Kawaler de Chanlay/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kawaler de Chanlay
Wydawca Nakładem „Dziennika Polskiego“
Data wyd. 1910
Druk Piller-Neumann
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Une Fille du Régent
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Ojciec — władca.

Regent upadł na fotel i oparł głowę na ręku. Dubois patrzył na niego szyderczo, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.
— Kto tam? — zapytał Dubois.
— Wasza Dostojność! — odezwał się głos odźwiernego. — W dorożce, która przywiozła tego młodego człowieka, siedzi jakaś dama i zapytuje, czy może wejść do domu?
Dubois poskoczył ku drzwiom, ale było już zapóźno. Regent, któremu słowa odźwiernego przypomniały obietnicę, daną Gastonowi, zerwał się z miejsca.
— Gdzie idziesz, Mości książę? — zawołał Dubois.
— Przyjąć tę młodą osobę.
— To moja rzecz, nie Waszej Dostojności. Wszakże oddałeś mi całą sprawę.
— Oddałem ci kawalera, ale przyrzekłem mu, że zastąpię miejsce ojca tej, którą on kocha. Dałem słowo i dotrzymani go.
— Ja zastąpię Waszę Dostojność przerwał Dubois, starając się ukryć pomieszanie.
— Milcz! i nie ruszaj się stąd! — krzyknął Regent — Knujesz jakąś nową niegodziwość!
— Pozwól mi Wasza Dostojność rozmówić się z nią.
— Ja sam się z nią rozmówię. Ty milcz i zostań tu!
Dubois wściekał się, ale gdy Regent przemawiał takim tonem, nie można było stawiać oporu. Oparł się więc o kominek i czekał. Po chwili rozległ się szelest jedwabnej sukni i głos odźwiernego.
— Tędy Wasza Dostojność!
Drzwi otworzyły się i weszła młoda osoba, na której widok Regent cofnął się, jak piorunem rażony.
— Moja córka! — szepnął, usiłując pokryć wzruszenie.
Helena obejrzała się, a nie widząc Gastona, zwróciła się do Regenta i złożyła mu głęboki ukłon.
— Proszę o przebaczenie — przemówiła. Pomyliłam się widocznie. Szukałam tego, kto mnie tu przywiózł i miał przyjść po mnie; widząc, że się opóźnia jego powrót, ośmieliłam się zapytać o niego. Wprowadzono mnie tu, ale zapewne odźwierny się pomylił.
— Nie pani! — przemówił książę. — Pan kawaler de Chanlay wyszedł stąd przed chwilą, a ja czekałem na panią.
Gdy Regent przemówił, Helena drgnęła, a po chwili powiedziała, jakby w odpowiedzi na swoje myśli.
— Mój Boże! jakie to dziwne?
— Co takiego? — zapytał książę.
— Dziwna rzecz, jak głos pański przypomina kogoś...
Zawahała się i umilkła.
— Kogoś znajomego? — zapytał Regent.
— Kogoś, kogo widziałam raz jeden tylko, ale kogo zachowałam w pamięci nazawsze.
— Któż to był taki? — badał książę.
— Ktoś, kto się podawał za mego ojca — odpowiedziała Helena.
— Cieszę się z tego, pani, bo to przypadkowe podobieństwo może cię natchnie większą ufnością do mnie. Pan kawaler de Chanlay uczynił mi zaszczyt, wybierając mnie na twojego opiekuna.
— Dał mi do zrozumienia, że powierzy mnie komuś, kto mnie obroni od grożącego niebezpieczeństwa.
— A jakież to niebezpieczeństwo ci grozi? — pytał Regent.
Helena obejrzała się w około, a spojrzenie jej zatrzymało się z nieufnością na panu Dubois. Widoczne było, że o ile Regent pociągał ją ku sobie, o tyle Dubois wydał się jej wstrętnym.
— Sądzę — szepnął do księcia Dubois, który odgadł uczucie Heleny — sądzę, że jestem tu zbyteczny i odchodzę. Nie jestem teraz potrzebny.
Po wyjściu pana Dubois, Helena i książę odetchnęli swobodnie.
— Proszę, siadaj pani — przemówił książę — Mamy dużo do mówienia.
— Panie! — zaczęła Helena. — O jedno tylko chciałabym zapytać: czy pan Gaston de Chanlay nie jest w niebezpieczeństwie?
— Pomówimy o tem za chwilę, teraz mówmy o pani. Oddał on ciebie pod moją opiekę. Przeciw komu mam cię bronić, powiedz.
— Czy Gaston nie mówił panu, jaką powziął obawę, którą i ja wreszcie musiałam podzielić?
— Nie; powiedz mi pani, co to było.
— Ale jeżeli on nic nie mówił, jakże ja mogę powiedzieć?
— Przyjacielowi można powiedzieć wszystko.
— A zatem ten, kogo uważałam za mojego ojca...
— Uważałaś tylko!...
— Tak, pewna nawet byłam! Słuchając jego słów, trzymając jego rękę, nie czułam żadnej wątpliwości — i trzeba było niezbitych niemal dowodów, ażeby obawa stłumiła miłość, powstającą w mojem sercu.
— Nie rozumiem cię, pani; mów jaśniej. Jakże się mogłaś obawiać tego człowieka, który ci okazywał tak głębokie, ojcowskie przywiązanie?
— Dom, do którego mnie przywieziono, miał taki pozór, że zaczęłam od tej chwili podzielać obawy Gastona. Ta miłość ojcowska była widocznie wybiegiem zwodziciela. Nie miałam nikogo na świecie prócz Gastona i napisałam, wzywając go, by przyszedł.
— Więc opuściłaś ten dom z obawy uwodziciela, a nie dla połączenia się z kochankiem? — zawołał książę uszczęśliwiony.
— Tak, bo gdybym była mogła uwierzyć, że jest istotnie moim ojcem ten człowiek, którego raz tylko widziałam i który się osłaniał taką tajemnicą, nie byłabym uczyniła nic podobnego.
— Drogie dziecię! — szepnął Regent, a głośno dodał: — Mów pani dalej. Więc Gaston...
— Gaston powiedział, że jest ktoś, kto ma względem niego pewne obowiązki i zechce podjąć się opieki nademną. Przywiózł mię tutaj i polecił czekać na siebie. Czekałam przeszło godzinę. Nakoniec, obawiając się, czy nie zaszło coś złego, przyszłam tutaj.
Regent zasępił się.
— Tak więc — zaczął — to jego wpływ skłonił cię do ucieczki, jego obawy obudziły twe podejrzenia? Ale musiał ci dać jakieś dowody na poparcie swoich posądzeń?
— Nie potrzeba było dowodów dla tego, kto widział ten dom! Czyż ojciec wprowadziłby córkę do takiego domu!
— Prawda — szepnął Regent — istotnie źle uczynił. Ale gdyby nie uwagi Gastona, nie byłabyś sama nic posądzała.
— Nigdy! — odrzekła Helena. — Ale na szczęście Gaston czuwał nademną.
— Więc pani wierzysz ślepo wszystkiemu, co on ci powie? — zagadnął książę.
— Łatwo uwierzyć słowom tego, kogo się kocha.
— A pani go kochasz?
— Od dwóch lat prawie.
— Jakże mogłaś rozporządzić swojem sercem, nie wiedząc, czy jesteś niezależną?
— Od czasu, jak pamięć moja sięga, nie słyszałam nigdy o żadnej rodzinie, czyż więc mogłam przypuszczać, że nagle pojawi się ktoś z tej rodziny, a raczej że nikczemny podstęp wyrwie mnie ze spokojnego schronienia, żeby mnie zgubić?
— Więc jesteś pewną, że ten człowiek kłamał? Nie wierzysz, że on jest istotnie twoim ojcem?
— Niestety, nie wiem już sama, czemu mam wierzyć, i umysł mój błąka się wśród niepewności...
— Nie rozumu, lecz serca należało zapytać o radę — powiedział książę. — Czyż w obecności tego człowieka serce twoje milczało?
— O! bynajmniej! — zawołała Helena. — Dopóki był przy mnie, pewna byłam, że to mój ojciec, i nigdy przedtem nie czułam podobnego wzruszenia.
— Tak! — dodał książę z goryczą. — Ale po jego odejściu uczucie to rozwiało się pod silniejszymi wpływami. Ten człowiek był tylko twoim ojcem, a Gaston twoim kochankiem!
— Panie! — zawołała Helena, cofając się. — Przemawiasz do mnie tak dziwnie!
— Daruj pani! — odrzekł Regent łagodniejszym tonem — uniosłem się, jak widzę. Ale to mnie tylko dziwi, że będąc tak kochaną przez pana de Chanlay, nie użyłaś swego wpływu, żeby go skłonić do porzucenia powziętego zamiaru.
— Jakiego zamiaru? Nie rozumiem pana.
— Jakto! Więc nie wiesz, w jakim celu przyjechał on do Paryża?
— Nie wiem, panie.
— Więc nie jesteś także jego wspólniczką? — zawołał Regent z uczuciem niewymownej ulgi.
— Wspólniczką? — powtórzyła Helena z przestrachem. — Co to ma znaczyć?.
— Nic! nic! — uspokajał ją książę.
— O! nie, panie! To jedno słowo objaśniło mnie. Sama już nieraz zastanawiałam się nad zmianą w usposobieniu Gastona. Teraz dopiero pojmuję, o co idzie! Gaston miał w Bretonii stosunki z ludźmi niezadowolonymi z obecnego porządku rzeczy i zapewne przyjechał do Paryża po to, żeby spiskować!
— Więc pani nic nie wiedziałaś o tem sprzysiężeniu?
— Niestety! jestem kobietą zapewne Gaston nie uważał mnie za godną wtajemniczenia w tak ważne sprawy.
— Tem lepiej! — zawołał Regent. A teraz, moje dziecię, posłuchaj mnie jako przyjaciela. Zostaw Gastona na drodze, która wiedzie do zguby, a sama zatrzymaj się, póki pora!
— Jakto? — zapytała Helena. — Ja miałabym go opuścić w niebezpieczeństwie? O! nie! Jesteśmy oboje osieroceni. On niema nikogo oprócz mnie — ja nikogo oprócz niego. Możemy więc zginąć razem; nikt po nas płakać nie będzie.
— Ah! — szepnął Regent. — Ostatnia nadzieja stracona... Ona go kocha!
Helena spojrzała z zadziwieniem na tego nieznajomego, który brał tak żywy udział w jej strapieniu. Regent opamiętał się.
— Ale przecież powiedziałaś mu pani przy pożegnaniu, że wszystko skończone i że nie możesz rozporządzać ani swojem sercem, ani osobą?
— Powiedziałam mu to, prawda! zawołała z uniesieniem Helena. — Ale wtenczas sądziłam, że jest szczęśliwy; nie wiedziałam, że jego wolność, jego życie nawet, mogą być w niebezpieczeństwie. Od chwili jednak, gdy się dowiedziałam, poczułam dopiero, że jegożycie jest mojem życiem!
— Ale może pani przesadzasz swoją miłość dla niego! — nalegał książę, pragnąc poznać stan serca córki. — Ta miłość nie zdołałaby może przeżyć dłuższego rozłączenia?
— Nic jej nie złamie nic! W osamotnieniu, w jakiem wzrosłam, ta miłość stała się mojem jedynem szczęściem, życiem, nadzieją! Kocham go nad wszystko! Gotowam dzielić z nim wygnanie, więzienie i jeżeli on umrze, nie przeżyję jego śmierci!
— Nieszczęśliwe dziecię! — szepnął Regent.
Bladość Heleny, jej łzy płynące spokojnie, były dowodem, że to, co mówi, nie jest wynikiem uniesienia, lecz głębokiego uczucia, i że każde słowo wymówione przez nią jest prawdą.
— Dobrze — powiedział książę po chwili. — Uczynię więc, co będzie w mojej mocy, ażeby ocalić pana de Chanlay dla twej miłości.
Helena chciała mu upaść do nóg; książę przytulił ją do serca. W jego objęciach dreszcz radości przeszedł Helenę. Ogarnęła ją radość i nadzieja. Stała oparta o jego ramię, bez ruchu.
— Pani — przemówił po chwili książę, patrząc na nią, a wyraz jego twarzy zdradziłby go z pewnością, gdyby Helena była w tej chwili spojrzała na niego — zajmijmy się teraz tem, co najnaglejsze. Gaston jest w niebezpieczeństwie, które jednak nie grozi mu natychmiast. Zatem należy nam zająć się najpierw tobą. Czy masz pani do mnie zaufanie?
— Naturalnie, ponieważ Gaston powierzył mnie panu.
— Zawsze Gaston! — szepnął półgłosem Regent. A potem dodał: — Zamieszkasz pani w tym domu. Za jedynych towarzyszów będziesz miała książki i moją obecność, o ile ci będzie przyjemna. Będziemy rozmawiali o panu de Chanlay.
Helena zarumieniła się, a książę mówił dalej:
— Kościół sąsiedniego klasztoru będzie dla ciebie otwarty w każdej porze, a w razie niebezpieczeństwa sam klasztor da ci schronienie i opiekę. Przełożona klasztoru jest moją dobrą znajomą.
— Jestem już zupełnie spokojna — odparła Helena — przyjmuję ten dom, a dobroć pańska dla Gastona i dla mnie tem więcej pożądaną uczyni mi pańską obecność.
Regent skłonił się.
— Niech pani uważa ten dom za swój własny. Jeszcze dziś, przed wieczorem, przyślę tu dwie zakonnice z klasztoru; ich obecność będzie dla panią przyjemniejszą, niż obecność obcej służby... nieprawdaż?
— Niezawodnie.
Książę podał rękę Helenie i zwrócił się ku drzwiom.
— Panie... — zaczęła drżącym głosem Helena.
— Czy pani sobie życzy coś więcej jeszcze? — zapytał książę.
— A on... czy będę mogła z nim się widzieć?
— Naturalnie — odrzekł książę — ale sądzę, że przez wzgląd na panią samą, byłoby właściwiej widywać go jak najmniej.
Helena spuściła oczy.
— Zresztą, wyjechał i nie powróci, aż za kilka dni.
— Ale po powrocie zobaczę go? — nalegała Helena.
— Przysięgam pani, że zobaczysz! — zawołał Regent.
W dziesięć minut potem dwie zakonnice w towarzystwie nowicyuszki weszły do domu zajętego przez Helenę.
Wychodząc, Regent chciał się widzieć z panem Dubois, ale odpowiedziano mu, że po półgodzinnem czekaniu pojechał do Palais-Royal. Książę zastał go tam zajętego pracą z sekretarzem; na stole leżała teka wypchana papierami.
— Przepraszam tysiąc tysięcy razy Waszą Królewską Wysokość — powiedział Dubois, ujrzawszy księcia — ale ponieważ rozmowa przeciągnęła się tak długo, ośmieliłem się wbrew rozkazowi powrócić do pracy.
— Dobrześ uczynił, ale potrzebuję z tobą pomówić.
— Sam na sam?
— Tak. Przejdźmy do twojego gabinetu.
Regent wszedł pierwszy, za nim Dubois z teką, przygotowaną zawczasu w tym celu. Wszedłszy do gabinetu, Regent obejrzał się.
— Czy jesteśmy tu dobrze zabezpieczeni?
— Drzwi są podwójne, a mury mają dwie stopy grubości.
Regent rzucił się na fotel i zadumał głęboko.
— Księże — przemówił po chwili tonem stanowczym i surowym — czy de Chanlay jest już w Bastylii? — Powinien już tam być od półgodziny.
— Więc napisz do pana de Launay. Życzę sobie, żeby de Chanlay został natychmiast wypuszczony na wolność.
Dubois widocznie spodziewał się tego. Nie wymówił ani słowa, tylko położył tekę na stole i wydobywszy z niej akta, zaczął je najspokojniej przeglądać.
— Słyszałeś mnie? — zapytał Regent po chwili.
— Słyszałem.
— Więc zrób to, co powiedziałem.
— Niech Wasza Królewska Wysokość napisze sam — odrzekł Dubois.
— Dlaczego?
— Bo nikt mnie nie zmusi do podpisania wyroku zguby na Waszą Królewską Wysokość.
— Zawsze piękne słowa! — zaniecierpliwił się Regent.
— Nie! to nie są słowa, to fakta. Czy pan de Chanlay należy do spisku, czy nie?
— Należy, ale moja córka go kocha.
— I to ma być dostateczny powód do uwolnienia go!
— Może dla ciebie nie, ale dla mnie to wystarcza. Życzę sobie, ażeby de Chanlay został natychmiast wypuszczony z Bastylii.
— Niech go Wasza Dostojność każe wypuścić; nie przeszkadzam.
— Ale ty wiedziałeś, że pan de Livry i kawaler de Chanlay są jedną i tą samą osobą?
— Wiedziałem! I cóż z tego?
— Chciałeś mnie wprowadzić w błąd.
— Chciałem cię tylko wyleczyć z czułostkowości, w jaką popadasz, Mości książę! Regent Francyi, zajęty zabawą, przyjemnościami, hołdujący prócz tego najniebezpieczniejszej z namiętności: miłości ojcowskiej. Każde inne uczucie zaspokoi się i zgaśnie, to jedno jest nienasycone i wieczne. Pod wpływem tego uczucia będziesz Wasza Królewska Wysokość popełniał błędy, którym postaram się zapobiegać.
— I cóż mi szkodzi, że spadnie jedna głowa mniej! — zawołał Regent. — Chanlay nie zabije mnie, gdy się dowie, że to ja go ułaskawiłem.
— Tak, ale nie umrze też, choć posiedzi parę dni w Bastylii, a koniecznie potrzeba, żeby tam posiedział.
— A ja ci powiadam, że jeszcze dziś będzie wolny!
— Musi tam pozostać ze względu na honor — przekładał Dubois — bo gdyby został dziś uwolniony, wspólnicy jego, którzy w tej chwili muszą już być uwięzieni w Nantes, a których nie masz chyba zamiaru uwalniać, Mości Książę, mogliby go osądzić jako zdrajcę i szpiega, któremu darowano winę w nagrodę zdrady.
Regent zamyślił się.
— Otóż to wasz zwyczaj — mówił dalej Dubois — wszystkich królów i panujących. Taka racya, jak ta, którą teraz podałem, przekonywa was i zamyka wam usta, a nie możecie zrozumieć ważniejszych, politycznych. Co może obchodzić Francyę, że panna Helena de Chaverny, córka naturalna księcia Regenta, płacze i rozpacza po panu Gastonie de Chanlay? Dziesięć tysięcy matek i córek, opłakiwać będzie za rok mężów, ojców i synów, poległych w wojnie z Hiszpanami, która nam zagraża. Pochwyciliśmy ślad spisku i musimy go zgnieść!
— Dubois! Dubois! Nie zgodzę się na śmierć córki dla ocalenia własnego życia, a skazanie pana de Chanlay byłoby dla niej śmiercią. Więc ani więzienia, ani tortur, ani żadnej kary! Przebaczenie zupełne, jak najzupełniejsze!
— Ah! tak! Przebaczenie!... Czy cię nie znudzi, Mości książę, powtarzać zawsze to słowo na różne tony?
— Świadczę się niebem, że wolałbym ukarać tego człowieka, który jest więcej odemnie kochany i wydziera mi ostatnią z córek, ale postanowiłem zatrzymać się i nie postąpić ani kroku. Chanlay zostanie uwolniony.
— Dobrze, Wasza Dostojność nikt się temu nie będzie sprzeciwiał; niech się to tylko stanie później, za kilka dni. Nie umrze, choć przesiedzi tydzień w Bastylii! Oddadzą ci go, tego twojego zięcia, nie obawiaj się, Mości książę.
— Ale gdy już będzie na dobre zamknięty w Bastylii — przerwał książę — co myślisz z nim zrobić!
— A choćby tylko skazać go na ten nowicyat, który go uczyni jeszcze godniejszym zostania twoim zięciem... Ale, czy istotnie Wasza Dostojność zamierza go tak uszczęśliwić? \
— Ah, mój Boże! czy ja w tej chwili mogę myśleć o czemkolwiek, Dubois? Pomyślimy o tem później, a tymczasem przyznaję, że masz słuszność, bo nie chcę ściągnąć na niego posądzenia o podłość. Ale pamiętaj, że nie życzę sobie, żeby się z nim źle obchodzono.
— Nie znasz, Mości książę, Bastylii, a ręczę, że gdybyś się raz tam dostał, nie chciałbyś już innej rezydencyi. Za czasów nieboszczyka króla to było więzienie, ale za rządów Filipa Orleańskiego pobyt w Bastylii jest przyjemnością. Towarzystwo doborowe, codzień bale i koncerty. Piją tam szampanem zdrowie księcia du Maine i króla hiszpańskiego, a Wasza Dostojność płaci za wino. Pan de Chanlay znajdzie się tam w swoim żywiole, jak ryba w wodzie!
— Dobrze! — powiedział książę, rad, że znalazł pośrednią drogę — a potem zobaczymy jak nadejdą wiadomości z Bretanii... Ale nic bez mojego pozwolenia. Teraz bądź tak dobry i sprowadź mi tu panią Desroches.
Dubois zadzwonił. W dziesięć minut potem pani Desroches weszła zalękniona, ale zamiast kary, dostała się dukatów i łaskawy uśmiech.
— Nie rozumiem — szepnęła. — Chyba że ta młoda osoba nie była jego córką.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.