pamiętnik Troszkiewicza.
Kiedy po domkach z piasku pozostało na górce pustkowie, tylko widniały resztki fortecznych wałów i doły, skąd czerpano wilgotny piasek na budowę domków, — zaraz po odkryciu szałasu Siedlickiego i Dawidczyńskiego w głębi lasu, — zjawił się na pustej górce Troszkiewicz i zaczął budować szałas, który pierwszego dnia mu się nie udał, bo ani wprawy ani gałęzi dość nie miał, a następnego już się udał.
Troszkiewiczowi pomagał Łęgowski, a podobno i Ulrich, podobno i Karaśkiewicz — Ulrich szybko się odłączył i wstąpił do niefortunnej, jak wiadomo spółki z Cyganem i Kumą. Potem Troszkiewicz przeniósł się na Łysą Górę do szałasu Bartyzka, jako prezes drugiego tow. przyjaciół czytania; Karaśkiewicza spotykamy później u Pilawskiego na Łysej Górze, — a ten, kto mimo wielu nieszczęść wierny pozostał i nazwany być może pierwszym stałym mieszkańcem Miłosny — jest bezsprzecznie Łęgowski.
Dziwne, trudne do wiary, a jednak prawdziwe. I Kowalczyk, który jeśli nie pierwszy nawet, to przecież był jednym z pierwszych, i Łęgowski, — obaj zubożeli doszczętnie: Kowalczyk został stróżem Miłosny, Łęgowski ogrodnikiem w szałasie, którego był właścicielem.
Najbogatszy, najpiękniejszy w Miłośnie — to szałas Jelińskiego.
Jeliński jest uczniem Bartyzka z Łysej Góry. Wogóle stara metoda opierania szałasu o drzewo rychło wyszła z użycia, i wszystkie następne budowane już były na wzór Bartyzkowego. Kopie się dół okrągły lub czworoboczny, niezbyt głęboki, wbija się skośnie trzy albo cztery grube gałęzie lub kije tak, by w górze schodziły się i opierały na sobie. Wierzchołki lepiej jest związać brzozowemi rózgami, jeśli niema sznurka, bo mogą się zesunąć, i szałas się zwali. Taki jest szkielet szałasu. Teraz przestrzeń między kijami zarzuca się gałęźmi rozłożystemi, a wszystkie szpary zasypuje trawą, liśćmi, małemi gałązkami.
Jeliński kopał dół rękami, bo łopaty jakoś nie dostał. Niezawsze łopaty sprawiedliwie mogły być wydane, bo wydawał je pan, a pan co może tam wiedzieć? — Przy kopaniu pomagali niby to Królik, Mały i wścibski Cieniewski; ale Królik więcej przeszkadzał, Cieniewski więcej gadał niż robił, a Mały niewiele miał czasu, jako dyżurny warcab i fortec, a jeszcze bibliotekarz. — Jeliński dwa dni sam pracował, bo go porzucili koledzy, a kiedy szałas był już gotów, przyszedł znów Mały i za radą pastucha zaczął wiercić komin w szałasie.
— Daj spokój, bo zwalisz, — przestrzegał Jeliński.
Ale pastuch tak kusił, tyle pięknego obiecywał dymu, zobowiązał się nawet sam dostarczyć zapałek, — że Mały szedł dalej za jego zwodnemi radami.
— Pan nie pozwoli, — przestrzegał Jeliński.
— A przecież w statucie nic o kominach niema, — mówi Mały.
Mały liczy na to, że ma dużą u władz protekcyę, bo już nie tylko pędzelki robi, ale i jodynuje teraz zadrapania, a wczoraj nawet ważny opatrunek na nodze robił po wyjęciu z pięty dużej igły sosnowej. — Może uda mu się uzyskać koncesyę na budowę kominów w Wilhelmówce? — Wiktor Mały dużo piastuje urzędów, szybko awansuje, a powodzenie psuje przecież ludzi. Mały już się gorzej obchodzi z chorymi, niezawsze chce jodynować: „idź, z takiem głupstwem przychodzi, jodynę tylko marnuje“, — powiada, gdy zadrapanie zbyt drobnem mu się zdaje. — Raz nawet wlazł na baryerę łazienki w kąpieli i omal nie dostał dymisyi, i tylko jedno go uratowało: że wzorową czystość utrzymywał w aptecznym pokoju i salce opatrunkowej.
Ale z kominem mu się nie udało: najgłówniejszy drążek wyleciał, szałas chwiać się zaczął i trzeba go było rozwalić. Jeliński uczciwie mu nawymyślał i wyrzucił z szałasu.
Czy miał słuszność Jeliński?
Do pewnego stopnia. Po pierwsze, na palenie ognia w szałasie pan nigdy by nie pozwolił; po drugie, jeśli nie budowałeś szałasu i nie znasz jego konstrukcyi, nie bierz się do ulepszeń; jesteś felczerem — poco ci zduńska robota? — Z drugiej jednak strony, ulepszenia i nowe próby są potrzebne, a nawet konieczne, a każda próba połączona jest ze stratami i niebezpieczeństwem. Ileż to ofiar pochłonęły koleje żelazne, okręty, samochody, aeroplany? — Sam Jeliński zrobił w szałasie półeczkę na warcaby, piwniczkę na grzyby, — a czyż one nie mogły podważyć drążka i zniszczyć szałasu? — Gdyby nie ciągłe ulepszenia i dążenie do coraz doskonalszej budowy, czyżbyśmy mieli schodki do szałasów, wały przy wejściach, ogródki obok szałasów, siadanki do opowiadania bajek?
Nieudana nawet próba uczy i przynosi pożytek. Kiedy Jeliński odbudował swój szałas, wejście zrobił teraz od północy, żeby tak słońce nie piekło, i rozszerzył je i przybrał tatarakiem.
Na miejsce Małego wziął Jeliński ogrodnika.
Chwilowo gościł w szałasie Iwanicki, ale Iwanicki chciał się przekonać czy mocny, zatrząsł szałasem i zasypał piaskiem puszysty dywan z trawy, którą wysłana jest miękko podłoga. Jeliński pogniewał się z nim o to, a Iwanicki wstąpił do współki z Chabińskim i doszedł do godności pomocnika burmistrza, kiedy już górka się zabudowała, otrzymała nazwę i zupełny samorząd.
W ten sposób Jeliński został sam tylko z ogrodnikiem Łęgowskim, że jednak samemu żyć smutno, więc poprosił do siebie Rozuma, z którym zna się z Warszawy i wie, że spokojnym będzie lokatorem.
Rano odświeżają dywan, zmieniają kwiaty w ogródku i tatarak nad wejściem, poprawiają wał koło szałasu, oczyszczają dróżkę ze śmieci; a to siadanko się rozsypie, a to dziura się zrobi w dachu. Pracy koło gospodarstwa jest dużo. — Tylko wieczory są wolne, — przychodzi Karas, zasiadają obok szałasu i bajki opowiadają albo tak sobie gawędzą. — I Karas spokojnym jest gościem.
Raz przyszedł Dajnowski i prosił, żeby go wzięli na miejsce Iwanickiego. Dajnowski ma scyzoryk, a dobrze mieć przecież lokatora ze scyzorykiem. Ale ten znowu śmiecił, bo ciągle łódki z kory wycinał, leniuch był, robić nic nie chciał, aż zwyciężyła w nim natura marynarza, rychło porzucił wygodny szałas, puścił się na burzliwe wody morza Pompowego, został admirałem i niepodzielnym jego właścicielem. Miasto być przybłędą w obcym szałasie, został panem, gdzie nikt mu już śmiecić zabronić się nie ośmieli.
Szałas Jelińskiego stał się pałacem. Ogród oparkanili, dróżki czysto musiały być wysypane piaskiem, a bogaczom już się pracować nie chciało. Cały dzień by tylko leżeli, jak książęta, na brzuchu i w warcaby grali. — A przytem bali się teraz, żeby im kto szkody nie zrobił, kiedy są poza domem, w palanta sobie grają. Więc zgodzili stróża — Kowalczyka.
Zbudowali Kowalczykowi lichy szałas, bo nie chcieli trzymać w swoim salonie patyków, służących za miotły, widły, młotki, grabie. Kowalczyk teraz musiał wszystko robić, bo ogrodnik tylko kwiaty zmieniał w ogrodzie.
Smutno musiało być Kowalczykowi: toć on z Chruścickim i Maliszewskim jeden z pierwszych tu się osiedlił; przyszli zdolniejsi i są teraz panami, a on słuchać ich musi. Osada się rozrosła, dużo szałasów przybyło, a więc i pracy coraz to więcej.
Aż zbuntował się, nazbierał własnych gałęzi i przeniósł się na Łysą Górę, jako gospodarz i wolny obywatel.
Dzika grusza na górce, jak wiadomo, jest okrętem, nazywa się „Burza“, nieco na prawo od „Burzy“ mamy statek Ligaszewskiego „Błyskawicę“. — Sama górka liczy już około pięćdziesięciu mieszkańców. — Zarząd nad ludną osadą coraz jest trudniejszy. — Wiemy już, jakie błędy popełniała władza centralna, wydając naprzykład łopatę Kopce, a nie dając jej Jelińskiemu; toż samo dziać się mogło z warcabami, książkami, młynkami. — Władza centralna, dając samorząd morzu Pompowemu, pozbyła się kłopotu z kieratem; postanowiono teraz i osadzie dać zupełny samorząd. Szczęśliwa to była myśl.
Od tej chwili zaczął się wiarogodny, historyczny okres życia osady, która otrzymała stałą już nazwę „Miłosna“, gdy do tej pory zwała się to „Górką“, to „Braterstwem“, to „Burzową Górą“ od imienia okrętu.
— Proszę pana, chłopcy się biją o łopatę.
— Gdzie?
— Na górce.
— Na jakiej górce?
Teraz mówi się: w Miłośnie, — i już wszystko wiadomo. Teraz już nikt się bić nie ośmieli, bo na miejscu stale jest burmistrz.
1. Burmistrz oznacza miejsce pod budowę nowych szałasów, baczy aby korzeni nie podkopywano i aby nowe szałasy nie zagradzały wejścia do już istniejących.
2. Burmistrz pilnuje, aby nie używano do budowy świeżych gałęzi, które drogą kontrabandy przedostać się mogą do osady.
3. Burmistrz przestrzega, aby po trąbce cała osada natychmiast się wyludniała.
4. Burmistrz codziennie zdaje sprawę władzy z życia osady.
5. Burmistrz wszystkie drobne sprawy rozstrzyga własną władzą, dla rozstrzygnięcia ważniejszych zwołuje zebrania gminne, które decydują większością głosów. — Prawo skargi na burmistrza przysługuje każdemu z obywateli.
6. Burmistrz otrzymuje łopaty, domina, loteryjki, warcaby, fortece i młynki dla całej osady i ma pieczę nad powierzonym mu inwentarzem.
Piękna była uroczystość wyborów. Jednogłośnie wybrano Chabińskiego, bo ma już lat dwanaście, jest spokojny ale rozumny, stanowczy i sprawiedliwy.
Wybrany drżącym głosem odczytał następującą rotę przysięgi:
„Dziękuję za zaufanie, postaram się być godnym jego. Daję wam słowo honoru, że łopaty i gry wydawać będę sprawiedliwie, nie powodując się ani przyjaźnią, ani nieprzyjaźnią, zarówno wszystkie sprawy decydować będę zgodnie z poczuciem sumienia. — Proszę i żądam zarazem, abyście stali się godni nadanego nam samorządu: nie wolno bić się, kłócić, gubić gałek od warcab, fortec i loteryjek“.
Zapewne kiedyś w obszernej pracy historycznej ukażą się wszystkie sprawozdania burmistrza, tu jednak dla braku miejsca, poprzestać muszę na jednem tylko.
„Wczoraj wziąłem do pomocy Iwanickiego, żeby po trąbce odbierać łopaty. Lokajski jest pisarzem, zapisuje komu wydaje się gry, żeby nie pogubili. Potrzebne nam sześć łopat, dwa domina, cztery warcaby i dwie fortece. W młynek chłopcy nie chcą bardzo grać. — Szałas numer dziewiąty zawalił się w nocy, bo piasek pod nim jest suchy. — Dziś zaczniemy kopać plac pod zebrania gminne i całą osadę chcemy otoczyć wałem. — Młodszemu Bednarskiemu wyznaczyłem plac pod budowę. — Marszałkowski skończył już swój szałas. — Skazaliśmy na banicyę małego Frankowskiego i Zabuckiego, a Moskwikowi daliśmy ostrzeżenie. — Szałas Bartyzka na Łysej Górze ma chorągiewkę, więc ja proszę także o chorągiewkę, — gminiacy się na to zgadzają“.
Tu dodać muszę, że równocześnie z Miłosną otrzymała samorząd i druga osada Łysa Góra, gdzie na burmistrza wybrano Prażmowskiego.
Szałas Nr. 5 był bardzo ludny, ale spokojny, — nie wadził nikomu. — Spotykamy tam Kowalskiego i Tokarskiego, cichego Dobilisa, leniwego ale również spokojnego Kuczyńskiego, Silczyńskiego, Świderskiego i najmłodszego z obywateli Miłosny, bo liczącego ośm lat niespełna, czarnego Michnowskiego.
Michnowski jest tak szczupły i drobny, że na ośm lat nawet nie wygląda, — najwyżej na sześć albo siedem. A przytem za uchem ma wysypkę, która nie chce się goić i pewnie jeszcze długo będzie trwała.
Dobrze się działo w szałasie Nr. 5, dopóki nie przyjęto za lokatora Moskwika. Od chwili przyjęcia Moskwika posypały się skargi na szałas, cieszący się do tej pory jak najlepszą opinią. To łopaty nie chcą oddać, to wał sąsiadowi uszkodzili, to po trąbce nie chcą opuścić Miłosny; a potem burmistrz będzie odpowiadał przed władzą.
Wzywa burmistrz gospodarza szałasu Nr. 5.
— Co u was się dzieje?
— A no, Moskwik.
Wezwano Moskwika, a ten powiada, że wszystkiemu winien mały Michnowski, bo jest parszywy, ma za uchem zaraźliwą wysypkę i Moskwik nie może z nim mieszkać w jednym szałasie.
Jawna niedorzeczność: Moskwik nie chce oddać po trąbce łopaty i sypie piasek w oczy, bo mały Michnowski ma wysypkę za uchem. — Gdzież tu sens jaki?
— Łopata łopatą, a piasek sypie, bo robi dezynfekcyę, bo piasek to tak samo jak karbol.
Ponieważ Moskwikowi, jak wiemy ze sprawozdania burmistrza, już dano raz ostrzeżenie, więc wydalono go teraz raz na zawsze z Miłosny; ale mały Michnowski rozpłakał się i nie chciał już wrócić do szałasu. Boć każdy ma swoją ambicyę.
Był akurat plac wolny po zburzonym szałasie Nr. 4, — zebrali się więc gminiacy, co bogatsi, każdy dał po parę zbywających gałęzi, a burmistrz, który zawsze starał się służyć wszystkim przykładem, sam zbudował mały szałasik dla najmłodszego obywatela Miłosny. A nie chcąc urazić ambitnego młodzieńca, że niby to z łaski dali mu przytułek, nazwano szałas Nr. 4 szpitalem. Bo szpital, to instytucya społeczna, a nie dobroczynna, gałęzie dane na szpital, to podatek, a nie ofiara.
Nadmienię dla ścisłości, że prócz Michnowskiego, tu znalazł opiekę Fredek Waligóra, gdy najadłszy się surowych grzybów, zaniemógł i dostał łyżkę rycyny.
Nie chcę nużyć czytelników, boć ostatecznie o każdym szałasie możnaby całą książkę napisać, a jednak wszystkie są do siebie mniej więcej podobne.
Każdy szałas ma odpowiedzialnego gospodarza, ma lokatorów stałych i przygodnych gości; zawsze ktoś się wkręci, co kłopotu narobi, a potem trudno go się pozbyć; zawsze jeden bajki opowiada, jeden jest ogrodnikiem.
Powstają nowe szałasy, inne giną bez śladu.
Osada w chwili najwyższego rozwoju liczyła czternaście szałasów, przeszło 70 mieszkańców, cztery okręty, plac zebrań, — zaczęto robić wał i kopać sadzawkę, ale wykończyć już nie zdążono, bo powrót do Warszawy przeszkodził.
Na ławce obok krzyża, tego samego w lesie krzyża, który Prawe Serce i jego towarzysze przystrajali kwiatami, — zbierała się garstka chłopców dla wspólnych czytań.
Kiedy zaczęto budować szałasy, zwrócili się z prośbą o pozwolenie — na zbudowanie szałasu nie na górce, a nieco zdala poza kolonią. Nie chcieli, aby im przeszkadzano w czytaniu; na górce było dla nich zbyt gwarno.
Władza niezbyt chętnie widziałaby szałasy pojedyncze i oddalone; że jednak każde zapoczątkowanie, mające na celu oświatę, władza w Wilhelmówce wita naogół życzliwie, — tym razem, w drodze wyjątku, udzieliła odnośnego pozwolenia.
Wybrali zaciszne miejsce, zaczęli kopać, — natrafili na korzenie; przenieśli gałęzie w inne miejsce, — toż samo. Dopiero nazajutrz szałas był gotów. — Zebrali się, czytali, — było dobrze. — Jakież jednak było ich zdumienie i gniew gdy dnia następnego zastali swój szałas zburzony.
— Pewnie pastuchy popsuli?
Kto popsuł, jest to już rzeczą obojętną. — Jasnem jednak się stało, że jakkolwiek życie w gromadzie ma swe złe strony, jednakże daje rękojmię ładu i bezpieczeństwa.
Zwrócili się do burmistrza Miłosny, ten dał im najlepszy plac po zburzonym szałasie Marszałkowskiego. — Odrazu gruchnęła wieść po osadzie, że mieć będzie szałas związkowy, — i szałas Nr. 9 do końca sezonu zwano związkowym. — A przecież później dopiero, kiedy bajki już się wyczerpywać zaczęły i popyt na książki coraz szersze zataczał kręgi, — zalegalizowano ustawę Towarzystwa Przyjaciół Czytania tej treści:
1. Towarzystwo ma na celu zbieranie się dla wspólnego czytania i słuchania powiastek i wierszy.
2. Zgodnie z powyższym celem, członkowie zbierają się po obiedzie we własnym szałasie.
3. Członkiem tow. może być każdy, na którego przyjęcie zgadzają się wszyscy, a jeden znajomy go poleci.
4. Jeżeli znajdzie się pięciu członków, towarzystwo zaczyna być czynne.
5. Członkowie wybierają przez głosowanie prezesa i bibliotekarza.
6. Bibliotekarz bierze książki do czytania i ma nad niemi pieczę.
7. Prezes pilnuje, aby zbierano się o jednej godzinie.
8. Prezes wraz z bibliotekarzem wybierają niedługie opowiadania i wiersze do czytania.
9. Prezes za zgodą członków ma prawo przyjmowania i wydalania niespokojnych, spóźniających się i nieobecnych.
10. Prezes codziennie po pierwszem śniadaniu zdaje władzy sprawę z wczorajszego zebrania.
Kossowski został prezesem, Fabisiak bibliotekarzem (natychmiast doniósł o tem w liście do rodziców).
Szałas Nr. 9. ma bramę, coś w rodzaju kolejowego szlabanu, który opuszcza się podczas zebrań, aby nikt nie wchodził i nie przeszkadzał. Szałas jest tak okazały, że prezes towarzystwa chciał nawet poprosić księdza o poświęcenie, gdy ksiądz przyjechał w niedzielę na nabożeństwo.
— Eee, jeszcze się ksiądz obrazi? — ktoś zaoponował.
— Dlaczego ma się obrazić? Przecież nie psy, a ludzie siedzą w szałasach, — bronił projektu swego prezes Kossowski.
Jednakże zwyciężyła opozycya...
Już w parę dni po założeniu towarzystwa, członek Troszkiewicz przeszedł na Łysą Górę i tam został prezesem Drugiego tow. przyjaciół czytania...
O szałasie Bartyzka na Łysej Górze dwa razy już wspominałem w mojej pracy historycznej: raz, gdy mowa była o Kopce-sierocie i towarzystwie opieki nad samotnymi, drugi raz, gdy rozważałem spór wynikły o to, kto na kolonii pierwszy wybudował szałas.
Bartyzek, jak Lech, jak Piast i Krakus, — jest postacią do pewnego stopnia legendową, a z Krakusem i to jeszcze ma wspólne, że ojcu-szewcowi pomaga w robocie.
Ojciec Bartyzka był na kolei spinaczem pociągów, spadł z maszyny, głowę sobie wstrząsnął i już pięć lat procesuje się z koleją Wiedeńską. Bo od tej pory ojciec Bartyzka ma szum i bóle głowy, czasem upadnie i leży, jak martwy; a doktorzy mówią, że tylko udaje, żeby wycyganić od biednej kolei odszkodowanie. — Nie dlatego jednak powiadam, że Bartyzek jest postacią pół-legendową, a dlatego, że był czasu onego djabłem. — Djabłem? — Tak. — Bo Bartyzek chodził do ochrony na ulicy Freta, a kiedy urządzono szopkę, gdzie przedstawiano grzesznego króla Heroda, — Bartyzek był cały czarny, miał rogi i ogon i kusił króla Heroda, żeby duszę jego, wziąć po śmierci do piekła.
Może dlatego właśnie miejsce, gdzie osiedlił się Bartyzek, nazwano Łysą Górą, a może dlatego, że góra jest duża, a szałasów na niej niewiele?
Powiedziałem, że o każdym szałasie możnaby całą książkę napisać, a ten i ów sądził pewnie, że jest to czczą tylko przechwałką. — Nie, uczony historyk nie będzie się chwalił. Tu każda gałąź może być przedmiotem gruntownych studyów i stanowić osobny rozdział pracy.
Weźmy naprzykład gałęź lewej ściany szałasu Bartyzka. Znalazł ją Terlecki i przygotował sobie pod drzewem, tymczasem chłopiec z grupy A wziął ją, położył pod krzakiem; potem podarował Gajewskiemu. Gajewskiemu zabrał ją Maciaszek i chciał zamienić na grzyb. Jednakże poznał swą własność Terlecki, a dla uniknięcia sporów dał Ulrichowi. Ulrichowi, jak wiadomo popsuł się szałas, gałęź czas jakiś była u Lokajskiego. Po wielu przygodach wróciła do Maciaszka, dana była do współki Bartyzkowi i nie przyniosła mu szczęścia. — To tylko zgruba opowiedziana historya jednej gałęzi, a ile ich jest w każdym szałasie?
Bartyzek poznał się z Pogłudem podczas zbierania grzybów, a z Dąbrowskim, — bo jest Pogłuda parą. I we trójkę w dwa dni wznieśli szałas, a Suwiński pomógł go okopać.
Kiedy przybył Kopka i Kasprzycki i powstała myśl założenia towarzystwa opieki nad bezdomnymi, chcieli powiększyć szałas; ale mógł się nie udać, więc obok zaczęli budować drugi, ze wspólnem podwórzem. — Wiele im przysporzyło to trosk, bo wśród bezdomnych iluż jest ludzi z burzliwą przeszłością i niespokojnym temperamentem.
Przyszedł Brzozowski, zaczął się bić, mocować, siadać na wale, — zepsuł ścianę, groził, że cały szałas zniszczy. — Przyszedł Trześniewski, głupie bajki opowiadał, a gdy nie chcieli go słuchać, zaczął na szałasie robić gniazdo bocianie i dach uszkodził. — Dał Maciaszek gałęź, i dar ten kością im później stał w gardle; chcieli już oddać, choć mówi przysłowie, że kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera, — Maciaszek jednak nie chciał odebrać gałęzi i groził zburzeniem całej siedziby. — Znów kogoś przygarnęli, zaczął Kopkę krzywdzić, waryatem go przezywał. — Aż to, czem grożono im ciągle, stało się czynem: w czwartek, podczas pisania listów na werendzie, rozwalił ktoś oba szałasy. — Nawet podczas wojny, jak wiadomo, oszczędzane są szpitale i przytułki, — a tu nagle podczas pokoju, w biały dzień, — ach, jakie to bolesne.
Bartyzek nie upadł na duchu. Tylko małą duszę nieszczęście przygnębia i osłabia, a silne hartuje i zagrzewa do pracy i walki. — Bartyzek, Pogłud i Dąbrowski zakasali rękawy, i wnet stanął nowy szałas, jeszcze piękniejszy i większy.
Następny dzień zato był dniem wypoczynku i cichego zadowolenia.
Należało przypuszczać, że już teraz zawsze tak będzie, — niestety, jeszcze jedną ciężką próbę przeżyć im było sądzone.
Oto Kopka-sierota, chcąc się odwdzięczyć za przytułek i opiekę, umyślił zrobić im niespodziankę, w tajemnicy narwał świeżych gałęzi, przykrył od góry suchemi i ciągnie z lasu swą kontrabandę. Ale na granicy celnej koło polanki, odbywa się, jak wiadomo, rewizya.
Zaaresztowano Kopkę.
— Dla kogo wiozłeś gałęzie?
— Dla Bartyzka, Pogłuda i Dąbrowskiego.
Żelazny paragraf trzeci statutu głosi:
„Szałasy wolno budować tylko ze suchych gałęzi, znalezionych w lesie; każdy szałas, gdzieby się okazały świeże gałęzie, zostanie zniszczony“.
Wyraźnie powiedziano: „szałas gdzieby się okazały świeże gałęzie“, a Kopka wiózł je dopiero, w drodze został aresztowany, w tajemnicy przed odpowiedzialnym właścicielem je zrywał; i przecież Kopka nie jest zupełnie mądry, bo dziesięć dni na głowę chorował, kiedy go kijem uderzono. — Gdy doszło do sprawy, adwokat wdzięczne miał zadanie, o zburzeniu szałasu mowy być nie mogło, i Kopkę nawet uniewinniono: toć chciał się biedak przysłużyć, odwdzięczyć.
Ale Bartyzek, jak na eks-dyabła przystało, porywczy był, — jak się mówi, — w gorącej wodzie kąpany.
— Kiedy ma być szałas zburzony, to go sami zepsujmy, bośmy go sami budowali i pracowali.
Dopiero później, jak niektórzy twierdzili, łzy miał w oczach, ale się nie przyznawał:
— Widziałeś, żem płakał? No to kłamiesz!
Sąd w porządku prawnym tegoż dnia jeszcze rozważał sprawę. I pomyślcie tylko: nawet świeże gałęzie oddano Bartyzkowi; bo statut mówi, że skonfiskowane gałęzie oddane być mają na cele publiczne; a czyż istnieje cel piękniejszy, jak opieka nad sierotami, samotnymi i bezdomnymi?
— Cóż będziemy znowu budowali? — pyta Pogłud po sprawie.
— Już się nie opłaci — powiada Bartyzek.
— Gałęzie mamy, może nam się uda odrazu.
— Jak się odrazu uda to dobrze; ale już nie na tem miejscu budujmy.
Nic dziwnego, że zraził się do miejsca, gdzie mu się los srogi tak dał we znaki.
Przeniesiono gałęzie wyżej na górkę, gdzie więcej cienia i nie tak blizko drogi do kąpieli. Ale przyzwyczajenie, przywiązanie do ojczystego zagona, — znów ich w to samo skierowało miejsce. — Trzy godziny kopali we trzy łopaty, — znów zasypali dół, — wrócili na stary plac opuszczony.
— Wisz co? Zrobimy teraz nie okrągły, a czworoboczny.
Jest to najtrudniejszy system budowy. — I nie szła robota. — Chcieli zrobić czworoboczny, a sam się jakoś wykierował na okrągły. — Zaczęto się z nich śmiać, — zwalili. — Drugi raz do dachu już doszli, — rusztowanie się obsunęło.
— Psia kość, zaklął Bartyzek; ale już się w nim zaciętość odezwała.
Za trzecim razem wyszedł szałas na pokaz, — majstersztyk, — piękny jak Apollo, a mocny, jak Herkules.
— Tylko pamiętaj, Kopka, nie rwij świeżych gałęzi.
A Kopka, czy się obraził, czy mu się wstyd zrobiło, — nie chce już być z nimi, — do Korpaczewskiego i Pilawskiego pójdzie.
— Nie chodź Kopka, — ostrzega Bartyzek, — zobaczysz, że będziesz żałował.
Bo szałas Korpaczewskiego nietęgą się cieszy opinią. — I w samej rzeczy, już nazajutrz wrócił Kopka do swoich.
Dla obrony, wzięli do szałasu Prażmowskiego, obrali go burmistrzem. — Troszkiewicz założył tu drugie tow. przyjaciół czytania; ale że się zaniedbywał, więc na prezesa wybrano Grudzińskiego. Przybył Wojdak, Siniawski, — gości zawsze pełno w szałasie.
I tak już bez przygód, zgodnie i wesoło płynęło im życie aż do końca sezonu. — Na kiju obok szałasu suszyły się grzyby, które Pogłud zbierał dla Wikci, — tej samej Wikci, co to jak na nią mówią: „smarkatka“ nie gniewa się bo wie, że urośnie, ale jak mówią: „plotkarka“, to płacze, bo plotki robić wstyd wielki.
Dziewczynkom najlepiej podobał się szałas burmistrza z Łysej Góry z powiewającą na dachu chorągiewką, a jego wprawni budownicy niejeden szałas wznieśli dziewczynkom w Zofiówce.
|
Cyfry arabskie — numery szałasów. Cyfry rzymskie — numery okrętów. Miejsca kreskowane — ogródki. Osadę na planie otacza wał, który jednak dokończony nie został. |
Korpaczewski z dziesięć razy brał się do budowania szałasu. O lepsze z nim iść mogli tylko bracia Bednarscy, którzy bodaj czy nie najwięcej mieli gałęzi, nigdzie jednak miejsca nie zagrzali, do końca sezonu odbywali mozolne przeprowadzki i ostatecznie wiedli żywot cygański, koczowniczy.
Korpaczewski dwa razy próbował dostać się do Miłosny, ale mu tam było za ciasno, a może i za spokojnie; przeniósł się na Łysą Górę, osiedlił się na dzień jeden koło pniaka, potem na dzień koło brzozy, potem wprost burmistrza, potem na lewo od burmistrza, potem nieco wyżej na górce, — wreszcie ukończył robotę, — siedzi, — dumny, — zadowolony.
(Korpaczewskiego zwą Etle-Metle, bo kiedy się pokłóci, tak prędko mówi i niewyraźnie, że go zrozumieć niesposób).
I czy Korpaczewski po ukończeniu szałasu chciał z niego wyrzucić Pilawskiego, czy Pilawski Korpaczewskiego, czy obydwu chciał wyrzucić Borkiewicz, czy oni Borkiewicza, czy wreszcie Przybylski wszystkich ich chciał powyrzucać, dociec jest niewypowiedzianie trudno; dość że zawsze w szałasie jest jeden obrażony, jeden pokrzywdzony, jeden zagniewany srodze i jeden pobity.
Rozumiecie teraz, dlaczego Bartyzek nie radził Kopce iść do nich i dlaczego Kopka tak rychło wrócił do szałasu Bartyzka?
Miał też z nimi za swoje burmistrz Łysej Góry.
— Kto u was jest gospodarzem?
— Ja, — powiada Olsiewicz.
— Więc nie Korpaczewski, Pilawski, Borkiewicz i Przybylski, tylko Olsiewicz?
— A no Olsiewicz. Tak nam się podoba. Tobie co do tego?
I teraz Olsiewicz wyrzuca Borkiewicza, Borkiewicz Pilawskiego, Pilawski Przybylskiego, Przybylski Korpaczewskiego, zawsze jest dwóch obrażonych, jeden pokrzywdzony i dwóch pobitych.
Borkiewicz pyta się poco Pilawski zaczyna z Korpaczewskim, a Pilawski ma pretensyę, że Przybylski zaczepia Olsiewicza. Rozumieją, że trzeba kogoś z szałasu wyrzucić, bo inaczej nigdy spokoju nie będzie, nie wiedzą tylko, kogo wyrzucić, od kogo zacząć należy.
— Dlaczego łopat nie oddajecie po trąbce? — pyta ostro burmistrz Olsiewicza.
— A ja brałem od ciebie łopaty?
— Wszystko jedno kto brał. Brali do waszego szałasu, a ty odpowiadasz, boś gospodarz.
— Ja gospodarz? — dziwi się Olsiewicz. — Ani mi się nawet śni być gospodarzem.
Od dziesięciu minut Olsiewicz przestał być gospodarzem, miejsce jego zajął Lobański.
Teraz Lobański wyrzuca Olsiewicza, Olsiewicz Borkiewicza, Borkiewicz Przybylskiego, Przybylski Pilawskiego, Pilawski Korpaczewskiego, a Korpaczewski wyrzuca Lobańskiego.
Jedno należy zapisać na dobro szałasu: każdego bez trudu przyjmą do siebie i chętnie gospodarzem go zrobią, — każdy dla nich dobry, — każdy im bratem. Choćby nowy lokator najgorszą miał opinię, choćby go wyrzucano uprzednio ze wszystkich szałasów, — oni go zapraszają: może tak będzie lepiej? — Bo ciągle myślą nad tem, jakby porządek wprowadzić, zawsze chcą kogoś wyrzucić, a tymczasem nowego przyjmują.
— Zobaczycie, Karaśkiewicz nauczy was rozumu.
Bo od czasu jak jest ich sześciu, dwuch stale jest obrażonych, dwóch pokrzywdzonych i dwóch pobitych; jednakże chcieliby żyć w zgodzie.
— Te burmistrz, dawaj dwie łopaty!
— A ty co za jeden?
— Co ja za jeden? Karaśkiewicz, nowy gospodarz szałasu.
— A co robić będziecie?
— Schodki i piwniczkę na grzyby.
Biorą się do kopania.
— Tu zaczniemy kopać. — A nie, bo tu lepiej. — Ja ci mówię... Nic nie mów. — Daj łopatę. — A jakże. — Odejdź. — Puść. — Odejdź, powiadam ci. — Nie dam kopać. — To twój szałas? — A mój. — Twój? — Mój. — Puścisz łopatę czy nie?
I Karaśkiewicz zaczyna wyrzucać Lobańskiego, Lobański wyrzuca Olsiewicza, Olsiewicz Borkiewicza, Borkiewicz Przybylskiego, Przybylski Pilawskiego, Pilawski Korpaczewskiego, a Korpaczewski Karaśkiewicza.
Pobili się, szałas rozwalili, gałęzie rozrzucili, trzech było obrażonych, trzech pokrzywdzonych, a Pilawski wrócił do Warszawy z podbitem okiem i podrapanym nosem.
∗ ∗
∗ |
Przyjętem jest ogólnie, że na ostatniej stronie naukowej pracy, autor podaje wykaz książek, które przeczytał. Czyni zaś tak, by wiadomem było, że nic z własnej głowy nie wymyślił, tylko wszystko prawdziwie i sumiennie z gotowego przepisał.
Nie chcąc być gorszym od innych, podaję źródła, z których czerpałem materyały do mojej wielkiej pracy historycznej.
1. Statut w sprawie budowania szałasów.
2. Prace urzędu celnego.
3. Pamiętniki Troszkiewicza.
4. Pamiętniki Łęgowskiego i Przybylskiego.
5. Sprawozdania burmistrza Miłosny.
6. Sprawozdania burmistrza Łysej Góry.
7. Towarzystwo śpiewacze: Lutnia.
8. O samorządzie Miłosny i Łysej Góry.
9. Sąd przysięgłych w Wilhelmówce.
10. Sprawozdanie z działalności tow. przyjaciół książek.
11. Działalność apteki i życiorys Wiktora Małego.
12. Akta głównego sztabu marynarki na Morzu Pompowem.