Pan Geldhab/Akt I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Geldhab |
Pochodzenie | Dzieła Aleksandra Fredry tom I |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1880 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom I |
Indeks stron |
Pan Geldhab, Komisant, Krawiec, Tapicer, Kupczyki, Kamerdynery, Lokaje.
A, na mój honor, dobrze, kształtnie i gustownie;
Z firanek kontent jestem, kontent niewymownie;
Haftów, frandzli, muślinu suto i bogato,
Tak u mnie być powinno, Geldhaba stać na to.
Przysięgam na mą duszę i majątek stawię,
Że ledwie jest podobnych dwie w całéj Warszawie.
Panie...
Cóż, liberya dla dworu gotowa?
Oto jest frak na próbę...
A nasza umowa?
Waszeć widzęś zapomniał, jaka była zgoda?
I owszem, wszak zrobiłem jak najnowsza moda.
Moda z jednym galonem? szalony! szalony!
Cóż dwór pański oznacza, jeśli nie galony?
Jednak to gust najlepszy.
Takie dobre gusta
Pewnie tacy stanowią, których kieszeń pusta;
Gdzież złotem kto przesadzi? do twarzy mu wszędzie;
A więc galon sług moich niechaj w troje będzie.
Dobrze.
By sutą była, jak tylko być może.
Czemuż być niema, powiedz, kiedy na to łożę?
Wielmożny...
Ale zaraz, jakżeś uprzykrzony.
Dowiedz się, czy w gazecie będę umieszczony?
Chciałbym tam mieć wyraźnie artykuł ten cały:
„Jaśnie Wielmożny Geldhab, dziedzic Samochwały,
„Przybyszowic, Grypsowa, Łówki et cetera,“
Et cetera pamiętać! „który równie wspiera“
„Licznych swoich poddanych, jak wszystkich dokoła,
„Których tylko w niedoli wynajdywać zdoła;
„Raczył dać na spalone Bamberga przedmieście
„Z zwykłą hojnością złotych polskich tysiąc dwieście.“
Gdy dobroć twoja, Panie, tak dla obcych skora,
Siostra, co w niedostatku, od pół roku chora,
Bez wątpienia, próśb swoich skutkiem się ucieszy,
Gdy Pan procent przyspieszyć...
Nic Pan nie przyspieszy.
Ten list przekona, w jakiém strapieniu zostaje.
Cóżto, nie wiesz, że córkę za Księcia wydaję?
Gdy mnie fraszkami nudzić ułożyłeś sobie,
Myśleć o nich nie będę w téj tak wielkiéj dobie,
Mając innych ważniejszych zatrudnień tysiące;
I termin téż wypłaty aż za dwa miesiące.
Napisz Waćpan, że bardzo żałuję niebogi,
Ale pomódz nie mogę... bywaj zdrów... czas drogi.
Wszakto siostra!
Wiem o tém.
Chora.
To źle.
W nędzy.
Ależ mój Panie, nudzisz; że nie dam pieniędzy,
Wszak ci już powiedziałem i powtarzam jeszcze.
Kłaniam... (obróciwszy się, do siebie).
Gdzież tę kanapę, te krzesła umieszczę?
Za powinny uczynek nie byłby w gazecie,
I na cóż być uczciwym, jeżeli w sekrecie?
Nie dojdzie, niech kto, jak chce, złoci się i puszy,
Prawdziwego szlachectwa bez szlachetnéj duszy.
Idź, wynieś na stół wszystkie srébra i ozdoby.
Wszystkie? wszakże mam nakryć na cztéry osoby?
Cóż z tego?
Że nie zmieszczę i w największym tłoku.
Co na stole nie zmieścisz, to stanie na boku.
Czegóż się patrzysz?... Jakże, czym na to kupował,
By nikt ich nie widział? co? będę srebra chował!
Szalony! hm! nie stawiać! chować! to mnie bawi.
Kogo nie stać na srebra, niechże ten postawi!
Lux, lux u mnie być musi, zbytek, przepych wszelki...
A resztki wina scedzić do jednej butelki.
Książe Rodosław.
Książę? Niech wnijdzie łaskawie.
Za chwilkę się ubiorę.
(Na stoliku stojącym na przodzie, rozkłada książkę i wraca kilka razy przypatrując się i poprawiając; kładzie złotą tabakierkę i chustkę).
Tak i to zostawię.
(odchodzi.)
Książe, Lisiewicz, Konto.
Panie Konto! chodź więc, chodź! (na stronie.)
Nieznośne stworzenie
Jakież cię za mną pędzi tak nagłe zdarzenie?
Ach Jaśnie Oświecony...
Prędzéj.
Mości Książę...
Mimo wdzięczności...
Prędzej.
Która serce wiąże
Do najlepszego ...
Dalej.
Z wielkich Książąt Księcia,
Mimo, że tak śmiem mówić, mimo przedsięwzięcia...
Cóż ci do reszty wzięło rozumu niewiele,
Sen, gorączka, czy przestrach jaki?
Wierzyciele.
Ech zawsze jedno, jedno, aż już słuchać nudno!
Ależ mnie w domu własnym usiedzieć się trudno.
Rzemieślnicy wciąż piszczą, a rabinów roje
Za ul sobie obrały pomieszkanie moje:
Nieczułe jak opoki, uparte jak żmije,
Łakomstwa ich nie wzruszą, morały, ni kije.
Dawny szwajcar był wprawdzie wielki moczymorda,
Lecz go się przecież bała wierzycielska horda;
Gdy nie mógł dostojeństwa zatrzymać powagą,
Uczył mores natrętnych pozłacaną lagą;
Ale dzisiaj przy nowym, za pierwszym natłokiem,
Aż do biura wpadnięto niewstrzymanym krokiem
I zelżono haniebnie pod Pańskim obrazem
Całą intendenturę z mą osobą razem.
Szturmem cię więc dobyto?
Książe Pan się śmieje,
A ja dalibóg wkrótce, wkrótce oszaleję.
Jednak kasę odbito.
Nic w niej nie ruszono...
Bo próżna.
Takto niby.
Lecz tych gości grono,
Do Waścinej szkatułki że się nie dobrało,
To szkoda; tam być musi zapasów nie mało.
Książe Pan najłaskawiej żartem mówić raczy,
Nie wiele sług poczciwych sakiewka dziś znaczy:
Ach gorzkie w tych godzinach, gorzkie zbiory nasze!
Gdyby Książę Pan.. przejrzeć...
Ach nudzisz mnie Wasze!
Nie uprzykrzaj się Waćpan... przyjdziesz w innej porze...
Nie trzeba Księcia martwić...
To nic nie pomoże...
Zdrowie Księcia najdroższe...
Proszę!... wiem, co robię...
Gdyby Jaśnie...
Ach, dobrze że wspomniałem sobie;
Daj Wasze, daj rachunki.
Źle robię?
(do Księcia) Niech służą.
Lecz staraj się pieniędzy, pieniędzy i dużo.
Pie... Pieniędzy?
Pieniędzy, Książę Pan powiada.
Pieniędzy!
Wolę Księcia uczynić wypada.
Rób, co ci się podoba: zastawiaj, przedawaj,
Lecz kiedy chcę pieniędzy, to pieniędzy dawaj,
Rozumiesz... bądź zdrów.
Książę żegnać się z nim raczy.
Bierz licho taką łaskę i takich tłomaczy! (odchodzi).
Książe, Lisiewicz.
Natrętność nadzwyczajna, — chcieć odbierać długi,
Księciu! Księciu bezczelnie odmawiać usługi!
Wszystkie już społeczeństwa zwalone zasady.
Nieznane były dawniej podobne przykłady!
Dziś ten, co w rządzie szlachty ledwie ojca kładzie,
Śmie często Panu z Panów stanąć na zawadzie.
Takichto gmin pożyczał...
Panowie tracili.
Była przecie różnica; ale co w tej chwili...
Same sknerstwo, natrętność, rozpusta bezbożna.
Nawet dla Księcia dostać pieniędzy nie można!
Ach Lisiewiczu, gdyby...
Próżno mnie łeb boli;
Lichwiarze dać już nie chcą, a panowie goli.
Mamci ja wprawdzie wioski, lecz się wspomnieć boję,
Największe wierzyciele trzymają jak swoje;
Resztą intendent rządzi, z tych nic nie wykradnę,
I mam tylko co kwartał rachunki dokładne.
Gdyby pożyczyć chcieli jakiebądź urwisze,
To na ciotce bogatej pewność im zapiszę;
Bo jeno się przeniesie do wieczystej chwały,
Biorę po niej majątek czysty i niemały.
Wtedy mając pieniądze, myślibym odmienił,
I mniej ceniąc posagi, siebie więcej cenił;
Gdyż nader nie zostaję ujęty powabem
Złączenia się tak ściśle z Imć Panem Geldhabem.
Smutno będzie się znaleźć w swych znajomych gronie,
I nowego Kopciuszka widzieć w swojej żonie.
Ubodzy bez znaczenia niech się boją świata,
Jego zwykły szacunek za pieniędzmi lata;
W dobrej uczcie przez głowę nie przejdzie nikomu,
Za to ręczę, że Księżna Geldhabówna z domu.
Zapewne! moja świetność jej nizkość pokryje,
A na odwrót jej złotem mój kredyt ożyje.
Możemy też zapobiedz wczesném przedsięwzięciem,
Aby się nadal Pan teść nie bratał ze zięciem;
I gdy Książe Pan zechce, (z ironią).
to może i żonie
Podoba się dalekie od miasta ustronie.
Zrobiłbym to niemylnie, gdybym był Wacanem,
Lecz ja nie pragnę zostać mej żony tyranem;
Jest pewny kres wszystkiego, nawet i swawoli,
Który nigdy przestąpić honor nie dozwoli.
Ach, ta wspaniałość duszy jest mi nader znana,
I tylkom dla rozrywki mówił Księcia Pana.
Ale inne bojaźni muszę wyznać szczerze:
Gdy wspomnę Lubomira, wielki mnie strach bierze, —
Może nagle przyjechać w tak znaczącej porze.
I cóż ztąd?
On się dawniej kochał w Pannie Florze.
Ha! tém gorzej dla niego!
Ona go kochała.
Cóż ztąd, powtarzam jeszcze?...
I słowo mu dała;
Ma zatem prawo...
Ależ tak śmiesznym nie będzie,
Stanąć jak współzawodnik w jednym ze mną rzędzie?
Wielka by śmiałość była, temu nikt nie przeczy,
Lecz miłość... zaręczenie... a podobno rzeczy...
Miał co miał, zaręczony czy nie zaręczony,
Niech sobie Pan Lubomir innéj szuka żony.
Zapewne. Jednak jeśli powiedzieć się godzi,
W każdym razie ostrożność nic nam nie zaszkodzi;
Zwłaszcza, że bardzo łatwo Księciu Panu będzie,
Mając w swojem znaczeniu tyle związków wszędzie,
Wyrobić najspieszniejsze rozkazu wydanie,
By Lubomir od pułku jechać nie był w stanie.
Tak go więc zatrzymując, jak długo wypadnie,
My tu nasze zamiary ukończymy snadnie.
Hm!.. nie źle... lecz z Geldhabem pomówimy wprzódy,
Może nam nie potrzebne te wszystkie zachody.
Książe, Lisiewicz, Geldhab.
Książe... (całują się)
cieszę się... (całują się)
Książę... (całują się)
czekał, czekał nieco...
Ale wiesz u nas... (do Lisiewicza z hardością)
Witam... (do Księcia)
jak godziny lecą.
Oto papiery, które Pan dałeś dla Księcia,
Posag nie jest powodem jego przedsięwzięcia...
Więc nie czytał ich nawet, spokojny w tej mierze.
Nie trzeba mi to mówić, bardzo temu wierzę.
Między Panami jeden drugiego nie zdradzi;
Lecz choć słowo dość u nas, pismo nie zawadzi.
Więc niema o czém mówić, notaryusz zjedzie,
I wszystko ukończymy po dobrym obiedzie.
Ach, tak dziś pracowałem, ze nie czuję głowy...
Ależ upraszam siedzieć... (siadają)
Jakto w dzień pocztowy;
Nie mogę się opędzić suplikantów zgrai;
A że teżto na świecie nic się nie utai!
Że żyję z ministrami, i choć się nie chwalę,
Przyznać potrzeba, żyję dosyć poufale,
Dla tego wiejska szlachta ułożyła sobie,
Że jak się za kim wstawię, co zechcę, to zrobię.
Mogę ja wprawdzie pomódz, mam i wpływu trochę,
Ale, żebym mógł wszystko, to są myśli płoche;
Koniec końców, co poczta, jak minister jaki,
Odbieram oprócz suplik, samych listów paki;
Do tego jeszcze rządców mych wiosek niewielkich
Także pliki raportów i rachunków wszelkich;
Przy naszém miejskiém życiu rzecz to niby zdrożna.
Lecz mając duże dobra gardzić nią nie można.
Szczęśliwy, komu nieba przyjaciela dały,
Jemu wtedy powierza rządów ciężar cały,
Ten się wszystkiém zatrudnia, odebrawszy wioski,
A on żyje spokojnie i nie zna, co troski;
Szczęście! Szczęście!... Lecz Pana wypada żałować,
Że tak sam jeden musisz myśleć i pracować.
Sam jeden? Waćpan myślisz, żem brudny ów sknera...
Broń Boże!
Co na złoto tylko się obziera?
Bynajmniej.
Że wraz jestem i sługą i panem?
Nie!
Żem nieumiejącym żyć w świecie bałwanem?
Któż to mówi?
Że płacić sług nie jestem w stanie?
Ależ mnie nie rozumiesz mój łaskawy Panie.
Więc nie sam jeden; trzymam rządców, sekretarzy,
Rachmistrzów, budowniczych, mądrych gospodarzy;
Mógłbym słowa nie mówić, tylko ręką kiwać;
Więc nie sam jeden, niema czego utyskiwać.
Donoszą mi...
Zapewne o wojska przechodzie.
Lecz któż...
Po co się kręci, kiedy wszyscy w zgodzie.
Pozwól...
Po wsiach bez tego, ubóstwo dokoła.
Niech skończę...
I pan swoich obronić nie zdoła.
Czyż mówię...
Które mają ciężarów już tyle...
Cóż u djabła...
I nawet, jeśli się nie mylę...
Pułk, w którym pan Lubomir, już tam postawiono.
A! Lubomir... Waćpanu znajomym jest pono?
Lubomir? he?... Lubomir? rotmistrz?
Tak, ten właśnie.
Niby to... ale zkądże...
Mówmy zatém jaśnie:
Lubomir kochał córką Waćpana?
Tak... trochę.
A ona?
Nie, nie; ale... tak, jak dzieci płoche,
Niby tak... swawolili, ale z Florki strony...
Wszak mówią, ze Lubomir był z nią zaręczony?
Coś niby obiecałem, bo z ojcem w przyjaźni...
Dosyć. Wiem, com chciał wiedzieć, pewnie nie z bojaźni,
Lecz wcale z innych przyczyn. Ależ Panna Flora
Gdzie jest? możnaż ją widzieć?
Jestto właśnie pora,
W której się rozlicznemi trudni naukami;
Niewiem wprawdzie, to dziewczę, mówiąc między nami,
Czego się uczyć może, gdy już wszystko umie,
Nauczycieli nawet przewyższa w rozumie.
Pójdę po nią i dobra moje w zakład stawię,
Że ją znajdę przy jakiej uczonej zabawie:
Albo przeziera listy, czyta dykcyonarze,
Albo też czułe dumki nuci przy gitarze.
Djabli ma rozum! przy niej ja znaczę
o! tyle!
A jaka poetyczka, aż ją słuchać mile.
Czasem powiem żartując: Florko, powiedz odę,
Naprzykład... na ten czarny stolik, lub komodę;
Wnet dwieście utnie wierszy nad czarnym stolikiem,
Tak, że niech się schowają Nelson z Kopernikiem.
Idę więc. (Odchodząc do siebie)
Ach, to rozum, rozum niesłychany!
Czekamy.
Ach, to głupiec, głupiec niewidziany!
Książe, Lisiewicz.
Ktoby się chciał zatrudnić człowieka obrazem,
Nagle spanoszonego i dumnego razem,
Niechże sobie z Geldhaba dokładny wzór bierze.
Co słyszałem, na honor, ledwie jeszcze wierzę;
A najbardziej z wszystkiego ta śmiałość mnie bawi,
Śmiałość, z którą o swojém urodzeniu prawi.
Gdybym nie był wiadomym, a słyszał ze strony,
Przysiągłbym, że nasz Geldhab z Lechem pokrewniony;
Wiadomym mówię, jednak to dziwne stworzenie
Nie jest mi dobrze znane, choć się z córką żenię.
Ma pieniądze, wszak dosyć, na cóż nam dochodzić
Kto mu ojcem, kto dziadem, kto go może rodzić.
Kiedy (rozkazując)
chcę wiedzieć.
Ha!... więc...
Tylko proszę szczerze.
Ta historya chwile niedługą zabierze:
Czas, który zwykle wszystko niszczy lub przemienia...
Zniszczył i świetny wywód Geldhabów imienia.
Tak jest, albo też raczej Geldhaba majątek
Kładzie w nim pierwszym, rodu świetność i początek:
Przybysz, potém mieszczanin, w końcu burmistrz
w Schowie...
Pięknie szło sądownictwo, miarkuję po głowie.
Ach, nie źle, Mości Książę, bo wkrótce miał wioski,
Różnie o tém mówiono... różne były wnioski...
Ale na to potrzeba spoglądać przez szpary...
Kogoż ludzkie języki, kogoż te poczwary...
Tak, tak, tak... i cóż dalej?
W możniejszym już stanie
Przedsięwziął różnych rzeczy wojsku dostarczanie,
I jak to zwykle bywa, gdy szczęście posłuży,
W dwójnasób jeszcze zwiększył majątek dość duży,
I choć on niby głupi, jak na mękach plecie,
Był niczém, jest bogatym, będzie znaczył w świecie.
Osobę zaś...
Tę, pozwól, niechaj ja odgadnę,
Na pamięć opisanie czy też dam dokładne:
Geldhab, jak wszystkie jemu podobne istoty,
Których wyrwał z pomiotu zysk, ale nie cnoty,
Których los zbyt rozumnie umieścił na dole,
A ślepe szczęście wzniosło na przewrotném kole,
Jest próżnym i nadętym, brudnym sknerą w domu,
Podły i chciwy w sprawie, uczynny nikomu;
Lecz niechaj świat nań patrzy, gotów dla pozoru
Zostać chwilę wspaniałym i mężem honoru.
Jego ukłon, krok, uśmiech, wszystko wymierzone;
W drobnostkach uraźliwy, bo kto w jego stronę
Nie dość się skłoni, spojrzy, zniży kapelusza,
Już mu chybia, i godność na wieki obrusza.
Mówisz o gwiazdach, słońcu, lub świata początku,
On zawsze wspomnieć musi o swoim majątku;
U niego ja i moje, w jakimkolwiek względzie,
I pierwszém i ostatniém słowem zawsze będzie.
Nareszcie, poufałość bliska grubijaństwa
I tylko próżna duma jest w nim cechą państwa.
Jakże? zgadza się Geldhab z mojém opisaniem?
Jestto obraz takiego, który, twojém zdaniem,
Był niczém, jest bogatym, będzie znaczył w świecie.
Taki też Geldhab.
Jego córkę biorę przecie.
Cóżby mój pradziad mówił, gdyby ożył w grobie,
Że Książę...
Powiedziałby: wnuku, wystaw sobie,
Że teraz bez pieniędzy w Księstwie pomoc słaba;
Nie gardź więc złotem, ani osobą Geldhaba;
Nawet prawo powiada wszelkich związków świata:
Bądź zgodnym, dziel się z bliźnim, w człowieku widź brata.
Dziel się z bliźnim... wybornie ta myśl wyszukana;
Bawisz mnie jak z urzędu: (uderzając go po ramieniu)
lubię też Waćpana.
Książe, Lisiewicz, Geldhab, Flora.
Miłą jaką zabawę przerwaliśmy pewnie?
Czytała nieboraczka i płakała rzewnie.
Jakieżto smutne dzieło tak rozczulać zdoła?
Ach, nie smutne; to bajka, i dosyć wesoła,
Ale ja nad przyjemnym często stylem płaczę.
To nie trudno w tych czasach.
Jak książkę zobaczę,
Czuję zaraz coś w sobie... co nie ma nazwiska,
Co sprowadzając uśmiech, razem łzy wyciska.
To pięknie.
Cóż dopiéro ze mną się nie dzieje,
Jakież niebieskie czucie w sercu mém nie tleje!
Jakiż mojej istoty ogień nie porusza,
Jakże się nie unosi zachwycona dusza!
Kiedy czytam serc tkliwych cudne piórotwory,
Owe sztuki miłości doskonałe wzory...
Czyjaż moc przyrodzenia może być tak twarda,
By nie płakać nieszczęścia cnego Abelarda?
Pewnie!
Komuż nie straszne Heloizy żale,
Któż ze Safo nie zadrży na okropnej skale?
A co? to moja córka!
Któż we łzach nie tonie
Przy smutnym i zawczesnym Wirginii zgonie?
Takie dzieła mą duszą, takie dzieła czytam.
I w nich światło rozumu z rozczuleniem chwytam.
A w tkliwym Floryanie, lub czułym Gesnerze,
Te nadobne pasterki, przyjemni pasterze,
Te miłości wzajemne, ta niewinność prawa,
Do wylewu łez naszych czyż nie mają prawa?
Tak!
Gdy czytam boskiego dumy Ossyana,
Chwytam gitarę, śpiewam zdrojem łez zalana;
Zdaje mi się, najczulsze wybierając tony,
Że dźwięcznej lutni barda dotykam się struny;
Z Kornela, Krebillona lub Rasyna dzieła,
Scenę, która mnie mocą najwięcej ujęła,
Wnet ołówkiem na papier dokładnie przenoszę;
Tak, we wszystkiém znajduję czucie i roskosze,
One są mym żywiołem, nauki — zabawą.
A jak pisze, rachuje, jak tańcuje żwawo!
Otóż rozum na przedaż, bez żadnego składu.
Cóż Książe? nie mówiłem?
Dano do obiadu.
Florko, daj Księciu rękę!... dajże!
(do Lisiewicza) Jak się boi;
Nadto skromna, lecz z czasem z wszystkiém się oswoi.