Ks. Patron Augustyn Szamarzewski

>>> Dane tekstu >>>
Autor Rus Jarema Kusztelan
Tytuł Ks. Patron Augustyn Szamarzewski
Podtytuł Pionier spólnictwa ludowego: przyczynek do historji spółek polskich pod zaborem pruskim
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Ks. PATRON AUGUSTYN
SZAMARZEWSKI
PIONIER SPÓLNICTWA LUDOWEGO.
PRZYCZYNEK DO HISTORJI SPÓŁEK
POLSKICH POD ZABOREM PRUSKIM.
Ze słowem wstępnem Ks. PATRONA ADAMSKIEGO.
Napisał RUS KUSZTELAN.
…„Narody ani się utrzymują przy życiu,
ani też przychodzą lub wracają do życia przez
obcych, ale tylko przez się.”
Cieszkowski.


NAKŁADEM AUTORA ··········POZNAŃ 1918.
Z drukarni nakładowej Braci Winiewiczów (właściciel Józef Winiewicz).


ROZDZIAŁ  I.
1832—1872.
OD KOLEBKI DO PATRONATU.

Szamarzewski zajmuje w dziejach spółek polskich stanowisko niezwykłe. Niema ani jednego wielkiego wypadku w spólnictwie ludowem, któryby nie łączył się z jego imieniem. Czasy Szamarzewskiego, jak żadne inne, pełne są wydarzeń, a niema spółkowca, któryby tyle, co on, brał w nich udziału. Z tych, co przyszli po nim, wszyscy bez wyjątku przyznawali się do synostwa jego, a choć w oczach historji wyda się ten i ów pod niejednym może względem wybitniejszy, wszakże żaden z nich nie przewyższa go co do pełni i bogactwa w zdziałanej sprawie. W jego żywocie — w jego pracy spółkowej i związkowej — skupiają się i wyrażają dążności i pragnienia, instynkta i namiętności Spółek i całego społeczeństwa. Zapoznanie się z działalnością Szamarzewskiego — to zarazem poznanie dziejów Spółek polskich pod zaborem pruskim. Na tle historji spólnictwa ludowego, którego Szamarzewski był pionierem, uwydatnia się postać jego w oświetleniu najbarwniejszem i w wyrazie najwłaściwszym.


BURZLIWA WIOSNA ŻYCIA.

Augustyn Szamarzewski rozpoczął życie w czasie upadku powstania listopadowego…
Uciekając przed okrutnem prześladowaniem rządu rosyjskiego, setki, tysiące politycznie skompromitowanych Polaków uchodziło z ziemi rodzinnej, aby w miejscu bezpieczniejszem szukać schronienia dla siebie. Jednym z tych, którzy opuścili granice Królestwa Polskiego, był ojciec Augustyna, Jakób Szamarzewski. Nieszczęsne losy zagnały go hen daleko, jak naówczas, bo aż do Poczdamu, gdzie, jako tak zwany konduktor pocztowy, wraz ze swą małżonką, Agnieszką z Klimków, pochodzącą z Prus Zachodnich, skromne wiedzie na wygnaniu życie. Tu na obczyźnie, d. 30-go stycznia 1832-go roku, ujrzał nasz Augustyn światło dzienne w schludnem, choć ubogiem mieszkanku. Kochali rodzice swego jedynaka całem sercem i pragnąc dać mu wychowanie jak najstaranniejsze, marzyli w cichości rodzicielskiej swej duszy, aby wrócić do swoich, a wesołego i bystrego malca posyłać do szkoły i przysposobić go — kto wie — może aż do zaszczytu i godności najwyższej, jaką byłaby służba boża. Zdawało się, że szczęście, którego dotąd doznawali tak niewiele, jakby z łaski dziecięcia uśmiechać im się teraz zaczynało. W kilka lat później bowiem, w latach 40-tych, widzimy rodziców już w Poznaniu, a hyżo wzrastającego Augustyna chodzącego pilnie do szkoły i do kościoła, ku wielkiej radości rodziców, zwłaszcza matki. Ona to, kobieta dzielna i wytrwała w swych przedsięwzięciach, we wielkiej swej bogobojności codzień rychło zrana, latem czy zimą, budziła tak syna, jak kolegów jego, kiedy jeszcze w niższych byli klasach, i prowadziła ich o 6-tej godzinie „nieraz wśród zamieci i zasp“ do Bożego Ciała na mszę św… Ale niezawsze spełniają się marzenia i zamysły rodzicielskie, choćby pomyślane jak najtroskliwiej. Los tułaczy, który zawisł nad rodzicami, rozłącza syna od matki. Rodzice przenoszą się do Bydgoszczy, a chłopca pozostawiają w Poznaniu, aby kończył nauki w gimnazjum św. Marji Magdaleny. Ale tu, w młodziutkim jeszcze wieku — wieku, który zwykle wolny jest od cięższych trosk życiowych, poraz pierwszy stawia go życie na rozstaje, zmuszając do samodzielnego rozpoznania drogi, którą mu kroczyć wypadło.
Rosła w domu gospodarzy, u których mieszkał, hoża, a cnotliwa, ale uboga dziewoja. Młody Szamarzewski, w którego piersiach biło serce nie z głazu, zapłonął wnet gorącem do niej uczuciem. W rezultacie tego młodzieńczego afektu, nie namyślając się długo, obiera z nią związek małżeński, jako jedyną drogę wspólnego uszczęśliwienia. Opuszcza tedy ławy szkólne, bierze rozbrat z młodzieńczemi marzeniami, poświęca się zawodowi pocztowemu i zamyka się w ciasnem kole jednostajnej, nader skromnej pracy urzędniczej.
Ale nagły ten przewrót, zapowiadający nowy okres życiowy, przewrót, przeistaczający całkiem stosunki osobiste, rodzinne i zawodowe, nie miał z przypuszczenia losowego rozwinąć się na obranej drodze. Przed upływem roku szczęśliwego pożycia małżeńskiego obumiera go żona, osieracając córeczkę. Był to cios wielki, bo „tkliwą musiała być miłość Augustyna ku przedwcześnie zgasłej małżonce, skoro pod kołdrą, zrobioną z jej ślubnej sukni perkalikowej, spoczywał przez wszystkie lata swego życia…“ Ale cios ten miał w życiu Szamarzewskiego znaczenie wielkie, bo, rozpoczynając nowy, kończy nader ważny okres życia — okres, który, acz pozostając tylko epizodem, istotą swoją wpłynął wielce na kierunek późniejszych jego myśli i dążności. Bo Szamarzewski, wyrósłszy sam w warunkach skromnych, obracał się w dojrzalszym wieku, już jako mąż i obywatel, w kołach rzemieślników i robotników, zapoznał się z biedą i z własnego doświadczenia wiedział, co ją boli, a co ją cieszyć może. Przedewszystkiem zaś przekonał się, jak zbawienny wpływ wywrzeć może na usposobienie ludu osoba duchowna. Teraz więc, gdy po śmierci żony droga do kapłaństwa stanęła mu znowu otworem, nie znając lęku przed żadnym trudem i przeciwnościami, wraca na ławy szkolne, aby osięgnąć matczyne i swoje własne, dawniejsze ideały. Powraca tedy do gimnazjum św. Marji Magdaleny. Zgłosiwszy się do popisu, mając lat 22 i pół, otrzymuje przy końcu letniego półrocza r. 1854-go, świadectwo dojrzałości i poświęca się stanowi duchownemu.
Następują teraz spokojniejsze lata nauki w seminarjum duchownem, gdzie Szamarzewski swem serdecznem zawsze i szlachetnem usposobieniem umie zaskarbić sobie miłość kolegów, z których młodsi, jeszcze nad książkami szkólnemi ślęcząc, marzą o tem, aby z wymownych ust Augustyna usłyszeć kazanie w dzień swych przyszłych prymicji.
Po upływie 5-ciu lat, po tylu przerwach i przeszkodach, w dzień św. Piotra i Pawła, dnia 29-go czerwca 1859-go r. nadchodzi wreszcie uroczysta chwila wyświęcenia, które nastąpiło w Gnieźnie. W Jaktorowie zaś, u ks. Klarowicza odbyły się prymicje, po których młody kapłan rozpoczął swe obowiązki duszpasterskie w Środzie jako wikarjusz i mansjonarz.

Tu, w Środzie, słynnej niegdyś z sejmików wielkopolskich, w sam czas poczynających się wielkich planów i pięknych nadziei narodowych i społecznych, otwiera się przed młodym kapłanem szerokie pole działalności. Tu, przechodząc ostatnie fazy swego rozwoju ideowego, idzie w lud i nietylko głosi wielkie programy gospodarcze i społeczne, ale przykłada pracowitą, niestrudzoną swą rękę do ich urzeczywistnienia.
POCZĄTKI PRACY ORGANICZNEJ.

Przyszedł do Środy w chwili, gdy serce narodu pod uciskiem bezprawia i prześladowań żywiej bić zaczęło. Z jednej strony praca organiczna, praca w towarzystwach i spółkach nad podniesieniem przemysłu i rolnictwa i dobrobytu w ogóle, z drugiej strony manifestacje i demonstracje, powtarzające się, począwszy od roku 1860-go, słowem, niecierpliwość rewolucyjna, były znakiem obudzonych uczuć narodowych i społecznych. Taki nastrój, jako zwiastun wielkich wypadków politycznych, ogarniał w Królestwie coraz szersze warstwy społeczeństwa, zwłaszcza mieszczańskiego; w Poznańskiem zaś oddziaływał niemało na umysły i pobudzał do czynu. Nie mieliśmy w Poznańskiem wprawdzie wyraźnie zaznaczających się partji białych, od powstania zbrojnego stroniących, i czerwonych, którzyto, wiążąc myśl polską z hasłami rewolucji społecznej, parli do niego pod znakiem wolności i równości ludów. Ale mieliśmy białych, mieliśmy czerwonych, na czoło których wybił się Aleksander Guttry, a z którymi liczył się bardzo Działyński. Oni to należeli do tych, co wołali w Nadwiślaninie: „Tylko maroderzy białych pod egidą „Przeglądu Poznańskiego“ śpiewają jeszcze w Poznaniu idyle o pracy organicznej“. Gdy potem z wybuchem powstania i u nas ruch powstał, to przeciwieństwa tych różnych prądów, w społeczeństwie nurtujących, nie występują zrazu tak ostro przeciw sobie. Owszem, dążności pracy organicznej, łącząc się nieraz z hasłami demokratycznemi i rewolucyjnemi, znajdują swój wyraz nawet w organizacji samej, która, wedle akt oskarżenia przeciw Guttremu, składała się między innemi z działu, mającego na oku: „podniesienie dobrobytu materjalnego pośród ludności polskiej przez towarzystwa rolnicze i potajemnie połączone Kasy oszczędności i pożyczki dla niższych stanów…“
Przybywszy do Środy, Szamarzewski nie mógł i nie chciał wobec tych potęgujących się dążności społecznych i narodowych pozostać obojętnym. Hasła demokratyczne, jeszcze z roku 1848-go dobrze mu znane, znajdują żywy odgłos we wraźliwej i zapalnej duszy młodego kapłana. Hasła te, własnym trudem i znojem uznane, nie były w pojęciu Szamarzewskiego czczym i pustym tylko frazesem, bezwiednie powtarzanym z ust do ust, owszem, była to twarda życiowa prawda, której potrzebę poznał wśród niedostatku własnego, jako jeden z wielu tych maluczkich. Teraz, jako kapłan, przenosząc tych uczuć ból z własnego kąta na szersze pole społecznych potrzeb, idzie z tymi, co w pracy zbiorowej nad dobrem publicznem, w zakładaniu Towarzystw, Kas oszczędności i pożyczki, widzą jeden z najcelniejszych środków ku podniesieniu materjalnego i moralnego bytu szerszych warstw ludowych.
Myśl Kas oszczędności i pożyczki nie była wówczas nowa w społeczeństwie naszem. Powstała ona u nas i doprowadziła do namacalnych rezultatów już przed jakiemi lat 10-ciu, w czasie Ligi Polskiej. Wówczas, pod wpływem zdobycia praw konstytucyjnych, głoszono u nas z siłą i zapałem poraz pierwszy wzniosłe hasła idei asocjacji i krzątano się raźno około zakładania Kas oszczędności i pożyczki. Tak powstały, nawet po rozwiązaniu Ligi Polskiej, pierwsze Spółki i Towarzystwa w powiatach: średzkim, śremskim, inowrocławskim, kościańskim, wrzesińskim itd. Towarzystwo oszczędności w Środzie było jedno z pierwszych i tu powstała po raz pierwszy myśl, wyrażona przez usta Wolniewicza, aby „zjednoczyć Kasy oszczędności z Kasami pożyczki“. Ale niemal wszystkie te Spółki i Towarzystwa, Kasy oszczędności i pożyczki, zabezpieczenia wzajemnego i wsparcia, upadały w trudnych warunkach z braku podstaw prawnych, a pozostały tylko wyjątkowo niektóre, jak np. Towarzystwo Śremskie, które dopiero w kilka lat dziesiątek, przedzierżgnąwszy się w spółkę akcyjną, już podczas rozkwitu spólnictwa ludowego, od którego stroniło, zakończyło swój żywot aktem wcale nie chwalebnym. Ale mimo, że nie powiodła się tego pokroju sprawa Towarzystw i Spółek, myśl spólnictwa nie zanikła nigdy, ale owszem, parła do coraz nowszych przedsięwzięć i pomysłów. Około r. 1860-go ruch ten się wzmaga przedewszystkiem za sprawą dawniejszych „braci ligowych“ i prowadząc do zakładania pierwszych nowożytnych Spółek, ogarnął oczywiście także Środę, posiadającą swoją własną tradycję. Gdy więc i tu powstaje na nowo myśl Towarzystwa, najpierw przemysłowego i rzemieślniczego, Szamarzewski przoduje w tym ruchu i łączy się z mężami, zamierzającymi stworzyć Towarzystwo, któreby rzemieślników średzkich pobudziło do kształcenia się pod względem moralnym i fachowym, by tą drogą wpłynąć wspólnemi siłami na podniesienie przemysłu. W tym celu gromadzą się dnia 24-go lutego r. 1862-go, o drugiej godzinie po południu, w klasie czwartej średzkiej szkoły katolickiej, majstrowie i czeladnicy miasta Środy, aby założyć „Towarzystwo Rzemieślnicze czyli Przemysłowe pod opieką św. Józefa“, by w trzy dni później, dnia 27-go lutego ukonstytuować się i obrać ks. Szamarzewskiego swym prezesem.
Pod kierownictwem ks. Szamarzewskiego nowo założone Towarzystwo rozwija czynność bardzo ruchliwą. Ułożywszy statuta, bierze się rączo do zadania, kupując stoły, krzesła, tablice, szafy i najpotrzebniejsze przybory. Ks. Szamarzewski zaś szczęśliwą ręką usuwa wszelkie zapory, z któremi niebawem spotkać się miano, a które rozwój Towarzystwa tamowały. Gdy więc dozór szkólny zabrania, jak się zdaje, zebrań i wykładów w szkole, i gdy innego lokalu na razie znaleźć nie było można, ks. prezes, krzątając się ustawicznie około zebrania odpowiednich funduszów na zakup własnego domu, zdobywa je, już to za pomocą akcji bezprocentowych po 1, 2, 3, 5, 10, i 20 talarów, już to we formie większych bezprocentowych pożyczek. Niemniej otrzymuje darowizny od tak zwanych dobrodziejów, którzy, jak np. hr. Grudziński z Drzązgowa, Rekowski z Koszut, Czartoryski z Źrenicy, Ostrowski z Gułtów, ubiegają się wprost o lepsze w niesieniu pomocy. Gdy potem przy zakupieniu dwóch domów, Towarzystwo w braku praw korporacyjnych napotyka na nowe trudności, Szamarzewski zwalcza je szczęśliwie, a zapisują własność na swoje nazwisko, składa równocześnie na posiedzeniu dyrekcji dnia 13-go grudnia 1862-go r. oświadczenie protokularne, „że w obliczu Boga i sumienia jest zawiadowcą tylko majątku Towarzystwa“.

Nie tak gładko, jak ze sprawą Towarzystwa, poszło z Kasą oszczędności i pożyczki, której założenie jest zasługą wyłączną i dziełem ks. Szamarzewskiego. Za jego sprawą powstaje w łonie Towarzystwa myśl wzajemnej pomocy pieniężnej. Już dnia 28-go września 1862 r. oznajmia na posiedzeniu dyrekcji, że fundusze na ten cel są zapewnione. Zabiera się tedy do ułożenia dla Kasy pożyczkowej statutów, o które członkowie natarczywie się dopominają. Równocześnie pisze statuta dla Kasy oszczędności, posyła je w grudniu r. 1862-go hr. Grudzieńskiemu „do dalszej rozwagi“, rozbiera je szczegółowo w początkach roku 1863-go na kilku posiedzeniach dyrekcji, która poszczególne paragrafy już przyjmuje. Wtem, wśród tych zabiegów około dobra materjalnego i moralnego rzemieślników średzkich, wybucha w Królestwie powstanie styczniowe…
UDZIAŁ W POWSTANIU STYCZNIOWEM.

Powstaje naród, aby zrzucić haniebne jarzmo niewoli rosyjskiej i chwyta za broń pod hasłem rewolucji socjalnej. Powstanie styczniowe zaczyna od żądań socjalnych, od dekretu rządu narodowego, nadającego wolność i własność chłopom. Zwycięża w narodzie idea Kościuszkowska, zapomniana podczas powstania listopadowego. To już nietylko kolorowy ułan, to barwna sukmana, pod której znakiem naród idzie w bój ciężki i na krwawy trud. Pod urokiem takich wzniosłych haseł narodowych i socjalnych wstrząsnęła się dusza narodu, jak Polska długa i szeroka. Można było być przeciwnikiem zbrojnego powstania, ale teraz, po fakcie dokonanym, trzeba się było z niem liczyć i dać mu kierunek.
Tak myślało, co w narodzie najszlachetniejszego. Cóż tedy dziwnego, że w Szamarzewskim, który w gorącej miłości do bliźniego i do narodu rwał się zawsze do czynu, odezwała się moc ducha narodowego i zapaliła jego umysł dla sprawy powstania! Wyrywając się tedy ze zajęć społecznych, które były słabym tylko usiłowań reformacyjnych początkiem, idzie w służbę powstania i rewolucji. Gdy więc w Poznańskiem tworzy się organizacja i powstaje w bratniem uczuciu narodowem ruch, Szamarzewski łączy się z czerwonymi i staje się wkrótce jednym z najgorliwszych i najruchliwszych, jednym z „najczerwieńszych patryjotów“. Wedle późniejszego oskarżenia, działa Szamarzewski wtedy w myśl rozporządzeń Komitetu Działyńskiego. W powiecie średzkim wytknięte były trzy trakty, którymi transportowano broń i ochotników ku granicy Królestwa Polskiego. Nad jednym z owych traktów powierzony był dozór ks. Szamarzewskiemu, jakto wypływa z własnoręcznych notatek Działyńskiego. Korzystając ze swego położenia towarzyskiego, werbuje Szamarzewski ochotników, posyła żywność, a z kazalnicy przemawia „w sposób draźliwy i podniecający do walki przeciw Moskalom“. Wreszcie, gdy przy końcu lutego zbierają się pierwsze gromadki powstańców naszych, opuszcza akurat w jeden miesiąc po wybuchu powstania, dnia 22-go lutego Środę. Spiesząc na pole walki, przechodzi granicę w kierunku dobrze mu znanych stron rodzinnych. Odwiedza w Lądkach chorą, sędziwą babkę krótko przed jej zgonem, a w toku dalszych wypadków dostaje się w ręce żołdactwa rosyjskiego, które sponiewieraną ofiarę wrzuca do więzienia w Koninie. Tu, wśród ciężkich cierpień moralnych i fizycznych, spędza cztery tygodnie do d. 18-go marca, w którym to dniu władza rosyjska odstawia go władzy pruskiej, wynędzniałego i obszarpanego… Na wieść o aresztowaniu i uwięzieniu Szamarzewskiego powstaje wśród ludności taki zgiełk i zbiegowisko, że tylko z trudem wyrywa go policja z groźnych rąk wzburzonego do ostateczności ludu, który tylko na głos Szamarzewskiego pozwala się uspokoić. Swoi i obcy nawet cisną się do niego, by go zobaczyć i obdarować… W notatkach Szamarzewskiego zapisane jest między innemi nazwisko pewnego żyda poczciwego, który mu w darze przyniósł ciepłą koszulę… Później znajdując się na ławie oskarżonych, a w sprawie tych zajść burzliwych interpelowany, odpowiada Szamarzewski krótko, że, jeśli te zajścia były objawem oporu przeciwko władzy, to je gani, jeśli zaś były znakiem miłości, to je sobie chwali… Potem, w sam dzień św. Józefa, dnia 19-go marca, odstawiono go do więzienia we Wrześni i tu powstaje na murze więziennym wyżłobiony napis, który, podobnie jak wizja ks. Piotra w Dziadach, jest silnym dowodem niezachwianej wiary w zmartwychwstanie i odrodzenie ojczyzny: „My, Polacy, przez wroga naszego, Moskali, ścigani, szukaliśmy schronienia kilkodniowego za granicą. Przez patrole schwytani, niemiłosiernie przez nie obici, zostaliśmy wrzuceni do więzienia tutejszego. A jednak nie opuszcza nas nadzieja w Boga i Matkę Jego Przenajświętszą, Królowę Polską. Jesteśmy zawsze zgodnego ducha, i gdy odzyskamy wolność, wrócimy, aby nagą piersią walczyć za dobrą sprawę“… Później z powodu tych słów wypytywany, odparł Szamarzewski, że nie jest prorokiem. Nie wie, jakie granice są przeznaczone ojczyźnie… To wie tylko sam Bóg… Z Wrześni przewieziono Szamarzewskiego do Poznania, do więzienia w Kernwerku, a stąd do Berlina, gdzie siedział w więzieniu w Moabicie i Hausvogtei. I tu, żadnych nie znając trudności, i przed żadną nie cofając się przeszkodą, myśli o niesieniu pomocy bliźnim, zwłaszcza współtowarzyszom niedoli. Otoczony murem więziennym, planuje ucieczkę dla innych — tak nieustraszoną i przeciwnościami niezłamaną jest moc jego młodzieńczego ducha… Przesiedziawszy w więzieniu wszystkiego razem przeszło półtora roku, puszczony został na wolność dnia 12-go października 1864-go r. i natychmiast wraca do Środy.

W SPÓŁCE ŚREDZKIEJ.

Nie tracąc czasu ani chwili, zabiera się Szamarzewski do pracy społecznej, jaką był przerwał ze względu na powstanie styczniowe. Już w kilka dni po powrocie, dnia 22-go października 1864 r., widzimy go przy pracy nad dokończeniem jeszcze przed uwięzieniem zaczętych statutów Kasy pożyczki i oszczędności, która wreszcie po tyloletnich zabiegach i przerwach przychodzi do skutku w początkach roku 1866-go, mianowicie dnia 5-go i 6-go stycznia.
W organicznej łączności z Towarzystwem Rzemieślniczem, z którego była wyszła jako pierwsza odnoga, rozwija się Kasa oszczędności i pożyczki zaraz w swych początkach nader pomyślnie, zachęcając dziarskich rzemieślników średzkich do coraz to dalszych i śmielszych pomysłów. Liczne potrzeby, materjalne i moralne, gospodarcze i społeczne, w braku własnej państwowości i znikąd nie zaspakajane, pobudzają, pod przewodnictwem ruchliwego prezesa Towarzystwa i dyrekcji Kasy, dzielną młódź średzką, do wytwarzania sobie różnych środków pomocy wzajemnej. Skupieni w swem Towarzystwie, radzą sobie Średzianie, jak umieją, a nie mając przed sobą żadnych wzorów, czytają statuta Kasy powiatu czarnkowskiego i informują się w Towarzystwie Poznańskiem. Młodzież pragnie bawić się i kształcić, chce urządzać przechadzki, przedstawienia, nabożeństwa, chce pomoc nieść chorym i pogorzelcom, chce wspierać rodziny zmarłych członków, chce nietylko pożyczać pieniądze i oszczędzać, ale pragnie równocześnie taniej kupować towary, pragnie uniknąć drogiego pośrednictwa, a nawet zakup towarów w swoje własne ująć ręce. Tak, stosownie do wzmagających się, a raz już wzbudzonych potrzeb, wyłaniają się z matczynego organizmu Towarzystwa rzemieślniczego nowe odnogi. Obok głównej Kasy oszczędności i pożyczki, zasilanej składkami, ofiarami, udziałami, depozytami i pożyczkami, wytwarzają się różne inne Kasy, jako to: Kasa pogrzebowa, Kasa chorych i pogorzelców, Kasa kościelna, Towarzystwo konsumcyjne, Handel markami, Handel skórami. Taki system kas, wytworzony samorodnie z potrzeb rzemieślników średzkich, aczkolwiek ruchliwości ich wystawia świadectwo jak najlepsze, nie mógł w ograniczonem kole swej działalności sprostać wielkiemu zadaniu od razu. To też, czerpiąc swe soki żywotne li tylko z ciasnego bruku średzkiego, usycha i odpada z czasem jedna po drugiej gałąź samopomocy gospodarczej i społecznej, a ostaje się tylko jedna, pierwsza, najsilniejsza odnoga Kasy oszczędności i pożyczki. Wydzielając się z obumierającego żywota matczynego Towarzystwa rzemieślniczego, skupia w sobie Kasa oszczędności i pożyczki wszystką moc i dzielność gromady średzkiej, wzmaga się i rośnie ponad zakreślone sobie z początku granice.
Taki rozwój średzkiej Kasy oszczędności i pożyczki i troskliwa pielęgnacja właśnie tej gałęzi zarobkowania jest zasługą przedewszystkiem ks. Szamarzewskiego. Z początku także i on, podobnie jak rzemieślnicy średzcy, nauki ekonomicznej nie świadom, kieruje się tylko zdrowym rozumem i instynktem. Poznawszy biedę panującą wśród ludu, pragnął usunąć ją nauką, moralnością i pieniędzmi i w usiłowaniach tych apelował więcej do filantropji, z którą nigdy zresztą nie zrywał, aniżeli do samopomocy. Prosił tedy ludzi zamożnych o datki, dawał sam, „ale“, jak mówi, „nadzwyczaj trudne było to zadanie dla mego ubóstwa, materjalnie podnosić lud nasz pieniędzmi z nędzy, a potrzeby jego są tak wielkie, że choćbym bogatym był, nigdybym nie mógł jej zaradzić“. Właśnie w tym czasie wychodzi prawo o Spółkach zarobkowych, które otwiera mu oczy na właściwości samopomocy społecznej, zwłaszcza, „że można założyć instytucję pieniężną, nie mając zrazu pieniędzy“. Wziął się tedy „do nauki o książkach kasowych, o rachunkach kupieckich, o wekslu, hipotekach“. Zapoznawszy się tą drogą ze zasadami ekonomji wogóle, a w szczególe z instytucją Banków Ludowych, mianowicie zaś z ideami Szulce-Delicza, dąży do tego, aby zdobyte przez samouctwo wiadomości, wyszły na dobre jego pracy wśród ludu średzkiego. Idąc za radą Szulcego, na którego autorytet nieraz się powołuje, hamuje zbyt do tworzenia nowych organizacji społecznych pochopnych rzemieślników i powagą swego zdania wstrzymuje ich przedwczesne zapędy. Radzi mianowicie nie zakładać na razie Towarzystw konsumcyjnych, a popiera usilnie rozwój Kasy pożyczkowej. Pod wpływem jego zasad przemienia się Kasa średzka, jako jedna z pierwszych u nas, w Spółkę zapisaną i korzysta z nowego prawa o Spółkach, wydanego dnia 27-go marca 1867-go r. Przejęty zaś dalekim celem, jaki wytknął Spółce Średzkiej, a niezrażony sarkaniem i publicznemi zaczepkami, usiłuje jak najbardziej rozszerzyć ramy jej działalności. Wobec tego przeprowadza różne swe pomysły. Tak powstaje myśl „instytucji mężów zaufania“, której zadaniem było pośredniczenie między publicznością a Zarządem, i werbowanie członków, przyjmowanie depozytów, wniosków o pożyczki, itd. Myśl ta nie była nowa, znalazłszy urzeczywistnienie za sprawą dr. Zielewicza w ruchliwej o te czasy Spółce Kłeckiej, ale o tyle niezwykłą i oryginalną, że wprowadzała do instytucji spółkowej nowy element, dotąd nieużywany. Szamarzewski nie posługuje się w swej instytucji księżmi, lekarzami, sędziami, ziemianami, przemysłowcami itp. inteligencją, ale wciąga do niej poraz pierwszy warstwy ludowe, mianowicie „listowych i kominiarzy“. Za pomocą tego najruchliwszego z pewnością elementu, bez którego żaden dom, żadna rodzina obyć się nie może, osięga korzyści, których gdzieindziej nie było. To też dzięki takim itp. usiłowaniom rośnie Spółka Średzka, rozszerza się i ogarnia swym wpływem nietylko warstwy miejskie, ale niemniej włościjańskie, przyjmuje coraz więcej członków z poza miasta i doprowadza do tego, że liczba zamiejscowych przewyższa wkrótce liczbę miejscowych. W końcu roku 1872-go stosunek ten przedstawia się jak 2,3 do 1 i odtąd zmienia się ustawicznie na korzyść zamiejscowych.
Taki obrót Spółki wymagał oczywiście zmian we wewnętrznym ustroju spółkowym, co, rzecz jasna, nie mogło się odbyć bez starcia i sporów. Wówczas, gdy harmonja wewnętrzna psuć się zaczęła, wystąpił Szamarzewski w roli pośrednika, powagą swej osoby łagodząc sprzeczności, usuwając niesnaski i przeprowadzając równocześnie zmiany, jakie z rozwoju Spółki wynikały. Tym sposobem, gdy zbawienny w pierwotnych warunkach pomysł łączności organicznej między Towarzystwem a Kasą, z rozwojem Spółki traci na realnej wartości, Szamarzewski nie waha się zasady tej porzucić, chociaż należał do tych, co ją wprzódy uważali za warunek konieczny powodzenia spółkowego i nawet ją w ustrój spółkowy wogóle wprowadzić zamierzali. Po krótkim, dwuletnim perjodzie — 1872-1874 — ściślejszego połączenia, wyzwala się ostatecznie Kasa z opieki Towarzystwa, nie bez ujmy i strat materjalnych dla niego, aby rozpościerając się z bruku średzkiego na szerokie pole powiatu, dojść już w tych latach do rozkwitu. Rozwijając się po roku 1874-tym pomyślnie, choć już nieco wolniej, pozostaje Spółka Średzka zawsze na czele spólnictwa ludowego, należąc zawsze do najwzorowiej prowadzonych i najlepiej funkcjonujących.
Powodzenie, jakie Szamarzewski osięga w pierwszych już latach nader szybkiego rozwoju Spółki Średzkiej, zachęca go do rozszerzenia idei spółkowej za pomocą zakładania nowych Spółek w bliższej i dalszej okolicy. Tak powstają Spółki rzemieślnicze w Kostrzynie, Książu, Jarocinie, zakładane przez rzemieślników i przez Szamarzewskiego „na własną rękę“, a tworzące ze Środą, jako centralą, niejako swój osobny Związek w przeciwieństwie do Związku poznańskiego. Spółki te, nie spodziewając się ze Związku poznańskiego żadnej dla siebie korzyści, porozumiały się już w tym celu i tak powstała „myśl rewolucyjna“, „ażeby na Sejmik Spółek Związku nie przyjeżdżać, od Związku się oderwać i między Spółkami Kostrzyna, Środy i Książa założyć Związek, na podstawie którego Spółki te rzeczywiścieby się popierały“.
Taka praca spółkowa, coraz to szersze koła zataczająca, roznosi imię Szamarzewskiego, jako nader ruchliwego i szczęśliwego spółkowca, po całym kraju, nietylko w Poznańskiem, ale niemniej w Prusach Zachodnich. Spółki, które po powstaniu tworzą się u nas wszędzie coraz liczniej, nietylko okoliczne, ale nawet i najdalsze, proszą znanego założyciela Spółek do siebie, celem zapoznania się z jego ideami, pouczenia się i poinformowania w sprawach spółkowych. Tak więc, jak ongi za czasów powstania, staje się Szamarzewski „homo publicus“, jak się sam nazywał, dbając teraz o rozszerzenie idei spółkowej, po której spodziewał się odrodzenia dla społeczeństwa, tak pod względem gospodarczym jak i społecznym.

HABEMUS PATRONUM!

Podczas takich sukcesów Szamarzewskiego w Środzie i okolicy, w Związku Spółek zarobkowych i gospodarczych działo się niedobrze. Były Spółki, był Związek z Komitetem, Patronatem i Sejmikami, a więc całkiem wykończona organizacja, ale, niestety, nie funkcjonująca należycie.
Społeczeństwo, nękane lichwą, rwało się wszędzie do zakładania Spółek, nie mając ani wiadomości prawnych, ani rutyny, ani nawet wzorów do prowadzenia interesów spółkowych. Książkowość bynajmniej nie była ustalona… prowadzono książki, jak kto umiał. Bilansów należycie nie ustawiano, dywidendę uchwalano i udzielano jej niekiedy na mocy domysłów raczej, a nie ścisłego rachunku. Rady Nadzorcze obowiązków nie pełniące, Zarządy, nieraz światłe, ale kierujące się „samolubstwem“, niekiedy znowu tak ciemne, że pisać nie umiały, członkowie, zadania spółkowego nieświadomi, o funduszu rezerwowym, o udziale, depozytach, dywidendzie, akcjach, słuchali jak „o żelaznym wilku“… Spółki, których pod sztandarem pracy zbiorowej gromadziło się, począwszy od roku 1861-go a zwłaszcza 1863-go niemało, przedstawiały wprawdzie względnie pokaźną cyfrę cr. 40, ale wiodły żywot nader nędzny.
Na tak kruchej podstawie nie może stanąć i rozwijać się żadna budowa społeczna, nie mógł przeto ostać się także i Związek, wymagający przedewszystkiem silnej podpory Spółek, przejętych ideą solidarności. Tej jednakże nie było, bo większe i bogatsze Spółki, a najlepiej prowadzone, stroniły od Związku, bo go nie potrzebowały w swem rozumieniu; biedniejsze i mniejsze, potrzebujące pomocy materjalnej i moralnej, nie mogły były być jedyną podporą Związku. Komitet składał się z ludzi poważnych, wpływowych i znających się na rzeczy, ale ci zajęci zawodowo jako sędziowie, bankierzy, lekarze, nauczyciele, dziennikarze, mogli tylko niewiele czasu poświęcić mozolnemu, praktycznemu zadaniu reorganizacji spółkowej. Ponadto sfery decydujące popełniały ten błąd zasadniczy, że kładły głównie nacisk „na stronę polityczną“, skutkiem czego popadli w „szerokie projekta“, którymi większości spółek nie można było przynęcić, a dla których sami ich twórcy nie mogli znaleźć dostatecznych podstaw. „Myśl dr. Zielewicza“, pisano nie bez słuszności, choć w zabarwieniu partyjnem, „pochwycona przeze liberalizm poznańskich pogadanek, takie przybrała w zrealizowaniu formy i kształty, że o jakichkolwiek korzyściach Spółek naszych z Związku ani mowy być nie mogło. Sprawa, fałszywie i niepraktycznie urządzona, bo nie oparta na warunkach rzeczywistych potrzeb, ale na jakichś fantazyjnych popędach, nie mogła wydać owocu. Czego się tylko nasz liberalizm chwycił, to albo obumierało w jego ręku, albo wzięło na zadatek życia — polityczne suchoty. Tak też się stało z obecną organizacją Związku, której możemy zaśpiewać chórem, jeżeli się chórem zbierzemy: „Requiescat in pace!“ Co zatem było, a więc Związek, Komitet i Patronat, istniało raczej z imienia, w pomyśle ludzi politycznie rozgorączkowanych, którzy w bogatej swej wyobraźni brali za rzeczywistość to, co było tylko ideałem. Tak składnie złożona organizacja związkowa, była raczej wynikiem namowy i dobrych chęci, a nie wypływem przekonania i potrzeb rzeczywistych. Położenie Związku było przeto, wedle zgodnego zdania tak przyjaciół jak i nieprzyjaciół, krytyczne, wyrazem zaś jego była nader trudna sprawa Patronatu.
Instytucja Patronacka, tak znakomicie w pomyśle ujęta, a tak ułomnie w praktyce przeprowadzona, była całej organizacji punktem najsłabszym. To też pierwsze próby pod tym względem zawiodły najzupełniej. Najpierw wybrano Patronem znakomitego posła i mówcę, Kazimierza Kantaka, który jednak, nie mogąc wybrnąć z uciążliwej roboty patronackiej, wnet składa swój urząd. To samo czyni drugi Patron, dr. Szulc, obrany tymczasowo. Choć w sprawach spółkowych wielce zamiłowany i jako propagator i teoretyk dobrze zasłużony, nie może w tych ciężkich warunkach podołać tak ważnemu zadaniu. Z pewnością wybór dwóch pierwszych Patronów nie był zbyt szczęśliwy, ale niepowodzenia te płynęły nietylko z winy nieodpowiednich osobistości, ale niemniej i z winy ustroju i trudnej konstelacji wewnętrzno-politycznej. Wobec takiej sytuacji, okazała się potrzeba poszukania nowego Patrona, ale wszelkie pod tym względem starania były daremne. Nigdzie nie było na widoku osoby, któreby się nadawała do objęcia tego stanowiska i któraby podjęła się pracy, pod jaką upadali ludzie, skądinąd tak znakomici. „Szukali jej napróżno inicjatorowie Związku, szukało jej pierwsze Walne Zgromadzenie Spółek, szukał wreszcie Komitet Główny, potrąca o to pierwsze sprawozdanie, jednakże kwestja została i stoi nie załatwiona…“ „Nie łudźmy się“, pisał dr. Zielewicz jeszcze w roku 1871-ym, „my nie mamy Szulcego. Osobistość, jakąkolwiek na tym wysokim urzędzie postawimy, krwawym dopiero trudem dorabiać się musi tego powszechnego, i wszelkie niedowierzania, uprzedzenia, wielką różnicę przekonań zwyciężającego zaufania, jakiem otoczyć musimy przyszłego naszych Spółek Patrona!“
W takich znajdując się opałach, Komitet powziął myśl uprosić na urząd Patrona ks. Szamarzewskiego, którego praca i powodzenie dobrze mu były znane. Z pozyskaniem ks. Szamarzewskiego dla sprawy Związku, a mianowicie Patronatu, była jednakże sprawa niełatwa. Należał on bowiem do tych, co krytycznem okiem spoglądali na organizację związkową. Mniemał, że zbytnie opiekowanie się interesami Spółek z poza zielonego stołu, będzie raczej hamowało, a nie popierało ich rozwój. Nie widząc ze Związku żadnego dla Spółek pożytku, był ks. Szamarzewski całego Związku wielkim przeciwnikiem, a nawet, jak się sam wyraził, „jednym z największych“. Pozatem istniały jeszcze inne przeciwieństwa między nim a Komitetem, w którym zasiadali zwolennicy „narodowego liberalizmu poznańskiego“ ze sędzią Łyskowskim na czele. Znał ich wszystkich dobrze Szamarzewski jeszcze z czasów powstania, z niejednym z nich siedział wspólnie na ławie oskarżonych. Teraz, gdy zawrzała w społeczeństwie walka liberalizmu i ultramonizmu, stronił Szamarzewski od nich, zajęty pracą spółkową w swej Środzie i na powiecie. Dopiero sprawa Banku Włościjańskiego miała go zbliżyć do ludzi komitetowych, którym jeszcze na pierwszem walnem zebraniu się sprzeciwiał. W gronie osób zaproszonych na posiedzenie Komitetu, które odbyło się dnia 28-go stycznia 1872-go r. o które dało inicjatywę do założenia Banku Włościjańskiego, widzimy ks. Szamarzewskiego. Zaproszony jako jeden z „osób kompetentnych“ przybył i zbliżył się poraz pierwszy do Komitetu i do Związku. Odtąd stosunki nawiązane miały się ścieśniać coraz bardziej. Poproszony, aby wypowiedział w Poznaniu wykład o Spółkach — nie odmówił. Proponowano mu, aby wstąpił do Komitetu; wahał się, nie wstąpił zrazu, ale w zastępstwie pełnił pracę w Komitecie. Nalegano, aby przyjął urząd Patrona — nie dawał odpowiedzi stanowczej, zastanawiał się. Wreszcie, gdy jedni, przedstawiając przyszłość w różowych kolorach, doradzali mu, inni, zwłaszcza ci, co bliżej niego stali, czarno się zapatrując, odradzali — zdecydował się przyjąć ofiarowany sobie urząd patronacki. Na Patrona przez Komitet upatrzony, został dnia 6-go października 1872-go r. na Sejmiku poznańskim jako taki do wyboru przedstawiony i jednomyślnie wybrany. Obejmując swój urząd przejęciem wszystkich akt, pieczęci i książek, do Patronatu należących, podpisał wraz z dotychczasowym zastępcą Patrona, dr. Szulcem, protokół, zawierający szczegóły tej tradycji i dnia 10. 10. 1872-go r. wprowadzony jako Patron na posiedzenie Komitetu, rozpoczął swą pracę patronacką.
Tak rozpoczęła się ks. Szamarzewskiego działalność patronacka, która trwała lat 18 i pół. Wśród okrzyków radości z jednej strony i wyrazów „prawdziwego, szczerego współczucia“ z drugiej — wchodzi ks. Szamarzewski w urzędzie swym jako Patron Związku Spółek Zarobkowych na nowe, szerokie pole pracy spółkowej. Niezrażony głosami niechętnych, bierze się nowy Patron do pracy tak trudnej i mozolnej, z zapałem i energją, sobie właściwą. Robota ta, która się teraz w pracowitych i czynnych rękach nigdy niestrudzonego Patrona rozpoczyna, nie jest w długim przeciągu lat jednolita i równymi etapami się rozwijająca. Patrząc na nią w perspektywie historycznej, spostrzegamy wyraźnie, jak się z biegiem lat, pod wpływem różnych czynników, w okresach dłuższych lub krótszych, skupia i zmienia i jak wyraziste tej przemiany pozostawia ślady. Tak bierze swój początek okres pierwszy, trwający do roku 1880-go. Jest to czas, w którym wybija się na pierwsze miejsce reorganizacja Spółek pojedyńczych, przeciągająca się mniej lub więcej, ale nie tak intenzywnie, na resztę lat pracy patronackiej. Po tym okresie następuje okres reform związkowych, który, zaznaczając się wprzódy niewyraźnie i słabo, trwa we widocznem napięciu do końca, ale w ostatnich trzech latach, a nawet czterech, tworzy osobne dla siebie stadjum, w którem Patron ustępuje z pola swej pracy spółkowej coraz więcej w zacisze pracy duszpasterskiej.


ROZDZIAŁ  I I.
1872—1880.
OKRES SPÓŁKOWEJ PRACY PATRONACKIEJ.

REORGANIZACJA SPÓŁEK.

Reorganizację Spółek poszczególnych, tak związkowych jak niezwiązkowych, wysuwa nowo obrany Patron na czoło swej działalności i w pierwszym okresie niemal każda jego czynność łączy się z prądem restauracyjno-reformacyjnym. Czy to tworząc nowe Spółki, czy wytwarzając materjalną dla nich podstawę i spójnię, wszędzie i zawsze ma na myśli reformę i reorganizację. Liczny materjał spółkowy, który w urojeniu ludzi zbyt popędliwych był już gmachem związkowym, przedstawiał się dla oka trzeźwiej patrzącego jako wielki stos kamieni i belek, jeszcze surowych i nieociosanych… Patrząc na to krytycznie, wychodzi z założenia, że uporządkowanie i obróbka tego materjału, i to każdej cząstki z osobna, wytworzyć może z czasem z niekształtnej masy pierwsze podwaliny pod budowę silnego w przyszłości gmachu spółkowego. „Te podwaliny“ — mówił — „muszą być trwałe jak ziemia pod nogami“ i zabrał się do roboty, rozpoczynając wielką swą akcję reformy od uporządkowania akt patronackich.
W pierwszych zaraz dniach po objęciu stanowiska swego, jak opisuje ktoś z bliższego otoczenia ks. Szamarzewskiego, „starał się Patron uporządkować akta Patronatu“. „Akta te rozebrano, pozakładano dla każdej do Związku należącej Spółki osobne akta, dano im odpowiednie napisy, poukładano wszystkie korespondencje osobno w zrobionym do tego repozytorjum w pojedyńczych przedziałkach alfabetycznie, ażeby w każdej chwili mieć zaraz potrzebne akta pod ręką, gdy jakiekolwiek sprawy do Patronatu nadejdą.“ „Oprócz tego“, czytamy dalej, „założony będzie dziennik podręczny, w którym zapisywane będą nadsyłane korespondencje z uwagą, na którą już odpowiedziano, a na które jeszcze odpowiedzieć należy, potem dziennik rozchodu, w którym umieszczone będą wreszcie wydatki w interesie Związku poczynione.“ Pozatem były zapowiedziane jeszcze inne różne nowości, które w miarę coraz nowszych i większych potrzeb powstawały.
Po tej reformie akt patronackich, rozpoczęła się niezwłocznie właściwa akcja reorganizacji Spółek. Jeszcze w październiku zwiedza Patron wszystkie Spółki na linji od Pleszewa do Bydgoszczy, mianowicie Spółki w Pleszewie, Jarocinie, Książu, Bninie, Kostrzynie, Miłosławiu, Gnieźnie, Inowrocławiu i Bydgoszczy. To była pierwsza podróż okrężna, której się Patron był podjął. Po niej wnet nastąpiły inne, tworząc w latach pierwszego okresu jedno ciągłe pasmo pracy reorganizacyjnej. Od Spółki do Spółki jadąc często tylko wózkiem, odbywa Patron swe przysłowiowe z czasem, niekiedy kilkunasto-milowe podróże, zwłaszcza po Prusach Zachodnich. Rusza w drogę z całemi pakami przeróżnych formularzy i ksiąg, poszukuje nieraz dopiero Spółek, o których istnieniu dochodziły go tylko niepewne głosy, zajeżdża przed sąd, wypisuje z rejestru spółkowego dokładnie firmę i miejsce jej siedziby i jedzie w tej swej pogoni dalej w podróż na wizytacje i rewizje. Rok rocznie zwiedza, reorganizuje, reformuje, rewiduje tym sposobem po 10, 20, 30 i więcej spółek, a rewizje i wizytacje takie trwają po kilka, kilkanaście dni i przeciągają się często na całe tygodnie. „Bywało, że ks. Patron Szamarzewski bawił po 2, 4, a nawet 6 tygodni w jednej Spółce“, że jedną i tę samą Spółkę odwiedzał nie raz, ale dwa, trzy, cztery i więcej razy rocznie.
Tyle zabiegów wymagała reforma i reorganizacja Spółek z powodu tego, że Spółki poczęści nieświadome swego zadania i celu, swych praw i obowiązków, chromały we wszystkich organach swego nader wątłego żywota. Tu trzeba było więc rozpoczynać naukę od początków, uczyć abecadła w sprawach techniki książkowej, prawa i gospodarstwa, urządzać szkołę, któraby nietylko przyswajała pierwsze zasady spółkowe, ale któraby spaczone pojęcia prostowała i, jak się zdarzało, dosłownie czytać i pisać dopiero uczyła… W nauce o prowadzeniu książek nie ogranicza się na wytykaniu braków i niedostatków, wprowadza nietylko ład i porządek w książkach, ale uczy Zarząd „jak ma prowadzić książki, jak spisywać inwentarze, jak układać rachunki roczne.“ W nauce o ustawodawstwie spółkowem poucza, jak się prowadzi obrady, spisuje protokóły, jak się ze sądem załatwia sprawy i z członkami prowadzi interesa kredytowe. Nie zadawala się przy tem wskazówkami teoretycznemi, ale sam bierze w rękę kierownictwo Spółki i w ruch wprowadza wszystkie jej organa nieczynne i nieporadne. W tym celu bierze udział w naradach Zarządu, w zebraniach Rady Nadzorczej, we Walnych Zebraniach członków, wszędzie wskazuje na obowiązki i prawa, których przestrzegać należy i nowym duchem napełnia żywot Spółki.
Przy naukach swych o prawach i obowiązkach porusza Szamarzewski kwestje najróżniejsze, a odpowiadające potrzebom poszczególnych Spółek. Niezmordowany jest zwłaszcza wtedy, gdy chodzi o wykazanie, jak szkodliwą i niezgodną z duchem ustawodawstwa spółkowego jest dążność do podwyższenia procentów tak od pożyczek z jednej strony, a od udziałów z drugiej. Zwłaszcza karci surowo niecną gonitwę za wysokiemi dywidendami i w tych usiłowaniach reformacyjnych idzie tak daleko, że, aczkolwiek szczery wyznawca demokratycznego ustroju spółkowego, woli raczej ograniczyć Walne Zebrania i przyznawać im tylko prawa zatwierdzania już ustanowionej dywidendy, aniżeli narazić na szwank Spółkę, a na wyzysk członków pożyczających. Ponad wszelkie inne żądania jest dla niego wyższy interes „ubogich“, jak mawiał, i dlatego zawsze i wszędzie, przy wszystkich pomysłach i dążnościach reformacyjnych, broni ich przed takimi zakusami „bogatych.“ „A jeżeli zważymy“, pyta, wyliczając szczegółowo wszystkie koszta, jakie płaci członek pożyczający, „że Spółki nasze przedewszystkiem dźwignęły się na podniesienie ubogiej klasy z niedoli, czemuż z korzyścią widoczną dla bogatego nakładać niezwykłe haracze na ubogiego?“ W interesie tych ubogich przemawia mianowicie za zaprowadzeniem ścisłej kontroli, której potrzebę podkreśla dobitnie przy każdej sposobności.
Na kontroli zbywało wówczas w Spółkach prawie zawsze, bądź to ze względu na „rządy absolutne“, które wytwarzały się często w Zarządach, bądź też dlatego, że Rada Nadzorcza, wygodna, nieraz przychodząca tylko „na drzemkę“, nieporadna, nie wglądała wcale w książki kasowe. Takie stosunki potępia Szamarzewski z całą bezwzględnością i rad przytacza ku przestrodze Spółek wypadki, z jakimi się spotkał na swych rewizjach i wizytacjach. „Niesłychany jest wypadek“ — powiada — „gdy kasjer despotycznie szafując kasą, pod nosem Rady Nadzorczej lub jej prezesa, zatrzaskuje książki i nie chce pozwolić na rewizję ksiąg kasowych i kasy, bo honor kasjera na tem cierpi…“ „Albo jak napiętnować“ mówi przy innej okazji, „kiedy komisja, rewidując kasę, chce przerachować weksle w sumie pieniężnej, a jeden członek Zarządu, trzymając weksle w ręku, powiada: „Panowie, w tych wekslach jest 20 000 talarów!“ — „Pozwól Pan nam porachować te weksle…“ — „Nie pozwalam! Dosyć Wam wiedzieć, że w nich jest 20 000 talarów“. Dlatego ostrzega: „Samolubstwo Zarządu, którym zwykle są ludzie światli, jest zgubne dla członków, szkodliwe dla społeczeństwa. Członkowie Zarządu starać się powinni, aby przepisy prawne, manipulacje kasowe, prowadzenie ksiąg i członkom Rady Nadzorczej dostępne były. Pewność przekonania o sobie, że się jest rzetelnym, zacnym mężem stanowiska, nie uwalnia żadnego członka od kontroli“… Bo „nie zakładamy Spółek ludowych na czas urzędowania tej lub owej osoby. Tworzymy Spółki na rzucenie pierwszych podwalin naszego przemysłu i handlu…“
Poskramniając w ten sposób dążności autokratyczne Zarządów, nie mniej stara się pobudzić Rady Nadzorcze do większej czujności i żywotności. „Prawie wszystkie Spółki przyznać muszą“, mówi z bogatego swego doświadczenia, „że Rady Nadzorcze są jakoby nie były, — przez cały rok nie wiedzą, co się w kasie dzieje, nie rewidują kasy, nie porównują i nie przechodzą wspólnie ze Zarządem ksiąg, nie każą sobie przedkładać sprawozdań miesięcznych lub kwartalnych, nie odbywają wspólnych z Zarządem lub odrębnych posiedzeń“… A przecież: „Rada Nadzorcza — to suma ustaw, jest to duch towarzystwa, który wiać powinien zawsze i wszędzie przy wszystkich czynnościach. Rada Nadzorcza jest wentylem bezpieczeństwa przy całej maszynerji społecznej, którą są zawsze spółki“…
Kontrola, której podlegać musi Zarząd, a którą Rada Nadzorcza pełnić musi — to wymóg, od którego Spółki żadną miarą odstąpić nie mogą. Dlatego zawsze i wszędzie powraca do kontroli, która, łącząc się zawsze z powodzeniem Spółki i jej członków, z potrzeb wszystkich jest największą i najgwałtowniejszą. „Róbmy ułatwienia członkom“, — tak kończy Patron swe nauki na jednej z przelicznych swych rewizji, „gdy chodzi o udzielanie kredytu, bądźmy uprzejmi, gdy wniosek o pożyczkę nam wręczają, bądźmy cierpliwi, gdy mimo naszego tłumaczenia nie rozumieją biegu i porządku kasowego, objaśniajmy ich aż nie pojmą sprawy, bądźmy chętni, usłużni, nie każmy uboższym członkom stać za drzwiami, nie fukajmy na nich; gdzie jednakże chodzi o bezpieczeństwo kasy, tam względu na członków mieć nie możemy. Niejeden członek, mimo błogich skutków, zginie, ale kasa dobrze prowadzona, ma być stałem źródłem dobrobytu materjalnego i moralnego, na teraz i na przyszłość dla wszystkich pokoleń“.
Wymowne słowa Patrona, ożywione miłością dla sprawy, nie mogły minąć bez wrażenia. Garną się około niego rzesze coraz liczniejsze, coraz więcej żądne słów, jakie rozwijały przed ich oczyma nowe ku wspólnemu celowi drogi i dotąd nieznane. Pod wpływem takich słów, gdy Patron niespodziewanie zjawiał się na Walnych Zebraniach, burza, na którą się zanosiło, cichła, pierzchła butna, hałaśliwa zaściankowość, ginęło ciasne sobkostwo, a na miejscu partji i partyjek, na które rozpadało się Zebranie, powstawała myśl solidarna, a ponad wszelkie różnice przekonań i pojęć wznosił się wspólny cel. „Zjechał niespodzianie do nas“ — opowiada jeden z uczestników Walnego Zebrania Spółki w Trzemesznie, „i w tak pięknie zrozumiałych słowach przemówił do zgromadzonych, że chętni i niechętni musieli uznać ważność żądania i Towarzystwo pożyczkowe dla miasta i okolicy jako Spółka handlowa zapisane zostanie“. „Słodko nam i miło“, mówił dobrodusznie pewien inny członek Spółki w Pogorzeli, „jeszcze dzisiaj wspomnieć na jego piękne i pouczające przykłady, które z własnego doświadczenia i żywota innych Spółek nam przytaczał. Każdy z nas zapomniał o głodnym brzuchu, pokarmem były serdeczne słowa, które nas wonią życzliwości aż nadto nasyciły“…
Miał to Szamarzewski do siebie, że słowami, z których biła moc i siła gorącego wyznawcy idei współdzielczej, budził zapał dla sprawy. W sercu ludu, bezwiednie i bezradnie stojącego poza nawiasem społeczeństwa, odzywały się pierwsze odruchy samowiedzy i samopomocy, rosła wiara we własne siły i poczucie własnej godności. Nowe, dotąd nieznane horyzonty, roztwierały się przed oczyma ludu i rozjaśniały jego ciemne dotąd pojęcia, skutkiem czego Spółki, w nieświadomości swej nieporadne, w organach swych nieczynne, zaczynały się poruszać i działać, zapisywały się do rejestru spółkowego, zmieniały ustawy lub przyjmowały te, z któremi przyszedł był Patron, przeprowadzały reformy, które doradzał, a rozbieżne życie współdzielcze przybierało wspólne cechy jednolitości i przygotowywało grunt pod jednolicie zwarty gmach związkowy…

∗             ∗

Wszystkie te zabiegi około jednolitego urządzenia i uporządkowania Spółek nie rozwijały się zawsze gładko, trafiając na rozmaite zapory i przeszkody. Z trudnościami większemi lub mniejszemi spotyka się zawsze każdy reformator. Myśli nowe, choć najzbawienniejsze, zawsze walczyć muszą z przeciwnościami, występować przeciwko nawyknieniom, narowom i interesom… Ale poza zwykłemi przeszkodami, z któremi zawsze liczyć się trzeba, miał Szamarzewski do zwalczania różne inne, wynikające ze szczególnych warunków, wśród jakich pracować mu wypadło.
Jedną z większych trudności dla działalności patronackich stanowił brak podstawy materjalnej. Podróże, wizytacje i rewizje, książki i różne druki, sanacja Spółek — wszystko to wymagało wielkich nakładów pracy i kapitałów, a tu nie było z czego brać pieniędzy. Dochody Związku tak były nikłe, że starczyły zaledwie na opędzenie wydatków na druk, czasopisma, portorja i inne drobne potrzeby. Składki płaciły tylko Spółki związkowe, a tych było niewiele: do r. 1878-go niespełna 30, potem w ostatnich latach tegoż okresu przeszło 40. Ale i Spółki związkowe nie wszystkie poczuwały się do tego obowiązku, i dopiero przy końcu tego okresu zdarzało się, że prawie wszystkie przyczyniały się składkami do utrzymania Związku. Wobec tych stałych braków, które udaremniały wszelką czynność pierwszych dwóch Patronów, znajdował się Szamarzewski ustawicznie w położeniu nader trudnem, a cała akcja reformy i reorganizacji byłaby narażona na zastój i upadek, gdyby nie udało się Patronowi pomocą i współpracą innych, jako i własnem poświęceniem się dla sprawy biedę tę zażegnać.
Jeden z pierwszych apeli do współpomocy ziomków powstał ze względu na stanowisko i obowiązki zawodowe ks. Szamarzewskiego. Jako ksiądz był Szamarzewski zależny od władzy duchownej, jako wikarjusz i mansjonarz miał do spełnienia obowiązki duszpasterskie, tem większe, że proboszczem parafji był starzec, nieomal 90-cioletni, a parafja była bardzo liczna. Praca spółkowa natomiast, zwłaszcza reforma i reorganizacja, wymagała natężenia człowieka, całkiem sprawie spółkowej oddanego. Były to przeciwności w rzeczy samej nie do pogodzenia, ale pokonał je Szamarzewski, pozyskawszy dla siebie zastępstwo w osobie konfratra swego, ks. Knasta. On to, za przykładem ks. Szamarzewskiego, sam w pracy spółkowej zamiłowany i czynny w Zarządzie Spółki Średzkiej, przejął cały ciężar pracy parafjalnej. Wobec tego, władza duchowna, nie opierając się w tym zwłaszcza okresie dłużej prośbom Szamarzewskiego, udzieliła mu pozwolenia na sprawowanie urzędu patronackiego. Tak więc apel do współpomocy czcigodnego konfratra odniósł skutek pożądany i pośrednio przyczynił się do prowadzenia akcji reformy i reorganizacji spółkowej. W uznaniu tych zasług około rozwoju spólnictwa ludowego, wyrażał i Komitet i Sejmik swe uznanie ks. Knastowi, składając mu podziękowanie za ponoszenie trudu dla wspólnej sprawy. Szamarzewski zaś, ośmielony powodzeniem w tym jednym wypadku, szuka na tej drodze współpracy i współpomocy dalszych sukcesów.
Szuka jej i znajduje ją już nie u poszczególnej osobistości, ale w stanie duchownym, u wszystkich swych konfratrów, z którymi spotyka się w czasie swych rozległych podróży spółkowych. Gdy wypadło Spółkę odwiedzić, stan jej zbadać lub ustrój zreformować, zajeżdża Szamarzewski wprost do swych konfratrów i tym sposobem oszczędza Spółkom kosztów i wydatków, bez których wizytacje rewizyjne i organizacyjne, nieraz długiego wymagające czasu, odbyć się nie mogły. Nie była to sprawa tak łatwa, bo duchowieństwo, nieobeznane wówczas ze sprawami spółkowemi, niezawsze przyjmowało Patrona, o którym chodziły różne wieści, otwartemi ramiony. „Nieraz zdarzało się“, jak sam opowiadał, „że gdy zawitał poraz pierwszy do ubogiego plebana w jakimś ubogim zakątku i gdy mu zapowiedział dłuższy pobyt, nie bywał na razie mile przyjętym…“ Ale Szamarzewski, nie zniechęcając się kwaśną miną, w imię dobrej sprawy znosił cierpliwie osobiste nieprzyjemności i starał się, zwłaszcza mniej chętnych lub ze sprawą spółkową mniej obeznanych, zapoznać ze zasadami i celami spółkowemi i nowych pozyskać zwolenników. Dzięki swej osobistości, zawsze pełnej serca i zapału, poczęści nie spotykał się Szamarzewski ze zawodem. „Gdy po kilkudniowym pobycie poznano się wzajemnie, a gorące i szlachetne serce ks. Szamarzewskiego stopiło chłód pierwszego powitania — nawiązywała się zazwyczaj serdeczna przyjaźń i przychylność dla wielkodusznego i pełnego słodyczy opiekuna Spółek naszych“. Z pomocą konfratrów więc mógł być ks. Szamarzewski z mniejszym dla Spółek trudem podjąć się uciążliwej akcji reformy i reorganizacji.
Taka pomoc konfraterska stanowiła w ówczesnych warunkach ważny czynnik w rozległej akcji reformy spółkowej, nie posiadającej nigdy pewnego i stałego podkładu materjalnego. Nie była ona jednakże dostateczna, zwłaszcza wtedy, gdy szargane stosunki wewnętrzne domagały się bezpośredniej pomocy materjalnej. Spółki takie, znalazły się nieraz w położeniu nader przykrem, bo wszelkie ich wołania o pomoc na Sejmikach były daremne. Związek odprawiał je bowiem zawsze z kwitkiem, nietylko ze względu na zasadę samopomocy, której przestrzegał, ale niemniej ze względu na ustawiczną pustkę w kieszeni. Patron atoli, będąc często zdania odmiennego i przekonawszy się po ścisłem zbadaniu Spółki, że posiada jeszcze siły żywotne, choć niedostateczne, aby stanąć o własnych siłach, bieży jej z pomocą, „kołatał do kalety i kieszeni możnych, które się otwierały, bo do nich kołatał tylko dla dobra ogółu“. A dzieje Spółek zaświadczają, że tej patronackiej działalności, wspierającej i dźwigającej do nowego życia, niejedna Spółka zawdzięcza swój byt i rozwój.
Wymagając ofiar od innych, nie oszczędzał Patron bynajmniej swej osoby, ani sił, które wytężał, o ile się dało. Nietylko, że ku zdziwieniu zwolenników i przeciwników ponosił „cały ogrom kapitału pracy i mozołu“, ale nadto, choć sam niezamożny, pracował najpierw jako Patron „całkiem darmo“, nie pobierając wcale wynagrodzenia, wyznaczonego we wysokości 600 M. rocznie. Zdarzało się też nieraz, że gdy w kasie były pustki, a pomocy skądinąd nie było, sam ponosił koszta podróży i wizytacji, niekiedy nawet pożyczkami opędzając wydatki spółkowe. „Zjadał się po prostu“, jak mówiono, ale w pracy nie ustawał. Akcja reformy w tym okresie rozwija się prędzej lub wolniej, ale bezustannie. W oczach publiczności był Szamarzewski tym, co „cały rok jeździł, korespondował i sesje odbywał“ — w rzeczy samej, dzięki współpomocy społeczeństwa mógł był się swobodnie poświęcić sprawie spółkowej. Na Sejmiku roku 1879-go oblicza dokładnie, wiele czasu poświęca wyłącznie Spółkom. „Pomijam czas stracony na podróże“ — mówił — „Patron w minionym roku dwa miesiące i 10 dni poświęcił rewizji kas. Prócz tego brał czynny udział we wszystkich posiedzeniach Komitetu, których było 10. Przeszło cztery miesiące były wyłącznie poświęcone sprawom Spółek“. Na innem miejscu przytaczał, że blisko pół roku był w podróżach, a to przecież tylko jedna część jego działalności patronackiej. Trzeba było samemu załatwiać korespondencje, która liczyła się na setki. Żurnal korespondencji zawierał rocznie po 300, 400, 700 i więcej numerów. Trzeba było pisać artykuły do dzienników, zwłaszcza do organów Spółek, którymi były najpierw „Nadwiślanin“, potem „Ruch społeczno- ekonomiczny“, redagować broszury, okólniki, listy otwarte, pisma zbiorowe i zażalenia, układać ustawy wzorowe, formularze najróżniejsze, mianowicie do ksiąg inwentury, bilansów miesięcznych i rocznych, do spisu członków, przyjmowania analfabetów, do wniosków o pożyczki, do ksiąg kwitowych, udziałowych… Trzeba było wydawać rok rocznie roczniki spółkowe, owe „księgi niebieskie“, w których mieściły się z takim trudem zbierane wiadomości o Spółkach tak związkowych jak niezwiązkowych — roczniki, które zawierały długie nauki i informacje, jako napomnienia Spółkom dawane, a odnoszące się tak poszczególnie do każdej Spółki z osobna, jak ogólnie do wszystkich razem… Taki był ogrom pracy patronackiej, którą, dzięki współpracy innych, dźwigał Szamarzewski na swych barkach tak ochotnie i z takim pożytkiem dla społeczeństwa…
Ta względna niezależność materjalna wobec Związku i Spółek, do której doszedł Szamarzewski własną pracą i pomocą innych, ułatwiła mu walkę z trudnościami natury moralnej, których nie brak było poza osobistemi sprawami. Odnosi się to zwłaszcza do tych Spółek, które mimo pracy patronackiej, nie szły za wskazówkami i radą Patrona. Uwiedzione własnemi słabostkami, brnęły takie Spółki dalej w swych narowach i błędach. Póki widziały osobę Patrona u siebie, póty nastawiały uszu, aby nic nie uronić ze słów i nauk jego. Ale gdy wrota za nim się zamknęły, wówczas wszystkie napomnienia i nauki szły prędko w niepamięć. Wzory i formularze, sprawozdania i rezolucje ku nauce Spółkom przysłane, leżały jak dawniej „jako makulatura w kącie“, a Patron przy swych ponownych rewizjach całe paki tych nagromadzonych z czasem papierów „odpakowywać i rozcinać“ musiał. Wobec takiego uporu Spółek Patron był bezbronny. Spółki nie należały często do Związku, a prawo nie przepisywało rewizji przymusowej. Ale nawet wobec Spółek związkowych była trudna rada, bo Związek, nie posiadając egzekutywy, nie dawał Patronowi prawa do energicznego występowania wobec nieposłusznej Spółki. W takich wypadkach, o ile ustne i piśmienne napomnienia i zabiegi patronackie żadnego nie odnosiły skutku, pozostawał jeszcze tylko apel do publiczności. To też w braku przymusu posługuje się Patron w tych wypadkach bezwzględną jawnością, która jedynie zdolną była zbłąkana lub wykolejoną Spółkę sprowadzić na właściwą drogę. Niemal w każdym roczniku sprawozdania swego wytyka Patron jawnie wszystkie niedostatki, wadliwości i błędy, popełniane przez niepoprawne Zarządy lub Rady Nadzorcze. „Nie przebacza nikomu, wyszczególnia nietylko sprawy, ale wymienia osoby, które złą gospodarką, wolą lub podstępem naraziły Spółkę na straty“. Oczywista, że ta bezwzględna metoda prowadziła Szamarzewskiego na drogę śliską, że taka jawność nie podobała się zwłaszcza poszkodowanym i wielu miała przeciwników, ale ostatecznie, choć sarkano nieraz, wystawiając Patronowi świadectwo człowieka bezwzględnego i despotycznego, pogodzono się z jego metodą ze względu na tę jego bezinteresowną i gorącą miłość dla sprawy współdzielczej. Bo „taką jawnością i bezwzględnością mógł się jedynie ks. Patron Szamarzewski wówczas posługiwać, gdy jego bezinteresowna, gorąca miłość do spraw Spółek naszych, jego szczere i serdeczne życzenie, aby wszystkie Spółki służyły wiernie i uczciwie społeczeństwu, jego dążność, aby żadna Spółka nie przyniosła swym członkom strat i zawodu, były tak powszechnie znane, że jakkolwiek miano żal i niezadowolenie, przytłumiano je i poddawano się bez oporu jego krytyce i ostrym jego naganom“.
Takiemi to różnemi środkami posługiwał się Patron Szamarzewski, z jednej strony budząc samopomoc i wiarę we własne siły, z drugiej wspierając Spółki swoją pracą jako i współpomocą innych, przemawiając do nich szczerym, serdecznym, pełnym słodyczy głosem, to znów nawołując je gromkiem i ostrem słowem do powrotu na drogę obowiązku.

KRZEWIENIE SPÓŁEK.

Z reorganizacją i reformą Spółek poszczególnych łączy się równocześnie zakładanie Spółek, krzewienie idei współdzielczej. Niejedna Spółka, przez Patrona zreorganizowana, była tyle, co nowo założona, i naodwrót, niejedną z nowo założonych zaliczyć można do zreorganizowanych, gdyż, badając ich powstanie, spotkać można się ze śladami i resztkami dawniejszych zabytków spółkowych. Wszystkie zaś Spółki powyższe coraz bardziej znamionuje jednolitość wewnętrzna, która na zewnątrz objawia się we wspólnej nazwie „Banków Ludowych“. Jeżeli chronologicznie postawimy szereg Spółek, powstałych przed Patronatem Szamarzewskiego wedle pierwotnej ich firmy, to przekonamy się, że niema wśród nich ani jednej, któraby mianowała się „Bankiem Ludowym“. Wszystkie one, w liczbie, dochodzącej prawie do półsetki, zowią się Towarzystwami, Stowarzyszeniami, Kasami itd. Dopiero Szamarzewski, wprowadzając nowe zasady do Spółek, zmieniał często firmę dawniejszych, a nowym dawał nieznane dotąd i z początku nie przez wszystkich chętnie widziane miano „Banków Ludowych“. Chociaż Szamarzewski przy nazwie tej się nie upierał i w projekcie do ustaw wzorowych pozostawiał w tym względzie zupełną swobodę jako „rzeczy upodobania“, sam jednakże z lubością posługiwał się tą właśnie firmą. To też, począwszy od Patrona Szamarzewskiego aż po nasze czasy, ciągnie się jednolity pas „Banków Ludowych“, zwiastujący nową dla Spółek erę.
Do zakładania nowych Spółek zabrał się Szamarzewski od samego początku swego urzędowania. Pod tym względem szedł śladem swych poprzedników, którzy usilnie dążyli do krzewienia idei spółkowej, ale tylko za pomocą piśmiennej, a więc mało skutecznej propagandy. Szamarzewski nie pomijał jej bynajmniej, owszem, za pomocą listów otwartych, odezw i prywatnej korespondencji, szukał ludzi i budził chęć do tworzenia nowych Spółek. Najwięcej jednak zdziałał wówczas, gdy sprawę nowo tworzącej się Spółki brał we własne ręce i sam pod nią łożył podwaliny. Wtedy dopiero mógł był liczyć z pewnością na urzeczywistnienie i pomyślny obrót rozpoczętej sprawy. Liczba tych Spółek, które w ten sposób pod ręką patronacką powstały, wynosi cr. 35. W przecięciu przypadałoby tedy na jeden rok tego okresu 4 do 5 nowych Spółek. Jest to liczba względnie znaczna, jeżeli zważymy, że przeciętny przyrost roczny Spółek pożyczkowych był znacznie większy dopiero po roku 1900-ym. Ale i w porównaniu do czasów przeszłych jest to liczba wcale pokaźna, jeżeli zważymy, że od roku 1861-go do 1872-go powstało razem wszystkiego przeszło 40 Spółek, i to za staraniem różnych osób prywatnych, nie wyłączając w tem Szamarzewskiego. Teraz Patron sam jeden założył nie wiele mniejszą liczbę Spółek. Uderza to przedewszystkiem ze względu na podskokowy bieg linji rozwojowej, a zarazem rzuca światło na dalszą działalność patronacką Szamarzewskiego i skłania do głębszego zastanowienia.
Zaraz w pierwszym roku urzędowania powstaje z ramienia Szamarzewskiego Spółek 18. Statystyka późniejsza wylicza zaś na rok 1873 wszystkich razem Spółek nowo zawiązanych 20, wedle innego obliczenia jest ich nawet 22. Po tym niebywałym podskoku spada jednakże liczba ta raptownie zaraz w roku następnym i pozostaje na tym poziomie przez cały czas tego okresu. Od roku 1874-go do 1879, a więc w przeciągu lat pięciu, powstaje tylko 15 Spółek, w przecięciu rocznem zatem 3 Spółki.
Powodem tego bezpośredniego spadu i zwolnienia ruchu spółkowego był brak ludzi odpowiednich na kierowników spółkowych. Niedostatek ten w ludziach pochodził najpierw stąd, że liczba tak zwanej inteligencji wobec nierozwiniętego stanu średniego była u nas zawsze nikła, powtóre, że „wyraźny zakaz władz odrywał wszelkich urzędników od Spółek polskich“. Tym sposobem najpodatniejszy materjał spółkowy, jako to: nauczyciele i urzędnicy, pod naciskiem rządu odpadał od Spółek. Nie dziw więc, że Szamarzewski, zniewolony opierać się na materjale, jakkolwiek ochoczym, ale niezawsze dostatecznie ukształtowanym, zawodził się nieraz na ludziach i stawał się we wyborze osób i w zakładaniu Spółek nieco ostrożniejszy. „Pomimo jawnej potrzeby“, mówił na Sejmiku gnieźnieńskim r. 1879-go, „dreszcz mnie przejmuje, gdy mnie gdziekolwiek proszą o założenie Spółki“… „Zawezwano mnie“, mówi dalej, „w tym celu do Wysoki, jednak nie podejmę się założenia, aż nie zjadę na miejsce, nie zbadam stosunków i osób, dających rękojmię, że się Spółka rozwijać tam może“… „Nie dziwcie się, panowie,“ mówił na innem miejscu, „że nie kwapię się z zakładaniem nowych Spółek. Trzy, cztery dni na miejscu uczyniłem Zarządy, uregulowałem wszystko, a po dwóch latach dawny nieład i dzika gospodarka“… „Kapitału w Spółkach nigdy nie zabraknie“, tłumaczył już na Sejmiku r. 1875-go, „ale zabraknie sił roboczych do administrowania Spółek. Już dzisiaj rozbija się założenie Spółek o brak mężów umiejętnej i chętnej pracy“. Tak przemawiał zawsze i wołał: „Dajcie doskonałych mężów, a będą opatrznością!“ Bo „dobry Zarząd błogie skutki wywiera, a opieszały ruiny sprowadza, — przekleństwo spadnie na te Spółki, gdy opieszałością rządzić się będą, pełniących zaś swe obowiązki sumiennie, potomność błogosławić będzie!“…
Ale głos ten był głosem wołającego na puszczy. Ludzi odpowiednich nie było. Szamarzewski tedy z jednej strony przeprowadza zasadę, „aby nie zakładano nowych Spółek, gdzie niema na to odpowiednich ludzi“, z drugiej strony, jako mąż przezorny, a o tem przekonany, że „w każdem mieście powinna być Spółka“, robi starania, aby ten wielki niedostatek usunąć i fundament na przyszłość utrwalić.
Starania Patrona, aby wielki ten brak, który Szamarzewski uważał za jedną z największych ujm życia współdzielczego naszego, jeżeli nie całkiem usunąć, to przynajmniej uzupełnić i uczynić mniej dotkliwym, zaznaczają się w różnych jego ku temu celowi zachodach. Rozróżniamy mianowicie dwa kierunki, z których jeden dąży do wychowania ludzi odpowiednich, a drugi do jak najintenzywniejszego wykorzystania materjału istniejącego, ale nie zużytego należycie.
Myśl wychowania ludzi odpowiednich do spółkowej roboty zaprzątała wówczas umysły rozmaite, ale zawsze natrafiała na wielkie trudności, przedewszystkiem ze względu na brak funduszy. Praca spółkowa, czy to w poszczególnych Spółkach, o które najwięcej chodziło, czy nawet w Związku lub Patronacie, przedstawiała w pierwszym rzędzie urząd honorowy. Posady spółkowe były przeważnie posadami połowicznemi, nie zapewniającemi głowom rodziny całkowitego bytu. Niemal wszystkie Spółki były to organizacje początkujące, nierozwinięte, a wszelkie w nich dążności do posad dostatecznie płatnych, wywracały, wedle Szamarzewskiego, gospodarkę spółkową do góry nogami. Taka perspektywa nie mogła nęcić i do Spółek zbawiać szerszych kół społeczeństwa. Zdając sobie z tego należycie sprawę, Szamarzewski, w dążności swej za dostatecznie płatną administracją, tworzył i urzeczywistniał w Spółce Średzkiej nowe pomysły i zamierzał je w ustrój spółkowy wprowadzić jako zasadę. Mianowicie był za zaprowadzeniem stałych datków przymusowych, a więc podatków, płaconych przez wszystkich bez wyjątku członków, które to składki miały być wyłącznie przeznaczone na dostateczne opłacenie Zarządu. W ten sposób chciał Szamarzewski ludzi „wychować“ i „zniewolić ich do oddania się pracom spółkowym“. Ale chociaż myśl składek, złączona z innemi dążnościami, znalazła była wielu zwolenników na Sejmiku krotoszyńskim, nie pozyskała większości. W zasadzie godzono się na cel, ale nie na śmiałe przeprowadzenie zamysłów Szamarzewskiego. Gdy więc upadł projekt, po którym spodziewał się Patron usunięcia jednej z głównych zawad w postępie ruchu spółkowego, sprawa wychowania ludzi rozbiła się i brak ich był taki, a nawet większy, aniżeli dawniej.
Ale Szamarzewski nie należał do tych, którzy przy pierwszem niepowodzeniu opuszczali ręce. Przeciwnie, wszystkie wytęża siły i spieszy wszędzie, gdzie go wołały niedostatki i braki Spółek, spodziewając się, że ta jego niezmordowana praca poruszy serca tych, co choć mogli, nie spieszyli mu z pomocą.

∗             ∗

Byli tacy, co na widok „całego tego ogromnego kapitału pracy i mozołu“, szafowanego „całkiem darmo“, i li tylko „z miłości bliźniego“, pytali: „Azaliż zwątpić można o społeczeństwie, wydającem podobnych Patronowi naszemu mężów? Czyż może się nie wstrząść sumienie, chociażby najwięcej zatwardziałego z próżnikaów, których mamy, niestety, powódz całą i zdolnych i obfitujących, jeżeli nie zawsze w środki, to zawsze niewątpliwie w czas swobodny, — na widok tego ubogiego kaĻłana, niosącego całego siebie w ofiere opuszczonemu a ukochanemu przezeń narodowi?“ Na to zapytanie, śledząc tętna moralnego natury ludzkiej, brzmieć musiała odpowiedź: „Nie, nie może się nie wstrząść na tak żywy przykład ofiarności i poświęcenia!“ „Przypominamy sobie z historji owych krucjat okropnych przeciw Albińczykom z pierwszej połowy 13-go wieku w południowej Francji“, — przytaczano w celu porównania — „że jeden z najzaciętszych inkwizytorów, widząc z jakim zapałem i bohaterstwem znosiły ofiary jego śmierć męczeńską na stosie zapalonym, tak się uniósł zwycięstwem ducha nad materją, że sam za niemi w płomienie poskoczył i porówno z niewinnymi kacerzami śmierć męczeńską poniósł“. W porównaniu — tym kacerzem, to Szamarzewski, a owym inkwizytorem — to ci, co w samolubstwie uchylali się od pracy spółkowej. Ale „tu nie za kacerzem, ale za mężem cnotliwym podążyć próżniakom i samolubom naszym, tu nie na stos ofiarny im skoczyć, lecz serce zagrzać i rękawa zakasać potrzeba…“

∗             ∗

Wiedział Szamarzewski, że materjał społeczny, zdatny do pracy współdzielczej istniał, ale przeważnie leżał na uboczu. Chodziło tylko o to, aby dotrzeć do niego i niedostatek sił odpowiednich w Spółkach, choć częściowo nim uzupełnić. Tym materjałem — to duchowieństwo, które szczególnie nadawało się do pracy spółkowej, czy to ze względu na swe ukształcenie lub niezależność materjalną, czy też ze względu na swój zawód i powołanie, oraz na tę wielką u ludu wziętość. Bystry wzrok Szamarzewskiego od pierwszej chwili zwrócił się na konfratrów. Ale zadanie to nie było łatwe. Duchowieństwo na ogół niedobrze było usposobione dla Spółek, w których razem z Tygodnikiem Katolickim widziało tylko „agitację rewolucyjną i komunistyczną“. Gdy Szamarzewski zdecydował się objąć Patronat w r. 1872-im, krzywiono się, a w organach duchowieństwa odzywały się głosy, że Patronat wcale nie jest potrzebny. Później, niemal przez cały ciąg okresu, duchowni należeli do najzaciętszych przeciwników Patrona. Wytykano mu, że obchodzi się „bezwzględnie — prawie despotycznie z opinjami innych“, nie podobało się, że w „przemówieniach wygłasza idee materjalizmu i utylitaryzmu“, wyrzucano mu, że bierze „kierunek pogański“, protestowano przeciwko temu, że nazywa interes Spółek „sprawą świętą, zbawienną, moralną“, że wtrąca w dyskusję „obok Arystydesa imię Jezusa Chrystusa, boskiego bohatera, który na krzyżu legł“, brano mu wreszcie za złe, że zanadto żywo brał sobie za wzór Szulce-Delicza, „tego wysłannika bożej opatrzności“ i pytano: „Czyż mamy przyjąć takie zasady, czy mamy do litanji naszej dodać nową zwrotkę: święty pieniądzu, módl się za nami, albo ze stanowiska narodowego: pieniądzu, zbaw Polskę!“ Słowem, nie podobał się cały Szamarzewski, nie podobała się kombinacja materjalizmu z romantycznością i dlatego ostrzegano przed nim „dla rozległego wpływu urzędowego i osobistego, dla gorącej, podniosłej jego wymowy“. Ale Patron, choć się nieraz burzył na tych „lada pismaków“ co, spokoju mu nie dając, zarówno jego osobę jako i nauki niesłusznie zaczepiali, nie zrażał się tą krytyką bynajmniej — ale robił swoje, pracował i działał dalej, zjednując sobie ostrożnem i zgrabnem postępowaniem coraz więcej zwolenników, zwłaszcza wśród duchowieństwa. W pierwszych latach swej pracy spółkowej tłumaczył się, przepraszał publiczność, że jako ksiądz mówi o sprawach materjalnych. Później głosił śmielej, że zakładanie Spółek i ich prowadzenie bardzo dobrze można pogodzić z obowiązkami kapłana, bo „radą i pomocą służyć bliźniemu, w jaki sposób można sobie pożyczyć pieniądze, których niema, jest obowiązkiem każdego człowieka, tem bardziej kapłana“. „Kapłan powinien“, mówił, „podnosić moralność nietylko nauką, ale także środkami materjalnymi“. W końcu śmiało występował i bez ogródki wyznawał: „Praca moja w Spółkach więcej umoralnia, niż wszystkie moje kazania“.
Takie nauki Patrona nie poszły w las. Liczba przeciwników zmniejszała się, a głosy takie jak powyższe, należały już tylko do wyjątków. Oswajano się prędko z nowemi pojęciami, zastanawiano się nad niemi i wreszcie praktycznie uprawiać je zaczęto. Za przykładem Szamarzewskiego duchowieństwo garnie się coraz ochotniej do Spółek, a w końcu okresu tego już hurmem zasiadało w Zarządach i Radach Nadzorczych naszych Spółek. Przed Patronatem Szamarzewskiego trzeba było z latarnią w ręku szukać osób duchownych w Zarządach spółkowych. Pierwsze sprawozdanie za r. 1871-szy wylicza tylko 2 księży w Zarządzie na 23 Spółki. Z chwilą wstąpienia na urząd patronacki ks. Szamarzewskiego wzrasta liczba duchownych znacznie, bo na każdą 4-tą lub 3-cią Spółkę przypada 1 osoba duchowna w samym Zarządzie. Tak bywa od r. 1873-go do 1875-go. Odtąd stosunek ten zmienia się coraz więcej na korzyść duchowieństwa. Od roku 1876-go do 1879-go zwiększa się udział księży w Zarządach tak dalece, że na każdą drugą Spółkę przypada jeden ksiądz w samym Zarządzie, a w Radach Nadzorczych wzrost ten jest o wiele jeszcze większy. Teraz trzebaby ze świecą w ręku szukać tych Spółek, które nie posiadają osób duchownych w swych Zarządach lub Radach Nadzorczych. Niebywały ten zwrot w pojęciach osób duchownych i ten zwiększony ruch księży w Spółkach w szczególe, a na polu społecznem wogóle, nie uszedł baczności czujnej publicystyki naszej, która w roku 1878-ym mogła była już takie uczynić spostrzeżenie: „W Spółkach Patronem jest ksiądz, księża są dyrektorami, kasjerami, na Sejmikach Spółek księży pełno. W Kółkach Rolniczych nie brak ich, troszczą się o ich zakładanie, a Patron w ostatnim czasie wydał im nawet świadectwo w pismach publicznych, że na zebrania rolnicze zjeżdżają się liczniej, aniżeli obywatele. W Towarzystwach przemysłowych księża poczęści rej wodzą, urządzają nawet teatra amatorskie, ksiądz jest także Patronem. W Towarzystwie Naukowej Pomocy księża się roją, księża zakładają czytelnie, szerzą i sami zapisują pisma, sprowadzają książki ludowe, a o wiece oni przedewszystkiem dbają…“
Pozyskanie duchowieństwa dla idei i pracy spółkowej w chwilach tak krytycznych, gdy niedostatek ludzi był tak wielki i wszelkie próby usunięcia go spełzły na niczem, stanowi w życiu Spółek wydarzenie zasadnicze, a w skutkach swych doniosłe. Bez udziału księży zwiększyłby się niepomiernie trud z utrzymaniem Spółek, z ich zreorganizowaniem i krzewieniem. Gdy pierwsze lody złamano, duchowieństwo, zbliżone zawodem i stanem do Patrona, coraz chętniej szeregowało się około niego, słuchając rad jego i wskazówek, znajdując przedewszystkiem w Spółce Średzkiej znakomity wzór dla swej pracy i działalności spółkowej.
W tym względzie przedstawia się Spółka Średzka jako praktyczna szkoła współdzielczości, której znakomity porządek i ustrój tak zewnętrzny jak wewnętrzny służył za najlepszą naukę praktyczną. Tu, w Środzie urzeczywistniał Patron po raz pierwszy swe idee i nowe pojęcia spółkowe, tu badały osobne komisje, złożone ze wszystkich organów spółkowych, nie wyłączając Walnego Zebrania, niejedną nowość, zanim ją przedstawiono Sejmikowi do uchwały, tu otrzymał Patron pierwszą swą pomoc materjalną, aby mógł się zabrać do wielkiej akcji reformy i reorganizacji. Tu, do Środy przyjeżdżali spółkowcy, dziennikarze, korespondencji, — kto tylko gorętsze żywił uczucie dla sprawy spółkowej i bliżej się zapoznać z nią pragnął, jechał do Patrona, i w Środzie zwiedzał urządzenia spółkowe, ucząc się na nich pracować i działać w Spółkach. Z korespondencji i opisów licznych, po pismach rozrzuconych, dowiadujemy się też o wszelkich drobiazgach jej wewnętrznego i zewnętrznego ustroju. A więc wiemy, że szczupły lokal biura z rozwojem interesów spółkowych zwiększał się przez dobieranie pokojów przyległych i wyjmowanie ścian i że składał się z dwóch w szczególności ubikacji. W pierwszym pokoju, na wstępie do biura, ogrodzone miejsce dla publiczności tworzyło oddzielne miejsce dla siebie. Tuż przy niem pulpit dla woźnego, dalej pulpity dla dyrektora, kontrolera i kasjera, — szafa „imponująca rozmiarami“, a zawierająca dokumenta i papiery urzędowe kasy. W przyległym pokoju stał stół wielki, przy którym Rada Nadzorcza odbywała posiedzenia, obok mała szafa żelazna, przeznaczona dla Rady Nadzorczej, przy ścianach umieszczono dwie wielkie szafy, z których jedna mieściła w sobie akta osobiste członków kasy, a w drugiej znajdowały się akta osobiste depozytarjuszów. Bo w Kasie Średzkiej każdy członek miał swoje konta osobiste, swoje akta personalja, a każdy depozytarjusz także swoje oddzielne. Jako zupełnie nowe urządzenie, a w Spółkach naszych nieznane wówczas, zwracał uwagę na siebie przedewszystkiem alfabet ruchomy, będący w związku z księgą kontową. „Jest to“, opisuje jeden z gości Spółki Średzkiej, „karta z papy dość mocnej, oznaczona numerem konta i numerem aktów osobistych członka“. Na karcie tej są wypisane szczegółowo następujace rubryki: Nazwisko i imię członka, stan, mieszkanie, poczta, a na odwrotnej stronie dzień zgłoszenia się do wystąpienia, dzień wystąpienia, stan majątkowy członka…“ Jako rzecz, godną bliższej uwagi, wyszczególniano potem książkę reprodukcyjną, zawierającą wykaz weksli, wyłącznie sola-weksli, którymi się w Środzie jedynie posługiwano, podług daty ich płatności. Potem książkę depozytową, zawierającą na wzór aktów członków, akta depozytarjuszów, dalej książkę, zwaną kwitarjuszem, w którym każdy depozytarjusz własnoręcznie poświadczał złożenie depozytu. Wszystkie te urządzenia, które wówczas były „rzadkością, jeżeli nie unikatem“, budziły zainteresowanie i wzmacniały zaufanie do instytucji Spółek wogóle, a do Patrona w szczególności, a przejrzystością swą i prostotą służyły na wzór godny a łatwy do naśladowania. „Do tak urządzonej Spółki“, czytamy w jednym z opisów, „można też mieć zaufanie. Tam wiele można się nauczyć i to w krótkim czasie. Bo buchalterja, biurowość, słowem, całe urządzenie książek jest tak proste, że w 2 lub 3 dniach można je poznać“. Wobec tych właściwości Spółka Średzka służyć mogła za szkołę, którą w szczególności polecano wszystkim, co nauki takiej pragnęli i jej potrzebowali. „Poczytuję sobie za obowiązek“, pisze jeden z gości średzkich, „polecić innym Spółkom naszym odwiedzenie Kasy w Środzie, aby się nauczyć, jak tego rodzaju instytucje, stojące pod surowem prawem handlowem, a pracujące groszem cudzym, administrować należy“. „Spotkałem się w Spółce Średzkiej“, opowiada znowu ktoś inny, „z urządzeniem, które na zeszłorocznym Sejmiku Spółek Zarobkowych w Krotoszynie pochwalono i przyjęto, a bogdaj gdzie, oprócz Środy, zaprowadzono. Oto każdy członek, każdy depozytarjusz, ma nietylko swoje konta, ale nadto akta korespondencyjne, urządzone tak przejrzysto i praktycznie, iż każdej chwili wierny daje obraz o stosunku członka lub depozytarjusza do Towarzystwa. „Wrażenie, jakie odniosłem z pobytu mego w Kasie Średzkiej“, czytamy na innem miejscu, „skłania mnie do tego, aby gorąco polecić kierownikom Spółek naszych, żeby odwiedzili Spółkę Średzką, skąd wiele praktycznych mogą wywieść wskazówek, bo instytucja ta, stojąca pod osobistem kierownictwem naszego Patrona, słusznie może być wzorem dla każdej innej Spółki“.
Patron jako nauczyciel, a Spółka Średzka jako szkoła współdzielczości — oto wynik trudu zakładania nowych Spółek, a następstwo zdobycia nowego materjału pod budowę przyszłego gmachu związkowego. Tego zdania był i Komitet i Sejmik i wszyscy ci, co pragnęli służyć idei współdzielczej i na zdrowych zasadach krzewić ją i rozszerzać. Tak tedy ze Środy wyszła niejedna myśl zbawienna, tu została najpierw urzeczywistniona, aby potem w uchwałach sejmikowych rozrastać się i rozchodzić na szersze pole spólnictwa ludowego.
Tak więc z zasady zakładania nowych Spółek, z takim zamachem rozpoczętej, a potem w miarę danych warunków oględniej i ostrożniej, ale ustawicznie i pilnie dalej uprawianej, pozostała po różnych próbach jako trwała a niepoślednia zdobycz: duchowieństwo jako materjał społeczny — a Spółka Średzka jako szkoła wspólnictwa ludowego.

BANK WŁOŚCIJAŃSKI.

W łączności z reorganizacją Spółek, z umocnieniem i zakładaniem nowych Spółek, tworzy Bank Włościjański jako centrala Spółek jeden z główniejszych czynników życia współdzielczego. Z tego powodu łączy się imię Szamarzewskiego z Bankiem Włościjańskim. Wiemy, że sprawa Banku Włościjańskiego zbliżyła go do Komitetu, że brał udział w posiedzeniu z dnia 28-go stycznia roku 1872-go i że między głosami, które oświadczyły się za założeniem banku, znajdował się także głos Szamarzewskiego. Ale, chociaż nazwano go „inicjatorem Banku Włościjańskiego“, stosunek Patrona do pierwszej tej centrali spółkowej wymaga bliższego określenia i jaśniejszego oświetlenia. Rozpatrzenie się w dziejach powstania i rozwoju tegoż banku, a zwłaszcza w dziejach stosunku jego do Spółek, pouczy nas, o ile ks. Szamarzewski brał w nich udział i o ile przyczynił się do wykierowania Banku Włościjańskiego na centralę spółkową w tym charakterze, w jakim służyła nie bez powodzenia Spółkom naszym przez lat kilka.
Koleje, jakie przechodziła myśl Banku Włościjańskiego, rozchodziły się w różnych kierunkach.
Myśl sama powstała w Komitecie, a Patron ówczesny, dr. Szulc, odebrał polecenie nie spuszczania tej kwestji z oka. Do komisji, która założeniem i organizacją Banku Włościjańskiego zająć się miała, należeli przeważnie ludzie z Komitetu związkowego. Członek Komitetu, dr. Juljusz Au, autor Ustaw związkowych, pisze Ustawy Banku Włościjańskiego, który wedle swego pierwotnego programu spełniać miał przedewszystkiem funkcję centrali spółkowej. Ale akcja Banku Włościjańskiego, czy to jako centrali spółkowej, czy to jako banku hipotecznego, nie rozwijała się pomyślnie. Nie udało się pozyskać kapitałów, których zwłaszcza u Spółek nie było. W tej fazie rozwoju, która się kończy z dniem 6-go kwietnia 1872-go roku, Szamarzewski, nie będąc Patronem, poza wyżej wzmiankowaną rolą nie jest wcale czynny.
Po tej fazie następuje inna, nieco dłuższa i pomyślniejsza. Myśl Banku Włościjańskiego wchodzi na inne tory. Sprawą jej interesuje się Działyński, który co dopiero powrócił był z Paryża. Nowe prądy zdobywają sobie wpływy. Do komisji założycieli wchodzi jako przedstawiciel ziemiaństwa Kajetan Buchowski, także członek Komitetu, ale równocześnie przeciwnik oparcia Spółek o Bank Włościjański, potem Władysław Jerzykiewicz, przedstawiciel sfer kupieckich. Powstaje myśl rozszerzenia dzialalności Banku Włościjańskiego, mówi się o „Banku Włościjańskim i Przemysłowym“. Rozpoczyna się ożywiona agitacja, w której pośredniczą Banki i Spółki, zbierają się w sprawie banku liczne wiece po miastach i miasteczkach na prowincji, rozchodzi się kilkaset odezw ze zaproszeniem na subskrypcje, które idą na wszystkie strony do ludzi pieniężnych, także do Galicji i Paryża. Sprawa Banku Włościjańskiego, stanąwszy jako erekcja pamiątkowa, pobudza społeczeństwo pod znakiem żałoby narodowej do żywszego współdziałania; ale zapał, rozbudzony zrazu namiętnie, stygnie prędko. „Po głośnych i gorących chęciach jakiegoś pamiątkowego dzieła w stuletnią rocznicę naszej żałoby, stało się dość głucho i chłodno…“ Do d. 7-go października 1872-go roku zebrano tylko cr. 100 000 talarów. Sprawa Banku Włościjańskiego, zapowiadająca się tak wspaniale i szeroko, traci grunt pod nogami…
W tym czasie upada myśl wytworzenia z Banku Włościjańskiego centrali spółkowej. Odnośny ustęp skreślono z programu. Komitet związkowy myśli o pozyskaniu innego banku lub stworzeniu odrębnej instytucji centralnej. W tym duchu zapadła uchwała na Sejmiku poznańskim na dniu 6-go października 1872-go roku, poczem Komitet wraz z Patronem zabiera się do jej urzeczywistnienia. Szamarzewski jako Patron robi wówczas pierwsze kroki ku nawiązaniu stosunków z bankami poznańskimi, ale od Banku Włościjańskiego trzyma się w tym czasie na uboczu.
Następuje trzecia i ostatnia faza rozwoju myśli Banku Włościjańskiego przed jej urzeczywistnieniem. Działyński ratuje sytuację, a dopełniając krótko przed zebraniem akcjonarjuszy dnia 7-go października roku 1872-go kapitał zakładowy do wysokości 200 000 talarów, staje się panem położenia. Wybrany na organizatora, zdaje organizację w ręce Banku „Kwilecki, Potocki i Spółka“, którego dyrektorem jest Mieczysław Łyskowski, przewodniczący w Komitecie związkowym. Tenże, jako prezes Rady Nadzorczej Banku Włościjańskiego, a potem jako „tymczasowy dyrektor“, podnosi od nowa myśl centrali spółkowej i nader zgrabnie i z właściwą sobie rutyną usiłuje przeprowadzić swoje zamysły, których, zwłaszcza z początku, nie formułuje dość wyraźnie i dobitnie. Z chwilą, gdy zamiary Łyskowskiego przybierają formę konkretniejszą, stawia się im Patron, jako opiekun Spółek, w imię dobra spółkowego naprzeciw i stara się sprawę Banku Włościjańskiego wykierować na większą korzyść Spółek. Teraz rozpoczyna się właściwa czynność zapobiegawcza Patrona w sprawie nowej centrali spółkowej. Zaczyna się ścieranie przeciwnych sobie prądów, reprezentowanych z jednej strony przez przewodniczącego Komitetu, z drugiej przez Patrona.
Mieczysław Łyskowski należał do pierwszych u nas przedstawicieli idei bankowości polskiej. Złożony z urzędu sędziego z powodu udziału w powstaniu styczniowem, wyuczył się bankowości w niemieckiej centrali spółkowej w Berlinie i zabrał się do zakładania banków, z których pierwszy powstał w Toruniu roku 1865-go, drugi w Poznaniu roku 1870-go. Cel przez Łyskowskiego bankom tym wytknięty był daleki, jak wszystko, czego się chwytał. Banki te miały uwolnić społeczeństwo od „dotychczasowych monopolistów“ i stać się „szkołą prawidłowego interesu“, a równocześnie miały w związku z różnemi agenturami i śpichlerzami, powstającymi po miastach i miasteczkach, doprowadzić w końcu do scentralizowania handlu polskiego na polu finansowem, i to w dalszym rozwoju „na długiej linji od Podwołoczysk (nad granicą Dunaju) do Gdańska“… W tym celu dążności jego, które zwłaszcza w czasie „greunderki“ nabierały większego rozmachu, miały się spotkać ze Spółkami. Obie instytucje główne, tak bank poznański jak toruński, brały od samego początku sprawę Spółek pod uwagę i w rzeczy samej służyły z zasady Spółkom znaczniejszym kredytem. Teraz, gdy powstał Bank Włościjański, stanął Łyskowski na jego czele i zamierzał w nowym banku przedewszystkiem uskutecznić myśl centralizacji. Będąc właśnie u szczytu swego powodzenia i znaczenia — posiadając nietylko w sprawach finansowych, ale niemniej w politycznych, „głos rozstrzygający“, wpływem swym parł do tego, aby Bank Włościjański wykierować na centralę spółkową, przyczem jednakże, stosownie do swych planów, więcej miał względu na sprawę banku, aniżeli na interes Spółek.
Według Łyskowskiego, Bank Włościjański nadawał się więcej, aniżeli inne banki poznańskie na centralę spółkową z dwóch w szczególności względów. Najpierw dlatego, że Bank Włościjański, jako centrala, będzie na ten cel posiadał dostateczne kapitały, „gdyż nie będzie umieszczał na hipoteki własnego kapitału, tylko w tej czynności pośredniczył, gwarantując bankom hipotecznym kapitałem kościelnym i innym, tak zwrot, w razie potrzeby, ulokowanych sum, jak i regularną od nich wypłatę procentów“. Powtóre, Bank Włościjański, dlatego miał wyjść na centralę spółkową, że będzie pracował z tą samą klientelą, co Spółki, t. j. z włościjanami. Podług Łyskowskiego zaś, „działalność centrali obracać się powinna w samych, a przynajmniej w podobnych sferach, co czynność Spółek“. Wobec tych dogodności i „wspólnego interesu“, przedstawia Łyskowski plan wzięcia Banku Włościjańskiego za bank centralny w ten sposób, że Spółki miały zostać „agenturami Banku Włościjańskiego“ a kasjerzy Spółek jego „płatnymi agentami“. „Każda Spółka miałaby osobne konta dla Banku Włościjańskiego, a Zarząd Spółki kontrolę nad czynnościami kasjera, dotyczącemi spraw Banku Włościjańskiego“. Spółki miały używać wyłącznie weksli ciągnionych i służyć tylko drobniejszym kredytem osobistym, a pozatem pośredniczyć jedynie w interesie Banku Włościjańskiego. W dalszym rozwoju swych zamysłów, godził Łyskowski nawet w ekonomiczne zasady Spółek i nie wahał się zaczepić solidarnej odpowiedzialności. Mianowicie zaś dążył do wytworzenia nowego typu z istniejących Spółek, które miały się dzielić na „wiejskie Spółki zaliczkowe z nieograniczoną odpowiedzialnością stowarzyszonych“ i na „Spółki wzajmnego kredytu z ograniczoną odpowiedzialnością członków“, które to oba ostatnie rodzaje instytucji, opierając się o większe nasze Spółki i zakłady finansowe, powierzyły im swą kasę i swe książki“. Tym sposobem spodziewał się Łyskowski, „że zasłoni włościjan i ziemian od nadużyć dotychczasowych banków hipotecznych, a mianowicie ich agentów, jakich się dopuszczają przy zaniedbaniu jakiej formalności, a szczególnie przy spóźnionej zapłacie procentów ze strony dłużników.“
Dążności Łyskowskiego, mimo że niezupełnie jasne, były dość wyraźne. Widoczna, że interes Banku Włościjańskiego wybijał się w takiem pojmowaniu rzeczy na przednie miejsce. Jemu miały się Spółki podporządkować, miały iść w służbę centrali i stać się słańskiem dla dążności innych, nie swoich własnych, spółkowych. Wydaje się, że Łyskowski zamierzał iść w ślady tych działaczy niemieckich, którzy właśnie w czasie jego praktyki bankowej w centralnym banku związkowym niemieckich Spółek zarobkowych w Berlinie, zaczynali staczać pierwszą walną kampanję przeciwko liberałom, w szczególności przeciwko Szulce-Deliczowi i jego Spółkom. Zamierzali oni wówczas założyć w Berlinie finansową instytucję centralną, a następnie „wytworzyć komandyty i agentury we wszystkich miastach powiatowych, które miały być skoncentrowane w berlińskiej centrali“. W rzeczy samej powstał niebawem sławetny bank przemysłowy pod firmą: H. Szuster i Co. z licznemi filjami i agenturami, bank, któremu dążności Łyskowskiego dobrze musiały być znane. Bo, chociaż Łyskowski pracował w berlińskiej centrali związkowej, gdzie się poznał i stykał ze Schulce-Deliczem, skłaniał się przecież, mimo swych poglądów liberalnych, na stronę przeciwników. Odłączając interes polityczny od interesu ekonomicznego, przyswajał sobie dążności przeciwników Schulce-Delicza i, czy to w swych broszurach, czy też na rozprawach sejmikowych, zaczepiał jego działalność i dowcipkował na rzecz jego osoby i Spółek. Tak więc i plan centrali spółkowej — jaką sobie Łyskowski wyobrażał, łączył się z jego ogólnemi pojęciami, które w zastosowaniu praktycznem miały na oku więcej interes banku, aniżeli Spółek.
Przeciwko takim zamysłom wystąpić oczywiście Szamarzewski, jako Patron i opiekun Spółek. Całem sercem oddany idei współdzielczej, po której spodziewał się odrodzenia materjalnego i moralnego narodu, stanął od razu naprzeciw planom Łyskowskiego, choć dążności jego ine przedstawiały się jeszcze w całej swej nagości. Gdy więc niebawem po wstąpieniu na urząd patronacki w sprawie Banku Włościjańskiego miała nastąpić w Komitecie chwila decydująca i uchwała ostateczna zapaść miała na posiedzeniu dnia 4-go i 5-go listopada, Szamarzewski, wiedziony zdrowym instynktem, popierał raczej decentralizację, jaka była dotąd, aniżeli decentralizację, jaką planował prezes w Komitecie, a dyrektor domniemanej centrali. Przeto dowodzi z opozycją, która była słaba i nieznaczna, że centralna odrębna nie jest potrzebna ze względu na to, że dwa banki poznańskie, mianowicie „Bank Kwilecki, Potocki i Spółka“ i „Bank Potworowski, Małecki i Plewkiewicz“ są gotowe dawać kredyt Spółkom zapisanym pod warunkami bliżej już określonymi i że trzeci bank, tj. „Bank Bniński, Chłapowski i Spółka“ zapewnie nie odmówi kredytu. Nie trzeba więc spuszczać się na niepewne losy Banku Włościjańskiego, ale zostać przy praktyce dotychczasowej, zwłaszcza, „że konkurencja dopełni reszty“. W razie przeprowadzenia pomimo to zamierzonej centralizacji, przedstawia Szamarzewski swój odmienny plan, który, zwłaszcza poza Komitetem u oponentów wśród szerszych kół społecznych, cieszył się wielką sympatją i popularnością. Mianowicie zwraca uwagę na Spółkę Poznańską, która zdobyła już sobie poniekąd stanowisko małej centrali rzeczywistej i potrzebowałaby tylko rozszerzyć ramy swej względem Spółek działalności macierzystej. Przyznawał jednakże, że Spółka Poznańska, za słaba we własnym kapitale, nie jest zdolna spełniać funkcji banku macierzystego. Ale „Spółka Poznańska, mając udziałów i rezerw, więc własnego kapitału razem około 60 000 talarów, nie może dawać kredytu dla szczupłości kapitałów wszystkim Spółkom i pełnić tym sposobem funkcje centralnego banku Spółek“. Na to jest jednakże według Szamarzewskiego rada, bo organizm Spółki możnaby wzmocnić i z pomocą Spółek uczynić go dość silnym do sprawowania funkcji Spółki centralnej. „Gdyby każda Spółka“, mówił, „przystąpiła do poznańskiej za zezwoleniem Walnego Zebrania, z udziałem 1000 talarów, to w takim razie mogłaby Spółka Poznańska służyć za centralę“.
Wobec takiego wystąpienia Szamarzewskiego opinja Komitetu była podzielona. Oddano pod głosowanie dwa wnioski. Jeden z nich brzmiał: „Komitet stanowi, aby zaniechać utworzenia osobnego Banku Centralnego dla Spółek — poleca zaś Patronowi bliżej porozumieć się z bankami poznańskimi i ze Spółką Przemysłowców Poznańskich, które gotowe dać Spółkom naszym kredyt, i pod jakimi to zechcą uczynić warunkami“. Drugi zaś brzmiał jak następuje: „Komitet stanowi, aby polecić Spółkom założyć się mający Bank Włościjański, z którego Zarządem Patron będzie się starał w tym czasie ułożyć. Tymczasowo zaś poleca Patronowi bliżej się porozumieć z bankami poznańskimi i ze Spółką Przemysłowców Poznańskich…“ itd.., jak powyżej.
Z wniosków powyższych pierwszy został przyjęty jednomyślnie, drugi miał połowę głosów za sobą, połowę przeciwko sobie. Wobec tego rozstrzygnął głos Łyskowskiego jako przewodniczącego. Tak przechyliła się szala na korzyść Banku Włościjańskiego.
Gdy myśl Łyskowskiego tym sposobem wzięła ostatecznie górę w Komitecie, prezes Rady Nadzorczej Banku Włościjańskiego, a równocześnie prezes w Komitecie, rozpoczyna swą nader ruchliwą i zgrabną działalność. W celu osiągnięcia więcej sprężystości w działaniu, obejmuje kierunek Banku Włościjańskiego jako „tymczasowy dyrektor“. W Komitecie przedstawia swój „projekt regulaminu o stosunku Komitetu Spółek do Banku Centralnego resp. Włościjańskiego“, a w Radzie Nadzorczej Banku Włościjańskiego przeprowadza projekt organizacji Banku Włościjańskiego na prowincji, wedle którego „zapisane Spółki pożyczkowe mają głównie pośredniczyć w interesach Banku“. Pisze motywa, dla których Bank Włościjański zaleca się Spółkom jako centralny, słowem, całą akcję bierze w swoje ręce, a będąc „panem sytuacji“, któremu „wszystko się kłaniało“, bo miał w posiadaniu „i bank i opinję publiczną“, mógł był słusznie się spodziewać, że śmiałe jego zamysły prędko dojdą do realizacji.
Gdy sprawa Banku Włościjańskiego taki bierze obrót, gdy ponadto w przesileniu finansowem upadają banki poznańskie „a Spółka Poznańska się chwieje, nie pozostało Szamarzewskiemu nic innego, jak akceptować myśl Banku Włościjańskiego jako centrali spółkowej. Ale, stojąc zawsze na straży interesów spółkowych, czyni swoją drogą starania, aby zabiegi Łyskowskiego zdegradowania Spółek na agentury Banku Włościjańskiego zniweczyć. Obrany dnia 10-go grudnia 1872-go roku do Rady Nadzorczej Banku Włościjańskiego, poznaje jego interesa i dążności, jako Patron zaś zna Spółki i spółkowe dążności jak najlepiej i najdokładniej. Z właściwości organizacyjnych, jakie przedstawiała unja personalna, łącząca Komitet, Patronat i Bank Włościjański, korzysta tak samo jak Łyskowski, ale oczywiście w kierunku przeciwnym, to jest przedewszystkiem na rzecz Spółek. Mając ze Spółkami styczność ciągłą, poucza je także i w tym kierunku, wytwarzając w nich większy krytycyzm wobec objawów, choć z wierzchu ponętnych, ale w istocie w ich samodzielność godzących. Skutki tych nauk patronackich pokazują się już na przyszłym Sejmiku w Bydgoszczy, odbytym r. 1873-go który, jako najwyższa instancja Spółek, ostatnie miał wypowiedzieć słowo co do Banku Włościjańskiego jako centrali spółkowej.
Łyskowski i jego zwolennicy zamierzają plany swe przeprowadzić nie w jednej uchwale, ale w trzech, połączonych jednakże wspólną myślą przewodnią. A więc dążą, jako referencji odnośnych komisji, do przeprowadzenia rezolucji, które w streszczeniu brzmią jak następuje: 1. Aby Spółki pożyczały wyłącznie tylko na weksel ciągniony a nie na suchy. 2. Aby, ile możności, trzymały się w udzielaniu pożyczek terminów 3 miesięcznych, a przy pożyczkach na dłuższy termin używały pośrednictwa Banku Włościjańskiego. 3. Aby Bank Włościjański wyszedł na centralny bank Spółek zarobkowych.
Co do punktu pierwszego, to żadna z kwestji nie wywołała tak żywej i przeciągłej dyskusji. Łyskowski stoi absolutnie na stanowisku rezolucji; sprzeciwia mu się wbrew wszelkiemu oczekiwaniu Patron. Zdanie Łyskowskiego było Patronowi znane z wystąpienia jego w Komitecie, gdzie zdołał przeprowadzić swoją uchwałę. Wówczas tak przemawiał: „Jak należy od razu dobrze uczyć i czytać, tak też od razu należy racjonalnie nasze Spółki urządzać. Jak racjonalnem jest używanie w nich wyłącznie weksli ciągnionych, jak pomimo trudności przeprowadziliśmy powoli zapisanie Spółek, tak przeprowadzimy powoli i używanie weksli ciągnionych, byleśmy od razu tego się domagali“. Wówczas, przy końcu roku 1872-go, gdy Szamarzewski co tylko był wstąpił na urząd patronacki, widząc się w mniejszości, zgodził się mimo że w niejednem odmiennego był zdania, na „wyłączne używanie weksli ciągnionych w Spółkach zarobkowych“. Teraz, w rok później, na Sejmiku, poznawszy z czasem o co chodzi, stanął w opozycji. Powołując się we wywodach swych zwłaszcza na sprawozdania Szulce-Delicza, uwzględnia właściwości i życzenia Spółek, które, tak samo jak Spółka Średzka, posługiwały się wyłącznie albo prawie wyłącznie wekslami suchymi, i głosuje przeciw uchwale. Tym sposobem proponowana przez Komitet rezolucja nie pozyskuje większości i upada.
Punkt drugi i trzeci przechodzą oba. Sejmik zgadza się w większości na uchwałę o pośredniczeniu Spółek w interesie Banku Włościjańskiego i po nader wymownych, ale w ogólnych rysach utrzymanych wywodach Łyskowskiego, także na uchwałę o wykierowaniu Banku Włościjańskiego na centralę spółkową, jednakże z tem zastrzeżeniem, że stosunek banku do Spółek pojmie tak, iż „powinien być oparty na wzajemnych dogodnościach i korzyściach“.
Wytworzyła się tedy sytuacja niejasna: pierwszy warunek, od którego Łyskowski w żaden sposób nie chciał odstąpić, upadł, drugi przeszedł, trzeci także, ale ze zastrzeżeniem. Zastrzeżeniem to nabrało właściwego kolorytu, gdy Sejmik niespodziewanie wyraził życzenie, aby sprawę Banku Włościjańskiego wyprowadzono na szerszy widok publiczny. Życzenia swoje wyraził Sejmik w uchwale, która brzmi: „Walne Zebranie uchwala, ażeby program jako i projekty, dotyczące Banku Włościjańskiego, jako centralnego banku Spółek, były spisane, o ile możności wydrukowane i przesłane Spółkom do rozstrząśnienia, a po deklaracji Spółek umieszczone na porządku dziennym przyszłego Walnego Zebrania“.
Uchwała powyższa miała znaczenie najważniejsze, bo decydujące. Obalała ona całą sprawę Banku Włościjańskiego, bo Sejmik oświadczył wyraźnie, że przed ostateczną swoją decyzją żąda poznać treść programu i projektów w całej osnowie. Innemi słowy ostatnia uchwała sejmikowa osłabiała do tego stopnia poprzednie, że sprawa stosunku Banku Włościjańskiego do Spółek stałą do nowego załatwienia znowu otwarta.
Tak więc starania i zabiegi Patrona, choć nie doprowadziły jeszcze do akcji jednolitej, wszakże nie poszły na marne, a plany i dążności Łyskowskiego nie odniosły żadnego pozytywnego rezultatu. Gdy Łyskowski, nie osięgnąwszy zamierzonego celu i mało mając nadziei przeprowadzenia swego programu w całej jego osnowie, z urzędu dyrektora Banku Włościjańskiego ustąpił, rozpoczął się pod innym znakiem nowy okres w usiłowaniach wytworzenia z Banku Włościjańskiego centrali spółkowej.
Nowy okres ten rozpoczyna się oborem dr. Rakowicza na dyrektora Banku Włościjańskiego w miejsce Łyskowskiego, który teraz schodzi z pierwszego planu, ale jako prezes Komitetu i członek Rady Nadzorczej Banku Włościjańskiego wpływy swe nadal w sprawie centrali spółkowej wywiera. Wybór dr. Rakowicza ułatwia teraz działalność zapobiegawczą Patrona, którego z nowym dyrektorem łączy wiele wspólnych dążeń.
Życie współdzielcze, z którem dr. Rakowicz miał się teraz zetknąć, było mu dobrze znaną dziedziną w praktyce i w teorji. Jeszcze przed założeniem Związku był on jako naczelnik Spółki Toruńskiej wybrany na organizatora i propagatora Spółek i odgrywał z ramienia Towarzystwa moralnych interesów niejako tę samą rolę, co potem Patron związkowy. Później należał do inicjatorów Związku Spółek, wszedł w skład Komitetu, pełnił częściowo i w zastępstwie czynności patronackie, ale należał do tych, co nie we wszystkiem godzili się na zasady organizacji związkowej. Gdy z powodu zatargów wewnętrznych część Komitetu odwraca się od Związku, Rakowicz należy do nich, ale mimo to nie przestawał nigdy służyć idei współdzielczej, czy to jako redaktor Gazety Toruńskiej, czy to jako członek Zarządu Spółki Toruńskiej. Gdy sprawa Banku Włościjańskiego wydobywała się coraz widoczniej z niepewnych i niejasnych pomysłów i stanęła wreszcie na gruncie realnym, należał Rakowicz do tych, którzy więcej głębszej uwagi sprawie tej poświęcili. Mimo przeciwności, które między nim a Łyskowskim niedwuznacznie się ujawniły, udało się wynaleźć wspólny, aczkolwiek nie całkiem pewny punkt oparcia. Wskutek tego, w dwa dni po oborze Łyskowskiego na tymczasowego dyrektora Banku Włościjańskiego, obrano Rakowicza na prokurystę i zastępcę tegoż. Teraz, gdy Łyskowski, którego plany nie powiodły się, ustąpił z urzędu swego, Rakowicz został jednomyślnie obrany na kierownika Banku Włościjańskiego dnia 13-go stycznia 1874-go roku.
Jedna z zasadniczych kwestji, którą należało rozwiązać, było ułożenie stosunku między Komitetem a nowym dyrektorem Banku Włościjańskiego, który, nie będąc członkiem Komitetu, nie pozostawał w żadnym związku z organizacją spółkową. Załatwiano się z tem w ten sposób, że Rakowicz, podobnie jak Szamarzewski wprzódy pracował w Komitecie w zastępstwie i sprawował urząd „tymczasowego kasjera Związku“. Był to nowo wytworzony urząd, postanowiony z racji wstąpienia nowego dyrektora do Komitetu na posiedzeniu z d. 20 i 29-go kwietnia r. 1874-go. Pierwotnie bowiem łączyła się kasa Związku ze sekretarjatem, teraz oddzielono ją i powierzono „dr. Rakowiczowi, jako dyrektorowi Banku Włościjańskiego, przeznaczonego na bank centralny, w którym także mają się nadal odbywać posiedzenia Komitetu“.
Po nawiązaniu zerwanego stosunku między Zarządem Banku Włościjańskiego a Komitetem związkowym za pomocą unji personalnej, którą Sejmik następny przez przedstawiony sobie wybór dr. Rakowicza do Komitetu potwierdził, rozpoczęła się od nowa działalność głównych czynników interesowanych, mianowicie Szamarzewskiego, jako Patrona, Łyskowskiego, jako prezesa Komitetu, i dr. Rakowicza, jako dyrektora Banku Włościjańskiego. Działalność Szamarzewskiego jest teraz wielce ułatwiona, bo ponieważ dawniejsze plany wychodzą z gry, dąży w tym kierunku, aby dla Spółek jak najkorzystniejsze, bez ujmy dla Banku Włościjańskiego, wydobyć warunki. Łyskowski ograniczał swą czynność na wypracowaniu motywów, dla których Bank Włościjański miał służyć Spółkom jako centrala. Najgłówniejsza część pracy przypadła teraz oczywiście Rakowiczowi, który, wywiązując się z zadania, jakie nałożyła uchwała ostatniego Sejmiku na Komitet, ułożył warunki, „na których Bank Włościjański zawiązanie i utrzymanie stosunków ze Spółkami opierać zamierzał“. Gdy elaboraty Łyskowskiego i Rakowicza w Komitecie „przyjęto i rozkazano wydrukować i Spółkom rozesłać“, sprawa Banku Włościjańskiego jako centrali mogła być przedstawiona przyszłemu Sejmikowi, który się odbył w Toruniu roku 1874-go.
Na Sejmiku Toruńskim przedstawił Łyskowski, jako prezes Komitetu „powody, dla których Bank Włościjański ma być centralnym bankiem Spółek“. W przedstawieniu tem nie mówił ani o Spółkacj jako agenturach, ani o kasjerach jako agentach Banku Włościjańskiego, przeciwnie, oddając pokłon w Stronę Spółek, widzi w nich rysy przyszłych samodzielnych banków dyskontowych i hipotecznych, choć tylko o tyle, o ile myśl centrali można będzie uskutecznić. Stosunek Banku Włościjańskiego do Spółek rozumie zaś w głównych zarysach tak, że „Bank Włościjański będzie służył Spółkom za główne źródło kredytu, a nawzajem przez nie uważanym będzie jako rezerwoar zbytnich kapitałów“. Główny warunek kredytu polegać miał na tem, że Bank Włościjański zobowiązał się dyskontować Spółkom wyłącznie prima-weksle po 1½ proc. nad każdorazowe dyskonto Banku Pruskiego, w każdym razie nie mniej niż 5½ proc. Tak więc, nie stawiając tych co wprzódy warunków, ofiarowywał Bank Włościjański Spółkom pewne dogodności i korzyści, które, choć drobne, mogły były wyjść Spółkom na pożytek, a w niczem ich nie krępowały.
Mimo, że wywody Łyskowskiego bez wszelkiej były drażliwości, Spółki, pouczone doświadczeniem, w postępowaniu swem ostrożniejsze są i nieufne. Draźni je mianowicie wyraz, że Bank Włościański „ma być“ bankiem centralnym. Zaniepokojeni delegaci zgłaszają się więc do głosu, zanosi się na żywszą dyskusję i opozycję. Wtem zabiera głos dyrektor Rakowicz. W miejsce przymusu jako zasadzie organizacyjnej, którego dopatrzeć chciały się Spółki, kładzie wyraźnie politykę wolnej ręki. Wyświeca mianowicie, że we wyrażeniu „ma być centralnym bankiem“, nie spoczywa obowiązek lub przymus narzucony Spółkom. „Owszem, mojem zdaniem“, mówi, „winny Spółki, mianowicie co do kredytu, korzystać z tych instytucji, z których im to dogodniej“. Słowa dyrektora banku uspakajają delegatów, zrzekają się głosu, o który byli prosili, opozycja jest już niewielka. Ale, ponieważ Łyskowski swych wywodów, które miały być tylko streszczeniem i uzupełnieniem zeszłorocznych obrad w komisji, nie ujął w żadną rezolucję, więc i Walne Zebranie nie powzięło żadnej uchwały. Tak tedy postawę stosunku Spółek do Banku Włościjańskiego stanowiła wyłącznie uchwała Sejmiku z roku 1873-go. Sprawa, która miała być załatwiona ostatecznie, stała znowu otworem do dowolnego ukształtowania się w praktyce z pewnem dla Spółek uprzywilejowaniem.
Taki stan rzeczy, choć nie był po myśli pierwotnego projektu Łyskowskiego, doprowadził sprawę centrali do pewnego zakończenia. Dla Sejmików za rządów Rakowicza sprawa centrali spółkowej była załatwiona, bo nie mogła w danych warunkach prowadzić do wyników na razie więcej uchwytnych, ale w Komitecie przez długi czas jeszcze, mianowicie w r. 1875-ym snuły się różne idee o Spółkach z ograniczoną odpowiedzialnością, o bankach mniejszych i większych, o komandytach, ale wszystkie te zamysły nie zabrały szerszego znaczenia.
Jeżeli w stosunku Banku Włościjańskiego do Spółek porównamy stan, jaki się wytworzył w toku dwuletnich różnych zabiegów, z tem, co stworzyć zamierzano, to różnica bije w oczy. Zamiar wyzbycia Spółek z własnego a właściwego im i wzniosłego celu, spełzł na niczem i obrócił się na wolny pakt z pewnemi dla Spółek ustępstwami. We warunkach, w jakich powstała sprawa centrali spółkowej, była to jedyna droga, którą mogły obrać Spółki bez ujmy dla siebie. Spółki, nie odnosząc żadnych większych korzyści, z których z góry zrezygnować musiały, nic nie ryzykowały na tym stounku. Bank Włościjański natomiast, nie osięgnąwszy pożądanego celu, mógł był się pogodzić ze swem zadaniem. Kierując się zasadami bankierskiemi względem Spółek, nie wiązał się na przyszłość i miał do dalszego załatwiania kwestji otwarte pole. Zasługa Szamarzewskiego w sprawie centrali polega przedewszystkiem na tem, że zapobiegł zawczasu dążnościom przeciwnym celowi Spółek, które wobec braku doświadczenia i jeszcze przeważnie niedojrzałego wieku, w przyszłości zupełne spaczenie idei współdzielczej spowodowaćby mogły, dalej, że ze stosunku wzajemnego między Spółkami a Bankiem Włościjańskim utworzył podstawę, która do dźwignięcia Spółek i krzewienia ich w praktyce wielce się przyczyniła.
Na takiej podstawie mogła była teraz bez ogródki rozwinąć się działalność, a raczej współdziałalność Patrona, który ze stosunku wzajemnego Banku Włościjańskiego do Spółek starał się wytworzyć nowy stopień czynności spółkowej. Spostrzegłszy, że ze stosunku tego wyłania się dla Patrona nowa sposobność działalności współdzielczej, nie omieszkał sprawy tej wziąć pod głębszą rozwagę. Zaraz z początku swego urzędowania, gdy sprawa centrali spółkowej była jeszcze w zarodku, Patron Szamarzewski, w poszukiwaniu za dogodnem oparciem Spółek o bank jakikolwiek, czynił w tym względzie pierwsze kroki. Z pisma z d. 18-go listopada 1872-go roku widoczna, że pośrednictwo swe między Spółkami a Bankiem Włościjańskim uważał za drogę „krótszą i mniejszą“, aby przekonać się o dobrym lub złym stanie Spółek. Mianowicie był zdania, że Bank winien chociażby z tego powodu oddać prowadzenie akt Spółki „z urzędu i stanowiska powołanemu do tego Patronowi“ i kredytu udzielać „tylko za zdaniem Patrona“, który będzie miał zawsze „jasny i dokładny obraz interesów Spółek“. A czynność taka, zwłaszcza ze względu na reorganizację Spółek, wydawała się nader dla nich zbawienną. Dlatego, łącząc udzielanie lub odmowę kredytu z akcją reorganizacji, podkreślał w szczególe znaczenie Patrona jako pośrednika między Spółkami a centralą spółkową. „Nadmieniam“, pisał w swem piśmie, „że druga droga, t. j. droga pośrednictwa zniewoliłaby nasze Spółki do zreorganizowania się na lepsze przez zaprowadzenie jednych i tych samych formularzy, ksiąg kasowych, wprowadzenie weksli do inkasowania pomiędzy Spółkami, do jednolitego prowadzenia ksiąg kasowych i kontroli, do zamykania kasy z rokiem kalendarzowym“… itd. Szamarzewski zamierzał przeto zaraz z początku swej działalności wykorzystać moment materjalny dla sprawy reformy i centralę spółkową wciągnąć w służby reorganizacji. Kredyt, Spółkom z centrali udzielany, miał iść ręka w rękę z wielką akcją reformy i reorganizacji, której był się podjął. Jeżeli więc w dwa lata później po słowach powyższych prezes Komitetu przypisuje Patronowi „główną rolę“ i jako główny i niezbędny warunek powodzenia kładzie „współdziałanie i ścisłe, bezustanne znoszenie się z Patronem, jako głównym propagatorem idei spółkowej i jako pośrednikiem między pojedyńczemi Spółkami a bankiem centralnym“, to udział ten, przyznany działalności patronackiej, był uznaniem zasad, o które ubiegał się Patron od samego początku powstania myśli banku centralnego, a teraz ze zdobytego stanowiska korzystał dla Spółek reorganizujących się i nowo zakładanych.
Dzieje poszczególnych Spółek zaświadczają, że Szamarzewski na tem polu rozwinął działalność nader skuteczną. Spółki, potrzebujące kredytu, zwłaszcza reorganizujące się lub nowo założone, jak np. Śremska, szukają go za pośrednictwem Patrona i często tylko dzięki Patronowi otrzymują go w Banku Włościjańskim. Otrzymują pożądane kapitały, ale oczywiście tylko o tyle, o ile poddają się rewizji, zmieniają w razie potrzeby ustawy, zastosowują się do wskazówek i rad patronackich w prowadzeniu ksiąg i ustawianiu bilansów, o ile wystawiają weksle wedle przepisów prawnych i wogóle spełniają żądania patronackie. Działalność ta tem była skuteczniejsza, że pod tym względem znaleźć mogła i znajdowała zawsze poparcie w Banku Włościjańskim. Jeżeli Bank Włościjański pod zarządem Rakowicza wpływał na finansową organizację Spółek, jeżeli skłaniał je do właściwego ustroju bankierskiego i wdrażał do operacji bankierskich, to takie praktyczne kształcenie bankierskie Spółek było z pewnością po myśli Patrona, który także parł swoją drogą do rozwoju w tym kierunku, chociaż, uwzględniając właściwości spółkowe, nie był tak ekskluzywny. Czynność tych dwóch faktorów, szczerze oddanych jednej i tej samej sprawie, w tym celu schodziła się na jedno. Harmonja ta, znamionująca stosunek Patrona do Banku Włościjańskiego, t. j. Szamarzewskiego do Rakowicza, harmonja, która w kwestjach zasadniczych nie doznawała żadnego większego uszczerbku, była oczywiście w swem praktycznem zastosowaniu niekiedy na szwank narażona. Sprzeczności, jakie między Bankiem Włościjańskim a Spółkami istnieć musiały, nie dało się całkiem uniknąć, ale wspólny cel, jaki łączył oba te czynniki, całem sercem idei współdzielczej oddane, łagodził je i prowadził do równowagi, z której Spółki coraz większy odnosiły pożytek.
Wobec tego liczba Spółek, które z Bankiem Włościjańskim się łączyły, rosła tak samo jak ilość i suma redyskontowanych weksli. W ciągu okresu rośnie suma weksli, Spółkom redyskontowanych pod względem absolutnym aż do roku 1878-go bezustannie, jak to wykazują liczby następujące, odnoszące się do zawartości portfelu z końca każdego roku:

1873 1874 1875 1876 1877 1878
  157   171   241   270   291   298 tys.

Dopiero z następnym rokiem 1879-tym zmniejsza się suma weksli z powodu zmiany w polityce bankowej na 195 tys. Tak samo pod względem relatywnym interes ze Spółkami stał na pierwszem miejscu, z wyjątkiem jednakże roku 1878-go, a zwłaszcza 1879-go, w którym to roku uwidocznia się już dążność przyszłego okresu. Wobec tego na ogół pomyślnego rozwoju, centralizacja Spółek, tak mało zresztą pochopnych do obowiązkowej łączności, w rzeczy samej robi jakieś postępy i przynosi pewne korzyści, tak materjalne jak i moralne.
Wynika to z porównania liczby Spółek, należących do Związku, z liczbą Spółek, pracujących z Bankiem Włościjańskim. Gdy liczba Spółek w Związku rośnie wprawdzie, ale zwolna i niepewnie, wynosząc tylko ⅓ ogółu spółkowe, Bank Włościjański, pracując ze Spółkami od samego początku swego powstania bez względu na powodzenie swych planów, jest do r. 1877-go głównym i przeważnym wyrazem centralizacji. Liczba Spółek, skupiających się około Banku Włościjańskiego, wynosząca zrazu przeszło 30 wzrasta do przeszło 40 i obejmując około połowę wszystkich Spółek wogóle, pozostaje na tej wysokości aż do końca tego okresu. Dopiero ostatnie lata tego okresu, dzięki współdziałalności wszystkich czynników życia spółkowego, identyfikują co do liczby coraz więcej Związek z Bankiem Włościjańskim, z większem nawet zaakcentowaniem po stronie organizacji związkowej. W tych latach liczba Spółek, połączonych tak w Związku, jak skupionych w Banku Włościjańskim, przekracza 40 i dochodzi do szczytu — co do Związku w r. 1879/1880 z liczbą 48, a co do Banku Włościjańskiego w r. 1878 z liczbą 45.
Równocześnie z tą tendencją do centralizacji zwiększa się liczba Spółek pożyczkowych wogóle. W Księstwie Poznańskiem i w Prusach Zachodnich także w r. 1878-ym dochodzi do największego rozwoju, bo jest już wtedy 85 Spółek pożyczkowych. Jest to wogóle punkt najwyższy, do jakiego doszły Spółki pożyczkowe w swym rozwoju podczas działalności patronackiej Szamarzewskiego.
W tym samym stosunku, co liczby Spółek, rozwija się liczba członków, jako też majątek własny i obcy Spółek. Aczkolwiek sprawozdania związkowe, złożone z liczb przypadkowych, nie dają wiernego poglądu na stan rozwoju ani Spółek wogóle, ani Spółek w szczególe związkowych, wszakże liczba na jedną Spółkę w przecięciu obliczona, wykazuje prawidłowy, coraz szybszy, a zwłaszcza z końcem okresu postępujący rozwój zewnętrzny i wewnętrzny z coraz większą korzyścią dla członków spółkowych i społeczeństwa.
Wobec takiego postępu, uznanego powszechnie, mógł był ks. Szamarzewski już w pierwszych latach swej działalności patronackiej powiedzieć: „Widocznem jest, że umiejętniej zaczynamy prowadzić nasze interesa, że w martwych na pozór cyfrach naszych Spółek działa niezłomny duch pracy, uzbrojony w męstwo i wytrwałość i siłę zachowawczą, chcący żyć przy ognisku własnem. Wiemy wprawdzie, że wzrost ten w porównaniu do olbrzymiego handlu i przemysłu jako też i kapitału, który z Zachodu nas zalewa, jest dotychczas skromnym. To nam jednak nie przeszkadza zakonstatować zwrot ku lepszemu i mieć nadzieję, że siła niespożyta naszego społeczeństwa, wyłoniając się w zdrowych zarodach na polu naszego gospodarstwa do wielkich nas sprowadzi rezultatów…“

POJĘCIA SPÓŁKOWE I DĄŻNOŚCI.

Pod wpływem prądu reformacyjno-restauracyjnego i dążności koncentracyjnych, jakie przedstawiał i Związek i Bank Włościjański, przedewszystkiem zaś osoba Patrona, ogarniająca swemi ramiony całokształt życia spółkowego, wytwarza się i wyrasta w tym okresie typ spółkowy, którego znamiona w głównych zasadach przetrwały do naszych czasów.
Jest u nas zwyczajem patrzeć na Spółki, zwłaszcza pożyczkowe, li tylko z punktu niemieckiego i gatunkować je albo wedle systemu Szulce-Delicza, albo wedle Raiffeisena. Jakkolwiek stanowisko takie jest poniekąd zrozumiałe i w części nawet konieczne ze względu na zależność Spółek polskich od ustawodawstwa niemieckiego, nie odpowiada to atoli we wszystkiem historycznem rozwojowi. Jeżeli chodzi np. o system Raiffeisena, to Spółki nasze nie wzięły znamion tego systemu z nauki i doświadczenia Raiffeisena. Charakter ziemiański Spółek naszych powstał u nas z własnych, rodzimych potrzeb w czasie, w którym jednostki tylko o istnieniu Raiffeisena i jego Spółkach wiedziały, ale o zastosowaniu tego systemu wówczas nikt nie myślał. „Nie znając jeszcze wcale systemu Raiffeisena“ — orzekł dr. Rzepnikowski, co to pierwszy sprawę tę z gruntu badać zaczął — „konieczność sama parła nas do zmiany w załatwianiu interesów spółkowych z włościjanami…“ Nieco inaczej miała się sprawa ze Szulce-Deliczem, który posiadał u nas zawsze wielu wielbicieli i zwolenników. Do tych należał jako jeden z pierwszych ks. Szamarzewski.
Wprawdzie Szamarzewski zabrał się w Środzie do zakładania Towarzystwa przemysłowego i rzemieślniczego i Kasy oszczędności i pożyczki, nie znając jeszcze Szulce-Delicza i jego Spółek. Wówczas stał pod wpływem nauk ludzi ligowych, którzy w nim poraz pierwszy wzbudzili chęć do działalności społecznej i wedle programu Ligi Polskiej dali mu poznać moc i siłę asocjacji w zabarwieniu jak najponętniejszem. Ale dopiero Szulce-Delicz, a raczej prawodawstwo spółkowe, które było tylko zkodyfikowaniem ustawy i praktyki Spółek jego, „otworzyły mu oczy“ na zastosowanie idei współdzielczej, a zwłaszcza na urzeczywistnienie zasad samopomocy i solidarności, według których przeistaczał dawniejsze lub tworzył nowe Spółki. Idąc śladem Szulce-Delicza szerzył pojęcia spółkowe pierwotnie wyłącznie wśród warstw miejskich, zwłaszcza rzemieślników. Pierwsze z jego inicjatywy zawiązane stowarzyszenia były Spółkami rzemieślniczemi. Później, jako Patron zakładał swe „Banki Ludowe“, na podobę niemieckich „Volksbanków“, a kładąc ustawicznie nacisk na ważność zwiększania kapitałów własnych, udziałów i funduszów rezerwowych, żądając płatności urzędów w Zarządzie i Radzie Nadzorczej, potem przeprowadzenia pojęć gospodarczych i wszelkich stąd wynikających zasad, działał w myśl Szulce-Delicza, którego, mimo jego liberalnych poglądów, uwielbiał i w swych przemówieniach nazywał „królem w społecznem państwie“.
Ale Spółki pożyczkowe, chociaż przez inteligencję miejską były zakładane przeważnie dla rzemieślników, rozciągały się z czasem coraz więcej na okolicę i skłaniały się tą drogą coraz bardziej do charakteru ziemiańskiego, dając swemu ustrojowi zakrój według swych własnych potrzeb. Związek Spółek, zapoznawszy się z temi dążnościami, wziął się zrazu do zbadania i rozwiązania tego zagadnienia. Nie była to tak łatwa sprawa, jakby to dziś wydawać się mogło. Łamano sobie nieźle głowy w Komitecie nad pogodzeniem dwóch przeciwnych sobie pierwiastków i nie można było przyjść do zgodnego wyniku. Z takiej racji powstawały w łonie Komitetu i poza nim różne pomysły, jak podział Spółek na miejskie i wiejskie, zakładane po wsiach filji Spółek miejskich. Z tych rozmyślań powstał wreszcie Bank Włościjański, potem dążności Łyskowskiego do wytworzenia ze Spółek agentur Banku Włościjańskiego, podział Spółek na miejskie z ograniczoną odpowiedzialnością i na wiejskie z nieograniczoną odpowiedzialnością i różne inne mniej lub więcej szczęśliwe zamysły — a świadczące o niedostateczności Spółek, zorganizowanych wyłącznie według systemu Szulce-Delicza.
Szamarzewskiemu były wszystkie te dążności znane tak samo jak potrzeby Spółek, które poznał najpierw w swej Spółce Średzkiej. Doświadczenia, poczynione u siebie, nastręczyły mu uwagi, jakim dał wyraz w swem przemówieniu na zebraniu z d. 28-go stycznia 1872-go r., zwołanego z okazji założenia hipotecznego Banku Włościjańskiego. Tu szedł z tymi, co byli za połączeniem w Spółkach „wsi z miastem“, a czyniąc zadość potrzebom włościjan, przemawiał za „zniżeniem procentów od pożyczek, za powiększeniem terminu dla pożyczek włościjańskich najmniej na ½ roku“, nie radził atoli dawać włościjanom pożyczek li tylko na podstawie weksli, „bo wtedy wezmą na hipotekę pożyczkę z Meiningen, a Spółka wyjdzie z kwitkiem“. Obstając przy dotychczasowym systemie spółkowym, zalecał jednakże w praktyce zmiany dostosowane do potrzeb włościjańskich, które w zasadzie odbiegały od pojęć Szulce-Delicza.
Z tego, cośmy powyżej powiedzieli, widoczna, że chociaż Patron był zwolennikiem Szulce-Delicza, miał swe własne, rodzimemi potrzebami podyktowane pojęcia, które przeprowadzał w Spółkach naszych. Spółki, rozwijając się w tym kierunku, potrafiły swym kredytem, nie pozbawionym charakteru osobistego, zastąpić długotrwałe hipoteczne pożyczki. Zwłaszcza Spółka Średzka, z pewną satysfakcją podnosiła na swych Walnych Zebraniach, że za pomocą swego systemu zdolna jest zaradzić potrzebom kredytu hipotecznego. A te właściwości i zdolność Spółek pożyczkowych podkreślał ze zadowoleniem Szamarzewski, zwłaszcza wobec przeciwnych dążności, powstałych z powodu Banku Włościjańskiego.
Podobnie więc, jak obok samopomocy, której był szczerym wyznawcą, nie gardził współpracą, nie podnosząc jej nigdy do zasady, tak nie wahał się wprowadzać do Spółek praktyk, chociażby niezgodnych z systemem Szulce-Delicza. Nigdy jednak nie odstępował od kardynalnych zasad spółkowych, a gdy zaszła potrzeba, nietylko bronił ich zawsze, ale według własnego uznania kształcił je i rozszerzał.


W istocie Spółek tkwią wręcz sobie przeciwne pierwiastki indywidualizmu i socjalizmu.
Ze socjalizmem mają Spółki wspólną zasadę solidarnej odpowiedzialności. Rozwinięcie tego pierwiastku prowadziło w życiu Spółek w ostateczności nietylko do nawskroś socjalistycznych, ale także do zupełnie utopijnych tworów, z którymi w ogólnych dziejach spółkowych spotkać się można.
Rozwinięcie zaś nadmierne indywidualizmu parło żywot spółkowy na odwrót w kierunku popędów indywidualistycznych, które w ostateczności kończyły się dążnościami kapitalistycznemi i wyzyskiem, równającym się lichwie.
W tym ostatnim kierunku rozwijały się Spółki nasze w czasie przed Patronatem Szamarzewskiego i doprowadziły w swym rozwoju indywidualistycznym do zaprzeczenia demokratycznych zasad wolności i równości, na których opiera się byt spółkowy i jego powodzenie. Tradycyjny pociąg społeczeństwa do indywidualności wyrodził się w praktykę, która z wierzchu pokryta była formą spółkową, w istocie zaś nie różniła się od prostego wyzysku kapitalistycznego, a nawet od najpospolitszej lichwy. Były Spółki, co wyśrubowanie jaknajwyższej dywidendy uważały za cel swego bytu, a przytem niemiłosiernie obciążały dłużników haraczem nader wysokich procentów i prowizji. Były Spółki, których biura przemieniały się na handel lichwiarski, do którego, jak świadczą dzieje, przynoszono „masło, jaja, owoce, kurczęta“ w dzień lub kilka godzin wprzódy przed podaniem wniosków o pożyczkę. W takich Spółkach paczyły się zasady spółkowe, ginęła równość, zakradała się niesprawiedliwość, która za drzwi wyrzucała ubogich członków a z dyrekcji wytwarzała autokrację nietylko w stosunku do członków Spółki, ale także do reszty członków Zarządu. To są one „figury malowane“, o których mówił Szamarzewski, „figury, podpisujące z obowiązkiem prawnym wszelkie dowody in blanco“, „figury, które były służkami pana kasjera, który wszystko robi, wszystko wie“, bo „on daje nazwisko Spółce, on pan, członkowie, mianowicie ubożsi i nierozgarnieni jego słudzy“. „Wszystko wszystkiem wszystkiemu schlebia, aby zasłużyć na względy Wielmożnego Pana Spółki“.
Szamarzewski, zetknąwszy się z takimi stosunkami, zabolał w głębi swych uczuć, jakie żywił dla Spółek. Wszakże ustrój spółkowy tak silne wywarł na nim wrażenie przedewszystkiem dla tego, że w nim uwydatniały się wzniosłe hasła równości i wolności, w imię których działał w roku 1863-cim, a po których, gdy rewolucja zawiodła, spodziewał się, że drogą ewolucji zbliżą naród do zamierzonego celu. Gdy więc ta równość i wolność, tak gorąco przezeń umiłowana, z powodu spaczenia idei spółkowej ginąć zaczęła i do ustroju Spółek polskich zakradać się zaczęła niesprawiedliwość i nierówność i w nich się nieraz panoszyła, wtedy Szamarzewski wygania nietylko ze Spółek tych nieproszonych gości za pomocą swej akcji reformacyjnej, ale równocześnie, przeciwstawiając się kierunkowi indywidualistycznemu, myśli o tem, aby rozwinąć i rozszerzyć walną zasadę solidarności.
Zasada solidarności z dewizą: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, właściwa i socjalizmowi i Spółkom, uwydatnia się w tych ostatnich przedewszystkiem w dwóch formach przymusu. Mianowicie w odpowiedzialności, wówczas wyłącznie nieograniczonej, na wypadek strat, które się rozdzielają według głów na wszystkich bez wyjątku stowarzyszonych. Potem zaznacza się w formie funduszu rezerwowego t. j. majątku spółkowego, na który składają się stale cząstki zysków wszystkich bez wyjątku stowarzyszonych. Szamarzewski nie zadawalając się temi dwiema formami, wytwarza sobie jeszcze jedną, mianowicie przymus składek administracyjnych, płaconych bez wyjątku przez wszystkich stowarzyszonych. Za pomocą tychże składek zamierzał Szamarzewski przeprowadzić płatność Zarządu, a przez to osięgnąć dwojaki cel. Najpierw chciał odjąć ciężaru członkom biorącym kredyt, potem chciał ochronić fundusz rezerwowy przed grożącą mu zagładą.
Co do odjęcia ciężaru członkom, to wprowadzenie składek administracyjnych motywował Szamarzewski w ten sposób: Wysokie procenta i prowizje, płacone za pożyczki w Spółkach, pochodzą stąd, że wszelkie wydatki administracyjne ponoszą wyłącznie członkowie pożyczający. Opłata za szemat wekslowy, za drukowany formularz wniosku o pożyczkę, tantyjema dla Zarządu — wszystkie te wydatki — cały ten ciężar — ponoszą członkowie li tylko kredyt biorący, gdy członkowie nie potrzebujący pożyczki „hojnie z zysków korzystają“. Ta „nierówność“ jest „krzywdą“ dla członków pożyczających. Bo jeżeli słuszna jest, aby straty „dzielić wedle głów“, tem słuszniejsza, aby wydatki administracyjne podzielić w ten sam sposób pomiędzy wszystkich bez wyjątku członków. „Zastanawia“ — mówi Szamarzewski, „czemu jeden nie opłaca administracji, drugi cały ciężar administracji na swoich ramionach dźwiga, gdy w razie strat równe im grozi niebezpieczeństwo i równe mają obowiązki pokrywania strat“. „Tego rodzaju postępowanie nazywamy niesprawiedliwem wobec towarzystwa, w którem jedne są obowiązki, jedne prawa dla wszystkich członków… Praktyka tych Spółek zaciera równość obowiązków i praw, stwarza różnicę członków, która w towarzystwie zamkniętem jest niemożebna“. „Skąd ta nierówność wkradła się do Spółek, nie rozumiemy“, orzeka i radzi ustanowić stałe składki, rok rocznie, bezustannie wedle głów płacone, które „wprowadzą równość do Spółek, która pierzchła“.
Co do ochrony funduszu rezerwowego, który był ulubionem jego dziecięciem, pełnem najróżniejszych nadziei, rozumował Szamarzewski, rozwijając w dalszym ciągu poprzednio przedstawione pomysły: Ponieważ nie wystarczy w Spółkach naszych, żeby tylko członkowie pożyczający opłacali koszta administracyjne, przeto zużywano w tym celu oprócz udziałów fundusz rezerwowy. Przez naruszenie tej podstawy spółkowej powstał w ustroju zamęt i przewrót pojęć najzgubniejszy. Tym sposobem została zwichnięta „logika finansowa“ w Spółach, wymagająca, aby nie zastawiać celu spółkowego, jakim jest fundusz żelazny ze środkiem spółkowym, także nieodzownie potrzebny do żywotności spółkowej, a na który składa się nietylko personał administracyjny, ale lokal z całym zewnętrznym ustrojem szaf żelaznych, biur, krzeseł, stołów, pieczątek, książek kasowych itd. Odróżniając ściśle cel, w którym leży „absolutyzm nietknięty“, od środka, tak dowodzi: „Przy dzisiejszych urządzeniach naszych Spółek bywa, że celem gonimy za środkami — i z celów wydobywamy środki na opędzenie administracji. Cóż dziwnego, że cel identyfikowany z środkiem w niejednych Spółkach znikł. Udział i fundusz żelazny poszły w części albo zupełnie na środki administracyjne Spółek“. „Gdzie przekręcono stosunek środka do celu — cel obok środka znowu jako cel postawiono, tam w fatalnych skutkach mściła się logika finansowa, tam zużył się cel, Spółka w celu zwichnięta przynosiła straty, gdzie nigdy strat być nie powinno.
Rozciągając tym sposobem zasadę solidarności na wszystkich bez wyjątku członków w nowej formie składek administracyjnych z jednej strony, starał się Szamarzewski z drugiej strony o większe, aniżeli zwykłe zabezpieczenie członków przed jej skutkami.
Najpewniejszem zabezpieczeniem przed skutkami nieograniczonej odpowiedzialności jest Zarząd, złożony w ręce pewne i uczciwe. Zwalczając wytwarzającą się w Spółkach autokrację, dążył Szamarzewski do oparcia ciał zawiadowczych na podkładzie jak najszerszym, w szczególności zaś do usunięcia nierówności, jaka się wyrodziła w Zarządzie. Chodziło mu więc przedewszystkiem o to, aby do odpowiedzialności w równej mierze powołać wszystkich członków Zarządu. Zamysły swe reformacyjne, które przedstawiają się nam w oświetleniu należytem, jeżeli uwzględnimy wytworzone w rzeczy samej, a powyżej zaznaczone stosunki po Spółkach naszych, rozwijał Szamarzewski w ten sposób: „Dotychczas ma się u nas jak następuje: każda sprawa od początku do końca stoi pod kierunkiem całego Zarządu — tak dalece logicznie — nielogicznie, że są sprawy, które 2 członków Zarządu podpisem swym załatwić może. Jest logika, że za wszystkie sprawy Spółki cały Zarząd solidarnie odpowiada — niema logiki, że odpowiada cały Zarząd i wtenczas za sprawę, gdy 2 członków Zarządu ją załatwiało. Jest logika, że Zarząd wszystkie sprawy ważne czy nieważne załatwia, niema logiki, że najważniejszą, jaką jest zobowiązanie Spółki, porucza 2 członkom Zarządu do załatwienia. Jest logicznem, że Spółka, poruczając załatwienie wszystkich interesów 3 członkom Zarządu, uważą się za bezpieczną i pewną — jest nielogicznem, gdy Spółka podobnie bezpieczną i pewną być się mieni, gdy najważniejszy interes Spółki, zobowiązania siebie, oddaje w ręce 2 członków. Jest logicznem, że Spółka ustanawiając 3 członków Zarządu nie dla komedji i zabawy, — ale dla pracy i obowiązków do Zarządu obiera — jest nielogicznem, że Spółka w tych samych Ustawach, rozgatunkowawszy obowiązki, prawa ogólne i szczególne członków Zarządu — przy zobowiązaniu siebie powiada: 2 członków ma prawo mnie podpisać — 3-ci członek Zarządu idzie chwilowo na odstawkę“. „Jednem słowem“, oświadcza Szamarzewski, „jasna logika: równe prawa, równe obowiązki — ciemna sofisterja, krzywdząca duchowo i moralnie, różne prawa, równe obowiązki“. Takiej sprzeczności w Ustawach być nie powinno, bo sprzeczność Ustaw wywołuje skrzywienie porządku Spółki — sprowadza jej zachwianie i straty członków… „Tę sprzeczność w projekcie“, orzeka Szamarzewski, „usuwamy, żądamy wszędzie i zawsze całego Zarządu, nie chcemy w tej najgłówniejszej administracji Spółki rozdziału na 2 uprawnionych i 1 nieuprawnionego, — na 2 obowiązujących i 1 nieobowiązującego, — na 2 czynnych i 1 niedziałającego, — na 2 wyższych i 1 niższego, — na 2 sobie przyjaznych, a 1 nieprzyjaznego, — na 2 wiedzących co czynią, a 1 wiedzącego, że nic nie czyni“… „Projekt“, mówił, „zrównał obowiązki, zrównał prawo — zachował zgodę Ustaw od początku do końca“…
W ten sposób mając na oku wprowadzenie w ustrój spółkowy sprawiedliwości i równości, rozognia się Szamarzewski w swej wyobraźni na myśl o Trójcy Spółkowej w Zarządzie i w podobnych lubuje się obrazach i malowidłach, jakie uwidział sobie Słowacki w słońcu swej nierozerwalnej, w jedności urzędującej Trójcy Konfederackiej… Słowacki, upatrując w konfederacji jedyną formę stowarzyszenia, która, wyobrażając ruch, wiązanie i zarząd, ku obronie wolności przez wielkie i czujne przodki z takiem powodzeniem wystawiona została — tak znaczenie jej tłumaczył: „Jeżeli to jest prawdą, że doskonałość forfm ludzkich rośnie, o ile się coraz bardziej do pojęcia i do naśladowania form niebieskich zbliżamy — jeżeli istotnie król konstytucyjny, pod swoją zaprzysiężoną kartą siedzący, wygląda coś na Jowisza pod księgą losów, a sejm, rozdzielony na dwoje, bogi nam na dwie strony rozdzielone, wyobraża — to teraz nowe przeczucie i współujrzana, a na Trójcy oparta, nieba chrześcijańskiego budowa powinnaby nam w wybudowaniu naszej ziemskiej doskonałości przewodniczyć…“ Szamarzewski natomiast tak mówił: „Trójca Zarządu, w majestatycznej całości, nigdy nierozerwanej, zawsze występuje jako osoba prawa — czynu — mądrości — rady — wzajemnej miłości siebie i ogółu — pokrywając płaszczem bezpieczeństwa członków Spółki…“
Taka była główna osnowa projektu do reform spółkowych, jakie Szamarzewski w swych Ustawach wzorowych umieścić i na Sejmiku przeprowadzić zamierzał. Podcinając wybujałość jednego kierunku t. j. indywidualistycznego, usiłował Szamarzewski za pomocą rozciągnięcia na całość Spółki socjalistycznej zasady solidarności drugiego kierunku, zaprowadzić sprawiedliwość i równość, jako najsilniejszą podstawę materjalnego i moralnego powodzenia spółkowego. Przeprowadzenie projektu stałych składek administracyjnych, pobieranych z części zysków spółkowych, równałoby się tworzeniu funduszu rezerwowego, w mniej widoczny i mniej dotkliwy sposób, a stąd łatwiejszy do przeprowadzenia. Pod względem historycznego rozwoju składki takie były o tyle uzasadnione, że Spółki pożyczkowe, powstając w pierwszym czasie z Towarzystw, czy to rolniczych, czy to przemysłowych, i z niemi przez dłuższy nieraz czas organicznie złączone, kładły na stowarzyszonych obowiązek płacenia składek i na rzecz Spółki i na rzecz Towarzystwa. Przymus składek administracyjnych, zastępujący poniekąd myśl organicznego połączenia Spółek z Towarzystwami, zaprowadzał tedy praktykę, która Spółkom nie była we wszystkiem obca. W istocie przyjęły się składki administracyjne w Spółce Średzkiej, która z początku sama organicznie złączona z Towarzystwem rzemieślniczem, w dalszym rozwoju wyzwoliła się z niego, i dzięki składkom, jak zapewniał Szamarzewski, rozwijała się nader pomyślnie. Ale, na Sejmiku w r. 1875-ym, gdy Patron projekt swój przedstawił delegatom spółkowym do zatwierdzenia, znalazł wprawdzie wielu zwolenników, ale uchwała nie przeszła, bo do większości zabrakło głosu jednego. Dążności Szamarzewskiego, także projekt o Trójcy w Zarządzie spółkowym, przybrane we formę kwiecistą, wydawały się mniej podatne do realizacji, aniżeli niemi były w rzeczy samej.
Mimo to przewodnia myśl tych projektów nie zaginęła zupełnie. Zwłaszcza solidarność odpowiedzialność, choć w dalszem rozwinięciu Szamarzewskiego nie zapuściła korzeni w spólnictwie ludowem, jednakże zawarta w zasadzie ustroju spółkowego, pod naciskiem Patrona rosła coraz bardziej w znaczenie i wszelkie ataki dzielnie odpierała. Ostatecznie zwyciężyła w swem pojęciu najradykalniejszem w spólnictwie ludowem, a zwycięstwo jej było równocześnie znakiem, że samodzielna myśl spółkowa, reprezentowana przez Patrona, wzięła górę nad dążnościami, których przedstawicielem był przedewszystkiem prezes Komitetu, Mieczysław Łyskowski.
Łyskowski, tyle zasłużony prezes w Komitecie związkowym, mimo wszelkich przeciwności, posiadał wiele wspólnych zasad. Miłując kraj i naród nadewszystko, walczył w roku 1848-ym za wolność ojczyzny wśród braterskich haseł wolności i równości, potem działał w powstaniu roku 1863-go i wspólnie ze Szamarzewskim zasiadał na ławie oskarżonych. Wolna, wielka, bogata i świetna Rzeczpospolita, Polska od morza do morza, była tym ideałem, który przyświecał mu przy jego przelicznych przedsięwzięciach narodowych i ekonomicznych, także przy zakładaniu banków… Zaliczano go do tych, co prowadzili tak zwaną „patryjotyczną politykę ekonomiczną“, a mając z tradycji i z przyrodzenia szlachetny pociąg do „polityki wielkiej“, nie umiał się jej oprzeć i przechodził wszystkie fazy rozwoju myśli narodowej. A więc z epoki buntów i konspiracji, politycznych złudzeń i politycznego wyczekiwania, przechodzi we wielki wir gorączkowych spekulacji i ryzykownych przedsięwzięć finansowych. Z żołnierza wstrząśnień europejskich i powstańca przemienia się w pierwszego u nas bankiera, który usiłuje koncentrować kapitały i prowadzić je do walki ekonomicznej na szersze pole przemysłu wielkiego. Wśród wstrząśnień ekonomicznych, które tyle strat i spustoszeń pociągnęły za sobą, ostał się Łyskowski ze swym bankiem, ale ten wielki giest, właściwy tak jednej ostateczności i wybujałości jak drugieji, udziela się nie mniej jego działalności spółkowej. W oczach Łyskowskiego Spółka to nie cel, tylko środek, za pomocą którego zamierzał staczać swe wielkie walki ekonomiczne. Oszczędności i kapitaliki ludowe, zebrane w jednych ręku na bryłę złota, miały stworzyć wielki przemysł, olśnić wroga i ubezwładnić jego wrogie zapędy. Nie bacząc we wszystkiem na braki i potrzeby ludowe, gonił przedewszystkiem za złotem, którego potrzebował do swych celów, i z tego punktu widzenia patrzał przeważnie na Spółki. Stąd pojęcie Spółki przeistaczało się w myśli jego stosownie do zmian w przeprowadzaniu różnych wielkich planów i zamysłów. A więc widzi w nich, jeżeli potrzeba, przyszłe samodzielne banki dyskontowe i hipoteczne, to, nie uwzględniając ich spółkowych właściwości, pragnie nałożyć im gwałtownie jednostronny zakrój bankierski, to oddziela je znów od bankowości, wreszcie zamierza wytworzyć z nich agentury Banku Włościjańskiego… W tych porywczych swoich i niecierpliwych dążnościach i w tem pożądaniu złota, tak bardzo potrzebnego dla zbiedzonego społeczeństwa, ale więcej jeszcze dla emancypacji gospodarczej ludu, musiał się spotkać z oporem Szamarzewskiego.
Szamarzewski działał w powstaniu styczniowem i w Spółkach, ale nie przechodził przez wszystkie te fazy rozwoju, co Łyskowski. Nie tyle wiara w politykę wielką, ile silna, niczem niezachwiana wiara w żywotne siły ludowe skłoniły go do udziały w powstaniu styczniowem. Dlatego z powstańca, należącego do „najczerwieńszych“, staje się spółkowcem, z konspiracji i więzienia idzie prosto do gromady rzemieślniczej i pisze z nią ustawy spółkowe. Dlatego prąd spekulacji i giełdowych interesów, który porwał i zniweczył u nas tylu zdatnych pracowników na niwie ekonomicznej, przeszedł obok niego mimo i nie dotknął ani osoby jego ani jego idei. On stał wytrwale przy swych Spółkach i bronił ich bytu samodzielnego ze względu na potrzeby ludowe, a wobec pomysłów i dążności negatywnych stawiał swe plany pozytywne i twórcze. Z tego założenia wychodząc, postawił swój społeczno-gospodarczy program Spółek Ludowych, o który potrącał niemal na każdym Sejmiku, a który rozprowadził przeważnie na Sejmiku w roku 1875-ym.
Rozwijając swój program spółkowy, przedstawiał Szamarzewski sproletaryzowanie społeczeństwa, jako fakt, na który złożyły się przedewszystkiem dwa czynniki, wynikające tak z przeszłości naszej, jako i z obecnego systemu walki narodowościowej. „Stan dzisiejszy“, mówił, „następstwami wieku wywołany, potargał ogromnymi przewrotami mienie, rozproszył kapitały i sprowadził ubóstwo“… To jeden czynnik, a drugi leży „w obecnym systemie, który niszczy wszelkie drogi zarobkowania i cieszy się, że w rozkładzie ciała upadającego, znajduje pokarm żywotny dla swego bytu“… Z tą proletaryzacją społeczeństwa trzeba się liczyć jako z faktem i do niego zastosować politykę ekonomiczną. Do tej myśli powraca kilkakrotnie i szczególny na nią kładzie nacisk. A więc mówi: „trzeba spełnić żądania czasu i słuchać, gdy smutna rzeczywistość woła: niema złota, są tylko miedziaki, które jeszcze rdza długów upadku majątkowego i niegospodarstwa zjada…“ A więc nie starczy „pocieszać się nadzieją lepszych czasów“, ale trzeba liczyć się z tym faktem, że „z przeszłości pozostały nam tylko miedziaki, a obecność w rezultacie za pracę znowu daje miedziaki…“ Najważniejsze, wedle Szamarzewskiego, decydujące zagadnienie polskiej polityki gospodarczej, polega na wynalezieniu sposobu wydobycia społeczeństwa ze stanu proletaryzacji, wyjścia z epoki miedzianej — a przejścia do epoki złotej. Cała trudność naszego położenia polega na tem“, mówi, „że małymi groszami mamy ten sam cel osięgnąć, który kapitaliści z łatwością wielkimi zasobami zdobywają… że małymi kapitalikami musi nasz świat pracować — przywrócić sobie byt, mienie, stanowisko i znaczenie, harcować z różnorodną konkurencją…“ I dalej to samo w innych słowach: „Cała zagadka naszego położenia będzie rozwiązana, gdy nie będziemy się łudzić i pojmiemy, że w epoce miedzy żyjemy, gdy będziemy umieli gospodarować miedziakami“… A w odpowiedzi na to zagadnienie wskazuje na Spółki Ludowe, które rozwiązanie tej trudnej kwestji w swoje winny wziąć ręce „Ten program gospodarowania miedziakami postawiły sobie Spółki“, orzeka Szamarzewski. „Właśnie Spółek jest to właściwością, w ich to organizacji leży natchnąć społeczeństwo wspólną oszczędnością i wspólną potrzebą gromadzenia grosza, z zachowaniem nieco z zebranych zysków na podniesienie i zachowanie instytucji i spowodować i usposobić do długowiekowej — a skutecznej pracy.“ W spółkach, w przedstawicielach Spółek widzi Szamarzewski tych ludzi, którzy pojęli zadanie czasów naszych i pierwsi przyłożyli rękę do tego gospodarstwa drobnym groszem.“ W nich widzi tych, którzy „przed tą prawdą historyczną nie zamknąwszy oczu, chcą choć z groszy chwilowo tylko zdjąć rdzę, aby następnemu pokoleniu przekazać pracę przebijania się do złotej epoki.“ Szamarzewski nie łudzi się zatem, że praca ta da się wykonać z dzisiaj na jutro, owszem jest przekonany, że ani karkołomne spekulacje, ani gwałtowne porywy, nie zbogacą jednych tchem społeczeństwa, ale skrzętna, pracowita, uczciwa gospodarka miedziakami w Spółkach Ludowych doprowadzi naród dopiero po długich znojach i trudach do tej tak upragnionej epoki złotej. Dlatego mówi: „Zadanie wielkie, zadanie wiekowe, bo drobny nasz grosz, jak krople w naszych rzekach ma się wspólnemi siłami zlać w wielki prąd, aby nigdy nie przestał nazywać się prądem.“ A zastanawiając się w dalszym ciągu nad warunkami takiego spólnictwa ludowego, podaje jako jeden z najważniejszych ten, „żeby wszyscy bez różnicy wieku i stanu, wszędzie i zawsze, siłami złączonemi i groszami, o ile zbędą na nieodzownych wydatkach życia i gospodarstwa, zgromadzili sobie nieprzepadły kapitał, skąd nasza ekonomja gospodarcza, przemysłowa i rzemieślnicza czerpałaby zasób do podniesienia gospodarstwa i nadania znaczenia i wartości pracy“… „Przy takiej zbiorowej pracy,“ konkluduje Szamarzewski, „muszą ustać anormalne stosunki; praca, żywiona oszczędnością, podnieść się musi w wartości, a uronione mienie i przygasły byt nowem źródłem zasilane, muszą wyjść na korzyść duchowych i materjalnych stosunków.“
A więc wtedy, gdy nikt jeszcze nie poznał się na przedziwnej właściwości organizacji spółkowej wytwarzania podstaw do całego nowego gmachu gospodarczego i społecznego, Szamarzewski jasno, choć w ogólnych zarysach tylko, wytyka Spółkom drogę, którą mają iść i mówi, do jakiego mają dojść celu. Wtedy, gdy nie było w życiu spółkowem jeszcze nigdzie doświadczenia na tyle, aby śmiała myśl ta mogła liczyć na powodzenie — wtedy, gdy pierwsza powaga na polu bankowości i spółkowości, Łyskowski, wręcz przeciwnie głosił zdania i we wręcz przeciwnym pracował kierunku — Szamarzewski głosił światłe zasady spółkowe, wysnute z głębokiej znajomości naszych stosunków ekonomicznych i właściwości życia współdzielczego… Służąc ludowi, ludziom niezamożnym, miały Spółki w dalszym swym rozwoju z gruntu spółkowego, ludowego, zdobywać sobie dalszy teren działalności i idąc krok za krokiem, we wiekowej pracy budować nowy gmach gospodarczy.
Precz z marzeniami! Niema złota — ale są miedziaki! Oto hasło, które powtarzał przy każdej sposobności… Nasza siła tkwi nie w talarach, ale w groszach, mawiał, a słowa te z paradoksu zmieniają się w naukę gospodarczą i społeczną, o mocy, jaka płynie z kojarzenia się słabych, o sile, która składa się z drobnych groszy w prąd silny, o potędze kapitału, jeżeli wyrasta z pracy, rządnej i uczciwej, której znakiem są właśnie Spółki Ludowe.
Tę naukę o groszach i o ich zadaniu przedarcia się siłą wspólnej i skrzętnej, a uczciwej pracy do epoki złotej, powtarzał ustawicznie Patron, czy to podczas rewizji i wizytacji na Walnych Zebraniach lub zaciszu domowem swych gospodarzy-spółkowców, czy to na Sejmikach lub w gronie przyjaciół i znajomych, na ucztach posejmikowych… Z wielu nauk patronackich właśnie te jego myśli o groszach i pracy padły jako ziarno zdrowe na glebę urodzajną i zakiełkowało bujnie i obficie na polu spólnictwa ludowego. Te nauki o groszach, ta wiara i niczem niezachwiana nadzieja przebicia się do epoki złotej na szerokiej podstawie spólnictwa ludowego, podawana z ust do ust, utkwiła w głębi przekonań naszych spółkowców, a ślad jej ciągnie się jak nić czerwona przez dzieje spólnictwa ludowego… „Dziś maluczcy, urośniemy w potęgę, z którą inne potęgi rachować się będą“… „Społeczeństwa liczą się z cyfrą, liczbą, wartością, jaką ktoś przedstawia. Starajmy się zatem dorobić pokaźnej owej cyfry wartości, abyśmy nią zaważyć kiedyś mogli na szali ludów cywilizowanych świata… Grono delegatów przedstawia obraz prac rzetelnych, choć twardych nad podniesieniem doli ciężko nawiedzonej społeczności… Reprezentanci Spółek nie za błyskotkami zdążają — bo nie nam się w to bawić, ale puls czasu dobrze wymiarkowawszy, nad złagodzeniem doli materjalnej umiejętnie praucją“… „Praca jest najlepszą przyjaciółką człowieka… Ona go pociesza w smutku, ona uśmierza i koi boleści, ona goi rany, ona sama jedna podnosi człowieka, jest miarą jego wartości… Ona jedyna przynosi mu najzupełniejsze zadowolenie, a w tem zadowoleniu z siebie samego, płynącem z poczucia, że spełniliśmy należycie obowiązek, spoczywa prawdziwe szczęście… Praca jest naszym obowiązkiem — próżnowanie największem nieszczęściem w społeczeństwie. Życie a praca jedno jest“…
Oto głosy na wyrywkę wyjęte z ust naszych spółkowców. We wszystkich tkwi cząstka nauk, które głosił Szamarzewski. To też Patron Szamarzewski pozostanie w pamięci Spółek jako taki, co siłą swej osoby i nauki wstrzymał na drodze śliskiej i pochyłej społeczeństwo zbiedzone i znękane, a w niewczesnych porywach swych przodowników za złotem goniące, ucząc je jak liczyć groszami i niemi obracać… Takiego Patrona obraz zachował się w pamięci ludowej, we wierszykach o tym kapłanie, co „biednych wyrywał ze szponów lichwiarzy i pomoc przynosił i pieniędzmi darzył.“ O tym, co uczył i budził do nowego, gospodarczego, na liczbie i rachunku opartego życia i przyszedł w sam czas, bo

… gdyśmy w pożyciu stracili rachubę,
Gotując nam wszystkim nieszczęście i zgubę,
On liczyć nas wszystkich nauczył powoli,
I czując serdecznie, co nas mocno boli,
Gromadził zasoby, drobne zbierał grosze,
Wskazując jak sumy powstają potroszę…

Och, liczbą wszak stoi niebo i świat cały,
I liczbą i rządem narody wzrastały!
Gdy liczbą żyć będziem i wielcy i mali,
Daremne zakusy przemocy i złości,
I lepiej nam będzie, szczęśliwszy kraj cały,
I miną te burze, co grozą zagrały“…


ROZDZIAŁ  III.
1880—1891.
OKRES ZWIĄZKOWY PRACY PATRONACKIEJ.

DĄŻNOŚCI DO REFORMY ZWIĄZKU.

Rozwój życia spółkowego, jakiśmy dotąd poznali, oparty na dzielnych barkach Patrona, ożywiony jego sercem i uczuciem, mieścił mimo to w sobie pierwiastki słabości i rozstroju, które usunąć ze względu na przyszłość Spółek przedniem było zadaniem naczelnej władzy związkowej. Szamarzewski, wchodząc w jej skład, prędzej czy później musiał się zetknąć z dążnościami, które w łączności z wielkim prądem reformacyjnym, ogarniały całokształt organizacji związkowej. On, co reformował dotąd każdą poszczególną Spółkę z osobna, miał teraz w ciągu dalszego rozwoju spotkać się z reformą całego zespołu Banków Ludowych i stanąć na czele reorganizacji związkowej. Stanowisko Szamarzewskiego w życiu spółkowem było sprawą tak bardzo zawikłaną, że stosunek jego do reformy związkowej przechodzić musiał różne fazy rozwoju, zanim dotarł do celu. Aby je zrozumieć — i poznać, jaki udział w reformie przynależy się Szamarzewskiemu, wypada nam najpierw rozejrzeć się w podstawach władzy i stanowiska Patrona.
Stanowisko, jakie w Związku i Komitecie przyznać należało Patronowi, było od samego początku powstania myśli związkowej kwestją sporną.
Wedle Ustaw związkowych władza wykonawcza podzielona była na dwa odrębne ciała, t. j. na Komitet i na Patrona. Podział ten wedle pierwotnego projektu, chociaż niezbyt szczęśliwy, nie był jednakże dla całości i jedności związkowej niebezpieczny. Wywyższał on stanowisko Patrona, czynił go głową i naczelnikiem Spółek i Komitetu, a przyznana mu oddzielność polegała przeważnie na zakładaniu nowych Spółek i udzielaniu rad istniejącym. Patron miał być „żywym łącznikiem między Spółkami a Komitetem“, miał być „komisarzem, inspektorem, organizatorem, apostołek Spółek, a pozatem równocześnie przewodniczącym w Komitecie. Tym sposobem władza wykonawcza, chociaż podzielona, była zjednoczona w osobie Patrona i wychodziła na absolutną jego przewagę.
Niebezpiecznym stał się tenże podział dopiero z chwilą, gdy pierwsze Walne Zebranie Spółek w projekcie do Ustaw w tej właśnie kwestji poczyniło zmiany. Pierwszy Sejmik konstytucyjny, który odbył się w Poznaniu, oddzielił bowiem urząd Patrona od przewodniczącego w Komitecie. Komitet, składający się nie z 3, jak projektowano, ale z 6 członków, wybierał swego osobnego przewodniczącego, a obok niego stał Patron z wyboru Komitetu. Tym sposobem z podziału więcej formalnego, a wychodzącego rzeczywiście na korzyść Patrona, wytworzył się rozdział rzeczywisty we władzy wykonawczej na dwa odrębne i do tego nierówne ciała, z ujmą przedewszystkiem dla Patrona. Patron, dawniej na czele Komitetu stojący, a pozatem wywyższony swem oddzielnem stanowiskiem patronackiem, został zrównany z członkami komitetowymi, na czele których stał osobny przewodniczący. Organizacja związkowa, wprzódy, w swej władzy wykonawczej mimo podziału jednolita i jednoszczytowa, rozdzieliła się na dwa i do tego nierówne szczyty, mianowicie na Komitet, formalnie w przewodniczącym swym wywyższony, i na Patrona obniżonego.
Wedle Ustaw, które dysharmonję tę do Związku wprowadzały, miał Komitet do spełnienia formalności następujące: Wybierał Patrona, oznaczał wynagrodzenia dla niego, rozstrzygał o konieczności podróży patronackich, przedsiębranych w interesie Spółek, stanowił o dniu zwołania i o porządku obrad Sejmików, decydował o przyjęciu do Związku. Wogóle decyzja o wszelkich czynnościach Patrona spoczywała w jego ręku. Patron natomiast był przedewszystkiem wykonawcą uchwał komitetowych. A więc cały ciężar pracy praktycznej, odnoszący się do rozpowszechnienia Spółek, służenia im radą, odwiedzania ich, sporządzania dorocznego etatu, wydatków z kasy związkowej, wydawania pism, zbierania materjałów statystycznych, zapraszania na Walne Zebrania i narady Komitetu, — cały ten ogrom pracy praktycznej spoczywać miał na plecach Patrona, ale nałożony i odważony ręką Komitetu. Patron miał być ustawicznie czynny, ale w czynach swych był uzależniony od Komitetu, w którym posiadał jeden tylko głos. Miał być „okiem czuwającem“ i „głosem ostrzegającym“, ale tylko przez władzę komitetową.
Taka organizacja związkowa, podzielona na dwie nierówne części, była w praktyce dziwolągiem, który w tej formie nie mógł działać skutecznie. Komitet, składający się z kilku członków, pozostawał w luźnej tylko i pośredniej styczności ze Spółkami, Patronat natomiast, przedstawiany jedynie przez osobę Patrona, choć z życiem Spółek ściśle i bezpośrednio związany, był Komitetowi podporządkowany. To też uchwały Komitetu nie mogły być zawsze wyrazem istotnych potrzeb spółkowych. Władza Komitetu zaś nie posiadała dostatecznych podstaw materjalnych, aby utrzymać Patrona i uzależnić go od siebie, a z nim całą akcję reformy i reorganizacji i wogóle całą działalność spółkową.
Z takiej sytuacji wyrastać musiały ustawiczne trudności, które skazywały Komitet na nieczynność, ubezwładniały też pierwszych dwóch Patronów, w ten sam trud wprowadzając trzeciego.
Ponieważ wszelkie próby zasadniczej reformy nie prowadziły dotąd do celu, przeto Szamarzewski, wstąpiwszy na urząd Patrona, miał do wyboru dwie drogi. Albo musiał się trzymać ściśle przepisów ustawowych i pozostać równie nieczynnym, jak poprzednicy, albo nie oglądając się na organizację związkową, działać, o ile potrzeba, bez względu na przepisy na własną rękę, według własnego uznania i upodobania. Byłby to „krok rewolucyjny“, — ale jeżeli chodziło o rzeczywiste dla Spółek korzyści, była to jedyna droga, która mogła zaprowadzić do celu. To też w tym sensie odzywały się głosy zaraz przy wstąpieniu Szamarzewskiego na urząd patronacki. „Zadanie nowego Patrona“, pisał dr. Szymański, który jako członek Komitetu dobrze był wówczas ze sprawami spółkowemi i związkowemi obeznany, „nie będzie łatwe i będzie się mógł zeń wywiązywać tylko pod tym warunkiem, jeżeli, nie uwzględniając wcale dotychczasowej organizacji, sam swoją osobą i pracę podstawę jej wytworzy“… „Myśli Związku“, czytamy na innem miejscu, „nie podtrzymują ani Ustawy ani żadna organizacja, bo jej niema… Należy istotnie podziwiać, żeśmy znaleźli męża, mającego odwagę podjąć się takiego obowiązku i mamy prawdziwe, szczere współczucie dla niego, bo pojmujemy jego ciężkie zadanie łączenia i wiązania tego, cośmy na własną szkodę we warunki rozstroju wyposażyli… Poparcie, jakie mu organizacja dać może, jest prawie żadne. Co zrobi, wszystko zrobić musi o własnych siłach“… Przytem przypominając, że „przed rokiem był sam przeciwnikiem i to z wszystkich najzagorzalszym — tego, co dzisiaj wziął na swoje barki“ — przepowiadano równocześnie, że „jeżeli zbierze odpowiedni zasób doświadczenia — w rok — i wniknie w potrzeby naszych Spółek, będzie panem położenia“…
Szamarzewski, rozejrzawszy się w sytuacji, nie omieszkał iść własnymi torami. Nie obracając się na Komitet, o ile z nim się nie zgadzał, niezależny od niego pod względem materjalnym, czynił i działał przeważnie samowolnie, stosownie do potrzeb spółkowych i własnego uznania. Szedł z radą i pomocą wszędzie, gdzie go wołano, czy to do Spółek związkowych, czy do Spółek luzem jeszcze idących, a nawet narzucał się, robił „najazdy“, gdy uważał, że taka jest potrzeba. Co zdziałał, to było przeważnie z własnej inicjatywy, a wszystko niemal z własnych sił. Jego dzielność i działalność osobista była podstawą rozwoju spółkowego tak widoczna, że w tem zgadzali się tak zwolennicy organizacji związkowej jako i jej przeciwnicy. Nawet Łyskowski, którego dążności tyle razy krzyżowały się z działalnością Patrona, nie mógł nie przyznać tych widocznych osobistych zasług Szamarzewskiego. Przyznawał mianowicie w pierwszych latach jego działalności patronackiej, że „co Komitet zdziałał jest główną zasługą Patrona, który jest duszą Związku. On całą utrzymuje korespondencję ze Spółkami, układa i drukuje dla nich wszelkie formularze, zwiedza osobiście towarzystwa, rewiduje ich rachunki i kasy, urządza księgi, reformuje ich ustawy, zapisuje do rejestru handlowego, zakłada nowe Spółki, a odbywa to nietylko bezinteresownie, ale, jak dotąd, wyłącznie swoim kosztem“… Zaiste, trudno o treściwsze uznanie zasług osobistych Patrona w przeciwieństwie do organizacji związkowej. Ale to samo potwierdza inny zwolennik Związku, dr. Szulc, ekspatron i członek Komitetu, gdy mówi: „Chwała Bogu i dzięki ks. Szamarzewskiemu za to, że może dotąd, i gotów jest cały swój czas i wszystkie swoje zasoby poświęcić sprawie Spółek“… A na innem miejscu, choć przedewszystkiem staje w obronie związkowej, tak przemawia: „Prawda, że wszystko to stało się po większej części i dzięki pracy i gorliwości Patrona“, przez to jednakże nie zmniejsza się zasługa Związku, boć Patron jest członkiem jego i zresztą cała organiczna praca skupia się w Związku, tam każda rzecz i sprawa jest roztrząsana i tam też każda sankcjonowana. Użyteczność więc Związku jest widoczna“… Ale na takie zdanie niefortunnego obrońcy organizacji Związku, znalazła się wnet odpowiedź, że mimo to organizacja związkowa jest „do niczego“, bo „Komitet nic robić nie może, a to, co się robi, dzieje się prywatnem poświęceniem ks. Szamarzewskiego, który i bez Związku i tytułu Patrona zakładał i organizował Spółki“… Pytano więc: „czy to jest rzeczą normalną i godziwą, ażeby prywatnem poświęceniem ks. Szamarzewskiego, ofiarą jednej osoby organizowały się i zakładały wszystkie Spółki?“
W rzeczy samej sytuacja taka, choć dzięki osobistym zabiegom Szamarzewskiego sprawę Spółek popchnęła widocznie naprzód, nie mogła być ani normalną, ani trwałą. Nie była normalną, bo według pisanych Ustaw, Patron miał być podporządkowany władzy Komitetu, a siłą rzeczywistą swego działania i powodzenia uniezależnił się nietylko pod względem materjalnym i moralnym, ale wysunął się na pierwsze i naczelne miejsce w organizacji. Nie mogła być trwałą, bo sprzeczność między słowem a rzeczywistością wywołała ścierania w łonie Komitetu, które, choć nie tamowały zrazu działalności patronackiej, wszakże nie prowadziły do wyjaśnienia sytuacji, sprowadzając coraz większy zamęt w pojęciach i dążnościach.
Wobec tego jasne było dla tych, co patrzeć umieli i chcieli, że prędzej czy później będzie trzeba dzielność i działalność osobistą Szamarzewskiego zastąpić organizacją. Działalność osoby pojedyńczej, choćby najdzielniejszej, zawsze ma nałożoną dla rozwoju swego granicę, której nie można przekroczyć bez ujmy dla sprawy. Było fizyczną niemożliwością i korespondować rok cały ze Spółkami i objeżdżać je równocześnie. Wszędzie nie mógł być Patron obecny. Niedostateczność osoby wykazywała się coraz bardziej i parła natarczywie do załatwienia kwestji. Szybkie postępy życia spółkowego zbliżały coraz bardziej chwilę dla rozwoju organizacji związkowej decydującą.
Chwila ta zaczęła się zaznaczać już przy końcu pierwszego okresu, objawiając się niedwuznacznie w powtarzających się nieporządkach i stratach spółkowych, których przedtem z winy niedostatku w organizacji nie było. Potrzeba, wielka potrzeba rzeczywistej organizacji była widoczną, namacalną i z początkiem drugiego okresu uznaną przez wszystkie czynniki spółkowe i związkowe. Chodziło tylko o to, w jakim kierunku ma się zamierzona reforma rozwinąć.
Reforma związkowa mogła była iść różnemi drogami, dążyć miała atoli w zasadzie do celu jednego. Celem tym było usunięcie podziału władzy wykonawczej na dwa odrębne ciała, a więc połączenie ich w jednej, silnej i pomnożonej władzy związkowej, która mogła była się uwydatnić albo w Patronacie z Patronem na czele, albo w Komitecie z prezesem na czele. Tym sposobem zaznaczają się w dążnościach reformacyjnych dwa kierunki: Albo władza Komitetu miała się pomnożyć przyjęciem władzy patronackiej, albo władza patronacka miała się zasilić włądzą komitetową. W pierwszym wypadku Patron przeszedłby w organizację komitetową i w niejby zanikł jako jeden z członków komitetowych, — w drugim wypadku prezes z Komitetem przeszedłby w Patrona i z ramienia jego musiałaby się wytworzyć dopiero nowa organizacja patronacka. W reformie tej chodziło w rzeczy samej nietylko o organizację samą, ale także o osobiste względy, zasady i dążności, wobec czego z jednej strony najwięcej był interesowany prezes Komitetu, z drugiej strony Patron.
Pierwszym, który miał się zetknąć ze sprawą reformy związkowej był Łyskowski.
Należał on do tych, co się najpilniej krzątali u nas około spraw gospodarczych, społecznych i narodowych, zwłaszcza zaś około banków i Spółek. Jako „jedyny fachowiec“ w sprawach bankowych i spółkowych, rychło był upatrzony na naczelnika spółkowej organizacji, jeszcze przed założeniem Związku. Będąc jednakże zajęty, jak nikt inny z ówczesnej inteligencji, zwłaszcza kierownictwem swych banków i organizacją ich agentur na prowincji — nie był w możności służyć Spółkom „pomocą osobistą“, i brać na siebie praktyczną pracę spółkową. Dlatego, chociaż stosownie do życzenia, wyrażonego na Sejmiku gospodarczym w Toruniu r. 1867-go, napisał „Przewodnika dla Spółek pożyczkowych“, wzdragał się przecież przejąć na siebie urząd quasi Patrona. „Zatrudnienia rozliczne“ nie dozwoliły mu, jak oświadczył, „służyć tak, jakby pragnął w kwestji Spółek pożyczkowych piśmienną i ustną poradą, o którą doń z różnych stron licznie się zgłaszano“. Wobec tego Zarząd Towarzystwa interesów moralnych, który sprawę Spółek wziął był w swoje ręce, powołał na urząd ten inną osobę. Tak zakończyła się pierwsza próba pociągnięcia Łyskowskiego do praktycznej pracy spółkowej.
Niebawem pokazało się jednakże, że Spółki bez własnej organizacji obyć się nie mogą. Dążąc do emancypacji ze zależności innych organizacji, chciały stanąć na własnych nogach. Sprawa Związku stała się aktualną, a Łyskowski należał do tych, którzy na wezwanie Spółki Kłeckiej wzięli inicjatywę w sprawie związkowej. Jak to z wieku i urzędu przynależało, miał stanąć na czele Związku jako jego Patron i przewodniczący w Komitecie. Tym razem nie odmówił całkiem. Przeświadczony o sile, jaka tkwi w spólnictwie ludowem, nie chciał z jednej strony tracić wpływu na rozwój i organizację Spółek, z drugiej strony niepodobna mu było sprawować urzędu Patrona. Z tego powodu podział władzy wykonawczej Związku na dwa ciała odrębne, z których jedno załatwiało tylko formalne sprawy, a drugie obciążone było pracą praktyczną, był dla osoby jego jak stworzony. Możnaby powiedzieć, że jak Ustawy Związku niemieckiego były przystosowane do osoby Szulce-Delicza, tak Ustawy związku polskiego były zakrojone na osobę Łyskowskiego. W takich warunkach został przewodniczącym w Komitecie i tem połowicznem załatwianiem kwestji została rozwiązana sprawa naczelnika spółkowego.
Ze sprawami organizacyjnemi dobrze obeznany, zdawał sobie Łyskowski jednakże od samego początku sprawę z niewłaściwości podziału władzy wykonawczej i dlatego dążył zaraz do zmian w tym względzie. Nie naruszając Ustaw, zamierzał wyjść z niewłaściwej sytuacji w ten sposób, że nie wybrano Patrona osobnego, ale podzielono jego pracę między wszystkich członków komitetowych. W praktyce przeto utrzymała się jednolitość. Patrona nie było, ale urząd patronacki, podzielony między członków komitetowych, przeszedł na Komitet, utożsamiony tym sposobem z Patronatem. Ale przeprowadzenie takich zmian, niezgodnych z Ustawami, trafiło w praktyce na trudności wewnętrzne i spowodowało ustąpienie niemal całego Komitetu, mianowicie najczynniejszych jego członków. Wówczas dopiero postanowił Łyskowski, nie zmieniając ustaw, wrócić do podziału. Wybrano Patrona jednego, drugiego, ale jakoś nie szło. Przed wyborem trzeciego nastąpiło ponowne przesilenie, ale Łyskowski obstaje przy swojem; do reformy nie przychodzi; szuka się nowego Patrona, a przewodniczący w Komitecie taki określa plan jego działalności patronackiej: Patron miał być 1) radą i pomocą techniczną w prowadzeniu książek i rachunkowości, 2) pomocą prawną w ciągłem objaśnianiu Spółek o rozwoju ustawodawstwa i praktycznem stosowaniu jego przepisów, 3) pomocą w obrotach kapitałów, czy to przez umieszczenie zbytecznych zasobów, czy przez zaciąganie łatwe i korzystne pożyczek. Słowem Patron miał być „wystarczającem dopełnieniem tego, czego zarządom Spółek ku tej stronie nie dostawało“… Gdy na tej podstawie udało się pozyskać na Patrona ks. Szamarzewskiego, wydawało się przez czas pewien, że kwestja Patronatu i Związku została ostatecznie załatwiona. Ale gdy nowy Patron, mający ustawami przeznaczone miejsce, choć odosobnione, ale podporządkowane, wyrastał osobą swą i siłą rzeczywistej, własnej pracy ponad głowę Komitetu, a zwłaszcza prezesa, zaczęły się wnet ujawniać różne niesnaski i tarcia między obu ciałami, zrazu nieznaczne i słabe, potem z latami coraz częstsze i bardziej widoczne. Nie podobało się, że Patron bez oglądania się na Komitet tyle jeździ z rewizjami po Spółkach i że je reformuje. Zaraz na jednym z pierwszych posiedzeń Komitetu jeden z członków zauważył, „że Patron nie ma prawa do rewidowania książek Spółek, do Związku należących“… (sic) i pragnął, żeby Komitet, nie tylko Patron brał udział w rozpowszechnianiu nowych Spółek“… Później okazywano niezadowolenie i z tego powodu, że Patron „nie wprowadza w życie wzorowych Ustaw Związku, lecz własne“… Nie podobało się dalej, że Patron bez potwierdzenia Komitetu ogłasza w swych rocznikach „słowo wstępne“, zawierające zwykle własne jego myśli i dążności… (np. program gospodarowania miedziakami). A zastanawiając się ostatecznie nad „atrybucjami i czynnościami Patrona“ jako nad jego wpływem na „systematyczny rozwój Spółek“ zgodzono się w Komitecie na to, że „wpływ Patrona jest tylko natury informacyjnej i moralnej“…
Wobec takich zasadniczych nieporozumień spieszy Łyskowski już wcześnie ze swymi pomysłami reformacyjnymi. Nie będąc jednakże skory do reform, występuje dopiero na Sejmiku r. 1876-go ze swymi planami, wprzódy tylko nieznacznie czyniąc próby. Plan swej reformy ułożył Łyskowski, jak zwykle, bardzo zręcznie, łącząc swe pomysły reformacyjne organicznie z innemi, wcale użytecznemi dążnościami. Motywował swe wystąpienie tem, że Patron jest „zbyt przeciążony pracą“. Okazała się przeto potrzeba „podziału pracy“, do której prędzej czy później przyjść musi. Reforma jego w głównym punkcie polegała na tem, żeby w miejscu jednego Patrona postawić trzech Patronów. Oświadczył wprawdzie i tym razem, że „nie chodzi tyle o zmianę Ustaw, ile raczej o rozszerzenie zakresu działania“… W rzeczywistości jednakże miał zasadnicze zmiany na myśli, jak to wypływa ze szczegółów rozpraw odnośnej komisji. Chodziło o to, aby urząd Patrona zwinąć, a władzę jego podzielić między 3 Patronów, zasiadających w Komitecie. Myślą komisji było, „aby wszyscy 3 Patronowie weszli do Komitetu z równym głosem, bez porządkowania (t. j. pod Patrona jednego) i w ten sposób przy zachowaniu jedności związku praca Patronatu pomnożoną została“. Ale chociaż Łyskowski dał do zrozumienia, że potrzebne fundusze na utrzymanie 3 Patronów, od Komitetu uzależnionych, zdobędzie, sprawa reformy związkowej upadła. Kwestja rewizorów, chociaż ważna, nie była wówczaws jeszcze paląca. Spółki rozwijały się pomyślnie, gdy więc nie szło utrzymać jednego Patrona, żyjącego ofiarnością, nie można było zrozumieć, w jaki sposób możnaby 3 ustanowić. Dlatego więc, chociaż sama zasada reformy odpowiadała myśli postępowej, przeszedł Sejmik w końcu nad sprawą tą do porządku obrad.
Tak tedy dążności reformacyjne Łyskowskiego poszły na marne, ale sprawa zmiany Ustaw, raz poruszona, nie dała się więcej zasypać. Myśl reformy jest odtąd ustawicznie czynną, choć skrycie. Mając Komitet coraz więcej za sobą, dąży Łyskowski, jak wprzódy, do usunięcia Patronatu. Po różnych przejściach ze stanowiskiem Patrona pisze wreszcie Łyskowski w r. 1883-im swój projekt do rewizji Ustaw Związku Spółek, w którym usuwa najwyraźniej Patrona, przenosząc władzę jego na Komitet niepodzielnie. Na czele Związku stać miał według projektu „Komitet z sześciu członków złożony, a wybierany przez Sejmik na przeciąg lat trzech“. Tenże Komitet miał wybierać z pośród siebie przewodniczącego i sekretarza, który miał zasiąść na miejsce Patrona. Do Komitetu należał też wybór stałych rewizorów Spółek, których Sejmik zatwierdzał. Łyskowski przeto w projekcie umieścił, do czego dążył od lat wielu. Już zdawało się, że myśl jego, którą aprobował Patron, zwycięży, ale niespodziewanie stało się inaczej. Sejmik roku 1883-go przyszedł w pomoc kierunkowi przeciwnemu, odrzucił cały projekt do rewizji Ustaw prezesa i stanął w obronie instytucji Patronatu, która po różnych jeszcze kolejach, ostatecznie dopiero po latach do celu swego dojść miała pod wodzą Patrona.
Patron Szamarzewski w kwestji reformy związkowej przechodził różne koleje, pośród których rok 1880-ty stanowi niejako zwrot zasadniczy.
W pierwszym okresie zmienia się Szamarzewski z bezwzględnego przeciwnika Związku w zwolennika, ale względnego. Jako taki sprzeciwia się wszelkim zmysłom reformacyjnym, pochodzącym od Łyskowskiego.
W drugim okresie, w zasadzie zawsze o potrzebie reformy przekonany, zajmuje, co do jego kierunku, stanowisko chwiejne, z którego po długich wahaniach wywiązuje się jednakże reforma z tendencją, Patronowi i Patronatowi przychylną.
Przed objęciem Patronatu był Szamarzewski, jak nam wiadomo, całej organizacji związkowej przeciwnikiem i, jak się sam wyrażał, „jednym z największych“, jednym „z najzagorzalszych“. I tym przeciwnikiem — o ile chodzi o podział organizacji na dwa odrębne ciała — pozostał zawsze, we wszystkich fazach rozwoju swego. Co do potrzeby organizacji jednakże, której wprzódy nie uznawał, zmienił swe zdanie, gdy zostawszy Patronem, przekonał się o doniosłości wytworzonego przez siebie stanowiska.
Zdanie, jakie teraz sobie wyrobił, wygłosił po trzyletniem urzędowaniu z okazji ponownego oboru Patrona. Potrącając kilku słowy o Komitet, rozwiódł się szerzej o czynnościach i działaniu patronackiem, a szeroko uzasadniał potrzebę organizacji związkowej wogóle, ale w ten sposób:
„Obalmy Związek, rozpędźmy Komitet, nie uznawajmy Patrona, któż wtedy wyłącznie zajmować się będzie Spółkami? Czy Zarządy i Rady Nadzorcze, które ledwo mają tyle czasu, by się swą Spółką zająć, które po większej części ledwo wiedzą, co jest Spółka i jakie jej zadanie? Czy publicystyka, która, oddana zbiorowym, miejscowym i zamiejscowym wiadomościom, nie może wyrobić się fachowo w kierunku Spółek zarobkowych? Czy mężowie, zatrudnieni po bankach, dlatego, że znają się na buchalterji, przenikają stan giełdy, oceniają wartość płodów, będą zdolni do rzucenia zdrowych zasad dla Spółek? Czy Spółki w naturze swej nie mają takich właściwości, których ani z książek, ani z teorji się nie pozna, dla których zbadania trzeba samemu być urzędnikiem Spółki i przejąć się istotą Spółki? Któż więc wśród niejasnych opinji, miotających Spółkami, ma przyświecać zawsze jasnem światłem, jakby latarnią morską, gdy Zwiążku, Komitetu, Patrona nie będzie? Do kogóż Spółki udadzą się po radę i pomoc, gdy wewnętrzne rozterki zrywają całość i istnienie Spółki, lub odmęt interesów w książkach grozi ruiną Spółce, do kogóż mają się udać, pytamy się, gdy Związku, Komitetu, Patrona nie będzie? Czy Spółka ma publicznie poprosić o lekarza dla siebie, aby przez to niepokoić już taką bojaźliwą i niedowierzającą publiczność naszą, licznemi korespondencjami i domysłami po gazetach, — jest Patron, jest Komitet, jest Związek, który po cichu, bez krzyku, choćby go to nabawiło kilkotygodniowej pracy, poda nić, by wyjść z labiryntu i ukoić rozburzone umysły i utrwalić na nowo Spółkę, jak to już często bywało“…
Przytoczyliśmy ustęp powyższy dosłownie, bo sądząc pozornie, możnaby ze słów tych mniemać, że Szamarzewski, jak to się wyraził Łyskowski, przemienił się „z Szawła w Pawła“. W rzeczy samej atoli bronił Szamarzewski nie tyle Ustaw, ile faktycznego stanu rzeczy, jaki się był wytworzył i uzasadniał potrzebę organizacji związkowej wogóle. Szamarzewski zdaje sobie sam sprawę ze swego stanowiska, gdy mimo to szczerze i otwarcie przyznaje równocześnie, że „podstawy Związku“ nie ze wszystkiem są „praktyczne i prowadzące do celu“.
Ale mimo że Szamarzewski uznaje potrzebę zmian w podstawach organizacji związkowej, wszakże jest przeciwnym reformie w pojęciu Łyskowskiego, po której nie spodziewa się zmian na lepsze. Gdy już w roku następnym po powyżej wypowiedzianych słowach, Łyskowski na Sejmiku swoje plany reformy rozwija, Szamarzewski oponuje mu. Żąda jasnego określenia stosunku Komitetu do Patrona i do innych Patronów, a przekonawszy się, że odnośna komisja żąda zrównania wszystkich Patronów z głosem decydującym w Komitecie, sprzeciwia się reformie Łyskowskiego. Wnosi przeto, „aby pan Łyskowski, jeżeli posiada fundusz na udotowanie 3 Patronów, takowy przeznaczył dla jednego Patrona, oddanego wyłącznie Spółkom“, a sam wówczas ustąpi. Takim postawieniem kwestji sprawa reformy upaść musiała, a wobec późniejszych pogłos reformacyjnych Szamarzewski stoi jeszcze w r. 1878-ym na tem stanowisku. „Gdybym miał majątek“, mówił, „złożyłbym legat na utrzymanie Patrona, któryby stale komunikował się ze Spółkami i rewizje po Spółkach odbywał“…
Tak więc myśl reformacyjna Łyskowskiego, wymierzona przeciwko Patronowi, nie rozwinęła się już w tym okresie. Trafiwszy na opór Szamarzewskiego, zanikła, aby dopiero w drugim okresie wydobyć się na wierzch z tem większą siłą.
Ostatnie lata okresu pierwszego, a zwłaszcza rok 1879-ty nagromadził tyle sprzeczności między Komitetem i Patronem i tarcia wewnętrzne zaznaczyły się w życiu Spółek tak silnie, że sprawa reformy stała się znowu aktualną i coraz usilniej domagała się rozwiązania. Potrzeba reformy uwydatniała się tak widocznie, że zgadzają się na nie wszystkie czynniki życia współdzielczego.
Dla Szamarzewskiego była to sprawa nader trudna i kłopotliwa, bo każda reforma związkowa, czy to rozwinięta w kierunku Komitetu, czy w kierunku Patronatu, stawiała go w sytuację przykrą i drażliwą.
Przypuściwszy, że myśl Łyskowskiego wzięłaby górę, natenczas straciłby Patron swe stanowisko, które zawdzięczał swej własnej, niezmordowanej pracy. O ileby funkcjonował nadal jako rewizor albo członek Komitetu, mógłby tylko podporządkować siebie i Spółki pod dążności tych, którym dotąd przeciwdziałał w imię dobra spółkowego. Z tych oto powdów, i osobistych i rzeczowych, które harmonizowały ze sobą, łatwo włożyć się w położenie Patrona i zrozumieć, że z tej strony reforma bynajmniej mu się nie uśmiechała.
W podobny trud popadał, gdy rozważał możliwość odwrotną, t. j. rozwinięcie organizacji związkowej z ramienia Patronatu. Komitet bowiem, od którego był Ustawami uzależniony, nie miał najmniejszej ochoty ustąpić. Komitet solidaryzował się, co do kierunku reformy, z prezesem i nie ulega — biorąc rzecz li tylko formalnie — żadnej wątpliwości, że snadniej szłoby podporządkować się Patronowi pod Komitet, aniżeli Komitetowi z prezesem pod Patronat. Gdyby wreszcie, pominąwszy wszystkie te względy osobiste, Szamarzewski, opierając się o Spółki i Sejmik, siłą swego stanowiska i wpływu rzeczywistego, przeprowadził pożądaną reformę związkową, wówczas musiałby się liczyć z walkami wewnętrznemi, kończącemi się ustąpieniem prezesa i Komitetu prawie w całości. Do tej ostateczności zaś nie chciał i nie mógł zrazu doprowadzić, chociażby ze względu na niepewność co do swej własnej osoby. Jako kapłan był zależny od władzy duchownej, która mogłaby każdego czasu zakazać mu sprawowania urzędu patronackiego, zwłaszcza jako naczelnika Związku spółkowego. „Wśród obecnych stosunków“, mówił, „jako kapłan mogę każdej chwili przyjść w to położenie, że Patronat złożyć będę musiał“… Cóż dziwnego tedy, że nie chciał lekkiem sercem i z własnej inicjatywy narażać organizacji związkowej na niepewność losów, gdyby z jego przyczyny miały iść w odstawkę skądinąd wytrawne siły, a na miejsce ich nie byłoby jeszcze pewnego zastępstwa…
Z takich pobudek znalazł się Szamarzewski między młotem a kowadłem. Nie wiedział co czynić, z czego powstawała chwiejność i niepewność stanowiska, jakie zajmował w sprawie reformy od r. 1880-go do 1883-go. Coraz częściej wspomina o ustąpieniu. Na Sejmiku w r. 1880-ym mówi: „Ja rychlej czy później ustąpię“… Głosi: „Patronat kapłanowi nie do twarzy“… „wolałbym go oddać w ręce świeckie“… „Cieszyć się będzie, gdyby kiedyś, ustępując, mógł zawołać: Habemus Patronum!“ Równocześnie atoli daje do zrozumienia, że gotów pozostać na swem stanowisku, jeśli reforma wywiąże się z jego ramienia. „Chyba to dodać“, kończy swe wywody o ustąpieniu na Sejmiku r. 1880-go, „żeby istnieli patronowie, rewidujący z ramienia Patrona“. Ale głos taki, przeciwny Komitetowi, ginie bez echa. Paląca sprawa reformy, chwytana po obu stronach przez rękawiczki, z braku silnego i celowego ujęcia chyli się raz w tę, raz w ową stronę i idzie ustawicznie w odwłokę. Szamarzewski, zawsze pewny siebie, jakby stracił teraz równowagę i popadł we wewnętrzną rozterkę. Ma się wrażenie, że Szamarzewski — zwlekając sprawę reformy z roku na rok, z dnia na dzień, stara się chwilę decyzji odsunąć od siebie jak najdalej, a lata 1881, 1882 i 1883 przedstawiają ciągłych utrapień wzajemnych, i komitetowych i patronackich, widok smętny…
Najpierw rok 1881-szy ma przynieść ostateczną decyzję. Na Sejmiku z okazji wyboru Patrona ma się sprawa reformy rozwinąć. Ale Sejmik odbyć się nie może w Toruniu dla tyfusu. Zamiast oznaczyć inne miejsce, poraz pierwszy i poraz ostatni pewno w dziejach spółkowych naszej dzielnicy, Spółki obyć się miały bez Sejmiku dorocznego, i to z pewnością, nietylko ze względu na zarazę, ale niemniej ze względu na sprawę reformy, jak to zresztą zaznacza protokół odnośny, w którym czytamy: „Na uchwałę (aby Sejmiku nie zwołać) wpłynęła również sprawa obioru Patrona… sprawa, która nie jest dostatecznie przygotowana“…
Przyszły rok 1882-gi wydaje się wziął inny obrót w sprawie patronackiej. Szamarzewski przyjmuje wybór Patrona bez zastrzeżeń, ale zato Łyskowski oświadcza, „że pragnie wziąć emeryturę“ i z biedą przyjmuje urząd, ale stanowczo tylko na rok jeden.
Rok 1883-ci przynosi w sprawie reformy jak najwięcej niespodzianek. Już nie słychać o ustąpieniu Łyskowskiego, ale owszem wciąż jest mowa o ustąpieniu Szamarzewskiego. Najpierw decyzja co do reformy związkowej ma nastąpić na posiedzeniu Komitetu z d. 9. 3. 1883-go r. Na zebraniu Łyskowski nie jest obecny. W długiej dyskusji, która się wywiązuje po przedstawieniu sprawy przez Patrona, stanęło na tem, „żeby ustanowić kilku rewizorów, którzyby byli do dyspozycji Patrona“. Skutkiem następnego zebrania, któremu przewodniczący Łyskowski, Komitet formułuje swe zdanie nieco odmiennie. Rewizorowie ustanowieni mają pełnić swe funkcje „z ramienia Komitetu i Patrona“. Na tej podstawie miała nastąpić reforma, a odnośny dodatek do Ustaw Związku, któreby się w zasadzie nie zmieniły, stanąć mu na porządku obrad przyszłego Sejmiku. Tenże, po oświaczeniu Patrona, że sprawozdanie roczne będzie ukończone w maju, miał się odbyć w Trzemesznie d. 5-go i 6-go czerwca. Jednak uchwale Komitetu nie stało się zadość — wobec czego uchwala Komitet ponownie, aby Sejmik odbył się d. 25-go i 26-go września. Ale i ten Sejmik nie przychodzi do skutku. Wówczas stanowi Komitet, aby Sejmik odbył się w listopadzie, „chociażby sprawozdanie nie było wygotowane“, ale nawet nie w listopadzie, tylko w grudniu, dnia 4-go i 5-go nastąpiło ostateczne zwołanie Sejmiku, tyle razy zapowiedzianego.
Powodem tego kunktatorstwa był zwrot Szamarzewskiego nie w zasadzie, ale w kierunku reformy związkowej, którego świadectwem list Patrona z d. 17-go października — list „prawie pełen rozpaczy“, napisany przez Patrona do Komitetu na ręce Łyskowskiego, a przeczytany na posiedzeniu z d. 18-go października. Według treści tego listu stanął Szamarzewski na stanowisku Łyskowskiego i Komitetu, z którego ramienia pragnął wywiązać reformę organizacji związkowej. Główne myśli tego listu są następujące: Patronat umiał sobie „zdobyć pewne znaczenie“. Znaczenie to zachowało się dotąd, bo Patronat był podtrzymywany „już to przez tego, który ten urząd piastował, już to przez ogół, który ma to do siebie, że postawione powagi zawsze ceni i poważa“. Taki Patronat, oparty „na sile i zapale jednostki może być żywotny, ale tylko do czasu“. „Taka praca“, pisał Szamarzewski, „chwilo jest żywotna, dopóki poświęcenie, zapał i siły jednostki starczą, lecz stanie się martwą, gdy jednostki zabraknie, lub gdy jej siły do pracy się zwichną“. Spółki potrzebują „stałej, ustawicznej nad sobą opieki, potrzebują rewizji, potrzebują wskazówek i nauki“, Szamarzewski przyznaje teraz, że takiej działalności podołać nie mogą „siły jednego człowieka“, choćby „zupełnie spółkowym sprawom oddanego“, bo „skoncentrowana w jednej osobie praca dla Spółek przechodzi możność człowieka“. Wobec tego nazywa Szamarzewski organizację dotychczasową, polegającą na pracy i działalności jednej osoby, „organizacją wadliwą“, „chorobliwą“, „sztucznie podtrzymywaną przez Patrona“… Skutek takiego urządzenia był więc ten, że Spółki nie odnosiły tych korzyści, których „koniecznie domagać się muszą“. „Do tego czasu“, pisał, „Spółki opierając się o Patrona, dla braku sił były wystawione na niedostateczną opiekę“. Przeto koniecznie potrzebna jest reforma, któraby radykalnie usunęła wszystkie słaby strony Związku spółkowego. „Wśród długoletniej pracy około naszych Spółek przekonałem się“, pisze, „że wszelkie nasze sprawy powinny być ujęte w system organizacji zdrowej i odpowiedniej“. Organizacja ta nie byłaby odpowiednia, gdyby pomyślano tylko o „udotowaniu“ Patrona, bo to dałoby tylko możność „utrzymania Patronatu“, ale „nie powiększyłoby w nim potrzebnych sił“. Aby te siły pomnożyć i zachować w jedności, radzi przelać władzę Patrona na Komitet i w ten sposób podział władzy na dwa ciała usunąć. Projekt swój tak rozwija:
„Najracjonalniej odpowie się naszym potrzebom teraz i w przyszłości, jeżeli się całą opiekę nad Spółkami przeleje na Komitet, który, będąc otoczony nie jednym dotychczasowym Patronem, ale całym zastępem biegłych rewizorów i instruktorów, z wszelką świadomością będzie mógł czuwać nad rozwojem każdej Spółki. Tylko takie urządzenie może odpowiadać naszym potrzebom, a zastąpienie Patrona przez Komitet i rewizorów będzie prawdziwym, zbawczym postępem w organizacji spółkowej. Nie wątpię, że Spółki wtedy nigdy nie będą bez umiejętnej porady, która ich rozwój zabezpieczy. Dla rzeczywistego dobra Spółek z radością oczekuje najbliższego Sejmiku, mającego się odbyć w Trzemesznie, na którym, zwijając instytucję Patronatu, delegaci Spółek stworzą istnie żywotną instytucję rewizorów, przelewając prawa Patronatu na Komitet Związku Spółek Zarobkowych. Przy takiej organizacji Związek stanie się koniecznym i nigdy, dopóki istnieć będzie, zachwiać się nie może“.
Wobec takiego oświadczenia Patrona, Komitet, mając przed sobą wolne pole działania, co żywo, bo zaraz na tem samem posiedzeniu, na którem przeczytany został list Patrona, zmienił swe plany reformacyjne wedle swego własnego kierunku. Patron, oświadczywszy „zgodność z Komitetem“, postanowił ustąpić po zdaniu sprawozdania na Sejmiku i wejść jako 7-my członek w skład jednolitego, równomiernego Komitetu z prezesem na czele. W ten sposób miał zostać usunięty i podział Związku na Komitet i Patrona, i wogóle Patronat cały, którego obowiązki przechodziły całkiem na członków Komitetu. Komitet, w swej organizacji jednolity, miał teraz stanąć na czele Związku i wziąć w swoją rękę kierunku rewizjami spółkowemi. Łyskowski, jako prezes, wypracowawszy w tym duchu zmianę Ustaw, rozesłał ją coprędzej w drukowanej odbitce Spółkom, które na Sejmiku w Trzemesznie miały ją potwierdzić.
Tu, na Sejmiku w Trzemesznie, nastąpił atoli ponowny zwrot, a choć nie ostatni jeszcze, przecież zwrot, w którym zaznaczył się wybitnie kierunek wytyczny ostatecznej organizacji związkowej. Zwrot ten w dziejach spółkowych stanowi jedno z najważniejszych zjawisk, bo jest objawem celowego ruchu, z dołu idącego. Spółki nieraz już stawały w przeciwieństwie do Komitetu wspólnie z Patronem w sprawie organizacji związkowej, jednakże stały na uboczu i obojętnem okiem spoglądały przeważnie na zatargi Patrona z Komitetem. Na Sejmiku w Trzemesznie atoli poraz pierwszy przeprowadziły wbrew woli komitetowej swoje żądania, stając po stronie Patrona i oświadczając się kategorycznie za zachowaniem Patronatu. Odrzuciły więc Ustawy, ułożone na nowo przez prezesa Łyskowskiego i wypowiedziały swe własne w tym względzie żądania. Mianowicie ustaliły zasadnicze podstawy związkowe, które miały się rozwinąć z ramienia Patronatu. Obalony Patron miał z woli Spółek powstać i stanąć w nowo zawiązującej się organizacji jako filar, oparty na silnej podstawie Spółek.
Inicjatywa do tego zasadniczego zwrotu wyszła od jednej ze Spółek większych, mianowicie Spółki Śremskiej.
Powstanie i rozwój Spółki Śremskiej łączy się i wiąże ściśle z imieniem Patrona Szamarzewskiego. Założona w r. 1871-ym, następnie podupadła prawie zupełnie, powstała na nowo w r. 1873-im z pomocą ks. Szamarzewskiego, który na liczne prośby, listowne i ustne, wziął sprawę Spółki w swoje ręce. Postawiwszy Spółkę na nogi, brał często udział we Walnych Zebraniach Spółki Śremskiej, odbywał rewizje, nieraz bardzo szczegółowe, pośredniczył w sprawach kredytowych między Spółką a Bankiem Włościjańskim i służył jej w licznych wypadkach radą i wskazówkami. To też Spółka Śremska rozwijała się nader pomyślnie i należała do najpierwszych Spółek, posiadając w osobie ks. Piotra Wawrzyniaka niezwykłą siłę, a potem wytrawnego kierownika.
Ks. Wawrzyniak pracował w Spółce Śremskiej od r. 1873-go, t. j. od samego początku jej reorganizacji, z początku jako wiceprezes Rady Nadzorczej, potem od r. 1874-go jako kasjer, a od r. 1876-go jako dyrektor. Wobec nieprzychylnej zrazu tendencji Spółki do Związku, należy ks. Wawrzyniak zawsze do tych, co starają się zachować łączność nietylko z Patronem osobiście, ale także ze Związkiem. Gdy mimo wezwania Komitetu, uchwalono nie wysyłać w r. 1873-im delegatów na Sejmik w Bydgoszczy dla braku funduszy, ks. Wawrzyniak, wiceprezes Rady Nadzorczej, spowodował zmianę uchwały, oświadczając gotowość udania się na Sejmik na koszt własny. Wówczas poraz pierwszy brał udział w Sejmiku jako delegat Spółki, ale bez upoważnienia do wniosku o przyłączenie Śremu do Związku. W latach następnych walczy w łonie Spółki o przystąpienie jej do Związku, ale zrazu napróżno. Po wielkich dopiero trudach przeprowadza swe zamysły, a Spółka Śremska zostaje ostatecznie członkiem Związku w r. 1878-ym. Jako reprezentant Spółki Śremskiej, bierze ks. Wawrzyniak stale żywy udział w rozprawach Sejmikowych, a gdy na Sejmiku w r. 1882-im powstaje wśród Spółek ruch i opozycja u dołu w stosunku do „góry komitetowej“ — gdy Spółki żywiej interesują się sprawą organizacji związkowej i domagają się w niej współudziału, Spółka Śremska wraz z innemi większemi Spółkami przoduje zawsze w tym nowym ruchu. Wówczas, na sejmiku toruńskim, stawia ks. Wawrzyniak wniosek, aby uprzedzając zamiary rządu, poddać każdą Spółkę stałej rewizji Patronatu. Wedle ks. Wawrzyniaka nie może Patron żadną miarą podołać osobiście rewizji wszystkich Spółek, przeto należy Spółki podzielić na okręgi pewne i rewidować je „z ramienia Patronatu“. W roku następnym, gdy Patron Szamarzewski, ulegając wpływom komitetowej większości, zdecydował się ostatecznie ustąpić z urzędu Patrona i oświadczył się za reformą „z ramienia Komitetu“, ks. Wawrzyniak, jako referent odnośnej komisji, powoduje w plenum odrzucenie reformy i równocześnie imieniem Spółek uprasza ks. Szamarzewskiego do pozostania w urzędzie patronackim. „Zdaniem Komisji“, mówił ks. Wawrzyniak, „która rzecz wczoraj zbadała wszechstronnie, Patron dla Spółek jest osobistością konieczną. Patron zżył się ze Spółkami. Chociaż Komisja nie zapoznaje doniosłości Związku i Komitetu, to bez Patrona uważa ich istnienie prawie za niemożliwe. Komisja przeto postanowiła Patrona zatrzymać koniecznie, a tem samem przeszła nad projektem do zmiany Ustaw Zwiążku do porządku obrad, uważając tę za zupełnie zbyteczną, a projekt za niepotrzebny“. Odrzuciwszy w ten sposób proponowane przez Komitet ustawy, wedle których reforma miała się rozwinąć „z ramienia Komitetu“, przedkłada równocześnie zasady przyszłej reformy z uwzględnieniem Patronatu, wychodząc przytem ze założenia, że rząd zamierza w drodze prawodawstwa poddać Spółki pod kontrolę rewizorów „z ramienia państwa ustanowionych“. „Aby temu zapobiedz“, mówi, „należy wcześnie oddać Spółki pod ścisły nadzór i rewizje Patrona, jak się to już dzieje w Spółkach niemieckich. Temu stanie się zadosyć, gdy zaprowadziwszy rewizorów, którzyby przynajmniej raz do roku Spółki przez Patrona im wskazane rewidowali, a protokóły z odbytych rewizji Patronowi i Komitetowi odsyłali. Takich rewizji żądamy uroczyście i sądzimy, że to głos powszechny dzisiejszego zebrania“. Rozbierając potem szczegółowo kwestję rewizorów, wprowadza do reformy moment, w którym uwydatniają się znane nam już zasady Szamarzewskiego co do jawności i publiczności. „Postanowiliśmy w Komisji poddać rewizji wszystkie Spółki nawet i te, które do Związku nie należą. Gdyby zaś która ze Spółek nie chciała się poddać rewizji, należy to ogłosić w pismach publicznych na dowód, że Spółka ta nie zasługuje na publiczne zaufanie“. Wywody swe kończy temi słowy: „W ten sposób ułatwi się niezmiernie praca ks. Patrona, a ponieważ nic innego nie spowodowało go, aby urząd swój złożyć, jak tylko nawał pracy, przeto dając mu taką ulgę i pomoc, jestem wraz z Komisją przekonany, że ks. Patron urząd swój zatrzyma, czego się wszyscy dla dobra społeczeństwa domagamy i usilnie go o to prosimy, wzywając Panów, abyście przez powstanie z miejsc Go o to wraz z nami prosili“.
Wobec takiego wystąpienia Spółek, które akceptując zasadniczy moment wyprowadzenia organizacji związkowej z jednolitego ramienia, kładły jednakże nacisk na zatrzymanie instytucji patronackiej, a zwłaszcza osoby Patrona, ks. Szamarzewski, stanąwszy na silnej podstawie spółkowej, przyrzekł, nie wahając się dłużej, pozostać na swem stanowisku i reformę przeprowadzić wedle żądania Spółek. Gdy więc po słowach ks. Wawrzyniaka delegaci jednomyślnie powstali, objawiając tym sposobem swe życzenie, podnosi się ks. Szamarzewski i po dłuższem przemówieniu przyjmuje urząd patronacki. „Wobec stanowczego oświadczenia Komisji i żądania Sejmiku“, kończy swe wywody, „mam nadzieję w Bogu, że zdołam sprostać zadaniu Patronatu, jeżeli przyznacie mi pomoc przez Komisję proponowaną, a w takich warunkach pragnę z Wami pracować do końca. Zostaję Patronem!“
Po oświadczeniu takiem Patrona, powitanem „hucznemi oklaskami“ i wołaniem „brawo“, wywiązała się dłuższa dyskusja nad wnioskiem Komisji, podczas której ścierają się jeszcze zlekka dwa przeciwne sobie kierunki i sytuacja dochodzi nieraz do drażliwości. Łyskowski oświadcza, że pomiędzy Patronem a Komitetem „nigdy żadne nieporozumienia nie zachodziły“, ale prosi równocześnie w osobnej rezolucji o przyznanie Patronowi stałego płatnego sekretarza, na co niekoniecznie godzi się ks. Szamarzewski, nie chcąc być ewentualnie „tylko lalką“, a co według ks. Wawrzyniaka mogłoby „wyrwać Patrona z ciągłego związku ze Spółkami“… Ostatecznie większość Sejmiku głosuje za wnioskiem Łyskowskiego, ale równocześnie przechodzi jednomyślnie rezolucja Komisji, z tą na życzenie ks. Szamarzewskiego odmianą, że zamiast słów „ustępując prośbie Spółek“, powiedziano „ustępując żądaniom“. Patron, ulegając tedy żądaniom Spółek, pozostał w organizacji związkowej, ale równocześnie i Komitet pozostaje także na swojem miejscu.
W myśl uchwały Sejmikowej zabrał się Komitet w roku następnym do wypracowania projektu zmiany Ustaw związkowych. Na referenta w tej sprawie obrano ks. Patrona, który równocześnie zredagował „protokół rewizyjny“, na korreferenta zaś Feliksa Rakowskiego, dyrektora Spółki Poznańskiej. Projekt do rewizji Ustaw jako i protokół rewizyjny, uzyskawszy w końcu aprobatę Komitetu, został przedłożony przyszłemu Sejmikowi w Krotoszynie i tamże przyjęty po dłuższej dyskusji. Łyskowski dąży wprawdzie w osobnej rezolucji, by ostateczne przyjęcie protokółu rewizyjnego odłożyć do następnego Sejmiku, ale Spółki, za przewodem Spółki Śremskiej i Lubawskiej, nie godzą się na to, a Sejmik, wynurzając Patronowi i Komitetowi przez powstanie wdzięczność za pracę tak obszerną, szczegółową i sumienną, przyjmuje tak projekt do rewizji Ustaw, jako i protokół rewizyjny.
Myślą przewodnią reformy, którą sankcjonował Sejmik, było załatwienie się z kwestją podziału władzy związkowej i zaprowadzenie „instytucji rewizorów“.
Załatwienie kwestji podziału władzy wykonawczej mogło było przy takim obrocie sprawy nastąpić tylko drogą kompromisu między Patronem a Komitetem. Naczelna władza wykonawcza nie mogła była przejść wyłącznie w ręce Patrona, ale nie przeszła także w ręce Komitetu. Pozostało przy podziale w zasadzie, ale oddzielny udział Patrona we władzy wykonawczej został stosownie do jego stanowiska należycie uwzględniony i ustawami określony. A więc nie Komitet wyłącznie, jak wprzódy, ale „Patron, łącznie z Komitetem“ stanowi o przyjęciu Spółek do Związku, obraduje nad wnioskami Spółek, układa porządek obrad Sejmików, a Spółki mają prawo żądać rewizji nietylko za pośrednictwem Komitetu, ale wprost od Patrona. W niektórych sprawach otrzymał Patron zupełną niezależność od Komitetu, jak np. w decyzji o swych podróżach spółkowych, które może odbywać stosownie do potrzeby i własnego uznania. W innych atoli sprawach pozostały, jak dawniej w ręku Komitetu pewne prerogatywy. Tak np. obiór Patrona, którego Sejmik potem zatwierdza, i prawo rozstrzygania w razie równości, przyczem głos prezesa decyduje. W tendencji tedy podział władzy wykonawczej nie został usunięty, ale udział Patrona nabrał więcej wobec Komitetu wagi.
Najważniejszą, bo praktyczną stroną reformy, miało być — o ile chodzi o Spółki — zaprowadzenie „instytucji rewizorów“. Pod tym względem na pierwsze miejsce w Związku wybija się Patron. Jemu służy prawo rewidowania wszystkich Spółek, do pomocy zaś ma dodanych 9-ciu rewizorów, wybranych z pośród członków Komitetu i najwybitniejszych członków Zarządów wzorowo prowadzonych Spółek. Tak więc w instytucji rewizorów wywiązał się nowy czynnik z organizacji związkowej, czynnik rzeczywisty, nie tylko formalny, a wychodzący wyraźnie „z ramienia Patronatu“, ale schodzący się  równocześnie z Komitetem, co znowu niewątpliwie stanowiło zarodek do dalszych starć i sprzeczności między Komitetem a Patronatem.
W rzeczy samej zaprowadzenie w organizacji związkowej instytucji rewizorów nie odniosło spodziewanego skutku. Pokazało się, że Patron Szamarzewski miał słuszność, gdy, aczkolwiek o potrzebie rewizji przekonany, powątpiewał już na Sejmiku r. 1882-go o praktycznej skuteczności takiej instytucji. Znał on dobrze Spółki, wiedział z długoletniego doświadczenia, ile było potrzeba trudu i mozołu, aby zdobyć zaufanie i miłość Spółek i aby zniewolić je do dobrowolnego poddania się rewizjom i wizytacjom. Przewidział przeto, że instytucja rewizorów, działająca w jego miejscu bez poparcia materjalnego i bez egzekutywy, napotka na większe trudności, które też w rzeczy samej nastąpić miały. Bo Spółki, przywykłe przy swych rewizjach i wizytacjach patrzeć na dobrze im znaną i ukochaną postać Patrona, na jego osobę, spotężniałą w ich oczach na osobistość i posągowość, łączącą „wszystkie te rozproszone członki tego ciała, które się Związkiem nazywa“ — odwracały się od obcej, a nieznanej im z tej strony twarzy rewizorów, bo widziały w nich tylko ludzi zwykłych, konkurencyjnych… Jedne z nich uważały przysłanych rewizorów z przyczyn „czy to konkurencyjnych czy niewłaściwej ambicji“ za nieodpowiednich, inne odmawiały przyjęcia rewizorów bez podania nawet powodu. Gdy do tych trudów dochodziły jeszcze inne, i jedni rewizorowie, obarczenia pracą osobistą swego zawodu, nie zrewidowali przeznaczonych sobie Spółek, inni, a mianowicie duchowni, powołani na stanowiska samodzielne, z których nie mogli byli się uwolnić, rewizji wyznaczonych zaniechać musieli, wówczas instytucja rewizorów stawała się coraz więcej w swych funkcjach sparaliżowana. Liczba Spółek, które nie pozwalały u siebie dokonać rewizji coraz była znaczniejsza, natomiast zmniejszyła się liczba rewizorów. W sprawozdaniu na rok 1886-ty zaznacza Patron, że jeszcze tylko 3 rewizorów pełniło swe funkcje…
Mimo to zmiana Ustaw związkowych łącznie z instytucją rewizorów, jako faza rozwoju w dążnościach reformacyjnych, przedstawia w dziejach spółkowych jedno z wydarzeń o wybitnych skutkach. Najpierw dlatego, że w zmianie Ustaw uznany został faktyczny stan rzeczy, jaki był się wbrew przepisom formalnym wytworzył, potem dlatego, że w zmianie Ustaw uwydatnił się poraz pierwszy kierunek, który w przyszłym swym rozwoju zwyciężył ostatecznie i po dziś dzień stoi na czele organizacji związkowej, wreszcie dlatego, że poraz pierwszy przy zmianie Ustaw zaakcentował siłę swą świadomie i celowo prąd z dołu idący, który, obalając wszelkie zapory, potrafił ostatecznie zadecydować we wewnętrznym ustroju związkowym.
Jako objaw zewnętrzny tej Patrona ze Spółkami łączności i wspólnych dążeń przedstawia się ofiarowany w r. 1884-ym ks. Szamarzewskiemu z okazji jego 25-letniego jubileuszu kapłańskiego, fundusz, wynoszący około 1 800 mk., a zebrany skromnemi datkami przez Spółki. Fundusz ten, zebrany z inicjatywy Spółki Poznańskiej, wraz z dołączonymi adresami, jest poniekąd symbolem nowo poczynającego się ruchu spółkowego, który w latach następnych dopiero odegrać miał wielką rolę.
Znaczenie Szamarzewskiego w tej fazie rozwoju polega zaś na tem, że z ludzi na szczycie komitetowym on właśnie był pierwszym, który ten ruch u dołu spostrzegł zawczasu, dążności jergo dobrze podpatrzył i poparcia swego nie odmówił, choć sam co do skuteczności reformy pod względem moralnym okazywał pewne wątpliwości. Szczery demokrata z pochodzenia, życia i zasad, łączył się zawsze w ciągu wszystkich lat działalności swej ze Spółkami. Teraz, gdy ruch Spółek kierowany był nietylko instynktem, ale świadomą, celową wolą, stanął na jego czele jako pierwszy jego kierownik. Stanowisko jego będzie dla nas zupełnie zrozumiałe, jeżeli uprzytomnimy sobie, że był zawsze konsekwentny i stały, gdy szło o usunięcie podziału w naczelnej władzy związkowej, że był chwiejny i niezdecydowany, gdy chodziło o podniesienie własnej osoby na naczelne w Związku miejsce, że ustępował, gdy miał do czynienia li tylko z większością komitetową, odzyskiwał zaś swobodę w działaniu i dawną siłę, gdy poczuł w Spółkach silny grunt pod nogami i uznał w nich pierwiastek, który miał być mu impulsem i sprężyną do dalszego działania. Wówczas, nietylko w Spółkach pojedyńczych, ale w ich Związku, jest samym sobą i przedstawia nam się we właściwem świetle, zwłaszcza, gdy ruch spółkowy, doznawszy zawodu przy reformie pod względem moralnym, czemprędzej obrócił się w stronę reformy pod względem materjalnym, która przedstawia dalszy ciąg rozwoju zmiany Ustaw związkowych.

BANK ZWIĄZKU SPÓŁEK ZAROBKOWYCH.

Przechodząc do reformy związkowej pod względem materjalnym, spotykamy się z powstaniem i założeniem Banku Związku Spółek Zarobkowych.
Powstanie, założenie i utrwalenie tejże właściwej centrali spółkowej w drugim okresie mogło było nastąpić dopiero po wyeliminowaniu ze życia spółkowego pierwszej centrali spółkowej, jaką był w pierwszym okresie Bank Włościjański. Trzeba więc nam wprzódy zastanowić się nad powodami upadku pierwszej centrali, powodami, które wywołały dopiero ruch spółkowy w celu założenia drugiej centrali spółkowej, a w którym to ruchu Patron Szamarzewski tak wybitną odegrał rolę.
Powodem upadku pierwszej centrali spółkowej była zmiana jej polityki handlowej względem Spółek.
W pierwszym okresie Bank Włościjański, jakeśmy widzieli, zrezygnowawszy z planów Łyskowskiego, dążących ostatecznie do wyzbycia Spółek z własnego celu spółkowego, zasadzał się nie bez przyczynienia się Patrona Szamarzewskiego na polityce wolnej ręki. Polityka ta, dzięki harmonji między Patronem a Zarządem banku, wychodziła na niemałą korzyść Spółek, chociaż stosunek ich do Banku Włościjańskiego polegał wyłącznie na unji personalnej. Nie opierając się przeto na wspólnych podstawach materjalnych, nie był wyrażony w organizacji, której nie było, ale w osobach, w dobrych chęciach i zamysłach ciał zawiadowczych, zwłaszcza dyrektora Rakowicza. To też w takich warunkach każda zmiana w Zarządzie mogła była wywołać zmianę w polityce bankowej. Nastąpiło to rzeczywiście, gdy po śmierci przedwczesnej Rakowicza powołany został na urząd dyrektora Banku Włościjańskiego dr. Buski.
Dr. Buski, nie kierując się tyle co poprzednik jego względami spółkowymi, skłaniał się tem więcej do pierwotnych poglądów i dążności pierwszego dyrektora banku, Łyskowskiego. Wprawdzie dążności swych nie rozwijał w szeroko założonych planach — ale wyjawiał je bez ogródki przy każdej sposobności. Był zdania, że Spółki nie powinny dawać kredytu na hipoteki, a przynajmniej ograniczyć go winny do wysokości sumy udziałów. Innemi słowy, mając przedewszystkiem Bank Włościjański na względzie, chciał interes Spółki okroić, przyczem idąc śladem Łyskowskiego, nie okazywał bynajmniej jego do kompromisu gotowości. Wobec takiego pojmowania sprawy spółkowej, polityka bankowa musiała wziąć inny kierunek. Podwyższony stopę dyskontową z 1½ proc. na 2 proc., utrudniano prolongowanie weksli i nie przyjmowano akceptów spółkowych. Zwrot ten w polityce bankowej względem Spółek zaznaczył się w cyfrach bilansowych zaraz w pierwszym czasie zmiany w Zarządzie Banku Włościjańskiego. Kiedy w ciągu roku 1878-go, za czasów zarządu Rakowicza, Bank Włościjański dyskontował weksli spółkowych za około 3,6 miljonów, było ich w ciągu roku 1879-go, za Buskiego tylko 1,2 miljonów, a więc w ciągu jednego roku nastąpiła obniżka o 2,4 miljony czyli cr. 66,7 proc. Niekorzystny ten dla Spółek obrót miał się jeszcze w latach następnych pogorszyć. Jeżeli uwzględnimy obroty Spółek z Bankiem Włościjańskim z końca każdego roku, to otrzymamy po korzystnym roku 1878-ym z 298 tys. weksli spółkowych, następujące liczby:

1879 1880 1881 1882 1883 1884 1885 1886
 195   123   125   83   162   186   90   84 tys.

Pominąwszy rok 1883-ci i 1884-ty, w którym zaznacza się pewien zwrot na korzyść Spółek z powodu coraz większego nalegania Spółek o założenie nowej centrali, tendencja do obniżki kredytu spółkowego jest ciągła i trwała. Wobec takiej oziębłości, luźna łączność Spółek z Bankiem Włościjańskim musiała z czasem zerwać się zupełnie. Buski, widząc w roku 1880-ym z okazji rozpraw o kredycie hipotecznym, że jest już całkiem odosobniony, nie pokazał się więcej na Sejmiku. Czepiając się życzenia Spółek, wypowiedzianego na Sejmiku, ustąpił roku 1882-go. Tym końcem zerwała się nić, łącząca Zarząd Banku Włościjańskiego ze Zarządem Związku, a sprawa centrali pierwszej, postawiona na kruchych podstawach unji personalnej, doznała upadku.
Taki niespodziewany i nagły zwrot w polityce bankowej, zaznaczający się od r. 1879-go, nie mógł był pozostać bez wpływu przedewszystkiem na Spółki same. To też już na Sejmiku roku 1878-go zaznaczył się wśród Spółek pierwszy powiew burzy, która z czasem wybuchnąć musiała. Pierwszym, który ją rozdmuchał na szersze pole dyskusji publicznej, był delegat Spółki mikstackiej, Klemczyński, gorliwy i krewki spółkowiec. Wniesiony na salę sejmikową — bo sparaliżowany na obie nogi — przemawiał nie bez wrażenia namiętnie przeciw Bankowi Włościjańskiemu. Był to głos w sprawie nowej centrali spółkowej poraz pierwszy wypowiedziany; po nim poszły wnet inne. Liczba tych, co otwarcie stanęli przeciw centrali spółkowej, rosła z roku na rok. Oświadczano coraz częściej, że przy takim drogim i niedogodnym kredycie, Spółki nie odnoszą żadnych korzyści. Przypominano w toku dyskusji ową przypowiastkę ludową o gospodarzu, co to chciał konia swego odzwyczaić od jedzenia; jakoż dokonał tego, ale koń zdechł. Spółki, z obawy aby je nie spotkał los podobny, usiłują złemu zaradzić. Jedne dążą do reformy stosunku Spółek do swej centrali, inne zamyślają o stworzeniu nowej lub pozyskaniu do funkcji tej innego banku, inne znowu zamierzają sobie pożyczać wzajemnie za pośrednictwem Patrona albo innego organu związkowego. Ale jakąkolwiek miała być reforma urzeczywistnienia wszystkich tych itp. dążeń spółkowych, życzenia i marzenia ich przy tej sposobności wypowiadane, były jednakie.
Marzeniem i życzeniem Spółek było pozyskać dla siebie kredyt możliwie tani, dogodny i jednostajny. Spółki, stojąc przy najtańszem źródle kredytu, niezależnem od konjunktur pieniężnych i politycznych zawikłań — źródle, jakiem są depozyta i oszczędności szerokiej publicznośic, były zdolne prowadzić własną, niezależną politykę procentową. Mogły więc były w warunkach normalnych służyć członkom swym pożyczką w procencie tanią, dogodną i jednostajną. Chcąc przeto sprostać naczelnemu swemu zadaniu, życzyły sobie, aby kredyt, z centrali spółkowej pobierany, zbliżał się, ile możności jak najwięcej, do tego wymarzonego ideału spółkowego. W praktyce wychodziły dążności Spółek na to, aby centrala spółkowa udzielała Spółkom kredytu ile możności nie pokrytego wekslami, które przedstawiają uciążliwą i drogą formę pożyczki. Dalej na to, aby zyskać kredyt zapisany tylko w książkach, a więc na podstawie conto-corrente… A zrobiwszy przykre doświadczenia z Bankiem Włościjańskim, dążyły dalej w swym ideale do pewnej w kredycie niezależności, żądając do pewnego stopnia prawa do kredytu, na któremby zawsze polegać mogły.
Takie były w głównym zarysie dążności Spółek, które w toku dyskusji na jaw wychodziły i w różnych, jakeśmy widzieli, projektach, mniej lub więcej praktycznych, także w rezolucjach sejmikowych, się objawiały.
Ale takie życzenia, właśnie dla tego, że były przeważnie marzeniami, spotkać się miały w Komitecie z silnym oporem i krótką odmową. Komitet, z Łyskowskim na czele, patrząc na Spółki wyłącznie ze stanowiska bankierskiego, nie brał tych „mrzonek“ na serjo. A ponieważ uchwały sejmikowe, będąc raczej wyrazem niezadowolenia z Banku Włościjańskiego, nic pozytywnego w sprawie założenia nowej centrali nie żądały, przeto Komitet, siedząc cicho, głuchy na wszelkie skargi, zajęty był przedewszystkiem reformą związkową z ramienia własnego. Wobec tego, zamysły spółkowe, a zwłaszcza myśl nowej centrali spółkowej, błądząc kilka lat po bezdrożach, znalazła się od samego początku zwrotu w polityce bankowej pierwszej centrali, jakby w kole zaczarowanem, z którego wyjścia nie było.
Takiemu nieznośnemu położeniu postanowiła Spółka Poznańska ostatecznie kres położyć. Wobec nalegania znacznej części Spółek, aby udzielała im kredytu — nie mogąc sprostać całkowicie temu zadaniu sama, wystąpiła na Sejmiku toruńskim w roku 1882-im w sprawie nowej centrali. Reprezentant jej, wskazując na dotychczasowy brak instytucji, któraby za taniem wynagrodzeniem regulowała przypływ i odpływ kapitałów poszczególnych Spółek, wniósł, aby zlecić Komitetowi, by się zastanowił, w jaki sposób należałoby zaradzić potrzebom finansowym Spółek.
Wystąpienie Spółki Poznańskiej było pierwszym ważnym w sprawie nowej centrali krokiem i poważne zrobiło wrażenie na wszystkie czynniki spółkowe.
1. Najpierw dlatego, że Spółka Poznańska, ta macierz Spółek polskich, była nietylko najstarsza, najpoważniejsza i najbogatsza, ale z tradycji swej miała w sprawie centrali własne swe dążności. Już w roku 1867-ym miałą przygotowany projekt w kwestji banku związkowego, potem w praktyce częściowo pełniła rolę centralnej instytucji, a w roku 1871-ym i 1872-im sprawę tę nieraz rozważała, ale dla opozycji i późniejszego kryzys musiała jej zaniechać. Wystąpienie Spółki Poznańskiej na Sejmiku w roku 18820im nie wynikało przeto z jakiejś przelotnej chęci i fantazji, ale oparte było na powadze i tradycji jej żywota i dążności.
2. Wystąpienie Spółki Poznańskiej było nadto dlatego tak ważne, że było ściśle złączone z ruchem spółkowym, dążącym do demokratyzacji Związku, a początkowo opozycja i niechęć do niego, tłumaczyła się nietylko „sobkostwem i staroświeczczyzną“, ale niemniej chęcią zdemokratyzowania ustroju związkowego. To też, gdy po oborze na Patrona Związku ks. Szamarzewskiego, znanego ze swych dążności demokratycznych, Spółka Poznańska zmieniła swoją taktykę i wstąpiła do Związku, rozpoczęła się niebawem akcja w kierunku demokratycznym. Już na Sejmiku roku 1874-go przedstawiciel Spółki Poznańskiej postawił wniosek, który na wspólnem zebraniu Rady Nadzorczej i Zarządu uchwalono, i który brzmiał: „Komitet Związku Spółek Zarobkowych winien składać się z ⅔ członków władz administracyjnych Spółek, do Związku należących“. Ale myśl zdemokratyzowania ustroju związkowego nie była jeszcze dojrzała. Nawet sam przedstawiciel Spółki Poznańskiej osobiście był jej przeciwnikiem. Oświadczył, że wnosząc uchwałę powyższą, „pragnie jedynie uczynić zadość poleceniu Spółki“. Wniosek przeto upada, bo większość wraz z prezesem Komitetu, który wówczas był jeszcze panem sytuacji, była mu przeciwna lub nie miała dla uchwały zrozumienia, mniejszość zaś cofnęła się, nie mając żadnego dla siebie widoku powodzenia. W latach następnych sprawa ta nie traciła na żywotności, nie wychodząc jednak na szersze pole publiczne. Dopiero gdy myśl demokratyczna w społeczeństwie w ogóle szerzyć i począwszy od roku 1881-go w ostrych walkach na polu politycznem objawiać się zaczęła, w pamiętnym roku 1882-im, odzywa się Spółka Poznańska na nowo, ale już z większem przygotowaniem i występuje ze swemi dążnościami, już w innej formie, z tendencją więcej praktyczną i osobistą. Nie było to przypadkiem, że z okazji oboru Komitetu 4 Spółki wystąpiły z jednem i tem samem pytaniem, czy członkowie Komitetu są równocześnie członkami Spółek. Najdalej w tym względzie szedł delegat Spółki Poznańskiej, który wręcz żądał, aby przystąpiono do zmiany Statutu związkowego i aby wyraźnie w nowych Ustawach zapisano, że nieczłonek Spółki nie może sprawować urzędu w Komitecie głównym Spółek zjednoczonych. Że wniosek ten, dążący do praktycznego zaakcentowani wpływu spółkowego na wybór członków komitetowych, stał w związku ze sprawą centrali spółkowej i był wymierzony przeciwko dyrektorowi Banku Włościjańskiego, jako członkowie Komitetu, nie kryły się z tem Spółki wcale. Owszem, dwie z nich otwarcie oświadczyły, że w prywatne ręce nie myślą przesyłać pieniędzy związkowych i dlatego nie odesłały składek do kasy związkowej, która była w ręku dyrektora Banku Włościjańskiego. Gdy więc Spółka Poznańska, która zawsze dbała o przeprowadzenie ściślejszego raportu i kontaktu między Spółkami a Komitetem, jako Zarządem Związkowym, stanęła z temi najdalej idącemi żądaniami na czele ruchu spółkowego, to równoczesne jej wystąpienie w sprawie centrali spółkowej nabierało tem większego znaczenia i ważności.
3. Wreszcie wystąpienie Spółki Poznańskiej miało decydujące znaczenie ze względu na to, że delegat Spółki Poznańskiej był równocześnie członkiem Komitetu. Tym sposobem stosunek Spółki Poznańskiej do Komitetu w sprawie centrali spółkowej był należycie wyjaśniony. Większość Komitetu, zwłaszcza prezes Łyskowski, był przeciwny założeniu nowej centrali spółkowej. Delegat Spółki Poznańskiej, zamierzając przeprowadzić w Komitecie myśl nowej centrali, nie mógł jako członek tegoż Komitetu działać ze skutkiem w Komitecie samym bezpośrednio, więc odwołał się, nie jako członek Komitetu, ale jako delegat Spółki Poznańskiej i członek Sejmiku, aby tenże, mocą swego wpływu, spowodował Komitet do zajęcia w sprawie centrali spółkowej jasnego stanowiska. Tym sposobem wystąpienie Spółki Poznańskiej było tem znaczniejsze i w skutkach tem donioślejsze.
Z tych oto trzech powodów Komitet nie mógł brać lekkiem sercem sprawy nowej centrali, ale musiał, prędzej czy później, oświadczyć się za albo przeciw.
Pierwszy, który w Komitecie wyciągnął konsekwencję z tego wystąpienia, jednogłośnie przez Sejmik aprobowanego, był Buski, drugi Łyskowski. Gdy jednakże na prośby Sejmiku, względnie Spółki Poznańskiej i Patrona tenże zdecydował się w urzędzie pozostać nadal, wszystkich oczy były teraz zwrócone ku górze komitetowej, zwłaszcza ku jej prezesowi, który w tej sprawie przedewszystkiem miał głos.
Prezes Łyskowski był przeciwnikiem nowej centrali spółkowej i to przeciwnikiem zasadniczym. Wedle zdania jego „życzenia i marzenia“ Spółek były temi „mrzonkami“, kołysanemi nieznajomością rzeczy. Kredyt, niezależny od targu pieniężnego, był w oczach jego „finansowem urojeniem“, a centrala, zależna od Spółek z Radą Nadzorczą, składającą się przeważnie z „braci-członków“, przedsięwzięciem zbyt niebezpiecznem i ryzykownem. Uważał mianowicie, że kredytu należy zawsze udzielać wedle zasad bankierskich bez względu na to „czy Spółki odnośne podpisały kiedy jaką akcję na bank lub nie“. Ponieważ Bank Włościjański trzymał się ściśle zasad bankierskich i nie był zespolony materjalnie ze Spółkami, przeto odpowiadał, zdaniem Łyskowskiego, swemu zadaniu i potrzebom Spółek, które, jak mówił, „o ile zasługują, zostają uwzględnione, a procent, po którym dostają pieniądze, wcale nie jest wysoki“. Jakie miał w tym względzie dążności, widać z rezolucji, stawionej przez niego na Sejmiku Średzkim roku 1878-go, mocą której chciał wyrobić u Banku Włościjańskiego, „ażeby dyskontował Spółkom własne weksle po 2 proc. nad każdorazową stopę procentową Banku Rzeszy, a akcepta po 2½ proc. nad tąż stopą bez wszelkich dodatków“. Wobec tego, w zatargu między Bankiem Włościjańskim a Spółkami, stanął otwarcie po stronie centrali spółkowej, broniąc jej stanowiska i odrzucał wszelką myśl reformy warunków pożyczkowych, z którą odzywały się Spółki niektóre. Mając od dawna swoje myśli i idee, z któremi nie zrywał, nie chciał własną ręką burzyć dzieła, które wytworzyło się na instytucję centralną dla Spółek, „dzięki Komitetowi, a z przyczynienia się szlachetnego hr. Jana Działyńskiego“. Wobec tego był przeciwnikiem wszystkich projektów, jakie się pojawiały w sprawie centrali spółkowej, w szczególności zaś zwalczał myśl wytworzenia centrali spółkowej w jakiejkolwiek ze Spółek zapisanych.
Taki projekt, jak się wyrażał, „pachniał szwyndlerką“. Niezbyt życzliwie usposobiony względem solidarnej odpowiedzialności Spółek poszczególnych, tem większym był przeciwnikiem jej spotęgowania przez zespół Spółek, złączonych w jednej Spółce. „Można się jeszcze pogodzić”, mówił z okazji takiego projektu, choć przedstawionego przy innej sposobności, „ze solidarną odpowiedzialnością pojedyńczych członków pewnego Towarzystwa, choć i tu w ostatnich czasach w Niemczech w wielu niestety wypadkach straszliwe spowodowała w gronie członków katastrofy… Chcieli atoli tę solidarność podnieść do potencji, robiąc mnie odpowiedzialnym solidarnie za Spółkę moją, oraz odpowiedzialnym nieograniczenie za wszystkie Spółki… to znaczy tyle, co zasadę solidarnej odpowiedzialności doprowadzić do absurdum. Tym sposobem topi się indywidualną odpowiedzialność w jakiemś nieograniczonem morzu odpowiedzialności zbiorowej”… Jeżeli policzoną jest do absurdów” — mówił — „myśl zamienienia państwa na akcje, podobnie wydaje się absurdem pomysł zamieniania społeczeństwa, a chociażby tylko poważnego jego odłamu w jeden zastęp nieograniczonej poręki”. Stojąc na tem stanowisku, Łyskowski pewnie nie bardzo był zbudowany, gdy Spółka Toruńska, przedstawiając swój plan centrali spółkowej, wystawiała go sobie w ten sposób: „wszystkie Spółki razem stałyby się jednolitą instytucją, któraby całość potrzeb społeczeństwa racjonalnie opatrywała…”
Na tem stanowisku, pod każdym względem odmownem, stał Łyskowski do roku 1882-go, a nawet 1883-go. Dopiero gdy Spółka Poznańska wystąpiła, a za nią Spółka Toruńska, był nieco skłonniejszy do ustępstw, chociaż jeszcze nie zaraz. Dotknięty sposobem wystąpienia Spółki Poznańskiej, odkładał zrazu sprawę, zwlekał, „nic nie działał” i nie umieścił jej przez „niedopatrzenie się na porządku obrad Sejmiku roku 1883-go. Gdy jednakże Spółka Toruńska sprawę ponownie poruszyła, robiąc zwrot w kierunku decentralizacji, podchwycił Łyskowski zgrabnie ten właśnie moment i przyrzekł na tej podstawie zająć się niezwłocznie załatwieniem sprawy. Brał ją jednak bardzo lekko, sądząc, że w „praktyce” łatwo da się przeprowadzić, gdyby „na takie zbiorowisko” wyjść zechciały Spółka Poznańska dla W. Ks. Poznańskiego, a Spółka Toruńska albo Lubawska dla Prus Zachodnich, a więc właśnie te Spółki, które najwięcej domagały się sprawy centrali spółkowej. Czyniąc takie propozycje Spółkom, Łyskowski nie miał na myśli wytworzenia centrali spółkowej ze Spółki zapisanej jako takiej, ale, tak jak w roku 1871-ym, zamierzał doprowadzić do tego, ażeby np. Spółka Poznańska kapitały swe na drodze administracyjnej udzielała także nieczłonkom, coby się bynajmniej nie sprzeciwiało prawu. Bo, jak Spółka każda uprawnioną była zbyteczne swe kapitały złożyć w jakim banku, ażeby nie były nieczynne, tak miałaby Spółka Poznańska zużyć je do dyskontowania weksli innych Spółek, jeżeli jej dostateczną przedstawiały gwarancję wypłaty. Innemi słowy, kredyt, jakiby Spółka Poznańska lub jakakolwiek inna udzielać miała Spółkom, nie miał odpowiadać życzeniom i marzeniom Spółek, ale owszem sankcjonować stosunki, jakie w części same przez się już wytworzyły, choć Spółek zadowolić nie mogły.
Takie połowiczne załatwienie kwestji, które nie posunęłoby sprawy naprzód, nie przyszło jednakże do skutku. Spółka Poznańska, chociaż chętnie kilku potrzebującym Spółkom udzielała kredytu, uznała po ponownem rozpatrzeniu sprawy za rzecz niewłaściwą dla siebie, aby kapitały swe w znacznej ilości umieszczać na czas dłuższy po Spółkach. Nie chcąc i nie mogąc wytworzyć ze siebie właściwej centrali spółkowej — centrali któraby zadowoliła życzenia spółkowe, nie przyjęła tak ze względów prawnych jak rzeczowych ofiarowanej sobie funkcji. Gdy i w dalszym rozwoju sprawy, mianowicie co do założenia osobnej Spółki komandytowej, Łyskowski, nie wierząc w jej załatwienie, trzymał się na uboczu i gdy przewidywania jego ziszczać się w rzeczy samej zaczęły, sprawa nowej centrali utkwiła znowu na martwym punkcie.
Sytuacja była tedy ta sama co przedtem. Spółki przynajmniej w części domagały się centrali spółkowej — Komitet zaś, a zwłaszcza prezes Łyskowski był jej stanowczo przeciwny, skoro kompromisowe załatwienie sprawy nie prowadziło do celu. Teraz chodziło o to, jakie stanowisko zajmie Patron Szamarzewski, mianowicie, czy tak jak przy reformie związkowej z r. 1883-go, złączy się ze Spółkami, a zwłaszcza ze Spółką Poznańską i wpływem swym przechyli się na rzecz nowej centrali.
Patron Szamarzewski ze Spółką Poznańską stał od samego początku swej pracy spółkowej niemal bez przerwy w ciągłej styczności i w ścisłej łączności.
Poraz pierwszy zetknął się z okazji powstania Spółki Średzkiej, korzystając skrzętnie ze wskazówek i rad tej najstarszej Spółki polskiej. Potem w zatargu między Spółką Poznańską a Związkiem stał przy Spółce Poznańskiej, a przynajmniej miał zawsze wyrozumienie dla jej wyczekującego względem Związku stanowiska, na które patrzał ze zupełnie innego punktu widzenia, aniżeli Komitet. To też gdy został Patronem, Spółka Poznańska potwierdza swą uchwałę dawniejszą a dotąd nie wykonaną, co do wstąpienia do Związku, a ks. Szamarzewski, już jako Patron, na następnem Walnem Zebraniu Spółki w roku 1874-ym, wyraża Spółce Poznańskiej swe podziękowanie z nadmienieniem, „że jej prawie dzisiejsze swe stanowisko zawdzięcza”. Gdy wybór centrali spółkowej waży się między Spółką Poznańską a Bankiem Włościjańskim, Szamarzewski oświadcza się za Spółką Poznańską, mniejwięcej w tym sensie, w jakim potępiał projekt taki prezes Łyskowski. W latach następnych stosunek Patrona do Spółki Poznańskiej nie zmienia się w zasadzie, choć w r. 1877-ym przychodzi między nim a Radą Nadzorczą, ale nie Zarządem, do konfliktu z powodu niebardzo oględnego wystąpienia Patrona przeciwko Radzie Nadzorczej. Gdy jednakże skład Rady Nadzorczej z powodu wewnętrznych zatargów przekształca się, wywiązuje się między Patronem a Radą Nadzorczą i Zarządem Spółki, dawna łączność, tem ściślejsza, że tak prezes Rady Nadzorczej jak dyrektor Spółki zasiadają w Komitecie. Wówczas tworzy Patron wraz z tymi przedstawicielami Spółki Poznańskiej zespół w zasadniczych sprawach zgodnie postępujący, a pozostający coraz częściej w opozycji do prezesa Komitetu. Gdy z przyczynienia się tego zespołu wytwarza się u dołu ruch spółkowy na szerszych podstawach, Patron, nie tracąc styczności z innemi Spółkami, łączy się przedewszystkiem z przedstawicielami Spółki Poznańskiej i razem z nimi przeprowadza pierwszą reformę Ustaw związkowych. Gdy zaś w następstwie zmiany Ustaw powstaje pod przewodem Spółki Poznańskiej dalsza myśl reformy związkowej, myśl dotycząca materjalnej strony Związku, decyzja w tej sprawie przypada Patronowi. Szamarzewski miał teraz rozstrzygać, czy w łączności ze Spółką Poznańską dalej ma pracować nad reformą i w szczególności Bank Związku do życia powołać wbrew woli prezesa Komitetu, czyli też, skłaniając się do zdania prezesa, sprawę Banku Związku, jeżeli nie udaremnić, to przynajmniej odwlec znowu na lat kilka…
Sytuacja, w jakiej znalazł się Patron była trudna, z pewnością najtrudniejsza, z jaką się spotkać miał w czasie swego Patronatu. Bo z jednej strony był Szamarzewski zdecydowanym zwolennikiem nowej centrali spółkowej od dawna, z drugiej nie robił sobie iluzji co do „niepokonanych” trudności, z jakiemi spotkać się musiał w przeprowadzeniu tej zbawiennej myśli.
Szamarzewski był zwolennikiem nowej centrali i od dawna marzył o banku związkowym, któryby choć w części spełnić mógł marzenia i życzenia Spółek, a któryby stosunek swój do Spółek inaczej rozumiał, aniżeli Bank Włościjański. Uznając w pełni znaczne usługi, jakie tenże bank wyświadczył Spółkom w pierwszym okresie, sądził jednak zawsze, że zadanie centrali spółkowej nie może wówczas polegać li tylko na dyskontowaniu weksli ciągnionych członków spółkowych, jeżeli we większej mierze wpłynąć ma na rozwój życia spółkowego. W tym duchu przemawiał na Sejmikach i starał się wytargować jak najdogodniejsze dla Spółek warunki kredytowe. Mimo to — gdy Bank Włościjański zaczął się wycofywać ze swego stanowiska jako centrala spółkowa, zachowywał zrazu pewną rezerwę co do różnych projektów i zamysłów. Nie uchylał się wprawdzie od nowej pracy i nowych trudów, jakie mocą uchwał sejmikowych spadały na niego w sprawie regulowania przypływu i odpływu kapitałów, ale nie okazywał wiele zaufania do ich skuteczności. Odnosi się to mianowicie do tych czasów, w których Patron miał objąć pośrednictwo w sprawowaniu tej funkcji. Dlatego równocześnie przemyśliwał nad powstaniem osobnego banku związkowego. Były nawet pogłoski, że w Spółce Średzkiej zamierzał był wytworzyć taki centralny punkt wymiany. Faktem jest, że w r. 1883-im, gdy sprawa centrali była aktualna i z orzeczenia Łyskowskiego lawirowała między Spółką Poznańską, Toruńską i Lubawską, Szamarzewski ogłasza definitywnie swe z Patronatu wystąpienie i jako dyrektor obejmuje bezpośrednie kierownictwo Spółki Średzkiej. Jakiekolwiek mogły być powody zmiany w Zarządzie Spółki Średzkiej, nie ulega wątpliwości, że o niedostateczności takiego częściowego tylko załatwienia kwestji banku centralnego, przekonać się musiał niebawem, jak o tem świadczą dalsze jego w tej sprawie poczynione zabiegi. Nie spuszczając z oka sprawy nowej centrali, pouczony bogatem doświadczeniem, nie przestawał z jednej strony wierzyć w możliwość i powodzenie osobnego banku związkowego, z drugiej atoli, posiadając wzrok bystro wyćwiczony w ocenianiu realnych warunków życiowych, widział i zdawał sobie należycie sprawę z wszelkich trudności i zapór, jakie stały w drodze.
Trudność tę stanowiło przedewszystkiem pozyskanie osobistości, któraby „chciała i umiała” stanąć na czele banku związkowego, oraz zdobycie odpowiednich kapitałów.
Co do osobistości, to pewna, że w miejsce Łyskowskiego trudno było znaleźć odpowiednią siłę. Można było mieć swoje zdanie co do pojęć i dążeń prezesa Łyskowskiego, można było być ich przeciwnikiem i je zwalczać, ale chyba nie było dwóch zdań co do tego, że pod względem fachowości i doświadczenia nikt mu dorównać nie był zdolny. Łyskowski, założyciel banków polskich i to właśnie tych, które się mimo ogólnego przesilenia finansowego ostały, Łyskowski, bankowiec, spółkowiec i prawnik w jednej osobie, w sprawach finansowych, ekonomicznych i prawnicznych obeznany i doświadczony jak nikt inny, przedstawiał właśnie w tej chwili decydującej siłę, z której trudno było rezygnować, tem bardziej, że poważanie, jakiem się cieszył wśród społeczeństwa i stan majątkowy, jaki posiadał i reprezentował, mogły dać rękojmię powodzenia.
Z tych oto powodów Szamarzewski w sprawie centrali spółkowej jest zrazu skłonny do ustępstw względem prezesa Komitetu i kompromisowego jej załatwienia. Gdy więc Spółka Poznańska ostateczną dała odmowę i w żaden sposób przyjąć nie chciała na siebie funkcji instytucji centralnej, Szamarzewski wysuwa projekt nowej centrali spółkowej we formie spółki cichej — projekt, który jako taki, zadowolić powinien był najzupełniej prezesa Komitetu. Wedle projektu Szamarzewskiego nowa centrala spółkowa miała powstać nakształt niemieckiego banku spółkowego „Deutsche Genossenschaftsbank von Soergel, Parisius und Cie” w Berlinie. Instytucja ta była Łyskowskiemu doskonale znaną i tenże nigdy się nie taił ze swem zdaniem, że spółkowa komandytowa najlepiej odpowiadałaby trudnemu zadaniu centrali spółkowej. Wobec tego mógł był Patron liczyć na to, że Łyskowski, jeżeli w sprawie centrali spółkowej szczere ma zamiary, weźmie teraz udział czynny w pracach komitetowych. Tymczasem Łyskowski pozostawał w tyle, zachowywał się biernie, nie wierzył, żeby się znaleźli ludzie odpowiedni, z odpowiednimi kapitałami. Gdy więc znikła nadzieja, aby centrala spółkowa na tej drodze kompromisowej doszła do końca i gdy wobec nieczynności Łyskowskiego nie było osobnika, któryby jako firmowy zechciał na ten cel dać swe imię i mienie, nie pozostało nic innego, jak wycofać się z tej drogi. Mimo, że referat, który wypracował Patron, był już wykończony tak samo jak kontrreferat, który objął przedstawiciel Spółki Poznańskiej, projekt nowej centrali spółkowej — jakto żądały Spółki — nie został przedłożony Sejmikowi do uchwały, i to nietylko ze względu na zmianę prawodawstwa, która nastąpiła 18-go lipca r. 1884-go, ale niemniej ze względu na trudności w pozyskaniu odpowiedniej na firmowego osobistości, bez której spółka komandytowa obyć się nie mogła. Wobec tego trzeba było Patronowi sprawę centrali z innej strony uchwycić, aby całkiem nie upadła.
W tym celu postanowił Szamarzewski opracować nowy projekt na podstawie spółki akcyjnej. Gdy ani Spółka zapisana ani spółka komandytowa do celu nie mogły doprowadzić, — pierwsza ze względu na prawo, druga z powodu braku kapitalisty-spółkowca, — wtedy spółka akcyjna, kierowana przez spółkowca, chociażby nie kapitalistę, stworzona kapitałami spółkowymi, chociaż nie bez wyłączenia kapitału prywatnego, miała teraz jako rzecz spółkowa „z krwi i kości”, o własnych siłach, spełnić zadanie centrali spółkowej. Realizacja tej myśli była zależna w pierwszym rzędzie od pozyskania większości komitetowej dla nowego projektu i od załatwienia kwestji co do odpowiedniej osobistości.
Co się tyczy większości komitetowej, to sprawa ta nie przedstawiała obecnie zbyt wiele trudności. Komitet, przed rokiem 1882-im jeszcze przeciwny nowej centrali spółkowej, zmieniał swe zapatrywanie stopniowo na rzecz nowej centrali, począwszy od wystąpienia Spółki Poznańskiej. Miejsce dawniejszych członków zajmowali ludzie ze Spółki Poznańskiej, zwolennicy nowej centrali, tak, że dla sprawy przez Patrona od lat trzech należycie przygotowanej, łatwo dała się większość osięgnąć.
Co do następstwa po Łyskowskim, z którego ustąpieniem było trzeba się liczyć, to na to stanowisko był przez Patrona upatrzony przedstawiciel Spółki Poznańskiej, który od r. 1882-go pukał od Komitetu o założenie banku związkowego. Był nim dr. Kusztelan, buchalter Westy, zdecydowany za namową Patrona objąć prezesurę w Komitecie, aby zająć się założeniem Banku Związku oraz jego kierownictwem. Gdy się tenże wahał z początku, wówczas ks. Szamarzewski rzekł: Hic Rhodus — hic salta — poczem sprawa osoby załatwioną została.
Patron Szamarzewski przeto, zapewniwszy się tym sposobem w tych dwóch na razie najważniejszych punktach, mógł był dzieło rozpocząć. Gdy Łyskowski wobec takiego obrotu sprawy „nieodwołalnie” ustąpił, sprawa nowej centrali za zgodnem poparciem i Patrona i Prezesa Komitetu weszła teraz na właściwe tory. Pierwsza, najwalniejsza zapora, była na bok odrzucona; droga stała otworem; sprawa centrali mogła była teraz swobodnie wypłynąć.
I oto rozwój sprawy centrali spółkowej idzie teraz raźno naprzód, w tempie przyspieszonem. W ciągu 6 posiedzeń, w czasie 3 tygodni rozebrano i ułożono Ustawy, które ks. Szamarzewski miał już w pogotowiu. Po uchwaleniu projektu, wydrukowano go i rozesłano Spółkom jeszcze przed Sejmikiem, którego zwołanie przyspieszono z powodu centrali spółkowej o kilka miesięcy. Kiedy dawniejsze Sejmiki odbywały się zwykle z końcem roku, sejmik Chełmiński z roku 1885-go przyszedł do skutku dnia 23-go i 24-go czerwca. Sprawa nowej centrali, należycie już przygotowana, rozwinęła się tu gładko i bez przeszkód. Komisja, której referentem był ks. Wawrzyniak, oświadczyła się w słowach wymownych i wybitnych za założeniem Banku Związkowego. Spółki po dyskusji niedługiej i prawie bez opozycji poszły za głosem komisji. Uchwała o założeniu nowej centrali zapadła w końcu jednogłośnie. Bank Związku miał powstać jeszcze w r. 1885-ym. Gdy tym sposobem Ustawy otrzymały sankcję najwyższej władzy spółkowej, zgoda co do powstania nowej centrali była wszechstronnie osiągnięta. Teraz szło o to, aby zdobyć odpowiednie fundusze, i aby to, co było projektem, czemprędzej w czyn przeprowadzić.
Nastała nowa trudność, może najwalniejsza. Pospiech był konieczny, a brak kapitałów wielki. Spółki, choć głosowały za Bankiem związkowym, były jednakże co do udziału swego materjalnego jeszcze niezdecydowane, a kapitał prywatny, mając zwłaszcza inne perspektywy, nie był jeszcze skory do zaangażowania się w sprawie, która miała tyle poważnych przeciwników. Wobec tego postanowił Komitet ograniczyć na razie kapitał zakładowy do minimum. Wysokość jego ustanowiono na 40,000 mk., rozłożonych na 200 imiennych akcji po 200 mk. Nowa centrala, aby powstać czemprędzej i w oznaczonym przez Sejmik czasie, miała stanąć zrazu jako mały bank prywatny, z którym, jako rzeczą dokonaną, liczyć się musieli i jej zwolennicy i jej przeciwnicy. Z „bardzo wielkiej liczby” zaproszonych na założycieli Banku Związku zostało się wreszcie tylko 21 osób. Byli to spółkowcy przeważnie, członkowie Zarządu lub Rady Nadzorczej Spółek, zwłaszcza większych, w szczególności zaś członkowie Spółki Poznańskiej. To nie starczyłoby oczywiście, i kto wie, jak długo trzebaby było czekać jeszcze na Bank Związku, chociaż w tym najskromniejszym zakresie, gdyby nie zapobiegliwość niestrudzona Patrona Szamarzewskiego około wyszukiwania ludzi i zagrzewania ich do idei nowej centrali spółkowej. On to, swoim zwyczajem, budził chęć i zapał do powstającego dzieła spółkowego, usuwał wątpliwości i wahania i sprawił swą osobistą namową, że znalazł się dobrodziej spółkowy. Miała pierwsza centrala spółkowa swego dobroczyńcę w osobie magnata, miała go druga w osobie ziemianina. Nie byłoby w roku 1872-im Banku Włościjańskiego, gdyby nie 99 tysięcy talarów kórnickich Działyńskiego, nie byłoby Banku Związku jeszcze w roku 1885-tym, gdyby nie 21 tysięcy marek Górskiego. Jeszcze raz, choć w tak małych względnie rozmiarach, miała filantropja iść w pomoc samopomocy pieniężnej Spółek, aby zapoczątkować i do życia wzbudzić własne siły szerszych warstw społecznych. Gdy na zebraniu Komitetu dnia 14-go października roku 1885-go Patron Szamarzewski złożył do kasy związkowej 7 listów zastawnych nowego Ziemstwa kredytowego poznańskiego we wartości nominalnej 21,000 mk., wraz z kuponami od dnia 2-go stycznia 1886-go, płatnemi talonami, na założenie Banku Związku Spółek Zarobkowych Polskich, można było dzieło centrali spółkowej doprowadzić do końca. Dnia 21-go grudnia roku 1885-go o godzinie 10-tej rano na sali Spółki Poznańskiej spisano akt notarjalny, mocą którego Bank Związku z kapitałem zakładowym we wysokości 40,000 mk. stał się z projektu rzeczywistością.
Po załatwieniu się z tą trudnością, została jeszcze jedna, ostatnia. Było niepodobieństwem prowadzić interesa bankowe z kapitałem 40,000 mk., przeto założyciele Banku Związku uchwalili podwyższenie kapitału zakładowego do pół miljona. Jeżeli Bank Związkowy, dotąd tylko prywatny, choć powstały z rąk spółkowców, miał z zasady i rzeczywistości zostać w posiadaniu spółkowem, trzeba było Spółkom przeważnie rozebrać nowy jego kapitał zakładowy. Spółki atoli, acz tęskniły za swoim bankiem, nie okazywały do przedsięwzięcia tego należytej odwagi i stanowczości. Była to rzecz nowa, jako taka niepewna. Spółki nie były przeto z początku pochopne do brania żywszego udziału w nowej subskrypcji, zwłaszca, że wobec rozbudzonej konkurencji opływały w pieniądze tanie i miały się z tego powodu, jak mówiono, „jakby w raju“. Odezwy, które Zarząd banku w sprawie nowej centrali w ciągu r. 1886-go rozesłał po kilka razy, nie odniosły pożądanego skutku. Zdawało się, że będzie trzeba zrezygnować z udziału przeważającego Spółek i bank oprzeć na kapitale prywatnym, gdy wtem, przy końcu roku 1887-go, zmieniła się sytuacja. Na Sejmiku roku 1887-go, który odbył się w Gnieźnie dnia 11-go i 12-go października, zapadła uchwała, mocą której Spółki przeznaczyły na zakupno akcji Banku Związku 10 proc. własnego majątku, tj. funduszu rezerwowego i udziałów. Skutek uchwały gnieźnieńskiej był niebywały. Spółki nietylko, że poszły za głosem Sejmiku, ale rozebrały z kapitału zakładowego nawet nieco więcej, aniżeli domagała się uchwała sejmikowa. Gdy pozatem kapitał prywatny dopełnił reszty, Bank Związku w roku 1888-ym z malutkiego banku prywatnego stał się bankiem przeważnie spółkowym o półmiljonowym kapitale zakładowym. Z 61 Spółek, należących do Związku, subskrybowało 55. Z 2500 akcji po 200 mk. przypadło ostatecznie 1518 na Spółki, a 982 na osoby prywatne. 60,72 proc. kapitału zakładowego było w posiadaniu Spółek, reszta, tj. 39,28 proc. w ręku osób prywatnych. Gdy w ten sposób kapitał zakładowy został rozebrany, myśl Banku związkowego, błąkająca się przez lat tyle po bezdrożach, stała się rzeczywistością i stanęła, biorąc jedną przeszkodę po drugiej, szczęśliwie u celu, jako dzieło przeważnie spółkowe.
To szczęśliwe doprowadzenie do końca Banku Związku i usunięcie wszystkich przeszkód, stanowi niemałą zasługę Patrona Szamarzewskiego. On to, jako pośrednik między bankiem a Spółkami, łagodził i wyrównywał wszelkie sprzeczności, jakie się z natury rzeczy w kwestji nowej centrali wyłaniały i nieraz się ostro zaznaczały. Jeżeli Spółki, gdy szło o materjalne poparcie Banku związkowego, zwłaszcza wobec agitacji przeciwników i niechętnych, ujawniały pewne wątpliwości, a kierownictwo banku nie mogło zrazu sprostać całkowicie swemu zadaniu, zwłaszcza co do taniości i dogodności kredytu, — jeżeli Bank związkowy, jako rzecz nowa, godząc oczywiście w interesa innych, wywołać musiał ze strony interesowanej i wogóle przeciwnej, odruch i reakcję, — to jako wielką zasługę należy policzyć Patronowi, że powagą swej osoby i swego u Spółek wzięcia i zaufania, obrócił w niwecz wszelkie nowej centrali spółkowej przeciwne zamysły. On doprowadził do tego, że niemal wszelkie prądy, w Spółkach nurtujące, zgodziły się na jedno i poparły nietylko Słowem, ale udziałem własnego majątku Bank, który miał pozostać dziełem spółkowem i osięgnąć znaczenie w skutkach swych doniosłe pod każdym względem, tak moralnym jak materjalnym, nietylko w stosunku do Spółek, ale niemniej w stosunku do organizacji związkowej.


Przedstawiając pracę Patrona Szamarzewskiego w Spółkach i w Związku, doprowadziłoby za daleko, gdybyśmy znaczenie Banku Związku rozpatrywali ze wszystkich stron szczegółowo. Wystarczy, jeżeli zaznaczymy kierunki najwyrazistsze, a uwydatniające się jeszcze za żywota ks. Szamarzewskiego.
Znaczenie Banku Związku pod względem finansowym dla Spółek poszczególnych uwydatniało się w jego polityce kredytowej. Polityka ta ze względu na to, że Bank Związku powstał zrazu jako mały bank prywatny nie mogła była wypełnić wszystkich tych życzeń i dążeń spółkowych, które później doznały uwzględnienia. To też w pierwszych latach stanowisko Banku Związku wobec niepewnej swej przyszłości w stosunku do Spółek jest nader trudne. Spółki żądają, aby Bank Związku, mimo że był towarzystwem akcyjnem, nie udzielał ani Spółkom ani osobom prywatnym kredytu, o ile nie były jego akcjonarjuszami. Ale ta zasada, znamionująca Bank Związku, jako ze założenia swego rzecz spółkową, nie dała się oczywiście żadną miarą utrzymać. Spółki, zwłaszcza w tym czasie i później do roku 1900-go, z charakteru swego przeważnie włościańskie, potrzebowały w pewnych terminach pieniędzy. Bank Związku przeto, szukając odmiennego ujścia dla swych kapitałów, był wskazany także na interes z osobami prywatnemi. Takie połączenie interesu spółkowego z interesem osób prywatnych, interesu wsi z interesem miasta, dawało podstawę do prowadzenia polityki procentowej, któraby odpowiadała w głównej zasadzie życzeniom i żądaniom spółkowym. Spółkom chodziło przeważnie o to, jakeśmy widzieli na innem już miejscu, aby Bank Związku, jako źródło kredytu i zbiorowisko zbytnich kapitałów, służył Spółkom możliwie tanim i dogodnym, a jednostajnym kredytem z jednej strony, a z drugiej, aby przedstawiał możliwie dogodny i korzystny, a zawsze jednolity rezerwoar dla zbytnich kapitałów. Idąc za tymi głosami, Bank Związku zaraz od samego początku uwzględniał życzenia spółkowe o tyle, że Spółki, o ile należały do Związku i posiadały akcje Banku Związku, otrzymywały stały, niezależny od ogólnego targu pieniężnego procent tak za pożyczane jak za składane kapitały. Zasada ta, w zastosowaniu swem była dogodną i korzystną, zrazu tylko co do kapitałów składanych, bo Bank Związku płacił od depozytów, każdego czasu płatnych, 4 proc., obliczając procent od dnia złożenia kapitałów aż do odebrania takowych. Nie była atoli w pierwszym roku jeszcze dogodną i korzystną, o ile tyczyła kapitałów z banku pobieranych, bo za nie płaciły Spółki 5½ proc. Ta uciążliwość została jednak niebawem usuniętą, bo Bank już w drugim roku swego założenia obniżył stopę procentową Spółkom, posiadającym conajmniej 10 proc. własnego majątku w akcjach Banku Związku, na 4⅘, posiadającym mniej na 5 proc. Ponieważ i ta stopa procentowa była jeszcze za wysoka, przeto Bank Związku dążył w dalszym ciągu do jej obniżenia w szczególe, a do coraz większych ulg i dogodności w ogóle. Dążność ta, postępując stopniowo, krystalizowała się ostatecznie w polityce, wedle której Bank Związku udzielał Spółkom bez względu na położenie ogólnego targu pieniężnego, kredytu: 1) stale po 4 proc. na rewers, bez żadnej innej podkładki. Pożyczka na tych warunkach najdogodniejszych była udziela tylko w pewnych graniach, a procent pobierał bank z dołu, płatny każdego pierwszego kwartału. 2) stale po 4½ proc. Na pewność tego kredytu były Spółki zobowiązane dostarczyć bankowi w odpowiedniej do kredytu wysokości akcepta depozytowe, które odnawiały się co dwa lata, a zatem nie narażały Spółki na koszta stempla i portorji, jakie pociąga za sobą kwartalne odnowienie weksla. Kredyt ten, ograniczony do wysokości posiadanych przez Spółki akcji, a więc przeważnie do 10 proc. własnego majątku, był połączony z widocznemi korzyściami ze względu na to, że akcje Banku Związku przynosiły zawsze 6 proc. 3) stale po 4⅘ proc. od zdyskontowanych weksli — bez prowizji od prolongowanych weksli — pod warunkiem, że odnośna Spółka posiada najmniej 10-tą część swego majątku, tj. funduszu rezerwowego i udziałowego, ulokowanego w akcjach Banku Związku. Po 5 proc. zaś od Spółek, które mniej posiadały akcji bankowych.
Wysokość kredytu była unormowaną w ten sposób, że Spółkom przysługuje prawo do kredytu w ⅓ wysokości własnego majątku. Spółki żądające wyższego kredytu, otrzymywały go za uchwałą Rady Nadzorczej na polecenie Patrona, jako kuratora Banku Związku.
Co do kapitałów, złożonych w Banku Związku, to tenże płacił za nie 4 do 4½ proc. Mianowicie Bank Związku płacił niezależnie od wysokości dyskonta Banku Rzeszy 4 proc., od kapitałów, płatnych każdego czasu, 4⅒—4½ proc., od kapitałów, płatnych za miesięcznem, kwartalnem i półrocznem wypowiedzeniem.
Jakkolwiek polityka taka nie uwzględniała wszystkich życzeń i żądań spółkowych, wszakże nieda się zaprzeczyć, że robiła daleko idące koncesje na rzecz Spółek.
W porównaniu z polityką Banku Włościjańskiego, przedstawiał Bank Związku dla Spółek istotne korzyści, które mimo trudnych warunków od samego początku, jeszcze za Patronatu Szamarzewskiego, znalazły wyraz w cyfrach bilansowych.
Stosunek Spółek do nowej centrali, o ile chodzi o kredyt, wyraża się w tym czasie przeważnie w dyskontowaniu weksli. Ruch, jaki w tym względzie zapanował, przewyższał niemal od samego początku pierwszą centralę. Mimo, że Bank Włościjański w roku 1878-ym przy tej samej, a nawet mniejszej liczbie Spółek, osięgnął swe maximum w 298 tys. weksli dyskontowanych, liczby Banku Związku przedstawiają się przy końcu roku jak następuje:

1887 1888 1889
273 459 726 tys.
Co do kredytu Spółek na rachunek bieżący, to tenże zaczął się rozwijać dopiero z r. 1890-ym, wykazując przy końcu tegoż roku okrągło 158 tys. Dalszy rozwój tego działu przypada na czas, który nie dotyczy już Patronatu Szamarzewskiego.

Stosunek Spółek do nowej centrali, o ile chodzi o składanie w niej zbytnich kapitałów spółkowych, czynił od samego początku wielkie, dotąd wogóle nieznane postępy. Pod tym względem rozwinął Bank Związku czynność, która w pierwszej centrali nie osiągnęła prawie żadnych rezultatów i zniweczyła się w swym zarodku, niemal do żadnych nie doprowadzając rezultatów. Liczby Banku Związku przedstawiają się w tym względzie jak następuje:

1886 1887 1888 1889 1890
30 76 148 209 386 tys.

Tak korzystnie zapowiadający się rozwój wkładów spółkowych, które z czasem do tak olbrzymich sum wyrosnąć miały, przynosił jeszcze w okresie Patronatu Szamarzewskiego zyski, które dla Spółek w całości przedstawiały sumy niemałe. Dzięki polityce takiej, popierającej dążności Spółek do wyemancypowania się ze zależności od ogólnego targu pieniężnego, były Spółki w możności przyjmować depozyty każdego czasu i prowadzić nadal swą własną politykę procentową i utrzymać się przy swym własnym systemie pieniężnym. Skutek takiej polityki był w praktyce ten, że Spółki mogły dążyć do zmniejszenia stopy dyskontowej, czyli, że potrzebujący pieniędzy członkowie Spółek mniej procentów płacili, aniżeli wprzódy. Porównując stopę dyskontową u poszczególnych Spółek z roku 1886-go i 1887-go przekonamy się, że dwie tylko Spółki podwyższyły nieznacznie dyskon z 6 na 6 do 7 proc., natomiast zmniejszyło ją Spółek 20. Wobec tego pierwszy raz w roku 1887-ym przychód Spółek z procentów cofnął się tak pod względem relatywnym jak absolutnym. Mimo, że z końcem roku 1886-go do końca 1887-go zwiększył się portfel wekslowy w przecięciu na jedną Spółkę o prawie 500 mk., członkowie pożyczający zapłacili w przecięciu na jedną Spółkę mniej prawie o 690 mk. Ogółem, jak to w przybliżeniu obliczono, zyskali członkowie Spółek na procentach 50—60 tysięcy marek. Pocieszający ten objaw nie był bynajmniej przejściowy, ale owszem rozwijał się dalej w tym korzystnym dla członków spółkowych kierunku. Jeżeli obliczymy wysokość stopy dyskontowej, jaka w przecięciu przypada na jedną Spółkę, to przekonamy się, że od roku 1886-go do roku 1891-go zmniejszając się stopniowo rok rocznie o cr. 110 do 410%, spadło ogółem w tym czasie w przecięciu na jedną Spółkę o cr. 910 proc. A choć w późniejszych latach zmniejszenie się stopy dyskontowej nie postępuje w tak szybkiem tempie i linja w rozwoju waha się a nawet cofa, wszakże tendencja ku obniżce stała jest i ciągła i nigdy nie dochodzi do dawnej wysokości przed założeniem Banku związkowego. Jakkolwiek pomyślny ten rozwój wpłynął niewątpliwie z korzystnych konjunktur pieniężnych wogóle, to wzgląd ten nie umniejsza znaczenia i zasługi spółkowej Banku Związku, który swoją polityką przyczynił się do tej trwałej i stałej zmiany na lepsze.
Polityka taka, będąca Spółkom na rękę, rozpatrywana z punktu widzenia centrali, nie była oczywiście zawsze korzystna. Nieda się zaprzeczyć, że musiała wprowadzać ją w trud i narażała na niemałe straty, zwłaszcza w czasie wysokiego dyskonta Banku Rzeszy. Zasada stałej i trwałej stopy dyskontowej, a niezależnej od zmiennych konjunktur pieniężnych, przedstawiała dla centrali niechybnie niebezpieczeństwo strat, z któremi Bank Związku w rozwoju swym spotkać się musiał. W czasie drogiego targu pieniężnego, gdy Bank Rzeszy pobierał 5, 6, a nawet 7 procent, zdarzało się, że Bank Związku tracił na wszystkich Spółkom udzielanych pożyczkach, a naodwrót niezawsze zyskiwał na depozytach spółkowych z tego powodu, że Spółki, o ile chciały i umiały, mogły były wynaleźć i często znalazły sposób, żeby Bank Związku zniewolić do płacenia wyższego procentu, aniżeli poprzednio regulaminem ugodzono. W czasie taniego targu pieniężnego, gdy stopa procentowa Banku Rzeszy obniżyła się na 3 proc., zdarzało się, że Bank Związku płacił Spółkom od kapitałów spółkowych 4 do 4½ proc., ale niezawsze zyskiwał tyle, ileby wedle regulaminu przynależało. Aczkolwiek wypadki takie nie były regułą, wszakże powodowały Bank Związku do szukania rekompensaty w zyskowniejszych interesach z osobami prywatnemi. Bank Związku przeto, chcąc sprostać swemu spółkowemu zadaniu, nietylko nie ograniczał się wyłącznie na interesie ze Spółkami, ale od samego początku uprawiał bardzo intenzywnie interesa na polu prywatnem, zwłaszcza miejskiem. Pozatem, szukając tańszych pieniędzy, kładł wielką wagę na interes depozytowy z osobami prywatnemi i oddziaływał bezustannie w tym sensie na Spółki, dla których oszczędności i depozyty stanowić zawsze będą najtańsze i najdogodniejsze źródło kredytu. Wobec takiego postępowania, chociaż zachodziły ograniczenia w udzielaniu pożyczek spółkowym po nizkiej stopie procentowej, były jednakże wyjątkiem — a polityka procentowa za swą stałą, niezmienną i niezależną zasadą, utrzymała się przez całe dwa dziesiątki lat.
Z tego cośmy powyżej powiedzieli, wynika, że polityka, która odpowiadała życzeniom i żądaniom Spółek, mimo trudu, jaki sprawiała, nie była mrzonką, ale owszem dała się zrealizować z wielkim pożytkiem dla Spółek. Historja Banku Związku dowodzi, że polityka taka, wobec minimalnych zysków z jednej strony, wskazaną była na zyski większe z drugiej strony i dlatego połączona była z wytężeniem sił, dochodzącem do najwyższego napięcia. Tylko na takiej podstawie w trudnych swych warunkach mógł był Bank Związku kroku dotrzymać spiesznemu rozwojowi Spółek, nie zdołał atoli całkiem uniknąć dysharmonji, która się wkradła z tego powodu do wnętrza organizacji spółkowej. Wobec tego, Bank Związku, dążąc do przyspieszonego rozwoju Spółek w kierunku bankierstwa, przygotowywał teren do zmiany swej bądź co bądź ryzykownej niekiedy polityki procentowej, która to zmiana wreszcie po upływie lat 20 przy nadarzającej się sposobności nastąpić była mogła.
Jeżeli pod tym kątem widzenia weźmiemy pod uwagę projekt Banku Związku i jego pierwotną politykę procentową, natenczas przyznać musimy, że nie Szamarzewski i ci, co założyli Bank Związku, mieli w końcu słuszność, jeno Łyskowski, który wyszedł z Komitetu, aby ręki swej w bankierstwie wytrawnej, nie przykładać do dzieła, które widziało mu się raczej filantropją, a nie instytucją bankową. Dzieje wszystkich banków spółkowych, nie wyłączając w tem Pruskiej centralnej kasy spółkowej, dowodzą, że Łyskowski miał słuszność, twierdząc, że żaden większy bank, czerpiąc swe kapitały ze światowego targu pieniężnego, nie może się z pod niego wyemancypować. Ale z drugiej strony powstanie Banku i jego dzieje świadczą o tem, że prawda finansowa, jaką wyznawał Łyskowski, jest bezwzględna tylko w pewnych warunkach, których wówczas nie było, a więc w praktyce nie dała się zastosować. Życie Spółek, podległe nietylko prawidłom finansowym, ale niemniej prawidłom społecznym, w czasie założenia Banku Związku oparte było przez wpływ faktów i okoliczności na różnych innych prawdach, które, oddziałując na siebie wzajemnie, w praktyce liczyć się musiały z różnemi modyfikacjami. Nie liczył się z niemi Łyskowski, dla którego, jako finansisty przeważnie, istniały tylko zasady finansowe w swem oderwanem pojęciu. Liczył się z niemi natomiast Szamarzewski i ci, co Bank Związku zakładali, mniej jako finansiści, a więcej jako spółkowcy i praktyczni „mężowie stanu“. Jako taki wiedział Szamarzewski, że praktyczna sztuka stanu, jak to powiedział Cieszkowski, na tem zależy, „aby prawdy teoretyczne, we właściwych swoich sferach bezwzględnie, w ogólnej sferze względnie kombinować i nie znosić jedną przez drugą, jak się to często w praktyce dzieje, owszem jedną przez drugą wznosić i wspierać, co właśnie organicznego systemu jest głównym warunkiem“. Dlatego Szamarzewski, złączywszy się ze Spółką Poznańską, — respektował życzenia i żądania Spółek, liczył się z niemi, jako danymi warunkami, nieodzownie oddziałującymi na powstanie i przyszły rozwój Banku związkowego. Był przekonany o tem, że życzenia i żądania Spółek, reprezentujące interes warstw szerokich, przy pewnej kombinacji i bacznem uwzględnieniu wszystkich w grę wchodzących czynników, dadzą się do pewnego stopnia zrealizować. Zabrał się tedy do sprawy Banku Związku, który wówczas na takiej tylko podstawie mógł powstać, utrzymać się i rozwijać. Inaczej nie byłoby ani Banku Związku, ani koncentracji kapitałów spółkowych, na której w interesie gospodarstwa społecznego tak bardzo zależało. Dlatego na tej polityce pierwotnej polega znaczenie Banku Związku dla Spółek pod względem finansowym, które, zaznaczywszy się jeszcze za Patronatu Szamarzewskiego, wybiło się jeszcze właściwiej w przyszłych latach.
Obok tego znaczenia Banku Związku dla Spółek pod względem finansowym, znaczenie jego odgrywa rolę wybitną także pod względem moralnym, zwłaszcza w stosunku do Patronatu. Bank Związku miał zaważyć w życiu Spółek nietylko jako centrala spółkowa, ale mocą swej organizacji równocześnie wzmocnić podstawy Patronatu. Miał on spełnić, a przynajmniej uzupełnić zadanie instytucji rewizorów, która zawiodła, i wogóle wpłynąć na ściślejsze złączenie luźnych członków życia związkowego.
Co do Patronatu, podstawa jego bytu miała się wzmocnić przedewszystkiem przez wprowadzenie Patrona do ciał zawiadowczych Banku Związku w charakterze „bezustannego Kuratora“. Myśl połączenia centrali spółkowej ze Związkiem przez Patrona datowała jeszcze z czasów pierwszej centrali. Ks. Szamarzewski już wówczas usiłował dla Patronatu wytworzyć osobne w centrali spółkowej stanowisko, pośredniczące między interesem Spółek a interesem banku. Jako członek Rady Nadzorczej Banku Włościjańskiego miał sposobność zadanie to spełniać w praktyce i w rzeczy samej mocą swego urzędu działał zawsze na korzyść Spółek w ich interesie materjalnym i moralnym, co zwłaszcza w związku z rewizjami, wpływało bardzo dodatnio na rozwój spółkowy. Teraz, korzystając z doświadczenia, jakie poczynił w pierwszej centrali, sporządził w swych Ustawach nowy urząd Kuratora, którego zadaniem było sprawdzać czynności Zarządu, rewidować miesięcznie Bank we wszystkich interesach i książkach, mianowicie sprawdzać kasę, dokumenta, efekta, weksle i wogóle dochodzić, czy Zarząd działał wedle instrukcji i uchwał Rady Nadzorczej. W razie przekroczeń miał prawo zwołać natychmiast Radę Nadzorczą i sprawę jej przedstawić.
Takie zapewnienie miejsca Patronowi w Banku Związku miało pozatem znaczenie doniosłe, bo nastąpiło w czasach, gdy sprawa Patronatu była tylko kompromisowo, a nie definitywnie załatwiona i uledz musiała w przyszłości zmianom, co do których w ówczesnych niepewnych warunkach nie było jeszcze ustalonego programu. Teraz, gdy Patron jako Kurator wchodził w skład ciał zawiadowczych Banku Związku, jasną było rzeczą, że przyszła reforma związkowa, licząc się z Bankiem związkowym, musiała się liczyć i z Patronem jako Kuratorem, który w każdym wypadku, mając takie zapewnienie, trudniejszy byłby do wyeliminowania. To też na ten fakt w szczególe baczną zwracano uwagę z powodu powstania Banku Związku i podkreślano w tych mianowicie sferach, które były za wyprowadzeniem organizacji związkowej „z ramienia Patrona“, że Patron jako Kurator nabędzie większego znaczenia i otrzyma „rzeczywistą“, bo materjalną „podstawę swego bytu“. „Składki, które obecnie Spółki pożyczkowe składają do kasy Komitetu Związku Spółek nie są dostateczne na udotowanie Patronatu“, mówił ks. Wawrzyniak na Sejmiku w Chełmnie. „W projektowanym zaś banku będzie Patron jako Kurator udotowany, przez co więc istnienie Patronatu będzie zapewnione“. A to zapewnienie istnienia Patronatu niemało się przyczyniło do pomyślnego przeprowadzenia myśli Banku Związku.
Co do sprawy rewizji spółkowych, która łączyła się ze sprawą patronacką, Bank Związku miał do spełnienia zadanie, w którem zawiodła poprzednio instytucja rewizorów. Spółki, które nie były dotąd skłonne do poddawania się rewizjom spółkowym, były teraz zniewolone uczynić to względem Banku Związku, skoro zamierzały czerpać z niego dogodny i tani kredyt. Ponieważ udzielenie kredytu zależne było od tego, „czy Spółka prawidłowo jest prowadzona, czy nie dzieją się w niej nadużycia, czy to ze strony Zarządów, czy Rad Nadzorczych,“ przeto musiały się Spółki pogodzić z myślą stałych rewizji. Każda Spółka, chcąc nawiązać interes z Bankiem Związku, winna była poddać się rewizji, którą przeprowadził Patron lub rewizorowie związkowi. Tym sposobem, rewizja Spółek, którą napróżno starano się dotąd wprowadzić do Związku, otrzymała przez Bank Związku względem wszystkich Spółek, co pozostawały w związku z centralą, podstawę do egzekutywy, której z prawa jeszcze nie było. Spółki, posłuszne i chętne dotąd tylko o tyle, o ile szło o rewizora w osobie Patrona Szamarzewskiego, pod wpływem materjalnych korzyści, jakie wobec polityki procentowej centrali swej zyskały, poddawały się rewizjom także i innych osób spółkowych i przyzwyczajały się do działania organicznego instytucji, od której dawniej stroniły. Wpływ rewizji spółkowych, jakie z racji Banku Związku systematycznie rozwijać się mogły, był tem wyrazistszy i wydatniejszy, że nowa centrala na mocy referatów, jakie o Spółkach odbierała, nabierała jasnego poglądu o stanie spółkowym i mogła udzielać przestrogi i „powstrzymać je nieraz od zgubnej drogi, na którą wstąpiły“…
Okoliczność ta wpływała na rozwój Spółek tem bardziej, że z powodu powstania Banku Związku liczba Spółek związkowych wzrosła niepomiernie i wzmocniła podstawy Związku. Pod tym względem znaczenie nowej centrali dla Związku ujawniło się w sposób tak wybitny, że przewyższał wszelkie oczekiwania. Dotąd nawoływania Patrona, aby Spółki wstępowały do Związku, przebrzmiewały zwykle bez większego wrażenia. Wszelkie odezwy i broszury, za pomocą których starano się Spółki wciągnąć do Związku, nie zdołały popchnąć Związku widocznie naprzód w rozwoju. Związek rósł, ale pomału i niestale. Przed powstaniem Banku Związku pozostawało jeszcze przeszło 30 proc. Spółek poza Związkiem. Jeszcze w latach 1886-ym i 1887-ym na 51 i 53 Spółki związkowe przypadało 23 i 20 Spółek niezwiązkowych. Stosunek ten zmienił się dopiero z r. 1888-ym po ostatecznem zdecydowaniu się Spółek związkowych za wzięciem udziału w akcjach Banku Związku. Wówczas liczba Spółek związkowych podskoczyła z 53 na 72, a z tych 19 nowo przybyłych Spółek przeszło połowa, bo 10, należała do akcjonarjuszów Banku Związku. Był to podskok, jakiego w życiu związkowem Spółek w tej mierze, przynajmniej pod względem relatywnym, nie było nigdy. Ale nagły ten zwrot miał znaczenie zasadnicze. Odtąd linja rozwoju związkowego postępuje hyżo naprzód. Związek, co się tak trudnym i ociężałym posuwał krokiem, rozwijał się teraz w szybkiem tempie. Życie Związku, za sprawą nowej centrali, jakby zakwitło nowem, z roku na rok pełniejszem i bujniejszem życiem.
Pozostaje nam nadto do omówienia znaczenie Banku Związku pod jednym jeszcze względem, mianowicie pod względem uspołecznienia Związku. Jeżeli chodzi o dalszy rozwój sił społecznych w Związku, to znaczenie Banku Związku, a zwłaszcza ruchu spółkowego, z którego powstał, wywołało ewolucję najznamienitszą.
Dążność do demokratyzacji Związku a założenie centrali spółkowej, tak jak ją pojmowały czynniki decydujące, były sprawami ściśle za sobą złączonemi. Centala spółkowa była tylko częścią programu demokratycznego, ale częścią najważniejszą, bo jego stroną materjalną. Dążył on do tego, aby kontakt, którego nie było i spójnię, której brakło między górą i dołem, przeprowadzić i uskutecznić w cale. Zachodzi teraz pytanie, o ile zadanie to zdołał tenże ruch spółkowy spełnić i zamysły swe w życie wprowadzić. W tym celu przyjrzyjmy się najpierw Związkowi, a potem Bankowi Związku.
Co do Związku, to w rzeczy samej od r. 1882-go rozpoczął się skład Komitetu przeistaczać rzeczywiście, chociaż w Ustawach, jak to wprzódy zamierzano, pod tym względem żadne nie zaszły zmiany. Po pierwszem wstrząśnieniu, które nastąpiło z powodu wystąpienia Spółek, a zwłaszcza Spółki Poznańskiej, opróżniły się w Komitecie dwa miejsca, które zajęli przedstawiciele Spółki Poznańskiej, a zwolennicy Banku Związku. W następnych latach rozwijał się ten proces w dalszym ciągu z uwzględnieniem niemal wyłącznem Spółki Poznańskiej a na korzyść Banku Związku. Mianowicie wstępuje teraz po dłuższem wahaniu dawniejszy członek Zarządu Spółki Poznańskiej z r. 1874-go, w którym to roku Spółka Poznańska po raz pierwszy robiła starania swe na Sejmiku w kierunku demokratyzacji, ale pod względem zmiany Ustaw. Proces ten działając dalej, rzeczywiście zakończył się ustąpieniem prezesa Łyskowskiego, za którym poszedł dr. Szulc, pracujący z Łyskowskim niemal od samego początku powstania Związku. Tym sposobem przeistoczył się skład Komitetu od r. 1882-go do 1885-go niemal w całej pełni, bo z dawniejszych sześciu członków pozostał tylko jeden, a tym był przedstawiciel Spółki Poznańskiej, mianowicie dyrektor Feliks Rakowski, ten „najstarszy i wypróbowany współpracownik ks. Szamarzewskiego“. Wszyscy ci członkowie Komitetu z wyjątkiem jednego, byli wzięci ze Spółki Poznańskiej, zasiadali albo w jej Zarządzie albo w Radzie Nadzorczej. W r. 1887-ym nawet cały skład bez wyjątku obsadzony był ludźmi, co w bliższych pozostawali stosunkach ze Spółką Poznańską. Dopiero przy końcu tegoż roku, gdy Spółki na Sejmiku gnieźnieńskim uchwaliły wziąć udział w akcjach Banku Związku we wysokości 10 proc. majątku własnego, wchodzą do Komitetu inne żywioły spółkowe. Pierwszym jest ks. Wawrzyniak, przedstawiciel Spółki Śremskiej, a późniejszy Patron. Po nim następuje dr. Rzepnikowski, przedstawiciel Spółki Lubawskiej, późniejszy Wicepatron, i inni, zwłaszcza gdy organizacja związkowa z gruntu ulega przeobrażeniu. Decentralizacja, która na pewien czas bierze górę, z zasady uwzględnić musiała przedstawicieli Spółek prowincjonalnych. A później, pomimo zwrotu do centralizacji, zasiadają w składzie Zarządu związkowego, o ile na to szczupłe jego rany pozwalają, najsilniejsze wpływy spółkowe.
Rozwój powyższy, jaki powstał z ruchu spółkowego, świadczy o tem, że Patron Szamarzewski, związawszy się ze Spółką Poznańską ku założeniu Banku Związku, pracował równocześnie w kierunku uspołecznienia organizacji związkowej i dopiął celu, chociaż nie zaraz. Zrazu objęła swym wpływem cały Zarząd związkowy Spółka Poznańska. Ona to, jako tego ruchu ognisko, dostarczała ludzi, którzy w miejsce dawniejszych mieli ująć w swe ręce kierownictwo Związku i przeprowadzić założenie centrali spółkowej. Aczkolwiek wobec siedziby Związku w Poznaniu i bezinteresownej pracy jej członków rozwój taki był zrozumiały, nie był z pewnością demokratyzacją ustroju związkowego, ale stanowił pierwszy ku temu krok. W miejsce dawniejszego absolutyzmu, większego lub mniejszego, a obcemu życiu spółkowemu, stanęła oligarchja, która w chwili krytycznej zaczęła dobierać siły spółkowe zewnątrz swego ciasnego koła i tym sposobem uprawiała grunt związkowy w kierunku demokratyzacji.
Nieco inaczej przedstawiała się sprawa demokratyzacji w stosunku do Banku Związku. Powstał on ze założenia spółkowego, ale prywatnie. Udział Spółek w akcjach był z początku niezdecydowany, owszem liczono się zrazu z przewagą kapitału prywatnego. Wobec tego, chcąc zapewnić mimo to wpływ Spółek na organa bankowe, poczyniono pewne zastrzeżenia co do składu Rady Nadzorczej i co do prawa głosowania akcjonarjuszów. Mianowicie na 9-ciu członków Rady Nadzorczej pochodziło 6-ciu z wyboru Walnego Zebrania akcjonarjuszów, a 3 członków delegował Komitet związkowy ze swego grona. Ograniczenie w głosowaniu polegało zaś na tem, że nikomu z akcjonarjuszów nie było wolno więcej oddać głosów, aniżeli 20. Te zastrzeżenia stały się zbyteczne, a nawet niewłaściwe z chwilą, gdy Spółki w Banku Związku swym udziałem przeważyły i wpływ swój siłą większości wywierać mogły. Mimo to, chociaż zmiana Ustaw nastąpiła dopiero później, wpływ Spółek na kierunek Banku Związku w rzeczy samej stosownie do intencji założycieli był przeważający. Mianowicie co do Rady Nadzorczej, na 9-ciu członków przypadało oprócz 3 spółkowców związkowych, delegowanych przez Komitet, 3 dalszych spółkowców, dyrektorów Spółek pożyczkowych, tak, że ⅔ składu Rady Nadzorczej stanowiły Spółki. Dążność Spółki Poznańskiej, która na Sejmiku roku 1874-go dopominała się o udział Spółek w Zarządzie związkowym w stosunku 2 do 3 została co do składu Rady Nadzorczej Banku Związku przeprowadzoną rzeczywiście. Tym sposobem, także w stosunku do Banku Związku, który ruchu spółkowego był znakiem najwybitniejszym — dążność demokratyczna, jeżeli nie zaraz i nie całkiem pod względem formalnym, to przynajmniej faktycznie dotarła do celu swego.
Pod tym względem t. j. pod względem demokratyzacji, przedstawia Bank Związku nietylko w ramach Związku i Spółek czynnik zasadniczy i decydujący, ale stanowi w ogóle w dziejach gospodarstwa krajowego wydarzenie niezwykłe, bo całkiem nowe. Dotąd powstawały banki nasze z kapitałów ludzi zamożnych, pieniężnych, posiedzicieli ziemskich, co mieli „dziedziczne wsi, hipoteki i kapitały“… Takimi kapitałami, na które zbierały się wszystkie ziemie dawnej Rzpltej, a więc Litwa i Ruś, Galicja i Królestwo Polskie i nawet emigracja, stanął Tellus, cały szereg towarzystw komandytowych, Bank Włościjański, Bank Ziemski… Na Bank Związku natomiast, co to koncepcję swą zawdzięczał ruchowi spółkowemu i połączeniu Patrona Szamarzewskiego ze Spółką Poznańską, złożyły się własne, swojskie grosze spółkowe, kapitaliki, co się tworzyły z ciężkiej pracy w pocie czoła, co powstawały z pracowitych rąk ludzi niemiennych, z oszczędności szerokich warstw społecznych, „świeżych dorobkiewiczów, rzemieślników, kupców i rolników…“ Oni to mieli w Banku Związku przewagę, w tym banku, co to „rozbudowywał swoje fundamenta finansowe w zupełnie odmiennych stosunkach socjalnych, w jakich inne banki nasze powstawały i rozwijały się…“
Takie było znaczenie Banku Związku pod względem moralnym i materjalnym, pod względem gospodarczym i społecznym, dla Związku, Spółek i społeczeństwa.
Ruch spółkowy, wylegitymowany takim czynem, musiał wytworzyć w nieustalonej, jeszcze płynnej organizacji, przewrót stosunków i parł już sam ze siebie do ostatecznej reformy. Patron, Komitet Spółki, wszystkie te czynniki spółkowe, które udział wzięły w Banku Związku, były w tem zgodne, że Związek Spółek, wobec nowego tego czynnika w zawodzie Spółek, domagał się dalszych zmian, odpowiadających rzeczywiście tej przemianie wewnętrznych sił. Gdy pozatem doszły jeszcze inne faktory — sprawa dalszej reformy Związku była nie do wstrzymania i domagała się gwałtem załatwienia.

REORGANIZACJA ZWIĄZKU.

Nowy okres walk o organizację związkową rozpoczął się z chwilą, gdy nowe prawodawstwo spółkowe z dniem 1-go maja 1889-go roku zostało opublikowane. Patron Szamarzewski i Komitet, zajęty sprawą reorganizacji Związku od roku 1886-go, stanął teraz wobec ostatecznego rozwiązania kwestji, która żywo zaprzątała umysły spółkowe. Najróżniejsze bowiem dążności wiązały się w splot zawiły zagadnień żywotnych, które trzeba było ku zadowoleniu wymagań, nieraz sprzecznych ze sobą, uregulować i załatwić. Do dawniejszych, spornych kwestji, przedewszystkiem do kwestji podziału władzy wykonawczej, dochodziły nowe, jako to stosunek nowej centrali do Związku, a przedewszystkiem względy, jakie wynikały z nowego prawodawstwa. Wszystko to miało otrzymać wspólną podstawę — we wspólnym jednolitym gmachu związkowym. Wszystkie te czynniki spółkowe miały ułożyć się i działać w jednej, wspólnej organizacji związkowej, kierowanej jednolitem, silnie zwartem ramieniem. Zadanie oczywiście niełatwe — zadanie, które tyle lat sporną kwestję reformy związkowej stawiało w sytuację całkiem od dawniejszych odmienną.
Wedle nowego prawodawstwa każda Spółka podlegała rewizji przymusowej przynajmniej co dwa lata. Rewizorowie mogli byli być wybierani w sposób dwojaki, albo przez sąd, albo przez odpowiednie Związki rewizyjne Spółek. Prawo do mianowania własnego rewizora może być nadane przez rząd tym Związkom Spółek, które mają na celu wyłączne rewidowanie Spółek, do Związku należących. Prócz tego, może Związek zajmować się wspólnem popieraniem interesów spółkowych, przewidzianych w paragrafie 1-ym prawodawstwa spółkowego, przedewszystkiem utrzymywaniem wzajemnych stosunków handlowych. Innemi sprawami nie wolno zajmować się Związkowi. Ponieważ Związek dotychczasowy miał wyznaczony szerszy zakres działania, bo trudnił się tak rewizjami, jak zakładaniem nowych Spółek i wogóle obejmował swym wpływem całokształt życia spółkowego, przeto nie pozostawało wobec nowego prawodawstwa nic innego, jak, albo zrezygnować z góry z przywileju własnych rewizji, albo dotychczasowy Związek przemienić na wyłączny Związek rewizyjny. Patron z Komitetem, nie chcąc zrezygnować ani z przywileju własnych rewizji, których ważność i znaczenie były mu w całej rozciągłości znane z własnego doświadczenia, ani z organizacji, która wobec spodziewanego rozrostu spółkowego wzięłaby na siebie zadanie uprawy spółkowej i krzewienia wszelakiego życia spółkowego, postanowili wytworzyć nową kombinację organizacyjną, któraby uwzględniała obie właściwości.
Kombinacja ta polegała na tem, że podzielono w projekcie wszystkie Spółki tak na Związki rewizyjne, jak na ogólny Związek patronacki. Związki rewizyjne, posiadając przywilej własnych rewizji, miały na celu rewizje Spółek. Związek Patronacki natomiast głównie krzewienie Spółek. Wszystkie 3 Związki poszczególne miały być zjednoczone pod jednym ogólnym i zwierzchnim Związkiem patronackim czyli Patronatem z przewodniczącym na czele. Między Związkami rewizyjnymi, których naczelnicy mieli wejść w skład Patronatu a Związkiem patronackim, którego organem był Bank związkowy, była wedle projektu ustanowiona łączność organizacyjna, mocą której nowy gmach związkowy w swem organicznem założeniu obejmował wszystkie czynniki życia spółkowego i wypełniał w całości zadanie dawniejszego Związku.
Przeprowadzając podział Spółek i ich zjednoczenie pod wspólnym Patronatem, spodziewał się Patron Szamarzewski łącznie z Komitetem zadość uczynić dążnościom tak do centralizacji, jak do decentralizacji.
Centralizacja pod Patronatem wydawała się konieczna ze względu na jednolitość i spodziewany bujniejszy rozwój życia spółkowego na wszystkich ziemiach polskich pod panowaniem pruskiem. Wszystkie Spółki powstałe i powstające miały się skupić pod jednym Patronatem, którego głównem zadaniem było krzewienie wszelkiego rodzaju Spółek.
Decentralizacja zaś, wyrażona w Związkach rewizyjnych, miała uwzględnić dążności ruchu spółkowego do snadniejszego oddziaływania Spółek na kierunek i ukształtowanie życia spółkowego. Miała ona wykorzystać „znajomość stosunków okolicznych i ludzi“ i dać w stopniu wyższym możność do spotęgowania pracy około dobra Spółek, do tem pewniejszego i skuteczniejszego uchwycenia wszystkich objawów bytu spółkowego. Miała wywołać żywsze tętno w ruchu spółkowym i powołać do współpracy szersze koła społeczeństwa. Było to potrzebą tem większą, że jeden z najważniejszych i najruchliwszych czynników bywał w tym czasie coraz więcej krępowany w spółkowej swej działalności.
Odnosi się to mianowicie do duchowieństwa, które za sprawą ks. Szamarzewskiego zajmowało się coraz liczniej pracą spółkową, a teraz począwszy od roku 1884-go doznawało w niej coraz więcej utrudnień. Nie zdało się na nic stawianie się ks. Szamarzewskiego u władzy duchownej i memorjał jego napisany do obydwóch konsystorzy archidyecezji tej treści, „iżby nie tamowały księży w pracy społeczno-ekonomicznej, a mianowicie w Spółkach“. Przy dalszem takiem postępowaniu władz duchownych liczył się Szamarzewski z „usunięciem się osób duchownych od prac w tym kierunku“ i sam od roku 1886-go powołany do pracy w bardzo licznej parafji, która działalność jego patronacką zwichnęła, zapowiadał swe ustąpienie. Wobec takiego położenia, zwracał uwagę coraz więcej na to, „że należy zawczasu postarać się o ludzi świeckich, na których ramionach rozłożyć można te ważne, a poświęcenia wymagające obowiązki“.
Nie bez związku z tą tendencją Patrona pozostawała sprawa podziału władzy wykonawczej, która w tej reformie związkowej, tak samo jak w dawniejszych, zajmowała osobne stanowisko.
Kwestja ta, sporna od samego powstania Związku, należała także i w tym okresie do najważniejszych, a może najdraźliwszych, chociaż w dążnościach reformacyjnych tego okresu oddzielny przedstawiała kierunek.
W dążnościach reformacyjnych chodziło dotąd, jakeśmy widzieli, o to, aby nienormalny podział władzy wykonawczej na dwa nierówne, odrębne ciała usunąć i organizację Związku wyprowadzić z jednego ramienia, albo patronackiego, albo komitetowego. Sprawa reformy, tak pojęta, przez główne czynniki spółkowe, zależnie od różnych okoliczności, chyliła się w swym długoletnim rozwoju raz na tę, raz na ową stronę, a zakończyła się ostatecznie kompromisowo, z uwzględnieniem rzeczywistego stanu rzeczy, przemawiającego więcej za kierunkiem patronackim. Rozdział na dwa ciała nie był przeto usunięty, ale wpływy obustronne zostały zrównoważone, a praktyczna strona reformy, wyrażona w zaprowadzeniu instytucji rewizorów pod kierownictwem Patrona, przechylała się widocznie i wyraźnie na stronę patronacką. Na tem stanęła sprawa podziału władzy wykonawczej podczas ostatniej reformy z roku 1884-go.
W rozpoczynającym się nowym okresie reformacyjnym, gdy kwestja podziału weszła na całkiem nowe tory, nasuwało się pytanie, czy reforma organizacji związkowej dojdzie wreszcie do pożądanej jednolitości i czy wyjdzie z ramienia Patrona czy z ramienia Komitetu. Mogło się wydawać, że tendencja, przeważająca dotąd na korzyść Patrona, rozwinie się w tym okresie reformacyjnym, który rozpoczął się pod hasłem zgody Patrona i Komitetu, wyłącznie z ramienia Patronatu. Ale tendencja ta, choć istniała, nie dała się w praktyce w bezwzględnej tej formie przeprowadzić.
Wobec możliwości ujęcia całego życia spółkowego w jedną organizację z jednolitą władzą naczelną, postanowił Patron wraz z Komitetem, jakeśmy widzieli, podzielić Spółki i władzę patronacką. Jedną część zadania, dotąd wyłącznie patronackiego, tj. rewizje, przejąć miały poszczególne Związki rewizyjne, część drugą natomiast, t. j. krzewienie Spółek, miała pozostać przy Patronacie. Tym sposobem podział władzy wykonawczej na dwa odrębne ciała został wprawdzie w ramach jednej, wspólnej organizacji związkowej zupełnie usunięty, ale zakres władzy patronackiej wobec podziału Spółek na 3 Podzwiązki ograniczony przeważnie na dział krzewienia Spółek. Tak od rewizji spółkowych oddzielony Patronat z przewodniczącym na czele, stosownie do tendencji wyprowadzenia organizacji związkowej z ramienia patronackiego, miał być zwierzchnią władzą spółkową, posiadającą dostęp do wszystkich Spółek. W tem wywyższaniu Patronatu stykał się projekt reformy związkowej formalnie z dążnościami, jakie w ostatnich czasach zaznaczały się w Związku, pozatem atoli, zwłaszcza w rzeczy samej zbliżał się i łączył ściślej z zasadami i planami, jakie reprezentował w kwestji podziału Łyskowski.
Dawniejszy przewodniczący w Komitecie, Łyskowski, poruszając poraz pierwszy sprawę reformy związkowej, dążył do tego, aby władzę Patrona podzielić między 3 Patronów, ustanowionych nad 3 osobnymi obwodami spółkowymi, a połączonych w Komitecie z przewodniczącym na czele. Tym sposobem wyprowadzając naczelną władzę związkową z Komitetu, zamierzał usunąć podział we władzy wykonawczej na dwie odrębne części, a Patronat zlać w jedno ciało z Komitetem.
Komitet teraźniejszy, w zgodzie z Patronem Szamarzewskim, uwzględniając powyżej naznaczone okoliczności, postanowił w zasadzie iść tą samą drogą. Dobrawszy do grona swego referenta Komisji, obradującej nad reformą Łyskowskiego w roku 1876-ym, nawiązał zasadniczą myśl swej reformy do tendencji Łyskowskiego. Różnica między projektem reformy Łyskowskiego z roku 1876-go, a projektem z roku 1889-go polegała na tem, iż to, co się wówczas nazywało Patronatami, było teraz Związkami rewizyjnymi, a to, co się dawniej mianowało Komitetem z przewodniczącym na czele, było Patronatem z przewodniczącym na czele. Różnica, pominąwszy pewne, stosownie do nowego prawodawstwa zaprowadzone zmiany, pochodziła przeto nie tyle z zasady, ile z nazwy, dotyczyła więcej formy, aniżeli rzeczy samej. Tak pomyślane rozwiązanie trudnej kwestji podziału nie zrywało tedy bynajmniej z tradycją, jak twierdzono, ale uwzględniając zmianę osób i okoliczności, sięgało nie do ostatnich czasów, ale za to do lat dawniejszych.
Wypracowawszy nowy projekt do reformy związkowej na powyższej podstawie, przedłożył go Zarząd związkowy Spółkom do zatwierdzenia na Sejmiku, który się odbył dnia 20-go i 21-go września 1889-go roku w Toruniu. Po bardzo ożywionej dyskusji, przeszła proponowana przez Komitet i Patronat reforma Związku, ale tylko nieznaczną większością głosów. Na 55 Spółek oświadczyło się 30 za projektem, a 25 przeciwko niemu. Ustawy Związków rewizyjnych zostały przyjęte z małemi zmianami, a projekt do Ustaw patronackich przyjął Sejmik w zasadzie, pozostawiając ostateczne załatwienie i poprawienie tychże Ustaw najbliższemu Sejmikowi. Celem przeprowadzenia tych uchwał sejmikowych postanowiono na tymże Sejmiku toruńskim, aby Patronat i Komitet zwołał Walne Zebranie Spółek z odnośnych okręgów do Poznania, Gniezna i Torunia, aby zawiązać 3 Związki rewizyjne, oraz przyjąć ostatecznie Ustawy dla poszczególnych Związków rewizyjnych, jak i dla Patronatu, obejmującego wszystkie trzy Związki. Patron i Komitet, wywiązując się z powyższego zadania, przekonali się niebawem, że łatwo było przeprowadzić rozdział Związku na 3 obwody, ale połączenie organiczne wszystkich Spółek pod jednym wspólnym Patronatem trafić miało z powodu opozycji na trudności niepokonane.
Powody opozycji były najróżniejsze. Niektóre Spółki, zwłaszcza te, które organizację związkową najchętniej wyprowadzić chciały z ramienia Komitetu, nie były zadowolone z tego, że Komitet został usunięty. Albo uważały, że Patronat wogóle nie jest potrzebny, lub chciały mieć go nie jako „organ nadzorczy“, lecz tylko jako „organ współrzędny“. Nie podobało się, że Patronat, który w czasie swego wielorakiego rozwoju nigdy dotąd nie stanął formalnie na stanowisku naczelnem i nadzorczem, miał teraz w stosunku do Związków rewizyjnych zająć miejsce wywyższone. Akceptowali oni przeto stan reformy związkowej, jaki był się wytworzył przy ostatniej przemianie w roku 1884-tym, a który formalnie nie wywyższał się jeszcze ponad Komitet. Związki rewizyjne nie miały być przeto organicznie, ściśle połączone ze Związkiem patronackim, występującym w roli nadzorczej.
Ale inne Spółki, zwłaszcza te, co chciały organizację związkową wyprowadzić z ramienia Patrona, stanęły także w niemniejszej opozycji. Chociaż Komitet był w projekcie usunięty, a uwzględniony był Patron z przewodniczącym na czele, jako organ nadzorczy, zwalczały projekt reformy, bacząc przedewszystkiem nie tyle na formę, ile na stan rzeczywisty. Uważały, że wpływ Patronatu może być uwydatniony li tylko w łączności z prawem rewizji spółkowych. Rewizje spółkowe tworzyły wedle nich istotną podstawę wpływu patronackiego. Bez niej wydawał się Patronat, acz formalnie na czele Spółek i Związków rewizyjnych postawiony, w rzeczy samej pozbawiony siły i mocy do należytego sprawowania urzędu. Wydawał się on więcej zbliżony do funkcji dawniejszego Komitetu, pozostającego bez rzeczywistego na Spółki wpływu, aniżeli do dawniejszego Patronatu, który mocą swego ze Spółkami ciągłego kontaktu, wydobywał się z pod wpływu Komitetu i w toku swego długoletniego rozwoju zawsze szedł naprzód w swych dążnościach emancypacyjnych. Dlatego w wywodach swych opierali się przedewszystkiem na tradycji, bo instytucja rewizorów, powstała w związku ze zmianą Ustaw r. 1884-go, oddawała kierunek rewizji w ręce patronackie.
Opozycja, zaznaczająca się w tym kierunku, była tem silniejsza, że zmiany rzeczywiste, jakie w ustroju związkowym zostały przeprowadzone, potwierdzały najzupełniej przypuszczenia kierunku patronackiego. Gdy więc Patronat, a mianowicie Patron, mimo przyznanego sobie w projekcie naczelnego stanowiska pod względem formalnym, rzeczywiście usuwał się od pracy spółkowej i wszystkie niemal dawniejsze atrybucje swe i warunku swego stanowiska, jako to: załatwianie wszelkiej korespondencji ze Spółkami i rewizorami spółkowymi, redakcja rocznych sprawozdań związkowych, dostarczanie Spółkom wszelkich formularzy i książek, wygotowanie zaproszeń na posiedzenia komitetowe, oddał już rzeczywiście w ręce Banku Związku, istniała obawa, po ich stronie uzasadniona, że z dawniejszej władzy patronackiej niewiele się pozostanie. Tem usilniej przeto dążono do tego, aby Patronat złączyć znowu z rewizjami spółkowemi i tym sposobem przywrócić dawniejszą łączność i bezpośredni kontakt.
Takie dążności Spółek, rozchodzące się przeważnie w tych dwóch kierunkach, sprowadziły w życiu spółkowem zamęt i chaos, tem niebezpieczniejszy, że dawniejsza jedność była rozbita tak u dołu spółkowego jak u góry komitetowej.
W toku walk o reformę ustroju związkowego prysła dawniejsza łączność i zgoda Patrona z członkami Komitetu, składającego się przeważnie z przedstawicieli Spółki Poznańskiej. Połączenie i wspólne działanie Patrona i Spółki Poznańskiej, której owocem był Bank Związku, nie dało się w dalszym rozwoju związkowym utrzymać. Sprzeczne interesa, jakie przedstawiały obie instytucje bankowe, pracujące na jednym i tym samym gruncie, mieściły w sobie od samego początku zarodek rozstroju i parły z rozwojem obydwu instytucji do rozdwojenia. Unja personalna, nadana celem ściślejszego połączenia obu banków, zerwała się już w r. 1887-ym. Prezes Komitetu, a dyrektor Banku Związku ustąpił wówczas z prezesury w Radzie Nadzorczej Spółki Poznańskiej, a dyrektor Spółki Poznańskiej i członek Komitetu ustąpił równocześnie z prezesury w Radzie Nadzorczej Banku Związku. To rozdwojenie, wytworzone z racji sprzecznych interesów Banku Związku i Banku Przemysłowców, zaznaczało się niemniej w sprawie reformy związkowej. W przeciwieństwie do projektu Patrona i Komitetu, względnie przewodniczącego w Komitecie i dyrektora Banku Związku, stanął teraz przedstawiciel Spółki Poznańskiej, dążąc do emancypacji Związków rewizyjnych z pod wpływu Patronatu i organicznie z nim połączonego Banku związkowego. Gdy do tej opozycji dochodziła w łonie Komitetu jeszcze inna zdań rozbieżność, zamięszanie i chaos był powszechny, tak u dołu jak u góry. W Komitecie i Spółkach byli jedni za centralizacją, drudzy za decentralizacją, jedni za Patronatem, drudzy jemu przeciwni. Gdy do tego dochodziła chęć ustąpienia Patrona Szamarzewskiego i ogłoszenie podwyższenia kapitału zakładowego Banku Związku do jednego miljona marek — rozpoczęła się walka na wszystkie strony. Ruch spółkowy, pozbawiony dawniejszego, sprężystego, jednolitego kierunku, rozchodził się na różne strony i wytwarzał się na anarchję, której odbiciem był przebieg trzech Sejmików obwodowych.
Na wszystkich trzech Sejmikach obwodowych ujawniały się dążności wyemancypowania się z Patronatu, pojętego wedle projektu. Wszyscy niemal przeciwnicy projektu stanęli w opozycji do Patronatu, zaznaczając swe stanowisko.
Na Sejmiku obwodu poznańskiego opozycja zrazu była tylko słaba, reprezentowana jedynie przez Spółkę Poznańską i Kościańską, które oświadczyły się odrazu przeciwko organicznemu połączeniu Związku rewizyjnego poznańskiego tak z Patronatem jak z Bankiem związkowym. Opozycja ta, gdy na czele Związku rewizyjnego stanęli 3 przedstawiciele Spółki Poznańskiej, na pierwszem Walnem Zebraniu bezskuteczna i nadaremna, wzmogła się na drugiem Zebraniu, odbytem w Jarocinie, tak silnie, że przeprowadziła usunięcie nadzoru i zwierzchnictwa Patronatu.
Ta sama tendencja okazała się na Walnem Zebraniu Związku rewizyjnego obwodu bydgoskiego, ale bez skutku. Spółka Gnieźnieńska żądała, aby Związek rewizyjny bydgoski był ukonstytuowany jedynie i wyłącznie w myśl przepisów prawa z dnia 1. 5. 89., które o Patronacie nic nie wspominają. Po objaśnieniu, że Patronat bynajmniej nie sprzeciwia się prawu, przyjął Sejmik z małemi zmianami Ustawy w całości wedle przedłożonego przez Patrona i Komitet projektu.
Na trzecim Sejmiku obwodowym w Toruniu miała opozycja odrazu przewagę i usunęła Patronat z Ustaw związkowych. Sprawę przyjęcia Ustaw Patronatu wedle projektu Patrona nie wzięto wcale pod szczegółową dyskusję, ale oświadczono się za organizacją dawniejszą wedle Ustaw z r. 1884-go, które jedynie uznawano.
Ten sam zamęt, jaki się ujawniał na tych trzech Sejmikach obwodowych, powstał w r. 1890-ym, gdy zwołany został ogólny Sejmik do Inowrocławia. Miał on powziąć uchwałę co do założenia Związku patronackiego czyli ogólnego i zadecydować ostatecznie o stosunku swym do Związków rewizyjnych. Wówczas okazał się ten sam zamęt w pojęciach i dążnościach, który groził dalszem zawikłaniem sprawy. Niektóre ze Spółek, a zwłaszcza Spółka Poznańska, nie uznawały ze swej strony wogóle kompetencji Sejmiku inowrocławskiego do podjęcia uchwał, któreby zobowiązywały poznański Związek rewizyjny i dlatego odmówiły swego udziału. Inne znowu, tak jak na Sejmikach obwodowych, uznawały Patronat za rzecz całkiem zbyteczną i były mu mniej lub więcej przeciwne. Na 66 Spółek, reprezentowanych na Sejmikach obwodowych, było na Sejmiku inowrocławskim tylko 44 reprezentowanych. Aby ratować jedność rozbitą, zgodzono się wreszcie w większości na założenie Związku patronackiego, ale z Ustaw jego usunięto zupełnie Związki rewizyjne. Wobec projektowanej łączności organicznej między Związkiem patronackim a Związkami rewizyjnymi, został wszelki stosunek między organizacjami poszczególnemi zerwany, skutkiem czego, obok trzech Związków rewizyjnych, luźno obok siebie stojących, a terytorjalnie odgraniczonych, powstał Związek ogólny, z prawem obejmowania wszystkich Spółek. W ten sposób została rozbita jedność Spółek. Obok 3 Związków rewizyjnych, posiadających przywilej rewizji własnej, stał oddzielnie Związek patronacki bez tego przywileju, z głównem zadaniem krzewienia życia spółkowego.
Gdy myśl pierwotna Szamarzewskiego tą drogą spaczyła się i wykoleiła, okazała się wnet potrzeba zmiany zasadniczej w organizacji związkowej. Jasnem było, że z takiego obrotu rzeczy nie był zadowolony żaden kierunek. Co do tego panowała zgodność zupełna, że stan wytworzony mimowoli nie może się nadal utrzymać. To też zaraz na pierwszem posiedzeniu Patronatu w Poznaniu, które odbyło się d. 5. 3. 1891-go r., a na które stawili się wszyscy członkowie nowo obranego Patronatu z Patronem Szamarzewskim na czele, uchwalono, aby sprawę zlania trzech Związków rewizyjnych w jeden Związek z Patronem na czele uważać za otwartą, wobec czego postanowiono zająć się niebawem zredagowaniem odnośnego projektu. Zanim zdołano się zebrać na drugie posiedzenie, gdy oto nagła śmierć przecięła pasmo żywota ks. Szamarzewskiego. Wobec tego zadanie przeprowadzenia ostatniej fazy reformy związkowej przypaść miało w udziale następcy tegoż, ks. Patronowi Wawrzyniakowi.
Aczkolwiek zakończenie tego dzieła spółkowego wychodzi poza kres działalności ks. Szamarzewskiego, wszakże celem zaokrąglenia poglądu na całość sprawy związkowej, której faza ostateczna jest wynikiem długoletniego rozwoju z czasów Patronatu Szamarzewskiego, przedstawimy w krótkości przebieg ostatecznej reorganizacji związkowej. Patrząc na gmach związkowy, jaki stanął w swem ukończeniu, tem snadniej pójdzie nam poznać tendencję myśli Szamarzewskiego w całej jego osnowie i rozciągłości, oraz należycie odważyć znaczenie tego dzieła, którego uwieńczenie jest wielką zasługą ks. Wawrzyniaka.
W toku opisu działania ks. Szamarzewskiego spotkaliśmy się nieraz ze Spółką Śremską a jej przedstawicielem, ks. Wawrzyniakiem. Należąc do najstarszych i najruchliwszych spółkowców, zwrócił ks. Wawrzyniak wcześnie uwagę na siebie pracą swą, tak spółkową w szczególe, jak społeczną w ogóle. Poza ograniczonem kołem Spółki Śremskiej, która przedstawia właściwy teren jego działalności społecznej, pracuje ks. Wawrzyniak w Towarzystwach Przemysłowych, gdzie wybił się na szersze pole działania jako członek Rady Przemysłowej, a zwłaszcza jako Patron Towarzystw Przemysłowych. Pod ożywczem działaniem Patronatu ks. Wawrzyniaka, Towarzystwa Przemysłowe, wiodące żywot suchotniczy, budzą się do nowego życia. Podczas krótkiego urzędowania ks. Wawrzyniaka (r. 1877/8) powstaje wśród Towarzystw Przemysłowych ruch niebywały, a sprawozdania ich z tego czasu świadczą o niestrudzonej gorliwości i skrzętności patronackiej ks. Wawrzyniaka. Spowodowany przez swą władzę zwierzchnią do zaniechania czynności patronackich, złożył ks. Wawrzyniak swój urząd. Ale dając się poznać z tej strony w sposób tak dodatni i korzystny, ustępował z życzeniami, „aby pomyślniejsze warunki dozwoliły złączyć się znowu z nim jako przewodnikiem w pracach społecznych“. Na razie atoli nie pozostało mu nic innego, jak wrócić do swej pracy spółkowej i społecznej w Śremie. Tu, pielęgnując pilnie i gorliwie stosunek Spółki Śremskiej do Patrona, ks. Szamarzewskiego, bierze ks. Wawrzyniak wybitny udział, jakeśmy widzieli, w ruchu spółkowym, poczynającym się z rokiem 1882-im, a skierowanym przeważnie ku reformie organizacji związkowej. Dążąc do zaprowadzenia w Związku stałych rewizji spółkowych, które uważał za naczelne zadanie Patrona, obstawał zawsze przy wprowadzeniu organizacji związkowej z ramienia Patrona a nie Komitetu. Gdy jednak Komitet ze zgodą Patrona Szamarzewskiego przedstawił Sejmikowi projekt reformy związkowej z pominięciem zupełnem Patronatu i Patrona, odrzuca Wawrzyniak ze zgodą Szamarzewskiego, jako referent odnośnej komisji, Ustawy wypracowane przez Łyskowskiego i podaje główne zasady reformy związkowej, jakie należało przeprowadzić wedle żądania Spółek. Wówczas uratował ks. Wawrzyniak pierwszy raz instytucję Patronatu. Zmiana Ustaw idzie tedy w kierunku myśli, reprezentowanej przez Wawrzyniaka, poczem powstaje instytucja rewizorów pod kierownictwem Patrona. Gdy jednakże instytucja rewizorów w praktyce nie wydaje spodziewanych owoców i myśl reformy Związku za pomocą stworzenia nowej centrali spółkowej bierze górę, należy ks. Wawrzyniak do jej zwolenników, co zrazu sceptycznie zapatrywali się na sprawę założenia Banku Związku, a potem w miarę zachodzących w Komitecie zmian coraz gorliwiej i skuteczniej jej potrzebę wykazywali i uzasadniali. Mianowicie należy ks. Wawrzyniak do tych, co podkreślali znaczenie Banku Związku dla instytucji Patronatu, w którego funduszach widzieli przedewszystkiem materjalne jego poparcie. W tym czasie, jednając swym znacznym już wpływem licznych nabywców akcji Banku Związku, mianowicie w Śremie i jego okolicy, zbliża się poraz pierwszy do Komitetu. Było to na Sejmiku gnieźnieńskim, dnia 12-go października 1887-go roku. Podczas wyboru, względnie potwierdzenia członków komitetowych, z łona Spółek wychodzi propozycja, aby obrać ks. Wawrzyniaka członkiem Komitetu. Wawrzyniak atoli, będąc zwolennikiem wyprowadzenia organizacji z ramienia patronackiego, oświadcza, „że urzędu przyjąć nie może“. Wówczas przewodniczący w Komitecie, dr. Kusztelan, który już w roku 1877-ym jako członek Rady Przemysłowej miał sposobność wybierać ks. Wawrzyniaka Patronem Towarzystw Przemysłowych i poznać jego znakomitą działalność patronacką na tem polu, uprasza Sejmik, aby ks. Wawrzyniaka obrano zastępcą Patrona. Gdy ks. Wawrzyniak nie sprzeciwia się temu, oddaje Sejmik Komitetowi prawo kooptowania ks. Wawrzyniaka jako Wicepatrona. W kilka dni później, dnia 27-go października jako taki po raz pierwszy wprowadzony na posiedzenie Komitetu, rozpoczął ks. Wawrzyniak swą działalność, która od razu stanęła w przeciwieństwie do Komitetu, zwłaszcza w sprawie reformy związkowej. Mimo nowego prawodawstwa, z którem jak najdokładniej był obeznany, obstawał ks. Wawrzyniak przy swej myśli stworzenia jednego Związku rewizyjnego z Patronem na czele. Uważał, że rewizje i kierowanie niemi, to podstawa siły i wpływu Patrona, był przeto zdania, że Związek patronacki, wedle projektu Komitetu i Patrona Szamarzewskiego, bez posiadania prawa do rewizji, a z głównem zadaniem krzewienia Spółek, mniej nadaje się do ugruntowania powagi i znaczenia Patrona, aniżeli jeden Związek, ale prawodawstwem poparty, posiadający w sprawach rewizji egzekutywę, chociażby z szerszemi i dalej idącemi kompetencjami. Wobec tego zajął ks. Wawrzyniak względem projektu komitetowego to samo stanowisko, co w roku 1883-im. Wówczas, idąc ręka w rękę z Patronem Szamarzewskim, obalił projekt Komitetu dlatego, że tenże nie uwzględniał wcale Patrona i Patronatu. Teraz, w roku 1889-ym na Sejmiku toruńskim, stanął do walki przeciwko projektowi Patrona Szamarzewskiego i Komitetu, dlatego, że tenże nie uwzględniał należycie Patronatu. Mimo, że sam był członkiem Komitetu, stanął na czele opozycji i jako referent komisji, obradującej nad projektowaną reorganizacją Związku, wystąpił przeciwko projektowi z ciężkimi zarzutami, wywołując ostre starcia i protesty. Nie było w tem słuszności, bo, o ile chodziło o metodę i sposób działania, to w zasadzie postępowanie ks. Wawrzyniaka było jednakie z wystąpieniem Spółki Poznańskiej w roku 1882-im, aczkolwiek idące jeszcze dalej. Będąc, jako członek Komitetu, w sprawie projektu w mniejszości, apelował ks. Wawrzyniak, jako przedstawiciel Spółki Śremskiej, do najwyższej instancji, jaką jest Sejmik. W komisji potrafił niemal wszystkie głosy pozyskać dla swego projektu, w plenum jednakże nie osięgnął większości. Zrazu więc poniósł klęskę w sprawie Patronatu, ale nie należał bynajmniej do tych, co ustępują przed trudnościami i przeciwnościami. Myśl swą prowadzi dalej i rozszerza, a podczas anarchji, jaka się wywięzuje w następstwie, wpływy jego zwolna wzrastają. Na następnym Sejmiku w Inowrocławiu w roku 1890-ym popiera usilnie zawiązanie ogólnego Związku patronackiego, chociaż pozostającego poza nawiasem Związków rewizyjnych. Myśl ta przechodzi, a w skład Patronatu nowego wchodzi większość przychylna zabiegom ks. Wawrzyniaka. Wówczas poczyna się zwrot Patronatu w kierunku pomysłów ks. Wawrzyniaka, który po śmierci ks. Szamarzewskiego obrany przez Patronat Patronem, zaraz na następnym Sejmiku w Środzie w r. 1891-ym przeprowadza swój program. Po bardzo ożywionych rozprawach, przechyla się Sejmik 38 głosami przeciw 13 do głosowania za jednym Związkiem rewizyjnym, którego Zarząd ma tworzyć Patronat Spółek. Jeden Związek, terytorjalnie ograniczony na Prusy Zachodnie i W. Ks. Poznańskie i w kompetencjach swych uszczuplony, ale z prawem rewizji, z Patronem na czele, stanął na miejsce dawniejszych organizacji. Gdy kilka lat później, mianowicie w roku 1895-ym, mocą zmiany Ustaw prawo wyboru naczelnej władzy wykonawczej, t. j. Patrona i Wicepatrona, przeszło w ręce najwyższej władzy ustawodawczej tj. Sejmiku, rozwój organizacji związkowej, tyle lat spornej, dobiegł wreszcie do kresu. Zapobiegliwość ks. Wawrzyniaka ku zachowaniu powagi Patrona, odniosła teraz poraz wtóry ostateczne zwycięstwo. Patron, naczelnik Związku, z woli Sejmiku, a nie z poręki Patronatu wybrany, tworzy odtąd gmachu związkowego szczyt jednolity, zwięzły i spójny w sobie, a oparty na silnej i szerokiej podstawie spółkowej.
Za pomocą takiej organizacji związkowej, kierowanej silnem ramieniem ks. Wawrzyniaka, rozwinął nowy Patron swą działalność spółkową, nie doznając ze strony władzy swej żadnych przeszkód. Przedstawiwszy nowemu Arcybiskupowi, ks. Stablewskiemu, założycielowi pierwotnej Spółki Śremskiej, sprawę Spółek, jako broń najskuteczniejszą przeciw agitacji socjalistycznej, znalazł dla pracy swej uznanie i zrozumienie i otrzymał pozwolenie „zajmowania się Spółkami w charakterze Patrona“. jako taki pełnił swe funkcje niemal lat 20 ku ogromnemu, a powszechnie znanemu i uznanemu pożytkowi Spółek i społeczeństwa.
To wielkie powodzenie, jakie osięgnął jeden Związek rewizyjny pod kierownictwem ks. Wawrzyniaka, nie powinno jednakże zasłonić widoku na dodatnie strony myśli przewodniej ks. Szamarzewskiego, uwydatnionej w projekcie Komitetu. Kombinacja Szamarzewskiego między centralizacją i decentralizacją, między Związkiem patronackim a Związkami rewizyjnymi, posiadała z pewnością przymioty, jakie trudno było zastąpić w sposób inny. Odnosi się to mianowicie do ujęcia idei krzewienia i zakładania nowych Spółek w osobny system organizacyjny, co wedle Ustaw było przedniem i głównem zadaniem Związku patronackiego. Krzewienie Spółek, pojęte szeroko, jako systematyczne szerzenie idei współdzielczej, jako metodyczne badanie wszelkich objawów życia ekonomicznego i społecznego, a zwłaszcza poznawanie warunków i okoliczności, podatnych na grunt dla spólnictwa ludowego, jako bezustanna walka przeciwko wypaczeniu i zwyrodnieniu myśli współdzielczej, wogóle przeciw wszelkim nieprzyjaciołom Spółek, — taka jawna działalność patronacka, choć niepoparta ustawodawstwem, miałaby wielkie zadanie do spełnienia i musiałaby wydać plon błogi i obfity. Przy tak pojętej organizacji byłoby utrudnione szkodliwe działanie wszystkich bękartów spółkowych, które, jak np. niektóre banki parcelacyjne pierwotnego typu, grasowały u nas na szkodę społeczeństwa i myśli współdzielczej.
Natomiast Związek rewizyjny, jaki powstał, miał stosownie do nowego prawodawstwa wyłącznie rewizje Spółek na celu. Aczkolwiek braki jego, co do organicznego ujęcia krzewienia Spółek, zostały w praktyce w części usunięte dzielnością osobistą Patrona Wawrzyniaka, wszakże nie można zaprzeczyć, że osobistość, chociażby najdzielniejsza, nie jest zdolna, jak to wykazał Szamarzewski, zastąpić poza pewien kres organizacji, sięgającej swymi wpływami do najdalszych zakątków.
Jako dalszą zaletę Związku patronackiego, należałoby wymienić jego zakres działania, rozpostarty na wszystkie Spółki polskie pod panowaniem pruskiem. Wszystkie polskie Spółki, jakie istniały i jakie miały powstać, złączone być miały w jednej, wspólnej organizacji związkowej. Zamiarem ks. Szamarzewskiego było, wpływ patronacki, ujęty w organizację, a oparty na szerokich kołach spółkowych, rozciągnąć na wszystkie ziemie polskie, aby wielkie te obszary, dotąd w wielkiej części zupełnie nieużytkiem leżące, użyźnić i pozyskać dla spólnictwa ludowego. Mianowicie zwrócił ks. Szamarzewski baczne oko na ziemię górnoślązką, która nieumiejętnie, niekiedy obcą ręką uprawiana, wydała pod względem spółkowym płód tak skażony, że Patronowi Szamarzewskiemu wypadło raczej go tępić, aniżeli nawracać do stanu zdrowotnego.
Związek rewizyjny natomiast, założony tylko na Prusy Zachodnie i Poznańskie, bo tylko na temże terytorjum istniały wówczas Spółki polskie, nie mógł był wziąć pod uprawę Górnego Ślązka. Dzieje Spółek górnoślązkich świadczą niezbicie, jak przewidującą była zasada organizacyjna ks. Szamarzewskiego. Bo Banki Ludowe, jakie w następnych latach powstawały, wiodły przez długie lata żywot odosobniony, pozbyty ku swej szkodzie łączności związkowej z innemi Spółkami polskiemi. Nie było organizacji, któraby obejmowała całość Spółek polskich, a do Związku rewizyjnego, jaki istniał na Prusy Zachodnie i Poznańskie, była im droga zamknięta. Później, gdy Spółki pomyślały o własnym Związku, ale przywileju do ustanawiania własnych rewizorów nie otrzymały, wytworzyły się w życiu spółkowem na Górnym Ślązku nienormalne stosunki. Spółki bowiem należą w celu rewizji częściowo do Związków niemieckich, pozatem posiadają swój własny Związek bez przywileju rewizji, a łączność z resztą Spółek polskich istnieje za pomocą Banku Związku i, co do Związku, za pomocą unji personalnej. Połączenie wszystkich polskich, także górnoślązkich Spółek, za pomocą wspólnej organizacji związkowej, także i w tym wypadku, wprowadziłoby rozwój spółkowy na właściwsze i pewniejsze tory.
To też wobec tych widocznych przymiotów, jako jeszcze innych, myśl Szamarzewskiego, o ile chodziło o formę organizacyjną, t. j. podział Spółek na trzy osobne Związki rewizyjne, terytorjalnie ograniczone i na wspólny Związek Patronacki, spotkała się nawet u przeciwników z uznaniem. Sam Wawrzyniak, głowa opozycji, już na Sejmiku z r. 1889-ym, był zdania, że taki podział Spółek nie byłby „nieszczęściem“. Później zaś, gdy z wyborem nowego Patrona, ks. Wawrzyniaka, złagodziły się przeciwieństwa między oba kierunkami i niejedna przyczyna walki odpadła, zapatrywania na pomysły Szamarzewskiego okazywały się także po stronie przeciwnej we formie względniejszej. Nawet Sejmik średzki, co oświadczył się w większości za jednym Związkiem, był w danym razie gotów akceptować główną zasadę decentralizacji projektu ks. Szamarzewskiego. Mianowicie tenże Sejmik uzależnił formę przyszłej organizacji związkowej od odpowiedzi rządowej. Gdyby nowy Związek rewizyjny nie otrzymał zatwierdzenia rządowego, natenczas, wedle uchwały sejmikowej, Spółki miały pozostać przywilej stanowienia własnych rewizorów. w tym wypadku poszczególne Związki rewizyjne przyjęłyby do Ustaw swoich Patronat jako Radę Nadzorczą. Ponieważ jednakże jeden Związek rewizyjny uzyskał przywilej rewizji, udzielony dekretem ministerstwa spraw wewnętrznych i handlu z d. 14. 8. 1892-go r., przeto myśl skombinowania decentralizacji i centralizacji za pomocą Patronatu, jaką popierał Szamarzewski, upadła.
Miała jednak myśl Patrona Szamarzewskiego i Komitetu swoją słabą stronę, a tą była nie zasada decentralizacji, ale jej wykonanie. Uniknęłyby Spółki rozstroju, gdyby po przyjęciu Ustawy Związków rewizyjnych i w zasadzie także Ustawy Związku patronackiego, czynniki miarodajne, zwłaszcza Komitet i Patron, pojęli reorganizację Związku ze swym Związkiem Patronackim i z 3 Związkami rewizyjnymi jako całość, którą załatwić mógł z dołu do góry jeden wspólny Sejmik, jedno Walne Zebranie wszystkich Spółek. Stanęłaby tym sposobme jednolita organizacja związkowa, uwzględniająca w całości życzenia wszystkich Spółek ogólnie i poszczególnie w Związkach rewizyjnych. Wówczas snadnie bez rozbicia mogłyby Spółki usunąć wszystkie pomniejsze braki, zachodzące w redakcji Ustaw związkowych. Jako takie wymienić należałoby niezbyt ścisłe określenie pojęcia Patronatu i jego stosunku do Związków poszczególnych, zwłaszcza wyraźniejszy podział i rozdział ich kompetencji. Przy takich i t. p. zmianach, ustałaby ociężałość w organizacji projektowanej, a na miejscu Związku patronackiego stanęłaby zwykła Rada Nadzorcza wedle pojęcia, jakiemu dała wyraz wspomniana już uchwała Sejmiku średzkiego w roku 1891-ym. Gdy jednakże sprawa nowej organizacji związkowej wzięła inny obrót i przeprowadzenie jej rozpoczęło się przed ostatecznem przyjęciem Ustaw patronackich, wówczas powstała anarchja i chaos powszechny, w którym rozpoczętą budowę gmachu związkowego trzeba było przerwać, tak, że dojść nie mogła do ostatecznego wykończenia. Tym sposobem zwichnęła się myśl Szamarzewskiego, która w rzeczy samej silną i wprawną ręką ks. Patrona Wawrzyniaka prowadzona, wyszłaby nie na najmniejszą korzyść i pożytek ruchu spółkowego.
Jakkolwiekbądź — nawet organizacja ta, jaka się ostatecznie wywiązała, a więc jeden Związek rewizyjny z Patronem na czele, nie byłaby możliwą, gdyby nie podstawowa praca ks. Szamarzewskiego. On to swą długoletnią działalnością spółkową i związkową sprawił, że uciążliwy urząd Patrona pod przemożnym skądinąd wpływem Komitetu, strącony ze swego przodującego stanowiska, podniósł się w znaczeniu, wyrósł na siłę pierwszorzędną i zajaśniał u góry związkowej blaskiem, promieniejącym nawet poza sfery spółkowe. O to swoje stanowisko walcząc, oparł się na szerokich warstwach spółkowych i stąd wyprowadzając swoją siłę i moc, przyczynił się do wywołania demokratycznego ruchu spółkowego, który przeciw Komitetowi wziął swego Patrona w obronę i wzmocnił zachwiane jego stanowisko. Ruch ten, pod kierownictwem Patrona i złączonej z nim Spółki Poznańskiej, zebrawszy się w prąd silny, zwrócił się przeciwko wszelkim w Komitecie obcym, niespółkowym żywiołom i nabrawszy rozpędu, zaczął porządkować sprawy spółkowe, wyparł z Komitetu najpierw przedstawiciela pierwszej centrali spółkowej, potem prezesa w Komitecie… Zaprowadzając zmianę Ustaw, zwłaszcza wprowadzając do Związku instytucję rewizorów, ruch ten osięgnął najwyższe swe napięcie w utworzeniu Banku Związku, jako nowej, rzeczywistej centrali spółkowej. Wówczas Patron Szamarzewski, widząc tych dążności spółkowych pochód zwycięski, i Związku spółkowego uwieńczenie, uważał, że nadeszła chwila odpowiednia, by się od pracy spółkowej usunąć, rozłożyć urząd swój i złożyć go w ręce inne. Wtem, gdy Spółki coraz bardziej pozbawiane opieki patronackiej pod wpływem parcia wewnętrznego rozbiegły się i rozbiły, podniosła się siła nowa, która walcząc za zachowaniem tradycyjnego Patrona, weszła w dawniejszy ślad ks. Szamarzewskiego, urząd Patrona umocniła na przyszłość i w Ustawach zapewniła mu naczelne stanowisko. Na tej podstawie oparty jest po dziś dzień urząd patronacki. Zawdzięcza one swe powstanie ks. Szamarzewskiemu, a swe zachowanie ks. Wawrzyniakowi. Jak słuszną tedy i w głąb zagadnień historycznych wnikającą jest uwaga obecnego Patrona, ks. kanonika Adamskiego, gdy z okazji 50-letniego jubileuszu Spółki Średzkiej powiedział, że nie byłoby Wawrzyniaka, gdyby nie było Szamarzewskiego.

ROZWÓJ SPÓŁEK.

Najznamienniejszą cechą drugiego okresu czynności Patronatu ks. Szamarzewskiego jest, jakeśmy widzieli, skupienie sił i energii spółkowej około budowy nowego gmachu związkowego. Zasadnicze przemiany, jakie zaszły we wnętrzu organizacji związkowej, mianowicie zmiana polityki procentowej pierwszej centrali spółkowej, jej wycofanie się ze służby spółkowej i wyeliminowanie z organizacji związkowej, odsłoniły z całą bezwzględnością słabe i kruche strony budowy związkowej. Pokazały próchność jej podstaw i wykazały gwałtowną potrzebę jej naprawy w interesie przyszłego rozwoju spółkowego. Wobec tego nakazu, narzucającego się na pierwszy plan wszystkich usiłowań spółkowych, wobec napięcia wszystkich sił około przebudowy gmachu związkowego i utrwalenia jego fundamentu, niewiele pozostało pracy koło krzewienia poszczególnych Spółek. Nie interes pojedyńczych Spółek, jak w pierwszym okresie czynności patronackiej, ale interes całości życia spółkowego, moralny i materjalny interes Związku, który miał dopiero ugruntować i umocnić byt przyszłych Spółek, zajmował w pierwszym rzędzie umysły spółkowe.
W takich warunkach rozwój i bieg życia spółkowego wszedł na tory z góry wytknięte i otrzymał w tym zakresie właściwy swój kierunek i cel. Z jednej strony tendencja do ekspansji spółkowej, tak silnie wprzódy rozwinięta, ustaje całkiem, z drugiej strony wewnętrzne życie Spółek rozrasta się w tempie spieszniejszem, niżeli dawniej, mianowicie zwiększa się liczba członków i interesów spółkowych. To są dwa momenty, które charakterystyczne piętno wycisnęły na formie życia spółkowego i nadały mu kształt i kierunek właściwy.
Co do momentu pierwszego, to zastój w zakładaniu nowych Spółek, zastój, którego tendencja ujawniała się już przy końcu pierwszego okresu, był w tym czasie do roku 1887-go zupełny. Po roku 1879-ym nie powstawały wogóle żadne nowe Spółki w W. Ks. Poznańskiem i Prusach. Szamarzewski odradza od zakładania nowych Spółek, przeprowadzając zasadę, by nie przykładano ręki do tworzenia nowych organizmów spółkowych, gdzie niema warunków dla ich bytu i rozwoju. Dopiero począwszy od roku 1887-go, po przeprowadzeniu pierwszych zmian zasadniczych w ustroju związkowym, ożywia się nieco ruch spółkowy. Nowe Spółki powstają, najpierw pojedyńczo, potem gromadkami coraz większemi, zapowiadając nową erę ekspansji spółkowej. Mimo to ogólna liczba Spółek cofa się, bo równocześnie upadają poszczególne Spółki. Wobec maximum roku 1878-go, który poza Ślązkiem wykazywał 86 Spółek, liczba zmniejsza się z roku na rok o jedną Spółkę, raz nawet o dwie Spółki, albo pozostaje na tem samem miejscu, co wprzódy. Taki ciągły spadek liczby spółkowej miejscu, co wprzódy. Taki ciągły spadek liczby spółkowej trwa przez lat ośm. Dopiero z rokiem 1888-ym podnosi się liczba Spółek, osięga w ostatnim roku badanego czasu maximum pierwszego okresu, o ile chodzi o ogół spółkowy, a nie dochodzi do niego wogóle, o ile chodzi tylko o Spółki pożyczkowe. Życie spółkowe pod względem tworzenia nowych Spółek przedstawia tedy obraz zastoju, zwłaszcza w stosunku do Spółek pożyczkowych. Bieg linji rozwojowej, w przeciwieństwie do Spółek związkowych w szczególe, o czem była mowa na innem miejscu, wstrzymuje się w tym okresie lub idzie wstecz. Pod względem ekspansji spółkowej nie widać przeto żadnego postępu. To jest jedna z cech charakterystycznych życia spółkowego tegoż okresu.
Co do drugiego momentu, odnoszącego się do rozrostu wewnętrznego życia Spółek pojedyńczych, to badanie tych czasów trafia na trudności, których całkiem usunąć nie można. Sprawozdania związkowe, składające się z liczb przypadkowych, nie nadają się do wytworzenia sobie właściwego poglądu na wewnętrzny stan spółkowy. Nie są one wyrazem życia wszystkich Spółek i wykazują braki, które obraz rozwoju spółkowego pod tym względem w niedostatecznem, a nawet fałszywem przedstawiają oświetleniu. Na tych liczbach, z któremi zwykliśmy się na ogół spotykać, nie może opierać się statystyka, jeżeli nie chce popaść w zamęt i błędy, a przyszły historyk naszego spólnictwa ludowego będzie miał niemało trudu i mozołu, aby tak liczne braki uzupełnić, liczby odnośne, porozrzucane po różnych pismach i gazetach pozbierać i zestawić jako tako dokładny i wyczerpujący obraz. Na razie atoli wobec braku takiego zestawienia, chcąc choć w przybliżeniu dojść do właściwej oceny wewnętrznego rozwoju spółkowego, przedsięwzięliśmy oprzeć badania nasze na liczbach przeciętnych, które nie narażą nas na większe niedokładności i uchronią od mylnych wyobrażeń. Wedle takiego zestawienia rozwój spółkowy tego okresu przedstawia się w zupełnie odmiennem zabarwieniu, a wykazującem, że życia spółkowe, choć nie rozwijające się na zewnątrz, mimo wszelkich zapór rozrastało się wewnętrznie, potężniało w łonie poszczególnych Spółek i przygotowywało się na przyszły rozwój ekonomiczny. Ta wewnętrzna cecha rozwoju spółkowego ukaże się nam najwidoczniej, jeżeli porównamy liczby pierwszego i drugiego okresu, w którym z osobna traktować będziemy czas od powstania nowej centrali spółkowej.
Najpierw, co do liczby członków, przypadających w przecięciu na jedną Spółkę, pokazuje się, że w pierwszym okresie liczba ta rosła, ale powoli i nierównomiernie. Od roku 1873-go do 1878-go podniosła się tylko o 13, mianowicie z 186 na 199 członków. Rok 1875-ty i 1878-my wykazuje cofnięcie się liczby członków o 6, względnie o 5. W roku 1876-ym i 77-ym zwiększa się liczba o 5 i 7, największy przyrost roczny przedstawia natomiast rok 1874-ty i przejściowy roku 1879-ty, z których pierwszy miał 12 członków nadwyżki rocznej, drugi zaś 15. Okres drugi do roku 1885-go przedstawia natomiast całkiem odmienny obraz. Liczba członków z wyjątkiem jednego tylko roku, rosła w tempie bardzo ożywionem. Największy przyrost zaznacza się w r. 1880, 1881 i 1885-ym, bo wynosi 30—45 członków. W r. 1883-im urosła liczba członków o 16, w roku 1882-im spadła natomiast o 19. Od roku 1878-go do 1885-go podwyższyła się przeciętna liczba z 199 na 319 członków, a więc o 120, kiedy w pierwszym okresie wzmogła się tylko o 13. W następnych latach zmienia się znowu obraz rozwoju, stając się bardziej podobnym do okresu pierwszego. Liczba członków na ogół podnosi się, ale wolniej, najwyżej o 10 członków. Od roku 1885-go do 1891-go urosła tylko o 35 członków.
Ten sam obraz uwydatniają liczby pożyczek, przypadających w przecięciu na jedną Spółkę. W pierwszym okresie liczba rośnie, ale powoli, w jednym roku tj. 1876-ym cofa się nawet. Wzrost roczny, który ogółem w tym okresie wynosi cr. 15 tysięcy, w dwóch latach ogranicza się na 2 tys., w jednym podwyższa się na 6 tys., a swe maximum osięga w roku 1874-ym, licząc 11 tys. nadwyżki rocznej. Całkiem odmienny rozwój wyobraża okres drugi. Roczne nadwyżki są bez przerwy stale i przeważnie wysokie. Nieznaczne są tylko w latach 1881-ym i 1882-im, bo wynoszą raz 2, drugi raz 5 tys. nadwyżki rocznej. Maximum roku 1885-go wynosi 34 tys., a przyrost roczny całego okresu razem wziąwszy 98 tys. Lata następne natomiast, krom ostatniego, który przynosi 20 tys. nadwyżki rocznej, przedstawiają wzrost tylko powolny i nierównomierny. Obraca się on między 3 a 6 tys. rocznej nadwyżki, a w roku 1886-ym, otrzymamy ten sam, co wprzódy obraz z mniejszemi liczbami w pierwszym okresie, a z większemi w drugim do roku 1886-go, pozatem tę samą tendencję, co w pierwszym okresie.
W proporcji odpowiedniej do rozwoju liczb powyższych, pozostaje rozwój liczb, odnoszący się tak do kapitałów obcych, mianowicie kredytu bankowego i depozytów, jak do kapitałów własnych, mianowicie funduszu rezerwowego i udziałów.
Co do kredytu bankowego, to wobec stanowiska centrali, zajmowanego względem Spółek, rzecz zrozumiała, że w pierwszym okresie był on większy, aniżeli w okresie drugim. Mimo, że tendencja jego w pierwszym okresie nie jest stała bynajmniej, okres drugi rozpoczyna się stałemi obniżkami rocznemi. Kredyt bankowy, wynoszący w roku 1878-ym 63 tys., spada w roku 1882-im do minimum, które wynosi 23 tys., w przecięciu na jedną Spółkę. Odtąd liczba kredytu bankowego podnosi się, to znów cofa, ale nieznacznie. Tendencja pozostaje także po roku 1886-ym chwiejną, aby dopiero w roku ostatnim uczynić niespodzianie podskok znaczny.
Co do depozytów, rozwój ich w pierwszym okresie jest słaby. W trzech latach liczby odnośne nie rosną wcale a nawet się cofają, w dwóch natomiast wzrastają, ale nieznacznie. W okresie drugim jednakże wzrost jest o wiele znaczniejszy. Tylko w roku 1881-ym jest słaby, pozatem przewyższa zawsze maximum okresu pierwszego i dochodzi do najwyższej liczby w roku 1883-im z 22 tys. rocznego przyrostu. Lata następne, które rozpoczynają się znowu cofnięciem, podwyższają się w dalszym ciągu rozwoju, ale nie dochodzą do maximum nadwyżki rocznej roku 1883-go.
Odpowiednio do rozwoju liczb powyższych przedstawia się tendencja rozwoju liczby funduszu rezerwowego i udziału. W pierwszym okresie fundusz rezerwowy, jak to zwykle bywa u Spółek początkujących, rośnie bardzo powoli. Do roku 1878-go przekracza wzrost roczny tylko raz nieznacznie pół tysiąca, w roku 1879-ym rośnie do 6 tys., w drugim okresie natomiast zwiększa się z roku na rok szybko i znacznie, w latach 1883-im i 1884-ym o 24 i 26 tys. W latach późniejszych wzrost roczny zrazu chwiejny, nie dochodzi do maximum okresu zeszłego i wynosi najwięcej w roku 1890-ym i 91-ym, bo 18 i 15 tys.
Co do udziałów zaś, to i pod tym względem drugi okres wykazuje największy przyrost roczny, pierwszy natomiast i lata ostatnie okresu drugiego zaznaczają się mniejszą zwyżką roczną.
Całość obrazu, jaki się nam na mocy liczb powyższych przedstawia, wykazuje, że okres pierwszy działalności Szamarzewskiego uwydatnił się najsilniej w ekspansji spółkowej, drugi natomiast we wewnętrznem spotęgowaniu Spółek. Mimo upadku kilku Spółek — rośnie w drugim okresie liczba członków i pożyczek, wzrasta liczba depozytów i funduszu rezerwowego absolutnie i relatywnie w szybszem tempie, aniżeli w okresie pierwszym. Pozostałe Spółki z roku na rok idą naprzód, cieszą się coraz większem zaufaniem, a największe z nich coraz bardziej zbliżają się do instytucji bankowych, przemieniając się na własne „banki włościjańskie“, jak zwykł był mówić Szamarzewski.
Taki rozwój spółkowy dał atoli powód do niezupełnie właściwej oceny życia spółkowego drugiego okresu działalności patronackiej ks. Szamarzewskiego. Gdy po Spółkach w latach 1881-ym i 1882-im zachodziły większe straty, aniżeli dawniej, gdy z powodu upadku niektórych Spółek liczba ich nie podnosiła się, ale owszem cofała, gdy w kierownictwie związkowem zachodziły większe niedomagania i częstsze starcia, gdy roczne sprawozdania związkowe przedstawiały niedokładny, przypadkowy obraz rozwoju życia spółkowego, — wówczas opinja publiczna, podzielona na partje i partyjki, podniecona walkami wewnętrznemi, zwłaszcza politycznemi, a w tem podnieceniu skora zawsze do krewkich, nieoględnych sądów, malowała stan spółkowy w kolorach zbyt czarnych i zapatrywała się na przyszłość życia spółkowego nader pesymistycznie. Mówiono o zupełnym zastoju i martwocie spólnictwa ludowego, ongi tak bujnego i świetnego, o nieczynności Szamarzewskiego i jego dla Spółek oziębłości.
W rzeczy samej takie pobieżne lub stronnicze osądzenie życia spółkowego tego okresu, bez zastrzeżeń niekiedy i dzisiaj powtarzane, nie jest oparte na rzeczywistych danych. Z osądzenia takiego, nadto zrozumiałego w przełomowej chwili niespokojnych wydarzeń związkowych, pozostanie tylko faktem, że liczba Spółek, co dotyczy Poznańskiego i Prus Zachodnich, nie zwiększyła się, ale cofnęła. Dalej, że r. 1881-go i 1882-go Spółki poniosły straty razem wynoszące przeszło 70 tysięcy. Ale, co dotyczy strat, to wysokość ich, choć znaczna i znaczniejsza, aniżeli w latach poprzednich, nie była jednakże objawem zastraszającym. W latach późniejszych straty podobne powtarzały się jeszcze np. w r. 1889-ym, 1890-ym i 1894-ym i były niewiele mniejsze, niekiedy nawet większe. Zatrwożenie ówczesne i obawy społeczeństwa, podsycane miljonowemi stratami Spółek niemieckich, nie były zatem uzasadnione we wszystkiem. O ile chodzi zaś o krzewienie Spółek, to rezygnacja z tworzenia nowych Spółek była koniecznością, od której Szamarzewski, nie chcąc działać lekkomyślnie, nie mógł był w ówczesnych warunkach odstąpić. Pominąwszy bowiem coraz więcej dający się we znaki brak ludzi odpowiednich na członków do Zarządu, dochodził jeszcze niemniejszy brak kredytu spółkowego dla Spółek powstających i początkujących, kredytu, którego w pierwszym okresie dostarczał należycie Bank Włościjański. Wobec takich braków Szamarzewski przenosił nad krzewienie Spółek, które nie miałyby podstawy realnej, reorganizację związkową, któraby braki usuwała, nową rzeczywistą stworzyła centralę i tym sposobem przygotowała grunt silny i tem pewniejszy dla powstania w przyszłości nowych Spółek.
Dla oceny drugiego okresu działalności Szamarzewskiego pozostanie logika liczb bilansowych podstawą najpewniejszą. A poucza ona, że, mimo zastoju w krzewieniu spólnictwa ludowego, Spółki wykazały na ogół postęp pod każdym względem. Ten ich rozwój szczególnie skłaniał Szamarzewskiego do przeprowadzenia reformy związkowej. Jeżeli w latach późniejszych cała organizacja związkowa ze swą nową centralą i Spółkami, mimo wielkich trudności, ostatecznie tak składnie funkcjonowała, to niemałą zasługą jest właśnie jakość rozwoju tego drugiego okresu działalności Szamarzewskiego, który Spółkom dostarczył tak pod względem absolutnym jak relatywnym, najwięcej członków i kapitału własnego i obcego, tj. depozytów.

∗             ∗

Taki rozwój Spółek nie mógł był pozostać bez wpływu na zakres działalności Szamarzewskiego. Wszakże praca, wypływająca z zakładania nowych Spółek i pouczania początkujących, odpadała zupełnie. Spółki, które mimo nawoływania Szamarzewskiego źle się gospodarzyły, upadły, a pozostałe, rozwijające się i rozrastające, nie potrzebowały tyle opieki i baczności. Stąd ruchliwość ks. Szamarzewskiego musiała się w tym kierunku zmniejszyć, ale gorliwość jego spółkowa znalazła odwet nietylko w dążnościach reformacyjnych Związku, ale także, choć tylko przemijająco, w dalszych podróżach spółkowych, zwłaszcza po Górnym Ślązku.
Górny Ślązk, od powstania Związku począwszy, był bolączką Komitetu i Patronatu. Chociaż program komitetowy obejmował ziemię górnoślązką i dążył do wzięcia jej pod uprawę dla spólnictwa ludowego. Spółki górnoślązkie powstawały bez ściślejszej łączności ze Związkiem spółkowym. Mimo to Szamarzewski zbierał bliższe dane o nich, czerpał wiadomości o nich z ogłoszeń w „Katoliku“ i umieszczał je w swych rocznych sprawozdaniach, z których się dowiadujemy, że na Górnym Ślązku rozpowszechniały się przeważnie Spółki spożywcze, konsumy. Pierwsza taka Spółka wedle sprawozdań rocznych ks. Szamarzewskiego powstaje w roku 1871-ym w Królewskiej Hucie za sprawą Karola Miarki, a pod firmą: „Spółka spożywcza poczciwych wiarusów w Królewskiej Hucie. Spółka zapisana“. W latach następnych sprawozdania związkowe podają ich więcej, mianowicie w roku 1874-ym 3, w roku 1875-ym 6, 1877-ym 7, 1878-ym 11, 1879-ym 13.
Stały wzrost tychże Spółek, różne głuche wieści, jakie dochodziły do Związku o nich i o innych jeszcze Spółkach, o ich kierownictwie i gospodarce, parły Komitet i Patrona coraz bardziej do bliższego zajęcia się niemi. To zainteresowanie zwiększyło się z biegiem lat, do czego przyczyniły się niemało ogólne tendencje polityczne jako i tamtejsze stosunki spółkowe. Gdy w r. 1877-ym zanosiło się w Bytomiu na założenie jakiegoś Banku Ludowego na gruncie śliskim i niepewnym, wówczas prezes w Komitecie, Łyskowski, daje swe gromkie napomnienia, potępia niebezpieczną praktykę, na jaką się z tej okazji zanosiło i robi z tego powodu porównania, mówiąc np. o monachijskiej „Adeli Spitzeder redivive“. W roku następnym 1878-ym odzywa się głos Komitetu, choć znowu nie oficjalnie, w sprawie Spółek górnoślązkich i tak przemawia: „Miejmy tylko pieniądze w kasie Związku, a potrafimy przez Patrona i Komitet nasz i tam z pomocą zawitać. Tam lichwie niecnej i wyzyskaniu niezaradności jeszcze nikt na dobre w oczy nie zajrzał. Gwałt wielki, ażeby się o to jak najprędzej stało“. Ale sprawa Spółek górnoślązkich wciąż jeszcze szła w odwłokę, przedewszystkiem pewnie ze względu na brak funduszów związkowych. Dopiero w roku 1881-ym zdziałano coś pozytywnego. Komitet zdecydował się, oczywiście samowolnie, poddać Spółki górnoślązkie pod Patronat ks. Szamarzewskiego i postanowił przez Patrona na miejscu zaczerpnąć wiadomości o Spółkach górnoślązkich. Mianowicie, wychodząc ze założenia, „że na Górnym Ślązku bracia nasi, którzy naszym językiem mówią, myślą i czują, mają założone Spółki na podstawie prawa z 4. 8. 1868-go, przeto Komitet swego Patrona stanowi także dla Górnego Ślązka i nadaje konsumom górnoślązkim to prawo, że mogą się o radę pytać Komitetu i Patrona, a Komitet i Patron zaś przyjmuje obowiązek opiekowania się Spółkami górnoślązkiemi“.
Na takiej podstawie udaje się Patron Szamarzewski w podróż spółkową na Górny Ślązk, aby zbadać stosunki spółkowe na miejscu i wytworzyć sobie dokładny obraz o stanie Spółek i ich usposobieniu. Z niełatwego tego zadania wywięzuje się Patron w sierpniu roku 1881-go. Zwiedziwszy najpierw Spółki galicyjskie i zadokumentowawszy pobyt swój tamże założeniem Spółki we Lwowie, udał się na Górny Ślązk. Swym zwyczajem zabrał się nader zgrabnie do roboty. Nieznany, obcy w tych stronach, nie posiadając dostatecznych wiadomości o Spółkach i ich kierownikach, zaczął wyprawę swą tem, że wypisał sobie z rejestru spółkowego na sądzie firmy i miejsce siedziby Spółek, a potem nająwszy sobie furmana, dobrze obeznanego ze stosunkami miejscowymi, kazał się obwozić od wsi do wsi, od Spółki do Spółki. Przedstawiając się kim jest, skąd pochodzi, poco przychodzi, tłumaczył, dlaczego on właśnie, jako kapłan, Spółkami się zajmuje i w sprawie ich działa. „Nazywam się ksiądz Augustyn Szamarzewski, mieszkam w Środzie“… Tak wprowadzał się do Spółek i rozpoczynał swe wizytacje. W ten sposób zwiedził ks. Szamarzewski mniejwięcej 20 konsumów w powiecie pszczyńskim, o a 27 powziął dokładne wiadomości. Pozatem napotkał w powiecie opolskim na Spółki systemu Raiffeisena, założone staraniem Reimanna.
Rezultat badań ks. Szamarzewskiego, o czem obszernie rozpisuje się w swej broszurze pod tytułem „Słowo do konsumów górnoślązkich“, wypadł nader niekorzystnie dla wszystkich tych Spółek. Z pisma tego dowiadujemy się, że ks. Szamarzewski z 19 powiatów Górnego Ślązka zwiedził 10, mianowicie bytomski, katowicki, tarnowicki, zabrzeski, głupczycki, opolski, pszczyński, raciborski, rybnicki i gliwicki. Ogólna liczba Spółek, jakie tu znalazł, była nader szczupła. W sprawozdaniu swem wylicza je wszystkie „dlatego tylko“, jak pisze, „aby wykazać, jak mało Górny Ślązk dba o stały, prawem unormowany kredyt, a tym sposobem przyczynia się do zubożenia się Górnego Ślązka, mimo bajecznych bogactw, które posiada“. Kierownictwo 5 spółek raiffeisenowskich, polskich ze względu na członków, na ich myśli i mowę, spoczywało w rękach niemieckich, jako to właścicieli dóbr, dzierżawców domen, eksporuczników, proboszczy, sołtysów. Co do konsumów, które bez wyjątku były polskie, to gospodarka ich znajdowała się w stanie jak najgorszym. Członkowie nie mieli pojęcia ani o swych prawach, ani o swych obowiązkach. Nie wiedzieli, co to Spółka, nie prowadzono książek, nie troszczono się wcale o interes, zgoła ignorowano w swej ciemnocie wszelkie zasady spółkowe i kupieckie. Takie konsumy, które prócz formy zewnętrznej, nic nie miały wspólnego z ideą Spółek, powstawały mianowicie w powiecie pszczyńskim jak grzyby po deszczu, przeważnie ze spekulacji ludzi, którzy w łatwy sposób pragnęli znaleźć drogę do zarobku. „Z tych powodów“, zdaniem Szamarzewskiego, „lepiejby było, by konsumów nie było, a jeżeli konsumy mają istnieć, muszą uledz gwałtownej i prędkiej reformie“.
Ale mężów, którzyby wówczas zająć się mogli reorganizacją konsumów, nie było na miejscu, a Szamarzewski nie mógł był się podjąć stałej i ciągłej opieki, chociażby ze względu na samą odległość. Stosunki wewnętrzne Spółki były tak zaszargane, poziom umysłowości ludu górnoślązkiego tak nizki, brak porządku i wiadomości kupieckich i fachowych tak wielki, że dla konsumów w takich warunkach nie było innej rady, jak likwidacja. Zdając sobie z tego smutnego położenia należycie sprawę, Komitet, po wysłuchaniu ks. Szamarzewskiego, mógł tylko uznać, że „wielce korzystną byłoby rzeczą, ażeby życie asocjacyjne w tym kierunku na prawdziwą wprowadzić drogę, do czego pomocą byłoby urządzanie wieców, na których zasady i cele towarzystw takich, jako też sposób ich urządzenia mają być wytłumaczone“.
Tym sposobem próba zajęcia Górnego Ślązka pod wpływ Komitetu i Patronatu nie powiodła się. Konsumy upadają w przyszłych latach, jeden po drugim, przedstawiając w swym upadku smutny obraz niezaradności gospodarczej. Pominąwszy złą gospodarkę konsumów, która potrzebowała naprawy wewnętrznej, z własnych sił wydobytej, łączność ściślejsza między ludowymi tworami spółkowymi, jeszcze zupełnie surowymi, a organizacją związkową, jeszcze nie zdemokratyzowaną, nie posiadała żadnych realnych warunków, któreby mogły zapewnić powodzenie. Uchwała Komitetu, bez porozumienia się ze stroną interesowaną, nie mogła przynieść oczekiwanych korzyści, mimo starań Patrona Szamarzewskiego. Ekspansja spółkowa, która w ramach Związku samego z powodu gwałtownej potrzeby reorganizacji, nie miała żadnej racji bytu i nie była uprawiana, nie mogła była liczyć na powodzenie w stosunku do dalszego i niemal całkiem w sprawach spółkowych obcego i niedoświadczonego Górnego Ślązka. To też Szamarzewski, w takich warunkach raczej zrezygnować wolał ze zdobycia nowego terenu spółkowego, aniżeli zabierać się do sprawy, która chromała pod każdym względem.
Mimo to, myśl uprawy polskiej ziemi górnoślązkiej pod względem spólnictwa ludowego nie zaginęła całkiem w dążnościach reformacyjnych Szamarzewskiego, ale owszem w latach późniejszych wzgląd na nią wpłynął znacznie na kierunek jego zamysłów reorganizacyjnych. Gdy po roku 1889-ym w ostatniem stadjum reorganizacji związkowej, myśl reformy chwieje się między jednym Związkiem a 3 Związkami, Szamarzewski popiera przy centralizacji w Patronacie ogólnym, podział Spółek polskich na 3 Związki, spodziewając się, że ziemia górnoślązka, zaniedbana przez obcych, a jeszcze niedostępna dla swoich pod względem spółkowym, doznać będzie mogła we wspólnej takiej organizacji tem snadniejszego pomieszczenia i należytego uwzględnienia. Jak bardzo byłoby przydatne uchwycenie ziemi górnoślązkiej za pomocą jednej, wspólnej organizacji związkowej, to pokazały późniejsze losy spółkowości górnoślązkiej.
Wyprawa Szamarzewskiego na Górny Ślązk, przedstawiająca nowy moment w działaniu spółkowem Szamarzewskiego, pozostała ze względów powyżej wymienionych tylko epizodem bez większego narazie znaczenia. Nie oznacza ona żadnego faktu decydującego, żadnej zmiany w sposobie działania i czynnościach Szamarzewskiego, ani rzeczywistego wydarzenia w rozwoju życia spółkowego. Życie Spółek i działalność Szamarzewskiego idzie w swym rozwoju temi samemi drogami, co dawniej. Patron posługuje się tymi samymi sposobami, aby braki w spólnictwie ludowem wypełnić i rozwój jednego popierać. Spółka Średzka, tak jak w okresie poprzednim, zawsze jedna z pierwszych, jedna z większych i najlepiej prowadzonych, tworzy w dalszym ciągu niejako szkołę dla spólnictwie ludowego, chociaż myśl sama w swym rozwoju przybiera szersze formy i dąży do utworzenia kursów dla członków Zarządów, wydając w późniejszych latach plon obfity. Tak samo główny czynnik życia spółkowego, duchowieństwo, nie doznaje mimo utrudnień z góry stawianych, żadnego trwałego uszczerbku, ale owszem stanowisko swe coraz silniej utwierdza. Tak samo pozycja Szamarzewskiego, jako Patrona, z początku dążeń reformacyjnych niepewna i chwiejna, wzmacnia się z latami i w coraz ściślejszej łączności ze Spółkami wysuwa się w dążnościach reformacyjnych na pierwsze miejsce.
Tak oto warunki rozwoju spółkowego, mimo przesilenia wewnętrznego, pozostają te same i nie doznają zmiany zasadniczej. Jedyne znamię przemiany zasadniczej przedstawia nie życie Spółek pojedyńczych, ale życie związkowe. Dążności reformacyjne Szamarzewskiego, reorganizacja Związku i jego demokratyzacja, stworzenie centrali spółkowej, oto zdobycz najwalniejsza i najwięcej decydująca w życiu Spółek drugiego okresu. Ta czynność patronacka wybija się na pierwsze miejsce i tworzy grunt do ogromnego rozrostu spólnictwa ludowego w czasach przyszłych.


ROZDZIAŁ IV.
NA SCHYŁKU ŻYCIA.

PRACA DUSZPASTERSKA, ŚMIERĆ I POGRZEB.

Po spełnieniu przez Szamarzewskiego najważniejszego zadania, z rozpoczęciem ostatniej fazy reformy związkowej, nastają dla niego, mimo burzliwości spółkowego życia, czasy spokojniejsze. Gdy z demokratyzacją organizacji związkowej, dążności reformacyjne różnych kierunków wywołują chaos i powszechne zamięszanie u Spółek, działalność osobista ks. Szamarzewskiego schodzi z niespokojnego placu walk związkowych i coraz więcej skupia się w zaciszu spokojnej pracy duszpasterskiej. Walka wre dalej, stacza się pod hasłem, w słowach którego brzmi ustawicznie imię Patrona. Imię jego łączy się z dążnościami demokratycznemi Spółek, jego myśli i zamysły są na ustach wszystkich, czy to po stronie zwolenników, czy przeciwników, on sam bywa na Sejmikach i na zebraniach komitetowych — ale z osobistego stosunku do Spółek wycofuje się coraz bardziej, coraz mniej mając z niemi styczności. Mianowicie, gdy z demokratyzacją Związku wybijają się nowe osobistości, nowi ludzie, przejęci duchem Patrona i gdy jego pojęcia znajdują zwolenników, do czynów gotowych, do nich się rwących, Szamarzewski, spokojny teraz o przyszłość swych nadewszystko ukochanych Spółek, składa swą działalność patronacką i dzieli ją między tych, co później jego uczniami się zwali.
Zwrot ten od pracy patronackiej i spółkowej do duszpasterstwa, przygotowujący się powoli z biegiem reformy, datuje mianowicie od 1-go września 1886-go roku. W sprawozdaniu swem za rok 1887-my sam tak charakteryzuje swą czynność: „Z początku roku 1886-go Patron rewidował Spółki w Prusach Zachodnich, organizował wewnętrzne stosunki Spółek, służył radą i wskazówkami w kwestjach prawnych i administracyjnych, zaopatrywał Spółki w potrzebne księgi kasowe, pośredniczył. Czynność ta wybitna dla Spółek sięgała do 1-go września 1886-go roku. Od 1-go września 1886-go roku działalność Patrona została zwichnięta, bo powołany do pracy w bardzo licznej parafji, nie mógł sprawie Spółek z dawniejszą gorliwością służyć“. Odtąd, otrzymawszy nie bez własnego starania, probostwo w Ostrowie, nie spuszczając Spółek z myśli i serca, pracuje przedewszystkiem w swej parafji i ta jego praca duszpasterska charakteryzuje żywot jego w tym czasie najwybitniej.
Z Szamarzewskim, jako osobą duchowną i z jego pracą duszpasterską nie mieliśmy dotąd sposobności bliżej się zetknąć, bo w ciągu dotychczasowej jego działalności wysuwaliśmy zawsze na pierwszy plan jego pracę społeczną i spółkową, nadewszystko górującą. Czynili to także współcześni i oceniając jego działalność i żywot li tylko z tej jednej strony, wytwarzali sobie o nim sąd jednostronny, niewłaściwy, nacechowany nieraz namiętnością chwili. Gdy Szamarzewski, mimo swego kapłaństwa, zabrał się do pracy spółkowej i społecznej, zakładał Spółki, niemi kierował i głosił nowe zasady, nietylko moralnego, ale i materjalnego odrodzenia społeczeństwa ze współudziałem duchowieństwa, współcześni, nie przywykli do pojęć tego rodzaju, odwracali się w pierwszej chwili od tego nowego typu kapłana-obywatela, przed ich oczyma się wytwarzającego i nie kryli się ze swą do niego niechęcią. Bywało, że w toku gorących rozpraw i sporów, których tak było mnogo, padł ze strony rozgorączkowanych przeciwników niejeden wyraz niechęci i krytyki tego rodzaju i że Patron był przedmiotem ostrych zaczepek i zarzutów. Ale słowa te doraźne, wywołane krewkością uczestników, aż nadto zrozumiałe są z powodu wypadków wewnętrznych, a obejrzane w łagodniejszem oświetleniu dziejowej ewolucji, tracą swe ostrze. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że Szamarzewski był nowatorem. Działalność jego oznaczała zwrot istnie rewolucyjny w poglądach na stan duchowny i jego zadania i cele.
Z pewnością oddawało się duchowieństwo w poszczególnych wypadkach pracy społecznej przed Szamarzewskim, ale swego czasu był on pierwszy i jedyny, który z pracy spółkowej tworzył nową zasadę i odważył się otwarcie i śmiało odstąpić od dotychczasowej praktyki, gubiącej się przeważnie w bezpłodnym mistycyźmie i ascetyźmie, pozbawionym realnej podstawy i pozytywnej wartości życiowej.
Wobec tego niechęć początkowa była objawem naturalnym i zrozumiałym, ale pod wpływem faktów ustępowała nowym, silniejszym, płodniejszym wyobrażeniom. Publiczność przywyczaiła się z czasem do pracy spółkowej osób duchownych, a właśnie Szamarzewski należał do tych, co swą osobą i swem działaniem torowali drogę do porozumienia i zrozumienia doniosłej przemiany w istocie duchowieństwa polskiego. Nie tając się bynajmniej ze swego do Spółek pociągu i zamiłowania, podkreślał równocześnie swój charakter kapłański i kładł zawsze nacisk na swe duszpasterskie obowiązki. Wszakże powtarzał przy każdej sposobności, że urząd Patrona jest dla niego urzędem „drugorzędnym“, że nadewszystko mu chodzi o obowiązki kapłańskie. A słowa te w ustach Szamarzewskiego nie były bynajmniej frazesem pustym i bez znaczenia i wartości. Pełnił pracę spółkową niemal z namiętnością gorącego wyznawcy idei spółkowej, gdy jednakże praca ta w charakterze swym spokojna, wyprowadzała go w swym rozwoju na burzliwe pole walk wewnętrznych i zatargów ekonomiczno-politycznych, wówczas niezawsze czuł się w swym żywiole, niechętnie brał udział w tych walkach wewnętrznych, a tem chętniej widział innych, wychodzących na posterunek. Gdy przekonał się, że praca spółkowa i społeczna bez walk wewnętrznych obyć się nie może, wówczas trudno było mu pogodzić urząd Patrona z kapłaństwem. W tych czasach zwykł był powtarzać, że urząd Patrona nie jest kapłanowi do twarzy, że to świecka rzecz i pracował w tym duchu, aby urząd swój w świeckie złożyć ręce. To też nawet ci, co nie godzili się we wszystkiem na jego program społeczny i spółkowy, nie mogli byli zaprzeczyć, że był on wzorem kapłana, szczerze oddanego swemu powołaniu i swej pracy parafjalnej.
Także pod tym względem pozostawił Szamarzewski po sobie ślady trwałe.
Z czasów pobytu jego w Środzie datuje się założenie i upiększenie cmentarza parafjalnego, jednego z najpiękniejszych w W. Ks. Poznańskiem, zainicjowanie do odnowienia starożytnej kolegiaty, pozatem zebranie dat historycznych do dziejów miasta Środy.
Jako kaznodzieja Szamarzewski wcześnie zwraca na siebie uwagę, najpierw już jako kleryk, potem przedewszystkiem jako wikarjusz i mansjonarz w Środzie. Kazania, jakie tu głosił na kazalnicy, dwa razy wprowadziły go w konflikt z władzami rządowemi.
Pierwszy raz z powodu kazań, wypowiedzianych w czasie wybuchu powstania styczniowego. Oskarżenie twierdziło między innemi, że „zdania swe i poglądy“ wypowiadał z kazalnicy i że jej nadużywał, przemawiając w sposób draźniący i podniecający do walki przeciw Moskalom. Ale Szamarzewski, wykazując bezpodstawność i niewiarogodność wystawionego przeciw sobie świadectwa, zaznaczył w swej obronie, że chrześcijaństwo, w którego duchu on każe, nie obiera drogi miecza i żelaza, lecz drogę pokoju i dodał, że nigdy nie wierzył w gwałtowne oderwanie ziem polskich, Prusom podległych, od berła pruskiego. Jak nam już wiadomo, nie udowodniono Szamarzewskiemu żadnego przewinienia, a skarżony, przesiedziawszy 1½ roku w więzieniu, został puszczony na wolność.
Drugi raz dostał się na ławę oskarżonych w 10 lat później podczas rozpoczynającej się walki kulturnej. Było to w drugie święto Bożego Narodzenia roku 1872-go, gdy Szamarzewski, już jako Patron, wygłosił w swem kazaniu następujące zdanie: „Jak św. Szczepan zniósł najsroższe męki, a mordercy jego nieznani zginęli, tak i kościół, choć prześladowany, przetrwa walki, a państwa, choćby najmożniejsze, upadną… Tak, jak kartofle w sklepie, nie mając światła, wypuszczają białe kiełki i nienormalnie się rozwijają, tak i młode pokolenia bez światła kościoła i jego dozoru się rozwijają, ale nie w tej mierze, w jakiej człowiek na obraz i podobieństwo Boże stworzony, rozwijać się powinien…“ Tym razem proces wypadł na niekorzyść oskarżonego. Skazany na jeden miesiąc więzienia, odsiedział karę więzienną w Kłocku. Tu, w więzieniu kłockiem, zużył wolny czas na to, aby napisać broszurę pt. „Spółki zarobkowe, wolne od podatków, rozprawa napisana przez Patrona Spółek Zarobkowych…“
Z lat późniejszych zachowała się tradycja, że kazania Szamarzewskiego, naginające się do wyobrażeń i pojęć ludowych, działały na słuchaczy silnie i pobudzały do dobrych uczynków. Pod tym względem zasłużył się Szamarzewski znakomicie jako proboszcz ostrowski, czyniąc starania około zebrania funduszów na zbudowanie nowego kościoła, tak bardzo potrzebnego dla licznej parafji.
Przy takiej pracy — zbierając grosze, miedziaki, które były hasłem jego przez cały ciąg życia, czy to w stosunku do kościoła, czy też w stosunku do Spółek, zaskoczyła go śmierć, wyrywając go nagle z zajęć duszpasterskich i spółkowych.
Było to w piątek, w dzień 8-go maja roku 1891-go, w czasie mszy św., gdy ks. Szamarzewski był zajęty zbieraniem składek na wybudowanie nowego kościoła. Obchodząc z tacką po kościele, zbliżył się uznojony i strudzony do bramy kościelnej, gdy w tem zadzwonił ministrant na podniesienie Najświętszego Sakramentu. Oddając pokłon, ukląkł — naraz tacka wysuwa mu się z ręki — ciężarem ciała pochyla się na osobę obok klęczącą i słowami: „o Boże“ kończy nagle życie. Wyniesiono go z kościoła do przyległego mieszkania — a przywołani lekarze skonstatowali śmierć na paraliż.
Śmierć Szamarzewskiego wywołała bolesne, przygniatające wrażenie, nietylko w Ostrowie, gdzie wszystkie serca okryły się żałobą, ale w całem Księstwie i Prusach Zachodnich i wszędzie, gdzie miano sposobność poznać jego pracę i zasługi.
„To też nad trumną zacnego nieboszczyka stanęli nietylko stroskani i w smutku pogrążeni parafjanie ostrowscy, ale wszyscy mieszkańcy Ostrowa bez różnicy wyznania i narodowości. Stanęli Polacy, Niemcy, Żydzi, stanęli reprezentanci załogi wojskowej, stanęli naczelnicy władz administracyjnych, sądu i szkół, stanęła cała Wielkopolska, reprezentowana przez najpierwsze rody nasze, stanął kilkunastotysięczny tłum ludu, który Zmarły tak gorąco ukochał i nad którego podniesieniem moralnem i materjalnem pracował tak gorliwie i z takim zapałem“.
Pogrzeb ks. Szamarzewskiego odbył się w poniedziałek dnia 11-go maja. Nad trumną głosiło 5 mówców zasługi zmarłego, jakie zdobył sobie około Kościoła i społeczeństwa, w szczególności zaś około Spółek.
„W orszaku 96 duchownych, przybyłych z najdalszych stron Księstwa i Prus Zachodnich, wyprowadzono ciało na cmentarz parafialny. Pochód pogrzebowy przedstawiał widok wspaniały. Niesiono przed trumną przeszło 60 wieńcy od Spółek, Patronatu, Banku Związku i osób prywatnych. W czasie pochodu pogrzebowego pozamykane były składy“.
Na cmentarzu pożegnał ks. Szamarzewskiego ks. Wawrzyniak ze Śremu jako ostatni mówca pogrzebowy. Wykazywał, że „w szczęśliwem społeczeństwie, duchownym pozostaje troska o sprawy duchowe, a świeckim o sprawy doczesne. W naszem polskiem społeczeństwie duchowni spełniają jedno i drugie. Duchowieństwo polskie może być dumne, iż wśród grona swego miało osobistość, która i w zakresie pracy, należącej do osób świeckich, była pierwszym rycerzem.“ Mówca pożegnał go zapewnieniem, że gmach przezeń zbudowany nie upadnie, lecz znajdą się mężowie jego wzorem poruszeni, którzy rzecz dalej w myśl jego poprowadzą…

Na tych słowach zakończył się obchód pogrzebowy męża, który w rzetelnej, mrówczej, zapobiegliwej pracy około Spółek i Związku sterał swe siły i zgasł przedwcześnie.
STRESZCZENIE I ZAKOŃCZENIE.

Doszedłszy do końca pracy i żywota ks. Szamarzewskiego posiadamy dostateczne podstawy, aby na mocy zebranych faktów odtworzyć sobie treściwy obraz jego działalności spółkowej i związkowej, określić stanowisko, jakie w dziejach dzielnicy naszej, mianowicie w Spółkach i Związku zajmuje i uchwycić znamienitsze wyrazy jego charakteru i osobistości.
Szamarzewski przyszedł w chwili przełomowej. Naród, zawiedziony w swych nadziejach, zakrwawiony, złamany i „we własnym domu na śmierć zapłakany“, odkupił własną krwią drogą tę naukę, że trzeba ostatecznie wyjść ze siebie i na własne liczyć tylko siły. Uznał wreszcie, że nie trzeba się łudzić lada mrzonką i że pierwszym warunkiem odrodzenia narodowego jest praca organiczna. Zaraz po roku 1863-im narodowość nasza rozwinęła na dobre sztandar prac organicznych i wszędzie wołano z siłą przekonania, że trzeba ratować i dźwigać materjalne podstawy bytu. Wśród takiego hasła powstawały najpierw Spółki, potem Związek. Ale ledwie przyłożono rękę do zakładania pierwszych nowożytnych tworów spółkowych, a niespokojna myśl wielkiej polityki narodowej, mimo doświadczeń nad wyraz przykrych i smutnych, niezdolna do oderwania się od życzeń, uczuć i nadziei swych najserdeczniejszych, chwyciła się gorączkowo pracy organicznej, czepiła się Związku i popchnęła go na niewłaściwe tory. Jeszcze społeczeństwo w swych szerokich warstwach nie było przygotowane i niedość rozwinięte pod względem gospodarczym i społecznym, aby urządzić się składnie w swych poszczególnych organizacjach spółkowych, aliści już powstaje, wyprzedzając rzeczywisty rozwój stosunków ekonomicznych, pod ruchliwą, ale zbyt niecierpliwą ręką ludzi najlepiej myślących, skomplikowana organizacja związkowa ze swą centralą spółkową — twór bez podstawy rzeczywistej, postawiony nie na własnych nogach, a oparta tylko na popędach fantastycznych. Taki ustrój, niezgodny z istotnemi potrzebami i warunkami, popchnął z góry spólnictwo ludowe w sytuację nader niebezpieczną. Nie było sposobu, aby z matni tej się wydobyć. Instytucja patronacka, rozmaicie stanowiona i pojmowana, nic wskórać nie mogła, dwaj pierwsi Patronowie nie mogli dać sobie rady i nie pozostało im nic innego, jak z trudnego, a odpowiedzialnego miejsca ustąpić.
W takiej krytycznej chwili zjawił się Szamarzewski. Powołali go na urząd Patrona ludzie całkiem odmiennych poglądów i z innego obozu. Był on najzaciętszym wprzódy przeciwnikiem Związku, pracował w swej Środzie i okolicy na polu spółkowem, niezależnie od Związku a z wielkiem powodzeniem, budował z dołu, szedł w rozwoju swych Spółek krok za krokiem i już mówiono o nowym Związku, jaki miał pod jego kierownictwem powstawać. Szamarzewski, zdecydowawszy się sprawować urząd Patrona, rozejrzawszy się w położeniu, uznał, że nie pora była po temu ani możebność, aby w ustroju związkowym zaprowadzać zmiany i burzyć, co na przyszłość mogło być podstawą zdrowego rozwoju. Spostrzegł, że z urzędu, posiadającego tylko znaczenie pozorne, trzeba siłą pracy wytworzyć sobie stanowisko i dlatego, aby sprostać nowemu a tak trudnemu zadaniu, jął się oburącz reorganizacji spółkowej. Pracował i działał całymi tygodniami i miesiącami, we dnie i w nocy nieraz, pracował piórem i żywem słowem, przykładem i uczynkiem i rozwinął zadziwiającą ruchliwość. Badał, rewidował, zwiedzał wszystkie Spółki, organizował je i reformował, w Spółce Średzkiej stworzył wzór dla innych i niejako szkołę współdzielczą, agitował i pobudzał innych do pracy, zwłaszcza duchowieństwo, dotąd na uboczu pozostające, nie gardził żadną pomocą, apelował do samopomocy, a nie odwracał się od współpomocy innych, a przy tem wszystkiem pilnował zawsze dobra Spółek, czy to w stosunku członków spółkowych do Zarządu, czy też w stosunku Spółek do Związku, zwłaszcza centrali spółkowej. Słowem poruszał niebo i ziemię, aby Spółkom i w Spółkach dobrze się działo i natężał wszystkie siły, aby wypełnić próżnię w Związku wytworzoną i do idealnego ustroju związkowego dociągnąć nierozwinięty jeszcze stan rzeczywisty. W skutek niezmordowanej działalności patronackiej, mnożyła się liczba Spółek, doskonaliła się ich organizacja, rosła liczba członków i kapitałów tak własnych jak obcych, tysiące ludzi zapoznało się ze zasadami spółkowemi i nauczyło się myśleć i czynić w sprawach materjalnych wedle zasad kupieckich. Patron cieszył się uznaniem jak największem, mówiono o „urodzonym Patronie“ — ale wszystko to nie odpowiadało jeszcze zamysłom związkowym. Pracowitość i skrzętność Szamarzewskiego mimo wszelkiej zapobiegliwości nie była zdolna iść w zawody z zapędami fantastycznymi, wybiegającymi daleko poza pierwotne cele spółkowe, które w pierwszym rzędzie trzeba było osięgnąć. Wobec sprzeczności, jaka się okazywała na każdym kroku między Spółkami a Związkiem, nie było innej rady, jak przeprowadzenie radykalnej reformy ustroju związkowego. Na tem postanowieniu coraz wyraźniejszem kończy się pierwszy okres działalności spółkowej ks. Szamarzewskiego, a zaczyna się drugi, związkowy.
Zawiesiwszy sprawę krzewienia Spółek na kołku, Szamarzewski wahał się jeszcze pewien czas, zanim zabrał się na dobre do zreformowania Związku. Była to rzecz niełatwa, chodziło przecież o to, aby zagmatwane sprawy związkowe uporządkować i zaprowadzić zmiany, któreby w konsekwencji z siodła wypchnęły mężów, skądinąd w społeczeństwie dobrze zasłużonych. Taki ostry obrót rzeczy, będąc nietylko sprawą pojęć i dążności, t. j. sprawą wyprowadzenia organizacji związkowej czy to z Patronatu czy to z Komitetu, ale także kwestją osobistą, był dla Szamarzewskiego tem mniej ponętny, że do walki, jaka z akcji reformy związkowej wywiązać się musiała, nie miał z natury ani zamiłowania, ani ochoty. Mniemał, że jemu, jako kapłanowi, taka praca Spółkowa, nie jest do twarzy i nosił się z myślą raczej ustąpienia, aniżeli podjęcia kroków stanowczych. Ostatecznie, wyszedłszy zwycięsko z wewnętrznej rozterki, postanowił sprawę Spółek wziąć w swoje ręce i przeprowadzić konieczną dla ich pomyślnego rozwoju reformę związkową. Związał się tedy ze Spółką Poznańską, otworzył Spółkom oczy na konieczność reform związkowych, odkrył przed niemi swe plany i dążności i dał impuls do powstania ruchu spółkowego, który, uderzywszy silnie we wszelkie stojące mu na drodze przeszkody, obalił je, wprowadziwszy do Związku najpierw mniej udatną, obalił je, wprowadziwszy do Związku najpierw mniej udatną, ale z tendencji swej ważną instytucję rewizorów, potem Bank Związkowy, rzeczywistą centralę spółkową. Poczyniwszy tym sposobem ze współudziałem spółkowym pierwszy krok w demokratyzowaniu Związku, rozwijał Szamarzewski dalsze swe plany reformacyjne, ale znalazłszy w swej pracy reorganizacyjnej dzielnych pracowników i pomocników, ożywionych jego ideami, schodził z placu do zacisza pracy duszpasterskiej. Nastały teraz burzliwe czasy, wywołane demokratyzacją spółkową. Gdy zabrakło w tej mierze co dawniej, dotychczasowej spójni, jaką przedstawiała osoba Patrona, rozpętały się siły i rozbiegały w różnych kierunkach, różnymi parte interesami i pojęciami. Sprawa wyprowadzenia organizacji związkowej, czy to z ramienia Komitetu, czy Patronatu, sporna od samego początku Związku, szła dalej, ale Szamarzewski, widząc, mimo rozstroju stosunków, działanie silnych rąk spółkowych, wierzył w szczęśliwe zakończenie walk ku dobru Spółek i społeczeństwa. Chociaż sprawa Związku nie pokierowała się we wszystkiem po myśli Patrona, wszakże zasadnicza myśl wyprowadzenia Związku z jednego, jednolitego ramienia, odniosła ostateczne zwycięstwo. Tego końca nie doczekał się jednakże Szamarzewski, bo śmierć nielitościwa przerwała pasmo jego żywota przed ostatecznem rozwiązaniem tyle lat spornej kwestji.
Charakterystyczną cechą działalności spółkowej i patronackiej ks. Szamarzewskiego, jakąśmy jeszcze raz w zarysie ogólnym w najważniejszych momentach przedstawić się starali, jest jej podział na dwa perjody, całkiem od siebie odmienne. Najpierw idzie okres przeważnie spółkowy, w którym góruje interes Spółek, potem następuje okres związkowy ze swym przeważnie interesem Związku. Podział ten dla zrozumienia i oceny tak czasu, jak osoby Szamarzewskiego jest nader ważny, bo wykazuje, że w pierwszym okresie należy szukać przedewszystkiem wypadków spółkowych, w drugim natomiast wypadków związkowych. Ale podział taki, właściwy czasom Szamarzewskiego, nie jest bynajmniej symptomem naturalnym, owszem oznacza on pierwiastek rozstroju. Wywołały go przewrotne pojęcia, które od pierwszego momentu sprawę związkową postawiły do góry nogami i w życiu spółkowem sprowadziły zamęt i przewrót. Trzeba było niepowszednich przymiotów serca i umysłu i szczególnych właściwości charakteru, aby w tych trudnych warunkach dążności spółkowe przeniknąć i opanować, a wypadki liczne i wielkie w porządny szyk ułożyć.
Właściwości te posiadał Szamarzewski.
Należał do tych, co chcieli i umieli pracować. Wychował się w stosunkach, w których praca była potrzebą i warunkiem życia. W dojrzalszym wieku związał się stosunkami rodzinnymi z ludźmi, dla których praca była chlebem powszednim, sam w nader młodym wieku znalazł się w położeniu, które nałożyło na niego zrazu niemały ciężar obowiązku i pracy. Pracując w różnych warunkach, nauczył się cenić wartość pracy i przekonał się, że umiejętność jej tworzy rzeczywistą podstawę każdego bytu i dobrobytu. Jako spółkowiec i Patron rozwinął pracowitość, która współczesnych wprowadzała w podziw. Praca była mu hasłem, do niej bezustannie nawoływał, jej interes w Spółkach przedewszystkiem popierał, a tych gromił, co uchylali się od pracy lub jej na serjo nie brali, mianowicie, gdy chodziło o sprawy spółkowe. „Jesteśmy w tem położeniu, że nam nie wolno w towarzystwa się bawić“, mawiał, a co przez słowa te rozumiał, sam tłumaczył: „Nazywamy bawienie się w towarzystwa, zakładanie ich, pracowanie w nich przez niejakiś czas, potem zaniedbanie ich dla lenistwa i braku wytrwałości“. Powiedziano o nim, że był jednym z tych, „co próżnować nie potrafią“… „Ciągle pracował, ciągle był zajęty, a myśl jego zawsze była zwrócona na sprawy publiczne“… „Z tych ostatnich miał na oku przedewszystkiem rzeczy domowe, wewnętrzne. Ustawicznie wglądał w potrzeby rodzime, własne i dążył do tego, aby je zaspakajać i pielęgnować za pomocą idei spółkowej. Uczył, aby pilnie a spójnie chodzić około żywiołów swojskich, narodowych, aby krzątać się około siebie, wzajemnie się wspierać i wzmacniać, tworzyć nowe zasoby własną pracą i zarobkiem, aby naród stał się spójniejszy w sobie i silniejszy we własnym żywocie.
Ale Szamarzewski nie byłby przytem dzieckiem swego czasu, gdyby nie miał pociągu do wielkiego, szerokiego giestu i gdyby go nie był uwydatniał we wielkich i śmiałych zamysłach i czynach. Owszem z lubością karmił się wielką poezją romantyczną, a wspaniałe jej obrazy, zaczerpnięte ze świetnej i wielkiej przeszłości, wpiły się w umysł i w serce, budząc w nim entuzjazm i wiarę w siły nadludzkie. Powiedziano o Szamarzewskim, że „gdy podjął się jakiejkolwiek pracy, gdy zabrał się do przeprowadzenia jakiejkolwiek myśli, to zakreślał sobie granice o jak największych i najszerszych rozmiarach, do których wedle obliczenia swego powinienby doprowadzić zamierzone dzieło“… Powtarzał chętnie: „W szczęściu wszystkiego są wszystkie cele“ i stał pod urokiem ognistych słów wieszcza: „Mierz siłę na zamiary“… I też w ciągu całego życia swego w najróżniejszych okolicznościach nietylko, że zrywał się do niezwykłych czynów, ale je także, zwłaszcza we wieku dojrzalszym, wykonywał. Takim był, gdy jako młodzieniec rzucił książki i z ław szkolnych porwał się do tworzenia własnego ogniska domowego, a potem po śmierci żony wracał na ławy szkolne, — takim był, gdy pałając żądzą miłości ojczyzny wyrwał się ze zajęć spółkowych i duszpasterskich i uchodził na pole walki i krwawych zapasów o wolność i niepodległość, a potem jął się bezpośrednio pracy spółkowej i społecznej… I później, w dalszym ciągu żywota i działalności spółkowej, gdy porywcza, krewka, niekiedy prawie że lekka, ale zawsze szlachetna myśl młodzieńcza, z biegiem lat, w doświadczeniu życiowem nabrała większej rozwagi, zrównoważyła się i do warunków rzeczywistych skłaniać się nauczyła, pozostały wybitne oznaki przedsiębiorczości śmiałej i niezwykłej. Jeżeli Szamarzewski we warunkach jak najtrudniejszych odważył się na skok karkołomny ze szczupłego zakresu pracy spółkowej średzkiej na chwiejny szczyt wielkiej, a niejako w powietrzu wiszącej organizacji związkowej i patronackiej — jeżeli, mimo, że najsilniejsi temu się sprzeciwiali — zdobył się na śmiały krok demokratyzacji Związku i dał inicjatywę do założenia rzeczywistej centrali spółkowej — to z dążności i zamysłów tych bije wyraźnie śmiała, podniosła, nieustraszona myśl Szamarzewskiego, nie cofająca się przed żadną trudnością i przeszkodą, myśl, która pod jego pracowitą ręką stała się czynem i tworzy w dziejach spólnictwa ludowego cały ogrom znaczenia i zasług spółkowych.
Dzięki tym właściwościom, skupiającym się w osobie Szamarzewskiego, przedstawia okres jego patronacki czas we wielkie, niezwykłe wypadki brzemienny. Porównywano Szamarzewskiego ze Szulce-Deliczem, powiedziano, że był matką Spółek: powiedziano więcej, że był „matką i rodzicem Związku“, a ta dwupłciowość spółkowa Szamarzewskiego, wyobrażająca snadnie i doskonałość i pełnię, jako pewną pierwotność i pojedyńczość, maluje zarazem niezwykły wyjątkowy stan spółkowy. W rzeczy samej postać Szamarzewskiego, mimo swego ogromu, przedstawia na równi z czasami, w jakich działał, nader barwny obraz rozwoju, ale niekoniecznie we wszystkiem harmonijny i nie całkiem we wyrazie spokojny.
Szamarzewski był społecznikiem, przedewszystkiem spółkowcem. Spółki były jego ukochaniem, jego namiętnością, dobra ich strzegł „jak oka w głowie“. Pilnował bacznie, aby w ustroju Spółek zachowały się nieskażenie ich istota i sens moralny, aby porządek w nich się nie krzywił, logika finansowa nie chromała. A przytem wszystkiem nie zadawalał się uznaniem i przeprowadzeniem pojęć, jakie wypływały z prawodawstwa niemieckiego, ale dążył do wytworzenia nowych, udoskonalenia zasad spółkowych i silniejszego ich utrwalenia. Ale mimo to popierał rozwój Spółek w kierunku bankowości. Sam wprowadził w użycie w pierwszym okresie miano Banków Ludowych, a w drugim okresie, z rozwojem wewnętrznym Spółek, widział w nich Banki Włościjańskie. Na gruncie spólnictwa ludowego powstać miała bankowość polska, dotąd zawsze bankrutująca i stąd też powstać mogła inicjatywa do założenia Banku Związku, który wnet stać się miał pod zaborem pruskim pierwszą instytucją.
A jednakże nie był bankowcem, nie był wielkim bankierem. Bankowości wyuczył się, jeżeli można tak powiedzieć, najpierw w Spółce Średzkiej, potem pracował jako przedstawiciel Spółek w Radzie Nadzorczej Banku Włościjańskiego, wreszcie był jako Patron Kuratorem Banku Związku. Wiadomości bankowe czerpał przeważnie ze swej praktyki i znajomości spółkowej, a to co mówił w sprawie banków i bankowości, nie zawsze podobało się fachowcom. Nie był, jak to się niejednym wydawało, wielkim bankierem: za czasów jego aż po dzień dzisiejszy, nie było u nas wielkich, nie było nawet średnich banków. Społeczeństwo nie potrzebowało ich jeszcze, albo, lepiej powiedziawszy, nie dorosło jeszcze do nich, a dopiero czasy obecnej wojny ze swoją tendencją do centralizacji, rozpoczynają nową erę, która może społeczeństwu wychować wielkich bankierów. Nie był więc bankierem wielkim, ale mimo to rzucił myśl do stworzenia pierwszego na szerokich podstawach banku z jak najszerszymi na przyszłość widokami.
Nie posiadał dość tego, co jest udziałem wielkiego polityka i organizatora. Na to za wiele miał w sobie uczucia, ciepła, a więc namiętności, która najgorszym jest czynnikiem w rachunku, co się zowie polityką. Przytem zbyt się krępował w swym stanie, od którego radby najchętniej oddalić wszelkie znamiona walk wewnętrznych, wszystkie ich utrapienia i cierpkości. Dlatego nieraz długo było tego ociągania, zanim odzyskał swobodną myśl i pewność w ruchach. A jednak był doskonałym znawcą ludzi i ich dążności, umiał dobierać sobie siły odpowiednie i w trudnem swem położeniu łączył się, w uzupełnieniu siebie samego, z ludźmi silnej ręki. Szybko i bystro orjentował się w sytuacji, chociaż najwięcej zawikłanej i, doszedłszy do postanowienia, prosto kroczył do wytkniętego celu. Wówczas, pod naciskiem wypadków, natłok myśli, który go nawiedzał, porządkował się i koncentrował, dążności krystalizowały się i nabierały rozmachu. Wola jego, już jakby skora do ugięcia, prostowała się, prężyła, stawała dęba, i rosła wraz z zwiększającemi się zadaniami w siły coraz potężniejsze i dokonywała czynów, wagi pierwszorzędnej. Tak powstawały w dziedzinie polityki i organizacji rzeczy wielkie, zgodne zawsze z imperatywem interesu i dobra publicznego, zwłaszcza spółkowego.
Był demokratą, był nim od początku swego działania do końca. Był nim w powstaniu styczniowem, był nim w spólnictwie ludowem. W powstaniu należał do najczerwieńszych — w Spółkach i Związku rozpoczął wielką akcję demokratyzacji.
Myśl demokratyczna, jaką przedstawiał, była tylko częścią szerokiego prądu demokratycznego, który zaczął ogarniać wówczas społeczeństwo. Była w związku ideowym z walkami, które od r. 1881-go odgrywały się u nas na polu politycznem. Wszakże ruch demokratyczny w Spółkach, rozpoczęty r. 1882-go, miał swoje właściwe cechy, był z natury swej więcej złożony, trudniejszy, powolniejszy, był ekonomiczny, a dążył do emancypacji Spółek z pod wpływów postronnych nietylko, ale także do zapanowania nad całem naszem życiem gospodarczem. Stąd, mimo wspólnoty — tyle rozbieżności i przeciwieństw między dążnościami demokratycznemi tych czasów, stąd różność w rozwoju i jego biegu późniejszy kierunek, stawiający myśl demokratyczną wobec całego splotu nowych zagadnień.
Jako demokrata brał ludzi tak, jakimi byli. Liczył się z ich właściwościami bez względu na to, czy to zwało się zaletą, czy wadą. Naginał się do nich, równocześnie atoli starał się podnieść i zbliżyć do pojęć, coraz wyżej idących. Wiedział, że w narodzie pojęcia idealne górują nad innemi i dlatego parł swym wpływem, aby miłość ojczyzny, pojęta idealnie, otrzymała podłoże materjalne, aby idealne pojęcia połączyły się z materjalnemi, a pierwiastek materjalny, tak obcy społeczności polskiej, utrwalił się w pojęciach narodowych, a utrwalony użyźnił i upłodnił.
Że dążności jego i zabiegi nie były daremnym trudem jego żywota — o tem świadczy rozwój spólnictwa ludowego. Ujawnia on, że duch narodowy ożywił się nowym pierwiastkiem i wszedł na wyższe szczeble rozwoju. Był to sukces wielki, bo myśl narodowa, zostając pod urokiem wielkiej i świetnej przeszłości, ścigała okiem wielkie ruchy obcych narodów, szukała swego zbawienia za górami i morzami, łudziła się błyskotkami marnemi, a stroniła od naprawy swego wewnętrznego stanu i żywota. Myśl narodowa była, jakoby nakształt rumaka szlachetnego i pełnokrwistego, gotowego za lada powiewem zewnętrznym wytężyć wszystkie swe siły i w szalonym rozpędzie iść na wyścigi ku celowi swemu, ale niezdatnego do roboty ciągłej, uciążliwej, codziennej… Szamarzewski był jednym z tych, co rozhukanego rumaka w bezcelowym, ułudnym zapędzie siłą swej osobistości wstrzymali, wędzidło mu nałożyli i nie tracąc widoku na cel, uczyli go chodzić około uprawy własnych zagonów w robocie bezustannej i pilnej. W tak znojnej pracy — w pocie czoła — rosła moc wewnętrzna, co się marnotrawiła dotąd, tężały mięśnie, co już zanikały i nowe wyrabiały się muszkuły, nowy wytwarzał się typ siły narodowej. A pod jej błogiem działaniem szerokie pole pracy społecznej i gospodarczej odłogiem leżące, zakiełkowało i pokryło się bujnem kwieciem, będąc zwiastunem lepszej przyszłości.


Był Szamarzewski postaci rosłej, a słusznie zbudowanej. Głowę, osadzoną na karku silnym i prostym, nosił śmiało i wyniośle, ale nie od parady. Postawę miał wspaniałą, nadającą się choć do krzesła drążkowego. Z twarzy o rysach pełnych i wyrazistych, a łagodnie zaokrąglonych, patrzyła bystro a serdecznie para ócz pogodnych i jasnych, które w chwili uniesienia i zachwytu gorzały niby dwa węgliki żarzące. „Była to dusza gorąca, która odbijała się w każdem jego słowie, w każdym niemal ruchu“… dusza, co swym „niezrównanym żarem“ ogrzewała „serca stygnące“, siły i otuchy dodawała „słabym… bojaźliwym… upadającym“… Zachwycony doniosłością sprawy, którą przedstawiał, ożywiał się w całej swej postaci. Chcąc trafić do przekonania, chwytał za ręce, obłapywał ramiony, wylewał ze siebie potok słów płomiennych, porywczych, niezawsze w należytym ładzie utrzymanych. W promienistej naturze jego było coś ze siły żywiołowej, coś ze zawieruchy i słońca, które nawiedziły wczesne lata jego młodości. Gdy popadł w entuzjazm i zachwyt, mało kto zdołał mu się przeciwstawić i oprzeć. Takim nieugiętym był zwłaszcza wtedy, gdy szło o sprawy spółkowe i związkowe, które były jego największem ukochaniem.

Gdy z nastaniem wiosny ludów wypadków roku 1848-go uzyskał naród „jeżeli nie klejnot nad klejnotami, to przynajmniej już klejnot wielkiej drogości, prawo stowarzyszenia“… gdy wówczas zaświtała poraz pierwszy jakaśkolwiek nadzieja odzyskania na drodze prawa, tego, co nam na drodze przemocy i nadużycia odjęto… gdyśmy się ujrzeli poraz pierwszy przez pozyskanie swobód konstytucyjnych w ruchach normalnych swobodniejsi, a w środki pielęgnowania zdrowia narodowego zamożniejsi — nadewszystko zaś gdyśmy „przez zawiązanie Ligi Polskiej doszli do pewnej możności organicznego zespolenia, choć niektórych narodowych dążności i zadość uczynienia, choć niektórym ludu naszego potrzebom, a więc działania przez siebie i za siebie — w szczupłym, ale coraz bardziej rozwinąć się mogącym zakresie“… wówczas genjusz narodowy — zachwycony odkryciem „nowej siły“, jaką była „asocjacja“, wydobył z głębi ducha swego one prorocze słowa:
„Bo stanie ona jakoby wielka szkoła Lankastra, w której sam naród wzajemnie się uczy, oświeca, zachęca, podnosi! i okaże się nietylko szkołą, ale też wielkim warsztatem, na którym naród sam przez się, czego się nauczył, niezwłocznie buduje, — świętą fabryką, kędy każdy, w miarę sił i możności cegiełkę swoją raz poraz przynosi, miłością ojczyzny spaja i tym sposobem ku coraz wyższym piętrom samą budowę narodową wznosi… I rzekną obce ludy: Oto naród, brzemieniem nieszczęścia przygnębiony, umęczony, rozdarty, do grobu dziejów spuszczony i czujną strażą obsadzony, — znalazł przecie w głębinach ducha swego dość hartu i dość poświęcenia, aby mimo gwałtu, bez gwałtu zmartwychwstać, — aby istniejącemi prawami, swoich własnych dochodzić, — aby własną pracą i zasługą, a łaską nie cudzą, ale Bożą, życie narodowe wskrzeszać!“… Ale zrazu nie tak się stało. Ruch, wywołany siłą asocjacji, został wówczas niemal w swem poczęciu zwichnięty, reakcja niemiecka przytłumiła go gwałtownie tak, że w dziejach narodu pozostała z niego tylko jakby jaka „wspaniała uwertura“, która potrąca o wszystkie motywa całości muzycznego dzieła. Wszystko, co w późniejszych czasach powstało na polu pracy organicznej, sprowadza się do wielkich jej pomysłów, jest jej wykonaniem i zużytkowaniem jej spuścizny.
I tak było także ze spólnictwem ludowem… Ale trzeba było, aby zjawił się kapłan-powstaniec-spółkowiec i w czyn zamienił, co było tylko ideą. Wsłuchany w przedziwną tę melodję, ale oparty o żywioł rodzimy, ludowy, z niego czerpiąc swą moc i siłę, zabrał się Szamarzewski do dzieła, gdy z prawem spółkowem dla myśli asocjacji zaświtała jutrzenka swobodniejszego rozwoju. I oto z przyczynienia i pod wodzą jego jeden z motywowów rozbrzmiał w potężnych akordach, tworząc wielkie, ale samodzielne dzieło ludowego spólnictwa, jako przedni organ niezłomnego żywota narodowego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Rus Jarema Kusztelan.