O sześciu łabędziach
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | O sześciu łabędziach | |
Podtytuł | Baśń wierszem | |
Pochodzenie | Księgozbiorek Dziecięcy Nr 31 | |
Wydawca | „Nowe Wydawnictwo” | |
Data wyd. | 1933 | |
Druk | „Bristol” | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Druk. „Bristol”, Elektoralna 31, Tel. 761-56.
|
Tam na górze, na wysokiej, tam przy rzece, przy głębokiej, kędy lasy, parki, drzewa, sztandar króla tam powiewa... Cudny zamek króla stoi, koło niego ludzie w zbroi... Wieżyc kilka tkwi do góry, chcą, zda, przebić się w lazury... Marmur lśni się w słońcu cały, lśnią okienne też kryształy. Na krużgankach cudne kwiaty: róże, lilje i bławaty...
Koło zamku chodzą straże i gdy tylko się pokaże, obcy jaki, wnet straż woła: Skąd? z jakiego jesteś sioła?
Król miał piękną żonę, młodą, świeżą, cudną jak jagodę, i Ślicznotką zwał ją pono, ukochaną, uwielbioną...
Sześciu synów już mu dała, wkońcu córkę śliczną miała i choć matką tylu dzieci, młodość, piękność na niej świeci...
Król ją kochał coraz więcej, coraz silniej i goręcej i chociażby gwiazdki chciała, to natychmiastby ją miała...
Lecz królowa dobrą była, nigdy o nic nie prosiła; mąż i dzieci — szczęście całe, a to inne takie małe!.. Za nic dla niej i klejnoty — skarbem całym — to pieszczoty!..
Raz ją główka zabolała, wnet pobladła, zapłakała; — Mężu drogi — smutnie rzecze, wnet mi życie już uciecze... czuję dobrze śmierć przy sobie, ach! zostawię was w żałobie!..
— Zadrżał król, te słysząc dziwy i upada jak nieżywy, przy Ślicznotce swej kochanej, tak anielskiej, uwielbianej...
— Ciemno już mi słońce świeci! — ach! żegnajcie mi już dzieci! ach! kochajcie się wciąż wzajem, a świat dla was będzie rajem!..
Słabo wyszły już te słowa, z ust królowej. — Padła głowa na poduszki złotolite, na poduszki srebrem szyte...
Zapłakały wnet sieroty, całowały jej włos złoty i uklękły, gdzie jej łoże i wołały: — Ratuj Boże!..
Nie ożyła już królowa: martwa zwisła na dół głowa i złociste pasma włosów, miały wygląd złotych kłosów...
Król się ocknął: widzi żonę, już na wieki, ach! uśpioną... Więc załamał w bólu dłonie, lecz wysyła swoje konie, do stolicy, do doktora, sądząc, że omdlała chora...
Pozjeżdżali się lekarze, posmutniały wszystkich twarze, gdy odrazu powiedziano, iż ją martwą już zastano...
Płacze król i płaczą dzieci, a gdy mija dzień już trzeci, w trumnę kładą kryształową, tę przecudną złotogłowę... Łzami żalu ją żegnali i serdecznie opłakali...
Gdy minęły cztery lata, ktoś smutnego króla swata...
Gdzieś daleko za górami, za morzami i chatami, cud — królewna z matką żyła, z ojcem królem w zamku była...
Nazjeżdżano się tam pono i o rękę jej proszono, ale piękna ta dziewica, choć cudnego była lica, ale serce zimne miała i przecudna była cała...
Król pamiętał jeszcze żonę, tę Ślicznotkę uwielbioną, więc nie myślał o żenieniu, lecz o wielkiem swem cierpieniu...
Lecz królewna go ujrzała i mieć mężem go zachciała... Bo przekorną zawsze była i zapomnieć go zmusiła, o Ślicznotce ukochanej, żonie jego mu oddanej...
I rozkochał się w królewnie, co chodziła tak powiewnie! jakby jaka lilja biała, jakby ciała już nie miała...
A choć serce jak lód miała, to przed królem ukrywała i król myślał że dziewica kocha jego bladolica...
Król zamartwił się o dzieci, lecz w jej licu dobroć świeci, gdy na małe patrzy grono, co w sieroctwie zostawiono...
Lecz gdy król na posiedzeniu, wnet odmienia swe wejrzenie, dzikiem okiem kole dzieci, aż w ich oczach łezka świeci..
Weselisko wyprawiono, z wszystkich królestw zaproszono... A królewna, cud — dziewica, choć pięknego była lica, złość ku dzieciom w sercu miała i nienawiść przysięgała...
Po weselu król wciąż rzewny, bo nie widział u królewny ani serca odrobiny, dla swych synów, dla dzieciny...
Choć królewna, ta sierotka, była zawsze dobra, słodka, nie pieściła jej macocha, nie kochała ani trocha...
A najbardziej pasierbowie, z pierwszej żony, ci synowie, wciąż nienawiść wyczuwali i po matce swej płakali...
A macocha myśli sobie: — Co ja z tymi sześciu zrobię? król, gdy patrzy na to grono, przypomina pewnie żonę i choć miłość dlań udaje, często w smutku tęskny staje... Gdy pozbędę się tych dzieci, inne słonko mi zaświeci!..
Więc rozmyśla wciąż i biada, wreszcie klaska w ręce, siada i wyrusza pokryjomu z królewskiego swego domu...
Bez służącej, bez przepychu, wnet wymyka się pocichu i do małej wchodzi chatki, kędy rosną zioła, bratki...
Czarownica tam mieszkała: zioła różne, czary miała...
Kto chciał kogo stracić, zgubić, lub przeciwnie, kogo lubić — wnet przychodził do tej jędzy, co wolała wnet pieniędzy, i dopiero poradziła, gdy moneta ją olśniła...
Straszną była czarownica... tak wstrętnego była lica, że kto pierwszy ujrzał pono, padał, jakby go rażono...
Zęby czarne, ostre miała i zębami wciąż szczękała, jakby wszystkich pogryźć chciała...
Wisiał kosmyk włosów siwych, a przy rękach, przy tych krzywych, to krogulcze palce miała, jakby wszystkich wciąż szarpała...
Do tej strasznej, do tej jędzy, dużo dano już pieniędzy, dużo też i smutku było, gdy co rzekła — się ziściło...
Gdy królowa szła do chaty, w złoto strojna i bławaty — wtedy jędza coś warzyła, przeklinała i soliła...
Więc stanęła pode drzwiami, by zapoznać się z czarami...
Ale baba czułą była, wnet królowę zaprosiła i o wszystko wypytała, taką radę wkońcu dała:
— Chcesz się pozbyć królewiczów, sześciu synów, bladoliców, szyj koszule dla nich żwawo i wyprawiaj wnet naprawo!..
Srebra użyj do roboty, gdy się zaczną ptaków wzloty, to zamienią się w łabędzie — nikt sekretu nie posiędzie... Spokój masz na życie całe, gdy odejdą ci te małe!..
Zapłaciła wnet królowa, czarownicy za te słowa i wróciła już do domu, by szyć z srebra pokryjomu...
A przed królem udawała, że te dzieci tak kochała, jakby własne to jej były i ogromnie obchodziły...
Kiedy wszystkich ich przybrała, wnet gromada odleciała, i w łabędzie zamieniona fruwa, gdzie jest prawa strona...
Gdy królewna to ujrzała, wnet rączyny załamała i do króla pobieżała...
Ojcze! — woła — braciszkowie, teraz biali łabędziowie! ot pływają tam po stawie, otrząsają na murawie... ojcze, ratuj swoje dzieci, bo na zawsze nam odleci!..
Nie wie król, co wszystko znaczy, więc pogrąża się w rozpaczy i królowę wnet przyzywa, ta udaje, ach! fałszywa... że rozpacza nad tem, szlocha, że te dzieci, ach, tak kocha!..
Król uwierzył, razem płacze, że łabędzie te tułacze, to są dzieci jego żony, tej Ślicznotki uwielbionej...
A królewna tuż przy stawie, ach, umiera z żalu prawie... płacze, woła, łamie ręce, wciąż w tęsknocie, wciąż w udręce...
A łabędzie płyną, płyną, wreszcie wchodzą na ścieżynę, tuż przy wodzie, tuż przy stawie, dotykają siostry prawie...
Chcą coś wyrzec, lecz nie mogą, a więc w dalszą suną drogę... i po stawie się kołyszą, płacz i lament siostry słyszą...
Płacze w dzień i płacze w nocy, nie ma w sobie już nic mocy... Nie je, nie śpi i nie pije — cudem tylko prawie żyje...
— O wy, moi braciszkowie! — jak was kocham, któż wypowie? Ach, jak strasznie żyć na świecie, gdy zostawia matka dziecię!
Gdybym skrzydła lotne miała, to do nieba-bym leciała i prosiła u swej matki, by zwolniła z czarów dziatki... Gdybym była większa może, uprosiłabym ja zorze, by do matki rzekły słowo, byście ludźmi byli znowu!.. Alem mała i bez siły — cóż ja pocznę, Boże miły!..
O, skowronki, co lecicie, o, wy, kwiaty, wy w rozkwicie, o złotawe wy jasnoty, wysłuchajcie próśb sieroty! Jam tak mała, cierpię srodze, dopomóżcie mi niebodze!
Ach, płaczecie rosą trawy, patrząc na mój los tak łzawy, patrząc na niedolę braci, — niech wam bóstwo za to płaci!.. proście leśne bożki swoje, by obtarły mi łzy moje, abym miłych swoich braci, wnet ujrzała w ich postaci...
I tak dnie całe zawodzi, rozpacza, braci postaci nic nie przeinacza...
Aż wkońcu wietrzyk, widząc jej rozpacze, słysząc jak jęczy i jak rzewnie płacze, szepnął do niej zcicha, że tam, gdzie rzeczka z upału wysycha, gdzie kwitną lilje i przecudne bratki, tam ujrzy wrota do malutkiej chatki, tam iść powinna i spytać o leki, by urok nie padł na braci na wieki...
Więc poszło dziewczę, w płaszcz włosów okryte, chodzi i szuka i o chatkę pyta... Wtem zapach kwiecia rozszedł się po lesie i wieść radosną, że tu chatka niesie...
Biegnie królewna jako róża świeża i wnet do chatki stojącej tam zmierza... Patrzy: prześliczna dziewica w koronie... u nóg jej białych stos kwiecia wciąż płonie... Patrzy litośnie na smutną królewnę i twarz obraca ku niej wielce rzewnej...
— Czegoś tu przyszła, ukochane dziecię? tutaj przychodzą ci nieszczęśni w świecie, dla których nie ma już szczęścia na ziemi... wszakże ty równać nie możesz się z niemi...
— O pani droga, o królowo złota! — jam jest nieszczęsna królewna sierota... Zmarła mi matka, a zimna macocha, nie dba nic o mnie i wcale nie kocha...
Lecz nie dość tego — bracia moi mili, w białe łabędzie wszyscy się zmienili... Padły już na nich jakieś straszne czary, a jam nieszczęsna, nieszczęsna bez miary...
Ach, ratuj pani! ach, powiedz mi, może, zmienią swą postać, gdy życie położę...
— O biedne dziewczę, trudne masz zadanie... postać im wtedy wróconą zostanie, gdy sześć koszulek uszyjesz im z płatków, róż, barwnych maków i modrych bławatków... Gdy włożysz na nich to zeszyte kwiecie, żyć będą znowu, jako ludzie w świecie!..
O, dzięki pani! bóstwo niech ci płaci! — biegnę już do nich, do nieszczęsnych braci i tę radosną wieść zaniosę twoją, że może postać będą mieli swoją!..
Raniutko jutro, gdy będę na łące, gdzie kwitną maki i bratków tysiące, zbierać je będę od wczesnego rana, by im najprędzej postać była dana... Lecz swej macosze nie powiem ni słowa, bo wciąż nienawiść w sercu ku nim chowa...
Biegła królewna cudna złotowłosa, stopy jej myła zimna ranna rosa, wiatr czesał długie, do stóp prawie włosy, pokarmem dla niej były ziarna kłosu...
Zbierała świeże wciąż, łąkowe kwiaty, maki, lilje i modre bławaty... Z trudem się płatki łamiące zszywało, dużo rozdartych, uschniętych padało... Co zszyje kilka, to schną zaraz kwiaty; kiedyż uszyje, ach, kiedyż im szaty?!.
Więc płacze gorzko, łamie drobne dłonie, a w tedy szepcą ku niej kwiatów wonie:
— Skrapiaj, królewno, ach, skrapiaj nas łzami, a wciąż będziemy świeżemi kwiatami!..
Płacze królewna, łzy jak perły lecą, na cudnych makach i lilijach świecą... Nie schnie już żaden kwiecia tego płatek, nie chyli główki uwiędły bławatek...
Szyje więc biedna i łzami wciąż rosi i bóstwa leśne o pomoc też prosi... by kwiecia stało na braciszków szaty, na sześć koszulek utkanych w bławaty...
Już dwie koszulki miało biedne dziecię, gdy naraz wicher zerwał się na świecie... uniósł z jej dłoni te misterne szaty, połamał płatki i pozrywał kwiaty...
Padła królewna na łąki zemdlona, zda się być martwą, zda się, że już kona... Wtem dłoń pieściwa dotyka jej czoła, cuci z omdlenia i do życia woła...
— O, nie płacz, dziecię, dużo trudu trzeba, by dojść do szczęścia, by dobić się nieba! Im więcej cierpieć będziesz na tym świecie, tem prędzej szczęście osiągniesz swe, dziecię!.. Nazbieraj znowu stosy tego kwiecia, już ci je wicher napewno nie zmiecie...
I złotą główkę tuliła królewnej, tej jasnookiej, o twarzyczce rzewnej... potem jej znikła z przed oczu by duchy i tylko za nią szedł śpiew jakiś głuchy...
Znowu królewna od rana na łące, zeszywa maki i lilij tysiące... znowu uszyła dwie kwieciste szatki, utkane w lilje i modre bławatki...
Tkała królewna dnie całe i noce i choć niewiele już było w jej mocy, szyła wciąż, szyła i łzami skrapiała, potem w kryjówce gdzieś w lesie chowała...
Uszyła wreszcie wszystkie kwietne szaty, a cudną była, jak matka przed laty... Gdy sześć koszulek uszytych już miała, wnet jak na skrzydłach do braci leciała...
Nad staw przybiegła, załamała ręce; stała bezsilna, w swej okrutnej męce... Nigdzie łabędzi nie widziała biedna; stała nad stawem sama tylko jedna!..
— Nie martw się dziecię, — głos jakiś zawoła... Już popłynęły do innego sioła... lecz wrócą tutaj, o nie płacz tak, dziecię... trud i zawody zawsze na tym świecie!..
Słucha królewna — zda się głos jej znany, głos matki zmarłej, głos tak ukochany! więc padła do nóg, z wzruszenia płakała i już cierpliwie na braci czekała...
Wtem szmer skrzydlaty rozległ się w tej ciszy... więc biegnie szybko, płacz łabędzi słyszy... szlochają rzewnie i rzewnie zawodzą, szukają siostry — nigdzie nie znachodzą...
Już jestem przy was, bracia moi mili... będziecie z kwiatów koszulki nosili... zbliżcie się do mnie, o, wy, śnieżne ptaki, ustroję szybko w purpurowe maki...
Ale niestety! zaledwie do brzega, zbliżać się zaczną — macocha spostrzega — do czarownicy biegnie co ma siły, by do niej dzieci nigdy nie wróciły... spostrzegła kwietne koszulki królewny, jej głos wesoły, radosny a śpiewny...
O, jędzo! powiada, niech wichry zahuczą, niech kwiecie barwne z koszulek rozrzucą...
Czuję ja dobrze, że gdy włożą kwiecie, żyć będą znowu, jako ludzie w świecie...
Więc tchnęła jędza na kwieciste szaty, purpurę maków i modre bławaty; odleciał płatek i jeden i drugi i odlatywał kwiecia szereg długi... Rączkami dziewczę do piersi swej tuli, broni rozpacznie braciszków koszuli i płacze rzewnie, matki zmarłej wola, bo czyż ocalić teraz braci zdoła?!..
Usłyszał w niebie wołanie sieroce, Ten, co najwyższe ma na świecie moce, — zesłał anioła! co skrzydłami swemi, osłaniał dziewczę przed wichry srogiemi...
Opadłe płatki przylgnęły nanowo, na jedno wielkie Stworzyciela słowo... opieka matki, choć z tamtego świata, ubrała w kwiecie każdziutkiego brata...
Jak tylko który włożył kwietne stroje, wnet zrzucał z siebie piór łabędzich zwoje, stawał przed siostrą w ludzkiej już postaci i — witał swoich przemienionych braci...
Gdy król zobaczył biedne swoje dzieci, zmienione w ludzi — łza w oku mu świeci — rzuca się ku nim i w objęcia chwyta, jak się to stało, synaczków swych pyta...
A cóż zrobiła przewrotna królowa? — Oto wciąż lata nad zamkiem jak sowa... bo czary z braci na postać jej padły, z wdzięków, młodości za karę okradły...
Król żył szczęśliwie lata jeszcze całe z drogiemi dziećmi na ojczyzny chwałę...