Laor
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Laor |
Wydawca | Wydawnictwo Literackie |
Data wyd. | 1967 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
( (ż(e nie mam zwy(c(z(aju tak natychmiast i tak be°z °°żadnego powodu z każdym się spoufalać, widzę pana od kilkunastu sekund a nie widzieliśmy się chyba nigdy przedtem
ty... ty...
więc niech mi pan nie mówi „ty” bo wreszcie zamaluję tym młotkiem
więc ty... ty tu sobie
Tylko do końca wbiję ten kołek; i raz zamaluję za to ni stąd ni zowąd „ty” a drugi raz za ten głupi śmiech, czemuż to panu tak wesoło, co?
kochany! buty! buty reperujesz, ha ha, reperujesz buty!
Aha... — no dobrze, z wariatem to mogę od razu na »ty”; — powiedz mi... no podejdź bliżej, usiądź sobie tutaj biedaku i uspokój się, — wariaci to jak pewne domowe zwierzęta, hodowane dla ozdoby, czy i dla zabawy, koty na przykład, całkiem niewinne w każdym razie, czyste, — siadaj kotusiu, ozdabiaj.
Kochany, buty, uściskam cię.
To już jest mniej czyste, — odsuń się bo tym razem już oberwiesz tym młotkiem albo butem w łeb i może ci się w nim poprawi, na tyle przynajmniej żeby pojąć że źle trafiłeś z tymi buzeranckimi zapędami.
( ( ( — zjawisko akustyczne tego wybuchu nuklearnego.
Ustalać jedną z wielu tych powyżej podkreślonych możliwości mógłby tu pozwalać czas upływający pomiędzy oznaczonym zjawiskiem świetlnym a oznaczonym akustycznym (pomiędzy wybuchem a zjawiskiem świetlnym przy odległościach tego rzędu wartość tego czasu przyjąć można równą zeru) gdyby istniała pewność że dane zjawisko akustyczne ( ( ( pochodzi akurat od wybuchu uwidocznianego ostatnim zjawiskiem świetlnym 0 0 0 (a nie od jakiegoś wcześniejszego). Inne — mniejsze — zjawiska akustyczne i świetlne i towarzyszące (o paru — z całej ich mnogości i różnorodności — jest mówione) nie są tu oznaczane.
Nie, ( ( (
Co? — Coś powiedział? — przyszedł szewiec do krawieca... przyszedł krawiec do szewieca i nasrał mu koło pieca. Nie jestem szewcem, to raz, siedzę w swoim — jak by nie było — mieszkaniu i reperuję buta, to dwa, trochę wprawdzie nieudolnie, to może byłoby trzy; te trzy punkty zebrane w kupę mają może jakiś akcent humorystyczny ale chyba nie aż taki żeby pękać od śmiechu; wariaci śmieją się z bądź czego. Zresztą już się uspokoił. — Czyś ty mi powiedział „nie” że nie wariat czy że nie pederasta?
Podczas gdy tyle butów, tyle butów, tam teraz tyle, tyle butów tyle butów, — może i nie wariat a tylko trochę bezmyślny, — tyle butów,
żeńskich i męskich° ° °
i nijakich. I nowych. Rozwleczonych po dymiących horyzontach, co?
Co?
i dymiących płonących razem z tymi horyzontami, i nikomu tam już niepotrzebnych. — Gówno.
Co?
Nie tylko teraz; zawsze. Rzucał niejeden w piec lub na śmietnik buty sto razy lepsze gdym ja reperował te swoje dziady.
Co?
Zaciął się. — Mówię, że wszystko jedno przecież, w piecu lub na śmietniku, czy w tym teraz, w tym co zresztą jest wpół piecem a wpół śmietnikiem. ( (M(iędzy innymi.
Ty tak tu sobie podczas gdy cały świat
Mój jest ten but, i muszę go naprawić. Jesteś może jakim władcą, czy bogaczem?
zdaje się już pękać w szwach. Ja jestem...
Jeżeli idzie o świat to może lepiej powiedzieć w południkach
w południkach
Właśnie ten południk z lewej strony muszę zreperować, bo może trzeba będzie gdzie iść, woda mi się tędy najbardziej wlewała.
Jestem żonaty.
Ale ja cię pytałem, czy bardzo się czujesz współposiadaczem świata.
Boże, a moja żona, moja żona
Może mają taką potrzebę, — więc niech go sobie rozwalają, a ja mam potrzebę naprawić ten mój rozwalony but. Dopóki sam nie jestem rozwalony.
Nie byłem bogaczem.
Świat więc srał i sra na ciebie, sraj więc i ty na jego rozwal°a°n°i°e.
O Boże
Co?
Gówno. Wiesz co? — masz rację. Sram na to wszystko.
Trochę prześwieca wariatem ta nagła zmiana. — Nie tam siadaj, widzisz przecież że dach a i sufit stał się nieco iluzoryczny a dzień jest dość chmurny.
Ale nie pada.
Choć błyska się i grzmoci, i raz po raz zrywa się wichura.
Choć burza huczy wkoło nas nie straszny dla nas burzy czas,
weselmy bracia się choć wicher w żagle dmie!
Powodów do euforii też nie widzę. W dodatku fałszujesz śpiewając.
Sram na to wszyst(k(o( (
No, mniej więcej gotowe. Będzie na parę dni chodzenia.
Obawiam się że
Poczekaj. Gdy jesteś nawet ze wsi lub ze zupełnego pustkowia
Ewentualne — ° °(°(°(°(°(°( ( — jak zresztą i odstęp pomiędzy dwoma różnymi zjawiskami (świetlnym i akustycznym) nie większy od co najmniej 3 sekund — może tu być jedynie zejściem się (lub zbliżeniem) zjawisk dwu różnych wybuchów; jednego wybuchu znaczyłoby koniec akcji; więc mogłoby (jednego wybuchu) tu być na końcu, — tylko że tam (pod koniec) zjawiska świetlne nie będą już widziane — więc i nie będą znaczone —, zresztą w końcu wszystko to (i nie tylko to) ulega pewnym mutacjom (przynajmniej w odbieraniu — a istotne jest tu właśnie odbieranie — doznawanie — i oznaczenia ° ° ° ( ( ( określają tu jedynie odbieraną — doznawaną — wielkość (pomijając ewentualne skutki) zjawiska, przy tym też nie czas jego trwania czy złożoność, — zjawiska świetlne 0 ° ° są tu odbierane głównie jako rozświecanie się (lub rozbłysk) wokół, bo nawet gdy twarze podnoszone będą w patrzenie gdzieś w horyzont czy nad horyzont wybuch może być nie w tamtej stronie, i większość wybuchów będzie zresztą od strony osłoniętej ścianą).
Te zjawiska większe od ° ° ° i ( ( ( mogą być też ze zejścia się zjawisk (tych jednego rodzaju) dwu lub więcej wybuchów.
A jak to twoje miasto jest stare to odpadały tam gdzieś z wysoka gzymsy czy z wiosną lodowe sople spada taki ciężki i ostry jak artyleryjski pocisk — gdyby ci już trudno było o coś pospolitszego
ale
i wiedząc że na sto różnych sposobów codziennie może cię zmieść trząsłeś tak portkami po całych dniach i nocach?
Ale ja mówiłem o butach, że obawiam się że nie będzie nawet na parę godzin chodzenia, trzyma najwyżej co trzeci kołek.
Gdybym miał szewski młotek, ten jest za ciężki, ale już szpilor dużo kosztował. Te kołki też robią rasowe, ponabijać by im dupy takimi kołkami.
Zdaje się że mają właśnie nabijane. I nie tylko ci od kołków.
I zdaje się niezupełnie kołkami, co? I my się tym bardzo martwimy.
Ty się cieszysz?
Nie. Zupełnie mi to obojętne. Kiedyś mi się ( ( (
Co?
— pewne akcenty radosne ocalały jednak. Choć nie takie jak mi się kiedyś roiły gdym o tym myślał. A jakieś, rzekłbym, intymne, i cichutkie.
Nie masz papierosa?
— I mam tu jeszcze... gdzieś tu... gdy zmierzch dość nastrojowy... o, jest, — łykniesz sobie? — wreszcie mi się to wszystko widzi jak jaki festyn, prowincjonalny, z wrzaskliwą muzyką i fajerwerkami; można się trochę poprzyglądać i posłuchać pociągając z flachy.
Zanim się samemu nie stanie fajerwerkiem. Ale mi się wydaje że powiedziałeś to z goryczą.
Czy iskrą we fajerwerku. Chyba że miałeś żyć wiecznie. — Taki koniec, pomijając że bezbolesny, jest dość ładny, a i ozdobny. — Iskrą — lubię tę dbałość o precyzję.
Tylko że zapomnieliśmy o
wiem, o skowronkach. Ale się może one nami nigdy nie przejmowały za bardzo.
Skowronki, gdy w tej chwili ludzie, miliony, może cała ludzko ° ° °
ść. Choć przyznać trzeba że mi skowronki nigdy nie zrobiły nic złego. Ludzkość, co? — w tej chwili ° ° ° °, no właśnie.
I jesteś spokojny?
To jak chodzenie w wydartych gumiakach po gliniastym błocie; każdy krok cofa się o pół kroku. Gadać do durnia.
Co?
Mówię, że nie jestem spokojny, że pęka mi serce, wezbrane umiłowaniem ludzkości, która w tej chwili. Ty jesteś sobą zachwycony?
Co?
Rozkochany w sobie?
Czy ja... tam ciała wpółzwęglone skwierczące ciała jeszcze patrzące jeszcze czujące
Ty, albo ja, — jeden z tej ludzkości, nie? Współczuć a więc ją miłować to miłować też — o ile nie najpierw — siebie; a nie znajduję powodów.
ciała jeszcze poruszające swoimi odsłoniętymi kościami
I czyś kiedy widział ludzkość? — Dużo widziałem ale nigdy
serca wyłupane z żeber przetaczające jeszcze krew w ciałach
żadnej ludzkości, jest pojedynczy człowiek
oczy wyciekające z orbit płynące po twarzach i wargach zaciskanych
i żyje i coś tam przeżywa i zdycha każdy oddzielnie
objęci swoimi dymiącymi jelitami ciała rozwleczone
i uciecha albo ból się w milionach nie wzniesie wyżej niż w jednym; „w tej chwili”, durniu, nic wyższe od tego co osiągalne zawsze, i osiągane.
ciała usiłujące uciekać na nogach z których odpada mięso
Gadać do durnia to już lepiej do samego siebie, — bo też jest durniem kto wdaje się w rozmowę z durniem i czegoś się po niej spodziewa.
gotujące się w kipiącej rzece wyjące jak psy
razem ze swoimi psami, do księżyca który wywołał to ich muzykowanie i zaszedł
ciała( ( ( (
Dopóki wyją jak psy nie jest z nimi jeszcze najgorzej. — I ogień obnażył niektórym zęby że wyglądają jak psy co warczą.
ciała wbite w ciała
ciała przebite swoimi kościami, oczy cieknące po oczach, mózgi wbite w mózgi, ciała przytrzymujące swoją skórę co się z nich obsuwa,
zasłaniające twarz palcami które płoną
Pozostaw to im. Wystarczająco sobie tego posmakujesz gdy przyjdzie do ciebie.
trzeba coś robić musimy coś trzeba
Właśnie też tak myślałem. Umiesz grać w szachy?
O jakiej ty mówiłeś radości?
Co? Aha; gdy zdychasz to świadomość że inni zostają nie jest chyba miła, ale jak razem z tobą wszyscy i wszystko
wcale przecież jeszcze nie zdycham.
Ciekawe spostrzeżenie, dysponujesz jednak jakąś inteligencją, a już cię przestałem o to posądzać. Więc może nie gadałem do zupełnego durnia.
Czegoś się spodziewał?
Już się ciebie pytałem czy umiesz ° ° ° ° ° — to błysnęło już trochę za silnie, — mam tu drugie ciemne okulary, załóż, bo
popatrz, popatrz! co to tam... jedzie...
Gdzie?
Tam!
Koń. I wóz. Nigdyś nie widział konia ciągnącego wóz?
Ale ten koń jest przecież na grzbiecie!
Może mu się znudziło na nogach, albo mu tak wygodniej.
Tu jedzie, do nas!
I przejechał. Ostro gnał, co?
W jakie szachy?
Na szczęście mam takie sztormowe bo ta wichura... poczekaj, ale skąd się tu bierze wiatr, bo przecież dachem...
Ale ścianami. ( ( ( ( ( Ale ten koń jest przecież na grzbiecie!
Może mu się znudziło na nogach, albo mu tak wygodniej.
Tu jedzie, do nas! to może jeden z tych czterech koni Apok°a° °
lip. I przejechał. Ostro gnał. Nie widziałem jeźdźca.
Co?
Choć gdyby siedział na grzbiecie konia... wyjdź zobacz czy tam nie pozostał rów.
Rów?
Jak jeden z tych czterech to z jeźdźcem, ten jeździec musiałby sunąć częściowo w ziemi. ( ( (
Ale ścianami.
Wiatr ścianami?
Kiedy ich za mało.
A, rzeczywiście, nie zauważyłem. Pozostały jeszcze dwie. I akurat od strony największych wiatrów, i od większości błyskań,
ale i tak w każdym błyśnięciu wszystko staje się jak zbudowane ze światła
tych nie zwali tak łatwo, mur gruby na metr. — Ze światła — dobre.
Jesteś filmowcem?
Dlaczego?
No te jupitery.
To widać że ty filmowcem nigdy nie byłeś, ani szoferem; to reflektory samochodowe. Mieszkałem do niedawna z elektrykiem samochodowym, zresztą moim bratem, coś z tych jego klamotów się przydaje gdy wyłączają prąd.
Wolałbym we warcaby.
Wszystko jedno. Ustawiaj.
Teraz?
Co?
Grać?
Jak chcesz potem to nie ze mną, przed samym spaniem nie gram.
Która godzina?
W sam raz żeby pograć. A może masz lepszy sposób spędzania wolnego czasu. Wieczorem się schodzi
z pracy, wracałem, która godzina? szedłem i — właśnie, po pracy — paru takich jak ja w knajpce której szef daje nam szachy gdy nie ma dużo gości,
zobaczyłem słońce co jakby gwałtownie wzeszło dobre mu i te parę piw co nam sprzeda gdy tak gramy, nie? A dziś
i zaraz zaszło i pomyślałem że jestem pijany bo nie świt przecież
nagle się zrobiło chmurno i wichurowato, jak na deszcz, trzeba było
i w dodatku to słońce zobaczyłem na północy zreperować dziurawe buty, bo jest stąd do tego miasteczka z kilometr, ale jak ty przyszedłeś to nie potrzebuję tam iść. Zresztą może się ta knajpa zwaliła.
zobaczyłem zaraz drugie trzecie
Daję ci białe, jesteś gościem.
wracałem miałem właśnie... O Boże!..
Co ci się znów stało?
moja żona!..
Gdzie?
Nie wiem nie wiem...
Już myślałem że gdzieś tutaj. Brakuje tu jeszcze dziwy rozszalałej.
Coś powiedział?!
Francy zajebanej i jebniętej.
Ty bydlaku! jak cię strzelę w pysk!
Oho, — one na niektórych jeszcze działają jednak w sposób pozytywny. — W pysk? gdy w tej chwili ° ° ° — no właśnie, ilustracja przyszła w sam raz ( ( (
O Boże...
Żona?
Nie... nie możemy tak...
gdy w tej chwili.
nie powinniśmy... — Nie znałeś jej.
Nie znałem. Masz białe, zaczynaj.
Ona była... Naprawdę tak myślisz?
O czym?
że one... o kobietach... że wszystkie to...
Nie, nie myślę; mam w dupie myślenie o czymś co mam w dupie.
Naprawdę ty talk..? — Nie znałeś jej.
Nie znałem. Masz białe, zaczynaj.
Ona była...
Wiem, inna.
była...
jak kwiat.
ona... kiedym...
w gorącą noc kiedym... przeszedł mnie dreszcz musnęły mnie w policzek jej włosy czerniące tę noc jeszcze goręcej te promienie północnego słońca nie było wiatru to w ciszę wchodzą
włosy... czarne...
nucą kwiat sosny w granatowych powiekach nocy...
znałeś ją?
a raczej wierzby; która ma kwiaty-samiczki. Zresztą i sosna też, zdaje się. — Tak, włosy czarne, długie
Co?
Kwiat. Róża. Fascynująca. Lilia. Nie są tak całkiem głupie te porównania. Kwiat. Piękny. Byle nie dotykać, czy zbliżyć się za bardzo powąchać,
To było na początku lata?
odpadają z nich te tam płatki i strojenia też wewnętrzne gdy kto i te widział
W czerwcu?
i zostają tylko te... jak to się nazywa? — słupki, nie? Kontynuując poetycko, inaczej powiedziałoby się krócej. Może od połowy czerwca.
Czy ona miała
Miała. Taką... jakąś małą bliznę... poniżej lewej piersi...
Więc nie. — lekki taki ślad jak po draśnięciu, ale pod łopatką.
Masz chyba rację. Ognista dziwa, zawsze tak się rzucała żem już nie kapował gdzie ma przód a gdzie tył. Tak gdzieś do końca czerwca. Pod łopatką
Co?!...
Tak gdzieś do końca czerwca.
Ta..!
blizna, tak, już sobie dobrze przypomniałem, pod łopatką. No grajmy, bo
ta kurwa! Kiedym ja chodził do roboty na nocną zmianę, żeby dla niej... to ta franca... ta...
No, ta.
Więc niech ją teraz szlag trafi!
Może już trafił.
Zupełnie mi już obojętne.
I nie tylko tę.
Gramy!
Ty zaczynasz.
Nic mnie ona już nie obchodzi. Ta...
Mnie też. Kto?
pomyśl, to ja dla niej jak wół a ona
Ty tak tu sobie o dziwie gdy w tej chwili
Więc niech ją szlag trafi!
Toś zaczął dwiema figurami naraz?
Co?
No, w porządku. — Nie znałem żadnej czarnej z blizną pod piersią czy łopatką.
Co?
Już w porządku, poprawiłeś ten ruch. — Choć nie jest pewne, bo któż by je oglądał tak szczegółowo ° ° °
Naprawdę ty...
E, nie myślę; myślenie mi już za bardzo dawało w dupę i nie dawało nic poza tym
naprawdę ty
więc sobie dałem spokój z myśleniem.
naprawdę ty
Zaciął się. Ej, ty, utknąłeś, rusz dalej, halo, do przodu, słyszysz? hop, hop, jesteśmy już z metr dalej, — w wydartych gumiakach, po gliniastym błocie ( ( (
Hop, hop ° ° ° ° Wolałbym we warcaby.
Do cholery, przecież gramy we warcaby.° ° °
Ale wolałbym° ° ° we warcaby.
Gramy we warcaby.
Wolałbym w szachy.
No to już. Ja też wolę w szachy. Ustawiaj swoje.
ty, czy ci się nie wydaje... bo w tym przed chwilą... tak zadygotało... zakołysało się... jakbyśmy...
może Ziemia się już rozpadła i my jesteśmy na
jej kawałku jak na wyspie tak mi się wydaje
jakbyśmy lecieli i może już wcześniej
a te jeszcze błyski to już od gwiazd które mijamy, i o niektóre się potykamy, stąd huki. Gdzie moja królówka? A, jest.
lecimy... tak mi się wydaje jakbyśmy
mnie też. Lecimy. Z prędkością zdaje się dwudziestu kilometrów na sekundę. W kierunku gwiazdozbioru Lutni.
I tam...
I tam.
spadniemy! roztrzaskamy się! — Lutni...
Lutnia mi się podoba. — A tobie nie? — Albo i nie lecimy. Albo Lutnia w naszym, biorąc pod uwagę wzglę... lecimy na razie w kierunku lokomotywy, albo ona w naszym, biorąc pod uwagę względność ruchu, lokomotywa mi się podoba mniej, w ogóle mam duże zastrzeżenia do kolejnictwa, — oho, nawet cały pociąg.
Po!., pociąg! W powietrzu! Leci! I na nas!!
Może nas wyminie... — No, już. Ale grzmotnął, co?
— — Tam... ktoś wygrzebuje się... z lokomotywy... wychodzi... tu idzie!..
i nawet nie utyka, idzie sobie tak jakoś swobodnie i żwawo, no...
Wyr... wyr...
Pies, czy jąkała?..
wyr... wyrwała mi się... Dzień... dzień dobry, chłopaki!
Cześć Jasiek. Co słychać?
Maszyna mi się znarowiła, psia wiara.
Rzeczywiście.
Ale dojechałem na czas! — Miałem opóźnienie.
Ale on... popatrz... jak wygląda... Boże, on przecież już...
To najważniejsze, dojechać na czas. Tylkoś, Władku, trochę za ostro przyhamował.
Jestem, psiakrew, chłopak
z temperamentem! Jestem...
żaden Władek, ja
Dobrze. Wejdź dalej i usiądź sobie Karolu boś się może zmachał
ja me jestem żaden ( ( ( ( (
Ależ dmuchnęło. — Przywiązują się nawet do imion ( ( ( — Więc jak to było, Józku, z tym... Ty, gdzież on jest?
A... a co?.. — gdzie on?..
Zdaje się pojechał dalej, zdmuchnęło go. Dojedzie na czas. Miał spóźnienie. — Ty masz teraz ruch czy ja?
i w dodatku po gówno.
Co?
Toś pojechał pionkiem jak laufrem? I żeby ci to choć było po co. — Chysia można dostać od takiej gry.
Jakim pionkiem? gdzie?
To jeszcze bierzesz mnie za durnia, czy ślepego? — Tu.
Przecież to laufer.
Poczekaj. To jest pioneik, tak?
Tak.
A to jest laufer, tak?
Tak.
Więc czy to mnie się już popieprzyło, czy ty kantujesz albo grasz tak nieprzytomnie że ja już...
Idę
a idź, bo gdy masz tak grać... czekaj, dokąd ty się... — I poszedł. A idź, bo i tak z ciebie jest mi gówno, tak
grać. — — No, to może by teraz
Rany boskie!!
Więc jesteś. A myślałem żeś naprawdę poszedł
odlać się i
i przeraziłeś się swoim szczaniem. No, można się, szczaniem i tak dalej, — całemu swojemu ścierwu gdy się tak dobrze przyjrzeć i co się w nim i z nim wyrabia, i że być to być w tym
idź...
i że co się jeszcze może wyrabiać, nie? i w każdej chwili
idź, zobacz... tam, za murem... to już dolecieliśmy do... diabeł... czy... Marsjanin...
Co? Gdzie?
stoi... za murem... idź...
Zobaczę. Marsjanina jeszcze nie widziałem. A, rzeczywiście, stoi, — wiesz, to jest raczej, to może drugi z tych koni, trochę co prawda rogaty. No, krasula, chodź do nas, staniesz sobie z drugiej strony ściany, tu taki wiatr,
Krowa!..
Krowa to najpoczciwsze stworzenie. No no, biedactwo. Widzisz, jak się to tuli. Mam tu gdzieś kawałek chleba, może głodna, biedula.
Uważaj!
O, cholera.
Minęła cię o cal. — Uważaj bo nawraca!
Ona nam tu teraz może dać w dupę. Nie uciekaj bo to najgorzej! schowaj się za reflektor!
Przeleciała. ( ( (
Musiała wziąć za duży rozpęd a przy tym źle wycelować. No to ją teraz poniosło. Dlaczegoś ty
Uważaj! Wraca!
Czy się wściekła ta diab... och... o, cholera! Zarzuciła mnie na grzbiet!.. — Jadę. ° ° °
Co?! Stój! Dokąd?!
A, w niezn°.°.°.° W te błyski i grzmoty.
Zatrzymaj się! Stój!! Dokąd ty..?!
— Bo ja jestem drugi z tych jeźdźców°(°(°(°(
Jeźdźc( ( ( — Stój! Stój! — Po... jechał... Pojechał! Stój! Pojechał, pojechał. Pojechał! Pojechał!! — Drugi z ty( ( (
Cicho. Zrzuciła — co się tak drzesz po nocy? — Spokój. Zrzuciła mnie ta franca. A bym się przejechał. No ale... aha, szachy stoją. Jak to tu było... chyba teraz ja mam ruch... — Tak wierzgnęła po paru metrach żem... — Gdzie jest mój biały laufer?
Co... co to?., kapie coś...
No... deszcz... Deszczyk rosi.
Jakiś taki... czujesz?.. palący...
A tak, trochę, drań, szczypie. Zwłaszcza po uszach. Nie lubię.
Co?
W ogóle nie lubię deszczu, a jak jeszcze szczypie skurwysyn po uszach
to jest może ten( (°(° ° °( ( (° ° ° ° ° °
To już było chyba bliżej, — cholera... widzisz mnie?
Nie widzę, nic nie... oczy mam... nie mam... wypalone, o, oczy...
Był już na to czas, nie uważasz? i tak dotrwaliśmy z oczami dość długo... — Ale poczekaj no, pomacaj się po tych oczach.
Nie ma, nie ma, — powieki mi... spuchły... i rozłożyły się w jakieś... w jakieś grube pofałdowane... wachlarze...
To szkoda że cię nie widzę
wachlarze z dziurą w środku...
To szkoda że... to teraz się pomacaj po uszach, ośle, szkoda żeś tych oczu nie szukał na dupie, — no, są?
Mam! Mam! Całe! Są!
Tyle tylko że gówno widzimy. — — Ty, dalej nic nie wadzisz?
Nic, nic... — to... to jest... tak! widzę! zaczynam... widzę! tak! ° ° ° ° °
Wprawdzie już chyba nie na długo. Ale korzystajmy. Kto zrobił ostatni ruch?
Widzę! Widzę!
Ale radość, co? — Powinni sobie wmawiać utraty i tak zaraz odzyskiwać; ostatni nędzarz nagle w królewskiej świetności, mroczny tragik — w śmiechu od ucha do ucha. Chyba żeby kto nie miał już co tracić, lub miał to w dupie.
Widzę! Widzę!
Ale radość, co? Lecz bardziej niż z odzyskania powinieneś sdę teraz cieszyć żeś już stracił; że już masz coś takiego poza sobą, że przeszedłeś i już będziesz się mógł z tym spotkać jak ze starym znajomym, wejść w to.jak w swój dom — wita(j(c(i(e( ( znane ściany i kąty. — Masz przy sobie jakieś pieniądze?
Pieniądze?
Szachy to jedyne w co potrafię grać nie o forsę. Ale się w szachy po omacku grać nie da. Mam tu karty
przecież widzimy.
Ale czasami nie zaszkodzi wybiec trochę w przyszłość. Pomacaj tego asa.
I co?
Dobrze go obmacaj. — No. nic tam nie wyczułeś?
Nie... aha, zaraz... jest przekłuty, w środku.
To as trefl, jest przekłuty raz, as pik jest przekłuty dwa razy, i tak dalej, króle są tak samo znaczone na dłuższych bokach, daimy na krótszych, dupki na rogach, jeszcze ci to powtórzę gdy już będzie trzeba, dziesiątki mają przekłucia trochę powyżej środka, — Akt.
Co?
W kolorze trochę poziomkowym na też dość pałającym tle. Ujdzie; rozpatrując obrazek kolorystycznie.
Co?
— Ależ rozpalona. Jakby to co ma pomiędzy nogami rozpromieniło się na nią — całą. Ta oto jaśnieje we właściwym im świetle.
Co ty mówisz?
A... — Szach.
Szach?.. Co? Czym?
Koniem.
Aha, ale... — Ale ten deszcz, jakby ° ° ° °
A tak, pada.
jakby coraz większy...
Zdaje się.
I czujesz jak piecze?
No, szczypie, zwłaszcza po uszach, nie? — Ale my tu sobie gadamy a ona stoi, i jaśnieje. — Fascynująca, nieprawdaż Kleofasie?
Co?
Kłaniamy się pani, czym możemy służyć? — Dość podniecająca jest w tym rozpaleniu, trzeba przyznać, i może warto by ją
Co?
To jesteś żonaty i nie wiesz co? — Stoi i czeka. A ja w tej chwili coś nie mam nastroju. Szkoda, bo wygląda na dobrą lufę. Może ty? — No, co nam pani powie? — I w dodatku ja jakoś nie mogę się z nią dogadać.
Co ty mówisz?
Obejrzyj się wreszcie bo to może przyszła po ciebie twoja żona. Przygnała tu za tobą. Popatrz jak rozpalona; może dodatkowo jeszcze wściekłością że ty się najspokojniej zabawiasz grą w szachy zamiast się z nią, gdyś skończył jedną robotę. Jest już rozebrana. Czeka.
O ( ( ( ( czerwona...! jak... z ognia!., cała jak...
No...
włosy jak... stopione... jak bez włosów... ona ju° °(°( ( ( gdzie się ona?.. nie ma jej już... popatrz...
Bo trzeba było zamiast głupio pleść... tylko zupełny matoł myśli że je bierze podniosłe bzdurzenie pod ich adresem, podniosłe to im jest to co się wiesz jak podnosi, pod ich adresem. Poszła sobie za tym, poszukać takiego, a nie co by tylko plótł od rzeczy.
może tu leży... umarła... upadła... była przecież... była jak konająca... może jeszcze żyje...
— jak wszystkie one, te... — To idź zobacz. — — ta przynajmniej miała tę zaletę, że nie mówiła za wiele. — Nie idziesz? — Potrafisz tylko dużo mleć ozorem, a gdy ( ( ( ( (° ° °
rękę!... nie widzę! nic!... urwało mi!... rękę!...
To się nie pochylaj nad szachownicą bo ją pokrwawisz, nie lubię gdy mi się figury lepią do palców ( ( (
urwało!... ca.. z całym ramieniem!..
Nie zaprzątaj sobie tym gło(w(y(, ° ° ° °°n°ie przejmuj się, już zdaje się to nie potrwa długo, gramy. A, prawda, trochę jeszcze niedowidzimy. Którą rękę?
Prawą... namacałem tylko jest... lewa... urwało...
Namacałeś i... — A macałeś ją pewnie nogą. Urwało ci chyba rozum, i już dawno. No, przejaśnia się, gramy. — Słyszysz? Bo gdy będziemy tak ( ( (°(°(°(°° °, cholera ° ° ° ° ° °
Bracie... bracie... bo już może... na całym świecie... już może zostaliśmy tylko my dwaj ( ( ( ( ( bracie...
Uspokój się. I weź te swoje łapy ze mnie, i odsuń swój pysk od moj(e(g(o(.( ( Brat, bo.
na całym... już może nikt... my dwaj...
To cię uspokoję ja. Uspokoję raz a dobrze. Gdy nieprzydatny a w dodatku denerwujący
Co?!.. Pis!.. tolet!!! ty mnie.,, ty chcesz!!..
Usuwać gdy się co okazuje na nic, bo gdy nie gra, a do gaworzeń... całkiem dość się już nagadałem, i nasłuchałem, gadać to już wolę sam do siebie, lepsza onania niż kurewstwo
Zastrzelić!.. Ty minie chcesz..! ty...
i dość nasłuchałem. Słowa strojne jak kurwy na balu, uszy wietrzące w tych kwietnych przebraniach jakąś anielskość, — jak jest to niebo teraz, jakby o czarownym jakimś czerwcowym świcie, pełnym zwiewnych i poróżowionych mgieł, unoszonych rzeżwiącym wietrzykiem, — i słowa-wszy, i słowa-gówienka błyszczące jak monstrancje, i słowa
ty... ty skurwysynu!!..
Skurwysyn? — A może. Bo gdy wejść w nawet najjaśniej czyściutkim ubranku do wagonu pełnego kominiarzy i jeszcze usiłować się tam do czegoś dopchać... — a może i od urodzenia... i to by się nawet zgadzało z
To strzelaj! Ty!..
Tak, zaraz. Nawet gdy już zostaliśmy tylko my dwaj. Usuwać co niepotrzebne a zabiera czas; to dla siebie. A przy okazji i dla niego; przekona się że jak życie tak może być i śmierć niezależnie od całego te°g°o° °teraz
Strzelaj! Skurwysynu!!
Tak. ( ( ( (
Zastrzelił mnie!!!
Zastrzeliłem go a jeszcze wrzeszczy — jak i tamto: raz brat a raz skurwysyn —; wariackie. Może by go naprawdę kropnąć.
Ty! aleś mi strzelił. Tuż nad uchem.
Ty, alem ci strzelił. Nad uchem.
Ty... ty, to było całkiem podobne do tamtych huków...
Albo tamte do tego. Ty.
co?... i może... a może przez cały czas to... to mi ty strzelałeś tak nad uchem a mnie się wydawało... a to po prostu tylko ty mi...
Po prostu; tak; i błyskałem ci w oczy jednym z reflektorów. Widzisz jak to sobie ładnie można wytłumaczyć.
— więc wszystko w porządku, jesteśmy tylko trochę pijani, i siedzimy sobie, w tym... tak, już świcie... czerwcowym... i gramy w szachy, gdy różowe mgły unosi wiatr, taki złoty w tym świcie, wietrzyk
Wietrzyk, złoty, w świcie, tak, — Czym ty mi zbiłeś tego konia?
Wieżą...
A gdzie jest moja królówka? Aha, jest. — Ale pociągami jednak nie rzucałem.
Co?
Anim też tej co tu przyszła nie rozpalał tak do czerwoności że stała tu tak symbolicznie do nich wszystkich, — pomnik Kurwy, można by rzec...
Naprawdę tak myślisz?
Co? O czym?
O... o kobietach... i o tym... to wszystko wszystko co tu mówiłeś.
Nie, nie myślę; mam w dupie myślenie o czymś co mam w dupie.
Naprawdę tak myślisz?<be>
E, nie myślę; myślenie mi już za bardzo dawało w dupę i nie dawało mi nic poza tym
Naprawdę tak myślisz?
więc sobie dałem spokój z myśleniem.
Naprawdę tak myślisz?
Zaciął się. Ej, ty, utknąłeś, rusz dalej, halo, do przodu, słyszysz? hop, hop,
Hop, hop. Mat.
Co? Gdzie? Jaki?
Normalny mat.
To się zaraz... O, cholera... — Ty, a gdzie się podziiała
Normalny mat. — Jesteś dla mnie za słaby.
a gdzie się podziała moja druga wieża?
Dawno zbita. — Potrafisz tylko dużo mleć ozorem.
Zbita?! Tu stała przed chwilą! I gdzie jest?!
Zbita. Jesteś dla mnie za słaby.
Dla ciebie, gamoniu? To ja... Gramy rewanż. Żebym ja z takim osłem... Dostajesz mata w kilku ruchach. Bierz białe. I oddaję ci od razu i tę pozostałą wieżę, nie będziesz musiał mi ukradkiem zwijać, wsadź sobie ją w kieszeń, do tamtej, lub lepiej w dupę, albo i możesz dołożyć do swoich.
Zrewiduj mnie, durniu. ° ° ° ° °° °
Ustawiaj.
Zrewiduj mnie, durniu.
Ustawiaj, gramy.
Możesz mnie durniu zrewi( ( (°(°(°(°( ° ° ° °
— No... no to już... to już teraz możemy grać tylko w karty. — Przypomnę ci jak są znaczone. — Słyszysz?.. — Ty, jak tam z tobą?.. ręce masz całe? — i siedzisz tam gdzieś siedział?... bo mnie trochę jakby odwróciło zdaje się... — odezwij się, bo nie wiem czy gadam w twoją stronę... odezwij się... — nie widzę ale ze słyszeniem jest chyba jeszcze w porządku, a u ciebie? — Odezwij się! — Hej! Ty! — Hop! Hop! To go może... bo i gruchnęła zdaje się ta ściana... co jeszcze była... mam więc prawo od tej chwili absolutne nie płacić za mieszkanie!.. absolutne!.. ależ wieje... — nie ma cię?.. poleciał... porwało go, nie?.. — Zrewiduje cię teraz ten... i żebym ja... szachraju... z takim gamoniem żebym ja przegrał... ten wietrzyk, złoty, zrewiduje cię aż do kości. — — Albo się schował..? — siedzi tu gdzieś, bo... zachować tę górę nade mną bo wie że teraz by przegrał. No to go poszukamy. Zaraz cię znajdę koleś... — ciepło czy zimno?.. — no tak, tej ściany to już nie ma... a nie, jeszcze coś zostało... kawałek... a gdzie jest moje oświetlenie?.. zresztą mi już niepotrzebne. — ty, czy uważasz że zabawa... a może i najlepsza dla pozbawionych oczu zabawa w chowanego... ale może czasami nie przystoi ( ( ( (p(i( ( (ruet.. tom zawirował... i zdaje się nie oałkiem w pionie zdaje się trzeba się podnieść... czy by nie mogli już skończyć?.. — może nie przystoi, koleś, i dlatego gdy cię znajdę może pożałujesz, tej zabawy... no i mam cię!.. tu jest twój łeb, włosy, tak, a... gdzieżeś ty wlazł tak nisko?.. wstawaj. Słyszysz? — No to ci pomogę. O, cóż... tak lekko się to... i nic pod spodem... cóż to?!.. czub! sam tylko czub głowy!.. z górą czaszki... ależ mu zdjęło... czapę... — lecz on... był przecież... łysy... łysawy młodzian... a więc... czy to!.. mnie, to mój... mnie zerwało... to... — zerwało mi czub i tyle. Oo... Odsłoniło mi mózg!... — i ten parszywy ten piekący deszcz tam się wlewa... czy nie mam tu gdzie kapelusza?.. woda we łbie to już... trochę może za dużo... tych przygód... noc przygód... — kapelusza, albo garnka... — a może poczekajmy, mam mózg odsłonięty, otwarty, i to na takie światłości co aż wypalają oczy, czyli jasno we łbie jak jeszcze nigdy, wygłoszę z tej jasności... i z widzenia już wprost mózgiem... cały ten tractus oculi... tak mnie zawsze wprowadzał w błąd, wreszcie się go pozbyłam... — na takie światłości... oto co się nazywa mieć łeb jasno oświecony... a może przy okazji gdy otwarty dałoby się wygrzebać... czy wycisnąć... dużo minie tam uwierało... — — ten parszywy deszcz... kapelusza... albo garnka... albo tym, lecz gdzie ja to... gdzie rzuciłem ten czub?.. — ale się nie schylaj za bardzo bo ci mózg może wypaść....a może już? i... wygłoszę z tej... i to już po śmierci i szukam... co to za wainna?.. wygłoszę..: będziecie po śmierci szukać swoich mózgów... czyli rozumów... ale komu ja to, kto słucha, kto jest... — a czy nie wsadziłem sobie tego na łeb?.. tak! jest, no... no coś mi się to... włosy jak nie moje..? czy stałem się Murzynem? — nieś mnie koniu od przygody do przygody..? — krótkie... i jak z drutu... przerdzewiałego, e... — a cóż to mi tak cieknie... lepkie... to z tych pewnie... pełnych tego... z tych miejsc po oczach... czerwonooki, nie?.. zjawisko dość niezwyczajne... chyba że u królików... — lub mi to cieknie ten deszcz..? noc... no, noc... ( ( ze słuchem w porządku ( ( ( tak, ( ( ( ( albo mi się poprawia, ( ( (s(t(ara melodyjka ( ( ( i na podobnie starych instrumentach ( ( posłuchajmy ( ( ( i prymitywnych ( (p(o(słuchaj(m(y( ( (w( (ciemną noc ( (
w ciemną noc słychać dźwię(k(i( (m(a(ndoliny
w ciemną noc chłopiec gra dla swej dziewczyny
dość, bo się już śpiewało, nieraz, i za dużo, za dużo się śpiewało a nie było tak co, — ale może tyle naszego co sobie pośpiewamy, pohałasować to daje uciechę, nie? ubaw, dziękuję bawiłem się wesoło na tym kurw im weselu, i że co to się potrafi dokazać, nie? podokazujmy, w ten lub w podobny sposób, bo co zostało? robi się zimno czy to zima zaskakuje mnie znów w letnim płaszczyku ( ( ( czy byście mogli już skończyć ( ( ( nie nudzi was w kółko to samo i dokąd ( ( ( ( mam dość, kończcie, bo( ( ( ( ( ( ( ( ( a może mnie nie słyszą ( ( ( no pewnie bo przez te huki, — zaraz a ( ( a czy myśmy z tym kolesiem... słyszał nrnie a ja jego?.. poprzez te huki... słyszałem może nie co on mówił lecz co mnie się ze łba brało że mówi, na moje gadanie co się i jemu brało jak mnie jego... i ciekawe jak to całe ( ( ( no ( ( łącznie z gadaniami ( ( ( jak to było według jego łba... może byś się zdumiał... ( ( ( ( ale było tak zawsze, słyszy się poprzez siebie jak poprzez te huki, jak i widzi każdy poprzez siebie jak poprzez te błyski, widoki ma w porażeniu sobą, jak w przygłuszeniu sobą ma czyjeś gadanie, i całymi jakie mu się roją tak go dochodząc światami, to się można dogadać... i tyleśmy się naszczekali, co? i
gówno.
i naprzymilali, i narobili min, — coś mi się wydaje żem słyszał kolesia
ty gamoniu! wariacie! pederasto! bucu!
Ba, to głos z zaświatów... nie przejmuj się
eunuchu! tchórzu! skurwysynu! matole!
albo z moich światów
szmato! filozofie! kurduplu!
to jego gadanie bierze mi się już tylko z mojego łba.
jebańcu! trubadurze!
Bo może tyle naszego koleś
bydlaku!
podokazywać to daje uciechę
błaźnie!
bo co zostało?
ty błaźnie!!
Czerwonooki to raczej już coś z arlekina
ty gówno!!
O gównie to ty już wiesz koleś — jeżeli wiedzieć jest cenne to niektórzy znikając jeszcze coś zyskują —, i zamknij się, ty, już uświadomione gówno, szczekające w nie potrzebującym aż tego uświadomienia ( ( ( i wy t(e(ż( (k(ończcie ( ( ( skąd im się tego tyle nabrało ( ( ( ( ( ja bym was wszystkich ( ( ( ( ( ( ( ( a żeby was wywichnęło z tą kataryną( ( ( ( kończcie! bo( ( ( ( ( kończcie! ( ( ( — myślałem kiedyś że mnie to
myślałem że to — gdy już nic inne — uderzy we mnie przerażeniem, którem w Ojcze Nasz podstawiał w miejsce Boga i Nieba i Królestwa — Przerażenie które jesteś w Przerażeniu święć się Przerażenie twoje przyjdź Przerażenie, — i rzeczywiście przychodzi, ale nie z zewnątrz, i w postaci człapiąco i z roku na rok jak wrzód wzbierająco i gówniano dalekiej od kiedyś rojonego —, że buchnie we mnie jak biały żar przerażeniem które mnie rozbłyśnie zapali we mnie różne słońca i zadygocą w nich wszystkie możliwe lądy i morza i wszystkie tam istnienia objęte tym moim rozwidnieniem tak wtargną w tym momencie we mnie —, we mnie a po co by to już nie wiem i czy mi było jeszcze mało, ( ( ( przyjdź Przerażenie, — i mogę też powiedzieć teraz ( ( ( ( teraz że ze wszystkich ognistych potopów świata ( ( ( ( z całą tą fonią ( ( ( jest mniej od tego co można mieć ze samego siebie, co każdy niesie w sobie w zwykły najspokojniejszy dzień, i tylko mu to wzbudzić, czy wyeksponować powiedzmy, jakież nieprzebrane i wszystko zaćmiewające bogactwa w tak niepozornym nędznym ścierwie, już choćby te oczy com postradał, razem zdaje się z powiekami, gdyby sczerniały słońca wszystkich galaktyk i na zawsze jakikolwiek blask czymże by mi to stanęło przy moich opróżnionych oczodołach — rozpatrując stronę jedynie optyczną — są w pierwszej chwili jeszcze inne — podobnie bogate —, — no, wystarczająco się już naprzyglądałem, a nie było tak czemu, i już od lat na to co do mnie szło lepiej było wystawić te puste oczodoły — inne jeszcze strony oprócz optycznych bogato szło — postradałem te oczy razem zdaje się z powiekami — tak już do końca będziesz miał oczy otwarte — ( ( ( ale mi jeszcze zostało słyszenie — też mi idość zbędne, i coś tam jeszcze albo gdym też kiedyś obiecywał sobie z tego uciechę i tak ogromną i wielobrzmieniową taką symfoniczną jak to ich ginięcie ( ( ( teraz mi to zupełnie... — czy uciechę też i stąd że to mi się widział moment zbratania, mnie — z żywymi i kwitnącymi — wśród których szedłem w innych ogrodach — iw długiej nędzy chyba wreszcie chorzejąc ohydnieje się — z wierzchu i wewnątrz — i głównie sobie — i nikim tak łatwo — chorzejąc chyba też na umyśle — nikim i niczym pogardzać nie jest tak łatwo jak sobą — i temu najbardziej ze wszystkich cuchnącemu gównu gdy jeszcze czego życzyć to tej ognistej kąpieli — niech go obmyje bo nie zdołałoby już nic inne — niech go zmyje — że mnie z nimi to zbratanie, to spoufalenie, to pięknych i żywych i kwitnących wbiegnięcie w jakby moje ogrody, co? — co?., ano... nawet ślepy widzisz teraz... że gówno, zupełnie mi to obojętne, gówno z tych kiedyś myśleń i obiecywań i wyobrażeń, i kończcie ( ( ( ( ( ( — przyznaję spłoszyło mnie w pierwszej chwili poruszyło trochę ożywiło, ale zaraz gówno, monotonne, i denerwujące wreszcie! jesteście z tym nudni! ( ( ( kończcie! bo jak ( ( ( ( ja wam ( ( ( ( ja bym was wszys(t(k(i(ch ws.adz(i(ł( w sam środek tej katary(n(y i pokręcił z całych sił ( ( ( pomuzykował bym wam melomani ( ( ( ( kończcie! ( (b(o jak ( ( ( ( ( co?! ( ( ( ( ( c(o(o(o(o(o?!! ( (c(o(o(o(oo?!!! (o(o(o(o(oo)o)o)!!)!) ) ) ( ( ( ( (oo)o)o)o)o(o(o(o(ooo)o)o)o)o)o)!!! ( ( ( ( ) ) ( ( () ) ) O ()() ( ( ()()()( ()()()() ) ) ) ( ( () ) ) ) ) ) ) ) ) ) ) ( ( () ) ) ) ) ) ) ( ( ( ) ) — chłopiec gra dla swej dziewczyny(y( — zmachałem się, ( (i trochę się ( (l(epiej poczułem ( ( ( ( ( tyle naszego co sobie( ( ( w com to ja kopał?., wanna?., cynkowa.... skąd ( ( się tu( ( ( ( ( ( a oni dalej ( ( ( ( { ( nie nudzi ich ( ( ( ( (stara melodyjka ( ( (i na starych instrumen(t(a(ch ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ja wiem że się staracie chłopc(y( ( (ale mnie teraz ( ( ( ( ( ale ja już przeszedłem ( ( ( może nie tak wielkich i hucznych, ale tyle tych różnych waszych starań całe lata, teraz to mi trudno dogodzić, po tylu... a żebyście wiedzieli jaką wtedy miałem świeżość odbierania... no, szkoda... gdybym to wtedy miał pewność — a że się należało po was spodziewać wreszcie i tego? — lecz tak długo z tym zwlekaliście, że jużem — nie mówiąc o zamierzchłej już utracie tak cennego jak to z najświeższych nastawień na odbiór tego, strach — jużem nawet nie czekał, gdybym miał tę pewność to bym się może spróbował nie rozpraszać na tamte drobniejsze, a tak? a tak to mi teraz wisicie z tym u dupy, a kiedyś to bym... a więc za późno, więc jeszcze i to za późno, tak wszystko, do samego końca, jak gdy kto daremnie całymi latami pragnął kobiety, i oto przyszło że może ją mieć ( ( i nawet jaką zechce ( ( ( gdy on przez te lata wyonanizował całą swoją potencję — lub gdy mu tamte tak kiedyś podniebnie misteryjne pragrnienia skurduplowaciały do rozmiaru chętki pierdnięcia — ( ( ( tak wszystko — nie wyłączając i tych dziw — wszystko czegoś pragnął tak przychodzi — a gdyś już myślał że nie przyjdzie wcale to byłeś jeszcze marzycielem — przychodzi — szyderstwem ( ( ( no ( ( ( — nie wcześniej lecz gdy już może przyjść niczym innym jak szyderstwem ( ( ( (
ale nie tamto inne które przeszedłeś — i które się nie spóźnia i nigdy małe — i mówiłeś sobie że do końca nie zapomnisz — lecz tłucze ci się we łbie to jasne którego nie przeszedłeś — że do końca, tak, do końca tłucze ci się we łbie nie tamto, — ciekawa zagadka, nie?
( ( ( szyderstwem — nie wcześniej lecz gdy już może przyjść jedynie szyderstwem, — no i właściwie... właściwie to idzie z tej świadomości wielka spokojność, niejaka beztroska, to nawet się nie może mieć po niczym żalu, i tamten wyonanizowany żadnych wyrzutów, gdy wie że nie mógł mieć żadnej dziwy dopóki miał to czym mógł je mieć, gdy nie wie to bym ( ( ( bym mu teraz ja powiedział, ale czy by mi wierzył? ( ( najgorsze żem sam tak właśnie nie chciał do końca w to wierzyć ( ( (
patrz, żyje, ten siwołysoń się tu czegoś jeszcze spodziewa, hoduje siebie troskliwie odżywia zauważyłeś rumieńce na twarzy tych zwłok on liczy że mu naprzeciw nim wyjdzie jutrzenka wygolił się i skropił perfumą trupom rosną jeszcze włosy różowo naprzeciw zdechł lat temu dziesięć lub dwadzieścia ten od dawna podziemny utrzymuje się na powierzchni muszą go nocą w ciemności obłazić ziemne robaki brać swoje, wlecze ten swój rozkład jak wór padliny przez zielone powietrze wiosny, patrz, żyje, czeka, liczy, uśmiecha się, różowo, naprzeciw, ty gnoju( ( ( (
( ( ( ( no, ( ( ( ( ( ja wiem że ( ( ( się staracie chłopcy, ale ( ( ( ale mnie już ( ( ( ( ( ( ( ( w większości wy ( (m(elomani( ( ( w większości to wy jesteście ci już podziemni, nie? ( ( zwłaszcza dyrygenci ( ( ( to się was do pewnego stopnia da rozu(m(i(e(ć ( ( ( ( ( ( ależ oni... skąd oni nabrali tyle tego... tego wszystkiego... i zapału ( ( ( ( ( ( ( oho czy to poszła moja ręka( ( ( no nic, to już potrwa( ( ( ( ( ( a gdzie też się podziewa ten mój koleś ( ( ( i jak mu się wiedzie( ( ( ty ośle! to ja jestem dla ciebie za slaby?! ja bym dziesięciu takim gamoniem ( ( ( ( (zrewiduje cię teraz ten wiatr ( ( ( ( ale dał mi mata i znikł ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( ( wiem, staracie się, robicie ( ( co możecie, ale ja już... — ale popatrz!
popatrz, to... to im się udało!.. ależ wschód! na całą szerokość nieba w tamtej stronie, z całego naraz horyzontu, to... to jakby z Ziemi wysuwała się druga Ziemia... świecąca... — widowisko zupełnie mistyczne... i zrobiło się cicho jest jeszcze tylko ten wiatr i słabnie gdy ona... w cały nieboskłon... wstępująca taką ścianą... czystego ognia, od której... z jakimiś jeszcze iskrzeniami no popatrz jaskrawe błyski migotliwe... od której tu wszystko odsłonięte tak się... w lekkim rozwiewanym dymieniu... tak się tu zabarwia... są jak z płonięcia widzisz te kikuty drzew to wzgórze... pięknie! jest mi... młodo... z jakimiś iskrzeniami... mistyczne... jak mnie to cudownie bierze... i w dreszczach... jest mi jak daleko... w gorączkowym... blasku... tam... — tam, czy tam po tej ścianie jeżdżą... jakby... srebrzyste pociągi... czy ogniki tam jak lampiony zapalone w złotym zachodzie... zatrzymane... rozwieszone na tamtych jasnych drzewach... to zabawa pod gołym niebem... taniec pod lipcowym... słyszysz to teraz trąbki tam... i przybliża się to wszystko idzie tu ta ściana, weźcie... tam pod tamte drzewa weźcie mnie tam do siebie, dobrze mi tam będzie... a więc idę! podejdę trochę, będzie szybciej, tam mi... będzie dobrze... idę pod tamte... — ale... no tak... — bo i jedynie we łbie jest możliwe coś tak... porywające... — a możem widział naprawdę? ściemniło się teraz trochę dymem co się wzbił taki czarny... — jeżelim to naprawdę widział to utrata oczu mi się tylko wydawała... i tak samo by chyba to wszystko... — no jasne, zaraz wiedziałem że to coś nie tak... te błyski i grzmoty... za prymitywne już... muzealne...
zaraz wiedziałem że to coś nie tak, błyskać i grzmocić to może już tylko w urojeniach biorących się chyba z wyobraźni która jest już muzeum pamiątek i najwyżej je udoskonala zamiast się zwrócić w coś nowsze, oni mają już coś lepsze, instrumenty delikatniejsze, nie tamte prymitywne dla prymitywnego i wyłącznie uboju, gdybyś był zającem lub oni zwyczajnie kanibalami —, już prócz miejsca masz im najpierw zrobić coś ścierwem żywym, w tej godzinie zadziałania ich instrumentów, możeś i dawniej robił ale to im za mało, dali ci aż dotąd być nie po to żebyś się tak skromnie i lekko ulotnił, żywe ścierwo jest kierowane łbem oni te instrumenty mają na łeb, owszem mogą w nim wywołać też i to grzmocące i błyskające walenie się świata — łącznie z trzęsącym portkami kolesiem — bo cm cały był chyba tak jak ten potem jego głos — mogą to wywołać gdy tym spodziewają się najłatwiej ruszyć cię w to co chcą, innego łatwiej może ruszyć coś inne, też na przykład kantylena zamiast błyskań i grzmoceń — jakąś subtelniejszą naturę, — a więc mi ubliżyli tymi błyskami i grzmoceniami potraktowali jak skończonego chama i prymitywa, dałbym ja wam skurwysyny za tego chama... poczekaj a może im chodziło i o ten twój podryg urażonego, że właśnie... — wiesz co? bo najgorzej jest się dużo zastanawiać, pójdę chyba... a może im idzie też o to wykierowanie ci łba w zastanawianie — a czy i nie o to żebyś sobie tak powiedział — e, pójdę chyba spać... — i działają mi na ten łeb może szczególnie w tej chwili gdy mówię o ich działaniu na łeb — pójdę chyba spać, noc się... — bo to najgorzej, i godzę się na chama i prymitywa, tak, jestem — a może i w tej chwili —...łącznie z tym kolesiem — bo chyba tak był jak ten przed chwilą jego głos — ale gdzie też się on teraz podziewa... ten gamoń... — zostaw bo najgorzej jest się... — późno, noc się zrobiła taka czarna... zupełnie jakbym był ślepy... trzeba by... albo i ta krowa, i... trzeba by tu gdzieś łóżko... łóżko tu gdzieś powinno ) ) ) oho, a nie, tom kopnął... w cóż to?.. wanna... cynkowa... skąd się tu wzięła? nie miałem nigdy żadnej wanny... przywiało ją?.. albom się znalazł w obcym domu... wlazłem po pijanemu... — i mogło to być też tak żem tu błądząc w tej nocy hałasował potykając się o tę wannę... ale żeby się od tego rozwalił dom?.. bo trochę rozwalony... chyba że ta wichura... albo wlazłem w jakieś ruiny... wszystko mi się już... nadmiar przygód... no, jest łóżko, i całkiem jak moje... wszystko to już... tak, spać... ułóżmy się... — śpij bo właśnie... księżyc ziewa i za chwilę ( ( ( zaśnie, czym znów kopnął w tę wannę czy też... e, wszystko to już... mi wszystko jedno... do snu... niech i wiecznego... przed nim trochę pospać (normalnie, zdarzały mi się w snach gonitwy i harówy... i jeszcze gorsze historie, szkoda gadać... nawet w sny się wdzierało... i jeżeli w tym wiecznym tak ma być to dobrze przed tym trochę wypocząć... wyspać się... lulu... dzień dobry ci królu-Lulu, — dzień dobry ale spierdalajcie bachory, jaki tam dobry... w dodatku krowy bodą... dom rozwalony... częstuj je tu ostatnim kawałkiem chleba, i zrzucają gdy się... chciałem przejechać... wiatry wieją... ktoś ogrywa w szachy i znika nie dając rewanżu.. — dodajmy że wątpliwe czy był... — śpij... śpij bo właśnie księżyc... ziewa i za chwilę... zaśnie...
a tyle razy sobie powtarzałem że nie mogę grać tuż przed nocą za duży jestem nerwowiec, rozdygotany potem się na łóżku do rana przewracałem nie mogąc zasnąć, zwłaszcza gdym przegrał... do rana... a... a ja raniiutko, raniutko wstanę, zobaczę słonko kochane
do czego wstanę gdym szedł tam nie miałem tu co żegnać teraz to powitaj dzień dobry ale nie ze mną się wam bawić szedłem młodo tam mi dobry było mi w blasku teraz powróć i drzewa stały zaświecone powiedz teraz tym zgaszonym pniom niech wrócą w liście... coś mi się dzisiaj... śpij, wstanę, raniutko, zobaczę... i zdaje się coś tu runęło, nie?... coś ci... opowiem... zdarzyło mi się coś... słonko kochane... opowiem ci, jak... i jak drzewa przeszły osmalone.. opowiem ci ale się nie śmiej ze mnie... zobaczysz, jak...
mokre całe to łóżko, jak i ja, tak się zrobiło zimno, dalej ten deszcz i wiatr, albo wydaje mi się że i gorąco, gdybym miaił co ciepłego ubrać, e, nakryję się tą wanną, bo w dodatku latają w powietrzu różne rzeczy nie lubię gdy w czasie snu spada na mnie cegła... albo pociąg... dałbym ja wam skurwysyny za tego chama... opowiem ci, ale się... skąd się tu wzięła ta wanna?.. śpij bo właśnie... księżyc... ziewa...
a może by się pogimnastykować? — przed snem niedobrze, najlepiej z rana... z rana, to daje rześkość na cały dzień... i zdrowie na całe życie... raniutko... wstanę...
ale się nie śmiej... i drzewa ogołocone powiedz tym dymiącym kościom niech wrócą w liście i przez ten las ostrożnie... wszystko... wszystko skłonione do snu na tym świecie... kto to powiedział?.. wolałbym nie wracać, nie przejmuj się to już nie na długo, dzień dobry ale nie ze mną się wam bawić dzieci... i zdrowie... na całe życie... przeprowadzę cię... do snu... wszystko skłonione... zdarzyło mi się dzisiaj coś ale się nie śmiej opowiem ci... jak szedłem w gorączkowym... i drzewa... wszystko skłonione... przeprowadzę cię ostrożnie przez ten czerwony las jeszcze przez te ogrody a gdybyś się skłaniał lub odwracał przytrzymam cię mocno lub jak będę mógł i twarzą naprzeciw i nie śmiej się tu nie ze mną się bawić tam się nie wtstrzymasz przeprowadzę przez to czerwone morze jeszcze te ogrody i tam słonko raniutko się nie wstrzymasz zobaczysz i wolałbyś już z nich nie wyjść nie wstrzymasz się od śmiechu i przeprowadzę cię gdy jeszcze będzie trzeba nie wstrzymasz się tam ostrożnie i mocno cię aż do... białego... zobaczysz tam... słonko... do kości... się nie wstrzymasz... na całe( ( życie( ( przeprowadzę cię( ( ( ( ( ( gdy jeszcze będ(z(i(e ( ( ( n(o( ( ( ( no( ( ( ( ( nie ze mną się wam ba(w(i( ( ( ( (