Kobiety w życiu wielkich ludzi/Wielka Teodora
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety w życiu wielkich ludzi |
Wydawca | Bibljoteka Domu Polskiego |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
się oddają miłostkom — są ich miłostki.
La Rochefoucauld.
Jesteśmy na początku VI w. w Bizancjum... Potoki słońca zalewają złociste kopuły kościołów, tonące śród zieleni wspaniałe pałace patrycjuszów, w ich blaskach migocą tysiącami barw, bogate mozajki, któremi rozrzutnie ozdobiono domy... Tam i sam z zalotnym uśmiechem, podzwaniając ciężkiemi złotemi bransoletami, snują się kobiety, dyszące namiętnością i południowym żarem.
Kupcy zachwalają wschodnie towary a młodzież ściga wzrokiem niewieście sylwetki, poszukując towarzyszki do uniesień Erosa...
Jesteśmy na początku VI w. w Bizancjum, a więc na rubieży starożytności i wieków średnich, na rubieży Europy i Azji... Usta tam jawnie szepcą chrześcijańskie modlitwy, lecz w sercach tkwi jeszcze głęboko kult pogańskiego piękna; czoła chylą się kornie przed posągami świętych, lecz oczy miłośnie się wznoszą do promienistego Apollina i słodkiej w swem wyuzdaniu Wenery... Świat jest niby inny, lecz w gruncie pozostały jeszcze tradycje dekadencji Romy i poetycznej mitologji Hellady...
W cieniu marmurowego portyku stoi dwóch młodzieńców. Ich posągowe, niby w kamei rznięte profile, świadczą, iż należą do potomków władców świata. W pozie znać pewną zniewieściałość, włosy mają kunsztownie trefione, palce pokrywa szereg drogocennych pierścieni.
— Patrz — szepcze jeden z nich, wskazując przechodzącą kobietę. — Klnę się na Bachusa — to istna Afrodyte!
— Ech! — krzywi się pogardliwie drugi.
Mijała ich właśnie wysoka blondynka, niedbale otulona w cieniutkie tkaniny. Z pod nich wyzierały, jak toczone posągowe kształty, godne dłuta Fidjasza. Szła w aureoli swych złotych włosów, lekko, lubieżnie kołysząc się w biodrach. Przechodząc obrzuciła obserwujących spojrzeniem wielkich niebieskich oczu, w którem było coś z niewinności dziecka i coś z wyuzdania bachantki.
— Czemuś się skrzywił? — pytał dalej pierwszy. — Któż to?
— Nie znasz? — odparł ze śmiechem pytany — Teodora, kurtyzana!
— Cóż z tego! Pragnę ją poznać! Wszak z urody bogini!
— Nie licuje patrycjuszowi rozmawiać z taką dziewką!
— Czemu? Nie rozumiem?
— Widać, żeś niedawno przybył do stolicy! Toć nie dalej, jak dni parę temu na uczcie u Marka Septimusa, czyniła takie bezeceństwa, że aż wstyd mnie, rycerzowi o tem wspominać!... Nie szlachetna hetera to, a najgorsza ścierka...
— Co słyszę?
— Chyba szatan obdarzył ją dziwną urodą... Lecz mimo rozkosznego ciała, już wstręt tylko budzi!
Słyszeliśmy niezbyt pochlebne zdanie o kurtyzanie Teodorze, o tej Teodorze, co władczynią najpotężniejszego państwa stać się miała, a na której głowie stara korona bizantyjskich cesarzy jarzyła się nieprzeciętnym blaskiem chwały i sławy! Czy to możliwe? Ta sama Teodora, nierządnica? Tak! Ta sama! Bowiem nie istnieje na świecie rzecz tyle niemożliwa, by możliwą nie była.
Lecz przódy nieco biograficznych danych:
Teodora urodziła się w 501 r., jako córka prostych i bardzo ubogich rodziców. Jej ojciec, Acatius zajmował „wysoką“ posadę dozorcy cyrkowego. Zmarł około 511 r., pozostawiwszy po sobie nieutuloną w żalu wdowę, która pośpieszyła co rychlej poszukać sobie nowego, aczkolwiek niezupełnie legalnego małżonka, — oraz trzy córki: najstarszą Komitę, średnią Teodorę i najmłodszą Anastazję.
Uczucia miłosne winny się zawsze obracać w jednej sferze. Kochankiem pani Acatiusowej został również dygnitarz, czyli mówiąc wyraźnie stróż przy amfiteatrze, w którym odbywały się konne igrzyska dwóch największych wówczas partyj: „niebieskich“ i „zielonych“. Gdy jednak po dłuższej służbie to u „zielonych“, to u „niebieskich“, stracił posadę, wdowa jęła się fachu najbardziej intratnego po wszystkie czasy, mianowicie poczęła stręczyć najstarszą Komitę przygodnym przechodniom. By zaś fach ten stał się jeszcze bardziej lukratywnym, wykierowała zczasem córkę na „artystkę“.
Wprawdzie ten artyzm zacna mama pojmowała swoiście: polegał on na tem, iż pojawiała się Komita w różnych pantominach i żywych obrazach możliwie rozebrana — lecz właśnie o to najbardziej chodziło a dobrobyt w domu począł kwitnąć.
Musimy przyznać, że w podobnych warunkach posiadła młoda Teodora wychowanie znakomite. Nosiła za starszą siostrą taburet, na którym ta podczas przerw w przedstawieniach odpoczywała, w domu zaś usługując w czasie częstych libacji z „wielbicielami talentu“, uzupełniła wykształcenie, słysząc wciąż piosenki i rozmowy, wcale niedwuznacznej treści.
To też i ona zkolei, zachęcona świetnym przykładem, gdy zaledwie miała lat czternaście, została „artystką“.
Nie była ani tancerką, ani śpiewaczką, lecz popisywała się, jako akrobatka i mimiczka. Wspaniale rozwijająca się dziewczyna, w roku piętnastym skończona piękność — nie zapominajmy, że działo się to w Bizancjum, gdzie kobiety dojrzewały znacznie szybciej — zwróciła na siebie powszechną uwagę i skoro tylko ukazywała się na scenie, powstawała burza oklasków.
Nic niema nowego pod słońcem. Zmartwię tu wszelakich propagatorów „gołej sztuki w teatrze“! Występowała Teodora całkowicie nago, jedynie opasana szeroką jedwabną szarfą, z przodu zawiązaną w węzeł szeroki. Lecz i to jej ciążyło i skarżyła się stale biedna, że policja, nie posiadająca zrozumienia prawdziwego piękna po wszystkie czasy, zabrania występować bez wszelkich osłonek. Też srodze pokrzywdzona folgowała sobie podczas prób, wprawiając się śród mimów i akrobatów, w rzucaniu dyskiem i innych gimnastycznych ćwiczeniach, w stroju już zgoła wygodnym, bo stroju naturalnym i niekrępującym naszej pramatki Ewy!
Gdyby Teodora była poprzestała na tak dziś modnem „demonstrowaniu golizny“ i cyrkowych sztukach, nicby tak w tem dalece rozpaczliwego nie było. Lecz z samego zarania przejawił się niepohamowany, nienasycony temperament.
Z początku szuka kochanków śród kolegów z cyrkowej zgrai; niejednokrotnie przyłapać ją można w objęciach rosłego niewolnika, oczekującego przed teatrem na swego pana, wkońcu staje się zwykłą kurtyzaną i kupczy ciałem za pieniądze, niemal za byle co — kto ją chce, ten ją ma.
Postępowanie takie nawet w słynnem z rozwiązłości Bizancjum, wywołuje oburzenie. Wszędzie przez wykwintną młodzież zapraszana przedtem Teodora, jako wschodząca gwiazda i cud urody, poczyna być okryta wzgardą. Nawet w rozpuście musi być umiar! Jak cenić kobietę, która jednako namiętnie całuje patrycjusza i akrobatę, rycerza i niewolnika, tragarza i majtka. Punktem kulminacyjnym staje się słynna uczta, podczas której zbytnica, rzuca się w objęcia dziesięciu arystokratycznym biesiadnikom, by natychmiast w ich obecności obsypać pieszczotami trzydziestu sługusów...
Scena ta przechodzi, co do bezwstydu wszystko znane w historji!
Nic też dziwnego, że „artystkę“ Teodorę uprzejmie wypraszają z teatru, nic też dziwnego, że przy spotkaniu z kurtyzaną przechodnie usuwają się z drogi, jakby obawiając zabrudzić nieczystem zetknięciem, nic też dziwnego, że ludzie pobożni spotkanie zrana Teodory, już za zły omen poczytują...
Raz jeszcze w tym okresie uśmiecha się do niej szczęście, lecz na krótko. Nowonaznaczony prefekt prowincji, Pentanopulus Esebolus, snać człowiek nieprzesądny, zakochuje się w tem bezdusznem i rozkosznem stworzeniu i uwozi piękną wstecznicę z Bizancjum.
Lecz Teodora nadal szaleje po swojemu. Rozrzuca pieniądze kochanka pełnemi garściami, po nocy z nim spędzonej jest jednako czuła dla jego koniuchów... Oburzony a napół zrujnowany Esebolus przepędza kurtyzanę bez dalszych ceremonji i odszkodowań... i oto Teodora, niemal nago wyrzucona na ulicę, kupczy sobą, gdzie się da, by nie umrzeć z głodu, by dobrnąć zpowrotem do Bizancjum...
Lecz czas mija. Ma już teraz 24 lat, czuje się znużoną i wyczerpaną. Toć podobne życie może wyniszczyć najpotężniejszy organizm!
Z trudem dociera do stolicy, chora, wynędzniała, przybita, wszak wszędzie ją czeka obojętność, lub wzgarda.
Co dalej?
W Bizancjum ulitowała się nad nią jakaś, zamieszkała w domku na przedmieściu wróżka starucha i przygarnęła do siebie.
— Babciu! co to może być — pytała ją raz Teodora — śnił mi się dziś królewicz taki piękny, chciał mnie obsypać całą złotem...
— Ziści się, ziści dziecko — zamruczała stara, spoglądając na słup dymu z komina — dym idzie prosto ku górze. Tylko pracuj teraz, odkup twe grzechy, dużoś nabroiła...
Rzeczywiście Teodora jakby zmieniła się zupełnie. Czy było to wyczerpanie fizyczne, czy obrzydzenie do dawnego życia, co wzamian za hańbę dało tak mało, lecz niemal nie wychodziła z domu, przędząc len, by z trudem zarobić na skromne utrzymanie... Gdy po rocznym blisko skromnym żywocie znów w pełni zakwitła jej krasa, zjawił się istotnie królewicz z bajki, bo i ci czasem nietylko w powieściach, ale i po świecie chadzają...
Siedziała skruszona grzesznica przy oknie, śród róż, gdy nagle zabrzmiał głos:
— Czy nie wstyd, by podobny cud natury był ukryty śród kwiatów!
Podniosła oczy. Przed nią stał młodzieniec, może nie wielkiej urody, lecz imponującej postaci. Coś władczego i pewnego siebie przebijało w nim, to „coś“, co tak łatwo uwodzi kobiety.
Teodora nie opuściła wzroku. On począł mówić, jak pokochał ją od pierwszego wejrzenia, jak pragnie widywać się często, choćby codzień...
Teodora nie opuściła wzroku, jakby pytając kto jest ten, co tak śmiele przemawia. Oczywiście przeszłości nie znał, mówił z szacunkiem.
Młodzieniec opowiadał, iż jest biednym rycerzem, przybyłym do stolicy świata szukać karjery. Teraz pragnie podwójnie ją zdobyć aby... aby... posiąść taką towarzyszkę na życie całe...
Rozpoczęła się sielanka. Przy blasku księżyca, w dni parę, zamieniono wieczyste przysięgi. Włożył jej na palec skromny żelazny pierścień, na jaki stać było biednego rycerza. Teodora nie mogła mu dać nic wzamian prócz swych ust. Lecz może ofiarowała mu bardzo wiele, bo dała swą miłość. Ona, która dotychczas znała tylko zmysły, poczuła, iż poza ciałem jest jeszcze coś więcej. Wyrwana z pod wpływu matki, siostry i wyuzdanego otoczenia przerodziła się zupełnie, a że niema lepszych żon nad grzesznice, przysięgała, iż nigdy grzeszyć nie będzie.
Rycerz bywał coraz częstszym gościem, nie ukrywał się zgoła. Gdy razu pewnego ujrzała gościa stara wróżka, oniemiała z podziwu i zabełkotała:
— Ty... ty... tak z nim... Ależ to najdostojniejszy nasz pan... Justynian... krewny cesarza...
Istotnie romantycznym kochankiem był Justynian, wprawdzie chłop iliryjski z pochodzenia, lecz domniemany następca tronu.
Stosunek z Teodorą przyniósł mu szczęście. Już w pierwszym roku został mianowany konsulem, w dwa lata zaś później oficjalnie ogłoszony jako następca.
Wraz ze sobą pociągnął ukochaną. Wyrobił dla niej stan patrycjuszowski oraz pozwolenie bywania przy dworze, gdzie wszyscy schylali czoła przed jej urodą i wdziękiem.
Jedni udawali dyplomatycznie, że nie poznają byłej hetery, innych zaś potrafiła Teodora potraktować tak, iż odechciało im się żartów na temat starych grzechów i grzeszków. Co prawda, z minionych dni zachowała ona jedno przyzwyczajenie: lubiła pieniądze i sprzedawała za nie nie samą siebie, lecz swą protekcję, dzięki czemu doszła do znacznych bogactw.
Jeśli Justynian nie brał ślubu z ukochaną, to były po temu dwie przyczyny: stara cesarzowa Eufemja, niemogąca darować skandalicznej przeszłości akrobatki i matka przyszłego cesarza, zwykła chłopka, która przyszła go błagać na klęczkach, by nie czynił podobnego wstydu.
Prócz tego kardynalne prawa cesarstwa zabraniały senatorom, nie mówiąc o książętach krwi, wstępowania w związki małżeńskie z komedjantkami, córkami historjonów i wogóle kobietami niższej sfery.
Zdawałoby się, że przeszkody są nie do zwalczenia, a jednak rozmiłowanemu Justynianowi udało się je przezwyciężyć. Cesarzowa Eufemja umarła w 523 r., roku następnego cesarz Justynian I uchylił specjalnie dla siostrzeńca uciążliwe prawo — i Justynian, nie zważając na łzy matki, która pono ze zmartwienia umarła, wziął ślub z Teodorą.
W trzy lata później, w wielki czwartek 527 r., cesarz będąc chory i czując zbliżającą się śmierć, zawezwał małżonków do swego łoża i nadał im tytuł „najdostojniejszych“ (augustos), a w pierwszy dzień Wielkiejnocy, metropolita Szczepan włożył korony w bazylice Św. Zofji na głowy byłego iliryjskiego chłopa i byłej nierządnicy, powołanych do zajęcia cesarskiego tronu.
Gdy po tej ceremonji Justynian wraz z Teodorą udali się na Wielki Hipodrom, służący w niektórych wypadkach za forum, plac publiczny drugiego Rzymu, by ukazać się ludowi w całej chwale majestatu, lud powitał ich entuzjastycznie. Nigdzie nie rozległ się szmer, ani wykrzyknik ironiczny.
Patrycjusze, rycerze, wojacy — ci wszyscy, którym niegdyś sprzedawała się Teodora — nie oburzyli się tą sceną i wielce radośnie wnieśli na swych barkach do pałacu nowych władców Bizancjum.
W parę miesięcy później zmarł Justynian I a Justynian i Teodora de facto objęli rządy państwem.
Przyznać trzeba, iż w dziejach mało spotyka się kobiet obdarzonych równym taktem i rozumem, co cesarzowa. Kiedy zdążyła ona była nabrać podobnej ogłady a nawet wykształcenia, pozostaje zagadką i zgodzić się chyba wypadnie na teorję o wszechpotędze kobiety, umiejącej w przeciągu chwili przedzierzgnąć się z kopciuszka w królewnę, z kucharki w artystkę...
Od pierwszego niemal momentu wstąpienia na tron, Teodora zdobywa powszechną sympatję, staje się symbolem piękna i harmonji, jak niegdyś była symbolem nierządu i skandalu.
Dziś Bizancjum należy do niej, jak niegdyś ona należała do Bizancjum! Teodora kurtyzana, Teodora akrobatka jest imperatorową! Ona, co wytarła swem ciałem wszystkie dzielnice stolicy i nie odmawiała niczyim żądzom, dziś jest wszechwładną i wszechpotężną. Nikt nie ośmiela się wystąpić przeciw niej z zarzutami albo protestem! I to nie dlatego, by się obawiał, lub w myśl starej maksymy milczeć musiał, bo „żona cesarza ma być wyższą ponad wszelkie podejrzenia“!
Nie! — Teodora swem zachowaniem podbiła wszystkich, wszystkich pociągnęła na swoją stronę.
To też sędziowie, prefekci, prałaci, biskupi, rycerze, dostojnicy i dygnitarze taką składają przysięgę bez wahania:
„Klnę się na Boga Ojca Wszechmogącego, Syna Jego Jedynego i Ducha Św., Najczystszą Dziewicę Marję, na cztery Ewangelje, które trzymam w mych dłoniach, Świętych Archaniołów Michała i Gabrjela, iż wiecznie wierny będę władcom naszym najdostojniejszym imperatorowi Justynianowi i jego małżonce Teodorze“.
Lecz jeśli Teodora pod wpływem miłości przerodziła się zupełnie, jeśli doprawdy chwilami wydaje się, iż to nie ta sama kobieta zajmuje stary tron Bizancjum, to dalsze jej losy będą jeszcze bardziej zadziwiające.
Teodora bardzo szybko oswaja się z machiną państwową i równie szybko usiłuje pochwycić ster władczy w swe piękne rączki. I nie powiedziałbym, że z niekorzyścią dla państwa! Przerasta ona męża pod względem woli i siły charakteru i w ciężkich sytuacjach potrafi być więcej męską i stanowczą, niźli on sam.
Cztery lata panowania upłynęły spokojnie, lecz w roku piątym powstały w Bizancjum zaburzenia, zagrażające nietylko tronowi lecz i życiu monarchów. Jak wiemy istniały w stolicy dwie partje: arystokratyczna „niebieskich“ i demokratyczna „zielonych“. Justynian silnie protegował, jako podpory tronu „niebieskich“, którzy rozzuchwaleni jego poparciem, łamali prawa i dopuszczali się nadużyć, starając wszelkiemi sposobami zgnębić przeciwników. „Zielonym“ się to wkońcu znudziło. Zapragnęli o swych nieszczęściach donieść osobiście cesarzowi, lecz przekupni dworacy, w większości „niebiescy“ nie dopuścili delegacji przed oblicze Justyniana. Ci wówczas zorganizowawszy się, obrali za hasło słowo „zwycięstwo“ i postanowili obalić Justyniana a na jego miejsce ogłosić, wnuka Anastazego I cesarzem.
Całe miasto zostało ogarnięte buntem, grożącym zburzeniem stolicy.
Justynian, w swym świętym pałacu, daleki od szumu i zgiełku miasta, oczywiście nie wiedział o niczem. Przywilejem monarchów i zdradzonych mężów jest, by o dokonanych faktach dowiadywali się ostatni.
Gdy atoli rewolucji nie dało się dalej ukrywać, powiadomiony przez dworaków, stracił głowę, przerażony jął wydawać najsprzeczniejsze zarządzenia. Obiecuje buntownikom wszelkie ustępstwa, to grozi surową karą, lecz za chwilę cofa groźby i proponuje układy. Ci widząc słabość cesarza słyszeć nie chcą o niczem, oświadczając, iż teraz sami sobie wymierzą sprawiedliwość. Rewolta zatacza coraz szersze kręgi, arsenał zostaje rozgrabiony, całe miasto jest powstaniem ogarnięte, a Justynian trzyma się li tylko w swym pałacu z 3000 garstką żołnierza, wprawdzie pozostającego pod komendą świetnego wodza Belizarjusza (490—565), lecz i jego również zaskoczyły niespodziane wypadki. Belizarjusz jest ślepo oddany cesarzowi, prócz wierności łączy ich quasi podobieństwo losów. I on ożenił się z Antoniną, ex-kurtyzaną, a zażyłą przyjaciółką Teodory.
Obaj daremnie szukają i nie znajdują wyjścia. Justynian już widzi jak rozjuszony tłum zdobywa pałac i ciągnie go na rynek śród wymysłów i bicia, by tam rozszarpać na kawałki.
Zbierają pośpiesznie radę najwyższych dostojników, obecnych w pałacu — lecz rada, jak rada — radzi a nic uradzić nie może. Zostaje ostatnie wyjście. Od trzech dni już bojowy okręt cesarski, naładowany kosztownościami, stoi przy pałacu w porcie. Wsiąść i uciekać — może buntownicy nie dogonią. Niezbyt to zaszczytne i bohaterskie rozwiązanie sytuacji, lecz cóż robić?
Gdy więc na ten pomysł zgadza się większość nagle pojawia się Teodora. Jak zwykle piękna i uśmiechnięta, jest niezwykle spokojna. Lecz słysząc głosy, proponujące sromotną ucieczkę, zrywa się z miejsca i z oburzeniem woła:
— Nie zgodzę się na ucieczkę — gdyby to nawet był nasz jedyny ratunek! Wszyscyśmy od chwili urodzenia skazani na śmierć — lecz ci, którym sądzonem zostało nosić korony nie powinni przeżyć ich utraty! Modlę się do Boga o jedno — by nikt nie widział mnie bez purpury, a gdy przestaną zwać mnie cesarzową, niechaj dzień zniknie dla oczu moich! Uciekaj samowładny — zwraca się do Justyniana — okręt gotów do drogi a morze wolne — lecz strzeż się, by ta ucieczka, w której szukasz ratunku nie zmieniła się w wygnanie, a żywot, o który drżysz nie zakończył się śmiercią haniebną! Ja zostanę! Zrosłam się z purpurą i jej tak łatwo nie oddam!
Może w tych słowach prócz dumy, dźwięczy i nuta pyszałkowatości parwenjuszki, która z nicości dorwała się do tronu, lecz przyznać trzeba, że je cechuje niekobieca odwaga.
To też wrażenie słów Teodory było piorunujące. Justynian prostuje się dumnie, zaś w głowie Belizarjusza rodzi się plan walki.
Buntownicy, licząc na bezsilność cesarza, nie spodziewają się napaści i nie zachowują najdrobniejszych środków ostrożności. Zebrali się obecnie w Wielkim Hipodromie i radzą jak pałac zdobyć. Tam ich należy otoczyć i wybić do nogi.
Istotnie drobne oddziały wodza, pocichu, otaczają Wielki Hipodrom. Gdy część żołnierzy zajmuje wyjścia, czyniąc ucieczkę niemożliwą, inna wdrapuje się po przystawionych drabinach na mury i stamtąd zasypuje strzałami rebeljantów.
Ci z początku starają się stawić opór, bezskuteczny pod deszczem kamieni i grotów. Rzucają się ku wyjściu, lecz tam zastają sytuację, jak pod Termopilami: paru żołnierzy wystarcza, by trzebić dziesiątki i setki. Niema ratunku! Samochcąc, przez nadmiar pewności, wpadli w pułapkę!
Rzucają się z jednej strony na drugą, bijąc się między sobą, stosy martwych ciał pokrywają arenę. Zaciekłość jest jednak taka, iż żaden nie prosi o łaskę. Śród największego tumultu wkraczają cesarskie oddziały i dobijają pozostałych przy życiu.
Z obecnych w Hipodromie buntowników nikt z życiem nie uszedł. Historycy liczą, iż miało zginąć zgórą 30.000 ludzi. Imperator i imperjum zostały ocalone!
Zwycięstwo nad partją „Zwycięstwa“, było niemal wyłącznie zasługą przytomności umysłu byłej akrobatki Teodory. Od tej też chwili ona niemal rządzi niepodzielnie. Nie ukrywa Justynian bynajmniej, iż we wszystkiem zasięga jej rady, a w manifestach swych pisze tak „postanawiamy z woli naszej i naszej najdostojniejszej małżonki, zesłanej nam przez Boga Najwyższego“.
Jak rządziła Teodora? Tu ciekawe nasuwają się w zestawieniu z jej przeszłością uwagi.
Wtrącała się chętnie do małżeńskich spraw, starając pogodzić zwaśnionych, również lubiła kojarzyć małżeństwa. Rzeczą jest jednak charakterystyczną, przeważnie brała stronę kobiet, rzadko kiedy rację przyznając mężczyznom, jakgdyby na skutek dawnych przykrości zachowując pewną animozję do rodu męskiego. Pamiętając dobrze dolę i niedolę kurtyzany, wpłynęła na Justyniana, celem wydania szeregu praw w obronie niewiasty, więc prawa o rozwodach, o usynowieniu dzieci nieślubnych, o nadzorze nad handlarzami nierządem, o zwolnieniu komedjantów z niewoli, o prawie żądania przez uwiedzione zawarcia małżeństwa lub otrzymania czwartej części majątku uwodziciela i t. p.
Nie zatrzymała się Teodora na pisanych prawach wyłącznie. Wybudowała słynny Klasztor Bosforski dla dziewic nawróconych. Że jednak dość ostro postępowała ze swoimi ex-koleżankami, niech świadczy fakt, iż parę nierządnych dziewczyn, zamkniętych w pomienionym zakładzie z rozkazu cesarzowej — tak sobie uprzykrzyło cnotę, iż z rozpaczy wskoczyło do morza.
Teodora prowadziła właściwie całą politykę, regulowała stosunki z innemi państwami, wypowiadała wojny i zawierała pokoje. Ona to namówiła Justyniana na pochód przeciw Gotom i Wandalom, który stał się jednym z najświetniejszych momentów panowania i zwrócił Bizancjum ziemie ongi stanowiące własność Rzymu.
Pod względem szerokości zamiarów i szczęśliwego ich wykonania Teodorę przyrównaćby można do Katarzyny II — są to dwie znakomite władczynie śród kobiet.
Teodora jako cesarzowa nie pozbawiona była przywar i błędów. Nie znosiła sprzeciwów. Gdy osobisty sekretarz cesarza Prisk Paflagonijski ośmielił się jej nie posłuchać, dając do zrozumienia, iż uważa ją tylko za żonę Justyniana — kazała go w nocy porwać, wywieźć cichaczem do Azji i tam osadzić w jakimś klasztorze. Justynian, który był tak słabym, że nie umiał się w niczem żonie sprzeciwić — udał, że nie wie o niczem i wkrótce nieszczęsny, zbyt służbisty sekretarz, został całkowicie zapomniany. Z drugim wrogiem Teodora postąpiła jeszcze okrutniej.
Nienawidziła szczerze Joana, późniejszego prefekta Kapadocji, który nierzadko przebąkiwał o „babskich rządach“. Lecz jak go się pozbyć? Był zbyt poważnym człowiekiem, by można było się z nim obejść jak z Priskiem.
Wobec tego namawia swą przyjaciółkę, Antoninę, żonę Belizarjusza, o której już wspominałem, by wmówiła Joanowi, iż szykuje się zamach, mający na celu usunięcie cesarza, gdyż wszystkim Teodora się znudziła i że nawet Belizarjusz należy do spisku. Czy to z powodu nienawiści do imperatorowej, czy z powodu pięknych ócz Antoniny, lecz Joan dał się wziąć na wędkę i uwierzył.
Wyznaczono dzień decydującej rozmowy, a w dniu tym Justynian ukryty staraniem Teodory i Antoniny za kotarą wysłuchał wszystkiego i przekonał się, iż zausznik w każdej chwili gotów go zdradzić i przejść całkowicie na stronę wrogów cesarza.
Oczywiście Joana pochwycono natychmiast, uwięziono i skazano na wygnanie do Afryki, gdzie spędził długie lata.
Tak potrafiła się mścić cesarzowa!
Zmarła Teodora w czerwcu 548 r., zachorowawszy na zakaźną chorobę. Szukała ratunku u wód Bizancjum — daremnie. Zmarła po 21 latach panowania, gorąco opłakiwana przez męża i naród cały, który przez wdzięczność nadał jej miano Wielkiej.
Miała ona swe wady, lecz miała i zalety.
Może jako władczyni była zbyt dumną, mściwą i chciwą władzy, może zbyt ulegała złym doradcom, Antoninie w pierwszym rzędzie, którzy ją wyzyskiwali dla swych celów — lecz nigdy władzy nie użyła na zło kraju, starając się przeciwnie o jego dobro i potęgę. Najlepszym tego dowodem, że po jej śmierci Bizantyjskie imperjum, w rękach starzejącego się Justyniana szybko poczęło chylić się do upadku.
Nie miała szczęścia Teodora do historyków. O ile życie i przygody czy to Messaliny, czy Kleopatry, czy Lukrecji Borgia, czy Marji Stuart, czy Katarzyny II, były wielokrotnie przedstawiane w powieści lub na scenie, o tyle o Wielkiej Teodorze jest głucho. Czemu? nie wiem. Zdaje się, iż w języku polskim, bodaj ja jestem jej jedynym biografem.
A dzieje Wielkiej są wielce znamienne. O ile wiele władczyń było nierządnicami na tronie, o tyle jedynym jest wypadek, by z nierządnicy stać się cnotliwą władczynią.
Lecz dawniej inne były czasy i inni ludzie, może inne były kobiety i inaczej pisano historję.