Narzeczeni (Manzoni, 1882)/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Narzeczeni |
Podtytuł | Powieść Medyolańska z XVII stulecia |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1982-1983 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | I promessi sposi |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Są chwile, w których dusza człowieka, szczególniéj dusza gorąca i młoda, znajduje się w takim nastroju, iż dość lekkiego nawet nacisku, aby ją przywieść do spełnienia wszystkiego, co ma pozór wzniosłego poświęcenia; jest ona wówczas, jak ów kwiat przed chwilą rozkwitły, który kołysząc się miękko na swéj wiotkiéj łodydze gotów oddać wszystkie swe wonie pierwszemu wietrzykowi, który igra z jego liśćmi. Na takie chwile, które winny w nas wzbudzać cichy podziw, jako objawy wyższych natchnień, czyha zwykle złość i przebiegłość i korzysta z nich, aby podstępem związać młodą wolę, która siebie jeszcze nie jest świadomą.
Czytając ów list książę*** spostrzegł odrazu, że jego najgorętsze i od tak dawna żywione nadzieje wkrótce już się pomyślnym skutkiem uwieńczą. Kazał powiedzieć Giertrudzie, aby przyszła do niego, a czekając na jéj przybycie, powziął postanowienie, jak-to mówią, kuć żelazo, póki gorące. Giertruda weszła i nie podnosząc oczu na ojca padła mu do nóg i wyszeptała: — przebaczenia! — Rozkazał jéj powstać, i głosem, który nie mógł dodać otuchy córce strapionéj, odpowiedział, że niedość błagać o przebaczenie, albo go pragnąć, ze tak zwykle postępują ci, którzy się obawiają kary, że trzeba jeszcze na owo przebaczenie zasłużyć. Giertruda drżąca i przygnębiona spytała, co ma uczynić, aby winę zagładzie. Książę (w téj chwili braknie nam śmiałości nazwać go ojcem) nie dał odpowiedzi wyraźnéj, lecz zaczął mówić o jéj wielkim występku, mówił długo, a każdy jego wyraz na duszę biednéj dziewczyny sprawiał takie wrażenie, jak szorstka ręka przesuwająca się co chwila po świeżéj jeszcze ranie. Powiedział następnie, iż gdyby nawet... że chociażby i miał kiedy jakie zamiary co do wydania jéj za mąż, to już obecnie ona sama uczyniła je niemożebnemi, ponieważ szlachcic, ceniący swój honor, nigdyby się nie odważył oddać uczciwemu człowiekowi rękę córki, którą splamił czyn tak haniebny. Kiedy już spostrzegł, że wstyd i upokorzenie Giertrudy doszły do ostatecznych krańców, wówczas w wyrazach zrazu mniéj surowych, a następnie coraz łagodniejszych, oświadczył jéj, że każdą jednak winę można zagładzić, że miłosierdzie boskie i rodzicielskie jest wielkie, że sama czuć powinna, w jaki-to sposób może przebaczenie i spokój duszy uzyskać, że cała ta bolesna przygoda jest jakby przestrogą, iż nie dla niéj owo życie świeckie, w którém zbyt wiele groziłoby jéj niebezpieczeństw.
— Ach, tak! — zawołała Giertrudą, którą przestrach, wstyd, upokorzenie i jakieś dziwne rozczulenie wstrzęsły do głębi.
— Zrozumiałaś to wreszcie? — odrzekł książę natychmiast. — A więc bardzo się cieszę; niech wszystko idzie w niepamięć, wszystko, wszystko, cała przeszła wina. Obrałaś jedyną drogę, która ci pozostawała, gdyż na niéj tylko możesz być szanowaną, spokojną, szczęśliwą, innéj przyszłości nie ma dla ciebie. Ale ponieważ uczyniłaś to dobrowolnie i z takiém przejęciem się wzniosłością tego kroku, do mnie więc należy postanowienie to uczynić ci jeszcze bardziéj miłém i słodkiém. Ja się zajmę wszystkiém, ja będę o wszystkiém pamiętał. — I z temi słowy wziął ze stołu srebrny dzwonek, zadzwonił i rzekł do wchodzącego służącego: — prosić tu do mnie księżnę i księcia syna, — a następnie, zwracając się do Giertrudy, mówił daléj: — chcę się z niemi zaraz moją radością podzielić; od téj chwili wymagam, aby wszyscy okazywali ci miłość, aby cała służba otoczyła cię szacunkiem, który się tobie należy. Dotychczas znałaś surowego ojca, teraz poznasz jego łaskę i dobroć.
Giertrudą odurzona, jak nieprzytomna, słuchała mowy księcia. To zastanawiała się nad tém, w jaki sposób owo: tak, które jéj się wymknęło, mogło nabrać tak wielkiego znaczenia, to znów przemyśliwała nad sposobem cofnięcia go, lub zmniejszenia jego doniosłości, lecz przeświadczenie ojca zdawało się tak zupełném, jego radość tak wielką, jego łaska tak oczywistą, że Giertrudą nie odważyła się ani jednego wyrazu wymówić, któryby mógł, choć na chwilę, jego szczęście zakłócić.
Wkrótce nadeszła księżna z synem i oboje, ujrzawszy tak niespodzianie Giertrudę, przypatrywali się jéj ze zdumieniem, nie rozumiejąc, co to wszystko ma znaczyć. Lecz książę z twarzą rozpromienioną, która zdawała się zachęcać ich do przyjęcia udziału w jego radości, rzekł: — oto nasza zbłąkana owieczka, a niech to będą ostatnie wyrazy, przypominające smutną przeszłość. Oto pociecha rodziny. Giertrudą nie potrzebuje już rad; to, czegośmy dla jéj dobra tak gorąco pragnęli, postanowiła spełnić sama z popędu własnego serca. Powiedziała mi przed chwilą, że chce, dała mi do zrozumienia, że życzy... — w tej chwili Giertrudą podniosła na ojca wzrok błagalny i przerażony, jakby go chciała prosić, aby przerwał swą mowę, lecz on, udając, że tego nie widzi, dokończył: — że życzy sobie wstąpić do klasztoru.
— Wybornie 1 doskonale! kochana Giertrudą! — zawołali jednocześnie matka i syn i zaczęli ściskać nieszczęśliwą ofiarę, która łzami odpowiedziała na ich pieszczoty. Łzy te przyjęto za objaw radości i skruchy. Następnie książę zaczął tłomaczyć obecnym, jak ma zamiar postąpić, aby przyszłość córki uczynić prawdziwie szczęśliwą i świetną. Mówił wiele o tém, że Giertrudą zajmie odrazu pierwsze miejsce w klasztorze i w całéj okolicy, że będzie niby księżną udzielną, że stanie się przedstawicielką świetnego rodu w zakonie, że skoro tylko dojdzie do lat, w których będzie już mogła zostać przełożoną, zaraz ją wyniosą na najwyższą godność, wreszcie, że on jéj zaręcza, iż nim to nastąpi, pozornie tylko będzie czyjéjś władzy poddaną. W czasie téj przemowy księcia, księżna i młode książątko nie szczędzili jéj pieszczot i nie mogli się dość nachwalić jéj postanowienia. Giertrudzie zdawało się, że ją sen jakiś ciężki przygniata.
— Wypada jeszcze oznaczyć dzień, w którym mamy się udać do Monzy, aby prosić przełożoną o przyjęcie ciebie do klasztoru — powiedział książę. — O, jakże się ucieszy! Już ja wam za to ręczę, iż wszystkie zakonnice będą umiały ocenić ów wielki zaszczyt, który im czyni Giertrudą... Ale... dlaczegobyśmy dziś jeszcze nie mieli pojechać? Giertrudzie niezawodnie miło będzie odetchnąć świeżém, wiejskiém powietrzem?
— Możemy i dziś pojechać! — rzekła księżna.
— Dobrze więc — zawołał młody książę — każę zaraz konie zaprządz.
— Ale... — wyszeptała nieśmiało Giertrudą.
~~ Czekaj, czekaj — rzekł książę do syna — niech ona sama to rozstrzygnje Może dzisiaj nie jesteś usposobioną do wyjścia z domu, Giertrudo? Powiedz, czy mamy dziś jechać, czy jutro?.
— Jutro słabym głosem odpowiedziała Gietruda, któréj się zdawało, że wygrywając na czasie potrafi jeszcze los swój odmienić.
— Jutro — rzekł uroczyście książę — tak postanowiła, A ja tymczasem udam się zaraz do wikaryusza zakonnic, aby pomowić o dniu, w którym może się odbyć badanie.
Jak powiedział, tak téż i uczynił, udał się naprawdę osobiście do wikaryusza (co było dowodem niemałéj łaskawości) i prosił go, aby po upływie dwu dni przyszedł do pałacu dla uskutecznienia prawem przepisanego badania.
W dalszym ciągu całego tego dnia, Giertrudę, ani na jednę chwilkę, nie pozostawili samą. Chciałaby wypocząć po tylu wstrząsających przejściach, skupić ducha, zastanowić się, zdać sobie sprawę z tego, co zrobiła, pomyśléć nad tém, co ma począć daléj, zapytać siebie, czego pragnie i co czuje, zatrzymać choć na chwilę owę, że tak powiem maszynę, która raz puszczona z tak przerażającą szybkością pędziła, ale było-to niepodobieństwem. Czasu na to brakło. Gdy książę odszedł, zaprowadzono ją natychmiast do pokoju księżnej, i tu pod jéj kierunkiem i przez jjé własną służącą, została uczesana i ubrana wspaniale. W chwili, gdy zręczna pokojówka była jeszcze zajęta wykończaniem jéj stroju, znać dano, że obiad na stole. Giertruda przeszła wśród dwu szeregów służby, która kłaniając się głęboko zdawała się wyrażać radość z powodu powrotu do zdrowia swej młodéj pani i w sali jadalnej zastała kilka osób, należących do najbliższéj rodziny, które zaproszono, aby ją uczcić i rozerwać i aby podzielić się z niemi dwu tak radosnemi wypadkami, jakiemi były: powrót do zdrowia Giertrudy i jéj postanowienie przywdziania sukni zakonnéj.
Panna młoda (tak zwano wówczas młode osoby, obierając sobie stan duchowny, i Giertruda przy swém pojawieniu się została przez wszystkich powitana tém mianem), panna młoda musiała odpowiadać na tysiące grzeczności i powinszowali, które się na nią zewsząd sypały. Czuła dobrze, iż każda jéj odpowiedź była jakby potwierdzeniem, jakby dowodem tego, czego jeszcze uniknąć pragnęła, ale czyż mogła odpowiadać inaczéj? Wkrótce po obiedzie nadeszła pora zwykłéj przechadzki. Giertruda wsiadła do powozu z matką i dwu stryjami, którzy byli na obiedzie. Po pewnym czasie powoź wjechał na Strada Marina, ulicę, która wówczas przechodziła w tém miejscu, gdzie dziś widzimy ogród publiczny i była punktem zebrania dla całej magnateryi Medyolanu, która rozsiadłszy się wspaniale w powozach, podążała tu, aby zapomniéć o mnogich zajęciach i trudach swego pracowitego żywota. Stryjowie, jako ludzie światowi i grzeczni bawili Giertrudę rozmową, a jeden z nich, który zdawał się znać wybornie każdą osobę, każdy powóz, każdą liberyę i który miał ciągle coś ciekawego do powiedzenia to o panu takim a takim, to o téj a téj pani, na raz zwracając się do Giertrudy rzekł z uśmiechem: — Oj! ty, ty, dziewczyno! jaki to z ciebie świętoszek! Ani chcesz patrzyć na żadne marności, rzucasz nas i ten świat grzeszny, i usuwasz się do klasztoru, aby pędzić błogi, święty żywot, zobaczysz, zobaczysz, że żywcem pójdziesz do nieba.
O zmierzchu już wrócono do domu, a służba wybiegając z pochodniami na spotkanie księżnéj objawiła, że wiele się gości zebrało. Wieść już się po mieście rozeszła, a krewni i znajomi śpieszyli do pałacu, aby poznać Giertrudę i złożyć jéj swoje życzenia i pozdrowienia. Otoczyli ją wkoło, każdy chciał z nią rozmawiać, stała się królową zebrania, pieszczoszkiem i dodajmy ofiarą wszystkich. Z rąk ją sobie niemal wydzierano; ten prosił, aby nie zapomniała mu przysłać słynnych łakoci, które tak wybornie umiały mniszki przyrządzać, ta zapowiadała, że w klasztorze będzie ją często odwiedzać, ktoś inny znów mówił o pewnéj zakonnicy, swojéj ciotce, lub siostrzenicy; inny o miłym klimacie Monzy, inny jeszcze rozwodził się nad owém świetném stanowiskiem, które tam będzie zajmować Giertrudą. Ci zaś, którzy dotychczas nie mogli jeszcze zbliżyć się do niéj, z niecierpliwością wyczekiwali, aż na nich przyjdzie koléj złożenia jéj powinszowań. Późno w nocy goście zaczęli się rozchodzić, wkrótce nikt już nie pozostał w sali i Giertrudą znalazła się tylko w towarzystwie rodziców i brata.
— Nareszcie — rzekł książę — mogłem zakosztować owéj błogiéj pociechy, którą sprawia ojcu widok jego dziecka, odbierającego należne mu hołdy. Trzeba jednak przyznać, że i Giertrudą postępowaniem swém umiała odpowiedzieć im godnie i dawała dowód oczywisty, iż wszędzie i zawsze potrafi być pierwszą i podtrzymać świetność swego rodu.
Zjedzono wieczerzę z pośpiechem, aby zaraz udać się na spoczynek, gdyż nazajutrz trzeba było wstać wcześniéj, niż zwykle dla uskutecznienia w rannych jeszcze godzinach wycieczki do Monzy.
Giertrudą smutna, znękana i rozdrażniona, choć zresztą upojona wszystkiemi temi hołdami, których się dziś stała przedmiotem, przypomniała sobie w téj chwili owe katusze, które znosić musiała od téj nienawistnej służącéj, od swego więziennego stróża, a widząc ojca tak gotowego zadowolnić każde jéj życzenie, oprócz jednego tylko, postanowiła z tego skorzystać i zaspokoić chociaż jedno z tych pragnień, które ją dręczyły. Okazała więc dla owéj kobiety wstręt niezmierny i przed rodzicami zaczęła się użalać na jéj niecne postępowanie.
— Jakto! — zawołał książę — ona śmiała ci uchybić? Jutro, jutro ja sam z nią się rozprawię i nauczę ją rozumu! O, niegodziwa!. Śmiała zapomniéć o tém, kim ona jest, a kim ty jesteś! Lecz przedewszystkiém, córka, z któréj ja jestem zadowolony, nie powinna widziéć dokoła siebie osób, których nie znosi. — I domawiając tych słów kazał przywołać inną kobietę i ją na pokojową swéj córki przeznaczył. Giertrudą tymczasem, napawając się ową zaspokojoną zemstą, dziwiła się jednak, iż przyjemność z powodu jéj osiągnięcia była daleko mniejszą, niż ta, której spodziewała się doznać. To, co pomimo woli pochłaniało całą jéj duszę, było przeświadczenie, iż w ciągu tego dnia jednego w sposób przerażający zbliżyła się do klasztoru i owa myśl, że teraz, chcąc się wycofać, potrzebowałaby już daleko większéj odwagi i stanowczości, na które wszakże i pierwéj nie umiała się zdobyć.
Nowa służąca, która teraz towarzyszyła Giertrudzie w jéj pokoju, była-to stara kobieta, niegdyś piastunka młodego księcia, przywiązana doń całą duszą i pokładająca w nim wszystkie swe nadzieje i całą swą chlubę. Wypadki dnia tego cieszyły ją tak dalece, jak gdyby od nich zależało osobiste jéj szczęście, to też Giertrudą udając się na spoczynek musiała zakosztować jeszcze niepospolitéj przyjemności słuchania powinszowań, rad i pochwał staréj kobiety, tudzież opowiadań o tém, jakto niegdyś jéj ciotki i inne dalsze krewne były szczęśliwe z tego, iż sobie stan zakonny obrały, gdyż pochodząc z tak znakomitego rodu zawsze pierwsze miejsce zajmowały w klasztorze, miały w całym kraju rozległe stosunki, i ze swego parlatoryum tak wielki wpływ wywierały na świeckie nawet sprawy, iż najznakomitsze damy w pałacach ani mogły o nim marzyć. Mówiła daléj o licznych gościach, którzy ją będą w klasztorze odwiedzać, o tém, jak kiedyś książę jéj brat przywiezie do niéj młodą swą żonę, która będzie niezawodnie jakąś wielką panią i jaki to zaszczyt spłynie wówczas na klasztor i jak wielką będzie radość w całéj okolicy.. Stara mówiła to wszystko rozbierając Giertrudę, mówiła i potém, kiedy już jéj nowa pani położyła się do łóżka, mówiła jeszcze, kiedy ta już spała. Młodość i znużenie były silniejsze nad wszelkie myśli natrętne. Sen przyszłej zakonnicy był niespokojny, męczący; trapiły ją okropne widziadła, lecz obudziła się wtedy dopiéro, kiedy następnego poranku stara kobieta swym krzykliwym głosem powiedziała jéj, że trzeba się ubierać, aby jechać do Monzy.
— Proszę wstawać, proszę wstawać, moja śliczna pani; już późno; a jeszcze na ubranie się i uczesanie głowy trzeba będzie też niemało czasu poświęcić. Księżna pani już wstała; obudzono ją dzisiaj na cztery godziny wcześniéj niż zazwyczaj. Młody książę już był na dole, już konie kazał zaprzęgać, a teraz czeka w sali. To istna wiewióreczka, taki zwinny i żywy ten kochany panicz: i takim był zawsze od dziecka, ja to mogę powiedziéć, ja, com go na ręku nosiła. Ale, skoro już raz czeka na kogoś, nie trzeba, aby czekał długo, bo choć ma złote serce, zaraz się jednak niecierpliwić zaczyna, zaraz gniewa się i hałasuje biedaczek! Trzeba mu to wybaczyć; takie już jego usposobienie, a zresztą dziś, toby nawet i miał pewne prawo się gniewać, przecież dla siostry musiał wstać tak wcześnie. A kiedy już się rozgniewa, biada temu, kto ni u się pod rękę nawinie! Tylko książę ojciec umie go w karbach utrzymać. Ale kiedyś on przecież będzie tu księciem i panem, co oby wprawdzie jak najpóźniéj nastąpiło: daj Boże najdłuższe lata naszemu panu. Prędzéj, prędzéj, panienko. Dlaczego panienka patrzy na mnie tak jakoś dziwnie? Już od dawna czas łóżko opuścić.
Myśl o zniecierpliwionym bracie rozproszyła odrazu wszystkie inne myśli, które tłumnie zaczynały się cisnąć do głowy Giertrudy; pierzchły one, jak stado wróbli na widok jastrzębia. Usłuchała, ubrała się spiesznie, dała się uczesać i zeszła do sali, w któréj już czekali na nią brat i rodzice. Posadzono ją na wspaniałém, wysokiem krześle i podano jéj filiżankę czekolady, co w owe czasy miało tak wielkie znaczenie, jak naprzykład u starożytnych Rzymian przywdzianie szat dojrzałości.
Kiedy oznajmiono, że konie zaszły przed ganek, książę odprowadził córkę »a stronę i rzekł: — Giertrudo, wczoraj postępowanie twe było godném ciebie, dziś powinnaś sama siebie prześcignąć. Chodzi o to, abyś w całym blasku, w całej świetności ukazała się w tym klasztorze i w téj okolicy, gdzie sądzono ci zająć stanowisko najwyższe. Już tam czekają na ciebie... (Nie trzeba dodawać, że książę wczoraj jeszcze zawiadomił przełożoną o odwiedzinach.) Czekają na ciebie i oczy wszystkich butlą na ciebie zwrócone. Więc mężnie, wspaniale i śmiało! Przełożona spyta się, czego żądasz, jest-to zwykłe pytanie w takich wypadkach. Możesz odpowiedziéć, iż życzysz sobie przywdziać suknię zakonną i pozostać w tym samym klasztorze, w którym byłaś wychowywaną z taką miłością i macierzyńską opieką, co z resztą jest najszczerszą prawda. Te kilka wyrazów winny być wypowiedziane śmiało i swobodnie, aby nie pomyśląno, że cię ich wyuczono, że sama za siebie mówić nie potrafisz. Te poczciwe zakonnice nie wiedzą o tém, co zaszło, twoja wina nazawsze pozostanie tajemnicą, pogrzebaną w rodzinie; i dlatego powinnaś patrzyć śmiało, wesoło, aby nie dać powodu do żadnych podejrzeń. Pokaż im, jaka to krew płynie w twoich żyłach; bądź skromną, lecz pełną godności, lecz pamiętaj, iż w miejscu, w którém zamieszkasz, oprócz rodziców, żadnej wyższéj władzy nad tobą nie będzie.
I nie czekając odpowiedzi, książę wyszedł z sali, za nim poszli: Giertruda, księżna i młody książę, zeszli ze schodów i wsiedli do powozu. Nudy i marności tego świata, błogi żywot w klasztorze, szczególniéj dla młodych osób należących do najbardziéj znakomitych rodzin w kraju, oto główna treść rozmów, które prowadzono w czasie drogi. Gdy już znaleźli się w pobliżu klasztoru, książę ponowił swe przestrogi i powtórzył córce wyrazy, w których miała, odpowiedziéć na zapytanie przełożonéj. Lecz otóż wreszcie i Monza. Giertrudzie ścisnęło się serce, lecz wkrótce całą jéj uwagę pochłonęło jakieś grzeczne pozdrowienie, usłyszane z ust pewnych państwa, przy spotkaniu z któremi ich powóz zatrzymał się na chwilę. Daléj jechano już prawie stępo ulicą, na którą lud ze wszystkich stron nadbiegał. Gdy się powóz zatrzymał przed temi murami, przed temi drzwiami tak dobrze znanemi, Giertrudę żywsza jeszcze przeniknęła boleść. Wszyscy czworo wysiedli wśród dwu szeregów ciekawego ludu, który służba odpychała od drzwiczek powozu.
Tysiące spojrzeń, skierowanych na biedną ofiarę, zmuszały ją do ustawicznéj baczności nad sobą, lecz bardziéj jeszcze, niż oczy tego ludu, ciężyły nad nią oczy jéj ojca, na które, pomimo iż ją przejmowały strachem, mimowoli co chwila wzrok swój zwracała. One to kierowały każdym jéj ruchem, one, jakby za pomocą nadludzkiéj siły, nadawały jej twarzy ten lub inny wyraz. Po przebyciu pierwszego dziedzińca weszli na drugi i tu spostrzegli podwoje klasztoru otwarte na rościerz, a w nich cały tłum zakonnic. Na czele ich stała matka przełożona w gronie starszych mniszek, daléj inne mniszki, wszystkie skupione, zaciekawione, wspinające się na palce, na ostatku siostry konwerski. Tu i ówdzie, w półcieniu pomiędzy habitami zabłysły czasem żywe oczęta, lub rumiane twarzyczki dziecinne: były-to najsprytniejsze, najzręczniejsze z uczennic, które wciskając się pomiędzy zakonnice zdołały utorować sobie drogę, aby także coś zobaczyć. Z tego tłumu wydobywały się ciche okrzyki podziwienia i radości, wiele rąk poruszało się w powietrzu na znak powitania. Po chwili Giertrudą stanęła już przed matką przełożoną, która powitawszy ją serdecznie, głosem uroczystym, lecz i radośnym zarazem, spytała, czego sobie życzy i w jakim zamiarze przybyła do tego miejsca, w którem jéj nikt niczego odmówić nie zdoła.
— Przybywam... — zaczęła Giertrudą, lecz w chwili kiedy już miała wymówić owe wyrazy, prawie nieodwołalnie rozstrzygające o całym jéj losie, zawahała się, umilkła i wzrokiem roztargnionym powiodła po tłumie zakonnic. Wtém oczy jéj padły na raz na jednę z jéj towarzyszek, tę mianowicie, która była najpierwszą jéj doradczynią w wiadoméj sprawie, i spostrzegła, że patrzy na nią z wyrazem złośliwego politowania, jakby chciała powiedziéć: a wpadłaś w sidła, niebogo! Ten widok z nową siłą obudzając w jéj duszy wszystkie dawniejsze pragnienia, wlał w nią również odrobinę dawniejszéj odwagi, już w myśli swéj szukała jakiejkolwiekbądż odpowiedzi, byle tylko nie téj, któréj ją wyuczono, gdy podnosząc oczy na ojca, niby chcąc mu wyrazić swoje silne postanowienie, spostrzegła w jego wzroku tak ponury niepokój, tak groźną niecierpliwość, że zdjęta strachem, jakby uciekając przed okropném widziadłem, rzekła z pośpiechem i stanowczością: — przybywam, aby prosić o łaskę przywdziania sukni zakonnéj i pozostania w tym klasztorze, w którym byłam wychowana z tak wielką miłością. — Przełożona odpowiedziała natychmiast, że czuje przykrość niemałą z powodu, iż prawa zakonu nie pozwalają jéj dać odpowiedzi w tym razie, że może to nastąpić dopiéro po zebraniu głosów wszystkich zakonnic i po uzyskaniu przyzwolenia wyższych władz duchownych, lecz, że Giertrudą, znając dobrze uczucia, któremi dla niéj cały klasztor przejęty, może już naprzód przewidzieć, jaką będzie owa odpowiedź, a że nim takowa nadejdzie, żadne prawo nie wzbrania przełożonéj i zakonnicom okazywać jéj radość, którą czują z powodu jéj postanowienia. Gdy mówić przestała, powstał gwar wielki powinszowań, pozdrowień, objawów szczeréj życzliwości. Przyniesiono natychmiast duże pudła, pełne łakoci, któremi najprzód zaczęto częstować Giertrudę, potém jéj rodziców i brata.
W czasie gdy niektóre mniszki kołem otoczyły Giertrudę, a inne winszowały matce, lub młodego księcia starały się bawić rozmową, przełożona kazała powiedziéć księciu, iż prosi go, aby raczył się zbliżyć do kraty w parlatoryum, gdyż ma z nim do pomówienia. Czekała nań w towarzystwie dwu starszych zakonnic, a gdy książę się zbliżył, powiedziała: — Jaśnie wielmożny panie, aby zadosyć uczynić przepisom zakonu... aby spełnić konieczną formalność... chociaż w tym wypadku... jednak, zmuszoną jestem powiedziéć... że każdą rażą, gdy córka objawia życzenie przywdziania sukni zakonnéj... przełożona, którą ja jestem w tym klasztorze, choć wcale nie zasłużenie spotkał mnie ten zaszczyt... otóż przełożona powinna uprzedzić rodziców... że, w razie... gdyby przypadkiem... gdyby chcieli zmuszać córkę do tego kroku, toby pod klątwę kościelną podpadli. Niech mi książę raczy wybaczyć...
— Ależ matko wielebna! pojmuję wybornie... Z całéj duszy pochwalam jéj postępowanie, jest słuszne, jest wzniosłe... Lecz o dobrowolném postanowieniu méj córki zdaje mi się, że...
— O tak! jaśnie wielmożny książę... powiedziałam to tylko, aby wypełnić nasz przepis, który jest obowiązujący... nie wątpiłam ani na chwilę...
— Przecież to rzecz jasna, tak, tak, matko wielebna.
I zamieniwszy z sobą tych kilka wyrazów, książę i przełożona oddali sobie ukłon głęboki i rozeszli się, jakby obojgu ciężyło to sam-na-sam. Każdy wrócił do swego towarzystwa, jeden na dziedziniec, druga na próg klasztornych podwojów.
— A teraz — rzekł książę — czas już wracać do domu. Giertruda wkrótce będzie mogła korzystać, ile jéj się tylko podoba, z szanownego towarzystwa wielebnych matek, lecz dziś nie możemy już dłużéj nadużywać ich dobroci i gościnności. — Po tych wyrazach pożegnał zakonnice grzecznym ukłonem i skierował się ku wyjściu, rodzina poszła za nim; zamieniono zwykłe oświadczenie szacunku i życzliwości i — powóz ruszył.
W drodze Giertrudą żadnego prawie udziału w rozmowie nie brała. Przerażona tém, co uczyniła przed chwilą, przejęta wstydem na myśl, że tak łatwo uległa przemocy, oburzona na innych i na samę siebie, w milczeniu, z goryczą rozważała swe postępowanie, pytała, ile jeszcze ma chwil przed sobą, w których-by mogła powiedziéć: nie chcę; i słabo i chwiejnie obiecywała sobie, że w téj a téj okoliczności, w tym a tym wypadku zerwie wszystkie dotychczasowe przyrzeczenia i okaże daleko więcej siły i mocy. Z temwszystkiém nie opuścił jéj dotąd ów strach, który uczuła na widok groźnego wyrazu na twarzy ojca, tak, iż teraz, gdy, spoglądając nań nieśmiało, mogła, się przekonać, że już i cień nawet owego gniewu na obliczu księcia nim pozostał, gdy przeciwnie dostrzegła na niém widoczne zadowolenie z jej postępowania, wydało jéj się to rzeczą niezmiernie miłą i na chwilę uczuła nawet niemałą przyjemność z tego powodu.
Zaraz po przyjeździe trzeba było się przebrać i poprawić uczesanie głowy, potém podano obiad, po obiedzie przyszło kilku krewnych, daléj nadszedł czas zwykłej przechadzki, wieczorem goście, po rozejściu się gości wieczerza. Pod koniec wieczerzy książę nową sprawę na plac wytoczył, a mianowicie wybór matki chrzestnéj. Tak się zwała wówczas osoba, która, uproszona przez rodziców przyszłéj zakonnicy, stawała się jéj opiekunką i towarzyszyła jéj wszędzie przez cały ów przeciąg czasu, który upływał od podania prośby, aż do chwili wstąpienia do klasztoru. Czas ten bywał zwykle poświęcony na zwiedzanie kościołów, gmachów publicznych, zbiorów osobliwości, wspaniałych pałaców, słynnych willi, na odwiedzanie znajomych, na przyjmowanie wizyt, na zabawy i rozrywki; słowem na poznanie rzeczy najbardziéj pięknych i ponętnych. Zwyczaj ten istniał dlatego, aby młode osoby przed dopełnieniem uroczystego ślubu mogły poznać dokładnie to wszystko, czego się wyrzekają nazawsze. — Wypada pomyśléć o matce chrzestnéj — powiedział książę — gdyż jutro przyjdzie wikaryusz zakonnic, spełnić formalności badania, a zaraz potém będzie uczynione przedstawienie o Giertrudzie do kapituły, aby zakonnice mogły przyjąć ją do swego grona. — Mówiąc to zwrócił się do księżnej, a ta, sądząc, że chce, aby dała odpowiedź, rzekła: — można byłoby.. — Lecz książę nie pozwolił jéj dokończyć: — Nie, nie, moja kochana, przedewszystkiem matka chrzestna powinna się podobać Giertrudzie, a chociaż ogólny zwyczaj daje rodzicom prawo jej wyboru, wszakże nasza córka ma tyle rozsądku, iż zasługuje najzupełniej, aby dla niéj zrobić ten wyjątek. — I zwracając się do Giertrudy z wyrazem człowieka, który ma jakąś wielką łaskę oznajmić, mówił daléj: — Każda z tych pań, które dziś u nas widziałaś, pod każdym względem godnie odpowiedziéć może obowiązkom matki chrzestnéj dla osoby tak wspaniałego rodu jak nasza córka; sądzę również, iż każda z nich uważałaby sobie za zaszczyt być na takową wybraną, więc sama rozstrzygaj.
Giertrudą czuła, że zrobienie takiego wyboru byłoby nowym dowodem jéj zgody, lecz cóż miała począć? Ojciec przemawiał do niéj tak łaskawie, a zarazem tak uroczyście, że odmowa, choćby nawet wypowiedziana w sposób jak najpokorniejszy mogła być przyjętą za objaw uporu, lekceważenia, a co najmniéj dziecinnego kaprysu. I na to więc się zgodziła wybierając na matkę chrzestną, pewną panią, która jéj się najbardziéj podobała, to jest tę, która nie szczędziła jéj pieszczot, obsypywała ją pochwałami i w całém obejściu się okazywała owę serdeczną troskliwość i tę miłą poufałość, które nieraz w początkach nowéj znajomości starają się naśladować starą, przyjacielską zażyłość. — Wybornie! — zawołał książę, który właśnie życzył sobie i spodziewał się tego. Byłże-to podstęp, czy traf tylko? Tego powiedziéć nie umiem, dość, iż w tym razie stało się coś podobnego do owéj sztuki, którą kuglarz dziwi prostaka a która polega na tém, iż migając mu szybko przed oczami całą talią kart, każę mu jednę z nich zatrzymać w pamięci, a potém ją zgaduje i nie myli się nigdy, co zresztą stąd pochodzi, iż tak zręcznie już owemi kartami migał przed widzem, że ten tylko jednę z nich potrafił jasno spostrzedz. Pani, którą wybrała Giertrudą, tak wyłącznie przez cały wieczór nią tylko była zajęta, tak głęboko w jéj pamięci utkwiła, że byłoby prawie niepodobieństwem, aby jéj myśl mogła się na kimś innym zatrzymać. Wszakże wszystkie te zabiegi pochlebstwa nie były bez celu: owa pani, już oddawna miała widoki na młodego księcia i życzyła sobie, aby z czasem został jéj zięciem: nic więc dziwnego, że sprawy téj rodziny były dla niej tak bliskie, jak sprawy własne, i że Giertrudą obchodziła ją nie mniéj od najbliższych krewnych.
Następnego poranku Giertrudą obudziła się z myślą o mającém się odbyć badaniu; i właśnie zastanawiała się nad tém, czyby owa chwila tak ważna nie mogła posłużyć jéj do zerwania wszystkich dawniejszych zobowiązań, gdy służąca weszła z oznajmieniem, iż książę każę ją prosić do siebie. — Giertrudo — rzekł, skoro tylko Weszła — dotąd postępowanie twoje było godne ciebie, dziś chodzi o uwieńczenie całego dzieła. Wszystko to, co się stało dotychczas, stało się z twojéj woli, samaś na wszystko dała przyzwolenie. Gdyby w przeciągu tego czasu miały zajść w twém usposobieniu jakieś zmiany, gdybyś uczuła jakieś wahanie się, lub wątpliwości, słowem gdyby cię opanował nierozsądny szał młodości, obowiązkiem twoim byłoby nas o tém uprzedzić; lecz dziś rzecz cała zaszła już tak daleko, iż niepodobna się cofać, iż nie ma już miejsca na żadne dzieciństwo. Ów zacny kapłan, który ma wkrótce przybyć, będzie ci tysiące pytań zadawał, zechce się dowiedziéć, z jakich to pobudek obierasz sobie życie zakonne, co cię do tego zniewala, i po co i na co i dlaczego to czynisz. Jeżeli odpowiedzi twoje będą niejasne i chwiejne, kto wie jak długo może się przeciągnąć badanie. Byłoby-to rzeczą przykrą, rzeczą nieznośną dla ciebie i muszę dodać mogłoby nawet dać powód do bardzo smutnych następstw.
Po tylu i tak jawnych, publicznych dowodach twego przyzwolenia... albo raczéj twego powołania do życia zakonnego, wszelkie najlżejsze chociażby wahanie, któreby się w tobie mogło objawić, dałoby powód do podejrzywania mnie o to, iż twój kaprys przelotny wziąłem za postanowienie niezłomne, że ja ukartowałem rzecz całą, że ja... a zresztą czyja wiem, coby jeszcze ludziom mogło się zdawać! W takim razie musiałbym wybierać pomiędzy dwiema bolesnemi koniecznościami: albo pozwolić, by świat powziął o mnie takie niecne mniemanie, na które żadną miarą nie mógłbym się zgodzić, już choćby ze względu na ten szacunek, który winienem memu znakomitemu imieniowi, albo wyjawić rzeczywisty powód twego postanowienia i... — Lecz tu, widząc, że Giertrudę oblał gorący rumieniec, że jej oczy napełniły się łzami i twarz ściągnęła się tak boleśnie, jak listki kwiatu od skwaru, który najczęściéj burzę poprzedza, przerwał owę przemowę i po chwili, z twarzą wypogodzoną, rzekł: No, no, uspokój się, uspokój, wszystko od ciebie zależy, a wiem przecież, że rozsądku ci nie brak; wiem nawet, że go masz bardzo wiele; i że nie jesteś dzieckiem, zdolném popsuć rzecz tak świetnie zaczętą, ale bo widzisz musiałem o wszystkiém pamiętać. Dosyć już, niech o tém nigdy nawet mowy między nami nie będzie, jestem przekonany, że na zapytania tego świątobliwego kapłana tak odpowiedziéć potrafisz, że mu żadne domysły, żadne niepotrzebne przypuszczenia na myśl nawet nie przyjdą. Tym sposobem i ty skrócisz sobie nudy owego nieuniknionego badania. — I, po udzieleniu jeszcze kilku rad co do głównych odpowiedzi, które jego córka niezawodnie będzie musiała dać wikaryuszowi na jego zapytania, przeszedł już do zwykłéj rozmowy o przyjemnościach, władzy i wszystkich tych rozkoszach, które Giertrudę w klasztorze czekają, i w ten sposób zatrzymał ją przy sobie, aż do chwili, kiedy służący oznajmił o przybyciu kapłana. Książę z pośpiechem ponowił najbardziej potrzebne przestrogi i pozostawił córkę sam na sam z wikaryuszem, jak tego wymagało prawo.
Świątobliwy człowiek przybywał już z tem zgóry powziętém przekonaniem, iż Giertrudą czuła wielkie powołanie do zakonnego stanu, gdyż książę mówił mu o tém wówczas, kiedy był u niego, aby go prosie do pałacu na owo badanie. Wprawdzie zacny ten kapłan wiedział dobrze, iż nieufność jest jedną z zalet najbardziéj potrzebnych dla człowieka pełniącego obowiązek wikaryusza zakonnic i miał sobie za zasadę niedowierzać zbytecznie podobnym zapewnieniom, ale pomimo to niezmiernie rzadko się zdarza na świecie, aby osoba ze wszechmiar wiarogodna, mówiąc o czémś z wielkiém przeświadczeniem i z wielką śmiałością, nie zabarwiła kolorem swych zdań umysłów słuchaczy.
Po zamienieniu zwykłych ukłonów i przywitań wikaryusz rzekł: — Pani, przybywam, aby odegrać tu rolę złego ducha, aby podać w wątpliwość to, co pani w swéj prośbie nazywasz rzeczą pewną, nieodwołalną, stanowczą, aby przedstawić jéj wszystkie trudności i przekonać się o tém, czyś je dobrze rozważyła. Czy wolno mi będzie zadać pani kilka pytań?
— I owszem — odrzekła Giertrudą.
Wówczas kapłan zaczął ją pytać i badać w sposób przepisany Prawem: — Czy pani czuje w swéj duszy szczerą, prawdziwą wolę wstąpienia do zakonu? Czy nie wpłynęły na to groźby lub namowy? Czy nie użyto władzy, aby zmusić panią do tego kroku? Niech pani odpowiada śmiało, szczerze, bez najmniejszéj obawy, człowiekowi, którego obowiązkiem jest poznać jéj uczucie i wolę, aby tém skuteczniéj mógł bronić ją od wszelkiéj przemocy.
Szczera odpowiedź na takie pytanie przemknęła ze straszną jakością w umyśle Giertrudy. Lecz, aby dać takową, trzeba było najprzód udzielić wikaremu pewnych wyjaśnień, powiedzieć mu, czém jéj zagrożono, wyznać całe owo zdarzenie... Nieszczęśliwa wzdrygnęła się na myśl, zaczęła śpiesznie szukać innéj odpowiedzi i znalazła ją, jednę-jedyną, która tylko mogła ją prędko i skutecznie wybawić od nieznośnéj męczarni, odpowiedź najbardziéj sprzeczną z prawdą. — Chcę wstąpić do klasztoru — rzekła, starając się ukryć swe pomieszanie — z własnéj woli, sama tę drogę sobie wybrałam.
— Od jak dawna powzięłaś pani to postanowienie? — spytał zacny kapłan.
— Miałam je zawsze, od dzieciństwa — odpowiedziała Giertruda. Po tém pierwszém kłamstwie nabrała jakiéjś rozpaczliwéj śmiałości.
— Ale, jakaż jest główna przyczyna, która panią skłania do wstąpienia do klasztoru?
Poczciwy ten człowiek ani mógł nawet przeczuwać, do jak bolesnéj rany się dotknął, a Giertrudą musiała przywołać na pomoc całą siłę swéj woli, aby nie okazać po sobie wrażenia, które te wyrazy na jéj duszę wywarły. — Przyczyna ta — rzekła — chęć służenia Bogu i usunięcia się od niebezpieczeństw i pokus tego świata.
— A czy nie jest-to czasem przelotne zniechęcenie, podrażnienie, miłość własna? jakiś... niech mi pani ten wyraz daruje... jakiś kaprys chwilowy? Zdarza się nieraz, iż zbieg okoliczności, przyczyna sama przez się mało znacząca, może wywrzéć bardzo silne wrażenie; tak, iż gotowiśmy mniemać, że wpływ jéj trwać będzie przez całe życie, a kiedy następnie przyczyna ta ustaje, znika, kiedy naszę duszę owładną nowe pragnienia, wówczas, wówczas...
— Nie, nie — odpowiedziała śpiesznie Giertrudą: — jeden jedyny tylko jest powód mego postanowienia, ten, który wymieniłam przed chwilą.
Wikaryusz dlatego raczéj, aby do ostatka spełnić swoję powinność, niż z przeświadczenia, iż to było potrzebne, jeszcze przez czas pewien pytał ją i badał, lecz Giertrudą postanowiła oszukiwać go do ostatka. Oprócz wstrętu, który jéj sprawiała myśl wyjawienia swéj winy przed tym zacnym, poważnym kapłanem, który nie mógł nawet posądzać jjé o coś podobnego, biedna ofiara czuła wybornie, że choćby i mógł przeszkodzić temu, aby ją nie zamknięto w klasztorze, na tém jednak ograniczała się już cała jego władza. Po jego odejściu musiałaby sama z księciem pozostać. A wszystko to, coby wówczas wycierpiała w tym domu, nie doszłoby nigdy do jego wiadomości, a nawet choćby i doszło, nie na wiele-by się przydało, gdyż pomimo najlepszych chęci tylko litość mógłby czuć dla niéj, owę litość spokojną i umiarkowaną, którą wogóle jakby z łaski obdarzamy tego, kto sam dał powód do prześladowań i sam się do swéj zguby przyczynił. Badacza zmęczyły pierwéj zapytania, niż nieszczęśliwą dziewczynę wynajdywanie coraz nowych kłamstw, tak, iż słysząc te odpowiedzi tak z sobą zgodne, tak wyraźne, tak przekonywające i nie mając najmniejszych powodów do wątpienia o ich szczerości, zmienił wreszcie przedmiot rozmowy, wyraził wielką swą radość z jéj postanowienia, prosił ją o przebaczenie za to, iż jéj się tak długo naprzykrzał, powiedział, iż jego zdaniem ta próba tylko ją mocniéj jeszcze powinna utwierdzić w jéj świątobliwych zamiarach, i odszedł.
W jednej z sal, przez które musiał przechodzić, spotkał księcia, który jakby przypadkiem znalazł się na jego drodze. I jemu również wikaryusz nie omieszkał objawić radości, którą, mu sprawiło niezłomne postanowienie i świętobliwe usposobienie jego córki. Książę, który przez cały ten czas był dręczony wielkim niepokojem, odetchnął swobodniéj na taką wiadomość i zapominając o zwykłéj powadze pobiegł do Giertrudy, aby ją obsypać pieszczotami, pochwałami, obietnicami. Radość jego była wielką i miłość, którą w téj chwili okazywał córce, również zupełnie prawie była szczerą, tak bowiem jest już stworzony ów dziwny zlepek, owa zagadkowa mieszanina, która się ludzkiém sercem nazywa.
Nie pójdziemy za Giertrudą w ów wir zabaw i rozrywek, który teraz ją porwał. Nie będziemy również opisywać ze wszelkiemi szczegółami uczuć, które w ciągu całego tego czasu jéj duszą miotały: byłaby-to opowieść bolesna, lecz zanadto jednostajna, za bardzo podobna do tego, o czém jużeśmy pierwéj mówili. Piękność miejscowości i gmachów zwiedzanych, różnorodność widzianych rzeczy, owa przyjemność, którą jéj sprawiało jeżdżenie niemal przez dzień cały w otwartym powozie, owo napawanie się świeżém powietrzem; wszystko to bardzijé jeszcze czyniło nieznośną myśl o murach klasztornych, do których ją wkrótce zawiozą, aby już nigdy, nigdy z nich nie wyszła. Stokroć boleśniejsze jeszcze były wrażenia, których doznawała na ucztach i zabawach wieczornych. Widok młodych mężatek i narzeczonych napełniał zazdrością i niesłychaną goryczą; o! jakże wielkiém było okrucieństwem nazywać ją również panną młodą! Nieraz spotykała osoby, na które patrząc zdawało jéj się, że gdyby tylko one mogły ją nazwać tém mianem, byłoby-to szczytem ziemskiéj szczęśliwości. Czasami przepych pałaców, blask strojów, ruch i gwar świetnego tłumu upajał ją tak dalece, tak silnie podniecał jéj pragnienie przyjęcia udziału w owém radosném życiu, że przyrzekała sobie zerwać wszystkie pęta, znieść mężnie najsroższe katusze, byle tylko nie wracać do klasztoru, byle nie zagrzebać się żywcem w jego chłodnéj pomroce. Lecz wszystkie te postanowienia pierzchały przy głębszém zastanowieniu się nad trudnością ich wykonania, przy samem nawet spojrzeniu na twarz groźną, rodzica. Czasami również myśl, że będzie musiała porzucić na wieki cały ten świat pełny tak wielkich rozkoszy, zatruwała przyjemność chwili obecnéj, i nie pozwalała nią się napawać; wówczas Giertrudę można było porównać do owego spragnionego chorego, który patrzy z naj wyższém rozdrażnieniem i niemal odtrąca od siebie tę jednę-jedyną łyżkę wody, którą mu lekarz wypić pozwala. Tymczasem wikaryusz zakonnic wydał już potrzebne świadectwo, a w ślad za niém nadeszło pozwolenie na zebranie się kapituły, mającéj stanowić o przyjęciu Giertrudy do zakonu. Nastąpiło głosowanie i, jakto już było do przewidzenia, dwie trzecie gałek w urnie wyborczéj wymaganych przez duchowne przepisy, wypadły za przyjęciem Giertrudy, która nie mogąc znieść dłużéj strasznéj, ciągłéj męczarni, sama zażądała wówczas, aby co najprędzéj wstąpić do klasztoru. Nie znalazł się nikt, ktoby się chciał sprzeciwiać zaspokojeniu téj niecierpliwości. Życzeniom więc jéj stało się zadość; z wielkim przepychem i uroczystością odbyło się odwiezienie jéj do klasztoru, gdzie przywdziała sukienkę zakonną.
Po dwunastu miesiącach nowicyatu, pełnych walk, żalów niewczesnych i chwilowego godzenia się z losem, nadszedł dla Giertrudy stanowczy dzień obłóczyn, dzień, w którym albo jasno i wyraźnie musiała powiedziéć — nie chcę — co teraz bardziéj, niż kiedy, byłoby rzeczą dziwną, niespodziewaną, gorszącą, okropną; lub powtórzyć owo — tak — które już tyle razy powiedziała. Wybrała to ostatnie i na całe życie została zakonnicą.
Jest-to jedną z dziwnych właściwości wiary chrześcijańskiéj, iż może pocieszyć, podnieść, pogodzić z losem każdego, kto w jakimbądź stanie i wieku, w jakichbądź nieszczęściach i utrapieniach, do niéj całém sercem się zwraca. Jeżeli jest jaki ratunek na naszę niedolę, ona go nam pierwsza wskazuje, ona go nam podaje, ona wlewa w nas moc i roztropność i sił nam przysparza, jeżeli zaś przeciwnie nic już nam pomódz nie zdoła, ona również godzi nas z nieuniknionym losem i, jak to mówią, nakazuje z konieczności robić cnotę. Uczy nas cierpliwie i z poddaniem się sumiennie pełnić to, co początek swój miało w lekkomyślności i nierozwadze, skłania duszę do dobrowolnego przyjęcia tego, do czego ją przemoc zmusiła, i owemu stanowi, który obraliśmy wprawdzie nie z własnéj woli, lecz porzucenie którego jest już niepodobieństwem, daje świętość, namaszczenie i, powiedzmy szczerze, nawet całą słodycz prawdziwego powołania. Taką już jest ta droga, iż każdy, kto choćby z najbardziéj zawikłanego labiryntu, z najstraszniejszéj przepaści na nią wstępował, może być pewnym, że byle tylko chciał iść po niej mężnie i z wesołém sercem, ona go spokojnie i bez wstrząśnień doprowadzi do błogiego kresu. Za pomocą takiéj wiary, Giertrudą mogłaby zostać szczęśliwą, przykładną zakonnicą i zapomniéć o tém, iż przemoc ją do klasztoru wtrąciła. Lecz nieszczęśliwa ofiara szamotała się pod swém jarzmem i tém boleśniéj, tém silniéj czuła jego ciężar. Żal nieustanny za utraconą swobodą, wstręt do narzuconego jéj stanu, męczące pobudzanie pragnień, które już nigdy nie mogły się ziścić: takim był stan duszy młodéj zakonnicy. Rozpamiętywała owę gorzką przeszłość, przypominała sobie wszystkie okoliczności, które ją do tych murów wtrąciły, w myśli po tysiąc razy zmieniała to, czego już w rzeczywistości zmienić było niepodobna, obwiniała siebie o brak odwagi, innych o podstęp i przemoc i dręczyła się strasznie. Ubóstwiała jednocześnie i opłakiwała swą piękność, ubolewała nad młodością, która miała upłynąć i zwiędnąć przedwcześnie w powolnéj męczarni, i w pewnych chwilach zazdrościła każdéj kobiecie, choćby najuboższéj, choćby najmniéj godnéj zazdrości, która będąc młodą i piękną mogła z tych darów korzystać.
Widok owych zakonnic, które się przyczyniły do jéj zguby, stał się dla niéj nieznośnym. Przypominała sobie wszystkie ich zabiegi, wszystkie środki, których używały, aby ją w swe sieci uwikłać i teraz płaciła im za nie pogardą, wstrętem, wyniosłem obejściem się, a nieraz i jawnemi wyrzutami. Zakonnice najczęściéj musiały to znosić w milczeniu, bo książę, chociaż sam dręczył córkę wówczas, kiedy trzeba było ją zmusić do wstąpienia do klasztoru, teraz, po dopięciu swego celu nie tak łatwo pozwoliłby na to, aby ktoś w czemkolwiek śmiał się sprzeciwiać woli jego dziecka, a jedna skarga, jeden chociażby wyraz nieukontentowania z ust Giertrudy mógłby dać powód do utracenia jego łaski i do zmienienia go z gorliwego opiekuna w zaciętego wroga zakonu. Zdawałoby się, iż Giertrudą powinna uczuwać pewien pociąg do tych zakonnic, które nie brały udziału w intrydze i które pomimo, że pierwéj nie pragnęły miéć jéj za towarzyszkę, teraz wszakże okazywały jéj szczerą życzliwość. Zdawałoby się, że ich twarze pogodne, ich oddanie się nabożeństwu i pracy mogły jéj posłużyć za dowód, że i w klasztorze nie tylko żyć można, ale nawet czuć się zupełnie zadowoloną, lecz i one również, chociaż z przyczyn odmiennych, były jéj nienawistne. Ich błogi spokój, ich pobożność były, jakby naganą jéj rozdrażnienia i dziwnego postępowania, to téż nie omieszkała nigdy skorzystać z każdéj nadarzającéj się sposobności, aby szydzić z nich jako z dewotek i hipokrytek. Możeby dla nich zmniejszyła się jéj niechęć, gdyby mogła odgadnąć, że te kilka czarnych gałek, które wraz z białemi, rozstrzygającemi o jéj losie, znaleziono w urnie, właśnie pochodziły od nich.
Czasami zdawało jéj się, iż pewną pociechę i ulgę przynosi jéj prawo rozkazywania, otaczające ją hołdy i pochlebstwa, odwiedziny licznych znajomych i krewnych, z któremi rozmawiała w parlatoryum, możność rozciągania swéj wszechwładnéj opieki nad temi, którzy ją o nią prosili, i wreszcie ów tytuł pani, który ją od reszty zakonnic wyróżniał; lecz jakże błaha była ta pociecha! Serce, nie mogąc się nią zadowolnić, pragnęłoby czasem połączyć z nią inną jeszcze pociechę, tę, którą tylko wiara dać może, lecz podobnie, jak rozbitek, aby uczepić się deski zbawienia, która go na brzeg poniesie, powinien najprzód wypuścić ze ściśniętéj pięści wątły porost morski, którego się uchwycił powodowany instynktem rozpaczy, tak téż i ten, kto w wierze szuka osłody, winien o wszystkich innych pociechach zapomniéć.
Wkrótce po dopełnieniu ceremonii obłóczyn, Giertrudą mianowana została główną nauczycielką i nadzorczynią panienek pobierających wychowanie w klasztorze; a każdy z mych czytelników łatwo zrozumie, jak im musiała być słodką taka opieka. Wszystkie jéj dawniejsze towarzyszki opuściły już klasztor, lecz w sercu jéj żyły jeszcze uczucia i pragnienia owych lat ubiegłych i powierzone jéj wychowanki musiały w ten, lub w inny sposób na sobie ich gorycz odczuwać. Kiedy przychodziło jéj na myśl, że wiele z nich ma żyć kiedyś w owym świecie, z którego ją wygnano na wieki, czuła jakąś straszną zawiść do tych biednych dziewczątek, jakąś ślepą chęć zemsty, i obchodziła się z niemi jaknajgorzéj, dręczyła je na rozmaite sposoby, aby choć w części dać im naprzód już odpokutować za wszystkie te uciechy, które im kiedyś zaznać było sądzono. W podobnych chwilach każdy, ktoby mógł widziéć, z jak wielką surowością z niemi postępuje, jak je karci za najlżejsze nawet przewinienie, niezawodnie powziąłby o niéj mniemanie, iż jest kobietą straszną, pozbawioną serca. W innych znów chwilach ten sam wstręt do klasztoru, do całego zakonu, do nakazanego posłuszeństwa, do wszystkich jego przepisów przejawiał się w wybuchach wcale odmiennéj natury. Wówczas nie tylko znosiła cierpliwie hałaśliwą wesołość uczennic, lecz ją sama nawet podbudzała, brała udział w ich zabawach zwiększając zgiełk i zamieszanie, wtrącała się do ich rozmów i nadawała im kierunek, któregoby bez jéj pomocy przyjąć nigdy nie mogły. Jeżeli jedna z panienek powiedziała słówko o zrzędzeniu przełożonéj, Giertrudą zaraz zaczynała naśladować sposób mówienia wielebnéj matki i ogólny śmiech wywoływała w młodych wychowankach, naśladowała również w sposób zabawny ruchy téj a téj zakonnicy, wyraz twarzy téj a téj przyjaciółki przełożonéj i sama się śmiała wraz z innemi, lecz był-to śmiech, który nie mógł jéj dać ani chwili wesołości. Tak spędziła lat kilka nie mając sposobności, ani też możności uczynienia czegoś gorszego, w końcu jednak nieszczęście miéć chciało, iż się i do tego nadarzyła zręczność.
Pomiędzy wielu przywilejami i oznakami wyróżnienia, których używała w klasztorze, a które miały na celu wynagrodzenie jéj tego, iż jeszcze nie mogła zostać matką przełożoną, był też i ten, nie małéj wagi, co prawda, że zajmowała oddzielny apartament. Pokoje, przeznaczone dla niéj, znajdowały się w rogu budynku, tuż obok domu, zamieszkałego przez pewnego młodzieńca, skończonego łotra, jednego z tych wielu, którzy w owe czasy, otaczając się zgrają brawów i będąc spokrewnieni z innemi nędznikami, należącemi do świetnych rodów i mającemi władzę, mogli do pewnego stopnia kpić sobie z prawa i jego przedstawicieli. Nasz rękopism nazywa go tylko po imienin, nie wymieniając nazwiska. Imię jego było Egidio. Ów więc młodzieniec, ze swego okna, które wychodziło na mały dziedziniec, należący do mieszkania Giertrudy, nieraz ją widział, gdy znudzona, bez celu przechadzała się po nim, i, zachęcony raczéj, niż zrażony, trudnościami i niebezpieczeństwem występnego kroku, ośmielił się pewnego razu do niéj przemówić. Nieszczęśliwa odpowiedziała.
W pierwszych tych chwilach uczuła jakieś zadowolenie, które, choć nie mogło być zupełne i szczere, niemniéj jednak było bardzo żywe. Nudną, nieznośną próżnię jéj duszy napełniło teraz jakieś nowe, silne, potężne życie, lecz zadowolenie, którego doznawała, podobne było do owego pokrzepiającego napoju, którym okrutna kapłanka starożytnych poiła ludzi na męki skazanych, aby im dodać siły do zniesienia strasznych katuszy. Jednocześnie w postępowaniu jéj zaszła wielka zmiana: naraz stała się uległą i słodką, zapomniała o żartach niewczesnych i wybuchach gniewu, ich miejsce zastąpiły łagodność i pokora, a poczciwe zakonnice, które nie mogły nawet przeczuwać istotnego powodu téj zmiany i nie rozumiały, że ta nowa cnota była tylko obłudą, dodaną do wad dawniejszych, cieszyły się niezmiernie z tego nawrócenia Giertrudy. Wszakże ta, że tak powiem zewnętrzna pobiała, te wszystkie pozory nie mogły trwać długo, wkrótce wróciły dawniejsze wybuchy gniewu, rozdrażnienie, kaprysy, wróciły narzekania na klasztorną niewolę, zwykłe, szydercze żarciki z zakonnic i przełożonéj, wypowiadane nieraz w sposób tak jaskrawy, tak nieprzystojny i tak niezwykły w tém miejscu, że trudno było uwierzyć, aby usta zakonnicy mogły na nie się zdobyć. Jednak teraz po każdym z takich wybuchów następowały żal i skrucha, chęć zagładzenia winy, oznaki czułości i grzeczne, pokorne słówka. Zakonnice znosiły cierpliwie wszystkie te zmiany gwałtowne, przypisując je niestałemu, dziwacznemu usposobieniu pani.
Przez czas dość długi, zdawało się, iż w klasztorze nikt nie ma żadnych podejrzeń i wszystko szło dawnym torem, ale pewnego poranku, kiedy Giertrudą, nie wiem już z jakich powodów, wszczęła sprzeczkę z jedną z konwersek i w sposób oburzający znęcać się nad biedaczką zaczęła, ta, znosząc przez czas pewien w milczeniu i z zaciśniętemi ustami obelgi, straciła wreszcie cierpliwość i powiedziała, że wie coś o postępowaniu pani i że o tém potrafi zawiadomić matkę przełożoną. Od téj chwili Giertrudą nie miała już spokoju. Wkrótce potém, owa konwerską nie ukazała się w kościele na nabożeństwie poranném, nie przyszła téż i późniéj do swych zwykłych zajęć; udano się do jéj celi, cela była pustą, zaczęto jéj szukać po całym klasztorze, do każdego kąta zajrzano, nigdzie, ani śladu. I kto wie, do jakich wniosków dałoby to powód, gdyby właśnie szukając jéj wszędzie, nie odkryto otworu w murze ogrodowym, co utwierdziło w mniemaniu, że przez ten otwór uciec musiała. Rozesłano listy na wszystkie strony, zarządzono ścisłe poszukiwania w Monzy w całéj okolicy, a głównie w Mada, miejscu rodzinném konwerski lecz nigdy żadna o niéj nie nadeszła wiadomość. Kto wie czyby się o niéj nie można było czegoś więcéj dowiedziéć, gdyby zamiast szukać daleko zaczęto kopać ziemię w pobliżu. Po wielkiém zdumieniu, które wywołało to zdarzenie, gdyż nikt w całym klasztorze nie mógł nawet przypuszczać, aby owa konwerską była zdolną do tak haniebnego czynu, po długich rozprawach, wszystkie zakonnice przyszły wreszcie do wniosku, iż musiała uciec gdzieś daleko, bardzo daleko. A ponieważ jedna z nich powiedziała razu pewnego: — niezawodnie musiała się schronić do Holandyi — zaraz wszystkie to powtórzyły, jako rzecz pewną i wieść ta rozeszła się po okolicy. Sądzę jednak, że Giertrudą nie musiała owego zdania podzielać. Wprawdzie nie okazywała niedowierzania, nie starała się w zwykły swój sposób zaprzeczać ogólnemu mniemaniu, umiała wybornie ukryć to, co o tém wszystkiém myślała, nigdy nie mówiła o tajemniczém zdarzeniu, nigdy nie okazywała najmniejszéj chęci zgłębienia go należycie. Lecz im mniéj o niém mówiła, tém więcéj za to myślała. Ileż-to razy w ciągu dnia jednego obraz owéj konwerski niespodzianie stawał jéj przed oczy ileż-to razy usiłowała go od siebie odegnać! Jakże często pragnęłaby raczéj widziéć ją żywą, prawdziwą, z ciała i kości, niż miéć ją ciągle w wyobraźni, niż być zmuszoną we dnie i w nocy przebywać z tém widmem straszném, spokojném, nieubłaganém! Jak często wołałaby słuchać jéj głosu, jéj gróźb nawet, niż miéć w uszach cichy ten szept, który powtarzał zawsze jedne i te same wyrazy i to z taką wytrwałością, na jaką nigdy żadna żyjąca istota nie mogła się zdobyc.
Było-to w rok po zniknięciu konwerski, gdy Łucyę z matką ojciec gwardyan przyprowadził do pani i gdy miała miejsce owa rozmowa w parlatoryum, którąśmy przytoczyli w przeszłym rozdziale. Pani, po odejściu Agnieszki i kapucyna, kazała Łucyi opowiedziéć sobie, w jaki-to sposób prześladował ją don Rodrigo, i zaczęła ją wypytywać o pewne szczegóły, które niepomału zdziwiły i zmieszały niebogę. Nie sądziła nigdy, aby ciekawość zakonnic aż tak daleko sięgała. Zdania, któremi pani przeplatała zapytania, lub których się domyślać kazała, niemniéj téż były dziwne. Mogłoby się zdawać, że śmiech w nijé wzbudza ów wielki wstręt, który Łucya okazywała dla jaśnie wielmożnego pana; pytała ją, czy naprawdę był tak bardzo straszny, i widoczném było, że ów opór wieśniaczki uważałaby stanowczo za nierozsądny i nieusprawiedliwiony, gdyby nie ta okoliczność, iż przeniosła Renza nad don Rodriga. I o narzeczonego również wypytywała się w sposób, który wywoływał rumieniec na twarz Łucyi. W ostatku jednak, spostrzegłszy, że za daleko może być już zaszła, zmieniła przedmiot rozmowy i zaczęła się starać usilnie o to, aby poprawić i nadać inne znaczenie wszystkiemu, co powiedziała dotychczas, pomimo to wszakże nie zdołała zatrzéć w duszy wieśniaczki jakiegoś przykrego zdziwienia, jakiegoś mimowolnego, nieokreślonego przestrachu.
Łueya, zaledwie sam na sam mogła z matką pozostać, zaraz jéj wszystko opowiedziała; lecz Agnieszka, jako osoba doświadczona, uspokoiła jéj trwogę dziecinną, rozwiązała wszelkie wątpliwości i wytłumaczyła całą tajemnicę niezwykłego postępowania pani. — Nie powinnaś się temu dziwić — rzekła — a kiedy poznasz świat tak dobrze, jak ja go znam, to się przekonasz, iż to są rzeczy bardzo zwyczajne. Bo to widzisz, wszyscy panowie, ile tylko ich jest, jedni mniéj, drudzy więcéj, koniecznie muszą mieć bzika. Trzeba im pozwolić gadać, co im się podoba, a my powinniśmy ich słuchać w pokorze, a wówczas zwłaszcza, kiedy wiemy, że nam mogą zaszkodzić lub dopomódz udawać nawet, że najzupełniéj podzielamy ich zdanie, tak, jakby mówili rzeczy naprawdę rozumne. Słyszałaś przecie, jak mię wykrzyczała? Mogłoby się zdawać, że Bóg wie jakie głupstwo powiedziałam. A ja sobie nic z tego nie robię, bo już; oni wszyscy tacy i nie ma na to rady. Lecz, z tém wszystkiém wielkie to dla nas szczęście, że pani zdaje się na ciebie łaskawém okiem spoglądać i że chce nam w téj biedzie dopomódz. Zresztą, moja droga, jeżeli w życiu zdarzy ci się jeszcze kiedyś miéć do czynienia z jaśnie wielmożnemi, to się lepszych nawet rzeczy nasłuchasz. Zobaczysz, zobaczysz!
Chęć wyświadczenia przysługi ojcu gwardyanowi, nadarzająca się sposobność wykazania swéj władzy, myśl o rozgłosie i pochwałach, które to szlachetne postępowanie wywoła w całéj okolicy, osobista sympatya dla Łucyi, zresztą pewna ulga, któréj doznawała w zaopiekowaniu się niewinną istotą, usposobiły Giertrudę do szczerego zajęcia się losem prześladowaéj i jéj matki. Na jéj prośbę i na jéj żądanie został oddany obu kobietom pokoik odźwiernéj przytykający do klasztoru; i od téj chwili zaczęto je uważać, Jakby należące do klasztoru. Matka i córka dziękowały Bogu za że im pozwolił znaleść tak pewny, tak ze wszechmiar zaszczytny przytułek. Na teraz najgorętszém ich życzeniem było, aby nikt się nie dowiedział o ich nowém schronieniu i aby ludzie jaknajmniéj zajmowali się niemi; lecz nie było to rzeczą zbyt łatwą w klasztorze, a do tego istniał przecież człowiek, który wszelkich starań dokładał, aby powziąć o nich jakąś wiadomość, gdyż w jego duszy do namiętności i dawniejszego uporu przyłączyło się obecnie silne rozdrażnienie i chęć zemsty z powodu, że został omylony i uprzedzony i że jego nikczemne zamiary spełzły na niczém.
Zostawiając na czas pewien kobiety w ich bezpieczném schronieniu, wracajmy teraz do zameczku i cofnijmy się myślą do owego wieczoru, w którym don Rodrigo oczekiwał z niecierpliwością skutku zbrodniczéj wyprawy.