Kawaler de Chanlay/Rozdział XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kawaler de Chanlay |
Wydawca | Nakładem „Dziennika Polskiego“ |
Data wyd. | 1910 |
Druk | Piller-Neumann |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Une Fille du Régent |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— To wy Mości książę? — zawołał Dubois, wchodząc do salonu pałacyku przy ulicy du Bac, na widok Regenta, na tem samem miejscu, co wczoraj.
— Tak, to ja — odparł książę. — Cóż w tem dziwnego? Przecież zamówiłem Bretona na południe.
— Ale zdawało mi się, że rozkaz uwięzienia go, podpisany przez Waszą Królewską Wysokość, położył koniec rozmowom?
— Mylisz się, Dubois. Chciałem jeszcze raz pomówić z tym biednym młodzieńcem; spróbuję skłonić go do zaniechania zamiaru.
— A jeżeli zgodzi się?
— W takim razie wszystko się skończy: nie było spisku więc nie ma i spiskowców. Za zamiary nie karze się nikogo.
— Gdyby to był kto inny, nie pozwoliłbym na to. Ale widząc, jaki on jest, mówię: „spróbujcie, Mości książę!“
— Pewien jesteś, że nie odstąpi od swego?
— Jak najpewniejszy. Tylko, gdy odmówi stanowczo, gdy będziesz już pewien, Mości książę, że trwa on w zamiarze zamordowania ciebie, wtedy wydasz go w moje ręce? Wszak prawda?
— Tak, ale nie tutaj.
— Dlaczego nie tutaj? — Lepiej będzie zaaresztować go w hotelu.
— Niepodobna! Wszyscy w całej dzielnicy mają w pamięci awanturę Bourguingnona nie jestem pewny, czy wierzą tak ściśle w tę jego mniemaną apopleksyę. Lepiej będzie zaaresztować tego młodzieńca tu przed domem. Cicho tu i pusto. Czterech ludzi da mu z łatwością radę; stoją oni w pogotowiu w jednym z pokoi w pobliżu. Przed domem będzie czekał powóz i powiezie go do Bastylii. Jeden pan de Launay będzie o tem wiedział, a na jego dyskrecyi można polegać.
— Rób zresztą, jak chcesz!
— No, a reszta?
— Jaka reszta?
— Nasi Bretoni, tam daleko: Pontcalec, du Couedic, Talhouet i Montlois?
— Nieszczęśliwi! Słyszałeś ich nazwiska?
— Nie troszcz się o nich, Mości książę. W tej chwili wszyscy już są pewnie pod kluczem.
— A kto wydał rozkaz?
— Ja, naturalnie. Nie jestem przecież ministrem od parady. Zresztą, podpisałeś sam, Mości książę.
— Ja!? Czyś oszalał!?
— Przecież tamci nie są mniej winni od tego tutaj: upoważniając mnie do uwięzienia tego młodzieńca, upoważniłeś Wasza Królewska Wysokość do uwięzienia i tamtych.
Dubois spojrzał na zegarek.
— Trzecia godzina. Dopiero jutro rano zostaną uwięzieni.
— Cała Bretonia będzie oburzona, Dubois!
— Ba! przedsięwziąłem środki ostrożności.
— Trybunały bretońskie nie zechcą ich sądzić.
— Przewidziałem i to.
— A jeżeliby ich skazano na śmierć, nie znajdzie się kata do wykonania wyroku, i powtórzy się straszna historya pana de Chalais.
Pamiętaj, że się to będzie działo w Nantes, a Bretoni nie są łatwi w pożyciu!
— To wszystko można załatwić przez komisarzów, których listę mam już ułożoną; wyprawimy z Paryża trzech lub czterech katów, ludzi zręcznych i pamiętających tradycyę kardynała de Richelieu.
— Do stu piorunów! — zawołał Regent. — Rozlew krwi za mojego panowania! Nie lubię tego... Mniejsza o Horna, który był złodziejem, i o Duchauffoura, który był nikczemnikiem, ale ja mam dobre serce, Dubois!
— Nie! Mości książę, nie masz dobrego serca, tylko jesteś słaby i chwiejny; mówiłem ci to, kiedy byłeś moim uczniem, powtarzam dziś, gdy jesteś moim panem.
Regent zaczął się śmiać.
— Kogoż wybierzemy za komisarzów?
— Nie troszcz się oto, Mości książę, dość jest ludzi rozumnych i stanowczych, bez przesądów, bez czułostkowości, którzy nie ulękną się groźnych spojrzeń Bretonów, ani nie dadzą się rozczulić pięknemi oczami Bretonek.
Regent milczał.
— Zresztą — dodał Dubois, widząc jego niezadowolenie — może ci ludzie nie są tak winni, jak się zdaje. Cóż zresztą mieli na celu? Drobnostkę! Tylko to, żeby wprowadzić Hiszpanów do Francyi i zniweczyć prawa dotychczas rządzące.. Poczciwi Bretoni!
— Dosyć! — zawołał Regent wyniośle. — Znam prawa krajowe równie dobrze, jak ty!
— Więc jeżeli tak, nie pozostaje ci nic innego. Mości książę, tylko zatwierdzić komisarzów, których wybrałem.
— Ilu ich jest?
— Dwunastu.
— Nazwiska ich?
— Mabroul, Bertin, Barillon, Parissot, Brunet, d’Avuy, Pagon, Feydeau de Brou, Madorge, Heber de Bue, Saint Aubin de Beaussau i Aubry de Valton.
— Masz słuszność, dobrze dobrałeś. A kogo zamianujesz prezydującym w tem miłem zgromadzeniu?
— Zgadnij, Mości książę.
— Trzeba wybrać jakieś uczciwe nazwisko, żeby je postawić na czele takich pustoszycieli.
— Mam już.
— Kogo?
— Chateauneuf.
— Poseł w Hollandyi! ze szkoły starego króla! Dubois, nie obsypuję cię zazwyczaj komplimentami, ale tym razem udało ci się, przyznaję!
— Wie on, Mości książę, do czego zmierzali ci ludzie, więc sądzę, że przyjmie z chęcią tę nominacyę. Argram będzie prokuratorem, Cayet sekretarzem. Pośpieszymy się, bo czas nagli.
— Ale czy przynajmniej potem będziemy mieli spokój?
— Tak sądzę: będziemy mogli spać i w dzień i w nocy; ale najpierw musimy skończyć wojnę z Hiszpanią, przeprowadzić redukcyę skarbowych obligacyi — do tego dopomoże nam pan Law, przyjaciel Waszej Królewskiej Wysokości.
— Ileż to kłopotów! Gdzie ja miałem rozsądek, gdym się dobijał o Regencyę?
I zgłębokiem westchnieniem Regent podpisał akt mianujący członków trybunału, a Dubois rozradowany, choć spokojny napozór, poszedł przygotować wszystko do uwięzienia Gastona
.
Po wyjeździe z domu, z którego zabrał Helenę, Gaston pojechał do Muid-d’Amour.
gdzie już zastał tego samego przewodnika, co wczoraj. Zapytał go, czy nie będzie miał nic przeciwko temu, iż pojadą jego dorożką, na co przewodnik odpowiedział, że nie widzi w tem nic złego, i wsiadł na kozioł obok stangreta, któremu powiedział, dokąd mają jechać.
Przez całą drogę Gaston, przejęty zgryzotą i niepokojem, nie mógł się zdobyć na pocieszenie Heleny, którą zamiast jej dodać odwagi, przerażał swoim niewytłómaczonym smutkiem. W chwili, gdy wjeżdżali na ulicę du Bac, Helena, zrozpaczona tym brakiem siły i męztwa w tym, który miał być jej podporą, zawołała:
— Można się przerazić na samą myśl o przyszłości po tem, co dziś się widzi!
— Za chwilę przekonasz się, Heleno — odrzekł Gaston — czy mam twoje dobro na względzie.
Powóz stanął.
— Heleno — rzekł Gaston — w tym domu zastaniesz tego, kto ci zastąpi miejsce ojca. Muszę pójść naprzód i oznajmić mu twoje przybycie.
— O! mój Boże! — zawołała Helena, drżąc mimowoli — zostawisz mnie tu samą?
— Nie obawiaj się, Heleno; zresztą za chwilę przyjdę po ciebie.
Helena podała mu rękę, którą Gaston przycisnął do ust, wzruszony mimowoli. Zdawało mu się także, że źle czyni, opuszczając Helenę. Ale otworzono bramę, człowiek siedzący na koźle rozkazał dorożkarzowi, by wjechał, i Gaston uspokoił się, że w tym dziedzińcu, otoczonym murami, nie zagraża Helenie niebezpieczeństwo. Zresztą, nie mógł się już cofnąć. Uścisnął poraź ostatni rękę Heleny, wyskoczył z dorożki i wbiegł szybko na schody, dążąc za przewodnikiem, który, tak jak wczoraj, wprowadził go na korytarz, do drzwi salonu, i cofnął się.
Gaston, pomny, że Helena czeka, zapukał bezzwłocznie.
— Proszę wejść! — przemówił głos księcia.
Gaston poznał odrazu ten głos, który na nim zrobił głębokie wrażenie; otworzył drzwi i stanął przed obliczem naczelnika spisku, ale teraz szedł spokojny i stanowczy, z głową podniesioną do góry, na spotkanie księcia d’Olivarésa.
— Jesteś pan punktualny — przemówił książę. — Spotkanie nasze było naznaczone na dwunastą i oto dwunasta bije.
— Śpieszy mi się, Mości książę — odrzekł Gaston. — Zadanie, które mam przed sobą, cięży mi... obawiam się wyrzutów sumienia... Dziwi to i niepokoi może Waszą Dostojność? Ale uspokój się, Mości książę: wyrzuty będą dla mnie tylko udręczeniem, nie przeszkodą.
— Tak mi się zdawało — zawołał Regent, nie mogąc ukryć radości — że pan zamierzasz się cofnąć?
— Mylisz się, Mości książę. Od chwili, gdy los naznaczył mnie na mordercę księcia, idę wciąż do celu i nie zatrzymam się, dopóki nie spełnię mojej misyi.
— Więc postanowienie pańskie jest niezachwiane?
— Niezachwiane.
— I w jaki sposób zamierzasz wziąć się do dzieła?
— Zaczekam aż uda mi się spotkać z nim oko w oko, a wtedy zasztyletuję go, mówiąc: „Wasza Królewska Wysokość byłeś nieszczęściem Francyi; poświęcam cię dla zbawienia Francyi!“
— Jak Ravaillac — zauważył książę z takim spokojem, że aż dreszcz przebiegł młodzieńca. — To dobrze!
Gaston spuścił głowę i milczał.
— Chciałbym jednak zadać ci jeszcze jedno pytanie — odezwał się Regent po chwili. — Jeżelibyś został uwięziony i badany?
— Wasza Dostojność wie, co się czyni w takim razie: powinno się umrzeć, ale nie zdradzić nikogo. Ravailac tak uczynił, pomimo, że nie był szlachcicem.
Duma Gastona podobała się księciu, który miał serce młode i duszę rycerską; dla przyzwyczajonego do zwyrodniałych, nikczemnych charakterów, które go otaczały, prostota i siła Gastona była czemś nowem i nieznanem. Zamyślił się głęboko i dodał dla zyskania na czasie:
— Mogę więc liczyć na pana, że się nie cofniesz?
— Bezwarunkowo — odrzekł Gaston, zadziwiony, że książę raz jeszcze powraca do tego samego przedmiotu. — Czekam tylko na ostatnie wskazówki twoje, Mości książę.
— Jakie wskazówki?
— Wasza Dostojność w zamian za moje zwierzenia nie uczynił żadnego zobowiązania?
Książę wstał.
— Dobrze! — powiedział. — Wyjdź pan temi drzwiami i przejdź przez ogród, który otacza dom w około. W powozie, który na ciebie czeka, zastaniesz mojego sekretarza, a on doręczy ci bilet, dający prawo wejścia na posłuchanie u Regenta. Prócz tego daję ci na rękojmię moje słowo.
— To wszystko, czego sobie życzyłem — odrzekł Gaston.
— Czy żądasz pan jeszcze czegoś więcej?
— Tak jest. Przed rozstaniem się z tobą, Mości książę, być może na wieki, pragnąłbym prosić o jedną łaskę.
— Powiedz pan, proszę — odrzekł książę.
— Mości książę — zaczął Gaston — nie dziw się mojemu wahaniu, ale rzecz jest wielkiej wagi. Oddaję na ofiarę moje ciało, ale nie chciałbym poświęcać duszy, która należy najpierw do Boga, a potem do pewnej młodej osoby, którą uwielbiam. Niepodobna mi porzucić na pastwę losu tej istoty niewinnej i kochającej. Na wypadek mojej śmierci lub uwięzienia cóż się z nią stanie? Chcę więc powierzyć twojej opiece mój skarb jedyny. Na tę istotę przeniesiesz wszystko, coś winien mnie, jako wspólnikowi, jako towarzyszowi sprzysiężenia.
— Dobrze, przyrzekam ci to! — odrzekł Regent głęboko wzruszony.
— To jeszcze nie wszystko. W razie nieszczęścia, nie mogąc jej oddać mojej osoby, chciałbym jej pozostawić moje nazwisko i majątek. Jest ona uboga i sierota. Przed wyjazdem z Nantes zrobiłem testament, w którym zapisuję jej wszystko, co posiadam. Ale mogę zostać uwięzionym lada chwila, jutro, nawet dziś, wychodząc stąd...
Regent drgnął.
— Przypuśćmy, że zostanę zamkniętym w Bastylii, czy sądzisz, Mości książę, że otrzymam pozwolenie zaślubienia jej przed egzekucyą?
— Pewien tego jestem.
— Czy zechcesz użyć swoich wpływów na to, by mi wyjednać tę łaskę? Przysięgnij mi, Mości książę, że to uczynisz, a będę cię błogosławił i na torturach nawet będę myślał o tobie z wdzięcznością!
— Przysięgam ci na mój honor! — zawołał książę wzruszony. — Ta młoda osoba znajdzie we mnie przyjaciela i odziedziczy tę życzliwość, jaką powziąłem dla ciebie.
— Teraz, Mości książę, jeszcze jedno słowo.
— Mów pan.
— Ta młoda osoba nie wie nic o moich planach i nie zna powodów, które mnie sprowadziły do Paryża — ani nieszczęścia, które nam grozi, bo nie miałem odwagi powiedzieć jej tego. Ty zechciej to uczynić, Mości książę; przygotuj ją do tego ciosu. Ja zaś nie zobaczę jej, aż wtedy, gdy ją będę miał pojąć za żonę.
— Honorem moim zaręczam ci — odrzekł Regent wzruszony niesłychanie — że spełnię wszystko, czego żądasz.
— Teraz jestem już spokojny, Mości książę! — zawołał Gaston, wstając.
— A gdzież ona jest? — zapytał książę.
— Na dole, w powozie, który mnie tu przywiózł. Pozwól mi teraz odejść, Mości książę i powiedz tylko, gdzie ją umieścisz?
— Tutaj. W tym domu nie mieszka nikt, będzie to więc dla niej miejsce zupełnie odpowiednie.
— Mości książę! — powiedział jeszcze na pożegnanie Gaston — czuwaj nad nią, jak nad własnem dzieckiem!
Po tych słowach odszedł. Regent wyglądał za nim przez okno korytarza, dopóki nie stracił go z oczu, poczem wrócił do salonu, gdzie już zastał czekającego Dubois.
Dubois był tak widocznie rozradowany, że nie uszło to uwagi Regenta, który popatrzył na niego badawczo, usiłując odgadnąć, co się dzieje w duszy tego drugiego Mefistofelesa.
— Na koniec jesteś oswobodzony, Mości książę — przemówił pierwszy Dubois.
— Tak, tylko nie podoba mi się sposób użyty do tego. Nie lubię odgrywać ról w twoich komedyach.
— Być może, ale sądzę, że nieźle-by było, gdybyś mi czasami dał jaką rólkę w swoich przedstawieniach.
— Cóż to znaczy? Co nowego wytropiłeś?
— Odkryłem, że jesteś biegły w sztuce udawania, Mości książę.
— Nie rozumiem ciebie.
— A zatem odkryłem córkę, Mości książę.
— Jaką?
— Ah! prawda... Mamy tak dużo córek... Najpierw ksienię w Chelles, potem panią de Berri, następnie pannę de Valois, nie mówiąc o innych, zamałych jeszcze, żeby je wspominać. Ale ja mam na myśli ten śliczny kwiatek z Bretonii, tę niewinną istotę, którą należało usunąć od zatrutego oddechu obmierzłego Dubois, zdolnego samem spojrzeniem skazić jej niewinność. I zamiast niego wybrałeś tego godnego, cnotliwego, dobrego Noce, który pożyczył ci swego domu.
— O! o! — zawołał Regent — dowiedziałeś się i o tem?
— A co to za dom! Równie niewinny i cnotliwy, jak jego właściciel. To też, usuwając młode dziewczę od zepsucia światowego, daliśmy jej mieszkanie, w którem wizerunki: Ledy, Erigony i Danae spotyka się na każdym kroku — świątynię, gdzie te boginie niewinności królują w sposób niedwuznaczny!
— A cóż mi ten Nocé opowiadał, że tam wszystko jest w stylu Maintenon!
— Więc nie widziałeś sam tego domu, Mości książę?
— Czy ja tam zwracam uwagę na takie bagatele!
— Prawda, Wasza Dostojność ma wzrok krótki!
— Dubois!
— Twoja córka, Mości książę, ma tam umeblowanie dziwaczne i niezwykłe. Kształty sof, kanap, łóżek zastanowią ją niezawodnie. A książki, zgromadzone tam przez pana Nocé, szczególnie się nadają do kształcenia młodych osób. Jednem słowem, panuje w tym domu styl najsurowszej cnoty. Dlatego wybrał go Wasza Królewska Wysokość za schronienie dla córki.
— Nudzisz mnie Dubois! — zawołał Regent.
— Zresztą, twoja córka, Mości książę, rozumna jak cała twoja rodzina, potrafiła sobie poradzić.
Książę drgnął; pod szyderskim uśmiechem ministra odgadywał jakąś złą nowinę.
— Nie podobał jej się dom, wybrany przez ojcowską pieczołowitość, i... wyprowadziła się — wycedził wolno Dubois.
— Co? — wykrzyknął Regent.
— Wyniosła się — odrzekł Dubois.
— W jaki sposób?
— Przez drzwi, naturalnie. Niepodobna o tem wątpić.
— A pani Desroches?
— Jest w Palais Royal. Widziałem się z nią przed chwilą. Przywiozła tę wiadomość dla Waszej Królewskiej Wysokości.
— Nie mogła się oprzeć?
— Panna wydawała rozkazy.
— Trzeba było kazać służbie pozamykać drzwi.
— Pani Desroches zlękła się gniewu panny, a służba zlękła się widoku szpady.
— Szpady? Upiłeś się chyba Dubois! O czyjejże szpadzie mówiłeś?
— O szpadzie gotowej na usługi panny Heleny, a należącej do ślicznego młodzieńca...
— Dubois!
— Który ją bardzo kocha i jechał za nią z Nantes do Rambouillet...
— Pan de Livry?
— Wasza Dostojność zna jego nazwisko?
— Dubois! jestem zgnębiony! Gdzież ona jest?
— A zkądże ja mogę wiedzieć?
— Dubois, tyś mnie uwiadomił o jej ucieczce, ty mi ją odszukasz. Dubois! mój drogi Dubois!
— Dobrze! odszukam twoją córkę i ukarzę tego, kto ją uprowadził...
— Tak, odszukaj ją, a potem żądaj, czego chcesz, Dubois.