<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Niedokończony poemat
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.
(Karnawał na placu ś. Marka w Wenecyi. — Kościół ś. Marka i plac Dożów w głębi. — Mnóstwo masek na placu pod portykami. — Młodzieniec. — Bankier-książe, wchodzący.)
Chór Greczynek.
Eulaloe-lana! My z Archipelagu uciekły — z seraju Baszy pohańca uciekły. Czy widzisz ócz naszych ogniki? Zdejm nam maskę, zdejm! Eulaloe-lana.
Chór Wenecyanek.

Na czarnej gondoli niegdyś Patrycyusz i Patrycyanka! Róże, aksamit i perły, miecz, gitara i puginał — w koło szmery fal!
Po dziś dzień gondola, po dziś dzień róże, po dziś dzień szmery fal! — a reszta gdzie? — i sama, pusta, czarna gondola po falach z tą wiązką róż płynie!

Chór Cyganek.

Do nas tu, do nas! Za groszaka przyszłość — za groszaka przeznaczenie; — o groszak, o groszak prosimy cię!

Jedna z Cyganek.

Stójże młody panie!

Młodzieniec.

Czemu mnie zatrzymujesz maseczko?

Cyganka.

Daj że rękę, daj!

Młodzieniec.

Chcesz przeczytać mi losy me?

Cyganka.

Co tu pokrzyżowanych ścieżeczek na dłoni tej! wszystkiego podostatkiem — miłość — rozpacz samobójstwo — burze — klęski — szczęście — natchnienie — szał; — strzeż się kobiet, strzeż!

Młodzieniec.

Więc mnie puść bym dopełnił przestrogi.

Bankier-Książe.

Pan Hrabia pewnoś w życiu jeszcze takiego karnawału nie oglądał?

Młodzieniec.
W istocie nigdy! co za pstrokacizn tłum? co za mruczenie i pisk!
Bankier-Książe.
Skorom też list rekomendujący mi pana Hrabiego od Rothmana i Spółki, prawdziwego króla giełd europejskich, zawczoraj odebrał — natychmiast sobie ułożyłem w myśli, służyć panu Hrabiemu za przewodnika śród dzisiejszej uroczystości — wszak dobrzem uczynił? wszak zabawnie i miło, kochany Hrabio?
Młodzieniec.

Co mi tu najmilszem, to że błękity bez maski, że słońce to bez maski, że taką wonią fiołków rzucanych rozpojone powietrze, że deszczem róż wszystkie te poczwary między sobą się biją! A jaki ten kościół tęczano-mozaikowy! a jaką przepaską koronkowych filarów ten pałac obwiązan! a to morze dalej, jakimże puklerzem jednym widnokrężnym ze srebra.

Bankier-Książe.

Wejdźmy pod same portyki — tam najwięcej porządnych masek. Będę mógł panu Hrabiemu pokazać osoby z tutejszego towarzystwa.

Młodzieniec.

Szkoda, że stamtąd ni morza, ni tych niebios nie widać; ale, kiedy Książe chcesz, idźmy!

Bankier-Książe.
Musisz pan Hrabia mieć namiętność do malowania krajobrazów, kiedy tak ciągle się zajmujesz powietrzem i wodą?
Młodzieniec.

Wcale nie; — lecz wzrok Boga mi z po za nich osobliwie w tych stronach, przebija!

Bankier-Książe.

Aha! tylko dlatego! Widzę, drogi Hrabia exaltacyi pełen — zwyczajnie młodość, wyobraźnia! i ja też taki sam byłem, tylko że mi czasu nie starczyło do takowych spostrzeżeń; — musiałem pod ojca okiem w biórze siedzieć do kantorka przykuty od rana po wieczór — inaczej nigdybyśmy książętami nie byli zostali; ale zupełnie taki sam byłem, gdym miał lat osiemnaście. Oto jeden z moich ajentów mnie szuka; na chwilę przepraszam Hrabiego. A co Petrucio?

Ajent.

Stoją metaliki sto dwa i ćwierć.

Bankier-Książe.

Wstrzymać się jeszcze aż dojdą sto trzy — wtedy puścić hurmem!

Ajent.

A jak nie postąpią tak wysoko.

Bankier-Książe.

Wątp o słońcu że świeci, ale nigdy nie wątp gdy ci zapowiadam ruch giełdczany jaki; — za godzin dwie będą sto trzy.

Ajent.

A Jaśnie Oświecony Książe, gdy wszystkie od razu rzucim na targ, to mówią że dom Pignateli i Merecz ucierpi znacznie, może upadnie.

Bankier-Książe.

Właśnie dlatego — właśnie dlatego! — ruszaj!

(Do młodzieńca.)

To bardzo niedoświadczony jeszcze, nowo wzięty do mojej buchalteryi pisarz — lecz się wykształci. I ja jaki byłem, zupełnie taki sam, gdym miał lat osiemnaście. Czy widzisz, drogi panie, tego arlekina?

Młodzieniec.

Widzę.

Bankier-Książe.

Najpoufalszy mój przyjaciel, prawdziwy przyjaciel! Markiz, grand hiszpański pierwszego rzędu, kawaler runa złotego, komandor Moncenigo, najstarszy szlachcic z całej Wenecyi!

Młodzieniec.

Z tym pół łokciowym nosem, z temi brzęczącemi szmaty i tym czarnym z tyłu ogonem?

Bankier-Książe.

Tak, ten sam, ten sam! Jak się masz Moncenigo? zarazem cię pod maską poznał. A to, to przyjaciel mój, Hrabia z Polski, zarekomendowany mi zawczoraj przez Rothmana i spółkę — zapoznajcie się panowie! Przepraszam cię, drogi Hrabio, takie imię twe sławiańskie trudne, że nie mogę ... Lecz już nas minął Moncenigo — poleciał za tą dziewczyną w różowem domino — na drugi raz zapoznanie! — Prawda, jaki piękny i gibki, mężczyzna! — przewrybornie mu w tym stroju pół dyablim, pół arlekinowym!

Młodzieniec.

U nas w Polsce, gdyby się tak przebrał, powiedzianoby że ...

Bankier-Książe.

Że co?

Młodzieniec.

Ot, na ustach mi się rozpłynęło.

Bankier-Książe.

Ale powiedz drogi — ciekawym nader!

Młodzieniec.

Roztopiło się!

Bankier-Książe.

Ale proszę cię!

Młodzieniec.
Pozwalasz Książę?
Bankier-Książe.

Koniecznie wymagam — zabawnego coś być musi.

Młodzieniec.

Koniecznie każesz Pan?

Bankier-Książe.

Ale musisz, drogi! Mówże, cóżby powiedziano o najwytworniejszym z naszych elegantów tak humorystycznie zamaskowanym?

Młodzieniec.

Powiedzianoby, Mości Książe, że ojców dziarskich znikczemniały syn!

Bankier-Książe.

A to czemu! nie stracił ani grosza z ich majątku — dotąd wszystko ma!

Młodzieniec.

Powiedzianoby, że dopóki po waszych rynkach chodzą obce najezdniki przy pałaszach u boku, a z pychą na czole, to wam nie za arlekinów się przebierać, ale w milczeniu wybohaterzać się na dawnej Rzeczypospolitej mścicielów!

Bankier-Książe.

Rozmaitość obyczajów narodowych! Hrabia i politycznie widzę exaltowany; — ja taki sam zupełnie byłem gdym miał lat osiemnaście! A tego, tego czy też widzisz, tego mnicha z kosturem i w sandałach? To malarz pierwszy tutejszy — dobry dzień, Arpeggiani! Nie zapomnij obiadu u mnie we środę, punkt o siódmej. Drogi Hrabio, ja sztuki, uważasz, proteguję ogromnie. Po trzy razy w tydzień zapraszam wszystkich artystów czy pędzlem, czy muzyką, czy rymami się odznaczają. Cóż chcesz Hrabio! gdy się miliony ma, trzeba być wspaniałym. Pieniądz dziś czem było papiestwo dawniej — więc ma się obowiązki. Trza też sypnąć czasem! cha! cha! cha! Tak dalece, że ludzie, no, naturalnie pochlebcy, o mnie głoszą, żem Mecenasem tego miasta; inni, żem z Medyceuszów rodem chyba. Może też nasze rodziny kiedyś tam się i powikłały! cha! cha! cha! Spójrz się na lewo, Hrabio!

Młodzieniec.

Co takiego?

Bankier-Książe.

Wśród tych dwóch rzędów masek co się rozstąpiły, najpiękniejsza kobieta z całej Wenecyi, idzie naprzeciwko nas!

Młodzieniec.

Ta oparta na ręku onego wysokiego mężczyzny ?

Bankier-Książe.

Ta sama w czarnej sukni, bez maski. Szkoda tylko, niepowetowana szkoda, że od jakiegoś czasu chudnieje wciąż. Przypatrz-że się jej! per Bachcho! oto mi rysy! oto mi oko! oto mi chód! wielkiej damy chód!

Młodzieniec.

W istocie coś królewskiego

Bankier-Książe.

A co!

Młodzieniec.

Kolana moje proszą się mnie, bym przykląkł!

Bankier-Książe.

Drogi Hrabio, bledniesz — czy słabo ci?

Młodzieniec.

Nie, nie! O słuchaj! chciałbym w tej chwili być tą wiązką fiołków co w twojem ręku; — wziąłbyś mnie i rzucił pod stopy te!

Bankier-Książe.

Widzę, żeś pan Hrabia exaltowany i co do kobiet — taki sam zupełnie byłem, gdym miał lat osiemnaście. Zatem obowięzuję się kochanego Hrabię zapoznać z księżną. Lecz teraz niesposób, gdyż znać, spieszy się, — a potem, książę z nią — a to pan całą gębą i mówiąc między nami, to..... to.....

Młodzieniec.

Przeszła! tak przeszła jak sen!

Bankier-Książe.

Jakżeż to powiedzieć?..... to..... to człowiek niezmiernie poważny, przytem niezmiernie grzeczny, ale szczególnym sposobem. Głęboko też rozumny — wielka figura — rozumiesz? nie wiem jak ci to wytłomaczyć?.... to straszny człowiek!

Młodzieniec.

Jakto?

Bankier-Książe.

Tylko na miłość Boga nie powtarzaj nikomu, drogi Hrabio; — ja uważasz, szczerym, otwartym z tobą, — boś mi pan Hrabia zarekomendowany przez Rothmana i Spółkę; mówię zatem, czegobym drugiemu nie powiedział, nikomu drugiemu zarekomendowanemu przez inny dom mniej kapitalny, nigdy, słowo honoru, nigdy nie powiedział! Ale też za to nie zdradź mnie przed nikim. Czy mi dajesz słowo honoru!

Młodzieniec.

Spójrz mi w oczy! czym do zdrajcy podobny? Zważ przytem, Książe, żeś mi nic nie wykrył, wcale nic, powiedziałeś tylko, że to straszny człowiek.....

Bankier-Książe.
Za wiele już i tak! chodźmy dalej, nie stójmy tu, nie spoglądaj Pan tak za nimi; jeszcze powiedzą, że nie za panią, tylko za panem patrzysz! że jego ruchów pilnujesz! Bóg wie czego ludzie nie wykłamią.
Młodzieniec.

Ale któż to powiedz-że mi Pan wreszcie?

Bankier-Książe.

Książe Rahoga, bardzo znakomity człowiek. Rusz się Hrabio z miejsca, w zakręt wejdźmy ten!

Młodzieniec.

A ona?

Bankier-Książe.

Księżna Rahoga, żona jego!

Młodzieniec.

Żona jego?

Bankier-Książe.

Tak!

Młodzieniec.

Czy pewno żona jego?

Bankier-Książe.

A jużciż! cóż za pytanie?

Młodzieniec.

A więc żona, powiadasz, że żona?

Bankier-Książe.

Powiadam, powtarzam, przysięgam, tak jak że dwadzieścia tysięcy sześćset pięćdziesiąt i jeden napoleonów w złocie, ni mniej ni więcej, leży w tej chwili w prawej szufladzie szafy mej bankowej! Roztargnionyś pan Hrabia, cóż w tem tak dziwić cię może?

Młodzieniec.

Dziwić, nie dziwi — ale boleć, boli!

Bankier-Książe.
A to dlaczego?
Młodzieniec.

Dziwak ze mnie! nie lubię żon! Idźmy dalej! Ja już gdzieś tę postać powietrznianą spotkałem — ale gdzie, gdzie?

Bankier-Książe.

Zapewnie w Rosyi, bo Rosyanka.

Młodzieniec.

Nie bluźń! nie prawda! być nie może!

Bankier-Książe.

Na pewno wiem, że ani Włoszka, ani Niemka, ani Angielka; ze słowiańskiego jest pochodzenia...

Młodzieniec.

Polka być musi!

Bankier-Książe.

A może być — podobno, tak, nawet niezawodnie! Tak, masz racyę pan Hrabia; istotnie przypominam sobie teraz jak mówiono niedawno, że spadło na nią dziedzictwo jakieś w Polsce, ale w tej Polsce, co to Rosyą jest!

Młodzieniec.

Skądżeś więc był sobie Książe wyobraził, że Moskiewka?

Bankier-Książe.

Alboż to nie prawie jedno?

Młodzieniec.

Tak jak Ateizm i Religia jedno! — tak, jak dźwięk twoich sztuk złota, a szczęk Napoleonowej szabli jedno Mości Książe!

Bankier-Książe.
Dla nas Włochów nie ma różnicy — ogólną Rusa nazwą wszystkich północnych mianujemy gości!
Młodzieniec.

Ah! powiedzże mi jej imię polskie!

Bankier-Książe.

Co tego, to nie potrafię!

Młodzieniec.

Chichotania tych masek mnie zarzynają! Co tylko wiesz, powiedz mi Pan o niej.

Bankier-Książe.

Opowiadano więc, że dziedzictwo jakieś niespodzianie spadło na nią i to w pobliżu dóbr znacznych, które sam Książe posiada także w tamtym kraju; — podobno gdzieś niedaleko miasta Odessy. Nawet przydawano, że Książe z tego bardzo zły!

Młodzieniec.

Czemuż zły?

Bankier-Książe.

Usuńże się z drogi tym pędzącym Mandarynom! Widzisz pan słychać, że książę wziął ją bez posagu, choć ze znakomitego domu — zwyczajnie z takiego, co to uświetnion herbami i chwałą, nie pilnował interesów, nie przejrzał jak my finansiści, że tajemnicą, która władnie światem, pieniądz jest! Tak, drogi hrabio! Ja się nieraz siebie zapytuję, gdy po nocach się przebudzam, jak Bóg świat stworzył bez pieniędzy; musiał mieć kapitał jakiś i sypnął nim! Czyż gwiazdy nie dukaty jego? cha! cha! cha!

Młodzieniec.

O Księżnie, o Księżnie mówmy.

Bankier-Książe.
Zatem Książe, który sam posiada ogromne majątki wszędzie, w Austryi, Śląsku, Włoszech i tam koło Odessy, zły był, że się ona dostała do czegoś własnego.
Młodzieniec.

Nie pojmuję!

Bankier-Książe.

Rzecz jednak matematycznie jasna. Wszak majątek przynosi niepodległość, obdarza siłą, rozwija nawet rozum, pamięć, wolę, wyobraźnią; a wszystkie te dary Boże w żonach, plagami mężom. Miał, miał na honor z czego być zły Książe! Teraz nią rządzić tak jak dawniej już nie sposób! deptać po niej już nie sposób! zamykać na klucz już nie sposób! Znajdzie przecie takich co wybiją drzwi! Patrz, Hrabio, co to pieniądz znaczy!

Młodzieniec.

Alboż ją tak uciskał? męczył? więził?

Bankier-Książe.

Ponure rzeczy opowiadają, a można wierzyć, bo zazdrośnik niesłychany i żelazny despota!

Młodzieniec.

Chyba ten Rahoga szatanem!

Bankier-Książe.

Niedoświadczonyś Hrabio! Proszę cię, proszę i zalecam, ciszej mów, — imion własnych nie wykrzykuj tak w głos na publicznem miejscu. Zmiłuj się!

Młodzieniec.

Jemu samemu w oczy bym powiedział!

Bankier-Książe.

Możeby bezpieczniej było niż za oczy — bo gotówby przebaczyć, — a tak, gdy mu powtórzą, nie daruje!

Młodzieniec.
Alboż tu wszyscy jego krewnymi, przyjaciółmi, sługami ?
Bankier-Książe.

Nie! — ale czemś innem może!

Młodzieniec.

Czemże ?

Bankier-Książe.

Przedstaw sobie, drogi Hrabio, że u dworu ma wzięcie nadzwyczajne, niewypowiedzialne. Choć żadnego urzędu oznaczonego nie posiada, gdy przychodzi, drzwi cesarskiej sypialni same z siebie odmykają się przed nim, — a gdy wychodzi, panuje — wszyscy bledną — wszyscy biegną, gdzie skinie!

Młodzieniec.

Lecz tu nigdzie w około nas pod maską ni Cesarza samego, ni dworzan wiedeńskich niema, by mię podsłuchawszy, zaraz pobiegli mu donieść. Samych tylko widzę szalonych, zapustami pijanych, skaczących Turków, Indyan, bogów i poliszynelów!

Bankier-Książe.

Nachylno bliżej ucha, Hrabio!

Młodzieniec.

Słucham!

Bankier-Książe.

A szpiegów nie ma może na tym rynku świętego Marka?

Młodzieniec.

Jakto? co mówisz? Tej kobiety mąż policyantem?

Bankier-Książe.
Któż no bo takie rzeczy przypuszcza? skąd? jak? czym co podobnego powiedział? Ale gdzież tam policyantem? alboż Cesarz naprzykład policyantem! alboż gubernator miasta Wenecyi policyantem? a przecież i Cesarz i gubernator czytują sprawozdania policyi?
Młodzieniec.

Więc czemże ten Rahoga? raz mi powiedz już a nie męcz!

Bankier-Książe.

Opisać go dokładniej panu Hrabiemu istotnie nie potrafię. Wie wszystko — trzęsie wielą rzeczami w państwie — i prześliczną żonę ma, z którą pana Hrabiego zapoznać się będę starał. Na kiedy, Hrabio, mam zapowiedzieć cię salonowi jej? bo jeśli się nie mylę, jużeś zakochany? cha! cha! cha!

Młodzieniec.

Pan ani pojęcia o nas niemasz — Polska ojczyzna bajecznym ci krajem, — nie wiesz jakie kwiaty uczucia wydaje najrozdeptańsza ziemia Europy, orana lemieszem klęsk, łzami zroszona pokoleń! nie domyślisz się nigdy spójni, co łączy jej ziomków; — acz się nie znają naocznie, skoro los ich zetknie, wiedzą zaraz o sobie że równi i ciż sami bólem bezmiernym. Dość, że Polką ona, bym ja Polak, na obcej tej ziemi, zaraz siostrę w niej wyznał!

Bankier-Książe.

Broń się, Hrabio jak chcesz, ja twierdzę żeś zakochany; cha! cha! cha! a dobrze robisz, choć to trudna sprawa — dobrze na honor! Jakaż to kibić! jakie nóżki! bravo! bravissimol cha! chał cha!

Młodzieniec.

Mości Książe! muszę cię jeszcze ostrzedz o jednym narodowym obyczaju polskim.

Bankier-Książe.

O jakimże?

Młodzieniec.
Polacy byli wesołymi niegdyś, ale dziś sponurzeli w grobie, nie lubią żartów. Za pierwszym tylko razem je znoszą — za drugim, przestrzegają — za trzecim zaś albo sami giną albo ginie żartujący z nich!
Bankier-Książe.

Ale się nie gniewaj, panie Hrabio, ale się nie gniewaj! Jestem na jego usługi! Jakżeż? przez taki dom poleconyś mnie! przez Rothmana i Spółkę! dom wszechmocny, gruntowny, wiekuisty! anim myślał cię obrazić panie Hrabio! dajże mi rękę, daj! — kiedy zechcesz zaprowadzę cię do Rahogów — dziś, mów, o dziewiątej, chcesz?

Młodzieniec.

Dzięki najuniżeńsze Księciu składam; odłóżmy nieocenioną łaskę Księcia na później. Zresztą i sam trafię do nich, jeśli po myśli mi będzie!

Bankier-Książe.

Tylko rozkaż drogi — kiedy tylko ci się przyśni, o każdej minucie na twojem rozkazy!

Młodzieniec.

Racz Książe pozwolić, byśmy o czem innem mówili. — Widzę ktoś za Księciem goni.

Bankier-Książe.

Drugi mój ajent. — A co Gregorio?

Ajent.

Przed pół godziną do stu trzech się podniosły — natychmiast wszystkie sprzedaliśmy hurmem. Pignatelli i Merecz dołem — Wasza Ekscellencya górą!

Bankier-Książe.

Doskonale Gregorio! wiedziałem że stanie się taki Pignatelli więc i Merecz niezawodnie dołem?

Ajent.

Klnę się na wszystkich świętych co w raju, że dołem!

Bankier-Książe.

Jakże mi spać będzie miło tej nocy. Wracaj do kasy Gregorio! (do młodzieńca.) Czemuś tak zasępił się, drogi Hrabio? przykro mi, prawdziwie przykro! We mnie owszem humor naradza się wyborny — zdrowie jakieś mi bieży po ciele od stóp do głów. Zapusty, to pyszna zabawa, — miasto Wenecya, to najpiękniejsze miasto Włoch! na honor, Hrabio, że tak jest! Hrabio, bawże się! chodź zemną do mnie na obiad! ożywże się — obudźże się — odezwijże się!

Młodzieniec.

Raczysz książę się na mnie nie gniewać, że go pożegnam; — dość mi zabawy na dzisiaj. (Wychodzi.)

Bankier-Książe.

Ale proszę cię, drogi mój, zostań! gdzie się tak spieszysz, najukochańszy Hrabio! — Już odszedł! czy się wściekł? Jeszczem takiego exaltowanego nie widział. U tych Polaków siarka i saletra w żyłach, miasto krwi — pewno z niego Jakobin! Ja od razu człowieka przepatrzę — pewno Jakobin! nigdy się nie mylę! pewno Jakobin! Jakobin!

(Znika śród tłumu masek.)



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.