Latarnia czarnoxięzka/I/Tom II/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Latarnia czarnoxięzka |
Podtytuł | Obrazy naszych czasów |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1843 |
Druk | M. Chmielewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Spodziéwam się, że pan nie grasz wista? odezwała się Hrabina, przechodząc blisko Stasia, który z Augustem rozmawiał.
— Ani wista, ani écarté, ani diabełka nie gram, gdy tylko można nie grać, odpowiedział Staś.
— A! bo téż te karty, mówiła idąc daléj i pociągając Stasia za sobą — C’est assommant — to wyraźny potop! Gdzie zajrzéć karty, o niczém nie posłyszéć prócz kart. Niech będzie dwóch grają, niech będzie cztérech grają, niech się zjedzie dwudziestu grają, jeszcze i grają a grają tylko zawsze, nieustannie — My kobiéty, wyłączone jesteśmy zupełnie z towarzystwa, bo szczęściem, fajka, cygaro, i karty, jeszcze indigenatu w naszych salonach nié mają. J tak, rzucono nas na łup starym Szambelanom, co tylko po rannéj kawie fajkę jednę palą i starym kawalerom, co raczą diabełka złożyć w ofierze, u stóp płci pięknéj. Avouez, żeśmy niebardzo szczęśliwe — Ale, czy to tylko prawda, że pan wolisz nie grać? siadając odezwała się Hrabina.
— Przynajmniej dziś, mogę przysiądz na to, żywo odparł Staś.
— Spójrz pan na salon — Już pusty — kilku niewinnych, co się diabełka boją, zostali tylko przy nas, kilku starszych co fajek nie palą, siedzą tutaj za stolikami wistowemi, reszta wyniosła się do jadalnéj sali, gdzie jak długi stół zasiedli gracze, dymu pełno, pełno wrzawy, i — swoboda! Powiédz mi pan — jak można to nazwać swobodą i tę swobodę polubić?.
— C’est selon, są ludzie, co dopiéro w téj atmosferze dymu i wrzawy, czują się, swobodni.
— Winszuję odpowiedziała Hrabina.
Od kilku chwil, zwracając oczy na panie, które okrągły stół z albumami, żurnalami i rycinami otaczały, Hrabina dostrzegała zawsze, spójrzenie Pułkownikowéj Gorkowskiéj, zwrócone, wlepione w siebie i Stasia. Obejrzała się raz jeszcze i znowu zobaczyła to samo.
— Przysięgam, rzekła po cichu, że pułkownikowa, chce z Panem zrobić znajomość. Patrzy na nas, od pół godziny, jak w tęczę, szepcze coś z sąsiadkami, dopytuje się pewnie o niego. — Za chwilkę, pewnie się do nas zbliży — a nim to nastąpi, pozwolisz pan abym mu słówko o niéj powiedziała?
— Nieskończenie bym był wdzięczen?
— Będzie to dalszy ciąg, obiadowéj obmowy.
— Wiele byś pan lat dał pułkownikowéj, na piérwszy rzut oka?
— Około trzydziestu.
— Elle a passé la trentaine, wiém to bardzo dobrze. Przy świécach jednak wydaje się jeszcze świéżą. Ubiéra się młodziuchno wytwornie, modnie, ale jak pan widzisz nie smakownie. Perły, brylanty, kwiaty, pióra, koronki, wszystko ma na sobie, co tylko włożyć można.
Biédaczce chciałoby się wyswatać koniecznie i choć piérwsze małżeństwo, niebardzo się jéj udało, ma nadzieję, że jéj się drugie lepiéj poszczęści. — Widzisz pan tam tego grubego, z krzyżykiem u fraka, łysego męższczyznę, c’est son çi — devant mari. Rozwiedli się od lat kilku; oboje zarówno życzyli rozwodu; ona w nadziei czulszego małżonka, on w nadziei spokojniéjszéj, nie potrzebującéj tak pilnego oka żony. Miała potém kilku kochanków, ale żaden nie odważył się ożenić; a jednak bogata, dość ładna et même, elle n’est pas bête. Elle joue du malheur.
— Widać, że pułkownikowa, trudna jest w wyborze, rzekł Staś — chce zapewne, ażeby jéj nowy mąż i za starego i za siebie zapłacił, żeby był bogaty, młody, dobrze urodzony, wychowany — i
— O! bynajmniéj, odpowiedziała hrabina. Uwierzyłbyś pan temu, ona chce tylko miłości, rien que de l’amour! Ale miłości jakiéj teraz już niéma na świecie, płomienistéj, całéj w poświęceniach, w wyskokach — w westchnieniach i łzach.
Będzie jéj zapewne czekać do lat sześćdziesięciu! Zatrudnieniem pułkownikowéj jest ciągłe czytanie najnowszych, najognistszych romansów francuskich — Ubóstwia Sanda, całe noce trawi nad Soulié i Dumasem. Zda mi się, że dałaby się zabić kochankowi i umarłaby z roskoszą, byleby kiedy kochał ją kto do takiego stopnia, żeby się aż do sztyletu z miłości posunął. — Myślisz że pan,
że pułkownikowa doczeka się kiedy tak potrzebnego jéj kochanka!!
— A bardzo bogata? — spytał naiwnie Staś.
— Półtora tysiąca dusz i jedna ogniem płonąca! odpowiedziała hrabina — to warto może odegrania komedyi.
— Jak dla kogo — Je ne le trouve pas.
— Ale otoż idzie niby w inną stronę, zaręczam jednak, że ku nam; rzuciła okiem na pana.
Gdy to mówiła hrabina, półkownikowa wistocie, powstała od stolika i szła niedbale, powolnie, ku drzwiom, potém rzuciła okiem po sali i niby przypominając coś sobie, zwróciła się do Hrabinéj.
— Comtesse — czytałaś ostatnie dwa tomy Matyldy?
— Jeszcze nie!
— Pozwolisz je sobie przysłać!
— Będę ci bardzo wdzięczną — Z kądżeś tak prędko dostała.
— Bellizard mi przysłał.
To mówiąc pułkownikowa, obejrzała się szukając krzesła, Staś podał jej swoje, a sam wziął inne. Spuszczeniem oczów i ukłonem podziękowano mu. Po chwilce pułkownikowa zmrużonemi oczyma spójrzała na Stasia i spytała.
— Pan niedawno w tych stronach?
— Je vous presente, Monsieur — przerwała hrabina.
Pułkownikowa się nieco skłoniła.
— Monsieur vient d’arriver, dans nos contrées, zaznajamiamy go z naszém towarzystwem.
— Spodziéwam się, że mego domu pominąć nie zechce — cichutko szepnęła pułkownikowa.
Staś zagryzł usta i pochylił głowę dziękując.
— Te ostatnie dwa tomy Matyldy, mówiła pułkownikowa — nie zaspokoiły mnie. A propos — pan wraca z za granicy?
— Niedawno z Berlina.
— Byłeś pan w Paryżu.
— O! nie, i bardzo żałuję, ale nie mogłem widziéć, téj Babilone XIX wieku.
— A! i ja tak dawno zwracam oczy na Paryż! mówiła pułkownikowa, a dotąd wybrać się nie mogłam. Tyle tam życia.
— Może aż nadto — rzekł Staś.
— Możeż być nadto życia, mówiła pułkownikowa — U nas za to, śmierć nie życie — jakieś życie chorobliwe, mizerne, skrzepłe, zimne, jednostajne, możnaż je nazwać życiem — Czytając co oni tam piszą, wyobrażam sobie ich życie — C’est du feu.
— A Paryż, przerwała hrabina — une fournaise ardente.
Pułkownikowa tylko westchnęła.
Nadszedł Alfred, który ostatnie dwa pece, przegrawszy w diabełka, z złym dość humorem, szedł się mścić na towarzystwie sarkazmami, za nieszczęście jakiego w grze doświadczył — Alfred od kilku już tygodni zwracał oczy na bogatą pułkownikowę i chociaż swiérzbiało go niesłychanie, żartować z niéj, wstrzymywał się rozmyślając czy by nie lepiéj było w niéj się zakochać i z nią ożenić. — Hrabina, któréj krótka miłość dla Alfreda, dawno zgasła; jak wszystkie kobiéty, piérwsza dostrzegła jeszcze rodzącéj się myśli jego i chociaż już niekochała, z boleścią jednak widziała go tak zimnym i obojętnym dla siebie. — Postanowiła więc, odmalować Alfreda pułkownikowéj, jakim był i w kilku już zdarzeniach, rzuciła o nim słówko — Temu przypisać należało, obojętne przyjmowanie grzeczności Alfreda, przez pułkownikowę, która jednakże nikogo nie odpychała.
W złym humorze, zgrany, kwaśny wchodził Alfred na salę i szukał konceptu poglądając po niéj, gdy mu w oczy uderzyła grupa składająca się z Hrabinéj, Stasia i Pułkownikowéj.
Zastanowił się.
— Ma foi rzekł do siebie — cet homme–là, a du bonheur — il en a infiniment! kobiéty go oblegają. A franchement, niewiém nawet czy dowcipny, bom niesłyszał z ust jego jednego dobrego kalamburu, jednego porządnego żarciku. Cóż to jest, że go tak na rękach noszą? — młody — przystojny, mais.
— J pomyślał sobie — I jam młody i przystojny. A potém dodał uśmiéchając się z konceptu swego — a huis clos. — Nowy!!
Z tym uśmiéchem zbliżył się do krzesła Hrabinéj, i stanął naprzeciw pułkownikowéj, wyrobił swoje najsłodsze spójrzenie, il le fit scducteur i strzelił niém, na pułkownikowę. Chybił jednak, kula się odbiła, a spójrzenie silnie wyzywające, czułe, płomieniste, z oczu jéj, poszło na Stasia.
— Je joue du malheur! rzekł w sobie. Obrócił się do Hrabinéj.
— Cóż tak prędko od diabełka?
— Zgrałem się — odpowiedział Alfred — do grosza, a mam zwyczaj, nigdy nie grać na kredyt.
— Jakto — tak prędko!
— Bo téż mię szczęście odbiegło zupełnie i przyszedłem go tu szukać — dodał.
— Boję się odpowiedziała Hrabina, żebyś go Pan i tu nieznalazł — Kobiéty się mszczą, gdy widzą że je kto tylko jako pis — aller uważa.
Alfred się kaustycznie uśmiéchnął, i szepnął bardzo po cichu.
— A ça, Comtesse, franchement, ce retoricien — là, vous tourne donc la tête!
— Pourquoi pas! odpowiedziała złośliwie Hrabina, równie cicho — był czas, żeś i Pan głowę zawracał!
— Na równi nas więc stawisz?
— O! nie! powiedziała, śmiejąc się — A w tém O! nie — było najsroższe, kolące szyderstwo; to — nie — znaczyć miało — Stawię go wyżéj od ciebie. Alfred zagryzł tylko usta.
— Que vôtre volonté soit faite — ale spójrz jak ci się wywdzięcza — cały zatonął w wdziękach Pułkownikowéj — !
— Przeciwnie, jabym to o niéj powiedziała — odrzekła prędko Hrabina. — Regardez seulement.
Oboje zamilkli, Alfred pociągnął ręką po czole, chwycił krzesło i zasiadł przy Pułkownikowej, któréj uwagę nareszcie na siebie obrócił.
Staś korzystał z tego i zbliżył się do Hrabinéj.
— Eh bien! Jakżeś ją Pan znalazł?
— Bardzo podobną do portretu —
— N’est ce pas?
— Najzupełniéj — O! jak Pani znasz ludzi —
— Patrz Pan teraz, jak Alfred mój kuzynek, wdzięczne oczy do niéj robi — Zdaje mi się, że od niejakiego czasu, ma na nią zamiary. Biédna Pułkownikowa boi go się jak ognia, zna jego skłonność do żartów i przekonana, że ten człowiek zimny jest jak lód — wstręt ma nawet do niego. Figurez vous donc jéj położenie, entre le desir d’étre aimée, et la crainte d’étre sifflée. — A teraz dodam jeszcze dla odmalowania jéj położenia, że wcale nierada Alfredowi, bo ją od Pana oddzielił.
— Odemnie! rzekł śmiejąc się Staś
— Więc Pan umyślnieś ślepy — i niewidzisz, jak pragnie z nim zabrać ściślejszą znajomość — Elle compte sur votre coeur de vingt ans.
Staś się uśmiéchnął.
— Moje serce już nie moje — odpowiedział po cichu.
— Zostawiłeś go pan w Berlinie? spytała Hrabina.
— Przywiozłem je tu jeszcze z sobą — ale go już niémam.
— A! śmiejąc się zawołała Hrabina, złożyłeś je na poduszce Marszałkownéj chyba.
— Jużem go niémiał, jadąc oglądać te arcydzieła przemysłu i sztuki!
— Nieśmiem być natrętną, alem bardzo, bardzo ciekawa, zawołała Hrabina. —
— A ja — rzekł Staś, nieśmiałbym się przyznać, gdziem to nieszczęśliwe serce oddał — bo wiém że nieprzyjmą, że wygnają, że odepchną nie tylko serce, ale i mnié może —
— A! cóż za rospacz, czerwieniejąc rzekła niespokojna trochę Hrabina — możnaż być tak okrutną i to młodziutkie, niedoświadczone serce za drzwi wypchnąć —
— Pani myślisz — spytał Staś uszczęśliwiony.
— Ja nic nie myślę — odpowiedziała Hrabina. Tylkom bardzo ciekawa.
— A niepotrafi Pani zgadnąć?
— O! nic a nic!
To mówiąc spójrzała na niego, a oczyma mu mówiła — wyraźnie, dobitnie — Wiém że mnie kochasz.
Staś nie przestał na tém, zuchwały był jak młodzik każdy.
— To bardzo źle! rzekł wzdychając.
— Dla czego?
— Bo bym rad, żeby to Pani tylko, i Pani jedna wiedziała, szeptał pocichu.
Rozmowa z szyderskiego, zeszła na ton poufało — sentymentalny i już, już miał się wymówić Staś, miała się zczerwienić i zgromić go Hrabina, gdy głos Pułkownikowéj pieszczony, słodziuchny, dał się słyszéć.
— Jeżeli wolno spytać — cóż to tak żywo zajmuje państwa?
— Mówiemy o téj biédnéj Matyldzie żywo zawołał Staś. Hrabina uśmiéchnęła się, a Alfred powstawszy z krzesła rzekł odchodząc.,
— Je savais bien qu’il y avait roman dans cette conversation.
Julia pogroziła mu palcem i wstała — Twarz jéj pałała, przyłożyła dłoń do skroni, czoło było w płomieniach — nie spokojna przeszła się po sali.
— Prawdaż to, spytała siebie — jest że to miłość, miłość znowu? Droga do nowego zawodu, do nowych smutków, możeż on mnie kochać i kochać długo — tak długo jakbym pragnęła? O! może jeszcze czas, może jeszcze można się cofnąć! może lepiéj — Lepiéj! J odepchnąć ostatnią miłość, ostatnie szczęście choć krótkie, choć chwilowe, ostatnie, pewnie ostatnie —!! Zamyśliła się, chodziła.
Tymczasem Staś, którego August ciągnął z sobą, żegnał Pułkownikowę —
— Mam nadzieję widziéć go w moim domu cichutko szepnęła Pułkownikowa.
Zbliżył się do Hrabinéj, a gdy wziął rękę, którą mu niedbale, jakby przez zapomnienie podała, uczuł nieznaczne, konwulsyjne drgnienie — mimowolnie lekko ją uścisnął.
— Spodziéwam się że mi Pan wytłumaczysz zagadkę, a prędko, prędko — powiedziała Hrabina, bom bardzo ciekawa.
Staś tylko spójrzał i szczęśliwy, jak to się bywa szczęśliwym w dwudziestu leciech, szczęśliwy nadzieją, dumą, miłością, powrócił z Augustem do domu.
August wszystko widział i wszystkiego się domyślił, przez całą téż drogę nic niemówił i milcząc palił cygaro — Wiedział on, że nic nie podsyca tak namiętności, jak opiéranie się jéj, jak rozprawy, i rozmowa poufała, nie przemówił więc słowa o tém i udając rozespanego, na ganku dał Stasiowi — Dobranoc.