Latarnia czarnoxięzka/I/Tom II/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Latarnia czarnoxięzka
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ II.
DWÓCH PRAWNIKÓW — JEDNA SPRAWA.



Nazajutrz po pamiętnych imieninach, Staś był blady i zamyślony — Jak zawsze, jak powszystkiém przyszła rozwaga, przyszło powątpiéwanie. Spoglądał na dzień wczorajszy, przypominał go sobie, i snem mu się wydawał; — jednym przypomnieniom nie wierzył drugie inaczéj sobie tłumaczył. — Wczorajsza radość, stała się dziś prawie smutkiem, a przynajmniéj usprawiedliwić się nie dawała — Czując ją jeszcze w sercu, już jéj niepotrafił wierzyć. Był rozdrażniony, bo pragnął, bo zdało mu się, że posiadał już swoje wymarzone szczęście i zdało mu się że go miéć nie mógł nigdy, że musiało uciec od niego.
Po roskoszném marzeniu budzim się szukając w rzeczywistości marzenia naszego napróżno! Po szczęśliwym a nagłym wypadku, nazajutrz, przecięci jedną nocą snu od niego, budzim się niedowierzając szczęściu, lękając się aby tylko nie było marzeniem.
Zamyślony, powątpiéwający, wszedł Staś do pokoju Augusta z rana. Pan August wstał spokojny o swojéj godzinie, czytał już xiążkę, z tego miejsca na którém przestał wczoraj i czekał na codzienną herbatę. Zbudził się dzisiaj, jakim się wczoraj położył, żadna w nim nie zaszła odmiana. Przez chwilkę tylko myślał o siostrzeńcu i westchnął nad nim, to był jeden excess, jakiego sobie dozwolił.
Wczoraj nic mu nie powiedział, dziś wiedząc z doświadczenia o uczuciach Stasia, zabiérał się zręcznie dać mu antidotum, i z góry wątpił o jego skutku. Wszystkie antidota przeciw namiętnościom, najczęściéj podwajają ich siłę — Nic bowiem niéma stałego, wyrozumowanego, w przyczynach namiętności wybuchającéj; bieg jéj nieregularny, niewyrachowany — co jedną zabija, drugą wzmaga. —
Trzeba najwyższego taktu i niesłychanéj znajomości serca ludzkiego, aby być pewnym działania przeciw namiętności, w piérwszéj jéj sile, w piérwszym stopniu wzrostu; trzeba znać człowieka i ludzi, aby wiedziéć kiedy i jakiemi działać środkami. Stokroć łatwiéj zniszczyć w zarodzie słabość najzawilszą, poznać jad ukryty w ciele; niż wydrzéć z duszy, — wpijającą się w nią szponami sępa prometeuszowskiego namiętność.
Staś wszedł; August położył xiążkę i spójrzał na niego. — Co za odmiana w dni kilka — To nie ten już młody, wesoły, otwarty, żywy Staś, co tak pożądał świata i ludzi. Spuszczona głowa, zacięte usta, oczy zagasłe prawie, jakiś niespokój, jakaś niepewność. —
— Strasznieś mi się zmienił tutaj — widocznie ci powietrze nie służy, rzekł August. Czy niepojechalibyśmy, dokąd tak daleko — daleko — naprzykład do twoich majętności których nieznasz jeszcze?
Staś podniósł głowę i uśmiéchnął się —
— Rozumiem cię wujaszku, chciałbyś mi dać abszyt grzeczny, bo ci może zawadzam, to pocóż te ceremonje?
— Mój Stasiu — odpowiedział August, niesłychanyś gorączka, i pod pozorem znajomości ludzi, tłumaczysz sobie najopaczniéj wszystko — Czyżbym cię ja tym niezgrabnym sposobem wypraszał? pomiarkuj.
— Prawda wujaszku — rzekł Staś ściskając go — to sensu niéma — przepraszam cię — ale dla czegoż mi mówisz, że mi powietrze tutejsze niesłuży?
— Zmizerniałeś i posmutniałeś bardzo.
— O! cóż dziwnego, niedospałem dzisiaj a wczorajem się zmęczył na tych imieninach.
— A! to mi się podoba! zmęczyłeś się, chyba rozmową z Pułkownikową i Hrabiną?
— Alboż to niemoże zmęczyć, myśli wujaszek —
— Nigdy, kiedy się rozmowę prowadzi na zimno —
— Domyśla się więc, kochany wujaszek żem ją prowadził na gorąco?
— Ja myślę, że nawet za gorąco —
— Słyszał że wujaszek rozmowę?
— Nie — alem ją widział tylko —
— J cóżeś widział, wujaszku.
— Widziałem cię żywo zajętego Hrabiną.
Staś się na pięcie okręcił —
— Doprawdy? tak to się wujaszkowi wydało!
— Tak mi się wydało! Oh! i pozwól że się temu nic a nic nie dziwię. Ta kobiéta mówił daléj obojętnie, ma przywiléj zajmowania w piérwszych chwilach każdego nowo przybyłego — Kto ją poznaje, każdy się prawie w niéj kocha —
Cóż! zawołał Staś oburzony — i każdego przyjmuje?
— Każdego — odpowiedział August spokojnie mięszając herbatę i dorzucając do niéj cukru — Taki to jéj zwyczaj — Lubi wprowadzić młodzika, a potém żartować sobie z niego. Dla niéj to tylko żart i nic więcéj. Cóż jéj kosztują spójrzenia, wyrazy, a nawet ściśnienie ręki.
— Ale to szkaradnie! zawołał Staś.
August spójrzał na siostrzeńca i zimno dodał.
— J tyś się już zakochał —
— Ja? ja? wujaszku — Jabym miał —
— Nie? spytał August — no, to chwała Bogu, bo niechciałbym ci przykrości uczynić kilką słowy, jakie o niéj powiedziałem. Jest to bardzo miła kobiéta, bardzo dowcipna, rozsądna, nawet pozwalam że dotąd ładna, mimo lat czterdziestu i najmniéj czterdziestu kochanków — wielka szkoda tylko, że tak zalotna, tak zimna!
— Zimna! powtórzył Staś.
— Uważałeś jéj dowcip? spytał August.
— Uszczypliwie, niemiłosiernie, ale bardzo dowcipna! rzekł Staś —
— Widziałeś kiedy dowcip w parze z wielką czułością serca.
Staś się zastanowił i nic nie odpowiedział, ale usilnie pragnął zwrócić rozmowę. August trafił go w serce:
W chwili powątpiéwania, niepewności, dodał siły wątpliwościom, zwiększył niepewność jeszcze, Staś skłonny do bojaźni dnia tego, jak wczoraj był zuchwałym, podwójnie lękać się zaczął.
— Czemużby to niémiała być prawda? rzekł wsobie — Może to wszystko udawanie tylko, zręczny pozór i nic więcéj, wędka na łatwowiernego, co jutro ma być przedmiotem jéj śmiéchu.
J zadrżał. — Zaszedłem za daleko, mówił w sobie, czas jeszcze, cofnąć się potrzeba —
Te piękne postanowienia trwały tylko chwilę; i zaraz młodzieńcza namiętność z poświęceniem wszystkiego, z abnegacją jutra i przyszłości, przyszła mu poszepnąć.
— A choćby cię uwodziła? jeśli ułuda serce zaspokoi, jeśli ci będzie dosyć kłamanéj miłości, jeśli nią ugasisz pragnienie — A kto wié, czy z kłamanéj nie powstanie prawdziwa namiętność? kto wié, czy ona raz w życiu, nie pokochała szczérze, sercem, duszą —
Godziż się zrażać, dla wątpliwości? wyrwać z serca miłość, dla rozważania, co będzie jutro? kto kiedy wyrachował przyszłość, kto przygotował jutro? Nie najszczęśliwszyż ten, co używa i na dno nie patrzy!!
Tak myślał chodząc po sali, a August po czole jego, prawie zgadywał myśli, i wchwilę powiedział sobie z stoicką rezygnacją —
— Podobno, nic tu już nie zrobię, nic nie poradzę — stając w poprzek namiętności zgruchotany będę jéj wozem — Dajmy pokój i zostawmy ją biegowi właściwemu.
Wierny swemu charakterowi August spokojnie już pił herbatę i zapalił drugie cygaro.
— Do nóg upadam Waćpana Dobrodzieja, do nóg upadam — dał się słyszéć głos we drzwiach i pokazała się figurka maleńka, sucha, żółta uśmiéchająca złośliwie.
August witał nowo przybyłego.
— Szanownego Regenta, proszę siadać — nie piłeś pewnie herbaty?
— To jest —
— To jest, że się z nami napijesz — odpowiedział August.
— Jeśli łaska —
— Zaraz ci służę.
Regent położył na krzesełku rogatywkę, pod którą skrył plik papiérów i usiadł za stolikiem zaciérając ręce.
Staś przypatrywał mu się tym czasem z daleka. Był to żwawy staruszek lat około osiémdziesięciu, z skórą pomarszczoną na twarzy, siwym wąsem, szaremi oczkami, w kapocie z sterczącym kołniérzem, z wielkim krwawnikowym sygnetem na palcu. Opiérał się na trzcinie z srébrną skówką i rzemiennym kutasem. Głowę miał łysą i puszek tylko biały ją okolał. — Wyraz twarzy łączył dobroduszność z przebiegłością; w oczkach mianowicie świécił dowcip, szyderstwo, i jakieś uczucie pewności siebie. Usta około których pofałdowała się skóra wyschła najdziwaczniéj, znać nie próżnowały. Mówił szybko, z łatwością i pozorném wywnętrzeniem a jednak ostróżnie, tak że go nikt w życiu za słówko nie złapał. Mówiąc nawet wiele, umiał wyciągnąć raczéj niż się wygadać. Examinowany, badany, najczęściéj plątał przeciwnika i zdając się wywnętrzać, wyciągał z niego, to co chciał wiedziéć. Regent był na okolicę najsławniejszym prawnikiem, z tych to starych sławnych jurystów, co nowicjat przy Trybunale jeszcze Lubelskim odprawili i pamiętali świetne czasy palestry. — Miał znajomość praw i form rozległą, znajomość szykany sądowéj, pióro łatwe, wiele dowcipu i przebiegłości. Zimny na pozór, process jednak prowadził namiętnie i uporczywie; wyciągając co chwila rękę do zgody, ofiarując układy, zaklinając się że nienawidzi prawa i pieniactwa, niedawał jednak kończyć zgodnie.
Trzymał się we wszystkiém formalności jak najściślej, żadne względy od niéj odwieść go nie mogły. — Prawo chce formy powiadał, potrzeba jéj koniecznie — Wszyscyśmy śmiertelni. — Ja WMPanu Dobrodziejowi najzupełniéj wierzę, ale kto może przewidziéć jutro — i t. p. i t. p.. Bałwochwalca form, stosując się do nich w tém co sam robił, z szczególną troskliwością wyszukiwał u przeciwnika zaniedbania formalności, i prawie zawsze udało mu się wynaleść, coś nieformalnego w akcie, coś nieprawidłowego w pozwie, jakiś nieporządek w czynnościach prawnych. — Prawo, mawiał, stało się labiryntem, formalność jest nicią Ariadny, która wiedzie po nim. Jurysterja Mosanie to sztuka dzisiaj, nie dość czuć co słuszna a niesłuszna, odszukać prawo i zacytować, napisać głos, aby być prawnikiem; trzeba głowy i doświadczenia, doświadczenia, tradycij nadewszystko.
Co się tycze poczciwości i sumienności Regenta, o téj różnie, różni prawili. To jednak pewna, że raz powierzonego sobie interessu nie zdradził, przeciwnéj stronie papierów nie sprzedał i sprawy klienta za nic w świecie nie skompromittował. Skutkiem nałogu prawnictwa i processowania się, Regent nabył zupełnéj passij do niego. — Zajmował się sprawą con amore, z przejęciem, zapałem, z troskliwością macierzyńską, z staraniem kochanka.
Nie zważał ile zyska na processie i częstokroć podejmował się spraw zawiłych, wątpliwego końca, jedynie, aby zadość uczynić swéj namiętności. Nie chodziło mu o piéniądze, szło mu o zatrudnienie, o to, aby miał interess na stole, aby się zajął silnie czémkolwiek. Częstokroć w niedostatku spraw nowych, odczytywał stare głosy, wartował pliki dokumentów do spraw zapomnianych i odsądzonych, pisał noty do processów od stu lat upadłych. Lubił téż rozprawiać o swoich heroicznych dziełach, jak żołniérz o wyprawach, liczył dekreta jak wawrzyny, wygrane jak walne bitwy. I w ówczas wyjaśniały mu się oczy, policzki rumieniły, nabiérał życia, młodniał widocznie.
— Oj tak to panie bywało, powtarzał, takeśmy to ludzi rozumu uczyli! A potém siadał smutny, dodając.
— Co to teraźniejsze sprawy! at! fatałaszki mosanie, dziecinne igraszki. — Nikogo nie zajmują bo i zająć nie warte. Dawniéj panie świat patrzał i gadał, kiedy wielki jaki process miał się odsądzić w Trybunale. A co fors, a co zabiegów, co intryg, co konferencij, co zapisanego papiéru!! Oj! tamto były czasy dla palestry. Teraz panie inny duch — każdy woli kończyć zgodnie: pokłonią się, uścisną i sza. Póki nasi przodkowie mieli niespokojnego ducha, póty i processować się lubili; bo i process panie to była wojna na małą skalę. A teraz — at! — wolą jeść kaszę za piecem, pióra się boją, wszystkiego się boją!!
Regent nie mógł zliczyć wiele spraw miał w życiu cudzych i swoich; wiele razy stawał i wygrywał. Processował się bowiem nie zawsze dla drugich, czasem i na swój rachunek. Miał sprawę z teszczą, z braćmi żony, trzy processa o sukcessje, pięć spraw o granice, i niezliczoną moc pomniejszych. W najlepszéj zgodzie i komitywie będąc z familją, pozywał ją lada okoliczność; a gdy mu proponowano układy, nigdy nie przystawał — Niech to sobie idzie prawnym porządkiem, mawiał, dzieci się tylko kłócą i godzą za radą pani matki.
A gdy mu kto wymawiał pozew i zrobiony process, mimo stosunków i przyjaźni —
— Mój Mości Dobrodzieju! odpowiadał — ja WPana Dobrodzieja szacuję, jestem jego przyjacielem, nie tracę estymy dla niego, i owszém i owszém. Ale to Panie forma każe, prawo zmusza; niech to swoim idzie porządkiem, a przyjaźń przyjaźnią.
Powiadają, że niekiedy w potrzebie processując się z przyjacielem, wycieńczonego z ochotą podsycał piéniędzmi, byleby się processować daléj. —
Ulubionym przedmiotem rozmowy dla Regenta, były, jak się łatwo domyśléć, sprawy jego, jakie miał w ciągu życia; przeplatał je tylko opowiadaniem o Ordynacyi Ostrogskiéj, któréj zawsze miał pełną głowę. Czytał nieustannie pliki aktów odnoszących się do rozbioru Ordynacij i rozprawiał o niéj, jak o rzeczy wczoraj dopiéro spełnionéj i wszystkich najżywiéj obchodzącéj. Rzekłbyś, że dla Regenta, sprawa Ordynacij, jeszcze się nieukończyła, tak się nią silnie zajmował. Nigdy polityk o kwestyi wschodniéj tyle nie mówił, ile on o sprawie Ordynacyij i Kolbuszowskiéj tranzakcyij, —
— No szanowny Regencie, jakże tam moja sprawa, odezwał się August.
— Sprawa, Mości Dobrodzieju! odpowiedział Regent stukając po tabakierce — at jak sprawa. Zbliżamy się do finalnego jéj ukończenia, założywszy Apellacją do Sądu Głównego, oczekujemy Dekretu, spodziéwając się, że nasza będzie na wiérzchu; bo i prawo za nami i formalności wszystkie spełnione, czém się przeciwna strona pochlubić nie może — Zobaczemy jak pożyjemy, bo jeśli forsą co wyrobią, pójdziemy do Senatu —
— A! zmiłuj się Regencie, rzekł August sprawa tego nie warta, co kosztów i kłopotów gdyby już można jakkolwiek, zgodą czy kompromissem skończyć.
Regent się uśmiéchnął.
— Gdyby można ukończyć! nic lepszego! nic lepszego — Wolałbym zgodę ze szkodą niż process z zyskiem! Nienawidzę processu! Ale przeciwna strona daleka od zgody, trudna — Zresztą kompromiss panie, to tylko wstęp do nowego processu — lepiéj żeby wszystko szło swoim porządkiem —
Co się tyczé kosztów, Pan chyba nié masz punktu honoru — Cóż to koszta, kiedy idzie o postawienie na swojém! U nas panie dawniéj, szlachcic się do ostatniéj karabelli zfantował, a nieustąpił do końca. I bywało panie, że Dawid zwojował Goljata; szaraczkowa kapota, karmazyny — Oj tak! tak! I co to za koszta Moci Dobrodzieju! co to za koszta!
— Jużciż sam przyznasz Regencie —
— Nieprzyznam, Moci Dobrodzieju, nieprzyznam — Co to za koszta, gdy idzie o postawienie na swojém. Ja panie ubogi szlachcic a tak mi Panie Boże dopomóż i święta Męka Pańska, że oddałbym, ot tę kapotę ostatnią, za arkusz stemplowanego papiéru gdyby tego była potrzeba.
— No — ale ja niémam téj zajadłości, rzekł August, i wolę spokojność.
— Mój Moci Dobrodzieju, odparł Regent, a któż nie woli spokojności, ja kocham spokojność, ja pragnę spokojności; ale kiedy panie jeżdżą po nosie, trudno się nie opędzać. Trudno się dać spłaszczyć, zniszczyć, zabić — potrzeba się bronić — I wróbel, kiedy go biorą, dzióbem bije.
Ale bo WPan Dobrodziéj myślisz, że ja jestem pieniacz, jurysta, żyjący processami. Panie Jezu Chryste! widzisz serce moje, wnętrzności moje, osądź mnie! Ja pragnę tylko zgody i spokojności, ale niedam się upokorzyć, ani zniszczyć mego kljenta. Moim obowiązkiem objaśnić go, naprowadzić na dobrą drogę, i niedozwolić aby sobie szkodził. J teraz sprawa na stole w Sądzie Głównym, Pan myśli, że ja nie pragnę zgody, że nie tentuję o pojednanie? Mam dowody — ex nunc, przekonasz się Asan Dobrodziéj — Zaprosiłem tu nawet Pana Choroszkiewicza Adwokata strony przeciwnéj, od niéj umocowanego do ukończenia interessu, aby WPanu Dobrodziejowi przełożył punkta ugodne, jakie oni podają. Zobaczysz WPan Dobrodziéj, czyli się na nie zgodzić można i przystać z honorem. Nullo modo — nullo modo — Raczéj processować się, iść do Senatu, do Obszczego Sobranja, do Najjaśniéjszego Pana z prośbą — raczej przegrać zupełnie, niż tak się ułożyć.
Przegrać zupełnie to nic Moci Dobrodzieju, poczniem inną formą i sposoby, pozywać a principio, od Sądu Powiatowego i będziem ich wodzić da capo cztéry lub pięć lat. Ale ułożyć się ze szkodą! ze wstydem, na moje siwe włosy téj ignominnij nie wezmę.
— No — ale cóż są za warunki przeciwnéj strony spytał August.
— Zacznijmy ab ovo, rzekł Regent uciérając nos. O co nam chodzi! O meljoracją przyobiecaną intercyzą nieboszczyka Łowczego ojca matki pańskiéj, meljoracją wyrażoną w intercyzie w ilości złotych polskich sto tysięcy. Pozywamy, Panowie Przebendowscy stają i powiadają, majątek został odłużony, po spisaniu intercyzy tak a tak, bracia nie wzięli części sobie wyznaczonych, i siostrze meljoracja przepadła. My mówiemy zła racja — długi to są kondyktowe, które nam Państwo okazujecie uczynione dla zakrycia fortuny Przebendowskich z innych racij — Dowodzim że długi są kondynktowe.
Na tym punkcie przeciwnicy nasi żądają zgody, ale jakiéj że zgody? Ofiarują nam za meljoracją z procentami wynoszącemi alterum tantum tylko 80,000 złotych. I to przyjąć! Ignominja Moci Dobrodzieju, hańba! A koszta processu! hę? Sąd Powiatowy sądzi nam meljoracją bez procentów — I to przyjąć? Ignominia panie! niegodzi się, niesłychana by była — process na najlepszym stopniu — Wygramy alterum tantum — Zaręczam — Teraz oni przewąchawszy na jakiéj my stopie jesteśmy, znowu do zgody, ofiarują już 120,000 — i to przyjąć Panie Dobrodzieju? hę? koszta? Co?
— Ofiarują 120,000? spytał August porywając się, Mości Regencie — a to łaska Boża, ja kończe!
— Pan! Pan! zawołał Regent nigdy to być nie może — ja nie dozwolę — ażebyś pan rzucał w wodę 50,000 złotych — to być nie może — my wygramy wszystko — WPan tego nie zrobisz — !
— Dziękuję ci mój szanowny Regencie, za twoją gorliwość, ale dozwól mi, ażebym w swoim interessie —
— W swoim interessie! zakrzyczał Regent — skoro ten interess jest w moim ręku, już do niego nie należy ukończenie!
— Jakto? jakto? zdumiony śmiejąc się zawołał August.
— Ja prowadzę process i ręczę za wygraną.
— Ale mój Regencie — zmiłujże się, kiedym ja kontent, kiedy mi tego dosyć — nie chciéj że mi przeszkadzać do ukończenia.
— Jak żyję nie widziałem, żeby kto tak dobrowolnie 80,000 złotych najmniéj, oknem wyrzucał.
— Ale mój Regencie —
— Ale mój Moci Dobrodzieju — to niepodobna.
— Kiedy ja tego żądam?
— Kiedy się WPan Dobrodziéj gubisz —
— Wyobraź sobie, żem to w karty przegrał, a jak tylko Choroszkiewicz mi zaproponuje 120,000, ja z góry mówię, że przystaję i przystanę.
— WPan Dobrodziéj chcesz się zgubić —
— Niech tak będzie, ale skończę —
— I tak, od razu, powiész Pan im, przystaję?
— A jakże chcesz, abym powiedział?
— Jakkolwiek byle nie odrazu przystaję, odpowiedział Regent. WPan Dobrodziéj chcesz kończyć?
— Mówię Regentowi, że skończę na tych warunkach.
— Cóż począć z upartym! Powtarzam, że Pan gubisz najpiękniéjszy process, który moglibyśmy wygrać w Obszczém Sobranju — Ale
— Ale ja chcę kończyć Regencie —
— No, to pozwól że przynajmniéj mnie traktować, jeszcze z nich co wyciągnę — Oni muszą dać 150,000 —
— Ja się będę kontentował 120 —
— Cichoż! cicho! na miły Bóg, zdaje mi się że Choroszkiewicz jedzie — Udawaj Pan że pójdziesz choćby do Senatu, udawaj zmiłuj się, bo interess zgubisz!
August się uśmiéchnął, spójrzał na Stasia, ruszył ramionami i zamilkł. W istocie nadjeżdżał zaproszony Pan Choroszkiewicz, i słychać już było, jak się głośno pytał w przedpokoju
— Jest Pan??
Wszedł trzaskając drzwiami. Był to mężczyzna lat trzydziestu kilku, wysoki, silny, barczysty, z krótką szyją, długim, prostym, rozczochranym włosem, twarzą bladą, od ospy pocentkowaną, nosem trochę zadartym, oczkami małemi nad któremi brwi w środku twarzy, spuszczając się łączyły prawie. — Policzki i podbródek okrywały niezmiernéj długości i proste jak dróty bakembardy, pod nosem nakształt dwóch komm, wisiały wąsy z obu stron podgolone, i schodziły śpiczasto, aż na dolną wargę. Ubrany był w frak granatowy z bronzowemi guzikami, dawnym krojem, na kamizelce splątany sznur paciorkowy utrzymywał dewiski od zégarka, na szyi, na wysokiéj duszce biała napięta chustka, od niéj końce haftowane na kamizelce. W ręku czapka włosiana i jedna brudna rękawiczka łosiowa. Z lewéj strony frak na piersiach oddymał się od ciągłego wypychania kieszeni papiérami.
Taki był pan Choroszkiewicz, adwokat przeciwnéj strony i upełnomocowany do ukończenia interessu.
Spójrzawszy mu w oczy, poznałeś, że to nie był prawnik siły pana Regenta. W istocie Choroszkiewicz, nie znał tak dalece prawa, formalności, sądowego trybu, tradycij, nie pracował długo nad xięgami i papiérami. Powiedział sobie otrzymawszy po ojcu kilku chłopów —
— Zły to chléb, trzeba pracować, zostanę Adwokatem — I został nim.
Choroszkiewicz pracował nie z passij, ale po prostu dla chleba, dla zysku; dążył tylko do wzbogacenia się i wsławienia. Gorący, nieuważny, popędliwy, często popełniał błędy, zapominał formalności, kompromittował sprawy; ale w niebezpieczeństwie podwajał się, potrajał, zadziwiał wybiegami. Siła jego była jak nazywał terminem technicznym w wyrobkach, to jest w stosunkach z ludźmi, których opłaciwszy, kupował głosy za sobą. — Miał znajomość w mieście gubernskiém, w sądach powiatowych, przyjaźnił się z sekretarzami, nieustannie posyłał prezenta znajomym urzędnikom i tém sobie pozyskał ich łaskawe względy. Nikt zgrabniéj od niego niepotrafił wycisnąć przychylnego sądu, wyprosić głosu; a w razie konieczności podrobić co było potrzeba. Sypał cudzemi i swemi piéniędzmi, bez litości.
Choroszkiewicz, dzięki kilku szczęśliwie poprowadzonym processom, zjednał sobie sławę, i miał bardzo licznych klientów, nie mógł starczyć żądaniom wszystkich, latał bez ustanku, nigdzie długo nie posiedział, na jeden dzień pięć terminów miéwał i wiecznie się śpieszył. Wszystko co robił, robił przelotem, śpiesznie, niecierpliwiąc się i jedną nogą w strzemieniu.
— Na honor czasu nie mam — Pan Sekretarz (powiadał) czeka na mnie z herbatą, dla pomówienia w interessie Gliszczyńskich, mam się widziéć z Sędzią dla Oranowskiego, którego pozywają nie wiedziéć o co. Muszę dobiedz do konsystorza dla wyjęcia dwóch metryk i podać prośbę dziś jeszcze z odchodzącą pocztą do Kaziennéj Pałaty —
To mówiąc trzymał czapkę w ręku i co chwila za klamkę chwytał.
Choroszkiewicz lubił téż żyć, grać w karty, gawędkę prowadzić, pociągnąć węgierskiego i końmi szachrować. Dla tego to podobno bardziéj niż dla wielkiéj ilości spraw, które miał na głowie, zawsze mu brakło czasu. Całe dnie utyskiwając na nawał roboty, korespondencij, gdy bryczka stała zaprzężona pod gankiem, palił fajkę, grał w sztosika i jak to mówią, bawił się bawardką. — A byłże jarmarczek w sąsiedztwie? żadnego nie opuścił — Spytałeś go, po co jedzie? nigdy ci się nie przyznał, że miał konie na przedaż.
— Widzi pan, powiadał — jarmark, to każdy jedzie, muszę się widziéć z niektóremi. Ot i ten pan Franciszek mówił mi, że będzie na jarmarku, i pan Stanisław przyjedzie, muszę z nim pogadać o interessie — A jak się zeszli? myślisz że mówili o interessie? — Bynajmniéj, grali w sztosa i patrzali na konie. Dopiéro wyjechawszy pan Choroszkiewicz przypominał sobie interess i z piérwszéj karczmy wysyłał umyślnego z biletami. Przez listy wilk nie tyje — powiada przysłowie (przysłowie powiada trochę inaczéj) jakoż interess się zwlekał; ale — ale pan Choroszkiewicz wygrał trzy ruble w sztosa, nabył klacz gniadą z opojami na nogach, nagadał się, najadł; naśmiał i kontent wracał do domu.
Dziwi was zapewne, że mu powierzano interessa — ? Nic dziwna to jednak, bo tylko z mniéjszéj wagi sprawami żartował sobie i odkładał je na jutro. — Gdy było potrzeba nie spał, nie jadł, nie pił, dopadł sędziów, sekretarza, strapczego, prokuratora, prosił, płacił, kłaniał się, obiecywał, klął się, garłował, aż swoje zrobił. Potém padał na kanapę, śmiał się, fajkę palił, w karty grał i zapominał o licznych swoich klientach, co mu powierzywszy interessa spokojnie zasypiali.
Jak tylko wszedł pan Choroszkiewicz i nim się jeszcze miał czas przywitać, Regent nieznacznie, ścisnął za rękę Augusta i szepnął mu błagającym głosem.
— Zmiłujże się, trzymaj, WPan Dobrodziéj — jeśli Boga kochasz.
Pan Choroszkiewicz z miną jarmarkowicza wpadł do salonu i szasnąwszy nogą, powitał Augusta, potém rzucił na stół czapkę z rękawiczkami, obydwóma rękami potarł czuprynę do góry, i rzekł.
— Szanowny pan Regent, wezwał mnie tu.
— W imie Ojca i Syna! przerwał Regent, ja wezwałem!! Ja! co WPan Dobrodziéj mówisz — Alboż to ja żebrzę zgody — ? Alboż to ja się boję czy co?
— Cha! cha! cha! zaśmiał się Choroszkiewicz. Ja tego nie mówię, ale tak krótko a węzłowato, bo ja czasu niémam i muszę jechać zaraz, gdyż mnie czekają w Janopolu na konferencją sukcessorowie nieboszczyka Tromińskiego — Krótko mówiąc, będzie co czy nie z projektowanych układów? hę —
I spójrzał po przytomnych, opiérając się o stół.
— A naprzód, ozwał się zimno Regent uciérając nos, radbym się dowiedział o projektowanych układach? Bo ja nie projektuję układów i mój klient ich sobie nie życzy. Jedynie więc dla okazania Panom, że nieodbiegamy zgody i pieniać się nie chcemy, przyjęliśmy ich propozycje ukończenia interessu układem. Gdy mówię przyjęliśmy, to się ma znaczyć, żeśmy przyjęli intencje zgody, ale nie warunki zgody.
— A po cóż ja tu przyjechałem? spytał Choroszkiewicz spoglądając na zégarek i przyjmując podaną mu herbatę.
— Nie wadzi próbować — rzekł Regent.
— Możemy mówić otwarcie? spytał Choroszkiewicz oglądając się.
— Jesteśmy sami, odpowiedział August. To mój siestrzan, jak ja interessowany w téj sprawie — rzekł wskazując na Stasia.
— Prosiłbym fajki jeśli można — odezwał się Choroszkiewicz. —
Podano fajkę, napił się herbaty.
— No, ad rem, przerwał Regent, tém bardziéj, że WPan Dobrodziéj czasu niemasz, prosiemy o warunki?
— O tych już mówiłem — rzekł Choroszkiewicz —
— Życzylibyśmy nowych i mamy nadzieję, że namyśliwszy się i naradziwszy ze stroną, przynosisz nam WPan Dobrodziéj korzystniejsze. — W kilku słowach objaśnijmy się — Rzecz się ma tak — Dekret przysądza nam meljoracją bez procentów, apellujem, wygrywamy —
— Aleście jeszcze nie wygrali — ?
— Wygramy —
— To kwestja.
— Pójdziemy do Senatu, rzekł Regent, i wygramy.
— To kwestja —
— Do Obszczego Sobranja — i wygramy —
— I to kwestja —
— Do N. Pana z prośbą, jeśli będzie potrzeba.
Choroszkiewicz w głos się rozśmiał.
— Moja strona daje dowody tego, że chce świętéj zgody i pokoju — Dekret przysądza panom 100,000 złł. ofiarujemy 120,000 niewiedząc co wypadnie w Sądzie Głównym, jedynie dla spokojności. —
— Nie sądź WPan Dobrodziéj, abyśmy i my dla zgody nic uczynić nie chcieli. Owszem, owszem! Któżby niechciał zgody! Odstępujemy kosztów prawnych wszystkich, a te są niemałe, żądamy tylko meljoracyjnéj summy i alterum tantum. —
— A to lepiéj process, choćby dziesięć lat! zawołał Choroszkiewicz —
— I ja mówię, że lepiéj process, niż taka zgoda jaką nam pan proponujesz, z zimną krwią odparł Regent. Zważ jednak WPan Dobrodziéj, że wszystko mówi za nami i sam uznasz, że jest wszelkie podobieństwo.
— Wszelkie podobieństwo, zawołał Choroszkiewicz, iż wygracie panowie, summę bez procentów.
— I owszem; bo procenta słusznie się nam należą, od daty śmierci Łowczego i Łowczynéj i podziału fortuny.
Tandem, sąd powiatowy ich nie przysądził, rzekł Choroszkiewicz.
— W to nie wchodzę i nie chcę tu wyjaśniać, jakim się sposobem stało, że nas pokrzywdzono, odparł Regent.
— Koniec końcem, mówił młody Adwokat, moja strona okazuje chęci zgody, postępując Panom więcéj, niż im piérwszy dekret przysądził; Panowie widocznie odbiegacie od układów, na żart tylko odstępując nam kosztów.
— Wiész WPan co, rzekł Regent spokojnie, zażywając tabaki i podając tabakierkę otwartą Choroszkiewiczowi — wiész WPan co — Ażebyśmy nie mieli sobie nic do wyrzucenia, chociaż mój klient daleki jest od układów, na skalę propozycij jakie nam są podane, uproszę go, aby dał nowy dowód umiarkowania i bezinteressowności. Dla mnie to uczyń WPan Dobrodziéj, rzekł obracając się do Augusta — ustąp z procentów 10,000 złł.
August skinął głową na znak że zezwala.
— No! jeszcze nie dosyć? spytał Regent — na Boga! jeśli Pan jeszcze nie przyjmiesz, to chyba kończyć niechcesz. Zważ, tylko, koszta prawne całe, i 10,000 z procentów! Co mówię z procentów! z kapitału! Bo to dla nas kapitał, czysty kapitał.
Choroszkiewicz łyknął herbaty i pokręcił wąsa.
— Daleko! daleko to jeszcze do końca! Panie Regencie. Nie liczę kosztów prawnych, które WPan Dobrodziéj wystawiasz mi za coś wielkiego. Z summy zaś któréj jeszcze Panom nie przysądzono, ja postąpiłem już od razu 20,000, panowie ustąpiliście dopiéro 10. — Nie zejdziemy się, jak widzę, gdy nic dla spokojności i zgody, ofiarować niechcecie.
— Piękne nic! zawołał Regent, piękne nic! To i to jeszcze nic WPan nazywasz —
August wstał i zbliżył się do Choroszkiewicza z determinacją, ale zaledwie się poruszył, stary prawnik pobladł, pomiarkował że jego klient popsuje sobie interess i przystanie na wszystko, rzucił się więc naprzeciw niego.
— Panie Dobrodzieju! wiém co chcesz powiedziéć, wiém, domyślam się, że jużbyś zerwał wszelkie układy. Wstrzymaj się, zaklinam cię — powiedzą potém na mnie, że ja pieniacz, że ja utrzymuję pana w intencjach processowania się z familją — proszę pana, zrób jeszcze ofiarę z siebie, niech nam nie wymawiają, żeśmy uparci. Oto tak. — Pan Choroszkiewicz za nic liczy ustępstwo kosztów prawnych i powiada, że postępuje nad dekret 20,000. — Niech będzie równa gra, choćbym miał dołożyć z własnéj kieszeni; godzim się za 180,000. No — widzisz pan teraz, że pragniemy zgody, że wszystko co możemy czynim z siebie dla dostąpienia jéj. — No — małoż jeszcze? Hę! To my uparci? my uparci?
Choroszkiewicz poruszył ramionami.
— Mości Regencie, rzekł — wielce wdzięczen jestem, za ten dowód powolności z ich strony, ale mój klient, dla 20,000, układów nie zawrze; lepszy już dla niego process. Zważcie jeszcze państwo, że gdy wygracie summę (co jest jeszcze przypuszczeniem tylko) pójdziecie dopiéro szukać funduszów wypłaty, co niemało potrwa, na majątku naszym dług bankowy; exekwować nie będziecie mogli i poczekacie lat dziesięć nim przyjdziecie do piéniędzy. Zgodnie zaś kończąc, płaciemy na kontrakta w Dubnie, d. 18 Stycznia i rzecz skończona.
— Bardzo to pięknie, ale co się tycze wyszukania funduszów, poradzim sobie — odparł Regent, wiémy o kapitałach i możemy na nie założyć zapreszczenje — Kto wié? możeśmy już nałożyli!
Choroszkiewicz aż podskoczył na krześle posłyszawszy to i dodał —
— No — no, zobaczemy —
Potém wstał, przeszedł się i cicho szepnął Augustowi za ucho —
— Prosiłbym WPana Dobrodzieja, na chwilkę rozmowy na osobności.
— Służę panu.
Regent pozostał w najwyższéj niespokojności i strapieniu, powiódł wzrokiem za Augustem, a gdy wyszedł usiadł i załamał ręce.
— Popsuje interess! niezawodnie popsuje interess, ten frant Choroszkiewicz namacał, że P. August gotów do zgody i jak go tam zacznie obracać, pewnie skończą — Byłbym wymógł najmniéj 150,000! —
W gabinecie tymczasem toczyła się następująca rozmowa.
— Ja, rzekł Choroszkiewicz do Augusta, mówię z panem otwarcie — mam zupełną plenipotencją do ukończenia interessu. Mówię otwarcie i szczérze, honorowic z honorowym człowiekiem, za jakiego znam Pana Dobrodzieja.
August się ukłonił.
— Ostatniém słowem postępuję 150,000 — ale —
— Jakież ale? spytał August nieśmiało.
— Panie Dobrodzieju — to między nami — niechaj będzie — słowo?
— Słowo —
— 150,000 — Niech pan zważy —
— Zważam.
— Jestem niemajętny, w dorobku, Pan Dobrodziéj nie weźmiesz mi za złe, jeśli zażądam porękawicznego —
— Dam je z ochotą — odrzekł August — jakże wysoko je pan podnosisz —?
— Mam czworo dzieci, panie Dobrodzieju — człowiek musi o sobie pamiętać — kawałek chleba w pocie czoła zarabiać — WPan Dobrodziéj nie weźmiesz mi za złe, ja muszę wymagać 500 czerw. złotych — Niech tylko pan się zastanowi, niech pan niesłucha Regenta. — Process panie, to pijawka, co spokojność wysysa, lepiéj kończyć. Niechwaląc się, ja czynię co tylko mogę, przez szacunek dla niego i w chęci zgody —
— Porękawiczne dam chętnie, rzekł August — ale —
— Pan chcesz powiedziéć, że mało 150,000 — przerwał Choroszkiewicz. Tak mi Panie Boże dopomóż, że moja strona więcéj nie postępuje. I to, i to nawet, jest summum, które tylko przez szacunek dla niego. — Na porękawiczne, dasz mi pan skrypt ręczny do wypłaty na dniu 18 Stycznia w Dubnie —
— Zgoda.
— Ale to wszystko między nami tylko — słowo? — Ani panu Regentowi?
— Na to słowo daję —
— Mogę więc powinszować Panu Dobrodziejowi, ukończenia sprawy?
August w milczeniu podał rękę i wyszli do pokoju. Regent siedział na krześle, kręcąc się jak na żarzących węglach. Spójrzał na wchodzących twarze, okiem badającém i poznał po wyjaśnionéj fiziognomij Choroszkiewicza, że już po wszystkiém.
— No! a cóż, spytał.
— Skończyliśmy, rzekł August — Pan Choroszkiewicz przekonał mnie, że najsprawiedliwiéj kończąc, trzeba było rozbić procenta na wpół; ceniąc spokojność, przyjąłem 150,000 z wypłatą ich w Dubnie d. 18 Stycznia. — Chodzi tylko o napisanie aktu.
Regent ruszył ramionami.
— Pańskie piéniądze, pańska wola rzekł ponuro — Strona przeciwna da panu prosty skrypt — Wziąłem — pożyczyłem, pan skwitujesz z processu. Ot i po wszystkiém.
— Pozwól mi pan powinszować sobie — rzekł Choroszkiewicz —
— O! niéma czego, odparł Regent, ale cóż robić, obciąwszy poły uciekamy —
— Nam to obcięliście panowie poły — rzekł Choroszkiewicz, ale koniec i niéma o czém gadać.
— A teraz, rzekł August, wypijemy —
— Ma się rozumiéć — zawołał Choroszkiewicz, śmiejąc się mohorycz! mohorycz —
Zadzwonił gospodarz i rozkazał podać szampańskiego. Regent się poskrobał po łysinie —
— Jeśli łaska, szepnął, ja téj limonadki nie pijam, dla mnie kieliszeczek węgrzyna, kiedy już pić mamy.
— Całém sercem, rzekł August. —
W chwilę potém, wszyscy gadali razem, Choroszkiewicz wychwalał swoją zręczność w trudnych razach, Regent prawił o Ordynacij Ostrogskiéj, a Staś podweselony śmiał się z obódwóch. —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.