Miłość św. Franciszka ku Bogu, ku ludziom i ku wszystkim stworzeniom
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miłość św. Franciszka ku Bogu, ku ludziom i ku wszystkim stworzeniom |
Pochodzenie | Święty Franciszek Seraficki w pieśni |
Wydawca | OO Kapucyni |
Data wyd. | 1901 |
Druk | Nowa Drukarnia Jagiellońska |
Miejsce wyd. | Kraków |
Ilustrator | Walery Eljasz-Radzikowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Królową cnót, która czyni sprawiedliwych i oznacza stopień ich doskonałości, jest miłość Boga, ożywcze źródło, z którego bierze początek najwznioślejszy heroizm, tak jak strumyk, powstaje ze źródła, promień z ogniska, roślina z nasienia. Miłość w duszy świętego Franciszka była tak gorąca i szczególna, że Kościół i ludy przezwały go „Serafinem z Asyżu“. Cały był przenikniony Bogiem i że tak powiemy przemieniony w Boga, podobnie jak węgiel, rzucony w ogień, przenikniony jest jego blaskiem i gorącem. Ta gorąca miłość popychała go do szukania upokorzeń, do całkowitego wyniszczenia się, do szukania palmy męczeńskiej. Ona go wprawiała w długie zachwycenie i wyrywała z piersi jego pełne miłosnego uniesienia akty, jak naprzykład następne: „Panie, daj, aby słodki gwałt Twej gorącej miłości odłączył mię od wszystkiego na świecie i zajął mię całkowicie, abym z miłości umarł dla Ciebie, ponieważ Ty z miłości umarłeś dla mnie“. Ona natchnęła mu tę modlitwę, którą odmawiał codziennie. „Bóg mój i wszystko moje! Kto jesteś, o słodki Panie, a kto ja jestem, słabe stworzenie i nędzny robaczek! Chciałbym Cię kochać! Wielki Boże, chciałbym Cię kochać! O Boże miłości, oddałem Ci moje serce i moje ciało! Gdybym mógł wynaleść sposób uczynienia czegoś więcej, uczyniłbym to chętnie i pragnę tego gorąco“.
Wskutek tego seraficznego zapału życie jego było już jakby wstępem do tego życia w niebie, gdzie jedynem wszystkich zajęciem jest miłość. „Ciągle wznosił się do Boga jak ofiara przyjemnego zapachu. Wyniszczał swe ciało ostrą pokutą, a duszę gorącą żądzą Boga“. Miłość Boga przepełniała jego serce i ztąd to pochodzi tyle jego czynów bohaterskich, tyle słów wzniosłych, które zdobią każdą stronę tego żywota. Dziwiono się mu pewnego razu, że w tak nędznym habicie mógł przenieść ostrą zimę. „Ach, zawołał, gdybyśmy czuli wewnątrz siebie ogień Boskiej miłości, nie trudno byłoby nam znosić wewnętrzne zimno“. W jednem swojem zachwyceniu słyszał Pana mówiącego doń: „Franciszku, twoja miłość dochodzi do zbytku, do szaleństwa! Oczekujesz odemnie rzeczy niemożebnych, i nigdy jeszcze nikt nie prosił mnie o takie jak ty łaski!“ — „O Panie, moja słodka miłości, odrzekł Franciszek, czyż będziesz mi wymawiał ten zbytek, Ty, który z miłości dla nas uniżyłeś się, przyjąłeś ciało podobne do naszego i ukochałeś nas aż do szaleństwa krzyża?“
Szukał i chodził bezustannie za swoim Ukochanym, od którego zresztą był oddzielony tylko przez powłokę swego ciała, i sam przyznawał się przed swymi towarzyszami, że znajdował Go wszędzie. Zwracając się do początku wszystkich rzeczy i uważając wszystkie stworzenia, nawet te, które nie są udarowane rozumem, jako te, które wyszły z łona ojcowskiego Boga, nazywał je z niewymowną tkliwością „braćmi i siostrami“. Bezbożni, nigdzie nie widzą Boga, Franciszek widział Go wszędzie. Cała natura była dla niego jakby przezroczystą zasłoną, za którą Bóg był ukryty, jakby dźwięcznym instrumentem muzycznym, którego wszystkie dźwięki wielbiły doskonałości Boskie, jakby wspaniałem dziełem, na które Przedwieczny od niechcenia rzucił kilka promieni swej nieskończonej piękności. Wszystko mówiło mu o Bogu, a On sam, służąc za narzędzie stworzeniom pozbawionym rozumu, wzywał je do złączenia swoich głosów z jego głosem, aby wspólnie z niemi wielbić swego Pana i Zbawcę. Tłómacz i godny kapłan natury, dziedzic ducha proroków, zapraszał wszystkie stworzenia do chwały Boskiej.
Dla naszego Świętego cała przyroda widzialna zastosowaną była do pierwotnego planu Opatrzności, tak boleśnie unicestwionego przez grzech. Kwiaty były dla niego jakby uśmiechem Boga, gwiazdy na firmamencie opowiadały mu chwałę Wszechmocnego. „Zachęcał rzeki i morza, góry i doliny, łąki i trzody, ludzi i aniołów do wielbienia Stwórcy, a sam pozostawał wśród nich jak natchniony muzyk, zbierając w swej duszy te wszystkie wzniosłe dźwięki“.[2] Wszystkie stworzenia nietylko nie przeszkadzały mu, ale owszem stawały się stopniami, po których wznosił się ciągle aż do tronu Najwyższego, i tam gdzie inni spostrzegali tylko znikomą piękność, on odkrywał, jakby innym wzrokiem, wieczny związek pomiędzy porządkiem fizycznym i moralnym, pomiędzy tajemnicami natury i wiary. „Całe godziny przepędzał nieraz na podziwianiu pracy pszczół, i choć nic nie miał, kazał im dawać w zimie miód i wino, aby nie poginęły z zimna. Lubił stawiać za wzór swym uczniom przezorność skowronków. Widząc pewnego dnia, jak mnóstwo tych ptaszków w szarem, popielatem, jak jego odzieniu, spożywszy poprzednio kilka ziarnek, wznosiło się w powietrze, śpiewając: „Patrzcie na te miłe stworzonka, rzekł do swych Braci. One nas uczą, jak dziękować naszemu wspólnemu Ojcu, który nam daje codzień pożywienie, jak spożywać te dary tylko na Jego chwałę, jak gardzić ziemią i wznosić się do nieba, gdzie wiecznie z Bogiem pozostawać mamy“.[3] Skowronki były jego ulubionymi ptaszkami, pochwalał ich unoszenie się w górę, tak jak znowu ganił w mrówkach zbytnią skrzętność w zbieraniu zapasów na zimę. Pewnego wieczoru, gdy miał się udać na spoczynek w swej pustelni w Alwernii, usłyszał śpiew słowika. Przejęty radością, silnie wzruszony, prosił swego towarzysza, aby na przemiany śpiewał z ptakiem na chwałę Najwyższego. Brat Leon odmówił, wymawiając się złym głosem; więc on sam odpowiadał skrzydlatemu śpiewakowi lasów do bardzo późnej godziny nocy. Gdy się zmęczył, pierwszy przywołał ptaszka do siebie, posadził go na ręku, popieścił, powinszował mu, że odniósł zwycięztwo, i rzekł do brata Leona: „Dajmy jeść naszemu bratu słowikowi, zasłużył na posiłek więcej niż ja“. Słowik zjadł kilka okruszyn chleba z ręki seraficznego Ojca i odleciał z jego błogosławieństwem.[4]
Po ptaszkach, Święty miał szczególniejsze przywiązanie do owieczek i baranków, gdyż one przypominały mu Baranka bez zmazy, zamordowanego na Kalwaryi dla odkupienia ludzi. Jeżeli spotykał te ciche, nieszkodzące nikomu zwierzęta, prowadzone na rzeź, płakał z rozrzewnienia i nie odchodził, dopóki ich nie wykupił od śmierci. Spostrzegłszy pewnego dnia owieczkę, pasącą się samą jedną pomiędzy gromadą kozłów, rzekł do swych braci z głębokiem westchnieniem: „Tak nasz słodki Zbawiciel Jezus był pomiędzy żydami i faryzeuszami!“ Jego towarzysze postanowili kupić owieczkę, ale nie mieli pieniędzy i nic więcej prócz swych habitów. Pewien kupiec, który przechodził wtedy, dowiedział się o tem ich kłopocie, zapłacił za owieczkę i dał ją świętemu Franciszkowi.
„U Najświętszej Panny Anielskiej darowano Świętemu owieczkę, którą przyjął z radością. Przestrzegał ją, aby pilnie chwaliła Boga i nie obrażała Braci, a ona wiernie spełniała polecenia swego Pana. Jak tylko usłyszała zakonników śpiewających w chórze, sama biegła do kościoła przed ołtarz Matki Boskiej i oddawała beczeniem cześć Matce prawdziwego Baranka. W czasie Mszy św., w chwili, gdy kapłan podnosił Przenajświętszą Hostyę, zginała kolana i przychylała się, jak gdyby wzywając wiernych do oddawania czci Stwórcy i wyrzucając niewiernym ich nieuszanowanie dla Najczcigodniejszego Sakramentu naszych ołtarzy. W czasie owego pobytu w Rzymie 1222 r. Franciszek prowadził z sobą małego baranka. Mając opuścić Wieczne miasto, powierzył go swej znakomitej i pobożnej przyjaciółce, Jakobinie z Settesoli. Baranek stał się nieodłącznym towarzyszem szlachetnej niewiasty, chodził z nią do kościoła, pozostawał tam i powracał z nią. Z rana, jeżeli spała, szedł do jej łóżka, budził ją swem beczeniem, jak gdyby chciał jej przypomnieć, że czas już iść służyć Bogu. To też Jakobina chowała z miłością i podziwieniem tego cudownego baranka, który z ucznia świętego Franciszka stał się dla niej mistrzem pobożności“.
Nie zapomnijmy jeszcze o jednym szczególe, który tylko na pozór wydaje się nieznaczącym, gdyż w rzeczach wiary nie jest małym. Nasz Święty delikatnie odsuwał robaczki, które spotykał na drodze, aby nie zdeptali ich przechodzący. Czyż psalmista nie powiedział o Chrystusie: „Jestem robaczkiem, a nie człowiekiem“. W oczach Franciszka stworzenia nieżywotne miały swą mowę i swoje pojęcia. Lubił siostrę wodę, gdyż przy chrzcie przezeń się przelewa Krew Jezusa Chrystusa, i myjąc się uważał, aby nie padała na miejsce nieczyste. Czcił w kamieniach postać tego, który jest kamieniem węgielnym Ewangelii. Zalecił swoim braciom, aby ścinając drzewo na wzgórzu, zostawili jego odrośle na pamiątkę, że Słowo Wcielone cierpiało za nas na drzewie krzyża. Chciał, aby w każdej porze roku w ogrodzie klasztornym zasadzono kwatery kwiatów pachnących na pamiątkę tego kwiatu mistycznego, który wyszedł z gałązki Jessego i którego zapach rozradował świat cały.
Oto jedno z tych udatnych wyrażeń, jakie Mu się z ust czasem wyrywały, zdaje się wypowiadać myśl Jego o tym przedmiocie. Pamiętajmy, z jakiem uszanowaniem podnosił każdy kawałek pisma, które upadło na ziemię, z obawy, aby nie zdeptać nogami jakiego zdania o Bogu i Jego doskonałościach. Kiedy jeden z uczniów zapytał go, dlaczego z równą ostrożnością podnosił pisma pogan: „Mój synu“, odpowiedział, „dlatego że znajduję tam litery, z których się składa święte imię Panu; dobro: jakie zawierają te pisma, nie należy ani do pogan, ani do ludzkości, ale do samego Boga, źródła wszelkiego dobra.[5] W rzeczy samej wszystkie pisma duchowne i świeckie czyż są czem innem, jak zgłoskami, któremi Bóg pisze imię Swoje w umyśle ludzkim, jak pisze je na niebie gwiazdami.“[6] Tak więc nasz Święty przysłuchując się tajemniczym dźwiękom ziemi, zwracał się do źródła wszelkiego piękna. Jest to jedna z najczulszych stron Jego charakteru, wszyscy historycy korzystają z niej, nazywając świętego Franciszka wielkim miłośnikiem natury. I słusznie, ale nie zapominajmy, że miłuje on tak bardzo naturę dlatego, że jest jednym z najgorliwszych czcicieli Boga. Ta miłość tak doskonała, która we wszystkiem widziała Boga, ta miłość tak mocna i stała, która odnosiła wszystko do Boga, łączyła się w Franciszku z najtkliwszą i najprostsza pobożnością. Z jaką gorącą pobożnością mówił o tajemnicach wcielenia i narodzenia Zbawiciela! Z jaką radością witał poświęcone tym tajemnicom uroczystości! Bracia zapytali się Go, czy dobrze jest jeść mięso w dzień Bożego Narodzenia, jeżeli takowe przypada w piątek? „Zapewne“ odrzekł, „byłoby do życzenia nawet, aby księża i wielcy tego świata kazali rzucać mięso i pszenicę po wsiach i drogach publicznych, aby ptaki i zwierzęta mogły brać udział w tak wielkiej uroczystości“.
Święty Franciszek rozpowszechnił, a może nawet zaprowadził we Włoszech nabożeństwo żłóbka. Było to w r. 1223. Będąc w Rzymie, upoważniony został od Papieża do obchodu uroczystości Narodzenia Zbawiciela w Greccio, gdzie miał zwołać swoich Braci i obchodzić to święto z niezwykłym blaskiem. Przybył w wigilią. Jego przyjaciel, Jan Velita, któremu polecił poczynić przygotowania, zastosował się do joty do danego polecenia. Wystawiono ołtarz pod gołem niebem, żłóbek, przyprowadzono wołu i osła; wszystko przedstawiało stajenkę Betleemską. O północy Bracia Mniejsi udali się do lasu, w towarzystwie tłumu górali, niosących zapalone pochodnie. Ten nowy widok, snopy światła, padające na drzewa lasu, te wdzięczne kolendy umbryjskie, śpiewane chórem setkami głosów i powtarzane echem gór, wzruszyły do łez Świętego. Przy Mszy św. spełniał obowiązki dyakona i śpiewał uroczyście Ewangelią, potem nauczał o wielkości i miłosierdziu Zbawiciela, którego nazywał Dzieciątkiem z Betleem. Ile razy wymawiał słodkie imię Jezus, głos jego zmieniał się, jak gdyby kosztował wybornego miodu, albo słyszał wewnętrzną melodyę, której dźwięki chciał zatrzymać w pamięci. Rycerz Jan Velita, człowiek godny wiary, który opuścił szeregi wojskowe, aby mógł lepiej służyć Jezusowi Chrystusowi, stwierdza pod przysięgą, że widział śpiące dzieciątko, ku któremu nasz Święty nachylał się, aby je ucałować, a może i obudzić. Słoma, na której miało miejsce to objawienie, otrzymała własność cudownego uzdrowienia.[7]
Trudno jest wyrazić radość, z jaką wierni przyjęli jasełka. Święta Klara zaprowadziła je we wszystkich klasztorach swej reguły, gdzie na Święta Bożego Narodzenia przedstawiają w kościołach stajenkę betleemską i narodzenie Zbawiciela. Sama, stosując się we wszystkiem do poleceń i przykładu seraficznego Patryarchy, przewodniczyła przygotowaniom. Znajdowała nadzwyczajną rozkosz w układaniu Dzieciątka Jezus do kolebki w śpiewaniu wspólnie z aniołami przed oświetlonym żłobkiem i rozważaniu nieskończonej dobroci Słowa, które się Ciałem stało. Jej to pobożność sprawiła, że nowe to nabożeństwo, które autor Fioretti opisał nam ze wszystkimi szczegółami, nie wskazując jednakże daty, jeszcze bardziej się rozszerzyło.
Szczególniej klasztor świętego Damiana przygotowywał się do obchodu na uroczystość Bożego Narodzenia. Wszystkie siostry były na nogach. Sama tylko Klara, zmuszona leżeć w ciągłej gorączce i gwałtownych cierpieniach, była pozbawiona podwójnego szczęścia, którego kosztowała lat poprzednich w śpiewaniu razem z siostrami jutrzni nocnej i w przyjęciu do serca Baranka bez zmazy. Żeby zrozumieć ogrom jej cierpienia, potrzeba byłoby tak jak ona kochać Boskiego Oblubieńca dziewic. Kiedy o północy jej córki zeszły do kaplicy dla odmówienia officium, nie mogła powstrzymać swej boleści: „O wielce słodki Panie, zawołała, patrz na me cierpienia! Moje towarzyszki obchodzą Twoje narodzenie harmonijnymi śpiewami, otoczą Twą kolebkę i wielbić Cię będą. Ja jedna pozbawiona będę tej radości!“ Ten, który słyszy najcichszy głos orła i wróbla, nie pozostał głuchym na miłosne skargi Swej służebnicy. Klara nagle została przeniesioną do kościoła Braci Mniejszych: duchem czy też w rzeczywistości? sama sobie nie mogła zdać sprawy. Dość, że śpiewy Braci Mniejszych wyraźnie dochodziły do jej uszu, jej oczy wpatrywały się w cudowną Dziecinę betleemską, a usta jej przyjmowały chleb żywota, ukryty pod zasłoną eucharystyczną.
Kiedy się skończyło nabożeństwo w kaplicy świętego Damiana, zakonnice przybiegły do chorej i wszystkie jednogłośnie mówiły: „O nasza matko, co za rozkoszna noc! Jakie potoki niebiańskich radości zalały nasze dusze! Jaka szkoda, że nie było ciebie, matko, pomiędzy twemi córkami“. „Przestańcie narzekać, moje kochane siostry, odpowiedziała pobożna ksieni, i błogosławcie ze mną naszego Boskiego Mistrza, który nie opuścił swej biednej służebnicy“. I gdy im opowiedziała wielką łaskę, jaką otrzymała: „Moje siostry, dodała, radujcie się wraz ze mną i wielbijmy wspólnie Zbawiciela świata i naszego seraficznego Ojca, świętego Franciszka, jednego, iż mi udzielił tej wielkiej łaski, drugiego, iż mi ją wyprosił“.[8]
Nabożeństwo żłobka gorliwie było rozpowszechniane przez dzieci świętego Franciszka, ale nigdzie nie odprawia się ono z większym wdziękiem i prostotą, jak w klasztorach zakonu serafickiego, a zwłaszcza w Ara Coeli.
Nasz Święty starał się przejąć, o ile mógł, duchem tych tajemnic, które Kościół obchodzi w ciągu roku. W czasie postu przenosił się wspólnie z Kościołem na wzgórze Kalwaryjskie i często powtarzał ten okrzyk Doktora narodów: „Dilexit me, et tradidit semet ipsum pro me: Umiłował mię i wydał samego siebie za mnie“.
To wielkie wyrażenie ksiąg świętych zachwycało go, napełniało jego duszę, i nie możemy wątpić, przyczyniło się do zrobienia go świętym, wielkim świętym: tak Bóg jest żywym w każdem słowie, tak każde z Jego słów jasne, obfite i potężne! Zdaje się, jak gdyby ono było poświęconą Hostyą i zawierało słowo, aby Je dać tym, którzy o Niem rozmyślają. W ciągu wielkiego tygodnia Franciszek podwajał gorące modły. Myślał tylko o Jezusie ukrzyżowanym, mówił tylko o ranach, upokorzeniach i śmierci Jezusa ukrzyżowanego; dusza jego tak była przejęta pamięcią męki, że wylewała się w skargach, w żałośnych jękach, których nie mógł powstrzymać. Gwałtowność jego boleści zmuszała go do unikania obecności ludzi i szukania zupełnej samotności, gdzieby swobodniej mógł się oddawać swoim uczuciom. Tam to mógł wzruszyć tygrysy i zachwiać skałami. To mówił do Jezusa Chrystusa, jak gdyby Go widział obecnego: „O mój Jezu, Ty jesteś na krzyżu, a ja na nim nie jestem! Ty jesteś samą niewinnością, a cierpisz za zbrodniarza. Czyż potrzeba było tego wszystkiego, aby
odpokutować za wielkość moich zbrodni? Czyż potrzeba było tego wszystkiego, o mój najdroższy Jezu, aby mi dowieść, że mnie kochasz? To za wiele, za wiele; ja aż nadto dobrze wiem, że mnie kochasz. Ale czyż to nie za wiele, o mój Jezu, że mnie kochasz bardziej, niż Twoje własne życie? Serce moje, cóż powiesz na to? Gdzież znajdziesz miłość, aby odpłacić za tak wielki zbytek miłości?“
To znowu dziwił się, że inne stworzenia nie przejmowały się jego uczuciami i że nie wylewały łez nad śmiercią swojego Stwórcy. „Ptaki niebieskie, nie śpiewajcie, ale jęczcie; dźwięki głosów naszych, niech żałobę i smutek głoszą. Wielkie drzewa, które w górę podnosicie wasze wierzchołki, pochylcie się, poobłamujcie gałęzie i zamieńcie je na krzyż, aby uczcić krzyż Jezusa Chrystusa. A wy skały, kruszcie się i współczujcie.“ Gdy mówił do nich i widział strugi wody, jak łagodnie szemrząc, płynęły pomiędzy temi skałami, przekonany był, że te szmery, to jęki i łzy, jakie skały wylewały. „Ach, jak wy mi się podobacie, skały! Jesteście więc wzruszone do łez! I wołał jeszcze głośniej: Siostry moje skały, płaczmy! A echo rozlegało się, płaczmy. Więc wołał jeszcze głośniej: płaczmy, płaczmy. A echo odpowiadało, płaczmy, płaczmy“.[9]
Pewien rycerz, usłyszawszy pewnego dnia te jęki, zbliżył się do Świętego i rzekł: „Dlaczego tak płaczesz, co mógłbym uczynić, aby cię pocieszyć?“. „Miłość moja przybita do krzyża, odpowiedział Franciszek, łkając. I jeżeli chcesz mnie pocieszyć, płaczmy razem nad Jej bolesną męką“.
Innym znowu razem, gdy wśród niewypowiedzianych cierpień dwóch ostatnich lat życia, Bracia prosili go, aby im wskazał książkę, czytanie, której mogłoby, złagodzić jego cierpienia, odpowiedział im: „Moi Bracia, nie ma książki, któraby mnie mogła bardziej pocieszyć, jak męka Jezusa Chrystusa; to jest przedmiot ciągłych moich rozmyślań, i gdybym nawet żył do skończenia wieków, nie potrzebowałbym innej“. „Nie daj Boże, zawołał jeszcze, abym się chlubić miał, jedno w krzyżu Pana naszego Jezusa Chrystusa“. Ten głos świętego Pawła apostoła powracał często na jego usta; dla tej przyczyny Bracia Mniejsi obrali go na dewizę swego herbu.
Nasz Święty nie oddzielał nigdy miłości Jezusa ukrzyżowanego od miłości Jezusa w Hostyi, ciągle żywego w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza. Słuchał Mszy św. codziennie i często komunikował; upominał wszystkich swoich duchownych synów, aby go naśladowali w tym względzie. Jak przyjemnie było widzieć Go zbliżającego się do Świętego Stołu, z oczami spuszczonemi, rękami złożonemi i boso dla czci względem tak wielkiej tajemnicy. Był to dla obecnych wzruszający widok; każdy jego świadek uczuwał się pobożniejszym. Przyjąwszy Boga swego serca Franciszek usuwał się na stronę, jak gdyby w upojeniu ducha i zachwycony.
Kto zrozumiał, że Sakrament Ołtarza jest tu na ziemi ostatnim wyrazem miłości, kto choć raz zakosztował rozkoszy eucharystycznych, ten uczuje w swojej duszy nieznane pragnienie. Święty przybytek będzie dla niego miał pociąg nieprzezwyciężony, tam będzie jego skarb, tam jego serce. Takiem też było pragnienie seraficznego Patryarchy. Nie mógł się nasycić wpatrywaniem się w Gościa naszych przybytków. Klęcząc przed ołtarzem, przebijając wzrokiem zasłonę eucharystyczną i pogrążając się dowoli w tym oceanie światła, w tem ognisku miłości, które nam wskazuje wiara, przepędzał większą część dnia w serdecznej rozmowie ze swym Bogiem. Godziny upływały Mu zanadto prędko i jutrzenka poranna zastawała Go na tej słodkiej rozmowie, którą opuszczał z żalem. Nie mógł znieść tego, że kościoły, w których przechowuje się Przenajświętszy Sakrament, były źle utrzymane; w razie potrzeby sam je porządkował. Obawiając się, aby Chleba Ołtarza nie zabrakło, lub nie był źle zrobiony, miał zwyczaj w czasie swoich misyj dla biednych parafij zanosić żelazo do pieczenia opłatków artystycznie wyrobione. Ze względu na Eucharystyą miał szczególniejszy szacunek dla kapłanów, co przeszło w tradycyą Jego Zakonu. Trudno byłoby też odmalować Jego nabożeństwo do Świętych Pańskich: świętego Michała, wodza wojska anielskiego, świętych Piotra i Pawła, książąt Apostołów; a przedewszystkiem do Maryi, Przenajświętszej Matki Boga, którą obrał za swoją pośredniczkę przed Bogiem i patronkę swego Zakonu. Corocznie zachowywał długie posty na ich cześć.[10]
Ta tak czysta a nieprzebrana miłość, napełniająca duszę św. Franciszka, a pochodząca prosto z serca Jezusowego, nie pozostawała bezczynną; rozlewała się, jak wezbrana rzeka, na wszystkie stworzenia, a głównie na wydziedziczonych tego świata, (a jest ich zawsze najwięcej), nawet na bluźnierców i bezbożników. Ileż to razy niezmierna słodycz Świętego leczyła te serca zranione nienawiścią i smutkiem! Ileż to razy jednał je z niebem, z samym sobą i społeczeństwem! Pozwólmy najstarszemu z Jego biografów, Tomaszowi Celano,[11] opowiedzieć nam jedno z tych zwycięstw. „Pewnego dnia, gdy szedł z Asyżu do Perudżii, spotkał na drodze wieśniaka, zdradzającego na twarzy silny gniew i miotającego przekleństwa na swego pana, którego oskarżał o grabież jego majątku. Sługa Boży zbliża się doń i widząc, iż uparcie trwa w nienawiści i zemście, lituje się wielce nad jego duszą. „Mój Bracie, mówi mu z anielska, słodyczą, na miłość Boską, przebacz twemu panu, aby twoja dusza była zbawiona“. „Ja mam mu przebaczyć, odrzekł, nie mogę tego uczynić, dopóki mi nie odda wszystkiego, co mi zabrał.“ — „Masz, odpowiada święty, oddaję ci ten płaszcz, to jest wszystko, co posiadam: z twojej strony błagam cię, przebacz twemu panu dla miłości Boga“. I zaraz zdejmuje z siebie płaszcz, daje go biednemu wieśniakowi, który wzruszony tym postępkiem i zwyciężony taką miłością, wyrzeka się uczucia nienawiści i przebacza swemu panu“.
Święty Franciszek był czułym na cierpienia innych, płakał z płaczącymi i często nawet działał cuda na korzyść osób, które go o to prosiły. W każdym jednak razie nigdzie jego dobroć nie była bardziej podziwienia godną, jak w stosunkach z swymi Braćmi. Z jaką miłością starał się przynieść im ulgę czy to w wewnętrznym smutku, czy też w fizycznych cierpieniach! Był dla nich tak tkliwym, jak ostrym dla siebie.
Pewnej nocy jeden z zakonników męczony głodem i bezsennością, zaczął stękać. Usłyszawszy to Święty, wstaje, zastawia stół, siada z biednym bratem i innymi zakonnikami, aby go tem nie zawstydzić, iżby się sam musiał posilać. Po spożyciu posiłku powiedział do swych Braci: „Mówię wam, zaprawdę, iż każdy powinien się obrachować ze swemi siłami i spożywać tyle, ile mu potrzeba, aby ciało mogło służyć duchowi. Strzeżmy się dwóch ostateczności: nie trzeba ani za wiele jeść, co szkodziłoby ciału i duszy, ani też nieumiarkowanie pościć, gdyż Pan woli uczynki miłosierne, niż czyste zewnętrzne zachowywanie przepisów religii. Co się nas tyczy, kochani Bracia, to dla miłości naszego Brata, jedliśmy z nim razem, a nie dla prostej zachcianki lub też potrzeby“.[12]
Z równą pobłażliwością postąpił z Bratem Sylwestrem, jednym ze swych dwunastu pierwszych towarzyszów, który razu pewnego osłabł bardzo. Widząc, że Sylwester miał apetyt na winogrona, ale nie śmiał prosić o nie, zaprowadził go do sąsiedniej winnicy, usiadł z nim pod winnym szczepem, zerwał grono, pobłogosławił je i podzielił się z chorym. Pan Bóg pobłogosławił tej tkliwej miłości ojca; skoro tylko Sylwester zjadł swoją cząstkę, uczuł się zupełnie uleczonym.
Jeszcze jeden rys, bardziej wzruszający niż poprzednie, wskaże nam tę ojcowską tkliwość świętego Patryarchy dla swych Braci. Brat Rizzier z Bolonii, który został później błogosławionym, podlegał czas jakiś najstraszliwszej pokusie — rozpaczy; zdawało mu się, że jest skazany na wieczne potępienie i że święty Patryarcha unika go dla tej przyczyny. Straciwszy siły i odwagę, powiedział: „Wstanę i pójdę do Ojca, jeżeli mnie przyjmie łaskawie, będę miał nadzieję, że Wszechmocny Sędzia zlituje się nademną; jeżeli postąpi inaczej, będzie to znakiem, że Bóg odtrącił mnie od łona Swego miłosierdzia“. Poszedł natychmiast do pałacu biskupiego w Asyżu, gdzie Franciszek, bliski już zgonu, pielęgnowany był przez swego dostojnego protektora. Święty, wiedząc z objawienia o stanie duszy swego ucznia i o przyczynie tej podróży wysłał na jego spotkanie braci Leona i Masseusza: „Idźcie“, powiedział do nich, „idźcie naprzeciw Brata Rizziera, który przychodzi mnie odwiedzić; uściskajcie go odemnie i powiedzcie mu, że ze wszystkich moich Braci jego najczulej kocham“. Leon i Masseusz spełnili polecenie, jak posłuszni synowie, a Brat Rizzier wzmocniony w wierze, przejęty został niewypowiedzianą ufnością i radością. Jak tylko wszedł do pokoju św. Ojca, ten, pomimo osłabienia i wycieńczenia wstał z łóżka, wybiegł na jego spotkanie i rzekł z serdecznością: „Mój kochany synu, kocham cię z całego serca nad wszystkich mych Braci na świecie“. Potem, robiąc znak krzyża świętego na czole swego ucznia i całując go, dodał: „Bóg dopuścił tę pokusę dla większego dobra twej duszy, ale ponieważ ona ci się wydaje zbyt przykrą, nie będziesz nadal doznawał ani pokus, ani doświadczeń“. Od tego czasu, w rzeczy samej Rizzier odzyskał pokój i radość wewnętrzną, aby ich już nigdy nie utracić.[13]
Pomiędzy swymi uczniami Franciszek miał ludzi wyższych od siebie nauką i wymową, a mianowicie, brata Eliasza, Aleksandra Hales i świętego Antoniego Padewskiego. Wiedział o tem, ale daleki od zazdrości, jaka powstaje w umysłach ciasnych i pysznych, winszował im tego, i nie obawiał się mówić, ściskając ich z całem wylaniem serca: „Moi Bracia, dobre nowiny, jakie mi zwiastujecie, obudzają we mnie radość podobną tej, jakiej się doznaje, oddychając powietrzem łąk i kwitnącej winnej latorośli“.
Jego miłość nie wyłączała nikogo, kochał gorliwych i oziębłych, i chciał, aby przełożeni zakonu byli życzliwymi dla pierwszych, a pobłażliwymi dla drugich, nawet dla grzesznych, dopóki iskierka żalu tleje w ich piersi. Pisał w tym celu do Piotra z Katanii wówczas gdy był generalnym wikaryuszem (1221): „Bóg niech będzie twoją obroną i zachowa cię w Swej świętej miłości. Zalecam ci z taką cierpliwością rządzić twymi braćmi, że gdyby który z nich posunął swą śmiałość aż do uderzenia cię, abyś to złe obejście się z tobą przyjął za łaskę. Kochaj tych, którzy się z tobą w taki sposób obchodzić będą i staraj się ich nawrócić, jeżeli Bóg odmówi Swej łaski. Oto poczem poznam, że kochasz Boga i masz przywiązanie do mnie, Jego sługi i twego: niech żaden z Braci, nawet najmniejszy, nie odejdzie od ciebie nie doznawszy skutków twej dobroci. Jeżeli nie będzie prosił o przebaczenie, uprzedź go, ofiarując mu łaskę, i gdyby nawet tysiąc razy stanął przed tobą, okaż mu zawsze więcej życzliwości niż mnie samemu, aby go wprowadzić na dobrą drogę. Inni Bracia niech mu nie wyrzucają jego winy i nie rozgłaszają jej, ale niech ją zachowają w tajemnicy i pokryją Brata płaszczem miłosierdzia. Gdyż nie tym, którzy są zdrowi, potrzebny jest lekarz, ale tym, którzy chorują. Czyń, co ci zaleciłem. Bądź zdrów“.[14]
Po przeczytaniu tych kartek, zapytujemy, czy najtroskliwsza matka może mieć więcej dla swych dzieci miłości i tkliwości? Tak słodki Franciszek z Asyżu pierwszy wykonał w praktyce radę, którą zamieścił w czwartym rozdziale swej reguły: „Jeżeli matka kocha i żywi swego syna według ciała, o ileż gorętszą powinna być miłość i staranie o bracie według ducha?“ A ponieważ właściwą jest świętości nienawiść złego, a doskonała miłość dobrego, wyrzekł na gwałcicieli reguły nieposłusznych i zatwardziałych to straszne przekleństwo: „Najświętszy Ojcze, niech będą przeklęci przez Ciebie, przez cały dwór niebieski i przezemnie, Twojego najniższego sługę, ci, którzy przez zgorszenie pracują nad zburzeniem gmachu, który wzniosłeś Swemi rękami i który nie przestaniesz utrzymywać przy posłudze wzorowych zakonników“.[15]
- ↑ Z dzieła francuskiego OO. Kapucynów, tłómaczonego przez J. S.: „Św. Franciszek z Asyżu za życia i po śmierci“ — nakładem ks. Antoniego Smolińskiego.
- ↑ Thomas de Celano, Vita prima, c. XXIX.
- ↑ Ozanam, Les poëtes franciscains, p. 70.
- ↑ Barthelemy de Pise.
- ↑ Thomas de Celano, Vita prima, e XXIX.
- ↑ Ozanam, Les poëtes franciscains, p. 55.
- ↑ Bonavent. c. X.
- ↑ Fioretti c. XXXV.
- ↑ D'Argentan, Grandeur de Jésus Christ, t. 11. Ch. XXVI, art. 11. p. 342.
- ↑ Thomas de Celano, Vita secunda, c. CXXVI et CXXVII.
- ↑ Vita secunda c. XXXIII.
- ↑ Thomas de Celano, Vita secunda, p. I., c. XV.
- ↑ Thomas de Celano, Vita prima, c. XVIII.
- ↑ Oeuvres de Saint Francois d’Assiss, ép. I, p. VIII.
- ↑ Thomas de Celano, Vita secunda, p. III, c. XCIII.