O uprawie lnu, przyrządzaniu włókna, bieleniu płótna i praniu bielizny i rzeczy kolorowych, oraz wyjmowaniu plam rozmaitych

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anna Ciundziewicka
Wincenta Zawadzka
Tytuł O uprawie lnu, przyrządzaniu włókna, bieleniu płótna i praniu bielizny i rzeczy kolorowych, oraz wyjmowaniu plam rozmaitych
Pochodzenie Gospodyni Litewska
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1873
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O UPRAWIE LNU, PRZYRZĄDZANIU WŁÓKNA, BIELENIU PŁÓTNA I PRANIU BIELIZNY I RZECZY KOLOROWYCH, ORAZ WYJMOWANIU PLAM ROZMAITYCH.

O uprawie Lnu.

Lnu nigdy siać nie trzeba na roli gnojnéj, ogrodowéj; na niéj bowiem chybia, w suche lata dając mało włókna i to krótkie i nikczemne, a w mokre choć nazbyt wybuja, daje jednak przędzę grubą i do delikatnych wyrobów niezdatną. Prócz tego rosnące obficie chwasty na takim gruncie, zagłuszają len, który wtenczas częstego, a prawie ciągłego wymaga plewidła.
W położeniu więc, ani zbyt wysokiém, ani też nadto nizkiém i zapadłém, obrawszy jakikolwiek grunt, byle niezbyt wydmiasto-piaszczysty, ani twardo-gliniasty, któryby w zeszłym roku, żadnym zbożem ani warzywem nie był zasiany; nie orać go na zimę. Ostatnich dni kwietnia orze się go drobno, jakby od razu pod siew jakiego innego zboża, i poorany zostawia nietkniętym przez parę tygodni; wtenczas bronuje się go dobrze tak, iżby po zawleczeniu żadnego skibienia znać nie było, i na tak zrównowanym bez dalszego orania i uprawy, sieje się drugiego dnia siemie czyste dwóletnie, w którém już nasiona traw pozamierały. Siać zaś w dzień pogodny, gdyż w wilgotnym czasie siany len, zawsze będzie trawiasty i nieczysty. Tak posiana rola zostawia się przez 3 dni działaniu słońca i powietrza, aby trawy do reszty pozamierały, a czwartego, odwróconą broną lekko się zawłóczy, aby nasienie cokolwiek tylko przykryte zostało. Po zawleczeniu przebrózdzić wypada, i przegony, jeśliby gdzie dla spadu wody potrzebne były, dać należy. U nas pospolicie sieje się len od półowy Kwietnia do końca Maja, najbardziéj na S. Helenę Ruską; nie raz się jednak zdarza, iż wczesne jesienne przymrózki szkodzą jeszcze niedójrzałemu. Dla tego bezpieczniéj siać albo na Mikołaja albo na Helenę Polską; gospodarze mają jednak tę uwagę, żeby ani na 5-tym, ani na 7 tygodniu po Wielkanocy. Z takowéj to uprawy najpiękniejszego zbioru lnu spodziewać się należy, co większa, iż plewidła prawie niepotrzebne, bo jeśliby się nawet jeszcze znajdowało cokolwiek obcego nasienia w siemieniu, to te wyginą z powodu, że się nie zaraz po zasianiu zawłoczy. Takowe wystawienie na słońce, nie szkodzi bynajmnéj nasieniu lnianemu, jako mającemu w sobie tyle części olejnych, a inne chude wygubia; grunt zaś sam z siebie, jako wyodłogowany, chwastów nie wyda.
W naszém trzypolném gospodarstwie, najlepiéj przeznaczyć część gruntu w ugorze, którego jak mówiłam, przez ciąg uprawy pod oziminą wcale orać nie trzeba, ani świeżo ugnajać. Gdyby albowiem w polu jarzynném miała się nie zasiewać część gruntu, dla wyodłogowania pod len na rok następny, tedy obsiew lnu wypadałby w ugorze; a że ugóry powszechnie są pastwiskiém, len więc byłby mu na przeszkodzie, albo zostałby sam uszkodzonym od bydła lub owiec[1]. Po lnie zaś, len ledwo w 6 lub 7 lat zasiewać się z korzyścią może.
Lnu wyrywanie i moczenie. Czas zbierania lnu, gdy listki jego od ziemi zaczną żółknąć, i główki takiegoż koloru nabierają; wtenczas w pogodę wyrywać ile możności jednego dnia, układając jak najrówniéj w główkach, i gdy jedni wyrywają, drudzy na posłaniu ze słomy, obcinają główki w tym samym dniu, czy to kosą ostrzem do góry osadzoną, między dwóma kołkami w ziemię wbitemi, czy też grzebieniami[2]. Potém snopki małe przewiązują się w dwóch miejscach, przęwiąsłami słomianemi; snopki te od 4-ch do 6-ciu cali średnicy mieć powinny. W oddaleniu od mieszkań i obor, nie w rzece, ani w stawie, ale w sadzawce, gdzieby ruda nie ciągneła, zamaczać się len powinien, na posłaniu z chróstu brzozowego, w wigilią już przysposobioném. Len układa się w okrąg naokoło tego podesłania, wierzchnie końce zakładając we środku, nieco jedne na drugie, z wierzchu zaś, dla tego, aby len nie spływał, i był wodą całkiem objęty, nacisnąć go trzeba kamieniami, balami lub karczami, byle nie dębowemi lub olchowemi (bo te z siebie farbnik puszczają).
Jeśliby w jednym dniu, wszystkiego lnu zamoczyć nie można było, to strzedz się przynajmniéj, aby on nie był na upał słoneczny wystawiony, przez cały dzień bo od tego mógłby zżółknąć, dla tego lepiéj go przykryć słomą lub w cieniu pod powietką trzymać. Jeśli powietrze, a tém samém woda są ciepłe, można już we 4-ry dni po zamoczeniu, probować len, czy dosyć wymókł, a to tak się robi. Kilka wydobytych z wody źdźbłów, okręca się koło palca, jeśli się włókno odłącza i źdźbło się łamie, znak jest, że len już dostatecznie wymókł, jeśli zaś nie, trzeba go dłużéj w wodzie zostawić, probując jednak co dzień. Jeśli dni są zimne, zdarza się często, iż len od 6-ciu do 9-ciu dni moknąć musi, zawsze jednak lepiéj gdy nieprzemoczony. Wydobyty rozpościera się na ziemi, jak można najcieniéj i najrówniéj, gdzie się do reszty wyleży. Czas podejmowania rozesłanego lnu, przez próbę tylko poznać można; na ten koniec tarć garstkę jego w rękach: jeśli włókno odstaje z łatwością od źdźbła czyli kostry, podjąć len niezwłócznie trzeba, i postawić, opierając o parkan lub żerdzie, aż do wyschnięcia. Len przeleżały daje włókno nie mocne, niedoleżały zaś nie odstaje od kostry i przy tarciu wiele się go głumi; dla tego też tak w czasie moczenia, jak i w wystaniu lnu, codziennie z największą pilnością opatrywać i probować go trzeba, przytém co 2 lub 3 dni przewracać go należy na drugą stronę. Jeśli po rozesłaniu lnu, czas będzie wilgotny i słotny, to od 5 do 8 dni ma tak leżeć, a w pogodę do 12.
U nas na towar się tylko pospolicie len moczy, a na użytek domowy tylko się suchy wyścieła na nizkiém, a tém samém wilgotném miejscu. Taki len nazywa się słańcem, jest on miększym od moczonego, i delikatniéj od tego daje się wyrabiać. Również jak tamten, powinien być przewracanym, w porę podjętym, a potém postawionym dla przesuszenia. Przy częstych deszczach i rosach kończy się to słanie we 3 lub 4 tygodnie, a ciągnie się do 6-ciu lub 7-miu, gdy czas jest suchy i zimny. Gdy się dostatecznie wyleży (co się tak samo jak na słańcu poznaje), trzeba go podjąć, przesuszyć opierając o parkany, potém pod dach snopki schować.
Len powinien być wysuszony, aby był dobry do tarcia, suszarnia na to tak powinna być urządzoną, aby otwory pieca zewnątrz budowli wychodziły, dla uniknienia dymu i pożaru, nadto suszarnia ta ma być opatrzona oknem, którémby wilgoć ze lnu pochodząca uchodzić mogła. Po ustawieniu lnu w suszami, ogrzewa się ją zwolna, tak aby ciepło doszło 20 lub 21 stopni Reamura; takie ciepło utrzymuje się czas jakiś, a przytém otwiera się okno, aby para ze lnu powstająca przez nie ulatywała. Gdy ją przędziwo wydawać przestanie, zamyka się okno i podnosi się zwolna ciepło stopniowo aż do 36-ciu stopni Reamura, Gdy się tak wysuszy, wynosi się go nieco, chłodzi i trze pospolicie w czasie trwającéj jesiennéj niepogody, w izbie ciepłéj. Nadto bowiem przeschły len gwałtownie w tarlicy łamany bardzo się psuje. W ogólności silne uderzanie lnu o tarlicę, nieuważne w niéj przyciskanie i pociąganie, rwie go i pakuli niezmiernie, baczną więc na sposób tarcia zwracać uwagę należy. Potém się len trzepie drewnianemi trzepaczami, upadające przytém włókno nazywa się potrzepie, z niego się robią wory. Otrzepany len czesze się na drewnianych grzebieniach, wyskubane niemi włókno zowie się zgrzebniną, z niego wyprzędza się grube zgrzebne płótno. Nareszcie czesze się już len na szczotkach żelaznych, późniéj szczecinowych gęstych: nieuważne i niechętne czesanie, wiele lnu zepsuć może; ten, co się ze szczotek zdejmuje nazywa się paczesiem, z niego chociaż nie zbyt cienkie, dobre się jednak płótno wyrabia, szczególnie jeśli się przędzie nie na prząśnicy gładkiéj ale na grzebykach drewnianych. Oczesany len zowie się u nas kużelem.
W ogólności len im dłużéj leży, tém się staje miększym, i trzeba tylko, aby był jak najlepiéj wyczesany, tęgo w kosy lub karasie spleciony, ułożony w skrzyniach lub kubłach i mocno w nich naciśnięty dnem i kamieniami. Prócz tego corocznie go przeczesywać należy starannie, dla tego, aby go pył nie przejadał i mocy mu nie odbierał. Miejsce, w którém się ten len trzyma powinno być suche, od szczurów i myszy zabezpieczone.
Pieńka i płoskonie. Konopie są dwojakiego rodzaju, jedne wydające tylko kwiaty, płoskoniami się nazywają, drugie co ziarna rodzą, są właściwemi konopiami. Gdy płoskonie przekwitną, a pyłek się ich kwiatowy rozsypie, łodygi zaś od dołu bieleć, a od góry żółknąć zaczną, natychmiast się wyrywają i stawią w szopie, lub koło ściany, któraby cień od południa tworzyła (gdyż wystawione na słoneczny upał, przeschłyby nadto i pożółkły). Gdy wyschną dobrze te płoskonie, powiązać je w snopki dwoma przewiąsłami, słomianemi, i zamaczać je tak, jak się o lnie mówiło, w wodzie stojącéj, naciskając kamieniami. Daléj obchodzić się należy z tém włókném zupełnie tak samo, jak ze lnem, mocząc płoskonie od 8 do 12 dni. Konopie zaś właściwe powinny stać na pniu, aż ziarno ich dobrze dódzie, wtenczas wyrwane i postawione pod szopą, gdy wyschną, wymłacają się jak najdoskonaléj z ziarna, a potém zamaczają i wyściełają jak len. W moczeniu konopi i płoskoni, jako też w ich wyściełaniu, największą baczność na to zwracać należy, aby mocy swéj nie straciły przez długie przeleżenie, albo też wcześnie podjęte, razem z kostrą włókna nie traciły przy trzepaniu i odzieraniu jego.
Płoskonie wydają włókno delikatniejsze i miększe, gdy oczesane i splecione, poleżą jak len, pod naciśnięciem lat kilka, przy coroczném, z pyłu oczesywaniu. Takie płoskonie, mogą się nawet użyć do wyrobów płócien cieńszych, a te od lnianych będą mocniejsze.
Konopie zaś maciorki, na pieńkę wyrobione przedają się u nas pospolicie w surowym towarze, ktoby zaś je chciał użyć nu płótno, powinien je czesać jak len żelaznemi i szczecinowemi szczotkami.
W stawach i sadzawkach zarybionych, będących blisko mieszkań i obor, moczyć pieńki nie wypada, bo oprócz tego iż truje i zaraża ryby, jeszcze odor ciężki wydobywający się z niéj, jest szkodliwym dla ludzi i bydła, w którym często zaraźliwe rodzi lub rozwija choroby.

Jak się obchodzić z lnem, a potém z przędzą.

Gatunkowanie włókien i przędzy. Len na przędzę przeznaczony, należy jak najściśléj gatunkować, aby ile możności nie brać do wytkania różnorodnych włókien, inaczéj płótno nawet po wybieleniu będzie pręgowate, jakby w pasy wytkane i nierówne. Najgorsze jest włókno żółto-rdzawego, albo czerwono-brunatnego koloru, takie się bowiem w płótnie nie da dobrze i równo wybielić. Z podlejszego więc włókna podlejsze płótno należy wytykać, a na lepsze wybierać odborne. Jeśli kto ma nierównéj dobroci talki, niech mocniejszemi osnuje, a wątlejszemi potyka.
Sposób miękczenia lnu. Gdy ten jest twardy, i niedający się prząść cienko, trzeba go poplotłszy tęgo w karasie, ułożyć porządnie w żłókcie, i ciepłym, ale niegorącym ługiem zalać, cedząc, przez dwoje przynajmniéj płócien; niech tak leży, aż ostygnie ług zupełnie, potém się len wyciska, a na strychu rozwiesza, aby go mrozy silne dobrze przejęły i przewarzyły przez cały tydzień. Wtenczas wnieść go w ciepło pomierne, i rozplotłszy rozesłać, aby wyschł dobrze, strzegąc tylko, aby izba, w któréj się suszy, dymną nie była. Jeśliby mrozy tęgie ustały, natychmiast len suszyć, bo leżeć spleciony, wilgotny, a nie zmarzły mógłby moc stracić. Inni len gotują w ługu dla zmiękczenia go, a potém go wymrażają i suszą. Lepszy jednak sposób, bo nie tak ulegający przypadkom, jest gotowanie lnu przez kilka godzin w wodzie mydlanéj, a potém suszenie jego prędkie.
Przyspasabianie przędzy na płótno mocne i gęste. Teraz przyjętym jest powszechnie sposób prania talek przed wytkaniem ich, gdyż przekonano się, iż płótno z nich pochodzące, nierównie jest gęstsze, mocniejsze i bielsze. Niektórzy, je więc tylko zalewają w żłóktach ciepłą wodą, spuszczając stygnącą i dolewając stopniowo coraz gorętszą, przez godzin przynajmniéj sześć. Drudzy je tylko przemywają w letniéj i zimnéj wodzie.
2-gi sposób. Jest jeszcze inny sposób przyspasabiania przędzy, przez tłuczenie jéj w stępach, aż do rozklejenia i spłaszczenia nici. Działanie to wprowadzone w praktykę u jednéj ze sławnych gospodyń naszych, zdało mi się zrazu, tak niepotrzebnie czas zajmujące, i tak prawie zgubne dla przędzy, któréj moc zdaje się odbierać, żem postanowiła u siebie, nigdy nawet próby téj nie robić. Późniejsze jednak naoczne doświadczenie, przekonało mnie, iż i czas pozornie stracony na tłuczenie przędzy, wraca się potém, i że nici zbite, stają się tak mocnemi, że wcale potém na warstacie nie pękając, nieźmiernie się prędko wytykają i płótno z nich wychodzi tak gęste, mocne i prędko się bielące, iż zrzekając się piérwszego uprzedzenia, wprowadziłam odtąd, stale i niezmiennie, następne przygotowanie przędzy.
Zrana talki zalewają się gorącą wodą rzeczną i w niéj się pod nakryciem rozparzają przez godzinę; potém wyjmując po jednéj, kładą się porządnie do stępy i w niéj cztéry kobiety bić tłuczkami talki ciągle powinny, dokładając po jednéj w kilka minut, nim się stępa nie wypełni. Wtenczas z téj stępy do drugiéj zacząć trzeba tym samym porządkiem przekładać po jednéj talce, przy nieustannem a ciągłem biciu czterech innych kobiét, i tak ciągle z jednéj stępy do drugiéj przekładać talki powoli, a obie razem się tłuką dla tego, aby te nici, co były na spodzie, przeszły na wierzch, i wszystkie równo utłuczone były.
Na 60 talek 5 ćwierciowych, trzeba 8 kobiét użyć do tłuczenia przez dzień cały. Na osnowę tylko tłuką się talki; na wątek zaś nie koniecznie.
Słyszałam jednak, ale tego z pewnością twierdzić nie mogę, że oddając płótno do blechów fabrycznych, gdzie się, na sposób holenderski używa chloryny do bielenia, nie trzeba go, ani w przędzy, ani po wytkaniu przemywać i podbielać, gdyż chloryna nie mogąc już wyjadać farbniku syrówką zwanego, samemu płótnu moc odbiera, przegryzając go zbyt silnie.
Chcąc, żeby przędza była mocna; trzeba ją wyrabiać z lnu jak najlepiéj oczesanego. Przędzy na wrzecionach lub szpulach długo nie zostawiać, bo wilgotno skręcona wątleje i gnije.
Nie należy nigdy przędzy z jednego roku na drogi zostawiać, nie pranéj szczególnie, gdyż ile się len poprawia i miękczy przez leżenie, tyle przędza przez czas się psuje i traci na mocy, szczególnie jeśli talki wisieć będą w pyle lub na ścianach wapnem tynkowanych; po zmotaniu ich z wrzecion, należy przesuszyć, potém najlepiéj przémyć, i w miejscu suchém a przewiewném przechowywać do czasu w którym się użyją.
Nie trzeba pozwalać tkaczowi, aby na warstacie, razem dużo przędzy szlichtował, skręcając ją bowiem wilgotną na wałki jedną na drugę, psuje ją, i moc wszelką odbiéra, gdyż naturalnie, iż w izbie ciepłéj, a nie przewiewnéj leżąc mokra jedna pod drugą, musi przać i gnić koniecznie.
Bielenie płótna zwyczajnie u nas przyjętym sposobem. Płótno mające się bielić należy obrąbić, a cienkie nawet po obu końcach nadsztukować na piędź grubém płótnem, dla tego, aby się te końce nie darły i nie wyciągały. Takoż, co trzy łokcie wzdłuż płótna, przyszywają się petle z moczonego szpagatu, dla tego, aby za ich pomocą płótno mogło się rozpinać na kołkach, umyślnie na to w rząd nabitych na murawie.
Dla odjęcia płótnu piérwszego farbnika syrówką zwanego, trzeba je na 24 godzin zamoczyć w wodzie, lub ługu letnim, prawie zimnym, zmieniając je przez ten czas parę razy lub więcéj, dla tego aby farbnik z płótna zchodził. Inni dla wzbudzenia jakiejś fermentacyi w wodzie letniéj, którą zalewają płótno, przesypują lekko jego warstwy mąką żytnią i przykładają je kamieniem, dla tego, aby całkiem zatopione było; w takim razie woda się już nie zmienia. Jakimkolwiekbądź z tych sposobów wymoczone płótno, nazajutrz się płócze w miękkiéj wodzie i suszy na murawie lub soszkach. Potém dobrze już wyschłe kładzie się do żłukt (patrz artykuł o żłuktach) na godzin 12 lub 15, a po zupełném w nich ostygnięciu, wyjęte przeżyma się w czystym a letnim ługu, grubsze nawet pralnikiem wybijając, potém do czysta płócze się w wodzie na rzece[3], i wyścieła znowu na murawie, pamiętając zawsze, aby je codzień na inną stronę przewracać, i jak tylko wyschnie polewać w upały obficie, aż do zmoczenia na wskróś wodą czystą, z konewki sitkowatéj laną. Z początku żłuktowanie odbywa się częściéj, to jest prawie przez dzień, jeśli pogoda dobrze płótno suszy (gdyż wilgotnego nigdy do żłukt kłaść nie można), potém zaś, co trzy lub cztéry dni żłuktać można. Jeśli płótno niezbyt wiele ma w sobie farbniku, lub gdy jest z talek przemytych, tkane, 6 do 8 żłukt wystarczy do wybielenia go; przytém na noc się płótno, zostawia na rosie, a nazajutrz rano, zaraz z téj rosy płócze się w wodzie. Od dżdżu strzegą je zazwyczaj szczególnie przy dobieleniu. Gdy się już płótno podbielać zacznie, należy je na pół dnia zamoczyć w dobrze ukwaśniałéj, a przecedzonéj serwatce, potém przepłókać je w rzece, i znowu po wysuszeniu żłukć; to zamaczanie w serwatce powtarzać się może razy kilka, co tém skuteczniéj będzie, jeśli się płótno pierwéj wskróś namydli. Niektórzy nawet namydlone płótno składają do żłukt z wieczora i one zalewają wrzącą serwatką cedzoną przez płótno, którą tak przez noc całą zostawiają pod nakryciem. Nazajutrz mocno trzeba płókać płótno, a potém rozesłać na blechu i polewać pilnie, nie dając mu zasychać przez 6 lub 8 godzin, aby ostrość serwatki nie zaszkodziła płótnu. Wieczorem zaparzyć je należy wodą, aby stężałość wyciągnąć do reszty.
Dobrze jest takoż dla przyśpieszenia białości, a tém samém zaszczędzenia mocy płótna, namydlone wilgotne wyściełać na słońcu, często je polewając zlekka, a po dobrém wysuszeniu składać je do żłukt bez opłókania poprzedniego. Piérwsze 2 lub 3 ługi przy początku blechu powinny być mocniejsze, inne robią się cokolwiek słabsze; do takich najlepiéj, jeśli się już mydlone kładnie płótno. Ostatnie dwa razy zaparza się już płótno namydlone tylko wodą gorącą, i nazajutrz rozcśieła się niepłókane na blechu. Potém jeszcze raz na noc zaparzone mydlinami, pierze się do czysta na drugi dzień, i wpół wyschłe wyciąga się równo; fałdy wygładzając zwija się w trąbki, które się pobijają szérokim pralnikiem, potém się magluje i znowu rozścieła starannie, aby wyschło jak najdoskonaléj, a wtenczas się już sztuki zawijają ostatecznie.
NB. Mydła żałować nie trzeba, gdyż ono się przez trwałość i moc płótna sowicie wynagrodzi, ile, że na raz nie wyjdzie go ¼ funta na 60 łokci.
Bielenie płótna w przeciągu 2-ch tygodni. Robi się naprzód ług zwyczajny, moczy się w letnim płótno przez 24 godzin, potém w świeżym niegorącym ługu się wyciera i płócze w czystéj wodzie. Zrobiwszy krzyżyk z drzewa na spodzie kotła, zasypuje się go popiołem, a płótno przesypawszy skrobaném mydłem i łojem, których brać po funcie na każdą sztukę 30-to łokciową, ułożyć go na tym popiele, na którym się jeszcze nieco słomy rozesłało; tą powinny być i boki kotła obłożone, na płótno lać ług gorący, i gotować go w nim przez godzin 7, dolewając w miarę potrzeby ługu gorącego. Poczém się płótno odciera w czystym ługu i wyścieła się na blechu, Po dwóch porach przemywa się w czystéj wodzie, i gotuje się w ługu przez godzin 6, tym samym sposobem co pierwéj; poczém się płócze w czystéj wodzie i suszy na blchu przez 2 pory; po których w mocnym ługu moczy się płótno przez 12 godzin, a nazajutrz w ciepłym ługu się odciera, namydla wskróś i nie płócząc na blechu się rozścieła, lub na soszkach się rozpina. Jeśli piękna pogoda służy, zmacza się w ługu lub czystéj wodzie, jak tylko płótno wyschnie, nie opłukując jednak mydła, którém jest przejęte, i to się przez 3 dni powtarza. Znowu się potém gotuje przez 5 godzin płotno w ługu tym sposobém jak się wyżéj opisało. Wyścieła się przez 3 dni płótno namydlone, zamaczając go często w ługu lub w wodzie. Potém się żłukcze przez dzień cały, wymywa się czysto i przez 3 dni na blechu się trzyma. Tak obielone płótno po dwóch tygodniach będzie zupełnie białe; a jeśli mu gotowanie odbiera cokolwiek mocy, tedy wynagradza się to krótkiém bieleniem. Zwyczajnym zaś sposobem blelone płótno, ciągając się i przejąc przez 6 lub 8 tygodni na blechu, nierównie jeszcze będzie mniéj mocne.
NB. Niektórzy radzą dodawać do wody, w któréj się ma płótno gotować, węgiel na proszek utarty, albo nim nawet płótno samo przesypywać razem z mydłem i łojem.
Prędkie bielenie płótna inaczéj. Płótno szare jak z warstatu, namoczyć do ługu zwyczajnego i czystego jak na bieliznę, i gorąco jak rękę utrzymać. Zamoczone płótno powinne moknąć godzin trzy; po upłynieniu tego czasu wyodżymać, a potém włożyć do kotła, takimże ługiem zalać i pogotować trochę, ciągle mieszając żeby nie przypalić. Potém wybrać i znowu odżymać, w końcu trzeba pralnikiem wybić trochę i wypłókać, niech parę dni na murawie rospięte bieli się ciągle polewając. Po tych dwóch dniach trzeba namydlić, i namydlone płótno włożyć do kotła, ługiem zalać; i pogotować godzinę; potém wyodżymane, posłać znowu na murawie tak samo polewając parę dni; potém znowu namydlić i pogotować w ługu więcéj godziny; takim sposobem niech się bieli, ośm dni przy pięknéj pogodzie, a jeśliby pogoda nie dość sprzyjała, i chcąc lepiéj wybielić, to dni dwanaście, Przed dwóma ostatniemi, dwa razy trzeba, gotować płótno namydlone w czystéj wodzie; na końcu wyprać, wypłókać, wysuszyć i wymaglować. Jeszcze raz zaleca się pilnować żeby nie przypalić, mieszając ciągle i na wolnym ogniu. Trzeba cztéry razy mocno namydlać i cztéry razy poparzyć przez czas bielenia, oprócz tego co się parzy na początku.
Nici bielić. Na 30 motków bierze się funt mydła i pół funta łoju; skrążawszy wrzucić to do gotującego się ługu w kotle, i do tych pomydlin włożyć nici w worze lekko związanym i tak go zawiesić w kotle na żerdzi, żeby do dna nie przypadł, ale też żeby go z góry widać nie było nad ługiem: tak gotować nici przez godzin 3 na niezbyt mocnym ogniu, podlewając ciepłym ługiem bezustannie tak, aby kocioł był zawsze pełnym. Po 3-ch godzinach rozrzucić ogień zupełnie, a gdy zacznie ług stygnąć, wybrać nici, poroztrzęsać je, i złożyć do żłukt na noc, zalawszy je, jak zwyczajnie, gorącym ługiem świeżym; nazajutrz wymyć w kilku wodach i rozwiesić na soszkach. Przez cały tydzień przemywać co ranek na rzece nie kładąc do żłukty, potém żłuktać po dwa razy na tydzień, a prócz tego każdego dnia przemywać w rzece zrana i rozwieszać zaraz na soszkach, na których gdy tak są rozpięte, nigdy ich tak jak płótno nie polewać w dzień bo od tego gniją, nie mogąc prędko wyschnąć. Gdy już z nici ruda wyjdzie i zaczną się bielić, przestać ich przemywać co ranek, tylko żłuktać po 2 razy na tydzień, a wyjąwszy z żłukty przemywać w zimnéj wodzie; gdy wyschną nici na soszkach, za każdą razą trzeba mocno w ręku wycierać, żeby się nie zlegały, ale owszem będąc roztrzepane, żeby wskróś jednostajnie się bieliły. Do 2 czy 3 ostatnich żłukt rzucać na popiół, który się zwyczajnie na wierzchu żłukty sypie, po kawałku żywicy (smoły) dużym jak orzech włoski, to nada niciom jakiś połysk i tęgość. Jak się już zupełnie blech ma kończyć, skrążanego mydła pół funta, i ćwierć funta łoju wrzucić do wody, włożyć w nią nici w worku białym i gotować je znowu jak pierwiéj na wolnym ogniu godzin 2. Wyjąwszy potém z ostudzonych już pomydlin, myć je w czystéj zimnéj wodzie i rozwiesić na soszkach. Gdy dobrze wyschną, włożyć do zimnéj wody, niech mokną godzin 5; wypłókać potém, wysuszyć i wymaglować.
NB. Nici powinny się gatunkować i dobierać według grubości, inaczéj nimby się grube wybieliły, cienkie wieleby na mocy stracić mogły.
Ogólne uwagi o blechu. Czas najprzyzwoitszy do bielenia płótna jest, jeśli pogoda pozwala, od półowy Kwietnia do końca Maja. Woda na blech ma być użyta miękka i czysta; najlepiéj z sadzawek na glinie kopanych, te co na czarnoziemiu są położone, nigdy tak dobrze bielącéj wody nie dadzą; jednak jeśli innéj mieć nie można, zawsze i taka lepsza jak rzeczna lub studniowa. Czy nici, czy płótno kładąc do żłukta, nigdy wilgotnych składać nie należy, ale dobrze wysuszone, inaczéj mocne nie będą. Takoż, żeby w żłukcie popiół, co się na wierzch po grubym płótnie sypie, nie przytykał prosto do bielących się rzeczy, ale był od nich zawsze przedzielony chustami grubemi[4]. Na ten popiół nie leje się ług zawsze na jedno miejsce, ale przeciwnie polewa się nim cała powierzchnia żłukt, aż do napełnienia, inaczéj bowiem plamy będą się robić na płótnie lub bieliźnie. Pilnować tego, aby też płótno lub bielizna, nigdy w gorąco-suchém nie leżała żłukcie, ale zawsze ługiem pokryta była, inaczéj moc traci. A ponieważ ług nie wszędzie jednostajnie działa, trzeba przed każdém żłuktaniem rozgatunkować płótno, bielsze na spód żłukty włożyć, a szarsze na środek, bo ono na większe działanie ługu wystawione być powinno. Nigdy też ługiem gorącym od razu nie zaparzać bielizny, ale z początku lać na nią letni, a potém stopniowo coraz gorętszy. Nie trzeba też nigdy bielizny raptem wyjmować z gorącéj żłukty, bo zaziębiona raptem, takichże plam by dostała, jak od zaparzania wrzącym ługiem; niech wiec dobrze przez noc całą żłukta ostygnie, nim się z niéj bielizna wyjmie. Na dészcz nie należy płótna i nici zostawiać, ale je prędko zebrawszy pod dachem rozwiesić i suszyć, wilgotnego zaś nigdy pod żadnym pretextem na, kupę nie składać, bo przejąc tak, najbardziéj moc traci. Na rosie płótno powinno być wyściełane, ale natychmiast rano ma być z téj rosy przemyte.
Żłuktanie płótna i bielizny. Ułożyć należy w żłokcie płótno lub bieliznę, składając podlejsze i grubsze sztuki na spód, a lepsze na wierzch, nakryć je mocno z wierzchu grubemi chustami, potém się żłukta obwiązuje płótnem, na które się sypie popiołu grubo, a na ten popioł leje się[5] ciepły ług, ale nie w jedno miejsce, tylko wskróś po całéj powierzchni. Gdy się nim żłukta napełni, po niejakim czasie odtyka się szpunt u dołu, przez dziurę wypuszcza się na ziemię, a zaś knąwszy znowu żłuktę, nanowo się ją ługiem napełnia, i tak surówkę wypuszczając na ziemię, coraz świeżym ługiem, a coraz gorętszym dolewać. Po 2 lub 3 przelaniach, popiół trzeba odmienić koniecznie. Niektórzy na tenże popiół rzucają rozpalone aż do czerwoności kamienie, które zmieniają na inne bardziéj rozpalone; jednak to nie jest dobry sposób, bo te kamienie przepalają płótno i nici. Lepiéj jest, jak mówiłam, ciągle zalewać gorącym mocnym ługiem, spuszczając go niekiedy dołem. Całe żłuktanie trwać powinno od 12 do 15 godzin. Pamiętać o tém w urządzaniu ługu należy, iż słaby mały sprawi skutek, nazbyt zaś mocny płótno nadpsuć może. Lepiéj go wcześnie zrobić, ażeby się wzmocnił stojąc, a jeśli jest zbyt mocnym (co się pozna po tém, gdy gryzie ręce), rozprowadzić go wodą ciepłą można. Bielizny nie należy wybierać ze żłukt póki gorąca, ale się w niéj okrytą zostawia przez noc całą, aby powoli ostygła, potém ją zaraz przepierać w wodzie trzeba. Takoż tego pilnie postrzegać najeży w żłuktaniu, aby płótno suche gorące nie leżało, ale zawsze aż do samego wierzchu ługiem pokryte było.
Pranie bielizny bez żłukt. Na noc zalać nie gorącą ale letnią wodą, nazajutrz na rzece prać i wyżymać z piérwszego brudu, potém już plamy namydlać i odżymać w ciepłéj wodzie, drugi raz znowu namydlić i odżymać w gorętszéj wodzie. Wtenczas zaparzyć na noc, namydliwszy pierwéj przynajmniéj ciensze sztuki. Nazajutrz wykręconą bieliznę nieść na rzekę. Mydliny zlewane osóbno, służą do prania grubszéj bielizny.
Albo: Najprzód wyszukać plam w bieliźnie i one namydlać zmoczywszy; gdy się tak wszystkie sztuki przejrzą, brać te, które się pierwéj namydlało i odżymać z kolei. A gdy się wszystkie odeżmą, namydlić zlekka znowu i odżymać w czystéj wodzie, zlewając do jakiego naczynia te mydliny na grubszą bieliznę. Potém już 3-ci raz namydliwszy składając każdą sztukę w kilkoro, zaparzać gorącą wodą, zakryć płótnami na wierzch, niech tak stoi noc całą; wtenczas wyjąć z wody, wykręcić, a te mydliny, z których się bielizna wyjęła, odegrzać, i w nich raz jeszcze odżymać bieliznę, a potém ją płókać w czystéj wodzie, najlepiéj na rzece; przewieszać, suszyć i dobrze maglować. Stołową bieliznę osóbno się pierze, bo tłuste plamy przejdą z niéj i na inną bieliznę; wreszcie i w tém jest wygoda z osobnego jéj prania, że gdy inna zaparza się bielizna, praczki nie próżnując odcierać ją mogą. Na pud bielizny, albo na 100 sztuk rozmaitéj wielości, bierze się funt mydła. Sposób ten prania bielizny, szczególnie cienszéj, jest najlepszy, bo inne wszystkie, do których się żłukt używa, psują bieliznę odbierając jéj moc i trwałość. Kto chce, może łazurkować swoją (patrz niżéj karta 474). Rozwieszać ją należy w miejscu przewiewném, chociażby pod dachem, i gdy jedna strona wyschnie, na drugą przewracać.
Jeśliby bielizna z czasem żółknąć poczęła, można ją odbielić blechowaniem na słońcu, które się zasadza na rozesłaniu bielizny na trawie i polewaniu jéj zimną wodą za pomocą konewki, tyle razy, ile się postrzeże, iż już przesycha. Przewracanie na obie strony jest nieodbicie potrzebném dla tego, aby bielizna wszędzie jednostajnéj byłą białości. Na noc się ona zostawia na rosie, nazajutrz raniuteńko wymywa się z rosy i znowu się polewa; półtory, a najwięcéj dwie pory wystarczą do odbielenia najżółciejszéj, tém bardziéj jeśli się namydloną kładnie. Bardzo jednak żółtą namoczyć na godzin kilka w serwatce bardzo kwaśnéj, a czysto przecedzonéj po wyjęciu z niéj, trzeba mocno przemywać, wyściełać i suszyć, a potém na noc mydlinami zaparzyć gorącemi. W zimie można bieliznę blechować na śniegu w piękną pogodę.
Pranie bielizny ze żłóktaniem. Chcąc cokolwiek zaszczędzić mydła, można następnym sposobem użyć żłukt do prania bielizny. Zamacza się z wieczora bielizna w wodzie letniéj[6]; nazajutrz namydliwszy plamy, jak się w powyższym artykule powiedziało, trzeba bieliznę odżymać dobrze w ługu letnim, zmieniając po trzy razy coraz świéży ług. Wtenczas złożywszy porządnie bieliznę do żłukt, zalać ją ciepłym ługiem, i niech tak pod nakryciem z płótna leży pół godziny lub więcéj; wtenczas spuściwszy ten ług dolnym otworem, znowu ciepłym a świeżym zalać bieliznę, i to do trzech razy powtarzać, coraz ług gorętszy lejąc, tak jak jest opisano pod artykułem żłuktania. Po spuszczeniu już tego trzeciego ługu, trzeba na noc zalać bieliznę mydlinami i dobrze ją przykryć z wierzchu grubemi płótnami; nazajutrz myć i wyżymać bieliznę w tych mydlinach, a potém jeśli latem, płókać ją natychmiast w rzece, a zimą pierwéj w letniéj wodzie, a potém do czysta w rzece. Niektóre gospodynie każą całą swą bieliznę prasować po wypraniu, dowodząc, iż to na jéj moc wpływa osuszając resztę wilgoci.
Pranie bielizny w zimnéj wodzie. Sposób ten jest użytecznym tam, gdzie o drwa trudno. Bielizna się macza w zimnéj wodzie i wykręca, namydla się ją dobrze, skręca na pytki i zostawia przez noc w talce. Na drugi dzień rano, roztrzepuje się i nalewa zimną miękką wodą, najlepiéj dżdżową; każdą sztukę dobrze się odciera, potém w drugiéj czystéj wodzie powtarza się to odcieranie, a gdy się dostrzegą plamy, natrzeć znowu mydłem i odcierać. Bieliznę rostrzepać, ułożyć w balei, zrobić następnie pomydliny z dodaniem sinéj farbki, temi na zimno zalać i tak ją na noc zostawić. Nazajutrz przepierać do czysta w twardéj wodzie.
Pranie perkalów białych. Prać je w letniéj wodzie, nie zaparzając ich wcale, bo od tego żółkniéją. Mydła nie trzeba żałować. Najlepiéj zaś prać je wyżéj opisanym sposobém w zimnéj wodzie.
Odbielanie zażółconéj bielizny, szczególnie bawełnianéj. Trzeba ją moczyć dzień cały w dobrze przekwaśniałéj serwatce, a potém z mydłem wyprać w wodzie; jeśli od jednego razu białość się nie wróci, po doskonałém wysuszeniu powtórzyć to zamaczanie. Dobrze jest także namydlić rzecz zażółconą, i nie opłókując wysłać na słońcu i rosie; rano z rosy wypłókać zaraz, wysuszyć doskonale i znowu namydliwszy rozściełać, przewracając na obie strony, aż póki się rzecz wybieli; wtenczas wyprać dobrze w czystéj wodzie zimnéj z mydłem, wypłókać, i albo maglować, a potém prasować, albo tylko prasować, gdy podeschnie dobrze. Dobrze jest takoż odbielającą się, a podsychającą bieliznę, polewać z konewki zimną wodą, raz na jedną, drugi raz na drugą stronę. W upał szczególnie to ją bieli. Zimową porą można bieliznę na śniegu wyściełać dla odbielania.
Pranie tiulów i antolażów. Zebrawszy na nitkę oczka lub brzeżki korónek, nawinąć je na wałeczki czystą starzyzną oszyte, okręcać je zaś tak, aby ząbki były przykryte gładkim brzegiem następującego rzędu. Namydlać zlekka te wałeczki i w letniéj wodzie wyciskać je i wyżymać z mydłem. Potém usławszy w rądlu lub kociołku ze dwa rzędy starzyzny, poukładać na niéj te wałeczki i inne poukładane w kilkoro tiule, zalać je ciepłemi świéżemi mydlinami, i w nich na wolnym ogniu gotować pół godziny; odstawiwszy dać im wystygnąć; potém raz jeszcze prać w tychże samych mydlinach, przepłókać, i wyciskać w suchych chustach. W pół suche odkręcają się i zlekka rozciągają. Potém wilczym zębem się glansują.
Pranie haftów na muślinie lub tiulu. Każdą sztukę, szczególnie większą, złożywszy w kilkoro przefastrygować wokoło najcieńszą bawełną tak, aby się nie rozrzucała, i wtenczas zlekka prać w letnich mydlinach, samém tylko wyciskaniem i zamaczaniem w tychże samych mydlinach; potém jeżeli haft jest zabrudzony, można go wygotować w świéżych mydlinach, podłożywszy na spód rądelka grubą warstwę starzyzny; po kwadransie lub pół godziny takiego gotowania, rądel trzeba od ognia odstawić, a nie wyjmując z niego piorących się haftów, dać dobrze mydlinom wystygnąć. Gdy już będą tylko letnie, haft się znowu w nich wyciska i zamacza po kilkakrotnie, aż będzie zupełnie biały, potém się w czystéj wodzie płócze jak najdoskonaléj i zlekka w suchych starzyznach wyciska. Wtenczas fastryga przecina się wskróś nożyczkami, nie wyciągając jéj raptownie, boby się od tego muślin mógł porozsuwać, i ten póty się trzepie i waha w ręku bezprzestannie, aż piérwsza wilgoć przez to z niego wyjdzie. Niedopuszczając do zupełnego przeschnięcia, kładzie się jeszcze wilgotny muślin na miękkiém bardzo usłaniu, obracając złą stroną haftu do góry, i prasuje się go gorącém żelazkiem. Po doskonałém wygładzeniu, nie zdejmując haftu z miejsca, skrapia się go gotowanym pszennym krochmalem, i znowu się natychmiast żelazkiem zagładza. Tak krochmalony haft zachowa cały swój kształt, który się zwyczajnie psuje przy zamaczaniu w krochmalu, który go ściąga i kurczy. Muślin zaś który był mocno w ręku wytrzepany, potém lekko spryskany krochmalem, ale nie kurczony w zamaczaniu, będzie i przezroczysty i klarowny jak nowy. Aby muśliny były klarowane po wypraniu, można wrzucić do krochmalu kawałeczek stearyny — rozbić ją mocno w ciepłym po ugotowaniu, namoczyć muślin, wahać we dwie osoby trzymając za końce, wytrzepać — i prasować.
Pranie haftów kolorowych włóczkowych na białym tle. Wrzucić do rzecznéj wody parę łyżek sporych kuchennéj tłuczonéj soli, naskrobać mydła i zagotować mieszając aż się wszystko nie rozejdzie. W tych mydlinach ostudzonych, prać rzecz kolorami haftowaną, a po przepłókaniu nie składać jéj, ale rozwiesić prędko tak, aby się jedno do drugiego nie dotykało; w pół przeschłą trzepać, i prasować na złą stronę.
Sinienie czyli łazurkowanie bielizny. Łazurek zwyczajny, lub lepiéj jeszcze indygo, zawiązuje się w płótno we dwoje złożone, moczy i potém trze w wodzie dopóki się ta dostatecznie nie zafarbuje; potém się ją wlewa do krochmalu lub wody, i w niéj się sztuki maczają, uważając, że piérwsze bardziéj się nasycając farbnikiem, króciéj mają być trzymane od późniéjszych w téj wodzie.
Prasowanie bielizny. Do prasowania bierze się bielizna niezupełnie przeschła, a jeśliby już była taką, odwilża się ją kropieniem czystą wodą, potém się ją składa na kupę, obwinąwszy płótnem, aby wszędzie równo odwilżyła, inaczéj się bowiem równo wszędzie nie wyprasuje. Nadto zaś wilgotna bielizna, gorącém żelazkiem wyprasowana, zaparzy się i zażółknie. Prasowanie odbywać się powinno ile możności na wolném powietrzu, para bowiem ciągle powstająca z pod żelazka, nieźmiernie jest prasującym szkodliwą.
Pranie materyi. Bierze się po szklance patoki miodu najczystszego i mydła zielonego (a w niedostatku jego, białego rozpuszczonego, biorąc go po 3 łóty na kwartę wody), a spirytusu najtęższego trzy razy pędzonego 2 szklanki; rozbić to wszystko razem, a zmoczywszy materyę zimną wodą, rozciągnąć ją na stole pokrytym czystém prześcieradłem, a biorąc téj massy na miękką szczotkę, smarować nią materyę wzdłuż, tam najwięcéj, gdzie są plamy. Wtenczas mając w trzech cebrach wodę rzeczną czystą, wziąć każdy bret materyi za dwa końce i przepłókiwać go zlekka, ciągnąc go tylko zlekka po wodzie w jedną i w drogą stronę. Piérwéj w jedném, potém w drugiém i trzeciém naczyniu. Tak każdy bret z osóbna przepłókawszy rozwieszać w pokoju, albo na powietrzu w cieniu, piérwéj jednym, a potém drugim końcém do góry dla tego, aby równo oba przeschły. Gdy zaczną przesychać trochę, przełożyć płótnem czystém, cienkiém i wałkować aż do suchości. Jeżeli materya ma glans, jako wszystkie gatunki atłasu, wyprasować ją na złą stronę. Chcąc nadać połysk i tęgość materyi, nacierają na lewą stronę, gąbką namaczaną w wodzie karukiem rybim zaklejoną, albo gumą arabską, zaprawioną; pociąganie to robi się lekko, ostróżnie, aby na prawą stronę nie przeszło[7].
Pranie blondyn. Oszywszy mocno deskę płótnem białém, rozpinają na niéj blondyny małemi szpileczkami, wtykając jedną w każdy ząbek czyli oczko kończące brzeg blondyny. Potém bierze się ta sama massa, co do prania materyi jest w powyższym artykule opisana, i ręką nacierają się nią blondyny zlekka; gdy się zapieni i zaszumi jak zwyczajne mydło, spłókiwać ją rzeczną lub dżdżową wodą zimną. I póty się powtarza naprowadzanie massą i spłókiwanie, aż wszelki brud z blondyn zejdzie. Wtenczas się je przykrywa czystém płótnem w kilkoro złożoném, i w nie wyciska się cała ich wilgoć, przewracając płótno coraz na suchą stronę. Potém się jeszcze dosuszają blondyny w cieniu na wolném powietrzu. Ktoby chciał im nadać nieco tęgości, może rozpuścić w wodzie kilka gran gumy arabskiéj i w tę wodę zmoczywszy gąbkę, lekko i równo nią blondyny pociągnąć.
NB. Ktoby tych małych nie miał szpileczek w zapasie może tylko zebrawszy oczka blondyny na jedwabną nitkę, nawinąć ją na wałeczek oszyty płótnem; cieńkim tiulem po wierzchu oszywa się wałeczek, i myje się go wyciskając ciągle i naprowadzając tą massą, Po wysuszeniu trzeba blondyny położyć na miękkiém, i kłem wilczym glansować ich desenie, aż póki lustru nie nabiorą; można i siarkować po wypraniu; patrz niżéj o siarkowaniu kapeluszów.
Pranie pończoch jedwabnych. Tą samą massą, co się na materye przygotowało; myć ponczochy jedwabne w zimnéj miękkiéj wodzie (od ciepłéj żółknieją). Dla lustru i glansu można je też zlekka rozpuszczoną gumą arabską naprowadzić. Jeżeli były zażółcone, trzeba je siarkować, (patrz o siarkowaniu kapeluszów).
2-gi sposób. Naprzód wymyć z brudu pończochy lekko namydlając, wypłókać je dobrze, zamoczyć w wodzie lekko zasinionéj, potém w drugiéj czystéj wymyć. Do 3 par pończoch wziąć 2 kieliszki wódki, 2 octu, 2 kawiane łyżeczki dobrego cukru, łazurku tyle rozpuścić, aby nieco zasinić wodę, przecedzić tę wodę przez czystą chustę i zamoczyć w niéj pończochy; potém je wycisnąć dobrze i na czystéj chuście, układając tak aby fałd i marszczek nic nie było, maglować, odmieniając suche chusty, aż pończochy same wyschną. Jeśliby pończochy bardzo zażółcone były, wymywszy je dobrze z brudu mydłem, zrobić gęstych mydlin i nałazurkowawszy pończochy aż do siności granatowéj, gotować je zwolna w tych mydlinach; potém je myć sposobem wyżéj opisanym.
Pranie rzeczy kolorowych. Nigdy nie trzeba mydlić rzeczy kolorowych, ale albo je prać w mydlinach, albo lepiéj jeszcze w kartoflach, lub otrębianéj wodzie, jak niżéj opisano. Przed praniém trzeba je tylko dobrze wytrzepać, z pyłu wszelkiego, bo ten po zamoczeniu mocniéj się częstokroć w materyę wjada.
Pranie kartoflami. Dobrze wymyte kartofle trą się na tarkę, i tą gęszczą, tak jak mydłem, nacierają się nie tylko upatrzone plamy, ale cała rzecz myjąca się; najlepiéj używać do tego zimnéj wody. Nie tylko tym sposobem prane perkale i płócienka nie tracą koloru, ale z cząstek krochmalowych zawartych w kartoflach, nabierają jakiejś tęgości, która im pozor nowych nadaje.
Pranie w otrębiach. Pszenne otrębie zaparzają się wrzątkiem, potém rozcierają się w cierlicy, aż zbieleje ta massa; wtenczas ją jeszcze rozprowadzić wrzącą wodą, nie nadto jednak rozrzadzając. A położywszy piorącą się rzecz w balei płaskiéj, nacierać ją, tak jak mydłem, massą otrębiową, póty aż brud wyjdzie, wtenczas płókać na rzece nie wyciskając; i albo natychmiast rozwiesić w cieniu dobrze roztrzepawszy, albo przekładać zaraz prześcieradłem, aby świeżo wybrane brety jedne do drugich się dotykając, nie puszczały farby z siebie. Gdy podeschnie tak nieco maglować w tychże prześcieradłach jeśli brety popsute, a jeżeli nie, to się tylko prasują. W obu zdarzeniach nacierać massą w czasie prania i prasować potém na złą stronę.
Prać kolor różowy. Po wypraniu wyżéj opisanym sposobem, pomoczyć go natychmiast w serwatce czystéj, dobrze kwaśnéj, przegotowanéj, cedzonéj, a potém ostudzonéj, a kolor różowy żywszym się i jaśniejszym zrobi.
Prać kolor liliowy. Po wypraniu w kartoflach lub otrębiach, pomoczyć w dobrym i mocnym ługu. Najlepiéj jednak zawsze piérwéj próbkę zamoczyć, dla przekonania się, czy ług służy na ten kolor, który się pierze; ale w ogólności podnosi on piękność liliowego koloru.
Pranie żółtego koloru. Żółty kolor najlepiéj się pierze w zimnéj wodzie miękkiéj, nacierając rzecz myjącą się żółtkami od jaj, jak mydłem.
Pranie koloru zielonego i czerwonego. Jeśli te kolory w praniu zbladną, trzeba je ożywić, dodając do wody, w któréj się płóczą, kilka kropel witryolu, albo bezpieczniéj jeszcze octu białego tyle, aby woda lekko zakwaszona była. Cytrynowy kwas dodany do wody, jeszcze lepiéj służy w tym razie.
Pranie wełnianych rzeczy. Najlepiéj się to pranie odbywa w otrębiach lub kartoflami tartemi, tak jak się to opisało mówiąc o praniu kolorowych rzeczy. Nie tylko, że te kartofle brud wszystek wyciągają, nie psując koloru, ale jeszcze taką trwałość nadają, temu kolorowi, iż nigdy potém rąk i sukień nie farbują tak wyprane wełniane materye, co po zwyczajnych praniach zawsze następuje. Przefarbowaną nawet wełnę, szczególnie na czarno jeśli brudzi i farbuje, zawsze trzeba przemyć kartoflami żeby temu złemu zapobiedz. Dobrze jest także myć wełniane rzeczy w dobrze rozgotowanych fasolach, tak jak w otrębiach.
2-gi sposób. Nawet tureckie szale tym sposobem prać można. W kwarcie najmocniejszego spirytusu, rozpuszcza się w mierném cieple 25 łótów mydła białego uskrobanego i ususzonego, i dodaje się 5 łótów potażu. Gdy się to wszystko połączy z sobą, przecedza się w cieple przez bawełnę nałożoną do lejki, w szklannych butelkach zakorkowanych dobrze, chowa się do użycia. Osobno do kwarty żółci wołowéj, dodaje się 2½ łóta sproszkowanego hałunu, a po krótkim zagotowaniu tego, dodaje się też 2½ łóta soli prostéj kuchennéj białéj i to się przechowuje w butelkach zakorkowanych. Piorąc już szale wełniane, materye, lub perkale, do czystéj wody dodaje się wyciągu mydlanego łyżek 2, żółciowego 1. Przepiera się przedmiot szybko, wyżymając go jak zwyczajnie, a płócze się w miękkiéj wodzie, do któréj się dodaje hałunu cokolwiek, potém się suszy na wolném powietrzu, a w pól podeschły magluje się.
3-ci sposób. 10 Żółtków rozkłóciwszy na talerzu, wylać na rozłożoną do prania chustkę lub szal, a namydlając niémi jak mydłém, po trochę miękkiéj letniéj wody dodawać i prać zlekka brud wyciskając; potém zlawszy tę wodę, świeżych znowu żółtków i wody dodać. Kończąc takie pranie, w miękkiéj wodzie wypłókać, a gdy podsychać zacznie, wymaglowywać dobrze.
4-ty sposób. Wziąść czystéj gliny, rozmieszać rzadko z wodą, przecedzić przez przetak, dolać znowu wody, pomieszać, przecedzić przez sito.
Pranie rękawiczek białych. Do letniego zbieranego mléka kwarty, dodać 3 żółtka. Położone na twardém miejscu rękawiczki, mają się nacierać wzdłuż flanelą, umoczoną w tém mléku, plamy mocniéj jeszcze nacierając. Po takiem wymyciu rękawiczki będą jeszcze wyglądać żółte i brudne, ale jak zaczną nieco podsychać, trzeba je póty wzdłuż wyciągać, aż się staną białe i miękkie.
NB. Póki jeszcze rękawiczki nie zupełnie brudne można je czyścić, wycierając gummą elastyczną.
2-gi sposób. Kupiwszy za dwa złote potażu, wsypać go do butelki kwartowéj, napełnionéj miękką wodą deszczową lub rzeczną; zatknąwszy kłócić często, a po 10 dniach można już używać tę wodę, a to tym sposobem. Położywszy rękawiczki na desce czystéj, we dwoje płótnem przykrytéj, zmaczać je potrochu: z jednéj strony, podlewając na płótno mléka rozprowadzonego po połowie wodą letnią miękką, a z drugiéj wodą potażową, maczając w niéj palec obwinięty flanelą i nacierając nim rękawiczki w jedną stronę; póki brud z nich nie wyjdzie; potém spłókiwać je zawsze w tęż samą stronę mlékiem rozwiedzioném z wodą. Jeżeli się jeszcze pokażą plamy lub brud na rękawiczce, powtarzać zmywanie potażem, a potém mlékiem, a na końcu położywszy na suchém płótnie, dać im przeschnąć nieco; wtenczas trzeba je wyciągać i rozpinać w palcach wzdłuż i w ukos, aż póki się nie zrobią miękkie, białe i połyskujące.
3-ci sposób mycia rękawiczek białych i palijowych. Zrobić z kawałka białego mydła gęstą pianę, położyć rękawiczkę na prześcieradle, namoczyć w pianie kawałek flaneli, i wycierać nią brud na rękawiczce odmieniając flanelę aby ciągle czysta była; gdy brud zejdzie wycierać flanelą na sucho najlepiéj wkładając na rękę, bo na niéj wyschnie i nie będzie ciasną.
Prać rękawiczki cynamonowe i zamszowe. W sérwatce z mydłem wyprać, a wyciągnąwszy włożyć na ręce i na nich je wysuszyć.
Pranie kapeluszów ryżowych. Włożywszy główkę na kłódkę, umyślnie na to przygotowaną, myć ją w letnich mydlinach szczoteczką; spłókawszy postawić w cieniu na wolném powietrzu; gdy trochę przeschnie polać ją kilka razy letniém zbieraném mlékiem i znowu suszyć. A gdy już zupełnie wyschnie, siarkować niżéj opisanym sposobem.
NB. Rondko od kapelusza i inne płaskie kawałki, myją się na gładkiéj desce.
Siarkowanie kapeluszów ryżowych, materyj, blondyn i pończoch jedwabnych, tudzież wełny białéj. Siarkowanie białego jedwabiu lub wełny, wyciąga z nich żółtość, a nadaje im piękny niebieskawy kolor. Do téj roboty obiera się mały pokoik, szczelnie się zamykający; w nim zawieszają się, na czystych sznurach, rzeczy mające się siarkować. Na środku zaś stawia się fajerka z zarzącemi węglami, nad tą ustawia się blacha żelazna, a na tę sypie się siarka sproszkowana; zamyka się pokoik, a zapalona siarka wkrótce cały pokoik duszącym gazem siarkowym napełni (gaz ten jest szkodliwym zdrowiu, przeto nim ludzie oddychać nie powinni). W pokoju na 3 łokcie szérokim i długim, nie można więcéj nad 4 łóty palić siarki, gdyż zbyt silny gaz mógłby uszkodzić materyi. Kto całego pokoju na takie działanie poświęcić nie może, albo kto nie wiele czego na raz siarkuje, niech na wannie, lub inném jakiém szerokiém naczyniu nabije cwieczków koło brzegu, a postawiwszy w dnie wanny węgle rozpalone w płaskiem naczyniu, te blachą przykryje. Tymczasem należy rozciągać w różnych kierunkach wzdłuż i w szerz sznurki, zaczepiając je na ćwieczkach: na tych sznurkach rozłożyć rzeczy mające się bielić, i powierzchu je okryć płótnem odstającém jednak od wierzchu wanny przynajmniéj na łokieć, na obręczach wsadzonych do wanny. Wszystko tak urządziwszy wsypać na blachę pokrywająca fajerkę, ósmą część łóta siarki.
Pranie pierza. Starą pościel oczyścić można następnym sposobem. Przełożyć pierze z poduszek lub piernatów do płóciennych worów, włożyć je do wielkiego kotła z wrzącemi mydlinami, i gotować, przewracając wór, aby nie przypadł do kotła, godzinę. — Skoro się pióra w worze wygotują, wyjąć włożyć do wanny, zalać świeżą wodą, wyżąć mocno, i jeszcze w dwóch świeżych wodach przepłókać. Tak samo postąpić z innémi worami, skoro wszystkie się wymyją, wyjąć pióra i rozłożyć na stołach lub czystéj podłodze pod strychem. Skoro schnąć zaczną, przewracać je często grabiami aż do zupełnego wysuszenia, poczém wystawić je na parę dni na słońce, wybijać kijaszkami do pulchności, a nakoniec przebrać i wsypać do świéżych poszewek.
NB. Wory powinny być wolno nasypane piórami.
Plamy rdzawe z bielizny wyjmować. Plamę cytryną nacisnąć, zamyć z mydłem; albo soli szczawikowéj grubo na zwilżoną plamę nasypawszy, trzymać ją nad parą gotującéj się wody, chociażby w samowarze, często tę sol mocno rozcierać na plamie, a naparzywszy ją dobrze, trzeć o cynowy talerz; tym sposobem robi się odkwaszenie rdzy żelaznéj, poczém płókać gorącą wodą. Ta operacya powtarza się aż do wyjścia plamy, nakoniec ją mocno wymyć z mydłem. Jeżeliby to nie pomogło, nasmarować plamę masłem i przez pół godziny w miejscu gorącém utrzymać tę tłustość w stanie płynnym, dodając jéj, jeśliby tego była potrzeba; potém wyciera się ta tłustość, a jeśli jeszcze jest plama; napuszcza się ją wodą, do któréj 11-tu części dodaje się 12-ta. część oleum witryolum. Namaczać i wyciskać w tém plamę i natychmiast w wodzie miękkiéj wyprasować. Albo zamiast witriolum, brać do wody dwónastą część kwasu solnego (wodo-chlorowego), tylko po każdym z nich, natychmiast prać bieliznę w zimnéj wodzie, gdyż są bardzo zgryzliwe, i dla tego się tylko w ostatecznym razie używają. Również skutecznym sposobem na wywabienie tych plam, jest posypywać na zwilgocone, proszku wejnsztejnowego, potrzymać go czas jakiś, rozcierać na plamie, potém ją z mydłem zaprać.
Plamy atramentowe wywabiać. Tak samo jak rdzawe, posypując je solą szczawikową, albo też na świeżo napuszając sokiem cytrynowym. Jeżeli sól od razu plam tych nie wyjmie, trzeba ponowić posypywanie jéj, za każdą razą mocno ją na plamie rozcierając, zwilżywszy tak, żeby przejmowała dobrze bieliznę; potém wyprać z mydłem. Jeśli się ten rozczyn soli szczawikowéj z wodą na łyżce cynowéj zegrzeje, będzie on jeszcze skuteczniéj plamy te wywabiał.
Plamy od czérwonego wina i owoców wyjmować z bielizny. Smarując i naprowadzając je masłem, lub zamaczając na świeżo w słodkiem mléku; jeżeliby po wypraniu nie wyszły od tego, trzeba sól szczawikową rozcierać mocno na, plamie, długo na niéj niech poleży, a potém zaprać z mydłem. Można też sól gotować z dodaniem nieco miękkiéj wody w łyżce blaszanéj i tym roztworém naprowadzać plamę. Albo zamywszy dobrze plamy mydłem, napuszczać je zlekka chlorkiem sody, potém, je dobrze zaprać z mydłem. Ponieważ jednak chlorek jest gryzący, lepiéj więc piérwéj używać soli szczawikowéj, a chyba w razie ostatecznym do niego się udawać, gdyż i on przy dobrem zapraniu, bieliznie nie będzie szkodzić. Albo jeszcze omoczywszy naprzód plamę wodą, zapala się siarka na małéj fajerce, i nad powstającym z niéj gazem trzyma się część splamioną, w przyzwoitéj odległości.
Plamy dziegciowe i smolne. Najpewniéj się wyjmują masłem świeżém niesoloném, ale to tylko może służyć na rzeczy, z których potém łatwo wyjąć tłuste plamy. Na innych zaś spirytusem jak najtęższym trzeba je wywabiać; z bielizny plamy te wyjmują się myciem piérwéj z mydłem zwyczajném, a potém naprowadzeniem rozczyny soli szczawikowéj.
Plamy woskowe lub żywiczne wywabiać z sukna i materyi. Jeśli się wosk wziął tak mocno, iż go wykruszyć nie można, napuścić nań najtęższego spirytusu, trzy razy pędzonego, a pewno się wykruszy; można według potrzeby powtarzać to napuszczanie, a po wyjściu wosku położywszy splamioną rzecz na kolanie, mocno ją watą wycierać, aż wszelka tłustość w nią wsięknie. Spirytus nie psuje kolorów. Żywica takim się samym sposobem wywabia.
Plamy tłuste wywabiać. Na wełnie i bawełnie napuszczają się żółtkiem, potém się białą chustą przykrywają, po niéj polewają się gorącą wodą, rozcierają się i wyżymają, zawsze przez chustę. To napuszczenie żółtkiem 2 i trzy razy powtarza się, według potrzeby, potém się płócze. Z materyj zaś inaczéj wybrać nie można plam tłustych, jak posypując je talkiem sproszkowanym, i prasując gorącém żelazkiem, przykrywszy papierem na stole suknem zasłanym; albo wycierając je, póki świéże, bawełną i kartą w pół rozdartą, ale nie inaczéj jak położywszy na ciepłém miejscu, naprzykład rozpiąwszy na kolanie, bo od silnego tarcia i ciepła ze spodu, tłustość się rozpuszcza i wsięka w bawełnę. Można też posypawszy plamę kredą, nakryć ją bibułą i prasować po niéj gorącém żelazkiém, często tę bibułę odmieniając, bo się łatwo pod nią materya spalić może. Terpentynowy olejek napuszczany na plamę tłustą, wyjmuje ją z materyi, trzeba tylko uważać, aby tego olejku daléj za plamę nie rozpuszczać, aby nim nie zwalać materyj. Najlepiéj jest zlawszy czém tłustém materyą jedwabną lub wełnianą, niedopuszczając do plam, które się przez wsięknięcie tłustości formują, zlewać i spłókiwać zimną czystą wodą tę tłustość, trzymając prostopadle rzecz splamioną, polewać ją tylko tą wodą nie wycierając niczém, potém mocno strząść i dać wyschnąć; jeśliby się jakie znaki zostały, wtenczas watą wycierać, ale jeżeli się tylko zkoci i zleje dobrze ta tłustość razem z wodą, pewno plam żadnych nie będzie. Krochmal pszenny rozprowadzić gęsto zimną wodą, i tém nakładać zlekka plamy, bibułą je po wierzchu przykryć, i prasować gorącém żelazkiem, odejmując często tę bibułę i zmieniając ją. Można też naprowadzić plamę żółtkiem surowym od jaja, wysuszyć ją przy ogniu, potém żółtek wykruszyć; powtórzyć to można kilka razy.
Plamy żółte od kwasów i uryny z materyi i sukna wywabiać. Napuszczać je spirytusem amoniackim, a w ten moment kolor naturalny powróci; prawda iż nie na długo; ale w kilka miesięcy można znowu w potrzebie napuszczanie to ponowić. Alkali lotne rozlane wodą, ten sam skutek zrobi.
Plamy tłuste wywabiać z podłogi. Utartą glinę rozrobić z wodą na papkę, i namazać tém na noc plamy przed myciem, nazajutrz szorować gorącym popiołem z wrzącą wodą; jeśliby nie pomogło od razu, powtarzać to kilkakrotnie.
Aksamit stary odświéżać, podnosząc na nim pomięty kutner. Na blasie dobrze rozgrzanéj, ale nie rozpalonéj, rozścieła się prześcieradło w wodzie pomoczone, ale z niéj wykręcone; na nim aksamit odwrótną stroną rozścieła się i natychmiast wodzi się po nim szczoteczkę w przeciwną stronę, w jaką łosk padł. Ten natychmiast zniknie, włos się podniesie, a aksamit zrobi się, gdyby nowy. Jeśli się małe kawałki aksamitu odświéżają, tedy to robić można na żelazku od prasowania.
Imitacyjna puchu łabędziowego z gęsich skórek. Z gęsi nietłustéj, zaraz po jéj zarznięciu zdjąć ostróżnie skórkę z całych piersi, tę rozpiąć gwoździami na desce, obracając puch do deski. Tłustość ostrożnie zdejmować i zrzynać scyzorykiem, i całą skórkę, warstwą czystéj gliny rozrobionéj, gęsto z wodą słoną nałożyć; działanie to powinno się odbywać w ciepłym pokoju, dla tego, by pozostała na skórze tłustość rozchodziła się i wsiękała w glinę; tę codzień świéżą trzeba odmieniać, dopóki tłustości całkiém nie wyciągnie, co się okaże przez zbielenie skórki[8]. Wtenczas zdjąć z deski i mocno wycierać w ręku, posypując pszennemi otrębiami, aż zmięknie zupełnie; wówczas trzymając na ręku wyprać puszek z wierzchu, w wodzie miękkiéj zagotowanéj z mydłem, spłókać w zimnéj wodzie i suszyć przed ogniem, strząsając często skórkę w rękach, szczególnie pod koniec jéj schnięcia. Kiedy puszek już będzie zupełnie suchy, przez częste wstrząsanie nabierze lekkości powiewnéj, wtenczas nie zupełnie przeschłą spodnię skórę wycierać mocno w rękach, posypując mąką kartoflową, która nie tylko nie zabrudzi puszku, ale mu owszem nada więcéj białości, a saméj skórze miękkości; potém się ta mąka otrząsa.
NB. Woda wchodząca do rozmieszania gliny, powinna być, co do wagi, czwartą częścią soli zaprawiona. Gdy się puch łabędzi czy imitowany, zabrudzi cokolwiek, trzeba go wycierać mąką kartoflową, a świéżość na czas jakiś powróci. Gdy się zupełnie zatłuści, trzeba go myć, jak powiedziano, w mydlinach, susząc i trzęsąc przed ogniem. Inni wyprawując te skóreczki gęsie, kładą na nie samą tylko wilgotną glinę, bez soli.
Sukno kozie. W Lutym około Gromnic trzeba kozy czesać grzebieniem, ponieważ one w téj porze linieją; wyczesze się z nich znaczna ilość puchu czyli wełny, ta się wyprzęda jak można najcieniéj, i przerabia się na sukno bardzo miękkie i ciepłe, przytém lekkie i miłe do noszenia.
NB. Kto wiele koz u siebie nie ma, ten może za małą nagrodę u żydów i włościan naczesać téj wełny, gdyż oni jéj sami na nic nie używają.
Loków hartowanie. Naprzód trzeba do czysta loki wymyć w letniéj wodzie żółtkami, potém nawinąwszy je równo i tęgo na pałeczki okrągłe, takiéj grubości, do jakiéj się chce mieć loki skręcone, obwinąć je przynajmniéj razy cztéry samém płótnem, a potém nitkami tęgo obwiązać i wrzucić do gotującéj się wody, i tak przynajmniéj godzin dwie niech się gotują; wtenczas nie dając ostygnąć razem z wodą, wyjąć je i wyciskać w płótnie złożoném w kilkoro. Gdy tym sposobem piérwsza wilgoć z loków wyjdzie, włożyć je w talerz, drugim z wierzchu przykryć i wstawić do pieca, kiedy w nim chleb już na w pół upieczony. Jak loki wyschną do tego stopnia, iż się pałeczki we włosach kręcić i obracać łatwo dadzą, wyjęte z pieca trzymać nierozwijane w ciepłym pokoju do dnia następnego. Wtenczas napomadować je olejkiem migdałowym, zaprawionym jakim innym pachnącym, i po mocném ich wyszczotkowaniu i wygładzeniu, znowu je gładko na pałeczki zawinąć i wstawić do pieca już lżejszego jak przedtém. Po każdém przenoszeniu loków, trzeba je na pałeczki lub papierki zawijać, i trzymać w suchém nie daleko pieca miejscu. Niektórzy też gotują loki w wodzie, w któréj się piérwéj spora garść otrębi zagotowała i rozkleiła, ta woda jednak powinna być późniéj z otrębi przecedzona, nim się do niéj loki włożą.
Materace wygodne, a tanie. Plewy, to jest miękinę owsianą przesiewać po kilka razy przez sita, żeby w nich nic pyłu nie zostało. Nasypywać potém niemi materace płócienne, które będą nierównie wygodniejsze i elastyczniejsze, niż te, co się pilścią lub włosami końskiemi napychają; tylko nie trzeba ich, tak jak tamtych przeszywać i przepikować, ale codzień tylko równować je trochę. Jeśliby się, zbytecznie zległy przez używanie, dodać należny świéżych plew dobrze przesianych, a takie materace lat kilka służyć mogą. W wchodzi do nich materyał tak tani, tak łatwy do dostania że go zmienić można, skoro się czuje, iż materac elastyczność traci.
2-gi sposób. Roślina mochus, która ścieląc się po ziemi w kształcie girland, wydaje proszek żółty, który biorą do aptek dla przesypywania niém pigułek, i t. d. i do teatrów, dla podsycania sztucznego ognia, suszy się mocno, a oczyszczona dobrze z proszku, napycha się do materaców w krzesłach i kanapach, w których prawie pilść zastępuje, bo jest sprężystą i miękką a nie kruszy się i nie łamie tak jak siano.


Tytuniu uprawa.

Uważam za rzecz konieczną, umieścić w tém dziełku artykuł o uprawie i urządzeniu tytuniu. Roślina ta bowiém w ogrodach tylko dając się pielęgnować, wyłącznie do gospodyń należeć i ich intraty powiększać powinna.
Ziemia pod tytuń powinna być dobrze ugnojona, na zimę poorana, na wiosnę w poprzek przeorana, a gdy się przeleży ma być zaskrudlona, gdy zaś czas sadzenia tytuniu nadejdzie, znowu dobrze zorana i zabronowana. Lepiéj jest wściąż ją bez zagonów uprawiać, starając się tylko, aby była jak najtroskliwiéj z zielsk i perzu oczyszczona. Nie dobrze jest kłaść gnój w świéżą, gdyż z nieprzegniłego gnoju, ciężko jest perz powyciągać, chybaby piérwiéj ziemię przesiano przez kratę.
W Marcu kretowiny świéżéj, z ziemi tłustéj świéżo ugnojonéj nabrać do garnka, i do niéj wsypać nasienia tytuniowego, zmieszać go z ziemią, i postawić gdzie w izbie, aby się nasienie nakulczyło, czyli nakiełkowało. Zrobić potém inspekt czyli rozsadnik, posiać w nim ziemię z garnka, wtenczas, gdy się w nim nasienie nakulczy, po zasianiu natrząść inspekt gnojem gołębim albo kurzym; inspekt nakrywać matami na noc, aby nie zmrozić wchodzących flanców; dla téj też przyczyny, lepiéj je albo oknami przykrywać, albo jeśli tylko matami, to dwa albo trzy rozsadniki zrobić rańsze i późniejsze, na przypadek, jeśliby rańsze wymarzły. Gdy flance wyrosną i czas po temu, na przygotowanéj, jak się rzekło, ziemi, sadzą się większe pod sznur w szachownicę o cali przynajmniéj 12 lub 15 jedne od drugich. Późniéj podrastające flance, późniéj się też i sadzą.
Flance po rozsadzeniu polewać trzeba, a jeśli upały są wielkie, trzeba je przykrywać liściami łopuchu lub szczawiu końskiego; powiędłą i uschłą rozsadę nową zastępować. Starannie z ziół potém opielać i ogracowywać, a gdy urosną rośliny, okopywać je ziemią jak kapustę. Gdy tytuń już wyrośnie w duże badyle, pasynkuje się go, to jest obcina lub obłamuje latorośle, które się puszczają pomiędzy liście, aby te główniejszym liściom nie odbierały wigoru. To pasynkowanie powtarzać co tydzień, wyłamując natychmiast puszczające się nowe latorośle. Gdy kwiaty na wierzchu puszczać się zaczną, to trzeba je albo skręcić; albo wyłamać zupełnie, kilka tylko krzaków osóbno dla nasienia zostawując. Skręcać jest lepiéj, bo wilgoć zachodząca wewnątrz badyla przez ranę, mogłaby roślinie szkodzić; ale że taż roślina będąc kruchą prędzéj się łamie jak skręca, więc przestać na tém trzeba, czy się skręci, czy złamie.
Urządzenie i suszenie tabaki. Gdy się już liść robi ciemno zielony i gruby w sobie, zaczyna mieć kropki żółte, trzeba go zacząć obłamywać, ale nie inaczéj jak w pogodę, i to jak rosa opadnie, po 9-téj zrana, aż do 4-téj po południu. Ale jako nie razem wszystkie dochodzą, tak też nie razem na wszystkich cętki żółte się okażą, trzeba więc tylko te liście wybierać, które już dwóma trzema, a nawet i więcéj centkami są naznaczone. Obłamywać je przy samym badylu i składać w dwie papuże. Nałamawszy liści, trzeba pod dachem słomy posłać, a mianowicie jęczmiennéj, (bo ta najlepsza na ten użytek), układać na niéj liście rzędami. Piérwszy rząd zaczynając, trzeba wyżéj trochę nakształt wałka słomę podesłać, aby na niéj liście wsparły się, stawiając je szypułkami na spód, a końcami do góry, kłaść po kilkanaście liści razem na kupę; piérwszy rząd skończywszy, drugi zaczynać, liście na liściach wśpierając, aby tylko szypułki słomy dostawały. Szérzéj nie układa się tych rzędów jak na sążeń lub nie wiele więcéj, długo zaś, jak liścia wystarczy nałamanego za jednym razem, gdyż drugim dniem łamanego już dokładać nie można, bo by się popsuł świeży z dawniejszym zmieszany. Osóbny więc za każdym razem wał układać należy. Tak poukładane liście, słomą przykryć trzeba na dwie piędzi grubo, niech tak leżą aż się zgrzeją; a tymczasem nim się zgrzeją, trzeba porozpinać sznury do przesuszenia tytuniu, które się tak urządzają: Powbijawszy mocno w ziemię szosty, niższe od człowieka, we dwa rzędy, na nich żerdzie mają być zakładane, tak jak do bielenia nici; między temi rzędami, próżnego miejsca zostawia się trzy sążnie. Sznurki grube i mocne na 3 sążnie długie, to jest tak, aby od żerdki do żerdki przechodziły, mają mieć na obu końcach kluczki drewniane przywiązane, dla łatwiejszego na żerdzie zakładania, a bardziéj dla prędkiego przed deszczem zebrania rozwieszonego na nich tytuniu. Przywiązują się zaś te kluczki wtenczas, gdy liście tytoniowe już będą na sznurki ponawlekane, co się robi wielkiemi płaskiemi igłami, długiemi na ćwierć łokcia (takie się przedają pod nazwiskiem igieł tabacznych). Pilnować troskliwie należy czasu, gdy się tytuń zgrzeje, co zazwyczaj w tydzień mniéj więcéj nastąpi; w gorące czasy prędzéj, w zimne późniéj. Probując nie trzeba odkrywać słomy, tylko rękę wsadzić między tytuń; gdy będzie ciepły, naówczas odkryć, obaczyć, jeżeli liście pożółkły, zaraz je na sznurki nawłaczać, ściskając dobrze liście do kupy, na sznurach; igła dla tego bierze się długa, aby dla pośpiechu kilka lub kilkanaście liści na nią razem wsuwać Gdy już na cały sznur będą zawleczone liście, poprzywiązywawszy klucze do końców sznurów, pozakładać je temiż kluczami na żerdzie tęgo, aby środek sznurów nie dostawał do ziemi. Jeśliby święto lub inna jaka przeszkoda nie dozwoliła nawłaczać zaraz liści na sznur, gdy się grzać zaczną, trzeba je w takim razie poruszać, aby z nich gorącość wyszła, inaczejby 3-go dnia sprzały. Na żerdkach tytuń powinien wisieć jak noc tak dzień; rosa i słońce mu nie szkodzą, ale przed dżdżem zbierać go należy ze sznurkami, pod dach co najprędzéj, bo zmoczony dżdżem tytuń, czernieje i gnije. Dla tego, żerdki te najlepiéj przy szopach otwartych wbijać, aby jedną kluczkę na téj żerdzi zostawiwszy, która przy szopie, drugę można było wnosić i składać pod szopę w razie dżdżu; tym sposobem tytuń miąć się nie będzie i prędzéj pod dach może być schronionym.
Gdy liście już przyjmą kolor żółty tytuniowy, jest to znak, że dłużéj, nie potrzebują być na słońcu. Taki już tytuń pod dachem zawieszać trzeba. Kiedy dni pogodne i słońce dogrzewa, prędzéj tytuń zżółknieje, a w chłodne nie tak rychło. Wysuszony i urządzony tym sposobem tytuń, może być ze sznurkami na kupę złożony w zamknięciu, aby nie wietrzał, póki pilniejsze roboty, to jest zbiór z pól i ogrodów nie będzie skończony. Wtenczas tytuń brać ze sznurów i w papużki go układać i wiązać, kiedy leżąc na kupie sam przez się odwilgotniał, i liście dają się wyprostować; a jeśli nie, to go na kupie kropidłem skropić w wodzie umaczaném, przez co odwilżeje. Ułożone już papuże, w miejscu wilgotném składają się w stosy i ciężarem naciskają po deskach. Tym sposobem chociaż który liść nie będzie żółty zaraz po zdjęciu ze sznurów, to dójdzie w takowych prasach. Tytuniowi szkodzi suchość i na powietrzu złożenie, bo wietrzeje, a wilgoć mu służy, bo od niéj liście grubieją, byle tylko nie pleśniały.


Dodatek.
Jeszcze niektóre pożyteczne przepisy.

Kamień cudowny. ½ Funta koperwasu, tyleż hałunu, 2 łóty salamoniaku, 2 łóty gryszpanu, sproszkuj doskonale, zmieszaj i w polewanym garnku mieszając drewnianym patyczkiem, gotuj bez wody na wolnym ogniu, aż się zrobi massa żółtawa; poczém się wlewa do skrzyneczek z papieru zrobionych i niech ostygnie. Używa się następnie: Odbić kawałek wrzucić do letniéj wody, i jak się rozpuści, i woda mocno zażółci się, namocz płatek w niéj, i okładaj rany szczególnie po zarznięciu, opaleniu i oparzeniu.
Woda na oczy. Jajko świéże, twardo gotowane, rozerznąć wzdłuż, na dwie równe części, wybrać żółtek, do jednéj półowy nasypać witriolu białego w proszku, do drugiéj, cukru miałko tłuczonego, złożyć w jedno dwie części jajka, ostróżnie, gdyby na brzegi proszku nie nasypać, związać na krzyż nitką i zalać w słoju szklannym, trzema kwaterkami miękkiéj wody, po 24 godzinach, jajko wyciąga się powoli za nitkę i wyrzuca się precz, pozostałéj wody wpuszcza się jedna kropla, rano i wieczór, do chorego oka, tak żeby wewnątrz zaszła. Ta woda jest bardzo skuteczną, na wszelkie cierpienia oczu, tylko kiedy jest mocne zapalenie, trzeba go piérwéj sprowadzić, wizykatoryą i ściągnieniem, a po ustaniu gwałtownych znaków zapalenia, ta woda użyta być może. Można ją konserwować kilka miesięcy, w miejscu suchém i chłodném.

Sposób gotowania mydła. Naprzód trzeba mieć przysposobiony kubeł od 5-ciu purów z dnem podwójném, to jest dno spodnie na głucho robione, a drugie ruchome na krzyżowaniu oparte i całe podziurkowane, tak, żeby mogła wilgoć się przesączać. Dno drugie od piérwszego powinno być o ośm cali, w kuble powinien być gwoźdź, a lepiéj jeszcze w dnie. Wziąść 4-ry pury dobrego popiołu najczyściéj przesianego, posypać na kamienną podłogę, a zrobiwszy w niéj dół, wsypać pół pura niegaszonego wapna, zalać dwóma wiadrami zimnéj wody, tylko nie raptownie, aby woda mogła wsiękać w wapno; zasypać potém już kurzące się wapno popiołem i czekać nim się nie ugasi, co najdaléj za godzinę nastąpić powinno; zmieszać jak najlepiéj popiół z wapnem i wsypać do kubła. Dno od kubła powinno być podziurkowane i słomą posypane, żeby się przez nie mógł czysty ług sączyć, popiół trzeba trochę zbijać, żeby się mógł zleżeć, inaczéj ług mocny prędko przechodzić nie będzie. Jak się tylko wszystko wsypie, zalać kilku wiadrami letniéj wody, potém stopniami dolewać jéj póty, aż naczynie będzie pełne. Ługu trzeba mieć wiader 20. Chcąc mydło gotować, trzeba z wieczora ztoczyć, czyli zcedzić ług, piérwsze 6 wiader powinny być tak mocne, że jajko wpuszczone pływać w nim ma — dalszy nie będzie tak mocny.
Do kubła trzeba dolewać wody, bo jéj wiele do popiołu wsięka. O godzinie 6-téj rano włożyć łoju funtów 30, zalać trzema wiadrami najmocniejszego ługu i na wolnym ogniu gotować, gdyż massa łatwo wybiega. Kubeł z ługiem powinien stać tuż obok kotła i nie neleży ani na chwilkę odstępować od gotowania, i co chwilą ługu dolewać, gdyż massa się wznosi i łatwo wybiega i tak ciągle gotować aż do godziny 2-giéj, żeby przez ten czas wygotowało się wiader 20. Massa w kotle będąca powinna być gęsta i ciągnąca się. Po wylaniu 20 wiader ługu trzeba czas jakiś pogotować nie dolewając nic wcale. Kiedy massa kompletnie zgęstnieje i ciągnąć się pocznie, wsypać jeden i pół garnca soli i gotować godzin cztéry, a potém wylać do przygotowanych form lub kubełków, które powinny mieć krany u spodu. Trzymać tak dwie doby na lodowni, potém wyrzucić z tych naczyń, a mydło wypadnie. Suszyć je najlepiéj na wolném powietrzu na słońcu i wietrze.

KONIEC.





  1. Nasi wieśniacy najczęściéj sieją len na nizinach, gdzie się okaże z zimy wymokła pszenica, lub żyto. Na dyrwanach też, to jest na gruntach, które długo leżały odłogiem dziwnie się len udaje.
  2. Obcięte główki przewiać trzeba, aby czyste, bez ziół zostały; rozesłać je cienko i mieszać aby się nie zgrzały. Gdy wyschną doskonale, wymłócić je i siemie w fasach przechowywać, w miejscu suchém.
  3. Jeżeli płótno po wyjęciu z ługu nie będzie dobrze odżęte albo wybite pralnikiem, i wypłókane do czysta, skoro zaschnie na słońcu, będzie całe plamiste, i wtenczas mówi się, że ług jest zapieczony; plamy te chyba mydłem i serwatką się wyjmują.
  4. Popiół tak do zasypywania żłókty, jak do robienia ługu, wypala się z drzew białych, i tak: z brzozy, dębu, grabiny, jesionu, klonu i osiny, nigdy zaś z olchy, bo ta mając w sobie wiele farbniku, poplami bieliznę.
  5. Ciepło polewającego się na bieliznę ługu, stopniować należy, gdyż za nadto gorący od razu wlany zaparzyłby bieliznę, i uczyniłby ją trudna do wyprania; zacząwszy więc od lekko ogrzanego, coraz potém lać gorętszym, a na końcu już blizkim wrzenia. Nigdy jednak wrzącym, bo taki zaszkodziłby bieliźnie.
  6. Każdą bieliznę dobrze jest po zaparzeniu letnią wodą, nazajutrz płókać z piérwszego brudu, na rzece, a potém ją mydlić i odżymać w ciepłéj wodzie lub ługu (jak wyżéj).
  7. Jeśliby czarny kolor materyi zrudniał przez noszenie, można go ożywić, maczając materyę po wymyciu w wodzie rzecznéj, do któréj się tyle tylko dodało witrolum, ile go trzeba do nadania wodzie lekkiego przyjemnego smaku limonady. Po takiém omoczeniu, trzeba myć w czystéj wodzie materyę dopóty, aż przyłożona do języka, żadnego mu kwasu uczuć nie da.
  8. Glina ta nie wyrzuca się, ale daje krowom lub owcom do lizania, dla których sól w niéj zawarta jest bardzo zdrową.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Anna Ciundziewicka, Wincenta Zawadzka.